Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zieloną Górą wstrząsa tajemnicze zaginięcie 6-letniej Emilii Rajchel. Dziewczynka miała niezauważenie zniknąć nocą ze swojego pokoju. Podejrzenia śledczych padają na opiekunkę Emilii, która przebywała z nią pod nieobecność rodziców.
Kobieta twierdzi jednak, że przez cały czas spała w sąsiednim pokoju i nic nie słyszała.
Wkrótce lokalne media donoszą, że zaledwie kilka dni
wcześniej z więzienia wyszedł groźny pedofil Sergiusz Cieciora.
Miał on być widziany w pobliżu domu Rajchelów. Nie ma jednak żadnych dowodów na to, że uprowadził Emilię.
Gdy policyjne śledztwo utyka w martwym punkcie, zdesperowani Rajchelowie zgłaszają się do Agencji Poszukiwań Osób Zaginionych „ECHO”. Jej właściciele, Ignacy „Igi”
Sznyder oraz Sandra Milton, udają się do Zielonej Góry.
Wspólnie odkrywają szokujące fakty, które przybliżają ich do przerażającej prawdy.
GDZIE JEST EMILIA? CZY PADŁA OFIARĄ PEDOFILA? I JAKI ZWIĄZEK Z JEJ ZAGINIĘCIEM MA POSZUKIWANY W ZWIĄZKU Z MORDERSTWEM KILKU KOBIET PRZESTĘPCA ZWANY „ZWYROLEM Z ZIELONEJ GÓRY”?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 349
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
PROLOG
7 maja 2021 roku
„Chcę umrzeć”, pomyślała Karolina Kopeć, ocknąwszy się w ciemnym garażu. Leżała naga na zimnej posadzce, cała się trzęsąc. Pamiętała wszystko: bolesne dźgnięcia ostrym nożem, palący skórę dotyk gorącego pogrzebacza i niezliczone ciosy zadane zaciśniętą pięścią, które połamały większość kości jej twarzy. Bolał ją każdy milimetr ciała i nie miała już nawet siły jęczeć. Zerknęła w stronę zamkniętych drzwi, zastanawiając się, dokąd poszli jej oprawcy. Było ich dwóch. „Pierdoleni tchórze w maskach”, pomyślała.
Może już nie wrócą? Zrobili swoje i teraz szukają kolejnej ofiary? Nie wiedziała, dlaczego ją zaatakowali ani dlaczego sobie poszli. Nie miała wrogów, a jej życie nie różniło się od życia większości kobiet w jej wieku. Całym jej światem była jej córeczka, spełniała się również jako żona. Ostatnio planowali z mężem spóźniony miesiąc miodowy. Wcześniej – ze względu na narodziny Zuzi – nie mieli do tego głowy. Karolina teraz to sobie przypomniała…
– Bądźmy realistami, Maciek. Nie stać nas na Bora-Bora. Może za kilka lat, ale nie teraz – mówiła, gdy mąż namawiał ją na luksusową wycieczkę.
– Weźmiemy pożyczkę, co za problem? Miesiąc miodowy ma się tylko raz w życiu – prosił.
– Wybacz, ale jedno z nas musi stąpać twardo po ziemi. Niedługo będziemy musieli kupić Zuzi nowe ubranka i łóżeczko. I może powinniśmy zmienić mieszkanie na większe, Zuzia miałaby swój pokój.
– Czyli znowu odpuszczamy?
– Nie, kompromis. Grecja lub Hiszpania.
– Niech będzie… Najwyżej polecę na Bora-Bora na drugi miesiąc miodowy…
– Drugi miesiąc miodowy?! – Karolina szturchnęła męża. – Dopiero co zostaliśmy małżeństwem, a ty już planujesz kolejny ślub?
– No wiesz, za dziesięć czy piętnaście lat pewnie odnowimy przysięgę małżeńską, a do tego czasu na pewno odłożymy jakąś sumkę – odparł z uśmiechem.
Karolina uniosła wysoko kąciki ust.
– Takie myślenie mi się podoba – wymruczała, przytulając się do ukochanego.
W tej chwili oddałaby wszystko za to, by znów być w domu i w ten sposób sprzeczać się z Maćkiem. Zamiast tego przyciskała posiniaczone i zakrwawione policzki do posadzki, licząc na to, że chłód odrobinę złagodzi ból. W pewnym momencie usłyszała odgłos unoszącej się bramy. Ktoś wszedł do środka, zapalił światło, a teraz najprawdopodobniej zmierzał w jej stronę. Słyszała szybkie kroki i modliła się, by to nie byli oni. Po chwili spostrzegła czarne, sznurowane trapery, które w ostatnich godzinach zadały jej nieopisany ból. To oni. Na myśl o tym, że szykuje się kolejny cios, wzdrygnęła się i skuliła do pozycji embrionalnej. Wtedy stojący przy niej mężczyzna przyłożył czubek buta do jej kolana i przycisnął je, dając jej do zrozumienia, że ma położyć się na plecach. Przerażona Karolina pospiesznie wykonała polecenie, a potem ujrzała naciągnięte na twarze czarne kominiarki. Napastnicy stali nad nią i badali wzrokiem jej nagie ciało. Karolina pomyślała, jak okrutne jest to, iż oni widzą ją w całej okazałości, a ona nawet nie słyszy ich głosów. Zasługiwała na prawdę. Chciała wiedzieć, kto napadł ją późnym wieczorem, gdy lekko wstawiona wracała ze spotkania z dawno niewidzianą znajomą. To było jej pierwsze samotne wyjście od wielu tygodni, na które tak bardzo się cieszyła. Znów wróciła myślami do ciepła swojego domu…
– A więc zostawiasz mnie w domu samego z dzieckiem? – Maciej udawał obrażonego.
– Mnie też należy się odrobina relaksu. Bawcie się dobrze.
– Taaa… O ile zmienianie pieluch i znoszenie ciągłych krzyków można nazwać zabawą…
– Na pewno sobie poradzisz. Wierzę w ciebie.
Karolina myślała o mężu. Czy powiadomił policję? Może rozpoczęli już poszukiwania i niebawem ją znajdą? A jeśli zasugerowali mu, że nic się nie stało i nie ma sensu wszczynać alarmu? „Proszę się nie martwić. Takie zgłoszenia przytrafiają nam się w każdy weekend. Młoda matka wychodzi na miasto, by odreagować męczącą opiekę nad dzieckiem i w pewnym momencie traci kontrolę. A potem wraca ledwo żywa nad ranem i wymiotuje przez resztę dnia”. Nie, Maciek wiedział, że to nie w jej stylu. Nie uwierzyłby, że mogłaby się upić do tego stopnia, że przestałaby odbierać telefon. Musiał się domyślać, że przytrafiło się jej coś złego. Po prostu musiał.
Mężczyźni w kominiarkach od kilku minut krążyli nad nią niczym sępy wyczekujące odpowiedniego momentu, by wbić w ofiarę swoje ostre szpony.
– Dlaczego mi to robicie? – wymamrotała resztką sił. – Błagam, powiedzcie coś! Chodzi o pieniądze? Nie mam ich… Żyjemy z mężem od pierwszego do pierwszego. Nasze rodziny też nie są zamożne. Nic dla was nie mam… – Po tych słowach jeden z napastników oddalił się i wrócił z kluczem teleskopowym do kół. – Nie… Proszę, nie – wyjęczała Karolina. Nie miała siły znosić kolejnych tortur. Jej ciało wycierpiało wystarczająco wiele. – Błagam… – mówiła do nich przez łzy.
– M-morda – odrzekł mężczyzna trzymający klucz. A potem przykucnął, zaczekał, aż jego towarzysz unieruchomi dziewczynę, i wepchnął jej klucz gwałtownie do pochwy. Karolina zawyła z bólu i spięła całe ciało. Próbowała im się wyrwać i wierzgała nogami. Udało jej się nawet kopnąć napastnika w twarz. Wtedy on wstał i nadepnął z całej siły na jej brzuch. – Ty s-suko.
– AAA! – Karolina wyła do utraty tchu. A gdy mężczyzna nadepnął na nią ponownie, zobaczyła mrok przed oczami i chwilę później straciła przytomność. Ocknęła się po kilku minutach. Stanowczo za wcześnie. Porywacz wciąż klęczał przed nią i rozbawiony gwałcił ją kluczem do kół. W międzyczasie jego kompan dotykał jej sutki, a gdy zorientował się, że już nie śpi, uderzył ją z całej siły w twarz. Karolina odpłynęła ponownie, tym razem na prawie pół godziny. Gdy odzyskała przytomność, miała związane ręce i nogi polipropylenową liną. – Pomocy! – wydusiła z siebie ostatkiem sił, wpatrując się w rozświetlony sufit.
– Czego, kurwo? – spytał mężczyzna, który zjawił się nagle przy niej. Jego głos wydał jej się znajomy.
– Po… pomocy.
– Nikt ci nie pomoże. Nikogo nie obchodzisz.
– Błagam.
Napastnik parsknął śmiechem i kopnął ją w twarz. Karolina zobaczyła ciemność przed oczami, ale nie czuła już bólu.
– Za późno na naszą litość. Zrobiłaś coś złego i musisz ponieść tego konsekwencje. – Oszołomiona i walcząca o życie dziewczyna starała się sobie przypomnieć, skąd zna ten głos. Była pewna, że już go kiedyś słyszała. – Skrzywdziłaś człowieka, który kochał cię ponad życie. Zdradziłaś go z Maciejem i porzuciłaś, nie licząc się z jego uczuciami. Przez ciebie omal nie odebrał sobie życia. – Karolina zrobiła duże oczy na widok ostrego noża, który zawisł tuż nad nią. Chciała krzyczeć, ale była tak słaba, że zdołała wydusić z siebie jedynie cichy jęk. – Postąpiłaś egoistycznie, nie licząc się z cudzymi uczuciami. Prowadzisz wymarzone życie, zapominając o tym, że zbudowałaś je na nieszczęściu niewinnego człowieka. Mojego przyjaciela.
Już wiedziała, kim był mężczyzna, który porwał ją i skatował.
– Zuzia – jęknęła, myśląc o dziewczynce, która wychowa się bez mamy.
– Twoja córka zrodziła się z grzechu, ale nie martw się, nie spotka jej za to kara. Oszczędzimy ją, choć już zawsze będzie splamiona.
– Błagam…
– Chodź tu. Dokończ dzieła. – Mężczyzna wezwał swojego towarzysza i przekazał mu nóż. – Żegnaj, Karolino. Niech sprawiedliwości stanie się zadość.
– Nie – zdołała powiedzieć, zanim ostry nóż wbił się jej prosto w serce. Czuła, jak ulatuje z niej życie, a rzeczywistość wokół spowija gęsta, szara mgła. Wtedy napastnik, który do niej mówił, zdjął maskę i ukazał jej swoją twarz.
– Słodkich snów… – Pochylał się nad nią z szerokim uśmiechem. – Masz pozdrowienia od Adriana.
ROZDZIAŁ 1
Jadąc na salę treningową, Ignacy Sznyder przez cały czas odczuwał przyjemne mrowienie w brzuchu. Od tygodni nawet nie zrobił pompki, co jeszcze do niedawna było niemożliwością. Jako były zawodnik MMA i uczestnik Mistrzostw Europy w submission fightingu latami dbał o formę, nie tolerując lenistwa. Nie odpuszczał nawet w chwilach największego kryzysu, wyładowując złość na ringu. Często zastanawiał się, jak potoczyłoby się jego życie, gdyby niesłuszne oskarżenie o doping i zaginięcie brata nie pchnęły go w stronę uzależnienia od alkoholu i leków uspokajających. Czy byłby dziś mistrzem świata? A może tak naprawdę nigdy nie był na to wystarczająco silny psychicznie? Igi często słyszał od jednego ze swoich trenerów, że „sport to przede wszystkim głowa”. Czyżby los postanowił go przetestować, zsyłając na niego te wszystkie tragedie? Jeśli tak, to Igi nie zdał egzaminu.
Już z oddali dostrzegł stojącego przed budynkiem Michała Bołżynowa. Zaparkował na ostatnim wolnym miejscu czarnego jeepa, którego dostał w prezencie od swojej wspólniczki Sandry Milton, po czym wyciągnął kluczyk ze stacyjki, opuścił pojazd i ruszył w stronę wieloletniego przyjaciela.
– A co to za uśmieszek? – spytał Michał, a następnie uścisnął Igiego.
– A co, mam płakać? Już dość się w życiu napłakałem…
– Nie wiem, stary… Jeszcze miesiąc temu twierdziłeś, że ten świat jest do dupy.
– A jak ty byś się czuł, gdyby lekarz kazał ci leżeć całymi dniami nieruchomo w łóżku? – spytał Igi w odpowiedzi. – Poza tym bałem się, że już nigdy nie będę mógł trenować.
– Moim zdaniem powinieneś dać sobie na wstrzymanie przynajmniej do końca roku, ale nie zamierzam cię przekonywać. Najwyżej wykitujesz mi na macie. – Michał doskonale wiedział, że gdy przyjaciel się na coś uprze, to nie ma z nim dyskusji.
– Zróbmy zatem lżejszy trening, okej? – zaproponował Igi, po czym przystanął i dodał nieco poważniejszym tonem: – Słuchaj, Miki, mam świadomość, że równie dobrze mogłem już leżeć pod ziemią jak mój ojciec, ale najwyższy czas, bym zaczął cokolwiek robić. Nienawidzę bezczynności. Poza tym wydaje mi się, że ostatnio przytyłem…
– To chyba dobrze? Wracasz do zdrowia. – Michał poklepał go po ramieniu. – Przecież i tak ważysz jakieś dziesięć kilo mniej niż przed wypadkiem.
– To nie był wypadek, a próba zabójstwa – sprecyzował Igi.
– Tak, wiem, ale uznałem, że lepiej użyć łagodniejszego określenia, by nie nakręcać cię przed treningiem.
Nie było dnia, by Sznyder nie wracał myślami do starcia ze Skorpionem i jego bandziorami. Dwa strzały w brzuch teoretycznie powinny załatwić sprawę, a jednak jemu udało się oszukać przeznaczenie. Nie miał pojęcia, jak to się stało, że ocalał. Podobno lekarze nie dawali mu większych szans. Po wszystkim mówili, że słabszy i mniej wysportowany organizm nie zniósłby tak poważnych obrażeń. Igi wiedział jednak, że to dzięki pomocy Sandry, Tamary i Leny, które zawiozły go w porę do szpitala, nie umarł w domu Aleksandra Łyski. Brakowało mu słów, by wyrazić, jak bardzo był im wdzięczny.
Podczas treningu z trudem powstrzymywał się przed wykonaniem ruchów, które mogłyby niebezpiecznie naciągnąć mu brzuch.
– Kurwa – syknął w pewnym momencie i pokręcił z niezadowoleniem głową. – Nawet emeryci nie ćwiczą tak powoli i zachowawczo. Właściwie to tylko macham jak głupi rękami. Jaki to ma sens?
– Spokojnie, stary. Wszystko w swoim czasie. Jako sportowiec wiesz najlepiej, że niekiedy potrzeba lat, by zbudować formę, a wystarczy chwila, by ją stracić. Wrócisz do siebie, ale tylko pod warunkiem, że nie będziesz się szarpał. Cierpliwości.
– Zawsze byłeś mądralą, Miki – odparł z przekąsem Igi. – Ale i tak cię lubię.
Bołżynow uniósł brwi i obrzucił przyjaciela zdziwionym spojrzeniem.
– Już dawno nie słyszałem od ciebie komplementu. Zdecydowanie wracasz do zdrowia.
Kwadrans później zeszli z ringu i udali się do szatni. Po opuszczeniu kabiny prysznicowej Igi stanął przed lustrem i zatopił wzrok w bliznach na swoim brzuchu. Chirurg powiedział mu, że za jakiś czas będzie mógł się ich pozbyć, ale on nie był przekonany, czy na pewno tego chce. W pewnym sensie pragnął, by już zawsze przypominały mu o potworach, które omal nie odebrały mu życia. Skorpion w swoim bestialstwie tylko utwierdził go w przekonaniu, że obrał w życiu właściwą drogę. Chciał dalej pomagać bliskim zaginionych osób i ścigać przestępców, którzy stawiają się ponad wszystkimi.
– Dobra robota, Igi – skomplementował go przebierający się Michał.
– Czy ja wiem… Nawet się nie spociłem.
– Myślałem, że będzie gorzej i po paru minutach opadniesz z sił. Nieźle sobie poradziłeś.
– Sugerujesz, że nim się obejrzysz, znów będę cię napieprzał?
Pytanie sprawiło, że przyjaciel musiał zdusić chichot.
– Gdybyś tylko wiedział, ile razy w życiu dawałem ci fory…
– Jasne, jasne.
Po wyjściu na zewnątrz Igi uścisnął dłoń Michała i umówił się z nim na następny tydzień.
– A może wpadniesz do nas w piątek wieczorem? Gośka ciągle o ciebie wypytuje…
– Stęskniła się?
– Na to wygląda – powiedział Michał bez przekonania.
– Hm… Wydawało mi się, że za mną nie przepada.
– Gośka nikogo nie lubi. Ale ciebie zawsze nie lubiła odrobinę mniej. Przez pewien czas byłem nawet zazdrosny.
– Serio? Wiesz, że nie jest w moim typie.
– Wiem, stary. Do piątku! – Michał uniósł rękę w geście pożegnania i oddalił się w stronę swojego auta.
– Nie potwierdziłem przecież, że będę!
– Będziesz, bo ja tak mówię. Na razie!
*
Igi wrócił do domu i już w progu zdjął swoją ukochaną czapkę z daszkiem, na której widniało godło Polski. To była ostatnia rzecz, jaka pozostała mu po Tymonie, który dał mu ją w prezencie tuż przed Mistrzostwami Europy. Tęsknota za bratem powodowała ból silniejszy niż ten, który Igi odczuwał w szpitalu, gdy przestawały działać leki przeciwbólowe. Wciąż niczego nie zrobił w kierunku rozwiązania zagadki zaginięcia Tymona. Nie tracił jednak nadziei, że pewnego dnia natrafi na jego ślad i sprowadzi go do domu. Obiecał to mamie i zamierzał dotrzymać słowa. Wierzył, że brat gdzieś tam jest, ale z jakiegoś powodu nie może wrócić. Czasem zazdrościł Sandrze, że po czterech latach udało jej się odzyskać siostrę. A jeśli Tymon też z jakiegoś powodu się ukrywał?
Igi marzył o choćby małym łyku whisky, ale lekarze zabronili mu pić alkohol. Tłumaczyli, że nie powinien dodatkowo osłabiać organizmu. Ostatnio wypowiedział się na ten temat w rozmowie z Sandrą:
– Jestem innego zdania. Im wcześniej zacznę wracać do dawnych nawyków, tym szybciej mój organizm wróci do siebie.
– Zrobisz, co zechcesz. To twoje ciało i twoje życie. Ale nie licz na to, że będę ci za każdym razem ratować dupę. – Kobieta przyglądała mu się z kpiącym uśmiechem.
Igi podszedł do regału i przez parę sekund wpatrywał się w trzymaną w dłoni butelkę whisky.
– Następnym razem, kochanie – mruknął, po czym odłożył ją na miejsce i otworzył szufladę, z której wyjął przygotowanego wcześniej skręta. Tego nie zamierzał sobie odmawiać. Gdy ostatnim razem Sandra zwróciła mu z tego powodu uwagę, odrzekł, że przecież należy mu się coś od życia.
– Przyjemności są dla zdrowych. A ty wyglądasz gorzej niż książę Filip u schyłku życia.
– Uuu… Widzę, że komuś się włączył czarny humor.
– Doprawdy? Radzę ci zatem spojrzeć w lustro, a potem przypomnieć sobie, kto nalegał, by wrócić po ciebie wtedy do domu Olka.
– Jesteś kochana, Sandra. Dziękuję ci po raz setny za uratowanie życia! – Igi rozłożył szeroko ręce i ruszył ku przyjaciółce z ustami złożonymi w dzióbek.
– Przestań, głupku! – Rozbawiona cofnęła się gwałtownie, próbując ukryć zaskoczenie. – Po prostu wstrzymaj się z jaraniem na jakiś czas.
– Spróbuję, ale nie wiem, w czym miałoby mi to zaszkodzić. Marihuana pomaga uśmierzyć ból.
– Którego prawie już nie odczuwasz – zauważyła Sandra.
– Tak myślisz? A zresztą ty też nie jesteś święta – nie poddawał się Igi.
Przyparta do muru Sandra poczuła, że musi złagodzić retorykę.
– Palę raz na jakiś czas. Wielka mi rzecz, ale w porządku: jaraj sobie, ile chcesz, ale nie zdziw się, jeśli pewnego dnia z twojego mózgu zostanie tylko bezużyteczna papka.
– Przesadzasz.
– Wcale nie. Potrzebuję cię sprawnego umysłowo, Igi.
– Dobra, niech ci będzie: jeden skręt na tydzień. Zadowolona?
– Powiedzmy – odrzekła bez przekonania w głosie.
Igi leżał na kanapie z zamkniętymi oczami, wsłuchując się w przeboje Lady Pank. Zrelaksowany zaciągnął się po raz trzeci, a potem podniósł się i zgasił skręta w popielniczce. Nim zdążył wrócić do pozycji leżącej, usłyszał dźwięk domofonu. Był pewny, że to Sandra.
Dwie minuty później jego wspólniczka weszła do środka bez pukania, dźwigając siatkę pełną zakupów.
– Cze – powiedziała cicho, stawiając siatkę na podłodze i zdejmując białe adidasy i szarą bluzę z kapturem. – Smród zioła czuć aż przy windzie.
– I co z tego? W tym bloku wszyscy jarają. I zanim mnie skrytykujesz: to mój pierwszy skręt w tym tygodniu.
– Brawo – rzuciła i ruszyła w stronę kuchni. – Otwórz okno, bo nie da się oddychać. Masz ochotę na tosty?
– Chętnie. Pomogę ci.
– Nie trzeba. Leż i odpoczywaj.
Igi zignorował słowa przyjaciółki i podniósł się z kanapy.
– Nie musisz się mną już dłużej opiekować. Poradzę sobie. Doktor ostatnio pochwalił mnie za błyskawiczną rekonwalescencję.
– To dlatego, że pilnuję, byś nie zrobił niczego głupiego – powiedziała wykładająca na blat produkty Sandra. – Agencja cię potrzebuje.
– No tak, przecież chodzi tylko o nią… – Igi miał ochotę wtulić się w plecy i kark kobiety, ale wiedział, że tylko by ją tym rozzłościł. Im lepiej ją poznawał, tym częściej zastanawiał się, jaka była dawna Sandra, ta sprzed tragedii, w wyniku której zginął jej ojciec, a siostra została uprowadzona. Czy byłoby im łatwiej znaleźć wspólny język? A może właśnie wręcz przeciwnie? Czy ambitna, pewna siebie i przebojowa dziewczyna zainteresowałaby się kimś takim jak on? Rzadko słyszał od kobiet negatywne komentarze na swój temat, ale z większością spotykał się wyłącznie dla seksu. Gdy starał się stworzyć z którąś relację, dowiadywał się, że jest „zdziecinniałym osiłkiem, któremu wydaje się, że życie to ciągła zabawa” lub „zapatrzonym w siebie półgłówkiem, który nie ma pojęcia, jak obchodzić się z kobietą”. Bolały go te komentarze, bo ich autorki doskonale wiedziały, jak długą drogę przeszedł, zanim osiągnął aktualny względny spokój ducha.
Nalegał, że pomoże Sandrze w przygotowywaniu kolacji, ale udało się jej przepędzić go do salonu. Wkrótce przyszła do niego z dużym talerzem pachnących tostów.
– Kupiłam też białe wino, ale nie możesz mieć dwóch przyjemności jednocześnie.
– Wziąłem tylko trzy buchy. No weź, Sandra… – odparł błagalnym tonem.
Kobieta pokręciła głową i odrzekła:
– Lepiej nic już nie mów. Smacznego.
Tosty z salami i bekonem tak bardzo smakowały Igiemu, że pochłonął je w mgnieniu oka.
– Widzę, że wraca ci apetyt. Masz ochotę na więcej?
– Zdecydowanie, ale tym razem nie wygonisz mnie z kuchni. Pójdę przodem.
Kilka minut później Sandra przyglądała się w milczeniu przyjacielowi, który kładł kawałki mięsa na posmarowane masłem pieczywo. Nie mówiła mu tego, ale tamtej krytycznej nocy była pewna, że mężczyzna nie dożyje poranku. Po trwającej kilka godzin operacji, w trakcie której medykom cudem udało się zatamować rozległy krwotok, pojawiła się iskierka nadziei. Wkrótce jednak doszło do nagłego skoku ciśnienia krwi. Sandra nerwowo zaczepiała napotykanych na korytarzu lekarzy i pielęgniarki, jednak nikt nic nie mówił. Wreszcie wyczerpana zasnęła na krześle i ocknęła się trzy godziny później. Wtedy dowiedziała się, że najgorsze już minęło.
– Czy mogę do niego wejść, doktorze? – spytała ze łzami w oczach.
– Tylko na chwilę. – Następnie lekarz wyjaśnił jej, że wprowadzono Igiego w stan śpiączki farmakologicznej, by jego organizm mógł się szybciej zregenerować.
Sandra niepewnie przekroczyła próg przyciemnionej sali i zbliżyła się do łóżka, w którym leżał nieprzytomny Igi. Do oczu cisnęły jej się łzy, ale wiedziała, że musi być silna. Czekało ją wiele wyzwań. Planowała jeszcze tego samego dnia powiadomić o wszystkim Irenę Sznyder. Najchętniej by tego nie robiła, bo matka przyjaciela dopiero co straciła męża. Nie wybaczyłaby sobie jednak, gdyby stan Igiego nagle dramatycznie się pogorszył, a pani Sznyder nie dostała szansy na pożegnanie się z synem.
– Och, Igi… – westchnęła, a następnie podniosła stojące przy ścianie krzesło i postawiła je przy łóżku. Siedziała w milczeniu, masując zewnętrzną część jego zimnej dłoni. Rozmyślała o ostatnich wydarzeniach i zastanawiała się, czy popełniła gdzieś błąd. Skorpionowi udało się ich przechytrzyć. Drugi raz nie mogą na to pozwolić.
– Co słychać w agencji? – spytał w drodze do salonu Igi. W ostatnim czasie zaglądał do biura raz na dwa, trzy dni i zajmował się tam głównie papierkową robotą. Marzył o powrocie w pełnym tego słowa znaczeniu, ale Sandra upierała się, że jeszcze na to za wcześnie.
– Wyobraź sobie, że Jeleński się odnalazł – nawiązała do sprawy zaginionego przed tygodniem producenta żarówek. Jego zrozpaczona żona była pewna, że ktoś napadł na niego w lesie, w którym lubił biegać.
– Niech zgadnę: uciekł z kochanką? – Igi usiadł na kanapie i dorwał się do pierwszego tostu.
– Tia… A liczyłam na ekscytujące śledztwo. – Sandra rozłożyła ręce.
– Mało ci wrażeń po rollercoasterze z Kaftanem? – Mężczyzna uniósł prawy kącik ust.
– Powiedzmy, że zaczynam się uzależniać od niebezpiecznych doznań.
– Wraca stara Sandra Milton: nieustraszona dziennikarka śledcza, która nie cofnie się przed niczym, by wymierzyć sprawiedliwość parszywcom tego świata – powiedział Igi, przeżuwając kawałek tostu. – Tylko żeby nie przyszło ci do głowy porzucać agencję.
– Prędzej przemaluję się na brunetkę. – Przejechała dłonią po krótkich włosach w kolorze blond.
– A co z nowym detektywem? Przeglądałem wczoraj nadesłane CV, ale szczerze mówiąc, żadne nie urywa dupy.
– Mam podobne odczucia. – Sandra wydała z siebie głośne westchnięcie. Agencja Poszukiwań Osób Zaginionych „ECHO” rozwijała się w szybkim tempie. Z miesiąca na miesiąc przybywało spraw, ale brakowało osób, które mogłyby się nimi zająć. Sandra nie mogła już patrzeć na to, ile pieniędzy przechodziło im między palcami. Nie przypuszczała, że znalezienie sensownego detektywa będzie tak trudne. – Pomyślałam, że poruszę kontakty w śniadaniówkach i dużych portalach.
– Mówiłaś, że ostatnie czego chcesz, to powrót do mediów – zauważył Igi.
– To prawda, ale dobrze wiesz, że one dają ogromne zasięgi.
– Wstrzymaj się z tym na razie. Może zgłosi się do nas ktoś sensowny.
Sandra przełknęła kawałek tostu i powiedziała cicho:
– Chciałabym być taką optymistką…
ROZDZIAŁ 2
Godzinę później Sandra była już po trzech kieliszkach wina. Igi tymczasem musiał się zadowolić koktajlem z zielonych warzyw.
– Przyznaj, że robisz to specjalnie. Napawasz się widokiem mojego nieszczęścia – powiedział pół żartem, pół serio.
– O tak, jakby nie było na świecie niczego przyjemniejszego…
Poirytowany Igi zgarnął z popielniczki skręta i odpalił go.
– Ostatnie dwa buchy… mamo.
– Czasem naprawdę nie mogę uwierzyć, że masz trzydzieści trzy lata. – Lekko wstawiona Sandra wpatrywała się w niego z zażenowaniem. Parę sekund później rozległ się dzwonek do drzwi. – Otworzę.
– Hello – powiedziała nieśmiało Becky, mieszkająca od dziewięciu lat w Polsce czarnoskóra Amerykanka, z którą Igi regularnie spotykał się na seks. Czuł, że najchętniej weszłaby z nim w poważną relację, dlatego pilnował się, by nie dawać jej złudnych nadziei.
– Och, to ty… To znaczy, hello, welcome. – Sandra cofnęła się i wpuściła ją do środka. – Nie wspominałeś, że będziesz miał jeszcze jednego gościa – zwróciła się do Igiego.
– Nie wiedziałem, że przyjdzie.
– Oh, Igi! – Becky szybkim krokiem zbliżyła się do niego i pocałowała go czule w oba policzki. – I brought some protein for my strong, exotic Polish boy – szepnęła, po czym wyciągnęła z kieszeni kurtki kilka batoników i dyskretnie przekazała je mężczyźnie.
– Jesteś, kurwa, the best. – Igi wsunął batoniki do kieszeni dresowych spodni i zwrócił się do Sandry: – Na komodzie w sypialni leży mój portfel. Mogłabyś, proszę, wyjąć z niego dwie stówy?
Sandra zrobiła wielkie oczy.
– Ty żartujesz, prawda?
– Excuse me? – spytała Becky.
– Nic, kotku. All is fine. – Przeniósł wzrok na Sandrę i kontynuował: – Becky ledwo wiąże koniec z końcem, a jak tak dalej pójdzie, to nie starczy jej na czynsz.
– I co wtedy? Zamieszka u ciebie?
– Niewykluczone. A co, będziesz zazdrosna?
Sandra odpowiedziała prychnięciem i ruszyła w stronę pokoju. Chwilę później wróciła z brązowym skórzanym portfelem w dłoni.
– Proszę. Zapłać swojej utrzymance.
Igi wyjął z portfela dwustuzłotowy banknot.
– Masz. Take it.
– Oh, Iggy, you know I don’t do this for money – odezwała się Becky.
– Ile jeszcze razy mam tego wysłuchiwać? Just take it.
Becky spuściła głowę, po czym przyjęła podarunek.
– Oh… Dzięki very much. So… Do widzenia next time?
– Bye, bye. – Sandra zaprowadziła Becky do drzwi, po czym wróciła do salonu. – Dostała kasę i poszła. Nawet nie spytała, jak się czujesz.
– Nie bądź dla niej taka surowa – odparł Igi.
– Niewiarygodne, że płacisz jej za towarzystwo Ja nic od ciebie nie dostałam. Ba, wręcz zasypuję cię prezentami, na przykład nowiutką bryką.
– Myślałem, że to była inwestycja w firmę. – Uśmiechnął się szeroko.
Sandra zmrużyła oczy.
– Domagam się więcej szacunku i docenienia.
*
Późnym wieczorem Sandra siedziała pijana na dywanie, opierając się plecami o kanapę, na której przysypiał Igi. Wcześniej spytał ją, czy nazajutrz nie wybierze się z nim do Zgierza. Wciąż nie odwiedził grobu ojca i czuł z tego powodu wyrzuty sumienia.
– Na początku wmawiałem sobie, że tata żyje, ale z jakiegoś powodu nie może przyjechać do Warszawy. Poniekąd wciąż tak myślę. Wiem, że dopiero gdy zobaczę jego grób, dotrze do mnie, że odszedł na zawsze. Nie jestem na to gotowy, ale muszę to wreszcie zrobić. Przydałoby mi się wsparcie…
– Nie ma sprawy. I tak nie mam nic do roboty.
Sandra ukradkiem zerkała na drzemiącego przyjaciela i zastanawiała się, jak wyglądałoby jej życie, gdyby nie przeżył skomplikowanej operacji. Czy miałaby siły prowadzić „ECHO”? Choć nie należała do osób wylewnych, to w wewnętrznym dialogu z samą sobą przyznała, że Igi stał się jedną z najbliższych jej osób. Był kimś więcej niż tylko wspólnikiem i beztroskim trzydziestokilkulatkiem, z którym mogła się zrelaksować przy alkoholu i trawce. Momentami zachowywał się tak, jakby czas zatrzymał się dla niego w liceum, ale jednocześnie zawsze stawał na wysokości zadania. Traktował poważnie swoje obowiązki i nigdy jej nie zawiódł. Mało tego, naraził dla niej życie w domu Olka Łyski. Bezgranicznie mu ufała i cieszyła się, że ma go przy sobie. Zanim zamknęła oczy i zasnęła, powróciła wspomnieniami do dnia, w którym lekarze wybudzili go ze śpiączki.
– Igi, skurwysynu, jak jeszcze raz wytniesz mi taki numer… – powiedziała z zaciśniętymi zębami po wejściu do jego sali.
– Ja też się cieszę, że cię widzę… – odrzekł wyraźnie zmęczony, ale uśmiechnięty. Gdy usiadła na krześle obok łóżka, przysunął się do niej i dodał: – Zaraz, a co to? Czyżbyś miała łezkę w oku? – Próbował przyłożyć jej dłoń do policzka. – Martwiłaś się o mnie?
– O ciebie? Jasne – prychnęła i odsunęła się do tyłu. – Chodziło mi o agencję. Nie czuję się na siłach, by sama ją prowadzić.
Igi miał ochotę sprowokować przyjaciółkę, ale postanowił nie ciągnąć tematu. Zamiast tego uśmiechnął się do niej szeroko i podziękował za obecność. Nie wiedział wtedy jeszcze, że stracił ojca. Miała mu to powiedzieć zrozpaczona matka, która siedziała za ścianą i próbowała się oswoić z nową rzeczywistością.
– Jak on się czuje? – spytała jakiś czas później Sandrę.
– Wraca mu poczucie humoru, ale po oczach widać, że wciąż cierpi. Uważam, że powinna się pani na razie wstrzymać z wyjawieniem mu prawdy.
– Nie wiem, czy będę umiała… – jęknęła Irena Sznyder. – Boję się, że gdy tam wejdę, zupełnie się rozkleję.
– Teraz najważniejsze jest zdrowie Igiego. Prawda go zabije – powiedziała poważnym tonem Sandra, rozwiewając wątpliwości kobiety.
– Masz rację, dziecko. Masz świętą rację.
*
Przemierzając rzędy grobów na cmentarzu w Zgierzu, Igiemu z każdym krokiem coraz bardziej miękły nogi. W pewnym momencie przystanął i wziął głęboki wdech.
– Wszystko okej? – spytała zmartwiona Sandra, przyglądając się jego nietęgiej minie.
– Tak. Zakręciło mi się tylko w głowie.
– Wiesz, że nie musisz tam iść, jeśli nie jesteś gotowy – przekonywała go.
– Nie rozumiesz. Chodzi o to, że na dobrą sprawę nigdy nie będę na to gotowy. – Nagle zdał sobie sprawę z tego, że Sandra też straciła ojca. – Sorry. Czasem palnę coś bez zastanowienia…
– Tylko czasem? – Mrugnęła do niego i lekko szturchnęła. – Może faktycznie będzie lepiej, jeśli zrobisz to teraz. Chodź.
Pięć minut później szli pomiędzy ostatnimi rzędami grobów.
– Mama mówiła, żebyśmy szukali wysokiego białego krzyża.
– To chyba tam. – Sandra wskazała palcem krzyż, który górował nad otaczającymi go nagrobkami.
– Chyba tak. – Igi przełknął ślinę i ruszył pierwszy. Po chwili zatrzymał się przed krzyżem i tkwiącą w ziemi prostokątną płytą, na której widniał jedynie napis TADEUSZ SZNYDER oraz daty: urodzenia i śmierci. – No i znów się spotykamy, tatku – mruknął ze łzami w oczach.
– Będę czekała przy samochodzie – powiedziała Sandra, po czym oddaliła się na parę kroków.
– Nie, zostań. Będzie mi raźniej.
– Na pewno?
– Tak. – Igi wypuścił powietrze ustami, dłuższą chwilę wpatrywał się w milczeniu w krzyż, po czym szepnął: – Dzięki, Sandra, że tu ze mną jesteś…
– A gdzie miałabym być? Kiśniemy wspólnie w tym syfie zwanym życiem.
– To znaczy, że już zawsze będziesz mi towarzyszyć w ważnych chwilach? – spytał żartobliwie.
– Aż tak bym się nie zapędzała…
– Szkoda – westchnął – bo nawet podoba mi się taka wizja przyszłości…
*
W drodze powrotnej do Warszawy Igi raz jeszcze podziękował Sandrze za towarzystwo na cmentarzu.
– To dla mnie wiele znaczy. Nie przypuszczałem, że będzie aż tak trudno – wyznał.
– Jakby nie patrzeć, odkąd się znamy, to ty częściej mnie pocieszasz niż ja ciebie. W pewnym momencie temat Leny całkowicie przykrył twoje rodzinne problemy. Przepraszam za to. Tak bardzo skupiłam się na odnalezieniu siostry, że nie myślałam o niczym innym – powiedziała Sandra, nie odrywając wzroku od drogi. Tym razem to ona prowadziła.
– Nie masz za co przepraszać. Masz wielkie szczęście, że Lena się odnalazła.
– Taa… Gdyby tylko łaskawie zechciała dać mi jakiś znak, że żyje i ma się dobrze. Mam do niej tyle pytań… – Od tamtego feralnego wieczoru Sandra nie dostała żadnej wiadomości od Leny i Tamary. Nie miała pojęcia, gdzie przebywały i czy były bezpieczne. Im dłuższe było milczenie z ich strony, tym częściej dopadały ją czarne myśli. A jeśli Skorpion wytropił je i skrzywdził? Sandra dopuszczała taką ewentualność, ale nie stawiała jej wysoko w rankingu prawdopodobnych scenariuszy. Gdyby tak było, bandzior nie omieszkałby się jej pochwalić. Tacy jak on uwielbiają szczycić się swoimi trofeami.
– Musisz czekać i mieć oczy dookoła głowy. Lena skontaktuje się z tobą, gdy będzie bezpiecznie.
– Byłoby bezpiecznie, gdyby sprzątnęła wtedy tego skurwysyna.
– A jeśli wcale nie? Świat jest pełen potworów. Nie wszystko kręci się wokół Skorpiona.
– Mimo to spałabym spokojniej, wiedząc, że już nam nie zagraża. Cholera, przecież Lena miała go na muszce. Dlaczego nie mierzyła w serce lub prosto w ten zakuty łeb? Nie chce mi się wierzyć, że mogła tyle razy spudłować.
– Sądzisz, że celowo go oszczędziła? Przecież to bez sensu…
– Cała ta sprawa jest bez sensu. – Sandra pomasowała się po czole. – Moja młodsza siostra strzelcem wyborowym? Zachodzę w głowę, co się wydarzyło w życiu Leny przez ostatnie cztery lata. I dlaczego zależy jej na utrzymaniu Skorpiona przy życiu.
*
Dojeżdżali do Warszawy, gdy do Sandry zadzwoniła opiekunka jej matki.
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale uznałam, że powinna pani wiedzieć…
– Coś z mamą? Pani Tereso, co się stało? – wyrzucała z siebie szybko pytania, jednocześnie skręcając i zjeżdżając na pobocze jezdni.
– Spokojnie, to nic poważnego. Lekarz mówi, że to zwykła infekcja, która powinna przejść w przeciągu kilku dni. Myślę, że to się zaczęło przedwczoraj, gdy pani Beata nalegała na długi spacer. W połowie drogi złapała nas ulewa, a nie miałyśmy parasola.
– Rozumiem. A czy mogę porozmawiać z mamą?
– Akurat teraz śpi, ale oddzwonię, gdy tylko się obudzi.
– Będę wdzięczna.
– Pani Sandro… Jest coś jeszcze. Ostatnio pani mama znów mówi dużo o Lenie. Dziś wyjawiła mi, że widziała ją w zeszłym tygodniu przez okno.
Sandrę obleciał zimny pot, po czym włączyła tryb głośnomówiący.
– Co dokładnie powiedziała? Pani Tereso, proszę powtórzyć co do słowa.
– Sama nie wiem, czy mówiła poważnie, czy tylko jej się to śniło… Najpierw stwierdziła, że Lena stała po drugiej stronie ulicy i miała na sobie krótkie białe spodenki i różową koszulkę, a chwilę później mówiła coś o błękitnej kurtce i różowej czapce z pomponem.
– Lena była tak ubrana parę miesięcy temu, gdy przyszła pod nasz dom – powiedziała Sandra, patrząc Igiemu w oczy. – Mamie miesza się przeszłość z teraźniejszością.
Sandra pożegnała się z panią Teresą, a potem rozłączyła się i ponownie uruchomiła auto.
– Myślisz, że Lena w różowej koszulce też jest wspomnieniem?
– Nie mam pojęcia. – Sandra wzruszyła ramionami. – Jestem już tym wszystkim zmęczona, Igi.
– Doskonale cię rozumiem.
– Podrzucę cię do domu, a sama pojadę do agencji. Muszę zatopić się w dokumentach, by nie myśleć o Lenie.
– Pojadę z tobą – zaproponował Igi. – Serio, mam już dość nicnierobienia. Nie widzisz, że dobrze się czuję?
– Lekarze mówili, że masz jak najdłużej odpoczywać…
– Odpoczywałem stanowczo za długo – odparł. – Chcę wrócić do gry.
– Ale Igi…
– Bez dyskusji – powiedział kategorycznie. – Ktoś wreszcie musi postawić agencję na nogi.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Marcel Moss, 2022
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2023
Projekt okładki: © Mariusz Banachowicz
Zdjęcie na okładce: © Anna Mutwil/Arcangel
Redakcja: Hanna Trubicka
Korekta: Marta Akuszewska, Agnieszka Luberadzka
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-543-7
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.