Utraceni - Marcel Moss - ebook + książka
BESTSELLER

Utraceni ebook

Marcel Moss

4,3

72 osoby interesują się tą książką

Opis

JEDNI CHCĄ ŻYĆ, LECZ NIE MOGĄ.
INNI NIE CHCĄ, A MUSZĄ...
W tajemniczych okolicznościach znika syn kontrowersyjnego działacza społecznego Ryszarda Hajduka. Mężczyzna podejrzewa, że zaginięcie chłopaka może mieć związek z tragicznymi zamieszkami podczas Strajku Kobiet. Gdy policyjne śledztwo nie przynosi efektów, zrozpaczony
mężczyzna prosi o pomoc Agencję Poszukiwań Osób Zaginionych "ECHO". Jej właściciel, Ignacy "Igi"
Sznyder, razem ze skompromitowaną dziennikarką śledczą Sandrą Milton próbują ustalić przyczynę
zniknięcia 24-letniego Ziemowita.
Igi i Sandra, którzy kilka lat wcześniej sami utracili ukochane osoby, zostają zmuszeni do skonfrontowania się z własną przeszłością i stopniowo odkrywają przerażającą prawdę. Ta okazuje się zaś gorsza niż największe kłamstwo...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 292

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (1022 oceny)
570
268
125
46
13
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dream_books25

Nie oderwiesz się od lektury

Jest to kolejna świetna pozycja, która wyszła spod pióra Pana Mossa. Od pierwszej książki nie boi się On poruszać trudnych i nieprzyjemnych tematów. Zaginięcia, zdrady, porwania, zemsty, uzależnienia to jedynie ułamek naprawdę długiej listy. Zważywszy na ostry język, dosłowność i specyficzne pióro, nie od dzisiaj wiadomo, że twórczość Pana Marcela nie jest dla każdego. Pomimo powyższego uważam, że jeżeli nie podobały Ci się wcześniejsze thrillery pisarza, to warto choć spróbować przeczytać Utraconych. Nadal czuć kto ją napisał (na szczęście), jednakże jest to nowy cykl, nowa historia, czuć pewnego rodzaju świeżość oraz inny sposób podejścia do tematu. Fani poprzednich powieści również nie powinni być zawiedzeni bo autor jeszcze nie powiedział (nie napisał) ostatniego słowa 😊
40
tea_lover

Nie oderwiesz się od lektury

Takiego rozwoju akcji i takiego zakończenia się nie spodziewałam! Ostatnie rozdziały czytałam z zapartym tchem.. Ile człowiek jest w stanie znieść by zawalczyć o swoje życie? Czy nadzieja na odnalezienie bliskiej osoby kiedyś przemija? I co tak naprawdę oznacza "człowieczeństwo" i.. kiedy się kończy? Wszystko w lekturze.
20
Buba58

Nie polecam

Beznadziejna pozycja.
21
Malwi68

Dobrze spędzony czas

"Utraceni" Marcela Mossa to niezwykle emocjonująca powieść kryminalna, która wciąga czytelnika od pierwszych stron i nie pozwala mu oderwać się od lektury aż do samego końca. Moss mistrzowsko buduje napięcie i stopniowo odsłania kolejne warstwy tajemnicy, trzymając nas w nieustannej niepewności i zaskoczeniu. Głównymi bohaterami są Ignacy "Igi" Sznyder i Sandra Milton, dwie postacie zmagające się z własnymi demonami przeszłości, które zostają wplątane w niebezpieczne śledztwo dotyczące zaginięcia syna kontrowersyjnego działacza społecznego. Moss w sposób przekonujący ukazuje ich osobiste tragedie i konflikty, co nadaje fabule głębi i emocjonalnego ładunku. Autor doskonale balansuje pomiędzy wartką akcją a psychologicznymi aspektami postaci, tworząc złożoną i wielowymiarową historię. "Utraceni" to książka, która porusza, wciąga i skłania do refleksji nad moralnością, sprawiedliwością i ceną prawdy. W dalszej części "Utraconych" Marcel Moss rozwija wątek zaginięcia Ziemowita, stopnio...
10
alicjusz86

Całkiem niezła

Dobry kryminał, historia brutalna , ale wciągajaca .
10

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W Polsce co roku znika bez śladu osiemnaście tysięcy osób. To tak jakby w jednej chwili wyparowali wszyscy mieszkańcy Łańcuta.

 

 

 

 

PROLOG

 

WIGILIA, ROK 2016

 

– Tato? – jęknęła cicho Sandra. Klęczała na podłodze w kałuży krwi. Obok leżał nieruchomo jej ojciec. Martwe spojrzenie Wiktora Miltona zatrzymało się na wiszącym tuż nad nim srebrnym żyrandolu. Z otworu pośrodku jego czoła sączyła się krew. Sandra potrząsała martwym ciałem, prosząc ojca, by się do niej odezwał. Drżała, a po policzkach spływały jej rzęsiste łzy.

– Zostaw go – odparła spokojnym, pozbawionym emocji głosem Beata Milton. Siedziała na dywanie, opierając się plecami o kremową sofę. – Nie widzisz, że nie żyje? Trzeba zadzwonić po policję…

Sandra spojrzała na matkę, która sprawiała wrażenie oderwanej od rzeczywistości. I pomyśleć, że jeszcze kilka minut wcześniej, zanim napastnicy wybiegli z domu i uprowadzili jej młodszą córkę, kobieta krzyczała tak głośno, że Sandrze wydawało się, iż lada moment popękają wszystkie szyby w oknach.

– Tato… – Sandra szarpnęła mężczyznę za ramię. – Boże, obudź się, błagam…

– On nie żyje – powtórzyła beznamiętnie jej matka – a moja biedna Lenka jest teraz w rękach tych potworów.

Roztrzęsiona Sandra podbiegła do szklanego stolika i zakrwawioną dłonią zgarnęła z blatu swój smartfon. Wybrała numer alarmowy i wezwała pogotowie oraz policję. Rozłączyła się, osunęła na podłogę i wybuchnęła płaczem. Zaczęło do niej docierać, co się właśnie stało. Już nic nigdy nie będzie takie jak dawniej.

Oprzytomniała, gdy usłyszała dźwięk domofonu. Poderwała się z miejsca i podbiegła do drzwi. Nie wiedziała, ile czasu upłynęło od wezwania pomocy. Gdy wróciła do salonu, zobaczyła matkę leżącą na podłodze obok męża. Kobieta zatapiała w nim swoje wielkie oczy i mówiła coś szeptem. Tymczasem do środka weszło czterech ratowników medycznych.

– Czy wzywała pani policję? – spytał mężczyzna z twarzą usianą bliznami po trądziku. Sandra nie odpowiedziała.

Na widok postrzelonego w głowę mężczyzny ratownicy bezradnie rozłożyli ręce.

– Przykro nam – powiedział niższy ratownik w prostokątnych okularach. – Proszę pani – zwrócił się do matki Sandry. – Damy pani coś na uspokojenie, dobrze?

Sandra nie pamiętała następnych godzin. Obudziła się w swoim pokoju. Zegar na ścianie wskazywał dziesiątą rano. Kobieta przetarła dłonią zmęczoną twarz, uniosła głowę i zasyczała. Ból promieniował od potylicy aż do czoła. Sandrę zemdliło. Pobiegła do łazienki i dwa razy zwymiotowała.

Beata Milton siedziała otulona kocem na sofie i wpatrywała się w miejsce, gdzie kilkanaście godzin wcześniej leżał jej mąż.

– Mamo – powiedziała łamiącym się głosem Sandra, ale Beata nie zareagowała. Kobieta miała bladą twarz i prawie nie mrugała.

Wspomnienia wróciły do Sandry kilka minut później, gdy przez okno w kuchni dostrzegła chodzących po ogrodzie policjantów. Wśród nich był młodszy aspirant Mieszko Budnik, jej wieloletni przyjaciel. Sandra przypomniała sobie funkcjonariuszy, którzy wyprowadzili ją wraz z matką do drugiego pokoju i przesłuchali. Obie były otępiałe po zażyciu środków uspokajających. Pamiętała Mieszka, który zapewniał ją, że przyjechał najszybciej, jak się dało. To on zaprowadził półprzytomną Sandrę do łóżka.

– Proszę się nie martwić – powiedział jeden z policjantów. – Są panie bezpieczne. Jutro dokończymy przesłuchanie.

Mieszko przycisnął do piersi ledwo stojącą Sandrę.

– Słyszysz? Nic wam nie grozi.

– Mieszko… Zostań ze mną.

– Dobrze. – Mężczyzna pomógł się położyć przyjaciółce, po czym wtulił się w nią od tyłu. – Teraz spróbuj zasnąć.

Sandra myślała o swojej siostrze. Słyszała w głowie jej przeraźliwy jęk i widziała jej przerażoną twarz. Nie uratowała swojej młodszej siostrzyczki. Nie mogła nic zrobić.

– Zjedz to. Proszę, mamo. – Sandra postawiła na stoliku talerz z dwiema kanapkami i wędliną. Zrobiła je ostatkiem sił. Bolały ją wszystkie mięśnie, a świat wokół niej wirował, jakby właśnie zeszła z karuzeli w parku rozrywki.

– Nie chcę – odpowiedziała stanowczo Beata Milton, po czym przerzuciła wzrok na córkę. – Naprawdę myślisz, że cokolwiek przełknę, gdy twoja córka jest tam gdzieś sama…? Boże, moja Lenka…

– Znajdą ją – odrzekła Sandra i usiadła na sofie obok matki. Ta natychmiast wstała i podeszła do okna.

– To wszystko twoja wina – załkała.

Sandra przełknęła ślinę.

– Słucham?

– Słyszałaś. Gdyby nie twoja praca, nie doszłoby do tego. Zniszczyłaś mi życie.

– Mamo…

– Nie zbliżaj się. – Beata uniosła rękę. – Nienawidzę cię. Tak bardzo cię nienawidzę…

 

*

 

WCZEŚNIEJ

 

Sandra cieszyła się, że w tym roku będzie mogła zasiąść przy wigilijnym stole razem z bliskimi. Poprzednio spędziła święta w Zakopanem, gdzie przygotowywała materiał na temat afery hotelarskiej. Sandra nagłośniła proceder z udziałem właściciela kilku dużych hoteli w centrum miasta, który wygrał przetarg na zakup nieruchomości, mimo że oferowana przez niego cena była niższa niż pozostałych konkurencyjnych deweloperów. Okazało się, że w grę wchodziły wielotysięczne łapówki dla kilku miejscowych urzędników. Reportaż Sandry pojawił się w odcinku Demaskacji – magazynu śledczego emitowanego co dwa tygodnie w największej prywatnej stacji telewizyjnej N7. Kilka godzin po emisji o aferze donosiły już największe polskie media, co doprowadziło do rychłej dymisji burmistrza Zakopanego. Sandra zaś z dnia na dzień stała się jedną z głównych reporterek Demaskacji.

Przygoda kobiety z dziennikarstwem rozpoczęła się w 2009 roku. Sandra miała wtedy dwadzieścia cztery lata i jako świeżo upieczona absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego pragnęła się wykazać. Od najmłodszych lat chciała bowiem osiągnąć coś na własny rachunek. Wiktor Milton, jej ojciec, zarządzał z powodzeniem dużą firmą transportową i regularnie wpłacał pieniądze na konta oszczędnościowe, które otworzył dla swoich córek. Sandra i jej młodsza o czternaście lat siostra Lena nie musiały się zatem o nic martwić. Trzy miliony złotych wystarczyłyby, aby Miltonówny rzuciły wszystko i odcinały kupony od sukcesów zawodowych ojca.

– Dlaczego nie odejdziesz z N7? – spytał na początku roku starszą córkę Wiktor. – Kiśniesz tam już z dziesięć lat…

– Niecałe siedem – poprawiła go Sandra.

– Wszystko jedno. To szmat czasu. Przecież wiesz, że nie musisz się tak poświęcać. W ogóle to uważam, że wcale cię tam nie doceniają. Po tylu latach powinnaś zajmować się czymś poważniejszym niż przeszukiwanie internetu i wyłapywanie potencjalnych afer.

Przez pierwsze cztery lata kariery Sandra współpracowała z różnymi mediami, pisząc głównie artykuły dla gazet i portali internetowych. Na początku 2014 roku przeszła pomyślnie rekrutację do N7. Przygotowywała krótkie teksty do spotów promujących ramówkę na każdy tydzień. Ambitna kobieta cierpliwie czekała na swój moment. Ukochana babcia zawsze powtarzała jej, że jeśli czegoś bardzo pragniemy, to prędzej czy później to dostaniemy.

– Musisz jedynie starać się nie przyspieszać biegu wydarzeń. Niech wszystko potoczy się własnym rytmem.

Po ponad roku nadarzyła się okazja na kolejny awans. Sandra dowiedziała się o wolnym etacie w zespole przygotowującym Demaskację. Uwielbiała ten program i nie przegapiła żadnego odcinka. Gdy przełożeni zgodzili się na jej transfer, kobieta nie posiadała się z radości. Obiecała sobie, że zrobi wszystko, by spełniać marzenia. Pragnęła służyć społeczeństwu i nagłaśniać wszelkie przewinienia ludzi, którzy nadużywali swoich uprzywilejowanych pozycji.

Afera hotelarska dodała Sandrze skrzydeł. Spędziła kolejne miesiące, wnikając w niebezpieczne środowisko chuliganów z mafii narkotykowej. Miltonowie do samego końca nie wiedzieli, czym zajmowała się córka. Sandra nie chciała ich denerwować. Zdawała sobie sprawę, że kazaliby jej natychmiast odpuścić. Poza tym obowiązywała ją dyskrecja. O śledztwie wiedziała jedynie jej przełożona i kilku najbliższych współpracowników, którzy narażali własne bezpieczeństwo, a może nawet życie, stopniowo zdobywając zaufanie groźnych przestępców i pozyskując od nich cenne informacje. Nie mogli sobie pozwolić na najmniejszą pomyłkę.

Pół roku po emisji reportażu wszystkie krajowe media rozpisywały się o skandalu z udziałem ówczesnego ministra sprawiedliwości Waldemara Nickiego. Śledztwo Sandry sugerowało powiązania jego brata z handlarzami narkotyków i kibolami jednego z klubów piłkarskich. Dariusz Nicki, pseudonim Skorpion, miał według zdobytych przez nią informacji zarządzać mafijną siatką, która poza przemytem kokainy i innych zakazanych substancji specjalizowała się w rozbojach, szantażach, porwaniach, a nawet morderstwach. Afera doprowadziła do dymisji ministra i tymczasowego aresztowania Skorpiona. Ostatecznie nikomu nie postawiono zarzutów. Liberalne media oraz niektórzy politycy opozycyjnych partii sugerowali, że to dowód na sprzedajność policji i współpracę rządu z mafią. Mimo to Sandra oraz jej zespół otrzymali jesienią nominację do nagrody Grand Press dla najlepszego reportażu. Do kobiety zewsząd docierały słowa uznania i gratulacje. Jedynie jej bliscy nie podzielali tego entuzjazmu.

– Jak mogłaś nam nic nie powiedzieć? – oburzał się Wiktor Milton. – Zdajesz sobie sprawę, z jakimi ludźmi zadarłaś?

– Właśnie dlatego milczałam – odrzekła Sandra. – Wiedziałam, jaka będzie wasza reakcja.

– Trudno o inną, gdy widzi się córkę nadeptującą na odcisk przestępcom!

– To moja praca, tato. Nie mogłam tego zostawić.

Wiktor nabrał powietrza w płuca i podrapał się po zarośniętym podbródku.

– Musisz mi obiecać, że z tym skończysz. To zaszło za daleko… Powinienem był wiedzieć, w co się pakujesz. W tym świecie nie chodzi o sprawiedliwość.

– A o co? – Sara zmierzyła ojca surowym spojrzeniem. – Mam być taka jak oni? Zakłamana, perfidna i skupiona wyłącznie na własnych korzyściach?

Mężczyzna wzdychał i kręcił głową.

– Och, dziecko… Jesteś jeszcze taka młoda i naiwna. Kiedyś zrozumiesz, że nie uda ci się zbawić tego świata. Pewne sprawy zaszły już za daleko.

– Wiesz… Nie zawsze taki byłeś.

– Jaki? – Wiktor Milton uniósł brwi.

– Tchórzliwy – odrzekła Sandra, po czym odwróciła się do ojca plecami i ruszyła w stronę drzwi.

– Wycofaj się, póki nie jest za późno.

Kobieta zatrzymała się, po czym zerknęła na mężczyznę przez ramię.

– Mam szansę robić to, co kocham, a ty każesz mi to porzucić? Nie ma mowy.

Wiktor spuścił głowę.

– Żebyś później nie żałowała…

Sandra rozstała się z ojcem wściekła. Nie rozumiała, dlaczego człowiek, na którego aprobacie najbardziej jej zależało, nie potrafił cieszyć się jej sukcesem. Nie przypuszczała, że wkrótce słowa Wiktora Miltona okażą się prorocze…

 

*

 

Sandra wraz z matką i siostrą od trzech dni pieczołowicie przygotowywały się do kolacji wigilijnej. W domu Miltonów przywiązywano dużą wagę do tradycji, dlatego wszystkie potrawy zawsze przyrządzano według przepisu prababci Sandry. Na Wigili u Miltonów zawsze było dwanaście potraw i cała masa prezentów pod choinką. Oczywiście tego dnia przy stole nie mogło zabraknąć wujków, cioć, kuzynek i kuzynów. Łącznie w rezydencji pod Pruszkowem zebrało się piętnaście osób. Ośmioletnia kuzynka Sandry, najmłodsza w klanie, po raz pierwszy odczytała fragment Ewangelii według świętego Łukasza. Potem wszyscy odśpiewali fragment kolędy Przybieżeli do Betlejem. Gdy skończyli, Beata Milton podeszła do każdego z osobna z opłatkiem. Najmłodsi członkowie rodziny marudzili, że nie lubią składać życzeń.

– Znacie zasadę: życzenia mają być przemyślane i płynąć prosto z serca. – Beata spojrzała na dzieci wymownie. – Inaczej nie będzie prezentów.

– Ale ciociu! – Na twarzy dziewięcioletniej Julii pojawił się grymas niezadowolenia.

– Nie dyskutuj – zwróciła jej uwagę mama. – Ciocia ma rację.

Wszyscy życzyli Sandrze spełnienia marzeń i sukcesów zawodowych. Kobieta nie pozwalała, by uśmiech zszedł jej z twarzy, choć denerwowała się konfrontacją z ojcem. Wreszcie Wiktor Milton stanął przed córką i ułamał kawałek jej opłatka.

– Dziecko, ja się po prostu o ciebie martwię… Przekroczyłaś granicę. To jest robota dla policji, nie dla zwykłych ludzi.

– Zaufaj mi, tato. Wszystko będzie dobrze.

Wiktor spojrzał na córkę spode łba.

– Obyś miała rację, córuniu… No, chodź tu. – Wyciągnął ku niej ręce i ją przytulił. – Rodzina jest dla mnie najważniejsza. Zawsze robię wszystko z myślą o was. Obyś była szczęśliwa.

– Jestem – odrzekła Sandra. – Tobie też tego życzę.

Po kolacji dorośli rozsiedli się w salonie, a dzieci podbiegły do góry pięknie zapakowanych prezentów. Do kokardek przymocowano metki z imionami.

– To dla mnie? – Lena, która siedziała na sofie obok matki, była zaskoczona, gdy Sandra wręczyła jej małe prostokątne pudełeczko.

– Wesołych świąt – powiedziała z uśmiechem Sandra. Cieszyła się, że udało jej się zrobić siostrze niespodziankę. Lena jednak nie zamierzała pozostać jej dłużna.

– Co ja tu mam…? – Dziewczyna uśmiechnęła się szelmowsko i powoli wyjęła z kieszeni kluczyki. – Czyżby Mikołaj przyniósł mojej kochanej dziennikarce nowiutki skuter?

Sandra uniosła brwi.

– Kupiłaś mi skuter?

– Zawsze o nim marzyłaś – wyjaśniła Lena. – Tata pomógł mi wybrać najlepszy.

– Najbezpieczniejszy – poprawił córkę mężczyzna. – Choć i tak nie jestem do niego do końca przekonany…

Lena przewróciła oczami.

– Dlaczego zawsze musisz być taki przewrażliwiony?

– Gdy będziesz miała własne dzieci, to zrozumiesz.

–Mama jakoś potrafi powstrzymać się od ciągłego narzekania.

– Przez te wszystkie lata zdążyłam sobie ponarzekać na waszego ojca. – Zgromadzeni zachichotali. – Wiktor, odpuść dziewczynkom.

– Mój prezent nie jest aż taki spektakularny… – Z Sandry uleciała pewność siebie. – Otworzysz?

W pudełeczku znajdował się srebrny łańcuszek z otwieranym medalionem.

– Jest piękny… Dziękuję.

– Będziesz mogła umieścić w nim, co tylko zechcesz.

Wzruszona Lena wstała i wyściskała starszą siostrę.

– Jesteś najlepsza.

– Nie, to ty jesteś – poprawiła ją Sandra.

 

*

 

Ostatni goście opuścili rezydencję Miltonów krótko przed dziesiątą wieczorem. Sandra pomagała matce sprzątać naczynia ze stołu w jadalni. Gdy skończyła, poszła na górę do pokoju Leny. Dziewczyna stała przed wysokim lustrem w drzwiach szafy. Na szyi miała łańcuszek od siostry.

– I jak? – spytała Sandra, opierając się o framugę.

– Bardzo mi się podoba. Ty zawsze wiesz, co mi pasuje…

– Włożyłaś już coś do środka?

Podeszła do Leny i otworzyła medalion. W środku ujrzała skrawek papieru, na którym dziewczyna napisała niebieskim długopisem „Lena i Sandra. Na zawsze”.

– Jakie to kochane – westchnęła kobieta, po czym przytuliła młodszą siostrę.

– Nie za dużo czułości jak na jeden wieczór? – Lena żartobliwie zmarszczyła brwi. Dziewczyna była bardziej zachowawcza od Sandry, która uwielbiała nawiązywać nowe kontakty i praktycznie nie przestawała mówić. Na dodatek zawsze musiała wiedzieć o wszystkim, co dotyczyło jej najbliższych. Lena nie miała nigdy wątpliwości, że jej siostra wybrała słuszną drogę zawodową.

– Mogłabyś chociaż w domu darować sobie dziennikarskie śledztwo – powiedziała kiedyś z przekąsem, gdy Sandra próbowała z niej wyciągnąć imię chłopaka, z którym wybrała się na imprezę urodzinową koleżanki. – Przed tobą serio nic się nie ukryje…

Lena stroniła od życiowej gonitwy. Trzymała się wąskiego grona przyjaciół i marzyła o założeniu własnego biura rachunkowego, w którym mogłaby pracować w ciszy i spokoju. Mimo różnic charakterów siostry były ze sobą bardzo zżyte i zawsze mogły na siebie liczyć.

– Pójdziesz ze mną na pasterkę do Kamy? – spytała Lena.

– Nie, dzięki… Za stara jestem na takie rzeczy.

– Daj spokój… Przecież znasz Kamę. Poza tym będzie tylko kilka osób. Wszyscy chcą cię poznać. Odkąd zaczęłaś pracować przy Demaskacji, nie ma imprezy, by ktoś o ciebie nie pytał. Powoli zaczynam być zazdrosna.

– Przesadzasz… Czego bym nie robiła i tak nigdy nie będę miała twojej figury i tych dołeczków w policzkach.

– Bardzo śmieszne – prychnęła Lena. – Jakby wygląd był w życiu najważniejszy…

– Nie masz pojęcia, dla ilu kobiet jest.

Trzy kwadranse później Sandra była już po prysznicu i szykowała się do snu. Nagle z dołu usłyszała potworny krzyk matki.

– Boże, mama… – Sandra wybiegła na korytarz i dostrzegła stojącą w progu swojego pokoju Lenę. Na twarzy dziewczyny malowało się przerażenie. Siostry przez chwilę patrzyły na siebie w milczeniu, po czym zerwały się z miejsca i ruszyły w stronę schodów. Zbiegły na dół i zamarły w bezruchu.

– Ani kroku dalej, bo go zajebię – powiedział ubrany w czarną kominiarkę wysoki mężczyzna, który stał za Wiktorem i przykładał mu do głowy pistolet.

– Mamo… – jęknęła Lena, widząc siedzącą na sofie kobietę. Beata Milton była blada, oczy miała zaszklone.

– Dobra, na kanapę – powiedział do sióstr drugi napastnik, który stał przy ich matce. – No już, kurwa!

Sandra wzięła pod rękę przerażoną siostrę i zaprowadziła ją do przyciemnionego salonu. Wtedy dostrzegła trzeciego mężczyznę w kominiarce, który zasłaniał okna i drzwi na taras. Tymczasem Lena rzuciła się w objęcia matki, która załkała i pogłaskała ją po głowie.

– Mamo, boję się…

– Spokojnie, córeczko… Jestem tutaj.

Uzbrojony napastnik wprowadził Wiktora do salonu. Mężczyzna nie spuszczał wzroku z żony i córek.

– Chcecie pieniędzy? Dobrze, dostaniecie je.

Po tych słowach Wiktor poczuł ból w okolicach potylicy. Napastnik przyciskał lufę coraz mocniej.

– Na chuj nam twoje pieniądze? Przyszliśmy po coś innego.

– Po co? Dam wam wszystko, czego chcecie – odparł drżącym głosem Wiktor. – Tylko nie krzywdźcie mojej rodziny.

– Nie skrzywdzimy – zapewnił go mężczyzna z pistoletem. – Nie chcemy ich śmierci… No chyba że postanowisz inaczej.

– Nie rozumiem…

Pozostali dwaj napastnicy szarpnęli kobiety za ręce.

– Stawać w rzędzie – powiedział najniższy z nich. – Wyprostować się jak w wojsku.

Lena i Beata połykały łzy i chwiały się jak strachy na wróble na silnym wietrze. Sandra bała się, że ich niesubordynacja rozwścieczy intruzów. Sama starała się zachować spokój. Pomocne okazały się techniki relaksacyjne, których nauczyła się od znajomej psycholożki. Chodziła do niej, by nauczyć się panować nad emocjami w trudnych sytuacjach. Zdobyte umiejętności okazały się cenne w zawodzie dziennikarki. Sandra łatwo wzbudzała zaufanie ludzi, od których próbowała wyciągnąć cenne informacje. Jednocześnie nie traciła gruntu pod nogami, gdy coś szło nie po jej myśli.

Teraz oddychała miarowo, patrząc na swojego ojca, zdanego na łaskę uzbrojonego włamywacza.

– Dajemy ci wybór – zwrócił się do Wiktora mężczyzna w kominiarce. – Możesz ocalić siebie… albo swoją rodzinę.

– Co to znaczy? – Ojciec Sandry próbował spojrzeć na napastnika, ale ten uderzył go w twarz i kazał mu stać prosto.

– Słyszałeś – kontynuował. – Wkrótce poleje się krew, ale tylko od ciebie będzie zależało, kto zginie. Masz okazję wykazać się męstwem albo udowodnić, że jesteś tchórzem i szczurem. Wybieraj, kogo mam kropnąć: ciebie czy te trzy kurwy.

– Boże, Wiktor! – jęknęła Beata, omal nie osuwając się na podłogę. Sandra podtrzymała matkę w obawie, że pilnujący ich mężczyzna wpadnie w szał i posunie się do przemocy. Lena zaś zakryła usta dłońmi, nie mogąc opanować szlochu. Sandra czuła, że z każdą sekundą sprawy coraz bardziej się komplikowały.

– Dlaczego to robicie? Weźcie wszystko, co tylko chcecie, ale oszczędźcie nas… Proszę!

– Morda! – Mężczyzna z pistoletem uderzył Wiktora w twarz tak mocno, że ojciec Sandry upadł na podłogę. Spojrzał na niego z góry i wymierzył w jego czoło. – Nie będziesz nam mówił, co mamy robić. To co, zdecydowałeś?

– Błagam… Ja… nie chcę…

Włamywacz parsknął śmiechem.

– Co, boisz się? W takim razie załatwię którąś z twoich panienek.

– NIE! – krzyknął Wiktor, gdy napastnik podszedł do Sandry i pociągnął ją za włosy.

– Na przykład tę? Śliczna jesteś… – Ujął twarz kobiety dłonią w czarnej rękawiczce. Następnie przesunął palcami po szyi i zahaczył o ostatni guzik jej koszuli. – Może wy tu sobie poczekacie, a my pójdziemy się zabawić?

– ZOSTAW JĄ! – wrzasnął Wiktor, próbując wstać. Wtedy najniższy intruz nadepnął na niego ciężkim czarnym butem z wysoką podeszwą.

– Rusz się, a rozkwaszę ci łeb – zagroził.

– Niech pan nie krzywdzi mojej córki! – krzyczała przez łzy Beata Milton.

– Spokojnie, mamo – mówiła Sandra. Szybko oceniła swoje szanse i wiedziała, że nie ma żadnych. W zasięgu ręki nie dostrzegła żadnego przedmiotu, który mogłaby przechwycić i unieszkodliwić nim agresora. Co więcej, nawet gdyby to zrobiła, wciąż pozostawało dwóch mężczyzn, którzy mogli być uzbrojeni – jeśli nie w pistolety, to w noże. Sandra nie mogła pozwolić sobie na ryzyko. Bała się myśli, że coś mogłoby się stać jej bliskim. Pozostawało liczyć na łaskę napastników.

– Albo podejmujesz decyzję, albo idę ją zerżnąć, a gdy wrócę, zajebię was wszystkich – powiedział do Wiktora uzbrojony włamywacz.

– Błagam, na litość boską…

– Bóg nie ma tu nic do gadania. Za to ty tak. – Znów wycelował w Miltona pistoletem. – Masz pięć sekund. Kto ma przeżyć? Ty czy one? Pięć…

– Tato! – jęknęła zrozpaczona Lena.

– Cztery…

Sandra wstrzymała oddech i rozejrzała się po pomieszczeniu. Mogła rzucić się z zaskoczenia na mężczyznę i spróbować mu wyrwać pistolet. Wiedziała, że nie wprowadził jeszcze naboju do komory. Gdyby udało jej się przechwycić broń, być może zdążyłaby ją przeładować i postrzelić włamywacza. Mieszko kilka razy zabrał ją na strzelnicę. Powtarzał, że nawet jeśli zdaniem Sandry nauka obsługi broni nie była jej potrzebna, to zawsze na wszelki wypadek lepiej znać podstawowe zasady. Gdyby tylko nie było ich aż trzech…

– Trzy…

Wiktor położył się na boku, po czym spojrzał na żonę i młodszą córkę. Poszukał wzrokiem Sandry. Gdy się do niej uśmiechnął, wiedziała, co postanowił.

– Dwa…

– Zabij mnie – powiedział stanowczym tonem Wiktor. – Beatko, Lenko, Sandro… Kocham was. Jesteście dla mnie wszystkim.

– TATO! – krzyknęła Lena.

– To twoja ostateczna decyzja? – Napastnik przeładował broń.

Wiktor przełknął ślinę, a potem przeniósł wzrok na żyrandol.

– Boże, miej mnie w swojej opiece.

Zapadła cisza, którą przerwał stłumiony dźwięk wystrzału. Wiktor Milton leżał na plecach z raną na czole, a wokół jego głowy rozlewała się kałuża krwi. Widząc to, jego żona upadła na kolana i wydała z siebie jęk, jakiego Sandra nigdy wcześniej nie słyszała. Tak musiały brzmieć osoby, których serce pękło na pół.

– Dobra, spadamy – powiedział najniższy włamywacz. Sandra podbiegła do matki i siostry, które zanosiły się płaczem. Kobieta przytuliła je do siebie, zasłaniając drastyczny widok.

– Nie tak szybko – powiedział napastnik z bronią, po czym zwrócił się do najwyższego i najszczuplejszego mężczyzny: – Obiecałem ci nagrodę. Wybierz sobie którąś dupeczkę.

– NIE! – Sandra popchnęła matkę i siostrę na sofę, odgradzając je od napastników. – Nie możecie…

Mężczyzna przeładował pistolet.

– My możemy wszystko, kochana. To co, masz ochotę z nami pójść?

Sandra zrobiła krok do tyłu. Wtedy najwyższy włamywacz ruszył w jej stronę, odepchnął ją na bok i ścisnął za ramię Lenę. Później zaprowadził ją do swojego towarzysza.

– Chcę ją – powiedział cicho.

– Wolisz gówniarę… Niech ci będzie.

Beata Milton poderwała się gwałtownie.

– LENA! DZIECKO!

Nie zdążyła jednak zrobić nawet kroku.

– Siadaj! Albo załatwię i ją.

Gdy ujrzała wycelowany w głowę córki pistolet, posłusznie wróciła na swoje miejsce.

– Proszę, nie… Proszę… – Lena wciąż płakała, a jej ciało drżało coraz gwałtowniej.

– Pożegnaj się z mamunią i siostrunią. Teraz należysz do nas.

Sandra miała wrażenie, że znalazła się w gęstej mgle. Obraz przed jej oczami był rozmazany, w uszach słyszała niezrozumiały szum, podobny do tego, jaki w filmach wojennych słyszą żołnierze, którym granat wybuchł tuż przed nosem. Gdy oprzytomniała, włamywaczy nie było już w salonie. Uciekli, zabierając ze sobą wstrząśniętą i zrozpaczoną Lenę. Z Sandrą został ojciec, który leżał nieruchomo na podłodze w kałuży krwi, i przeżywająca szok matka. Chwilę później miała obwinić córkę za koszmar, który właśnie rozegrał się w ich domu.

Z jednej strony Sandrze udało się przetrwać najkoszmarniejszą noc w historii rodziny Miltonów. Z drugiej jednak przez następne lata każdego dnia czuła się martwa. Jej życie zakończyło się w chwili, gdy włamywacze zabrali Lenę. Jej matka miała rację. Tragedii dałoby się uniknąć, gdyby Sandra nie zadarła z niewłaściwymi ludźmi. Nie mogła jednak cofnąć przeszłości. Przytłaczały ją wyrzuty sumienia. Wiele razy nachodziła myśl o tym, by ze sobą skończyć i uwolnić się od cierpienia. Minęło dużo czasu, nim zrozumiała, że musi żyć i zrobić wszystko, by odnaleźć ukochaną siostrę. Pragnienie odzyskania Leny było silniejsze od pociągu do śmierci.

Póki Sandra żyła, Lena żyła razem z nią i czekała, aż starsza siostra przyprowadzi ją z powrotem do domu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

CZTERY LATA PÓŹNIEJ

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

 

– Stary, pogięło cię?! – Michał Bołżynow odskoczył i zatrzymał się na okalających ring linach. – Jeśli chcesz tak nawalać, to wracaj na zawodostwo.

Ignacy Sznyder ciężko oddychał i nie przestawał zaciskać pięści. Przez chwilę mierzył przyjaciela i sparingpartnera wściekłym spojrzeniem, po czym rozluźnił się i zdjął rękawice.

– Sorry – powiedział, ciskając nimi o deski. – Znowu miałem ten sen.

– Z Tymonem? – spytał dla pewności Michał. Ignacy skinął głową. – Musisz coś z tym zrobić. Nie wiem, zapisz się wreszcie do dobrego psychologa albo hipnotyzera. Tak, ten drugi to dobry pomysł. – Mężczyzna zdjął rękawice i powoli podszedł do przyjaciela. – Gośka wspominała kiedyś, że jej znajoma, podobno straszna żmija, poszła do takiego magika. Opowiadała potem wszystkim, że latała po kosmosie i czuła się tak szczęśliwa, że po zakończeniu seansu jeszcze przez godzinę była w euforii i uśmiechała się do przypadkowych ludzi na ulicy.

Ignacy prychnął, po czym zszedł z ringu.

– Dzięki, ale nie mam problemu z okazywaniem innym życzliwości.

– Nie o to mi chodzi. – Michał poszedł za przyjacielem. – Skoro ktoś taki mógł zrobić z zołzy najmilszą osobę na świecie, to może pomoże ci wreszcie z tymi koszmarami.

Ignacy odwrócił się do przyjaciela i zmarszczył brwi.

– Jeszcze nie rozumiesz? Mnie nic nie pomoże. Przecież wiesz, że próbowałem prawie wszystkiego.

– No właśnie, prawie. Mówię ci, to może być strzał w dziesiątkę.

Michał znał Ignacego od dziewięciu lat. Po raz pierwszy spotkali się na eliminacjach do mistrzostw Polski w submission fightingu, czyli sportu przypominającego zapasy, w którym zabronione są wszelkie uderzenia. Ignacy łatwo pokonał Michała i zdobył kwalifikację. Mistrzostwa zakończył z brązowym medalem. Wkrótce wystartował w mistrzostwach Europy, ale z mniejszym powodzeniem. Mniej utalentowany Michał zrezygnował zaś z profesjonalnej kariery i postanowił znaleźć sobie – jak mawiali jego rodzice – normalną pracę.

Ignacy pokręcił głową.

– Nie pozwolę się zaczarować jakiemuś szamanowi. Odpuść. – Zgarnął z krzesła ręcznik i przetarł nim twarz.

Michał skrzyżował ręce i się wyprostował.

– Jak chcesz, ale w takim razie zapomnij o wspólnych treningach.

– Słucham? – Ignacy uniósł kąciki ust.

– Słyszałeś. Z roku na rok jest coraz gorzej. Mam tego dość. Do rocznicy został jeszcze miesiąc, a tobie już odpieprza. Nie jestem twoim workiem treningowym, żebyś sobie na mnie używał. Albo w końcu się ogarniesz, albo szukaj sobie innego partnera.

– Miki…

– Wal się. – Mężczyzna okrążył Ignacego i szybkim krokiem ruszył do szatni. W pewnym momencie przystanął. – Cholera, Igi, minęły już prawie cztery lata. Tak się nie da żyć.

Łzy napłynęły Ignacemu do oczu.

– Masz rację. Nie da.

Michał regularnie umawiał się z Igim na sparingi, dzięki czemu szybko zrozumiał, że prawdziwą pasją jego przyjaciela były walki MMA. Wysoki na sto osiemdziesiąt sześć centymetrów i ważący ponad osiemdziesiąt kilogramów Igi idealnie nadawał się na zawodnika, co postanowił wykorzystać. W 2015 roku dołączył do federacji Mighty Fight League. Trenował w pocie czoła, by nabrać jak najwięcej masy mięśniowej. Rok później został mistrzem federacji w wadze półciężkiej. Kariera Igiego rozwijała się w zawrotnym tempie. Michał z podziwem patrzył nie tylko na kolejne osiągnięcia przyjaciela, lecz także na to, że Igi ani na moment nie zachłysnął się sukcesem. Choć z dnia na dzień otoczyli go doradcy, a starzy znajomi przypomnieli sobie o jego istnieniu, zawsze znajdował czas dla Michała. Wkrótce okazało się, że to właśnie Miki jako jedyny miał wyciągnąć do niego pomocną dłoń, gdy sprawy się skomplikowały…

Igi odczekał kilka minut, po czym wszedł do szatni.

– Sorry – powiedział do przebierającego się Mikiego. – Masz rację, ostatnio nie jestem w formie i muszę coś z tym zrobić. Coś wymyślę.

– Myślenie zostaw mnie – odparł Michał. Pamiętał, jak ponad trzy lata temu borykający się z traumą Igi uzależnił się od alkoholu i leków uspokajających. W pewnym momencie zaczął wierzyć, że już nigdy nie będzie umiał funkcjonować w całkowitej trzeźwości. Gdyby nie wsparcie Mikiego, który poprzysiągł sobie, że nie pozwoli przyjacielowi stoczyć się na samo dno, Igi nie znalazłby w sobie wystarczająco dużo siły, by zmierzyć się z najtrudniejszym przeciwnikiem. I ostatecznie go pokonać.

– To się już nigdy nie powtórzy – zarzekał się Igi. – Przecież wiesz. To dla mnie trudny czas. Brakuje mi zleceń i zaczynam korzystać z oszczędności…

– Serio jest aż tak źle?

Igi wzruszył ramionami.

– Statystyki mówią, że w ostatnich miesiącach ludzie rzadziej znikali bez śladu. W sumie to dobra wiadomość, prawda? Szkoda tylko, że ja na tym tracę i mam za dużo czasu na rozmyślanie. Zbliżająca się rocznica nie pomaga…

Michał zapiął kurtkę i przewiesił przez ramię niebieską torbę.

– Spadam. Gośka chciała dziś jeszcze podjechać do Ikei.

– Jasne.

– Słuchaj… Rób swoje, a zobaczysz, że jeszcze wszystko się zmieni na twoją korzyść. A gdybyś naprawdę stał krucho z kasą, to dawaj znać. Może uda mi się coś pożyczyć.

– Dzięki, stary – Igi poklepał Michała po ramieniu – ale jeśli macie w końcu wdrożyć w życie plan „Dziecko”, to lepiej, żebym nie uszczuplał wam skarbonki.

– Szczerze mówiąc, nie za bardzo jest co uszczuplać – odparł ze śmiechem Miki. – Muszę lecieć. Przyszły czwartek?

– Jeszcze nie wiem. Jak coś, odezwę się.

Igi westchnął głośno, po czym rozebrał się do naga i wszedł pod prysznic. Kilka minut później stał przed lustrem i suszył szarawe włosy. Zaczął siwieć krótko przed trzydziestką, zupełnie jak jego ojciec.

– Kurwa – przeklął pod nosem, wracając myślami do tego, jak się zachował. Wyrzucał sobie, że po raz kolejny nie był w stanie opanować negatywnych emocji. Dawniej z sukcesami walczył na ringu, a od blisko czterech lat nie potrafił sobie poradzić z najtrudniejszymi rywalami: niepewnością i tęsknotą za bratem, który nie dawał znaku życia.

Igi przyglądał się swojemu odbiciu. Choć miał dopiero trzydzieści trzy lata, wyglądał jak zmęczony życiem czterdziestolatek. Miał podkrążone oczy i pogłębione zmarszczki na czole. Spod niewyrównanego zarostu na prawym policzku wyłaniała się zaś szrama, będąca pamiątką po pijackiej walce, którą Igi stoczył w jednym z pubów pod koniec 2017 roku. Był już wtedy po dziesięciu kieliszkach wódki i zirytował się, gdy siedzący nieopodal i równie pijany mężczyzna nazwał go menelem. Wyśmiewał też jego zgarbiony, źle zrośnięty po złamaniu nos.

– Żebyś zaraz nie miał takiego samego – warknął Igi, po czym chwiejnym krokiem ruszył w stronę mężczyzny. Wtedy tamten wyciągnął z kieszeni scyzoryk.

Igi przejechał palcem po nosie, który boleśnie odczuł jego karierę w MMA. Odsunął się od lustra i zbadał wzrokiem swoje wiotczejące ciało. Ważył dziewięćdziesiąt siedem kilogramów i Miki powtarzał, że jeśli nie przestanie pochłaniać tyle śmieciowego jedzenia, to do lata spokojnie przekroczy setkę. Z tego powodu przyjaciel przez pewien czas usilnie namawiał go na powrót do profesjonalnego sportu.

– Nie jesteś jeszcze taki stary. Pół roku harówki i będziesz mógł myśleć o zgłoszeniu się do zawodów niższej rangi. A potem czeka cię droga prosto na szczyt. Zresztą wiesz najlepiej, jak to wygląda.

– Zapomnij. Nie wrócę do MMA.

– Przecież któraś federacja na pewno podpisze z tobą umowę. Poznają okoliczności sprawy.

– Nawet jeśli, to nie wiem, czy chcę znów wchodzić w to bagno. Nie po tym wszystkim, co się stało.

W lipcu 2017 roku podczas rutynowych badań we krwi Igiego wykryto śladowe ilości metadonu – opioidowego leku przeciwbólowego, który figurował na liście substancji niedozwolonych. Mężczyzna nigdy świadomie nie zażył dopingu. Był przekonany, że wrobił go ówczesny trener, z którym miał konflikt i rozważał zakończenie współpracy. Igiemu groziła dwuletnia dyskwalifikacja. Mężczyzna zamierzał walczyć o dobre imię i rozważał zatrudnienie najlepszych prawników, którzy przekonaliby komisję antydopingową, że Igi musiał zażyć środek przypadkiem, gdy cierpiał z powodu kontuzji barku. Miał recepty od lekarzy na dozwolone środki przeciwbólowe. Nie wiedział jedynie, jak udowodnić, że były trener dolał mu metadonu do napoju.

Na szczęście badania drugiej próbki nie wykazały obecności zakazanej substancji we krwi. Igi został oczyszczony z zarzutów, ale nie wrócił już do profesjonalnego sportu. Trzy miesiące przed wybuchem afery dopingowej zaginął jego młodszy o siedem lat brat Tymon. Igi był wtedy w Berlinie, gdzie miał się zmierzyć z utytułowanym niemieckim zawodnikiem. Gdy zadzwoniła do niego zaniepokojona matka, zrezygnował z walki i od razu wrócił do Polski. Wiedział, że za wycofanie się nie otrzyma żadnego wynagrodzenia, ale w tamtej chwili nie myślał o pieniądzach. Tymon był najbliższą mu osobą na świecie, jego oczkiem w głowie. Igi chronił go przed ojcem alkoholikiem. Przez kilkanaście spędzonych pod jednym dachem z tym potworem lat przyjął tysiące uderzeń. Cierpiał, by oszczędzić bólu drobniejszemu i wrażliwszemu Tymonowi

Być może gdyby nie trudne dzieciństwo, Igi nigdy nie zdecydowałby się na trenowanie sztuk walki. Przez pewien czas, gdy stawał na ringu przed przeciwnikiem, wyobrażał sobie, że mierzy się z ojcem. Zadawanie ciosów sprawiało mu przyjemność. Przekuwał nienawiść i pragnienie zemsty w sportowe sukcesy. Wreszcie uwolnił się od mrocznych myśli i zrozumiał, że dźwiganie bagażu doświadczeń nie ma najmniejszego sensu. W pewnym momencie pod jego ciężarem ugną mu się kolana i upadnie na ziemię, niezdolny do dalszej drogi.

Igi miał plan na przyszłość. Chciał zarobić pieniądze, dużo pieniędzy, a potem kupić w Warszawie mieszkanie, do którego mógłby ściągnąć Tymona. Chłopak wciąż mieszkał w rodzinnym Zgierzu pod Łodzią i nie mógł się stamtąd wyrwać. Igi miał wyrzuty sumienia przez to, że go opuścił. Wyjechał w świat za karierą, a pogubiony Tymon został z tym psychopatą i całkowicie podporządkowaną mu matką. Ponad wszystko pragnął wynagrodzić bratu rozłąkę. Wiedział, że musi trenować jeszcze ciężej, by to osiągnąć.

A potem spadły na niego dwa nokautujące ciosy. Igi nigdy już się nie podniósł po dramatycznym 2017 roku.

Mężczyzna włożył szare dżinsy i szeroki czarny T-shirt. Zawsze nosił to samo, bez względu na okoliczności. Któregoś razu Miki zagroził, że przyjaciel nie zostanie ojcem chrzestnym jego dziecka, jeśli nie kupi sobie garnituru.

– Myślę, że raz będę mógł zrobić wyjątek – odrzekł znużony ciągłymi przytykami Ignacy.

Przed wyjściem z szatni mężczyzna włożył puchową kurtkę i czarną czapkę z daszkiem, na której widniała flaga Polski. Nie rozstawał się z nią, odkąd dostał ją w prezencie od Tymona przed mistrzostwami Europy. Chciał mieć ją na sobie, gdy pewnego dnia brat stanie w jego drzwiach i przeprosi za to, że zniknął bez uprzedzenia. Igi nie wyobrażał sobie, że miałby już nigdy nie zobaczyć Tymona. Nie rozumiał, jak można tak po prostu wyjść z domu pod pretekstem spotkania z kolegami na piwo i nie dotrzeć na miejsce. Tymon miał do pokonania zaledwie kilometr. Szedł chodnikiem w centrum miasta. Uchwyciła go nawet kamera banku, który minął po drodze. Później ślad się urwał. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Był człowiek, nie ma człowieka.

Gdy wracał do domu z treningu, Igi pomyślał o propozycji Michała. Hipnoterapia wydała mu się z początku niedorzecznym pomysłem. Później wspomniał swoje słowa sprzed kilku lat: „To jakieś pierdolone czary”.

Nikt nie potrafił wytłumaczyć, w jaki sposób Tymon rozpłynął się w powietrzu. A jeśli magia faktycznie istniała? Igi wyjął z kieszeni smartfon i wysłał do przyjaciela wiadomość o treści: „Poproś Gosię, żeby podesłała mi namiary na tego hipnotyzera”. Po chwili otrzymał odpowiedź: „Widzę, że poszedłeś po rozum do głowy. To dobrze”.

Igi zahaczył o paczkomat i odebrał bibułki, które zamówił w internetowym sklepie konopnym. Nie wyobrażał sobie sobotniego wieczoru bez porządnego skręta. Przed blokiem, w którym mieszkał, zadzwonił jeszcze do Becky – mieszkającej od dziewięciu lat w Polsce Amerykanki, z którą regularnie spotykał się na seks. Becky ledwo wiązała koniec z końcem, dlatego Igi zawsze dawał jej sto albo dwieście złotych, w zależności od tego, jak stał z pieniędzmi.

– You know I’m not doing this for money – przekonywała kobieta, która od czasu do czasu fantazjowała na temat szczęśliwego związku z Ignacym. W głębi duszy wiedziała jednak, że stworzenie z nim głębszej relacji graniczyło z cudem.

– Whatever. Bierz i nie marudź.

Tego wieczora Igi zamierzał dać jej stówkę. Przygotowywał skręta, czekając na przyjście Becky. Zaczął palić marihuanę, gdy tęsknota za bratem i stres z aferą dopingową doprowadziły go do myśli samobójczych.

– Mogę ci to załatwić – zaproponował Michał. – Zawsze trochę cię rozluźni.

– Nie wiedziałem, że jarasz.

– Od razu „jarasz”. Raz na jakiś czas sobie zapalę, nic więcej. Ale mam kumpla, który pali codziennie. Bez problemu załatwi ci towar.

Igi poszedł w ślady znajomego Michała. Nie było dnia, by nie zapalił i nie wprowadził się w stan odprężenia, który pozwalał mu choć na krótko nie zadręczać się problemami. Miki szybko nabrał podejrzeń.

– Coraz częściej zgłaszasz się do mnie po kolejną dostawę – zauważył. – Nie zapędzasz się?

– Daj spokój. Sam przecież mnie do tego zachęcałeś.

– Stary, nie sądziłem, że będziesz jarał dzień w dzień! Dość tego. Nie zamierzam patrzeć, jak się staczasz. Spójrz na siebie. Czuć od ciebie wódę na kilometr. Jarasz, chlejesz… Co jeszcze? Bierzesz coś w żyłę?

Igi parsknął śmiechem.

– Przesadzasz.

– Tak sądzisz? Ostrzegam cię. To się źle skończy. Jeszcze przyznasz mi rację…

Z pomocą Mikiego Igi uporał się z uzależnieniami. Tęsknił jednak za trawką, którą uważał za mniej szkodliwą niż alkohol i leki. Wolał jednak nie podpadać przyjacielowi, dlatego postanowił zmienić dostawcę. Daleko nie musiał szukać – Leszek Goluch, informatyk, z którym współpracował, był jeszcze bardziej uzależniony od niego. Czasem, zwłaszcza latem, zostawali w biurze po godzinach i palili, robiąc z jego gabinetu haszkomorę.

W lutym 2018 roku, niecały rok po zaginięciu Tymona, Igi wydał resztki swoich oszczędności na uruchomienie Agencji Poszukiwań Osób Zaginionych „ECHO”. Zdobył licencję detektywa i wynajął nieduże biuro w kamienicy na warszawskiej Woli. Nie wyobrażał sobie, że mógłby robić w życiu coś innego. Chciał pomagać ludziom, którzy przeżywali takie piekło jak on. Pragnął sprowadzać do domu zaginionych i dawać radość ich bliskim. Nie potrafił znaleźć swojego brata, szukał więc innych. Nie dopuszczał do siebie myśli, że mógłby nie podołać nowej roli.

– Nie wiem, stary, czy na twoim miejscu odważyłbym się na taki krok, ale jeżeli czujesz, że to jest właśnie to, co chcesz robić, to mogę cię jedynie dopingować – powiedział Michał.

Igi zatrudniał na stałe sekretarkę, pracownicę linii wsparcia i psycholożkę. Poza tym współpracował z byłą dziennikarką śledczą, kancelarią prawniczą i Leszkiem, który dzięki swoim wysokim umiejętnościom otrzymał pseudonim Master. Agencja po trudnych pierwszych miesiącach osiągała coraz lepsze pozycjonowanie w wyszukiwarkach internetowych, co przekładało się na ruch na stronie internetowej. Jednak dopiero kiedy do zespołu dołączyła Sandra, o „ECHU” zrobiło się głośno. Igi nie krył zdziwienia, gdy pewnego dnia znalazł w skrzynce mailowej wiadomość z niechlujnie przygotowanym CV. Sandra Milton dołączyła do niego duże zdjęcie, które przypominało bardziej selfie niż fotografię biznesową. Kobieta z nietęgą miną i rozczochranymi brązowymi włosami pozowała na tle regału, uginającego się pod chaotycznie poukładanymi książkami i bibelotami. Miała na sobie pognieciony beżowy T-shirt, a na szyi nosiła wisiorek. Igi zwrócił jednak szczególną uwagę na brak makijażu. Nie lubił nieumalowanych kobiet, czego Becky nie omieszkała mu wypomnieć.

Mało brakowało, a drogi Ignacego i Sandry nigdy by się nie skrzyżowały. Zniechęcony zdjęciem i brzydkim szablonem detektyw miał już usunąć mail, nie zapoznawszy się nawet z treścią CV. Rzucił jednak okiem na sekcję „Doświadczenie zawodowe”. Przez resztę dnia oglądał odcinki programu Demaskacja, w których pojawiały się reportaże Sandry. Czytał artykuły o ujawnionych przez nią aferach. O większości z nich słyszał z mediów. Najbardziej jednak poruszyły go wzmianki o rodzinnej tragedii Sandry. Igi znalazł artykuł z końcówki 2016 roku. „Włamanie do domu znanej dziennikarki z tragicznym finałem”. Wkrótce wyszukał kilkanaście innych tekstów. O dramacie Miltonów pisały wszystkie portale. Dziwne, że o tym nie słyszał.

Ignacy skontaktował się z kandydatką następnego dnia i zaprosił ją do biura.

– Sandra Milton? – spytał niepewnie na widok stojącej w drzwiach kobiety z krótkimi blond włosami. Miała nie więcej niż sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu i musiała ważyć mniej niż pięćdziesiąt kilogramów. Ciemna koszula wisiała na niej jak worek, a zapadnięta twarz i wysuszona cera sprawiały, że wyglądała na ciężko chorą.

– To ja – odpowiedziała cicho, niepewnie spoglądając w górę. – Mogę wejść?

Igi miał tendencję do oceniania ludzi na podstawie ich wyglądu, dlatego na pierwszy rzut oka wziął Sandrę za lesbijkę. Kobieta niepewnie weszła do środka, po czym rozejrzała się po wnętrzu.

– Szukasz specjalisty od PR-u, a ja jestem byłą dziennikarką śledczą. – Bez pytania przeszła na „ty”. – Dlaczego mimo to mnie zaprosiłeś?

– A dlaczego nie? – Igi zamknął drzwi i podszedł do Sandry. – Skoro wysłałaś swoje CV, to najwyraźniej uważasz, że masz potrzebne kompetencje.

– Nie dostałeś innych zgłoszeń – stwierdziła kobieta.

Igi uniósł kąciki ust.

– Nie. Jesteś jedyna. To co, porozmawiamy? Masz ochotę na kawę?

– Nie znoszę kawy.

– To może herbatę?

– Nie, dzięki.

Nie sądził, że kiedykolwiek weźmie udział w rozmowie kwalifikacyjnej, podczas której rekruter będzie mówił znacznie więcej niż kandydatka. Sandra sprawiała wrażenie przygaszonej i zrezygnowanej. Odpowiadała półsłówkami, bo wyszła z założenia, że Ignacy sprawdził ją w internecie. Zachowywała się tak, jakby w ogóle nie była zainteresowana współpracą z agencją. Podała też zaskakujący powód, dla którego wysłała swoje CV:

– Pewnie czytałeś o mojej rodzinie, więc wiesz… – Chrząknęła. – Będę szczera: chcę znaleźć siostrę. Muszę ją odszukać, a praca w takim miejscu na pewno mi nie zaszkodzi. Najwyższy czas, żebym wzięła sprawy w swoje ręce. Policja nie kiwnęła palcem w sprawie napadu. Mam wrażenie, że zależało im, by pewne kwestie pozostały niewyjaśnione.

Ignacy pochylił w jej stronę. Sandra nareszcie zaczęła mówić.

– To ciekawe…

– Czytałam o tobie, zanim wysłałam CV – kontynuowała. – Wiem, dlaczego założyłeś agencję. Nie uważasz, że jesteśmy do siebie podobni? Szukasz osoby od PR-u, a ja myślę, że się w tym sprawdzę. Mam kontakty w branży i mogłabym zapewnić agencji rozgłos. Poza tym uderzałabym do mediów i namawiała dziennikarzy do nagłaśniania niektórych spraw.

Igi zmrużył oczy.

– A co z twoją pracą? W CV napisałaś, że kilka tygodni temu zakończyłaś współpracę z N7…

Sandra zacisnęła wargi w cienką poziomą linię.

– Nie chcę o tym mówić – odparła po chwili. – Już tam nie pracuję i nie planuję wracać.

– Dobra, nie wnikam… Po prostu wiedz, że nie mogę ci zaoferować nawet ćwiartki tego, co pewnie zarabiałaś w telewizji.

Sandra uniosła brwi.

– Myślisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy? Nie chodzi mi o pieniądze.

Igi domyślał się, że Sandra jako córka zmarłego biznesmena i do niedawna rozchwytywana dziennikarka z pewnością nie musiała się martwić o sprawy finansowe.

– Rozumiem, że jesteś zdecydowana?

– Gdybym nie była, nie marnowałabym twojego i swojego czasu.

– Jasne. No dobrze. – Mężczyzna wstał i wyciągnął rękę ku Sandrze. – Witam na pokładzie.

Sandra nie uśmiechnęła się nawet na sekundę. Z nieprzeniknioną miną odwzajemniła uścisk.

– Dzięki – mruknęła.

Igi przyjął ją nie bez obaw. Szybko miał się jednak przekonać, że nawiązanie współpracy z Sandrą było najlepszym, co mogło się przytrafić jego agencji.

Pięć minut po skręceniu jointa Igi usłyszał dźwięk domofonu. Wiedział, że to nie Becky. Nie mogła tak szybko przyjechać.

– Cze… – powiedziała dwie minuty później Sandra. Miała na sobie czarną bluzę z kapturem, skórzany plecak, szerokie spodnie i białe adidasy.

– A co ty tu robisz? – spytał zdziwiony Igi. – Umawialiśmy się?

– Nie. Ale mam sprawę.

– Teraz? – Igi podrapał się po głowie. – To nie może poczekać? Spodziewam się kogoś…

– Wolałabym nie. Musimy działać szybko, zanim ktoś sprzątnie nam to sprzed nosa. To co, wpuścisz mnie?

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

Copyright © by Marcel Moss, 2021

Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2021

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2021

 

Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

Zdjęcie na okładce: © Robsonphoto/Shutterstock

 

Redakcja: Ewelina Pawlak/Słowne Babki

Korekta: Martyna Kałan/Słowne Babki

Skład i łamanie: TYPO Marek Ugorowski

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8195-521-8

 

 

Wydawnictwo Filia

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe