Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
WZRUSZAJĄCA POWIEŚĆ YA O WIELKIEJ PRZYJAŹNI I PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI autora bestsellerów o LICEUM FREUDA.
Nagła śmierć matki wywraca do góry nogami życie nastoletniego Sebastiana. Pogrążony w depresji chłopak oddala się od bliskich i wpada w podejrzane towarzystwo. Gdy pewnego dnia pod wpływem używek omal nie doprowadza do tragedii, zmartwiony ojciec podejmuje wobec niego stanowcze kroki. Mężczyzna nakłania syna do odbycia wakacyjnego wolontariatu w podwarszawskim hospicjum. Wierzy, że opieka nad ludźmi nieuleczalnie chorymi pomoże zbuntowanemu Sebastianowi na nowo docenić życie.
Wkrótce chłopak poznaje chorego na raka Mateusza. Ten wyjawia Sebastianowi, że zdaniem lekarzy został mu miesiąc życia. Zamierza jednak oszukać śmierć, a nowy znajomy ma mu w tym pomóc. Rozpoczyna się pełen humoru, wzruszeń i cennych życiowych lekcji wyścig, w którym stawką jest każdy dodatkowy dzień. W jego trakcie Sebastian i Mateusz nie tylko odkrywają prawdę o sobie, ale i przekonują się, że miłość i pamięć mają dużo większą moc niż śmierć.
MIŁOŚĆ JEST NAJWAŻNIEJSZA, CZYŻ NIE?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 281
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkim, którzy za kimś tęsknią.
Prolog
– Mogę opowiedzieć ci bajkę?
– Jasne, ale pod warunkiem że będzie miała szczęśliwe zakończenie.
– Tego nie mogę ci obiecać. Bo widzisz, finał wciąż czeka na dopisanie. Ale od początku. Było sobie dwóch mężczyzn. Jeden wiecznie bujający w obłokach, a zarazem uparty jak osioł. Nie bał się snuć ambitnych planów, czasem jednak porywał się z motyką na słońce i nie dało mu się przemówić do rozsądku. Drugi był jego przeciwieństwem. Cenił sobie spokój i przewidywalność. Twardo stąpał po ziemi i realistycznie patrzył na świat.
– To miło, że masz o mnie tak dobre zdanie. – Uśmiecham się szeroko.
– Zabawny jesteś… Mówiłem o sobie.
– O sobie? Chyba żartujesz… Nie znam większego uparciucha.
– Dobrze, dobrze. Zapominasz o tym, że w bajkach można dać upust fantazji. Poza tym to moja bajka. I ja w niej decyduję.
– Niech ci będzie. Opowiadaj dalej.
– Nic nie wskazywało na to, że połączy ich miłość. Im więcej jednak spędzali razem czasu, tym bardziej uświadamiali sobie, że mają ze sobą więcej wspólnego, niż myśleli. Długo ukrywali uczucia. Wiedzieli, że są sobie przeznaczeni, ale tracili nadzieję, że kiedykolwiek będą razem. Zdecydował impuls. Jedno spojrzenie w oczy, po którym rzucili się sobie w objęcia i pocałowali z taką czułością, jakby czekali na ten moment całe życie.
– Podoba mi się ta bajka… – Ściskam jego dłoń. – Co było dalej?
– Zakochani spędzali ze sobą każdą wolną chwilę. Wkrótce marzyciel wyjechał z rodzinnego miasta i zamieszkał z realistą. Chciał sprawdzić, czy będą mogli żyć pod jednym dachem. Gdy stało się jasne, że idealnie się uzupełniają, musieli podjąć decyzję, co dalej. Marzyciel namawiał realistę na nowoczesne mieszkanie na ostatnim piętrze wieżowca. Wyobrażał sobie, że wychodzi rano na balkon i podziwia panoramę wielkiego miasta. Realista wolał domek na wsi, blisko lasu. Pragnął jedynie ciszy i bliskości ukochanego. Zupełnie inaczej widzieli przyszłość, ale co do jednego byli zgodni: chcieli spędzić ze sobą resztę życia.
– Udało im się dojść do porozumienia? – dopytuję. Przez chwilę trzyma mnie w niepewności, a jego złowieszczy uśmieszek zdradza, że sprawia mu to przyjemność. – No…?
– Zakochani wiedzieli, że miłość wymaga kompromisów. Postanowili kupić domek w Gdańsku, blisko morza. Codziennie chodzili na długie spacery po plaży i docierali aż do klifów w Gdyni. W weekendy spotykali się z przyjaciółmi i miło spędzali czas. Obaj mieli to, czego chcieli. Mijały lata, a ich miłość kwitła. Rodzina powiększyła się o trzy kochane psy.
– Tylko trzy? – Robię smutną minę. – Co powiesz na sześć?
– Dla mnie spoko. Mieli zatem sześć pełnych energii, rozpieszczonych psiaków. Żyli sobie szczęśliwie, nikogo nie krzywdząc i kochając się coraz mocniej. Gdy ktoś ich pytał, czy nie czują się sobą znudzeni, wybuchali śmiechem. Nie chcieli niczego zmieniać. Wszystko było tak, jak miało być. Mieli siebie.
– Czyli jednak szczęśliwe zakończenie – zauważam.
– Niezupełnie. Ich bajka wciąż trwa. I będzie trwała jeszcze długo… – Przeciąga się, ziewa, a potem robi mi miejsce w łóżku i pyta: – Poleżysz ze mną trochę?
– Pewnie. – Wstaję z krzesła i kładę się obok niego. – Myślisz, że właśnie to nas czeka?
– Chciałbym w to wierzyć, ale nie jestem aż takim marzycielem jak bohater mojej opowieści. Chyba bliżej mi do realisty. Ale fajnie czasem pofantazjować. To przecież nic złego, prawda?
– Jasne, że nie… – Wtulam się w niego od tyłu i całuję go w kark. – A teraz zamknij oczy i wyobraź sobie te wszystkie sceny. Myśl o nich tak intensywnie, żeby przewijały ci się przed oczami we śnie. Bo wiesz… Niektórzy wierzą, że sny to furtka do równoległych światów.
– Chcesz powiedzieć, że w innej rzeczywistości biegamy z psami po plaży w Gdańsku?
– A czemu nie? Wszystko jest możliwe. Nie podoba ci się taka wizja? – szepczę mu do ucha.
– Podoba… Szkoda tylko, że przyszło mi żyć w tym świecie.
– Ech… Nadal nie rozumiesz. Wszystkie światy są ze sobą połączone, a każda wersja ciebie składa się w jedno.
– Chcesz, żeby eksplodował mi mózg? – pyta ze śmiechem.
– Zaufaj mi. Sny dają dostęp do nieskończenie wielu możliwości i bezgranicznego szczęścia. Wystarczy, że mocno w coś uwierzysz, a zmienisz swój los. – Głaszczę go po ramieniu. – Śpij, kochanie… I przenieś się tam, gdzie będzie ci dobrze.
– A co, jeśli już się nie obudzę? – odzywa się po chwili.
– A dlaczego miałbyś się nie obudzić?
– Wiesz, co mówią lekarze. Źle ze mną. Boję się…
– Ciii… – Wtulam się w niego jeszcze mocniej i całuję go w policzek. – Jestem przy tobie. Nie masz się czego bać.
– Jesteś teraz. A co, jeśli nie będzie cię po drugiej stronie?
– Będę z tobą już zawsze pod cieplutkim kocem na kanapie w naszym nadmorskim domu. Po przebudzeniu będę wyprowadzał psy, żebyś mógł dłużej pospać. Będę czekał na ciebie wieczorem z romantyczną kolacją, a potem kochał się z tobą do rana. I co najważniejsze: będę do końca naszych dni patrzył ci w oczy i mówił, że cię kocham i jesteś sensem mojego istnienia. Właśnie na tym polega cała magia.
– Magia istnieje tylko w bajkach.
– To prawda. A to jest moja bajka. I ja w niej decyduję.
Sebastian
Wcześniej
1
Zawsze uważałem snucie dalekosiężnych planów za przejaw arogancji. Odkąd pamiętam, moi bliscy skupiali się na przyszłości, zupełnie ignorując teraźniejszość. Ojciec powtarzał, że muszę od najmłodszych lat siedzieć z nosem w książkach i walczyć o jak najlepsze oceny, żeby przygotować się na przejęcie jego firmy deweloperskiej. Babcia z kolei pouczała mnie, że jeśli nie będę miły dla swoich kuzynek i koleżanek z klasy, wyrosnę na złego męża. Musiałem tego wysłuchiwać już jako siedmiolatek. Zamiast cieszyć się beztroskim dzieciństwem, pomału przygotowywałem się do wydarzeń, które stanowiły zaledwie maleńki punkcik na osi czasu mojego życia. Punkcik, który można wymazać jednym ruchem palca… Właśnie dlatego nie rozumiałem, dlaczego ojciec i babcia tak bardzo się na nim skupiali. Wydawało mi się to niedorzeczne.
Jeszcze bardziej nie znosiłem jednak sytuacji, gdy obiecywano mi coś na zawsze. Działo się to częściej, gdy wszedłem w okres dojrzewania. W dniu urodzin babcia przechodziła od składania życzeń do bawienia się w Nostradamusa. Twierdziła, że za dziesięć lat będę miał piękną, kochającą żonę, gromadkę dzieci i życie usłane różami.
– Czasem zamykam oczy i wyobrażam sobie, jak trzymam wnuki na kolanach i opowiadam im historie ze swojego dzieciństwa – mówiła wzruszona, a ja starałem się nie przewracać oczami. – A później widzę ich dorosłych z własnymi rodzinami. Będziesz miał takie cudowne życie, Sebastianku… Czeka cię mnóstwo szczęścia.
Babci wydawało się, że wszystko wie i nic nie mogłoby jej zaskoczyć. Dzięki temu uśmiech nigdy nie schodził jej z twarzy. Imponowała mi swoim optymizmem, chociaż podejrzewałem, że wynikał on z ignorancji. Dopiero po latach dotarło do mnie, że mogło być zupełnie na odwrót. A jeśli babcia celowo się tak zachowywała? Może doszła do wniosku, że nie ma sensu zadręczać się negatywnymi myślami, skoro na pewne rzeczy i tak nie mamy wpływu? Nie ograniczała się. Żyła tak, jak chciała, niczego sobie nie odmawiała i przekonywała wszystkich, że z okazji setnych urodzin zafunduje sobie wycieczkę na Księżyc.
– Zobaczycie, że do tego czasu będą już organizowali loty komercyjne. A wtedy ja pierwsza stanę w kolejce po bilety.
W wieku sześćdziesięciu pięciu lat potrafiła na ostatnią chwilę wykupić lot do Australii. Zwiedziła całe wschodnie wybrzeże i obiecała sobie, że do siedemdziesiątki zawita jeszcze w Brazylii. Marzyło jej się zdjęcie przy statui Chrystusa Zbawiciela w Rio de Janeiro. Namawiała mnie, żebym się z nią tam wybrał. Chciałem, ale rodzice się nie zgodzili. Lot zaplanowano na początek czerwca, gdy w szkole zwykle odbywały się ostatnie sprawdziany przed wystawieniem ocen. Ojciec martwił się, że zawalę matematykę i fizykę, a mama dyplomatycznie stwierdziła, że polecimy gdzieś wszyscy razem w lipcu.
Babcia zmarła we śnie tydzień przed wylotem. Ostatniego dnia zaprosiła mnie na przepyszne naleśniki z truskawkami. Nie przeczuwała końca. Była taka jak zawsze: uśmiechnięta i pełna pozytywnej energii, która udzielała się wszystkim dookoła. Gdy jej zabrakło, długo nie mogłem dojść do siebie. Cieszyłem się jednak, że odeszła w spokoju. Kiedy rany zaczęły się goić, na pewien czas zmieniłem podejście do życia. Nie chciałem się niczym zadręczać. Zamierzałem pielęgnować w sobie wyłącznie dobre myśli i nie bać się marzyć. Muszę przyznać, że podobała mi się ta nowa wersja mnie. Pasował mi uśmiech. Zacząłem śmielej patrzeć w przyszłość i odważyłem się postawić ojcu. Wyjaśniłem mu, że nie widzę siebie w branży deweloperskiej. Nie kręciło mnie sprzedawanie mieszkań – chciałem je urządzać. Od najmłodszych lat przejawiałem talent plastyczny. Podczas gdy moi rówieśnicy w przedszkolu uczyli się rysować drzewa i słońce, ja odtwarzałem skomplikowane sceny z ulubionych kreskówek. Mama, uznana malarka, od razu to dostrzegła i zapisała mnie na dodatkowe zajęcia plastyczne. Przez lata mnie dopingowała i nazywała swoim kolorowym ptakiem.
– Wyobraź sobie, że wzbijasz się w powietrze i unosisz wyżej niż inni. Stać cię na to. Musisz tylko w siebie uwierzyć, tak jak ja w ciebie wierzę.
Mama nigdy niczego mi nie narzucała, za co byłem jej bardzo wdzięczny. Gdyby nie jej wsparcie, pewnie już dawno uległbym ojcu i żył pod jego dyktando. Nie wiem, co trzeba mieć w głowie, by namawiać nastoletniego syna do uczestnictwa w szkoleniach biznesowych. Nie miałem na swoim koncie nawet pocałunku z dziewczyną, a już musiałem myśleć o przejęciu firmy. Na szczęście mama skutecznie studziła zapały ojca. Zawsze umiała postawić na swoim. To ona zafundowała mi kurs rysunku, dzięki któremu mogłem się przygotować do zawodu architekta wnętrz. Dzięki niej znalazłem się dokładnie tam, gdzie chciałem. Wreszcie wszystko zaczęło się układać.
A potem mama umarła. I od roku nic nie ma już dla mnie sensu.
– Idziesz? – pyta Magda Zarzycka, moja dziewczyna. – Zastygłeś w miejscu, jakbyś zobaczył ducha.
– Sorry. Zamyśliłem się – odpowiadam i do niej podbiegam.
– Ostatnio ciągle się zamyślasz – zauważa.
– Przesadzasz.
– Ani trochę. O co chodzi, Sebastian? – Patrzy na mnie dużymi piwnymi oczami i ścisza głos: – To przez rocznicę, prawda? Zostały trzy tygodnie…
Oczy zachodzą mi łzami. Staję bokiem do Magdy, by je ukryć.
– Przestań – mruczę.
– Co „przestań”? Nie możesz w nieskończoność udawać, że nie ma tematu.
– A niby czemu nie?
Magda ściska mnie za rękę i przyciąga do siebie.
– Jestem twoją dziewczyną i chcę wiedzieć, co ci siedzi w głowie.
Podnoszę na nią wzrok. Z roku na rok jest coraz piękniejsza. Myślę, że zakochałem się w niej już w przedszkolu, choć wtedy nie umiałem nazwać swoich uczuć. Podobają mi się jej długie jasne włosy, mały nosek, zarumienione policzki i przerwa między zębami. Magda nigdy jej nie lubiła i zarzekała się, że się jej pozbędzie, ale ja nie chcę, by to robiła. Lubię ją taką, jaka jest, uszanuję jednak każdą jej decyzję.
– Każdy ma prawo do prywatności – stwierdzam chłodno. – Nie musimy rozmawiać ze sobą o wszystkim.
– Wcześniej to robiliśmy i ci to nie przeszkadzało.
– Jeszcze pół roku temu nie byliśmy parą – zauważam.
Magda głośno prycha.
– A co to ma do rzeczy?
– W związkach komunikacja wygląda inaczej niż między przyjaciółmi.
Magda przez chwilę wpatruje się we mnie z niedowierzaniem, po czym pyta:
– Sugerujesz, że nasz związek jest błędem i powinniśmy się tylko przyjaźnić?
Zaczynam żałować, że dałem jej się dziś wyciągnąć z domu.
– Dopowiadasz sobie to, co najwyraźniej chcesz usłyszeć. Ja tylko zauważam, że związki rządzą się innymi prawami niż przyjaźnie.
Magda znów nerwowo się śmieje.
– Odezwał się ekspert od związków. Przede mną nawet nie widziałeś cycków!
– Teraz jesteś złośliwa.
– Złośliwa? O nie… Tym razem nie pozwolę, byś zrzucał winę na mnie.
– Przesadzasz, jak zwykle. – Przewracam oczami. – Serio chcesz się kłócić o to, że nie mam ochoty rozmawiać o mojej matce?
– Rzecz w tym, że od jej śmierci w ogóle ze sobą nie rozmawiamy, nie tak naprawdę! – Magda podnosi głos. – Myślałam, że kiedy zostaniemy parą i jeszcze bardziej się do siebie zbliżymy, to się przede mną otworzysz… Ale jest jeszcze gorzej. Zamiast mnie, wolisz się zwierzać Piotrkowi – stwierdza ze smutkiem.
– Nieprawda. Nawet go nie lubię…
– Czyżby? Chyba sam w to nie wierzysz… Brakuje mi cię, Sebastian. Przykro mi, że straciłeś mamę, ale…
Zagryzam dolną wargę.
– Nie mów o niej – syczę, mierząc ją surowym spojrzeniem.
– Sebastian… – Magda ściska moją dłoń, ale wyrywam jej rękę.
– Po prostu nie poruszaj tego tematu.
Przez chwilę stoimy w niezręcznej ciszy. Wreszcie wymijam Magdę, podchodzę do furtki i naciskam przycisk domofonu.
2
– Seba? – Z głośnika słychać głos Piotrka Boruckiego.
– Taa…
Piotrek wpuszcza nas na teren posesji pod Warszawą. Jego starzy prowadzą kilka restauracji w centrum, a w planach mają otwarcie kolejnych. Nigdy nie lubiłem Piotrka i starałem się trzymać od niego z daleka. Nie podobało mi się to, że obnosił się z bogactwem i czuł się lepszy od rówieśników. Mógłbym zarzucić swojemu ojcu wiele, ale za jedno jestem mu wdzięczny: podobnie jak mama, zawsze powtarzał, że nawet wszystkie pieniądze tego świata nie zwalniają nas z obowiązku okazywania innym szacunku. Najwyraźniej starzy Piotrka są innego zdania.
Ale nie tylko dlatego nie darzę Boruckiego sympatią. Gdy trzy lata temu związał się z Magdą, omal nie zerwałem z nią kontaktu. Nie mogłem patrzeć, jak moja najlepsza przyjaciółka zakochuje się w takim draniu, alkoholiku i narkomanie. Nie było żadną tajemnicą, że Piotrek pije i bierze na potęgę. Jego starzy w ogóle się nim nie interesowali. Myśleli, że wystarczy sypnąć synkowi gotówką, by wypełnić rodzicielski obowiązek. Nie zdziwiłbym się, gdyby wiedzieli o jego nałogach i wcale się tym nie przejmowali. Mnie też Piotrek nigdy nie obchodził. Zawsze liczyła się tylko Magda. Nie mogłem dopuścić do tego, by ten łajdak sprowadził ją na złą drogę.
Borucki czeka na nas przy drzwiach dużego piętrowego domu z wielkimi oknami, sporym tarasem i czterema balkonami.
– Gdzie byliście? Wszyscy na was czekamy.
– Sorki, zaspałem – mówię.
– Zaspałeś? – Piotrek unosi brwi. – Przecież jest wpół do dziewiątej.
– Zgonowałem cały dzień. Wciąż mnie trzyma po wczoraj…
– Jakim wczoraj? – Piotrek wpuszcza nas do środka. Z salonu dobiega klubowa muzyka. – Chcesz powiedzieć, że balowałeś beze mnie?
– Piłem sam w domu.
– Oj, stary… Samotne picie to pierwszy krok do problemu. Wiem, co mówię. – Borucki poklepuje mnie po ramieniu, a potem wita się z Magdą pocałunkiem w policzek. – Ale chyba nie zamierzasz dziś zamulać? Mam świetny towar.
– Już jest okej.
Przechodzimy do rozświetlonego, nowocześnie umeblowanego salonu, w którym siedzi trzech kumpli Piotrka. Dwóch z nich – Grzesiek i Kacper – chodziło z nami do szkoły. Trzeciego, Bartka, poznałem niedawno na imprezie.
– Może whisky na początek? – proponuje Piotrek i nie czekając na naszą odpowiedź, idzie do kuchni. Kątem oka zerkam na Magdę, która nie wygląda na zadowoloną.
– Wszystko w porządku? – pytam, choć znam odpowiedź.
– Bardzo… Nie widać? – Nawet na mnie nie patrzy.
Związek Magdy i Piotrka przetrwał prawie dwa lata, mimo że Borucki wciąż ją zdradzał i wcale się z tym nie krył. Gdy próbowałem przemówić Magdzie do rozsądku, zarzucała mi złe zamiary. Po pewnym czasie dotarło do mnie, że jeśli nie chcę jej stracić, muszę milczeć. Siedziałem więc cicho i patrzyłem, jak dawała się upokarzać i wciągać w podejrzane towarzystwo. Odetchnąłem z ulgą, gdy w końcu zrozumiała, że nawet najsilniejsze uczucie nie ma szans, gdy jedna strona oszukuje i wykorzystuje drugą. Bałem się, że nie starczy jej sił, by uwolnić się z tej toksycznej relacji.
A teraz przeze mnie widuje się z kolesiem, przed którym tak bardzo chciałem ją chronić. Sam już nie wiem, co robię. Straciłem nad sobą kontrolę.
Witam się z chłopakami, a potem siadam na kanapie obok Bartka. Tymczasem Magda podchodzi do okna i beznamiętnie przez nie wygląda.
– Co słychać, Bliźniak? Marnie wyglądasz… – pyta po chwili Bartek, który jakiś czas temu stwierdził, że wyglądamy z Piotrkiem bardzo podobnie. Wcześniej tego nie dostrzegałem, ale gdy stanęliśmy razem przed lustrem, musiałem przyznać, że coś w tym jest. Obaj mamy po sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, ciemne włosy zaczesane na bok, szare oczy i lekko zadarte nosy. Nawet zarost mamy podobny, choć Piotrka jest bardziej wystylizowany. Różni nas jedynie sylwetka – Borucki ćwiczy kilka razy w tygodniu, a ja od dawna nic nie robię. Ostatnio Magda stwierdziła nawet, że od picia zaczyna mi się zaokrąglać brzuch.
– Seba ma kaca – mówi Piotrek, wchodząc do salonu z butelką whisky i dwiema szklankami. – Postanowił się zabawić bez nas.
– Mówiłem ci przecież, że piłem sam w do…
– Wyluzuj, zgrywam się – wchodzi mi w słowo Borucki. Stawia szklanki na niskim dębowym stoliku i nalewa do nich whisky. – Do dna. Magda, zapraszam.
– Ja dziś piję tylko wodę – odpowiada moja dziewczyna, nie odrywając wzroku od widoku za oknem.
– Na co tak patrzysz? Przecież jest ciemno, nic nie widać. – Piotrek podchodzi do niej ze szklanką i bez skrępowania ją obejmuje, jak wtedy, gdy się spotykali. Ku mojemu zdziwieniu Magda nie protestuje. Zastanawiam się, czy wciąż coś do niego czuje. Nigdy jej o to nie pytałem. Najważniejsze było dla mnie to, że z nim skończyła.
– Wolę już patrzeć w ciemność niż na wasze zjarane gęby – odpowiada pogardliwie, a Piotrek chichocze.
– Zapomniał wół, jak cielęciem był. – Przyciska ją do siebie i wymachuje jej szklanką przed oczami. – Nadal się dąsasz przez zeszły piątek? Seba już dawno o tym zapomniał. – Patrzy na mnie. – Prawda, Sebuś?
Piotrek nawiązuje do poprzedniej imprezy, na której przesadziłem z LSD i ze strachu omal nie zadźgałem Bartka nożem. Świat wirował mi przed oczami, a ludzie zmienili się w szczerzące ostre zęby wilkołaki. Miałem wrażenie, że wszyscy chcą się na mnie rzucić i rozszarpać na kawałki. Agonia trwała całą noc, a gdy rano było po wszystkim, rozpłakałem się ze szczęścia.
– Obiecałem ci, że więcej tego nie wezmę? Obiecałem – zwracam się do Magdy. Nie wydaje się przekonana. Wreszcie odpuszcza i bierze od Piotrka szklankę.
– Odwal jeszcze jeden taki numer, a z nami koniec – mówi, posyłając mi groźne spojrzenie. – Biorę wszystkich obecnych na świadków.
– Lubię konkretne dziewczyny – komentuje rozbawiony Kacper. – Jakby co, jestem pierwszy w kolejce.
– Spieprzaj – burczy Magda i upija duży łyk whisky.
Jeszcze rok temu do głowy by mi nie przyszło, że zakoleguję się z byłym chłopakiem Magdy i zacznę ją przyprowadzać do jego domu. Po śmierci mamy wszystko się jednak zmieniło. Z dnia na dzień moje dotychczasowe życie straciło sens. Nic się już dla mnie nie liczyło, a ukojenie przynosił mi tylko alkohol. Codziennie wlewałem w siebie mnóstwo różnych trunków. Gdy kilka miesięcy temu spotkałem Piotrka w klubie, okrutnie się upiliśmy i zakopaliśmy topór wojenny. A potem zaczęliśmy się widywać. Z początku ukrywałem to przed Magdą, która była już moją dziewczyną. W końcu musiałem powiedzieć jej prawdę. Przez tydzień mnie unikała i nie odbierała telefonu. Wreszcie udało mi się ją udobruchać. Zapewniłem ją, że mam wszystko pod kontrolą i nie wezmę od Piotrka narkotyków.
– Obyś miał w głowie więcej oleju niż ja – stwierdziła. Pewnie już wtedy wiedziała, jak to się skończy. Nie wierzyła, że na trzeźwo uporam się z żałobą po mamie. Nie przypuszczała jednak, że moja znajomość z Piotrkiem zabrnie aż tak daleko.
Kwadrans później Magda kończy już trzecią szklankę whisky.
– Nie za szybko? – pytam, ledwo przebijając się przez monotonny beat.
– Muszę się upić. Na trzeźwo tego nie wytrzymam.
– Wyluzuj… Przecież wszystko jest dobrze.
– Nie, Sebastian. – Magda gwałtownie odwraca się w moją stronę. – Nic nie jest dobrze i doskonale o tym wiesz.
Tymczasem Piotrek kończy usypywać na stole szóstą kreskę z białego proszku.
– Zapraszam, kochani. Czas na przystawkę.
– Przystawkę? Ciekawe, co podasz jako danie główne – odzywa się Bartek.
– Dowiesz się w swoim czasie. Sebuś, Magda… Częstujcie się.
Wymieniamy spojrzenia z Magdą. Widzę, że nie chce ćpać.
– Weź też moją – mówi do Piotrka.
– Daj spokój. Nie daj się prosić… Przecież to dobry towar. Pamiętasz, jakie mieliśmy po nim fazy? – Piotrek nie daje za wygraną.
– Odpuść jej. Skoro nie chce, to nie – wtrącam się, po czym pytam Magdę: – Mogę?
Czuję się żałośnie, czekając na jej odpowiedź. Wreszcie dziewczyna wzrusza ramionami i stwierdza:
– Rób, co chcesz. Masz przecież dziewiętnaście lat, a ja nie jestem twoją matką…
Matką… Na dźwięk tego słowa krew uderza mi do głowy. Nie dam rady… Wiem, że rozczaruję Magdę, jeśli wciągnę kokainę, ale muszę się rozluźnić.
Inaczej oszaleję.
3
Dwie godziny później jestem po dwóch kreskach, tabletce ecstasy i skręcie. Leżę na kanapie, a naćpany Piotrek dobiera się do mojej dziewczyny. Magda odpycha go od siebie i wybiega z salonu.
– Wracaj, kotku! Chciałem tylko, by było jak dawniej!
Zamykam oczy, a gdy je otwieram, stoję na korytarzu i wołam Magdę.
– Odwal się, Sebastian! – Słyszę jej krzyk. – Idę do domu…
Patrzę, jak Magda w pośpiechu narzuca na siebie bluzę z kapturem. Chcę powstrzymać dziewczynę przed wyjściem, ale nie mogę się poruszyć. Nagle obraz rozmazuje mi się przed oczami, a gdy ponownie się wyostrza, orientuję się, że klęczę na dywanie. Bartek i Grzesiek wciągają kreski, a Kacper leży półprzytomny na kanapie.
– Dajesz, Sebuś, – Słyszę za plecami głos Piotrka. – Chyba nie wymiękasz?
Pochylam się nad blatem i wciągam kolejną dawkę. Nie pamiętam, co się dzieje dalej. Gdy odzyskuję świadomość, zegar w moim smartfonie wskazuje pierwszą w nocy. Techno dudni mi w uszach, a świat wiruje przed oczami. Rozglądam się po pomieszczeniu, mrużąc wrażliwe na światło oczy. Kacper leży na podłodze w plamie wymiocin, a Piotrek i Bartek bujają się przy oknie z zamkniętymi oczami i twarzami zwróconymi ku sufitowi. Brakuje tylko Grześka. Po chwili kumpel Boruckiego wraca z butelką wódki. Czuję, że nie dam rady już więcej wypić.
Siedzę otępiały na kanapie, wpatrując się w ścianę. Piotrek podchodzi do mnie z wyciągniętą dłonią, na której leży pomarańczowa tabletka.
– O nie… – Podrywam się z miejsca. – Nie wezmę tego.
– No weź, Sebuś… Weźmiemy razem.
– Powiedziałem, że nie! – Chwiejnym krokiem ruszam w stronę korytarza. Piotrek idzie za mną.
– Obiecuję, że tym razem nic ci nie będzie. Mam wszystko pod kontrolą.
– Tak samo jak ostatnio? Odwal się, Piotrek. Idę do domu.
– Zaczekaj. – Borucki blokuje mi przejście. – Zaufaj mi ten ostatni raz. Jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
– Nie wiem…
– Nie wiesz? – Piotrek marszczy brwi. – Uważam cię za swojego przyjaciela. A przyjaciele zawsze chcą dla siebie jak najlepiej. – Zarzuca mi rękę na szyję i dodaje: – Słuchaj, stary… Wiem, że ci trudno, i właśnie dlatego ci to oferuję… To towar od innego dostawcy. Sprawdziłem go kilka dni temu. Zobaczysz, poczujesz się po nim lekki jak piórko. Zejdzie z ciebie cały stres. No… – Przysuwa mi do ust dłoń z tabletką. – Weź ją. Zaufaj mi, proszę.
Myślę o mamie. Gdyby tu była, pewnie nie pochwaliłaby tego, co robię. Sprzeciwiała się wszelkim używkom. Nie przypominam sobie, by wzięła choćby łyk piwa czy wina. Dbała o zdrowie i relacje z ludźmi. Nigdy nikogo nie obraziła i w każdym człowieku starała się doszukiwać wyłącznie pozytywnych cech. Była taka dobra… A mimo to los mi ją odebrał.
Muszę stawić czoła prawdzie. Mamy tu nie ma i nie będzie. Jej zdanie nie ma już żadnego znaczenia.
Biorę od Piotrka tabletkę i kładę ją sobie na języku. Borucki się uśmiecha, wsuwa dłoń do kieszeni dżinsów i wyjmuje drugą pigułkę, tym razem zieloną.
– No to zaczynamy prawdziwą zabawę.
Znów urywa mi się film. Gdy odzyskuję przytomność, ściany w salonie mienią się na fioletowo, a muzyka przypomina szum, który słychać podczas nurkowania. Próbuję unieść głowę, ale jest ciężka jak kamień. Kiedy wreszcie mi się udaje, spostrzegam siedzącą na drugim końcu kanapy kobietę. Ma spuszczoną głowę, a jej twarz zasłaniają długie proste włosy.
– Przepraszam… – mówię cicho, a wtedy kobieta unosi głowę i zakłada włosy za uszy. – Nie… – Wzdrygam się. – To nie możesz być ty…
– Witaj, synku… Tęskniłeś?
Serce bije mi jak oszalałe, a szum w głowie przybiera na sile. To mama… Widzę ją wyraźnie.
– Mamo…
– Chodź do mnie, Sebastianku. No chodź, nie bój się.
Do oczu napływają mi łzy. Przez moment siedzę nieruchomo, starając się zrozumieć to, co się dzieje. W końcu jednak zapłakany rzucam się jej w objęcia.
– Zostań ze mną, proszę! Nie odchodź. Musisz ze mną zostać…
– Nie mogę, kochanie. Naprawdę nie mogę…
– Jak to? Ale… – Odsuwam się i patrzę na jej zakrwawioną bladą twarz. Odskakuję od niej i upadam na podłogę. Mama staje nade mną, a z jej podkrążonych oczu zionie nienawiść.
– To wszystko przez ciebie. Gdyby nie ty, wciąż bym żyła. Zabiłeś mnie, potworze. Zabiłeś!
4
Gdy otwieram oczy, uderza mnie jasne światło. Zaciskam powieki i się krzywię, bo głowę przeszywa mi silny ból.
Cholera.
Kilka sekund później dopadają mnie mdłości i silne zawroty głowy. Przewracam się szybko na prawy bok i w porę wychylam głowę za łóżko. Wymiociny lądują na podłodze.
Dopiero po dłuższej chwili ostrożnie otwieram oczy. Światło wciąż mnie drażni, ale powoli się do niego przyzwyczajam. Szybko się orientuję, że jestem w swoim pokoju. Jak to możliwe? I dlaczego jestem podłączony do kroplówki? Staram się przypomnieć sobie ostatnie godziny. Pamiętam kłótnię z Magdą, pomarańczową tabletkę i… mamę. Nie wiem jednak, jak wróciłem do domu.
Cholera.
Słyszę odgłos otwieranych drzwi.
– No pięknie. Wystarczyło cię zostawić na kilka minut, żebyś coś nabroił. – To nasza gospodyni, pani Wasylina, która pracuje u nas od marca. Bardzo dobrze mówi po polsku. Tata zatrudnił ją w ramach programu pomocy uchodźcom z Ukrainy. Przez pierwsze tygodnie zajmowała z dziećmi wolny pokój na górze. Z czasem tata wynajął dla nich niedaleko całe mieszkanie. Pani Wasylina sama spytała tatę o pracę. Powiedziała, że tylko w ten sposób będzie mogła się nam odwdzięczyć za okazaną dobroć. Widzę, że stoi przy łóżku i kręci głową. – Pójdę po doktora i mop. Przyda się też jakaś miska, gdyby znowu zebrało ci się na wymioty.
Wkrótce do pokoju wchodzi doktor Sobierajski, który od lat opiekuje się naszą rodziną.
– Cześć, Sebastian. Jak się czujesz?
– Doktorze, co się stało? Niczego nie pamiętam…
– Spokojnie… Nic ci już nie grozi.
– A ta kroplówka? – pytam zmęczonym głosem.
– Pomoże ci szybciej stanąć na nogi i oczyścić organizm z narkotyków.
Czyli wie.
– Gdzie jest tata? – pytam po chwili.
– Musiał pojechać do biura, ale niebawem wróci.
– Niedobrze mi… Kręci mi się w głowie… A do tego ten ból…
– To normalne. Postaraj się zasnąć. O nic się nie martw. Cały czas jestem przy tobie.
* * *
– Synu? – Słyszę znajomy głos. Otwieram oczy i widzę siedzącego przy łóżku tatę. – Martwiłem się o ciebie.
– Jesteś… – szepczę.
– Pewnie, że tak. Jak się czujesz? Głowa nadal boli?
– Nie bardzo. Która jest godzina?
– Dochodzi trzecia po południu. – Kładzie dłoń na mojej dłoni. – Coś ty nawywijał?
– Tato… Widziałem ją… Mamę… Ona mnie nienawidzi.
– O czym ty mówisz?
– Twierdzi, że to wszystko moja wina – ciągnę drżącym głosem. – To ja ją zabiłem… Zabiłem ją!
– Nikogo nie zabiłeś, synu. – Tata ostrożnie mnie przytula. – Posłuchaj mnie. To nie była twoja wina. A postać, którą widziałeś, nie była mamą, tylko wytworem odurzonego narkotykami mózgu.
– Była taka realna… – Nie mogę powstrzymać płaczu. – Czułem jej dotyk… i zapach. Przez moment było tak jak dawniej. A potem mama…
– Już dobrze, synu. – Tata głaszcze mnie po głowie. – To wszystko działo się tylko w twojej wyobraźni. Jeśli mi nie wierzysz, zaufaj chociaż doktorowi. Zaraz go poproszę…
– Zaczekaj – odzywam się. Przełykam ślinę i biorę głęboki wdech. – Jak się tu znalazłem? Nie pamiętam powrotu do domu…
– Nic dziwnego – stwierdza z pokerową miną tata. – Jest tu ktoś, kto ci przypomni. – Podchodzi do drzwi i je otwiera. – Magda, pozwolisz?
Moja dziewczyna wchodzi do środka z ponurą miną. Nic już z tego nie rozumiem.
– Cześć – mówi cicho, a tata wychodzi. Wtedy Magda siada na krześle. – Trzymasz się?
– Chyba tak… Nie wiem… Magda, ja…
– Co pamiętasz z zeszłej nocy? – wchodzi mi w słowo. Wzdycha, usłyszawszy moją odpowiedź, i zaczyna opowiadać: – Jakoś wpół do trzeciej obudził mnie telefon od Piotrka. Kazał mi natychmiast przyjechać, bo jeśli tego nie zrobię, to się zabijesz.
– Co?
– Słyszałeś, kretynie. Zerwałam się z łóżka i zamówiłam taksę. Gdy dotarłam na miejsce, stałeś na balkonie i przykładałeś do szyi nóż kuchenny. Bredziłeś coś, że rozmawiałeś z matką i musisz ponieść karę za to, że ją zabiłeś…
– Po co ja brałem ten syf…? – Zakrywam twarz dłońmi. – Dlaczego się zgodziłem?
– Piotrek powiedział, że dał ci LSD. Nie sądziłam, że jesteś aż takim idiotą.
– Nie panowałem już wtedy nad sobą. Poza tym Piotrek też wziął.
– Gówno wziął! – Magda podnosi głos. – Przyznał, że zjadł cukierka. Twierdzi, że chciał z ciebie tylko zażartować. Nie przypuszczał, że aż tak ci odwali.
– Boże…
– Nie wzywaj Boga, jego pomoc nic ci nie da. Sebastian… To zaszło za daleko. Musisz z tym skończyć.
– Nie mogę – jęczę.
– Nie możesz czy nie chcesz?
Zamykam oczy, by uniknąć jej spojrzenia.
– Nie wezmę już LSD – obiecuję.
– A co z pozostałymi dragami?
– Magda… Ja ich potrzebuję. Dzięki nim nie myślę o…
Dziewczyna wzdycha, kręcąc głową.
– Rozmawiałam z twoim tatą i lekarzem. Wszyscy się zgadzamy, że potrzebujesz dobrego terapeuty. – Chwyta mnie za przedramię. – Jesteśmy z tobą, Sebastian. Po prostu pozwól sobie pomóc.
– Nie chcę żadnego terapeuty – odpowiadam niemal natychmiast.
– Dlaczego?
– Nie i już. Nie będę rozmawiał o prywatnych sprawach z obcym człowiekiem.
– Czasem rozmowa z kimś obcym okazuje się najlepszym rozwiązaniem. Zwłaszcza wtedy, gdy nie umiemy rozmawiać z bliskimi.
– Nic nie rozumiesz…
– To mi wyjaśnij.
Odczekuję chwilę, by uspokoić oddech.
– Nie mam teraz siły o tym gadać… Chce mi się spać. – Odwracam się do niej plecami.
– Jak uważasz. – Słyszę odgłos przesuwanego krzesła. – Sebastian… Kocham cię. Przecież wiesz… – mówi drżącym głosem. – Ale mam dość tego, że od roku cały świat kręci się wokół ciebie. Zapominasz, że też jestem człowiekiem i mam uczucia. – Pociąga nosem. – Albo weźmiesz się w garść, albo z nami koniec. Dłużej tego nie zniosę. Musisz zdecydować. Cześć.
Gdy zamyka za sobą drzwi, kładę się na wznak. Wpatruję się w sufit i analizuję słowa Magdy. Nie chciałem jej wyjawiać, dlaczego terapia nie wchodzi w grę. Wolałem się nie przyznawać do tego, że nie jestem gotowy, by mówić o przeszłości. Być może nigdy nie będę.
„A co, jeśli nie ma dla mnie ratunku?” – pytam samego siebie, a potem zasypiam na kolejnych kilka godzin.
5
Wieczorem doktor Sobierajski odłącza kroplówkę i robi mi zastrzyk witaminowy.
– Dziękuję.
– Podziękuj tacie i swojej dziewczynie. Gdyby nie oni, mógłbyś źle skończyć. Wrócę jutro, by sprawdzić, jak się czujesz.
Kilka minut później do pokoju wchodzi tata.
– Porozmawiamy?
– A nie możemy jutro? – próbuję go zbyć, bo czuję, że szykuje się reprymenda.
– Teraz – odpowiada i siada na krześle. Zawsze, gdy się czymś denerwuje, jego blade policzki różowieją. Teraz są wręcz buraczane. – Brak mi na ciebie słów. Naprawdę… – Przygryza wargę i zaciska pięści. Widzę, że próbuje nie krzyczeć. – Po tym, co zrobiłeś, powinienem wyrzucić cię na ulicę i powiedzieć, że masz radzić sobie sam. Jeszcze nikt nigdy nie doprowadził mnie do takiego stanu. – Urywa, by ostudzić emocje. – Zdajesz sobie sprawę, że gdybyś trafił naćpany do szpitala, mógłbyś mieć poważne problemy z prawem? Myślałeś o konsekwencjach, gdy się odurzałeś jak ćpun? Myślałeś o mnie?!
– Przepraszam… Nie sądziłem, że to się tak skończy.
– Nie wierzę, że wychowałem takiego egoistę… Przecież po takiej dawce narkotyków… – Wzdycha. – Co brałeś? Kokainę? Amfetaminę? Mów.
Gdy wymieniam wszystkie substancje, oczy zachodzą mu łzami.
– Chciałem tylko pozbyć się tych wszystkich ponurych myśli… – wyjaśniam. – Na trzeźwo sobie z nimi nie radzę.
– Naprawdę nie wiem, co o tym myśleć. – Tata przyciska palce do powiek. Jego policzki odrobinę bledną. – Cały czas słyszę słowa, które wypowiadałeś tam, na balkonie.
– Byłeś tam? – pytam zaskoczony.
– Magda mnie wezwała. Gdy już udało jej się nakłonić cię do oddania noża, próbowała cię zaprowadzić do salonu. Wpadłeś wtedy w histerię i zacząłeś się tarzać po podłodze. Po moim przyjeździe krzyczałeś, że chcesz się zabić – milknie na moment, gdy głos za bardzo mu drży – bo tylko w ten sposób będziesz blisko mamy. Ugryzłeś mnie nawet w rękę. – Pokazuje czerwony ślad przy łokciu.
– Ja… naprawdę nie chciałem.
– Czy zdajesz sobie sprawę z tego, ilu ludzi oddałoby wszystko za choćby jeden dodatkowy dzień życia? Czy wiesz, ilu budzi się i zasypia ze świadomością, że ich czas dobiega końca? Nie mieści mi się w głowie, że można być tak… głupim i bezmyślnym. Do jasnej cholery, synu!
– Nie byłem sobą… Nawet nie pamiętam, co mówiłem…
– Nikt nie zmuszał cię do ćpania. Znałeś ryzyko. Wiesz, najgorsze w tym wszystkim jest to, że nawet przez chwilę nie pomyślałeś o mnie. Nie zastanowiłeś się, co byłoby ze mną, gdyby i ciebie zabrakło… Chyba to najbardziej mnie uderzyło – mówi zrezygnowany.
– Tato… Przepraszam – szepczę, widząc, jak bardzo przeżywa wczorajszą noc. – Ja po prostu… nie radzę sobie bez mamy.
– A myślisz, że ja sobie radzę? – Tata podchodzi do okna i kontynuuje: – Sebastian… Wiem, że nie zawsze nam się układało. Dopiero teraz rozumiem, że być może nie byłem wystarczająco obecny w twoim życiu. Poświęcałem się rozwijaniu firmy, bo chciałem zapewnić ci wygodną i spokojną przyszłość. Sam nigdy niczego nie dostałem od swoich rodziców. Ojciec utopił majątek w kasynie i wódzie, a matka nie umiała mu się postawić. Zresztą… Przecież ich pamiętasz. – Wzdycha. – W całej tej pogoni za pieniędzmi zapomniałem jednak o tym, że żadna suma nie wynagrodzi ci czasu, którego nie spędziliśmy razem. – Wraca na miejsce i ściska mi lekko dłoń. – Przepraszam, że nie byłem przy tobie po śmierci mamy.
– Nie musisz… Naprawdę nie…
– Pozwól mi dokończyć. Później nie będę miał odwagi. – Tata zamyka oczy. – Synu… Naprawdę żałuję, że zamiast być z tobą w tych najtrudniejszych chwilach, zamykałem się w biurze i pracowałem od rana do nocy. Robiłem wszystko, by nie myśleć o twojej mamie. Nienawidziłem wracać do domu, bo tutaj wszystko mi o niej przypominało. Czasem myślę, że… nawet twój widok był dla mnie zbyt bolesny.
Przytulamy się mocno i staramy opanować wzruszenie. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie zaznałem. Do tej pory dla taty wyczynem było uściśnięcie mi dłoni.
– Już nie wezmę narkotyków. Przysięgam – mówię stanowczo.
– To nie rozwiąże wszystkich twoich problemów – stwierdza tata. – Magda powiedziała, że nie chcesz pójść na terapię. Rozumiem, że nie czujesz się na siłach, by rozmawiać o mamie… Sam nie jestem jeszcze gotowy. Musimy zatem znaleźć inny sposób na uporanie się z bólem…
– Jaki?
– Mam pewien pomysł, ale o wszystkim opowiem ci po weekendzie, gdy dopnę szczegóły.
– Tato… Wiesz, że nie lubię, gdy trzymasz mnie w niepewności.
– Dowiesz się wszystkiego za kilka dni. A teraz odpocznij. Doktor mówił, że masz przespać co najmniej osiem godzin. Dobranoc.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Marcel Moss, 2022
Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2022
Projekt okładki: © Andrzej Komendziński
Redakcja: Ewelina Pawlak/Słowne Babki
Korekta: Magdalena Mierzejewska, Lena Marciniak-Cąkała/Słowne Babki
Skład i łamanie: pagegraph.pl
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-102-6
Wydawnictwo Filia
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
SERIA: HYPE
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.