Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Historia najbardziej znanego dywizjonu Polskich Sił Powietrznych w Wielkiej Brytanii. Opis działań jednostki oparty o źródła historyczne w dużej mierze dotychczas niewykorzystane i przechowywane w brytyjskich i niemieckich archiwach (m.in. dzienniki działań dywizjonu, kronika jednostki, raporty bojowe pilotów, rozkazy dzienne i sprawozdania miesięczne). Autor z dbałością o szczegóły przedstawia udział 303. Dywizjonu Myśliwskiego w bitwie o Wielką Brytanię, ofensywie sił Sprzymierzonych nad Europą, bitwie normandzkiej i walkach nad III Rzeszą. Tym samym książka opowiada jego wojenną historię bez ubarwień i zbędnej propagandy.
Jacek Kutzner (ur. 1966), historyk i publicysta. Współpracownik miesięcznika „Skrzydlata Polska”, publicysta pism: „Aero – Magazyn Lotniczy”, „Lotnictwo”, „Militaria XX wieku”, „Technika Wojskowa i Historia”, „Mars. Problematyka i Historia Wojskowości” i innych. W 1986 r. aresztowany, skazany i więziony za działalność w podziemnych strukturach NSZZ „Solidarność”. Od 1989 r. pracownik Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie i Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego do czasu ich rozwiązania. Od 1995 r. prowadzi niezależne badania nad historią Polski Sił Zbrojnych na Zachodzie, które zaowocowały kilkudziesięcioma artykułami i kilkoma publikacjami książkowymi, m.in. „Zwycięstwa pilotów myśliwskich Polskich Sił Powietrznych na Zachodzie 1940-1945” (2007), „303. Dywizjon Myśliwski w bitwie o Wielką Brytanię” (2010), z JS. Tymem „Polska 1. Dywizja Pancerna w Normandii” (2010), z A. Rutkiewiczem „Polacy z Wehrmachtu... w polskiej 1. Dywizji Pancernej gen. Maczka” (2011), „308. Dywizjon Myśliwski „Krakowski”. Zarys działań wojennych” (2012), „315. Dywizjon Myśliwski "Dębliński". Zarys działań wojennych” (2013). W 2016 r. odznaczony Krzyżem Wolności i Solidarności.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 387
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
zakupiono w sklepie:
Sklep Testowy
identyfikator transakcji:
1645557923598682
e-mail nabywcy:
znak wodny:
Copyright ©
Jacek Kutzner
Wydawnictwo Napoleon V
Oświęcim 2018
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
© All right reserved
Redakcja:
Michał Swędrowski
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek
Dystrybucja: ATENEUM www.ateneum.net.pl
Sprzedaż detaliczna:www.napoleonv.pl
Numer ISBN: 978-83-7889-770-5
Skład wersji elektronicznej:
Kamil Raczyński
konwersja.virtualo.pl
Książka ta opowiada historię dywizjonu lotniczego, o którym słyszał prawdopodobnie każdy Polak. Jego godło, malowane w czasie wojny na samolotach, jest dziś noszone przez polską młodzież na koszulkach i bluzach, a książka napisana o nim jeszcze w czasie wojny stanowi obowiązkową lekturę w szkole podstawowej1. Wyrazem współczesnego nim zainteresowania są też liczne strony internetowe, poświęcone bądź jemu samemu, bądź też któremuś z jego pilotów, a debaty na temat jego historii wciąż budzą skrajne emocje. Mowa oczywiście o 303. Dywizjonie Myśliwskim, który obok okrętu podwodnego ORP Orzeł i polskiej 1. Dywizji Pancernej dowodzonej przez gen. Stanisława Maczka, a także II Korpusu gen. Władysława Andersa, jest dla Polaków symbolem odwagi i męstwa Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie w czasie II wojny światowej.
303. Dywizjon Myśliwski, który od sierpnia 1940 r. do ostatnich miesięcy wojny uczestniczył w działaniach lotniczych nad Europą Zachodnią, ma w kształtowaniu obrazu polskiego pilota miejsce szczególne. Lotnicy pełniący służbę w jego szeregach wykonali podczas wojny niemal 10 tys. lotów, meldując o zestrzeleniu ponad 200 samolotów Luftwaffe. 126 z tych zwycięstw zameldowano podczas zaledwie 43 dni walk nad Anglią w 1940 r., co z 303. Dywizjonu Myśliwskiego uczyniło najskuteczniejszą jednostkę obrońców Wysp Brytyjskich. Dla miłośników historii zmagań lotniczych w okresie II wojny światowej stanowi on przykład doskonałego wyszkolenia, znakomitego bojowego doświadczenia i hartu ducha, które zaowocowały zadziwiającymi rezultatami walk powietrznych, toczonych przeciwko silnemu i zdeterminowanemu nieprzyjacielowi.
Niejako w tle owej popularności pozostaje fakt, że wyniki naukowych badań nad historią 303. Dywizjonu Myśliwskiego można uznać za nader skromne. Świadczy o tym niewielka liczba publikacji o zdecydowanie przyczynkowym charakterze. W badaniach nad dziejami tego oddziału niezbędne staje się więc prześledzenie całego dorobku poświęconego Polskim Siłom Powietrznym działającym w Europie Zachodniej. Wśród publikacji podejmujących całokształt wzmiankowanej problematyki można wyróżnić opracowania o charakterze ogólnym, opisujące całokształt problematyki, i monograficzne, poświęcone organizacji i działaniom bojowym poszczególnych jednostek. Niniejsze opracowanie należy zaliczyć z całą pewnością do tej drugiej kategorii, przy czym nie rości sobie ono pretensji do wyczerpania tematu i powinno być traktowane jako punkt wyjścia do dalszych, pogłębionych rozważań związanych ze wstępnie zarysowanymi w nim zagadnieniami.
Piloci 303. Dywizjonu Myśliwskiego walczyli nieprzerwanie do zakończenia działań wojennych, a ostateczny kres jego historii nastąpił dopiero w listopadzie 1946 r., kiedy dywizjon został rozwiązany. Sześcioletni okres „dywizjonowej służby” charakteryzowała niezwykle zróżnicowana dynamika działań lotniczych trwających nad Europą. W 1940 r., kiedy piloci jednostki po raz pierwszy starli się z Luftwaffe nad angielską ziemią, walki trwały praktycznie nieprzerwanie i miały miejsce niemal każdego dnia. Polacy obok innych nacji bronili Wysp Brytyjskich. Kilka miesięcy później występowali już w zupełnie innej roli, uczestnicząc w akcjach ofensywnych nad Francją, początkowo o ograniczonym zasięgu. Rok 1941 przyniósł bowiem na Zachodzie „odwrócenie ról”. Teraz to samoloty alianckie atakowały, a Niemcy bronili się. Intensywność owych działań przybierała na sile do 1943 r., kiedy to 303. Dywizjon Myśliwski odniósł swoje ostatnie powietrzne zwycięstwo w wojnie. Później jego piloci zostali wykorzystani do działań osłonowych wypraw bombowych, podczas których rzadko dochodziło do starć z nieprzyjacielem, oraz – po lądowaniu Aliantów w Normandii – do atakowania celów naziemnych i nawodnych.
Powyższy stan rzeczy w oczywisty sposób przekłada się na charakter narracji, która obfituje w dużą liczbę wydarzeń w latach 1940-1943, by następnie tracić dynamikę i ograniczyć się do opisu lotów, w czasie których nic się nie wydarzyło. Trzeba jednak pamiętać, że dla ich uczestników były one wciąż dużym zagrożeniem i mimo że aktywność nieprzyjaciela była w latach 1944-1945 stosunkowo mała, wciąż czyhało na nich dużo niebezpieczeństw.
W związku z tym w niniejszej pracy świadomie zrezygnowano z tradycyjnego układu i nie zastosowano jej podziału na rozdziały. Narrację podporządkowano układowi chronologicznemu, odpowiadającemu kolejnym lotniskom, na których w poszczególnych okresach stacjonował 303. Dywizjon Myśliwski. Ma to umożliwić Czytelnikowi łatwiejsze wyszukiwanie kluczowych informacji z wybranego etapu jego historii.
W publikacji zrezygnowano także z rozbudowanych przypisów, co należy tłumaczyć przeznaczeniem jej dla szerokiego spektrum Czytelników, nie tylko dla pasjonatów i ekspertów tematów lotniczych. Nie oznacza to oczywiście, że Czytelnik został pozbawiony możliwości identyfikacji źródła pochodzenia informacji. O ile nie pochodzą one z wymienionej poniżej bazy źródłowej, zostało to każdorazowo zaznaczone w tekście.
Baza źródłowa do historii działań bojowych 303. Dywizjonu Myśliwskiego jest bogata i znajduje się w Archiwum Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego oraz w The National Archives. Obie instytucje znajdują się w Londynie, a szczegółowe omówienie posiadanych przez nie zasobów znacznie wykracza poza ramy niniejszego tekstu. Dla Czytelnika jest jednak istotne, że opis działań dywizjonu został sporządzony w oparciu o jego dzienniki bojowe, prowadzone przez cały okres wojny. Tak więc informacje pochodzące z Operations Record Books (tzw. ORB) nie były w opracowaniu opatrywane przypisem, chyba że dokument ten był in extenso cytowany. Źródłem cytatów był także Pamiętnik wojenny pilota eskadry kościuszkowskiej Mirosława Fericia, który z czasem został uznany za kronikę dywizjonu, a ponadto raporty bojowe pilotów, miesięczne sprawozdania z jego działalności i rozkazy dzienne jednostki. Jako materiały uzupełniające służyły przede wszystkim dokumenty wytworzone w 11. Grupie Myśliwskiej RAF, w ramach której dywizjon walczył przez niemal całą wojnę.
Opracowanie zostało uzupełnione czterema aneksami. Zawierają one wykazy dowódców jednostki, personelu latającego, lotów bojowych (z uwzględnieniem zwycięstw i strat) oraz podstawową statystykę „wojennej aktywności” najbardziej znanej polskiej jednostki lotniczej walczącej w II wojnie światowej.
1 Chodzi oczywiście o książkę znanego polskiego podróżnika i obserwatora ówczesnych wydarzeń Arkadego Fiedlera pt. Dywizjon 303, opublikowaną w okupowanej przez Niemców Polsce, a następnie wielokrotnie wznawianą.
Na podlondyńskim lotnisku w Northolt 2 sierpnia 1940 r. zjawiło się 18 nowych pilotów. Nie mówili po angielsku, zachowywali się w sposób dla ich gospodarzy dziwny i traktowali wszystkich nieco „z góry”. Towarzyszyło im 135 żołnierzy personelu naziemnego, którzy stanowili podobnie jak piloci barwne towarzystwo. Cała ta „zbieranina” już wkrótce utworzyć miała jedną z najskuteczniejszych jednostek lotniczych biorących udział w Bitwie o Wielką Brytanię – polski 303. Dywizjon Myśliwski.
Polakami dowodził S/L Zdzisław Krasnodębski1. Był doświadczonym pilotem, który miał już okazję walczyć z Luftwaffe niemal rok wcześniej, gdy Niemcy zaatakowały Polskę. Większość z jego podwładnych także miała niewyrównane rachunki z Luftwaffe. F/O Wojciech Januszewicz i P/O Mirosław Ferić walczyli w 1939 r. w 111. Eskadrze Myśliwskiej. W 112. Eskadrze Myśliwskiej polskiego nieba bronili z kolei P/O Jan Daszewski, F/O Zdzisław Henneberg, F/O Wacław Łapkowski i P/O Witold Łokuciewski. F/O Ludwik Paszkiewicz i P/O Jan Zumbach nie latali co prawda nad Polską ale kilka miesięcy później walczyli przeciwko temu samemu nieprzyjacielowi nad Francją. Znaleźli się tam także Daszewski i Łokuciewski, a każdy z nich zdołał zestrzelić po jednym niemieckim bombowcu.
Podobną drogę mieli za sobą także piloci niższych stopni. Sgt. Marian Bełc, Sgt. Paweł Gallus, Sgt. Stanisław Karubin, Sgt. Eugeniusz Szaposznikow, Sgt. Stefan Wójtowicz, Kazimierz Wünsche – wszyscy posiadali już doświadczenie bojowe. Miał je także towarzyszący Polakom w ich „podróży” Czech Sgt. Josef František, który uciekł do Polski po zajęciu jego ojczyzny przez Niemców i stanowił prawdziwie wybuchową „polsko-czeską mieszankę”. Mówiło się, że ma on na swoim koncie kilku zestrzelonych Niemców, ale nikt dokładnie nie wiedział, w jakich okolicznościach doszło do tych zwycięstw. Wątpliwości te nie zostały zresztą rozstrzygnięte do dzisiejszego dnia.
Przybyłymi do Northolt Polakami mieli dowodzić trzej brytyjscy oficerowie – S/L Ronald Kellett, F/L Athol Forbes i F/L John Kent. Żaden z nich nie był zachwycony swoim nowym zadaniem. Dwóch z nich, Kellett i Forbes, było w stanie dogadać się ze swoimi podwładnymi po francusku. Kent nie władał tym językiem, a dodatkowo będąc służbistą i typowym brytyjskim oficerem zawodowym z miejsca swoim sztywnym zachowaniem zraził do siebie Polaków, którzy nadali mu przydomek „Kentowski”. Polacy nie uważali zresztą, aby trójka Brytyjczyków miała być ich przełożonymi. Traktowali ich jak doradców i pomocników, którzy powinni załatwiać sprawy, których oni sami z racji nieznajomości języka załatwić nie mogli.
Mimo że nowi piloci nie znali angielskiego, już nazajutrz po ich przybyciu do Northolt rozpoczęło się szkolenie. Praktycznie natychmiast zorganizowano kursy językowe i łączności, starano się także przekazać Polakom możliwie dużo informacji na temat taktyki Royal Air Force (RAF) i danych technicznych sprzętu, z wykorzystaniem którego mieli niebawem walczyć. Same samoloty dostarczono do jednostki bardzo szybko. Już 8 sierpnia dywizjon otrzymał cztery Hurricane’y, a pierwsze loty na tych samolotach były dla Polaków dużym wyzwaniem. Sprzęt imponował im osiągami technicznymi. Dotąd nie mieli okazji latać na tak nowoczesnych samolotach, ale było jeszcze coś. Jeden z pilotów po latach wspominał:
Na brytyjskich samolotach wszystko było urządzone inaczej. W Polsce, jak i we Francji, aby zwiększyć moc silnika, trzeba było dźwignię obrotów silnika ciągnąć na siebie, w Wielkiej Brytanii natomiast odpychać od siebie; oznaczało to konieczność przestawienia o 180 stopni tych w pełni zautomatyzowanych czynności, które każdy miał głęboko zakodowane w podświadomości. Prędkość lotu była wskazywana nie w kilometrach, ale w milach na godzinę, prędkość wznoszenia w stopach na minutę (a nie w metrach na sekundę), sama zaś wysokość w stopach. Ilość paliwa była mierzona nie w litrach, lecz w galonach, jeszcze dziwniejsze były wskazania ciśnień. Naprawdę, Anglicy robili wszystko inaczej niż pozostali ludzie2.
Trzeba pamiętać, że dwumiejscowa wersja Hurricane’a nie istniała, stąd też już pierwszy start należało wykonać samodzielnie, a jak widać z powyższego opisu, nie było to wcale takie proste, nawet dla doświadczonego pilota. Nic więc dziwnego, że już w dniu dostawy Hurricane’ów lotnicy zaczęli mieć z nimi kłopoty. W trakcie pierwszych lotów swoje maszyny rozbili Bełc i František. Obaj zapomnieli wypuścić podwozie w trakcie lądowania. Dowództwo, w obawie, by inni nie popełnili podobnego błędu, rozkazało, aby w czasie lotów treningowych na końcu pasa startowego zawsze stał mechanik z rakietnicą gotową do wystrzelenia. Miał on sygnalizować zapominalskiemu lotnikowi, że powinien wypuścić podwozie, żeby móc prawidłowo wylądować. Wypadki zdarzały się jednak także w czasie treningu na lotnisku. 9 sierpnia Hurricane’a uszkodził Paszkiewicz. Trzy dni później ze schowanym podwoziem wylądował Gallus, co tak rozsierdziło dowództwo, że pilotowi wstrzymano awans i wysłano go na ponowne przeszkolenie do jednostki szkolnej. Kolejne, na szczęście niegroźne wypadki, miały miejsce 15 sierpnia. Ponowną kraksę na lotnisku zaliczył Paszkiewicz. Swoje samoloty uszkodzili w trakcie kołowania Łokuciewski i Sgt. Mirosław Wojciechowski. Po tych incydentach część z niechętnych Polakom Anglików zaczęło rozpuszczać plotkę, że obcym lotnikom tak spieszy się lądować, iż nawet nie zadają sobie trudu wypuścić podwozia.
Wbrew pozorom wypadki te nie miały dużego wpływu na bardzo szybko postępujący proces szkolenia. Do dywizjonu przybywali kolejni lotnicy. Do 23 sierpnia prawie cały skład jednostki był skompletowany. 12 sierpnia dołączyli Sgt. Jan A. Rogowski i Wojciechowski, 20 sierpnia – F/O Marian Pisarek, 22 sierpnia – F/O Stanisław Pietraszkiewicz, F/O Arsen Cebrzyński, F/O Bohdan Grzeszczak, F/O Walery Żak, P/O Bogusław Mierzwa, F/O Witold Urbanowicz (wyznaczony na stanowisko polskiego dowódcy eskadry „A”), P/O Jerzy Palusiński, P/O Jerzy Radomski, Sgt. Tadeusz Andruszków, Sgt. Stanisław Brzeski, Sgt. Michał Brzezowski, Sgt. Josef Kaňa i Sgt. Jan Kowalski. Co prawda przejściowo występowały kłopoty z obsadzeniem stanowiska polskiego dowódcy jednej z eskadr – wyznaczony na polskiego szefa eskadry „B” F/L Tadeusz Opulski rozchorował się, a jego następca Pietraszkiewicz został wkrótce skierowany do innego dywizjonu – ale wobec obecności wyznaczonego na to stanowisko brytyjskiego przełożonego Polaków nie miało to większego znaczenia. 16 sierpnia dywizjon otrzymał pierwszy rozkaz z dowództwa 11. Grupy Myśliwskiej nakazujący, od następnego dnia, utrzymywanie jednego trzysamolotowego klucza w tzw. pogotowiu startowym – Available – przewidującym gotowość do lotu w trakcie 15 minut od ogłoszenia alarmu. Następnego dnia, o godz. 12.30, trzej piloci dywizjonu rozpoczęli swój pierwszy w Wielkiej Brytanii dyżur bojowy. Pozostali w dalszym ciągu kontynuowali szkolenie.
Największym zmartwieniem brytyjskiego dowództwa nadal pozostawał fakt, że Polacy nie opanowali języka angielskiego. Zarówno dowodzący dywizjonem Kellett, jak i dowódca lotniska w Northolt, G/C Stanley Vincent, byli tym faktem tak poruszeni, że uznali, iż dopóki lotnicy nie poznają języka choćby w podstawowym zakresie, loty bojowe z ich udziałem w ogóle nie powinny się odbywać. To, co gnębiło Anglików i powodowało, że dywizjon nie był wykorzystywany w walkach, mało jednak obchodziło polski personel. Piloci byli coraz bardziej rozżaleni, że nie startują do walki. Czara goryczy prawdopodobnie by się przelała, gdyby nie przypadek.
Obszar walk 303. Dywizjonu Myśliwskiego w czasie Bitwy o Wielką Brytanię (sierpień - październik 1940 r.).
30 sierpnia od rana niemieckie bombowce atakowały różne cele, a pułki myśliwskie Luftwaffe, latające w dużych formacjach, zapewniały im osłonę. Niemcom udało się w czasie porannych nalotów uszkodzić kilka angielskich elektrowni, co miało wpływ na dalszy przebieg walk w tym dniu. Część stacji radarowych została odcięta od źródeł zasilania, w wyniku czego dowództwo RAF dysponowało po południu jedynie ograniczoną możliwością kontrolowania poczynań atakujących. Paradoksalnie właśnie to, że Niemcy pozbawili RAF możliwości pełnej kontroli, stworzyło szanse na wejście do walki polskiej jednostki.
Lotnikom dywizjonu po raz kolejny nakazano odbyć lot treningowy. Po starcie eskadra poleciała na północ i wkrótce samoloty osiągnęły rejon miasteczka St. Albans, położonego pomiędzy Watford i Luton w Hertfordshire. Po kilku minutach nadleciało sześć zapowiadanych Blenheimów i piloci Hurricane’ów zajęli pozycję nad nimi. W pewnym momencie, całkowicie niespodziewanie, ponad formacją pojawiło się 60 niemieckich bombowców w towarzystwie silnej osłony myśliwców. Były to powracające do Francji, po zbombardowaniu zakładów samochodowych firmy Vauxhall w Luton, Heinkle 111 z KG 53 eskortowane przez Bf 110 z ZG 763. Pomiędzy nimi widać było brytyjskie myśliwce atakujące wycofujących się Niemców.
Pierwszy dowódca 303. Dywizjonu Myśliwskiego S/L Krasnodębski. IPMS.
Położenie sześciu pilotów dywizjonu było nie do pozazdroszczenia. Na skutek niefortunnego naprowadzania przez naziemny ośrodek dowodzenia Polacy przypadkowo znaleźli się niemal w samym środku toczącej się bitwy. Eskadra i będące w jej pieczy Blenheimy mogły w każdej chwili stać się celem ataku niemieckiej osłony, której piloci mogli uznać Hurricane’y za potencjalne zagrożenie dla osłanianych przez siebie bombowców.
Autor pierwszego zestrzelenia 303. Dywizjonu Myśliwskiego odniesionego 30 sierpnia 1940 r., F/O Ludwik Paszkiewicz. IPMS.
Jedynym pomysłem, który w tej sytuacji przyszedł do głowy brytyjskiemu dowódcy, było pospieszne wycofanie się z niebezpiecznego rejonu. O ile jednak Kellett myślał de facto o ucieczce, to jeden z jego pilotów miał zupełnie inny pomysł na to, co powinno się za chwilę wydarzyć. Paszkiewicz, widząc tak blisko niemieckie samoloty, postanowił skorzystać z okazji i zamiast uciekać z Blenheimami zdecydował się zaatakować maszyny Luftwaffe. Decyzja, podjęta zapewne pod wpływem impulsu, wymagała jednak odłączenia się od formacji, i to w sytuacji gdy miała ona zapewnić osłonę dla bezbronnych i powolnych bombowców. Zapewne Polak myślał, że atak powinni wykonać także jego koledzy, ci ostatni pozostali jednak w szyku. Paszkiewicz twierdził później, że usiłował o swojej decyzji poinformować Kelletta, ale ten go albo nie usłyszał, albo po prostu zignorował. W efekcie pilot poleciał samotnie, w górę, w stronę niemieckiego ugrupowania. Chwilę później lotnik zobaczył niemiecki samolot, który leciał mniej więcej na tej samej wysokości i zakręcał w jego stronę. Sytuacja do ataku była wręcz wymarzona. Niemiec zauważył Hurricane’a i natychmiast wszedł w nurkowanie. Polak utrzymywał po walce, aczkolwiek bez stuprocentowej pewności, że ostrzelanym przez niego samolotem był Dornier 17 lub 215, i taką informację zamieścił w swoim raporcie bojowym. W rzeczywistości zaatakował Messerschmitta 110. Jego wrak wykopano kilkadziesiąt lat później na farmie Barley Beans, kilka kilometrów na północ od St. Albans, nieopodal Kimpton. Maszyna o oznaczeniu M8+MM, Werk. Nr. 3615 należała do 4./ZG 76. Jej pilot Oberfeldwebel (starszy sierżant) Anthony, zginął, zaś jego tylny strzelec Unteroffizier (kapral) Nordmeyer, uratował się skacząc ze spadochronem, ale na skutek pechowego lądowania złamał kręgosłup i w ciężkim stanie dostał się do niewoli4.
Pierwszy z raportów bojowych 303. Dywizjonu Myśliwskiego sporządzony po walce F/O Paszkiewicza 30 sierpnia 1940 r. NA.
Zwycięstwo zaliczone Polakowi nie miało żadnego znaczenia dla obrazu całości działań prowadzonych tego dnia przez RAF, ale okazało się mieć zasadnicze znaczenie dla dalszych losów dywizjonu. Kellett miał już dość coraz bardziej natarczywych nagabywań Polaków o to, kiedy wreszcie wejdą do walki, poinformował więc błyskawicznie ACM Hugh Dowdinga, że w jego ocenie dywizjon jest gotów do działań bojowych. Fakt, że jeden z lotników właśnie zestrzelił niemiecki „bombowiec”, zapewne ostatecznie pokonał opór sceptyków wśród dowództwa RAF i od następnego dnia 303. Dywizjon Myśliwski wzmocnił siły lotnicze obrońców wyspy. Polscy piloci i mechanicy przyjęli decyzję Kelletta gromkimi brawami – wreszcie będą mogli walczyć! Sam bohater dnia także uczcił swój sukces, co zapamiętał Zumbach, który relacjonował po latach: Nigdy nie pił – wstrzemięźliwość Paszkiewicza była tak przysłowiowa, że dawała niektórym impuls do poddawania w wątpliwość jego polskiej narodowości – tym jednak razem, chyba po raz pierwszy w życiu, nasz Ludwik podpił sobie zdrowo. Przy tej okazji poznaliśmy po raz pierwszy smak napoju nazwanego Scotch5.
31 sierpnia 1940 r. od rana nad Anglią toczyły się walki, w których brały udział inne dywizjony myśliwskie stacjonujące w Northolt. W polskim dywizjonie do godz. 17 nic szczególnego się nie wydarzyło. Kilkanaście minut przed godz. 18 niemieckie bombowce zaatakowały lotnisko Croydon położone na południowych przedmieściach Londynu. Formacja Luftwaffe, złożona z samolotów II.(Sch.)/LG 2, I.(J)/LG 2 i JG 77, licząca w sumie około 100 maszyn, wracała już do swoich baz we Francji, gdy kontrolerzy z OPS (naziemne stanowisko dowodzenia) zdecydowali się rzucić przeciwko niej także Polaków. Po starcie eskadra „A” otrzymała rozkaz lotu na wschód. Wkrótce naziemne stanowisko dowodzenia podało Kellettowi nowy kurs, tym razem na południe, wprost na Biggin Hill. Piloci eskadry „B”, którzy wystartowali kilka minut później, lecieli identycznym kursem, ale w znacznej odległości od swoich kolegów. Oznaczało to, że w przypadku kontaktu z przeciwnikiem obie eskadry polskiej jednostki będą musiały działać jako dwie oddzielne formacje, pierwsza w sile sześciu samolotów, a druga siedmiu.
O godz. 18.25 piloci eskadry „A” dostrzegli nad południowymi przedmieściami Londynu, na wysokości 15 tys. stóp, około 60 Dornierów 17 w osłonie kilkudziesięciu Bf 109. Polacy zamierzali atakować bombowce, co mogłoby się udać, gdyby obydwie eskadry leciały razem i jedna z nich mogłaby odciągnąć myśliwce wroga od swoich kolegów. Lecąca samotnie eskadra „A” do bombowców się nie przedarła i wpadła od razu na Messerschmitty osłony. Jako pierwsi zaatakowali piloci lecącego na czele czerwonego klucza – Kellett, Karubin i Szaposznikow. Ich przeciwnicy początkowo prawdopodobnie w ogóle nie zorientowali się, że są atakowani. Każdy z trzech pojedynków, który rozegrał się chwilę później, miał błyskawiczny przebieg.
Kellett zaatakował Messerschmitta, do którego strzelał przez sześć sekund. Oddał kilka serii, a jego przeciwnik zaczął skręcać raz w jedną, raz w drugą stronę, po czym usiłował uciec w górę. Kellett zaobserwował jednak, że jego serie są celne. W końcu niemiecki samolot zapalił się i poleciał pionowo w dół. Brytyjski dowódca zdołał jeszcze zobaczyć – zapewne obserwując spadającego Messerschmitta – trzy inne samoloty rozbijające się na ziemi, po czym odleciał do Northolt.
Karubin także nader sprawnie uporał się z zaatakowanym przez siebie Bf 109. Mimo że lotnik Luftwaffe gwałtownie zanurkował, Karubin zdołał wystrzelić do niego półsekundową serię. Później Polak czekał aż Messerschmitt zacznie wychodzić z nurkowania, a gdy to nastąpiło, wystrzelił półtorasekundową serię z dystansu 200 jardów, po której nieprzyjaciel zaczął dymić i runął w dół. Karubin poleciał za nim i strzelał nadal. Niemiecka maszyna zapaliła się i runęła na ziemię. Lakoniczna treść raportu złożonego po walce nie oddawała oczywiście radości, jaką walka i zwycięstwo sprawiły Polakowi. W sprawozdawczym dokumencie nie było na to miejsca. Emocje, które towarzyszyły walce, można odnaleźć dopiero w notatce wpisanej przez Karubina do kroniki dywizjonu:
Moment radości, widzę nieprzyjaciela wysuwam się do przodu, dając znak dowódcy, wskazując kierunek npl. Wrzepiliśmy gaz, pogoń, dochodzimy; chwila zemsty rośnie z każdą sekundą. Trzech Szkopów przed celownikiem rozprysło się, pika w pice, atak i krótka seria, szkop wyciąga, mnie w to graj, ponowna seria, z białego brzucha Me 109 buchnął dym z ogniem i jako kopcąca pochodnia posunął do ziemi, mimo to oddałem jeszcze krótką serię. Radość wielka nastąpiła po zwycięstwie. Po zwycięstwie pokrążyłem nad miejscem walki z radością dałem nura w dół, w kierunku na lotnisko lądując6.
Ostatni z pilotów klucza Kelletta – Szaposznikow, wybrał za cel swojego ataku Bf 109, który leciał po lewej stronie niemieckiego szyku. Według raportu Polaka jego przeciwnik zorientował się, że jest atakowany dopiero w chwili, gdy Szaposznikow otworzył do niego ogień. Reakcja niemieckiego pilota była typowa – zanurkował z wywrotem. Polak nie dał się jednak zmylić, powtórzył ten manewr i ponownie go ostrzelał, po czym trafiony Bf 109 przeszedł na plecy i poleciał w dół, ciągnąc za sobą smugę dymu. Szaposznikow pierwszą walkę swojej jednostki podsumował słowami: Chrzest bojowy na ziemi angielskiej był łatwy przy stosunkowo dużym plonie7.
Podczas gdy piloci pierwszego klucza starli się z Niemcami, z tyłu zaatakowały ich następne Messerschmitty. Lecący do ataku lotnicy Luftwaffe nie zauważyli jednak, że za trójką atakowanych przez nich Hurricane’ów leciały kolejne maszyny eskadry, pilotowane przez Fericia i Wünschego z klucza żółtego. To przeoczenie okazało się dla Niemców fatalne w skutkach.
Wünsche zaatakował Messerschmitta, którego pilot próbował zestrzelić lecącego dalej w przedzie Karubina. Polak raportował, że wystrzelił dwie serie z odległości około 100-150 jardów. Po pierwszej niemiecki samolot zaczął dymić, po drugiej Polak zobaczył ogień i jego przeciwnik runął w dół. Wünsche zaobserwował jeszcze płonącego Messerschmitta 110 idącego pionowo w dół i pilota Luftwaffe, który wyskakiwał ze spadochronem z samolotu zaatakowanego przez Fericia.
Ferić z kolei odniósł prawdopodobnie najbardziej spektakularny sukces w tej walce. Do zestrzelenia Messerschmitta Polak zużył zaledwie po 20 pocisków z każdego z karabinów. Nie to jednak stało się przedmiotem szczególnego zainteresowania historyków jego walką. Interesował ich los Niemca, który w wyniku ataku Fericia opuścił swój samolot ze spadochronem. Oberleutnant (porucznik) Perthes z 3./LG 2 wylądował na spadochronie w okolicy Hurst Green. Natychmiast przewieziono go do szpitala Royal Herbert w Woolwich, gdzie zmarł 14 września 1940 r. Oficerowie wywiadu RAF nie mogli go przesłuchać. Sporządzili jedynie krótką notatkę o następującej treści: Oblt. Hasso von Perthes, w stanie krytycznym po odniesionych ranach. Wylądował o godz. 18.45. Odniósł liczne rany od pocisków km-ów i być może też w wyniku ognia artylerii plot. Lewa stopa w bucie ortopedycznym po wypadku drogowym; posiada wycinek prasowy o tym wypadku. Leciał w eskorcie bombowców8. Rany odniesione przez lotnika Luftwaffe skłoniły historyków angielskich i niemieckich do twierdzenia, jakoby polscy piloci ostrzelali go, gdy opadał już na spadochronie. Perthes niekoniecznie jednak musiał paść ofiarą polskiej zaciekłości w walce, choć także niektóre z polskich relacji zdają się na to wskazywać.
Ostatni z pilotów, którzy wzięli udział w walce, dowódca żółtego klucza Henneberg, nie zauważył kontrataku niemieckich pilotów na klucz czerwony i zaatakował całkiem inne ugrupowanie maszyn nieprzyjaciela. Walka Polaka zakończyła się nad kanałem La Manche, ponad 70 km od miejsca głównego starcia. Henneberg lądował w Northolt o godz. 19.15 jako ostatni z dywizjonu, meldując uzyskanie pewnego zestrzelenia nieopodal miejscowości Newhaven położonej na cyplu Beachy Head.
Brytyjskie dowództwo przyjęło rezultat starcia pojedynczej eskadry polskiego dywizjonu z dużym zaskoczeniem. Polacy udowodnili, że są doskonałymi lotnikami, w pełni gotowymi do walki, zaś Brytyjczycy musieli przyznać, że pomylili się w swoich początkowych ocenach. Wyrazem ich uznania były depesze gratulujące Polakom tak wspaniałego sukcesu w pierwszej walce. Dowódca 11. Grupy Myśliwskiej, AVM Keith R. Park, przesłał do jednostki telefonogram, w którym pisał: Składam gratulacje dla 303 Dyonu Myśliwskiego im. Tadeusza Kościuszki, za ich wspaniałą walkę wczoraj popołudniu, w czasie której strącili sześć Me 109 bez żadnych strat własnych, co jest dowodem dobrej współpracy i dobrego strzelania9. Wyrazy uznania przekazał lotnikom także Szef Sztabu Lotniczego sir Newall, który pisał: Wspaniała walka 303 Dywizjonu. Jestem zachwycony. Pokazaliście wrogowi, że polscy piloci zdecydowanie górą10. Do tych głosów przyłączył się również Vincent, który pogratulował swoim podopiecznym udanego pierwszego dnia działań.
Sami piloci postanowili uczcić sukces w pobliskiej restauracji „Orchard”. Lotników zawiózł tam swoim Rolls-Roycem ich brytyjski dowódca Kellett. Restauracja ta stała się miejscem, w którym piloci polskich dywizjonów stacjonujących w Northolt regularnie świętowali kolejne zwycięstwa i wspominali poległych. Wielu z polskich lotników doskonale zapamiętało prowadzącego restaurację Żyda o nazwisku Ansil i kilkadziesiąt lat później zjawiło się na jego pogrzebie. Miła i swobodna atmosfera lokalu z pewnością była lotnikom potrzebna. Pobyty w niej miały zbawienny wpływ na zszargane codziennymi walkami nerwy pilotów.
Restauracja „Orchard”, miejsce odpoczynku i zabawy polskich pilotów myśliwskich stacjonujących w Northolt. Zbiory autora.
2 września 1940 r., wykorzystując doskonałą pogodę, już przed południem około 100 samolotów Luftwaffe zbombardowało lotniska w Biggin Hill, Gravesend, North Weald i Rochford. Niemcy zastosowali tym razem nową taktykę polegającą na locie do celu małych grup samolotów na pułapie nieprzekraczającym 50 m. Lotniska atakowane z lotu koszącego były praktycznie bezbronne, reakcja obrony przeciwlotniczej była zawsze opóźniona i nie stanowiła dla atakujących poważnego zagrożenia. Po godz. 12.00, w drugiej fali nalotów, Niemcy wykorzystali ponad 150 maszyn. Przekroczyły one wybrzeże Anglii w okolicy Hythe, kierując się następnie w stronę lotnisk w Eastchurch, Detling i Maidstone. Zaatakowane zostały także doki w Tilbury. Trzecia i ostatnia tego dnia fala nalotów, po godz. 16.00, objęła swym zasięgiem zakłady lotnicze Shorts Aircraft w Cuxton oraz ponownie lotniska w Hornchurch i Eastchurch.
Przeciwko tym właśnie maszynom Luftwaffe o godz. 17.20 poderwano w powietrze 12 pilotów dywizjonu. Naziemny ośrodek dowodzenia usiłował ich naprowadzić na zgrupowanie maszyn niemieckich, które oznaczono numerem 6. Po kilku kolejnych minutach lotu dywizjon znalazł się nad Kanałem i zmienił kurs na południowy, lecąc w stronę Dover. Tym razem naziemni kontrolerzy skierowali go w stronę wyprawy niemieckiej oznaczonej numerem 17, ponownie jednak bez skutku. Po chwili piloci otrzymali kolejny rozkaz, z którego wynikało, że przeciwnik może znajdować się znacznie bardziej na zachód od nich, w okolicach miasta Ashford w hrabstwie Kent, około 30 km od miejsca, nad którym właśnie przelatywali. Gdy dywizjon skręcał w kierunku lądu, na polską formację „runęło” dziewięć lub dziesięć Bf 109, które leciały 3 tys. stóp powyżej Hurricane’ów. Szarżujących Niemców w ostatniej chwili zauważył lecący z tyłu – jako tzw. weaver – Rogowski. Widząc Messerschmitty pikujące wprost na niczego niespodziewający się dywizjon, ruszył samotnie przeciwko nim, prawdopodobnie ratując jednostkę od pogromu, który niechybnie przypadłby jej w udziale. Lotnicy Luftwaffe nie powtórzyli ataku. Praktycznie rzecz biorąc, przelecieli przez formację dywizjonu i zaczęli wycofywać się na dużej szybkości w stronę Francji. Część z polskich lotników rzuciła się za nimi w pogoń. Jako pierwszy zaatakował prawdopodobnie Rogowski, który wystrzelił do Messerschmitta cztery serie. Według Polaka silnik samolotu nieprzyjaciela zapalił się i maszyna wpadła do wód kanału La Manche około 10 mil od francuskich brzegów. Rogowski nie obserwował losu swojego przeciwnika. Jego uwagę zwrócił dymiący i lecący lotem ślizgowym Hurricane. Za jego sterami siedział Ferić, który uszkodzonym samolotem usiłował wrócić bezpiecznie do Anglii. Co prawda przyczyny swojego nieszczęścia Ferić upatrywał w awarii instalacji olejowej, ale nie można wykluczyć, że został on trafiony przez któregoś z niemieckich pilotów. Ostatecznie skończyło się na strachu i zniszczeniu Hurricane’a. Samemu lotnikowi – poza drobnymi potłuczeniami – nic się nie stało, a do jego konta dopisano prawdopodobnie zestrzelonego Messerschmitta.
Raport zbiorczy oficera wywiadu 303. Dywizjonu Myśliwskiego z walki 2 września 1940 r. NA.
Dwaj ostatni piloci dywizjonu, którzy doszli w tej walce do strzału, mieli więcej szczęścia i bez uszkodzeń powrócili do Northolt. Františkowi zaliczono pewne zestrzelenie Bf 109. Inną niemiecką maszynę ścigał, aż nad Francję, Henneberg. Polak widział wprawdzie skutki swoich serii, ale ostatecznie w swojej relacji do kroniki dywizjonu konstatował, że Messerschmitt uciekł.
Ostatecznie, mimo bardzo niekorzystnego położenia w momencie rozpoczęcia walki, piloci dywizjonu wyszli z niej zwycięsko. Rogowskiemu i Františkowi zaliczono dwa Bf 109 zestrzelone na pewno, na konto Fericia trafiło zwycięstwo prawdopodobne, a Hennebergowi zaliczono uszkodzenie wrogiego samolotu. Na szczególne wyróżnienie zasłużył Rogowski, co znalazło wyraz w raporcie z walki sporządzonym przez oficera wywiadu, gdzie pisano: Słowa pochwały należą się Sgt Rogowskiemu za jego błyskawiczny i odważny atak, który zapewne uchronił dywizjon przed potencjalnie katastrofalnym atakiem z zaskoczenia11.
3 września przed południem przy pięknej pogodzie około 100 samolotów Luftwaffe bombardowało lotniska w Biggin Hill, Gravesend, North Weald i Ochford. Przeciwko nim zdecydowano się użyć dyżurujących 12 Polaków. O locie pilotów eskadry „B” wiemy jedynie, że zakończył się bez spotkania z maszynami Luftwaffe. Nie był to jednak lot tak monotonny, jak można było się spodziewać. W pewnym momencie maszyna Františka została niespodziewanie zaatakowana przez Spitfire’a z nieustalonej jednostki RAF. Czech wykazał się na szczęście doskonałym refleksem i sprytnie umknął spod luf nadgorliwego sojusznika.
Odmiennie przebiegał lot drugiej eskadry. Po starcie piloci polecieli w kierunku wschodnim i wkrótce osiągnęli Dover. Tu dowodzący nimi Kent wykonał zwrot o 90 stopni, kierując się na południe. W ten sposób lotnicy znaleźli się w pewnym momencie niemal w połowie szerokości kanału La Manche. Kolejny zwrot skierował całą formację w stronę przylądka Dungeness. Chwilę później Polacy zostali zaatakowani przez kilka, jak im się wydawało, pojedynczych Bf 109. Jak mogło dojść do niespodziewanego dla pilotów ataku, wyjaśniają po części wspomnienia Kenta, który zapamiętał ten lot jako nieustający „festiwal pomyłek”, zawiniony w znacznej mierze przez kontrolera lotów z naziemnego stanowiska dowodzenia12. W rezultacie mało brakowało, a Henneberg i Wójtowicz zostaliby zestrzeleni.
Raport Sgt. Františka z 3 września 1940 r. NA.
Hurricane, którego pilotował Henneberg, otrzymał trafienia w kadłub, skrzydła i ogon. Okazały się one jednak na tyle nieszkodliwe, że lotnik zdołał uszkodzonym samolotem powrócić do Northolt i wylądować. Wójtowicz, który w pierwszej fazie starcia zaatakował Bf 109, zmuszony był przerwać atak, kiedy sam niespodziewanie dostał się pod ogień innego niemieckiego samolotu, którego wcześniej nie zauważył. Hurricane, którego pilotował Polak, po przymusowym lądowaniu nadawał się tylko na złom i skreślono go ze stanu dywizjonu. Samemu pilotowi na szczęście nic się nie stało.
Tego samego dnia po południu dywizjon wystartował po raz drugi. Lot przebiegał spokojnie. Obszar nad południową Anglią patrolowało kilkanaście dywizjonów RAF, których piloci obserwowali się nawzajem. František, który leciał jako tylna osłona polskiej formacji, wypatrzył pomiędzy samolotami brytyjskimi maszynę, którą zidentyfikował jako Heinkla 113. W rzeczywistości był to Bf 109 E-1 z 9./JG 51 (W. Nr. 6290). Czech zaatakował go z odległości 100 jardów, strzelając w kabinę dwusekundową serię. W efekcie niemiecki samolot zanurkował i spadł do kanału La Manche, mniej więcej w połowie jego szerokości, na wysokości Dover. Czech miał faktycznie wiele szczęścia. W czasie dwóch kolejnych dni zgłosił dwa pewne zwycięstwa, zostając tym samym pierwszym pilotem dywizjonu z podwójnym sukcesem na koncie zestrzeleń.
5 września od rana samoloty niemieckie – w sumie ponad 200 – operowały w małych grupach, osłaniane przez formacje myśliwców latających na dużym pułapie. Przed południem zbombardowały one lotniska w Aston Down, Biggin Hill, Detling, Eastchurch i Hornchurch. W związku z realnym zagrożeniem Northolt obydwie eskadry dywizjonu zostały poderwane w powietrze z zadaniem patrolowania obszaru nad lotniskiem. Nic się jednak nie wydarzyło i lotnicy po krótkim locie wylądowali z powrotem w bazie.
Po południu Niemcy powtórzyli naloty na te same cele, tym razem rzucając do walki ponad 400 maszyn. Lotnicy ponownie znaleźli się w powietrzu. Po starcie dywizjon został skierowany nad Londyn. Piloci przelecieli nad miastem i skierowali się w stronę ujścia Tamizy, zbliżając się do rzeki od południa. Kiedy przelatywali nad miejscowością Gillingham, dostrzegli przed sobą, po drugiej stronie ujścia Tamizy, wybuchy pocisków artylerii przeciwlotniczej. Był to niechybny znak, że są tam niemieckie samoloty. Faktycznie, po chwili piloci zobaczyli bombowce, które zostały przez nich rozpoznane jako Junkersy 88, lecące w osłonie Bf 109. Lotnicy dywizjonu ocenili siłę nieprzyjaciela na ponad 50 maszyn. Polacy zamierzali zaatakować bombowce, ale myśliwce niemieckiej osłony były szybsze i uprzedziły uderzenie, w rezultacie czego nastąpiło rozerwanie formacji dywizjonu. Klucz czerwony w składzie Kellett, Karubin i Wünsche wdał się w walkę z Messerschmittami. Lecący jako drugi w szyku klucz żółty, którym dowodził Krasnodębski, błędnie ocenił kierunek lotu formacji nieprzyjaciela i w efekcie stracił możliwość skutecznego przeprowadzenia ataku. Ostatni klucz niebieski zdołał zaatakować bombowce. Ostatecznie w walce wzięło więc udział sześciu lotników.
Pierwsza trójka zaatakowana przez Messerschmitty najpierw wykonała unik. Chwilę później rozpoczęły się indywidualne pojedynki. Kellett z tyłu i od dołu zaatakował Messerschmitta, do którego oddał kilka krótkich serii, a później dłuższą. Według Brytyjczyka jego przeciwnik zaczął się palić, wszedł w korkociąg i poleciał w kierunku ziemi. Po chwili Kellett, który rozglądał się po niebie, chcąc odnaleźć pozostałych pilotów swojego klucza, zamiast nich zobaczył kolejnego Messerschmitta. Brytyjczyk raportował, że zaatakował go kilkoma seriami, po których zobaczył, że Niemiec został trafiony w silnik i zaczął dymić. Jednocześnie samolot nieprzyjaciela wszedł w nurkowanie i Kellett stracił go z oczu. Nie usiłował go ścigać, ponieważ wystrzelał całą amunicję, i postanowił wrócić do Northolt. Ostatecznie zaliczono mu zniszczenie w tej walce jednego Bf 109 na pewno i drugiego prawdopodobnie.
Boczny Kelleta, Karubin, relacjonował, że zniszczył w tym starciu dwa Messerschmitty. Przebieg jego walki był na tyle niezwykły, że w wielu angielskich publikacjach z tamtego okresu podawano go jako przykład niezwykłej zaciętości Polaków. Do kroniki dywizjonu Karubin relacjonował:
Zaatakowałem Me 109 dwoma krótkimi seriami. Zapaliłem go i poszedł w dół paląc się. Prysnąłem w powietrze, bo zostałem zaatakowany przez Me 109. Po nim przejechały się Hurricane’y. On kopcąc się poszedł w dół, ja za nim, zeszliśmy do lotu koszącego. Pogoń. Wrzepiłem busta. Doszedłem go oddając kilka serii. Me 109 uciekał nadal. Zdenerwowało mnie to jeszcze bardziej i oddałem serie ostatnich pocisków. Szkop ucieka. Zdenerwowało mnie to i postanowiłem go wykończyć. Dałem na nowo busta [zwiększyłem do maksimum moc silnika], doszedłem go bardzo blisko i żyletką przejechałem się po nim. Wystraszona gęba szkopa błysnęła mi w oczach. W tej samej chwili rąbnął w ziemię, a ziemia i dym prysnął. Wyciągnąłem w górę, pokrążyłem nad nim, popatrzyłem na resztki palącej się maszyny. Dałem gaz idąc na wysokość i w kierunku na lotnisko13.
Ostatni z pilotów trójki Kelletta – Wünsche, także zameldował zestrzelenie Messerschmitta. Pilot relacjonował:
Hurricane I o numerze ewidencyjnym P3120 i bocznym oznaczeniu RF-A, którym latał m.in. późniejszy dowódca dywizjonu S/L Urbanowicz. Zbiory autora via W. Reba.
Leciałem w sekcji pierwszej, t. zn „Red” jako numer 3. Spotkaliśmy npla u ujścia Tamizy. Z miejsca jeden Me 109 wlazł w ogon d-cy sekcji. Ja natychmiast nie namyślając się idę z pomocą d-cy. Odległość między d-cą a mną była około 200 metrów, w tem między nami był Me 109. Wszystkie pociski z Messerschmitta szły d-cy pod brzuch samolotu. Otworzyłem ogień. Pociski sunęły i sunęły i w końcu nic. Wreszcie zgniewany, małą ilością amunicji dysponujący ruszyłem całą parą naprzód. Ściągnąłem więcej, aby skrócić odległość między nami i zrobiłem zaporę przed Me z pocisków. Aż mi się lżej zrobiło, gdy widziałem jego, przechodzącego przez pociski14.
Podczas gdy pierwszy klucz walczył z niemiecką osłoną, ostatnim trzem pilotom dywizjonu udało się dolecieć do bombowców, na odległość umożliwiającą ich ostrzelanie. Na czele tej trójki leciał także Anglik. Forbes zauważył pięć trójek Junkersów i zaatakował jedną z nich wspólnie z Františkiem. Anglik strzelał do prawego silnika bombowca i wystrzelał całą swoją amunicję. Zdołał przy tym zauważyć, że silnik Junkersa stanął w płomieniach, ale nie mógł dalej obserwować obiektu swojego ataku, ponieważ został przechwycony przez Messerschmitty. Forbes gwałtownie skręcił w prawo i znurkował do ziemi. Bez amunicji faktycznie niewiele więcej mógł zrobić.
Dwa kolejne bombowce jako zestrzelone na pewno zameldowali František i Łapkowski (František zgłosił także pewne zestrzelenie Bf 109). Ten ostatni nie zdołał jednak umknąć lecącym z odsieczą Messerschmittom. Hurricane pilotowany przez Polaka trafiony został serią niemieckiego myśliwca i natychmiast stanął w płomieniach. Z palącej się maszyny Łapkowski wyskoczył ze spadochronem i z ciężkimi obrażeniami wylądował w pobliżu Rochford, skąd niezwłocznie został odwieziony do pobliskiego szpitala. Dla niego udział w bitwie o Anglię zakończył się. Paląca się maszyna Łapkowskiego spadła w Bonvills Farm koło North Benfleet, niedaleko od miejsca, w którym opadł na spadochronie lotnik. Trzydzieści osiem lat później, 9 września 1978 r., szczątki wraku Hurricane’a wydobyli członkowie Essex Aviation Group, hobbyści zajmujący się poszukiwaniem rozbitych maszyn na terenie Anglii. Fragmenty samolotu zostały przekazane do Muzeum im. gen. Władysława Sikorskiego w Londynie i były tam eksponowane.
Po powrocie do Northolt lotnicy zameldowali ogółem osiem samolotów nieprzyjaciela zestrzelonych na pewno i jednego prawdopodobnie. Stanowiły one ponad 20% zwycięstw zameldowanych tego dnia przez wszystkie dywizjony RAF. Oczywiście nie umknęło to uwadze brytyjskich dowódców. Tym razem gratulacje pilotom przesłał sam minister lotnictwa sir Archibald Sinclair: Składam gratulacje dla 303 Dyonu Myśliwskiego Warszawskiego im. Tadeusza Kościuszki. Bardzo dobrze – jeszcze raz tak samo15.
6 września przed godz. 9 dywizjon był znów w powietrzu. Z naziemnego stanowiska dowodzenia piloci otrzymali rozkaz lotu na południowy wschód, w kierunku niemieckiej formacji bombowców przelatujących nad hrabstwem Kent. Wkrótce lotnicy lecący na wysokości 15 tys. stóp znaleźli się nad Biggin Hill. Gdy samoloty dolatywały do miasta, naziemne stanowisko dowodzenia podało nowy kurs i rozkazało wejść na pułap 20 tys. Kiedy jednak dywizjon zaczął się wznosić i osiągnął 17 tys. stóp, 3 tys. stóp nad nim pojawiła się formacja niemiecka, której liczebność Kellett ocenił na ponad 300 maszyn!
Sytuacja dywizjonu, w rezultacie złego naprowadzania, była niekorzystna. Polacy musieli atakować na wznoszeniu, a formacja uległa znacznemu rozciągnięciu. Co gorsza, na ratunek bombowcom ruszyły Messerschmitty, a ich atak na lecące w górę Hurricane’y okazał się bardzo skuteczny. Dziewięciu lotników dywizjonu rozproszyło się, walcząc indywidualnie.
Kellett, który leciał na czele pierwszego klucza, zaatakował Dorniera 215 od przodu, celując w jego lewy silnik, który według pilota zaczął dymić. Brytyjczyk powtórzył atak, tym razem strzelając od tyłu, i zauważył, że silnik Dorniera stanął w ogniu. W tym samym momencie jego Hurricane został trafiony. W prawym skrzydle widniała wielka dziura, która powodowała, że maszyna leciała ze znacznym przechyłem, słabo reagując na stery. Kellett postanowił jak najszybciej wylądować. Najbliżej znajdowało się lotnisko w Biggin Hill i tam się skierował. Ostatecznie wszystko skończyło się szczęśliwie. Nieco posiniaczony Kellett najadł się sporo strachu. Do Northolt wrócił dopiero wieczorem, meldując zniszczenie Dorniera 215.
Dużo gorzej poszło bocznemu Kelletta, Karubinowi, któremu także udało się zaatakować niemiecki bombowiec. Chwilę po tym Hurricane Karubina został trafiony przez Messerschmitta i lekko ranny lotnik zmuszony był lądować przymusowo we Fletchers Farm koło Pembury. Pilot trafił do tamtejszego szpitala, a do wykonywania lotów bojowych powrócił 30 września.
Wünsche, trzeci i ostatni lotnik klucza czerwonego, nie zdołał dolecieć do niemieckich bombowców, wdając się w walkę z Messerschmittami osłony. Jeden z nich zaatakował innego Hurricane’a i Wünsche ruszył mu na pomoc. Wystrzelił do Niemca cztery serie, po których Bf 109 paląc się poleciał w dół. Niestety, także Hurricane, któremu Wünsche usiłował przyjść z pomocą, podzielił los Niemca. Chwilę później Polaka zaatakował inny niemiecki samolot, ale Wünsche uniknął trafienia i wdał się z Niemcem w walkę kołową. Po dwóch długich seriach Bf 109, według raportu Polaka, odskoczył, ciągnąc za sobą gęstą smugę czarnego dymu z silnika.
O ile piloci pierwszego, czerwonego klucza dywizjonu mieli okazję dolecieć do bombowców, to lecący za nimi lotnicy z klucza żółtego nie mieli żadnej szansy przeprowadzenia na nie skoordynowanego ataku. Na czele tej trójki leciał Krasnodębski, którego samolot został trafiony, i pilot musiał go błyskawicznie opuścić, skacząc ze spadochronem. Maszyna spadła w Langley Park w West Wickham, a poparzony Krasnodębski został odwieziony do szpitala w Farnborough. Dla pierwszego polskiego dowódcy 303. Dywizjonu Myśliwskiego udział w działaniach bojowych zakończył się. Za sterami samolotu Krasnodębski zasiadł dopiero dziewięć miesięcy później, ale do lotów operacyjnych nigdy już nie powrócił. Odniesione kontuzje nie pozostały bez wpływu na psychikę lotnika. Kolega Krasnodębskiego i jego następca Urbanowicz wspominał: Po dłuższym leczeniu w szpitalu Krasnodębski już nie latał. Ręce miał silnie poparzone, do tego stopnia, że miał trudności w trzymaniu papierosa. Twarz również silnie ucierpiała, lecz najbardziej odbiło się to na jego psychice. Przyjeżdżał do Dywizjonu 303 na lotnisko, przyglądał się startom i lądowaniom pilotów. To nie był już ten sam Krasnodębski, roześmiany i pełen bojowego ducha16.
Sam Urbanowicz też był uczestnikiem pechowego lotu, ale miał więcej szczęścia niż jego dowódca. Pilot zameldował zestrzelenie Messerschmitta 109, który według jego raportu z płonącym silnikiem poszedł pionowo do ziemi. Drugim pilotem klucza Krasnodębskiego był Ferić, który także zgłosił zestrzelenie Bf 109. W raporcie pilot stwierdził, że zaatakował Niemca od czoła trzema krótkimi seriami z odległości 200-250 jardów.
Ostatni klucz dywizjonu – niebieski, prowadził do ataku Forbes. Udało mu się zestrzelić jednego Messerschmitta na pewno, a drugiego zgłosił jako zestrzelonego prawdopodobnie. Tuż po odniesieniu tych zwycięstw Hurricane Brytyjczyka został trafiony przez niemieckiego pilota i lekko ranny Forbes musiał awaryjnie lądować w przygodnym terenie. Obrażenia Forbesa nie były poważne i już następnego dnia lotnik mógł brać udział w lotach bojowych. Drugi z pilotów jego klucza, Rogowski, także awaryjnie lądował. W dokumentacji dywizjonu nie odnotowano, co mu się w tym locie przytrafiło. Wiadomo tyle, że samolot, którym leciał, został złomowany, a sam Rogowski, raniony w łydkę, został przewieziony do szpitala i nie wykonywał lotów bojowych do 24 października. Był to jego piąty lot operacyjny w dywizjonie i ostatni wykonany z Northolt, w czasie Bitwy o Wielką Brytanię.
W tym samym starciu František raportował o zestrzeleniu jednego Bf 109, który poszedł do ziemi, z płomieniami wydobywającymi się z prawej strony silnika. Do kroniki dywizjonu Czech wpisał bodaj swoją najkrótszą relację z odbytej walki i uzyskania piątego zwycięstwa, które przyniosło mu tytuł „asa”: Przy dochodzeniu do Niemców, zacząłem atakować pierwszego Me-109 który był najbliżej mnie, trochę się z nim pogoniłem, ale dostałem go. Palił się i leciał do ziemi17. Samolot Františka także został trafiony. Uszkodzenia Hurricane’a okazały się poważne, ale samolot zdołano naprawić na miejscu, w dywizjonie. Ich opis można odnaleźć we wspomnieniach jednego z polskich mechaników Czesława Budzałka: Maszyna jego nie miała prawie ogona, lotki nie działały, cały samolot był tak postrzelany, iż trudno było uwierzyć, że on przyleciał, ale my, mechanicy, byliśmy zadowoleni, maszynę postaraliśmy się naprawić pracując w dzień i w nocy, aby tylko była gotowa do dalszego boju18.
Ostatecznie poranna walka zakończyła się bezpowrotnym utraceniem pięciu Hurricane’ów. Zakrawało na cud, że żaden z pilotów dywizjonu nie zginął w tym starciu. Po podsumowaniu zgłoszonych zestrzeleń okazało się, iż na konto dywizjonu można dopisać kolejnych siedem zwycięstw pewnych i dwa prawdopodobne. Był to jednak pierwszy lot, w którym Polacy odczuli zarówno radość zwycięstwa, jak i gorycz porażki.
7 września rano nad całą wyspą panowały doskonałe warunki atmosferyczne. Piloci dywizjonów myśliwskich w każdej chwili spodziewali się kolejnego ataku, ten jednak nie następował. Dopiero o godz. 15.54 pierwszą formację Luftwaffe wykryły brytyjskie radary. Dwadzieścia minut później Niemcy przekroczyli wybrzeże między Deal a North Foreland i skierowali się w stronę Maidstone. W pierwszej fali leciało 51 Dornierów 17 z KG 2 w osłonie ponad 80 Messerschmittów 109 z JG 3. Chwilę po pierwszej formacji nad Anglią pojawiły się kolejne samoloty. Drugi rzut ataku stanowiło ponad 150 bombowców z KG 3 i 53 osłanianych przez, bagatela, 300 Messerschmittów 109 i 90 Bf 110. Kontrolerzy z naziemnych ośrodków dowodzenia dosłownie osłupieli. Ich zdziwienie było tym większe, że nie był dla nich jasny cel ataku niemieckiej armady.
O godz. 16.20 poderwano pierwsze dywizjony. Po kolejnych 40 minutach w powietrzu znajdowało się już 21 dywizjonów myśliwskich RAF, które rozpoczęły patrolowanie w wyznaczonych obszarach. Tymczasem Niemcy, wykorzystując zaskoczenie, bez przeszkód skierowali się nad Londyn, nowy cel swoich ataków. Miasto przeżyło najcięższy nalot w całej swojej historii. W płomieniach stanęły doki, zakłady gazowe w Beckton i Polar, a także dzielnice mieszkaniowe: Barking, Millwall, Limenhouse, Tottenham, Tower Bridge, West Ham, Woolwich. Rozszalały się wielkie pożary, których mimo wysiłków nie była w stanie opanować nawet doskonale zorganizowana miejska straż ogniowa.
Polacy wystartowali z Northolt o godz. 16.20. Dywizjon zaczął nabierać wysokości i wkrótce dołączył do 1. Dywizjonu RAF, który wystartował jako pierwszy. Na czele polskiej formacji leciała eskadra „B” (klucz niebieski i zielony), dowodzona przez Forbesa. Z tyłu formacji (klucze czerwony i żółty) lecieli piloci eskadry „A”, dowodzeni przez Urbanowicza. Po kilkukrotnych zmianach kursu i ciągłym nabieraniu wysokości piloci osiągnęli pułap 24 tys. stóp. Znajdowali się nad hrabstwem Essex. Pół godziny po starcie z Northolt Forbes dostrzegł lecące północnym kursem ugrupowanie maszyn Luftwaffe, które piloci zidentyfikowali jako 40 Dornierów 215, z osłoną Messerschmittów 109. Polska formacja znalazła się w bardzo korzystnym położeniu. Siły niemieckiej osłony zostały związane przez atakujące przed Polakami dwa dywizjony myśliwskie RAF. Piloci bombowców – a być może, co bardziej prawdopodobne, ciężkich myśliwców Bf 110 – widząc zagrażające im niebezpieczeństwo, wykonali głęboki zakręt w kierunku wschodnim, ustawiając się idealnie pod lufy Polaków, których przypuszczalnie nie zauważyli.
6 września 1940 r. samolot S/L Krasnodębskiego został trafiony i zapalił się. Pilot przez dłuższy czas nie mógł się z niego wydostać i został ciężko poparzony. Krasnodębski nigdy już nie wrócił do wykonywania lotów bojowych, pełnił swą służbę na ziemi do zakończenia działań wojennych. IPMS.
Polski dywizjon zmienił swój szyk. Do chwili ataku klucze leciały jeden za drugim, później wykonały zwrot, ustawiając się szerokim frontem do nieprzyjaciela, i ruszyły na niego z dużą szybkością i przewagą wysokości. Impet uderzenia był duży, a jego wyniki zaskakujące.
Jednym z pierwszych, którzy przeprowadzili atak, był Forbes. Brytyjczyk za cel obrał, jak stwierdził w swoim raporcie, Dorniera 215. Niemiecki samolot został trafiony w prawe skrzydło i Forbes zaobserwował duże fragmenty konstrukcji odpadające od maszyny. Po drugim ataku przeciwnik Forbesa poszedł w dół długim, bocznym ślizgiem i wpadł do morza. Gdy Brytyjczyk cieszył się stosunkowo łatwo uzyskanym zestrzeleniem, jego Hurricane otrzymał trafienie, a lotnik został ranny. Mimo to Forbes zdecydował się na powrót do Northolt, gdzie szczęśliwie wylądował.
Gorzej poszło w tym starciu bocznemu Forbesa, Daszewskiemu. On także zdołał zestrzelić Dorniera i nawet zaatakował następnego, ale niespodziewanie został trafiony przez któregoś z pilotów kontratakujących Messerschmittów. Płonący samolot Polaka spadł w okolicach Canterbury Gate, koło Selsted. Rannemu lotnikowi udało się wyskoczyć ze spadochronem. Natychmiast po wylądowaniu Daszewski trafił do szpitala Waldershire koło Dover, gdzie poddano go skomplikowanemu zabiegowi chirurgicznemu. W rozmowie telefonicznej z oficerem wywiadu pilot zameldował zniszczenie jednego Dorniera 215 na pewno i drugiego prawdopodobnie. Dla Daszewskiego był to ostatni lot w bitwie. Do dywizjonu powrócił dopiero w 1941 r. W czasie pobytu w Royal Masonic Hospital, gdzie odbywał leczenie i rekonwalescencję, często odwiedzali go koledzy i okoliczni mieszkańcy, którzy okazywali Polakowi dużą sympatię.
Raport F/O Urbanowicza z 7 września 1940 r. NA.
Hurricane I o numerze ewidencyjnym P3700 i bocznym oznaczeniu RF-E, którym 6 września lot wykonywał F/O Ferić, uzyskując pewne zestrzelenie nad Messerschmittem 109. Zaledwie trzy dni później samolot ten został utracony w jednej z kolejnych walk powietrznych. Zbiory autora via W. Reba.
Piloci drugiego klucza (zielonego), tworzącego eskadrę „B”, także nie próżnowali. Dowodzący nimi Paszkiewicz po błyskawicznym ataku na formację nieprzyjaciela zameldował zniszczenie dwóch jego bombowców. Lecącemu w tej samej formacji Łokuciewskiemu także się powiodło. Po powrocie na lotnisko w Northolt pilot złożył raport, z którego wynikało, że zestrzelił Dorniera 215 na pewno i drugiego prawdopodobnie. Pisarek, który leciał jako drugi boczny Paszkiewicza, za cel swojego ataku obrał Messerschmitta 109, którego zgłosił jako zestrzelonego na pewno. Chwilę później Polak, który wykonywał swój pierwszy lot bojowy nad Anglią, został trafiony i zmuszony do skoku ze spadochronem. Jego niesterowany samolot spadł na ziemię, trafiając prosto w prowizoryczny schron przeciwlotniczy zbudowany przez mieszkańców domu nr 40 przy Roding Road w Loughton, na północnych krańcach Londynu. Zginęły trzy osoby, które obawiając się bombardowania, pechowo szukały w nim schronienia.
Wojenne szczęście sprzyjało także eskadrze „A”. Henneberg zameldował zniszczenie jednego Messerschmitta 109 na pewno i drugiego prawdopodobnie. Drugiemu z lotników eskadry Wójtowiczowi udało się natomiast zaatakować niemieckie bombowce. Polak po zużyciu całej amunicji powrócił szczęśliwie do Northolt, meldując zniszczenie dwóch z nich. Kolejnemu z lotników, Zumbachowi, również przypadło w udziale odniesienie pierwszych zestrzeleń. I on zameldował o zniszczeniu dwóch Dornierów 215.
Dwaj ostatni piloci dywizjonu biorący udział w tej walce, Szaposznikow i Urbanowicz, dopisali do swoich kont trzy pewne zestrzelenia. Szaposznikow zameldował zestrzelenie Dorniera 215 i Bf 109. Urbanowiczowi zaliczono Dorniera 215 i Bf 109, jako zestrzelenie prawdopodobne.
Zebranie raportów od pilotów zajęło dywizjonowemu oficerowi wywiadu trochę czasu. Zestawienie zaś ich wszystkich razem wprowadziło go w osłupienie. Piloci zameldowali bowiem o uzyskaniu 14 zestrzeleń pewnych i czterech prawdopodobnych. Była to najwyższa liczba zestrzeleń zameldowanych przez pojedynczy dywizjon myśliwski RAF w czasie dotychczasowych działań nad Wielką Brytanią.
9 września Polacy zostali poderwani z ziemi o godz. 17.25. Po starcie dywizjon skierował się na południowy wschód i wkrótce znalazł się nad Beachy Head, cały czas nabierając wysokości. Nikt z naziemnego stanowiska dowodzenia dokładnie nie wiedział, gdzie i na jakiej wysokości znajduje się nieprzyjaciel. Niespodziewanie około 1000 stóp nad Polakami pojawiła się formacja niemieckich bombowców, które tracąc wysokość, szybko wycofywały się w stronę francuskiego wybrzeża. Pozycja pilotów dywizjonu w żadnej mierze nie sprzyjała przeprowadzeniu ataku. Lotnicy byli za nisko, mieli za małą prędkość, a niemieckie samoloty bombowe dość szybko się od nich oddalały. Na szczęście dla Polaków osłona Messerschmittów była dość nieliczna i nie powtórzyła się sytuacja z 6 września, choć niewiele brakowało, a lot mógł zakończyć się podobnie do tego sprzed trzech dni. Tym razem jednak piloci samolotów myśliwskich Luftwaffe zajęci byli odpieraniem ataku dywizjonu Spitfire’ów RAF.
Kent, którego klucz znalazł się najbliżej przeciwnika, ruszył w pogoń za bombowcami i jednego z nich zdołał uszkodzić. Chwilę później lotnik zaatakował kolejny samolot (rozpoznał go jako Bf 110), wdając się z nim w długi i zakończony zwycięstwem pojedynek. Po szczęśliwym powrocie do Northolt „Kentowski” zgłosił jedno zestrzelenie pewne i dodatkowo uszkodzenie kolejnej maszyny niemieckiej. Lecący w tym locie jako jego boczny Zumbach zgłosił w tym locie zestrzelenie dwóch Messerschmittów – jednego na pewno, drugiego prawdopodobnie. Polak miał przy tym niezwykle dużo szczęścia. Była to jedna z najdramatyczniejszych walk, jaką przyszło mu stoczyć w całej karierze bojowej. Zumbach pisał:
Oglądając się do tyłu czy mi przypadkiem jakiś szkop w ogon nie wchodzi zgubiłem mojego dowódcę klucza. Dostrzegłem wreszcie jak mi się zdawało jego maszynę i z przewagi wysokości zacząłem się zbliżać. Moje zdumienie nie miało granic, gdy z odległości około 50 metrów zauważyłem po zestrzałach przy stateczniku [że to] Me 109. W pierwszej chwili mnie zatkało, ale prawie odruchowo nacisnąłem spust. Seria oddana z bezpośredniej odległości „tout suite” zapaliła typka. Chociaż się nie męczył. W tym samym momencie zostałem zaatakowany przez drugą Me 109 idącą na prawo. Cała seria poszła górą. Zaczęliśmy się kołować. Za małą chwileczkę było już ich czterech tak, że zrobiło mi się całkiem głupio, bo podawali sobie mnie z ręki do ręki. Koniecznie chciałem się dostać do chmur, bo to było jedyne ocalenie. Niestety tam też już jeden na mnie czekał. Miałem jednak szczęście, bo po serii oddanej przeze mnie z góry ten dolny przestraszył się sądząc, że to przyszły na pomoc Hurricane’y, dał dubla w chmury akurat po obwodzie mego skrętu tak, że prawie odruchowo rąbnąłem serię. Musiał oberwać, bo bezwładnie wlazł w chmury. Miałem drogę wolną, machnąłem kozła i wpadłem w zbawcze chmury. Po wielu trudach wylazłem z nich koło brzegu francuskiego gdzie mnie mocno niegościnnie przywitano, wobec czego zawróciłem. Lądowałem na pierwszym napotkanym lotnisku, odsapnąłem i wróciłem do Northolt19.
Mniej szczęścia miał tego dnia Wünsche, którego Hurricane został trafiony w zbiornik paliwa i natychmiast zapalił się. Pilot podjął jedyną słuszną w tym momencie decyzję i czym prędzej wyskoczył z wraku, który rozbił się i doszczętnie spłonął w Seddlescombe Farm w Poynings (Newtimber). Poparzony i poraniony odłamkami Wünsche opadł na spadochronie na przedmieściu Devils Dyke i natychmiast został odwieziony do szpitala w Hove. Z lotami bojowymi Polak pożegnał się na przeszło cztery tygodnie.
Oprócz Kenta, Františka, Zumbacha i Wünschego pozostali piloci nie wzięli udziału w walce. Co więcej, niektórzy z lecących prawdopodobnie w ogóle nie zauważyli, że do niej doszło, i dowiedzieli się o tym dopiero na ziemi. W Northolt, do którego zaczęły powracać pojedyncze maszyny, musiało zapanować spore zamieszanie. Ostatecznie dywizjonowi zaliczono pewne zestrzelenia czterech samolotów, jedno zwycięstwo prawdopodobne i jedno uszkodzenie.
Raport Sgt. Františka z 9 września 1940 r. NA.
W kolejnym dniu walk, 10 września, pogoda nad południową Anglią całkowicie się załamała i działania Luftwaffe nad wyspą ograniczyły się do rajdów kilku niewielkich formacji nad Portsmouth, Tangmere, Poling i West Malling. Według szacunków brytyjskiego dowództwa wzięło w nich udział zaledwie 50 samolotów. RAF odpowiedział wykonaniem 73 patroli, w których wzięły udział 224 samoloty. W 303. Dywizjonie także niewiele się działo: Adolf jakoś nie ma szczęścia – odnotował Mirosław Ferić – od rana paskudna pogoda. Deszczyk mży a raczej dżdża siąpi. Kilka alarmów na ziemi i to wszystko. Śpimy w dispersalu [miejsca rozmieszczenia samolotów]20.
F/O Ferić, który swoim zapałem do utrwalenia historii 303. Dywizjonu Myśliwskiego zaraził resztę kolegów i dzięki któremu dziś dysponujemy kroniką jednostki. IPMS.
11 września pogoda ponownie nie zapowiadała intensywnych działań w powietrzu. Wiał silny wiatr, było pochmurno i wilgotno. Do południa loty praktycznie nie były możliwe. O 10.05 niespełna godzinny patrol – prawdopodobnie nad lotniskiem – wykonał Kellett. Około południa zaczęło się rozpogadzać. Silny wiatr rozwiał zwały chmur zalegające nad Kanałem i w każdej chwili można było spodziewać się akcji Luftwaffe. Około godz. 15.00 brytyjskie radary wykryły formującą się nad najwęższą częścią kanału La Manche wyprawę niemieckich maszyn. Wkrótce nad Wyspy Brytyjskie nadleciało 150 Heinkli z KG 1, 26 i 55 w osłonie ponad 400 Bf 109 i 40 Bf 110. Celem niemieckich bombowców były londyńskie doki i arsenał w Woolwich. Pół godziny po nich z baz francuskich wzniosło się w powietrze 80 Dornierów i Junkersów w osłonie Messerschmittów z JG 3 i 52. Przeciwko Niemcom dowództwo Fighter Command poderwało wszystkie dostępne dywizjony myśliwskie. Nad hrabstwem Kent przed godz. 16.00 rozpoczęła się bitwa, której prawdopodobnie nikt po pewnym czasie nie był w stanie kontrolować. W powietrzu znalazło się ponad 200 samolotów RAF, które „uganiały się” za maszynami Luftwaffe.
W Northolt alarm został ogłoszony przed godz. 15.00. Kilkanaście minut później z lotniska wystartowały pierwsze Hurricane’y. Ich piloci skierowali się na wschód, mijając od północy Londyn. Na czele formacji leciał klucz niebieski, prowadzony przez Forbesa, a za nim podążały kolejno klucze: zielony, czerwony i żółty. Za Polakami lecieli lotnicy brytyjskiego 229. Dywizjonu Myśliwskiego RAF, którzy utrzymywali niższy pułap, pozostając z prawej strony polskiego szyku. Dla Brytyjczyków było to pierwsze zadanie bojowe wykonywane z nowego lotniska, gdzie właśnie przybyli. Po 30 minutach lotu obydwa dywizjony znalazły się na południe od Londynu i obrały kurs na wschód.
Lecący na czele drugiego w szyku zielonego klucza Paszkiewicz zauważył po prawej stronie formację ponad 150 samolotów nieprzyjaciela i zameldował o tym przez radio prowadzącemu dywizjon Forbesowi. Nie widząc reakcji z jego strony oraz obserwując, że piloci angielscy z 229. Dywizjonu Myśliwskiego RAF atakują już niemieckie bombowce, Polak ruszył w kierunku niemieckiej osłony lecącej powyżej. Prawdopodobnie podążający za jego kluczem Cebrzyński, Brzezowski i Wójtowicz z klucza czerwonego kontynuowali lot w kierunku bombowców, a lecący na końcu Henneberg, Zumbach i Szaposznikow polecieli za Paszkiewiczem. Tym samym formacja dywizjonu „poszła w rozsypkę” i zapanowało spore zamieszanie, powiększone jeszcze czołowym kontratakiem samolotów niemieckiej osłony. Każdy z pilotów walczył indywidualnie, a starcie zamieniło się w szereg potyczek nad obszarem od południowych przedmieść Londynu do mniej więcej połowy kanału La Manche.
Paszkiewicz, który ze swoim kluczem zapewne jako pierwszy dopadł przeciwnika, raportował o zniszczeniu Bf 110, do którego wystrzelał całą amunicję. Łokuciewski, lecący jako boczny Paszkiewicza, zameldował po powrocie do Northolt zestrzelenie w pierwszej fazie starcia Messerschmitta, a chwilę później, już nad kanałem La Manche, Dorniera, jednak gdy lecący na czele piloci walczyli z niemiecką osłoną, za ich plecami rozgrywał się dramat dwóch innych lotników dywizjonu – Cebrzyńskiego i Wójtowicza. Obaj zostali zaatakowani przez pilotów niemieckiej osłony i w powstałym zamieszaniu nikt nie zauważył, że grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo. Cała trójka sekcji – jako trzeci leciał w niej Brzezowski – nie miała w lotach nad Anglią dużego doświadczenia. Dla Cebrzyńskiego i Brzezowskiego był to pierwszy lot bojowy, Wójtowicz wykonywał swoje siódme zadanie.
Prawdopodobnie już w czasie pierwszego ataku niemieckiej osłony trafiony został Hurricane Cebrzyńskiego. Niesterowana maszyna spadła w Hitchens Farm w Pembury. Pilot, jak raportował dywizjonowy oficer wywiadu: Został trafiony w wiele miejsc na ciele i jedna z jego nóg została całkowicie odstrzelona. Najprawdopodobniej jego pasy zostały zerwane i wypadł z samolotu, gdy ten przewrócił się na plecy. Jest jasne, że nie był w stanie usiłować otworzyć spadochronu21. Wójtowicz został trafiony pociskiem z działka w czoło i zginął na miejscu. Wcześniej Polak miał zestrzelić dwa Messerschmitty.
Ostatnim i jedynym pilotem czerwonego klucza, któremu udało się uniknąć ataku Messerschmittów, był Brzezowski. Z jego raportu i relacji możemy wnioskować, że lotnicy niemieccy zaatakowali Polaków, gdy ci byli zajęci ostrzeliwaniem Heinkli. Sam Brzezowski zameldował o pewnych zestrzeleniach dwóch z nich.
Z tyłu, za kluczem Brzezowskiego, leciało trzech kolejnych pilotów dywizjonu, dla których bombowce niemieckie także stanowiły wymarzony cel. Henneberg, lecący na czele tej trójki, zameldował o zestrzeleniu dwóch Niemców. Zumbach, który leciał jako jeden z jego bocznych, nie zdołał już przedrzeć się do bombowców. Został zaatakowany przez pilotów niemieckiej osłony, zgłaszając po walce zestrzelenie jednego Messerschmitta 109. Szaposznikow zgłosił zestrzelenie dwóch Bf 110.
Dwaj ostatni piloci, którym udało się zaatakować bombowce, zgłosili zestrzelenie trzech z nich. Forbes, którego Paszkiewicz wyręczył w pierwszej fazie ataku, po zwrocie dywizjonu znalazł się ze swoim bocznym, Františkiem, na końcu formacji. Brytyjczyk nie miał szczęścia i wkrótce po tym, jak udało mu się przeprowadzić atak na niemieckie bombowce – dwa zaliczono mu jako zestrzelone na pewno – sam został trafiony i ranny. Zdołał jednak dolecieć do Heston, gdzie wylądował i natychmiast udzielono mu tam pierwszej pomocy medycznej. František natomiast nie tylko zdołał ujść kontratakowi niemieckiej osłony, ale i zaliczono mu zestrzelenie trzech niemieckich samolotów, co postawiło go w szeregu nielicznych pilotów RAF, którzy osiągnęli 10 zestrzeleń pewnych.
Po starciu lotnicy powracali do Northolt pojedynczo. Z 12 na macierzyste lotnisko powróciło siedmiu, o losach pozostałych chwilowo nikt nie był w stanie nic powiedzieć. Zaniepokojony Ferić w kronice dywizjonu zanotował: Brak Arsena Cebrzyńskiego i Wójtowicza Stefana. Później dowiadujemy się, że Arsen zrąbany przez Me 109. Wyskoczył, lecz spadochronu nie rozwinął. Z 14 tys. stóp poszedł w dół. Obok niego na ziemi znaleziono zrąbaną 109. O Wójtowiczu dotychczas brak wieści – prawdopodobnie też zginął22. Pozostali piloci wrócili do Northolt jeszcze tego samego dnia. Brzezowski, który po starciu wylądował w Croydon, przyleciał wieczorem. Zumbach po zatankowaniu paliwa w Biggin Hill lądował przed godz. 17.30. Rannego w rękę Forbesa przywieziono samochodem z Heston. Za swoje największe dotychczas zwycięstwo nad Anglią dywizjon zapłacił utratą dwóch poległych pilotów i dwóch zniszczonych Hurricane’ów. Polskiej jednostce zaliczono w tym starciu uzyskanie 16 pewnych zestrzeleń. Dwóch pilotów – Forbes i Szaposznikow – zyskało w tym dniu tytuł asa, zgłaszając odniesienie swoich piątych zwycięstw. Duży sukces Polaków odbił się ponownie szerokim echem w prasie zarówno polskiej, jak i brytyjskiej.
Raport P/O Zumbacha z 11 września 1940 r. NA.
12 września od rana padał ulewny deszcz, wiał silny wiatr, a niska podstawa chmur uniemożliwiała loty. Nad Anglią pojawiały się wprawdzie sporadycznie pojedyncze niemieckie bombowce, ale ich przechwycenie z powodu zachmurzenia było praktycznie niemożliwe. 81 patroli wykonanych przez dywizjony myśliwskie RAF, w które zaangażowano 247 samolotów, zakończyło się zgłoszeniem jednego pewnego zwycięstwa bez strat własnych. Następnego dnia pogoda nie uległa poprawie i ponownie działalność Luftwaffe miała ograniczony charakter. RAF wykonał 98 patroli, w których wzięło udział 209 samolotów. 14 września nad Anglią pojawiały się pojedyncze niemieckie samoloty i małe formacje niemieckie. Wczesnym popołudniem brytyjskie radary zidentyfikowały pierwszą tego dnia dużą formację Luftwaffe, której samoloty przekroczyły wybrzeże pomiędzy Dungeness i Deal kilka minut po godz. 15.00. Wśród poderwanych na przechwycenie 22 dywizjonów 11. Grupy Myśliwskiej znalazł się także 303. Dywizjon, który nie nawiązał kontaktu z nieprzyjacielem.
15 września nad Anglią świeciło słońce, a zachmurzenie było minimalne. Poranne zamglenia szybko ustąpiły. Polepszenie warunków pogodowych było niechybnym zwiastunem intensyfikacji działań w powietrzu. Kilkanaście minut przed godz. 11.00 załoga stacji radarowej w Rye poinformowała o wykryciu dwóch ugrupowań samolotów Luftwaffe. Pierwsze z nich składało się z 21 Messerschmittów 109 z II.(Sch.)/LG 2, które z podwieszonymi pod kadłubem bombami leciały w kierunku Londynu. Ich osłonę stanowiło ponad 40 Bf 109 z I./JG 52. Druga niemiecka formacja w składzie 27 Dornierów 17 z I. i III./KG 76, osłanianych przez 180 Messerschmittów z JG 3, 27 i 53, kierowała się w stronę wiaduktu kolejowego w Battersea. Do ataku na obydwa niemieckie ugrupowania – a praktycznie na tylko drugie z nich, gdyż Messerschmitty z II.(Sch.)/LG 2 wróciły do Francji nie niepokojone przez Brytyjczyków – dowództwo RAF poderwało w powietrze 23 dywizjony, a więc prawie 300 samolotów myśliwskich! Wśród nich znalazły się maszyny 303. Dywizjonu. Polacy mieli tego dnia ponownie współpracować z pilotami 229. Dywizjonu Myśliwskiego RAF.
Piloci 303. Dywizjonu w czasie Bitwy o Wielką Brytanię. Od lewej stoją: Sgt. Karubin, F/O Januszewicz, P/O Ferić, NN, Sgt. Szaposznikow. IPMS.
O godz. 9.00 obydwie jednostki zostały postawione w stan „readinessu”. Od chwili jego ogłoszenia do startu minęły jednak ponad dwie godziny. Kilka minut po godz. 11 poderwano Brytyjczyków. Chwilę później wystartowali także Polacy. Obie formacje skierowały się w stronę południowych przedmieść Londynu, gdzie samodzielnie ruszyły do ataku na ugrupowanie niemieckie. Niestety, także i tym razem okazało się, że koordynacja działań w powietrzu jednostek większych od jednego dywizjonu stanowi dla naziemnych ośrodków dowodzenia i samych pilotów duże wyzwanie. W dokumentacji sprawozdawczej dywizjonu przebieg walki, która rozegrała się 45 minut po starcie z Northolt, opisany został następująco:
Walka w obszarze między południowym Londynem a Hastings o godz. 12.00. 12 Hurricane’ów wystartowało z Northolt o 11.20. 12 Hurricane’ów lądowało w Northolt między 12:20 a 15:05. Dywizjon leciał za 229 dywizjonem i dostrzegł nieprzyjaciela nad południową częścią Londynu. Kręcąca się na wysokości 20 tys. stóp duża formacja [niemiecka]skierowała się na południe i uszła [myśliwcom RAF-u]. Dostrzeżono następną formację nadciągającą z południa. Dywizjon wykonał skręt i znalazł się na kursie równoległym do 229 Dywizjonu. [Formacja]nieprzyjaciela przeleciała przed czołem [lecących Dywizjonów 303 i 229], skręciła na wschód, a następnie na południe. Dywizjon zdołał zaatakować jedynie tylną osłonę i tylko jedna sekcja doszła do bombowców w pobliżu brzegu [kanału La Manche]. Dostrzeżono około 20 Do 215 lecących w luźnych kluczach pięciosamolotowych i chmary Me. Dywizjon stoczył ciężką walkę. F/O Henneberg zniszczył jednego Do 215, zaś dwóch innych pilotów pomogło Spitfire’om wykończyć drugiego. F/O Henneberg zniszczył też jednego Me 109, P/O Ferić i F/L Paszkiewicz zniszczyli po jednym Me 109, zaś Sgt. František Me 11023.
Raport F/O Zumbacha z 15 września 1940 r. NA.
Na rodzime lotnisko piloci dywizjonu wracali rozproszeni, lądując pojedynczo w odstępach kilku minut. Po zsumowaniu wszystkich meldunków okazało się, że do konta dywizjonu należy dopisać kolejnych 10 maszyn zameldowanych jako zestrzelone na pewno. Mimo zmęczenia i nerwów związanych z właśnie zakończoną walką piloci nie mogli spodziewać się zbyt długiego odpoczynku. Dochodziła godz. 13.00 i wszystko wskazywało na to, że główne uderzenie dopiero nastąpi. Faktycznie, około godz. 14.00 brytyjskie radary ponownie zarejestrowały gromadzenie się niemieckich samolotów nad francuskim wybrzeżem. Ich liczba przekraczała wszelkie wyobrażenie. Nad Wyspy Brytyjskie nadlatywało w kilku falach ponad 100 bombowców, osłanianych przez niemal 400 samolotów myśliwskich. RAF przeciwstawił im 300 Hurricane’ów i Spitfire’ów, co doprowadziło do sytuacji, w której na przestrzeni około 100 km2 walczyło ze sobą bez mała 800 maszyn! Przy tego rodzaju walkach próba jakiegokolwiek ich usystematyzowania wydaje się przedsięwzięciem z góry skazanym na niepowodzenie. Samoloty RAF i Luftwaffe toczyły ze sobą tak wiele pojedynków, atakując się po wielokroć, że równie trudna była ocena wyników tych starć. Pod koniec dnia okazało się, że Brytyjczycy zgłosili 195 pewnych zestrzeleń. Dopiero po wojnie okazało się, że wynik ten znacznie rozmijał się z prawdą i Luftwaffe straciła prawie trzykrotnie mniej samolotów.
Po starcie z Northolt Kellett dostał rozkaz patrolowania nad bazą. Po kolejnych kilku minutach lotnicy otrzymali nowy kurs i skierowali się w stronę ujścia Tamizy, gdzie zobaczyli coś, czego nigdy przedtem nie było dane im oglądać. Przed nimi, na tzw. godzinie dwunastej, leciało w równych trójkach kilkaset niemieckich samolotów. Formacja Luftwaffe zajmowała tak duży obszar, że o jakiejkolwiek ocenie jej liczebności nie mogło być mowy. Kellett, który zapewne uznał, że atak czołowy na taką masę samolotów nie miałby najmniejszego sensu, wykonał ze swoim kluczem skręt i zaatakował Niemców z boku. Po chwili do akcji włączyły się następne klucze oraz lecący w pewnej odległości od Polaków inny dywizjon.
Grupa pilotów 303. Dywizjonu (od lewej): F/O Daszewski, Sgt. Wojciechowski, F/L Paszkiewicz, F/O Łokuciewski, F/O Łapkowski. IPMS.
Niestety, tym razem nie obyło się bez strat. Szczęście sprzyjało tego dnia Andruszkówowi, którego Hurricane został trafiony przez jednego z pilotów niemieckiej osłony. Polak zdołał opuścić płonący samolot, ratując się skokiem ze spadochronem nad Dartford, co opisał później z humorem w następujących słowach: Nigdy nie widziałem takiej zabawy w powietrzu. Niejeden po prostu modlił się, aby jakiś płonący kawałek rupiecia nie spadł na jego parasol. Tyle nas spadało z nieba, że myślałem, iż ci na dole wezmą nas za jakąś cholerną dywizję spadochronową i ubiją z dubeltówek lub złapią na halabardy przy lądowaniu. Ostatecznie „Home Guard” też chciała mieć jakąś uciechę po zrabowaniu broni z muzeum. W każdym razie przynajmniej szkopy nie strzelały do spadochronów, bo za dużo było tam ich własnych24. Nie każdy miał tyle szczęścia. W czasie walki został trafiony Brzezowski, który tego dnia wykonywał nad Anglią swój drugi lot bojowy. Dwudziestoletni Polak nie próbował się ratować i zginął w swoim samolocie, który prawdopodobnie spadł do wody w pobliżu ujścia Tamizy.
Po powrocie pilotów do Northolt i zebraniu wszystkich raportów okazało się, że lotnicy zgłosili sześć zestrzeleń pewnych, co razem z poranną walką dawało 16 samolotów Luftwaffe.
16 września pogoda nad Anglią ponownie dała jej obrońcom możliwość krótkiego odpoczynku. Rano niebo zasnute było gęstą warstwą chmur, przez którą gdzieniegdzie przebijało słońce. Padał deszcz, a mgła ograniczała i tak już małą widoczność. Nad Anglią większa formacja samolotów Luftwaffe pojawiła się około godz. 7.00. Później nie było możliwości przeprowadzenia skoordynowanego ataku ze strony Niemców. Podobnie było następnego dnia. Dopiero w godzinach popołudniowych w Northolt zaczęto przygotowywać się do startu. Dywizjon otrzymał rozkaz wykonania patrolu nad Biggin Hill wspólnie z lotnikami 1 Squadronu RCAF (Royal Canadian Air Force). Szczegóły ponad półtoragodzinnego lotu zostały skrupulatnie zanotowane:
[Samoloty]wystartowały z Northolt o 15.05, lądowały w Northolt między 16.40 a 17.00. Dywizjon otrzymał rozkaz dołączenia do kanadyjskiego 1 Dywizjonu, a następnie patrolowania obszaru na północ od Biggin Hill na 20 tys. stóp. [Pilotom]nie podawano kursów, tak więc czekali wraz z Kanadyjczykami, a następnie polecieli zidentyfikować formację samolotów nadciągającą ze wschodu, stwierdzając, że były to Hurricane’y. Następnie dywizjon uległ rozproszeniu, zapewne z powodu dużej liczby brytyjskich myśliwców nad ujściem [Tamizy]. Dostrzeżono znaczne liczby Me 109 na wysokościach do 27 tys. stóp i nie było możliwości dojść do nich na Hurricane’ach. Niemniej jednak Sgt. Wojciechowskiemu udało się posłać jednego Me 109 w płomieniach do morza. Dywizjon otrzymał następnie rozkaz powrotu do bazy25.
Atak Wojciechowskiego prawdopodobnie uratował życie F/O Carlowi Briese z 1 Squadronu, którego Hurricane po otrzymaniu kilku trafień zmusił pilota do awaryjnego lądowania w High Halstow, małej miejscowości położonej przy samym ujściu Tamizy.
18