40-latek. Kulisy kultowego serialu - Rafał Dajbor - ebook + książka

40-latek. Kulisy kultowego serialu ebook

Rafał Dajbor

4,0

Opis

Choć od premiery 40-latka minęło prawie 50 lat, wciąż uznawany jest on za jedną z najlepszych polskich produkcji telewizyjnych i cieszy się niesłabnącą sympatią widzów. W swojej nowej książce Rafał Dajbor przedstawia czytelnikom kulisy powstawania serialu i próbuje dotrzeć do źródeł jego kultowego statusu, a także zrozumieć wpływ jednej z ulubionych komedii obyczajowych Polaków na kulturę popularną.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 206

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (8 ocen)
3
2
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
TBekierek

Dobrze spędzony czas

Dawnych wspomnień czar, czytało się z przyjemnością
00

Popularność




Rafał Dajbor

40-latek. Kulisy kultowego serialu

Copyright © by Rafał Dajbor, 2024

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2024

Redakcja

Aleksandra Kleczka

Współpraca redakcyjna

Krzysztof Tomasik

Korekta

Urszula Roman

Opieka redakcyjna

Justyna Pelaska

Indeks

Rafał Dajbor

Projekt graficzny i typograficzny

Marcin Hernas | tessera.org.pl

Zdjęcie okładkowe

Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny

Wydawnictwo Krytyki Politycznej

ul. Jasna 10, lok. 3

00‑013 Warszawa

[email protected]

wydawnictwo.krytykapolityczna.pl

Książki Wydawnictwa Krytyki Politycznej dostępne są w redakcji Krytyki Politycznej (ul. Jasna 10 lok. 3, Warszawa), Świetlicy KP w Cieszynie (al. Jana Łyska 3) i księgarni internetowej KP wydawnictwo.krytykapolityczna.pl) oraz w dobrych księgarniach na terenie całej Polski.

Wydanie pierwsze

ISBN 978-83-67805-42-1

Wydawnictwo Krytyki Politycznej

Warszawa 2024

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

Wstęp, czyli 50 lat minęło

Na drugie tyle teraz przygotuj się, a może i na trzecie, któż to wie?

(fragment piosenki tytułowej, słowa: Jan Tadeusz Stanisławski)

Pięćdziesiąt lat temu rozpoczęto produkcję pierwszej serii realizowanego w latach 1974–1977 przez Zespół Filmowy X serialu 40-latek w reżyserii Jerzego Gruzy, według scenariusza samego reżysera oraz Krzysztofa Teodora Toe­plitza. Półwiecze telewizyjnej premiery pierwszego odcinka przypadnie zaś 16 maja 2025 roku. Serial był wielokrotnie wznawiany w telewizji, został też wydany w rozmaitych formach, od VHS, przez DVD, aż po nośniki cyfrowe. Cieszy się sympatią kolejnych pokoleń widzów, doczekał się miana „kultowego”. To słowo, choć dziś bywa nadużywane, do serialu Gruzy wyjątkowo pasuje. 40-latek dorównuje „kultowością” filmom Stanisława Barei, Rejsowi Marka Piwowskiego, filmom Machulskiego, Pasikowskiego, Koterskiego. Stał się nieodłączną częścią polskiej kultury popularnej, wprowadził do polszczyzny niezapomniane cytaty – w tym rozpoczynające każdy odcinek słowa „Czterdzieści lat minęło jak jeden dzień”, z tytułowej piosenki, którą śpiewał Andrzej Rosiewicz do słów Jana Tadeusza Stanisławskiego.

Andrzej Kopiczyński i Anna Seniuk w 40-latku

Źródło: zdjęcie ze zbiorów Filmoteki Narodowej – Instytutu Audiowizualnego

Serial Jerzego Gruzy to komedia, ale inna niż komedie twórcy Misia. Bareję interesowały przede wszystkim absurdy codziennego życia wynikające z połączenia „odwiecznych wad Polaków” ze zmuszającymi do kombinowania, oszukiwania i cwaniakowania realiami PRL-u. Gruza natomiast skupiał się bardziej na satyrze obyczajowej. Stąd jego serial pełen jest scen opisujących relacje międzyludzkie na linii mąż – żona, kobieta – mężczyzna (niekiedy także mężczyzna heteroseksualny – mężczyzna homoseksualny), podwładny–zwierzchnik, relacje sąsiedzkie czy koleżeńskie. Nie ma tu, jak u Barei, jawnych drwin z peerelowskiej rzeczywistości. Jest za to przeprowadzona komediową, nierzadko grubą kreską wiwisekcja życia społecznego czasów epoki Gierka. Jerzy Gruza nigdy zresztą nie wypierał się tego rysowania bohaterów grubą kreską, które było charakterystyczne dla jego komediowego widzenia świata. W jednym z wywiadów mówił:

Jestem obserwatorem różnych ludzkich typów i sposobów zachowań. Czasem staję wręcz na ulicy i patrzę na jakiegoś faceta czy facetkę, by zanotować w głowie jego czy jej sposób bycia. Normalna cecha reżysera. A przy tym zawsze lubiłem rysować typy ludzkie w swoich filmach ostrą, wyrazistą kreską, z wykorzystaniem pewnych cech charakterystycznych, które kojarzą się z danym typem człowieka. Starałem się, by nie przeszło to w karykaturę, ale by dana postać była pewnym „ekstraktem” swoich najcharakterystyczniejszych cech.

40-latek to jednak nie tylko świadectwo obyczajów, ale także zjawisko stricte artystyczne, a ściślej – aktorskie. Przez serial przewinęło się wiele wspaniałych aktorów i aktorek, zaś dla wykonawcy roli tytułowej, Andrzeja Kopiczyńskiego, i dla grającego Maliniaka Romana Kłosowskiego serial Gruzy stał się ekranowym opus magnum, a przynajmniej – tytułem, z którym ci aktorzy, dziś już nieżyjący, są wciąż najbardziej kojarzeni. Tak było zresztą już za ich życia. W roku 2004 Kopiczyński wspominał w „Życiu Warszawy”:

Z miejsc, które pojawiały się w serialu, czuję się najbardziej związany z węzłem przy Trasie Łazienkowskiej. Kiedy kręciliśmy film, (…) prywatnie budowałem w tej okolicy żaglówkę. Chociaż ludzie kojarzą mnie szczególnie z Dworcem Centralnym. Ze względów zawodowych często wyjeżdżam, więc i często pojawiam się na tym dworcu. Podchodzą wtedy do mnie pasażerowie i mówią: „Panie Karwowski, ten pana dworzec to się już sypie. Patrz pan, tynk odpada, brudno”. A przecież w 40-latku. 20 lat później była taka scena, gdy Karwowski, na emeryturze, poszedł na dworzec nacieszyć się swymi osiągnięciami. A tam wszyscy go atakują, że dworzec źle zaprojektowany, bez zaplecza sanitarnego itp.

Z kolei operator filmowy i telewizyjny, malarz i mistrz oświetlenia Jan Tyszler przytacza anegdotę, której sam był „sprawcą”:

Któregoś dnia przyjechałem po moją córkę na Dworzec Centralny. Stanąłem przy samych drzwiach wejściowych i zostałem za kierownicą z myślą, że gdybym przeszkadzał, to po prostu szybko odjadę. Nagle patrzę – otwierają się ruchome drzwi i wychodzi z nich Andrzej Kopiczyński. Uchyliłem drzwi i naśladując głos Romka Kłosowskiego, zawołałem: „Panie inżynierze, panie inżynierze”. W Kopiczyńskiego jakby piorun strzelił, kompletnie zbaraniał! Pomachałem mu ręką, podszedł do mnie i powiedział: „Janek, aleś mi numer zrobił, myślałem, że mi serce wyskoczy”.

Wielu widzom także Anna Seniuk, odtwórczyni roli Magdy Karwowskiej, żony inżyniera, kojarzy się przede wszystkim z 40-latkiem. Wreszcie – Irena Kwiatkowska, jedna z najwybitniejszych polskich aktorek komediowych XX wieku (a może najwybitniejsza) jako słynna „kobieta pracująca”, co „żadnej pracy się nie boi”. A do tego doliczyć trzeba wspaniałe role drugoplanowe i epizodyczne.

Duży udział w serialu mieli także autorzy zdjęć: wybitny operator i pedagog Mieczysław Jahoda (1924–2009) oraz Jacek Stachlewski (1937–2008). Autorką scenografii była Halina Dobrowolska (1929–2016), która miała w swoim dorobku współprace z Wajdą, Różewiczem, Zanussim, Kieślowskim, Bareją. Muzykę do serialu napisał Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz (1928–2021), jeden z pionierów jazzu w Polsce, autor muzyki do wielu innych kultowych filmów i seriali, by wspomnieć choćby Stawkę większą niż życie i Alternatywy 4.

Niniejsza książka stanowi nie tylko zestawienie faktów towarzyszących realizacji i odbiorowi serialu, ale także zbiór (pozyskany zarówno od rozmówców, jak i z relacji prasowych) reakcji na 40-latka w środowisku filmowym, wśród widzów i krytyków. Przedstawione zostaną sylwetki Jerzego Gruzy i Krzysztofa Teodora Toe­plitza oraz film Dzięcioł (1970), o którym sami Gruza i Toe­plitz mówili, że był ich pasem startowym do napisania i zrealizowania 40-latka, a w którym zawartych jest już kilka elementów łatwych do odnalezienia w serialu. Główna część książki poświęcona jest oczywiście samemu serialowi – od zarysowania pomysłu, przez produkcję, do premiery i przyjęcia przez recenzentów i widzów. A także to, co dziś szczególnie ciekawe – osadzenie serialu w polskiej rzeczywistości, od tej kulturowej i popkulturowej, aż po… architektoniczną (słynny „łuk Karwowskiego”).

Osobne części książki opowiadają o bocznych odnogach serialu, czyli filmie kinowym Motylem jestem, czyli romans 40-latka, kontynuacji, czyli 40-latku. 20 lat później, w którym Gruza i Toe­plitz postanowili osadzić inżyniera Karwowskiego w realiach jeszcze nieporadnego, a już niekiedy groteskowego polskiego kapitalizmu, oraz słuchowisku radiowym Studenci trzeciego wieku. Czterdzieści lat minęło jak jeden dzień z 2011 roku. Dlaczego twórcy serialu zdecydowali się „pójść do kina”? Dlaczego po 1989 roku postanowili kontynuować historię inżyniera? Czemu wreszcie Karwowski zbłądził do radia? Spróbujemy znaleźć odpowiedzi na te wszystkie pytania.

Czytelniczki i czytelnicy zapewne zauważą, że tytuł serialu zapisuję jako 40-latek, ale w cytatach pojawia się pisownia „Czterdziestolatek”. Skąd ta rozbieżność? Otóż teoretycznie bardziej elegancki byłby zapis słowny „Czterdziestolatek”. A jednak w czołówce serialu pisownia jest inna i wygląda właśnie tak: 40-latek. Zdecydowałem się na pisownię zgodną z czołówką i tylko gdy cytuję artykuł prasowy, zachowuję pisownię oryginalną.

Twórcy, czyli Jerzy Gruza i Krzysztof Teodor Toe­plitz

Ja to bym chłopu nigdy kwiatów nie kupiła. Choćbym nie wiem co mu zrobiła. Choćbym mu uciekła, choćbym mu wyrzuciła kluczyki od samochodu do Wisły czy zepsuła stereofoniczny magnetofon. Nigdy!

(Mariolka)

Twórcy serialu, reżyser i scenarzysta Jerzy Gruza oraz drugi współautor scenariusza – Krzysztof Teodor Toe­plitz byli – jak na realia czasów PRL-u – ludźmi sukcesu. Przystępując do wspólnej pracy, mieli za sobą realne, doceniane osiągnięcia w swoich dziedzinach. Byli niemal równo­latkami, a do tego w czasie tworzenia serialu sami mieli około czterdziestu lat. Przyznawali, że 40-latek opiera się w znaczącym stopniu na ich własnych doświadczeniach i przemyśleniach. Zarówno przed tym, gdy zawiązali twórczy duet, jak i w trakcie kręcenia serialu oraz po zakończeniu jego produkcji każdy z nich realizował swoje projekty, niekiedy także wchodził w inne twórcze duety. Przyjrzyjmy się zatem, jak przebiegały ich losy.

Krzysztof T. Toe­plitz i Jerzy Gruza („Przekrój”, 12.09.1976)

Jerzy Gruza urodził się 4 kwietnia 1932 roku w Warszawie i w tym mieście spędził dzieciństwo, przypadające na czas drugiej wojny światowej. W rozmowie ze „Stolicą” wspominał:

Moje najwcześniejsze warszawskie wspomnienie to chwila, w której miałem przygotowane eleganckie ubranko, kupione książki i zeszyty i miałem iść do szkoły. Czyli przełom sierpnia i września 1939. Gdy rozbrzmiały syreny alarmowe, byliśmy pewni, że to kolejne ćwiczenia, ale potem nadleciały sztukasy, spadły pierwsze bomby. Poszliśmy z rodzicami pod szkołę, do której miałem pójść. I zastaliśmy zgliszcza. Ten akurat budynek został zbombardowany na samym początku wojny.

W tym samym wywiadzie pytany o najważniejsze dla siebie warszawskie miejsce mówił:

O ważności danego miejsca decydują emocje, które się z nim wiążą. Miejsce może być przepiękne, ale jeśli pan nie złamał w nim nogi, nie został okradziony albo się nie zakochał – nie będzie w pana życiu nic znaczyć. W Warszawie niemal każde miejsce z czymś mi się kojarzy. Na przykład remiza strażacka przy Polnej, obok której mieszkam. Istnieje tu od czasów przedwojennych. Bawiłem się w niej jako dzieciak, bo byłem kolegą syna komendanta straży pożarnej z czasów okupacji, a jak wiadomo – każdy chłopiec chce być strażakiem… Dziś patrzę na domy, kamienice, place… Nieraz nie mogę spać i oglądam z okna budzące się miasto. Myślę o miejscach i ludziach. Niemal wszędzie coś robiłem, bawiłem się, kogoś kochałem lub z kimś się przyjaźniłem. Czasem mnie to wręcz nuży, męczy… Uciekam od Warszawy i z Warszawy. Nie mogę na nią patrzeć. Wyjeżdżam. Ale wracam. Zawsze wracam.

Tę miłość Gruzy do Warszawy widać także w 40-latku. Oko kamery wręcz syci się wyglądem miasta, jego klimatem, neonami, ruchem ulicznym, miejską zielenią, rozwojem miasta, symbolizowanym przez wielkie budowy, przy których pracuje inżynier Karwowski.

W 1956 roku Gruza ukończył bez uzyskania formalnego dyplomu (odebrał go oficjalnie dopiero w… 1985 roku) łódzką Państwową Wyższą Szkołę Filmową. Miał więc okazję studiować wraz z najważniejszymi artystami kina, nie tylko polskiego. Uczelnię tę w 1953 roku ukończył Andrzej Wajda, w 1954 roku Stanisław Bareja, w 1955 Kazimierz Kutz, a w 1957 – Roman Polański. Gruza, pytany po latach o filmówkę, która przeżywała w latach 50. XX wieku swój złoty okres i cieszyła się światową sławą, odpowiadał z właściwą sobie ironią: „Uczyli nas wybitni profesorowie, chociaż ja wyszedłem z niej jako kompletny głąb. Do tego arogant”.

Jerzy Gruza opuszczał więc szkołę jako reżyser filmowy, ale filmów kinowych zrealizował zaledwie dziewięć, a były to: Dzięcioł (1970), Przeprowadzka (1972), Motylem jestem, czyli romans 40-latka (1976), Alice (1980), Noc poślubna w biały dzień (1982), Pierścień i róża (1986), Gulczas, a jak myślisz… (2001), Yyyreek! Kosmiczna nominacja (2002) i Dariusz (2019). Dzięcioła i Motylem jestem… omówię dokładniej w dalszej części książki, jako że były to filmy stworzone z Krzysztofem Teodorem Toe­plitzem, a drugi z nich był przeniesieniem na kinowy ekran scenariusza jednego z planowanych odcinków serialu 40-latek. Jeśli zaś chodzi o pozostałe kinowe filmy Jerzego Gruzy, to Przeprowadzka i Noc poślubna w biały dzień oceniane są dziś skrajnie różnie. Jedni uważają je za kompletne porażki reżysera, inni widzą w nich niespełniony do końca, ale jednak potencjał (jestem admiratorem zwłaszcza Nocy poślubnej w biały dzień, osobiście uważam ten film za nieodkrytą wciąż perłę polskiego kina). Przeprowadzka, której scenariusz napisał Gruza na podstawie pomysłu Bogumiła Kobieli i Zdzisława Maklakiewicza, miała być komedią. Jednak pracę nad filmem przerwała śmierć Kobieli w 1969  roku, a gdy Gruza wrócił do tematu po kilku latach, postanowił zmienić jego wymowę i zamiast komedii powstał dramat psychologiczny. „Było trochę inaczej niż w świetnej Przeprowadzce Jerzego Gruzy; nie miałem tylko jednej walizki, nie miotałem się jak główny bohater tego filmu (grany przez Wojciecha Pszoniaka), sytuacja dramaturgiczna nie była naszpikowana aluzjami politycznymi” – zaczynał swój felieton w „Magazynie Trybuny” Przemysław Szubartowicz. To z jednej strony. Bo z drugiej – Przeprowadzka trafiała kilkakrotnie na przeglądy najgorszych polskich filmów, obok takich tytułów jak Powrót wilczycy czy Klątwa doliny węży Marka Piestraka. Tyle tylko, że na swoją – dobrą lub złą – sławę Przeprowadzka mogła zacząć pracować po dziesięciu latach, bo na tyle czasu cenzura odesłała ją na półkę. Noc poślubna w biały dzień także zderzyła się z cenzorskim wetem i pierwszego publicznego pokazania doczekała się dopiero w 1996 roku. W wywiadzie dla „Repliki” Gruza mówił:

Ten film pocięto i zniszczono. Gdy Jerzy Kawalerowicz zobaczył pierwszą wersję filmu – był zachwycony. Potem zaś odbyła się kolaudacja, podczas której Bohdan Poręba tupał – nie mówię tego w żadnej przenośni, dosłownie tupał nogami w podłogę – i krzyczał, że „takich świństw to ja nie widziałem nawet w Paryżu”, który to tekst do dziś mnie zresztą śmieszy. Te świństwa kolegi Poręby polegały między innymi na tym, że scena na polu, w której Jan Nowicki goni Andrzeja Pieczyńskiego, kończyła się próbą bardzo namiętnego seksualnego zbliżenia między nimi, niemal gwałtu (…). Chciałem w pełni poważnie pokazać drapieżną namiętność mężczyzny do mężczyzny. Ale cenzura zrobiła swoje. Mimo to w filmie widać jednak kilka momentów, w których geodeta grany przez Jana Nowickiego pokazuje swój erotyczny stosunek do młodego kolegi. (…). Zacząłem kręcić Noc poślubną…, kiedy był akurat tzw. karnawał Solidarności, a kolaudowałem w stanie wojennym. Dlatego cenzura tak mocno film zmasakrowała.

Z kolei w rozmowie z „Rzeczpospolitą” reżyser bolał nad tym, iż jest postrzegany jako twórca niemal wyłącznie komediowy: „Martwi mnie, że takie moje filmy, jak Przeprowadzka czy Noc poślubna w biały dzień, są prawie nieznane”.

Trzeba tu dodać, że cenzura zatrzymała także jeden z telewizyjnych filmów Gruzy – Przyjęcie na dziesięć osób plus trzy. Zrealizowane w roku 1973 według scenariusza Jana Himilsbacha weszło na małe ekrany w październiku 1980 roku, gdy po podpisaniu porozumień sierpniowych cenzura na pewien czas zelżała. Tak więc po Dzięciole, który trafił do kin, Gruza w momencie przystępowania do tworzenia 40-latka był twórcą dwóch „półkowników”, które choć przesycone wątkami komediowymi, na poważnie podejmowały także tematy niewygodne dla władzy, takie jak stan ducha „inteligencji pracującej”, a konkretnie inżyniera (Przeprowadzka), czy problemy prostych ludzi na rynku pracy (Przyjęcie…). Być może dlatego nie pozostał w pamięci widzów jako twórca filmów „na poważnie”. Pytaniem otwartym pozostaje także to, czy gdyby owe dwa „półkowniki” miały okazję zaprezentować się widzom zaraz po swoim powstaniu, to Gruza i Toe­plitz współpracowaliby dalej, czy też Gruza szukałby sobie innych tematów. Ergo: czy w ogóle powstałby 40-latek, którego główny bohater także był inżynierem, ale jego rozterki zostały już pokazane w całkiem innej konwencji niż ta, w której powstała Przeprowadzka.

Pozostałe filmy kinowe Gruzy były już komediami. Nakręcona we współpracy z Jackiem Bromskim polsko-belgijsko-brytyjska ­Alice oparta była na motywach Alicji w Krainie Czarów Lewisa Carrolla. Akcja przeniesiona została w czasy współczesne, a w rolach głównych pojawiły się gwiazdy światowego kina – Jean-Pierre Cassel i Susannah York. Gruza w książce 40 lat minęło jak jeden dzień z humorem opisywał, jak w peerelowskiej rzeczywistości próbował wymóc na obsłudze lokali gastronomicznych eleganckie przywitanie tych aktorów w Warszawie („Gwiazdor francuski z byłą żoną Marlona Brando! To robi wrażenie” – notował sposób, w który przekonał kelnerów SPATiF-u, by stanęli na wysokości zadania) oraz jak grający w Alice Andrzej Wasilewicz, tańcząc w SPATiF-ie z York, obrócił ją do góry nogami tak, że oczom wszystkich ukazały się majtki gwiazdy, co u aktorki wywołało jednak nie obrazę, ale zachwyt na temperamentem tanecznym polskiego kolegi po fachu. Reżyser podkreślał, że spełnienie zachodnich wymogów produkcyjnych było w socjalistycznej rzeczywistości tak stresujące, że – jak ponoć powiedzieli sobie z Bromskim: „Nigdy więcej! Chyba że zmieni się ustrój. U nich”. „Zmienił się u nas” – konstatował na koniec.

Komedią, i to przeznaczoną dla młodych widzów, był także Pierścień i róża. Na dodatek film ten powstał na bazie materiałów serialu telewizyjnego pod tym samym tytułem, który Gruza nakręcił według własnego scenariusza w 1986 roku na podstawie powieści Williama Makepeace’a Thackeraya. Warto odnotować, że w filmie i serialu nakręconym w połowie lat 80. główne role kreowały gwiazdy polskiego kina następnej dekady – Katarzyna Figura i Zbigniew Zamachowski.

Najwięcej kontrowersji, a mówiąc wprost: drwin z Jerzego Gruzy wywołały filmy Gulczas, a jak myślisz… i Yyyreek! Kosmiczna nominacja zrealizowane z udziałem uczestników reality show „Big Brother”, który na przełomie stuleci był nowym zjawiskiem w polskiej telewizji i wywoływał wiele dyskusji, czy tego rodzaju „podglądactwo” to wciąż jeszcze dopuszczalna forma telewizyjnej rozrywki, czy już przesada. Gruza postanowił tymi filmami zabrać głos w sprawie, w swoim prześmiewczym stylu. Jednak ponieważ umieścił w obsadzie nie aktorów, którzy graliby uczestników reality show, ale ich samych – naraził się na zarzuty „podczepiania się” pod popularność „Big Brothera” oraz komentarze, że to wręcz nie wypada, by twórca jego formatu zajmował się „czymś takim”. Pytany o to przeze mnie w wywiadzie dla „Gazety Sołeckiej” po prawie dwudziestu latach od nakręcenia Gulczasa… i Yyyrka… stwierdził:

Mam wrażenie, że filmy te nie zostały zrozumiane tak, jak chciałem. Jedni krytykowali je za samo wykorzystanie w nich ludzi z „Big Brothera” i bez obejrzenia uznali, że to gloryfikacja reality show. Inni zaś wzięli je wprost, naskórkowo, nie wnikając w to, że zawarłem w nich drwinę z telewizyjnej rozrywki, która stawała się i wciąż się staje coraz bardziej płaska i niewyszukana. Być może jest w tym i moja wina – chyba trzeba było nakręcić te filmy jako nieco bardziej absurdalne. Dać po prostu większy cudzysłów.

Wreszcie – Dariusz. Film datowany oficjalnie na 2019 rok, ale tak naprawdę kręcony przez wiele lat, za prywatne fundusze (dopiero na końcu do jego powstania dołożył się PISF), głównie zresztą za tantiemy, które reżyser otrzymywał za kolejne powtórki 40-latka. Najdziwniejszy chyba film w całym dorobku reżysera, o którym Gruza po raz pierwszy mówił publicznie już w roku 2006:

Napisałem scenariusz kameralnego filmu, którego akcja toczy się w kinie. Opowiada historię pewnej pary, która idzie na film do małego kina. Ale przychodzi zbyt mało widzów, by pokaz mógł się odbyć. Zamiast niego ma miejsce szereg perypetii, które są może ciekawsze niż film. Przypadek sprawia, że ten seans staje się seansem życia.

Początkowo bohaterami mieli być kobieta i mężczyzna. Potem Gruza zmienił koncepcję i bohaterami uczynił dwóch mężczyzn, Starszego i Młodszego. Młodszego grał Arkadiusz Gołębiowski. W rolę Starszego wcielił się sam Gruza, który w ogóle regularnie występował w swoich filmach i serialach. Mówił o tym tak:

Nieskromnie uważam, że jestem bardzo dobrym aktorem, tylko nieodkrytym przez innych reżyserów. Dlatego odkrywam sam siebie. Mówiąc całkowicie poważnie – nieraz o tym, że coś zagrałem, decydował przypadek. Na przykład w Tygrysach Europy grałem portiera dlatego, że obsadzony w tej roli pewien aktor, którego nazwiska nie chcę wymieniać, zaczął nagle kręcić nosem, że jednak nie chce mu się tego grać. Cóż było robić, skoro terminy zdjęć już były i wszystko było ustalone… Zagrałem!

Dopytywany zdradził mi nazwisko owego aktora, które po latach mogę już bez przeszkód ujawnić. Był to Marian Kociniak.

Miałem okazję zagrać w Dariuszu oraz być asystentem Jerzego Gruzy podczas ostatniej fazy zdjęć w latach 2017 i 2018. Film powstawał bez normalnego zaplecza produkcyjnego, zdjęcia w kinie Atlantic w Warszawie realizowaliśmy w nocy, gdy kino było puste. Naszym cateringiem były kebaby z knajpki przy Chmielnej. A zdjęcia na ulicy kręciliśmy bez zamykania ruchu, korzystając z momentów, gdy po prostu nie szedł żaden przechodzień i nie jechały samochody. Wcześniej Jerzy Gruza realizował film „zrywami”, co jakiś czas kręcąc kilka scen. Gotowy Dariusz (z podtytułem Czarna komedia) zaprezentowany został w warszawskim kinie Kultura 27 listopada 2019 roku, bez udziału reżysera, który po upadku ze schodów nie miał możliwości pojawienia się w kinie. Dariuszem zachwycał się Jacek Szczerba, prowadzący pokaz w Kulturze. Porównywał film z dziełami Jima Jarmuscha i pisał o filmie jako o prezentującym „inteligentny humor z cicha pęk”. Niestety Dariusz na skutek skomplikowanej sytuacji związanej z prawami do spuścizny po Jerzym Gruzie po jego śmierci nie doczekał się jak dotąd oficjalnej premiery ani dalszych pokazów.

Zbigniew Wodecki i Jerzy Gruza na XVI Międzynarodowym Festiwalu Piosenki w Sopocie, 1976

Źródło zdjęcia: ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

Jerzy Gruza nakręcił więc tylko dziewięć filmów kinowych, bo też nie kino, ale telewizja stała się medium, które go zafascynowało i pochłonęło. Gdyby chcieć pokusić się o wybranie najważniejszych reżyserów polskiej telewizji, to Gruza nie tylko znalazłby się, rzecz jasna, w ścisłej czołówce, ale być może zająłby miejsce pierwsze. Jako reżyser dotknął bowiem właściwie wszystkiego, co można w telewizji wyreżyserować. Tworzył filmy i seriale telewizyjne, reżyserował wielkie koncerty galowe największych polskich festiwali piosenki – w Opolu i w Sopocie, a także filmy dokumentalne, programy telewizyjne (z których największą popularność zdobyły realizowane w latach 60. we współpracy z Jackiem Fedorowiczem „Poznajmy się”, „Małżeństwo doskonałe” i „Kariera”), a przede wszystkim – przedstawienia Teatru Telewizji. Pierwsze – Doktor Faul według Obrony „Grenady” Kazimierza Brandysa zrealizował w 1956 roku, a ostatnie – Skarb w płomieniach Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej w roku 1996. Łącznie wyreżyserował ponad dziewięćdziesiąt przedstawień telewizyjnych, z których wiele należy do wysoko cenionych, a dwa uznawane są wręcz za arcydzieła gatunku. Mowa tu o Mieszczaninie szlachcicem Moliera z genialną kreacją Bogumiła Kobieli jako Pana Jourdain (1969; dodatkowego znaczenia nadaje temu spektaklowi fakt, że Kobiela zginął w wypadku samochodowych dosłownie kilka tygodni po zdjęciach) oraz Rewizorze Gogola (1977), w którym najprzedniejsze kreacje w swoich karierach stworzyli Tadeusz Łomnicki (Horodniczy) i Piotr Fronczewski (Chlestakow). Choć niektórzy do tej listy dodaliby także Romea i Julię (1974) z Krzysztofem Kolbergerem i Bożeną Adamek w tytułowych rolach, którego fragment Gruza wykorzystał w szesnastym odcinku serialu o Karwowskim (przez co Adamek, Kolberger, a także grająca niańkę Julii Ryszarda Hanin mimowolnie „wystąpili” także w 40-latku). Wieloletnia przyjaciółka Gruzy, Tatiana Sosna-Sarno wspomina czas kręcenia Romea i Julii jako moment, w którym poznała reżysera osobiście:

Było to albo po pierwszym roku studiów, albo nawet w pierwsze wakacje po tym, jak dostałam się do PWST. Poszłam z moją siostrą na dyskotekę w Bristolu. Jerzy Gruza przyszedł i poprosił do tańca moją siostrę, a ona mu zaraz powiedziała, że ma siostrę aktorkę, więc warto, żebyśmy się poznali. Spędziliśmy razem wieczór, Jurek odwiózł nas samochodem do domu. Po jakimś czasie zadzwonił do mnie, żeby zapytać, kto moim zdaniem może zagrać Julię, bo robił wtedy Romea i Julię dla Teatru Telewizji. A ja byłam taka głupia, że zamiast powiedzieć, że oczywiście – ja, to zaczęłam opowiadać, że to na pewno nie dla mnie, bo ja to lubię takie role jak „Hajduczek” (w tym czasie rzeczywiście Magda Zawadzka była moją idolką), role charakterystyczne, a najlepiej z szablą na koniu. Julię, u boku Romea-Kolbergera, zagrała Bożena Adamek.

Sam Jerzy Gruza w 40 lat minęło jak jeden dzień tak wspominał początki swojej fascynacji telewizją:

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Wspólne początki, czyli „Akwarium 2” i „Dzięcioł”

Trzeba przyznać, panie inżynierze, że dowalili towaru. Zwłaszcza dla gospodyń jest odczuwalna ulga

(wiceminister Zawodny)

Dostępne w wersji pełnej

Klucz do sukcesu, czyli obsada

Ja mogę nie wiedzieć, gdzie buduję, ja mogę nie wiedzieć, co buduję, ale ja jako dyrektor muszę wiedzieć, z kim buduję

(dyrektor Wardowski)

Dostępne w wersji pełnej

Od zdjęć do premiery, czyli twórców dzień powszedni

My tworzymy nowe piękno i drobnomieszczańskiej elegancji przeciwstawiamy: a – żylaste ręce, be – nagie torsy, ce – twarde karki, de – ten, no, poorane twarze i e – na tle nowej technologii

(fotoreporter)

Dostępne w wersji pełnej

Motylem jestem, czyli Karwowski w kinie

Nie mogę pracować, gdyż skrzydło mi odleciało. No jak ja mogę tworzyć? Chwilowo jestem niedysponowany!

(tancerz „przytyty motyl”)

Dostępne w wersji pełnej

Co nam zostało z tych lat, czyli 40-latek w kulturze

Niech żyje inżynier Karwowski i jego most Łazienkowski!

(Maliniak)

Dostępne w wersji pełnej

Kontynuacje, czyli co i dlaczego nie wyszło

Kontraktacja jest kontraktacją, zakontraktowałem trzy tysiące sztuk i odstawiłem, a że mi nie zakwestionowali przy odbiorze, to ich sprawa

(Antek)

Dostępne w wersji pełnej

Zakończenie, czyli… zakończenie (oraz podziękowania)

Chodzi o to, żeby teraz zaszłość zamienić w przeszłość

(„kobieta pracująca”)

Dostępne w wersji pełnej

Aneks

Dostępne w wersji pełnej

Bibliografia

Dostępne w wersji pełnej

Indeks nazwisk

Dostępne w wersji pełnej