10,40 zł
Historia składa się z wielu warstw, z wielu jak gdyby słojów, nakładających się na siebie i przenikających wzajemnie. Ta najniższa warstwa to dzieje prostych żołnierzy, którzy pruli z pistoletów maszynowych, ciskali butelkami z benzyną w czołgi – za Pawiak, za ojca zamordowanego w Oświęcimiu, za siostrę zakatowaną przez gestapo na Szucha. Dlatego jeśli mamy mówić o Powstaniu Warszawskim 1944 roku, podnieśmy to, co w nim było piękne, szlachetne i bohaterskie. Zebrane tu dokumenty: kartki z pamiętnika powstańczego, rozkazy, meldunki i raporty obrazują walkę prostego żołnierza. Żołnierza, który zasłużył na zwycięstwo, ale nie zostało mu to dane.
Ten kolejny tomik z reaktywowanego legendarnego cyklu wydawniczego wydawnictwa Bellona przybliża czytelnikowi dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii; przełomowe, nieznane momenty walk; czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 137
Kiedy rankiem 1 września 1939 roku przenikliwy głos syren ogłosił alarm dla miasta Warszawy, nikt nie zrozumiał właściwej treści tego sygnału. Nikt nie domyślał się, że losy Warszawy w latach drugiej wojny światowej zaćmić miały wszystko, co kiedykolwiek zanotował warszawski kronikarz: potop szwedzki, powstanie kościuszkowskie, listopadowe, styczniowe, rewolucję 1905 roku.
Już we wrześniu przyszło bombardowanie, oblężenie. A potem okupacja: łapanki, Pawiak, Gęsiówka, obozy zagłady, masowe egzekucje uliczne, powstanie w getcie. My, warszawiacy, byliśmy w pierwszej linii frontu. Wszyscy czuliśmy się żołnierzami. Szczególnie młodzież.
Narastała żądza odwetu. Starczyło iskry, żeby nastąpił wybuch. I gdy tę iskrę rzucono, chwyciliśmy za broń, wznieśliśmy barykady.
O powstaniu warszawskim 1944 roku mówi się „zbrodnia” albo „jeszcze jeden rozdział bezsensownej polskiej martyrologii”, albo „bezprzykładny zryw bohaterstwa ludu Warszawy”, albo jeszcze inaczej. Historia ma to do siebie, że uczy. Dziś wiemy więcej niż wtedy, dziś mamy podstawy do obiektywnych, historycznych ocen.
Historia składa się z wielu warstw, z wielu jak gdyby słojów, nakładających się na siebie i przenikających wzajemnie. Ta najniższa warstwa to dzieje prostych żołnierzy, którzy pruli z pistoletów maszynowych, ciskali butelkami z benzyną w czołgi – za Pawiak, za ojca zamordowanego w Oświęcimiu, za siostrę zakatowaną przez gestapo na Szucha. Dlatego jeśli mamy mówić o powstaniu warszawskim 1944 roku, podnieśmy to, co w nim było piękne, szlachetne i bohaterskie. Zebrane tu dokumenty: kartki z pamiętnika powstańczego, rozkazy, meldunki i raporty obrazują walkę prostego żołnierza. Żołnierza, który zasłużył na zwycięstwo, ale nie zostało mu to dane.
Rozpoczęta w czerwcu 1944 r. ofensywa Armii Czerwonej doprowadziła do rozbicia całego środkowego frontu niemieckiego na Białorusi i Ukrainie. Wojska 1 i 2 Frontu Białoruskiego po sukcesach pod Witebskiem i Bobrujskiem rozwinęły natarcie na Mińsk. Zadając znaczne straty niemieckiej Grupie Armii „Środek”, zniszczyły około 30 dywizji nieprzyjaciela i utworzyły w jego froncie 400-kilometrową wyrwę. Działające na kierunku warszawskim wojska 1 Frontu Białoruskiego marszałka Rokossowskiego osiągnęły duże tempo pościgu (25 do 30 km na dobę) i 20 lipca sforsowały środkowy Bug. Równocześnie 1 Front Ukraiński marszałka Koniewa 13 lipca uderzył na niemiecką Grupę Armii „Północna Ukraina”, tu również przerwał front i przekroczył Bug 18 lipca. W wyłom wprowadzono jednostki pancerne i oddziały szybkie. 2 Armia Pancerna gen. Bogdanowa 23 lipca zajęła Lublin, w dwa dni później osiągnęła Wisłę pod Dęblinem, po czym – dokonawszy zwrotu na północ – 28 lipca opanowała podwarszawskie miejscowości: Miłosnę i Międzylesie. W obliczu tego zagrożenia dowódca Grupy Armii „Środek”, feldmarszałek Model, przerzucił na przedpole Pragi większość swych odwodowych sił pancernych w liczbie kilku dywizji i w ten sposób zatrzymał gen. Bogdanowa oraz udaremnił jego zamiar opanowania z marszu Pragi i uchwycenia mostów na Wiśle. Gen. Bogdanow podjął próbę obejścia obrony niemieckiej przez Okuniew i Radzymin, ale i tam uwikłał się w zacięte walki.
1 Front Białoruski sforsował Wisłę pod Magnuszewem, tworząc przyczółek w widłach Wisły i Pilicy, który dawał możliwość uderzenia na Warszawę z południa i zachodu. Na przyczółku tym walczyła słynna z walk o Stalingrad 8 Armia Gwardii, dowodzona przez wybitnego znawcę walk ulicznych gen. Czujkowa.
Tymczasem na południu wojska 1 Frontu Ukraińskiego 28 lipca zajęły Przemyśl i Jarosław, podsunęły się ku Wiśle i 30 lipca uchwyciły z marszu obszerny przyczółek pod Baranowem.
We Francji wojska angielskie i amerykańskie, które 6 czerwca wylądowały w Normandii, po krwawych walkach utrzymały przyczółek i rozwijały działania zaczepne w kierunku Półwyspu Bretońskiego.
We Włoszech, po przełamaniu oporu niemieckiego pod Monte Cassino i po wyzwoleniu Rzymu, wojska sprzymierzonych posunęły się na północ i zajęły Ankonę (2 Korpus Polski) i Livorno (Amerykanie).
22 lipca został ogłoszony w Chełmie Lubelskim Manifest PKWN (Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego – samozwańczy, marionetkowy, tymczasowy organ władzy wykonawczej w Rzeczypospolitej Polskiej, działający od 21 lipca do 31 grudnia 1944, na obszarze zajmowanym przez Armię Czerwoną (przyp. red.).
20 lipca miał miejsce nieudany zamach bombowy na Hitlera w jego głównej kwaterze w Kętrzynie.
Gorący i duszny był lipiec 1944 roku. Powietrze drgało od upału, a nagrzane słońcem asfalty uginały się pod stopami. Zakurzone drzewa nie wydawały najmniejszego szelestu. Po chodnikach przelewały się tłumy, przed sklepami żywnościowymi stały cierpliwe kolejki. Tylko młodzi chłopcy w obcisłych zielonych wiatrówkach stukali podkutymi butami, maszerując spiesznie w im tylko wiadomych sprawach.
Wszyscy wiedzieli, że do Warszawy zbliżał się front. Zbliżał się jakiś moment przełomowy, decydujący. Lipcowy upał potęgował tę atmosferę napiętego oczekiwania.
Leżałem chory na anginę. W takim czasie! Każdego dnia jakaś nowina, każdego dnia ulicą Krasińskiego walą kolumny wojska, jakiego nigdy w życiu nie widziałem. Niedawno jeszcze na sygnał „idą” biegliśmy do mieszkania Kryśki1 i z jej okna, jak z teatralnej loży, patrzyliśmy na żołnierzy, działa, tabory.
Jednego dnia ktoś krzyknął: „Prowadzą jeńców sowieckich!”. I wnet gdzieś całkiem blisko zatrzepotała seria pistoletu maszynowego.
– Nie wychodzić na ulicę! Strzelają! – wołano na podwórku.
Uchyliliśmy firankę w oknie Kryśki. Ulicą ciągnął pochód ludzi w zniszczonych, porozrywanych mundurach, o popielatych twarzach. Wynędzniali i wyczerpani z trudem stawiali kroki. Po obu stronach kolumny szli żandarmi z bronią gotową do strzału. Wrzaskami i biciem przynaglali jeńców do szybszego marszu, a jednocześnie rozglądali się po oknach domów i raz po raz strzelali.
Chwyciliśmy bochenek chleba, jaki był pod ręką, kilka paczek papierosów. Zawijaliśmy kromki chleba i papierosy w papier. Ukryci za firanką rzucaliśmy te paczki. Niektórzy jeńcy chwytali je zręcznie i natychmiast chowali. Jeden schylił się po paczkę, która upadła na bruk, lecz natychmiast dopadł go żandarm i uderzył po głowie kolbą pistoletu. Żołnierz upadł. Żandarm odskoczył dwa kroki i skierował ku leżącemu lufę swej broni. Wtem wybiegło z szeregów dwóch jeńców. Podnieśli leżącego i trzymając go pod ręce wmieszali się w maszerującą kolumnę.
Żandarm zwrócił wtedy pistolet w kierunku naszego okna. Ledwie zdążyliśmy skryć się za parapetem, trzasnęły strzały i posypały się z brzękiem szyby.
Zacisnęliśmy pięści w bezsilnej grozie.
Ale za kilka dni ulica inny przedstawiała widok.
W tym samym kierunku ciągnęli teraz żołnierze niemieccy! Jakże niepodobne było to wojsko do butnych oddziałów, które niedawno jeszcze maszerowały tędy na wschód. Żołnierze różnych rodzajów broni wlekli się bezładnymi grupami. Mundury spłowiałe, podarte, twarze wychudłe, pokryte szczeciną dawno niegolonego zarostu. Niektórzy byli bez broni.
Za gromadkami piechurów toczyły się chłopskie wozy, zaprzężone w maleńkie koniki. Między drabinkami leżały kupy tornistrów i wcale niewojskowych tobołów. Na nich drzemali wojacy, których przebyte kilometry wytrąciły z szeregów. Kiwali zwisającymi ku ziemi nogami, w butach lub bez butów, obojętni na wszystko, nawet na pokrzykiwania żandarmów, jak czujne psy przejeżdżających wzdłuż jezdni na motocyklach.
„Motoryzacja”, którą chełpiła się niemiecka machina wojenna, pojawiała się dość rzadko. Najczęściej były to na głucho zamknięte sanitarki, które pobekiwaniem klaksonów spędzały wlokące się gromady na prawą stronę ulicy.
Upiorny pochód rozbitków wielkiej armii trwał dwa dni i dwie noce. Lipcowe słońce prażyło, zmrok nie przynosił ochłody. Na chodnikach stały grupki ludzi, spoglądających na siebie w milczeniu. Więc już nie ma Wehrmachtu? „Niezwyciężonego” Wehrmachtu? A tam w Głównej Kwaterze bombę podłożyli Hitlerowi. Ten zamach się nie udał, ale może jutro zrobią to lepiej?
I wtedy dostałem anginy. Leżałem w łóżku, zdany tylko na opowiadania kolegów, którzy wpadali na chwilkę, wiecznie spieszący się, tajemniczo uśmiechnięci. Podejrzewałem, że nie mówią mi wszystkiego.
Ot, wpadł Mietek2. Przysiadł na taborecie i zamiast powiedzieć, „co słychać”, zaczął utyskiwać, że akurat jestem chory. Okazało się, że ma interes: potrzebuje zaraz pół litra wódki w dwóch ćwiartkach.
– Oszalałeś? W takiej chwili wódka ci w głowie?
– Bo ty nic nie wiesz. Właśnie idą Węgrzy i po drodze wszystko sprzedają. Pistolet z amunicją kosztuje pół litra, ale oddadzą i za ćwierć! Domyślasz się, jak nam teraz potrzebna broń.
Wstałem z łóżka i oddałem Mietkowi cały domowy zapas alkoholu.
27 lipca niemieckie szczekaczki3 ogłosiły zarządzenie gubernatora Fischera, nakazujące mężczyznom i kobietom w wieku od 17 do 65 lat stawić się nazajutrz rano z łopatami w wyznaczonych punktach do kopania okopów nad Wisłą.
W godzinach popołudniowych na rozkaz Komendy Głównej AK wybuchło powstanie warszawskie.
Do powstania dołączyły szerokie rzesze ludności Warszawy. Wskutek trudnych warunków mobilizacji nie wszyscy żołnierze dotarli na miejsca zbiórek i nie wszędzie dostarczono broń i amunicję. W niektórych punktach walka rozgorzała przed wyznaczoną godziną, co zaalarmowało Niemców i utrudniło oddziałom powstańczym wykonanie zadań przez zaskoczenie.
Tego samego dnia od wczesnych godzin rannych 2 Armia Pancerna gen. Bogdanowa, która w walkach pod Radzyminem poniosła znaczne straty, musiała przejść do obrony. Również natarcie innych jednostek radzieckich, mające na celu zdobycie Pragi w dniach 5–8 sierpnia, zostało zatrzymane.
Oddziały 3 Frontu Białoruskiego wkroczyły do Kowna.
Wstałem z tremą, jak przed egzaminem. Z kuchni dolatywały odgłosy codziennej krzątaniny matki. Przyrządzała śniadanie.
Ubrałem się po cichu. Z kryjówki za książkami wyciągnąłem płócienną torbę po masce przeciwgazowej; chciałem do niej spakować wszystko, co wydawało mi się najniezbędniejsze. Rozkaz otrzymany wczoraj wieczorem, podający godzinę „W”, mówił przecież wyraźnie: „Nie obciążać się zbędnymi przedmiotami, żywności na jeden dzień”.
Jako pierwsza poszła do torby mała lornetka teatralna i plan Warszawy. Potem pół bochenka chleba i mój stary harcerski nóż. Po namyśle dodałem jeszcze parę skarpetek, dwie chusteczki do nosa, bandaż. Zapięta na rzemyk torba powędrowała za szafę, gdzie leżały już buty z cholewami, tzw. saperki, i „wytrzaśnięty” kilka dni temu prawdziwy polski hełm.
Przygotowania ukończyłem w samą porę. Właśnie do pokoju weszła matka, niosąc dymiące kubki i świeże pieczywo. Twarz miała zatroskaną.
– Pij, Stasiu, bo ci ostygnie.
Po śniadaniu długo medytowałem – powiedzieć matce, że idę do powstania, czy wyjść nie żegnając się. Powiedzieć – a może będzie chciała mnie zatrzymać? Nie powiedzieć – też jakoś głupio. Matka nie ma nikogo poza mną…
Czas leciał szybko. Ani się spostrzegłem, gdy wybiła druga, a ja nic nie zdecydowałem.
Długich butów i wiszącego w szafie munduru nie wziąłem. Mógł mi utrudnić dostanie się na miejsce zbiórki. Nie wziąłem też hełmu. Wyciągnąłem zza szafy spakowaną torbę, przewiesiłem przez ramię i poprosiłem mamę, by przyszła na chwilę z kuchni. Gdy weszła do pokoju, pocałowałem ją w rękę i powiedziałem, jak mogłem najspokojniej:
– Idę.
– Dokąd? – wykrzyknęła matka, ale przyjrzawszy się mnie i mojej torbie, nie pytała więcej. Gdy jednak usłyszałem jej szloch, zapytałem:
– Więc mam nie iść?
– Idź.
Zajrzała do mojej torby i w pośpiechu wcisnęła niewielki słoik konfitur. Potem pobiegła do kuchni, jak gdyby szukając czegoś, a po chwili wróciła w żakiecie i w kapeluszu. Zdecydowała się odprowadzić mnie.
Na ulicach, ruchliwych zwykle o tej porze, było dziwnie pusto. To tu, to tam przemykali nieliczni przechodnie. Na placu Wilsona złapaliśmy tramwaj idący w stronę Śródmieścia. Gdy wsiedliśmy, doleciały nas odgłosy strzelaniny. Pasażerowie, skupiający się głównie na pomostach, wymieniali porozumiewawcze spojrzenia. Chciałem, by matka wysiadła na placu Inwalidów, ale na tym przystanku tramwaj się nie zatrzymał. Przy ulicy Zajączka znów usłyszeliśmy strzały. Na wiadukcie nad Dworcem Gdańskim środek jezdni zatarasowany był przez Panterę, której spadła gąsienica. Załoga nie naprawiała jednak uszkodzenia, tkwiąc nieruchomo na stanowiskach bojowych. Lufa czołgu skierowana była w stronę Starego Miasta.
Tramwaj zatrzymał się dopiero na placu Krasińskich. Wysiedliśmy. Ulicą Długą do Starego Rynku nie było daleko. Pozostała mi jeszcze prawie godzina czasu. Skierowaliśmy się do katedry. Można było wejść tylko do kruchty, gdyż nawę główną odgradzała żelazna krata. Cisza i chłód bijący spod starych łuków gotyckiego sklepienia przywróciły mi spokój. Zauważyłem wtedy mojego przyjaciela Mietka Teisseyre’a z matką. Ucieszyłem się, że i on ma przydział na Starówkę.
Jeszcze matczyny ostatni pocałunek i ruszyliśmy w stronę Kanonii, gdzie wyznaczono nam punkt zborny. Gdy skręcaliśmy pod dzwonnicę, obejrzałem się. Obie matki szły szybkim krokiem ku Rynkowi.
Dom na Kanonii był cichy, porośnięty czerwieniejącymi pędami dzikiego wina. Nic nie wskazywało na to, że właśnie stąd ma się zacząć nasz „szlak bojowy”. Drzwi były zamknięte. Zapukałem. Po wymianie hasła i odzewu wpuszczono nas do mrocznej sieni. Krętymi schodami zeszliśmy na dół do niewielkiej izdebki zasnutej dymem z papierosów. Była to jakaś nieczynna kuchnia czy pralnia. Zastaliśmy już ze dwudziestu młodych ludzi. Kilku znałem z widzenia.
Każdy odgłos kroków na schodach i otwarcie drzwi witano chwilą głębokiego milczenia. Niektórzy z przybyłych mieli ze sobą broń – przeważnie małokalibrowe pistolety z kilkoma najwyżej nabojami. Ci budzili ogólną zazdrość. Wreszcie zjawił się mężczyzna w długich butach i wojskowym mundurze bez odznak. Oznajmił, że lada chwila przywiozą broń i staniemy do walki. Mówił niezbyt składnie. Widać było, że jest zdenerwowany. Nagle drzwi się otwarły i ktoś zawołał, że wszyscy mają opuścić lokal, gdyż grozi niebezpieczeństwo dekonspiracji. Pakunki osobiste zostawić, powrócić za godzinę, wtedy nastąpi odmarsz.
Chyłkiem pod murami kamienic pobiegliśmy Jezuicką, a potem Celną do Brzozowej. Oparci o podcienia starej kamieniczki nasłuchiwaliśmy. Było spokojnie, z daleka tylko dolatywały odgłosy strzelaniny. Mietek zrobił dość głupią minę, która miała wyrażać, że nasi organizatorzy tym razem nawalili. Stać bezczynnie na ulicy nie miało najmniejszego sensu. Należało szybko zadecydować, co robić dalej.
– Musimy się przedostać na Kościelną – postanowiłem.
Znajdował się tam lokal konspiracyjny, a w nim skrytka, gdzie przechowywano broń i amunicję. Przychodziliśmy tu nieraz, aby czyścić jakąś większą partię odkopanych naboi. Może coś z tego arsenału jest jeszcze na miejscu. Okazało się, że broń została zabrana. Po dokładnym zbadaniu skrytki znaleźliśmy tylko 400 sztuk naboi do dziewiątki. Zapakowawszy ten skarb w tekturowe pudełko, wróciliśmy na miejsce zbiórki.
Dom na Kanonii przywitał nas rozwalonymi drzwiami wejściowymi. Z wnętrza dochodziły odgłosy strzałów pistoletu maszynowego. Młody człowiek spotkany na parterze dygotał cały i bełkotał coś niezrozumiale. Schody zasypane były tynkiem i gruzem.
Nagle z wnętrza usłyszeliśmy: – Uwaga, lewa ściana pod ogniem.
Przylgnąłem do muru. Teraz dopiero spostrzegłem człowieka czającego się u framugi okienka na półpiętrze. Strzelał z pistoletu maszynowego w stronę krzaków na skarpie nad dawnymi koszarami batalionu stołecznego. Co jakiś czas ze ściany na wprost zbitego okna sypały się kawałki cegieł. Niemieckie pociski trafiały ciągle w ten sam punkt i wyżłobiły już spore wgłębienie w murze. Mietek pokiwał głową i gwizdnął przez zęby.
Strzelec przy oknie nic nie wiedział o ludziach, których szukaliśmy. Był pochłonięty walką. Na berecie miał orła, na rękawie biało-czerwoną opaskę.
Pobiegliśmy na dół. Izba była pusta. Naszych paczek ani śladu. Co gorsza, nie wiedzieliśmy nawet, jak nazywał się oddział, który tu miał zbiórkę. Właśnie mijała godzina wyznaczona jako termin odmarszu. Wyszliśmy na ulicę. Teraz naprawdę nie wiedziałem, co robić.
– Niech ich cholera! – zaklął Mietek.
Trudno było przyjacielowi odmówić słuszności. Nasze paczki diabli wzięli, ktoś teraz opychał się moimi konfiturami. Mietek stwierdził, że jest głodny i przypomniał sobie, że na Brzozowej, koło Kamiennych Schodków, ma znajomego, u którego można się zamelinować.
Nazajutrz dowiedzieliśmy się, że cała Starówka jest już wolna… Ruszyliśmy więc na miasto.
Na Rynku mimo rzęsistego deszczu panował ożywiony ruch. Zrywano niemieckie napisy, domy po raz pierwszy od tylu lat przystrojone flagami. Kobiety i mężczyźni znosili przeróżne sprzęty. Łopatami i kilofami wyrywali płyty z chodników i brukowce. Na rogu Świętojańskiej rosła barykada. Budową nikt nie kierował. Pół godziny temu był tu jakiś powstaniec i kazał budować barykadę – to wszystko.
Przywołując na pomoc wiedzę zdobytą w tajnej podchorążówce, zdecydowaliśmy, że barykada musi być oparta o ściany domów, że trzeba w niej zostawić przejście, przez które nie mogłyby jednak przelatywać pociski. Mietek wdrapał się na stertę rupieci i zaczął kierować akcją. Pilnowaliśmy, by wszystko szło według naszego planu, który spotkał się zresztą z ogólnym uznaniem. Po chwili jakiś starszy mężczyzna poprosił mnie o zajęcie się rozdziałem przyniesionych łopat i łomów. Zaczęto do mnie mówić „panie dowódco”. Kobiety przyniosły wodę z sokiem i papierosy: nas częstowano przed innymi i wtykano w ręce całe setki „junaków”.
Barykada rosła szybko. Oprócz kamieni, płyt chodnika i ziemi znoszono różne sprzęty. Gdy w końcu wśród usypiska legła wielka szafa, wypełniona kamieniami i obsypana ziemią, Mietek orzekł, że dzieło jest gotowe.
Usiedliśmy zmęczeni na mokrych od deszczu schodkach starej kamieniczki. Jakaś dziewczyna włożyła nam na ręce biało-czerwone opaski. Starsza kobieta ze łzami w oczach opowiadała o swym mężu, który w trzydziestym dziewiątym roku poszedł na wojnę i już nie wrócił. Została po nim w domu pamiątka: furażerka z orłem. Teraz, gdy znów bijemy Niemców, postanowiła dać ją pierwszemu polskiemu żołnierzowi, którego spotka. Los zdarzył, że byłem tym pierwszym powstańcem. Gdy nałożyłem furażerkę, ucałowała mnie w czoło, jak matka.
Powstańcy opanowali znaczne tereny miasta, głównie w centrum. Na przedmieściach, prócz Woli, Mokotowa i dolnego Czerniakowa, oraz na Pradze ruch zbrojny został przez Niemców po krótkich walkach stłumiony (Żoliborz w pierwszych dniach powstańcy opuścili, a dopiero potem obsadzili ponownie). Na zajętym przez powstańców obszarze pozostały w ręku Niemców pewne budynki, kompleksy gmachów i kwartały ulic, jak np. Dworzec Główny, gmachy telefonów przy Zielnej i Pięknej, zespół gmachów rządowych między pl. Teatralnym a pl. Saskim, gdzie otoczony został gubernator dystryktu warszawskiego Fischer i komendant garnizonu gen. Stahel. Komendant warszawskiego okręgu AK gen. Monter meldował4:
Prom5
2.VIII.44.g.5.00
Zajmowanie podstaw wyjściowych przez Oddziały było zakłócone już od godz. 15-ej. Najgorsze położenie wytworzyło się na Żoliborzu i części Mokotowa. Na Żoliborzu weszły w akcję czołgi npla i ogniem uniemożliwiały dojście oddziałom do punktów zbiórki. Oddziały mokotowskie, przeznaczone na Rakowiecką nr 6, zostały stłoczone na bloki między Suchą, Al. Niepodległości, Wawelską i Filtrową.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Krystyna Jung. [wróć]
2. M. Szachnowski. [wróć]
3. Uliczne megafony. [wróć]
4. Wszystkie fragmenty dokumentów cytowane są za ich pełnymi tekstami opublikowanymi w wydawnictwach: Najnowsze Dzieje Polski, materiały i studia z okresu II wojny światowej. PIW – t. III, Warszawa 1959, t. IV, Warszawa 1960 i J. Margules: Przyczółki Warszawskie, Wyd. MON, Warszawa, 1962. [wróć]
5. Prom – kryptonim Okręgu Warszawskiego AK. [wróć]
6. „40” – kryptonim Komendanta AK, gen Bora-Komorowskiego. {: ._3–Przyspis-dolny} [wróć]