Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
76 osób interesuje się tą książką
Agnieszka wiedzie spokojne, poukładane życie w niewielkim Mikołowie. Samotność jej nie przeszkadza, ma swoje przyzwyczajenia i czas na zainteresowania, a praca w bibliotece przynosi jej wiele radości i satysfakcji. Co się stanie, gdy w ten uporządkowany świat wtargnie wielka, wszechogarniająca miłość?
Martina poznaje przypadkiem na górskim szlaku i od tego dnia już nic nie będzie w jej życiu takie samo. Po tym pierwszym spotkaniu następują kolejne, a każde coraz gorętsze. Odkrywanie w sobie silnych uczuć i otwarcie na drugiego człowieka wcale jednak nie przychodzi żadnemu z tych dwojga łatwo.
Czy odnajdą drogę do siebie na krętych ścieżkach miłości?
Czy Agnieszka odważy się pójść za głosem serca?
Jakie niespodzianki szykuje jeszcze dla nich los?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 330
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Agnieszce Wróbel i Natalii Czapli –dziękuję Wam za inspirację
1
Martin założył okulary przeciwsłoneczne, wyjął kluczyk ze stacyjki, po czym energicznie wysiadł z nierzucającego się w oczy samochodu. Szary metalik z licznymi otarciami dobijał wieku dziesięciu lat, ale sprawował się przyzwoicie i zawsze dowoził właściciela do wybranego celu. Nieatrakcyjna marka i brak wielu udogodnień skutecznie odstraszały złodziei, więc Martin nie zawracał sobie głowy i zazwyczaj zostawiał drzwi otwarte. Jak łatwo można się było domyślić, samochód nie posiadał też centralnego zamka. W opinii znawców auto nadawało się jedynie na złom i pewnie kiedyś tam trafi, dopóki jednak silnik działał, a koła się kręciły, w ogóle nie zaprzątało to myśli Martina.
Do Mikołowa przyjechał po raz pierwszy. Niewielkie górnośląskie miasto, wciśnięte pomiędzy Katowice, Tychy i Gliwice, nie zrobiło na nim szczególnego pierwszego wrażenia, mimo że pojawiło się na mapie świata ponad osiemset lat temu. Sieć krętych uliczek i rond, na których z trudem mieściły się autobusy przegubowe i samochody ciężarowe, budziła w nim śmiech. Urokliwy rynek tylko na pierwszy rzut oka takim był, by po chwili zbrzydnąć pod wpływem krzyczących reklamami ogródków piwnych i nawrzucanych bez ładu i składu, jak to w myślach nazwał Martin, akcesoriów. Tu fontanna, obok żelazne stadko kóz, olbrzymi pomnik jakiegoś świętego, zajmująca zbyt wiele miejsca wystawa, odlany z brązu gościu z papierosem w dłoni, donice z kwiatami i wszechobecny beton. Manewrował pomiędzy tym wszystkim a poruszającymi się po płycie rynku mieszkańcami i krew uderzała mu do głowy. Nie lubił przestojów, gdy szedł, to energicznie, a nie wlókł się niczym kondukt żałobny. Humoru nie poprawił mu nawet świecący się jak puszka sardynek rycerz, mimo że uśmiechnął się na jego widok, bo przypominał mu zbroję zapamiętaną z uwielbianego w dzieciństwie serialu Wakacje z duchami, którą założył Pikador. Ze wstydem przyznawał sam przed sobą, że książki Adama Bahdaja nigdy nie przeczytał, choć nadal miał ją w planach.
– Szlag by to trafił! – warknął, kiedy potknął się o wystającą kostkę brukową.
Szarpiąc za rękawy, zdjął przewiewną kurtkę w wojskowym stylu i zarzucił na lewe ramię, prawą dłoń wsunął do kieszeni i pewnym krokiem ruszył przed siebie, nie zważając na zainteresowanie, jakie wzbudzał swoją osobą. Wysoki i przystojny, poruszający się pewnie i ze swobodą, która charakteryzuje ludzi bez kompleksów, zdecydowanie wyróżniał się na tle szarych i jakby zmęczonych mieszkańców miasteczka.
Z ulgą odetchnął dopiero, gdy znalazł się poza rynkiem i jego oczom ukazał się wciśnięty pomiędzy stare kamienice wysoki, oszklony budynek Centrum Fitness Panienkowski. Notabene połowa tego biznesu należała do niego, o czym nieustannie przypominał mu brat, wydzwaniający do niego ostatnimi czasy zbyt często. Centrum w Mikołowie było dziesiątym i najmłodszym punktem prężnie rozwijającej się sieci Fitness Panienkowski.
Rafał, starszy o rok i rozsądniejszy brat, a zarazem najuczciwszy człowiek, jakiego Martin kiedykolwiek poznał, od wielu miesięcy próbował sprowadzić go do Mikołowa. Po tym, jak Martin z prowadzoną przez siebie grupą turystów wkroczył nielegalnie na prywatny teren meksykańskiego bogacza, a potem zamiast pokornie się wycofać, wykłócał się z ochroną niczym przekupka na targu i w efekcie wylądował na komisariacie meksykańskiej policji, gdzie z kolei doprowadził do bójki, otrzymał zakaz wjazdu do Meksyku.
Choć został wprowadzony w kajdankach na pokład samolotu do Warszawy, nie poniósł większych konsekwencji tylko dlatego, że użył wrodzonego uroku osobistego i kobieta mająca zadecydować o jego losie ostatecznie uległa. Sprawa została zamieciona pod dywan, a Martina kosztowało to niewiele. Jeden szybki numerek i po wszystkim. Rzadko stosował takie rozwiązania dla osiągnięcia własnych celów, ale po pierwsze ta kobieta sama się o to prosiła, a po drugie nie chciał kłopotów. Choć te i tak się pojawiły, gdyż biuro podróży, z którym współpracował, nie zamierzało więcej korzystać z jego usług przewodnika. Już i tak wielokrotnie go upominano za niekonwencjonalne metody pracy, daleko odbiegające od tego, co znajdowało się w opisach wycieczek. Wprawdzie uczestnicy wypraw wracali do Polski zadowoleni i z nadal buzującą w nich adrenaliną, ale ostatni incydent w Meksyku sprawił, że wszyscy jak jeden mąż złożyli skargę na Martina.
Spakował wówczas plecak i na kilka miesięcy zaszył się w Karkonoszach, gdzie sypiał w schroniskach, uprawiał wspinaczkę skałkową i biegał po szlakach bez koszulki, czym nieustannie wzbudzał podziw, głównie wśród turystek. Umięśnione i opalone ciało, kędzierzawe, czarne włosy sięgające ramion lub niedbale spięte w kucyk, kilkudniowy zarost i ciemne okulary dodające tajemniczości dla wielu pań były większą atrakcją niż spotkanie wilka na karkonoskich szlakach. Na widok Martina nie musiały truchleć ze strachu ani uciekać, mogły ze swobodą przyglądać się pięknemu okazowi i bezkarnie robić mu zdjęcia, co kwitował lekceważącym uśmiechem. One odbierały ten grymas jako kokieterię.
Przed Centrum Fitness Panienkowski znajdował się niewielki parking, teraz w całości zapełniony samochodami, pomiędzy którymi tkwiło kilka hulajnóg elektrycznych. Martin zdjął okulary, przymknął oczy i prychnął niezadowolony:
– Co to za miasto!
Ciasno i kiczowato. Nic tu do siebie nie pasowało, a ustawione na brzegu chodnika donice z wysoką ozdobną trawą wyglądały koszmarnie.
– Co to ma być? – zapytał Rafała wychodzącego ku niemu z szerokim uśmiechem.
– Mnie nie pytaj, chodniki są miejskie – usłyszał w odpowiedzi.
Bracia padli sobie w ramiona, a potem mocno uścisnęli dłonie na powitanie.
– Długo kazałeś na siebie czekać, młody.
– Młody! Udał ci się dowcip – sarknął Martin.
– Wchodź, nie będziemy gadać przed wejściem.
Martin musiał przyznać, że jeśli jego brat się do czegoś zabierał, to robił to perfekcyjnie. Mimo iż centrum nie miało imponującej powierzchni, to prezentowało się luksusowo. Nowoczesny wystrój, okna na całą ścianę i odpowiednio dobrana kolorystyka sprawiały, że chciało się tutaj wracać raz po raz i wyciskać z siebie siódme poty. Martin najchętniej wmieszałby się pomiędzy ćwiczących i rozładował napięcie i złość, ale czekała go rozmowa z bratem. Gdzieś musiał się zaczepić i zacząć realizować odłożony przed laty plan. Młody już nie był, pora osiąść gdzieś na dłużej, bo na stałe nie zamierzał osiadać nigdzie. Przestronne mieszkanie w Warszawie w ogóle się do tego nie nadawało. Zbyt wielu nudzących go już znajomych i parę kobiet, z którymi nie związał się na dłużej, choć one wciąż miały nadzieję. Niektórym dał zapasowy klucz i nie wiedział, ale też nie chciał wiedzieć, jak z nich korzystały, ale nigdy na siebie nie wpadały. Czyżby za jego plecami ustalały sobie grafik? Jednak seks bez zobowiązań też już go znudził.
– Starzejesz się – mawiał do siebie coraz częściej.
Rafał wprowadził brata do obszernego biura, urządzonego równie gustownie jak pozostałe części centrum. Jasne barwy były zdecydowanie przyjemniejsze dla oka niż czerń niezmiennie kojarząca się ze smutkiem, złem i przemocą. W pomieszczeniu znajdowały się dwa dość duże biurka i Martin domyślił się, że jedno zostało przeznaczone dla niego.
– Chyba nie sądzisz, że dam się w nim posadzić. – Wskazał na skórzany fotel.
– To twoje miejsce, zrobisz z nim, co zechcesz.
Rafał zatopił się w swoim fotelu, a Martin nonszalancko zasiadł na blacie biurka.
– A tak w ogóle to gratulacje! Kto by pomyślał, mój brat dziadkiem, i to dwójki za jednym zamachem.
– Dzięki. Napijesz się czegoś? Piwa?
– Masz wodę? Niegazowaną.
Rafał podszedł do zabudowanej w ścianie lodówki.
– Trzymaj. – Rzucił butelkę w stronę brata.
– Zimna. W sam raz na zbliżające się upały. Podobno lato ma być najcieplejsze od iluś tam lat.
– Dobra, dobra, Martinie, nie będziemy gadać o pogodzie.
– To strzelaj, co tam do mnie masz, dziadku. – Młodszy brat uśmiechnął się, po czym przytknął butelkę do ust i wypił całą jej zawartość. – Pić mi się chciało jak diabli. Po cholerę kazałeś mi parkować tak daleko.
– Witaj w Mikołowie, mieście zapchanych parkingów i wąskich uliczek.
– Bardzo śmieszne.
– Koniec żartów. Lepiej powiedz, co zamierzasz dalej robić?
– No co? To, co dla mnie zaplanowałeś, braciszku, zainteresować się swoją połową tego miejsca. – Uniósł rękę i zatoczył nią koło. – Mikołowskim Centrum Fitness Panienkowski – powiedział bez wielkiego entuzjazmu.
– Serio?
– A jak? Tylko dlaczego w tej dziurze?
– Bo nie chciałeś w Warszawie.
– Ale akurat tutaj? Nie zapałałem do tego miasta miłością od pierwszego wejrzenia. Co wam odbiło, że przenieśliście się tutaj na stałe? Ty, Rafi? Przecież kochasz wielkie miasta.
– Anetka będzie się zajmować bliźniakami, bo Ala chce wrócić do pracy, z kolei jej mąż tutaj ma firmę i rodzinę. Jak dzieciaki podrosną, to wrócimy na stare śmieci do stolicy. Zresztą ja i tak jeżdżę pomiędzy centrami, więc do wielkich miast, jak to określiłeś, będę wpadał.
– W sumie racja. Ale ja? Tutaj?
– Połowa mikołowskiego centrum jest twoja. Jesteś tu szefem, poza tym nie masz pracy.
– Muszę? – Martin zakręcił pustą butelkę i zmrużywszy oko, wycelował w kierunku kosza na śmieci. Kiedy butelka zniknęła we wnętrzu pojemnika, uniósł ręce do góry w geście zwycięstwa.
– Musisz. Posłuchaj mnie teraz uważnie, Martinie. Nie jesteś już młody, czterdzieści dziewięć lat to wiek, w którym powinieneś się ustatkować.
Martin podszedł do okna i studiował swoje odbicie w szybie. Potarł dłonią zarost.
– Nie wyglądam na tyle. Mam dobre geny. Ty zresztą też nie wyglądasz na dziadka.
Rafał nie zwrócił uwagi na słowa brata.
– Powinieneś osiąść gdzieś na stałe, a nie włóczyć się po świecie.
– Mam przecież mieszkanie w Warszawie.
– Mówisz o tym haremie?
– Przesadzasz, Rafi. Nigdy nie przebywała u mnie więcej niż jedna kobieta, a ostatnio żadna.
– To coś nowego.
– Sam się temu dziwię.
– Starzejesz się. Pora spoważnieć.
– A ty jak zdarta płyta. „Starzejesz się”. „Ustatkować”. „Osiąść”. „Spoważnieć”.
– Nie żartuję. Potrzeba mi ciebie tutaj, muszę trochę podkręcić frekwencję.
– I ja mam to zrobić? Ciekawe jak? – prychnął młodszy brat i tym razem usiadł w przynależnym mu fotelu.
– Wystarczy, że poprowadzisz zajęcia kilka razy w tygodniu.
– I to ma przyciągnąć ludzi? Przecież zatrudniasz trenerów.
– Ty tego naprawdę nie widzisz? – Rafał wbił w brata pytający wzrok.
Rafał, wysoki i wysportowany, wygląd odziedziczył po ojcu: jasne włosy i niebieskie oczy, rysy twarzy bardziej niemieckie niż słowiańskie. Martin natomiast był kopią matki, od której przejął południowy typ urody i urok osobisty. Zamiłowanie do wolności też pewnie miał po matce, która, gdy tylko chłopcy osiągnęli pełnoletność, zostawiła ojca i uciekła z dwudziestoletnim kochankiem. Ojciec Rafała i Martina nie zdołał sobie z tym poradzić i kiedy młodszy syn wrócił do domu ze świadectwem maturalnym, zamiast powitania z szampanem i gratulacjami, zastał ojca wiszącego nad stołem w dużym pokoju. Matki nie zawiadomili, bo nie mieli pojęcia, gdzie się podziewała.
Od tamtej pory bracia radzili sobie sami i tylko dzięki własnemu uporowi i wytrwałości doszli do miejsca, w którym się teraz znajdowali. Z tym, że Rafał radził sobie świetnie we wszystkich dziedzinach. Miał udane zarówno życie prywatne, jak i zawodowe. Wiódł tak zwany ustatkowany żywot. Z kolei Martin wciąż unikał stabilizacji. Skończył studia, mimo że większość czasu przeznaczonego na naukę balował, potem często zmieniał pracę i z rozmysłem postępował tak, żeby z nikim i niczym na trwałe się nie wiązać. Podświadomie bał się porzucenia. Skoro rodzona matka odeszła bez słowa, to inni również są do tego zdolni. Zwłaszcza kobiety. Nie wierzył w silne więzi uczuciowe, a przypadek Rafała kwitował śmiechem:
– Masz niemieckie rysy, Ordnung płynie u ciebie wraz z krwią.
Praca przewodnika wycieczek i balansowanie podczas nich na granicy prawa, czyli zmiana ustalonej przez biuro podróży trasy na rzecz miejsc bardziej interesujących, często niedostępnych dla turystów i narażanie tym samym nie tylko siebie, lecz także innych, stało się niepisanym znakiem firmowym Martina. Wszystko było dobrze do czasu owej feralnej wycieczki do Meksyku. Póki przyciągał klientów, przymykano oko na jego fantazje, ale to wydarzenie posłużyło jako pretekst do pozbycia się go. Teraz znowu miał stać się wabikiem, i to w rękach własnego brata.
– Czego nie widzę?
– Jak działasz na kobiety. Wystarczyło, że przeszliśmy przez jedną salę ćwiczeń, a wszystkie ćwiczące panie stanęły i pożerały cię wzrokiem.
– Głupoty gadasz. Mnie? Sam powiedziałeś, że jestem stary. Pięć dych puka do drzwi. Puk, puk.
– Nie wyglądasz na tyle, masz dobre geny. To twoje słowa, przed chwilą sam je wypowiedziałeś.
Martin przymknął powieki i westchnął:
– Jak ty to sobie wyobrażasz? Ulotki reklamowe też mam roznosić?
– Jeśli się zgadzasz?
– Powiedz, Rafi, że żartujesz.
– Żartuję.
– Więc co? Chyba nie bawisz się w stręczycielstwo?
– Teraz to ty żartujesz, Martinie.
Rafał uruchomił znajdujący się na jego biurku laptop i po chwili odwrócił sprzęt w kierunku brata.
– Od lipca układamy nowy grafik. Wybierz sobie trzy dni w tygodniu, w które chcesz mieć zajęcia. Trzy dni po osiem godzin, więcej od ciebie nie wymagam.
Martin sięgnął po laptop i wpatrywał się w rubryki.
– Wtorek, czwartek i sobota. Tylko nie wiem, na co się piszę.
– Trening aerobowy, a oprócz tego doglądanie, czy ludzie dobrze ćwiczą na przyrządach. Nawet nie wiesz, jakie czasem mają pomysły. Pooglądaj sobie filmiki w necie, naprawdę nie są ani ustawiane, ani wymyślone. – Rafał zaśmiał się głośno.
– I według ciebie dzięki mnie ma się zwiększyć frekwencja.
– Taką mam nadzieję. Tylko pamiętaj, żadnego seksu z klientkami, zwłaszcza tutaj. Pełen profesjonalizm.
– Jezu, Rafi! Ty naprawdę myślisz, że bzykam wszystko, co się rusza?
– Tylko cię ostrzegam.
– Jasna sprawa. Chwilowo odpowiada mi samotność, więc możesz spać spokojnie.
Martin miał wątpliwości, ale skoro brat go prosił o pomoc, to głupio byłoby odmówić. Zanim znajdzie nowe zatrudnienie, może przeczekać w Centrum Fitness Panienkowski i trochę popracować na rzecz swojej połowy. Najchętniej zrzekłby się tej własności, która ograniczała jego wolność. Brak zobowiązań i smyczy był tym, co lubił najbardziej. Poza tym w kolejce czekał dawno zaplanowany projekt. Miał nadzieję zasiąść w końcu do pisania książki. Całą masę odręcznych notatek zrobionych podczas wielu odbytych podróży już uporządkował. Pomysł miał od dawna, wydawcę też. Wystarczyło znaleźć trochę czasu i samozaparcia, a Dziennik (pseudo)przewodnika będzie pisał się sam, zwłaszcza że miał również wyznaczony termin oddania tekstu. Niby też zobowiązanie, ale bardzo przyjemne, bo sam tę datę wyznaczył. Przedstawił swoje plany Rafałowi i z satysfakcją zobaczył w oczach brata nie tylko zdziwienie, lecz także podziw.
– No, Martinie, pozytywnie mnie zaskoczyłeś.
– Dzięki. Masz u mnie egzemplarz z dedykacją.
– Najpierw napisz, wydaj, a potem dziel i rozdawaj autografy. Mam nadzieję, że przed pięćdziesiątką zdążysz.
– To niecały rok, chyba dam radę.
Bracia zaśmiali się, jakby usłyszeli dobry żart. Potem Rafał oprowadził brata po pozostałych pomieszczeniach centrum. Martin musiał przyznać, że sam lepiej by tego nie urządził. Rozpierała go duma, że Rafi tak dobrze radzi sobie ze wszystkim. Jednak nie zazdrościł mu poukładanego życia, nie wyobrażał sobie takiej codzienności. Zrobi przystanek w Mikołowie, a po skończeniu książki ruszy dalej.
– Mogę się u ciebie zatrzymać na chwilę, dopóki czegoś nie wynajmę? Najwyżej tydzień, a potem idę na swoje.
– Jasne, Anetka się ucieszy i poznasz w końcu bliźniaki. Ala też się ucieszy na widok ojca chrzestnego.
– Nie boisz się, że Anetka pożre mnie wzrokiem? – zażartował Martin.
– Ona jest na ciebie wyjątkowo odporna. – Rafał skwitował żart brata, dając mu jednocześnie wzrokiem do zrozumienia, żeby nawet nie próbował.
– A ja jestem honorowy – dodał Martin, a w duchu pomyślał, że Anetka nigdy go nie pociągała. Traktował ją jak siostrę i wszelkie bliższe z nią stosunki uznałby za zdecydowanie kazirodcze.