Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
U jednych widok asteroidy wywołuje lęk. Nie bez przyczyny w tradycji i kulturze skały spadające z nieba niosą pożogę i śmierć. Inni myślą za Mendelejewem: węgiel, żelazo, nikiel, krzem. To z tych pierwiastków są zwykle złożone okruchy pozostałe po formowaniu się planet.
U Martina Elvisa asteroidy wywołują zupełnie inne emocje. Zdaniem szanowanego astronoma na tych małych ciałach niebieskich ogniskować się będą trzy potężne siły: odwieczna Miłość do rozumienia i poznawania świata, Strach przed anihilacją gatunku ludzkiego oraz Chciwość – chęć wejścia w posiadanie niezmierzonych bogactw.
Czy rozmiłowanie w odkrywaniu oraz obawa przed zabójczym uderzeniem asteroid, podsycane żądzą zysku, dadzą początek projektowi kosmicznego górnictwa – biznesu na skalę Układu Słonecznego albo i większą? Dzięki eksploatacji asteroid cywilizacja z ziemskiej przeistoczy się w kosmiczną. „Nauka umożliwi Chciwość, ale jednocześnie Chciwość umożliwi Naukę”– pisze przewrotnie Elvis w swojej książce.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 532
Przedmowa
Na przestrzeni ostatnich kilku lat temat wydobycia zasobów na asteroidach[1*] wielokrotnie trafiał na pierwsze strony gazet. Zapierające dech w piersiach historie opisywały miliarderów i reżyserów filmowych inwestujących w start-upy, które obiecywały fortuny zyskane na metalach szlachetnych zebranych na planetoidach. Wiele znamienitych osobistości snuło przypuszczenia, że to kosmiczni górnicy zostaną pierwszymi bilionerami. Jako naukowiec uważałem tego typu prognozy za nierealne. Całym sercem pragnąłem, żeby były prawdziwe, ale musiałem powiedzieć: „Sprawdzam”. Ta książka jest owocem moich przemyśleń obarczonych licznymi wątpliwościami.
Wychodząc od podstawowych motywatorów sprawiających, że asteroidy mogłyby stać się atrakcyjne dla tych, którzy chcieliby je wykorzystać – miłości, strachu i chciwości – moim celem było przedstawienie czytelnikowi pełniejszego obrazu przedsięwzięcia, jakim jest wydobycie surowców na asteroidach. Kosmiczne górnictwo to nie tylko problemy techniczne, dotyczące identyfikacji cennych planetoid i ich wydobycia. Istotna jest też kwestia rynku dla potencjalnych zasobów pochodzących z planetoid, gospodarki z tym związanej, przyjętych ram prawnych, a także wkładu ekspertów do spraw polityki i dyplomatów. Nie możemy również zapomnieć o zagadnieniach etycznych. Aby urzeczywistnić sen o wydobyciu zasobów z asteroid, będzie niezbędny cały wachlarz umiejętności, którego z pewnością nie będzie w stanie opanować jedna osoba. Potrzebujemy raczej sztabu specjalistów z różnych dziedzin. Celem niniejszej publikacji jest wprowadzenie do każdej z tych dziedzin.
Rozpoczynając od omówienia podstaw naukowych związanych z planetoidami, skoncentruję się na emocjach towarzyszących ich zdobywaniu: miłości do odkryć, strachu przed niszczycielskim uderzeniem asteroidy oraz chciwości w pogoni za zyskiem. Kolejne rozdziały ujawnią drzemiące w nas predyspozycje, które mogą okazać się pomocne w realizacji marzenia o kosmicznym górnictwie. Następnie dojdziemy do ostatniej części, w której zbadamy możliwości płynące z omawianego przedsięwzięcia. Na koniec przyjrzymy się temu, co na dłuższą metę zdoła przynieść nam sukces w wydobyciu surowców z asteroid.
Podziękowania
Nie istnieje osoba, która byłaby ekspertem w każdej z licznych dziedzin związanych z rozwojem kosmicznego górnictwa. Tworząc tę książkę, mocno polegałem na wiedzy i umiejętnościach wielu moich kolegów i koleżanek po fachu. Ogromne podziękowania należą się wszystkim tym, którzy poświęcili swój czas na moje pytania. W Centrum Astrofizyki Harvard & Smithsonian na podziękowania bezwzględnie zasługują moi współpracownicy: Jonathan McDowell, JL Galache, Peter Vereš, Kim McLeod (podczas urlopu naukowego w Wellesley College), Maria McEachern i Charles Alcock, a także moi studenci: Charlie Beeson, Thomas Esty, Chris Desira, Nina Hooper, Sukrit Ranjan, Anthony Taylor i Matt Ontiveros. Dziękuję również BC Crandall za wsparcie już od pierwszych chwil, Alannie Krolikowski i Tony’emu Milliganowi (King's College London), moim konsultantom do spraw polityki i etyki; Mattowi Weinzierlowi, Martinowi Stürmerowi, Ianowi Lange. Angeli Acoceli i Anette Mikes z Harvard Business School (za porady dotyczące biznesu i gospodarki); Johnowi S. Lewisowi, ojcu założycielowi kosmicznego górnictwa (za porady dotyczące zasobów); Jessice Snyder, Markowi Sonterowi, Benjaminowi Lehnerowi i wielu innym (za ich nieocenioną wiedzę na temat asteroid); Rickowi Binzelowi oraz Francesce DeMeo (za nazwanie planetoidy 9283 Martinelvis) i Bobby’emu Busowi, jej odkrywcy; Danowi Brittowi, Kevinowi Cannonowi, Larry’emu Nittlerowi, Glennowi MacPhersonowi, Paulowi Steinhardtowi, Julie McGeoch i Malcolmowi McGeoch, Rogerowi Fu, Alessondrze Springmann i Timowi Elliottowi (za porady dotyczące meteorytów i geologii); a także Cathy Plesko i Brentowi Barbee’emu (za obronę planetarną). Chciałbym również podziękować Johnowi Brophy’emu i Tomowi Prince’owi (za włączenie mnie w dyskusje na temat Asteroid Retrieval Mission); Nathanowi Strange’owi, Damonowi Landauowi i Marco Tantardiniemu (za porady dotyczące mechaniki nieba); Regan Dunn (za informacje dotyczące dinozaurów); Karen Daniels (za konsultacje w zakresie fizyki materiałów ziarnistych); Davidowi Kethowi i Oliverowi Mortonowi (za wprowadzenie do geoinżynierii); Danielowi Faberowi, Chrisowi Lewickiemu, Joelowi Sercelowi, Erice Ilves, Amarze Graps i Jimowi Keravali (za wgląd w przedsiębiorczość); Joanne Gabrynowicz, Laurze Montgomery, Randowi Simbergowi, Bruce’owi Mannowi i Alissie Haddaji (za informacje dotyczące prawa kosmicznego). Otrzymałem nieocenioną pomoc ze strony Janne Robberstad, Kelly i Zacha Wienersmithów, Adama Diperta i Tibora Balinta (dotyczącą sztuki w kosmosie); od Conevery’ego Valenciusa, Kathryn Denning i Michelle Hanlon (w kwestiach kulturowych); i od Sary Schechner (w aspektach historycznych). W każdym z przypadków wymienione osoby pomogły mi w zrozumieniu problemów związanych ze swoimi specjalizacjami; wszelkie błędy wynikające z niezrozumienia tych tematów biorę na siebie.
Nieoceniona jest również praca małego sztabu kosmicznych dziennikarzy, których artykuły posłużyły mi za „pierwszy rys historii” wydawanej książki.
Dziękuję Priyamvadzie Natarajan za jej wsparcie i kontakt z Yale University Press; Joe’emu Calamii, Jeanowi Thomsonowi Blackowi i Joyce Ippolito (za ich wsparcie edytorskie); podziękowania składam także Radcliffe Institute for Advanced Study (za organizację naszych warsztatów o eksploracji kosmicznych surowców w 2018 roku).
Zaciągnąłem niespłacalny dług wobec mojej inżynierskiej rodziny z Birmingham w Wielkiej Brytanii: rodziców, Wilfreda Hansona Elvisa i Very Helen Elvis, oraz mojego brata Grahama Elvisa, którzy jednomyślnie przyznali, że też zostanę inżynierem. Może dziś będą w stanie uznać, że odkupiłem swoje grzechy. A przede wszystkim dziękuję mojej najbliższej rodzinie, Pepi Fabbiano i Camilli Elvis, nie tylko za ich wiedzę o łacinie, lecz także ogromną cierpliwość w sytuacjach, gdy wygłaszałem tyrady o kopalniach na asteroidach. Miejmy nadzieję, że teraz zaznają spokoju.
Uwagi do tekstu
System metryczny
Nie używajmy jednostek imperialnych (czy też zwyczajowo stosowanych w Stanach Zjednoczonych) w przestrzeni kosmicznej! To rodzi tylko niepotrzebne komplikacje. Zwykła pomyłka w przeliczeniu jednostek imperialnych na metryczne doprowadziła do zguby marsjańską sondę Mars Climate Orbiter w 1999 roku. Dziś jedynie Birma, Liberia i USA nie korzystają z systemu metrycznego.
Nie ma w tym nic trudnego. Pomyśl, że kilometry to mile, metry to jardy, a tony metryczne to tony. W większości przypadków nie będzie to miało żadnego znaczenia, gdyż liczby związane z kosmosem są dużo większe niż te, którymi operujemy na co dzień (jeśli jednak zależy nam na precyzji, to 1 kilometr równa się 0,6 mili, 1 metr to 3 stopy, a 1 tona metryczna to 1,1 amerykańskich ton).
Przydatne określenia
Niektóre terminy będą używane tak często, że będę się do nich odwoływał, używając skrótów, których lista – dla ułatwienia – znajduje się poniżej:
cisksiężycowy
znajdujący się w układzie Ziemia–Księżyc
delta-v
zmiana prędkości
ESA
Europejska Agencja Kosmiczna (ang. European Space Agency)
GEO
orbita geostacjonarna
ISS
Międzynarodowa Stacja Kosmiczna (ang. International Space Station)[2*]
j.a.
jednostka astronomiczna, średnia odległość między Ziemią a Słońcem
JAXA
Japońska Agencja Eksploracji Aerokosmicznej
JPL
Jet Propulsion Laboratory
LEO
niska orbita okołoziemska
PPP
publiczno-prywatne partnerstwa
Wstęp
Śmiało w nieznane! Tylko po co?
Dlaczego powinniśmy lecieć na asteroidy? Może inaczej: po co w ogóle lecieć w kosmos? W rozmaitych produkcjach filmowych wszechświat zazwyczaj pełen jest egzotycznych planet i przedziwnych kosmitów. Jednak kosmos, który faktycznie jest w naszym zasięgu, mimo pięknych zdjęć Układu Słonecznego z jego różnorodnymi światami, zdaje się martwy, zimny i wrogi. Czy jest dla nas miejsce w takim kosmosie? Czy istnieje dla ludzkości przyszłość, w której będziemy zamieszkiwać wiele światów? Czy jesteśmy ograniczeni jedynie do Ziemi? To zależy od stopnia naszej motywacji. A czym miałaby być ta motywacja?
W znanej serii filmów i seriali science fiction Star Trek załoga statku Enterprise ze śmiałością odkrywa dziwne, nowe światy, na których nikt wcześniej nie był. Motywacją kapitana Kirka i jego załogi jest pragnienie przeżycia przygody. Tę bardzo ludzką potrzebę odkrywania nowego często wykorzystuje się jako główne uzasadnienie podróży w kosmos i jako taka zdecydowanie ma ona sens (ludzie kochają ideę podróży w nieznane). Problem polega na tym, że dziesiątki lat usprawiedliwiania podróży kosmicznych jedynie chęcią eksploracji nie zaprowadziły nas zbyt daleko. W ciągu ponad 50 lat istnienia programu kosmicznego jedynie kilkaset osób wybrało się na orbitę tuż ponad naszą atmosferą. Za pomocą teleskopów i bezzałogowych misji kosmicznych odkryliśmy wiele nowych i dziwnych światów, a jednak żaden człowiek nie postawił na nich stopy. Dlaczego?
Po pierwsze, kosmos jest drogi. I tu leży pies pogrzebany. W XXIII wieku, kiedy rozgrywa się akcja w uniwersum Star Trek, pieniądze nie mają znaczenia. Czegokolwiek byśmy zapragnęli, jest dostępne na wyciągnięcie ręki dzięki urządzeniu zwanemu replikatorem. Sama więc potrzeba eksploracji wydaje się wystarczającą motywacją dla załogi statku Enterprise. W naszym przypadku przeznaczenie podatków na odkrywanie kosmosu dla samego jego odkrywania byłoby dyskusyjną decyzją. Jest wiele innych ważnych potrzeb, w które można by zainwestować te fundusze. Czy eksploracja kosmosu przez kilku astronautów i podróże palcem po mapie, będące udziałem reszty uziemionej społeczności, są warte tych pieniędzy? Na początku XXI wieku podjęliśmy już decyzję. Brzmiała ona: „nie”. Śmiała eksploracja kosmosu po prostu nigdy się nie wydarzyła. Dziś w przestrzeni kosmicznej przebywa zaledwie kilka osób i wszyscy znajdują się tam jedynie tymczasowo.
Po drugie, jak mówi znane powiedzenie: „Kosmos jest trudny”. Technologia rakietowa nie wybacza pomyłek – pojedynczy błąd może doprowadzić do kompletnej porażki, zakończonej spektakularną eksplozją. Faktem jednak pozostaje to, że większość nowych technologii, tuż po wdrożeniu, jest obarczona dużym ryzykiem. Żaglowce często tonęły na morzach, a silniki parowe, wykorzystywane w pociągach i na statkach, na początku nierzadko eksplodowały. Ale to nas nie zatrzymało. Rozwiązywanie problemów technicznych nigdy nie było znaczącą przeszkodą. Faktycznie, „Kosmos jest trudny”, lecz nie powinno być to dla nas wymówką.
To, czego naprawdę potrzebujemy, to silniejsza motywacja. Jeżeli chcemy doświadczyć rozwoju ludzkiej eksploracji kosmosu do skali Układu Słonecznego, potrzebujemy odpowiedniego powodu, aby ruszyć się z wygodnej kanapy, jaką stanowi Ziemia.
Motywacja jest wszystkim. To powód, dla którego cokolwiek robimy. Ludzkością kierują trzy główne siły napędowe. Trójca motywatorów, popychających nas do czynu to: miłość, strach i chciwość[1]. Wymienione czynniki przyczyniły się do powstania ponadczasowych dzieł literatury i sztuki, powoływały do broni wielkie armie i prowadziły wszystkich na koniec świata w poszukiwaniu złota.
Te trzy motywatory zabiorą nas w kosmos z kilku podstawowych powodów:
• Nasza miłość do zrozumienia otaczającego nas świata – potrzeba wiedzy – ciągnie nas do badań naukowych. Planetoidy, jak zobaczymy, kryją wskazówki związane z kilkoma fundamentalnymi pytaniami.
• Strach przed unicestwieniem, czy to w skali lokalnej, czy przed anihilacją całego gatunku ludzkiego, każe nam śledzić zabójcze asteroidy, które potencjalnie mogłyby zagrozić naszej planecie.
• Nasza chciwość, chęć posiadania wszelkich bogactw ukrytych w kosmosie, które mogłyby dać nam ogromne korzyści, popycha nas do tworzenia nowych map Układu Słonecznego, na których wiele planetoid oznaczonych jest znakiem X, czyli „Ukryty Skarb”.
Obietnice stojące za tymi trzema bodźcami przykuwają naszą uwagę, tworząc punkt odniesienia dla tej książki. Co ciekawe, te główne motywacje nie zawsze prowadzą nas w tym samym kierunku. Dla przykładu: maklerzy na giełdzie równoważą chciwość zysku strachem przed przegraną. To właśnie konflikty między siłami napędowymi prowadzą do powstania najbardziej poruszających dzieł sztuki. Literatura pełna jest opowieści o miłości pokonującej strach i chciwość, jak również o uczuciu upadającym w obliczu tych potężnych sił. Ja jednak twierdzę, że te trzy siły można zjednoczyć we wspólnym dążeniu. Pokażę, że w przypadku asteroid miłość, strach i chciwość pracują razem, wiodąc nas ku ich królestwu.
Jak uczą najlepsze kryminały, sam motyw zazwyczaj nie wystarcza, niezbędne są również środki i możliwości.
Do środków zaliczymy zebranie odpowiednich umiejętności poprzez zatrudnienie szerokiego wachlarza zdolnych ludzi – inżynierów, którzy zaprojektują statki kosmiczne (jak i zupełnie innej grupy inżynierów, która zadba o wyposażenie górnicze), astronomów i geologów poszukujących rudy, przedsiębiorców i ekonomistów do domknięcia wszystkiego od strony biznesowej; prawników rozstrzygających nieuchronne spory, które eskalując, mogą wymagać wsparcia polityków, dyplomatów, a także – choć miejmy nadzieję, że nie – wojska.
Możliwości mamy już dziś dzięki ruchowi Nowego Kosmosu (ang. NewSpace), który wprowadza do sektora kosmicznego komercyjne podejście. Po ponad 50 latach podlegania światowym rządom oraz ich odgórnego zarządzania eksploracja kosmosu wreszcie zaczyna prosperować niczym biznes. A wszystko to przy aprobacie i wsparciu NASA. W rezultacie kosmos stoi przed nami otworem. Zarówno młode start-upy, jak i ugruntowane już firmy angażują się w liczne przedsięwzięcia zarobkowe związane z przestrzenią kosmiczną. Do stworzenia nowej gospodarki w kosmosie nie potrzeba wiele, zaledwie garść sukcesów.
Wierzę, że niedługo będziemy zbijać fortuny w kosmosie i że to zaspokojenie naszej chciwości pozwoli też na realizację potrzeb związanych z miłością i strachem. Chciwość jest motywacją, która przez długi czas była ignorowana w przypadku eksploracji kosmosu. Jednak jak wskazują entuzjastyczne artykuły opisujące nadejście astrobilionerów, to podejście uległo zmianie. Wielu z nas, kosmicznych adeptów, bardziej romantycznie nastawionych do podróży kosmicznych, nie lubi poddawać się tak przyziemnym ideom. Wolelibyśmy raczej żyć w XXIII wieku. Niemniej chciwość jest motywatorem-wytrychem, który otworzy drogę dla pozostałych motywacji. Zarabianie – a jeszcze lepiej zbijanie niewyobrażalnej fortuny na kosmosie (niczym w czasach gorączki złota) – spowoduje lawinowy przyrost zysków dla nauki i obronności, które są motywowane przez miłość i strach. Gdy na końcu drogi będzie czekał cel w postaci skarbu, podróże międzygwiezdne w końcu staną się opłacalne.
Istnieje kilka innych sposobów na odnalezienie kosmicznego El Dorado, jednak ja stawiam na zasoby ukryte w planetoidach. Częściowo z osobistych pobudek – jestem astronomem, a astronomowie będą niezwykle przydatni w rozruszaniu tego biznesu. Również ze względu na to, że planetoidy są największymi magazynami dostępnych surowców w Układzie Słonecznym i potencjalnym źródłem zysku, które wyciągnie nas poza bliski układ Ziemia–Księżyc. Asteroidy są więc przyszłościowe.
Dlaczego astronom agituje za asteroidami i kosmicznym górnictwem? W końcu kilkadziesiąt szczęśliwych lat swojego życia spędziłem, realizując się w czysto astrofizycznych badaniach za pomocą najlepszych teleskopów na świecie. Starałem się (poniekąd skutecznie) zrozumieć gigantyczne czarne dziury znajdujące się w centrach galaktyk, które napływ gazu rozświetla tak bardzo, że możemy je zobaczyć nawet w najwcześniejszych chwilach istnienia naszego wszechświata. Struktury te nazywamy „kwazarami” (jeszcze kilka razy natkniemy się na te kurioza, gdy będę omawiać historię asteroid). W jaki sposób planetoidom, tym małym bryłkom skał przemykającym gdzieś na pierwszym planie wielkiego kosmosu, udało się mnie rozproszyć?
Punktem początkowym w moim przypadku było rozmyślanie nad tym, w jaki sposób przyszli astronomowie będą mogli kontynuować przygodę zwaną eksploracją kosmosu, w której sam uczestniczyłem przez całą moją karierę. Uświadomiłem sobie, że to pytanie sprowadza się głównie do rozważenia, jak NASA będzie w stanie utrzymać swój zadziwiająco długi ciąg udanych misji astronomicznych, których flagowymi projektami są teleskopy Hubble, Chandra i Spitzer. Każdy z nich bada jedno pasmo długości fal: optyczne, promieniowanie rentgenowskie (nazywane też promieniowaniem X) i podczerwień. Do badań gigantycznych czarnych dziur, które lśnią tak jasno pod postacią moich ukochanych kwazarów, niezbędny jest pełen wachlarz teleskopów, działających we wszystkich wymienionych zakresach falowych. Dzieje się tak, ponieważ kwazary za nic mają nasze żałosne ograniczenia techniczne, demokratycznie rozdzielając swoje promieniowanie po całym spektrum. „Gwiazdy za nic mają astronomię”[2] – jak to śpiewał niegdyś rockowy zespół Nada Surf. Dlatego też do pełnego ich zrozumienia potrzebne są teleskopy pracujące we wszystkich zakresach falowych. I nie jestem w tym przekonaniu odosobniony. Obecnie większość astronomów wykorzystuje różne zakresy długości fal dla rozszerzenia swoich badań. Jest to podejście na tyle efektywne, że stwierdzenie, iż żyjemy w złotym wieku astronomii, zakrawa na banał.
Problem polega jednak na tym, że te kosmiczne obserwatoria stają się coraz droższe. Obecnie są tak drogie, że następna generacja wielkich teleskopów będzie testować granice tego, za co Kongres USA jest w stanie zapłacić. Następca teleskopu Hubble’a – Kosmiczny Teleskop Jamesa Webba – kosztuje około 9 miliardów dolarów. W takiej cenie stać nas na tylko jeden tego typu teleskop. A potrzebujemy pełnego zestawu. Musimy coś z tym zrobić.
Nie tylko nasza eksploracja dalekich zakamarków wszechświata stoi pod znakiem zapytania. Na mniejszych dystansach nie idzie nam wcale lepiej. Układ Słoneczny jest potężny. Używając okrągłych liczb, podróż dookoła świata to dystans 40 000 kilometrów. Przejdźmy dziesięciokrotność tego dystansu, a znajdziemy się na Księżycu. Dotarcie do Marsa to aż tysiąc razy dłuższa podróż, nawet gdy znajduje się on najbliżej Ziemi. Kosmos jest tak ogromny, że jeszcze daleko nam do jego pełnej eksploracji. Co 10 lat NASA zleca amerykańskim Akademiom Narodowym przeprowadzenie ankiety w środowisku nauk planetarnych i stworzenie raportu, w którym wyznaczyliby priorytetowe cele kosmicznej eksploracji na kolejną dekadę. W ostatnim raporcie z 2011 roku, zatytułowanym Wizja i podróże (ang. Vision and Voyages), naukowcy określili trzy cele z największym priorytetem do 2022 roku – Mars, Europa i Uran[3]. Znając swój budżet, jedyne, co NASA mogła zrobić, to powiedzieć: „Wybierzcie jeden”. W takim tempie będziemy potrzebować całego pokolenia, aby zrealizować tylko te trzy wspomniane cele. Inne agencje kosmiczne borykają się z podobnymi problemami. Europejska Agencja Kosmiczna (ESA) rozpoczęła w 2019 roku planowanie kolejnych kroków już w skali następnych 30 lat, aż do 2050 roku. W naszym Układzie Słonecznym czeka na nas 200 światów do zbadania. Nie chcę czekać w nieskończoność.
Prosta arytmetyka wskazuje na potrzebę ogromnego zastrzyku finansowego i/lub znacznego obniżenia kosztów. Prawdopodobieństwo rozszerzenia rządowych programów kosmicznych nawet dwukrotnie jest mało prawdopodobne. Pozostaje nam więc jedynie obniżenie kosztów. Kapitalizm to świetne narzędzie do obniżania kosztów i zwiększania obrotów. Jeżeli będziemy w stanie zarabiać na kosmosie, to przedsiębiorstwa kosmiczne nie będą musiały błagać o finansowanie. Jeśli mielibyśmy tę wyczekiwaną kosmiczną gospodarkę, eksploracja kosmosu na szeroką skalę mogłaby znaleźć się w naszym zasięgu.
Ta eksploracja to nie tylko romantyczne bajdurzenia. Chcę, żeby ludzkość mogła wysyłać w kosmos misje załogowe, ale rozumiem, że jest to pragnienie ukute na dorastaniu w dobie programu Apollo, Star Treka i filmów takich jak 2001: Odyseja kosmiczna. Jednak w tej sytuacji najlepsze, co możemy zrobić, to obudzić w sobie naszego wewnętrznego Spocka i podejść do tematu od strony chłodnego analitycznego rozumu. Jako naukowiec jestem z wykształcenia sceptykiem. Kiedy słyszę o kosmicznej inwestycji mającej przynieść ogromne zyski, instynktownie analizuję całą sytuację i zazwyczaj nie wszystko się zgadza. To sprawiło, że nie jestem lubiany w środowisku pionierów kosmicznego górnictwa. W tej książce zobaczycie właśnie to moje „entuzjastyczne, acz sceptyczne” podejście. Przez wszystkie rozdziały staram się z całych sił oddzielić fakty od medialnego szumu.
Dlaczego tak naprawdę powinniśmy być obecni w kosmosie? Czego możemy tam dokonać? Jak przedsiębiorstwa w przestrzeni kosmicznej mogą rozwinąć się w coś ważnego i dobrego? Myślę, że odpowiedzi na te pytania kryją się w asteroidach. Dają nam motyw, środki i możliwości – a same bodźce do działania są niezwykle silne. Poprowadzą nas: miłość, strach i chciwość.
Przypisy i źródła
Wstęp. Śmiało w nieznane! Tylko po co?