Bądź dobrej myśli - Płatkowska Paulina - ebook + książka

Bądź dobrej myśli ebook

Płatkowska Paulina

4,2

Opis

Wyróżnienie jurorów w konkursie BRAKUJĄCA LITERA na najlepszą książkę 2020 roku.Wisia, Halina i Lonia znają się jak to w małych miasteczkach: niby od lat, lecz bez głębszej zażyłości. Od słowa do słowa, od jednego wspólnego spaceru do drugiego stają się sobie coraz bliższe i coraz bardziej nawzajem potrzebne. Na pierwszy rzut oka dzieli je wszystko: mają różne sytuacje rodzinne, statusy społeczne, style życia… Co więcej, mają ugruntowane poglądy na siebie, świat czy sferę duchową. Gdyby ktoś próbował zmienić je na siłę, pewnie nic by nie wskórał, lecz jeśli za przykład innego myślenia służy przyjaciółka, którą się lubi i szanuje, zmiana nadchodzi jak cicha woda − niezauważalnie, a skutecznie. I może wywrócić wszystko do góry nogami! Powieść utkana z codzienności i świąt, radości i wzruszeń, dołków i górek. Historia o życiu − jak makata pełną barw, kształtów i ekspresji.

Bądź dobrej myśli. Te słowa, będące tytułem powieści Pauliny Płatkowskiej, warto powtarzać sobie  kilkanaście razy dziennie. A najlepiej nie tylko sobie. Kto wie, może staną się one zalążkiem przyjaźni podobnej do tej, jaka połączyła trzy kobiety różniące się od siebie jak dzień od nocy: zadufaną w sobie, piękną siedemdziesięciolatkę Wisię, przytłoczoną domowymi obowiązkami Halinę i uzdolnioną artystycznie Lonię. Zachęcam do przeczytania tej mądrej, miejscami przewrotnej opowieści wszystkich, których pociągają tajemnice kobiecej duszy. A tym z nas, którym niełatwo przychodzi dostrzeganie w życiu jego pozytywnych i pięknych stron, przepisuję książkę „na receptę”. Daję słowo: skuteczniejsza niż pigułki! Ewa Gruda - literaturoznawczyni 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 296

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (5 ocen)
2
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
IkaMika111

Dobrze spędzony czas

pozytywnie nastrajająca lektura
00

Popularność




Serdeczne pozdrowienia od wydawczyni dla:

Ewy G. i Jany Ch. – dwóch dobrych duchów SILVERA,

Beaty B. – dla której SILVER być może stanie się domem,

Grzegorza L. – który pokazał, że książki Silvera to nie tylko literatura dla kobiet.

Działalność oficyny SILVER objęta jest patronatem

Polskiego Towarzystwa Okulistycznego.

Edycja © Silver oficyna wydawnicza, 2021

Tekst © Paulina Płatkowska, 2020

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Żaden fragment tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody Wydawcy.

Wszelkie podobieństwo do osób i miejsc występujących w książce jest przypadkowe.

Warszawa 2021

FRAGMENT

Bądź uprzejmy dla ludzi. Zawsze.

Nigdy nie wiesz, jaką wewnętrzną

walkę ktoś właśnietoczy.

Robin Williams (podobno)

Dla mojej Mamy Jadzi

i Jej wspaniałychPrzyjaciółek:

Iwony, Waci iStasi.

Żyjciewiecznie!

Rozdział I

Makatka z ceramiką

Wrzesień tego roku był ładny jak makatka. Słoneczny, pogodny, jeszcze z dużą przewagą zielonego, ale jak się dobrze przyjrzeć, była to zieleń lekuchno podszyta jesienią – a to jakiś liść miał cienką, żółtą obwódkę, a to parę brązowych plamek, a to, gdy wiatr zawiał mocniej, tych niby-wciąż-zielonych listków podejrzanie dużo spadało z drzew na ziemię. Tak czy owak przyroda wciąż cieszyła oko. I serce. Można by pomyśleć o zrobieniu takiej makatki. Tytuł: „Zielonajesień”.

A, nie! Przecież wrzesień to wciąż lato, nie jesień! Nie ma co uprzedzaćfaktów.

„Jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy…” – Loni przypomniała się fraza z piosenki z radia. No właśnie!

***

W gablocie przed wejściem do brzezińskiego domu kultury wisiało parę plakatów, spośród których jeden szczególnie się wyróżniał. Na pomarańczowo-zielonym tle, dużymi, wyraźnymi literami informowano na nim o zaczynającym się dziś kursieceramiki.

„Wszystko jest kwestią optyki – pomyślała Lonia. – Zwracam uwagę na ten plakat, bo idę właśnie na te zajęcia”. Ponadto przypuszczała, że placówka doskonale wie, do kogo jak kierować przekaz. Ot, na przykład do seniorów piszą dużymi literami, nieudziwnioną czcionką, na przyciągającym wzrok tle. Zajęcia dla młodzieży obwieszczano znacznie mniejszym drukiem, pośród różnych abstrakcyjnych mazów w aktualnie modnych barwach i stylistyce. Do dzieci przemawiano w tej gablocie mową obrazkową, do mężczyzn – krótkimi komunikatami, najczęściej na granatowo. „Ibardzo dobrze – Lonia uśmiechnęła się w duchu. – Każdemu wedługpotrzeb!”

Weszła do środka. Musiała sprawdzić, do której sali ma iść. Szczęśliwie wszystko w przestrzeni domu kultury było przemyślane: zaraz na wprost wejścia wisiała wielka tablica z rozpiską, co, gdzie i o której się odbywa. Lonia powędrowała wzrokiem do właściwej rubryki i już wszystko było jasne: sala 3, parter.

***

Punktualnie o siedemnastej do sali weszła niewysoka, pogodna szatynka ciut przy kości. Przemierzyła całą długość pomieszczenia, co zajęło jej dokładnie tyle, ile było trzeba, by ją z grubsza zlustrować. Robiła miłe, „artystyczne” wrażenie. Miała krótkie kręcone włosy i lekko piegowatą twarz, a na sobie – ni to sukienkę, ni to sweter w kolorowe romby oraz zielone zamszowe botki. Na przegubach jej dłoni pobrzękiwało kilka bransoletek z koralików, z uszu zwisały kolczyki, ani chybi robione własnoręcznie z piórek i rzemyków, które Loni od razu skojarzyły się z łapaczami snów. Szatynka doszła do szczytu stołu, położyła czerwoną torebkę z frędzelkami na komodzie ustawionej z boku i z wyraźną sympatią skierowała wzrok nazebranych.

– Witam wszystkich na jesiennym kursie ceramiki – zwróciła się do garstki przybyłych, z promiennym uśmiechem przenosząc wzrok od jednej twarzy do drugiej. – Cieszę się, że przyszliście państwo taklicznie.

Lonia lubiła pozytywnych ludzi, więc w myślach z miejsca przyznała babeczce od ceramiki punkty za uśmiech, wygląd i nastawienie. Chociaż z tym ich licznym przybyciem to było stwierdzenie trochę na wyrost. W sali zebrało się jedenaścioro kursantów. Ale i stanowisk do pracy było niewiele więcej: tylko trzy krzesła pozostawaływolne.

– Będziemy tworzyć tutaj rzeczy niepowtarzalne, nieseryjne, jedyne w swoim rodzaju – oznajmiła z zapałem prowadząca. – A co…? – zapytała samą siebie i wnet również sama sobie odpowiedziała: – To zależy od państwa! Co tylko podpowie wam fantazja! – Powiodła wzrokiem po kursantach, pełna optymizmu co do ich kreatywności. – Ja was nauczę, jak się pracuje z gliną, a wy sami zdecydujecie, co będziecie z niejrobić.

– Oj, to nie będzie żadnego planu? – zafrasowała się starsza kobieta, siedząca na lewo od Loni.

Lonia znała ją z widzenia, widywała ją w różnych punktach miasta, ale nie znały się z imienia i nie wymieniały „dzieńdobry”.

– Wolałaby pani działać według planu? – spytałaprowadząca.

– Jak najbardziej – wyznała tamta. – Bez planu to się wszystko rozłazi, nie wiadomo, co robić… Wie pani, my, w pewnym wieku, nie jesteśmy już tacy rzutcy – dodała usprawiedliwiająco, zerkając na boki, czy inni myślą tak samo.

Dwie inne kobiety pokiwałygłowami.

– Żaden problem! – zapewniła artystka. – Jeśli tak będzie państwu łatwiej, to na następne zajęcia przygotuję rozpiskę, co kiedy zrobimy. A dziś zajmiemy się sprawami organizacyjnymi. – Uniosła ręce, co sprawiło, że jej bransoletki leciutko zabrzęczały. – Na początku chciałabym podkreślić, że ogromnie się cieszę, że będę pracować właśnie z państwem, z naszymi silverami. – Znów się uśmiechnęła. – Wypada mi przypomnieć, że spotykamy się tu dzięki programowi społecznemu „Akcja – aktywizacja”.

Faktycznie, seniorów była w tej ich jedenastce znacząca większość. Słowem: akcja się powiodła, udało się ich zaktywizować. „Ibardzo słusznie – myślała Lonia. – Wszystko jest lepsze od samotności i siedzenia w domu. Od bycia samemu człowiek dziwaczeje, traci pewność siebie, staje się odludkiem. Temu w żadnym razie nie wolno się poddawać, bo to jak z uzależnieniem: nigdy nie wiesz, jak szybko i jak mocno cię wciągnie”. Ona sama robiła wszystko, by nie dać się spętać czarnym myślom i czterem ścianom. W ludziach, w kontaktach z nimi jest cała nadzieja! Lonia wychodziła z domu dziarsko i ochoczo. Przyjaźniła się z większością sąsiadów w bloku, brała udział w wielu miejskich imprezach kulturalnych, wyjeżdżała na prawie wszystkie wycieczki organizowane przez miejscowe koło PTTK. No i oczywiście bywała w Hiszpanii. Tak często, jak tylko siędało.

– Za chwilę zapoznam państwa z narzędziami i metodami pracy – poinformowała tymczasem prowadząca. – Nim to jednak nastąpi… – zrobiła krótką pauzę – poproszę państwa o to, żebyście się po kolei przedstawili. Oczywiście będziemy pracować indywidualnie, mimo to myślę, że zawsze przyjemnie wiedzieć, kto siedzi obok nas. Prawda?

Ze szmerku, jaki przebiegł po sali, wynikało że owszem, prawda – co jednak nie sprawiło, żeby ktokolwiek wyrywał się doodpowiedzi.

– Zacznijmy ode mnie, żebyście państwo wiedzieli, z kim macie do czynienia – ciągnęła żartobliwie artystka. – Nazywam się Zuza Świderska, jestem absolwentką łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych na wydziale rzeźby. Zajęcia z ceramiki w tutejszym domu kultury prowadzę od trzech lat. Mam grupę dzieci z rodzicami, młodzieży, a od dziś takżewaszą.

– Pani jest z tych Świderskich, którzy mieszkają przy parku? – Jedna z seniorek wyraźnie sięożywiła.

– Co też pani mówi?! – zmitygowała ją druga. – ARODO?

Zuza parsknęłaśmiechem.

– Nic nie szkodzi, to żaden sekret. Tak, jestem z tychŚwiderskich.

Dociekliwa wyglądała nazadowoloną.

– Tak myślałam! – oznajmiła z triumfem. – Pracowałam z pani babcią, też miała takiewłosy!

– Nadal ma – potwierdziła Zuza. – Tylko fryzury nosimy nieco inne. – Musnęła koniuszkami palców swoje zmierzwione loki. – A pani zechce nam się przedstawić? – Chytrze zmieniłatemat.

Wywołana do odpowiedzi poruszyła się na krześle i także poprawiła włosy.

– Jadwiga Różańska, emerytka. Właściwie to chciałam się tu zapisać na florystykę, ale jak się okazało, że na ceramikę jest dofinansowanie, a na florystykę nie, to zmieniłam zdanie. No co? – zwróciła się do sąsiadki, która kuksańcami próbowała ją przekonać, że nie wypada wspominać o pieniądzach. – Mówię, jak jest. Przecież zaznaczyłam, że „emerytka”, czyli już z samego mojego statusu wynika, że liczę każdygrosz!

– Jasna sprawa – przyznała Zuza. – Mam nadzieję, że nasze zajęcia pani nie rozczarują. A pani? – Przeniosła wzrok na tępowstrzymującą.

– Henryka Zięba, lat sześćdziesiąt dziewięć – oznajmiła z godnością zapytana. – Ja nie jestem tu z przypadku, od dawna marzyłam, żeby była ceramika dla dojrzałych! – zapewniła. – Moja córka przychodziła do pani z wnuczką i takie cudeńka robiły, że im pozazdrościłam. A co to, babcia gorsza? – spytała retorycznie, a po sali przeszedł szmerek życzliwegośmiechu.

– W żadnym razie! – zgodziła się Zuza. – Witamy wspaniałą babcię na pokładzie! A pani…? – Spojrzała naLonię.

Lonia z lekceważeniem machnęłaręką.

– Mnie to chyba większość z grubsza zna, bo biorę udział we wszystkim, co tu dla nas jest organizowane, czy to kino, czy teatr, czy wycieczka… Bardzo dobrze, że tak o nas dbacie! No, ale dla porządku: jestem Lonia, oficjalnie Leokadia, ale moje imię bez zdrobnienia to tak jakoś odstrasza… A więc Lonia. Z zawodu jestem krawcową, a specjalizuję się w quiltach, czyli takich fikuśnych makatach. Szyję z potrzeby serca albo na zamówienie, także patchworki, różne kapy, same unikaty. – Zawiesiła na chwilę głos. – Wyszła mi przerwa na autoreklamę – podsumowała żartobliwie swoje wystąpienie.

– To bardzo ciekawe! – zawołała z przekonaniem Zuza. – Pokaże mi pani kiedyś swojeprace?

– Jeśli będzie okazja… – Lonia skromnie wzruszyła ramionami. Znała umiar i nie zamierzała przesadzać tu zpopisami.

– Grażyna i Jola. – Kolejna kobieta przy stole zabrała głos w imieniu swoim i siostry. – Jesteśmy bliźniaczkami, mamy po pięćdziesiąt dwa lata i choć nie mieszkamy zbyt daleko od siebie, to cały czas brakuje nam kontaktu – poskarżyła się. – W końcu zdecydowałyśmy, że razem zapiszemy się na jakieś zajęcia, żeby chociaż raz w tygodniu na pewno, regularnie sięwidywać!

– Padło na ceramikę – uzupełniła cichutkoJola.

– I zostałyśmy przyjęte do tej grupy. Choć, prawdę mówiąc, jeszcze nie czujemy się seniorkami – dopowiedziałaGrażyna.

– Tak naprawdę to najbardziej pasowały nam czwartki… Więc uznałyśmy, że cokolwiek, byle we czwartek – wyznała Jola i się zaczerwieniła. Wyraźnie nie była tak przebojowa jak jej siostra.

– Każdy powód jest dobry! – skwitowała dziarsko Zuza. – Zatem mam dla was dobrą wiadomość: na naszych lekcjach można rozmawiać! – Puściła oko do bliźniaczek, a one z wdzięcznościązachichotały.

Następny w kolejności przy stole był zadbany siwy mężczyzna po sześćdziesiątce. Wstał, po czym kilkakrotnie uprzejmie się ukłonił na wszystkiestrony.

– Jerzy Baczyński, dzień dobry, dzień dobry… Gdybyście panie wiedziały, jak to miło być wśród wasrodzynkiem!

Po sali przebiegł szmer śmieszków.

– Powiem pani jeszcze, panno Zuzanno… – zwrócił się do prowadzącej. – O, jak to się ładnie rymuje! – wtrącił. – Więc powiem pani, że fakt, iż się tu znalazłem, to jest nagroda od życia za wytrwałość. A tak! – Pokiwał energicznie głową. – Mężczyzna całe życie łaknący towarzystwa kobiet, czyli ja, nareszcie dostaje to, czego pragnął: sam jeden, bez żadnej męskiej konkurencji przebywa sobie w miłych okolicznościach pośród całej gromady pięknych pań!

– Jureczek zawsze posłodzi! – skomentowała jedna z jeszcze nieprzedstawionychkobiet.

– Wyłącznie po to, żeby wam było przyjemnie! – zapewnił Jureczek i z powrotem usiadł nakrześle.

– Wisława Wojciechowska – przedstawiła się krótko siedząca za nim kobieta z kokiem zebranym z bujnych, ciemnych włosów. Była nienagannie elegancka, niewątpliwie najelegantsza ze wszystkichzebranych.

Ją także Lonia znała z widzenia. Jeśli się żyje odpowiednio długo i nie zmienia się miejsca zamieszkania, to w gruncie rzeczy wszystkich z okolicy trochę się zna. Ludzie mijają się w sklepach i urzędach, w kościele i na ulicach, na wydarzeniach kulturalnych (o ile tylko jakieś się trafią) i coraz częściej w kolejkach w przychodni. Zwłaszcza że plan dnia większości osób w ich wieku wygląda dość podobnie: nie chodzą już do pracy (chyba że bawią komuś dzieci albo własne wnuki); zamiast tego mają całe dnie do zagospodarowania. I gospodarują: porannymi zakupami, południowymi spacerami po mieście po coś albo tylko na niby po coś; popołudnia przepędzają albo z telewizorem, albo na jakichś zajęciach „Akcji – aktywizacji”.

Wisława była córką powojennego burmistrza Brzezin, sama także wyszła za dobrą partię i całe życie przepędziła jak pączek w maśle. Choć, trzeba przyznać, bardzo szczupły pączek. Trzymała się prosto, sztywno, jak prawdziwa szlachcianka. Albo trochę zadzierała nosa, albo miała problemy zkręgosłupem…

„Zprofilu podobna do Jandy – oceniła w myślach Lonia. – Z tym że postarzonej o dobre dziesięćlat”.

– Halina Czarnecka – przedstawiła się tymczasem kolejna osoba, a zrobiła to cicho i pospiesznie. Jeden rzut oka na jej strój i twarz wystarczał, by dostrzec, że jest pogrążona w głębokiej, świeżejżałobie.

„Prawda – przypomniała sobie ze smutkiem Lonia – Halinie w zeszłym miesiącu umarła mama”. Lonia pamiętała wciąż klepsydrę. Helena Wrzosek, dziewięćdziesiąt dwa lata – piękny wiek. W dodatku Lonia słyszała, że mama Haliny do końca zachowała żywotność i zdrowie; ją także Loniakojarzyła.

Ze współczuciem popatrzyła na Halinę. Pomimo zmarszczek wyglądała jak smutne, osierocone dziecko. „Dobrze, że przynajmniej tu przyszła – pomyślała Lonia. – Trzeba by ją jakoś wziąć pod skrzydła, rozruszać”.

Pochłonięta rozważaniem, jak pomóc znajomej, Lonia przegapiła wystąpienia pozostałych kursantów. Nieważne. Mają cały rok, żeby się lepiejpoznać.

***

Po zakończonych prezentacjach Zuza opowiedziała im o cechach gliny i metodach pracy z tym materiałem, o formowaniu, malowaniu, szkliwieniu, wypalaniu – wszystkich nieodzownych etapach glinianego rękodzielnictwa, aż niepostrzeżenie minęły całe zajęcia i wszyscy zaczęli rozchodzić się do domów.

– A babcię proszę pozdrowić! Od Jadwigi Różańskiej! – Usłyszała jeszcze Lonia, gdy przesuwała się w stronę drzwi.

Sala była długa, dość wąska, tak że między stołem a ścianą trzeba było się trochę przecisnąć. Uroku dodawały pomieszczeniu duże okna i wiszące w nich w makramowych plecionkach różne kwiaty doniczkowe. Trzeba przyznać, nawet dośćzadbane.

Lonia postarała się znaleźć bliskoHaliny.

– My chyba idziemy w tę samą stronę? – zagadnęła możliwieneutralnie.

Halina spojrzała na nią niezbyt przytomnie. Może się nałykała prochów uspokajających alboco?

– W sensie… metaforycznym?

Lonia się roześmiała, ciepło izaraźliwie.

– W zasadzie w każdym. Ale w tej chwili akurat chodziło mi o to, że mieszkamy niedaleko siebie. Pójdziemyrazem?

Halina sięrozejrzała.

– Czemu nie. Z tym że przyszłam tutaj z Wisią, właściwie to ona mnie zmobilizowała… Więc nie wypada mi tak bez niejznikać…

– Wobec tego zaczekajmy i na Wisię – zaproponowała niezrażonaLonia.

– Jest tam. – WskazałaHalina.

Wisia starannie zamknęła za sobą drzwi toalety i zgasiła światło. Teraz szła w ich kierunku, wycierając ręce w chusteczkęhigieniczną.

– Dzień dobry, pani Loniu – przywitałasię.

– „Pani”…? – zdziwiła się Lonia. Nie lubiła zbędnego formalizowania. – Jakby dobrze poszperać w pamięci, to znamy się od czasów szkolnych, więc chyba możemy sobie mówić „cześć” i poimieniu?

– No tak… – zreflektowała się Wisława. – Tyle lat jakoś się nie składało… Nie miałyśmy bezpośredniego kontaktu… Ale naturalnie. Cześć.

– Ty mieszkasz na Osiedlu Kwiatowym, prawda?

– Prawda – przytaknęła Wisia, wysuwając nieco podbródek, jakby tym gestem chciała przypomnieć, że imponująca willa Wojciechowskich jest ozdobą całejokolicy.

– A my tuż obok, na Przedwiośniu. Możemy więc wracać razem – orzekła Lonia. – Na razie jeszcze jest widno, ale wkrótce listopad, z dnia na dzień zrobi się ciemno, ziąb. Razem zawszeraźniej!

– Racja – przyznała Wisia.

Przez całą tę ich wymianę zdań Halina pozostawała wycofana. Kobiety – niepisaną umową – postanowiły nie zmuszać jej na siłę do konwersacji. Najważniejsze, że wyszła z domu, że mimo bólu dała się otoczyć ludziom. Z czasem i ona się rozrusza. Czas, ten cichy lekarz, wszystko w końcuzagoi.

***

koniec darmowego fragmentu

zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Tekst: Paulina Płatkowska

Tekst opowiadania: Beata Bello

Redakcja: Iwona Krynicka

Korekta: Aleksandra Kleczko

Projekt okładki i stron tytułowych: Krzysztof Rychter

Projekt graficzny i skład: Agnieszka Władyka

Projekt logotypów: Maciej Szymanowicz

Przygotowanie wersji e-book: Anita Pilewska

SILVER oficyna wydawnicza Iwona Krynicka

ul. Madalińskiego 67C m. 5

02-549 Warszawa

[email protected]

ISBN: 978-83-961727-1-6