Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Bądź sobą” to książka łącząca w sobie poradnik z częściową biografią, okraszona przemyśleniami głównego bohatera i malowniczymi metaforami. Dla każdego sfrustrowanego swoim życiem i otoczeniem człowieka, bez podziału na szufladki. Jeśli kiedykolwiek chcesz zacząć wieść szczęśliwe życie, a presja otoczenia nie pozwala Ci zaczerpnąć powietrza — powinieneś zastosować co najmniej kilka z przedstawionych w książce metod.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 147
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Lucyfer, 2016
„Bądź sobą” to książka łącząca w sobie poradnik z częściową biografią, okraszona przemyśleniami głównego bohatera i malowniczymi metaforami. Dla każdego sfrustrowanego swoim życiem i otoczeniem człowieka, bez podziału na szufladki. Jeśli kiedykolwiek chcesz zacząć wieść szczęśliwe życie, a presja otoczenia nie pozwala Ci zaczerpnąć powietrza — powinieneś zastosować co najmniej kilka z przedstawionych w książce metod.
ISBN 978-83-65543-27-1
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
BLOG
przejdź na stronę bloga
KANAŁ
przejdź na stronę kanału Wujek Lucyfer
FAN-STRONA
przejdź na fanpage Wujek Lucyfer
FAN-GRUPA FACEBOOK
przejdź do grupy Szatany Internetu
Dla tych wszystkich
którzy wciąż tkwią w swoim świecie,
ukrywając prawdziwych siebie za maskami,
zamykając się w szafie złudzeń i powtarzając,
że wszystko jest naprawdę „OK”.
Mam nadzieję, że pomogę wam
znaleźć drogę do szczęśliwego życia.
Dla mojej mamy Ewy i mojej najlepszej przyjaciółki A.
Dziękuję, że zawsze przy mnie byłyście,
mimo wszystkich wariactw i dramatów,
jakie Wam serwowałem.
Dla wszystkich moich fanów
dzięki którym mam siłę
i ochotę pisać, nagrywać, tworzyć.
Jesteście super.
Zamiast wstępu — Uśmiechnij się
Założę się, że nie dasz rady sobie wyobrazić siebie z rudym kotem w kowbojskim kapeluszu siedzącym na Twojej głowie.
Ojej, udało ci się? No dobra. To w takim razie przegrałem zakład… Dobrze, że nie spytałeś/nie spytałaś, o co się zakładamy, bo musiałbym coś ci dać. A tak — mogę dać ci to z czystej, nieprzymuszonej woli.
Zastanawiałem się dłuższy czas, CO mógłbym Ci dać. Spędziłem na tym godziny. Czasem w środku nocy, czasem w środku dnia. A czasem nawet we śnie. Zastanawiałem się, co najlepszego mam, czym mogę się podzielić z kimś takim jak Ty. I wiesz co? Pomyślałem sobie, że najlepiej będzie, jeśli dam ci mądrą książkę. Nie dlatego, że lubisz takie prezenty, tylko dlatego że to najlepsze co mogę zrobić dla Ciebie.
Napisałem więc książkę, o tym jak przejść z depresji na ekspresję — to znaczy po prostu bycie sobą, niezależnie od tego, kim jesteś. Musisz wiedzieć, że możesz być sobą, nie musisz się dołować z powodu tego, że jesteś inny/inna. To jest Twoja moc.
Dlaczego akurat o depresji? Bo na tym, jak sobie z nią poradzić, znam się najlepiej. Po prostu chciałem dać Ci najlepszą rzecz, jaką mogę stworzyć w tym momencie swojego życia. Czyli spoko książkę o tym, jak być sobą i cieszyć się życiem. Jak wykorzystać pełnię swojego potencjału.
Generalnie, kiedy to piszę, myślę sobie o tym, jak zareagujesz na te słowa. Wyobrażam sobie Ciebie. Oczywiście bez kota na Twojej głowie w kowbojskim kapeluszu na jego głowie. I w dodatku nie rudego. Wyobrażam sobie, jak czytasz te słowa i zastanawiam się, czy zaraz się uśmiechniesz.
Możesz zrobić mi tę przyjemność i teraz się uśmiechnąć? Nie, serio. Uśmiechnij się, bo inaczej do końca życia będę sobie wyobrażać Ciebie z durnym, rudym futrzakiem na czubku głowy.
Dziękuję, teraz jestem gotowy, żeby pisać dalej.
W tej książce zawarłem swoje przemyślenia dotyczące tego, co przeżyłem. Jako że jestem transseksualistą, biseksualistą, artystą, pisarzem, osobą samodzielnie myślącą i zainteresowaną rozwojem duchowym, zdobywaniem niezależności i życiem w zgodzie z naturą… Miałem raczej ciężko w życiu :) Ludzie nie lubią takich outsiderów, a szczególnie jeśli brak im pewności siebie. Jeszcze pół biedy, kiedy masz w sobie dość odwagi, żeby odrzucić wszystkie wątpliwości. Ale ja taki nie byłem od początku.
Poradziłem z presją otoczenia i depresją, więc w związku z tym uznałem, że mogę i chcę podzielić się przemyśleniami, bo może to pomóc innym, którzy nie mogą się odnaleźć w swoim życiu. A bardzo by chcieli. Być może chodzi o Ciebie. Albo o bliską Ci osobę, kolegę, przyjaciółkę, sąsiada.
To bardzo ważne, żeby dzielić się takimi historiami z innymi. Każdy z nas, kto chodzi po tym świecie, wie coś, czego nie wie druga osoba. Ty wiesz coś, ja wiem coś. Ja chciałbym wiedzieć jak najwięcej, dlatego czytam książki i słucham ludzi takich jak Ty.
Wiedza to potęga, którą chcę się dzielić. Z Tobą. Dlatego ta książka jest bardzo osobista — opowiada o tym, co sprawiło, że wiem, jak poradzić sobie z presją otoczenia i depresją z powodu tego, że się nie pasuje do społeczeństwa. Jako, że dałem sobie z tym radę, to warto „mnie poczytać” :)
To nie do końca jest poradnik, a raczej zgrabny miks biografii z poradnikiem. Możliwe, że niezbyt chronologicznie opowiedziałem swoją historię, ale tak naprawdę to nie ma znaczenia.
Zachowaj otwarty umysł, baw się czytając, ale wyciągaj też wnioski dla siebie, żeby poprawić swoje życie, uwolnić się, wyjść w końcu z tej znanej wszystkim szafy. Bądź sobą. Inni są już zajęci!
Kiedy jesteś dzieckiem, to wszystko jest takie proste i piękne. Nie masz wątpliwości, że jesteś ósmym cudem świata i wiesz jak wykorzystywać wszystkie swoje talenty. Dorastając z ciekawością słuchasz innych, starszych i tylko teoretycznie mądrzejszych od Ciebie ludzi i nagle wszystko staje się skomplikowane. Teraz wiem, że to tylko złudzenie optyczne. To trochę jakby ludzie kazali Ci dla wygody zasłonić oczy. Komu z nas przyjdzie do głowy, że zasłanianie oczu wcale nie jest wygodne? Nielicznym, niestety. Zasłaniając oczy przed światem nie dość, że nic nie widzisz, to jeszcze ręce masz zajęte. Gdzie tu wygoda? Ach, no tak. Pewnie chodzi o to, że nie musisz już rozumieć co widzisz — bo nic nie widzisz. I masz zajęcie dla rąk, które nie jest wymagające. Nie, to wciąż jest bardzo kiepskie uzasadnienie. Zdejmuj ręce z oczu, ale już. I popatrz na mnie sprzed kilku lat.
Kilka lat temu jeszcze nie wiedziałem, co mi dolega, a co dopiero jak to leczyć. Myślałem, że wystarczy, że postaram się b a r d z i e j, będę słuchać, co radzą mi koleżanki i co piszą w nastolatkowych gazetkach. Dzieliłem się. To znaczy nie dzieliłem się cukierkami z innymi, tylko dokonywałem podziału na to, co według otoczenia jest poprawne, a co nie. To, co nie było, odrzucałem. Wtedy to było jak sprzątanie w pokoju. Śmieci do śmieci, ubrania do prania, książki na półki. Jednak teraz, gdybyście stanęli obok mnie i spojrzeli na moje życie sprzed kilku lat, zobaczylibyście to samo co ja. Obcinam sobie nogę i mówię, że nie jest mi potrzebna — odrzucam cechy mojego charakteru, mojej osobowości. Czyste szaleństwo. Nie róbcie tego w domu, to bardzo niebezpieczne.
Jak to możliwe, że człowiek jest w stanie sobie wyrządzić taką krzywdę tylko dlatego, że inni powiedzieli, że i c h to nie bolało i pomogło?
W pierwszej chwili, kiedy trochę otrzeźwiałem i pozbyłem się złudzeń, nie mogłem uwierzyć w to, jak bardzo naiwny byłem. Ludzie mówili skacz w ogień, to ci pomoże — a ja nawet się nie zastanawiałem. A przecież jeśli nie rozważasz swoich uczuć, nie podważasz zdania innych, jesteś po prostu zdalnie sterowanym robotem. Uczucia tkwią w Tobie i niszczą Cię jak rdza, ale ty nie wiesz dlaczego jesteś taki smutny/smutna. Dlaczego?
Zacznijmy od początku. Musisz wiedzie, ć kim byłem, kim się stałem i co musiałem przeżyć, żeby zrozumieć, że się pogubiłem. Potem pokażę Ci, jak się zbierałem do kupy. Tylko wtedy zrozumiesz, jak sobie pomóc, jak samemu pozbierać się do kupy.
Ja zawsze byłem inny niż wszystkie dzieci. W wieku siedmiu lat napisałem pierwszą książkę — opowieści z krainy smoków i zilustrowałem ją obrazkami. Uwielbiałem fantastykę już jako dzieciak. Magię, smoki, czarownice, duchy lasu. Wyobrażałem sobie, że żyję w świecie pełym ukrytych stworzeń. Codziennie szukałem ich i prowadziłem dzienniki badawcze. Kiedy o tym myślę, uśmiecham się szeroko. To była prawdziwa m a g i a, jaką znają tylko dzieci. Nie żałuję, próbuję ją odzyskać i żyć nią od nowa.
Chodziłem po drzewach, bawiłem się w wynalazcę, malowałem i fotografowałem. Żywe srebro, wszędzie było mnie pełno, cały czas wymyślałem nowe rzeczy, nowe wynalazki, nowe historyjki i nowe zabawy. Korzystałem ze wszystkich moich mocnych stron, ile wlezie i to przynosiło zachwyt sąsiadów, nauczycieli, mojej mamy i radochę dla mnie, że ich cieszy to, że jestem. To było naturalne, każde dziecko intuicyjnie wykorzystuje swoje najbardziej wyróżniające je cechy jako mocne podparcie dla wszystkiego, co robi i o czym marzy.
Oczywiście bywałem w Kościele. Wyobrażałem sobie Jezusa jako takiego fajnego facia z miłymi oczami, który będzie chciał się ze mną bawić iszukać smoków. A gdyby smok chciał mnie zaatakować, to byłem pewien, że Jezus mnie obroni. Był moim przyjacielem, który zawsze jest obok — tak mówili dorośli, więc tak było. Modliłem się do niego i jego taty — bo ja nie znałem wtedy swojego, więc pomyślałem, że jego ojciec może być moim, skoro tak mówi ksiądz. Takie to jest proste i pełne miłości! Dlaczego dorośli tak nie potrafią?
Moją ulubioną zabawą było udawanie, że jestem postacią z filmu. Chyba od początku miałem w sobie coś z aktora. Indiana Jones chowający się pod łóżkiem przed toczącym się kamieniem, Power Ranger sterujący Zordonem (drzewem). Byłem architektem budującym zamek z tajnymi przejściami. Supermagiem, silniejszym od Voldemorta. Odprawiałem rytuały jak czarownice z Salem, paląc swoje życzenia w ogniu świeczki. Ale dla mnie to była wtedy najsilniejsza magia, płomień ziszczania marzeń!
Czułem w głębi gdzieś, że nie chcę być dziewczyną, ale uznawałem, że może mi to minie albo po prostu będę chłopczycą. Lubiłem jeździć na koniach, na deskorolce, rowerze. Pływałem i podziwiałem swoje mięśnie, porównując je z mięśniami chłopaków z mojej grupy pływackiej. Ubierałem się w cokolwiek, byle wygodnego, bo uwielbiałem się ruszać. Lubiłem się wygłupiać.
Nie widziałem, jak na to patrzą inni. Nie obchodziło mnie to, bo byłem szczęśliwy, wszyscy dorośli wokół mnie też byli ze mnie zadowoleni. Czasem męczyło ich to, że mam niewyczerpane pokłady energii, ale nigdy nie narzekali. Chyba po prostu miałem szczęście, że rodzina nie gasiła mnie nigdy. A może pecha? Nauczyli mnie wszyscy, że dorośli zawsze mają rację. I to się sprawdzało, póki to byli moi dorośli, którzy mnie kochali i nie chcieli mnie ograniczyć.
I trafiłem do piekła — szkoła. Jeszcze w podstawówce nie było tak źle, ale dzieciaki mnie nie lubiły, bo byłem zbyt postrzelony i dziwny. W dodatku miałem same dobre oceny. Za to nauczyciele bardzo mnie lubili. Startowałem w konkursach plastycznych, literackich, olimpiadach. Tu również mnie nie ograniczano — doceniono mój talent artystyczny, pomysłowość. Dorośli popychali mnie we właściwym kierunku — dokładnie takim, w jakim chciałem iść. Nie przejmowałem się tym, że moi rówieśnicy mnie nie lubili. Wychowywałem się bez częstego kontaktu z innymi, byłem i jestem raczej i n t r o w e r t y c z n y. Zresztą na przerwach w podstawówce zawsze czytałem książki, więc nie było ze mną kontaktu. Wolałem przemierzać las z kocimi wojownikami, niż rozmawiać z innymi dzieciakami o głupotach. Nie lubiłem pracy w grupie, jestem indywidualistą. Niby dlaczego mieli mnie darzyć sympatią?
W gimnazjum zderzyłem się z mocnym hejtem. Niestety wtedy już się ugiąłem. Dorośli przestali być moim autorytetem, kiedy poznałem na wpół dorosłych rówieśników. Każdy czymś chciał się popisać, mi to imponowało. Nauczyciele nie pomagali mi już, tylko hamowali mój rozwój. Zamiast wysyłać na konkursy, olimpiady i chwalić za kreatywność — wprowadzali ograniczenia. Nie wolno było rysować w zeszytach, co dla mnie było niewykonalne. Uwielbiałem słuchać lekcji, nie lubiłem ich notować. Wolałem słuchać i rysować. Dostawałem za to opieprz. I skończyło się zaufanie do dorosłych. Moi rówieśnicy wciąż mnie nie lubili ze względu na mój indywidualny styl bycia. I indywidualizm zmieniał się powoli w aspołeczność, ale najpierw przybrał formę sztucznej ekstrawersji.
Już wtedy rozważałem, czy da się być chłopakiem, ale ciągnęło mnie do chłopców, więc uznawałem, że jestem dziewczyną, skoro tak. Kompletnie nie wiedziałem, kto to jest gej, biseksualista czy transseksualista. Jakbym wtedy o tym usłyszał, powiedziałbym: to chyba ja! Ale nie usłyszałem, bo nie mówiono o takich rzeczach. Moja mama miała otwarte podejście do takich spraw (wciąż ma!), więc nie mówiła nic, co mogłoby mnie naprowadzić. Jakby narzekała na homoseksualistów czy cokolwiek — może bym zrozumiał siebie szybciej. Ale tak najwyraźniej miało być.
W podstawówce i w przedszkolu kumplowałem się z chłopakami. Razem wywijaliśmy numery, biliśmy się i tak dalej. W gimnazjum nie miałem kumpli. To znaczy miałem, ale traktowali mnie dziwnie. Raz jak kumpla, raz jak dziewczynę. Wtedy zaczęło mi się mieszać w głowie. Chciałem mieć chłopaka, ale nie chciałem bawić się w te dziewczyńskie rzeczy. W końcu stwierdziłem, że nie ma rady. Jak chcę mieć kogoś, to muszę coś ze sobą zrobić. I wtedy w lustrze przestałem widzieć siebie. Zacząłem widzieć brzydką dziewczynę w niemodnych ubraniach sportowych. Więc… Zacząłem czytać gazety dla dziewczyn 13—16, żeby zrobić coś z tematem. Tony gazet. Studiowałem dziewczyńskość, w sensie dosłownym nie metaforycznym. Przykro mi jak patrzę na to z perspektywy czasu, bo widzę, jaką krzywdę sobie zrobiłem.
Przez całe gimnazjum byłem nieszczęśliwy. Wiecznie miałem złamane serce, wiecznie byłem obiektem kpin z każdego możliwego powodu. Liceum próbowałem skończyć cztery razy i nie udało mi się. Nieważne gdzie trafiałem — czy do szkoły plastycznej, czy do szkoły dla dorosłych — nie pasowałem. Zawalałem coraz więcej spraw. Zacząłem się leczyć — brać leki na depresję i myśli samobójcze. Nie pomagały na długo, ciągle byłem w impasie.
Pewnie mnie rozumiesz. Ja uśmiecham się smutno do klawiatury, kiedy to piszę. Nie było mi łatwo, tak jak nie jest łatwo wszystkim osobom z tym rodzajem depresji. Ktoś wymógł na nas zmiany, których nie potrzebowaliśmy. Potrzebowaliśmy czegoś innego, ale nie mieliśmy pojęcia czego i to nas zgubiło. Zamiast utwardzić się wewnętrznie, utwardziliśmy swoją powierzchowność i zamknęliśmy swoje marzenia, mocne strony i wszystko co dobre pod grubą ochronną skorupą.
Teraz od Ciebie zależy, czy zmienisz tę skorupę w kokon. Ja to zrobiłem. Pomogła mi desperacja i troszkę obojętności na ludzi, którą miałem, kiedy byłem w fazie zwlekania z podcięciem sobie żył czy wzięciem wszystkich psychotropów, jakie miałem pod ręką.
Kilka lat później, kiedy miałem 19 lat, pojechałem na Woodstock. Zdecydowałem się z dnia na dzień. To znaczy wieczorem rozmawiałem z kumpelą, z którą grywałem na forach męskimi postaciami (zajebista zabawa dla pisarza-transseksualisty, nie uważasz?). Powiedziała, że sesję musimy przerwać, bo jedzie na Woodstock. Spytałem co to. Opowiedziała mi. Jako, że miałem wtedy mocną zajawkę na punk, stwierdziłem, że może wyrwę się tam i poznam kogoś fajnego. Albo przynajmniej się upiję w innym miejscu niż w domu. Rano jechałem już do wielkopolskiego. To było coś! Czułem się inaczej, kiedy ludzie w pociągu zaczepiali mnie i pytali, czy jadę na Woodstock (miałem irokeza i punkową kurtkę z ćwiekami, glany do kolan — pewnie dlatego mnie zaczepiali). Popołudniu miałem już 6 znajomych, z którymi popijałem whiskey w pociągu. Ledwo z niego wysiadłem, ale było naprawdę fajnie. Wreszcie spotkałem ludzi tak samo porąbanych jak ja! Czułem się szczęśliwy jak nigdy. Na miejscu. Spróbuj zrozumieć, jakie to było oszałamiające uczucie. Nagle rozwiązał się supeł w mojej głowie.
Na Woodstocku spotkałem masę osób, które opowiedziały mi swoje historie i zasiały we mnie ziarno nadziei. Przede wszystkim spotkałem chłopaków, z którymi bawiłem się jak nigdy. Żadnych uprzedzeń, czysta zabawa.
Ale najważniejsze było spotkanie z księdzem i transseksualistą.
Przechadzałem się drugiego dnia po terenie Woodstocka i trafiłem na chrześcijański namiot. Zdziwiło mnie to, że pod tym namiotem obok księży i siórstr zakonnych stoją sobie panczury i goci, metale. Oczy otworzyłem szeroko ze zdziwienia, usiadłem sobie z boku i zacząłem się im przyglądać. Próbowałem zrozumieć, co właśnie widzę, bo dla mnie to był szok. Ale miły szok. Od kilku godzin doznawałem samych takich szoków. Podszedł do mnie ksiądz i dziewczyna. Pytali się czy wszystko w porządku ze mną. Był upał, więc zwracali uwagę na innych. Tak, tak powinno się dbać o ludzi wokół, szczególnie na imprezach takich jak Woodstock. Oni nie byli obojętni — to bardzo ważne i ludzkie. Oczywiście nic mi nie było, ale ksiądz zwrócił uwagę na to, że wyglądam na bardzo nieszczęśliwego. To musiało się rzucać w oczy w takim miejscu jak Woodstock — tam wszyscy byli szczęśliwi. Nie dziwię się — mieli kilka dni na oderwanie się od schematu i napełnienie płuc wolnością.
Zaczęliśmy rozmawiać, usiedliśmy sobie. Ksiądz pytał, w co wierzę. Okazało, że moja wiara w Boga jest trochę bardziej skomplikowana. Opowiedziałem mu o tym, co czuję. O tym, że wierzę w istnienie Boga, ale nie rozumiem dlaczego dla niektórych wierzących w Niego, nie istnieją anioły, które powołał do życia przed ludźmi. Wyznałem mu też, że Bóg dla mnie nie jest kimś specjalnym, bo czuję się pokrzywdzony przez to, co wymyślił dla ludzi (różne prawa, obowiązki i zasady). Opowiedziałem mu też o innych bogach, o ezoteryce i okultyźmie, o kontakcie z Matką Naturą. I szok po raz kolejny. Uznał to za interesujące. Był też ciekawy, po prostu ciekawy, co mam do powiedzenia. W takich momentach człowiek otwiera się. Ani on, ani ja nie mieliśmy na celu przeciągania drugiej osoby na swoją stronę. Opowiedziałem mu o swoich wątpliwościach. O tym, że czuję się niesprawiedliwie potraktowany przez Boga, bo nie mogę być tym, kim chcę. Ksiądz powiedział, że Bóg kocha każdego i że to, co mówię, powiedzieli mi ludzie, nie Bóg. Uświadomił mi, że to, co ja widzę jako przeczucie, intuicję, swoisty dar widzenia tego, co niewidzialne, to w jego wierze jest głos Boga właśnie. Długo jego uśmiech i słowa dudniły mi w głowie. Był niesamowicie sympatycznym facetem. Właśnie tak — nie kapłanem natchnionym do szpiku kości, a zwykłym facetem poświęcającym swoje życie temu, co kocha najbardziej.
Drogi mój Czytelniku i Czytelniczko. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo pomógł mi ten zwyczajny, katolicki ksiądz. Jestem tak niezwykle wdzięczny temu człowiekowi za to, że zerwał mi pierwsze łuski z oczu. Zrozumiałem, że nie jestem zły i nie jestem wariatem, który nic nie osiągnie w życiu. Zrozumiałem, że to inni tak uważają. Nie Bóg. To mnie uskrzydliło.
Wtedy przestało mi się w żołądku przewracać na myśl o Kościele. Zacząłem rozumieć, że tak samo jak społeczeństwo dzieli się na stereotypowców (czyt. osoby popierające chore normy społeczne jako jedyne słuszne postawy) i otwarte umysły, tak samo dzieli się każda grupa społeczna.
A potem spotkałem transseksualistę. Opowiedział mi swoją historię. O zmianie płci, o tym, ile to zmieniło, jakie było jego dzieciństwo. Chłonąłem jego słowa, bo był bardzo interesujący. Wciąż nie wiedziałem, dlaczego aż tak interesujący, ale słuchałem go, starałem się nie oceniać. Wypiliśmy razem piwo, tuż przed jego wyjazdem do domu.
Wróciłem do domu. Śmierdziałem tak, że mama chciała spalić moje ubrania :) Ale byłem szczęśliwy jak nigdy. I ona też to widziała. Może nawet wcześniej niż ja wiedziała, że zmienię się teraz całkowicie? Padłem na łóżko i spałem 24 godziny, bo przez trzy dni byłem na nogach i prawie nic nie jadłem.
Moje życie zaczęło się zmieniać. Czy raczej wreszcie to ja się wziąłem za przeprowadzenie zmian. W drugiej części książki opiszę Ci wszystkie potrzebne metody i narzędzia, które wykorzystałem do rozprawienia się z przeszłością. Krok po kroku opowiem Ci, jak to zrobiłem i jak Ty możesz to zrobić.
Zanim jednak przejdę do praktycznych umiejętności, poznaj mechanizm wpędzania w depresję. To bardzo istotne — kiedy zrozumiesz, jak to działa, w przyszłości będziesz w stanie się przed tym ochronić, zanim dopadnie Ciebie.
Zaczniemy od dupy strony.
Wyobraź sobie, że z przyjemnością realizujesz swoje ambicje, a wokół Ciebie są sami ludzie, którzy Ci gratulują i pytają, jak to osiągnąłeś/osiągnęłaś. Czasem ktoś zadaje Ci trudne pytanie, ale Ty odpowiadasz na nie z uśmiechem i spokojem. Wyobraź sobie, że masz dość siły i cierpliwości by osiągać te cele, na których TOBIE zależy, a inni czekają na rezulataty i dopingują Cię. Jesteś szczęśliwą osobą, która jest akceptowana i kochana za to, że jest sobą i ma odwagę być sobą.
Jak to się stało, że tak nie jest? Zaraz do tego dobrniemy. Pewne jest to, że kiedyś spotkała Cię przyjemność bycia akceptowanym. Gdyby cię nie spotkała, nie czułbyś i nie czułabyś teraz takiego cierpienia. Ono jest tak silne, bo znasz coś o wiele lepszego. A im lepsze znasz uczucia, tym gorsze wydaje się cierpienie.
Spróbuj przypomnieć sobie chociaż jeden moment, gdy powyższa sytuacja miała miejsce. Kiedy byłeś/byłaś akceptowany lub akceptowana. Jeden wystarczy, ale kiedy znajdziesz więcej, wybierz najszczęśliwszą wersję siebie spośród tych, które widzisz. To jesteś ty. Rozpłyń się w tym obrazie. Pozwól sobie całkowicie opuścić rzeczywisty, otaczający Cię świat. Nie jest Ci w tej chwili potrzebny. Odpuść go. Przerwij czytanie na kilka minut.
Cieszę się, że mogę ci zafundować taki piękny odlot, ale teraz wróćmy na chwilę na Ziemię. Jesteś tego wart/warta. Mało tego, powiem Ci, że w tej chwili gdzieś głęboko w Tobie jest ukryta ta wersja Ciebie. Nie czujesz jej — wiem. Nie wierzysz w nią — wiem. Ale ona tam jest i oswój się z tą myślą. Jest w Tobie wspaniała osoba, którą inni wprost pragną spotkać. Marzą o tym, żeby spotkać kogoś tak silnego i stabilnego, kto potrafi pokazać jak się żyje. Zaciśnij pięść mocno i powiedz do siebie: tak!
W Tobie jest siła, ale nie wykorzystujesz jej. Dlatego może Ci się wydawać, że nie jesteś osobą godną podziwu, ambitną, silną i zdecydowaną. Jednak pamiętaj — wydaje ci się.
Dlaczego depresja, biorąca się z presji otoczenia wywieranej na Ciebie, jest tak trudna? Dlaczego pewien odsetek ludzi nie dożywa sukcesu w walce z nią? Jest kilka trybów w tej maszynie, które gwarantują jej skuteczność.
Ale po pierwsze, czym jest presja wywierana przez otoczenie?
Otoczenie to zazwyczaj Twoi rówieśnicy, rodzina, koła zainteresowań, czasem całe grupy, w których życiu uczestniczysz. Grupy te mają określone wzorce zachowań i wiadomym jest, że jeśli wykroczysz poza ich normy to… Zaczynają wywierać na Ciebie niejako presję, żebyś wrócił/wróciła do szeregu.
Możesz spytać: Dlaczego oni mi to robią? Chcę być sobą!
Oni robią to tylko dlatego, że siłą grupy jest jej jedność, a zatem i jednolita struktura. Odstępstwa są zagrożeniem dla siły grupy. To strasznie stary, archaiczny instynkt człowieka. Wywalić z wiochy tego, który czymś się wyróżnia. Na tej zasadzie tępiono czarownice. Zrozum, że to jest automatyczna reakcja, zakodowana głęboko w podświadomości, może nawet na poziomie genów. Oczywiście zrozumienie nie powinno u Ciebie iść w parze z pełną akceptacją i biernością.
Jeśli dasz się wepchnąć z powrotem do szeregu, możesz stać się strasznie nieszczęśliwą osobą. Szczególnie jeśli wyłamanie się wiązało się dla Ciebie z pasją, sposobem na wyrażenie siebie, swojej osobowości, swoich upodobań. Zaczniesz się dusić i wtedy może zakiełkować depresja. Można z tym walczyć od razu, zanim zacznie boleć. Poznaj więc główne czynniki, które cechują presję otoczenia.
Przede wszystkim społeczeństwo, otoczenie, osoby popularne i ich wyznawcy. „Większość” to autorytet, który przemawiając, ustala reguły gry. Jeśli jedna osoba mówi, że jesteś koniem — nie wierzysz jej i śmieszy cię to. Jeśli trzy osoby mówią ci, że jesteś koniem — zaczynasz się zastanawiać. Jeśli tysiąc osób, w tym sławny autor poradników oraz twój najlepszy przyjaciel mówią, że jesteś koniem — cóż, pewnie mają rację, a Ty zastanawiasz się, co z tym zrobić. Może przeprowadzisz się na wieś i zamieszkasz w stodole?
Czym są stereotypy? Produktem, który w techniczny sposób ma pomóc umysłowiw katalogowaniu informacji, ale zubaża zdolność do pozostawania otwartym na doświadczenia,rozwój i często rujnuje szczęście. Stereotypy pochodzą z lenistwa naszego mózgu i jego naturalnej potrzeby chronienia się przed zagrożeniami. Otwartość na wszystko wydaje się większości z nas równoznaczna z odsłonięciem się i brakiem defensywy w razie ataku. Mózg łączy informacje i oznacza potencjalne zagrożenie według tego, co jest dla nas najważniejsze.
Dlatego każdy gej to zboczeniec, katolicy to inkwizycja i mohery, a polityk to złodziej i patologiczny kłamczuch. Stereotypy nie dopuszczają do tego, żebyś uwierzył lub uwierzyła, że istnieją geje, którzy niczym nie różnią się od Brada Pitta, katolicy, którzy potrafią kochać bliźniego, nawet jeśli ten jest z probówki czy politycy, którzy chcą naprawić gospodarkę. Po prostu zamykają cię na takie możliwości.
Ja dopuszczam, że wszystko jest możliwe i jestem otwarty na ludzi. Dla mnie ważne jest to, co dobrego robią ci ludzie. Jeśli spotkam satanistę, którego wiara polega tylko na słuchaniu metalu i noszeniu odwróconego krzyża, ale nie robi nikomu krzywdy — dlaczego miałbym go odrzucić? Przez wzgląd na muzykę czy symbol?
Grupy tworzą swoje własne stereotypy, żeby ujednolicać swój wizerunek. I chociaż każda grupa składa się z kompletnie innych osób, podobnych do siebie w jednej lub maksymalnie trzech kwestiach — powstają zachowania normalne i nienormalne dla przedstawicieli grup. Jeśli wykraczasz poza to, co normalne, jesteś nienormany lub nienormalna czyli szkodzisz wizerunkowi grupy.
Stereotypy stają się narzędziem, które ma Cię pokonać. Nie daj się. Ludzie tracą naprawdę wiele oceniając innych płytko, po samej okładce. Tracą Ciebie. Bo wierzysz czy nie, też jesteś super. Na pewno potrafisz robić coś, na co ja mógłbym tylko zagwizdać z podziwem, ale sam nie dałbym rady tego zrobić. To jest właśnie wartościowe. I nie ma znaczenia dla mnie, jak wyglądasz, w co wierzysz, kogo popierasz, komu kibicujesz. Póki nie krzywdzisz nikogo — nie mam dla Ciebie negatywnych uczuć.
Sporo ludzi uważa, że depresja to wymysł psychologów, stworzony i podkreślany po to, żeby zarobić dużo pieniędzy na naiwnych ludziach.
Sporo ludzi uważa, że depresja spowodowana przez presję otoczenia jest domeną słabych.
Sporo ludzi uważa, że wystarczy się wziąć w garść i kopnąć w dupę, żeby pozbyć się depresji.
MIT MIT MIT
Depresja pochodzi z epoki lodowcowej. Pozwalała ludziom przetrwać ciężkie zimy. Dzięki niej nie marnowali cennego tłuszczyku, który ich ogrzewał i nie podejmowali ryzykownych aktywności na mrozie, które mogłyby ich zabić. Jedli mniej, więc starczało im na dłużej prowiantu. Spali więcej, więc zachowywali energię potrzebną do ogrzania.
Depresja jest domeną wrażliwych, ale wrażliwi nie są słabi. Wrażliwi czują mocniej. Czują mocniej piękno świata i mocniej odczuwają porażki. Jednak jeśli odpowiednio nauczą się reagować na nacisk społeczeństwa, stają się silniejsi niż niewrażliwi ludzie. Wystarczy zrozumieć gdzie się utwardzić, żeby upadek nie był bolesny, a społeczeństwo nie sięgało do wrażliwych miejsc.
Depresję można pokonać tylko przez zrozumienie emocji i pragnień. Kopniak w dupę może pogorszyć sprawę, a wzięcie się w garść może nie zadziałać. Trzeba wiedzieć jak się kopnąć w tyłek i kiedy wziąć się w garść, żeby wyleczyć się z depresji.
Jak działają poszczególne fragmenty tej maszynki na Ciebie?
Autorytety pozbawiają Cię pozycji w Twoim świecie. Sprawiają, że czujesz, iż jesteś niżej w hierarchii, gorszy od nich. Zaczynasz się zastanawiać, czy jakakolwiek z Twoich racji ma sens, skoro większość i ta popularna osoba mówią, co jest właściwe. Ginie straszną śmiercią Twoje poczucie wartości.
Stereotypy zmuszają Cię do tłumaczenia się. Udowadniania tego, że jesteś jaki/jaka jesteś. Udowadniania, że naprawdę coś czujesz. Jeśli poddasz się temu wrażeniu, na wszystko będziesz musiał lub musiała znaleźć wyjaśnienie, żelazne dowody, najlepiej potwierdzone przez biegłych sądowych. Miażdżą poczucie pewności siebie.
Opiniezamykają ci drogę ucieczki. Tylko teoretycznie, bo to tylko linia narysowana na ziemi, ale gdzieś z tyłu głowy masz przekonanie, że jak ją przekroczysz, to stanie się coś bardzo złego. Nieokreślonego. Może jeśli przyznasz się, że lubisz wyciągnięte swetry, to przejedzie Cię autobus? Przecież ta małpa ruda mówiła, że swetry są okropne. Bach — Twoja niezależność umiera, rzężąc cicho w kącie.
Tak działa ta cholerna machina. A potem zaczyna się depresja głęboka, w której nie widzisz już nadziei i szans na lepszą przyszłość. Machina drąży dziurę w twoim sercu i duszy, a Ty jeszcze dorzucasz jej co jakiś czas węgla, żeby nie przestała pracować. Ten etap jest koszmarny i jeśli jesteś osobą, która go przeżywa powiem ci jedno.
Musisz się za to zabrać jak najszybciej, zerwać klapki z oczu i przestać słuchać innych. Zanim będzie za późno…