Bajki i baśnie koreańskie - William Elliot Griffis - ebook

Bajki i baśnie koreańskie ebook

William Elliot Griffis

3,4

Opis

„Bajki i baśnie koreańskie” to nie tylko zbiór opowieści, ale także okno na kulturę i historię Korei.

Daj się zaprosić w magiczną podróż przez koreański folklor. Zanurz się w tajemniczym świecie pełnym magii, smoków, duchów i innych niesamowitych istot. Poznaj opowieści, które prezentują historię Półwyspu Koreańskiego w zupełnie nowym, baśniowym świetle.

Czy jesteś gotowy na tę fascynującą podróż?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 202

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (5 ocen)
1
1
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MagdalenaLegimi123

Dobrze spędzony czas

polecam
00

Popularność




BAJKI I BAŚNIE

KOREAŃSKIE

Korean Fairy Tales

All rights reserved. No part of this book may be used or reproduced in any manner whatever without written permission except in the case of brief quotations embodied in critical articles or reviews.

Polish Translation Copyright © 2024 by Wydawnictwo Yumeka

Tłumaczenie z języka angielskiego: Aleksandra Karbowicz

Copyright © for the Polish translation by Aleksandra Karbowicz, 2024

Redakcja: Klaudia Ciurka, Klaudia Golon

Korekta: Angelika Chrzanowska

Skład i opracowanie graficzne: Klaudia Ciurka

Projekt okładki: Klaudia Hansel

ISBN ebooka: 978-83-967290-6-4

Tłumaczenie na podstawie tekstu dostępnego w domenie publicznej, źródło: Project Gutenberg (gutenberg.org).

Wydawnictwo Yumeka

ul. Piastów 9/143, 40-866 Katowice

www.yumeka.pl

www.instagram.com/wydawnictwo.yumeka

www.facebook.com/wydawnictwo.yumeka

Treści potencjalnie niepokojące: klasizm, przemoc, także wobec dzieci i zwierząt, stereotypy rasowe.

O Autorze

William Elliot Griffis urodził się 17 września 1843 roku w Filadelfii, zmarł 5 lutego 1928 roku w Winter Park na Florydzie. Większą część życia poświęcił badaniu kultury i historii Japonii oraz przybliżaniu ich Amerykanom poprzez wykłady, artykuły i książki.

Przygotował wiele publikacji oraz napisał ponad pięćdziesiąt pozycji literackich dotyczących przede wszystkim Japonii i Azji Wschodniej oraz znaczenia Amerykanów w tamtym regionie świata.

Zainteresowanie Japonią

William Elliot Griffis zainteresował się Japonią podczas studiów na Uniwersytecie Rutgersa w latach 1865–1869. Do Kraju Wschodzącego Słońca zaproszono go po raz pierwszy pod koniec 1870 roku, proponując mu posadę nauczyciela chemii w Echizen, miasteczku znajdującym się obecnie na terenie prefektury Fukui. Posadę piastował od marca 1871 do stycznia 1872 roku. Wtedy też otrzymał polecenie przeniesienia się do Tokio, gdzie rozpoczął pracę w Daigaku Nankō – jednej z uczelni, które dały początek Uniwersytetowi Tokijskiemu. W sierpniu tego samego roku do Japonii przybyła jego siostra, Margaret Clark Griffis, by nauczać języka angielskiego na żeńskim uniwersytecie w Tokio. W lipcu 1874 roku rodzeństwo opuściło wyspy japońskie.

Griffis osiadł w Nowym Jorku, gdzie oddał się opowiadaniu i pisaniu o Japonii, a kilka lat później został pastorem. Kraj Wschodzącego Słońca pozostał jednak jego pasją, a próba przybliżenia kultury Japonii Amerykanom – życiową misją, której poświęcał większość swojego czasu.

Już dwa lata po powrocie z Japonii, w roku 1876, na podstawie notatek poczynionych podczas czteroletniego pobytu na wyspach, wydał pierwszą poświęconą temu krajowi książkę – The Mikado’s Empire (Cesarskie imperium). Zawarł w niej zarówno informacje historyczne, jak i własne wrażenia i obserwacje. Tytuł doczekał się kilkunastu wydań i przez wiele lat był istotnym źródłem informacji o Kraju Wschodzącego Słońca dla mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Obecnie stanowi raczej ciekawostkę, ponieważ zawiera wiele nieścisłości i błędów faktograficznych.

Griffis powrócił do Japonii w grudniu 1926 roku z drugą żoną. Para udała się w długą podróż, podczas której odwiedziła cztery główne wyspy japońskie, Mandżurię i Półwysep Koreański, w tym Seul i Pjongjang. W rodzinne strony powrócili w kwietniu 1927 roku.

Badania nad Koreą

William Elliot Griffis zainteresował się Koreą podczas pobytu w Tokio w latach 1872–1874. Ponoć dostrzegł Półwysep Koreański podczas wizyty na wyspie Tsurudze i to wtedy zapragnął dowiedzieć się więcej o położonym na nim kraju.

Choć do samej Korei udał się dopiero w 1927 roku, już wcześniej wymieniał listy z przebywającymi tam misjonarzami i nauczycielami. To od nich otrzymywał książki, fotografie i dokumenty, na podstawie których najpierw napisał artykuł Corea: The Last of the Hermit Nations (Korea: Ostatni z zamkniętych narodów) do majowego „New York Sunday Magazine” w 1878 roku, a następnie książkę Corea: The Hermit Nation (Korea: Naród zamknięty; pierwsze wydanie pochodzi z roku 1882). W kolejnych latach wydał jeszcze kilka pozycji poświęconych kulturze i historii Półwyspu Koreańskiego, w tym Korean Fairy Tales (1922), których polskie wydanie trzymacie Państwo w dłoniach.

W ostatnich latach szczególnym zainteresowaniem badaczy tekstów Griffisa cieszyły się listy otrzymane przez niego od przebywających na Półwyspie misjonarzy, urzędników i ważnych postaci z koreańskiej historii, między innymi późniejszego prezydenta Syngmana Rhee (1875–1965, urząd piastował w latach 1948–1960). W 2024 roku nakładem wydawnictwa Uniwersytetu Rutgersa ukazało się opracowanie Korea Letters in the William Elliot Griffis Collection. An Annotated Selection (Koreańskie listy w kolekcji Williama Elliota Griffisa. Wybór z komentarzem) przygotowane przez profesor Young-mee Yu Cho oraz Sungmina Parka. Badacze nie tylko podjęli się zadania przepisania korespondencji, ale przede wszystkim opatrzyli ją komentarzami umożliwiającymi pełniejsze zrozumienie wspominanych wydarzeń czy osób.

Źródła:

ウィリアム・グリフィス, https://ja.wikipedia.org/wiki/ウィリアムグリフィス [dostęp: 1. 05.2024].

Griffis W.E., Cho Y.Y., Park S., Korea Letters in the William Elliot Griffis Collection, Rutgers University Press, New York 2024.

Ota Y., William E. Griffis „The Mikado’s Empire” (1876), [w:], Masterpieces on Japan by Foreign Authors, red. S. Saeki, T. Haga, Springer, Singapore,https://doi.org/10.1007/978-981-19-9853-9_4.

O Bajkach i baśniach koreańskich

Korean Fairy Tales, które stanowią pierwowzór niniejszego wydania, zostały po raz pierwszy wydane w 1922 roku, zanim William Elliot Griffis udał się w podróż na Półwysep Koreański. Z zachowanych listów od Jamesa Scartha Gale’a (1863–1937) wnioskujemy, że już w 1910 roku poszukiwał kołysanek, bajek i baśni z tego regionu. W tamtym czasie nadawca wyjaśnił Griffisowi, że choć takowe krążą w formie mówionej lub śpiewanej, pozyskanie ich na piśmie jest właściwie niemożliwe.

Ze wstępu do The Unmannerly Tiger and Other Korean Tales (Nieokrzesany tygrys i inne koreańskie bajki) z 1911 roku, zawierającego część bajek znajdujących się w tym zbiorze, dowiadujemy się jednak, że tego typu historie i opowiastki udało się pozyskać dzięki wsparciu badaczy i misjonarzy – nie tylko wspominanego Gale’a, lecz także Horace’a Newtona Allena (1858–1932), Homera B. Hulberta (1863–1949), George’a Hebera Jonesa (1867–1919), Henry’ego Appenzellera (1858–1902) i Horace’a Granta Underwooda (1859–1916).

Niniejszy zbiór powstawał w czasach, gdy nie istniała żadna powszechnie stosowana transkrypcja języka koreańskiego. Z tego powodu wiele nazw własnych pojawia się na stronach tej książki w postaci innej niż przyjęte obecnie. W Bajkach i baśniach koreańskich zachowałyśmy oryginalną pisownię tychże, dodając przypisy tam, gdzie byłyśmy w stanie rozpoznać, do czego Autor nawiązuje.

W adnotacjach pozwalamy sobie także naprostować ewentualne nieścisłości czy błędy występujące w tekście.

Źródła:

Griffis W.E., Cho Y.Y., Park S., Korea Letters in the William Elliot Griffis Collection, Rutgers University Press, New York 2024.

Griffis W.E., The Unmannerly Tiger, and Other Korean Tales, Thomas Y. Crowell Company, New York 1911.

Do przyjaciół z Korei

Baśniowy świat każdego kraju na Ziemi jest starszy i być może trwalszy niż ten, który widzimy, czujemy i po którym stąpamy. Opowiadam więc w tej książce o ludowej tradycji Koreańczyków i o zwyczajach szczególnego rodzaju duszków zamieszkujących Krainę Porannego Blasku. Jeśli jednak będę żył wystarczająco długo, napiszę wspaniałą historię narodu koreańskiego i jego cywilizacji, która niegdyś tak wzbogaciła Azję i umożliwiła powstanie współczesnej Japonii, takiej, jaką znamy dzisiaj, o czym w pełni świadczą literatura i sztuka obu krajów.

W.E.G.

Nieokrzesany tygrys

„Wuj z Gór” to miano nadane przez wieśniaków wspaniałemu pasiastemu tygrysowi żyjącemu wśród wyżyn Kang Wen[1], rozległej prowincji, której klify wznoszą się nad Morzem Japońskim. Myśliwi rzadko go widywali, a przed swoimi tygrysimi kolegami Wuj z Gór chwalił się, że choć często do niego strzelano, nigdy nie został ranny. Jeśli chodzi o pułapki – wiedział o nich wszystko i śmiał się z urządzeń wykorzystywanych przez człowieka, by go złapać i pozbawić pożądanej skóry. Lato spędzał wśród wysokich wzgórz, żywiąc się tłustymi jeleniami. Zimą, gdy ciężki śnieg, kąsające wiatry i straszliwe zimno trzymały ludzi w domach, stary Wuj z Gór zapuszczał się do wiosek, gdzie grasował po stajniach, zagrodach dla bydła i chlewach w nadziei, że wyrwie pazurami młodego osła, tłuste cielę czy warchlaka. Udawało mu się to raz za razem, co uczyniło go postrachem całego kraju.

Pewnego jesiennego dnia Wuj z Gór wędrował wśród pagórków. Choć był daleko od jakiejkolwiek wioski, uważnie wypatrywał pułapek i myśliwych, ale nie wyglądało na to, by znajdowali się w pobliżu. Był bardzo głodny i miał nadzieję na złowienie jakiejś zwierzyny.

Jednak gdy obchodził wielką skałę, kilka stóp przed sobą Wuj z Gór zobaczył, jak mu się wydawało, podobnego do niego wielkiego tygrysa.

Zatrzymał się, zaciekle machnął ogonem, rzucając tym wyzwanie. Warknięciem okazał gotowość do walki i przygotował się do skoku. Jakież było jego zdziwienie, gdy zobaczył, że drugi tygrys robi dokładnie to samo. Wuj z Gór był pewien, że dojdzie do straszliwej walki, ale tego właśnie chciał, gdyż spodziewał się zwycięstwa.

Jednak po niesamowitym skoku w powietrze wylądował w dole, cały poobijany i rozczarowany. Nie było widać tygrysa – zamiast tego ciężka pokrywa z bali zamknęła się z trzaskiem nad jego głową, a on znalazł się w ciemnościach. Wuj z Gór w końcu został złapany. Myśliwy zamaskował dół patykami i liśćmi, a na pionowych belkach, pokrytych pnączami i chrustem, zawiesił lustro. Wuj z Gór często widywał własne odbicie w wodzie, gdy schylał się, by się napić, ale tym razem, nie dostrzegając wody, dał się zwieść i myślał, że chce z nim walczyć prawdziwy tygrys.

Po pewnym czasie pojawił się buddyjski mnich, który wierzył, że należy okazywać życzliwość wszystkim żywym stworzeniom. Słysząc jęki zwierzęcia, otworzył pułapkę i podniósłszy pokrywę, zobaczył na dnie starego Wuja z Gór liżącego stłuczoną łapę.

– Och, proszę, panie człowieku, pozwól mi się wydostać. Jestem ciężko ranny – powiedział tygrys.

Mnich podniósł jedną z kłód i zsunął ją w dół, aż spoczęła na jego dnie. Wtedy tygrys wspiął się po niej i wydostał z pułapki.

Stary Wuj z Gór podziękował wylewnie, mówiąc do ogolonej głowy:

– Jestem panu niezmiernie wdzięczny, że pomógł mi pan wyjść z kłopotów. Niemniej jednak, ponieważ jestem bardzo głodny, muszę pana zjeść.

Mnich, wielce zaskoczony i oburzony, zaprotestował przeciwko tak haniebnej niewdzięczności. Były to co najmniej bardzo złe maniery i postępowanie całkowicie sprzeczne z prawem gór. Zwrócił się więc do wielkiego drzewa, aby rozstrzygnęło ich spór.

Duch w drzewie przemówił przez szeleszczące liście i oświadczył, że człowiek powinien odejść wolny, a tygrys jest zarówno niewdzięczny, jak i nieokrzesany.

Starego Wuja z Gór taki wyrok nie usatysfakcjonował, zwłaszcza że mnich był wyjątkowo gruby i stanowiłby wyśmienity obiad. Pozwolił jednak mnichowi zaapelować raz jeszcze, tym razem do wielkiej skały.

– Ten człowiek z pewnością ma rację, czcigodny Wuju z Gór, a ty całkowicie się mylisz – powiedział duch w skale. – Twój pan, Duch Gór, który jeździ na zielonym byku i srokatym koniu, by gromić swoich wrogów, z pewnością cię ukarze, jeśli pożresz tego mnicha. Staniesz się niegodnym posłańcem Władcy Gór, jeśli będziesz tak niewdzięczny, by zjeść człowieka, który uratował cię przed śmiercią głodową w pułapce. To oburzająco złe maniery nawet pomyśleć o czymś takim.

Tygrys poczuł się zawstydzony, ale jego oczy nadal błyszczały z głodu. Aby mieć pewność, że ocali własną skórę, mnich zaproponował, by sędzią został ropuch. Tygrys przystał na tę prośbę.

Jednak ropuch – z oczami o złotych obwódkach, wyglądający bardzo mądrze – zamiast odpowiedzieć szybko, jak zrobiły to drzewo i skała, długo się zastanawiał. Serce mnicha zamarło, a tygrys poruszył szczękami, jakby wyczekując uczty. Był pewien, że stary Cętkowany Grzbiet zadecyduje na jego korzyść.

– Muszę iść zobaczyć pułapkę, zanim podejmę decyzję – powiedział ropuch, wyglądając równie solennie co sędzia pokoju.

Cała trójka skoczyła, podskoczyła lub poszła w kierunku pułapki. Tygrys, poruszając się szybko, dotarł tam pierwszy, a tego właśnie chciał ropuch, który był przyjacielem mnicha. Poza tym, stary Cętkowany Grzbiet skrupulatnie szukał szczeliny w znajdujących się w pobliżu skałach.

Podczas gdy ropuch i tygrys badali lokalizację pułapki, mnich uciekł i schronił się w murach klasztoru. Kiedy w końcu stary Cętkowany Grzbiet zdecydował się opowiedzieć przeciwko Wujowi z Gór a na korzyść człowieka, nie zdążył nawet dokończyć swojego osądu, a już wskoczył w szczelinę pomiędzy skałami. Przesuwając się daleko w głąb, prowokował tygrysa, nazywając go nieokrzesanym brutalem oraz niewdzięczną bestią, i wyzywając go do zrobienia najgorszego.

Stary Wuj z Gór był tak wściekły i głodny, że jego przebiegłość ustępowała miejsca głupocie. Rzucił się na skałę, by dopaść ropucha, ale Cętkowany Grzbiet, bezpieczny w szczelinie, tylko się roześmiał. Nie mogąc wyrządzić mu żadnej krzywdy, tygrys wpadł w szał. Im gorętszy był jego temperament, tym bardziej tracił rozum. Wpychając nos w szczelinę, tak mocno pocierał nim o szorstką skałę, że wkrótce wykrwawił się na śmierć.

Kiedy nadszedł myśliwy, zachwycił się tym, co zobaczył. Cieszył się, że może się wzbogacić, sprzedając futro, kości i pazury tygrysa, ponieważ w Korei nic nie sprzedaje się tak dobrze jak tygrys. Jeśli chodzi o ropucha, opowiadał on kilku pokoleniom swoich potomków historię o tym, jak przechytrzył starego Wuja z Gór.

Ilustracja 1. Tygrys wydostał się z pułapki.

[1] Obecnie Kangwon (przypisy pochodzą od redakcji, chyba że zaznaczono inaczej).

Tokgabi i jego psoty

Tokgabi[2] to najbardziej psotny chochlik w całej koreańskiej baśniowej krainie. Nie lubi słońca ani przebywania na świeżym powietrzu i nikt nigdy nie widział go na ulicach.

Zamieszkuje pokryte sadzą przewody kominowe, które biegną pod podłogą przez całą długość domu, od kuchni w jednym końcu do otworu kominowego[3]. Lubuje się w dymie i sadzy, nie przeszkadzają mu płomienie, ponieważ lubi przebywać tam, gdzie jest ciepło. Nie ma płuc, a jego skóra i oczy są ognioodporne. Jest czarny jak noc i nie lubi niczego, co ma w sobie biel. Boi się nawet odrobiny srebra, nawet tak niewielkiej, jaka potrzebna jest do wykonania szpilki do włosów.

Tokgabi najbardziej lubi harcować w nocy na małym poddaszu nad kominkiem. Biega po krokwiach, strąca kurz i zrywa pajęczyny, ogromnie się przy tym ciesząc. Jego największą zabawą jest wprawianie żelaznej pokrywki garnka do gotowania ryżu w gwałtowne podskakiwanie, do czasu aż wpadnie do środka i nie da się jej łatwo wyjąć. Ileż to razy kucharka poparzyła sobie palce, próbując wyłowić pokrywkę, którą tokgabi wepchnął do środka! Jakże ona przeklina usmolonego chochlika!

Jednak tokgabi nie zawsze zachowuje się złośliwie, a większość jego psikusów nikogo nie krzywdzi. Taki z niego wesołek, że ciągle jest zajęty, niezależnie od tego, czy ludzie płaczą, czy się śmieją. Nie chce nikomu sprawiać kłopotów, ale musi się dobrze bawić w każdej minucie, zwłaszcza w nocy.

Kiedy ogień jest zgaszony, jakże gania on myszy tam i z powrotem po przewodach kominowych pod podłogą czy po strychu nad krokwiami! Gdy myszy leżą już martwe na grzbietach, z łapkami skierowanymi do góry, chłopcy z ulicy wynoszą je na zewnątrz i wyrzucają w powietrze. Zanim spadną na ziemię, jastrzębie pikują, łapią je w locie i zjadają. Wiele drapieżnych ptaków zdobywa w ten sposób swoje śniadanie.

Chociaż tokgabi płata tak wiele figli, jest uczynny dla pomocy kuchennych. Kiedy po ciężkim dniu pracy któraś z nich jest tak zmęczona, że zasypia, pomaga jej wykonać trudne zadania.

Tokgabi zmywa naczynia i sprząta stoły za dobre służące, więc po przebudzeniu dziewczęta zastają swoją pracę wykonaną. Wiele bajek opowiada o poczynaniach tego wesołego chochlika – o tym, jak daje dobre rzeczy naprawdę miłym ludziom, a złych doprowadza do szaleństwa, złośliwie ich wykorzystując. Mówi się, że król wszystkich tokgabich ma muzeum osobliwości i magazyn pełen złota, klejnotów i pięknych ubrań, a także wszelkich słodkości dla dobrych chłopców i dziewcząt oraz dla starych ludzi, którzy są mili dla ptaków i niemądrych zwierząt. Dla złych ludzi ma wszelkiego rodzaju brzydkie i kłopotliwe rzeczy. Karze skąpców, czyniąc ich biednymi i nieszczęśliwymi.

Król tokgabich ma również menażerię zwierząt. Wysyła je, by wykonywały jego polecenia, nagradzając dobrych ludzi i karząc złych. Mały almanach z czerwono-zielonymi okładkami każdego roku informuje, którą ćwiartkę nieba zamieszkuje obecnie król tokgabich, aby rolnicy i mieszkańcy wsi trzymali się od niego z daleka i go nie prowokowali. W jego menażerii życzliwymi stworzeniami pomagającymi ludziom są: smok, niedźwiedź, żółw, żaba, pies i królik. Wszystkie są przyjaciółmi człowieka. Okrutne i zdradzieckie stworzenia w tej menażerii to: tygrys, dzik, lampart, wąż, ropucha i kot. Ci posłańcy wykonują jego rozkazy, gdy karze on nikczemnych ludzi.

Zwykły tokgabi, którego można spotkać na co dzień, płata mniej figli mężczyznom i chłopcom, za to bardziej lubi dokuczać dziewczętom i kobietom. Przypuszczam, że dzieje się tak, bo spędzają one więcej czasu w domu niż ich ojcowie czy bracia. W Krainie Puk-puk-puk, gdzie odgłos uderzania w prane ubrania nigdy nie ustaje, tokgabi uwielbia zabierać i chować kobietom kije, których używają do ubijania i wygładzania wykrochmalonych ubrań. Ukrywa je tak, aby nie można było ich znaleźć. Potem tato robi zamieszanie, ponieważ jego długi biały płaszcz nie połyskuje jak zawsze, a to wszystko wina tokgabiego.

Tokgabi nie lubi krochmalu, ponieważ jest biały. Uwielbia tańczyć na wielkim czarnym futerale na kapelusz taty, który wisi na ścianie. Czasami porusza fetyszem, czyli domowym bożkiem, który wisi na krokwiach. Jednak najbardziej lubi tańczyć wśród naczyń w szafce nad kominkiem, sprawiając, że grzechoczą i często spadają z hukiem.

Tokgabi lubi też czasem dokuczać mężczyznom. Jeśli kok taty utknie w szczurzej dziurze albo jego głowa ześlizgnie się w nocy z drewnianej poduszki i mężczyzna uderzy się w nos, to wszystko jest winą tokgabiego. Jeśli cokolwiek stanie się z długim warkoczem chłopca, który opada mu po plecach i sprawia, że wygląda jak dziewczynka, obwinia się za to tokgabiego. Mówi się nawet, że nikczemni mężczyźni zawierają umowy z tokgabim, by robić złe rzeczy, ale chochlik pomaga im tylko dla zabawy. Tokgabi nie dba o to, co śmiertelnicy uważają za dobre lub złe. Szuka tylko zabawy i cały czas płata figle, więc trzeba na niego uważać.

Pomoce kuchenne i mężczyźni wymyślili jednak sposób na przechytrzenie tokgabiego i udaremnienie jego sztuczek. Wiedząc, że chochlik nie lubi czerwieni, młodzieńcy po zaręczynach przywdziewają ubranie w tym jaskrawym kolorze. Tokgabi boi się również błyszczącego srebra, toteż mężczyźni i kobiety spinają swoje koki srebrnymi szpilkami do włosów. Sędziowie i urzędnicy państwowi mają przy kapeluszach małe bociany wykonane z litego srebra albo ptaki te wyszywane są srebrną nicią na ich szatach. Każdy, kogo na to stać, używa naczyń wykonanych z białego metalu i nosi śnieżnobiałe szaty. Tokgabi nie znosi niczego białego, dlatego też każdy Koreańczyk lubi nosić ubrania, które są olśniewająco białe niczym szron. Ogromne góry krochmalu zużywa się do bielenia oraz usztywniania płaszczy i spódnic, rękawów i pończoch. W dni świąteczne ludzie wyglądają, jak wyjęci prosto z białego płynu, a ich ubrania – jak inkrustowane kryształkami cukru. W ten sposób chronią się przed psikusami tokgabiego.

[2] Częściej spotyka się zapis tokkaebi lub dokkaebi.

[3]Ondol – tradycyjny koreański system ogrzewania podłogowego (przypis Tłumaczki).

Światło Wschodu i most z ryb

Dawno, dawno temu, w krainie za Wiecznie Białym Górami Północnej Korei[4] żył król, na którego czekała piękna, młoda służąca. Każdego dnia cieszyła oczy, spoglądając na południe, gdzie wyniosły górski szczyt, skrywający w swym łonie Smoczy Staw, unosi swą białą głowę ku niebu. Gdy była zmęczona trudami codzienności, myślała o rzece płynącej ze Smoczego Stawu w dół góry. Miała nadzieję, że kiedyś powije syna, który będzie rządził krajem tak obficie nawadnianym jej wodami.

Pewnego dnia, obserwując szczyt góry, ujrzała nadciągający ze wschodu maleńki, lśniący opar. Unosząc się jak biała chmura po błękitnym niebie, wydawał się nie większy niż jajko. Zbliżał się do niej coraz bardziej, aż zdawał się wniknąć w gors jej sukni. Wkrótce została matką chłopca. Było to naprawdę najpiękniejsze dziecko.

Jednak zazdrosny król był zły. Nie polubił małego nieznajomego. Wziął więc dziecko i rzucił je do zagrody między świnie, myśląc, że to będzie jego koniec. Ale nie! Lochy wdychały powietrze w nozdrza dziecka, a ich ciepły oddech sprawił, że przeżyło.

Kiedy królewscy słudzy usłyszeli kwilenie malca, wyszli na zewnątrz, by zobaczyć, co tak hałasuje. Ujrzeli radosne niemowlę, które zdawało się w ogóle nie przejmować swoją dziwną kołyską. Chcieli od razu dać mu jeść, ale rozgniewany król rozkazał wyrzucić dziecko – tym razem do stajni. Słudzy wzięli więc chłopca za nogi i położyli między końmi, spodziewając się, że zwierzęta zadepczą go i w ten sposób król się go pozbędzie.

Ale nie, klacze były łagodne. Nie tylko chroniły malca przed zimnem swoim ciepłym oddechem, ale też karmiły go swoim mlekiem, dzięki czemu urósł duży i krzepki.

Kiedy król usłyszał o tym zdumiewającym zachowaniu świń i koni, schylił głowę w pokorze. Wydawało się, że wolą Wielkiego w Niebie jest, aby chłopiec żył i wyrósł na mężczyznę. Wysłuchał więc błagań matki i pozwolił jej zabrać dziecko do pałacu. Tam chłopiec dorastał i otrzymywał szkolenie jak jeden z królewskich synów. Jako postawny młodzieniec, ćwiczył strzelanie z łuku i nabierał wprawy w jeździe konnej. Zawsze był dobry dla zwierząt. W królewskich włościach każdego, kto okazał okrucieństwo wobec konia, spotykała kara. Ktokolwiek zatłukł klacz, sam był skazywany na śmierć. Młodzieniec zawsze okazywał miłosierdzie swoim zwierzętom.

Tak więc król nazwał młodego łucznika i jeźdźca Światłem Wschodu, czy też Blaskiem Poranka, i uczynił go masztalerzem królewskim. Młodzian stał się bardzo lubiany. Lud tytułował go również Dzieckiem Słońca i Wnukiem Żółtej Rzeki.

Pewnego dnia, podczas odbywającego się w górach polowania na jelenie, niedźwiedzie i tygrysy, król wezwał młodego łucznika, aby zaprezentował swoje umiejętności. Światło Wschodu wyciągnął swój łuk i pokazał zdolności, którym nikt inny nie mógł dorównać. Posyłał mknące prosto do celu strzały, powalające zarówno biegnące jelenie, jak i lecące ptaki. Wszyscy oklaskiwali przystojnego młodzieńca. Jednak zamiast pochwalić Światło Wschodu, król stał się o niego bardzo zazdrosny, obawiając się, że może zechcieć przejąć tron. Wydawało się, że młodzieniec nie mógł zrobić nic, co zadowoliłoby jego monarchę.

Z obawy przed tym, że może stracić życie, jeśli pozostanie w pobliżu króla, Światło Wschodu wraz z trzema zaufanymi towarzyszami uciekł na południe, aż dotarł do wielkiej i głębokiej rzeki, szerokiej i nieprzekraczalnej. Nie wiedział, jak się przez nią przeprawić, gdyż w pobliżu nie było żadnej łodzi, a ponieważ ścigali go wrogowie, czasu miał zbyt mało, by zbudować tratwę.

Znalazłszy się w trudnej sytuacji, zawołał:

– Ach, czy ja, Dziecko Słońca i Wnuk Żółtej Rzeki, bezsilny mam tutaj zostać, zatrzymany przez ten strumień?

Wtedy, jak gdyby jego ojciec, Słońce, szepnął mu, co ma robić. Wyciągnął swój łuk i wystrzelił wiele strzał tu i tam w wodę, niemalże opróżniając przy tym kołczan.

Przez chwilę nic się nie działo. Jego towarzyszom wydawało się to marnowaniem dobrych bełtów. Co zostanie ich przywódcy do walki z prześladowcami, gdy ich dogonią, jeśli jego kołczan byłby pusty?

Jednak już po chwili wody wzburzyły się dziwnie. Wkrótce usiały się plamkami i spieniły. Ryby z góry i dołu strumienia, a także naprzeciwka płynęły w kierunku Światła Wschodu, wystawiając pyszczki z wody, jakby chciały powiedzieć: „Wejdź nam na grzbiety, a uratujemy cię”. Stłoczyły się razem w tak gęstej masie, że z ich grzbietów wkrótce uformował się most, po którym mogli przejść ludzie.

– Szybko! – krzyknął Światło Wschodu do swoich towarzyszy. – Uciekajmy! Oto królewscy jeźdźcy nadciągają ze wzgórza.

Tak więc czterej młodzieńcy uciekli przez most rybich grzbietów, łuskowaty i pełen kolczastych płetw. Gdy tylko dotarli na przeciwległy brzeg, most z ryb się rozpłynął. Ledwie jednak ryby odpłynęły, ci, którzy ich ścigali, dotarli do brzegu po drugiej stronie. Na próżno żołnierze króla wypuszczali strzały, by zabić Światło Wschodu i jego trzech towarzyszy. Strzały chybiły, a rzeka była zbyt głęboka i szeroka, by przeprawić przez nią konie. Czterej młodzieńcy uciekli bezpiecznie.

Pokonawszy kilka mil, Światło Wschodu napotkał trzech dziwnych ludzi, którzy zdawali się czekać na jego przybycie. Powitali go serdecznie i poprosili, by został ich królem i rządził ich miastem. Pierwszy ubrany był w wodorosty, drugi w odzież z konopi, a trzeci w haftowane szaty. Mężczyźni ci reprezentowali trzy klasy społeczne: rybaków i myśliwych, rolników i rzemieślników oraz władców plemion.

W tej krainie o nazwie Fuyu[5], bogatej w pięć zbóż – pszenicę, ryż, proso, fasolę i trzcinę cukrową – nowy król został radośnie powitany przez swoich poddanych. Wysokich mężczyzn cechowały odwaga i uprzejmość. Oprócz tego, że byli dobrymi łucznikami, wprawnie jeździli konno. Jedli z misek pałeczkami, a podczas uczt używali okrągłych naczyń. Nosili ozdoby z dużych pereł i ciętego czerwonego jadeitu.

Lud Fuyu oddał najpiękniejszą dziewicę w swoim królestwie za żonę królowi Światło Wschodu. Stała się ona łaskawą królową, wielce umiłowaną przez poddanych, i urodziła królowi wiele dzieci.

Światło Wschodu rządził długo i szczęśliwie. W czasie jego panowania lud Fuyu rozwinął się i wzbogacił. Nauczył ich tworzenia właściwych relacji między władcą a poddanymi oraz wprowadził prawa dotyczące małżeństwa. Zapoznał swój lud z lepszymi sposobami gotowania i budowania domów. Pokazał im również, jak układać włosy. Wprowadził noszenie koka. Przez tysiące lat koki były modne w Fuyu i Korei.

Setki lat po śmierci Światła Wschodu, gdy wszystkie plemiona i państwa zamieszkujące półwysep na południe od Wiecznie Białych Gór chciały stać się jednym narodem i jednym królestwem, nazwały swój kraj na cześć Światła Wschodu, ale piękniej: Cho-sen[6], co oznacza Poranny Blask lub Krainę Porannego Spokoju.

Ilustracja 2. „Uciekajmy!”, krzyknął Światło Wschodu.

[4] Mowa o Górach Wschodniomadżurskich znajdujących się w północno-wschodnich Chinach, wzdłuż granicy z Koreą Północną i Rosją. Ich najwyższym szczytem jest góra Pektu.

[5] Fuyu, zapisywane też jako Buyeo – starożytne państwo w Mandżurii istniejące do 494 roku. Obejmowało ziemie znajdujące się obecnie na terenie wschodnich Chin, na północ od Półwyspu Koreańskiego.

[6] Powszechnie stosuje się zapis Joseon.