Bieguni - Olga Tokarczuk - ebook + audiobook + książka

Bieguni ebook

Olga Tokarczuk

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Międzynarodowa Nagroda Bookera 2018!

Uhonorowana Literacką Nagrodą Nike, jedna z najgłośniejszych i najszerzej komentowanych powieści Olgi Tokarczuk.

Co mamy wspólnego z biegunami – prawosławnym odłamem starowierców, ludźmi, którzy zło oswajają ruchem? Ile jest w nas z biegunów?

Od dawnych sułtańskich pałaców przez siedemnastowieczne gabinety osobliwości po współczesne hale odlotów – Olga Tokarczuk zabiera czytelników w niezwykłą podróż przez różne miejsca i czasy. Zaprasza do wspólnego oswajania migotliwej, fragmentarycznej rzeczywistości, do porzucania utartych szlaków. Ta powieść nie ma granic – dzieje się na całym świecie.

„Tokarczuk udało się w sposób niezwykły, inteligentny i wrażliwy przedstawić otaczający nas świat. Fascynująca powieść!”

TV ORF

„Bohaterami tej książki są nomadzi i koczownicy, nieprzywiązani do własnych korzeni. Kobiety wożące w torebkach zapasowe szczoteczki do zębów na wypadek nagłej podróży i mężczyźni umiejący spakować cały swój dobytek w 10 minut, zawsze gotowi do drogi. Proza Olgi Tokarczuk przekonuje, iż poczucie ładu wszechświata dostępne jest każdemu, o ile tylko podróżuje”.

Marta Cuber, „Polityka”

„Oryginalna, pasjonująca i znakomicie napisana”.

„Le Figaro”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 453

Oceny
4,2 (3549 ocen)
1857
997
448
168
79
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Leszek-Legimi
(edytowany)

Z braku laku…

Zawiodłem się Pani Olgo... Nagroda Nobla zrobiła na mnie wrażenie, cieszyłem się z Pani sukcesu i takiego samego wrażenia oczekiwałem po książkach. Przeczytałem dotychczas dwie, chyba te najsłabsze... zobaczymy może kolejna mi nagrodzi trud ostatniego czytania ale na jakiś czas muszę od Pani książek odpocząć.
92
pikselinka

Z braku laku…

Przebrnęłam 1.5 rodziału. Nic się nie dzieje, napisane ładną prozą, ale wieje nudami przez które nie da się kontynuować. 2 gwiazki tylko za ciągnący się ładny styl pisania, może łatwo uśpić, polecam jak ktoś ma trudności ze spaniem.
51
Coltazar

Nie oderwiesz się od lektury

Wielką przykrośc mi Olga zrobiła rękami tej książki. Uwielbiam czytać i podróżować choć nie jednocześnie, wymiennie albo niczym matrioszka kryjąc jedno w drugim, a tu taki Cios. Książka opowiadająca o podróży, która tą opowieścią podróż zastępuje, wyczerpuje jej możliwość, anihiluje ruch, chyba , że gałek ocznych, nie może być częścią jakiejkolwiek podróży. I może być czytana tylko wówczas, gdy szansy na podróż nie widać i nie słychać, a czuć tylko troszeczkę. Gdy ma się nogę w gipsie lub gipsowe oszczędności, a ja i moje drugie ja w postaci żony, Biegunów w podróż zabraliśmy. Do Hiszpanii. Jam nam to uczynił. Głupek to mało, do kwadratu w sam raz. W konsekwencji mocno się natrudziliśmy by z kart książki w karty podróżnego żywota przeskoczyć i zaskoczyć w epifanię zwiedzania, poznawania, smakowania Andaluzji. Udało się wyłącznie dzięki sile woli moje żony. Dobra żona to skarb, a posłuszny żonie w takich sprawach mąż to mapa tych skarbów. Nota bene książka jest znakomita i czytana uk...
40
Zaneta_Musial

Dobrze spędzony czas

Dla mnie ta książka nie jest do czytania, a do słuchania. Czytać się jej nie da, bo nie wiadomo o co chodzi. Dzięki audiobookowi z podziałem na role, różne głosy nabiera sensu. Przyjemna i skłaniająca do refleksji o życiu, przemijaniu, podróży
40
Meheszka

Całkiem niezła

Jakim cudem w tej książce znalazły się szkolne błędy takie jak "kartka papieru" albo "lejce" w odniesieniu do "wodzy"...? Zawiodłam się tą książką. Pomimo, że z początku była "ciężka", a potem robiła się "coraz cięższa", liczyłam na to, że kiedy poznam zakończenie, wszystkie przedstawione elementy ułożą się w spójną całość, której czytelnik się nie spodziewa. Kilka wątków zamyka się w trakcie historii, ale wiele zostaje rozgrzebanych. W jakim celu? Nie wiem. Nie podoba mi się epatowanie motywem śmierci, seksu, zwłok, choroby... Czytając czułam się tak, jakby ktoś próbował nieustannie wzbudzić we mnie obrzydzenie. Książka nie ma ani żadnej ciekawej historii do przekazania (najbardziej zagadkowa jej część nie ma finału), a zawieszeniu czytelnika nad przepaścią nieprzyjemnych motywów nie przyświeca żaden długoterminowy cel. Po przeczytaniu "Biegunów" czuję się jak po powrocie z wystawy "sztuki nowoczesnej" i jednocześnie jak po obejrzeniu wiadomości, w których przewijały się morders...
41

Popularność




Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, Kra­ków 2007
Re­dak­tor se­rii: WAL­DE­MAR PO­PEK
Ze­spół re­dak­cyj­no-ad­iu­sta­cyj­ny: ALI­NA DO­BO­SZEW­SKA, WAL­DE­MAR PO­PEK, MA­RIA WO­LAŃ­CZYK
Ko­rek­ta: BAR­BA­RA BO­ROW­SKA, EWA KO­CHA­NO­WICZ, TE­RE­SA PO­DO­SKA, BAR­BA­RA WOJ­TA­NO­WICZ
Re­dak­tor tech­nicz­ny: RO­BERT GĘ­BUŚ
Pro­jekt okład­ki, ilu­stra­cja: JO­AN­NA CON­CE­JO
Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne okład­ki, stron ty­tu­ło­wych i map: MA­REK PAW­ŁOW­SKI
W książ­ce wy­ko­rzy­sta­no mapy po­cho­dzą­ce z The Agi­le Rab­bit Book of Hi­sto­ri­cal and Cu­rio­us Maps, The Pe­pin Press, Am­ster­dam 2005. Mapa na we­wnętrz­nych stro­nach okład­ki w wer­sji dru­ko­wa­nejEu­ro­pe (ok. 1750);
• 1: Com­pe­ra­ti­ve ove­rview of im­por­tans ri­ves (bez daty);
• 2: De­ta­ils of St. Pe­ters­burg (1850);
• 3: Bo­ufa­rik, Al­ge­ria (1882);
• 4: Chi­ne­se map (1984);
• 5: Parc de Mon­ce­au (1878);
• 6: Chi­ne­se map (1984);
• 7: Nova Ze­mbla, Rus­sia (1855);
• 8: Rus­sian map (bd);
• 9: Plan of Je­ru­sa­lem ba­sed on a ma­nu­script from 1200 (bd);
• 10: New York, USA (bd);
• 11: The wan­de­rings of Odys­seus re­pre­sen­ted on a map re­con­struc­ted from the Od­is­sey (1911).
ISBN 978-83-08-07205-9
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Dłu­ga 1, 31-147 Kra­ków tel. (+48 12) 430 00 96 e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl Księ­gar­nia in­ter­ne­to­wa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.
Gło­wa w świe­cie

Stu­dio­wa­łam psy­cho­lo­gię w du­żym, po­nu­rym ko­mu­ni­stycz­nym mie­ście, mój wy­dział mie­ścił się w bu­dyn­ku, któ­ry w cza­sie woj­ny był sie­dzi­bą od­dzia­łu SS. Tę część mia­sta zbu­do­wa­no na ru­inach get­ta, ła­two moż­na było to do­strzec, gdy się pa­trzy­ło uważ­nie – cała dziel­ni­ca sta­ła ja­kiś metr wy­żej niż resz­ta mia­sta. Metr gru­zów. Ni­g­dy nie czu­łam się tam do­brze; mię­dzy no­wy­mi blo­ka­mi i mi­zer­ny­mi skwe­ra­mi za­wsze wiał wiatr, a mroź­ne po­wie­trze wy­da­wa­ło się szcze­gól­nie do­tkli­we, szczy­pa­ło w twarz. W grun­cie rze­czy na­dal, mimo za­bu­do­wy, było to miej­sce na­le­żą­ce do umar­łych. Bu­dy­nek in­sty­tu­tu śni mi się do dzi­siaj – jego sze­ro­kie, jak­by wy­ku­te w ka­mie­niu ko­ry­ta­rze, wy­śli­zga­ne czy­imiś sto­pa­mi, wy­tar­te kra­wę­dzie scho­dów, wy­po­le­ro­wa­ne dłoń­mi po­rę­cze, śla­dy od­ci­śnię­te w prze­strze­ni. Może dla­te­go na­wie­dza­ły nas du­chy.

Gdy pusz­cza­li­śmy szczu­ry w la­bi­rynt, za­wsze był je­den, któ­re­go za­cho­wa­nie prze­czy­ło teo­rii i któ­ry za nic miał na­sze by­stre hi­po­te­zy. Sta­wał na dwóch łap­kach, wca­le nie za­in­te­re­so­wa­ny na­gro­dą na koń­cu eks­pe­ry­men­tal­nej tra­sy; nie­chęt­ny przy­wi­le­jom od­ru­chu Paw­ło­wa, omia­tał nas wzro­kiem, a po­tem za­wra­cał albo bez po­śpie­chu od­da­wał się ba­da­niu la­bi­ryn­tu. Szu­kał cze­goś w bocz­nych ko­ry­ta­rzach, pró­bo­wał zwró­cić na sie­bie uwa­gę. Pisz­czał zdez­o­rien­to­wa­ny, a wte­dy dziew­czy­ny, wbrew re­gu­łom, wy­cią­ga­ły go z la­bi­ryn­tu i bra­ły na ręce.

Mię­śnie mar­twej, roz­cią­gnię­tej żaby zgi­na­ły się i pro­sto­wa­ły pod dyk­tan­do elek­trycz­nych im­pul­sów, lecz w taki spo­sób, któ­ry nie zo­stał jesz­cze opi­sa­ny w na­szych pod­ręcz­ni­kach – da­wa­ły nam zna­ki, a koń­czy­ny wy­ko­ny­wa­ły oczy­wi­ste ge­sty groź­by i szy­der­stwa, czym prze­czy­ły uświę­co­nej wie­rze w me­cha­nicz­ną nie­win­ność od­ru­chów fi­zjo­lo­gicz­nych.

Uczo­no nas tu­taj, że świat da się opi­sać, a na­wet wy­ja­śnić za po­mo­cą pro­stych od­po­wie­dzi na in­te­li­gent­ne py­ta­nia. Że w swej isto­cie jest bez­wład­ny i mar­twy, że rzą­dzą nim dość pro­ste pra­wa, któ­re na­le­ży wy­ja­śnić i po­dać – naj­le­piej wy­ko­rzy­stu­jąc dia­gram. Do­ma­ga­no się od nas eks­pe­ry­men­tów. For­mu­ło­wa­nia hi­po­tez. We­ry­fi­ko­wa­nia. Wpro­wa­dza­no nas w ta­jem­ni­ce sta­ty­sty­ki, wie­rząc, że za jej po­mo­cą moż­na do­sko­na­le opi­sać wszel­kie pra­wi­dło­wo­ści świa­ta – że 90 pro­cent jest bar­dziej zna­czą­ce niż pięć.

Lecz dziś wiem jed­no: ten, kto szu­ka po­rząd­ku, niech uni­ka psy­cho­lo­gii. Niech­że się zde­cy­du­je ra­czej na fi­zjo­lo­gię czy teo­lo­gię, bę­dzie miał przy­naj­mniej so­lid­ne opar­cie – albo w ma­te­rii, albo w du­chu; nie po­śliź­nie się na psy­chi­ce. Psy­chi­ka to bar­dzo nie­pew­ny obiekt ba­dań.

Mie­li ra­cję ci, któ­rzy mó­wi­li, że tego kie­run­ku nie wy­bie­ra się z po­wo­du przy­szłej pra­cy, cie­ka­wo­ści czy po­wo­ła­nia do po­mo­cy in­nym, lecz z in­nej bar­dzo pro­stej przy­czy­ny. Po­dej­rze­wam, że wszy­scy mie­li­śmy ja­kiś głę­bo­ko ukry­ty de­fekt, choć za­pew­ne spra­wia­li­śmy wra­że­nie in­te­li­gent­nych, zdro­wych mło­dych lu­dzi – de­fekt był za­ma­sko­wa­ny, spraw­nie za­ka­mu­flo­wa­ny na eg­za­mi­nach wstęp­nych. Kłę­bek emo­cji cia­sno splą­ta­ny, sfil­co­wa­ny jak te dziw­ne guzy, któ­re znaj­du­je się cza­sem w ludz­kim cie­le i któ­re moż­na zo­ba­czyć w każ­dym sza­nu­ją­cym się mu­zeum ana­to­mo­pa­to­lo­gii. Ale i może nasi eg­za­mi­na­to­rzy byli ludź­mi tego sa­me­go ro­dza­ju i w rze­czy­wi­sto­ści wie­dzie­li, co ro­bią? By­li­by­śmy za­tem ich dzie­dzi­ca­mi. Kie­dy na dru­gim roku oma­wia­li­śmy funk­cjo­no­wa­nie me­cha­ni­zmów obron­nych i od­kry­wa­li­śmy z po­dzi­wem po­tę­gę tej czę­ści na­szej psy­chi­ki – za­czy­na­li­śmy ro­zu­mieć, że gdy­by nie ist­nia­ły ra­cjo­na­li­za­cja, sub­li­ma­cja, wy­par­cie, te wszyst­kie sztucz­ki, któ­ry­mi ra­czy­my sa­mych sie­bie, że gdy­by moż­na było spoj­rzeć na świat bez żad­nej ochro­ny, uczci­wie i od­waż­nie – pę­kły­by nam ser­ca.

Do­wie­dzie­li­śmy się na tych stu­diach, że je­ste­śmy zbu­do­wa­ni z obron, z tarcz i zbroi, je­ste­śmy mia­sta­mi, któ­rych ar­chi­tek­tu­ra spro­wa­dza się do mu­rów, baszt i for­ty­fi­ka­cji; pań­stwa­mi bun­krów.

Wszyst­kie te­sty, wy­wia­dy i ba­da­nia prze­pro­wa­dza­li­śmy wza­jem­nie na so­bie i po trze­cim roku stu­diów po­tra­fi­łam już na­zwać, co mi do­le­ga; było to jak od­kry­cie wła­sne­go ta­jem­ne­go imie­nia, któ­rym wzy­wa się do ini­cja­cji.

Nie za­ba­wi­łam dłu­go w wy­uczo­nym za­wo­dzie. W cza­sie jed­ne­go z wy­jaz­dów, kie­dy utknę­łam bez pie­nię­dzy w wiel­kim mie­ście i pra­co­wa­łam jako po­ko­jów­ka, za­czę­łam pi­sać książ­kę. Była to opo­wieść do po­dró­ży, do czy­ta­nia w po­cią­gu, taka, jak­bym ją pi­sa­ła sama dla sie­bie. Książ­ka – tar­tin­ka, do po­łknię­cia od razu, bez gry­zie­nia.

Po­tra­fi­łam się od­po­wied­nio sku­pić i skon­cen­tro­wać, sta­wa­łam się na ja­kiś czas mon­stru­al­nym uchem do słu­cha­nia szme­rów, ech i sze­le­stów; da­le­kich gło­sów do­cho­dzą­cych zza ja­kiejś ścia­ny.

Lecz ni­g­dy nie sta­łam się praw­dzi­wą pi­sar­ką czy – le­piej po­wie­dzieć – pi­sa­rzem, bo w tym ro­dza­ju sło­wo to brzmi po­waż­niej. Mnie ży­cie za­wsze się wy­my­ka­ło. Na­tra­fia­łam tyl­ko na jego śla­dy, ja­kieś mar­ne wy­lin­ki. Gdy na­mie­rza­łam jego po­zy­cje, ono było już gdzie in­dziej. Znaj­do­wa­łam tyl­ko zna­ki, jak te na­pi­sy na ko­rze par­ko­wych drzew: „Tu by­łem”. W moim pi­sa­niu ży­cie za­mie­nia­ło się w nie­kom­plet­ne hi­sto­rie, oni­rycz­ne opo­wiast­ki, nie­ja­sne wąt­ki, uka­zy­wa­ło się z da­le­ka w nie­zwy­kłych po­prze­su­wa­nych per­spek­ty­wach albo w po­przecz­nych prze­kro­jach – i trud­no by­ło­by wy­snuć ja­kieś wnio­ski co do ca­ło­ści.

Każ­dy, kto kie­dy­kol­wiek pró­bo­wał pi­sać po­wie­ści, wie, ja­kie to cięż­kie za­ję­cie, to nie­wąt­pli­wie je­den z naj­gor­szych spo­so­bów sa­mo­za­trud­nie­nia. Trze­ba cały czas po­zo­sta­wać w so­bie, w jed­no­oso­bo­wej celi, w cał­ko­wi­tej sa­mot­no­ści. To kon­tro­lo­wa­na psy­cho­za, pa­ra­no­ja z ob­se­sją za­przę­gnię­te do pra­cy, dla­te­go po­zba­wio­ne piór, tiur­niur i we­nec­kich ma­sek, z któ­rych je zna­my, a prze­bra­ne ra­czej w rzeź­ni­cze far­tu­chy i gu­mia­ki, z no­żem do pa­tro­sze­nia w ręku. Wi­dzi się z tej pi­sar­skiej piw­ni­cy za­le­d­wie nogi prze­chod­niów, sły­szy się stuk ob­ca­sów. Cza­sa­mi ktoś przy­sta­nie, żeby schy­lić się i rzu­cić do wnę­trza okiem, moż­na wte­dy uj­rzeć ludz­ką twarz i za­mie­nić na­wet kil­ka słów. W isto­cie jed­nak umysł za­ję­ty jest swo­ją grą, któ­rą to­czy sam przed sobą w na­szki­co­wa­nym po­spiesz­nie pa­nop­ti­kum, roz­sta­wia­jąc fi­gur­ki na pro­wi­zo­rycz­nej sce­nie – au­tor i bo­ha­ter, nar­ra­tor­ka i czy­tel­nicz­ka, ten, któ­ry opi­su­je, i ta opi­sa­na; sto­py, buty, ob­ca­sy i twa­rze prę­dzej czy póź­niej sta­ną się czę­ścią tej gry.

Nie ża­łu­ję, że upodo­ba­łam so­bie to szcze­gól­ne za­ję­cie – nie nada­wa­ła­bym się na psy­cho­lo­ga. Nie umia­łam wy­ja­śniać, wy­wo­ły­wać z ciem­ni umy­słów zdjęć ro­dzin­nych. Zwie­rze­nia in­nych – te czę­sto mnie nu­dzi­ły, co przy­zna­ję ze smut­kiem. Mó­wiąc szcze­rze, czę­sto by­wa­ło, że wo­la­ła­bym od­wró­cić na­sze re­la­cje i za­cząć opo­wia­dać im o so­bie. Mu­sia­łam pil­no­wać się, żeby nie zła­pać na­gle pa­cjent­ki za rę­kaw i nie prze­rwać jej w pół sło­wa: „Co też pani mówi! A ja to czu­ję zu­peł­nie ina­czej! A mnie co się śni­ło! Pro­szę po­słu­chać...”. Albo: „Co pan wie o bez­sen­no­ści! To ma być atak pa­ni­ki? Niech­że pan nie żar­tu­je. Ten, któ­ry ja mia­łam ostat­nio, to do­pie­ro było...”.

Nie umia­łam słu­chać. Nie prze­strze­ga­łam gra­nic, po­pa­da­łam w prze­nie­sie­nia. Nie wie­rzy­łam w sta­ty­sty­kę i we­ry­fi­ko­wa­nie teo­rii. Po­stu­lat: jed­na oso­bo­wość – je­den czło­wiek, wy­da­wał mi się za­wsze zbyt mi­ni­ma­li­stycz­ny. Mia­łam skłon­ność do za­ma­zy­wa­nia oczy­wi­sto­ści, po­da­wa­nia w wąt­pli­wość nie­zbi­tych ar­gu­men­tów – to był na­wyk, per­wer­syj­na joga mó­zgu, sub­tel­na przy­jem­ność do­zna­wa­nia we­wnętrz­ne­go ru­chu. Po­dejrz­li­we oglą­da­nie każ­de­go sądu, sma­ko­wa­nie go pod ję­zy­kiem i w koń­cu spo­dzie­wa­ne od­kry­cie, że ża­den nie jest praw­dzi­wy, tyl­ko fał­szy­wy, a jego mar­ka sfa­bry­ko­wa­na. Nie chcia­łam mieć sta­łych po­glą­dów, by­ły­by nie­po­trzeb­nym ba­ga­żem. W dys­ku­sjach sta­wa­łam raz po jed­nej, raz po dru­giej stro­nie – i wiem, że nie lu­bi­li mnie za to moi roz­mów­cy. By­łam świad­kiem dziw­ne­go zja­wi­ska, któ­re za­cho­dzi­ło w mo­jej gło­wie: im wię­cej znaj­do­wa­łam ar­gu­men­tów „za”, tym wię­cej przy­cho­dzi­ło mi do gło­wy tych „prze­ciw”, a im bar­dziej przy­wią­zy­wa­łam się do tych pierw­szych, tym bar­dziej po­nęt­ne sta­wa­ły się te dru­gie.

Jak­że mia­ła­bym ba­dać in­nych, sko­ro sa­mej trud­no mi było roz­wią­zać każ­dy test. Kwe­stio­na­riusz oso­bo­wo­ści, an­kie­ta, ko­lum­ny py­tań i wy­ska­lo­wa­ne od­po­wie­dzi wy­da­wa­ły mi się za trud­ne. Szyb­ko za­uwa­ży­łam to swo­je upo­śle­dze­nie, dla­te­go na stu­diach, gdy ba­da­li­śmy się na­wza­jem w ra­mach prak­ty­ki, da­wa­łam od­po­wie­dzi przy­pad­ko­we, na chy­bił tra­fił. Wy­cho­dzi­ły po­tem z tego dziw­ne pro­fi­le – krzy­we wie­dzio­ne na osi współ­rzęd­nych. „Wie­rzysz, że naj­lep­szą de­cy­zją jest ta, któ­rą naj­ła­twiej zmie­nić?” Czy wie­rzę? Jaką de­cy­zję? Zmie­nić? Kie­dy? Jak naj­ła­twiej? „Czy wcho­dząc do po­ko­ju, zaj­mu­jesz ra­czej miej­sce cen­tral­ne niż pe­ry­fe­ryj­ne?” Do ja­kie­go po­ko­ju? I kie­dy? Czy po­kój jest pu­sty, czy pod jego ścia­na­mi sto­ją czer­wo­ne plu­szo­we ka­na­py? A okna – jaki jest za nimi wi­dok? Py­ta­nie o książ­kę: czy wolę ją czy­tać, za­miast iść na przy­ję­cie, czy też jest to za­leż­ne od tego, jaka to książ­ka i ja­kie to przy­ję­cie?

Co to za me­to­do­lo­gia! Mil­czą­co za­kła­da się, że czło­wiek nie zna sie­bie, lecz gdy mu pod­su­nąć od­po­wied­nie spryt­ne py­ta­nia, sam się ów czło­wiek zlu­stru­je. Sam zada so­bie py­ta­nie i sam na nie od­po­wie. Nie­bacz­nie zdra­dzi przed sobą ta­jem­ni­cę, o któ­rej nic nie wie.

I dru­gie za­ło­że­nie, śmier­tel­nie nie­bez­piecz­ne – że je­ste­śmy sta­li, a na­sze re­ak­cje są prze­wi­dy­wal­ne.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu peł­nej wer­sji książ­ki