Bierki - Marcin Szczygielski - ebook + książka

Bierki ebook

Marcin Szczygielski

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Edycja kolekcjonerska. Bierki , druga po Berku część Kronik nierówności Marcina Szczygielskiego to powieść napisana lekko, choć w sposób niemal brawurowy porusza sprawy, które na pewno nie są błahe. Podobnie jak pierwsza część, przełamuje pewne tabu, udowadniając, że w gruncie rzeczy podział na światy homo i hetero jest tylko umowny, bo tak naprawdę wszyscy marzymy o tym samym i tego samego pragniemy.

Paweł jest uczniem, Anna jego nauczycielką. Stoją po dwóch stronach barykady i nie pałają do siebie sympatią. Coś jednak zaczyna ich łączyć – oboje zakochują się w tym samym mężczyźnie i oboje nawiązują z nim seksualną relację. Łańcuch zdarzeń, który połączy ich losy, spowoduje, że będą musieli opuścić swoje światy. Oboje zostaną postawieni przed koniecznością comming outu – Paweł wyjawi najbliższym, że jest gejem, a Anna będzie musiała zburzyć mur, którym odgrodziła się od ludzi po dramatycznych wydarzeniach sprzed lat...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 450

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariaWojtkowiak

Całkiem niezła

Pomysłowe przenikanie rozdziałów. Antywzorcowi rodzice bohatera. I zakończenie-bez spoilerów.
00

Popularność




Projekt okładki, stron tytułowych i ilustracje Marcin Szczygielski

Redakcja Anna Nastulanka

© Copyright by Marcin Szczygielski, 2007 © Copyright by Oficyna Wydawnicza AS, 2011 © Copyright by Instytut Wydawniczy Latarnik, 2011 Zdjęcie autora © Oficyna Wydawnicza AS Zdjęcia na okładce i stronie tytułowej © Oficyna Wydawnicza AS Pozował Dezydery Kowalkowski

Projekt typograficzny i skład komputerowy Oficyna Wydawnicza AS

ISBN 978-83-60000-76-2

INSTYTUT WYDAWNICZY LATARNIK
IM. ZYGMUNTA KAŁUŻYŃSKIEGO Warszawa, ul. Cypryjska 89 tel./fax 22 614 28 34 e-mail: [email protected]@latarnik.com.pl

Marketing i promocja Bartosz Dworzyński, [email protected] Urszula Hollanek, [email protected]

Zapraszamy do księgarni internetowej

www.latarnik.com.pl

oraz na nasz profil na portalu Facebook

http://www.facebook.com/iwlatarnik

Warszawa 2011 Wydanie II poprawione

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

O autorze

Marcin Szczygielski

Pisarz, dziennikarz i grafik. Debiutował bestsellerową powieściąPL-BOY,potem ukazały się:Wiosna PL-BOYa, Nasturcje i ćwoki, Farfocle namiętności.

2007 r. otworzył nowy rozdział w twórczości Szczygielskiego – ukazał sięBerek,historia geja i przedstawicielki moherowych beretów, których pozornie nie łączy nic poza wzajemną nienawiścią. Książka szybko stała się bestsellerem, a autorska adaptacja teatralna wyreżyserowana przez Andrzeja Rozhina z Ewą Kasprzyk i Pawłem Małaszyńskim w rolach głównych od kilku lat przyciąga tłumy widzów do warszawskiego teatru Kwadrat. W lutym 2010 r. w warszawskim teatrze Komedia Tomasz Dutkiewicz wyreżyserował kolejną sztukę pisarza –Wydmuszkę –z Anną Guzik i Joanną Liszowską w obsadzie. Jesienią 2011 r. w tym samym teatrze odbędzie się premiera sztuki Szczygielskiego „Furie” z Teresą Lipowską w roli głównej.

Wiosną 2010 r. ukazały sięBierki,kolejna część cykluKroniki nierówności,zapoczątkowanego przezBerka.Również ta powieść trafiła na listy bestsellerów, a w rankingach portali gejowskich została uznana za książkę roku.

Odrębnym rozdziałem literackiej aktywności Szczygielskiego są książki dla dzieci i młodzieży. Pierwszą z nich byłaOmega –powieść o przygodach dwunastoletniej fanki gier komputerowych, dla której rzeczywistość w niebezpieczny sposób zaczyna mieszać się ze światem wirtualnym. Książka, zilustrowana przez Bartka Arobala, w 2010 r. trafiła na Listę Skarbów Muzeum Literatury Dziecięcej i została wyróżniona w konkursie im. Hanny Skrobiszewskiej oraz w konkursie Najpiękniejsze Książki Roku organizowanym przez Polskie Towarzystwo Wydawców Książek. Rok później otrzymała nagrodę „Książka Roku 2010” Polskiej Sekcji IBBY.

Kolejną powieść dla młodzieży,Czarny Młyn,opowiadającą o dzieciach z popeegerowskiej wioski, które muszą zmierzyć się z bezosobowym złem czyhającym w ruinach pobliskiego kombinatu, Marcin Szczygielski napisał na Konkurs Literacki im. Astrid Lindgren organizowany w ramach akcji Cała Polska Czyta Dzieciom. Jury uznałoCzarny Młynza najlepszą spośród wszystkich 580 nadesłanych prac, przyznając mu Grand Prix i statuetkę Pippi Langstrump, a także I nagrodę w kategorii powieści dla dzieci w wieku od dziesięciu do czternastu lat.

Trzecią książką autora skierowaną do młodszych nastolatków jest powieść „Za niebieskimi drzwiami”, która wiosną 2011 roku została nominowana – zarówno przez jury dziecięce, jak i profesjonalne – do Nagrody DONGA, kontynuatorki wieloletniej tradycji konkursu „Dziecięcy Bestseller Rou”.

Książki tego autora: 

•PL-BOY(2003)

• Wiosna PL-BOYa(2004)

• Kuchnia na ciężkie czasy(2004)

• Nasturcje i ćwoki(2005)

• Farfocle namiętności(2006)

• Berek(2007)

•Berek+(III wydanie powieści poszerzone o tekst sztuki teatralnejBerek, czyli upiór w moherze,2008)

• Omega(2009)

•Les Farfocles(II wydanieNasturcji i ćwokóworazFarfocli namiętności

– dwie powieści w jednym tomie,2009)

•PL-BOY2(II wydaniePL-BOYaorazWiosny PL-BOYa

– dwie powieści w jednym tomie,2009)

• Bierki(2010)

• Za niebieskimi drzwiami(2010)

• Czarny Młyn(2011)

Sztuki teatralne:

• Berek, czyli upiór w moherze(2008)

• Wydmuszka(2009)

• Furie(2010)

• Lodymusical (muz. Marcin Nierubiec) (2011)

Dedykacja

Dla Edyty Olszówki,

dzięki której

powstała ta książka

Przedmowa

Przez długi czas sądziłem, że Berek nie będzie miał kontynuacji. Wydawało mi się, że zawarłem w nim wszystko, co najistotniejsze w życiu bohaterów. Trwałem w tym przekonaniu aż do pewnego zimowego wieczoru, kiedy na popremierowym bankiecie w teatrze Komedia podeszła do mnie Edyta Olszówka i zapytała, czy nie napisałbym dla niej monodramu. Oczy mi się zaświeciły, bo pomysł na postać niemal natychmiast pojawił się w mojej głowie. Zacząłem pisać historię Wekiery, nauczycielki historii w warszawskim liceum. Twardej, niemal wrednej baby, niespodziewanie odkrywającej w sobie empatię i umiejętność rozumienia swoich — lekceważonych wcześniej — uczniów. Wekiera i jej świat zaczęły mi się błyskawicznie rozrastać, aż pewnego dnia uznałem, iż moja bohaterka powinna dostać więcej niż godzinny spektakl teatralny. Zapytałem Edytę, czy nie będzie miała nic przeciw temu, abyśmy monodram odłożyli na później, a tymczasem „jej” bohaterka stanie się jedną z głównych postaci nowej powieści. Przyklasnęła temu pomysłowi.

Pisząc, uświadomiłem sobie bowiem, że nadarza mi się sposobność nawiązania do świataBerkai pokazania jeszcze jednego aspektu gejowskiego życia. Zwłaszcza że — gdy sam dojrzewałem i dorastałem — brakowało mi książki, w której ktoś przedstawiłby wpisany w polskie realia proces wchodzenia w dorosłe życie nastoletniego geja. Opowieści o tym, co się wtedy dzieje i w takim chłopaku, i w jego otoczeniu; bez nadmiernego dramatyzmu i rozdzierania szat. Do Wekiery dołączył więc jej uczeń Paweł — jeszcze niedojrzały, trochę zbyt emocjonalny i wrażliwy chłopak — który doświadcza swojej gejowskiej inicjacji, dokonujecomming outui po raz pierwszy w życiu się zakochuje.

W ten sposób narodził się cykl, który nazwałemKronikami nierówności. Bierkinie są bowiem kontynuacjąBerka,lecz jego dopełnieniem. Współczesną komedią dell'arte — przewrotną żonglerką stereotypami, kliszami i archetypami, której celem jest pokazanie świata gejów jako części wspólnej rzeczywistości, kształtowanej przez nich na równi z heteroseksualną większością. Podobnie jak w komedii dell'arte, w obu moich powieściach bohaterowie noszą maski, które zmieniają się wraz z rozwojem wydarzeń; powtarzają się też w nich pewne typy ludzkie. Dlatego wBierkachzachowałem większość imion i nazwisk z poprzedniej powieści. Jest więc Kolombina i Kolombin, czyli samotna, niekochana, nieco zgorzkniała Anna Lewandowska oraz spragniony miłości młody Paweł Sieniawski. Wyśniony przez Pawła książę na białym koniu, czyli Wojtek, a także perfidny, niebezpieczny i zły Scapino — Łukasz. Dołączyli do nich nieszczęśliwie zakochany, trochę śmieszny, a trochę tragiczny Arlekin, czyli Krzysztof, i złośliwy, obleśny Brighella — Marek…

Są też ich marzenia i emocje — te najprostsze, podstawowe — które dotyczą nas wszystkich, bez względu na pochodzenie, pozycję społeczną, wykształcenie i orientację seksualną. Marzenia o tym, że spotkamy kiedyś tę jedyną bądź tego jedynego, że połączy nas prawdziwa miłość, że nasze cierpienie zostaną wynagrodzone, wrogowie ukarani, błędy naprawione, a im trudniejsza droga, tym piękniejsze i szczęśliwsze będzie jej zakończenie.

DoBierekdołożyłem jeszcze jeden wątek — jasne, szczere i pozbawione hipokryzji mówienie o seksie. Dlaczego? Bo to sfera życia nieustannie obecna w myślach, a rzadko w słowach; główne źródło nierówności i dyskryminacji, choć tak naprawdę jak mało co stawia nas wszystkich na równi.

Marcin Szczygielski

Początek października

Wtorek

I

– No co, Sieniawski? Powiesz mi coś, czy jak? — odzywa się profesor Kucharczyk, nie odrywając oczu od dziennika. — Masz cztery nieusprawiedliwione nieobecności na lekcjach. I co my z tym zrobimy?

– Przyniosę zwolnienie — bąkam pod nosem. — W przyszłym tygodniu.

– Ta? Takie jak ostatnio? — Kucharczyk odchyla się na krześle, zakłada ręce za głowę i spogląda na sufit.

Stoję przed jego biurkiem i staram się mu nie przyglądać. Ma na sobie klasyczny biały tank z wąskimi ramiączkami i szerokim wycięciem pod szyją. Kiedy unosi ręce, widzę dwie kępki ciemnych włosów pod pachami. Dolna krawędź koszulki podjeżdża, odsłaniając ciemny pasek skóry brzucha nad gumką czerwonych sportowych spodenek. Gabinet Kucharczyka przy sali gimnastycznej nie jest duży, powietrze przesiąkło zapachem potu nauczyciela. Zapachem testosteronu. Nerwowo oblizuję suche wargi i przełykam ślinę, wbijając oczy w podłogę i z całej siły usiłując zapanować nad zbliżającą się erekcją.

– No co? Pytam się, czy takie samo zwolnienie jak ostatnio?

Zwolnienie z zajęć wuefu, które przyniosłem w marcu, podrobiłem. Ściągnąłem z netu blankiet recepty lekarskiej i nałożyłem na niego fałszywą pieczątkę w Illustratorze, a potem na wydruku odręcznie napisałem: „Paweł Sieniawski zwolniony z zajęć wychowania fizycznego do końca semestru”. Skąd mogłem wiedzieć, że będzie mu się chciało sprawdzać dane lekarki! Całe szczęście, że nie wezwał matki i skończyło się tylko obniżeniem stopnia ze sprawowania.

Kucharczyk odsuwa się nagle razem z krzesłem i wstaje. Obchodzi biurko i siada na brzegu blatu, tuż przede mną. Wyciąga przed siebie nogi, krzyżując je w kostkach. Wciąż wpatruję się w podłogę — pojawiają się w centrum mojego pola widzenia. Adidasy z czerwonymi paskami po bokach, nad nimi krótkie, białe skarpetki, a powyżej owłosione łydki. Skóra jest smagła, w kontraście z białymi skarpetkami wydaje się jeszcze ciemniejsza. Wbrew sobie zerkam wyżej, na jego uda. Nogawki krótkich, czerwonych spodenek kończą się nad nimi. Zatrzymuję spojrzenie na mocno wypchanym kroczu nauczyciela i błyskawicznie odwracam oczy, ale oczywiście jest już za późno — zasycha mi w gardle i czuję, jak mój kutas błyskawicznie pęcznieje.

– Oj, Sieniawski, Sieniawski — mówi profesor Kucharczyk. — Znam ja takich, co nie lubią wuefu. A ty nie lubisz wuefu, co?

Nie wiem, co powiedzieć. Kiwam lekko głową i w panice usiłuję zapanować nad wzwodem. Mam na sobie dopasowane, czarne spodnie, a pod spodem bokserki, mój fifol zaczyna się coraz wyraźniej odznaczać.

– Masz właściwie same dobre oceny ze wszystkich przedmiotów. Z polskiego jesteś najlepszy w klasie, z historii też. W kółku dramatycznym się udzielasz. A z wuefu mierny i same nieobecności, chociaż kulawy nie jesteś, chorowity też raczej nie i ogólnie rozwijasz się prawidłowo, wąs ci się sypie pomału. Mam na ciebie oko, od dawna ci się przyglądam. Czyli wuefu nie lubisz. A co ty lubisz, Sieniawski? — głos nauczyciela staje się niższy i mniej groźny. — Powiedz ty mi, co ty właściwie lubisz?

Podnoszę głowę i czuję, jak moją twarz zalewa rumieniec. Unosząc ironicznie brwi, Kucharczyk przygląda mi się z lekkim półuśmiechem.

– Ja… — zaczynam. — Nie rozumiem.

– Nie rozumiesz. A widzisz, Sieniawski, wuef może być całkiem przyjemny…

– Ja…

– Nie lubisz ty czasem przyglądać się, jak twoi koledzy z klasy przebierają się przed zajęciami? Kiedy zdejmują spodnie, zakładają dresy? Kiedy później, po zajęciach, zdejmują przepocone koszulki i idą pod prysznic?

Wypuszczam głośno powietrze, czuję, że kręci mi się w głowie i miękną mi kolana.

– Ja nie… Nie…

Zorientował się! Wie! Już po mnie… Serce wali mi jak młotem, ale co dziwne, erekcja wcale nie znika. Wręcz przeciwnie, mój naprężony kutas napiera na cienki materiał bokserek, czuję, jak wymyka się z lewej nogawki i rozpycha spodnie. Robi mi się gorąco.

– Oj, Sieniawski, Sieniawski — powtarza profesor Kucharczyk, ale znacznie bardziej miękkim i łagodnym tonem.

Nagle unosi lekko jedną nogę, czubkiem adidasa zahacza o piętę drugiego i zsuwa go ze stopy. Kilkakrotnie zgina palce, słyszę lekki trzask stawów. Po chwili unosi nogę wyżej, opiera stopę nad kolanem mojej lewej nogi i wolniutko przesuwa ją w górę. Oniemiały otwieram usta, brzuch zwija mi się w kulkę. Po sekundzie z głośnym westchnieniem wciągam powietrze, chwiejąc się lekko. Jego stopa pełznie po moim udzie, dociera do kutasa, który stoi mi tak mocno, że niemal boli, uwięziony w nogawce bokserek i skierowany w dół.

– Ale… co pan, co pan? — odzywam się piskliwie, stoję jak sparaliżowany.

– No — mruczy cicho Kucharczyk. — I co my tu mamy?

Opiera palce na moim kutasie i przyciska go lekko — raz, drugi, trzeci — a potem przesuwa po moim podbrzuszu całą stopę. Mój brzuch zaciska się w nagłym spazmie, podbrzusze pulsuje. Niemal natychmiast zginam się wpół. Pojękuję cieniutko, idiotycznie, biodra w niekontrolowanym ruchu frykcyjnym wysuwają mi się do przodu, cofają, wysuwają i spuszczam się w nogawkę. Moje jaja kurczą się rytmicznie i wyrzucają porcje nasienia — raz, drugi, trzeci. Jęczę znowu i czuję szybko powiększającą się plamę wilgoci na udzie. Profesor Kucharczyk przyciska mnie jeszcze raz stopą i opuszcza nogę. Chwieję się, oddychając głośno, zaciskam powieki i czuję, jak wypływają spod nich łzy. Spoglądam na niego, wypuszczając powietrze przez otwarte usta. Przygląda mi się z krzywym uśmiechem, spode łba. Kładzie dłoń na swoim kroczu, masując je delikatnie.

– No i jak, Sieniawski? — pyta cicho ochrypłym głosem. — Chyba polubisz ty wuef, co? Widzę cię tu na następnych zajęciach. Zmykaj teraz, jestem zajęty.

To był mój pierwszy raz.

II

– To ostatni raz! — mówię, łapiąc powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg. — Ostatni! Już nigdy więcej. Nigdy! Słyszysz?

Gablota trzeszczy ostrzegawczo pod moimi pośladkami, gdy Kucharczyk wbija się we mnie jednym mocnym pchnięciem, aż do nasady. Nie jestem jeszcze gotowa, więc krzyczę cicho i wbijam mu paznokcie w kark.

– Au! — syczy. — Anka! Ostrożniej, bo mi narobisz śladów.

Wysuwa się ze mnie prawie na całą długość i wraca, znowu dopychając członek aż do końca, a potem zaczyna poruszać się rytmicznie. Czuję go w sobie głęboko, po chwili robię się tak wilgotna, że każdemu jego ruchowi towarzyszy głośne mlaśnięcie. Wsuwa dłoń pod moją bluzkę, pod stanik i zaciska palce na piersi, wykręca brodawkę. Tłumię krzyk ze wszystkich sił, odchylam głowę i widzę sztandar szkoły zawieszony nade mną na ścianie izby pamięci. Złote frędzle drżą, dostrzegam delikatną pajęczynę rozpiętą między grotem wieńczącym drąg, do którego przypięta jest tkanina. Marek przyspiesza, porusza się we mnie jak taran. Taran, element wyposażenia oblężniczego, służący do wyważania murów i bram, używany w starożytności i średniowieczu. Jeszcze nie robiłam w tym roku pierwszym klasom zadania domowego z broni średniowiecznej i sposobów zdobywania fortec, to zwykle interesuje tych głąbów.

– Oooooch! — krzyczę wbrew sobie, bo Kucharczyk nagle wyciąga ze mnie swój członek, przesuwa żołędzią po wargach sromowych, po łechtaczce i wbija go znowu.

Podbrzusze wypełnia mi się gorącem, żołądek kurczy się, mięśnie napinają i nagle zalewa mnie fala orgazmu. Prostuję nogi oparte o ramiona mężczyzny, gablota przesuwa się pode mną z głośnym hurgotem.

– Czekaj — Kucharczyk dyszy mi w twarz — czekaj na mnie… Już… Już!

Zgina się nade mną, dobija do samego końca i pompuje we mnie nasienie, drżąc i pojękując. Czuję pulsowanie jego członka głęboko pod pępkiem. Rzeczywiście już. Kucharczyk wypuszcza głośno powietrze i wychodzi ze mnie. Staram się nie patrzeć w dół na jego penisa. Nie wiem, dlaczego jego widok mnie peszy i zawstydza — szczególnie zaraz po wszystkim, kiedy wciąż nabrzmiały, ale już nie sztywny, zwisa między udami Marka niczym czerwona, gumowa pałka. Lubię go czuć, nie lubię widzieć. Opuszczam nogi, zsuwam się z gabloty i poprawiam spódnicę. Czuję strużkę nasienia wypływającą z mojej pochwy. Krople wilgoci pełzną w dół po moim udzie. Nie wiem, co z tym zrobić. Nie wytrę się spódnicą, materiał jest za cienki, będzie plama. Schylam się po majtki leżące na podłodze obok gabloty. Sięgam pod spódnicę, ocieram nimi skórę, a potem zwijam je w kłębek i chowam do torebki. Przez tego kretyna muszę iść na lekcję bez majtek!

– Pękła — odzywa się Kucharczyk, podciągając spodnie od dresu.

– Co pękło? — pytam złym głosem i z satysfakcją zauważam, że na granatowym drelichu pojawia mu się w kroczu ciemna plama.

– Szyba — wysuwa brodę, wskazując gablotę.

Rzeczywiście. Przez środkową kwadratową szybę biegnie cieniutka srebrna nitka.

– Cholera jasna — mówię. — I co teraz będzie?

– A co ma być? Powiesz, żeby Władzio wymienił. Fajnie było czy jak?

Podchodzi do mnie, ale odwracam się na pięcie, plecami do niego.

– Było beznadziejnie — kłamię. — Idź stąd.

– Beznadziejnie, mówisz — mruczy i gryzie mnie delikatnie w kark.

Uchylam się z gniewnym pomrukiem, ale czuję, że sutki twardnieją mi natychmiast. Co ten facet ma w sobie? Kurdupel taki, no może i nawet przystojny, ale wuefista, na boga! Jak ja się w to wplątałam?

– Beznadziejnie — powtarzam.

– Aż szyba pękła.

– Marek, idź, bo zaraz będzie dzwonek! Nie możemy stąd wyjść razem.

– W czwartek?

– Nie ma mowy! — kręcę głową. — Nigdy więcej! To był ostatni raz.

– W czwartek masz okienko po czwartej godzinie, czy jak?

– Mam — mówię.

Śmieje się cicho pod nosem. Jakbym mogła, tobym mu ten nos ukręciła.

Podchodzi do drzwi, obraca klucz w zamku i ostrożnie wygląda na korytarz.

– Pusto — mówi półgłosem. — To na razie, Aniutek.

Zostaję w izbie pamięci sama. Spoglądam na sztandar szkoły, pochwa piecze mnie lekko. Wiedziałam, że tak będzie. Musiał mnie zatrzeć. Nic dziwnego, skoro tak się wbił we mnie — jak taran. Zawsze mnie tak bierze, niczym Jagiełło zamek toruński w 1410 roku — na chama. Dziś jednak był wyjątkowo gwałtowny, rzucił się na mnie od razu, gdy tu wszedł. Nie, Jagiełło, nie — decyduję. W tym przypadku bardziej właściwie byłoby porównanie z Łokietkiem, przynajmniej jeśli idzie o posturę. Tyle tylko, że Łokietek niczego nie zdobywał siłą, raczej knuciem. W pewnym sensie był wyrafinowany, a z pewnością inteligentny. Czego o Marku Kucharczyku powiedzieć nie można.

– Debil — mówię do siebie. — Nienawidzę go.

Ale oczywiście tak nie jest. Prawdopodobnie jestem zakochana, a z pewnością uzależniona. To pieczenie bardzo mi się podoba. Podsuwam sobie krzesło, wchodzę na nie i zwiniętą w rulon kartką zdejmuję pajęczynę z grotu chorągwi. Poprawiam rozpięty na gwoździach aksamit, przyglądając mu się krytycznie. Niedługo trzeba będzie oddać go do czyszczenia. Odstawiam krzesło, biorę torebkę i wychodzę na korytarz w chwili, gdy rozlega się dźwięk dzwonka na przerwę.

III

Idę powoli korytarzem, niosąc przed sobą plecak, którym zasłaniam plamę na spodniach. Czuję się trochę, jakbym był pijany. Nie rozumiem tego, co się stało, nie wiem, co myśleć. Ale w tym moim stanie jest coś jeszcze… Zastanawiam się nad tym i po chwili dochodzę do wniosku, że to szczęście. Przepełnia mnie po brzegi i wywołuje na twarzy ten głupi, bezmyślny uśmiech. Jeśli miałbym wybrać dla siebie jednego, jedynego mężczyznę na całym świecie, nie byłby to ani Brad Pitt, ani Ashton Kutcher. Byłby to Marek Kucharczyk, nauczyciel wychowania fizycznego w liceum ogólnokształcącym imienia Jarosława Iwaszkiewicza w Warszawie. Niewysoki, tuż po trzydziestce, z krótkimi, kręconymi, ciemnymi włosami, z prostymi, grubymi brwiami niczym dwie kreski namalowane palcem ubrudzonym w sadzy. Krępy, napakowany, z błyszczącymi oczami i silnymi, owłosionymi rękami. Noszący granatowe spodnie od dresu lub dopasowane, krótkie, czerwone spodenki, podkreślające znaczną wypukłość w kroczu. Nieokrzesany, gruboskórny facet ze zbyt krótko przyciętymi paznokciami i tubalnym śmiechem. Z takim nie pogadasz, ale wcale nie o rozmowę przecież chodzi. Bo Kucharczyk ma w sobie coś takiego, że kiedy jest w pobliżu, jedyne, o czym myślę, jedyne, o czym marzę, to to, żeby go dotknąć, powąchać, polizać, wchłonąć w siebie. Podobają mi się różni faceci, różni wydają mi się interesujący, ale coś takiego odczuwam tylko przy nim.