Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kilka lat z życia przedsiębiorcy, który poświęcił wszystko dla zacnej ideii "bycia na swoim".
Firma? Sukces? Szczęście? Spokój? Czy może to wszystko razem współgrać? Czy gwarantem tego sukcesu jest jednak każde z osobna? A w ogóle jest jakaś gwarancja? Czy to wszystko jest na wyciągnięcie ręki czy to tylko utopijna nadzieja? Autentyczne wydarzenia zawarte w tej książce czasami wydawały się tak absurdalne, że nadawały się tylko i wyłącznie to opisania w dziale „fantasy”. Ale to nie jest fantazja, to niczyje wymysły. To jest życie.. lepsze lub gorsze ale życie…przedsiębiorcy.
Zapraszam serdecznie do lektury.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 178
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
...... Patrzyłem na tych właścicieli małych firm co mają kilku lub kilkunastu ludzi i im zwyczajnie zazdrościłem. No bo jak tu nie zazdrościć jak widzisz, że ich pracownicy na budowie pracują, a oni (czyt. Właściciele) tylko przyjeżdżają nowym autem z salonu i przywożą im raz w miesiącu wypłatę. Pamiętam, jak zobaczyłem u jednego gościa (może w moim wieku, może trochę starszy) nowiutkiego białego VW Passata. No piękne autko, na wypasie. A on tylko dawał ludzi na budowę, bez szalunków, bez materiałów i dźwigu. Po rozliczeniu budowy z Generalnym Wykonawcą ten gość zaprosił nas na obiad. Na końcu kelner pyta go czy wystawić fakturę, on mówi, że „dziękuję, ale nie” i płaci gotówką „bez reszty”. Nawet nie patrzył ile tam było do zapłaty. Ja od razu w myślach: ale musi mieć fajne życie. To jest to co też bym chciał robić. Ależ on mi tego dnia zaimponował. Widziałem w nim siebie. To, że pamiętam tę sytuację do dziś jakby to było wczoraj, musi znaczyć, że odcisnęło to na mnie niesamowite piętno. Dało kopa do myślenia i działania. Wyidealizowało u mnie obraz przedsiębiorcy. Nikt mi wtedy nie mógł wmówić, że to ciężki kawałek chleba, że to nie tak łatwo jak się wydaje i że to ogólnie walka z wiatrakami. Po prostu nie. Poczułem, że jestem w stanie też dojść do czegoś takiego, że potrafię, że mnie też będą podziwiać. Czułem potrzebę bycia kimś, bycia ważnym i stworzenia czegoś na wzór co właśnie sam zobaczyłem. Ta wolność w pracy, że nie musisz być o 8:00 w biurze jak nie musisz, bo i tak będziesz siedział przy laptopie w domu do 2:00 w nocy, że możesz sobie planować dzień jak Ci pasuje, że jak musisz coś prywatnego załatwić w ciągu dnia to nie musisz nikogo pytać o zgodę, że nie patrzysz ile masz urlopu… No same plusy, same pozytywne rzeczy. Za silnie mi to w głowie usiadło, żebym odłożył ten pomysł na półkę..
......... Wróciło do mnie część pracowników, których miałem podczas mojej pierwszej budowy, co z połączeniem z moimi nowymi Polakami dawało mieszankę wybuchową. Jadę z nimi znowu na drugi koniec Polski. Ale już oficjalnie, bez ukrywania się przed kimkolwiek. Muszę najpierw wypowiedzieć umowę najmu mieszkania, które wynająłem wcześniej dla Ukraińców, których już nie mam. Pani mocno zdziwiona, że tak szybko rezygnuję, ale tłumaczę jaka sytuacja. Że byli słabi, że wyjechali, że nie pracują już u mnie i mieszkanie mi nie potrzebne. No dobra, kaucja do rozliczenia. Umawiam się, że przyjadę obejrzymy mieszkanie. Wiecie, zawsze tak jest, że próbują coś znaleźć, żeby kaucji nie zwracać, standard. Coś tam na ścianie jakieś rysy, drobne usterki, ale w miarę.
- Pęknięta deska na muszli w łazience. Musi Pan nową kupić albo potrącam 500 złotych z kaucji – mówi właścicielka. - Przecież deska tyle nie kosztuje. Ale ok, pojadę i kupię – odpowiadam trochę poirytowany. Umawiam się za godzinę, jadę do sklepu. Najtańsza jaka jest, w jakieś jebane delfiny, biorę i wracam. Jeszcze muszę wymienić. - No ja pier…. – cicho pod nosem wyszeptałem jak zacząłem zmieniać. W głowie same myśli: co ja w ogóle robię? Wymieniam deskę w osranym kiblu przez pracowników, którzy nic na budowie nie potrafili. Śmierdzi na kilometr, bo o domestosie czy kostce do toalety to nie słyszeli, aż mnie podbija. Robię to dla głupich 500 złotych kaucji. W imię czego? Tak to ma wyglądać? Jeszcze coś tam nie pasuje, muszę kombinować, żeby jakoś to wyglądało. Ręce opadły mi przy samym tyłku. Oddała mi właścicielka kaucję, nawet nie pamiętam czy jej powiedziałem „do widzenia” z tego wszystkiego. Nie byłem zły na nią, tylko zażenowany tym, że muszę po tych brudasach naprawiać kibel. W domu od razu szybki prysznic i dwa szybkie drinki, żeby jak najszybciej pozbyć się tego odoru z siebie i zapomnieć. Odoru się pozbyłem, wstrętnych wspomnień jak widać nie. Może jakbym wypił dwie butelki. Dramat.
Wyjeżdżamy w końcu na tę nową budowę, daleko na południe. Zatrudniłem już pierwszego kierownika robót, żeby mi pomagał w nadzorze. W sumie to, żeby on bardziej ogarniał te sprawy, a ja zająłbym się innymi, bardziej związanymi stricte z prowadzeniem firmy. Ludzi znowu zrobiło się ponad dwudziestu więc jest co robić. Oby tylko płacili. Bo wiecie, to nie jest jak w sklepie, że dziś ktoś coś od Ciebie kupuje i dziś masz od razu kasę. Robimy cały miesiąc, ponoszę koszty, wystawiam fakturę i czekam na zapłatę 21 bądź 30 dni od daty dostarczenia. Czasami te dni przedłużały się o drugie tyle zanim coś wpadło na konto. To jest norma w tej branży. Trzeba się cieszyć, że w ogóle wpadło. Że jest z czego zapłacić ludziom, to zawsze w pierwszej kolejności. Dopiero później patrzysz na siebie, swoje kredyty, czynsze itd. Jak coś zostanie to w domu prawie jak święto państwowe: kawior i szampan… żartuję, tylko szampan i to ten co wszyscy kupują na Sylwka za kilka zł......
...... Robiliśmy raz na budowie wspólnie z inną firmą, oni połowę budynku i my połowę. Wpada kontrola, my już weterani, na spokojnie, starzy wyjadacze. Z tej drugiej firmy z dziesięciu chłopa na budowie zostało się tylko chyba dwóch. Reszta tak szybko przeskakiwała przez płot, że pobili by chyba rekordy w sprincie na zawodach lekkoatletycznych. Mnie to zawsze zastanawiało, jak tak można? Przecież na budowie jest niebezpiecznie i zawsze może coś się zdarzyć. Niech chociaż pracownicy mają badania i szkolenie BHP, no ludzie święci, nie rozumiem tego. Za to dwóch naszych nie miało założonych kasków, chociaż upominałem ich osobiście kilka razy wcześniej, że nie ma zdejmowania chociaż na chwilę, mimo, że gorąco itd. To ch.., oczywiście oni swoje, wiedzą lepiej. No nie upilnujesz cały czas. Mandat z inspekcji pracy po 500 zł od łebka. - Nie zapłacę za Was. Tyle razy Was upominałem. – uprzedziłem ich i odciągnąłem z wypłaty. Dzwoni po kilku dniach do mnie inspektor, który dał nam wtedy ten mandat: - Nie może Pan ich obciążyć tym mandatem. Proszę im natychmiast zwrócić te pieniądze – informuje mnie. - No ale dlaczego mam za nich płacić? Ostrzegałem ich tyle razy, dostaną po dupie to się nauczą. Tak jak i ja kiedyś dostałem pod dupie od Was i musiałem wyciągnąć wnioski – próbuję się usprawiedliwiać. - To nie ma znaczenia, nie może Pan na nich przełożyć tej kary. Proszę im oddać i niech do mnie jeszcze raz zadzwonią i potwierdzą, że dostali, bo może mieć Pan z tego powodu nieprzyjemności – i odkłada słuchawkę. A to cwaniaczki. Zadzwonili do niego (nie wiem skąd mieli numer) i poskarżyli się, że im obciąłem z wypłaty po 500 zł. No nie pojęte wręcz. Jak oni mogli zrobić coś takiego? No ale nie mogłem nic zrobić. Musiałem im oddać te pieniądze. Nie wiem czy dzwonili do niego jeszcze raz czy on do nich, ale już więcej z tą sprawą ten inspektor do mnie nie dzwonił. Mogłem tylko mu podziękować, że nie zrobił z tego jakiejś większej sprawy. I tak o to znowu musiałem sięgnąć do kieszeni i zapłacić za czyjeś niechlujstwo. Po dupie w takich przypadkach dostaje tylko właściciel firmy, a Ci co zawinili pewnie tylko się ze mnie śmieli wieczorem popijając browary kupione za odzyskane pieniądze.
I wiecie co mnie w tym wszystkim zbulwersowało najgorzej? Nie ten jebany 1000 zł, tylko to, że znowu przepisy są przeciwko przedsiębiorcy i za wszystko go obarczają. Ponosisz pełną odpowiedzialność za wszystko. I to dosłownie. Jeden z tych ukaranych to był gość, który dość często nie przychodził, bo najzwyczajniej w świecie „tankował”. No, ale jak wspomniałem wcześniej potrzebowaliśmy każdej pary rąk do pracy. Jak już przychodził to pracował. Stawialiśmy go do najcięższych prac, a on zapierdzielał jak motorek. Wdzięczny był, że go przyjęliśmy do pracy, bo żona go chyba wyrzuciła z domu, właśnie za alkohol. Jak zaczął pracować to doszły mnie słuchy, że spał w braku na budowie. Zbliżała się zima więc na dworze by zamarzł. Tam przynajmniej był grzejnik i miał ciepło, mógł się przespać bez obawy, że zamarznie. No przecież nie zostawię tak chłopa, muszę mu pomóc. Tzn nie muszę, ale chcę, przecież, nie może mieszkać w baraku na budowie! Organizuję mu miejsce na kwaterze tam gdzie mieszkają moi Ukraińcy. No i był w miarę względny z nim spokój przez jakiś czas, oprócz tych jego alko-nieobecności. Raz tylko mieliśmy dosyć niespotykaną sytuację. Dzwoni do mnie właścicielka kwatery, któregoś zimnego wieczoru:
- Cześć. Mam problem z tym Twoim pracownikiem. Popił sobie i zaczepia jakieś dziewczyny. - No dobra, poczekaj zaraz do niego zadzwonię – no i dzwonię, raz, drugi, trzeci. Nie odbiera telefonu. Pewnie już śpi nachlany. Dzwonię do niej i jej mówię, że nie mogę się dodzwonić. - A dzwonili do Ciebie Twoi Ukraińcy? – pyta. - Nie dzwonili – odpowiadam zdziwiony. - Jak wrócili z pracy ugotowali sobie wielki gar barszczu ukraińskiego. Poszli się wykąpać i ogarnąć, mieli zasiąść do jedzenia. A, że kuchnia wspólna to wszyscy mają dostęp. Wracają do kuchni i patrzą, a ten wielki gar z tym barszczem zniknął – tłumaczy. Słyszę, że już nie wytrzymuje i mimowolnie zaczyna się śmiać. - Jak to zniknął? - No zniknął. Zaczęli chodzić po pokojach i pytać innych to podobno ktoś widział jak ten Twój co pił to kręcił się tam właśnie w kuchni – opowiada. - Nie mów, że to on zajebał ten barszcz? – pytam również nie powstrzymując już śmiechu. - Na 99% to on. Dam Ci znać jak się wyjaśni. Zadzwoniłem do swoich co „stracili” ten barszcz i mówią, że go szukają. Proszą mnie, że jak ja się do niego dodzwonię to już pal licho ten barszcz, ugotują sobie drugi, ale niech chociaż garnek odda….parsknąłem śmiechem w niebogłosy. No dawno mnie nikt tak nie rozbawił. Wyobrażałem sobie całą tę sytuację. Tamci gotują, wychodzą z kuchni, a ten wjeżdża „cały na biało” i jakby nigdy nic, bierze i wynosi ten gorący gar z barszczem… sorki, ale do dziś micha mi się cieszy jak o tym sobie przypominam. Zadzwoniła później do mnie ta właścicielka, że znaleźli go pijanego jak śpi gdzieś w piwnicy na schodach, cały oblany tym barszczem. Nie wiem czy zdążył coś zjeść czy całość poszła na schody, ale mam nadzieję, że chociaż najadł się tej ciepłej pochlopki, trochę szkoda mi się jednak na końcu go zrobiło. Poprosiłem właścicielkę, żeby go nie wyrzucała, niech tylko następnego dnia posprząta po sobie. No i najważniejsze było to, że Ukraińcy odzyskali swój garnek. Również śmieli się z całej tej sytuacji i sami powiedzieli, że jakby przyszedł i poprosił to przecież by mu nie odmówili talerza zupy. Może się wstydził poprosić, a może taki był. No, a ja jeszcze musiałem za niego zapłacić 500 zł za brak kasku, czyli chyba nie jestem takim najgorszym szefem? Tak mi się wydawało....