Black Heart - Karolina Żynda - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Black Heart ebook i audiobook

Karolina Żynda

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Kontynuacja historii bohaterów powieści Black Hole.

Rose zaczyna żyć na własną rękę. Niestety nic nie jest takie, jak sobie wyobrażała. Jej związek z Killianem definitywnie się zakończył, a złamane serce to zaledwie początek jej problemów. Kiedy dogania ją przeszłość, dziewczyna coraz mocniej osuwa się w objęcia ciemności.

Tymczasem Killian po raz pierwszy w życiu faktycznie sięgnął dna i już nawet nie próbuje zachowywać pozorów. Robi, co może, by zdusić swoje emocje i myśli, znieczulając się w jedyny znany sobie sposób. Nawet przyjaciele nie są w stanie mu pomóc. Poddał się i nie ma zamiaru dalej próbować.

Do czasu… aż przyjaciółka Rose staje przed jego drzwiami. Właśnie wtedy Killian zostaje postawiony pod ścianą, a jego uczucia zostaną wystawione na ostateczną próbę.

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                          Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 579

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 15 godz. 45 min

Lektor: Karolina Gibowska
Oceny
4,3 (116 ocen)
67
25
16
8
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
u1703

Całkiem niezła

Całkiem inaczej by się czytało gdyby nie było tyle opisów w dialogu. Trzeba się skupiać na maksa , bo między zadanym pytaniem jest tyle opisu , że gdy pada odpowiedź nie pamięta się już jakie pytanie było.
20
Katy0907

Całkiem niezła

Jakoś mniej mi się podobała niż pierwszy tom. Mam wrażenie jakby się tu prawie nic nie wydarzyło, a książka do najcieńszych nie należała.
00
Kotteczka88

Z braku laku…

Myślałam , że ostatnia część będzie jakaś wow, a tu przykre zaskoczenie :( Zakończenie to już w ogóle jak dla mnie masakra :/
00
klaudusiami

Nie oderwiesz się od lektury

polecam 👌
00
Kantorek90

Dobrze spędzony czas

"Black Heart" to czwarta odsłona serii "Black" autorstwa Karoliny Żyndy. Jest to zarazem bezpośrednia kontynuacja książki "Black Hole", czyli historii poświęconej losom Kiliana i Rose. Czy zakończenie ich historii mnie usatysfakcjonowało? Już spieszę z wyjaśnieniem. Po bardzo emocjonującym zakończeniu poprzedniej części czekałam na ten tom z niecierpliwością. Byłam bardzo podekscytowana tym, aby dowiedzieć się, czy Kilian i Rose otrzymają szczęśliwe, czy może jednak smutne zakończenie. I powiedzieć, że rzuciłam się na tę książkę, gdy tylko dotarła do mnie z księgarni, to jak nic nie powiedzieć. Jednak niespodziewanie początek tej odsłony wcale mnie nie urzekł. Wręcz przeciwnie, trochę mnie wymęczył, bo nie mogłam wgryźć się w fabułę, co przy okazji tej serii, wcześniej mi się nie zdarzało. I właściwie nawet trudno mi wskazać, czym było to spowodowane. Być może nie był to po prostu odpowiedni czas na zagłębianie się w lekturze, która porusza tak wiele trudnych i bolesnych treści. Dlat...
00

Popularność




Copyright © for the text by Karolina Żynda

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Anna Łakuta

Korekta: Karina Przybylik, Martyna Góralewska, Monika Ekert

Skład i łamanie: Paulina Romanek

Autorka ilustracji: Wiktoria Żynda

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-8362-785-4 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2024

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Notatka od autorki

W serii Black zawsze poruszałam trudne tematy związane ze zdrowiem psychicznym. Dlatego w każdej części znajdujecie numery, pod którymi można szukać pomocy. W przypadku książki Black Heart czuję jednak, że to nie wystarczy. Jej treść jest najmroczniejsza ze wszystkich z tej serii i może wywołać trudne emocje. Znajdziecie w niej szczegółowe opisy związane z:

alkoholizmem,

delirium,

depresją,

zaburzeniami odżywiania,

myślami samobójczymi,

przemocą domową.

Zadbajcie o swoje zdrowie psychiczne i pamiętajcie, że to, co czytacie, może mieć wpływ na Wasze samopoczucie. Jeżeli podczas lektury poczujecie się przytłoczeni, nie bójcie się sięgnąć po pomoc lub zrobić przerwę. Wasze zdrowie jest najważniejsze, a książki zawsze będą na Was czekać. Dbajcie o siebie i swoich bliskich.

Wsparcie dla osób w kryzysie psychicznym

Całodobowa linia wsparcia tel. 800 70 2222

Telefon zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym tel. 116 123

Infolinia AA tel. 801 033 242

Ogólnopolski telefon dla ofiar przemocy w rodzinie ,,Niebieska linia” tel. 800 12 00 02

Prolog

Rose

Nienawidzę sylwestra. Naprawdę, z całego serca, go nienawidzę. To czas, gdy ludzie łudzą się, że wraz ze zmianą cyferki w dacie magicznie zmieni się też ich życie. Są pełni nadziei, marzeń i celów, które najczęściej kończą się gorzkim rozczarowaniem. A ja miałam dość rozczarowań na całe moje życie. Poza tym ta cała atmosfera celebrowania i imprez tylko boleśnie przypominała mi o tym, że byłam sama jak palec. Zupełnie jak w święta, chociaż to był niejako mój wybór. Ojciec zaprosił mnie do siebie, ale nie potrafiłam się zmusić do tego, żeby się z nim zobaczyć. Brakowało mi sił na tę konfrontację. Brakowało mi sił na wszystko.

Pierwszy tydzień przepłakałam.

W drugim pozostało mi siły jedynie na ciche chlipanie od czasu do czasu.

Trzeciego została we mnie tylko pustka.

Nim się obejrzałam, minęły czterdzieści dwa dni.

Tysiąc osiem godzin.

Sześćdziesiąt tysięcy czterysta osiemdziesiąt minut.

Bez Killiana.

Nie żebym liczyła.

Zanim zdążyłam się zorientować, każdy mój dzień zaczął wyglądać tak jak poprzedni. Owijałam się szczelnie kocem co wieczór, niczym żywe burrito, i zalegałam na kanapie. Dokładnie jak teraz. W telewizji leciał kolejny odcinek Gry o tron. Pochłanianie odcinka za odcinkiem stało się moim nowym zwyczajem. Z jakiegoś powodu obserwowanie masowej śmierci bohaterów działało na mnie kojąco. Może zmieniałam się w psychopatkę? Zatapiałam wzrok w ekranie, odcinając się od rzeczywistości. I tak codziennie. Praca. Płacz. Zabijanie czasu. Praca. Płacz. Zabijanie czasu. Praca… itd.

Ten wieczór przebiegał idealnie według utartego w przeciągu trzydziestu dni schematu. Mijające doby zlewały się już w jedną wielką plamę. Czas zupełnie tracił znaczenie. Kopiuj-wklej. Praca. Płacz…

Pukanie?

Tego nie było w scenariuszu.

Niespodziewanie żywy dialog płynący z odbiornika przerwało walenie do drzwi. Wzdrygnęłam się, chwytając się za serce, które zatrzepotało jak ptak zamknięty w klatce. Jak tak dalej pójdzie, to dostanę w końcu zawału. W przeciągu kilku ostatnich tygodni nawet najmniejszy szelest wprawiał mój biedny narząd pompujący krew w dziki galop.

Od makabrycznej niespodzianki, którą znalazłam w swojej sypialni, minął już dobry tydzień i jak na razie podobny incydent się nie powtórzył. Josh się nie odzywał. Czułam jednak, że czai się gdzieś w ciemnościach gotowy zaatakować, gdy tylko opuszczę lekko gardę. Ta niepewność i strach, które zaległy w moich żyłach, zaczęły mnie powoli wykańczać. Nie potrafiłam wyjść z domu bez oglądania się za siebie. Pięć razy sprawdzałam, czy aby na pewno zamknęłam drzwi na klucz. O ile udawało mi się zasnąć, o tyle zawsze w towarzystwie zapalonej lampki. Moje nerwy były w strzępach. I miałam pewność, że właśnie taki był cel mężczyzny, którego niegdyś nazywałam mężem. Bawił się mną. Z pewnością to był dopiero początek. Nie mogłam się łudzić, że zwyczajnie odpuści. Nie był tego typu człowiekiem.

Ostrożnie podniosłam się z kanapy i niepewnie, na palcach, podeszłam do drzwi. Czułam się trochę jak bohaterka horrorów. Mogłam mieć tylko nadzieję, że nie skończę podobnie.

Nie panikuj, Rose. To na pewno nie to, co myślisz.

I miałam rację. Kiedy przyłożyłam oko do wizjera, zobaczyłam ostatnią osobę, którą spodziewałabym się ujrzeć pod moimi drzwiami. A moje serce musiało przyjąć kolejny cios. Nokaut w zasadzie. Czułam, że chyba zaraz wybuchnie mi w piersi. Stałam jak zaczarowana. Może miałam przewidzenia. To nie byłby pierwszy raz. Na początku widziałam go wszędzie, gdzie nie spojrzałam. Instynktownie szukałam jego obsydianowych oczu. Moja tęsknota była tak wielka, że to niewykluczone, że zaczęło mi powoli siadać na mózg.

Wzięłam głęboki wdech, zamknęłam oczy i policzyłam do trzech. Ponownie je otworzyłam, niemal pewna, że zniknie niczym duch, ale nie. Nadal widziałam te hebanowe włosy zmierzwione grudniowym wiatrem. Czarne jak noc oczy wydawały się wpatrywać prosto we mnie. I ta twarz… Ta piękna, udręczona twarz o ostrych rysach, która nawiedzała mnie co noc, niosąc raz ukojenie, raz rozpacz.

Powinnam poczekać, aż odejdzie. Zignorować go. Ale nie byłam tak silna. W jednej chwili oderwałam się od drzwi i zaraz je zamaszyście otworzyłam.

Był tutaj. Stał tuż przede mną pierwszy raz od boleśnie długich czterdziestu dwóch dni.

Killian tu jest.

Patrzył prosto na mnie, przez co od razu zadrżałam. Nie do końca wierzyłam swoim oczom. To było tak surrealistyczne, że nie mogłam wydusić słowa. Obawiałam się, że to kolejny z moich snów, i mężczyzna zaraz rozpłynie się w powietrzu, a ja znów obudzę się w zimnym łóżku, owładnięta pustką jak wiele razy wcześniej.

– Cześć, Rose – powiedział tak po prostu, jakby robił to tysiąc razy wcześniej, jakby nie minął ponad miesiąc od naszego rozstania.

Oparł się o framugę i już po jego głosie słyszałam, że był pijany. Brzmiał chrapliwie. Niewyraźnie. Nie musiałam nawet patrzeć w jego zaczerwienione oczy.

– Co tutaj robisz? – zapytałam zduszonym głosem.

Przekrzywił głowę, ściągając usta, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał. Potem rozejrzał się z rosnącą dezorientacją.

– W sumie to sam nie wiem – parsknął, a ja się wzdrygnęłam. – Chyba musiałem cię zobaczyć. Ostatni raz w tym roku. Albo pierwszy w nowym. Nie jestem pewien, która jest godzina. – Między jego brwiami wykwitła pojedyncza bruzda. Założyłam ramiona na piersi.

– Unikasz mnie od tygodni. – Nawet nie starałam się ukryć wyrzutu w moim głosie, który na szczęście się nie załamał.

Rysy Killiana się rozluźniły, gdy oczy złagodniały, wypełniając się morzem żalu.

– I to mnie zabija, Rose – wyznał, kładąc dłoń na piersi. – Ale tak musi być.

Pokręciłam głową. Chociaż minęło tyle czasu, on dalej trwał przy swoich złudzeniach. Nie miał zamiaru zmienić zdania, mimo że jego decyzja zepchnęła nas na samo dno i żadne z nas nie miało ani siły, ani determinacji, by wrócić samotnie na powierzchnię. Tym bardziej nie rozumiałam, dlaczego się zjawił. Przypominał ducha, który zawędrował pod moje drzwi tylko po to, by mnie nawiedzać.

– Skoro tak, to co tutaj robisz?

Westchnął.

– Mam chwilę słabości…

– Świetnie.

Co miałam zrobić? Co miałam powiedzieć? Ta chwila to było jakieś sadystyczne spełnienie marzeń. Z jednej strony nic się nie zmieniło, nie miałam na co liczyć. Killian sam przed momentem zdeptał nadzieję kiełkującą w moim sercu. Gdybym była mądra, od razu zamknęłabym drzwi. Ale istniała też druga strona – byłam jak narkomanka. Desperacko łaknęłam choćby krótkiej, skradzionej chwili, w której znów mogłabym mieć go przed sobą. Czuć jego zapach, nawet gdy tłumił go odór wypitej whisky. Słuchać brzmienia jego chrapliwego głosu, nawet gdy składał się na słowa, które od nowa łamały resztki mojego serca. Upajałam się tą słodką torturą. Rzucałam się na te ochłapy, które właśnie mi oferował.

Killian przygryzł wargę. Odepchnął się od framugi i z niepewną miną spojrzał mi w oczy.

– Mogę wejść?

Po co?!– chciałam wrzasnąć.

Zamiast tego przez boleśnie długą chwilę tylko na niego patrzyłam. Szum dzikiego pulsu dźwięczał mi w uszach. Otworzyłam usta, ale nie wydobył się spomiędzy nich żaden dźwięk.

Nie, nie, nie! – krzyczał cichutki, niemal niesłyszalny głosik w mojej głowie.

Byłam uzależniona i bezbronna. Tacy ludzie zwykle podejmują nieracjonalne decyzje prowadzące ich w stronę jeszcze większego zniszczenia. Nie byłam wyjątkiem.

Otworzyłam szerzej drzwi.

Rozdział 1

Jesteś najpiękniejszym rodzajem bólu, jaki istnieje

Rose

Zjawił się też tydzień później. Ponownie – kompletnie pijany. Tym razem szok i ta rozpaczliwa potrzeba, by skraść kilka dodatkowych chwil, nie były tak wielkie. Mój osąd działał już trochę lepiej. Dlatego coś zauważyłam. Widziałam, jak bardzo był blady. Jego skóra zdawała się cieńsza niż papier. Fioletowe sińce pod oczami były przeraźliwie ciemne.

Ale to wcale nie było najgorsze. Dużo bardziej przeraziła mnie pustka zionąca z jego oczu. Wcześniej Killian przyjmował maskę obojętności wykutą latami bolesnych doświadczeń. Przypominał skałę. Nic go nie ruszało. Z czasem jednak ta fasada pękła i miałam okazję zobaczyć jego prawdziwą twarz. Jej przebłyski.

W tej chwili ten martwy wyraz zdawał się bardziej autentyczny niż kiedykolwiek, jakby z życia mężczyzny zniknęło całe światło. Nie miałam przed oczami jego zwyczajowego mechanizmu obronnego. Nie. Tym razem ta obojętność i pustka były jak najbardziej rzeczywiste.

Dlatego nie wahałam się ani chwili. Znowu zaprosiłam go do środka, po to by jutro cały dzień tego żałować. Wiedziałam, że to było jak trącanie żywej rany rozżarzonym prętem, ale to wcale mnie nie zatrzymało.

– Tylko na chwilę – zadeklarował. Nie do końca wiedziałam, czy kieruje tę obietnicę do mnie, czy do siebie. – Przysięgam, zaraz sobie pójdę.

Przygryzłam wargę, słysząc bezbronność w jego głosie.

Kiedy opuścił moje mieszkanie tydzień wcześniej, obiecałam sobie, że to ostatni raz. Potem moją głowę wypełniły wszystkie słowa, które powiedziałabym, gdybym mogła cofnąć czas i powtórzyć tę chwilę. Pełne wyrzutu, bolesne. Teraz, kiedy stał przede mną, nie byłam w stanie wykrztusić ani jednego. Nie mogłam nawet poczuć podobnej złości. Pokiwałam tylko głową.

– W porządku, Killian.

Podreptałam za nim do salonu. Opadł ciężko na kanapę, zaciskając palce na nosie.

– Nie, nie jest w porządku. – Westchnął. – Nie powinienem był wracać.

Stałam przed nim, patrząc z góry na udręczony wyraz jego twarzy. Nie odważyłam się usiąść. Jedyne, co mogłam dla siebie zrobić, to zachować pozory dystansu. Wmawiałam sobie, że tak małe, niepozorne dawki Killiana są zupełnie nieszkodliwe. Walczyły we mnie dwie zupełnie skrajne postawy. Jedna zażarcie starała się uchronić to, co zostało z mojego serca, i nakazywała mi ukrócenie tej męki. Druga, o wiele bardziej naiwna, była gotowa wpuszczać go za każdym razem, gdy się zjawi.

– Ale wróciłeś.

Objęłam się ramionami, bo nagle zrobiło mi się zimno. Chciałam też jakoś utrzymać się w całości, choć takie gesty były na nic w starciu z dziurą zionącą w moim wnętrzu. Był tak blisko. Siedział tuż obok. Wystarczyło, żebym wyciągnęła rękę, a mogłabym go dotknąć. Tak, był boleśnie blisko. A jednocześnie tak daleko, że równie dobrze mógłby znajdować się w innej galaktyce.

– Tak. – Z frustracją ponownie zacisnął palce na nosie.

– Po co?

Zaśmiał się ponuro.

– Ponieważ ty, Rose, jesteś najpiękniejszym rodzajem bólu, jaki istnieje.

Zamrugałam. To nic nie wyjaśniało. Ale w końcu Killian był pijany. Zamilkłam na dłuższą chwilę. Nie powiedziałam mu, że jego wizyty to czysta agonia nie tylko z jego perspektywy. Bo – zupełnie jak on – rozkoszowałam się tym bólem, pozwalając, by wypalał mnie od środka.

***

Kolejny weekend.

Kolejna seria pukania do drzwi powracająca niczym uparty duch, by zburzyć mój spokój.

Do tej pory Killian odwiedził mnie jedynie kilka razy, ale i tak zapisałam ten dźwięk w pamięci i potrafiłam wyczuć, że to właśnie on. Zawsze stukał w drzwi dwa razy szybko, robił krótką pauzę, po czym już znacznie delikatniej uderzał ostatni raz. Sekwencja, która stała się moim lekarstwem i trucizną w jednym.

Odłożyłam szklankę pokrytą pianą z powrotem do zlewu i wyłączyłam wodę. Przeszedł mnie słodko-gorzki dreszcz wyczekiwania. Spojrzałam na zegar na kuchence. Dwudziesta trzecia trzynaście. Tylko on mógł mnie odwiedzić o tak późnej porze. Serce zabiło mi mocniej, gdy ruszyłam w stronę drzwi. Prewencyjnie zajrzałam przez wizjer, mając w pamięci krwiste płatki, które plamiły moją pościel. Ale miałam rację. To nie ten makabryczny, lecz ten rozdzierający duszę upiór przyszedł mnie dręczyć.

Otworzyłam mu drzwi.

Oczywiście, że tak.

Wystarczyło kilka takich wizyt, by wytworzył się między nami pewien schemat. Killian wchodził i kierował się do salonu lub kuchni. Siadał z tym znękanym wyrazem twarzy i matowymi oczami, po czym zaczynał przepraszać, że w ogóle przyszedł. I chociaż żal i wyrzuty sumienia barwiły jego głos bardzo wyraźnie, to bynajmniej nie skłaniało go to do wyjścia. W swojej percepcji robił źle, lecz nie mógł przestać.

A ja milczałam. Prawdę mówiąc, jego wizyty, podszyte tym pełnym żałości podejściem, niszczyły mnie kawałek po kawałku. Killian przypominał obecnie wampira energetycznego. Wysysał ze mnie życie. Łaknęłam jego obecności, ale za każdym razem, kiedy wymykał się w środku nocy, zabierał ze sobą kolejny malutki kawałek mnie. Istniało ryzyko, że niebawem nic już ze mnie nie zostanie.

Potem najczęściej kładliśmy się do łóżka. Wpuszczałam go do niego bez wahania, doskonale wiedząc, że to fatalny pomysł, który nie pozostanie bez konsekwencji. Leżeliśmy w ciszy, rozkoszując się dźwiękiem własnych oddechów, które łączyły się ze sobą, wypędzając samotność. Czasem trzymał mnie w swoich ramionach i przez chwilę wmawiałam sobie, że nic się nie zmieniło. Zamykałam oczy z wyobrażeniem, że wciąż jesteśmy w jego mieszkaniu, zamknięci w swojej bezpiecznej bańce. Nie przeszkadzał mi w tym nawet nieprzyjemny zapach zwietrzałego alkoholu, który drażnił mi nos. Dokładnie tak jak teraz.

Oddychałam przez usta, żeby zniwelować to uczucie. Killian otaczał moją talię ramieniem, drugą ręką zaś niespiesznie gładził mnie po włosach. Sypialnia pogrążona była w ciemności. Zawsze kładliśmy się po ciemku. Może kierował nami instynkt, który podpowiadał, że tak właśnie będzie właściwie. Ciemność stała się naszą osłoną, podtrzymywała iluzję, którą oboje żyliśmy przez te kilka godzin. Jeżeli zapalilibyśmy światło, znikłaby cała magia, a brzydka prawda zaczęłaby nas kłuć w oczy. Złudzenia, którymi się karmiliśmy, rozwiałyby się jak pył na wietrze.

Killian drgnął, po czym odsunął rękę. Westchnął ciężko, z rezygnacją, i zaczął się powoli podnosić. Skradzione chwile dobiegały końca. Otworzyłam gwałtownie oczy, moje ciało naprężyło się jak struna. Przekrzywiłam głowę, chwytając go jednocześnie za nadgarstek.

– Zostań. – Mój żałośnie brzmiący głos przeciął nocną ciszę.– Tylko dzisiaj… Po prostu idź spać.

Zesztywniał. Słyszałam, jak przełyka z trudem ślinę, wahając się nad pokusą, którą podstawiłam mu pod nos.

– Nie mogę.

Odsunął się bezlitośnie, pustka ponownie zaczęła rozprzestrzeniać się po moim sercu. Zadrżała mi broda. Usiadłam, patrząc, jak Killian wstaje. Cienie tańczyły na jego sylwetce.

Nie mogę…

Nie powinienem…

To błąd…

Ciągle to słyszałam. Bez przerwy to powtarzał, choć jego działania były sprzeczne z tym, co mówiły jego usta.

– Właśnie, że możesz! – obruszyłam się. – Oboje możemy. Nie jestem ślepa, widzę, że tego chcesz. Nie bez powodu niezmiennie zjawiasz się przed moimi drzwiami. Co cię tu ściąga? Dlaczego nie możesz przestać?

Gromiłam wzrokiem jego plecy. W przeciągu minionych tygodni czułam chyba więcej niż przez całe życie. Emocje, które dotąd trzymałam szczelnie zamknięte, przeciskały się przez szczeliny, które powstały w momencie, kiedy mnie opuścił.

Najpierw nadszedł ból. Surowy, nieodparty ból.

Potem zaatakował smutek otulający mnie szczelnie niczym ciężki koc.

Na koniec przyszedł czas na złość niespiesznie zżerającą od środka.

To wszystko płonęło gwałtownie w moim wnętrzu i prędzej czy później miało kompletnie mnie spalić.

– Nie wiem, ale nie mogę zostać – wyszeptał. – Przepraszam.

Zrobił kilka kroków w stronę drzwi, więc zerwałam się z łóżka. Miałam wrażenie, że utknęłam w okrutnej pętli zmuszona raz za razem obserwować, jak mnie opuszcza.

– Przestań mnie przepraszać – powiedziałam błagalnie. – Zacznij zachowywać się tak, żebyś nie musiał tego robić.

Pokręcił głową, zatrzymując się z dłonią na klamce. Milczał. To była moja okazja, żeby podjąć kolejną sromotną próbę dobicia się do jego zdrowego rozsądku. Stanęłam kilka kroków za nim.

– Mam sprawne oczy, wiesz? Widzę, co się z tobą dzieje. Widzę, jak wyglądasz. Widzę, że ciągle przychodzisz do mnie kompletnie pijany. Dlaczego to sobie robisz? Dlaczego robisz to mnie? Torturujesz nas, Killian. Siebie i mnie. I tylko ty możesz to zakończyć.

Równie dobrze mogłabym mówić do ściany. Mężczyzna przypominał posąg, który zastygł w czasie. Już miałam do niego podejść, zebrać się na odwagę, by położyć dłoń na jego ramieniu, kiedy drgnął. Spojrzał na mnie tym martwym wzrokiem.

– Tak jest lepiej – wymamrotał.

Miałam ochotę nim potrząsnąć. Powtarzał te frazesy, jakby stały się jego życiową mantrą, mimo że bezustannie łamał własne zasady.

– Nie, wcale nie jest. I musisz to wiedzieć.

– Któregoś dnia spotkasz kogoś lepszego ode mnie, Rose. I wtedy będziesz szczęśliwa. Wiem, że tak będzie.

Nie miałam pojęcia, w jakiej rzeczywistości znalazł się Killian, ale zupełnie ignorował to, co ma przed oczami.

– A do tej pory co? – Głos mi się załamał. – Będziesz tu przychodził, żeby mnie dręczyć i przypominać, czego nie mogę mieć?

Mięsień w jego szczęce drgnął, a oczy pociemniały, gdy zdominowała je determinacja.

– Przestanę.

Pokręciłam głową, przymykając na chwilę oczy.

– Jest jeden problem w twojej kulawej logice, którego nie chcesz zauważyć ani o nim słyszeć – wyszeptałam. – Ja wcale nie chcę spotkać nikogo innego. Chcę ciebie.

Z gardła Killiana wyrwał się ponury śmiech.

– Jestem dla ciebie jak choroba, Rose. W końcu się ze mnie wyleczysz. I… nie przyjdę więcej. Naprawdę. Przestanę. – Urwał na chwilę, krzywiąc się, jakby wypowiadane słowa sprawiały mu fizyczny ból. – Żegnaj, Rose.

Tkwiłam pośrodku sypialni, gdy w końcu przekroczył próg pokoju. Wyszedł. Wiedziałam, że nie ma sensu za nim iść. Wzdrygnęłam się, gdy w mieszkaniu rozległ się trzask zamykanych drzwi. Mój jęk, wypełniony nieskończoną frustracją, odbił się od gołych ścian.

Byłam bezsilna. Każda wizyta mężczyzny była jedynie echem tego, co niegdyś mieliśmy. I chociaż łaknęłam tych resztek, tej żałosnej namiastki przeszłości, to z dnia na dzień robiłam się coraz bardziej zmęczona.

Nie wpuszczę go więcej – zdecydowałam. Ani przez chwilę nie wierzyłam w jego kolejne pożegnanie.

Powtarzałam to sobie raz za razem, kiedy szłam zamknąć drzwi na klucz, i później, gdy leżałam w łóżku. Zmięta pościel wciąż pachniała Killianem i masą alkoholu, który w siebie wlał.

Nie wpuszczę go.

***

Wpuściłam go.

Następnego dnia.

W środku tygodnia.

W piątek.

I dzisiaj.

Za każdym razem, kiedy wychodził, burząc głupią nadzieję, która jakimś cudem wciąż wślizgiwała się do mojej głowy, składałam sobie tę samą obietnicę. I za każdym razem niezmiennie ją łamałam.

Ale powoli coś zaczęło się zmieniać. Grzebałam w tej otwartej ranie tak długo i tak często, że zaczęła trawić ją infekcja, stopniowo zmieniająca się w ohydną gangrenę. Towarzystwo Killiana przestało przynosić mi ukojenie. Byłam zmęczona. Tak cholernie zmęczona, że niespiesznie, nawet nie wiem kiedy, zmieniłam się w martwą kroczącą wśród żywych. Dałam z siebie wszystko, co mogłam. Walczyłam tak długo, że wyczerpałam wszystkie zasoby siły, jakie posiadałam. Nie zostało we mnie nic.

Opierałam się o szafkę kuchenną z głową skierowaną w dół. Moje oczy przylgnęły do mężczyzny, który siedział na podłodze. Zsunął się na nią chwilę temu, jakby nie miał siły, by ustać na nogach. Boleśnie znajomy zapach whisky dotarł do mojego nosa. Wydawało mi się, że jest bardziej intensywny niż zwykle. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że za każdym kolejnym razem Killian zjawiał się u mnie odrobinę bardziej pijany. Zdarzało się też to coraz częściej, co podpowiadało mi, że jego problem z piciem się nasila. Nie mogłam na to dłużej patrzeć. To mnie powoli zabijało. Ta bezsilność była jak żrący kwas, który rozlewał się po moim wnętrzu.

– Nie mogę tak dłużej.

Moje słowa, wypowiedziane drżącym głosem, przyciągnęły jego uwagę. Zadarł głowę i spojrzał na mnie tymi przekrwionymi oczami, które z dnia na dzień coraz bardziej oddalały się od rzeczywistości. Tonął w bagnie, do którego sam wskoczył, ignorując ręce próbujące go pochwycić i uratować przed opadnięciem na dno. Jeżeli go zaskoczyłam, nie dał po sobie tego poznać. Wyraz jego twarzy został beznamiętny. Zabolało mnie to jeszcze mocniej i tylko utwierdziło w tym, że muszę to zrobić.

Tym razem to ja nie mogłam.

– Wiem – wymamrotał.

Pokręciłam głową.

– Nie, nie rozumiesz. – Odchrząknęłam, bo gardło ścisnęło mi się boleśnie. – To się musi skończyć. Nie mam już siły. Kiedy następnym razem zjawisz się pod moimi drzwiami, chociaż tak zarzekałeś się, że więcej tego nie zrobisz, nie otworzę ci.

Liczyłam, że wypowiedzenie tego na głos doda tej decyzji sprawczości.

– Ja… Wciąż cię kocham – wykrztusiłam cicho, wbijając wzrok w biało-czarne kafle. – Ale o ile kiedyś ta miłość była jak lekarstwo, o tyle teraz jest taka, jak mówiłeś: zaczęła trawić mnie jak choroba. Mam dość ciągłego błagania, bezustannych rozczarowań. Jeżeli nie masz zamiaru nic zmieniać, jeśli nie chcesz spróbować i walczyć o to, co moglibyśmy mieć, musisz przestać tu przychodzić.

Patrzyłam na niego, czując irytującą, kłującą niczym tysiąc szpilek nadzieję. Jakaś część mnie wciąż liczyła na to, że wynik tego starcia będzie inny, chociaż powtarzaliśmy ten schemat ciągle od nowa. Tak musiało wyglądać piekło – nieprzerwane odtwarzanie najbardziej bolesnych momentów życia w nieskończonej pętli. Ten, kto powiedział, że piekła nie ma, bo żyjemy w nim na co dzień, ma rację. I mimo tego dominującego poczucia beznadziei, które przesiąknęło w każdy zakamarek mojego życia, wciąż łudziłam się, że Killian zareaguje na moje ultimatum inaczej, niż przewidywałam. W mojej głowie pojawił się głosik, który błagał, by ten tragiczny scenariusz został przerwany. Chociaż raz.

Ale ponownie wszystkie moje złudzenia rozprysnęły się jak roztrzaskane szkło. Mężczyzna wysłuchał moich słów z beznamiętną maskąna twarzy. Kiedy patrzyłam na niego oczami wypełnionymi błaganiem i nadzieją, których nie dało się przeoczyć, dźwignął się na nogi. Zachwiał się, a ja zdusiłam automatyczną chęć wyciągnięcia do niego ręki, by mu pomóc. Stanął przede mną, pochylając głowę w dół. Powoli, niepewnie wyciągnął dłoń i pogładził mnie po policzku. Jego dotyk parzył moją skórę, jakby zostawiał na niej trwałe piętno. Wstrzymałam oddech, gdy przymknął oczy i pochylił się, by złożyć na moim czole delikatny niczym piórko pocałunek. Ta chwila, trwająca może sekundę, ciągnęła się w nieskończoność. Chciałam mieć moc zatrzymania czasu, by trwać tak już zawsze. Szczególnie że kiedy w końcu się odsunął, jego oczy błyszczały w sposób, który rozrywał mnie od środka. Potrząsnęłam głową. Bo chociaż byłam zdecydowana, by to zakończyć, zrobiłabym wszystko, żeby to zatrzymać. Nic nie mogło mnie na to przygotować.

– Dobrze.

Czułam się, jakby uszło ze mnie powietrze. Pochyliłam się w przód, gdy w końcu cofnął się i rzucił mi ostatnie spojrzenie. Jego warga zadrżała. Odwrócił się i po raz ostatni skierował do drzwi. Patrzyłam, jak znika, aż moje nogi odmówiły posłuszeństwa.

„Dobrze”.

Tylko tyle powiedział.

Zostałam sama. Opadłam na podłogę, czując, jak moje serce rozpędza się do nienaturalnie szybkiego tempa. Łapczywie wciągałam powietrze, które nie chciało dotrzeć do moich płuc. Dusiłam się. W końcu przestałam cokolwiek widzieć. Obraz kuchni niewyraźnie migotał mi przed oczami. Po policzkach nie ściekła jednak ani jedna łza. Moje oczy pozostały puste. Jak mówiłam, nie zostało we mnie nic. Nawet łzy.

To był ostatni raz, kiedy widziałam Killiana. Więcej nie zapukał do moich drzwi.

Rozdział 2

Jestem w ciąży

Killian

– Wstawaj!

Ostry głos Jade uderzył we mnie jak piorun. Roznosił się echem w głowie, nieprzerwanie tłukąc o czaszkę. Wydałem z siebie pełne niezadowolenia mruknięcie. Tylko na tyle było mnie stać. Nawet uniesienie powiek było w tej chwili wyzwaniem nie na moje siły. Gdybym mógł, najchętniej kazałbym jej spierdalać. I to już. Bo dźwięk jej żwawych kroków, szelesty i stuknięcia, jakie generowała, doprowadzały mnie do prawdziwej agonii.

– Nie mogę uwierzyć, że znowu tutaj spałeś! – sapnęła wściekle i zaklęła pod nosem. – Rozmawialiśmy o tym!

To wkurzyło mnie na tyle, że w końcu otworzyłem oczy. Jade zapominała, że salon należał do mnie. Jak już obracałem całe swoje życie w perzynę, to czemu miałbym oszczędzać to miejsce? Mogło runąć razem ze wszystkim innym. Nic mnie to nie obchodziło.

Kobieta, którą z jakiegoś niezrozumiałego powodu nazywałem przyjaciółką, kręciła się wokół fotela do tatuażu, który służył mi za łóżko. Zbierała puste butelki po piwie i pudełka po jedzeniu na wynos, które walały się dookoła. Wściekłym ruchem wrzucała je do niebieskiego worka. Nie pamiętałem nawet, kiedy zasnąłem. Nie planowałem tu zostać, chociaż powoli zaczynało mi to wchodzić w zwyczaj. Po prostu nie mogłem się zmusić, by wrócić do domu. Zaglądałem tam tylko po to, żeby nakarmić koty.

– Zamknij się, Jade – wykrztusiłem. – Jak nie przestaniesz, zaraz się porzygam, przysięgam.

Prychnęła, chociaż mówiłem całkiem poważnie. Głowa pulsowała mi tak mocno, że ledwo udało mi się ją unieść. Żołądek ścisnął się w supeł, wysyłając jasne ostrzeżenie, że nie ma się najlepiej. Rzadka ślina wypełniła mi usta.

Moja współpracowniczka wypuściła worek z rąk. Butelki trzasnęły o kafelki. Ten dźwięk uderzył prosto w mój pulsujący mózg. Skrzywiłem się.

– O tak, Killian! – Zaśmiała się z rezygnacją i wyrzuciła ręce w powietrze. – Jeszcze tego mi brakuje. Żebyś zarzygał wszystko dookoła. Nie mam co robić poza sprzątaniem po tobie! Wprost marzę o tym, żeby wycierać hektolitry gówna, które w siebie wlałeś. Bo sam nie byłbyś w stanie tego ogarnąć, prawda? Jak wszystkiego innego ostatnio. Ale po co, skoro przyjdzie głupiutka Jade i zajmie się chaosem, który za sobą zostawiasz!

Słuchałem jej sfrustrowanego monologu tylko jednym uchem. Na koniec przewróciłem oczami, co wywołało kolejną falę pulsowania między oczami i kolejne ciskające sztylety spojrzenie kobiety. Gdyby wzrok mógł zabijać, byłbym martwy.

Niestety nie mógł.

– Nie prosiłem cię, żebyś się tym zajmowała – zauważyłem sucho. – Możesz wyjść. W każdej chwili. W zasadzie byłbym cholernie wdzięczny, gdybyś to zrobiła. Przez ciebie mózg zaraz wypłynie mi uszami.

Spojrzała na mnie, jakby wyrosła mi druga głowa. Potem jej oczy zwęziły się w szparki. Wyglądała, jakby chciała rzucić się na mnie z pazurami. Gorzej niż Hela, gdy widziała Axela.

– W tym swoim planie zrujnowania sobie życia do końca zapomniałeś uwzględnić jedną rzecz. Kurewsko istotną. Wokół ciebie są inni ludzie. Tak, niespodzianka! Nie jesteś pieprzoną samotną wyspą. Twoje działania mają wpływ na innych! Na mnie. Na Iris. Na Axela i Aubree. I na cholernego Flynna, którego zatrudniłeś, i nie pokwapiłeś się, żeby wprowadzić go w cokolwiek. – Urwała, bo zabrakło jej tchu. Bynajmniej jeszcze nie skończyła. Podparła ręce na biodrach i zgromiła mnie wzrokiem, kontynuując: – Poza tym, że jesteśmy jakimś dziwacznym rodzajem przyjaciół, pracuję tutaj. To miejsce pracy, które bezpośrednio wpływa na moje życie. A ty robisz z niego chlew.

Przyjmowałem te ciosy z niewzruszoną miną. Cichy głosik w mojej głowie całkowicie się z nią zgadzał, gdzieś głęboko czułem wyrzuty sumienia. Ale to uczucie było tak mgliste, że nie przebijało się przez gęstą mgłę, która zawisła nade mną i otoczyła szczelnie niczym oddzielający mnie od rzeczywistości mur. Słyszałem Jade, ale jej nie słuchałem.

– Może powinnaś poszukać innej pracy – zasugerowałem sztywno, nie ruszając się z miejsca.

Cofnęła głowę, jakbym ją uderzył.

– Poważnie? – syknęła. – Poważnie, Killian?! Po tylu latach wyskakujesz z czymś takim?! Gdybym chciała odejść, zrobiłabym to dawno temu. Ale w przeciwieństwie do ciebie wciąż mi zależy. Nawet na tobie, chociaż w tej chwili mam ochotę cię zamordować.

Westchnąłem. Chciałem, żeby w końcu sobie poszła.

– Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz, Jade.

Przez chwilę mierzyła mnie wściekłym wzrokiem. Patrzyła mi w oczy i nie wiem, co w nich zobaczyła, ale nagle jej spojrzenie nieznacznie złagodniało. Odetchnęła głęboko, zaciskając palce u nasady nosa.

– Ewidentnie zbyt wiele – mruknęła, po czym jej głos znów nabrał ostrości. – Weź wolne. Nie wracaj do pracy, dopóki nie opanujesz tego… cokolwiek się z tobą teraz dzieje. Do tego czasu ja się wszystkim zajmę.

Dobrą minutę jedynie mrugałem. W tym scenariuszu musiałbym wrócić do domu i tkwić tak wśród ścian, które pamiętały, co się tam wydarzyło. Ale nawet teraz, nawet w moim otumanionym mózgu byłem świadom, że Jade oferuje mi więcej, niż zasługuję. Wciąż była gotowa mi pomóc. Może nie powinno mnie to dziwić. Dbała też o swoje interesy.

– Niech będzie – zgodziłem się w końcu.

Ostatecznie to nie miało większego znaczenia. A siedzenie w mieszkaniu, tak przeraźliwie cichym i pustym, było karą, na którą zapracowałem.

***

Nie dość, że zostałem bezceremonialnie wyrzucony z własnego salonu – co bardzo szybko przestałem postrzegać jako pomoc – to moja wdzięczność wyparowała, jak tylko wróciłem do domu, bo okazało się, że jeszcze dorobiłem się niańki.

A nawet kilku.

Axel, Aubree, a nawet Iris odwiedzali mnie prawie codziennie, w najróżniejszych konfiguracjach. Tylko Jade nie zawitała jeszcze w moich skromnych progach. Zakładałem, że wciąż była zbyt wściekła, i wolała trzymać się ode mnie z daleka.

I vice versa, kurwa.

Dziś nadzorowała mnie moja ulubiona opiekunka. Aubree, w przeciwieństwie do Axela, nie rzucała mi z pozoru dyskretnych, potępiających spojrzeń. I oszczędzała namolnych prób rozmowy, których bezustannie podejmowała się Iris niezależnie od tego, jak bardzo byłem opryskliwy.

Po prostu była.

Jak zawsze zresztą.

I choć nie rozumiałem, co ma na celu ta codzienna interwencja, nawet w obecnym stanie umysłu jej towarzystwo sprawiało mi przyjemność.

Stałem w szeroko otwartych drzwiach balkonowych. Mroźne powietrze owiewało moje gołe stopy. Powoli przestawałem je czuć, ale nie przywiązywałem zbyt wielkiej wagi do tego drobnego szczegółu. W lekko drżącej dłoni trzymałem papierosa. Końcówka tliła się niespiesznie, przybierając pomarańczową barwę, która odcinała się na tle czarnego, bezgwiezdnego nieba.

– Dziwię się, że jeszcze nie jest ci niedobrze. – Delikatny głos dotarł zza moich pleców.

Nie było w nim ani grama krytyki czy zdegustowania, które serwował mi ostatnio każdy dookoła. To było zwykłe stwierdzenie faktu, być może próba zagajenia rozmowy, bo cisza zaległa w salonie na dobre kilka minut. Nie wiem, co musiałbym zrobić, by Aubree otwarcie mnie skrytykowała. Wyglądało na to, że nie była do tego zdolna. Nawet dwa dni temu, kiedy znalazła mnie leżącego na podłodze w łazience, zwyczajnie pomogła mi doczłapać się do łóżka, nie pokusiwszy się na żaden potępiający komentarz. W jej brązowych oczach niezmiennie dominowały ciepło i troska.

Obróciłem się lekko, odrywając wzrok od widoku za oknem. Moje oczy odnalazły ją siedzącą ze skrzyżowanymi nogami w rogu kanapy. Brązowe włosy miała spięte wysoko na czubku głowy. Eksponowały całą twarz, przez co nienaturalna bladość skóry była dużo bardziej widoczna. Podobnie jak podkrążone oczy. Biała bluzka, którą miała na sobie, również nie pomagała. Dziewczyna wyglądała na zmęczoną, jakby coś wyprało z niej wszelkie kolory. Byłem zaskoczony, że Axel w ogóle wypuścił ją z domu.

Miałem wyrzuty sumienia, że Aubree czuła się zobowiązana, by mnie odwiedzać, nawet gdy brakowało jej energii, co mizernie próbowała ukryć uśmiechem. Zacisnąłem usta w wąską linię. Powinienem jej powiedzieć, by wracała do domu. Niestety wiedziałem, że mnie nie posłucha. Nie byłem też w stanie zrobić nic, co sprawiłoby, że przyjaciele przestaliby mnie ciągle nachodzić. Jedynym rozwiązaniem, które przychodziło mi do głowy, było napisanie do Axela, żeby przyjechał tu po swoją żonę i zabrał ją siłą.

Zastanawiałem się, kiedy to się skończy, kiedy przestaną przychodzić.

W końcu muszą się poddać.

– To twoja trzecia fajka w przeciągu pół godziny – zauważyła, mierząc mnie przenikliwym wzrokiem. – Dziwię się, że nie jest ci niedobrze.

Uniosłem lekko brwi. Prawdę mówiąc, w ogóle nie zwróciłem na to uwagi. Czas stał się dla mnie płynnym pojęciem. Piętnaście sekund, piętnaście minut, piętnaście godzin – co za różnica?

– Aaa – powiedziałem przeciągle, po czym uniosłem kącik ust w grymasie. – Kto powiedział, że nie jest?

Prawda była taka, że ostatnio bezustannie czułem się jak gówno. I to nie tylko przez liczbę wypalanych fajek, od których piekło mnie gardło i łupało w głowie. Trułem się, czym mogłem. Byłem albo pijany, albo skacowany, a w najlepszym scenariuszu w ogóle nie trzeźwiałem. Czasem budziłem się zdezorientowany i trudno mi było dojść do tego, jaki mamy dzień czy która jest godzina.

Aubree zamrugała, jej oczy na sekundę wypełniły się niedowierzaniem. Westchnęła.

– Nie będę tego komentować.

Uśmiechnąłem się do niej, jednocześnie gasząc niedopałek w doniczce na parapecie. Zamknąłem drzwi, odcinając ten nieprzyjemny powiew zimowego powietrza, i skierowałem się prosto do kuchni.

– Właśnie dlatego ciebie lubię najbardziej z waszej małej, acz zbędnej grupy wsparcia, którą stworzyliście. – Otworzyłem szafkę i sięgnąłem po whisky. Machnąłem w połowie opróżnioną butelką w stronę przyjaciółki. – Chcesz też?

Kąciki ust Aubree nieznacznie opadły.

– Podziękuję.

Zmarszczyłem brwi.

– Jesteś pewna? Byłoby jak za starych, dobrych czasów.

– Czasów, kiedy byłam chodzącą kupką nieszczęścia? Tak sobie teraz myślę, że ludzie często próbują zalać problemy alkoholem. Ale ty nic o tym nie wiesz, prawda?

Przybrałem minę niewiniątka.

– Absolutnie nic.

Nie miałem okazji zauważyć jej reakcji, bo mój wzrok padł na szklankę, którą wypełniłem ukochanym bursztynowym płynem. Podobno ciało człowieka w siedemdziesięciu procentach składa się z wody. Ostatnie tygodnie wyglądały tak, że moje musiało się już składać w tych siedemdziesięciu procentach z whisky. A może nawet i stu.

– Jasne… – prychnęła. – Wracając do tematu, robię sobie przerwę od alkoholu. Nie obrażę się, jak do mnie dołączysz.

W jej delikatnym głosie wyraźnie byłosłychać bardzo złudną iskierkę nadziei. Szkoda, że musiałem ją zgasić. Chwyciłem szklankę i pomaszerowałem w kierunku kanapy, na której siedziała.

– Nie, dziękuję. – Zaśmiałem się. – To brzmi okropnie nudno. Poza tym czas na postanowienia noworoczne minął wraz ze styczniem. Wymyśliłaś to sobie, żeby skłonić mnie do porzucenia moich fatalnych nawyków? To się nie uda. Nie musisz sobie żałować.

Aubree przełknęła ślinę i na moment wbiła wzrok w swoje skrzyżowane nogi.

– To nie ma nic wspólnego z tobą.

Parsknąłem.

– Bo uwierzę.

Zamilkła. Zamyśliła się. Na jej ładnej twarzy wykwitło wyraźne wahanie. Czekając na odpowiedź, przechyliłem szklankę i upiłem spory łyk palącego płynu, który przepływał przez mój przełyk jak woda. Ale tym razem prawie się oplułem, bo następne słowa Aubree były jak zrzucenie bomby, choć może nie powinny.

– Jestem w ciąży.

Zakrztusiłem się.

Szok wstrząsnął całym moim ciałem. Dlaczego byłem tak zdziwiony? Przecież Axel dość dobitnie obwieścił, że mają takie plany. Ale wtedy to była abstrakcyjna wizja, a teraz okazała się cholernie blisko ziszczenia.

Dziecko.

Rodzina.

Kurwa.

Moi przyjaciele zaczynali zupełnie nowy etap w życiu, ale zamiast się nim cieszyć, regularnie spędzali czas w moim mieszkaniu. Martwili się. Znając ich – bezustannie. Rujnowałem coś, co powinno być najszczęśliwszym okresem w ich życiu. Jak zwykle.

– Cóż… Gratulacje – wykrztusiłem.

Mój wzrok bezwiednie zbłądził na brzuch dziewczyny skryty pod szeroką koszulką. Nie wyglądała inaczej. Nic się nie zmieniło. Pewnie było za wcześnie.

– Dziękuję.

Ja pierdolę, powinienem się cieszyć. Powinienem powiedzieć coś więcej. Cokolwiek sensownego. Tymczasem w głowie miałem pustkę. Być może nawet większą niż w miejscu, w którym kiedyś znajdowała się jeszcze jakaś marna imitacja serca. Jedyne, na co byłem w stanie się zdobyć, to słaby uśmiech.

***

Przestałem kogokolwiek wpuszczać.

Minął poniedziałek.

Wtorek.

Śro…

Przestałem liczyć dni.

Rozdział 3

Złożona kartka

Rose

Było mi wszystko jedno.

Było mi tak cholernie wszystko jedno, że nie czułam nawet lekkiego ukłucia stresu, kiedy podjechałam pod zapuszczony dom Grahama Kelly’ego. Bezceremonialnie wjechałam na podjazd, nie przejmując się tym, że po raz kolejny może poszczuć mnie psem.

Ostatecznie nie mogło być już gorzej. Stwierdzenie, że znalazłam się na dnie, byłoby sporym niedopowiedzeniem.

Tak.

Nie tylko upadłam na samo dno, ale trafiłam na krawędź Rowu Mariańskiego i teraz mknęłam przez niezbadany mrok, nie potrafiąc się zatrzymać.

Odgarnęłam włosy z twarzy, po czym machinalnie sięgnęłam po firmowy tablet, a drugą ręką chwyciłam za papierowe uszka ciężkiej siatki. Miałam dość tego dnia. Chciałam tylko zrobić swoje, wrócić do domu i zaszyć się w łóżku, które przyciągało mnie jak magnes.

Pogoda też nie poprawiała mojego humoru. Jak już, to zgrała się z nim w idealnej harmonii. Niebo było szare, zasnute gęstymi chmurami nieprzepuszczającymi nawet jednego, skromnego promyka słońca. Porywisty wiatr uderzył we mnie, jak tylko otworzyłam drzwi, w dodatku nimi szarpnął, aż skrzypnęły w zawiasach. Krople rzęsistego deszczu smagały moją twarz niczym bat.

Po prostu wspaniale.

Schowałam tablet w połach swojej kurtki, żeby uchronić go przed zmoknięciem. Następnie naciągnęłam kaptur na głowę i przyciskając torbę do piersi, skierowałam się do drzwi. Przestępując z nogi na nogę, nacisnęłam dzwonek, który wybrzmiał echem w zaciemnionym korytarzu, którego niewyraźny skrawek widziałam przez mleczną szybę. Niedługo potem usłyszałam dźwięk ciężkich kroków.

– Nigdy się, kurwa, nie nauczą – burknął pełen niezadowolenia głos.

Dobrze wiedziałam, że mężczyzna wolałby, żeby zostawić jego zakupy na ganku i odjechać. Na jego nieszczęście takie rozwiązanie nie wchodziło w rachubę. Musiałam się upewnić, że odbierze swoje zamówienie. Wymagany był też podpis, którego złożenia uparcie odmawiał, przyprawiając tę odmowę solidną porcją chamstwa.

Akurat dziś jego zwyczajowe poirytowanie całą procedurą miało jeszcze mniej sensu. Gdybym zastosowała się do jego prośby, torba przesiąknęłaby deszczem, a w środku znajdowały się produkty, które uległyby zniszczeniu.

– Dzień dobry, panie Kelly – powiedziałam dość głośno, żeby usłyszał mnie przez donośny szum wiatru połączonego z dźwiękami szalejącego deszczu.

Drzwi uchyliły się nieznacznie krótkim, lecz gwałtownym szarpnięciem. Mężczyzna jak zwykle nie wychylił zza nich nawet czubka nosa. Widziałam tylko jego długie palce na framudze. Nie mógł być zbyt stary. Wskazywała na to gładkość jego skóry.

– Znowu ty! – warknął. – Zapomniałaś, co mówiłem ostatnim razem? Masz amnezję?

Boże, chciałabym mieć. Wtedy nie budziłabym się każdego dnia, czując pustkę w miejscach, gdzie kiedyś obejmowały mnie ramiona Killiana.

Zapomniałabym jego twarz.

Chrapliwy dźwięk śmiechu, który tak rzadko wydostawał się z jego ust.

Zapomniałabym, jak smakują te usta.

Zapomniałabym wszystko.

Zapomniałabym Josha.

Zapomniałabym, że wie, gdzie jestem.

Zapomniałabym śmierć matki.

Zapomniałabym, że moja kariera runęła w gruzach.

Ile bym dała, żeby zwyczajnie zapomnieć… Może wtedy mogłabym znów normalnie funkcjonować. Żyć w błogiej nieświadomości. Może byłabym w stanie normalnie oddychać. Nie czułabym takiej pustki.

Odchrząknęłam.

– Mnie również miło pana widzieć – odpowiedziałam znużonym głosem.

Mężczyzna prychnął. Jego palce mocniej ścisnęły krawędź drzwi, aż zbielały.

– Po prostu połóż to na ziemi – syknął.

Westchnęłam.

– Pada. A na ziemi jest kałuża.

– Nieważne!

– Wystarczy, że wyciągnie pan rękę – zasugerowałam.

Zaklął pod nosem, a potem wymamrotał coś, czego nie dosłyszałam. Przymknęłam oczy, szykując się na jakąś połajankę. Ta jednak nie nastąpiła. Ostatecznie Graham Kelly uchylił bardziej drzwi. Ręka, otoczona grubym, postrzępionym na krawędziach, butelkowozielonym rękawem swetra, wysunęła się spomiędzy szczeliny.

– Dawaj!

Na zewnętrznej części jego dłoni zauważyłam sporą, poszarpaną na krawędziach, ale gładką z wierzchu bliznę. Wyglądała jak po poparzeniu. Zamrugałam i wyciągnęłam w jego stronę torbę z zakupami. Po omacku chwycił za uszko. Wtedy przypadkiem nasze palce się zetknęły. Cofnął dłoń, jakbym poraziła go prądem. W efekcie szarpnął torbą do przodu, lecz otwór w drzwiach był zbyt wąski i…

Usłyszałam trzask rwanego papieru. Rzuciłam się do przodu, próbując ratować sytuację, ale było za późno. Cała zawartość torby rozsypała się pod drzwiami.

Mężczyzna zaklął. Głośno i siarczyście. Potem jego usta opuściła jeszcze bardziej imponująca wiązanka przekleństw. Z wnętrza domu dochodził dźwięk krótkich kroków, jakby przechadzał się od ściany do ściany. Zamarłam na moment, niepewna, co robić. Najchętniej rzuciłabym się, żeby wszystko pozbierać, ale nie miałam w co.

– Pieprzona kretynka! – wyrzucił z siebie. – Kurwa mać!

Zdusiłam w sobie chęć ucieczki i przełknęłam z trudem ślinę.

– Jeśli da mi pan siatkę, to pomogę to panu pozbierać – wykrztusiłam, po czym niepewnie zbliżyłam się do drzwi.

– Nie chcę twojej pomocy! Po prostu wypierdalaj z mojego podjazdu!

Zesztywniałam.

Ale się nie ruszyłam.

Nawet stąd słyszałam, jak rwał mu się oddech. Był wściekły… ale też spanikowany? Czy Graham Kelly zaczynał właśnie wpadać w bezlitosne szpony ataku paniki? Dobrze wiedziałam, jak to jest. Nie mogłam tak odejść. Poza tym nie sądziłam, że jest złym człowiekiem. Wydawał się zły na cały świat i nigdy nie wychodził. I ta jego ręka...

Nie od dziś wiadomo, że zranione zwierzęta kąsają najmocniej.

– Naprawdę mogę…

– Powiedziałem: wypierdalaj!

Wzdrygnęłam się, jakby mnie uderzył. I nie chodziło nawet o jego ton. Myślami znalazłam się w zupełnie innym miejscu, z zupełnie innym mężczyzną…

Potrząsnęłam głową, przywołując się do porządku. Chciałam mu pomóc, ale nie miałam zamiaru kopać się z koniem. Zrobiłam swoje. Jeśli nie chciał skorzystać z mojej pomocy w sytuacji, którą sam niejako stworzył, to w porządku. Odwróciłam się, żeby odejść. I w tym momencie spomiędzy szczeliny w drzwiach wystrzeliła biała kulka.

To był pies.

Bardzo mały, futrzasty zwierzak o białej sierści.

– Śnieżka! – krzyknął z paniką pan Kelly.

W dodatku nazywał się Śnieżka.

– To jest ten pies, którym mnie pan straszył? – zapytałam z niedowierzaniem.

Oczami okrągłymi jak spodki obserwowałam, jak pies zmierza energicznie w stronę mojego służbowego samochodu, nie przejmując się zbytnio lejącym z nieba deszczem. Długa sierść na brzuchu już zupełnie się zmoczyła i zabrudziła.

Graham jeszcze kilka razy zawołał psa. Bezskutecznie. Śnieżka ewidentnie miała w głębokim poważaniu jego nawoływania.

Mężczyzna chrząknął. Jego palce znów znalazły się na drzwiach, uchylił je, ale zaraz się zawahał.

– Czy mogłabyś… – urwał, jakby nie był w stanie dokończyć zdania.

Dobrze wiedziałam, o co chce mnie poprosić. Nawet się nie zastanawiałam. Zrobiłabym to, nawet gdyby milczał. Błąkanie się po ulicy nie było dla tego psa bezpieczne, a Graham ewidentnie nie był w stanie po niego wyjść.

– Jasne – zgodziłam się, ale nie mogłam powstrzymać lekkiej uszczypliwości. – Ale nie odgryzie mi przypadkiem ręki?

Odpowiedziała mi cisza. Pan Kelly tylko mocniej wbił paznokcie w drewno. Nie wiedziałam, czy znowu kumulował się w nim gniew, który mógł niebawem ponownie wybuchnąć, czy może czuł obecnie coś innego. Zresztą, to nie miało znaczenia.

Nie czekałam dłużej na odpowiedź. Ruszyłam w stronę psa, obejmując się ramionami. Śnieżka ewidentnie była Śnieżkiem, bo właśnie z podniesioną wysoko nogą wylewała z siebie strumień moczu prosto na koło mojego samochodu. Dobre maniery ewidentnie przejęła od właściciela. Taktownie zaczekałam, aż skończy, mimo targającego mną chłodu. Kiedy to się stało, zacmokałam i wypowiedziałam imię psa.

– No chodź tutaj, ty straszny, obronny maluchu – nakazałam przesadnie słodkim głosem.

Zwierzak patrzył na mnie dużymi, czarnymi oczami. W tej chwili przypominał już zmokłą kurę. Merdał radośnie ogonem, co wzięłam za dobry znak. Schyliłam się i pochwyciłam go na ręce. Na szczęście nie próbował uciekać. Nie odgryzł mi też dłoni.

Żwawym krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Zdawało mi się, że były otwarte odrobinę szerzej i mignął w nich skrawek dość bujnej, złotej czupryny. Zniknął jednak tak szybko, że mogłam to sobie wyobrazić.

– Jak mam go…

Nie zdążyłam dokończyć, bo Graham wyciągnął rękę przez szparę. Niepewnie podałam mu zwierzę. Bałam się, że wyślizgnie mu się z dłoni. Ale nie. Mężczyzna pewnie pochwycił zwierzę pod brzuchem. Tym razem nie zareagował, gdy przypadkiem dotknął mojej dłoni.

– Zaczekaj tu – rozkazał, a ja zamrugałam.

Nie ruszyłam się z miejsca tylko dlatego, że jego głos brzmiał o wiele łagodniej niż wcześniej. Chwilę później przyniósł mi nową siatkę i wysunął ją przed drzwi. Ujęłam ją bez słowa i zebrałam rozsypane produkty. Cukier i mąka raczej do niczego się już nie nadawały. Potem podałam mu zakupy, starając się tym razem nie dotknąć omyłkowo jego ręki.

– Dziękuję – wymamrotał, zupełnie mnie tym zaskakując, po czym zamknął drzwi.

Graham Kelly już nigdy więcej na mnie nie nawarczał. Przeciwnie, z każdą kolejną wizytą zaczynał zachowywać się coraz uprzejmiej; do tego stopnia, że nawet pytał mnie o samopoczucie i przebieg dnia. Zupełnie przypadkiem wykwitła między nami krucha nić porozumienia.

***

Kiedy wracałam do domu, było już ciemno. Szłam całkowicie przemoczona. Deszcz wciąż nie odpuszczał. Spodnie nieprzyjemnie przykleiły mi się do nóg.

Co chwilę oglądałam się przez ramię. Kiedyś nie wychodziłam z domu bez słuchawek w uszach, ale dziś… Nie czułam się na tyle bezpiecznie, by maszerować przez miasto tak odcięta od świata. Nieważne, że dookoła znajdowali się ludzie. Mimo tragicznej pogody co jakiś czas kogoś mijałam, a na ulicy bez przerwy przemykały samochody. To niewiele zmieniało.

Telefon w kieszeni zawibrował. Wyciągnęłam go, choć na ekranie szybko osiadły krople deszczu. Zakryłam go dłonią i przysunęłam bliżej twarzy. Migała na nim ikonka nieodczytanej wiadomości. Szybko odblokowałam ekran i kliknęłam w kopertę. Wtedy z gardła uciekło mi ciche westchnięcie.

Arabella:

Hej. Może masz już dość moich wiadomości, ale naprawdę się martwię. Killian nie chce mi nic powiedzieć. Napisz chociaż, czy u ciebie w porządku. Tylko tyle. Krótkie: w porządku.

Nie mogłam tego zrobić. Nic nie było w porządku.

Zawahałam się. Minęły trzy miesiące, a ona nie odpuszczała. Potraktowałam ją strasznie niesprawiedliwie. Zupełnie się odcięłam tylko dlatego, że przypominała mi o Killianie. Ale to przecież nie była jej wina. Ścisnęło mi się serce. Nie widziałam go od tak dawna… Może wznowienie kontaktu z jego sąsiadką nie byłoby takie złe? Była jedyną osobą, którą mogłam nazwać przyjaciółką. Nie miałam nikogo. Zżerała mnie samotność. Moje palce wystukały odpowiedź, zanim zdążyłam to dobrze przemyśleć.

Rose:

U mnie wszystko OK. Przepraszam, że się nie odzywałam. Musiałam poukładać sobie kilka spraw.

Kłamstwo. W rzeczywistości nic nie ułożyłam. Tkwiłam po uszy w szambie i już nawet nie czułam smrodu. Zaczęłam się do tego przyzwyczajać. Bywały chwile, kiedy tęskniłam za bólem. Był lepszy od… niczego. A tylko to mnie wypełniało. Jedno wielkie nic. Nie byłam już w stanie nawet płakać. Z dnia na dzień czułam coraz mniej. Znikałam. Zmieniłam się w chodzącą wydmuszkę.

W końcu dotarłam do znajomego budynku. Włożyłam klucz do zamka w drzwiach wejściowych, ale zanim go przekręciłam, zlustrowałam jeszcze okolice za plecami. Nie ujrzałam żywej duszy. Dopiero wtedy weszłam na klatkę i ruszyłam do swojego mieszkania. Minęłam schody i stanęłam jak wryta.

Na wycieraczce leżała złożona kartka.

Błagam, niech to będzie jakieś ogłoszenie.

Upomnienie.

List.

Nogi trzęsły mi się jak galareta, gdy niespiesznie kroczyłam w stronę wycieraczki. Rozejrzałam się panicznie po korytarzu, chociaż wiedziałam, że nikogo tam nie ma. Było zupełnie cicho, z góry słychać było przytłumione dźwięki telewizora. Cienie pokrywające ścianę wydały mi się nagle dziwnie makabryczne.

Wypuściłam drżący wydech, po czym kucnęłam, wyciągając rękę. Ta jednak zamarła centymetr od złożonej kartki. Przełknęłam ślinę. Potem pochwyciłam kawałek papieru między trzęsące się palce. Czułam się, jakbym trzymała w dłoni bombę. I ta wybuchła, kiedy rozłożyłam papier i spojrzałam na rząd liter wyciętych z gazety. Składały się na słowa, które zmroziły mi krew w żyłach.

„Tęsknię za tobą, Rosie”.

Rozdział 4

Głupi, zbędny narząd

Killian

– Co zrobiłeś Rose?!

Apokalipsa zombie. Trafienie szóstki w lotto. Wyjście na jaw, że Elvis i Michael Jackson naprawdę żyją i ukrywają się na jakiejś wyspie pośrodku oceanu albo że Ziemia jednak jest płaska. To wszystko było bardziej prawdopodobne od Layli Byrne stojącej jak gdyby nigdy nic pod moimi drzwiami.

Ale była tutaj. Od czasu, gdy Phil zjawił się w tym samym miejscu z prośbą o przyjęcie…

Cholera, nawet w myślach nie potrafiłem wyartykułować jej imienia bez uczucia, że ziemia usuwa się spod moich nóg. Bez tego dławiącego bólu atakującego niespodziewanie, lecz bardzo dotkliwie moją klatkę piersiową w miejscu, gdzie normalni ludzie zwykle mieli serca.

W każdym razie tamtego pamiętnego dnia – który, jak się później okazało, był zapalnikiem prawdziwej katastrofy – Phil twierdził, że moja matka jest w słabej kondycji psychicznej. Że jest załamana. To ewidentnie nie było już aktualne. Wystarczyło, że spojrzałem w jej ściągniętą twarz, by zorientować się, że ten etap miała już za sobą. Jej chłodne, niebieskie oczy były zbyt surowe. Zbyt ostre. Spojrzenie, które mi rzuciła, miało w sobie moc, której brakowało w pustych, zamglonych oczach, jakie miewała, gdy wpadała w te swoje epizody, jak to lubił nazywać jej mąż.

– Pytam, co zrobiłeś tej dziewczynie? – powtórzyła obcesowo, jakbym jej wcześniej nie usłyszał.

Usłyszałem, ale byłem zbyt zszokowany widokiem jej diabolicznej twarzy, by dotarł do mnie sens jej słów. Ciężko było też zdobyć się na sensowną reakcję, gdy było się pijanym. A ja zdążyłem opróżnić butelkę whisky, mimo że nie było jeszcze południa. Byłbym skłonny uwierzyć, że Layla jest jedynie projekcją mojego umysłu, ale… Jej mrożące krew w żyłach spojrzenie, szorstkość głosu. Chyba nie potrafiłbym sobie tego wyobrazić tak dokładnie.

Czemu w ogóle otworzyłem drzwi?

Ostatnio unikałem tego jak ognia, ignorując swoich przyjaciół. Ale tym razem zwlokłem się z kanapy, nawet się nad tym nie zastanawiając. Przypomniałem sobie jednak, dlaczego otworzyłem. Layla zwyczajnie pukała tak długo, że bałem się, że zaraz rozsadzi mi łeb. Nie przestawała. Dobijała się tyle czasu, aż poczułem, jakby waliła mi prosto w głowę.

Zacisnąłem mocniej palce na drewnianym skrzydle, mając wrażenie, jakby z każdej strony zaczęły na mnie napierać niewidzialne ściany. Z jakiegoś powodu nie potrafiłem zwyczajnie zatrzasnąć jej drzwi przed nosem.

Twarz Layli wykrzywił nieprzyjemny grymas.

– Odpowiesz mi w końcu? – Założyła ramiona na piersi, patrząc na mnie z twardym wyczekiwaniem.

Zerknęła za moje ramię do wnętrza mieszkania, jawnie sugerując, że liczy na to, że zaproszę ją do środka.

To się, kurwa, przeliczy.

Nie było szans, żebym splamił swój dom jej obecnością. Moje uczucia względem kobiety, która wypchnęła mnie na ten świat, były bardzo mieszane. Wręcz skrajne. Zdawałem sobie sprawę, że gdzieś w głębi mnie wciąż istnieje malutka część, która łaknęła jej aprobaty. Czułem też względem niej ogromne wyrzuty sumienia. Może też współczucie. Ale nawet one nie mogły skłonić mnie do dobrowolnego wpuszczenia jej przez próg. Nie byłem aż takim masochistą.

Kiedy Layla zrozumiała, że nie mam zamiaru usunąć się z drogi, zmarszczyła nos z dezaprobatą. Doskonale znałem tę minę. Pełną rozczarowania. Może też obrzydzenia. Serwowała mi ją niemal każdego dnia. Zdawała się być przyklejona do jej twarzy. Przynajmniej w mojej obecności.

– Wiem już, że Phil zwrócił się do ciebie z prośbą o tymczasowe przyjęcie jego córki – powiedziała, nie czekając dłużej, aż w końcu się odezwę. – Co było prawdziwą głupotą, ale mniejsza z tym. – Zacisnęła szczęki i zmrużyła oczy. – Dziwnym trafem, odkąd tutaj zamieszkała… – ciągnęła, praktycznie sycząc przez zęby – przestała się do nas odzywać. Nie przyjechała nawet na święta! Ba, nie wiemy nawet, gdzie teraz przebywa, jedyne, czego jesteśmy świadomi, to że już nie tutaj. Stąd moje pytanie: co zrobiłeś tej dziewczynie?

Jakimś cudem udało mi się nie ugiąć pod jej spojrzeniem. Miałem w sobie o wiele więcej odwagi niż zwykle. Może to wina alkoholu, który w ostatnich tygodniach nie znikał z mojego krwiobiegu ani na chwilę. A może znalazłem się na takim dnie, że wszystko było mi obojętne.

– Jesteś tak pewna, że coś jej zrobiłem. – Prychnąłem, kręcąc głową. – Nie przyjmujesz do wiadomości żadnej innej opcji, prawda?

Zmrużyła oczy.

– Oczywiście, że nie – przyznała bez wahania. – Zanim Rose cię poznała, nie było między nami żadnych problemów.

Wtedy świat niespodziewanie zawirował, a ja zachwiałem się lekko. Dieta złożona z samej whisky chyba mi nie służyła. Mój nagły problem z grawitacją mógł mieć też związek z wypowiedzianym przez matkę imieniem, które bez ostrzeżenia rzuciła mi w twarz. Równie dobrze mogła mnie uderzyć, choć nie była tego przecież świadoma.

Oczy kobiety przypominały teraz szparki.

– Jest środek dnia. – Pokręciła głową z niedowierzaniem. – A ty jesteś kompletnie pijany. Czemu mnie to w ogóle dziwi?

Zignorowałem jej ton, uczepiając się tego imienia i słów, które wcześniej wypłynęły z jadowitych ust Layli.

– Żadnych problemów, co? – zapytałem, a ból w moim wnętrzu zaczął formować się w palące uczucie złości. – No tak. Zapomniałem, że jesteście cudowną, szczęśliwą rodziną. Jak z obrazka. Tak zgraną, że zamiast faktycznie pomóc Rose, podrzuciliście ją pod moje drzwi, jakby nie miała większego znaczenia. Ale i tak…

– Mówiłam ci, że nie miałam o tym pojęcia! Nigdy bym do tego nie dopuściła! – przerwała mi.

Może to i lepiej, że tak bezceremonialnie weszła mi w słowo. Byłem bliski wykrzyczenia jej w twarz, jakim zjebanym ojcem był jej mąż. Nie miał zielonego pojęcia, co naprawdę działo się w życiu jego córki. Nie włożył żadnego wysiłku w to, by się tego dowiedzieć. A teraz jego żona, która na nieszczęście dla nas obojga była też moją matką, stała tutaj, twierdząc, że to moja wina.

– Nie wiem, dlaczego córka Phila zdecydowała się zerwać z nim kontakt…

Półprawda.

– Nie byliśmy na tyle blisko, żebym mógł mieć jakiś wpływ na tę decyzję…

Kłamstwo.

– Nic jej nie zrobiłem.

Łgarstwo do potęgi.

Layla zacisnęła usta w wąską linię.

Chociaż wypowiedziałem te słowa z wybitną wręcz autentycznością, ignorując sposób, w jaki paliły moje gardło, i tak mi nie uwierzyła.

– Akurat! Nie zamydlisz mi oczu, Killianie – wypluła moje imię jak największą obelgę. – Znam cię. Może lepiej niż ty sam. I wiem, że to wszystko musi mieć bezpośredni związek z tobą.

– Wierz sobie, w co chcesz.

Zamilkła. Przez moment tylko wwiercała we mnie spojrzenie, jakby chciała mnie nim przeszyć na wskroś. Niespiesznie przejechała językiem po zębach, po czym kąciki jej ust opadły.

– To nie kwestia wiary. Od samego początku byłeś źródłem wszystkich problemów w moim życiu. Nie wiem, dlaczego łudziłam się, że kiedykolwiek się od ciebie uwolnię. Nawet z daleka potrafisz wszystko zepsuć. Dlatego wiem – zaznaczyła stanowczym tonem – wiem, że to ty w jakiś sposób nastawiłeś Rose przeciwko nam. W dodatku Bóg wie, co jej później zrobiłeś. Przecież się wyprowadziła…

Aż zgrzytnęły mi zęby, kiedy zacisnąłem boleśnie szczęki. A ona nawet jeszcze nie skończyła. Jej oczy płonęły większą nienawiścią niż kiedykolwiek. Nie do końca wierzyłem, że aż tak przejmowała się Rose. Podejrzewałem, że ta sytuacja nabruździła w jej małżeństwie i właśnie to rozbudziło w niej wściekłość, którą bez wahania przelewała teraz na mnie. Wierzyłem, że gdyby miała w tej sprawie coś do powiedzenia, trzymałaby córkę Phila z daleka ode mnie, jednakże nie zależało jej na niej na tyle, by wzbudziło to taki wulkan emocji. Musiało stać się coś więcej.

– Jeśli dowiem się, że coś jej się stało… – Rozplątała ręce, a jej oczy niebezpiecznie rozbłysły. – Tym razem nie schowam głowy w piasek. Zapłacisz za to.

Cofnąłem twarz, z której odpłynęły wszystkie kolory, kiedy zorientowałem się, co sugerowała. Nie byłem nawet pewien, czy zwraca się do mnie. Czy widzi mnie i wie, z kim rozmawia. A może w jej głowie jej największy koszmar i ja byliśmy tą samą osobą?

Lecz nie zdążyłem nawet zareagować, moje ruchy były strasznie ospałe, gdy Layla zrobiła krok do przodu tak szybko, że zdążyłem tylko mrugnąć, a już dźgnęła mnie palcem w pierś.

– Trzymaj się od niej z daleka – wysyczała. – Od nas wszystkich.

W jej głosie pobrzmiewała groźba. Zesztywniałem, gdy poczułem ten dotyk. Potem wzdrygnąłem się, gdy do mojego nosa dotarł jej znajomy, nieprzyjemny zapach. Jednak nie miałem okazji jej odepchnąć. Zanim coś w mojej głowie odblokowało się na tyle, że byłem w stanie zareagować, Layla odsunęła się, odwróciła na pięcie i ruszyła pospiesznie w dół schodów.

Stałem przed otwartymi drzwiami jeszcze długo po tym, jak echo żwawego stukotu jej szpilek stało się jedynie wspomnieniem.

Rose

Odwołam to spotkanie. Zadzwonię i wymigam się bólem głowy. Nie, lepiej napiszę. Tak! Rozmowa, nawet telefoniczna, wydaje się obecnie wysiłkiem ponad moje możliwości. Zdecydowanie lepiej napisać.

Tylko czy to aby na pewno taki dobry pomysł?

Kuszący? Z pewnością.

Dobry? Tu już odpowiedź nie jest tak prosta.

Zawahałam się, wgapiając się w wygaszony telefon. Znużona twarz odbijała się w czarnym ekranie. Jeżeli odwołam spotkanie z Arabellą, najpewniej zakopię się pod kołdrą i nie wypełznę spod niej do jutra. Tak jak robiłam praktycznie codziennie. Mogłam to już nazwać rutyną i miałam dość oleju w głowie, by wiedzieć, że ten schemat zachowań nie jest dla mnie korzystny. A jednak nie potrafiłam z niego wyjść. Tkwiłam w spirali tak zawiłej, że nie sposób było jej rozplątać i znaleźć drogę ucieczki. Coraz częściej nie chciałam nawet tego robić. Zaczęłam przyzwyczajać się do wszechobecnej pustki, powoli stawała się częścią mojej osobowości. Wnikała w najgłębsze zakamarki mojej duszy, przejmując je na własność. A ja? Umożliwiłam jej to. Pustka zdawała się lepsza niż przejmujący ból, który czułam wcześniej. Dzięki niej wciąż mogłam oddychać, więc pozwoliłam jej się zadomowić.

Ostatecznie siedziałam z telefonem w dłoni tak długo, że do przyjścia Arabelli zostało już tylko piętnaście minut. Nie potrafiłam podjąć decyzji. Kusiło mnie, żeby zrezygnować z wizyty przyjaciółki, ale też nie chciałam znowu jej odtrącać. Moje życie towarzyskie i tak nie istniało. W tej chwili samotność otulała mnie niczym ciężki koc, była komfortowa i w chory sposób przyjemna. Ale desperacko wierzyłam, że ten stan kiedyś minie. Musiałam w to wierzyć. A jak długo ludzie będą wracać, skoro wiecznie muszą dawać, nie dostając nic w zamian? Jak długo bliscy ci ludzie będą zadowalać się pustą skorupą, nim dojdą do wniosku, że zwyczajnie nie warto?

Od siedzenia w bezruchu przez tak długi czas zaczęła mnie mrowić cała noga. Praktycznie utykałam, krzywiąc się z dyskomfortu, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Przyszła punktualnie. Nie spóźniła się nawet o minutę.

W różowym dresie i z kokiem na czubku głowy Arabella wyglądała, jakby wciąż była nastolatką. Jej pełne usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, gdy tylko otworzyłam drzwi. Jej oczy przypominały dwa błyszczące w słońcu obsydiany umieszczone w oczodołach. Momentalnie ścisnęło mi się serce. Tak bardzo przypominały mi o Killianie, mimo że mężczyzna tak rzadko okazywał jakiekolwiek emocje, a jego oczy zwykle zionęły pustką…

Odpowiedziałam jej słabym uśmiechem.

– Jezu! Wydaje mi się, że całe wieki cię nie widziałam – powiedziała na przywitanie i nim zdążyłam cokolwiek zrobić, rzuciła mi się na szyję. – Stęskniłam się.