Cisza w jego oczach - Karolina Żynda - ebook
NOWOŚĆ

Cisza w jego oczach ebook

Karolina Żynda

4,3

234 osoby interesują się tą książką

Opis

Pod naciskiem matki Hope Mitchell zgadza się spędzić przerwę zimową z przybraną siostrą i jej grupą przyjaciół. Dwanaście dni w luksusowym domku położonym w górach wydaje się atrakcyjną perspektywą, ale nie w przypadku, gdy gardzi się swoimi towarzyszami i ich próżnym stylem życia.
Ten wyjazd od początku wzbudza w dziewczynie złe przeczucia, lecz ona jeszcze nie wie, jak bardzo trafne się one okażą.
Pod koniec pierwszego tygodnia w niewyjaśnionych okolicznościach ginie jedna osoba z grupy, a reszta zostaje uwięziona w miejscu odciętym od świata.
Hope i pozostali członkowie grupy stają się celem nieznanych napastników, którzy zmuszają ich do walki o przetrwanie w samym sercu śnieżycy. Pośród narastającego chaosu i w atmosferze grozy dziewczyna sprzymierza się z kimś, do kogo nigdy nie chciała się zbliżać.
Wśród tajemnic i śmierci zaczyna kiełkować delikatne, niepewne uczucie.
Czy w tak trudnej sytuacji można pozwolić sobie na zaufanie, a tym bardziej na miłość?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                                                                                 Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 492

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (16 ocen)
10
3
1
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
monia1810

Nie oderwiesz się od lektury

mocna! ale warto przeczytać 😉
00
bodzio86

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia 🫶🏻
01



Copyright © for the text by Karolina Żynda

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Anna Łakuta

Korekta: Karina Przybylik, Martyna Janc, Aleksandra Płotka

Skład i łamanie: Paulina Romanek

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

Druk i oprawa: Abedik S.A.

ISBN 978-83-68402-96-4 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

OSTRZEŻENIE DOTYCZĄCE TREŚCI

Książka, którą trzymasz w rękach, różni się od moich poprzednich publikacji. Porusza trudne i niepokojące tematy, mogą one wzbudzać negatywne emocje i nie każdemu przypadną do gustu. Bohaterowie zacierają granicę między dobrem a złem, decydując się na działania moralnie nieakceptowalne, w tym samosąd, którego nie pochwalam i do którego nie zachęcam. Wszystkie wydarzenia przedstawione w książce są fikcyjne i mają na celu jedynie dostarczenie rozrywki.

Z uwagi na charakter i treść powieści uprzedzam, że zawiera ona wątki nieodpowiednie dla młodszych czytelników oraz osób wrażliwych na trudne tematy, takie jak:

• Przemoc fizyczna i psychiczna,

• Molestowanie,

• Samookaleczanie i samobójstwo,

• Motywy śmierci, morderstw oraz zagrożenia życia,

• Uwięzienie i walka o przetrwanie w ekstremalnych warunkach,

• Silny stres psychologiczny i atmosfera napięcia,

• Relacje romantyczne kształtujące się w toksycznych i niezdrowych okolicznościach,

• Dylematy moralne oraz zachowania naruszające normy społeczne i etyczne.

To historia opowiadająca o zemście, przetrwaniu, strachu i emocjach wywołanych niecodziennymi sytuacjami. Bohaterowie stają przed wyborami, które mogą być trudne do zrozumienia lub akceptacji. Opisywane relacje nie są wzorem zdrowych więzi i ukazują dynamiczne, często toksyczne interakcje, nieakceptowalne poza kartkami, na których zostały opisane.

PROLOG

HARRINGTON

Nie uważał się za psychopatę, mimo że od kilkudziesięciu minut wpatrywał się w praktycznie obcą, pogrążoną w głębokim śnie dziewczynę. Ogarnęła go rosnąca fascynacja przypominająca płomień, który niespodziewanie zrodził się w środku ciemności – wydawał się piękny, lecz zagrażał temu, co było mu tak drogie.

Kędzierzawa blondynka oddychała spokojnie, miarowo i wbrew wszystkiemu, co sobie zaplanował, nie wyobrażał sobie, by miało to się zmienić.

A jednak…

Przyjechał tu w konkretnym celu, bynajmniej nie po to, by zatracić się w szaleństwie ferii zimowych z bandą snobistycznych dupków, nawet jeśli po części sam do nich należał.

Musieli zapłacić.

I zapłacą, już on tego dopilnuje. Było coś pięknego w wizji, że dosięgnie ich sprawiedliwość dokładnie w tym samym miejscu, gdzie półtora roku wcześniej życie jednego z ich ,,przyjaciół” zostało doszczętnie zniszczone. Mieli krew na rękach, a wkrótce ich własna miała splamić mury tego domu, a krzyk roznieść się po górach otaczających ich niczym niemi świadkowie zbrodni, która niegdyś się tu zdarzyła, i koszmaru mającego niebawem nastąpić.

Śmierć za śmierć.

To było tak proste. Banalne.

W jego planie, układanym skrupulatnie od wielu miesięcy, pojawiła się jednak jedna luka.

Ona.

Nie miało jej tu być.

Niczym cholerny Edward z tak popularnego kiedyś Zmierzchu obserwował, jak śpi. Może sam również był banalny. Morderca zafascynowany ofiarą. Lew i jagnię… jakoś tak to szło, prawda?

Na jego usprawiedliwienie – dziewczyna była niezwykle ładna, piękna nawet. Wyglądała tak spokojnie, delikatnie. Otulona ciepłymi ramionami snu, porzuciła wredną, odpychającą maskę, którą nosiła na co dzień. Jasne włosy rozsypały się po poduszce pełną chaosu kaskadą, światło księżyca wpadające do środka przez okno nadawało im srebrzystego połysku. Dłoń miała wsuniętą pod policzek, usta lekko rozchylone. Jej rysy skrywały w sobie jakieś nieuchwytne piękno, nic dziwnego, że stało się ono powodem maniakalnego oczarowania, które z każdą sekundą zagnieżdżało się w nim bardziej i ściskało serce ciernistymi mackami.

Nawet tutaj, przy skraju łóżka, czuł ten słodki zapach. Pachniała jak świeża brzoskwinia, zresztą jej skóra również odcieniem przypominała mu ten owoc. Była czymś pomieszanym między kolorem oliwkowym a różanym, co stanowiło kontrast do jej blond, niemal białych kręconych włosów. Podejrzewał, że już zawsze, gdy spojrzy na brzoskwinie, będzie miał przed oczami twarz dziewczyny.

Nie.

Nie mógł tak myśleć.

Miał zadanie do wykonania.

Cel.

A ona była jego przeszkodą.

Komplikacją.

Przecież wszyscy śpiący smacznie w tym domu powinni zginąć nie dalej niż za tydzień. Włącznie z nią, skoro już się tutaj znalazła. Nie miało znaczenia, że nie była obiektem jego słodkiej vendetty. Gdy tylko przekroczyła próg tego budynku, z automatu stała się przypadkową ofiarą okoliczności. Będzie musiał zgasić jej eteryczne piękno. Uciszyć pieśń, którą nieświadomie snuła wraz z każdym zaczerpniętym wdechem, przyciągając go niczym syreni śpiew. Zrobi to z żalem, ale… zrobi to. Zabije ją. Musi.

To postanowienie nie powstrzymało Harringtona przed odwiedzaniem sypialni dziewczyny każdej kolejnej nocy, aż do momentu, w którym wskazówka zegara odmierzającego ich czas wybiła równe i głośne zero.

Wtedy zabawa się zaczęła, a stare demony wypełzły z cienia, żądając zapłaty.

Wbrew niezrozumiałym, burzliwym uczuciom stał się tym, czym od początku miał się stać: ucieleśnieniem zemsty.

Sprawiedliwością.

Katem.

I czuł się z tym cholernie dobrze.

ROZDZIAŁ PIERWSZY: NIE MA JUŻ ODWROTU

Środa

Przyjaciele Sutton byli grupką idiotów z grubymi portfelami, którzy sukcesywnie przykrywali swój brak inteligencji i jakiejkolwiek kultury pieniędzmi. Tak idealni na zewnątrz, a tak zepsuci i przegnili w środku. Już samo patrzenie na ich twarze powodowało u mnie skręt żołądka. Niestety zostałam do tego zmuszona, i to na prawie dwa tygodnie.

Dokładnie dwanaście dni.

Czekało mnie dwanaście dni w towarzystwie tych debili.

Początek świąt spędziłyśmy z Sutton w domu rodziców, a przez resztę wolnego miałyśmy przebywać właśnie tutaj, dokładnie do siódmego stycznia.

– Proszę, proszę, Sutton, w końcu udało ci się wyciągnąć gdzieś swoją uroczą siostrzyczkę! – krzyknął Tyler, gdy tylko przekroczyłyśmy próg wakacyjnego domu ojca dziewczyny, a mojego ojczyma.

Byłam trochę zaskoczona, że pozwoliła im przyjechać szybciej i z pełnym zaufaniem przekazała im klucze do rezydencji. Jeszcze większy szok wywołał fakt, że Roger Davison się na to zgodził, ale może nie powinno mnie to aż tak dziwić. Sutton była jego oczkiem w głowie, typową córeczką tatusia. W większości przypadków zwyczajnie nie potrafił jej odmówić.

Z ponurą miną rozejrzałam się po korytarzu, aż mój wzrok padł na Tylera. Szczerzył idealnie białe i idealnie proste zęby w szerokim uśmiechu.

Odruchowo zaczęłam szukać dłonią swojego naszyjnika, ale gruby szal skutecznie mi to uniemożliwił. Musiałam poradzić sobie ze stresem i niechęcią bez niego. A ten typ budził we mnie niepokój zmieszany z obrzydzeniem za każdym razem, gdy znalazł się w zasięgu mojego wzroku. Za. Każdym. Razem. Było w nim coś śliskiego. Mimo pozornie przyjaznej aparycji, wspartej częstymi, niekoniecznie szczerymi uśmiechami, miał w sobie coś z gada, który uciekł z terrarium.

– To nie moja zasługa – odpowiedziała Sutton, stawiając walizkę na podłodze. – Matka ją do tego zmusiła.

Spięłam się. Zacisnęłam palce na rączce torby, którą wciąż trzymałam przed sobą, zamiast zwyczajnie odstawić pod ścianę. Nieważne, że od jej ciężaru o mało nie odpadła mi ręka.

Czułam się okropnie niekomfortowo pod bacznym spojrzeniem przyjaciela Sutton, więc tkwiłam w miejscu jak słup soli. Zaczynało mi się robić trochę gorąco, pot powoli zraszał moją twarz, mimo tego nie wykonałam żadnego ruchu, by zdjąć kurtkę, czapkę i buty. Byłam zbyt pochłonięta odstraszaniem chłopaka nieprzyjemnym spojrzeniem oraz jawnie zdegustowaną miną. Cała moja postawa miała stanowić tarczę na tego dupka.

– Nie przywitasz się ze starym znajomym, Hope? – zapytał, unosząc brew.

I odbił się od tej tarczy zupełnie niewzruszony. Albo nie dostrzegał moich znaków, albo zwyczajnie miał je gdzieś. Obstawiałam to drugie.

Coś błysnęło w jego oczach, gdy tak mi się przyglądał, i wcale mi się to nie podobało. Nie wydawał się zniechęcony moim nastawieniem. Milczeniem. Ignorancją.

Odpowiedziałam mu marsową miną.

– Cześć – przywitałam się oschle.

Tyler rozłożył ręce.

– I oto jest! – wykrzyknął. – Nasza osobista królowa lodu!

Skrzywiłam się jeszcze bardziej. Wyglądałam, jakbym zjadła cytrynę, a byłam tu od jakichś dwóch minut. Fantastycznie.

W trakcie tej krótkiej wymiany zdań i spojrzeń Sutton zdążyła już się rozebrać i teraz szła w kierunku Tylera, by rzucić mu się na szyję, tym samym nieświadomie ratując mnie przed jego uwagą. Chłopak podniósł ją, ściskając tak mocno, że pisnęła.

– Tęskniłam za tobą, Ty.

– I vice versa, słonko.

W takich chwilach paczka znajomych mojej przybranej siostry wydawała się całkowicie normalna. Przyziemna. I nawet sympatyczna. Ale ja wiedziałam, że cała szóstka miała też drugą twarz. Ich szerokie uśmiechy były sztuczne i wyuczone, a gdy nikt zbyt bacznie im się nie przyglądał, szybko przybierały okrutny wymiar. Kiedy uczęszczali jeszcze do West High Academy, mieli pod butem całą szkołę, wydawali się nietykalni i nierzadko z tego korzystali. Życie niejednego rówieśnika zmienili w piekło. Byłam pewna, że uczniowie elitarnego liceum odetchnęli z ulgą, kiedy ta świta zakończyła naukę i wyjechała na studia, lecz zapewne taki stan rzeczy nie trwał zbyt długo. W miejsce jednego drapieżnika zawsze pojawiał się kolejny, szczególnie tam, gdzie roiło się od zepsutych, bogatych dzieciaków.

Ten wyjazd miał być ich pierwszym spotkaniem po długich miesiącach rozłąki. Zaraz po wakacjach wszyscy rozjechali się do college’ów, włącznie ze mną. Wielka Szóstka została rozdzielona, pozostał im jedynie kontakt telefoniczny. Między innymi dlatego Sutton była tak podekscytowana tym wyjazdem, trajkotała o nim bez przerwy, odkąd wróciła do domu po egzaminach.

Wisienkę na torcie stanowił fakt, że już następnego dnia miał do nas dołączyć jej nowy chłopak. Nie miałam pojęcia, kto o zdrowych zmysłach chciałby się z nią spotykać, więc przyjęłam tę wiadomość niespecjalnie zadowolona.

Kolejny dupek do kolekcji. Hura!

Ostatni raz spojrzałam z niechęcią na dwójkę witających się przyjaciół, po czym rzuciłam torbę na podłogę. Upadła z głuchym trzaskiem.

Musiałam się w końcu rozebrać, bo zaczynałam się topić, a tkwienie w miejscu nie pomogłoby mi zniknąć. Lepszego momentu bym nie doczekała. Tyler był zajęty, więc mogłam w spokoju pozbyć się zimowej odzieży i umknąć na górę, nim by się do mnie zbliżył i zrobił coś strasznego. Jak próba przytulenia mnie, co właśnie robił z Sutton. Nie mieliśmy takiej więzi, ale chłopak bezustannie naruszał moją przestrzeń osobistą, dlatego właśnie tak długo gotowałam się w ubraniach, kryjąc się za torbą niczym za tarczą, żeby utrzymać go na dystans.

Kiedy moja kurtka wisiała już na wieszaku, a buty zostały schowane do szafki, usłyszałam energiczny tupot stóp. Przymknęłam na chwilę oczy, a zaraz później do obszernego korytarza wpadli Ian wraz z Coco, która była przyczepiona do jego pleców jak małpka. Czarnoskóra drobna dziewczyna z burzą ciemnych loków zaplatała dłonie na szyi wysokiego muskularnego blondyna. Z tego, co wiedziałam, ta dwójka była parą, choć schodzili się i rozchodzili przynajmniej kilka razy w roku. Wnioskując po tym, jak zachowywali się teraz, zdecydowanie znów do siebie wrócili, najpewniej do kolejnej kłótni. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby rozstali się jeszcze przed końcem wyjazdu. Z opowieści Sutton wynikało, że Ian i Coco najczęściej ścierali się po alkoholu, a nie wątpiłam, że tu będzie się lał strumieniami, nieważne, że nikt z nas nie miał jeszcze dwudziestu jeden lat.

Jednym uchem słuchałam kolejnego piskliwego powitania, tym razem w tandemie. Moja przybrana siostra wymieniała uściski z dawno niewidzianymi przyjaciółmi, przesłodzonym głosem wyrzucając z siebie czułe uprzejmości. Wiedziałam, że w odpowiednich warunkach może skuć się lodem, choć to mnie jej przyjaciele lubili nazywać jego królową. Być może dlatego, że za każdym razem, gdy Sutton zapraszała ich do naszego domu, traktowałam tych ludzi z największym możliwym dystansem i jedyne interakcje, jakie ode mnie dostawali, to niewyraźne mruknięcia lub sarkastyczne uwagi. Nie mogłam nic poradzić na to, że najzwyczajniej w świecie ich nie lubiłam.

Właśnie dlatego cały ten wyjazd był istną katorgą i w życiu bym się na to nie zdecydowała, gdyby nie nagminne nagabywanie matki. Wraz z Rogerem miała zamiar wyjechać, by spędzić Nowy Rok na Bali, więc zostałabym sama w ich wielkim domu. Po którymś jej pełnym żalu przekonywaniu zwyczajnie uległam, bo miałam już dość ciągłych pogadanek o tym, że w takim razie ona nigdzie nie pojedzie albo, co gorsza, że jesteśmy rodziną, a Sutton jest przecież moją siostrą i powinnam nawiązać z nią głębszą relację, a ten wyjazd w końcu nam to umożliwi. Chyba nie docierało do niej, że skoro nie nawiązałyśmy żadnej więzi w trakcie kilkunastu miesięcy mieszkania pod jednym dachem, to raczej już się to nie wydarzy, a już na pewno nie w trakcie niespełna dwutygodniowej przerwy zimowej. A może zwyczajnie chciała się mnie pozbyć, by z czystym sumieniem wyjechać z Rogerem? Nie wiedziałam. Całkiem możliwe, że obie odpowiedzi były tu prawidłowe.

Problem w tym, że mama już na starcie się myliła, nawet jeśli miała dobre intencje. Sutton nie była moją siostrą i nigdy nie miała się nią stać. Nie tylko dlatego, że nie zasługiwała na to miano, lecz także dlatego, że nikt nie mógłby zastąpić mi Joy.

Ona, i tylko ona, była moją prawdziwą siostrą, nawet jeśli mama wolała wymazać jej imię z pamięci, bo niosło ze sobą zbyt wiele bólu. Cóż, ewidentnie nie byłam tak dobra w ruszaniu do przodu jak ona. Nie potrafiłam spalić za sobą mostów, a jeśli już, to stałam na takim, co się zapadał i trząsł w posadach, nie zważając na to, że niebawem runę w przepaść.

Postawienie rozpuszczonej Sutton na miejscu Joy mającej serce na dłoni było dla mnie jak splunięcie na wszystkie wspomnienia, które wiązałam z tą jedną prawdziwą siostrą.

Rozejrzałam się niepewnie, nie do końca wiedząc, co powinnam ze sobą zrobić. Nigdy wcześniej nie byłam w górskim domku rodziny Davison, położonym w głębi górskiego szlaku w Kolorado. To ulubiona miejscówka Sutton, ale mnie nigdy specjalnie tu nie ciągnęło.

Przesuwając wzrokiem po drewnianych ścianach, schodach z miękkim kremowym dywanem, w końcu pochwyciłam spojrzenie Coco, która zdążyła już zeskoczyć z pleców Iana. Stała teraz obok Sutton z założonymi ramionami.

– Cześć, Hope – powiedziała z udawanym entuzjazmem. – Jak życie?

Jeśli czegoś nie znosiłam bardziej od osób stojących ze mną w pomieszczeniu, to durnych pogawędek o niczym.

– Dobrze – odpowiedziałam krótko, po czym zaraz skierowałam się w stronę przybranej siostry. – Gdzie mogę zanieść swoje rzeczy?

Dziewczyna obrzuciła mnie tylko przelotnym spojrzeniem i zaraz zerknęła pytająco na przyjaciółkę.

– Poza twoją sypialnią wolny jest jeszcze pokój na końcu korytarza – wyrwała się Coco. – Po lewej stronie. Wszystkie inne są już zajęte.

Skinęłam głową i sięgnęłam po torbę. Wyminęłam ich bez słowa, unikając spojrzeń i licząc na to, że dzięki temu sama stanę się dla nich niewidzialna.

Niedoczekanie.

– Tylko nie zaszywaj się tam na cały wieczór! – krzyknęła za mną Sutton. – Mamy w planach małą imprezkę!

Przewróciłam oczami. Oczywiście, że mieli, i to pewnie na kolejne dwanaście wieczorów. Przeczuwałam, że każdy z nich wróci do domu z ostrym delirium.

Jedyne, co mnie w tej propozycji zdziwiło, to fakt, że w ogóle padła. Ale „siostra” często zachowywała się, jakby miała rozdwojenie jaźni. Raz zupełnie mnie ignorowała, potem przechodziła fazę ciągłego dogryzania mi, by na końcu przejść do dziwnej formy udawanej przyjaźni. Nasza relacja, o ile istniała, była bardzo chwiejna i niejednokrotnie wymuszona. Tego dnia dziewczyna miała bardzo dobry humor, być może dlatego zdecydowała się zaprosić mnie na małą posiadówkę.

– Dokładnie – przytaknął Tyler. – Meghan i Jackson już wzięli się za szykowanie drinków.

– Może posiedzimy w jacuzzi? – zaproponowała Coco.

– Dzisiaj? – jęknęła Sutton. – Chyba jestem zbyt zmęczona. Chcę się tylko napić i iść spać.

– Jak chcesz.

– Zawsze możemy iść tam sami – wyszeptał sugestywnie Ian do ucha Coco, ale na tyle głośno, że wszyscy usłyszeli.

– Fuj! Nie ma mowy – fuknęła Sutton. – Po waszej dwójce trzeba będzie wymieniać wodę. Dobrze wiem, co byście tam robili. To obrzydliwe!

– Już nie bądź taką cnotką, dobrze wiemy, że sama skorzystasz z tego pomysłu, kiedy zjawi się tu ten twój nowy chłopak. Jak on właściwie ma na imię?

– Vince.

– Właśnie! Vinnie! – Tyler klasnął w dłonie. – Jestem przekonany, że ty i mały Vinnie przykładnie skazicie każdy centymetr tego domu.

– Zazdrosny? – zapytała z przekąsem.

– O ciebie zawsze, słonko.

Przestałam ich słyszeć, kiedy wspięłam się na piętro. Dobiegło mnie jedynie echo ich śmiechu i dudnienie kroków, więc musieli udać się już do salonu lub kuchni. Sama podreptałam do wskazanego wcześniej pokoju.

Dwanaście dni.

To tylko dwanaście dni.

Dasz radę.

***

Rezydencja Davisonów naprawdę robiła wrażenie. Nie taki obraz przed oczami miał zwykły szary człowiek, kiedy myślał o domku wakacyjnym. Już sama moja sypialnia sprawiła, że lekko opadła mi szczęka, choć po dwóch latach mieszkania w ich nie mniej luksusowym domu w niewielkim miasteczku Sunsdale w stanie Teksas powinnam się przyzwyczaić do takich wnętrz. Nie wiem, dlaczego sądziłam, że wakacyjna rezydencja będzie urządzona z mniejszym przepychem.

Pokój, który przypadł mnie, okazał się naprawdę przestronny. Ściany pokrywały drewniane deski; podejrzewałam, że było tak i w reszcie domu. Na jednej z nich umieszczono klimatyczny kamienny kominek ciągnący się aż do samego sufitu. Wystawała z niego mała półeczka, a na niej ustawione zostały zdjęcia gór w prostych białych ramkach. Pierwsze skrzypce w tym pomieszczeniu grało oczywiście łóżko – równie ogromne jak to, które miałam w domu matki i jej męża. Zaścielono je grubą pościelą w szarą kratę, a na wierzchu ułożono wełniany koc w brudnokremowym kolorze. Poza tym w sypialni znalazła się również przestronna szafa, dwa stoliki nocne oraz dwa fotele skierowane w stronę dwóch gigantycznych okien wychodzących na las.

Podeszłam do nich i wyjrzałam na zewnątrz. Zaczynało się już ściemniać, gwiazdy migające na niebie z każdą chwilą nabierały intensywności, a księżyc sunął w górę, oblewając korony drzew srebrzystym światłem. W tle majaczyły górskie szczyty, które wyglądały dość upiornie na tle nastającego zmroku. Dreszczyku grozy dodawał fakt, że poza nami nie było w tej okolicy zupełnie nikogo. Najbliższe miasteczko znajdowało się dobre kilkanaście kilometrów stąd, a z tego, co wiedziałam, dookoła nikt się nie wybudował.

Można by pomyśleć, że dla osoby takiej jak ja, która niezbyt lubiła tłumy – a czasem wręcz dostawała w nich ataków paniki – to miejsce wyda się kojące. Niestety wcale tak nie było. Chyba nie przypadały mi do gustu żadne skrajności. Ani kompletne odludzie, ani tłok. Najlepiej czułam się w czymś pomiędzy.

Przetarłam ociężale twarz, po czym powoli wypuściłam zebrane w płucach powietrze. Zerknęłam przelotnie na walizkę, którą porzuciłam u nóg łóżka. Pewnie powinnam ją rozpakować, lecz zupełnie nie miałam na to ochoty. Czułam się zbyt znużona po podróży. Najchętniej poszłabym spać, co odsunęłoby w czasie nieuchronne spotkanie z Wielką Szóstką.

Przyda ci się trochę integracji z innymi – przekonywała mnie mama, gdy raz za razem odrzucałam jej propozycję wyjazdu z Sutton. – Żaden człowiek nie może być wiecznie sam, kochanie. A ty odcinasz się od wszystkich, odkąd… od kilku lat. To się musi skończyć, życie płynie dalej.

Gdy ją wyśmiałam, zapytała mnie, czy znalazłam jakichś przyjaciół na studiach. To mi zamknęło usta i spaczyło argumenty. Rzeczywiście przez całe liceum i pierwszą połowę studiównie udało mi się nawiązać z nikim bliższych relacji. Miałam znajomych, pewnie, ale nikogo, kto przejąłby się, gdybym nagle zniknęła z powierzchni ziemi. Nawet moje związki były powierzchowne, krótkie, nierzadko zwyczajnie jednorazowe.

Nie bez powodu zresztą. Po śmierci Joy zmieniłam się w chodzący drut kolczasty. Do dziś nie przebolałam jej straty, nie pomagały też wyrzuty sumienia, które zżerały moją duszę od środka. Nie wyobrażałam sobie, bym miała przechodzić coś takiego ponownie.

Ale do matki to nie docierało. Chciała mnie naprawić. Poskładać na nowo, chociaż brakowało mi znaczących elementów.

Niechętnie wyciągnęłam telefon i wystukałam krótką wiadomość.

Hope:

Jesteśmy na miejscu.

Nie zdążyłam nawet schować komórki, bo zaraz zawibrowała, sygnalizując nadchodzącą odpowiedź.

Mama:

Świetnie! Baw się dobrze, kochanie!

Będę.

Jak tylko wrócę do domu.

Podniosłam dłoń w okolice dekoltu, wymacałam znajomy łańcuszek i zaczęłam obracać srebrną zawieszką w kształcie serca. Potem potarłam twarz i sięgnęłam do torby, by wyjąć z niej swój dziennik. Miałam do napisania jeszcze jedną wiadomość.

ROZDZIAŁ DRUGI: GNIAZDO ZEPSUCIA

Siedziałam zamknięta w pokoju przez dobre dwie godziny. Przez chwilę wydawało mi się, że uda mi się zasnąć, mimo dość wczesnej godziny. Kilkugodzinny lot i jazda samochodem skutecznie wyczerpały moje zasoby energii. Potrzeb fizjologicznych jednak nie dało się już łatwo zignorować.

Przekonałam się o tym, gdy leżałam, czując nadchodzące błogie uczucie nieświadomości. Byłam już na granicy, gdy głośne burczenie w brzuchu wyrwało mnie z tego słodkiego stanu. I nie potrafiłam przywołać go z powrotem. Zmuszenie się do snu, gdy żołądek pozostawał boleśnie pusty, okazało się w moim przypadku zwyczajnie niemożliwe. Nie umiałam już się zrelaksować i zasnąć.

Właśnie dlatego, czy tego chciałam, czy nie, zwlekłam się z łóżka.

Przykre spotkanie z bandą dupków w pełnym składzie miało nadejść szybciej niż później.

Niechętnie zeszłam na dół, niezbyt przejmując się swoim wyglądem. Miałam na sobie piżamę składającą się ze spodni w czerwoną kratę i koszulki z wielką choinką; dostałam ten zestaw od mamy na święta. Włosy natomiast związałam w luźny kok na czubku głowy.

Już na schodach usłyszałam gromki śmiech grupki przyjaciół. Wzięłam kilka uspokajających oddechów, bo oczywiście cała banda zebrała się w kuchni, gdzie akurat szłam.

Byłam świadoma tego, że podczas ich wyjazdów puszczają im wszystkie hamulce, ale cholera! Przyjaciele Sutton naprawdę nie pierdzielili się w tańcu. Zupełnie nie przewidziałam, że już pierwszego dnia o godzinie dwudziestej będą siedzieć przy jadalnianym stole zastawionym najróżniejszymi butelkami z alkoholem. Co gorsza, na blacie wyraźnie odznaczały się pozostałości białych kresek.

Zatrzymałam się w progu, przetrawiając ten widok. Wiedziałam, że wszyscy będą pić, ale narkotyki… To jakoś nie wpadło mi do głowy, choć może byłam lekką hipokrytką, patrząc na to tak oceniającym wzrokiem. Mimo wszystko uważałam, że to jednak trochę inny kaliber od moich własnych upodobań.

– Kurwa, ale bym sobie teraz zapalił! – jęknął Tyler, a ja drgnęłam. Po chwili wyciągnął paczkę fajek z przedniej kieszeni dżinsów.

– Nie tutaj, Ty – upomniała go Sutton, marszcząc nos.

– Och, daj spokój, przecież to się wywietrzy.

– Nie tutaj! – powtórzyła już nieco groźniej.

Ian podniósł się z miejsca. Zaskoczona Coco, która siedziała na jego kolanach, pisnęła. Chłopak złapał ją w pasie i delikatnie posadził z powrotem na krześle, a sam skierował się do Tylera, po czym klepnął go w ramię.

– Odpuść, wyjdziemy sobie na dwór jak przykładni obywatele.

Chłopak strząsnął jego rękę.

– Widziałeś, jak pizga? – żachnął się. – Po feriach mam mecz, nie mogę się przeziębić, bo trener mnie zabije.

Czyli Tyler i na studiach grał w drużynie futbolowej. Byłam ciekawa, czy z Ianem jest podobnie.

– Nie bądź takim delikatnym kwiatkiem.

Nie mogłam wiecznie stać w progu i jak stuknięta stalkerka przysłuchiwać się ich wymianie zdań. Oderwałam od nich wzrok i ruszyłam w stronę lodówki. Wyczułam moment, w którym uwaga wszystkich przeniosła się na mnie. Zamilkli na moment, a spojrzeniami dosłownie wypalali mi dziury w profilu.

– Ucięłaś sobie drzemkę, mała? – zapytał zaraz Tyler. – Założyliśmy już, że nie zaszczycisz nas dziś swoją obecnością.

Nawet nie odwróciłam się w jego stronę. Wyciągnęłam z lodówki mleko, a z szafki pudełko z płatkami.

– Nie miałam tego w planach.

– Auć, ranisz moje serce.

Tyler był z nich wszystkich najgłośniejszy i zdecydowanie najczęściej mnie zaczepiał. Nie do końca podobała mi się uwaga, jaką mnie obdarzał, i ten dziwnie lepki wzrok, który podążał za mną, ilekroć znalazłam się w jego zasięgu. Reszta paczki traktowała mnie raczej obojętnie. Niezbyt zależało im na mojej obecności, byłam dla nich obca. Zapewne nie zostałabym tu w ogóle zaproszona, gdyby nie ingerencja mojej matki i jej męża. Wiedziałam, że Sutton również niespecjalnie pali się do kontaktu ze mną, ale nie mogła odmówić ojcu, do którego należał ten dom. Może i dawał jej wszystko, czego chciała, ale w niektórych momentach potrafił być też stanowczy, a dziewczyna dobrze wiedziała, kiedy lepiej zrezygnować z bitwy, by na dłuższą metę wyjść na pojedynczym odpuszczeniu zwycięsko.

– A to pech – mruknęłam pod nosem.

Ian parsknął.

– Powinieneś wiedzieć, kiedy odpuścić, stary. Laska ewidentnie nie jest tobą zainteresowana.

Tyler tylko się uśmiechnął i wzruszył ramionami, lecz w jego brązowych oczach coś błysnęło.

– Lubię trudne do zdobycia.

Aż mnie skręciło. Wolałabym żyć w wiecznym celibacie, niż zbliżyć się do tego chłopaka. W moim mniemaniu nie nadawał się nawet na jednonocną przygodę. Odrzucało mnie w nim praktycznie wszystko, mimo konwencjonalnej atrakcyjności.

– Zostawcie ją w spokoju – wcięła się Sutton. – Będę miała kłopoty, jak zadzwoni do mamusi i oznajmi, że chce wrócić szybciej.

Nigdy bym tego nie zrobiła, ale dziewczyna lubiła wbijać niewidzialne szpilki w ludzi dookoła, a teraz, gdy jej źrenice zrobiły się okrągłe jak monety, zupełnie straciła kontrolę nad językiem. Nasza relacja była dość dziwna, raz wyglądała lepiej, raz gorzej, zależało to od jej nastroju. Sutton nienawidziła być sama, kochała znajdować się w centrum uwagi, a tutaj właśnie czuła się jak królowa pszczół, więc mnie nie potrzebowała.

– Może zadzwonię od razu do Rogera, co? – zapytałam prowokacyjnie, unosząc brwi.

Jej oczy zwęziły się w szparki.

– Tylko spróbuj, a będziesz stąd wracać pieszo.

Tylko tyle powiedziała i jej uwaga zaraz przeniosła się z powrotem na przyjaciółki, które w milczeniu przysłuchiwały się naszej krótkiej dyskusji. Chłopcy z kolei wydali z siebie przeciągłe: „uuuuuuu”, po czym od razu udali się do wyjścia na taras. Gdy tylko otworzyli drzwi, chłodne powietrze wdarło się do środka i doleciało nawet do mnie, choć stałam wiele metrów dalej. Zadrżałam.

Usiadłam przy wyspie kuchennej i szybko zabrałam się za pochłanianie płatków, zawieszając jedno oko na ekranie komórki. Przez chwilę rozmyślałam nad tym, gdzie podział się trzeci chłopak z towarzystwa – Jackson. Nigdzie go nie widziałam, ale istniała szansa, że zdążył już zalać się w trupa i odpoczywał w sypialni. W zasadzie to nie był mój problem. Jedna osoba mniej, z którą musiałam się użerać.

– Noooo – powiedziała przeciągle Coco, dość sugestywnym tonem. – To teraz, jak zostałyśmy same, opowiedz nam więcej o swojej nowej zdobyczy. Dość tych tajemnic!

Rzeczywiście Sutton niewiele mówiła o tajemniczym Vinsie, choć wydawała się podekscytowana jego przyjazdem. Nieszczęśnik musiał ostro zawrócić jej w głowie. Być może po raz pierwszy znalazła się w roli zdobyczy, a nie myśliwego. Najczęściej to ona wyławiała chłopców jak zawodowy wędkarz, choć robiła to na tyle umiejętnie, że zdawało im się, że to oni ją ścigają.

– Nie mam żadnych tajemnic – sprostowała. – Po prostu spotykamy się od niedawna i nie chcę zapeszyć.

Meghan parsknęła.

– Czyżbyś się naprawdę zakochała, kochana?

Sutton wzruszyła ramionami, po czym zaczęła obracać w dłoni kryształową szklankę wypełnioną jakimś kolorowym drinkiem.

– Być może – przyznała. – Ale Vince to trudny przypadek.

Dziewczyny pisnęły tak głośno, że mimowolnie się skrzywiłam, obawiając się pęknięcia bębenków.

– W jaki sposób? – spytała Coco.

Sutton oblizała wargi, wyraźnie się wahała, niepewna, czy udzielić odpowiedzi. Zerknęła pospiesznie na okno, a kiedy zauważyła, że chłopakom daleko do powrotu, wypuściła z sykiem powietrze.

– Jest strasznie zamknięty i jakby… niedostępny? Na początku nawet mnie to pociągało, ale minęły już dwa miesiące, a my jeszcze nie przeszliśmy od słów do czynów, jeśli wiecie, o co mi chodzi.

Dziewczyny zamilkły w konsternacji. Wcale im się nie dziwiłam. Znałam typ kolesi, którzy kręcili Sutton. Zdarzało mi się przyłapywać co poniektórych, gdy wymykali się z jej pokoju przez okno. Zwykle byli to atrakcyjni sportowcy z wybujałym ego, z pewnością nie niedostępni czy zamknięci. Albo zmienił jej się gust, albo zwyczajnie poczuła się zaintrygowana czymś nowym i nieznajomym.

– Może gość jest prawiczkiem? – podsunęła z rozbawieniem Meghan.

Sutton się skrzywiła, jakby już sama sugestia, że jej nowy chłopak może nie być specjalnie doświadczony, uderzała w jej kruche ego.

– Nie sądzę. Kiedy już mnie dotyka, robi to bardzo świadomie.

– Więc w czym problem?

– Sama nie wiem. Vince ogólnie jest dość nietypowy, chłopaki będą miały używanie, jednak czuję, że pod spodem kryje się coś więcej, wiecie? To taki typ cichej wody i naprawdę chcę się przekonać, co się wydarzy, kiedy puszczą mu wszystkie hamulce. – Klasnęła w dłonie, a jej błękitne oczy rozbłysły. – To nawet dość ekscytujące! Takie nerwowe oczekiwanie.

– A jak to się nigdy nie stanie? – spytała Meghan. – Będziesz to ciągnąć?

Dziewczyna rzuciła jej pełne politowania spojrzenie.

– W morzu jest dużo ryb, przecież wiesz. Na razie Vince jest przyjemną rozrywką, nawet bez seksu. – Postukała się palcem w brodę. – Myślę, że ten wyjazd może stanowić nasze być albo nie być. Jeśli Vince w tym czasie mnie nie przeleci, ruszę dalej. Co za dużo, to niezdrowo. Mam swoje potrzeby.

Na moje nieszczęście nie udało mi się pohamować cichego, acz pogardliwego parsknięcia na te słowa. Chyba rzeczywiście powinnam była zjeść w pokoju. Przybrana siostra od razu skarciła mnie chłodnym spojrzeniem, lecz w żaden sposób tego nie skomentowała. Nie łudziłam się jednak, że tak łatwo mi to odpuści.

– Prawda – zawtórowała jej Meghan, zupełnie mnie ignorując. – Jestem przekonana, że nawet jak najdzie cię ochota w trakcie tego wyjazdu, a twój chłopak nie będzie gotów jej sprostać, łatwo znajdziesz sobie zastępstwo.

To mnie trochę zaskoczyło. Rozszerzyłam oczy.

– Tylko łapy precz od Iana – zastrzegła Coco. – On jest mój.

Nie sądziłam, że Wielka Szóstka poza przyjaźnią oferowała sobie nawzajem inne korzyści. Nawet okazjonalnie. To się wydawało tak dziwne, a ja nie mogłam teraz wyrzucić z głowy obrazu Sutton miziającej się z Tylerem czy Jacksonem. Jedno wielkie fuj. Ci ludzie znali się przecież od piaskownicy.

– Spokojnie, Coco, on w ogóle mnie nie kręci.

– Jak się jest spragnionym, wypije się wszystko – zauważyła Meghan. – Na twoim miejscu nie rzucałabym tak twardych zapewnień. Poza tym Ian nie jest taki zły, nadałby się.

– No, ej! – obruszyła się Coco z miną obrażonej nastolatki.

– Nie ruszę go – powtórzyła Sutton. – Dobrze wiem, jaka jesteś zaaaaakochana.

– Chociaż on pewnie rusza niejedną w tym Nowym Jorku – skwitowała złośliwie Meghan.

Boże, laska naprawdę była wredna. Pewnie miała całkowitą rację, mało który związek na odległość naprawdę się utrzymywał, a już na pewno nie widziałam tu jednostek zdolnych pociągnąć takie przedsięwzięcie. Zarówno Ian, jak i Coco byli nauczeni dostawania wszystkiego, na co mieli ochotę i kiedy mieli ochotę. Czekanie kilka długich miesięcy na swojego partnera wśród tych wszystkich pokus mogło okazać się nieprawdopodobne. Nie zdziwiłabym się, gdyby dziewczyna sama miała kogoś na boku, choć siedząc tu teraz, wydawała się oburzona taką insynuacją. Sytuację utrudniał też fakt, że ta para nie była do końca tak zgodna, jak się prezentowała akurat w tym momencie. Ich ciągłe zerwania dawały obojgu czas na wyszalenie się. Tym bardziej podejście Coco było, lekko mówiąc, zaskakujące. Chyba że wszystko, co robili w tych kilku tygodniach przerwy, nie miało dla niej większego znaczenia i wymazywała to z pamięci, jak tylko ponownie schodziła się z Ianem.

– Ian taki nie jest – sprzeczała się.

– Dziewczyno, ten chłopak przeruchał połowę naszego liceum.

– Zanim zaczął spotykać się ze mną!

– I w międzyczasie, kiedy robiliście sobie przerwy. – Meghan wytknęła dokładnie to, co przyszło mi do głowy.

– Jesteś zwyczajnie zazdrosna, bo sama nikogo nie masz.

– Ja? Zazdrosna? – Parsknęła śmiechem. – Celowo nie wchodzę w związki, kochana. Wolę się porządnie wyszaleć bez kuli u nogi, szczególnie kiedy ten związek i wierność miałyby być jedynie złudzeniem.

Coco aż poczerwieniały uszy, ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo wyprzedziła ją Sutton.

– Skończcie już. – Wzniosła oczy do nieba. – Rozmawiamy o mnie, zapomniałyście?

Przestałam słuchać, chociaż gorzkie żale odnośnie do nudy w łóżku mojej przyszywanej siostry były najlepszą częścią tego wieczoru. Widziałam, jak bardzo ta sytuacja ją frustruje. Chyba pierwszy raz spotkała się z takim problemem. Może dlatego tak długo utrzymywała zainteresowanie tym całym Vince’em, w końcu nie była przyzwyczajona do odmowy.

Dojadłam swoje płatki, po czym zaniosłam miskę do zmywarki. W tym czasie chłopcy zdążyli wrócić. Tyler usadowił się obok Sutton, a Ian wrócił na swoje miejsce i znów posadził sobie Coco na kolanach. Dziewczyna przylgnęła do niego jak rzep i owinęła ramionami jego szyję ciaśniej niż wcześniej. Chyba rozmowa z przyjaciółkami uderzyła w jej czuły punkt.

Kiedy odwróciłam się do wyjścia, Ty wyciągnął z kieszeni paczuszkę z białym proszkiem.

– Druga kolejka? – zaproponował, szczerząc się.

Większość towarzystwa wydała z siebie niezadowolone jęki.

– Za wcześnie, nie chcemy odpaść tak wcześnie jak Jackson. Mamy całą noc – odpowiedziała mu Meghan.

– To się nie wydarzy – przekonywał. – On z roku na rok jest coraz większym mięczakiem. Problem leży w nim samym.

Jakoś w to wątpiłam.

– Za godzinkę, Ty – zdecydowała Sutton. – A najlepiej dwie.

Chłopak wzniósł oczy do nieba, ale więcej nie starał się ich przekonywać. Zamiast tego jego wzrok padł na mnie, spokojnie wymykającą się z kuchni. Przysięgam, ten koleś miał jakiś radar wyczuwający moją obecność i każdy ruch.

– Co się tak skradasz, myszko? – Pomachał woreczkiem. – Może ty chciałabyś trochę? Ominęła cię pierwsza kolejeczka.

Rzuciłam mu pełne niechęci spojrzenie.

– Dzięki, ale nie – odpowiedziałam stanowczo.

– No nie bądź taka! Chodź tutaj! Posiedź z nami.

Poklepał wolne miejsce obok siebie. Na moją twarz mimowolnie wypłynął grymas pełen dezaprobaty i obrzydzenia.

– Wolałabym, żeby oblazło mnie stado pająków, niż żebym musiała usiąść obok ciebie – wypaliłam. – Jeszcze coś złapię.

Tyler zacisnął szczęki, gdy Ian wybuchnął śmiechem. Zaraz jednak przywołał na twarz ten swój głupawy uśmiech.

– Ostra! Coraz bardziej mi się podobasz, złotko.

Sutton niespodziewanie podniosła się z miejsca.

– Mówiłam, żebyś ją zostawił, Ty – syknęła w jego kierunku, a potem przekręciła się w moją stronę. – Odprowadzę cię do pokoju.

W tej prostej propozycji było tyle jadu i ostrzegawczego tonu, że nie miałam wątpliwości, że pod spodem czai się jakaś ukryta groźba. Wkurzyłam właśnie przywódczynię stada, a nawet nic takiego nie powiedziałam.

Dziewczyna wymaszerowała z kuchni, nie odzywając się do mnie ani słowem, nawet nie obdarzając mnie spojrzeniem. Nie mówiła też nic, gdy pokonywałyśmy schody i przemierzałyśmy górny korytarz. Dopiero gdy zatrzymałyśmy się przed moją sypialnią, wbiła we mnie swoje lodowoniebieskie oczy i przyszpiliła mnie spojrzeniem. Jej ręka wyskoczyła w moim kierunku jak atakująca żmija. Chwyciła za mój podbródek tak mocno, że rozchyliły mi się usta. Długie paznokcie w kolorze głębokiego różu wbiły mi się w skórę.

– Posłuchaj mnie, Hope, bo nie lubię się powtarzać – syknęła, przybliżając do mnie swoją wykrzywioną wściekle twarz. – Rozumiem, że idea życia towarzyskiego jest ci obca i jesteś nudna jak flaki z olejem, ale nie pozwolę ci zepsuć tego wyjazdu.

– Wcale nie mam takiego zamiaru – wymamrotałam, na ile byłam w stanie przez ściśnięte usta.

Sutton puściła to jednak mimo uszu.

– Jutro przyjeżdża Vince i nie będziesz mnie kompromitować, rzucając jakieś durne uwagi czy patrząc na wszystkich w taki sposób, jak zrobiłaś to w kuchni – ciągnęła. – Może ci się wydaje w tej poronionej główce, że jesteś od nas lepsza, ale w rzeczywistości nie różnisz się za bardzo od tych malutkich pajączków, które podobno cię obchodzą, gdy tylko pomyślisz o siedzeniu przy Tylerze. Nie masz znaczenia ani wartości i powinnaś być wdzięczna, że w ogóle cię ze sobą zabraliśmy. Obie wiemy, że to zupełnie nie twoja liga.

– To akurat jasne jak słońce – przyznałam jej, bo cholera, w moich uszach brzmiało to jak komplement.

Zwęziła oczy.

– Wiesz, kiedyś potrafiłam zmienić czyjeś życie w piekło za znacznie mniejsze przewinienia. Uważaj, bo te dwa tygodnie mogą stać się dla ciebie koszmarem.

– Nic mi nie możesz zrobić – stwierdziłam pewnie.

– W twoim wypadku rzeczywiście jest to kłopotliwe, ale nie niemożliwe, Hope – odparła groźnie. – Dlatego lepiej się pilnuj.

– Wcale nie chciałam tu przyjeżdżać!

– A ja nie chciałam cię zabierać – zauważyła, krzywiąc się. – Ale tu jesteśmy, więc zacznij się, kurwa, zachowywać.

– Bo co? – rzuciłam butnie.

Oczy Sutton zalśniły złowieszczo. Nie wiem, o czym pomyślała, ale wyglądała przerażająco. Cień pokrywający połowę jej idealnej twarzy dodatkowo potęgował to wrażenie.

– Nie chcesz poznać odpowiedzi na to pytanie.

ROZDZIAŁ TRZECI: CHŁOPAK W PRZETARTEJ KOSZULI

Czwartek

Tej nocy zamknęłam drzwi na klucz, dla pewności zatargałam pod nie fotel i postawiłam go pod klamką. Może miałam lekką paranoję, w końcu Sutton musiała blefować. Rzeczywiście słynęła ze znęcania się nad innymi, w liceum to stanowiło jej ulubioną rozrywkę, ale ja byłam dla niej w pewien sposób nietykalna. Nasi rodzice się pobrali, nie opłacało jej się na mnie wyżywać. To coś, czego nawet jej ojciec nie puściłby płazem, a nie istniało nic gorszego dla tej dziewczyny od ograniczenia środków na karcie kredytowej.

Z drugiej strony Sutton była nie tylko podpita, lecz także naćpana. Wolałam trzymać się na baczności. Nie czułam się tutaj bezpiecznie, nie chronił mnie nawet zamknięty zamek, bo przecież nie miałam pewności, czy nie ma gdzieś kopii, do której dziewczyna zyskałaby łatwy dostęp.

Większość kolejnego dnia spędziłam w pokoju. W pewnym momencie usłyszałam zza okna piski i śmiechy. Cała paczka wyszła na zewnątrz i szalała w śniegu. Ciekawe, czy byli trzeźwi, czy już od rana zaczęli opróżniać swój zapas alkoholu. Patrząc na to, że wczoraj Jackson odpadł tak szybko, wszystko wydawało się możliwe.

Zakradłam się na palcach pod okno, jakby z dworu mogli usłyszeć skrzypienie parkietu pod moimi stopami. Delikatnie wyjrzałam na zewnątrz zza zasłony.

Ian właśnie wrzucał Coco w wielką zaspę, a Tyler i Sutton rzucali w siebie śnieżkami. Wszyscy mieli na sobie grube kurtki i, o dziwo, spodnie na narty. Zdziwiłam się, że w ogóle je zabrali, ja w ogóle o tym nie pomyślałam. Do najbliższego stoku było dość daleko i nie zapowiadało się, żebyśmy się tam wybierali.

Nieco z boku stał zmarnowany Jackson. Głowę miał zwieszoną. Jego złocista skóra wydawała się mocno poszarzała, mimo promieni słońca muskających jej powierzchnię. Nawet stąd widziałam, że pełne, ładnie skrojone usta chłopaka były spierzchnięte. Krótkie, kręcone włosy, przypominające odcieniem krucze pióra, zostały skryte pod szarą czapką. Zesztywniałam i zaraz odskoczyłam w bok, gdy to właśnie on obrócił głowę i zerknął prosto w moje okno, jakby wyczuł na sobie moje nachalne spojrzenie.

Potem zdecydowałam się na długą, gorącą jak samo piekło kąpiel. Musiałam jakoś zabić czas. A w mojej łazience stała naprawdę przestronna wanna, która aż krzyczała, bym do niej weszła. Siedziałam w niej tak długo, aż zmarszczyły mi się palce. Później wysuszyłam burzę włosów i ubrałam się w czarne leginsy i obszerną czarną bluzę, dbając o to, by rękawy najeżdżały mi aż na dłonie. To był już odruch.

Nie kłopotałam się nakładaniem makijażu, choć widziałam, że dziewczyny nawet do zabawy na śniegu pomalowały się, jakby szykowały się na wielką imprezę. Wściekle czerwone usta Coco były widoczne chyba z kilometra wśród tej bezmiernej połaci bieli, która nas otaczała.

Akurat kiedy nakładałam na twarz krem z filtrem, usłyszałam warkot silnika zza okna. To mogła być tylko jedna osoba.

Chłopak Sutton właśnie dotarł na miejsce.

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie byłam go lekko ciekawa. Byłam, szczególnie że dziewczyna sama przyznała, że jest w nim coś wyjątkowego i nie wpasowuje się w jej standardowy typ. Najchętniej ponownie wyjrzałabym przez okno, żeby go obczaić, ale z tego miejsca domu nie miałam widoku na podjazd, tylko na las, góry i kawałek tarasu w dole.

Dlatego po raz pierwszy zdecydowałam się dziś zejść na parter, choć wmawiałam sobie, że to z głodu.

Weszłam na schody akurat w momencie, gdy Sutton otwierała zamaszyście drzwi. Zaraz potem rzuciła się na szyję chłopaka, który aż sapnął z zaskoczenia.

– Boże, jak ja za tobą tęskniłam! – pisnęła.

Vince, nie mając innego wyjścia, puścił rączkę czarnej walizki i objął dziewczynę ramieniem, zataczając się lekko w tył.

Aż przystanęłam na jego widok.

Wiedziałam, że ten gość miał wyłamywać się ze schematu, ale zupełnie się tego nie spodziewałam.

Przede wszystkim ów Vince nie do końca wyglądał jak chłopak. Jedno spojrzenie na jego rysy twarzy i ostrą linię żuchwy sprawiło, że automatycznie odniosłam wrażenie, że jest od nas trochę starszy. Nie wiem, czemu założyłam, że nowy partner Sutton będzie w naszym wieku, ale tak właśnie obstawiałam. Chyba że dojrzewanie obeszło się z nim łaskawie i ekspresowo.

Ale nie to zaskoczyło mnie najbardziej. Zrobiła to jego ogólna aparycja i wizerunek. Był wysoki i smukły, dość dobrze zbudowany, ale nie przypominał typowego mięśniaka. Mężczyzna miał długie, kasztanowe włosy, które mieniły się złotem w promieniach słońca. Opadały mu na oczy, przykrywając kawałek grubej, brązowej oprawki okularów opartych na nosie. Jego ubrania wydawały się strasznie niedbałe i wyglądały na stare, znoszone. Granatowa koszula w kratę najlepsze lata zdecydowanie miała już za sobą, podobnie jak przetarte dżinsy. Długi czarny płaszcz chronił go przed zimnem na tyle, na ile mógł, jednak nie do końca nadawał się do wychodzenia na zewnątrz w tej okolicy.

Jeśli Vince nie spakował jakiejś porządnej kurtki, to raczej ominie go zabawa na śniegu, której wcześniej oddawała się Sutton z przyjaciółmi. Chyba że dziewczyna planowała znaleźć mu jakąś zapasową, należącą do jej ojca. Możliwe, że taka znajdowała się gdzieś w tym domu. W końcu rodzice też tu czasem przyjeżdżali.

Fala szoku spłynęła po mnie tak niespodziewanie, że chyba na chwilę zapomniałam oddychać.

Chłopak Sutton wyglądał jak rasowy nerd.

– Nie widzieliśmy się kilka dni – wykrztusił, przytrzymując Sutton, która wskoczyła na niego już całkowicie, obejmując go nogami w pasie.

– To strasznie długo, kochanie – odpowiedziała w jego szyję. – Brakowało mi ciebie.

Mężczyzna przybrał na twarz niewyraźny grymas, co podpowiadało mi, że nie był specjalnie zadowolony z faktu, że dziewczyna owinęła się wokół niego jak wąż. Mimo wszystko jej nie puścił. Omiótł wzrokiem pomieszczenie, aż trafił prosto na mnie.

Stałam u szczytu schodów, podglądając parę, a przyłapana musiałam wyglądać jak sarna w świetle reflektorów. Jego oczy rozbłysły, najpierw ze zdziwienia, by zaraz przybrać zaintrygowany wyraz.

– Ja też tęskniłem – odpowiedział, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Na tym etapie nie wypadało dłużej tkwić w miejscu jak jakiś posąg. Zeszłam na dół, wbijając spojrzenie we własne stopy, choć czułam, że Vince śledzi każdy mój krok. W końcu opuścił Sutton na podłogę. Drewno zaskrzypiało pod jej naciskiem. Mężczyzna wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi, odcinając tym samym dostęp mroźnego powietrza, które wcześniej bezlitośnie wdzierało się do środka. Lekki wiatr ustał, a zaraz otulało nas już tylko ciepło.

Udałam się prosto do kuchni, mając nadzieję, że tym razem nie zastanę tam reszty towarzystwa i będę mogła zjeść w spokoju.

– Nie przedstawisz nas? – zapytał Vince.

Sutton westchnęła z lekką irytacją.

Zamarłam. Niechętnie obróciłam się z powrotem w ich kierunku. Nie chciałam być niegrzeczna i to nie dlatego, że przybrana siostra groziła mi, że mam się zachowywać, tylko dlatego, że w gruncie rzeczy w porównaniu do reszty nie znałam tego całego Vince’a. Jeszcze nie wiedziałam, z jakiej gliny jest ulepiony, a nie chciałam oceniać go z góry. Jeżeli tylko zauważę jakieś oznaki świadczące o tym, że jest dokładnie taki sam jak reszta tej paczki, potraktuję go dokładnie w taki sposób co ich. Jako zło konieczne. Na razie jednak mogłam się chociaż przywitać jak normalny człowiek.

– To córka żony mojego taty – wyjaśniła niechętnie. – Dołączyła do nas na ostatnią chwilę. Nie zwracaj na nią uwagi, nie jest zbyt towarzyska. Z reguły tylko coś mruczy pod nosem.

Zmrużyłam oczy. Z jakiegoś powodu potraktowałam to jak wyzwanie. Może rzeczywiście nie wydawałam się zbyt towarzyska, ale nie byłam też całkiem aspołeczna. Potrafiłam się zachowywać przyjaźnie, pod warunkiem że otaczało mnie odpowiednie towarzystwo. A mówiąc „odpowiednie”, miałam na myśli po prostu zwyczajne, nieprzesiąknięte zepsuciem i potencjalną psychopatią.

Podeszłam do nich, zupełnie ignorując chłodne spojrzenie Sutton, po czym bez wahania wyciągnęłam dłoń w kierunku jej chłopaka. Uśmiechnęłam się lekko.

– Jestem Hope – przedstawiłam się, a figlarny błysk zamigotał w moich oczach. Przelotnie zerknęłam na spienioną już dziewczynę. Zepsułam jej powitanie z partnerem i odwróciłam od niej jego uwagę. Jaka szkoda. – Wiele o tobie słyszałam.

Przechylił głowę i ujął moją wyciągniętą rękę. Poczułam mrowienie w miejscu, gdzie mnie dotknął. Kącik jego ust uniósł się nieznacznie.

– Vince – odpowiedział zdawkowo. – Mam nadzieję, że słyszałaś tylko same dobre rzeczy.

Westchnęłam teatralnie. Mężczyzna wciąż nie puszczał mojej ręki.

– Niestety.

Uniósł brew.

– Niestety?

Wzruszyłam ramionami.

– Wolałabym usłyszeć te złe – wyjaśniłam. – Byłoby znacznie ciekawiej. I bardziej pasowałbyś do towarzystwa.

Zaśmiał się i już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, ale Sutton nie dała mu na to szansy.

– Wystarczy – fuknęła, po czym złapała mnie za ramię i odsunęła w tył. – Vince na pewno jest zmęczony. Spadaj zobaczyć, czy nie ma cię gdzieś indziej.

Chłodne niebieskie oczy dosłownie ciskały błyskawice w moim kierunku. Prosiłam się o kłopoty, ale chyba coś jej się pomieszało, jeśli sądziła, że będę słuchać poleceń jak tresowany salonowy piesek. Nie chodziłyśmy już do liceum, a ona nie siała postrachu na korytarzach. Poprzedniego dnia rzeczywiście wzbudziła mój niepokój, ale to nie znaczyło, że miałam teraz kulić się pod jej spojrzeniem. To nie było w moim stylu.

Spojrzałam jej głęboko w oczy.

– Bardzo chętnie to zrobię – odpowiedziałam kwaśno. – Jak zawsze, gdy jesteś w pobliżu.

Zacisnęła dłonie w pięści. Widziałam to bardzo wyraźnie. Być może, gdyby nie obecność Vince’a, rzuciłaby się na mnie z pazurami. Ale chciała zrobić na nim dobre wrażenie, więc jedynie prychnęła z wyższością.

– Wyluzuj, Sutton – powiedział mężczyzna, gdy zdążyłam już obrócić się do nich plecami. – Przecież nic się nie stało.

– Masz rację – przyznała pokornie, przywołując się do porządku. Ta postawa tak do niej nie pasowała, że nie byłam w stanie zapanować nad oczami, które bezwolnie rozszerzyły się z zaskoczenia i dezorientacji. – Przepraszam, po prostu ona… Ach, nieważne. Chodź, pokażę ci nasz pokój.

Sutton zmieniła ton, jakby ktoś przełączył w niej jakiś trybik. Doskonale słyszałam ciężką nutę, która zabarwiła jej słodki głos. Wyraźnie miała zamiar dobrać się do Vince’a szybciej niż później, tak jak wspominała poprzedniego wieczoru.

Słyszałam ich energiczne kroki, kiedy weszli na schody. Dudnienie stóp pobrzmiewało echem w moich uszach.

Starałam się nie myśleć o tym, że wciąż czułam pozostałości dotyku mężczyzny na swojej dłoni, jakby ta została permanentnie naznaczona.

***

Późnym popołudniem dom tonął w ciszy. Nawet Sutton i jej znajomi nie byli jakimiś nadludźmi i musieli odpocząć po wczorajszym i porannym pijaństwie, by zebrać siły na wieczór. Dzięki temu zyskałam doskonałą okazję, żeby pozwiedzać parter. Szansa, że na kogoś się tam natknę, wydawała się dość nikła.

Najpierw zapuściłam się do salonu. Jak wszystko w tym domu, był urządzony ze smakiem i dosadną dawką luksusu. W samym centrum stała beżowa kanapa w kształcie litery U, skierowana wprost na gigantyczny kamienny kominek, nad którym wisiał spory telewizor. Pod drewnianym stolikiem położono puszysty, skórzany dywan. Wydawał się tak miękki, że naszła mnie ochota, by zatopić w nim palce stóp. I tutaj ściany były drewniane, ale gdzieniegdzie dopatrzyłam się wstawek z szarego kamienia. Jedna ze ścian składała się z samych okien, z tego miejsca dało się również wyjść na taras, podobnie jak w kuchni. Całość urządzono w dość minimalistycznym stylu, ale nie wątpiłam, że stojące tu meble były warte tyle co niewielkie mieszkanie.

Wróciłam do korytarza, by kontynuować eksplorację. Natrafiłam na kilka par drzwi i zaczęłam je sprawdzać po kolei. Wiedziałam, że na dole nie ma żadnych sypialni, więc byłam spokojna.

Najpierw natrafiłam na łazienkę, kolejne drzwi prowadziły do dość sporego garażu, a jeszcze inne do piwnicy tak ciemnej, że nie miałam zamiaru się tam zapuszczać. Zajrzałam też do przestronnego pomieszczenia z niewielkim basenem i jacuzzi – z tego, co kojarzyłam, gdzieś w głębi powinna również znajdować się sauna – a potem, gdy otworzyłam ostatnie niezbadane drzwi, szczęka opadła mi do podłogi.

W tym domu znajdowała się mała, ale dobrze wyposażona biblioteka!

Z otwartymi ustami i oczami świecącymi się jak lampki choinkowe weszłam do środka. I tutaj okna były dość spore, wpuszczały do środka porządną ilość naturalnego światła. Na jednej ze ścian ciągnął się regał z sosnowego drewna, wypełniony po brzegi najróżniejszymi książkami. Niektóre z nich wyglądały na dość stare, inne były typowymi popularnymi tytułami z kilku ostatnich lat i nie wątpiłam, że to moja matka je tu przywiozła. Poznałam kilka jej ulubionych dzieł.

Przeszłam się wzdłuż regału, muskając palcem zaokrąglone grzbiety. Serce zabiło mi mocniej, a zaraz ścisnęło się boleśnie, gdy niespodziewanie trafiłam na książkę, która miała w nim specjalne miejsce.

Ania z Zielonego Wzgórza – ulubiona książka Joy z dzieciństwa.

Zdziwiłam się, że ją tu znalazłam. Matka zwykle unikała jak ognia wszystkiego, co przypomniało jej o zmarłej córce. No ale istniało prawdopodobieństwo, że książka była tu już wcześniej. Wyglądała na dość starą, miała kilka rozdarć na rogach grzbietu.

Wyciągnęłam ją z półki i przyjrzałam się prostej twardej okładce. Litery składające się na tytuł zaczęły się rozmazywać, bo moje oczy zdążyły już się zaszklić.

W przeciwieństwie do mamy czytałam tę książkę każdego roku, gdy zbliżała się rocznica śmierci mojej starszej siostry. Było to bardzo słodko-gorzkie przeżycie. Do rocznicy zostało jeszcze kilka miesięcy, mieliśmy dopiero grudzień, ale nie zamierzałam jej odkładać. Nagle zapragnęłam przeczytać ją ponownie, może dzięki temu cały ten wyjazd stałby się dla mnie łatwiejszy do przełknięcia. Kojarzyłam tę książkę z czymś znajomym, niosła komfort, choć również powodowała lekkie ukłucie w sercu.

Trzymając w dłoni podniszczony tom, podeszłam do jednego z foteli, rozsiadłam się wygodnie i przykryłam kocem przerzuconym przez oparcie. Pospiesznie omiotłam wzrokiem pomieszczenie, zauważając kanapę w kratę, biurko z laptopem i krzesłem oraz sztalugę, której widok akurat bardzo mnie zaskoczył. Nikt w naszej ,,rodzinie” nie malował, ale może zwyczajnie była tylko elementem dekoracyjnym. Wcale by mnie to nie zdziwiło. Przywykłam już do bogactwa partnera matki, ale wciąż nie pojmowałam, jak wiele rzeczy w jego świecie robiło się jedynie na pokaz.

Zatopiłam się w lekturze. Z każdą chwilą robiło się coraz ciemniej, aż musiałam zapalić lampę stojącą za fotelem. Biblioteczka spowiła się ciepłym światłem, dodając wnętrzu jeszcze więcej przytulności.

Zupełnie straciłam kontakt z rzeczywistością, a przynajmniej do chwili, gdy mój spokój został zburzony przez odgłos kroków. Spięłam się, po czym zesztywniałam jeszcze bardziej, gdy drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem.

Do środka wpadł zdezorientowany Jackson. Spojrzenie miał rozbiegane, dzikie. Rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby sam nie rozumiał, jak się tu znalazł, aż jego zielone oczy padły prosto na mnie.

– O, cześć – przywitał się z lekkim zaskoczeniem. Potarł nerwowo kark i spuścił lekko głowę. – Nie spodziewałem się, że kogoś tu zastanę.

Niechętnie zatrzasnęłam książkę, bo chłopak ewidentnie nie miał zamiaru odwrócić się i odejść. Zamiast tego ruszył w głąb pomieszczenia, aż doszedł do fotela stojącego obok mnie i opadł na niego ciężko. Moja chwilowa bańka spokoju właśnie prysła.

– Chowasz się? – zapytałam, opuszczając nogi na podłogę.

Planowałam się stąd jak najszybciej ulotnić. Rozciągnęłam zesztywniałe mięśnie, po czym odrzuciłam koc na bok. Książkę wsunęłam pod pachę, bo nie chciałam się z nią rozstawać, nim nie skończę.

Jackson zaśmiał się krótko i niezbyt wesoło. Była w tym jakaś gorzka nuta, która tworzyła melodię zupełnie dla mnie niezrozumiałą.

– Tak jakby – przyznał. – Tyler właśnie zszedł na dół i pierwsze, co zrobił, to zaczął rozlewać whisky. Nie mam zamiaru skończyć jak wczoraj, przynajmniej nie tak szybko, a wiem, że tutaj nigdy nikt nie zagląda.

– Cóż, to się właśnie zmieniło – powiedziałam, po czym przekrzywiłam głowę i spojrzałam mu w oczy. – Ale wiesz, że możesz zwyczajnie odmówić? W sensie Tylerowi. Przecież nie naleje ci alkoholu do gardła na siłę.

Chyba. Tak naprawdę nie byłam tego taka pewna. W tym chłopaku tliło się coś nieokiełznanego, i to w bardzo złym sensie. Sprawiał wrażenie gotowego na wszystko, jednocześnie przepełniało go przekonanie o swojej wyższości, co było kiepskim – żeby nie powiedzieć niebezpiecznym – połączeniem.

Jackson westchnął. Cień emocji przeleciał przez jego twarz, ale zniknął, nim zdążyłam dobrze mu się przyjrzeć.

– Może powinien – mruknął chyba bardziej do siebie niż do mnie, bo minę znów miał nieobecną. – Na trzeźwo dużo trudniej to znieść.

Zmarszczyłam brwi. Ten grobowy nastrój w ogóle nie pasował do chłopaka, którego kojarzyłam z czasów liceum. Gdy odwiedzał nasz dom, zawsze zdawał się wiecznie rozbawiony, tryskał energią. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że był najlepszy z nich wszystkich, czasem wręcz zastanawiałam się, dlaczego przyjaźni się z takimi kretynami.

– Studia dają ci w kość? – zapytałam, nie bardzo wiedząc, co innego mogłabym powiedzieć.

Potrząsnął głową. Zaraz przywołał się do porządku i wyglądał już dużo normalniej. Nie ukryło to jednak napięcia w kącikach jego ust ani głębokich cieni pod oczami, co wcześniej tłumaczyłam alkoholem. Z bliska wydawały się zbyt intensywne i głębokie, by powstały wskutek jednodniowego pijaństwa.

– Można tak powiedzieć.

– W takim razie nie sądzę, że uda ci się to zapić, kolego – skwitowałam. – Jedyne, co możesz zrobić, to przetrwać.

W tym temacie mogłam się z nim utożsamić i sympatyzować. Sama ledwo dawałam radę, chociaż trochę na własne życzenie. Wzięłam sobie na głowę zbyt wiele, włącznie z zajęciami dodatkowymi i pracą, byle wypełnić harmonogram po same brzegi. Łudziłam się, że to pomoże mi zapomnieć o nieprzerwanej żałobie. Nie poskutkowało. Nawet całkowite wykończenie nie mogło załatać dziury w moim sercu.

Jackson skinął głową, ale bardzo niemrawo, jakby nieprzekonany.

– Pewnie masz rację.

– No ba. – Wzruszyłam ramionami. – Jestem mistrzynią dawania życiowych rad.

Chociaż może są gówno warte, skoro sama sobie nie potrafię pomóc.

Delikatnie się uśmiechnął. Ja z kolei zaczęłam się podnosić. Choć wokół naszej dwójki roztaczała się dość przyjazna atmosfera, nie miałam ochoty jej przeciągać. Ostatecznie chłopak wciąż był przyjacielem Sutton.

Niespodziewanie złapał mnie za nadgarstek, ten ruch promieniował dziwną desperacją. Chwycił się mnie jak koła ratunkowego, po raz kolejny wprawiając w konsternację.

– Zejdziesz dziś na dół? – zapytał z nadzieją. – No wiesz, wieczorem. Planujemy posiedzieć nad basenem.

Skrzywiłam się.

– Basen to nie do końca moje klimaty – odmówiłam zaskakująco uprzejmie.

Zwykle krótko i ostro ucinałam wszelkie rozmowy z tą paczką, ale Jackson trochę się od nich różnił, poza tym wyglądał dziwnie żałośnie. Miałam wrażenie, że nosił w sobie jakiś niewidzialny ciężar. Reszta przyjaciół zachowywała się, jakby cały świat należał właśnie do nich, a on jeden… On jeden wyglądał, jakby ten świat niespodziewanie go przygniótł. Być może się myliłam, może mylnie zinterpretowałam jego zachowanie, ale ta pustka w oczach… Rozpoznałam ją. Codziennie widziałam ją w lustrze.

– Przecież nie musisz się kąpać – stwierdził. – Wystarczy, że się pojawisz.

Na samą myśl, że miałabym wyjść w stroju kąpielowym, dostawałam dreszczy. Nigdy, przenigdy nie zrobiłabym tego w ich obecności. W zasadzie w obecności nikogo. Od lat unikałam publicznych basenów czy wyjść na plażę. Powoli zapomniałam, jakie to uczucie. Pływanie. Unoszenie się bezwładnie na tafli wody. To przyjemność, której musiałam sobie odmówić, nawet jeśli kiedyś tak to kochałam.

Ściągnęłam brwi.

– W jakim celu? Przecież nie jesteśmy przyjaciółmi, Jackson. Wszyscy wiemy, że jestem tu piątym kołem u wozu, i szczerze mówiąc, ta rola mi odpowiada. Wolę trzymać się z boku. Wybacz, że powiem to wprost, ale nie do końca odpowiada mi… to towarzystwo. Nie mój klimat. – Posłałam mu przepraszający uśmiech.

Chłopak ponownie się zaśmiał, tym razem jeszcze chłodniej. Brzmiał strasznie ponuro, jakby zgadzał się z moimi słowami, nawet jeśli nie przyznał tego na głos.

– Rozumiem. – Pokiwał głową. – Ale możesz ich unikać, świetnie ci to wychodzi, a jednocześnie… może trochę mnie przypilnujesz. Chyba tylko ty jesteś w stanie tu myśleć trzeźwo i… Nie ukrywam, że ja z kolei nie pogardziłbym twoim towarzystwem.

– Nie jestem niańką.

– Wiem o tym, ale chciałbym cię lepiej poznać. Tak naprawdę jesteś jak powiew świeżego powietrza w tej duchocie.

Wytrzeszczyłam oczy na jego słowa. Na tym etapie zaczęłam wątpić w to, że Jackson zdążył już wytrzeźwieć. A może wbrew temu, co mówił, dał się namówić Tylerowi na kolejkę, jeszcze zanim tu przyszedł. Zachowywał się dziwnie. Wydawał się w jakiś sposób podłamany, a jednocześnie wyraził chęć spędzania ze mną czasu, co nigdy wcześniej nie miało miejsca. Z całej ich grupy zwykle robił to Tyler, ale w dużo bardziej natarczywy i obleśny sposób. Było jasne, co miał na myśli, gdy na mnie patrzył. Wręcz rozbierał mnie wzrokiem.

Zainteresowanie Jacksona jednak wydawało się inne.

Uniosłam brwi.

– Skoro przyjaciele tak cię męczą, to po co tutaj przyjechałeś?

Jego palce, które wciąż oplatały mój nadgarstek, zatrzymując mnie w miejscu, zacisnęły się trochę mocniej.

– Niektórzy mówią, że żeby zwalczyć swoje demony, trzeba spojrzeć im prosto w twarz – rzucił, a ja czułam coraz większą konsternację. – Chciałem się przekonać, czy to prawda.

Przyjrzałam się oczom chłopaka, szukając jakichkolwiek oznak nietrzeźwości. Może się naćpał? Ale nie, jego tęczówki w kolorze świeżej trawy były przytomne i ostre jak nigdy, a źrenice miały normalny rozmiar.

– Nic z tego nie rozumiem – przyznałam. – Ale też nie sądzę, że jestem odpowiednią osobą do tego typu rozmów. Jak mówiłam, nie jesteśmy przyjaciółmi.

Liczyłam na to, że to nieco okrutne przypomnienie do niego dotrze.

– I tutaj się mylisz. Właśnie dlatego w tym momencie jesteś dla mnie najlepszym towarzystwem.

Zamilkłam. Bo co jeszcze mogłam powiedzieć? Jackson ewidentnie przechodził jakieś załamanie nerwowe, a ja nie znałam go na tyle dobrze, by rozszyfrować enigmatyczne teksty, które rzucał mi w twarz.

Chłopak pochylił się i zadarł głowę, by jeszcze lepiej mi się przyjrzeć. Czarne, kręcone włosy opadły mu na czoło.

– Przyjdziesz? – zapytał z nadzieją.

Zawahałam się. Jak miałam mu odmówić, kiedy patrzył na mnie jak cholerny szczeniak?

– Jeżeli potrzebujesz rozmowy, zawsze możemy oddzielić się od towarzystwa – zaproponowałam. – Nie musimy wcale iść na ten głupi basen.

Potrząsnął głową.

– Dobrze wiesz, że prędzej czy później nas znajdą, a ja… – Urwał, przetrawiając kolejne słowo. W końcu dodał ciszej: – Nie umiem im odmówić. Nigdy tego nie potrafiłem.

Powoli zaczęłam wyplątywać rękę z jego uścisku i się odsunęłam.

– Więc wyraźnie masz problem i powinieneś nad tym popracować. Asertywność, Jackson. Asertywność. Nie musisz tańczyć, jak ci zagrają – pouczyłam go. – To cholernie toksyczne.

Przez chwilę namyślał się nad moimi słowami, ale ostatecznie puścił je mimo uszu.

– Więc? – zapytał, gdy zaczęłam się wycofywać w stronę drzwi. – Zjawisz się?

Westchnęłam.

– A co będę z tego miała? – Uniosłam brew, na co i jego powędrowały w górę.

– Moją dozgonną wdzięczność?

– To dość kiepska waluta. Nie wiem, czy mi wystarcza.

– A jak ładnie poproszę?

Zacisnęłam dłoń na klamce, ale obróciłam się jeszcze w stronę chłopaka. Siedział w takiej samej pozycji co wcześniej. Łokieć miał oparty na udzie, a głowę położył na ręce. Dłoń, którą mnie wcześniej trzymał, wisiała bezwładnie, jakby nie miał siły, by ją unieść.

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie byłam zaintrygowana. Zachowanie Jacksona wydawało mi się bardzo osobliwe, a przebłysk bólu i czegoś, co znałam aż za dobrze, przyciągał mnie do niego jak magnes. Może dlatego, mimo wściekłego wewnętrznego głosu, który darł się, że mam odmówić, powiedziałam:

– Zastanowię się.

Jakaś część mnie chciała dokopać się do motywów zachowania chłopaka. Do powodów, które tak wypaczyły jego osobowość. Musiałam wiedzieć, dlaczego dojrzałam w nim wyrzuty sumienia, które mnie samą zżerały codziennie niczym kwas.

Czy tego chciałam, czy nie, w tej bibliotece poczułam nić porozumienia między mną a jednym z przyjaciół Sutton.