Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
59 osób interesuje się tą książką
Niespodziewany dar oferuje niezwykłą moc, zdolną odmienić los Diem, a jednocześnie może pozbawić ją życia.
Dziewczyna znalazła się w centrum nadchodzącej wojny i jednocześnie odkryła coś, co mogłoby jej pomóc ocalić swoich pobratymców. Aby z tego skorzystać, musi przetrwać najbliższe trzydzieści dni, zawarłszy piekielny układ z najbardziej znienawidzonymi przez siebie ludźmi – królewską rodziną z rodu Corbois.
Jednak gdy wkracza w środowisko elity Potomków, szybko zdaje sobie sprawę, że odróżnienie dobra od zła nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać. Nowe sojusze zacierają granice między przyjaźnią a wrogością.
W dodatku matka Diem nadal się nie odnalazła, a pozostawionych przez nią tajemnic nie da się już dłużej ignorować, podobnie jak Strażników Wiecznego Płomienia oraz ich żądań. Uwięziona między starym uczuciem a nowym gorącym pożądaniem, dziewczyna musi spojrzeć prawdzie w oczy i zrozumieć, kim się stała i czego tak naprawdę pragnie, zanim skończy się jej czas.
Nadchodzi wojna, a niebezpieczni wrogowie czyhają na nią za każdym rogiem, jednak najtrudniejszą dla niej bitwą może okazać się ta o jej serce. Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 851
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Oryginalny tytuł: Glow of the Everflame
Copyright © for the text by Penn Cole 2023
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Nowe Strony, Oświęcim 2024
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Alicja Chybińska
Korekta: Sandra Pętecka, Daria Raczkowiak, Aga Dubicka
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
Cover Design by Maria Spada
ISBN 978-83-8362-797-7 · Wydawnictwo Nowe Strony · Oświęcim 2024
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
To na pewno jakieś złudzenie.
Musiałam mieć zwidy.
To jedyne wytłumaczenie tego, co się wydarzyło. Wizje, przed którymi chroniłam się przez dekadę, powróciły i mogłam za to winić jedynie siebie.
Przez lata przyjmowałam bardzo rzadką substancję, zwaną płomiennym pyłem. Robiłam to po to, aby odpędzić od siebie nieprawdopodobne, szalone halucynacje. Miewałam je dosyć często, gdy byłam jeszcze dziewczynką. Myślałam, że jestem zdolna doświadczać i robić rzeczy niedostępne dla zwykłych śmiertelników.
Zanim dziewięć miesięcy temu moja mama zniknęła bez śladu, pilnowała mnie, abym przyjmowała codzienną dawkę tego pyłu. Można powiedzieć, że miała obsesję na tym punkcie. Była najlepszą uzdrowicielką w Królestwie Światła i Cienia, jednym z dziewięciu królestw Emarionu, ale pomimo tego wciąż o mnie dbała. Ostrzegała, że wizje mogą powrócić, jeśli odstawię lek choćby na jeden dzień.
Cóż… nie zażywałam go już zdecydowanie dłużej niż dobę.
Minęło kilka tygodni, odkąd wyrzuciłam cały zapas charakterystycznego czerwonego proszku do morza. Uczyniłam to z nieznanych sobie powodów.
Całkiem prawdopodobne, że postąpiłam w ten sposób, bo substancja ta tłumiła moje emocje i sprawiała, że czułam się w środku pusta. Niezdolna do podejmowania samodzielnych decyzji. Możliwe, że skłoniła mnie do tego również tajemnicza czarnooka kobieta, która zaczepiła mnie w ciemnym zaułku, i nalegała, bym zrezygnowała z przyjmowania pyłu, grożąc, że ujawni moje rodzinne sekrety. Nie miała prawa ich znać.
Płomienny pył odzwierciedlał wszystko, czego nienawidziłam w życiu. Każdą stratę, tajemnicę oraz niewidzialną uprząż, trzymającą mnie w bezpiecznej bańce. Gdy go wyrzuciłam, poczułam się w końcu wolna. Nigdy w życiu nie było mi dane tego zakosztować.
Kiedy klęczałam w kręgu dymiącej, poczerniałej trawy tuż przed rodzinnym domem, znów stałam się więźniem własnego szaleństwa. Mój młodszy przyrodni brat Teller przyglądał się unoszącemu się nad moją głową przedmiotowi. Sam chyba nie wierzył w to, co widzi. Płomienny pył stanowił jedyną szansę na uwolnienie się od tego obłędu. Sama sobie zafundowałam ten stan, beztrosko wyrzucając cały zapas czerwonego proszku do Świętego Morza.
Z trudem przełknęłam ślinę z powodu ucisku w gardle, przypominając sobie słowa Tellera.
„Diem, na twojej głowie spoczywa korona. Zostałaś wybrana. Jesteś nową królową Królestwa Lumnos”.
– Oszalałam – wykrztusiłam ochrypłym głosem. – Postradałam zmysły i nie jestem w stanie nic z tym zrobić.
– Wcale nie oszalałaś – zapewnił Teller, choć nie brzmiał zbyt przekonująco. – Przecież widzę tę Koronę. Unosi się tuż nad twoją głową.
Chciałam ją z siebie zdjąć, ale gdy próbowałam dotknąć jej ręką, poczułam wyłączne zimne powietrze.
Kiedy Teller się do mnie zbliżył, jego twarz oświetlił nieziemski blask. Odwróciłam się, aby poszukać w zaciemnionym lesie źródła tego światła. W końcu zdałam sobie sprawę, że jasna poświata pochodzi ode mnie, z miejsca nad głową oraz ze srebrzystego blasku, emanującego z całego ciała.
Kolejne zwidy.
Z moich ust wydobyło się ciche westchnienie.
– Zawołam ojca – zaproponował. – Jeśli on również to zobaczy, to…
– Nie! – krzyknęłam. Nasz ojciec, Andrei, już i tak się na mnie wściekł, a kłótnia między nami okazała się zupełnie niepotrzebna. Och, bogowie… powiedziałam mu tyle okropnych rzeczy…
„Nie jesteś moim ojcem!”
„Gdzie jest mama? Dlaczego przestałeś jej szukać? Dlaczego po niej nie rozpaczałeś?”
„Możliwe, że jej nie szukałeś, bo w ogóle cię nie obchodzi i masz ją gdzieś”.
„A może to przez ciebie odeszła i boisz się nam do tego przyznać”.
Żałowałam każdego pojedynczego słowa.
Choć nie był moim biologicznym ojcem, Andrei traktował tę rolę z ogromnym oddaniem.
Kochał bezgranicznie zarówno mnie, jak i mamę, a ja wylałam na niego całą złość, chociaż nie wierzyłam, że odegrał jakąkolwiek rolę w zniknięciu matki. Frustracja z powodu nieustających rodzinnych tajemnic doprowadziła mnie na skraj wytrzymałości. Całkowicie straciłam nad sobą panowanie.
Prawdopodobnie nigdy mi tego nie wybaczy. Gdyby się jeszcze dowiedział, że okłamywałam go również w sprawie płomiennego pyłu…
– Nie mów mu jeszcze – błagałam. – Proszę, Teller.
– Musimy komuś o tym powiedzieć. Jeśli nad tobą naprawdę unosi się Korona Światła, to znaczy, że król umarł i zostaniesz zmuszona… – Potrząsnął głową, nie mogąc wydusić z siebie kolejnego słowa.
Nie.
To wszystko nie miało miejsca. Przewidziało mi się tylko.
Możliwe, że nawet Teller nie stał obok mnie. Prawdopodobnie rozmawiałam sama ze sobą, pogrożona we własnym szaleństwie.
Skupiłam się na linii brzegowej, znajdującej się tuż przed naszym rodzinnym domem. Patrzyłam na miejsce, z którego kilka tygodni temu wypłynęłam na morze, by wyrzucić cały zapas płomiennego pyłu.
Nurt wody w tym obszarze był dość silny, ale może…
Podniosłam się z ziemi i chwiejnym krokiem podeszłam do morza. Zawahałam się przez chwilę, po czym zdjęłam buty i odpięłam pas z bronią. Wciąż miałam na sobie koszulkę Luthera oraz spodnie z ochraniaczami, będące częścią munduru Gwardii Królewskiej. Zostałam ubrana w te rzeczy przez kuzynkę Luthera, ponieważ moje rzeczy spłonęły w zbrojowni. W końcu weszłam do morza, a tkanina nasiąkła lodowatą wodą, przyklejając się do skóry.
– Do jasnej cholery, Diem, co ty wyprawiasz? – zaprotestował Teller. – Wracaj tutaj! Przecież woda jest lodowata! Cała przemarzniesz!
Nie odpowiedziałam. Zbyt mocno pochłonęło mnie poszukiwanie płomiennego pyłu. Zanurkowałam, szukając charakterystycznych naczyń w kształcie półksiężyca. Niestety woda okazała się tak mętna, że nie mogłam nic zauważyć.
Wynurzyłam się i z trudem wciągnęłam powietrze. Spojrzałam na swoje odbicie w tafli morskiej i w końcu ujrzałam ją na własne oczy. Unosiła się nade mną, a emanujące od niej rozproszone światło mieniło się niczym kamienie szlachetne.
Korona Światła w całej okazałości.
Nie, to niemożliwe, wmawiałam sobie. Nie ma tam Korony, to wyłącznie moja chora wyobraźnia. Już dawno zagubiłam się w tym szaleństwie.
Ogarniający mnie strach stał się tak przerażający, że zanurzyłam się ponownie w głębokiej wodzie, przeszukując desperacko dno morza.
– Diem, wracaj tutaj! – zawołał mój brat. – Razem coś wymyślimy!
Znów się wynurzyłam, by mu odpowiedzieć.
– Nie mogę – odparłam. – Nie mogę… Muszę…
– Wracaj tu natychmiast albo zawołam ojca.
– Nie! – Odwróciłam głowę i ujrzałam panikę w jego karmelowobrązowych oczach.
– Proszę, Diem – błagał. – Przerażasz mnie.
– Wyrzuciłam cały zapas płomiennego pyłu. Wkurzyłam się i… – Zagłębiłam się po raz kolejny w atramentowoczarnym morzu. Po chwili znów musiałam zaczerpnąć powietrza. – Muszę go znaleźć. Mogłabym powstrzymać to szaleństwo, gdybym go tylko znalazła.
– Płomienny pył nie odwróci tego, co się wydarzyło, D. – Brat spojrzał na mnie ze współczuciem. – Ta Korona nad twoją głową jest prawdziwa – zawołał.
– Nie – szepnęłam. Poczułam, że niewidzialna pętla zaciska się wokół mojej szyi.
– Pamiętasz, jak byliśmy mali… – zaczął łagodnym tonem – …tak strasznie się bałaś, że płomienny pył nie zadziała. Kazałaś mi obiecać, że jeśli zauważę, że zaczynasz wariować, to mam ci o tym powiedzieć. Przyrzekłem, że to zrobię, pamiętasz?
Przytaknęłam.
– Musisz mi zaufać. Przysięgam ci na własne życie, że to nie są jakieś zwidy. Nie wiem, jak do tego doszło, ale ten czerwony proszek nie sprawi, że Korona tak po prostu zniknie.
Brzmiał tak szczerze, że byłabym w stanie mu zaufać, gdybym go tylko słuchała. Skupiłam się jednak na stojącej za nim ciemnowłosej, niebieskookiej, elegancko ubranej dziewczynie. Trzymała w ręku bukiet białych róż, a ich delikatne płatki zostały oświetlone przez blask księżyca.
– Na Błogosławionych Przodków, jesteś… jesteś… – Nastolatka upuściła kwiaty, a te po chwili rozsypały się na piasku.
Teller był tak zszokowany, że prawie potknął się o własne nogi.
– Lily! Co ty tu robisz?
Spojrzała na mnie, skupiając się na Koronie.
– Diem powiedziała mi, że mogę do was przyjść na kolację. Pomyślałam… – Zakryła dłonią usta. – Czy to się dzieje naprawdę? Czy ty…?
Niespodziewane pojawienie się Lily wyrwało mnie z chwilowego zamroczenia. Podpłynęłam do brzegu, starając się znaleźć odpowiednie słowa. Chciałam jej wyjaśnić, że ta Korona nie jest prawdziwa, że to wyłącznie omamy, ale ogarnął mnie taki strach, że nie zdołałam niczego z siebie wydusić. W tamtym momencie prawda okazała się zbyt skomplikowana…
– To oznacza, że nasz król nie żyje – mruknęła Lily, kładąc rękę na sercu. – Niech żyje nasza królowa!
– Proszę, nie – zaprotestowałam, próbując wyżymać wodę z przemoczonych ubrań. – Nie jestemtwoją królową.
Teller spojrzał na nas obie i po chwili zaczął klękać.
– Niech żyje…
– Och, przestań – mruknęłam, chwytając go za ramię. – Tylko nie ty, proszę…
Lily opuściła głowę.
– Wybrała cię sama Błogosławiona Matka Światła.
– Popełniła błąd. Nie mogę zostać królową. Proszę… czy możesz wstać?Jestem zwykłą śmiertelniczką.
Dorastając w biednej dzielnicy Miasta Śmiertelnych, całe życie spędziłam odizolowana od luksusowego świata Potomków, czyli dziedziców dziewięciorga bogów oraz bogiń, nazywanych Przodkami, którzy dawno temu opanowali nasz świat. Nie miałam pojęcia o zasadach panujących w królestwie, wiedziałam tylko tyle, że kiedy monarcha umierał, tron przechodził na najpotężniejszego z Potomków. Jej Koronę mogli nosić tylko ci, mający w żyłach choć kroplę krwi Matki Światła.
Aż do tamtej chwili…
Lily wstała z kolan, a jej spojrzenie wypełniał szacunek.
– Być może zdecydowała, że nadszedł w końcu czas, by rządził nami śmiertelny.
– Czy kiedyś się to zdarzyło? – zapytałam.
Pokręciła głową.
– Śmiertelnik nie rządził nigdy żadnym z dziewięciu królestw. Ale powiadają, że Błogosławiona Matka Światła widzi to, co czeka nas w przyszłości. Być może sądzi, że potrzebna jest nam zmiana.
– A może wcale nie jesteś śmiertelniczką? – stwierdził Teller.
Spojrzałam na brata.
– Jak możesz tak mówić? Czy ja ci wyglądam na Potomkinię?
Przesunął ręką po karku, mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów. Przyglądał mi się z takim zainteresowaniem, jakby widział mnie po raz pierwszy.
– Jesteś bardzo wysoka, zresztą tak jak oni. Zawsze byłaś silna i tak naprawdę nie widziałem, żebyś kiedykolwiek krwawiła, odkąd… – zrobił krótką przerwę – …zaczęły się twoje wizje.
– Przecież widziałeś, że krwawiłam – odparłam, choć nie mogłam sobie tego przypomnieć.
Zdarzyło się to wyłącznie raz. Kiedy znalazłam się w pałacu królewskim, Gwardzista Potomków zranił mnie ostrzem w szyję. Nóż w jego ręku został wykonany z fortosiańskiej stali, a to jedyny materiał potrafiący przebić ciało Potomków. Niezwykle wytrzymała skóra, zdolności lecznicze oraz umiejętności władania magią zaczynały pojawiać się u dzieci Potomków w okresie dojrzewania. W tym samym czasie, kiedy zdarzało mi się miewać przeróżne wizje.
Przypomniałam sobie ostatnie słowa księcia Luthera, gdy byliśmy ze sobą bardzo blisko. Obserwował wtedy niebieskoszarymi oczami krwawe ślady pozostawione przeze mnie na jego ciele.
„Wiem, że potrafisz wyczuć emanującą ode mnie moc. Tak jak ja czuję ją w tobie. Nie przypominasz mi śmiertelniczki pod żadnym względem, bliżej ci do mnie”.
Nie. Nie, nie, nie, nie.
Na pewno byłam zwykłym, nic nieznaczącym człowiekiem. Mama wiedziałaby, gdyby mężczyzna, któremu zawdzięczam życie, był Potomkiem. Nie ukrywałaby tego przede mną.
Ale czy na pewno…?
– Co jest nie tak z twoimi oczami? – zadała pytanie Lily, poszukując w nich charakterystycznego błękitu oznaczającego, że jestem Potomkinią Matki Światła. – Nigdy wcześniej tego nie zauważyłam. Czy one są…?
– Szare – dokończyłam za nią. – Nie mam takiego koloru oczu jak śmiertelnicy czy Potomkowie. Urodziłam się z brązowymi oczami, ale później zmienił się ich kolor, kiedy…
Lily westchnęła, tym samym przerywając moją wypowiedź.
– Szare? Twoje oczy są szare?
– Dlaczego tak cię to dziwi? Czy to coś oznacza?
– Pokaż mi je – nalegała.
Spięłam mięśnie ramion. Dawno temu przestałam zwracać uwagę na niezwykły kolor moich oczu. Prawo zabraniało posiadania dzieci o mieszanym pochodzeniu. Każde niebieskookie niemowlę, którego rodzice nie potrafili udowodnić, że ma w sobie czystą krew, zostawało z góry skazane na śmierć.
To dobry powód, by matka okłamywała mnie na temat mojego pochodzenia, uświadomiłam sobie.
Lily spojrzała na moje tęczówki, a z jej ust wydobył się stłumiony krzyk. Odsunęła się, a następnie odwróciła do mnie plecami, jakby chciała uciec.
– Muszę już iść. Powinnam powiadomić Luthera. Będzie…
– Nie! – Podbiegłam do niej i chwyciłam ją za ramię. – Lily, nie możesz o tym powiedzieć bratu. Musisz mi obiecać, że nie piśniesz ani słówka.
– Nie rozumiesz. Luther może ci pomóc. Widział…
– Nie potrzebuję jego pomocy – odparłam stanowczo. Zrobiło mi się przykro, że na jej twarzy pojawił się smutek. Prawda była taka, że w tej kwestii, nigdy nie doszłybyśmy do porozumienia.
Jej brat to prawowity następca tronu, przygotowywany do jego objęcia od najmłodszych lat. Moc, jak i magia księcia okazały się tak potężne, że nikogo innego nawet nie brano pod uwagę na nowego monarchę. Jego imię zostało już praktycznie wygrawerowane na Koronie.
Miałam świadomość, że kilka godzin temu dźgnęłam go ostrzem w gardło, podczas gdy rozmowa doprowadziła nas prawie do kłótni. Nie chciałam go na razie informować, że jest mi winny posłuszeństwo.
– Nie może się o tym dowiedzieć – oświadczyłam. – Nikt nie może. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Proszę, Lily, błagam cię.
– Ale przecież jesteś naszą królową – wyjaśniła, brzmiąc na urażoną.
Ścisnęłam ją mocniej.
– Jeśli jestem waszą królową, to musisz być mi posłuszna, prawda? Musisz robić wszystko, co ci rozkażę, tak?
Przytaknęła, przygryzając dolną wargę.
– W takim razie rozkazuję ci jako twoja królowa, abyś nikomu o tym nie mówiła. Zwłaszcza księciu Lutherowi.
Westchnęła, zdając sobie sprawę, że wpadła we własne sidła.
– Wystarczy, że ktoś na ciebie spojrzy i od razu się dowie, że jesteś nową monarchinią – stwierdził Teller, wskazując na Koronę.
– Musi istnieć jakiś sposób, by ją zdjąć lub ukryć przed światem! – Spojrzałam z nadzieją na Lily. – Prawda?
– Król Ulther zakładał ją tylko na specjalne okazje – poinformowała, a następnie zawahała się przez chwilę. – Możliwe, że nie zdołasz się jej pozbyć, dopóki nie ukończysz Rytuału.
– Lily mówi o Oficjalnej Ceremonii Koronacji. Jest to specjalna ceremonia odbywająca się na Coeurîle – wytłumaczył, spoglądając w kierunku zakazanej wyspy na Świętym Morzu. Nigdy nie byłam bardziej dumna, że mój brat to jedyny człowiek zaproszony do nauki w prestiżowej placówce Potomków. Dzięki temu posiadał doskonałą wiedzę na temat ich niezwykłych tradycji.
– Kiedy ma się odbyć ten rytuał?
– Po zakończeniu Etapu Wyzwań. W ciągu tych trzydziestu dni każdy Potomek w królestwie ma możliwość rzucić wyzwanie nowemu władcy, jeśli uzna, że jest to osoba… – Teller posłał mi współczujące spojrzenie – …niegodna, by nosić Koronę.
– W porządku. – Zaśmiałam się, czując, że kamień spadł mi z serca. – Świetnie się składa. Jeśli Luther rzuci mi wyzwanie, to po prostu oddam mu tę cholerną Koronę. Niech wszyscy myślą, że się do tego nie nadaję, i odzyskam święty spokój.
Teller i Lily zerknęli na siebie porozumiewawczo.
– To nie takie proste – oznajmił cicho. – Jeśli Wyzwanie zostanie przyjęte, pojedynek potrwa tak długo, dopóki albo nowy władca albo pretendent do Korony nie zostanie zabity. – Teller wyglądał na zdenerwowanego. – To walka na śmierć i życie, D.
– Na pewno jest jakiś inny sposób… – Zamilkłam, widząc przerażenie w oczach brata.
Traciłam grunt pod nogami. Jeśli to wszystko to prawda, życie, jakie znałam, dobiegło końca. Śmiertelnicy, nieufni wobec Potomków i szczerze nienawidzący członków rodziny królewskiej, przegoniliby mnie z miasta. Czy przetrwałabym na tyle długo, by móc pogodzić się z ojcem i odnaleźć zaginioną mamę?
Nie mogę również zapomnieć o Henrim… Och, bogowie, kochany Henri.
Młodzieńcza miłość. Oświadczył mi się, a ja wciąż mu nie odpowiedziałam. To właśnie on wciągnął mnie w krwawe szeregi Strażników Wiecznego Płomienia, śmiertelnego ruchu oporu. Jego członkowie udowodnili, że nie cofną się przed niczym, by zabić wszystkich Potomków. Jeśli uważali mnie za jedną z nich, to nie znalazłam się w najlepszym położeniu. Kiedy zobaczą tę Koronę…
Przytłoczyło mnie to wszystko. Jeszcze wczoraj byłam nic nieznaczącą śmiertelniczką, wiodącą pozbawione większego sensu życie… A czym się stałam?
– Powiedz mi, że mam jakieś omamy – wyszeptałam. – Postradałam zmysły, a to wszystko jest jakimś koszmarem.
Teller objął mnie w talii.
– Cokolwiek się stanie, nigdy cię nie zostawię. Razem sobie z tym poradzimy.
Jego drżący głos sprawił, że prawie się rozpłakałam. Posiadając elitarne wykształcenie, wiedział znacznie więcej niż ja o konsekwencjach wynikających z noszenia Korony. Jeśli tak bardzo się bał…
Ogarnął mnie ogromny wstyd. Przestałam panikować, ale czułam się jakoś nieswojo. Jako starsza siostra powinnam okazać mu wsparcie oraz obiecać, że wszystko będzie dobrze. Kiedy zniknęła mama, on jedyny zachował spokój i stał się podporą całej naszej rodziny. Nie mogłam pozwolić, by dźwigał za mnie to brzemię.
Wzięłam głęboki wdech, tłumiąc w sobie strach i tym samym akceptując wszelkie czekające na mnie przeciwności losu. Odsunęłam się od Tellera, a następnie położyłam dłoń na jego policzku. Światło pochodzące z Korony rozświetliło jaskrawym blaskiem oczy brata, ukazując w nich niepokój, który tak bardzo starał się ukryć.
– Pójdź jutro do taty oraz Henriego. Poinformuj ich, że wyjechałam z miasta, by odwiedzić starego przyjaciela. Powiedz im również, że nie wiesz, kiedy wrócę.
Spojrzał w kierunku naszego rodzinnego domu.
– Jesteś pewna, że nie powinniśmy razem poinformować o tym ojca? A jeśli mama zdążyła mu coś powiedzieć, zanim… – Ucichł.
– Jeszcze nie teraz. Muszę poukładać sobie wszystko w głowie.
Zmarszczył brwi, ale po chwili skinął głową. Odmówiłam cichą modlitwę, dziękując za tak lojalnego brata. Nie miałam jednak pewności, czy skierowałam ją do Matki Światła, czy bardziej do Starych Bogów.
– Gdzie będziemy dzisiaj spać? – zapytał.
– Zostaniesz w naszym domu. Przejrzyj swoje książki i poszukaj w nich czegokolwiek o Koronie, Oficjalnej Ceremonii Koronacji, pojedynkach i wszystkim, co mogłoby mi pomóc.
– A co z tobą?
Na to pytanie nie znałam odpowiedzi. Nie mogłam ryzykować, że ktoś mnie zobaczy, dopóki nie dowiem się, jak ukryć tę piekielną, unoszącą się nad moją głową rzecz.
– Mogę pomóc – wtrąciła się Lily. – Na królewskich terenach łowieckich, znajdujących się niedaleko pałacu, jest mały domek. Nikt nie ośmieliłby się z niego skorzystać bez pozwolenia króla. Możesz być pewna, że nikt ci tam nie będzie przeszkadzać. Poza tym, jesteś teraz jego właścicielką. – Wzruszyła ramionami. – Wszystkie dobra królewskie należą teraz wyłącznie do ciebie.
Cały ten majątek, przepych, którym kiedyś gardziłam, stanowiły moją własność. Na samą myśl o tym serce zaczęło mi szybciej bić. Zastanawiałam się, co uczyniłabym z tym bogactwem, jakie problemy bym rozwiązała, jak wielu ludziom mogłabym pomóc…
Potrząsnęłam głową, by odsunąć od siebie te myśli. Nie zamierzałam zasiadać na tronie, a tym bardziej nie chciałam z nikim walczyć na śmierć i życie. To wszystko to jedna wielka pomyłka.
Potrzebowałam tylko trochę czasu, aby to udowodnić.
Droga do królewskiego domku myśliwskiego zajęła mi około godziny. Była to przestronna chata usytuowana w cichym zakątku lasu, a jej wnętrze zostało wykończone drogim gatunkiem drewna. Znajdowały się tutaj wygodne fotele pokryte wieloma warstwami skór, w głównym pomieszczeniu unosił się zapach tytoniu oraz hikory, natomiast ściany zdobiły głowy zabitych bestii i portrety, przedstawiające dawnych władców.
Przed wejściem do tego pomieszczenia znajdowały się drzwi, zabezpieczone specjalnym zamkiem. Dało się go otworzyć, dobrowolnie utaczając królewską krew. Nakłułam palec, a następnie dotknęłam nim gładkiej, czarnej powierzchni. Usłyszałam kliknięcie zapadki i uświadomiłam sobie, że wstępuję na nową drogę w życiu.
Nie mogłam już dłużej ignorować tej prawdy. To ja posiadałam królewską krew, bo zostałam nową królową. Przynajmniej na razie.
Pomimo moich licznych protestów Lily obiecała, że wróci do mnie z jedzeniem i suchymi ubraniami. Jej niespodziewana gotowość, by służyć, wydała mi się niepokojąca. Odbiegało to znacznie od codziennej niechęci, a nawet nienawiści, z jaką większość śmiertelników traktowała Koronę. Łatwiej było okazywać szacunek władcy, będąc przekonanym, że twój brat odziedziczy tron.
Nie miałam odwagi zapytać, jak Luther może zareagować na utratę Korony. Wszyscy żyli w przekonaniu, że to on zostanie nowym królem, ciekawiło mnie więc, czy zabije mnie na miejscu, czy raczej poczeka na pojedynek, by zrobić to formalnie.
Ostatnio kiedy się spotkaliśmy, nie czułam się tak, jakby był moim wrogiem. Uratował mi życie, wyciągając z rozpadającej się zbrojowni. A kiedy się żegnaliśmy, to jego uwodzicielskie spojrzenie, boski pocałunek…
Wzdłuż kręgosłupa przeszedł mnie dreszcz.
Podeszłam do masywnego kamiennego paleniska. Z trudem rozpaliłam w nim ogień, a potem dokładałam drewno drżącymi, niemal odmrożonymi palcami. Mając przyklejone mokre ubrania do skóry, nie mogłam się rozgrzać bez względu na to, jak wysoka temperatura panowała wokół.
Ściągnęłam przez głowę przemoczoną koszulę i położyłam ją przy palenisku. Po chwili zajęłam się resztą rzeczy. Uśmiechnęłam się, patrząc na elegancką bieliznę, w którą rano ubrała mnie kuzynka Luthera, gdy byłam jeszcze nieprzytomna. Koronka miała kolor wina i została ozdobiona aksamitną wstążką, a zapięcie między piersiami wieńczył szafir otoczony licznymi perłami.
Jak mogłabym wkroczyć do świata, w którym nawet bielizna kosztowała więcej niż wszystko, co kiedykolwiek posiadałam?
Okryłam się kocem, a następnie wrzuciłam kolejną kłodę do paleniska, co wywołało fontannę iskier. Poczułam ogarniającą mnie panikę, gdy wróciłam myślami do zbrojowni. Znów słyszałam liczne krzyki ofiar, a przed oczami pojawiły mi się wysokie płomienie buchającego ognia. Wydawało mi się, że są skierowane w moją stronę, oskarżając, że to wszystko wyłącznie moja wina i że to ja zabiłam tych ludzi.
Skóra wciąż mnie piekła na samą myśl o piekielnym żarze atakującym mnie, kiedy budynek się zawalił. Pomimo tych zdarzeń na swoim ciele nie dostrzegłam nawet pojedynczej rany. Nie zauważyłam żadnych dowodów na to, że ogień strawił ubrania i pozbawił mnie przytomności na wiele godzin. Żaden śmiertelnik nie miał prawa tego przeżyć… a jeśli nie byłam…?
– NIE– skarciłam samą siebie, zaciskając zęby. Odepchnęłam te myśli, zanim zdążyły się we mnie zakorzenić.
Wspomnienie pożaru przegnało całkowicie chłód, ale czułam się okropnie wyczerpana. Wydawało mi się, jakby całe życie zleciało mi w ciągu jednego beznadziejnego dnia. Nie wiedziałam, od czego powinnam zacząć, by znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.
– Kiedy wszystko inne zawiedzie, nie zatrzymuj się – powtarzałam słowa wpojone mi przez ojca. – Jeśli nie dasz rady pobiec, idź, a jeśli nie możesz iść, to się czołgaj.
Głos taty rozbrzmiewał w mojej głowie.
„Jeśli wróg ma przewagę liczebną, czujesz się przytłoczona problemami lub wszystko wskazuje na to, że przegrałaś, nie zatrzymuj się. Idź przed siebie, walcz aż do ostatniego tchu”.
Serce mi się krajało. Chociaż cały czas wypełniała mnie złość po kłótni z ojcem, to jego słowa dały mi pewną klarowność sytuacji. Nie mogłam się wiecznie ukrywać w tej chacie. Otaczający mnie świat nie przypominał drapieżnego stworzenia mogącego w każdej chwili stracić zainteresowanie ofiarą i odejść. Musiałam się w końcu ruszyć i dowiedzieć, kim jestem oraz z czym się wiąże posiadanie Korony.
Nieważne, czy byłam królową, czy nie, wciąż pozostawałam tą samą Diem Bellator. Nikt z Bellatorów nie uciekłby przed wyzwaniem tylko dlatego, że się go przestraszył.
Usłyszałam dobiegający z dworu stukot końskich kopyt. To zapewne Lily.
Ogarnęło mnie poczucie winy, że wędrowała w nocy tam i z powrotem, mając tym samym złudną nadzieję, że zdobędzie moją przychylność. Owinęłam kocem nagie ciało, a następnie podeszłam do drzwi i otwarłam je, zanim dziewczyna zdążyła zapukać.
– Lily, naprawdę nie musiałaś…
Osłupiałam. Spojrzałam w oczy tak blade, że wydawały się niemal srebrne. Przecinała je postrzępiona blizna.
Zobaczyłam księcia Luthera.
Lily mnie zdradziła.
Sądziłam, że poznałam już najgorszą stronę Luthera, ale się myliłam. To, co wcześniej zaprezentował, okazało się niczym w porównaniu z tym, jak bardzo się na mnie wściekł.
Ledwo go rozpoznałam. Spojrzenie księcia wypełniało szaleństwo, miał szeroko otwarte oczy, a usta spierzchnięte. Klatka piersiowa rytmicznie unosiła się i opadała z każdym jego oddechem, a mięśnie w całym ciele się napięły. Wysadzany klejnotami miecz, który zwykle nosił na plecach, trzymał tym razem w zaciśniętej pięści.
Najwyraźniej nie zamierzał czekać do pojedynku, aby przelać moją krew.
Przeklęłam pod nosem. Moja broń nie mogła się przebić przez twardą skórę Potomka. Jedyny mogący mnie ocalić oręż, ostrze z fortosjańskiej stali podarowane mi przez przyjaciela Henriego, Brecke’a, zniknęło. Upuściłam je w ferworze namiętnego, skradzionego mi przez Luthera pocałunku.
Na samo wspomnienie poczułam ciepło w sercu.
Smugi światła i cienia, będące manifestacją magii Potomka, oplatały jego ramiona niczym wijące się pnącza. Blizna biegnąca w poprzek twarzy sprawiała wrażenie mroczniejszej niż kiedykolwiek, zwiastując jego zamiary dokonania zniszczenia.
Luther zrobił krok do przodu i oparł się o framugę drzwi. Powstrzymywałam się ze wszystkich sił, żeby się nie cofnąć.
Czułam dziwny ból w klatce piersiowej. Dzieliło nas sporo różnic. Podejrzewałam, że on mógł mieć coś wspólnego ze zniknięciem mojej mamy, a pomimo tego naiwna część mnie wierzyła, że tworzy się między nami trudna do wytłumaczenia więź. To nie przyjaźń, tylko coś… innego.
Zarówno miecz w dłoni, jak i bijąca od niego płonąca wściekłość dały mi do zrozumienia, że raczej nie zechce się ze mną zaprzyjaźnić.
Wyprostowałam się, a następnie uniosłam podbródek, nie zważając na przeszywający mnie strach. Może i byłam wtedy przerażona, ale prędzej bym umarła, niż pozwoliła na to, by Luther Corbois zobaczył, że się przed nim kajam.
– Nie poddam się bez walki – ostrzegłam. – Daj mi przynajmniej jakąś broń, żeby ta potyczka sprawiała wrażenie sprawiedliwej. Jeśli oczywiście wiesz, czym jest sprawiedliwość.
Zmarszczył ciemne brwi, trochę się uspokajając.
– To nie moja wina, że ta cholerna Korona wybrała mnie zamiast ciebie – powiedziałam. – Jak tylko się dowiem, jak się jej pozbyć, możesz ją sobie wziąć. Nie zamierzam stać się częścią twojego świata.
Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek pomyślał, że ktoś mógłby chcieć wyrzec się Korony.
Spojrzałam ostrożnie na wysadzany klejnotami miecz.
– Jeśli nie chcesz dać mi broni, zabij mnie za pomocą magii. Nie zgadzam się na taką śmierć. To zbyt upokarzające.
Zerknął w to samo miejsce co ja. Odchrząknął, wpatrując się ze zdziwieniem we własne ostrze, jakby je dopiero zauważył.
– Jak długo o tym wiesz? – zapytał delikatnym tonem. – Czy wiesz, kim jesteś? Kim się staniesz?
Zacisnęłam zęby.
– Mówiłam ci już wcześniej. Jestem tylko zwykłą, nic nieznaczącą śmiertelniczką. Nie spodziewałam się tego.
– Nie ma sensu kłamać. Przecież nie mamy już przed sobą tajemnic.
Upuściłam przykrywający mnie koc i zrobiłam krok do przodu, by zmniejszyć dzielący nas dystans.
– Jak śmiesz mówić mi o sekretach?! – krzyknęłam. – Dlaczego nie powiesz mi, co zrobiłeś mojej matce?
Powiódł wzrokiem po moim nagim ciele, zapewne mając mroczne myśli.
– Patrz mi w oczy, książę – warknęłam.
Spełnił moją prośbę.
Wskazałam na broń.
– A teraz odłóż ten krzykliwy kawałek metalu, zanim zrobię to za ciebie.
Wpatrywał się we mnie przez minutę, nic nie mówiąc. Widziałam, że bije się z myślami, zastanawiając się, którą część mojego ciała najpierw poćwiartować.
– Dlaczego zabiłaś króla? – zapytał w końcu. – Zrobiłaś to dlatego, że myślisz, że skrzywdziłem twoją mamę?
– Zabiłam króla? – Prawie się zakrztusiłam, wypowiadając te słowa.
– Zostałaś z nim sama.
– Na twoją prośbę! I tak już prawie nie żył.
– Strażnicy mówili, że słyszeli między wami kłótnię. Widziałem przecież ślady walki.
Zacisnęłam zęby. Wciąż próbowałam zrozumieć, co się wtedy wydarzyło. Gdy król mnie złapał, miał zaskakująco dużo siły. Nieważne, jak bardzo się starałam, nie potrafiłam wyrwać się z tego uścisku, a kiedy jego wątłe ciało rozbłysło niesamowitym blaskiem, osłupiałam. Nagle przypomniałam sobie słowa władcy.
„Dali mi znać, że po mnie przyjdziesz. Powiedzieli, że twoja krew zrówna z ziemią domy i spustoszy nasze ziemie. Nie boję się ciebie, zabójczyni królów, niszczycielko królestw, zwiastunie nieuniknionej zagłady”.
Postanowiłam zachować tę wypowiedź dla siebie. Nie chciałam, by Luther się o tym dowiedział.
– Co się stało z moim wujem? – zadał pytanie.
– Nic – odpowiedziałam.
– Rozmawiał z tobą?
– To nie twoja sprawa.
– Masz mi powiedzieć – zażądał, przeszywając mnie wzrokiem.
– Nie, dopóki nie zdradzisz, gdzie jest moja matka. – Położyłam rękę na biodrze, odwzajemniając spojrzenie.
Zwrócił uwagę na ten gest i zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, a jego nozdrza się rozszerzyły.
– Była w to zamieszana? Wiedziałem, że coś razem planujecie. Strasznie dziwnie zachowywałaś się w pałacu i jeszcze ze mną flirtowałaś, by odwrócić moją uwagę…
– Flirtowałam z tobą?! – krzyknęłam. – Flirtowałam? Chyba zwariowałeś! O ile sobie przypominam, Lutherze Corboisie, to ty nie potrafiłeś trzymać rąk przy sobie.
Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale mu to uniemożliwiłam. Popchnęłam go w klatkę piersiową, a moje policzki się zaczerwieniły.
– Nie flirtowałabym z tobą nawet wtedy, gdybyś był ostatnim żyjącym człowiekiem na tym cholernym kontynencie.
W jego niebieskich oczach dostrzegłam znajomy błysk. Zupełnie jakby chciał mi dać znać, że wie, że kłamię.
Pojawiła się między nami przerażająca cisza. Podczas gdy ja z całych sił starałam się zachować kamienną twarz, on wydawał się jakiś zagubiony. Odnosiłam wrażenie, że próbuje odnaleźć w moim spojrzeniu odpowiedzi na nurtujące go pytania.
Wyciągnął rękę w moją stronę, a kiedy się odsunęłam, zastygł na chwilę, odwracając ode mnie wzrok.
Skupił się na eterycznej Koronie, jej widok trochę go uspokoił. Zaczął równomiernie oddychać, ale na jego twarzy malowała się jakaś niemożliwa do rozszyfrowania emocja.
– Przyrzekasz, że ty i twoja matka nie miałyście nic wspólnego ze śmiercią króla?
– Nie żebym była ci winna jakieś wyjaśnienia, ale nie, nie miałam z tym nic wspólnego. Jeśli mama maczała w tym palce, to nic o tym nie wiem.
Przyglądał mi się jeszcze przez chwilę, a następnie zrobił krok do tyłu i schował miecz.
– Włóż coś na siebie. Zabiorę cię do pałacu.
– Przykro mi, ale muszę odmówić – oznajmiłam stanowczo.
– Planujesz rządzić całym Królestwem Lumnos, siedząc w leśnej chatce?
– Nie zamierzam niczym rządzić. Mówiłam ci już, że nie chcę tej twojej korony. Gdy tylko znajdę sposób, by się jej pozbyć, będziesz mógł o nią walczyć z przyjaciółmi.
Zmarszczył brwi.
– Jedynym sposobem na przekazanie korony drugiej osobie jest śmierć.
– Jeszcze zobaczymy – mruknęłam, po czym podniosłam z ziemi koc i weszłam do chaty.
Wróciłam do pomieszczenia z paleniskiem. Chwyciłam wilgotne ubrania i zaczęłam się w nie ubierać. Luther odchrząknął i odwrócił się do mnie plecami, a to sprawiło, że poczułam satysfakcję, że udało mi się zajść mu za skórę.
– Nawet jeśli zamierzasz się upierać przy tym, by tu zostać, to i tak cię znajdą! – zawołał, nie patrząc w moją stronę. – Grywerna króla jest już z tobą związana. Sorae nie zniesie zbyt długiej rozłąki z Koroną. Podąży za twoim zapachem, gdy tylko wrócę do pałacu. Moja rodzina na pewno się o tym dowie i ruszy za nią.
– To może powinnam cię zabić, byś nigdy do nich nie wrócił?
Nie czekając ani chwili, odpowiedział:
– Sorae i tak cię znajdzie. Wzywa ją moc Korony.
Przypomniałam sobie o oszałamiającym stworzeniu widzianym podczas poprzednich wizyt w pałacu. Była to legendarna bestia, miała czarną, kolczastą oraz pokrytą łuskami głowę smoka morskiego, skrzydła oraz przednie szpony orła i ciało lwa. Posiadać tak niesamowite zwierzę na zawołanie…
– Jeśli pójdziesz teraz ze mną – zaczął – to przynajmniej na własnych warunkach. Możesz zdradzić wyłącznie to, co chcesz. Nikt cię do niczego nie zmusi.
Z niechęcią musiałam przyznać, że miał rację. Skarciłam samą siebie, że nie potrafiłam stawić czoła własnym problemom.
Westchnęłam, co brzmiało bardziej jak jęk. Owinęłam pas z ostrzami wokół talii, a następnie włożyłam ponownie buty, kręcąc nosem z powodu zebranej w nich wody.
Podeszłam do Luthera i założyłam ramiona na piersi.
– Zakładam, że to Lily ci powiedziała, że tu jestem. Prawda?
Spojrzał na mnie, ale nie odpowiedział.
Uniosłam brew.
– Miała tu wrócić. Nie odejdę stąd, jeśli istnieje szansa, że ta młoda dziewczyna zjawi się w pustej chacie w środku nocy.
Zacisnął zęby, po czym oznajmił:
– Uwierz mi, już się nie pojawi.
– Czyli jednak mnie zdradziła? – zadałam pytanie.
– Nie gniewaj się na nią. Uważała, że w ten sposób ci pomaga.
– Obiecałeś jej, że mi pomożesz? – warknęłam. – Chyba ci to za bardzo nie wyszło, prawda? Zjawiłeś się tutaj, wymachując mieczem, i znówoskarżyłeś mnie o morderstwo.
W chłodnym spojrzeniu księcia dostrzegłam lekkie poczucie winy. Jeślibym go nie znała, pomyślałabym, że nie jest zdolny do takich emocji.
Zebrałam wszystkie swoje rzeczy i skinieniem głowy poprosiłam Luthera, aby ugasił ogień w palenisku. Jednym ruchem palca sprawił, że wokół kominka pojawiła się ciemna mgła. Cienie się rozrzedziły, a po płomieniach nie było już śladu. Pozostały po nich wyłącznie niewielkie kłęby dymu.
Nie potrafiłam oderwać od tego oczu. Doświadczyłam już przerażającego okrucieństwa, z jakim wiązała się magia Potomków. Patrząc na to, jak Luther włada nią tak beztrosko… nie miałam pewności, czy kiedykolwiek się do tego przyzwyczaję.
– Mogłabyś to sama zrobić – rzucił, dostrzegając moje zaskoczenie. Wskazał skinieniem głowy na dymiący żar. – Jeśli Korona cię wybrała, to moc twojej magii znacznie przewyższa moją.
– Nie mam w sobie żadnej magii.
– Widzę, że wciąż się okłamujesz.
Spojrzałam na niego w taki sposób, że mogłabym go spalić żywcem samym spojrzeniem.
– Nie.
– Lepiej, żebyś nie mówiła o tym nikomu w pałacu.
Przewróciłam oczami. Przeszłam obok niego i wyszłam na zewnątrz, a tam poczułam powiew rześkiego, wieczornego powietrza. Rozejrzałam się po okolicy i zauważyłam konia przywiązanego liną do drzewa.
Tylko że to jeden rumak.
Wziął ze sobą wyłącznie jednego wierzchowca.
Odruchowo się zatrzymałam i zerknęłam na księcia.
– Nie ma takiej opcji – rzuciłam, kręcąc głową. – Nie zamierzam jechać z tobą na jednym koniu!
– To tylko krótka przejażdżka.
– W takim razie pójdę pieszo. Ale głupoty gadam… Przecież jestem twoją królową, więc równie dobrze to ty możesz iść pieszo.
– Jak na kogoś, kto przysięgał, że nie chce Korony, szybko polubiłaś władzę.
Rzuciłam mu najbardziej złośliwe spojrzenie, na jakie mnie stać. Dostrzegłam, że podniósł lekko kącik ust. Czy on… się ze mnie naśmiewał?
– Nie mogłeś wziąć ze sobą dwóch koni?
– Nie spodziewałem się, że będę potrzebował dodatkowego rumaka.
– Myślałeś, że nie pojadę z tobą, prawda? A może planowałeś mnie zabić?
Przeszedł obok, nie odpowiadając.
Zwierzę okazało się ogromną bestią i przewyższało mnie niemal o głowę. Miało błyszczącą, białą sierść, lśniącą w wieczornym mroku niczym blask gwiazd. Jedynie grzywa wierzchowca miała czarny kolor.
Podziwiając to piękne zwierzę, odnosiłam wrażenie, że gdzieś już o nim słyszałam. Ale to przecież niemożliwe, bo nigdy wcześniej nie widziałam takiego konia.
Siodło, jak można się spodziewać, zostało ozdobione jaskrawymi wzorami oraz drogocennymi kamieniami. Miało odcień ciemnej czerwieni i wykonano je z eleganckiego jedwabiu, obszytego frędzlami z miniaturowych pereł. Po bokach znajdowały się masywne złote strzemiona. Jak wiele przedmiotów stworzonych przez Potomków siodło zachwycało swoim pięknem. Z drugiej jednak strony, sprawiało wrażenie całkowicie niepraktycznego.
Powstrzymałam się od prześmiewczych komentarzy, byłam zbyt zajęta obserwowaniem Luthera. Zaoferował mi pomoc przy wsiadaniu na wierzchowca, a ja ze sporym wysiłkiem przełożyłam przez grzbiet zwierzęcia nogę i usiadłam w siodle.
Książę przesunął rękę po moich biodrach, a następnie chwycił za łęk1 z kości słoniowej, znajdujący się pomiędzy moimi rozchylonymi udami. Nie marnując ani chwili, płynnym i pełnym gracji ruchem zajął miejsce za mną.
Wygięcie siodła spowodowało, że nasze ciała przywarły do siebie, a muskularne uda Luthera przylgnęły do moich. Objął mnie w talii i chwycił za lejce, po czym pochylił się do przodu, opierając brodę o mój bark.
Poczułam znajomy zapach. Książę powinien emanować bogactwem, pachnieć egzotycznymi kadzidłami oraz przyprawami, na które żaden śmiertelnik nie mógłby sobie pozwolić. Te wszystkie elementy świadczyłyby o jego uprzywilejowanym statusie.
Zamiast tego roztaczał wokół siebie woń cedru, skóry oraz mchu. Pachniał lasem, a ten pozostawał moim ulubionym miejscem na świecie. Tylko tam czułam, że naprawdę żyję.
Luther swoim zapachem przypominał mi dom, a to sprawiało, że nienawidziłam go jeszcze bardziej.
– Cała się trzęsiesz.
– Nic mi nie jest.
Przycisnął mnie mocniej do siebie, a ja ledwo potrafiłam powstrzymać się od jęku. Biło od niego przyjemne ciepło, które przedarło się przez przemoczone ubrania.
Docisnął łydki do boku rumaka, a ten przeszedł w kłus.
Nie było najmniejszych szans, by zwiększył się między nami dystans. Biodra Luthera cały czas ocierały się o moje, przez co odnosiłam wrażenie, że książę z każdą sekundą coraz bardziej mnie do siebie przyciąga. Odczuwałam wyraźnie każdy ruch jego klatki piersiowej oraz jeszcze bardziej uderzenia serca bijącego znacznie mocniej niż moje.
Zastanawiałam się, czy tak jak mnie prześladują go wspomnienia z naszego ostatniego spotkania. To, w jaki sposób mnie obejmował… moment, w którym przyłożyłam mu nóż do gardła… pocałunek… jak wplotłam palce w jego aksamitne włosy.
Gdy pomyślałam o Henrim, ogarnęło mnie ogromnie poczucie winy. Nigdy tak naprawdę nie byliśmy parą. Kiedy mi się oświadczył, nie miałam już żadnych wątpliwości, że pragnął czegoś więcej niż bycie przypadkowym kochankiem. Jeśli dowiedziałby się o pocałunku między mną a księciem…
Z drugiej jednak strony, to mogłoby być najmniejsze z naszych zmartwień. Nikt nie nienawidził Potomków bardziej niż Henri. Niewykluczone, że padłby na kolana, dziękując Starym Bogom, że poznał moją okropną osobowość, zanim zawarł ze mną związek małżeński.
W oczach pojawiły mi się łzy. Pomimo dystansu, jaki między nami powstał, nie chciałam zrywać znajomości z Henrim. A już na pewno nie z powodu jakiejś Korony, której i tak nie zamierzałam zatrzymać.
Byłam wdzięczna za powiewy rześkiego powietrza muskające moją twarz, usuwające z niej widoczne oznaki wzruszenia. Całe moje życie to jedna wielka katastrofa, ogarnęła mnie jednak determinacja, by stwarzać pozory przed Lutherem i przed każdą osobą czekającą na końcu tej przejażdżki.
Pokonaliśmy ostry zakręt, a Luther przesunął niżej rękę, by chwycić mnie za biodro. Nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnych słów, gdy delikatnie muskał wargami moje ucho.
Znów znaleźliśmy się na prostej ścieżce, a koń zerwał się do galopu. Włosy powiewały mi na wietrze, łaskocząc twarz Luthera. Książę ostrożnie założył mi je za ucho, przesuwając palcami po karku. Tym razem nie mogłam winić wietrznej pogody, że wzdłuż kręgosłupa przeszedł mnie dreszcz.
W trakcie galopu zwróciłam uwagę na miejsce, w którym od złotych błyskotek wplecionych w jedwabistą grzywę konia odbijały się promienie księżyca. Przypomniała mi się pewna rozmowa.
„Był to największy koń, jakiego kiedykolwiek widziałem. Dorównywał rozmiarem średniej wielkości domowi. Nigdy go nie zapomnę. Biały jak śnieg, z czarną plamą między oczami, a do grzywy miał przyczepioną złotą wstążkę”.
W końcu to do mnie dotarło. Zrozumiałam, dlaczego ten wierzchowiec wydawał mi się znajomy. Nie widziałam go wcześniej, ale Henri już tak.
Był świadkiem, jak ten rumak oraz jego brutalny jeździec stratowali na śmierć śmiertelnego chłopca w Mieście Światła. Ta tragedia sprawiła, że Henri przyłączył się do Strażników Wiecznego Płomienia, a ci już od dawna prowadzili wojnę z Potomkami.
„Kiedy poinformowałem go, że chłopiec nie żyje, siedział na grzbiecie zwierzęcia, mając na sobie tyle złota i biżuterii, że można by było wykupić za nie całe miasto. Patrzył na zwłoki tego dziecka, jakby nic się nie stało, wydawał się całkowicie niewzruszony. Po prostu otrzepał się z kurzu i ruszył dalej przed siebie”.
Tą osobą był Luther. To on zamordował tego chłopaka bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia.
Tak się wściekłam, że w każdej chwili mogłam eksplodować. Skupiłam się na kopytach konia, stukających o żwir. To właśnie one odebrały życie niewinnemu dziecku.
Jak mogłam kiedykolwiek pomyśleć, że ten człowiek nie jest moim wrogiem? Przecież widziałam na własne oczy, z jaką brutalnością traktował gwardzistów. Z niezwykłą swobodą zadawał im ból, karząc ich za nieposłuszeństwo. Przyznał się również do tego, że darzył zmarłego już króla ogromną sympatią. Szanował człowieka odpowiedzialnego za niezliczoną ilość zbrodni przeciwko śmiertelnikom.
Okazałam się na tyle głupia i naiwna, że pozwoliłam niezwykle przystojnemu mężczyźnie, by mnie uwiódł. Wpadłam w jego sidła i nieważne, jak bardzo się starałam, nie potrafiłam się z nich wydostać.
Musiał zapłacić za wyrządzone krzywdy.
Wiedziałam, że oni wszyscy powinni ponieść zasłużoną karę.
Zbyt pochopnie zrezygnowałam z Korony. A co, jeśli dzięki niej mogłabym zrównoważyć szanse między prześladowanymi a ciemiężcami? Pociągnęłabym do odpowiedzialności Luthera i całą resztę. Postarałabym się, by cierpieli tak samo mocno, jak moi ludzie. Dałabym szansę nam, zwykłym śmiertelnikom, na odzyskanie tego, co bardzo dawno temu zostało nam odebrane.
Ogarnęła mnie ogromna determinacja. Zawsze pragnęłam dokonać czegoś przełomowego i w końcu dostałam szansę. Przyszłość po raz pierwszy w życiu była klarowna. Wiedziałam doskonale, co chcę osiągnąć.
Przede wszystkim przetrwać wymagające pojedynki.
Następnie przebrnąć przez Oficjalną Ceremonię Koronacji.
A na samym końcu pozbyć się raz na zawsze Potomków.
Koń Luthera ledwo postawił kopyta na mozaikowej ścieżce prowadzącej do pałacowych drzwi, a ja już zdążyłam z niego zsiąść, zeskakując na ziemię.
Nie mogłam wytrzymać ani sekundy dłużej u boku mordercy. Z każdym kolejnym stuknięciem kopyt coraz ambitniej planowałam jego rychłą śmierć.
Książę krzyczał coś, ale nie zwracałam na to uwagi. Ruszyłam w stronę głównego wejścia, spoglądając na wysoki podest, gdzie urzędowała grywerna. Mimo że nie widziałam nigdzie bestii, to mogłam ją wyczuć. Bicie jej serca brzmiało jak głos szepczący moje imię w oddali.
„Wzywa ją moc Korony”.
Przypomniałam sobie, co powiedział książę.
Możliwe, że to właśnie jej moc przywoływała mnie do siebie.
– Chodź do mnie, Sorae – szepnęłam.
Słowa te nie wydobywały się w moich ust, lecz z ukrytego głęboko poczucia władzy. Byłam w tym jeszcze niedoświadczona, ale coraz bardziej mi się to podobało.
Usłyszałam w oddali jej ryk.
– Jestem tutaj – mruknęłam, obserwując ciemne niebo.
Kilka sekund później na horyzoncie pojawiła się grywerna. Zatoczyła nad okolicą szeroki krąg, a jej przenikliwy wrzask poniósł się po całym terenie. Uderzenia potężnych skrzydeł idealnie współgrały z biciem mojego serca.
Marzyłam o dyskretnym wejściu do pałacu, ale nie było już o tym mowy. W oknach zebrał się tłum spowitych mrokiem postaci, oświetlonych jedynie słabym złotym światłem. Rodzina królewska pragnęła zobaczyć, co dzieje się na zewnątrz.
Idealnie.
– Chodź tutaj, Sorae! – zawołałam. Rozkazywanie jej przychodziło mi z zaskakującą łatwością. Zupełnie jakbyśmy od zawsze pozostawały połączone głęboką więzią.
Zmieniła nagle kierunek lotu i zaczęła szybować w moją stronę z prędkością błyskawicy. Uderzyła o ziemię, a w powietrze wzbiły się kłęby pyłu. Spojrzałam na pękające pod jej ciężarem kamienne płytki. Rozpostarła potężne skrzydła pokryte ciemnymi piórami, które dopiero po chwili przywarły z powrotem do smukłego ciała.
Wyprężyła szyję i wydała z siebie ogłuszający ryk. Nieliczna grupa zgromadzonych gwardzistów cofnęła się o kilka kroków.
Dla mnie brzmiało to jak zwykłe mruczenie. Jej głos uspokoił drzemiącą we mnie dzikość, stając się jednocześnie odpowiedzią na niezadane pytanie.
Ruszyłam w jej kierunku, wyciągając przed siebie rękę.
Luther zawołał mnie po raz kolejny. Możliwe, że chciał mnie ostrzec. Byłam przekonana, że grywerna mnie nie skrzywdzi, Sorae prędzej rozerwałaby sobie szponami gardło, niż pozwoliła, by z mojej głowy spadł chociaż jeden włos. Nie miałam do końca pewności, skąd to wiedziałam, ale nie miałam co do tego żadnych wątpliwości.
Sorae zbliżyła pysk i dotknęła nim mojej dłoni. Uśmiechnęłam się, gdy mnie zaakceptowała.
– Od samego początku wiedziałaś, prawda? – Pogłaskałam opuszkami palców szorstką, postrzępioną skórę poniżej jej szczęki. – Jeszcze przed śmiercią króla wiedziałaś, kim się stanę.
Bestia prychnęła i w tym samym momencie zamrugała złotymi gadzimi oczami.
Zrobiłam kolejny krok do przodu i objęłam dłońmi jej masywną paszczę. Przesunęłam palcami po ciemnych łuskach, długiej, zakończonej kolcami szyi, aż w końcu zatrzymałam się na pokrytym sierścią, potężnym ciele. Naprężyła mięśnie pod wpływem mojego dotyku.
Jakby w odpowiedzi na ten gest położyła łeb na moim biodrze, przyciągając mnie do siebie. Spojrzała na Luthera oraz gwardzistów, wydając z siebie donośny warkot.
To ostrzeżenie dla każdego, kto okazałby się na tyle głupi, by zagrozić jej królowej.
– Niewiarygodne. – Uśmiechnęłam się szczerze, z trudem powstrzymując się od śmiechu. – Jesteś… niezwykła.
Wiedziałam, że jest mi oddana, co zawdzięczałam wyłącznie Koronie unoszącej się nad moją głową. Zastanawiałam się, jak bardzo jest mi lojalna. Czy obroniłaby mnie przed wszystkimi Potomkami, innymi królami oraz ich grywernami?
Czy byłaby zdolna do czegoś więcej? Walczyłaby ze mną w wojnie, stając po stronie śmiertelników, jeślibym ją o to poprosiła?
Prawdopodobnie potrafiła odczytać moje myśli równie dobrze, jak ja jej. Z przeszywającym rykiem wysunęła w powietrze ostry jak brzytwa szpon. Dała mi tym samym znać, że będzie mnie bronić za wszelką cenę i zaatakuje każdy wskazany przeze mnie cel. Wystarczy, że ją zawołam, a ona się zjawi.
Gdy sobie to uświadomiłam, wzdłuż kręgosłupa przeszedł mnie dreszcz.
Zerknęłam na Luthera, zaskoczona, że przyglądał mi się z zaciekawieniem. Wychowywał się z Sorae u boku wuja i traktował ją jak domowego zwierzaka. Musiało to być dla niego dziwne, że tak szybko przywiązała się do nowej królowej.
Być może żałował, że nie zabił mnie w chacie myśliwskiej, kiedy stanowiłam dla niego łatwą zdobycz. Dzięki obecności tak potężnego zwierzęcia pozbawienie mnie życia stało się o wiele trudniejszym zadaniem.
Bestia prychnęła.
Uśmiechnęłam się i pogłaskałam ją po pysku, a następnie odwróciłam się w stronę pałacu. Ruszyłam przed siebie z podniesionym czołem, wpatrując się w tłum ludzi, obserwujących każdy mój ruch, a Luther podążył za mną. W końcu weszliśmy do głównego holu.
Strażnicy, niegdyś tacy agresywni wobec mnie, bo miałam przy sobie broń, teraz omijali mnie szerokim łukiem. Salutowali, unikając kontaktu wzrokowego.
Zapuściłam się w głąb komnaty, zdając sobie sprawę, że nie wiem, dokąd mam się dalej udać. Luther zaprosił mnie do pałacu, a ja się zgodziłam. Co niby miałam tutaj robić?
Odwróciłam się w jego stronę, kładąc ręce na biodrach.
– Cóż, udało ci się mnie tutaj zaciągnąć – powiedziałam wprost.
W jego chłodnym spojrzeniu ujrzałam szczyptę zadowolenia.
– To było niezłe wejście.
Uśmiechnęłam się.
– Myślę, że zostaniemy z Sorae najlepszymi przyjaciółkami.
– Powinnaś pozostać bardziej ostrożna. Grywerny są bardzo lojalne wobec Korony, ale potrafią kierować się własnym instynktem. Jeśli się kogoś obawiasz lub kogoś nie lubisz, Sorae odbierze mu życie tylko po to, by cię zadowolić.
Podeszłam do niego i stwierdziłam:
– Wygląda na to, że nie tylko ja powinnam zachować ostrożność.
W oczach księcia dostrzegłam pewien błysk.
– Poprosiłem Lily, by zgromadziła na górze wszystkich członków rodziny. Uznałem, że wolałabyś spotkać się z nimi wszystkimi od razu. Jeśli jednak wolisz spędzić kilka następnych dni, poznając każdego z nich osobiście…
Wolałabym utopić się w Świętym Morzu, niż zrobić którąkolwiek z tych rzeczy.
– Chciałabym mieć to już z głowy.
Przytaknął w milczeniu, po czym zawahał się przez chwilę, przyglądając mi się uważnie.
– To spotkanie jest bardzo ważne zarówno dla ciebie, jak i dla mojej rodziny. Jeśli chcesz, mogę im przekazać, że spotkasz się z nimi jutro. Udzielę ci rady, jak powinnaś się przyg…
– Nie potrzebuję twojego doradztwa.
Zacisnął szczęki.
– W porządku, ale może powinnaś się trochę przespać, założyć na siebie coś innego…
– Nie odczuwam takiej potrzeby – warknęłam.
Wiedziałam, że zbyt pochopnie odrzuciłam pomoc księcia. Jeśli ktokolwiek z dziewięciu królestw mógłby mi udzielić właściwej rady, to właśnie Luther. Miałam się przecież spotkać z jego rodziną. Byłam przekonana, że latami planował działania, których powinien podjąć się nowy monarcha.
Nie mogłam mu jednak ufać.
Ani w tej, ani w żadnej innej sprawie.
– Jak sobie życzysz – odparł spokojnym tonem, unosząc delikatnie kąciki ust. – Chodź za mną.
Szliśmy w milczeniu, mijając kolejne pomieszczenia w pałacu. W końcu dotarliśmy do masywnych, dębowych łukowych drzwi. Wyrzeźbiono na nich wizerunek Sorae. Przedstawiał on masywne ciało grywerny wyglądające tak, jakby poruszało się na całej drewnianej powierzchni. Szpony bestii zostały wysunięte, skrzydła rozpostarte, kły obnażone, a pysk otwarty w bezgłośnym ryku.
Delikatny uśmiech zniknął z twarzy Luthera. Książę stał się ponownie imponującym posągiem nieokazującym żadnych emocji. Wyprostował się, zaciskając zęby. Zaskoczyła mnie ta nagła zmiana. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo zrelaksował się w moim towarzystwie.
Skupił na mnie wzrok.
– Gotowa?
Próbowałam subtelnie naśladować jego ruchy. Napięłam mięśnie ramion, unosząc wyzywająco podbródek.
Skinęłam głową.
– Gotowa.
Położył dłoń na drzwiach, ale po chwili zastygł w bezruchu.
– Uratowałaś życie mojej siostrze. Mam wobec ciebie dług i nigdy nie zdołam go spłacić. Wiem, że nie potrzebujesz moich rad, ale pozwól, że udzielę ci jednej. – Zrobił krótką przerwę, a jego ton stał się poważniejszy. – Zdradź im jak najmniej. Nie mów za dużo o sobie, o przyszłych planach, o magii ani tym bardziej o swojej mamie.
Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, machnął ręką, powodując, że poskręcane smugi światła oraz liczne cienie oplotły całe drzwi, otwierając je na oścież.
Wzięłam głęboki wdech, a następnie weszłam do środka, by zasiąść na swoim tronie.
Za późno zdałam sobie sprawę, że popełniłam błąd. Niepotrzebnie spieszyłam się na to spotkanie, skoro nie zostałam na nie przygotowana.
Rodzina królewska okazała się bardzo liczna. W przestronnym salonie znajdowało się ponad stu Potomków. Myślałam, że to wszyscy, ale się myliłam. Po chwili do pomieszczenia weszli pozostali.
Każdy z nich miał na sobie najpiękniejszy strój, jaki kiedykolwiek widziałam. Przyglądałam się różnej maści jedwabiom, satynie, aksamitom oraz brokatowi. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety mogli pochwalić się różnokolorowymi włosami zaplecionymi w warkocze albo ułożonymi w wymyślne fryzury. Na ramionach Potomków mieniły się przyciągające wzrok błyskotki, a każda z nich wydawała się warta tyle, że śmiertelna rodzina miałaby co jeść przez kilka następnych tygodni.
Podczas wcześniejszych wizyt spotkani przeze mnie Potomkowie zachowywali się bardzo formalnie. Mieli na sobie stroje przypominające bardziej niezwykłe kreacje na bal niż zwykły codzienny ubiór. Jednak tamtego wieczoru większość członków rodziny królewskiej, zwłaszcza ci wyglądający na moich rówieśników, włożyła skąpe ubrania. Bardziej kuse stroje widywałam jedynie u pań lekkich obyczajów w Rajskim Zakątku.
Praktycznie wszyscy okazali się ode mnie wyżsi. Przyglądałam się uważnie ich idealnie prostym, zadartym nosom. Od zawsze uchodziłam za wysoką jak na śmiertelniczkę kobietę. Jeśli faktycznie płynęła we mnie krew Potomków, to byłam dość drobna i niezbyt do nich pasowałam. Strasznie mnie to irytowało. Nie doceniałam tego, że wzrost dodawał mi pewności siebie, dopóki nie znalazłam się wśród Potomków.
Jak zwykle każdy z nich wyglądał jak dzieło najznamienitszego artysty, zapierając dech w piersi samym wyglądem. Ich oczy mieniły się różnymi odcieniami niebieskiego. Od najgłębszego granatu, przez intensywny kobalt, aż po pastelowe odcienie błękitu. Spędziwszy całe życie w otoczeniu śmiertelników mających wyłącznie brązowe oczy, każde kolejne spojrzenie Potomków wywierało na mnie większe wrażenie.
Nawet salon został przepięknie urządzony. Na jednej ze ścian wisiał ręcznie malowany portret króla Ulthera siedzącego na tronie. Jego twarz zakrywała czarna żałobna szarfa.
Między krzesłami i kanapami postawiono stoły, zastawione złoconymi pucharami oraz kryształowymi karafkami, iskrzącymi w świetle ogromnego żyrandola.
Pośród tego wszystkiego stałam… ja.
Przemoczona, ubłocona, ubrana w zniszczone, cuchnące morską wodą ciuchy. Na mojej głowie panował całkowity nieład – potargane włosy, w połowie wyswobodzone z niezdarnie zaplecionego warkocza wyglądały tak, jakbym nie myła ich przez miesiąc. Reszta nie prezentowała się wcale lepiej – podkrążone i zaczerwienione oczy, a cera blada. Miałam przy sobie wyłącznie ostrza śmiertelników, a one w tym miejscu do niczego się nie nadawały.
W świecie ludzi to rodzice dbali o moje poczucie własnej wartości. Ojciec wpajał mi przez cały czas, że powinnam pozostać silna oraz nieustraszona. Ciągłe treningi z nim sprawiły, że stałam się biegła w korzystaniu z wszelkiego rodzaju broni. Z kolei mama nauczyła mnie, jak być inteligentną, niezależną kobietą. Zawsze mi powtarzała, bym nie bała się korzystać ze swojego donośnego głosu.
Stojąc naprzeciwko boskiego potomstwa, czułam się jednak dość niepewnie.
Przyglądałam się każdemu z osobna, żałując dokonanych po drodze wyborów. Nic nie mówiłam, czekając, aż któryś z nich się odezwie. Zastanawiałam się, jakby to odebrali, gdybym uciekła z pałacu i pobiegła z powrotem do Miasta Śmiertelnych. Wróciłabym tutaj dopiero wtedy, kiedy bardziej bym się przygotowała.
Luther dotknął mojej dłoni, ale po chwili odsunął rękę. Mimo wszystko trwało to za długo i dzięki temu wiedziałam, że ten gest nie był przypadkowy.
Ukłonił się przede mną i powiedział:
– Wasza wysokość, mam zaszczyt przedstawić moją rodzinę z rodu Corbois. – Powiódł wzrokiem po całej sali. – Przedstawiam wam następczynię korony, Jej Królewską Mość Diem Bellator, królową Lumnos, Królestwa Światła i Cieni.
Wciąż panowała przerażająca cisza.
Nikt się nie odezwał.
Luther zwęził oczy, a jego ton stał się głośniejszy.
– Nasz król nie żyje. – Spojrzał na mnie, a następnie zacisnął pięść i uderzył się w klatkę piersiową. Opuścił głowę, padając na kolana. – Niech żyje nasza królowa!
Lily natychmiast do niego dołączyła, a pozostali poszli w ich ślady. Należyty szacunek oddali mi nawet służący, którzy po cichu wychylali kieliszki, przyglądając mi się uważnie. Wszyscy zastygli w bezruchu, czekając na moją reakcję.
Powiodłam wzrokiem po pomieszczeniu, obserwując klęczących Potomków. Mieli świadomość, że ich wpływy właśnie się kończą. Nie chciałam, by wstali, pragnęłam, by ogarnął ich strach. Jeśli zamierzałam w pojedynkę pozbawić ich władzy, wiedziałam, że powinnam zacząć od podstaw. Musiałam najpierw zdobyć ich zaufanie.
Krok po kroku, bez pośpiechu, pomyślałam sobie.
– Możecie wstać! – zawołałam.
Starszy mężczyzna z ciemnymi włosami, bladą cerą oraz zadbaną brodą wystąpił przed szereg.
– Wasza wysokość, jestem Remis Corbois, młodszy brat naszego zmarłego króla Ulthera. Niech Błogosławiona Matka Światła strzeże jego duszy. Mam zaszczyt rządzić królestwem jako regent2 do dnia waszej oficjalnej koronacji.
Zamilkł, oczekując na moją reakcję.
Nic nie powiedziałam.
Odchrząknął, po czym odwrócił się do pozostałych i zawołał do siebie pewną kobietę. Potomkini miała wąskie usta oraz długie czarne loki. Podeszła do mężczyzny, a za nią podążyła Lily, uporczywie unikając mojego wzroku.
– Pozwól, że przedstawię ci moją żonę, Avanę i najmłodszą córkę, Lilian. – Obie panie ukłoniły się jednocześnie. Zerknął porozumiewawczo na Luthera. – Widzę też, że poznałaś już mojego syna.
Stałam naprzeciwko rodziców Luthera oraz Lily i zastanawiałam się, jakimi są osobami, skoro ich dzieci tak bardzo się od siebie różnią. Przechyliłam głowę, przyglądając im się uważnie.
Remis zauważył ten subtelny gest. Zacisnął zęby, ale po chwili kontynuował:
– Chciałbym również przedstawić swojego najstarszego brata, Garatha Corboisa, Strażnika Cieni oraz jego żonę Freah i ich synów, Aemonna i Tarana.
Po chwili z tłumu wyłoniły się cztery osoby. Dwójka starszych i dwóch młodszych, a wszyscy wyróżniali się niezwykłą urodą. Jeszcze nigdy nikogo takiego nie widziałam. Wyglądali niczym wyrzeźbieni z marmuru i zanurzeni w płynnym złocie.
Szczęśliwa starsza para zachwycała swoją elegancją. Mężczyzna miał opalone ciało i włosy w kolorze ciemnego blond, lekko posiwiałe, zaplecione w pojedynczy warkocz. Kobieta wyglądała tak, jakby nie pochodziła z tego świata. Jej jasna cera oraz platynowe włosy opadające swobodnie aż do jej talii tworzyły iście wybuchową mieszankę. Oboje posiadali wyostrzone rysy twarzy, idealnie pasujące do ich chłodnego, przenikliwego spojrzenia.
Zauważyłam, że gdy się do mnie zbliżali, nieznacznie skinęli głowami.
Natomiast ich synowie…
Młodszy z nich, Taran, podszedł do mnie pierwszy. Od razu go rozpoznałam, to właśnie on stał obok Luthera podczas pożaru w zbrojowni. Był blondynem, z bosko wyrzeźbionym, wręcz onieśmielającym ciałem. Ale gdy ujrzałam jego ironiczny uśmiech i zrelaksowaną postawę, od razu oprzytomniałam. Miał na sobie białą koszulę oraz skórzane bryczesy, przez co można go było pomylić ze zwykłym śmiertelnikiem, gdyby nie jeden mały szczegół – jego wyjątkowo wysoki wzrost.
Pochylił się, kładąc ręce na rękojeściach swoich broni. Konstrukcja ostrzy nie wyróżniała się niczym specjalnym, a ich wykonawca postawił bardziej na funkcjonalność niż wygląd. Stanowiło to naprawdę rzadki widok, jeśli chodzi o broń Potomków. Taran zauważył, że przyglądam się sztyletom, bo natychmiast je puścił, posyłając mi zawadiacki uśmiech.
– Miło cię poznać, wasza wysokość.
Niespodziewanie stanął przed nim jego starszy brat, Aemonn. Ukłonił się przede mną w tak efektowny sposób, jakby grał w jakiejś teatralnej sztuce. Był szczuplejszy niż Taran i poruszał się z taką samą gracją jak jego rodzice. Miał krótkie, złote włosy, spięte w idealny kok. Żaden kosmyk nie odstawał od reszty, a jego fryzura znacznie odbiegała od zmierzwionych loków brata.
Aemonn delikatnie ujął moją dłoń w swoją, a następnie ją pocałował.
– Niech żyje królowa – mruknął.
Kątem oka dostrzegłam poirytowane spojrzenie Luthera oraz Tarana.
Prawdę mówiąc, uznałam flirt Aemonna za dość bezczelny, jednak świadomość, że Luther za nim nie przepadał, sprawiła, że odezwała się we mnie druga strona. Mrugnęłam zalotnie, obdarzając Potomka czarującym uśmiechem.
– Jesteś bardzo szarmancki – stwierdziłam, na co Luther zmarszczył brwi.
Kolejna godzina upłynęła pod znakiem krótkich rozmów. Każdy z członków rodu Corbois zachowywał się uprzejmie, ale jednocześnie czułam w ich głosie ironię. Szczerze, to nie spodziewałam się po nich niczego innego. Ich twarze zlewały się w jedną całość. Po ostatnim zapoznaniu zapamiętałam wyłącznie kilka imion.
Najbardziej zapadła mi w pamięć młoda kobieta o imieniu Eleanor. Jej entuzjastyczny śmiech wydał mi się jednocześnie spontaniczny oraz zaraźliwy. Podczas naszej rozmowy cały czas się uśmiechałam i miałam wrażenie, że skądś znałam jej głos. Nie byłam jednak do końca pewna, gdzie się spotkałyśmy, lecz nie miałam odwagi, by ją o to zapytać.
Następną osobą, którą od razu polubiłam, okazała się Alixe. Podobnie jak Taran znajdowała się w zbrojowni w dniu zamachu. Kiedy Luther zakazał mi wchodzić do środka, by uratować uwięzionych tam gwardzistów, tylko ona wierzyła, że dam radę to zrobić. Spojrzałyśmy na siebie z wzajemnym szacunkiem. W jej oczach ujrzałam ten sam podziw, co wtedy.
Alixe była… brakowało mi odpowiednich słów, by ją opisać. Była prawdziwą wojowniczką. Z wysportowanym, wyrzeźbionym ciałem, licznymi kolczykami, z częściowo ogoloną głową oraz chłodnym spojrzeniem wydawała się stworzona do uśmiercania wrogów na polu bitwy.
W niczym nie przypominała bezmyślnego żołnierza. W żadnym wypadku… Alixe sprawiała wrażenie osoby, którą można wysłać do obozu wroga z zadaniem zabicia obcego króla i spodziewać się, że wróci do domu bez choćby jednego draśnięcia. Przypominała potężną bohaterkę, jaką tylko udawałam w dzieciństwie, gdy bawiłam się z Tellerem.
Podziwiałam ją, głowiąc się, jak ją przekonać, by nauczyła mnie wszystkiego, co wie. Z drugiej jednak strony, wciąż pamiętałam o swoich osobistych celach. Zastanawiałam się, w jak najskuteczniejszy sposób pozbawić ją życia, zanim ona pozbawi mnie mojego.
Luther trwał przy moim boku przez cały wieczór. Pozostał bardzo spokojny i nie udzielał się za dużo. Wtrącał się wyłącznie wtedy, gdy pytania jego krewnych stawały się dość niezręczne.
Zdarzało mu się, że musiał mnie opuścić. Wydawał wtedy rozkazy służbie oraz gwardzistom. Podczas jego nieobecności strasznie się stresowałam, co jeszcze bardziej mnie irytowało. Pomimo tego, że mu nie ufałam, stał się dla mnie oparciem, gdy poznawałam ten dziwny, nowy świat. Nie czułam się jeszcze gotowa, by samotnie zapuścić się w jego mroczne odmęty.
Gdy już się ze wszystkimi zapoznałam, Remis, ojciec Luthera, podszedł do mnie i zaproponował, byśmy usiedli na wygodnych kanapach. Spełniłam jego prośbę, a on zajął miejsce naprzeciwko mnie wraz ze swoją małżonką i córką. Po chwili dołączyli do nas Garath, wujek Luthera, oraz jego rodzina. Rozsiedli się na znajdujących się obok krzesłach i otomanie. Reszta familii kręciła się w pobliżu, udając, że nas nie podsłuchują.
Tylko Luther odważył się usiąść przy mnie.
– Mój syn powiedział, że nazywasz się Bellator, tak? – zaczął Remis. – Obawiam się, że nie znam tego rodu. Z jakiego regionu Królestwa Lumnos pochodzisz?
Z trudem powstrzymałam się od śmiechu. Wśród śmiertelników nazwisko mojego ojca owiane było legendą. Fakt, że Remis został Regentem i nie znał imienia słynnego śmiertelnego bohatera wojennego żyjącego w jego królestwie… Nie świadczyło to o nim za dobrze. Utwierdziło mnie to w przekonaniu o słuszności realizacji dalszych planów.
– Pochodzę z tego regionu – odpowiedziałam. – Tak naprawdę to wychowywałam się w pięknej rezydencji znajdującej się niedaleko pałacu.
Luther odruchowo westchnął.
Remis uniósł brwi.
– To faktycznie zaskakujące. Myślałem, że znam wszystkie Rody w Królestwie Lumnos.
Uśmiechnęłam się szyderczo.
– Być może nie jesteś aż tak zaznajomiony z mieszkańcami naszego wielkiego królestwa, jak ci się wydawało – uśmiechnęłam się ironicznie.
Remis zmarszczył czoło, po czym odwzajemnił uśmiech i skinął głową.
– Postaram się jak najszybciej nadrobić ten niewybaczalny brak wiedzy.
Alixe podeszła do naszej grupy.
– Jesteś spokrewniona z Adreiem Bellatorem?
– Tak, to mój ojciec – potwierdziłam.
Remis spojrzał na Alixe.
– Znasz go?
– Słyszałam o nim. Myślałam, że wszyscy go znają.
Zaczynałam ją coraz bardziej lubić.
– Jest szanowanym dowódcą armii – kontynuowała. – Najwyższym rangą śmiertelnikiem w naszej długiej historii. Jakiś czas temu przeszedł na emeryturę, ale ludzie wciąż opowiadają o jego niesamowitych bitwach.
Poczułam ogromną dumę.
– Jest śmiertelnikiem? – zapytał z pogardą Garath, jakby wypowiedzenie tych słów pozostawiło nieprzyjemny posmak na jego języku. – Masz śmiertelnego rodzica?
Zastanawiałam się, jak odpowiedzieć na to pytanie. Wciąż pamiętałam bardzo ważną radę Luthera.
„Zdradź im jak najmniej”.
Wiedziałam, że nie mogę za długo ukrywać swojego pochodzenia. Po jakimś czasie przekonaliby się, że niewiele wiem zarówno o Potomkach, jak i ich kulturze. Próbując to zataić, jeszcze bardziej wzbudziłabym ich podejrzenia.
– Właściwie to dwóch – odpowiedziałam w końcu. – Moja mama również jest śmiertelniczką.
W pomieszczeniu dało się słyszeć liczne szepty.
– Jesteś… śmiertelniczką? – zadał pytanie Remis, marszcząc brwi.
– Nie, nie jest – wtrącił Luther, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. – Andrei Bellator jest jej ojczymem.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Nawet ludzie w Mieście Śmiertelnych o tym nie wiedzieli. Byłam pewna, że sama nigdy mu o tym nie wspominałam.
– A kim jest twój biologiczny ojciec? – zapytał Garath.
Zacisnęłam zęby.
– Zmarł przed moimi narodzinami. Nie znam jego przeszłości, tak naprawdę to nic o nim nie wiem.
Wszyscy wyglądali na zszokowanych. Zaczęli między sobą rozmawiać, nie zwracając na mnie uwagi. Zachowałam kamienną twarz, w ogóle na to nie zareagowałam.
– Wybacz nasze zdziwienie, wasza wysokość – zaczął Remis. – Dziecko zrodzone z miłości śmiertelnika i Potomka jest…
– Zabronione – oznajmiłam wprost. – Mam tego świadomość.
– Zostaniemy zmuszeni… to znaczy, niektórzy zażądają… – Remis poprawił się w fotelu. – Pozostałe rodziny będą oczekiwać, że zostanie wszczęte dochodzenie w sprawie twojego pochodzenia.
– To raczej nic nie da. Mój ojczym nie wie nic o moim ojcu, a matka… – zawahałam się przez chwilę – …nie ma jej już z nami.
Liczne szepty przerodziły się w ożywioną dyskusję. Remis wyglądał tak, jakby za chwilę miał zwymiotować. Garath i jego żona przyglądali mi się z pogardą, jakby nie mogli uwierzyć w to, czego się właśnie dowiedzieli. Tylko Taran, przyjaciel Luthera, uśmiechnął się do mnie.
Sam książę wstał z kanapy, poprawił dublet3, a następnie odchrząknął. Momentalnie zapadła cisza i cała rodzina spojrzała na niego z ogromnym szacunkiem.
– Przyznaję, że pochodzenie naszej królowej jest dość niespotykane – zaczął.
– Chyba chciałeś powiedzieć „przerażające” – mruknął Garath.
– Niemniej jednak – kontynuował Luther – daje nam to niepowtarzalną okazję. Jeszcze nigdy Wyklęty Potomek nie zasiadł na tronie. Rządzenie całym Królestwem Światła jest niezwykle trudnym zadaniem, nawet przy wsparciu dużej rodziny. Robienie tego w pojedynkę byłoby… – uniósł w moim kierunku podbródek – …niebezpieczne.
Zwęziłam podejrzliwie oczy. Czy on mi właśnie zagroził?
– Ale gdybyś postanowiła przyłączyć się do rodu Corbois – kontynuował spokojnym głosem – moglibyśmy zostać potężnymi sojusznikami.
Remis od razu zrozumiał plan syna. Poprawił się na kanapie i powiedział:
– W rzeczy samej, wasza wysokość. Bylibyśmy zaszczyceni, mogąc cię powitać w naszej rodzinie. Ród Corbois rządzi królestwem od stuleci. Żadna inna rodzina nie nadawałaby się do tego, by cię w tym wesprzeć. Możemy zaoferować ci wszystko, czego tylko potrzebujesz, a co najważniejsze, pozostaniesz pod naszą ochroną, a my zrobimy wszystko, byś nie musiała walczyć na śmierć i życie.
– Co masz na myśli? – zapytałam zdziwiona.
– Żaden członek domu Corbois nie odważyłby się wyzwać cię na pojedynek… gdybyś była jedną z nas. – Pomimo uśmiechu na twarzy Remisa w jego głosie dało się wyczuć pewną wrogość. Czyżby kolejna groźba? Jaki syn, taki ojciec…
Garath spoważniał.