Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jeśli masz problem z nawiązywaniem kontaktów, uważasz, że inni mają lepsze życie, przechodzisz kryzys w związku, nie wierzysz w siebie i generalnie wszystko cię frustruje, ta książka jest DLA CIEBIE.
Bliskość. Jak budować relacje w związku, w pracy i z przyjaciółmi Rachel DeAlto opowiada o tym, jak znajdować wspólny język pomimo dzielących nas różnic. Praktyczny, pełen prawdziwych przykładów i wibrujący pozytywną energią poradnik amerykańskiej ekspertki od budowania relacji pomoże wrócić do tego, do czego zostaliśmy stworzeni: nawiązywania relacji i odnajdowania bliskości. Nabieranie poczucia, że dobrze nam we własnej skórze i budowanie więzi zmienią wszystko: od osobistego samopoczucia po sprawy zawodowe. Oto klucz do sukcesu na wszystkich polach naszej aktywności, droga do szczęścia i miłości.
„Po miesiącach pandemii próbujemy ponownie się zaadaptować, wracając do kontaktów społecznych, relacji z rodziną, kolegami z klasy czy znajomymi. Nie moglibyśmy wymarzyć sobie lepszego momentu do przeczytania tej książki!” Amy Robach, Good Morning America
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 229
Alexis była modelową „zadowalaczką” – osobą usiłującą koniecznie uszczęśliwić innych. Zgłosiła się do mnie, bo była zestresowana i chciała zadbać o swoje najważniejsze relacje – z żoną, szefem i synem. Nerwy tak ją zżerały, że schudła prawie pięć kilogramów – a już wcześniej była drobna – nie mogła spać i zaczęła mieć kołatania serca. Stres silnie odbijał się na jej zdrowiu fizycznym, a przecież były też skutki psychologiczne.
Pamiętam, że przy pierwszym spotkaniu zapytałam:
– Co cię do mnie sprowadza?
Na co ona odparła:
– Och, po prostu chcę być lepszym człowiekiem.
Nawet kiedy była niewyobrażalnie zestresowana, cały czas pokutowało w niej przekonanie, że gdyby tylko była lepsza, wszystko ułożyłoby się... lepiej.
– Opowiedz mi o swoim typowym dniu – poprosiłam, próbując wybadać grunt.
– Wstaję o wpół do piątej, żeby być gotowa, kiedy obudzi się mój syn. Ma osiemnaście miesięcy i jest rannym ptaszkiem, ale nie chcę, żeby płakał, bo wtedy obudzi Heather. Ona lubi pospać, więc budzę się pół godziny przed synkiem i piję kawę w pokoju dziecinnym.
– A ty lubisz pospać?
– No pewnie, ale ona ma znacznie cięższą pracę i więcej zarabia, więc chcę jej stworzyć warunki, żeby jak najlepiej wypoczęła. – No dobra, poświęcenie numer jeden (z wielu). – Później robię wszystkim śniadanie i szykuję Braxtona do żłobka: pakuję torbę i jedzenie. Lubię też przygotowywać lunch dla Heather, bo woli moje kanapki od jedzenia, które może kupić koło biura. Potem, mniej więcej o ósmej trzydzieści, odwożę Braxtona do żłobka i jadę do pracy.
– Czy Heather oferuje ci pomoc w tych porannych przygotowaniach? – spytałam, wyczerpana już na samą myśl o grafiku Alexis przed dziewiątą rano.
– Owszem, proponuje, że się włączy, ale jej nie pozwalam. Chcę to robić sama, chociaż czasem mam jej za złe, że tak mało się udziela. Wiem, że to bez sensu.
Reszta jej przeciętnego dnia toczyła się podobnie. Wszędzie brała na siebie dodatkowe obowiązki. W pracy nigdy nie szła na lunch, ani nawet nie robiła przerwy, żeby odetchnąć – przez cały dzień siedziała z nosem w komputerze. Uważała, że im więcej pracy wykona, tym bardziej będą ją cenić. W związku z tym współpracownicy zrzucali na nią kolejne zadania.
Około osiemnastej wychodziła, żeby odebrać syna ze żłobka, dać mu kolację i go wykąpać. O dziewiętnastej trzydzieści zaczynała go usypiać.
– Strasznie mi głupio, że nie spędzam wieczorów z żoną, ale o wpół do dziewiątej jestem wykończona i kładę się spać. Jestem za młoda, żeby czuć się tak staro.
– Nad którymi częściami swojego rozkładu dnia masz kontrolę? Co możesz zmienić?
– Nie wiem. Czuję, że gdybym cokolwiek zmieniła, kogoś bym rozczarowała. Może po prostu potrzebuję więcej kawy.
Kawa nie mogła rozwiązać problemów Alexis. Jej żona była sfrustrowana. Heather doceniała wszystko, co robiła Alexis, ale to męczennictwo bynajmniej nie wydawało jej się atrakcyjne, a poza tym naprawdę chciała wziąć na siebie więcej domowych obowiązków. Braxton właściwie z żadną z matek nie spędzał czasu na zabawie czy zajęciach innych niż codzienna „obsługa” i chociaż miał dopiero półtora roku, już wkrótce zapewne zacząłby zdawać sobie sprawę, że jego obie mamy czują się nieszczęśliwe. Szef Alexis zaczął się zastanawiać, czy zatrudnienie jej było dobrą decyzją. Zakładał, że dziewczyna musi pracować z prędkością światła, biorąc pod uwagę mnogość zadań, które na siebie brała, dopóki wszystko nie zaczęło się sypać. Nie dotrzymała ważnego terminu. Jej raporty dla klientów były spóźnione i roiły się od błędów. Była o włos od zwolnienia.
– Jeśli niczego nie zmienisz – powiedziałam – nie będziesz miała kogo rozczarować.
Pułapki zadowalania innych
Pragnienie bycia lubianym może być obezwładniające. Dokonujemy wyborów, które naszym zdaniem sprawią, że staniemy się sympatyczniejsi w oczach innych i umocnimy nasze relacje, ale dzieje się to kosztem naszego własnego szczęścia i zdrowia psychicznego. Mówimy „tak”, chociaż całe nasze ciało krzyczy „nie”. Czujemy się niedocenieni, mimo że to nasze własne wybory doprowadziły do tego, że jesteśmy wykorzystywani. Denerwujemy się, że inni nie okazują nam szacunku, nawet jeśli sami siebie nie szanujemy.
Bycie zbyt miłym wcale nie jest fajne. Usilne zadowalanie innych, inaczej zwane konformizmem społecznym, może być niebezpieczne, jeśli osiąga taki poziom, jak u Alexis. Można w różnym stopniu dostosowywać się do oczekiwań innych. Udawanie, że smakuje ci kuchnia teściowej, bo nie chcesz narażać tej relacji na szwank, to coś zupełnie innego niż wyrzekanie się własnego zdania, by unikać konfliktów, albo przejmowanie wszystkich obowiązków, by udowodnić swoją wartość.
Jeśli chodzi o nawiązywanie kontaktów i tworzenie więzi, taka postawa po prostu w tym przeszkadza. Osoby stykające się z zadowalaczem mogą stracić do niego szacunek albo – co gorsza – pogardzać nim, bo wiedzą, że mogą nim pomiatać. Każdy, kto w relacji z drugą osobą szuka równowagi (jak żona Alexis), może czuć się sfrustrowany i zły, że nie jest w stanie pomagać i kochać na równi z zadowalaczką. Takie związki opierają się na swego rodzaju fałszu, a jak się już przekonaliśmy, fałszywe fundamenty prędzej czy później runą. Największą wartością, jaką możesz wnieść do każdej relacji, jest pokazywanie swojego najprawdziwszego, najsilniejszego ja.
Czy jesteś zadowalaczem?
Znam ludzi, którzy ewidentnie zaliczają się do grona zadowalaczy, ale sami u siebie nie rozpoznawali tej skłonności. Wiedzieli, że są nieszczęśliwi i zestresowani, nie potrafili jednak określić dlaczego. Poniższa lista nie jest wyczerpująca, ale jeśli dostrzegasz u siebie kilka z wymienionych oznak, powinieneś czytać ten rozdział dalej.
Odmawianie innym przychodzi ci z trudem.
Zgadzasz się na coś i natychmiast żałujesz.
Często masz poczucie, że osoby z twojego otoczenia cię nie doceniają.
Czujesz, że ludzie, na których ci zależy, wykorzystują cię.
Masz wrażenie, że twoje relacje partnerskie nie są naprawdę równe ani zrównoważone.
Bardziej przejmujesz się uczuciami innych niż własnymi.
Przepraszasz za wszystko, nawet za to, że oddychasz.
Czujesz się winny, jeśli nie chcesz czegoś zrobić.
Chcesz być wszystkim dla każdego.
Przychodzi moment, kiedy musimy przestać być tak niesłychanie mili i zacząć być prawdziwi. Czyli tworzyć zdrowe, zrównoważone i trwałe relacje w domu i w pracy. A także wiedzieć, że te więzi opierają się na naszym prawdziwym ja, a nie na błędnych przekonaniach.
Trzeba zrobić trzy opisane niżej kroki, by zerwać z przymusem zadowalania innych.
1.
STAWIANIE GRANIC.
Dzięki temu chronisz swoją energię i domagasz się szacunku. „Nie” to już całe zdanie.
2.
CHWILA ZASTANOWIENIA.
Przestajesz reagować odruchowo i zanim odpowiesz, poświęcasz chwilę na refleksję i wsłuchanie się we własne potrzeby.
3.
ĆWICZENIE AKCEPTACJI.
Czas zaakceptować siebie oraz fakt, że wszystkich nie możesz uszczęśliwić.