BŁOGOSŁAWIONA S. MARTA WOŁOWSKA (1879-1942) - KS. MAREK CHMIELEWSKI - ebook

BŁOGOSŁAWIONA S. MARTA WOŁOWSKA (1879-1942) ebook

KS. MAREK CHMIELEWSKI

0,0

Opis

Siostra Marta Wołowska „do chwały ołtarzy została wyniesiona jako męczennica i taką też została zapamiętana przez potomnych, jednak bliższe poznanie jej postaci zwraca uwagę na mniej znany, lecz zasadniczy rys jej duchowości.
Jest nim doświadczenie mistyczne, które towarzyszyło jej powołaniu zakonnemu od jego narodzin w lubelskim kościele Kapucynów aż do chwili męczeńskiej śmierci. Mistyczne zjednoczenie z Panem było źródłem gorliwości zakonnej i pełnej poświęcenia służby bliźnim wszędzie, gdzie została posłana, a szczególnie w Maciejowie, którego historia trwale wiąże się z jej osobą. Błogosławiona s. Marta jest więc mistyczką i męczennicą.
Należałoby raczej powiedzieć, że głębokie życie duchowe osiągające mistyczny poziom zjednoczenia z Chrystusem inspirowało ją do heroicznego poświęcenia dla
bliźnich aż po ofiarę z życia”.
fragm. Zakończenia

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 128

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wprowadzenie

Nie tyle geografia, ile raczej historia, którą tworzą ludzie, sprawia, że pewne miejsca na mapie świata stają się ważne. Lublin, jako miasto, choć leży na terenach uznawanych przez niektórych za prowincję, to jednak był i nadal pozostaje jednym z takich ważnych miejsc na mapie Polski, bez których historia i tożsamość naszej Ojczyzny byłyby zubożone.

Wielkość tego miasta trzeba bowiem mierzyć miarą ludzi i środowisk, które oni tu tworzyli, czy to jako jego stali mieszkańcy, czy też jako okazjonalni bywalcy. Ich lista jest długa, a wpisują się na nią postaci ze świata władzy i polityki, nauki i kultury, sztuki i religii. Są wśród nich ci, którymi miasto się chlubi, jak i ci, o których wolałoby raczej nie pamiętać. Jedni i drudzy zostawili ślad nie tylko na lubelskim bruku, lecz nade wszystko w historii tego miasta. I jak ślady stóp szybko się zacierają, tak również pamięć historyczna jest ulotna. W jej utrwaleniu nie zawsze pomaga stawianie pomników czy nadawanie nazw ulicom i placom. Zresztą wielu z nich nawet takiego śladu wdzięcznej pamięci nie może się doczekać.

Wśród osobistości Lublina wciąż mało znana i jakby trochę pomijana jest jedyna urodzona w tym mieście Błogosławiona Mistyczka i Męczennica – Kazimiera Wołowska, znana w historii jako s. Marta od Jezusa, niepokalanka. Do chwały ołtarzy została wyniesiona w gronie 108. Męczenników II wojny światowej przez św. Jana Pawła II w Warszawie podczas jego siódmej pielgrzymki do Ojczyzny 13 czerwca 1999 roku. Niewiele jest bowiem śladów upamiętniających związek Błogosławionej z jej rodzinnym miastem. Na lewej zewnętrznej ścianie kościoła Najświętszego Zbawiciela na cmentarzu przy ul. Unickiej w Lublinie, wśród wielu tablic upamiętniających lubelskie ofiary II wojny światowej, na dole znajduje się skromna czarna tablica poświęcona s. Marcie.

Z okazji czwartej rocznicy beatyfikacji s. Marty i zarazem w dzień liturgicznego wspomnienia 108. Męczenników II wojny światowej, obchodzonego 12 czerwca 2003 roku, z inicjatywy sióstr niepokalanek Instytut Teologii Duchowości KUL zorganizował ogólnopolską sesję naukową zatytułowaną: „Sylwetka duchowa bł. Marty Wołowskiej, niepokalanki”1, połączoną z uroczystym odsłonięciem pamiątkowej tablicy na rodzinnym domu Błogosławionej. To wydarzenie, wpisujące się w obchody 200-lecia archidiecezji lubelskiej, swoimi patronatami objęli ówczesny metropolita lubelski abp Józef Życiński († 2011) i prezydent Lublina Andrzej Pruszkowski. Mimo to nie wzbudziło ono zainteresowania lokalnych mediów.

Przypadająca 19 grudnia 2012 roku 70. rocznica męczeńskiej śmierci s. Marty, obchodzona w Roku Wiary ogłoszonym przez papieża Benedykta XVI, była kolejną okazją, aby mieszkańcom Lublina przybliżyć postać ich wspaniałej Rodaczki. Staraniem proboszcza parafii archikatedralnej ks. prał. Adama Lewandowskiego został namalowany duży portret s. Wołowskiej2, uroczyście poświęcony przez metropolitę lubelskiego abp. Stanisława Budzika i, przy licznej asyście sióstr niepokalanek, umieszczony w bocznym ołtarzu św. Jana Nepomucena, tuż przy wejściu do archikatedry z prawej strony. Z tej okazji ukazała się kolejna publikacja poświęcona Błogosławionej3.

To prawda, że tylko jedna trzecia życia bł. Marty Wołowskiej wiąże się z jej rodzinnym miastem. Czy jednak nie zasługuje ona na to, aby ogłosić ją Patronką Lublina, jako że wierzymy w tajemnicę świętych obcowania, zwłaszcza że zbliża się 80-lecie jej śmierci? Z pewnością nie będzie to konkurencja dla św. Antoniego z Padwy, którego kult raczej nie wychodzi poza mury pobernardyńskiego kościoła pod wezwaniem Nawrócenia św. Pawła. A może dobrze byłoby wreszcie dedykować s. Marcie jedną z ulic czy jeden z placów na dynamicznie tworzących się nowych osiedlach? Wszakże historię tego miasta przez wieki współtworzyli zarówno Żydzi, za których ratowanie Błogosławiona Lublinianka zapłaciła najwyższą cenę, jak i Unici, których od swej młodości wspierała na różne sposoby.

Papież Franciszek, zapewne biorąc sobie do serca wskazanie poprzednika św. Jana Pawła II z listu apostolskiego Novo millennio ineunte, aby świętość czynić priorytetowym zadaniem Kościoła w trzecim tysiącleciu (por. nr 30), wydał adhortację apostolską Gaudete et exsultate o powołaniu do świętości w świecie współczesnym (z 19 marca 2018). Pisze w niej między innymi o „świętości z sąsiedztwa”, czyli świętości osób, „które żyją blisko nas i są odblaskiem obecności Boga” (nr 7). To właśnie oni, dzięki tej bliskości czasoprzestrzennej, najskuteczniej mogą nas pobudzić do świętości (por. nr 8) i ukazać ją jako „najpiękniejsze oblicze Kościoła” (nr 9).

Taką świętą z sąsiedztwa dla mieszkańców Lublina jest bł. Marta Wołowska, urodzona i wychowywana w centrum miasta, przy ul. Krakowskie Przedmieście 62. W pobliskim kościele Kapucynów na placu Litewskim w sposób mistyczny zrodziło się jej powołanie zakonne, uwieńczone męczeństwem z rąk hitlerowców za okazywanie chrześcijańskiego miłosierdzia wszystkim, którzy go potrzebowali, a zwłaszcza Żydom. W przestrzeni wiary w świętych obcowanie każdy może się wiele nauczyć od s. Marty i doświadczyć jej duchowej pomocy, której okazywanie było znamienną cechą jej duchowości.

Niniejsza monografia, wpisująca się w cykl prezentacji lubelskich Błogosławionych i Świętych pt. Wierni Bogu, jest opartym na archiwaliach studium duchowej sylwetki lubelskiej Męczennicy, mającym na celu ukazanie związku jej doświadczenia mistycznego z męczeństwem. Dla teologa duchowości, a zwłaszcza mistologa, intrygujące jest doświadczenie św. Szczepana, pierwszego męczennika, co do istoty powtarzające się u wielu z nich. On bowiem w chwili kamienowania widział „niebo otwarte i Syna Człowieczego, stojącego po prawicy Boga” (Dz 7,56). Czy zatem każdy męczennik ma doświadczenie mistyczne, jeśli nie aktualne, to przynajmniej habitualne? Jaką rolę w przygotowaniu do męczeństwa odgrywa doświadczenie mistyczne? To tylko niektóre pytania, które się nasuwają, gdy studiuje się życie i pisma s. Marty Wołowskiej z Lublina.

Lublin, 12 października 2021, w 142. rocznicę urodzin Błogosławionej

1. „Tu wszystko się zaczęło...”

Kiedy podczas przedostatniej podróży do Ojczyzny, 16 czerwca 1999 roku, św. Jan Paweł II przybył do rodzinnych Wadowic, w podsumowaniu swoich wspomnień wyznał: „Tu wszystko się zaczęło...”.

Te słynne papieskie słowa można odnieść do bł. Marty Wołowskiej. Tu bowiem, w Lublinie – w jej rodzinnym mieście – wszystko się zaczęło: życie, edukacja i patriotyczne wychowanie, przyjaźnie i zakochanie, głębokie życie duchowe i mistyczne zjednoczenie z Bogiem, powołanie zakonne oraz życiowy krzyż, który zwieńczyła jej męczeńska śmierć.

Lubelska Błogosławiona Męczennica przyszła na świat w rodzinie Józefa Wołowskiego, znanego i cenionego w mieście intelektualisty oraz prawnika, żywo interesującego się historią Polski, żarliwego patrioty i filantropa. Urodził się on 11 lutego 1832 roku i wychowywał w Warszawie, gdzie zaprzyjaźnił się z duszpasterzującym wówczas wśród inteligencji i ziemian o. Prokopem Leszczyńskim, kapucynem († 1895). Wołowski ukończył prawo na uniwersytecie w Petersburgu. Krótko pracował w zawodzie adwokackim4, był radnym miasta Lublina do czasu wybuchu powstania styczniowego5 i wiceprezesem Lubelskiego Towarzystwa Dobroczynności. Źródłem jego utrzymania było kilka majątków ziemskich na Lubelszczyźnie. Jednak w żadnym z nich nie mieszkał na stałe. W latach pięćdziesiątych XIX wieku wybudował okazały jednopiętrowy pałac w centrum Lublina, w którym obecnie mieści się Krajowa Szkoła Sądownictwa i Prokuratury (ul. Krakowskie Przedmieście 62)6.

Pierwsze małżeństwo Wołowski zawarł 16 lipca 1857 roku w Chodlu z Zofią Gerlicz, która zmarła w wieku 31 lat 19 grudnia 1869 roku w Lublinie. Z tego związku urodziło się czworo dzieci: Wincenty Wojciech Edward (1859-1896), Helena (1863-1923), Konstancja (1863-?) i Zofia (1867-1932).

Trzy lata po śmierci Zofii poślubił Marię Julię Kamilę z Buszczyńskich herbu Strzemię, urodzoną 16 lutego 1849 roku w Bakowcach niedaleko Łucka (obecnie Ukraina). Ślub odbył się w 1872 roku w lubelskiej katedrze pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela. Mieli trzy córki: Marię (1870-1939), Annę (1876-1935) i Kazimierę7. Przyszła Błogosławiona urodziła się w Lublinie w niedzielę 12 października 1879 roku około drugiej w nocy. Ochrzczona została w sobotę 27 grudnia 1879 roku po południu, około godziny szesnastej, w kościele katedralnym. Sakramentu udzielił najprawdopodobniej ks. Ignacy Wierszyński, zaś chrzestnymi byli Brunon Buszczyński i Maria Zalewska. Kazimiera była więc najmłodsza z rodzeństwa i najbardziej zżyta ze swoją nieco starszą siostrą Anną, nazywaną przez nią Adzią.

O swoim dzieciństwie i młodości spędzonych w Lublinie s. Marta opowiada w dwóch notatkach autobiograficznych, spisanych po latach. Pierwszą opatrzyła datą 29 czerwca 1923 roku i sporządziła na polecenie wizytatora klasztoru Sióstr Niepokalanek w Maciejowie o. Emanuela Trzemeskiego, prowincjała redemptorystów. Drugą, niedokończoną, zaczęła pisać w 1940 roku podczas swojego przełożeństwa w Słonimiu i kontynuowała jeszcze jesienią 1942 roku, a więc na kilka tygodni przed swoją męczeńską śmiercią. Ponadto cennym źródłem informacji o atmosferze domu rodzinnego i latach młodości Kazimiery Wołowskiej są jej wspomnienia o siostrze Annie, napisane w październiku 1936 roku w Maciejowie dla córki Anny – Marii, która wstąpiła do Zgromadzenia Serca Jezusa (Sacré Coeur)8.

Na wychowanie przyszłej Błogosławionej Męczennicy ogromy wpływ wywarła religijno-patriotyczna atmosfera rodzinnego domu, zwłaszcza postawy obydwojga rodziców i najbliższej rodziny.

O swojej matce s. Marta pisze w autobiografii słonimskiej, że „była uosobieniem słodyczy, cierpliwości niesłychanej w trzynastoletniej chorobie i zaparcia się siebie na każdym kroku. Miała ogromy wdzięk [...]. Śmiem powiedzieć, że matka moja była świątobliwą. Cnoty jej na gruncie tradycji zacnej rodziny kresowej wyrobiły się prześlicznie. W heroicznym spełnianiu obowiązku i cichym poświęceniu, bez frazesów, bez żadnego cenienia siebie”. Jej zdaniem matka miała typowe dla Kresowian usposobienie i wciąż tęskniła za rodzinnymi stronami, pochodziła bowiem z Suchowoli na Wołyniu. Była „święta w obowiązkowości swojej, pojętej nie tylko skrupulatnie, ale heroicznie”. Mimo że ciężko chorowała od chwili urodzenia Kazimiery i często wyjeżdżała na kuracje zagraniczne, nie przestawała troszczyć się o dzieci. Szczególnie wiele uwagi poświęcała dorastającemu rodzeństwu z pierwszego małżeństwa swego męża. W wychowaniu trzech najmłodszych córek wspierała ją najpierw niania Karolina Zawistowska, a później przez 11 lat domowa nauczycielka panna Hirschfeld, o której – we wspomnieniach o rodzonej siostrze Annie Fudakowskiej – s. Marta pisze, że „była to osoba sama bardzo dobrze wychowana, znakomicie posiadała języki, bardzo gruntownie pobożna, ale trochę ciasna w niektórych poczynaniach...”. Dziewczynki wzrastały więc w atmosferze zdrowej religijności. Ich matka, która prowadziła z nimi swoje lekcje-pogadanki, rozpoczynała od powtórki katechizmu. Zawsze przy wieczornej modlitwie należało zrobić rachunek sumienia. Priorytetami w wychowaniu religijno-moralnym były karność, posłuszeństwo i troska o prawdę.

W cytowanych wspomnieniach o rodzonej siostrze lubelska Błogosławiona pisze o swoim ojcu, że był to „nie tylko wierzący, ale gorliwie praktykujący katolik, kazał nas wołać na czytania krótkie Męki Pańskiej w Wielkim Poście. W rozmowach przy stole słyszałyśmy często bardzo poważne kwestie omawiane z punktu widzenia katolickiego. Widziałyśmy, jak rodzice stosują w życiu swe zasady. Widziałyśmy, ile i z jakim nakładem osobistej pracy robili dobrego naokoło siebie: biednym, rodzinie, znajomym. Gdy ktoś chociażby nieznany zachorował, ratowali materialnie i moralnie. Ileż razy widziałyśmy, że rodzice doprowadzili chorych do przyjęcia sakramentów świętych lub sami księdza do chorego przywozili”.

Dalej s. Marta wspomina, że jej ojciec, utrzymujący żywą więź z o. Prokopem Leszczyńskim, co roku udawał się do Zakroczymia, gdzie w klasztorze Kapucynów pod jego kierunkiem odprawiał swoje rekolekcje zamknięte. Czytał bardzo dużo książek ascetycznych, zwłaszcza pod koniec życia9. Lubelska Błogosławiona wspomina, że jako kilkunastoletnia dziewczyna czytała mu po francusku autobiografię św. Teresy od Jezusa. Przy tej okazji wyjaśniał jej wiele rzeczy z zakresu życia duchowego i mistyki.

Był wymagający, ale nie despotyczny. Szczególnie po śmierci drugiej żony, kiedy musiał się zająć wychowaniem trzech najmłodszych córek, umiejętnie łączył stanowczość z łagodnością względem nich.

Cechowała go nie tylko wrażliwość na potrzeby innych, lecz także żywy patriotyzm. Siostra Marta wspomina, że miał silne poczucie niezależności. Gdy w 1867 roku wprowadzono język rosyjski do sądownictwa, wycofał się z działalności adwokackiej. Stale twierdził, że mieszkając w Polsce, nic nie rozumie po rosyjsku. Tylko w Petersburgu może mówić w tym języku. Nie bał się represji i jakoś go one omijały. Józef Wołowski był cenionym autorytetem w środowisku lubelskim. „Pamiętam różne sprawy rodzinne z okolicy, rozwodowe, pojedynki, z którymi zwracano się do ojca o rozstrzygnięcie. Oboje rodzice byli bardzo dobroczynni” – wspomina lubelska Męczennica w notatce autobiograficznej z 1940 roku.

Patriotyczna atmosfera domu udzielała się wszystkim. Lubelska Niepokalanka przywołuje swe dziecięce zabawy ze starszą siostrą, i to nie tylko licznymi lalkami, które z zagranicy przywoził im najstarszy przyrodni brat. „Więc na porządku dziennym były zabawy w powstanie i śpiewanie «Jeszcze Polska nie zginęła» tak, żeby moskale słyszeli”. Dziewczęta opracowywały nawet szczegółowe plany strategiczne bitew powstańczych, planując zakupienie wyspy na oceanie, aby tam w konspiracji szkolić wojsko, które wreszcie wyzwoli Polskę spod rosyjskiego zaboru.

Z dzieciństwa pozostało w Kazimierze żywe, a zarazem bolesne wspomnienie uwięzienia na Zamku Lubelskim jezuity z Podlasia, o. Jackowskiego, a także wypędzenia w 1886 roku ostatnich siedmiu dominikanów z lubelskiego klasztoru, który skasował zaborca już w 1864 roku. Mimo że Kazimiera miała zaledwie pięć lat, głęboko przeżyła i zapamiętała kilkudniowe rozruchy na ulicach Starego Miasta wywołane przez ten fakt. Jej zdaniem powodem usunięcia ostatnich dominikanów z ich średniowiecznego klasztoru było duszpasterzowanie prowadzone wśród unitów.

Właśnie w sprawę grekokatolików był zaangażowany dom Wołowskich. Między innymi jeden ze służących imieniem Antoni był grekokatolikiem. Pracował u nich przez około 45 lat. To dzięki niemu wielu unitów przybywających na odpust Świętego Krzyża u dominikanów zatrzymywało się w obejściach rezydencji Wołowskich. „To wszystko – jak czytamy we wspomnieniach s. Marty o jej siostrze Annie – nie tylko budziło ducha patriotyzmu, ale po prostu «kipiało w nas»”.

Innym z przejawów patriotyzmu w domu Wołowskich było tajne nauczanie, w którym uczestniczyły dzieci nie tylko służby domowej, lecz także z biednych rodzin, przychodzące nawet z odległych przedmieść. To było między innymi zadanie dziewcząt. W swej autobiografii z 1940 roku nasza Błogosławiona z dumą wspomina, że gdy miała 10 lat, „dostała pierwsze uczennice, które w sekrecie wieczorami przychodziły się uczyć”.

Tego rodzaju działalność oświatowa była surowo zabroniona przez władze zaborcze. Niewiele brakowało, a doszłoby do rewizji w domu Wołowskich z tego powodu. Skończyło się jednak na tym, że zarówno dom, jak i poszczególni jego mieszkańcy, nie wyłączając dziewcząt, znaleźli się pod baczną obserwacją carskiej policji. „Byłyśmy bohaterkami, szalenie przejęte i tajemnicze... Radość nasza w tym kierunku doszła do szczytu, gdy dostałyśmy «anioła stróża» w postaci żandarma z czarną brodą, który nas stale śledził i pilnował, krok za krokiem za nami chodząc i spacerując przed naszymi oknami. Byłyśmy pod dozorem policji... co za zaszczyt dla dziewczynek od 10 do 14 lat” – czytamy we wspomnieniach o rodzonej siostrze Annie.

Kilka lat później, kiedy rodzina chciała pojechać do Merany, do umierającej matki, gubernator lubelski o nazwisku Tchórzewski odmówił Kazimierze Wołowskiej paszportu z powodu złej opinii policyjnej. Jednak łapówka wręczona mu przez najstarszego brata sprawiła, że paszport otrzymała po niespełna godzinie.

Na odnotowanie zasługuje wzmianka we wspomnieniach lubelskiej Błogosławionej o jej siostrze, że w części parterowej pałacu przy Krakowskim Przedmieściu mieszkała rodzina Karola i Marii (nazywanej Mumą) Łabęckich10. Byli oni bardzo zaprzyjaźnieni z Wołowskimi, a przez to – jak zauważa s. Marta – mieli duży wpływ na jej wczesne dzieciństwo.

Siostra Marta pisze, że w rodzinnym domu ona i jej siostry otrzymały solidne wszechstronne wykształcenie, także w zakresie znajomości języków rosyjskiego i francuskiego. Jednym z nauczycieli matematyki i fizyki był pan Konstantynowicz, który powróciwszy niedawno z wywózki na Syberię, dużo opowiadał o losach Polaków, którzy tam się znaleźli11. Religii uczył ks. Antoni Noiszewski († 1921), wykładowca, a przez jakiś czas także rektor seminarium duchownego w Lublinie. „Przechodziłyśmy wielki katechizm ks. Guillona w czterech grubych tomach. Właściwie tam cała teologia i streszczenie prawa kanonicznego się zawiera”12. Jak solidna była to formacja, zaświadcza s. Marta po latach, kiedy przyszło jej uczyć religii w przyklasztornych szkołach dla dziewcząt oraz na kursach katechetycznych w Maciejowie. Pięć lat trwały lekcje ks. Noiszewskiego, który po I Komunii Kazimiery przerabiał z nią i jej siostrami Marią i Anną liturgikę oraz historię Kościoła.

W cytowanej notatce autobiograficznej z 1940 roku s. Marta pisze: „Byłam może nie psuta, ale bardzo pieszczona jako najmłodsza (z siedmiorga rodzeństwa). Dom nasz, otwarty dla wszystkich, prowadzony był bardzo dostatnio, nawet zbytkownie. Jazdy coroczne rodziców i rodzeństwa za granicę nadawały nam pewien polor kultury zewnętrznej, francuskiej13. Wychowanie nasze było oparte na silnych zasadach religijnych – rozumowych. Pierwiastek uczuciowy w stosunku do Pana Boga był mi zupełnie obcy. [...] Kształcone byłyśmy w domu bardzo gruntownie i starannie. Prócz nauczycielek domowych, cudzoziemek, przychodzili profesorowie specjaliści tak, że pewne zaokrąglenie w wykształceniu miałyśmy. Podróże i czytania dobrych pism i książek, zwłaszcza francuskich, wpływały rozwijająco. Dyskusje polityczne i historyczne były na porządku dziennym, stosownie do zainteresowań ojca mego, który był pewną powagą nie tylko prawno-społeczną, ale i moralną”14.

Ważnym elementem kształtującym osobowość nastoletniej Kazimiery Wołowskiej było bogate życie towarzyskie, w którym uczestniczyła i które toczyło się zarówno w ich domu, jak i w zaprzyjaźnionych dworach na Lubelszczyźnie. Jak sama przyznaje w notatce autobiograficznej, nie sprzyjało to kształceniu, które „w tych warunkach szło dość fantazyjnie. Niby się uczyłam, ale niesystematycznie, i właściwie robiłam, co mi się podobało”.

Dom Wołowskich był otwarty niemal dla wszystkich, „[...] wiecznie napełniony gośćmi – jak na wsi – był dziwnym zjawiskiem w prowincjonalnym mieście. Przywykłyśmy do życia pałacowego, ale bardzo swojskiego – jakaś mieszanka kresowego rozmachu z pewną zagraniczną kulturą – pełno życia i młodzieży, ruchu, wyjazdów za granicę itd. Bywali tu wszyscy i z różnych stron ludzie. Całe Lubelskie, naturalnie Kresy; pamiętam na równi rodziny utytułowane, pierwsze w kraju nazwiska przy naszym stole – jak i rodziny oficjalistów i drobnej szlachty i mieszkańców Lublina. Moją matkę ten ciągły gwar i ruch w domu bardzo męczył, ale nie dała tego nigdy odczuć” – pisze po latach Błogosławiona we wspomnieniach o rodzonej siostrze Annie.

W swej autobiografii słonimskiej Błogosławiona wspomina, jak mając około 18 lat, po raz pierwszy uczestniczyła w balu wydanym z okazji imienin księżnej Marii z Drohojowskich Woronieckiej w majątku Kanie koło Chełma. Wołowscy utrzymywali bliskie kontakty z Woronieckimi i Rostworowskimi, toteż Kazimiera bardzo się zaprzyjaźniła ze starszym o rok Adamem Woronieckim, późniejszym słynnym dominikaninem o. Jackiem, cenionym teologiem i etykiem, profesorem Uniwersytetu św. Tomasza w Rzymie oraz rektorem KUL w latach 1922-1924, obecnie kandydatem do chwały ołtarzy. Swój pierwszy prawdziwy bal wspomina w ten sposób: „W długiej sukni... szalenie lubiłam tańczyć... prowadził Aduś [Adam Woroniecki – przyp. M. Ch.] mazura ze mną – par było dużo, zabawa świetna, dużo par zakochanych, a między [nami] arcypoważna rozmowa o miłości Bożej. W czasie kolacji pamiętam zapał Adusia, który mi tłumaczył, że jedyna miłość, której warto się poświęcić, to miłość Boża... zresztą wszystko nic. Był wtedy w mundurze wojskowym rosyjskim, odsługiwał wojsko i widocznie powołanie już się w nim krystalizowało”.

Razem ze starszymi siostrami Marią i Anną, które przygotowywały się do zamążpójścia, pod opieką swej starszej przyrodniej siostry Heleny Rohlandowej z Tuszowa koło Lublina lub pani Orsetti, również Kazimiera bywała na różnych balach w dworach szlacheckich na Lubelszczyźnie: w majątku Teodora Adama Orsettiego w Świerżach nad Bugiem, u Woronieckich w Kaniach, w okazałym pałacyku Popławskich w Łysołajach, u Rostworowskich w Rybczewicach, a także na tych organizowanych w rodzinnym domu. We wspomnieniach o swojej rodzonej siostrze Annie wzmiankuje o balu, który został wydany w ich domu na cześć Stefana Świeżawskiego z Rudnik koło Międzyrzecza, zwolnionego z więzienia w X pawilonie cytadeli warszawskiej.

Jak zauważa nasza Błogosławiona, to rzucanie się w wir życia towarzyskiego było raczej próbą walki z rodzącym się w niej powołaniem do życia zakonnego. A może raczej walką o jakość tego powołania?

2. Powołanie jest walką

Przyszła Niepokalanka już w dzieciństwie była zaznajomiona z życiem zakonnym. Jednak nie od razu przełożyło się to bezpośrednio na pragnienie wstąpienia do klasztoru.

W ich domu często gościły siostry felicjanki przyjeżdżające w świeckim stroju z Warszawy w związku z uwięzieniem na Zamku Lubelskim jezuity o. Jackowskiego. Gdy Kazimiera miała osiem lat, wraz z ojcem i dwoma starszymi siostrami przebywała w Zakroczymiu. W czasie gdy Wołowski odprawiał swoje coroczne rekolekcje zamknięte w klasztorze Kapucynów, dziewczynkami opiekowały się zaprzyjaźnione z rodziną zakonnice. Wtedy s. Anna Bielska († 1907), ówczesna przełożona generalna felicjanek, miała powiedzieć do Kazimiery: „Widzę w twoich oczach, że będziesz zakonnicą”. „Zrobiło to na mnie wielkie wrażenie – stwierdza przyszła Błogosławiona – ale nie głębokie”. Niebawem, w 1888 roku, najmłodsza z przyrodnich sióstr – Zofia wstąpiła do bezhabitowego zgromadzenia zakonnego sióstr Posłanniczek Najświętszego Serca Jezusowego w Warszawie, gdzie przełożoną była wówczas Cecylia Plater-Zyberk († 1920). Kilka lat później Anna Wielowieyska (1877-1967) – siostra jej bratowej Marii Józefy Nepomuceny Wielowieyskiej, która po śmierci męża Wincentego († 1896), przyrodniego brata Kazimiery, nadal zamieszkiwała w parterowej części lubelskiej rezydencji – wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Niepokalanek w Jazłowcu i przyjęła imię s. Angelina od Przenajświętszego Sakramentu.

Zanim zrodziło się powołanie zakonne, Kazimiera dojrzewała duchowo, między innymi poprzez cierpienia fizyczne i duchowe, które towarzyszyły jej od najmłodszych lat. W swojej autobiografii s. Marta wspomina, że w dzieciństwie dużo chorowała w związku z wadą kręgosłupa i często zmuszona była leżeć unieruchomiona gipsowym gorsetem, kiedyś nawet przez około pół roku. Był to dla niej czas wielu przemyśleń. Z choroby wyszła dojrzalsza i zahartowana w obliczu czekających ją życiowych prób.

Pierwszą z nich była śmierć matki, gdy Kazimiera miała niespełna 14 lat. Maria Julia Kamila z Buszczyńskich Wołowska zmarła 21 maja 1893 roku wskutek ciągnących się latami powikłań po urodzeniu najmłodszej córki. Przez długi czas Kazimiera miała z tego powodu poczucie winy, sądząc, że mimowolnie przyczyniła się do śmierci matki. Jej odejście wspomina jako „pierwszy krzyż ciężki, jaki przeżyła”. Wzmiankuje przy tym, że rodzina rozważała możliwość oddania jej do klasztornej szkoły sióstr Sacré Coeur we Lwowie albo do niepokalanek w Jazłowcu. „Ojciec przychylał się raczej do Jazłowca, ale ja pragnęłam już raczej Sacré Coeur. Uprzedzenie miałam do niepokalanek, że egzaltują uczennice”, wspomina po latach s. Marta w notatce autobiograficznej pisanej w Słonimiu. Ostatecznie po śmierci matki dziewczęta były wychowywane w domu pod czujną opieką ojca. „Podtrzymaniem był nam ks. Noiszewski, pełna serca najstarsza siostra nasza Helena Rohlandowa z Tuszowa i żyjąca w tym samym domu bratowa nasza Marynia z Wielowieyskich Wołowska. Żałoba się przeciągnęła, bo po matce naszej poszła za nią babka ukochana, staruszka, Waleria z Zagórskich Buszczyńska. I cios najstraszniejszy dla ojca naszego, brat nasz jedynak zaczął chorować [psychicznie – przyp. M. Ch.]” – relacjonowała s. Marta swej siostrzenicy we wspomnieniach o siostrze Annie. Niebawem, w 1896 roku ciężko zachorował ojciec – Józef Wołowski, a zaraz potem w Toruniu zmarł jego jedyny ukochany syn Wincenty w drodze na kurację. Opieka nad chorym i zrozpaczonym ojcem oraz zarządzanie dużym domem spadły na Kazimierę i jej starszą siostrę Annę.

O swoim stanie duchowym w tamtym czasie s. Marta pisze w cytowanych wspomnieniach: „Stosunek bliski z Panem Jezusem miałam, zwłaszcza od chwili ciężkiego konania mej ukochanej i świątobliwej matki w Zielone Świątki w 1893 roku15. Ale wszystko spało we mnie w nieświadomości”. Przełomowy moment w jej życiu nastąpił kilka lat później. W międzyczasie zakochała się w pewnym młodym mężczyźnie, którego tożsamości nie ujawniła, a z którym ona sama, jak też cała familia, wiązała nadzieję na założenie rodziny. Tę szczególną chwilę s. Marta opisuje w notatce z 1940 roku, sporządzonej w Słonimiu, następująco: „W roku 1898, w dzień Wszystkich Świętych byłyśmy obie z Adzią i ojcem naszym na Mszy Świętej o godzinie jedenastej w kościele Ojców Kapucynów w Lublinie. Każde z nas miało tam swoje stałe miejsce. Obok ojca stał człowiek, w którym się kochałam, to była faza najgorętsza tego uczucia. Miałam miejsce schowane przy zakrystii za konfesjonałem, że widzieć mnie nie mógł. W czasie tej Mszy Świętej zaszło coś, czego do dziś dnia wytłumaczyć sobie nie mogę. Modliłam się... Oddawałam się Panu Jezusowi na wszystko. Wtem w duszy i w sposób zupełnie duchowy stanęła mi Mateczka [bł. Marcelina Darowska (1827-1911), założycielka Zgromadzenia Sióstr Niepokalanego Poczęcia NMP16 – przyp. M. Ch.] z jakąś drugą, bardzo jej bliską duszą, potem zrozumiałam, że była to s. Paula od Ducha Świętego [Anastazja Boroduchin-Krasieńska – przyp. M. Ch.]. Od tej Mszy św. znam Mateczkę i znam ducha Zgromadzenia. Coś się we mnie zrobiło, co było widoczne i na zewnątrz, bo w drodze do domu zwróciła na to uwagę Adzia... Nic jej ani nikomu nie powiedziałam, ani nawet spowiednikowi. Rozmyślałam sama cicho w duszy nad tym, czego się dowiedziałam... ale walczyłam z tym”.

We wcześniejszej notatce z 1923 roku, sporządzonej w Maciejowie, s. Marta odnośnie do tego zdarzenia dodaje: „[...] nie znałam ich, nie znałam nawet fotografii s. Pauli. Ale tu o zewnętrzne poznanie mniejsza. To było całkiem w sferze ducha”. Przy tej okazji – jak czytamy dalej – „pokazał mi Pan Jezus całe moje życie, jakbym je całe wtedy przeżyła. Pokazał mi Pan Jezus bliską śmierć mego ukochanego ojca i parę zewnętrznych zdarzeń, które się co do joty sprawdziły”.

Z perspektywy co najmniej 40 lat życia zakonnego s. Marta wyznaje w notatce słonimskiej, że tamto niezwykłe lubelskie wydarzenie odsłoniło jej sens powołania zakonnego we wspólnocie sióstr niepokalanek. Językiem bardzo zbliżonym do tego, jakim posługiwała się założycielka m. Marcelina Darowska, przyszła Męczennica pisze: „Stanęło mi Zgromadzenie nasze jako wolą Bożą mi przeznaczone i jednocześnie główne zasady i cechy Zgromadzenia. Jasnym mi było, że wewnętrzne przerobienie do gruntu i «śmierć sobie» tam jest dla mnie i że tylko od aktu silnego z mej strony zależy pójście drogą absolutnego wyrzeczenia się siebie. Od tej Mszy Świętej znam Mateczkę i znam ducha Zgromadzenia”.

Wprawdzie Kazimiera odczytała to przeżycie jako wyraźny znak wskazujący jej dalszą drogę życia, ale nie od razu zapadła decyzja o wstąpieniu do klasztoru. Właściwie wtedy dopiero zaczęła się prawdziwa walka wewnętrzna, która gruntownie zmieniła jej osobowość i zahartowała duchowo. Na podstawie wspomnień Kazimiery można powiedzieć, że to zmaganie ze sobą. Zwłaszcza w początkowej fazie było to dla niej tak bolesne, że nikogo nie chciała wtajemniczać w swoje przeżycia. „Świat mnie ciągnął, praca społeczna, życie wśród ludzi. Wmawiałam w siebie – pisze po latach we wspomnieniach słonimskich – że jeżeli już z woli Bożej mam być zakonnicą, to w zgromadzeniu bardzo czynnym, np. u sióstr miłosierdzia, które bardzo kochałam. Do pracy nad wychowywaniem dzieci miałam wstręt”. Brała też pod uwagę wstąpienie – za przykładem swej starszej siostry przyrodniej – do zgromadzenia niehabitowego, w którym co roku w Warszawie wraz z siostrami odprawiała rekolekcje zamknięte.

W duchowym dojrzewaniu Kazimiery do pójścia drogą powołania ważną rolę odegrał przykład religijnego zaangażowania jej rówieśników, między innymi Adama Woronieckiego i Wojciecha Rostworowskiego17. Duży wpływ miała również lektura autobiografii św. Teresy od Jezusa, którą w języku francuskim czytała choremu ojcu. „Ta lektura otworzyła mi nieznane światy. Zaczęłam się jakoś po głupiemu modlić” – pisze we wspomnieniach słonimskich. Wielkim wsparciem w jej duchowej walce był ks. Noiszewski.

Pomimo rozterek co do wyboru drogi życia zakonnego latem 1899 roku 20-letnia Kazimiera Wołowska przybyła do Jazłowca w drodze z Marienbadu, Drezna i Wiednia, gdzie bywała w teatrach, operach i filharmoniach, zachwycając się muzyką, zwłaszcza Ryszarda Wagnera. Pojechała tam z owdowiałą bratową Marią Wielowieyską, która w drodze powrotnej postanowiła odwiedzić swą młodszą siostrę Annę – s. Angelinę.