Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
324 osoby interesują się tą książką
Kontynuacja historii bohaterów powieści I Wanna Fall. Dark Side.
Mija pięć lat. Raise spełnia marzenie i otwiera własny warsztat, natomiast Lea rozpoczyna pracę w korporacji. Mogłoby się wydawać, że w końcu życie obojga jest stabilne i bezpieczne. Wkrótce jednak na tym idealnym obrazku pojawiają się pewne rysy.
Raise czuje, że w jego codzienność wkradła się rutyna. Chłopak z natury nie lubi powtarzalności i dlatego odnosi wrażenie, że znalazł się w więzieniu. Brakuje mu wyścigów i adrenaliny, którą mu zapewniały. W dodatku on i Lea spędzają ze sobą coraz mniej czasu.
Niestety ma również inne zmartwienie. Ktoś zaczyna go śledzić i jedno jest pewne: ten człowiek nie życzy mu dobrze.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 602
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Aleksandra Nil
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024
All rights reserved· Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Agata Bogusławska
Korekta: Alicja Szalska-Radomska, Kamila Grotowska, Aga Dubicka
Skład i łamanie: Paulina Romanek
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
ISBN 978-83-8362-931-5 · Wydawnictwo NieZwykłe ·Oświęcim 2024
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Wspieramy czytelnictwo w Polsce razem z Fundacją Powszechnego Czytania
W tej części trylogii Die nie chodzi o nielegalne wyścigi ani o chorobę Raise’a. Chciałabym, żebyście potraktowali ten tom wyłącznie jako urozmaicenie całej tej historii, bo pierwotnie miał być tylko dodatkiem.
Born of Death w głównej mierze opowiada o śmierci, traumach, nielegalnych działaniach oraz przemocy fizycznej i psychicznej. Wszystko, co zostało przedstawione w książce (w tym relacja głównych bohaterów), nie powinno stanowić wzoru do naśladowania.
W tej części pojawia się wątek adoptowania dziecka przez głównego bohatera, co w rzeczywistości nie mogłoby się wydarzyć, biorąc pod uwagę na zaburzenie Raise’a. Nie zmieniałam go ze względu na fanów dawnej wersji tej książki.
Zaznaczam również, że przedstawione uniwersum zostało stworzone wyłącznie dla potrzeb fabuły, a większość wydarzeń w niej opisanych nigdy nie miała miejsca i dlatego czasem niektóre sceny mogą być podkoloryzowane.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Dla każdej osoby, której życie rozpadło się z dnia na dzień. Niech ta lektura otuli Cię poczuciem, że nie jesteś w tym sam.
RAISE
5 lat później, Meksyk, Acapulco
Subaru BRZ, toyota supra i nissan silvia sunęły po drodze. Ich karoserie lśniły w promieniach słońca niczym błyszczące diamenty. Opony ścierające się o asfalt piszczały, a ich dźwięk mieszał się z dudniącą muzyką dochodzącą z imprezy odbywającej się w willi obok.
Jeden z kierowców się zatrzymał. Wydawało mi się, że był grubo po trzydziestce. Miał karmelową karnację, a oczy błyszczały mu żądzą.
Rozsuwając szybę, krzyczał z mocnym akcentem:
– Co tak stoicie, panienki?! Szczęka z wrażenia opada, co? – Po tych słowach zaśmiał się i ruszył z piskiem opon.
Ta banda Meksykanów nie dowaliła się do nas bez przyczyny. Natknęliśmy się na nich przed hotelem zaraz po przyjeździe do Acapulco. Zaczęli być nachalni w stosunku do pewnych kobiet, więc zareagowaliśmy. Trochę ich poszarpaliśmy… ale naprawdę tylko odrobinę.
Dzisiaj spotkaliśmy ich w drodze do willi nowego faceta matki Romana, który nas tu zaprosił. Nie przyjechaliśmy autami, bo Dean wymyślił, że zrobimy sobie spacer i poprawimy kondycję (sam od dwóch miesięcy trenował boks i zaczął prowadzić zdrowy tryb życia). Był to głupi pomysł, aby wybrać się na spacer w taki upał.
– Powiemy im? – zagadnął Dean.
– Że jesteśmy lepsi? – Prychnąłem, mrużąc oczy od słońca. – Nie.
Roman cmoknął z dezaprobatą.
– Nie będziemy nic mówić… – zaczął pewnym siebie głosem i kątem oka widziałem, że uniósł rękę. Byłem pewien, że po to, by poprawić zielony kaszkiet na głowie, z którym już chyba nigdy się nie rozstanie. – My im to pokażemy.
Wszyscy trzej spojrzeliśmy na Ramireza.
– No co? Tu chodzi o zachowanie naszej godności przed laskami – odpowiedział, jakby to było oczywiste.
Fakt. Całą tę sytuację obserwowało kilka dziewczyn.
Blaze nic nie dodał. Jedynie odkaszlnął, bo mijające nas auta wzbijały tumany kurzu.
– Roman!
Przy wyjściu do ogromnej willi stał średniego wzrostu szczupły mężczyzna w kremowym garniturze. Zdjął okulary przeciwsłoneczne z nosa, po czym zbliżył się do nas dostojnym krokiem.
– López! – zawołał Roman, by przekrzyczeć muzykę.
– Stary, to jest ten nowy fagas twojej mamy? – spytał szeptem Blaze.
Śnieżnobiałe ściany trzypiętrowego budynku aż raziły w oczy, a w czerwonych dachówkach odbijały się promienie słoneczne. Wokół domu rozciągał się ogród pełen różnokolorowych kwiatów oraz palm, których liście kołysały się na lekkim wietrze.
– Wspominałem wam, że koleś śpi na pieniądzach – mruknął Roman, cały czas się uśmiechając.
– Dobra, ale żeby… aż tak? – nie dowierzałem.
López przywitał się z każdym z nas i zaprowadził do środka. Muzyka zaczęła mi coraz głośniej bębnić w uszach. Przeszliśmy przez ogród od razu na tył domu. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to kilka sportowych aut.
Piski, śmiechy i krzyki docierały do mnie zewsząd, a w powietrzu unosił się zapach alkoholu. Obok basenu przechadzało się pełno ludzi – kobiety w skąpych strojach i faceci z drinkami w ręku. Na jednym z wielu leżaków wypoczywała starsza kobieta – matka Romana – w bikini i okularach przeciwsłonecznych. Zdziwił mnie ten widok. Nie wiedziałem, że pani Ramirez lubi takie imprezy.
– Mama? – zagadnął nieśmiało Roman.
Kobieta zsunęła okulary z nosa.
– Synku! – wykrzyczała radośnie, zerwała się z leżaka i mocno przytuliła chłopaka. – Nie mogłam się doczekać, aż w końcu nas odwiedzisz!
– Też się cieszę – odparł mniej entuzjastycznie.
– Cześć, chłopcy! Dawno was nie widziałam. – Nas też przytuliła, po czym się odsunęła, by wtulić się w bok swojego nowego faceta. – Świetnie, że mój syn zabrał was ze sobą. Jak wam się podoba w Acapulco?
– Cudowne miasto. I cudowne kobiety. – Dean się zaśmiał, a ludzie wokół mu zawtórowali.
– Oczywiście częstujcie się, czym chcecie. Wszystko jest do waszej dyspozycji – odezwał się gospodarz i obnażył w uśmiechu pozłacane zęby.
Zacząłem się rozglądać. Moją uwagę przyciągnęły sportowe auta. Nie wiedziałem, czym dokładnie zajmuje się ten człowiek, ale po zobaczeniu jego majątku wywnioskowałem, że na pewno czymś poważnym. Roman za dużo nie wiedział. Wspomniał tylko, że López jest jakimś biznesmenem.
– Poczęstujcie się drinkiem – zaproponowała kobieta, wołając do nas kelnerkę z tacą zastawioną kielichami wina.
– O właśnie, Tereso! – zagaił López. – Powinniśmy wszyscy wznieść toast.
Ostatnio starałem się pić mniej alkoholu, dlatego stanąłem z boku i nadal się rozglądałem. W oko wpadły mi dziewczyny, które niedawno weszły na posesję. Patrzyły na mnie prowokująco i coś do siebie szeptały. Nie interesowały mnie, więc odwróciłem wzrok w stronę parkujących aut – kierowali nimi ludzie, którzy niedawno popisywali się swoimi umiejętnościami driftu.
– To właśnie oni narobili nam wstydu przed laskami – powiedział za mną Sweater.
– Widzisz? A mogłeś wyrwać Brazylijki. – Brat Lei wskazał brodą na szczupłe kobiety z krągłościami, które niedawno mnie obgadywały.
Uniosłem brwi ze zdumienia.
– Skąd wiesz, że to Brazylijki? – spytałem nieco rozbawiony.
Roześmiał się głupkowato.
– Spójrz na ich figury. Jestem wręcz pewny, że to Brazylijki.
– Po prostu Latynoski – poprawiłem go.
Poczułem uścisk na ramieniu. Spojrzałem pytająco na Deana, który z uśmiechem zaciągnął się głęboko powietrzem.
– Co tak patrzysz, nasza Brazylijko? – Spojrzał mi w oczy i uniósł kielich z czerwonym winem. – Idź do tych panienek i powiedz im po portugalsku, że czekają tu na nich zamożni mężczyźni. – Uśmiechnął się chytrze, pokazując zęby.
Prychnąłem. Sweater nawiązywał do moich korzeni – w końcu byłem pół Rosjaninem, pół Brazylijczykiem.
– Sweater, masz z dziesięć dolców na koncie – wtrącił ciszej Roman, wychylając głowę zza mojego ramienia.
– To się zmieni! – oburzył się, ostrzegawczo mierząc palcem w kumpla. – Zacząłem inwestować w kryptowaluty.
Powstrzymałem śmiech.
– Wracając… Mówiłem ci kiedyś, że nie znam portugalskiego – przypomniałem, strzepując jego rękę z ramienia. – Ale za to ty możesz oczarować je swoim wdziękiem. Gwarantuję ci, że jak tylko zobaczą twoje długie dredy na głowie, to padną…
– …trupem – wciął mi się płynnie w słowo Blaze.
Dean rozdziawił wargi, uniósł rękę i pacnął mnie w ramię, a Sheltonowi posłał surowe spojrzenie.
– Co wy macie do moich dredów? Są stylowe, dodają mi męskości i właśnie na nie lecą laski.
– Wyglądasz w nich jak Laurent ze Zmierzchu – powiedziałem i poczułem na sobie wzrok każdego z nich. – Co? – Nie rozumiałem, o co im chodzi. – Z Leą oglądałem i…
– No ja myślę – przerwał mi Dean; w jego głosie usłyszałem cichą reprymendę. – My, prawdziwi mężczyźni, oglądamy filmy tylko dla prawdziwych mężczyzn.
Uniosłem kąciki ust w drwiącym uśmiechu.
– A kto ostatnio oglądał Plotkarę?
Roman i Blaze parsknęli śmiechem, a Sweater był tak zaskoczony, jakby nie podejrzewał, że mogłem wiedzieć o takich jego tajemnicach. Chyba idiota zapomniał, że włamuje mi się na konto na Netfliksie.
– Już całkowicie poważnie… – zacząłem konspiracyjnie. Obróciłem głowę, by zobaczyć, gdzie podział się López; wraz z mamą Romana witali kolejnych gości. – Ten koleś jest obrzydliwie bogaty. Ma fury, o których moglibyśmy tylko pomarzyć.
Roman pokiwał w zamyśleniu głową.
– A ja nie wiedziałem, że twoja mama lubi takie… imprezy – zwrócił się Sweater do Ramireza, krzyżując ręce na torsie odzianym w białą bokserkę. – Dałbym sobie rękę uciąć, że jeszcze kilka miesięcy temu wspominała, że za nimi nie przepada.
– Też o tym myślałem – przyznał. Na jego twarzy malowało się przejęcie. – Zmieniła się diametralnie.
– Przywalacie się – mruknął Blaze. – Kobieta znalazła sobie zamożnego faceta i teraz korzysta z życia. Zresztą kto na jej miejscu by nie skorzystał? Sportowe auta, pieniądze, drinki, piękne kobiety i odpoczynek. Marzenie.
– Wiesz, Shelton, niektórzy mają inne priorytety w życiu. – Zaśmiałem się cicho.
– Tak, tak… Dajcie się kobiecie nacieszyć życiem, a nie narzekacie – uciął i napił się wina.
Roman sposępniał.
– Fakt, mama od dawna nie była tak szczęśliwa. López traktuje ją jak księżniczkę, przynajmniej tak mi mówiła.
Resztę imprezy spędziliśmy w swoim skromnym gronie wraz z Teresą i Lópezem. Obserwowałem ich trochę. Wydawali się w sobie zakochani, zwłaszcza ona.
Zabawa coraz bardziej się rozkręcała. Kobiety pluskały się w wodzie, mężczyźni popijali trunki, natomiast my oglądaliśmy auta na podjeździe. López zostawił na chwilę swoją ukochaną i towarzyszył nam, przedstawiając każdy model samochodu po kolei.
Żałowałem jedynie, że nie ma ze mną Lei. Musiała zostać w Nowym Orleanie, bo ostatnio zbyt wiele obowiązków spadło na jej barki w biurze. Zadecydowaliśmy więc z chłopakami, że podróż do Meksyku będzie męskim wypadem.
Podczas gdy López zajął się rozmową z nami, Roman zacięcie dyskutował ze swoją mamą. Zdołałem usłyszeć, że wyznał kobiecie wprost swoją niepewność co do jej faceta. Teresa kazała mu się niczym nie martwić.
Gdy słońce już znikało za horyzontem, Acapulco ożywiło się jeszcze bardziej – było pełne kolorów. Moje oczy rozkoszowały się pięknym widokiem błękitnego oceanu, złocistej plaży i falujących palm.
– Pięknie tu, prawda? – zagadnął López.
Spojrzałem na niego.
– Owszem – przyznałem.
– A jeszcze piękniejsze są tu kobiety – rzucił i upił łyk wina.
– Powiedziałbym, że samochody – poprawiłem go, rzucając okiem na sportowe marki aut. – Wszystkie są twoje?
– Wszystkie.
– Fascynujące.
– Słyszałem od Teresy, że Roman interesuje się motoryzacją – zaczął López, uśmiechając się. – Chciałem mu się trochę przypodobać.
– Ja na jego miejscu po zobaczeniu takiej posiadłości i fur zastanawiałbym się, czy nie zajmujesz się czymś szemranym. – Poklepałem go po ramieniu i odwzajemniłem uśmiech.
– To znaczy?
– A bo ja wiem? Wyłudzaniem haraczy czy coś. – Wzruszyłem ramionami, oddalając się. – Pójdę się czegoś napić.
Dałbym sobie rękę uciąć, że pani Teresa również nie wie, czym dokładnie zajmuje się jej kochanek. Albo wie, tylko nic nie mówi.
Szukałem wzrokiem szklanek z wodą albo innym napojem, ale niczego takiego nie zauważyłem. Wszędzie znajdował się wyłącznie alkohol.
Moi kumple zdążyli już zagadać do dziewczyn. Ja usiadłem na jednym z leżaków, tuż obok starszego, siwego mężczyzny w gustownym garniturze, popalającego cygaro. Wyciągnąłem z kieszeni paczkę fajek i telefon. Chciałem znów napisać wiadomość do Lei, ale zrezygnowałem, bo wciąż nie odpisała mi na poprzednie. Telefonu również nie odbierała.
W tle prawie wszyscy zaczęli tańczyć do znanej mi brazylijskiej piosenki – Alibi. Obejrzałem się przez ramię i dostrzegłem Deana, Romana i Blaze’a, którzy bujali się w rytm muzyki obok atrakcyjnych dziewczyn.
Gdy nieco dłużej przyglądałem się tańczącym imprezowiczom, dostrzegłem znajomą białą czuprynę, a potem lśniące brązowe włosy. Zamrugałem kilkakrotnie, myśląc, że miałem jakieś omamy. Lea i Heather zostały w Nowym Orleanie. Nie pisnęły nam słowa, że wybiorą się do Acapulco. Mimo to wodziłem oczami z nadzieją i próbowałem odszukać je w tłumie ludzi. Zgasiłem papierosa i dźwignąłem się z leżaka.
Znieruchomiałem. Naprawdę ujrzałem Leę i Heather – wirowały w tańcu przy basenie, na sobie miały tylko bikini. Tańczyły razem, trzymając się za ręce i kręcąc biodrami. Skupiłem spojrzenie głównie na Lei. Jej półnagie, zgrabne i opalone ciało idealnie podkreślał biały strój kąpielowy. Zrobiło mi się gorąco.
Panie Boże, daj mi więcej wytrwałości przy tej kobiecie.
Kiedy jej oczy odnalazły moje, uśmiechnęła się kokieteryjnie, po czym przywołała mnie subtelnym skinieniem palców.
Już miałem do niej podejść, ale zwróciłem uwagę na tańczącą obok Blaze’a Heather. Chłopcy nawet nie zauważyli, że dziewczyny nas tu odwiedziły. Problem w tym, że Shelton bawił się u boku innych kobiet, szczerząc się przy tym jak głupi. Jego ukochana też to zauważyła. Ze sztucznym uśmiechem zdjęła słomiany kapelusz i założyła mu go na głowę.
Blaze znieruchomiał, być może poczuł mocny zapach perfum Heather.
„Heather” – wyczytałem z jego warg, gdy odwracał powoli głowę w stronę swojej kobiety.
– Niespodzianka – pisnęła przesadnie słodkim głosem.
No cóż, Blaze ma przejebane.
– Co wy tu robicie? – zapytałem Leę, gdy w końcu do niej podszedłem.
– Heather i Isa stwierdziły, że zrobimy wam niespodziankę – odpowiedziała wesoło i zarzuciła mi ręce na kark. – Ciężko im było odciągnąć mnie od pracy, ale w pewnym momencie miałam ich już dość i wzięłam wolne.
Dołączyli do nas Dean i Roman.
– Isa? A gdzie ona jest? – zapytał Sewater.
– Aaa, kłóciła się z taksówkarzem, bo nie dogadali się w rozmowie na temat polityki naszego kraju. – Nie wyglądała na przejętą tym faktem. Co więcej, śmiała się. – Znając Isę, to nie skończy…
– …póki koleś nie przyzna jej racji – dokończył za nią Dean, głęboko westchnąwszy. – Pójdę do niej, zanim porwie tego biednego taksówkarza, a potem zatłucze go na śmierć.
Lea wskazała im drogę, a moi kumple ruszyli taksówkarzowi na ratunek. Isabell poza swoją pracą była całkowicie inną osobą – zdecydowaną i zawziętą. Choć nie miała w zwyczaju negować czyjegoś zdania, to jeśli ktoś opowiadał głupoty, które nie mieściły się w głowie, uwalniała swoje drugie „ja”.
– Skąd wiedziałyście, gdzie jesteśmy? – zwróciłem się ponownie do Lei.
Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła z dala od tłumu.
– Heather ma lokalizację Blaze’a. Chciałyśmy wam zrobić fajną niespodziankę.
Z tego, co wiedziałem, oboje mieli dostęp do swoich lokalizacji, w razie gdyby coś się któremuś stało.
– Niespodzianka trochę nie wyszła… – Zerknęła gdzieś za mnie.
Domyśliłem się, że patrzyła na obrażoną Heather i swojego brata próbującego załagodzić sprawę.
Uśmiechnąłem się, patrząc na jej twarz muśniętą słońcem.
– Wyszła. Nikt się nie spodziewał, że przyjedziecie do nas. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że tu jesteście. – Ująłem w dłonie policzki dziewczyny, po czym czule pocałowałem ją w usta.
Lea uśmiechnęła się promiennie.
– Skoro już tu jesteśmy, to chodźmy potańczyć. – Przygryzła kusząco dolną wargę, splotła nasze dłonie i pociągnęła mnie w tłum tańczących ludzi.
Zaczęła się wić zmysłowo, ocierając o moje ciało, co sprawiło, że atmosfera między nami nabierała intymnego charakteru. Patrzyłem na nią z zachwytem, poruszając się lekko w rytm muzyki, i sunąłem dłońmi po jej rękach. Nie robiliśmy tego za często, bo taniec nie był moją mocną stroną, Lea również skarżyła się na swój brak umiejętności. Teraz jednak nie zaprzątaliśmy sobie tym głowy. Bawiliśmy się naprawdę dobrze.
Nagle muzyka zaczęła dudnić mi w uszach, następnie pojawił się w nich pisk, jakby ktoś mi przywalił. Ale przecież nikt tego nie zrobił. Lea nadal przy mnie tańczyła, inni również nie przerywali zabawy, moje ruchy zaś stawały się coraz wolniejsze. Na początku pomyślałem, że to z powodu tłumu, że po prostu nie chcę dłużej tu być – ani na tej imprezie, ani w tym domu.
Poczułem, jakby wokół mojej szyi zacisnęła się pętla. Brakowało mi powietrza. Widziałem jak za mgłą. Muzyka stawała się głośniejsza, to znów cichła. Nadal tańczyłem, choć robiłem to automatycznie i nie odnajdywałem już w tym radości, bo starałem się ukryć, jak bardzo źle się poczułem. Oblały mnie zimne poty, a gardło raptem wyschło na wiór i zaczęło piec.
– Raise, co się dzieje? – Usłyszałem głos Lei odbijający się echem w mojej głowie.
Nie odpowiedziałem. To chyba ta chwila, gdy zastygłem w miejscu. Straciłem władzę nad ciałem.
– Raise!
Zamknąłem oczy. Chyba upadłem. Jak szybko straciłem świadomość, tak szybko ją odzyskałem. Lea pochylała się nade mną, a jej twarz wyrażała przejęcie. Coś do mnie mówiła, ale ją zignorowałem. Wstałem o własnych siłach, wciąż zaćmiony tym, co się stało.
Wszyscy jak gdyby nigdy nic zajęli się sobą i wznowili zabawę. Wszyscy oprócz Lei. Słyszałem jej głos przy uchu. Mówiła coś, martwiła się. Drżącymi dłońmi dotknąłem swojej twarzy. Wydawała mi się obca.
Znikąd poczułem mokrą ciecz na koszulce. Dopiero jak obróciłem głowę, okazało się, że to jakiś mężczyzna na mnie wpadł i oblał drinkiem.
– Przepraszam bardzo, nie widziałem pana – powiedział ze skruchą w głosie.
Patrzyłem na niego beznamiętnie. W uszach szumiała mi krew, a gorąc spowodowany gniewem buchnął mi w twarz. Ledwo oddychałem przez nos. Moje nozdrza poruszały się gwałtownie. W oczach nieznajomego ujrzałem strach.
Byłem zdenerwowany. Chwyciłem go mocno za kark, wbijając mu palce w skórę, i zacisnąłem zęby. W tle rozległ się pisk jakiejś kobiety, ale nie zważałem na nic, interesowała mnie tylko ta jedna osoba. Mężczyzna był przerażony, próbował mnie odepchnąć, uwolnić się, lecz byłem za silny. Odniosłem wrażenie, że karmię się strachem tego człowieka.
– Puść mnie, błaga… – Zamilkł, kiedy chwyciłem go mocno za szyję.
Rzuciłem go na płytki przy basenie; mężczyzna uderzył o nie głową i z trudem rozchylił powieki. Pod nim zaczęła zbierać się kałuża krwi.
Nie miałem żadnych wyrzutów sumienia. Mało tego, nachyliłem się nad mężczyzną i zacząłem bić go po twarzy, jakby był moim workiem treningowym. Okładałem go pięściami, a widok krwi wypływającej z jego ust i nosa wywołał uśmiech na moich ustach.
– Jesteś złym człowiekiem! – zawyła moja ofiara.
Nie przejąłem się tym.
– Jesteś złym człowiekiem! – wrzasnął ktoś inny.
Zawahałem się.
Te same słowa wypłynęły z ust kogoś innego. A potem znowu. W końcu wokół mnie zebrała się grupka ludzi krzyczących nieustannie: „Jesteś złym człowiekiem”. Moje serce zaczęło bić szybciej. Wędrowałem wzrokiem po zebranym tłumie, a mój gniew ustawał. Na jego miejscu pojawiła się rozpacz.
– Nie – wydusiłem ochryple, kręcąc gorączkowo głową. – Wcale nie.
– Jesteś złym człowiekiem!
– Nieprawda! – krzyknąłem ze łzami w oczach.
Potem spojrzałem na swoje ręce pobrudzone świeżą krwią. Zacząłem się trząść, a żółć podchodziła mi do gardła. Jakby tego było mało, przed sobą ujrzałem pobitego do nieprzytomności człowieka.
– Nieprawda… – powtórzyłem, ale znacznie ciszej, nie będąc do końca pewnym tych słów.
Próbowałem się oddalić od tego miejsca, ale oni wszyscy za mną podążali, jak koszmary. Już miałem uciekać, kiedy przede mną wyrosła kelnerka z tacą pustych kielichów – zobaczyłem w nich swoją twarz, całą we krwi, w cudzej krwi. Nie zamierzałem już uciekać. Pozwoliłem, aby łzy spłynęły mi po policzkach.
Byłem złym człowiekiem.
Zamknąłem oczy, a gdy znów je otworzyłem, ujrzałem nad sobą swoich przyjaciół i Leę. Zamrugałem kilkakrotnie, czując głębokie zmieszanie. Dokładnie analizowałem miejsce, w którym się znajdowałem. Siedziałem na schodkach przy tarasie. Impreza przy basenie wciąż trwała.
– Co się stało? – spytałem matowym głosem.
– Zemdlałeś – odpowiedziała zmartwiona Lea, siadając obok. – Powiedz: boli cię coś?
Pokręciłem głową. Nic mnie nie bolało, po prostu zrobiło mi się słabo. Na domiar złego pierwszy raz od dawna poczułem nagły przypływ stresu i niepokoju.
– Dean, przynieś mu wody – poleciła Isa. Przykucnęła obok mnie.
Od dobrych czterech lat nie była już moją terapeutką, ale często jeszcze ze mną rozmawiała – nie jak z pacjentem, ale jak z przyjacielem.
Isabell poprosiła naszych przyjaciół, by się rozeszli, abym nie czuł się osaczony. Lea również odeszła. Zostałem tylko ze swoją byłą terapeutką.
Wszyscy myśleli, że omdlenie mogło mieć związek z moim zaburzeniem.
– To coś innego, Isa – powiedziałem stanowczo.
Koszmar.
RAISE
Dwa tygodnie później
Wsłuchiwałem się w głos kobiety, która siedziała na krześle przy biurku i opowiadała nic nieznaczące dla mnie rzeczy. Oczywiście się uśmiechałem, ponieważ chciałem sprawiać wrażenie, jakbym był niezmiernie zainteresowany tym, co ta małpa opowiada. Pozwoliłem sobie ją tak nazwać, bo wiecznie czepiała się mojego dzieciaka – Connora. Lea nic nie zdziałała swoją rozmową z tym babskiem, więc postanowiłem, że tym razem to ja wybiorę się na to nieszczęsne spotkanie.
– Jakie jest państwa zdanie? – spytała wesoło nauczycielka. Wyglądała dość staro. Jej twarz zdobiło multum zmarszczek.
Niesmaczne było to, że przez cały czas na mnie zerkała i potrafiła kilka razy w ciągu minuty poprawiać swoje bujne, rude loki i krótką, zwiewną sukienkę. Posłała mi flirciarski uśmiech, na który nie zwracałem większej uwagi. Znacznie bardziej interesowało mnie to, dlaczego ci ludzie tak na mnie patrzą. Jedyną przyczyną, jaka przyszła mi na myśl, był mój młody wiek… albo garnitur, który musiałem włożyć, a to dlatego, że nie miałem już żadnych innych ubrań. Lea przed wyjściem do pracy kazała mi zrobić pranie. I faktycznie je zrobiłem, ale byłem na tyle zaspany, że włożyłem do pralki wszystkie ubrania, które leżały na łóżku, w tym także czyste pary moich czarnych jeansów i koszule. Na bluzę było dzisiaj za ciepło. Nie chciałem ubierać się w jakieś szorty czy kolorową koszulkę, więc pozostał mi jedynie garnitur.
Chociaż Connor przed pójściem do szkoły twierdził, iż wyglądam w nim jak jakiś szef mafii. Za to Lea pewnie mnie zabije, jak się dowie, co odwaliłem z praniem.
Cóż, i tak będę ją kochać, nawet zakopany przez nią samą pod ziemią.
– Zakaz śmieciowej żywności w szkole to naprawdę dobry pomysł – odezwał się jeden z ojców.
– Ach, tak… – skomentowała znudzona. Jej wzrok padł na mnie. – Może pan Nazarov wygłosi swoje zdanie? – zaproponowała i posłała mi dwuznaczne spojrzenie.
– Przecież to jeszcze dzieciak. Co on wie o życiu? – wtrąciła się matka jednego z uczniów, choć w rzeczywistości wyglądała bardziej na babcię. – Na pewno nie wie, jak wychowywać nastolatka – prychnęła.
Wkurzają mnie starsi ludzie, którzy z automatu uważają, że młodzi nic nie wiedzą o życiu. Prawda może być zupełnie inna.
– Postawmy sprawę jasno… – zacząłem i uniosłem brwi, lustrując jej czerwieniejącą z nerwów twarz. – Nie przyszedłem tutaj wykłócać się, czy mam prawo do swojego zdania, czy też nie. Zajmij się lepiej swoim nochalem i nie wtrącaj go w cudze sprawy – dodałem ostro.
– Słucham?! – uniosła się, a oczy rozwarła, jakby zobaczyła we mnie zło wcielone.
Zignorowałem to. I tak już przesadziłem. Miałem jedynie tu przyjść, by porozmawiać z wychowawczynią Connora, aby dała mu spokój. Ostatnio jednak trudno było mi utrzymać nerwy na wodzy.
– Ten człowiek nie ma za grosz kultury!
Zacisnąłem zęby, nie patrząc już na nią. Rodzice innych dzieciaków szeptali między sobą, zapewne na mój temat.
Nauczycielka wydawała się zmieszana i skakała spojrzeniem między mną a wiedźmą.
– Yhm… – zaczęła; dźwięk jej głosu przypominał skrzypienie drzwi. – Na dziś zakończyłabym to spotkanie. Najważniejsze rzeczy już państwu przekazałam – oświadczyła pewniej i wstała z miejsca, przyglądając się przez chwilę każdemu rodzicowi. Na mnie ponownie dłużej zatrzymała wzrok. – Czy mogłabym zająć jeszcze dosłownie chwilkę, panie Nazarov?
Chryste…
– Tak, pewnie – mruknąłem.
Rodzice innych pociech wyszli, zostawiając nas samych. Stanąłem obok drzwi i wsunąłem ręce do kieszeni spodni. Zapadła między nami niezręczna cisza. Starsza kobieta usiadła na fotelu, po czym poruszyła gwałtownie ramionami, a jej piersi zafalowały. Zrobiła to specjalnie, nietrudno było się tego domyślić. Ze wszystkich sił starałem się nie okazać obrzydzenia tą postawą.
– Connor bywa naprawdę… nieznośny. Teraz widzę, po kim ma taki… – urwała, taksując mnie wzrokiem – …wręcz czarujący charakter – zadrwiła.
Zdążyłem się uśmiechnąć.
– Nawet jeśli jest pan tylko jego opiekunem – dodała.
– Staram się go wychować tak, aby poradził sobie w tym zepsutym świecie.
– Nietrudno zauważyć. – Zachichotała, po czym przygryzła dolną wargę.
Mam kilka sekund na ucieczkę.
– Imponujesz mi, Nazarov.
Zachowałem kamienny wyraz twarzy.
– Pan – poprawiłem ją.
– Nie krępuj się. W końcu zostaliśmy sami… – wymruczała. – Dawno nie widziałam tak gorącego faceta. Zastanawia mnie to, co kryje się pod tą czarną koszulą…
Zamrugałem, myśląc, że się przesłyszałem.
– Słucham?
Wstała ze skórzanego fotela i podeszła do mnie, głośno stukając szpilkami.
– Chcesz wiedzieć, jak to jest mieć w łóżku prawdziwą kobietę? – wyszeptała.
Woń jej ciężkich perfum powędrowała do moich nozdrzy. W pierwszej chwili myślałem, że się uduszę. Czułem silną pokusę, by powiedzieć tej babie, że już mam w łóżku najprawdziwszą kobietę, która dodatkowo nie będzie się hamować przed wytarganiem jej za te rude kłaki. Serio. To Heather nauczyła tego Leę. I nadal trudno mi stwierdzić, czy to dobrze, czy źle…
– A pani chce zostać zwolniona dyscyplinarnie?
W jej kocich oczach pojawił się błysk złości.
– To jest nasza pierwsza miła rozmowa i jeśli nie da pani Connorowi spokoju, będzie ostatnia – kontynuowałem ostrzejszym tonem głosu.
Odsunęła się i rozdymała nozdrza, rozwścieczona.
– Co ty niby możesz mi zrobić? – zadrwiła grubszym głosem, zupełnie niepodobnym do tego sprzed kilku chwil.
Nie odpowiedziałem, jedynie uniosłem kącik ust w lekceważącym uśmiechu.
– Naprawdę nienawidzę ludzi, którzy bez powodu znęcają się nad dziećmi – oznajmiłem lodowato, na co kobiecie zadrżała broda. – Nie pozwolę, aby ktoś taki jak pani dręczył psychicznie Connora.
Nigdy na to nie pozwolę, bo wiem, jak to jest.
Connor niedawno nam się przyznał, że to wstrętne babsko się nad nim psychicznie znęcało. Nauczycielka upokarzała go przy całej klasie, drwiła z błahych rzeczy albo obniżała bez powodu oceny. Byłem tak zdenerwowany, że jeszcze tego samego dnia planowałem znaleźć jej zasrany dom i przeprowadzić z nią ostrą rozmowę. Lea zapewniła mnie, że najpierw ona porozmawia z nią na spokojnie – zrobiła tak, tylko że to nie przyniosło żadnych rezultatów. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Na początku zastanawiałem się, jaka może być przyczyna jej zachowania w stosunku do Connora. Szybko jednak pojąłem, że nie ma żadnego powodu, który mógłby usprawiedliwić taki stosunek do jakiegokolwiek dziecka. Tacy ludzie często przynosili problemy z domu do pracy; znajdowali sobie ofiarę, która z jakiegoś powodu im się „nie podobała”, i wyładowywali się na niej.
– Jeszcze raz usłyszę, że pani się nad nim znęca, a porozmawiamy wtedy inaczej.
Kobieta pokręciła głową, śmiejąc się nerwowo.
– Groźby są karalne…
– Czyżby? – przerwałem jej płynnie. – To, co pani robi, również. Na spokojnie możemy się spotkać w sądzie. Mam na to czas.
Mógłbym równocześnie przenieść Connora do innej szkoły, ale to nie załatwi całego problemu, który tkwił w nauczycielce. Może inaczej: jeśli nie ten dzieciak, to znajdzie innego, nad którym będzie się znęcać.
Kobieta milczała, a jej warga drżała. Chyba zrozumiała, że na pewno tej sprawy tak nie zostawię.
– Do widzenia. – Po tych słowach wyszedłem z sali.
Od teraz Connor będzie nagrywał każde jej wypowiedziane słowo.
Omijałem młodych ludzi, którzy pałętali się po korytarzu i sprawnie uchylali mi się z drogi. Była przerwa. Spojrzenia uczniów nieśmiało zwracały się w moją stronę. Rozciągnąłem usta w uśmieszku i poprawiłem kołnierz czarnej koszuli.
Może naprawdę wyglądam jak jeden z gangusów, tak jak mówił Connor.
Szukałem wzrokiem Connora, miał tu gdzieś na mnie czekać. Adoptowałem go trzy lata temu. Najchętniej zrobiłbym to jeszcze wcześniej, ale musiałem w zupełności dojść do siebie. Na terapię skończyłem uczęszczać pół roku temu. Co jakiś czas miałem „przerwy”. W dalszym ciągu jednak brałem różne leki – to właśnie dzięki nim czułem się o wiele lepiej. Moja druga osobowość dochodziła do głosu o wiele rzadziej niż kiedyś. Wprawdzie w swoim „drugim wcieleniu” nadal zachowywałem się dość specyficznie, ale w końcu nie chciałem niszczyć sam siebie ani nikogo wokół. Mimo to między mną a drugim mną zawsze będzie jakiś spór. Jesteśmy zupełnie różni, dlatego już przyzwyczaiłem się do tego, że może być tylko OK.
To, co stało się pięć lat temu… to, co zrobiłem Lei, jej śpiączka, moja próba samobójcza, szpital psychiatryczny – wszystko zacząłem traktować jak sen. Zły sen. To właśnie Lila kazała mi tak traktować te wspomnienia. Jeszcze przez długi czas miałem pewne napady lęku, bałem się jej dotykać, stać obok i patrzeć na nią. Brzydziłem się tym, co zrobiłem. Obawiałem się, że znów ją skrzywdzę, choćby niechcący trącę łokciem. Może się to wydawać dziwne, ale to naprawdę mocno zakorzeniło się w mojej głowie. Pracowałem nad tym długo z moimi terapeutami. Starałem się również zmienić swoje złe nawyki, jak choćby przesadne reagowanie, gdy jestem zazdrosny – z tym od zawsze miałem duży problem. Byłem wściekły, kiedy jakiś typ patrzył na Leę. Teraz jest już lepiej. Nadal daleko mi do ideału, lecz pomimo złych przeżyć starałem się być najlepszą wersją siebie. Robiłem to nie tylko dla Lei czy przyjaciół. Robiłem to też dla siebie.
W przyszłym tygodniu wybierałem się do terapeuty. Ostatnio bywałem dość nerwowy czy zaniepokojony, ale to normalne, że czasem mam gorsze dni.
Przy wyjściu ze szkoły ujrzałem Connora. Opierał się o ścianę i grał na telefonie w towarzystwie kumpli. Teraz liczył sobie już czternaście lat, był średniego wzrostu i chudej postury. Miał wyraziste kości policzkowe, a długie brązowe włosy ciągle zaczesywał do góry. Wiecznie uśmiechnięta dusza towarzystwa – i właśnie za to go uwielbiałem. Umiał cieszyć się życiem. Nie przypominał już w żadnym aspekcie tego małego, smutnego chłopca, którego spotkałem na ulicy po raz pierwszy.
– Raise! – Niski głos Connora wyrwał mnie z rozmyślań. Stanął naprzeciwko. – Co tak patrzysz? Wyglądasz, jakbyś miał się za chwilę rozbeczeć.
– Nie mogę uwierzyć, że tak szybko dorastasz. – Otarłem niewidzialną łzę w policzka, po czym w mgnieniu oka pacnąłem go w plecy, a moja fałszywa rozpacz zniknęła. – Dobra, słuchaj, mamy problem. – Pociągnąłem go w stronę parkingu. Connor się nie sprzeciwiał. – Pomyliłem pranie. – Ściszyłem głos, jak gdybym się bał, że Lea czai się na mnie gdzieś za krzakami. – To znaczy… wrzuciłem wszystko razem do prania.
Dzieciak wybałuszył oczy i zatrzymał się w pół kroku.
– W takim razie to ty masz problem. Mnie w to nie mieszaj. – Wymierzył ostrzegawczo palec w moją stronę. Po chwili zbliżył się i również zniżył głos do szeptu: – Przede mną jeszcze całe życie.
Promienie słońca zatańczyły na jego przerażonej twarzy.
– A przede mną nie? Mam dopiero dwadzieścia sześć lat. – Posłałem mu bazyliszkowe spojrzenie. Znów ruszyłem w kierunku swojego samochodu. – A ta mała jędza mnie udusi.
Connor w odpowiedzi zaniósł się śmiechem gremlina.
Jeszcze go wrobię w tę sprawę.
– Ej, skoro twoje dni są już policzone, to mogę poprowadzić samochód pod dom? – spytał chyba najmilszym głosem, jaki mógłbym usłyszeć. Zatrzymał się przed maską czarnego dodge’a challengera.
Uśmiechnąłem się łagodnie i spojrzałem na chłopaka.
– Nie ma, kurwa, mowy.
I ja, i Lea mieliśmy z Connorem przyjacielskie relacje. Chciałem, by czuł się z nami swobodnie i nigdy nie bał się nam o czymś ważnym powiedzieć.
– Proszę, Raise… – Bezsilnie wyrzucił ręce w powietrze. – Przecież uczyłeś mnie już trochę i nic się nie stało!
– „Nic”? Na chwilę się zagapiłem, a ty nie umiałeś wyprostować kierownicy i wjechaliśmy w śmietniki – przypomniałem mu naszą ostatnią przygodę.
Connor obnażył zęby w niewinnym uśmiechu.
– Dobra, powtórzymy to innym razem, bo dziś wybieram się na randkę i dodge musi być w idealnym stanie. – W moim głosie pobrzmiewała obawa. Zerknąłem na lśniącą karoserię auta i zmrużyłem oczy, chcąc dostrzec, czy nie ma na niej żadnej rysy.
Naprawdę wybierałem się dziś na randkę. To znaczy… Lea jeszcze o niej nie wiedziała. Zamierzałem przyjechać po nią do pracy i zabrać ją w jakieś nasze miejsce. Ostatnio nie mieliśmy dla siebie czasu i to mnie dołowało.
– Po prostu traktujesz go jak swojego synka – prychnął, kiwając głową w kierunku samochodu. Po tych słowach wsiadł do środka; zostawił mnie w stanie kompletnego szoku. – A to tylko durny samochód! – dodał głośno z wnętrza.
Poczułem się, jakby ten dzieciak właśnie ugodził mnie prosto w serce.
– Nieprawda! – zaprzeczyłem w końcu. Docisnąłem dłoń do dachu wozu i delikatnie muskałem go opuszkami palców. – Spokojnie, on tylko tak żartował – szepnąłem przejęty.
Connor znów dostał ataku śmiechu.
Gdy w końcu wsiadłem za kółko, opowiedziałem mu o mojej rozmowie z jego wychowawczynią, następnie chłopak streścił mi swój dzisiejszy dzień w szkole. Zanim wyjechaliśmy z parkingu szkolnej placówki, zwróciłem uwagę na nastolatkę, która uśmiechała się w stronę Connora i nieśmiało machała mu dłonią. Blond włosy sięgały jej do wąskich bioder, a bladą twarz rozjaśniało słońce. Nie przyjrzałem się tej dziewczynie dokładniej, ale z powodzeniem mogłem założyć, że była naprawdę ładna.
Zerknąłem na dzieciaka siedzącego obok mnie. Wyczułem, co się święci.
– Twoja koleżanka, co? – Odpaliłem samochód.
– Coś sugerujesz?
Pokręciłem głową, choć drgał mi kącik ust.
– Po prostu pytam.
– Można tak powiedzieć. Jest nowa w tej szkole i tak średnio ogarnia język. Czasem jej pomagam – odpowiedział już zupełnie wyluzowany. Zsunął się nieco z fotela.
– Nie ogarnia języka? To skąd pochodzi? – zapytałem, odjeżdżając z parkingu.
– Z Rosji. Jakiś czas temu przeprowadziła się tu z rodzicami.
– Rosjan w rodzinie nigdy za wiele. – Mrugnąłem do niego, a on spojrzał na mnie z szokiem wymalowanym na twarzy. – Tylko żartuję.
Chłopak odetchnął z głęboką ulgą.
– Ale jeśli będziesz chciał w końcu… – zaakcentowałem ostatnie słowo – to dam ci poradnik na wyrwanie dziewczyny. Jak sam wiesz, jestem w tym mistrzem. Jedno spojrzenie i Lea od razu była moja. – Wyszczerzyłem się, co chwilę przeskakując wzrokiem to na niego, to na drogę.
Ostatnimi czasy już nie pędziłem po drogach jak wariat. Starałem się przystopować szaleństwo, które mi się załączało, gdy tylko czułem moc auta pod stopą, chyba że obok mnie była Lila. Wtedy jeszcze czasem lubiłem się poczuć, jakbyśmy znów byli nastolatkami.
Wciąż jeździmy z przyjaciółmi na szybkie rundki wyścigów, ale nie jest to już takie emocjonujące jak kiedyś… ani tym bardziej zarobkowe. Nie ma już z kim rywalizować. Zrobiło się tak jakoś… monotonnie. Na starych drogach, gdzie zawsze odbywały się rajdy, teraz zazwyczaj organizowano tylko imprezy i zloty aut. Maxa, mojego jedynego rywala, też brakowało. Nie dał znaku życia, odkąd zostawił mi list. Wszyscy zajęliśmy się pracą. Ja prowadziłem warsztat wraz ze Sweaterem. Lea pracowała w biurze jako prawa ręka swojego szefa – specjalistka ds. marketingu firmy, która produkuje zabawki dla dzieci. Roman non stop zmienia pracę, a w wolne dni zajmuje się tworzeniem gier komputerowych. Heather otworzyła butik, zaś Blaze pomaga jej w tym biznesie. Swoją drogą zaręczyli się rok temu, a w połowie czerwca ma odbyć się ich ślub.
Nie chciałem twierdzić, że wiedliśmy teraz nudne życie. Wiadomo, gdy jeszcze nie byliśmy pełnoletni, robiliśmy wszystko, by czuć adrenalinę, by się po prostu bawić. W pewnym momencie swojego życia, u mnie to było dokładnie w wieku dwudziestu sześciu lat, uświadomiliśmy sobie, że trzeba w końcu przystopować i dorosnąć. Wychodzenie na imprezy nie było już takie emocjonujące, a picie alkoholu czy branie jakiegokolwiek innego świństwa wydawało się niepotrzebne. Teraz, na tym etapie życia, miałem ochotę poleżeć w łóżku, przytulić swoją kobietę i obejrzeć Scooby Doo.
– Ta? – Parsknął śmiechem. – Lea mówiła, że to ona cię wyrwała.
– Ej, ej… – Oczy prawie wyszły mi z orbit. Coś mi jednak podpowiadało, że chłopak kłamał. – Wkręcasz mnie.
Zarechotał.
– To sam się jej zapytaj.
Zgarnąłem telefon do ręki, wybrałem numer do Lei i czekałem na połączenie. W międzyczasie ukradkiem zerkałem na jezdnię. Oczekiwałem sensownych wyjaśnień, dlaczego w tak ważnych sprawach okłamuje Connora.
Nie musiałem długo czekać, aż odbierze. Lea była tym typem człowieka, który zawsze podnosił słuchawkę. Ja niekoniecznie.
– Raise, nie uwierzysz! Miałam teraz przerwę na obiad i poszłam szybko na zakupy. Kupiłam taki cudowny róż! – Zapiszczała głośno. Musiałem odsunąć telefon od ucha, bo w przeciwnym razie straciłbym słuch na dobre. – Jest po prostu boski.
Na moich wargach błąkał się uśmiech. Uwielbiałem słyszeć, jaka jest szczęśliwa, nawet z powodu jakiegoś różu (tak, wiedziałem, co to takiego). W ciągu tych trzech lat wspólnego mieszkania dowiedziałem się, do czego służyły: mascara, bronzer, puder, podkład i reszta tych głupot. Nawet dzięki niej zacząłem stosować emulsję ze ślimaka i krem z naklejką słonia (miałem nadzieję, że nie jest naprawdę ze słonia). Moja twarz nigdy nie była tak gładka i ponętna.
– Ale zajebiście! – piszczałem wraz z nią. – A masz jakiś dla mnie, bo właśnie zbladłem, słysząc, jakie plotki na mój temat rozpuszczasz. – Mój głos stał się stanowczy.
Roześmiała się perliście.
– Wiedziałam, że w końcu o to poprosisz! – zaćwierkała znowu. – Jak tylko wrócę do domu, to opowiesz mi, jak ci poszło z tą rudą szmatą, a ja przy okazji zrobię ci świetny makijaż. Całuski!
Rozłączyła się, a ja patrzyłem zdezorientowany na drogę. Wywinęła się od wyjaśnień o plotkach, ale w domu jej przypomnę, które z nas zapoczątkowało naszą relację.
– Bardzo podoba mi się to, jak nazwała moją nauczycielkę – wtrącił rozbawiony Connor.
Spojrzałem na niego załamany.
– W wieku dwudziestu sześciu lat zacznę siwieć. Przysięgam.
Connor poszedł do swojego kolegi, który mieszkał kilka przecznic dalej od naszego mieszkania w centrum miasta, a ja pojechałem po Leę.
Specjalnie dziś sam zawiozłem Leę do pracy, aby potem przyjechać po nią jak za dawnych lat. Opierałem się o samochód, tuż pod masywnym budynkiem, w którym pracowała. Światło słoneczne prześwitywało przez gałęzie drzew z każdą chwilą coraz słabiej. Po raz kolejny spojrzałem na srebrny zegarek na nadgarstku. Wybiła piąta. W jednej dłoni trzymałem czerwoną różę, a drugą poprawiałem na przemian kołnierz koszuli i niesforne kosmyki czarnych włosów. W moim wyglądzie prawie nic się nie zmieniło poza tym, że chodziłem na siłownię i przybyło mi sporo kilogramów, a w tym i mięśni. Nie byłem już wychudzony jak kiedyś. Sweater twierdził, że niedługo nie zmieszczę się w drzwiach – to się nazywa najlepszy przyjaciel.
Usłyszałem stukot szpilek i już po chwili ujrzałem Leę wychodzącą przez szklane drzwi. Jej drobne, ale krągłe ciało opinała długa czerwona sukienka, a na ramiona zarzuciła krótką skórzaną kurtkę. Rysy twarzy Lei nieco się wyostrzyły. Włosy miała długie, za biodra – chyba najdłuższe, w jakich ją widziałem. Była przepiękna w każdym calu.
Uśmiechnąłem się promiennie na jej widok.
Dziewczyna szła pewnie przed siebie, ale w pewnym momencie się zatrzymała i obróciła w stronę drzwi. Chyba na kogoś czekała.
Moja twarz stężała, uśmiech się ulotnił, a mięśnie mocno napięły. Przy boku Lei szedł dobrze znany mi mężczyzna. Wyższy od niej o parę stóp. Jego przydługie, rozczochrane włosy kolorem przypominały złoto. Jasny garnitur niemal rozsadzały potężne mięśnie. Facet wykrzywił wargi w uśmieszku, nie spuszczając oczu z Lei.
To był nie kto inny jak Michael Jones – kuzyn Heather i szef Lei. Nie cierpiałem tego typa, ponieważ kilka miesięcy temu wyznał mojej kobiecie głębsze uczucia. Już raz mu powiedziałem, że jak położy na niej swoje obślizgłe łapy, to mu je odetnę. Nie przyłożyłem mu jeszcze tylko przez wzgląd na prośbę Lili i szacunek do jego kuzynki – Heather poprosiła mnie, abym nic mu nie robił, bo jest dość delikatny. Odpowiedziałem jej wtedy, że Jones jest pizdą, i na tym się to zakończyło. Od tamtej chwili Michael unikał mnie jak ognia i nie próbował żadnych sztuczek. Na razie.
Sfrustrowany potarłem powieki. Muszę wyluzować. Zacisnąłem zęby na tyle mocno, że aż zazgrzytały.
Jones potarł dłonią plecy Lei i posłał jej na pożegnanie uśmiech. Odszedł w kierunku parkingu dla pracowników. Dziewczyna, jak tylko mnie zauważyła, pomachała, po czym z radością ruszyła w moją stronę.
– Hej! – odezwała się i prędko wtuliła twarz w mój tors.
Na usta powrócił mi słaby uśmiech. Objąłem delikatnie jej szczupłe ramiona, starając się nie myśleć o Michaelu, z którym się żegnała.
– Czemu masz na sobie garnitur? – Jej głos zamienił się w bełkot.
Otworzyłem szerzej oczy.
– Yyy… długa historia. Potem ci opowiem – odpowiedziałem, w myślach już wybierając kolor trumny, w której mnie pochowa. – A jak w pracy? Nikt cię tym razem nie zdenerwował?
Odkleiła się od mojego torsu, a ja, korzystając z okazji, wyciągnąłem zza pleców czerwoną różę. W oczach Lili pojawiło się rozczulenie, a jej policzki zapłonęły uroczym rumieńcem. Zawsze reagowała tak samo.
– Dziękuję. – Powiedziawszy to, ujęła dłońmi moje lodowate policzki i pocałowała mnie czule w usta.
W takich chwilach czułem, jakbym dotykał milutkich chmurek. Całkowicie się rozluźniłem.
– I myślałam, że zapytasz raczej, czy Michael zachowywał się dziś należycie. – Zachichotała, robiąc krok w tył.
Wzruszyłem ramionami, choć gniew, który tłumiłem głęboko w sobie, chciał wypełznąć na zewnątrz.
– Masz gaz pieprzowy? – zagadnąłem już śmiertelnie poważnie.
Na czole Lei pojawiło się kilka zmarszczek.
– Mam.
– To dobrze, bo niektórzy ludzie są nieobliczalni – rzuciłem, wkładając wirujący na wietrze kosmyk jej włosów za ucho. – A scyzoryk? Może załatwię ci spluwę…
– Raise – zganiła mnie.
Czy z tym ostatnim przesadziłem? Jak dla mnie nie. Uważałem, że powinna mieć przy sobie coś, co pozwoliłoby jej obronić się przed napastnikiem, gdyby mnie nie było w pobliżu. A myśląc „napastnik”, miałem przed oczami Michaela.
– Nie ufam mu – wymamrotałem ponuro.
Delikatnie ujęła moją dłoń.
– Mówisz tak o każdym moim współpracowniku – obróciła to w żart i cicho się zaśmiała.
Zacmokałem z frustracją.
– Nie ufam żadnemu mężczyźnie.
I nie lubię blondasów, pomijając Kudłatego. AleFrank przesiadywał na odwyku. Było mu na tyle trudno wyjść z nałogu, że co jakiś czas do niego wracał.
Lila spojrzała na mnie karcąco. Wziąłem uspokajający wdech.
– Dokąd jedziemy?
Z kieszeni spodni wyjąłem paczkę fajek, wyginając wargi w triumfalnym uśmiechu.
– W pewne miejsce. Im mniej wiesz, tym lepiej – odparłem ochrypłym głosem.
– Mhm.
– Wsiadaj do auta – poleciłem.
– Lepiej mi powiedz, czemu masz na sobie garnitur.
Zamurowało mnie. Lea zmrużyła oczy.
– Yyy… To wina naszego kota. Pokłóciliśmy się i rozszarpał mi ubrania.
Pokręciła głową, podśmiechując się.
– Nie wygłupiaj się, tylko mów prawdę.
– Pomyliłem pranie. – Z zakłopotaniem podrapałem się po karku. – Uprałem ubrania, które zeszłego wieczoru poskładałaś na łóżku.
– D-u-r-e-ń – przeliterowała. Otworzyła drzwi od strony pasażera i wsiadła do środka.
– Wypraszam sobie! – burknąłem.
Byłem niewyspany. Ostatnio źle sypiałem i znów męczyły mnie koszmary. Śnił mi się albo mój nieżyjący brat i nasz rodzinny dom w Moskwie, albo rzeczy, których nawet nie potrafiłem zinterpretować. Jedyne, co przychodziło mi na myśl, to to, że miały związek z napięciem, jakie odczuwam.
Zająłem miejsce za kierownicą i odwróciłem się w stronę Lei. Była zdenerwowana. Włożyłem papierosa z powrotem do paczki, a tę wepchnąłem do kieszeni.
– Nie jesteś zła na mnie – wywnioskowałem.
Ściągnęła brwi.
– Nigdy nie reagujesz na podobne sytuacje złością – dodałem i uśmiechnąłem się lekko. – Co jedziemy zjeść?
Lea była po prostu głodna, nietrudno się tego domyśleć. Machnąłem ręką.
– Pizza, rozumiem – odpowiedziałem sobie sam i odpaliłem silnik.
Przymknąłem jedno oko, zerkając na Leę. Chciałem się upewnić, czy tym razem trafiłem, na jakie danie miała dziś ochotę. Na jej wargach błąkał się delikatny uśmiech.
Znam ją lepiej niż siebie.
Po pewnym czasie zmierzaliśmy już w kierunku jednej z wielu restauracji. Opowiadałem Lili, jak poszła mi rozmowa z nauczycielką Connora, a potem powróciliśmy do tematu prania. Przyznałem, że dziś rano nie czułem się za dobrze, dlatego wszystko pomyliłem. Lea kazała mi się niczym nie martwić.
Zatrzymałem się na czerwonym świetle i stukałem palcem o kierownicę, odruchowo rzucając okiem w tylne lusterko. Za nami stało BMW… i8 Roadster, jak mi się zdawało, w kolorze białym. Patrzyłem na nie dłużej, stanowczo za długo. Nie miało z przodu tablicy rejestracyjnej. Krew zaczęła mi szumieć w uszach, kiedy za kółkiem zobaczyłem coś dziwnego – kierowca nosił na twarzy kominiarkę.
Co, do…
Obraz przed oczami nagle stał się zamglony. Zamrugałem kilkakrotnie. Mocniej zacisnąłem dłonie na kierownicy i przestałem całkowicie słuchać Lei, choć jej głos bez przerwy odbijał się echem w mojej głowie. Oddychałem coraz ciężej, jakby kolczasty drut owinął się wokół mojej krtani. Wpatrywałem się w sygnalizację świetlną, ale nie widziałem na niej świateł. Wszystko mi się rozmywało, jakby na szybie zgromadziła się zbyt duża ilość kropel deszczu.
Głośne dźwięki klaksonów uderzyły we mnie niczym grom z jasnego nieba.
– Raise!
Poczułem uścisk na ramieniu. Mój wzrok powrócił do normalności, więc spojrzałem na zaniepokojoną twarz Lili.
– Jest zielone, jedź.
Kiwnąłem powoli głową i z ociąganiem ruszyłem w końcu z miejsca. Znów zerknąłem na tylne lusterko. Bmw jechało za nami.
Skręciłem w prawą stronę.
– Źle się czujesz? Zdawałeś się nieobecny.
Otarłem dłonią pot ze skroni i na nowo utkwiłem wzrok w lusterku. Ten samochód wciąż za nami podążał.
– Słyszysz mnie?
Na kolejnym skrzyżowaniu znów dodałem gazu i gwałtownie skręciłem w lewo.
– Zamyśliłem się… – Mój głos był wyprany z jakichkolwiek emocji. Odchrząknąłem i rozszerzyłem oczy, by lepiej widzieć drogę. – Sam nie wiem.
– Zrobiłeś się strasznie blady. Może zjedź na pobocze? – zaproponowała.
Spojrzałem w tylne lusterko. Podejrzane bmw nadal siedziało nam na ogonie. Byłem pewny, że nie reagowałem jak paranoik. Koleś miał kominiarkę na twarzy i cały czas za nami jechał. Zacząłem głowić się nad tym, gdzie wcisnąłem spluwę. Musiałem być przygotowany, jeśli nieznajomy zaraz nas napadnie.
– Lea, posłuchaj mnie teraz… – Umilkłem zdenerwowany i nie dokończyłem, bo głośny ryk silnika sprawił, że serce podeszło mi do gardła.
Bmw nas wyprzedziło i prawie spowodowało wypadek, wpadając na skrzyżowanie przed samochód, który wyjechał z prawej strony. Ogień wystrzelił z wydechu, a chmury gęstego dymu wzniosły się w powietrze. Szyby auta, które nas „śledziło”, były przesadnie przyciemnione.
Przycisnąłem stopę do pedału hamulca i wóz zwolnił. Bmw zaczęło krążyć po skrzyżowaniu, tym samym wstrzymując ruch. Między wysokimi budynkami mieszkalnymi poniósł się huk klaksonów, wciśniętych przez zdenerwowanych mieszkańców.
– Co ten człowiek odwala? – spytała retorycznie Lea.
Zaparkowałem auto przy chodniku. Teraz niemożliwe byłoby przejechać przez skrzyżowanie. Mogłem wycofać i zawrócić, ale coś mnie powstrzymało – jakby cały ten niepokój, który jeszcze chwilę temu mi towarzyszył, unieruchomił mi kończyny.
Kierowca i8 przestał robić pętle na drodze i z piskiem opon popędził w naszą stronę. Śledziłem każdy jego ruch. Gdy się do nas zbliżył, zwolnił. Opuścił szybę i obrócił głowę, by obrzucić nas ostrym jak brzytwa spojrzeniem.
Nie byłem w stanie rozpoznać, kim był ten człowiek. Widziałem jedynie jego jasnobłękitne oczy i wąskie usta układające się w drwiący uśmieszek. Mimo to zachowałem kamienny wyraz twarzy.
Odjechał, zostawiając nas w ogromnym szoku i kłębach dymu z wydechu, z mnóstwem pytań w głowie. Nie zrobił nic więcej poza tym, że popatrzył mi w oczy, jakby chciał tym we mnie wzbudzić strach. Czy to zrobił? Nie. Czułem niepokój, ale ten nie był związany z nim. Trudno mi to wyjaśnić.
– Wiesz, kto to? – zapytała Lea. Musnęła palcami moje ramię.
Nieco się spiąłem pod wpływem jej dotyku. Odchrząknąłem i schyliłem głowę.
– Nie wiem.
Zacmokała.
– Patrzył na ciebie tak, jakby co najmniej cię znał.
Mój telefon zawibrował. Zerknąłem na wyświetlacz. Wiadomość pochodziła z… Telegramu. I to od jakiegoś nieznanego numeru, z nazwą użytkownika „999”. Zgarnąłem urządzenie i odczytałem SMS-a.
999:
Jutro o dziewiątej wieczorem. W Dzielnicy Francuskiej.
Zassałem dolną wargę, zastanawiając się, kim może być ten kierowca. Wiedziałem jednak jedną rzecz – jeśli ktoś pisał tego typu wiadomości, to oznaczało wyścig. Tylko… czemu w Dzielnicy Francuskiej? Ostatnio często jeżdżą tamtędy gliny.
Widziałem kątem oka, że Lila też przeczytała wiadomość na moim telefonie. Uśmiechnęła się, gdy uniosłem na nią wzrok.
– Ktokolwiek to jest, pokażesz mu, na co cię stać.
RAISE
Wraz z Deanem od jakiegoś czasu skupialiśmy się na diagnozowaniu problemu z silnikiem jednego z samochodów w warsztacie. Nasza siedziba mieściła się blisko domu Sweatera, czyli tuż za centrum. Pracowaliśmy tu pięć dni w tygodniu i nie narzekaliśmy na brak klientów (pewnie zasługa leżała w naszych niezwykłych zdolnościach). Lubiłem tę pracę – w końcu były tu auta i mój najlepszy kumpel – ale… ale nie dziś. Miałem już dość dzisiejszego dnia w tym miejscu. Rano, kiedy otwierałem warsztat, byłem tak rozkojarzony, że przytrzasnąłem sobie palce bramą. A potem przywaliłem głową w podwozie. Dziś ewidentnie miałem swój piątek trzynastego.
Przestałem sprawdzać układ zapłonowy i wyprostowałem plecy, rozglądając się nerwowo po warsztacie. Niedawno zrobiliśmy tu remont. Zewnętrzne ściany pomalowaliśmy na czerwono i zawiesiliśmy kilka felg dla ozdoby. I to by było na tyle. Dean i tak twierdził, że to dużo jak na nasze możliwości i pomysłowość.
– Dobra, bierz miernik i lecimy – polecił Dean, kiwając do mnie głową.
Pot ściekał mi po skroniach i spływał do suchych warg. Odkąd tylko wstałem, pociłem się przeraźliwie. Zacisnąłem zęby, ponownie zaglądając do auta. Z szafki wyciągnąłem miernik napięcia, by sprawdzić w końcu, czy świeca generuje odpowiednie iskry. Zanim jednak cokolwiek zrobiłem, narzędzie wypadło mi z oblepionej potem dłoni, po czym wylądowało z brzękiem na podłodze. Wziąłem głęboki wdech i schyliłem się, aby je podnieść. Na swoje nieszczęście uderzyłem biodrami o skrzynkę z narzędziami, która z hukiem poleciała na podłogę.
– Chuj z taką robotą – warknąłem.
Sweater przestał opierać się o maserati i spojrzał na mnie, śmiejąc się wniebogłosy. Gwałtownie zgarnąłem szmatkę z szafki obok, żeby wytrzeć brudne, spocone ręce. Kąciki moich ust drgnęły w nikłym uśmiechu, ale tylko dlatego, że Dean miał zaraźliwy śmiech.
– Co z tobą, stary? – zapytał, podchodząc. Na jego czole ukazało się kilka zmarszczek. – Od rana jesteś nerwowy i roztrzepany. Dawno cię takiego nie widziałem.
Ranek miałem stosunkowo spokojny, ale gdy wsiadłem do samochodu i ruszyłem do pracy, ciągle doskwierało mi dziwne uczucie bycia obserwowanym. Wciąż się odwracałem oraz obsesyjnie sprawdzałem lusterka.
– Dysocjacja się zbliża? – dopytał, bo przez chwilę nie odpowiadałem.
Wzruszyłem ramionami, wyciągając paczkę fajek z kieszeni roboczych spodni.
– Nie, to nie to – mruknąłem. – Mówiłem ci rano o tym moim dziwnym uczuciu.
– Że ktoś cię śledzi? – zagadnął. – Nie wziąłem tego aż tak poważnie, bo często się zdarzało, że ktoś nas śledził. Ciebie, mnie czy resztę chłopaków. Pamiętasz, jak kiedyś z czarnego land rovera wysiadło kilku złodziejów, a ja wjechałem im w tył tego złomu?
Uśmiechnąłem się szerzej i wcisnąłem przycisk na ścianie, by drzwi się rozsunęły.
– Ale to coś innego – stwierdziłem, a uśmiech zniknął mi z twarzy.
Wsunąłem fajkę między wargi, po czym wyszedłem na świeże powietrze. Stanąłem obok ściany budynku, próbując wygrzebać zapalniczkę z kieszeni spodni. Słońce wisiało na niebie i jeszcze bardziej rozgrzewało moje ciało w roboczych ubraniach z grubego materiału. Odpaliłem papierosa, a za sobą usłyszałem ciężkie kroki.
– To wytłumacz mi, o co tutaj chodzi. Rano nie było czasu, by o tym pogadać – zaczął znów Dean, stając obok mnie. Szturchnął moje ramię. – I jeszcze nie mieliśmy przerwy, więc teraz ją sobie zrobimy. Przy okazji zamieniam się w słuch.
Czułem, jak w moim gardle formuje się gula. Do tego wszystkiego dochodziła ta wiadomość od nieznajomego gościa w kominiarce. Powinienem czuć się podekscytowany, bo najwyraźniej szykuje się jakiś wyścig, coś mocnego, nawet jeśli ten ktoś jest moim wrogiem. A jednak na samą myśl o tym skręcało mnie w żołądku.
Wypuściłem dym, który uniósł się i rozpłynął w powietrzu.
– Wyczuwasz, że ktoś faktycznie chce ci zaszkodzić? – Głos kumpla przebił się przez gonitwę myśli w mojej głowie. – To ten ktoś wysłał ci tę wiadomość?
Zaciągnąłem się ponownie, patrząc twardo przed siebie.
– Może – odparłem ochryple. – Chyba mam jakieś złe przeczucie.
– To znaczy?
Przygryzłem wnętrze policzka, zerknąwszy na kumpla. Ciepłe spojrzenie jego czekoladowych oczu dodawało mi otuchy. Z trudem przełknąłem ślinę i ponownie utkwiłem wzrok w drodze, po której przejeżdżały samochody. Strzepnąłem popiół z fajki, rozglądając się w popłochu w poszukiwaniu białego bmw i8 bez tablic rejestracyjnych. Gdy nigdzie go nie zauważyłem, zdołałem rozluźnić spięte mięśnie.
– Zobaczymy.
Między nami zapadła cisza, przerywana jedynie dźwiękami dochodzącymi z ulicy. Czułem, że Dean nie spuszczał mnie z oka.
– Jak tylko ktoś będzie do ciebie skakał, to osobiście wbiję mu to w dupę. – Uniósł klucz szesnastkę, a ja się roześmiałem. Sweater za to wyglądał na całkiem poważnego i pewnego swoich słów. – Jadę tam z tobą. – Ostrzegawczo zamachał mi narzędziem przed oczami.
Wziąłem kolejnego bucha, przypominając sobie, że Dean miał plany na dzisiejsze wieczór i noc.
– Masz randkę – przypomniałem. – I to z naprawdę niezłą laską.
– Sądzisz, że wystawiłbym najlepszego kumpla w potrzebie, bo mam randkę z jakąś nieznajomą? – prychnął, wsuwając dłoń do kieszeni spodni. – Zresztą nawet nie wiem, po co ja chciałem iść na tę randkę.
– Szczerze? Masz obok siebie Isę oraz… – Nie dokończyłem, choć chciałem jeszcze wspomnieć o jego trenerce boksu.
– Ta wiedźma? – rzucił konspiracyjnie i gniewnie zmarszczył gęste brwi. – Nie wiesz, co mówisz, stary. To potwór w ludzkiej skórze.
– Nie tak dawno mówiłeś, że kręcą cię te jej humorki.
– No właśnie: mówiłem. – Jego oczy zionęły przerażeniem. – Choćby i Roman miał w końcu babę, a ja nie, to i tak już nie umówię się więcej z tym pomiotem szatana!
Uniosłem ręce w geście poddania i się zaśmiałem.
Często żartowaliśmy sobie z chłopaków, że nie potrafią znaleźć kobiet. Sweater i Ramirez założyli się o to, który szybciej przestanie być singlem. Roman próbował wyrywać dziewczyny na portalach randkowych, ale kiepsko mu to wychodziło, więc pogrążył się w świecie gier komputerowych. Za to Dean… Jak wiadomo, Dean to flirciarz oraz kobieciarz, lecz żywi też urazę do kobiet. Nie chciał znowu poczuć się jak z Alice. Byli ze sobą dosłownie chwilę, a ta i tak w tym czasie rozkładała nogi przed innym i pozostawiła ranę w jego sercu. Zerwali ze sobą, a co najważniejsze, Lea również nie miała już kontaktu z tą rudą babą.
– Czujesz się już lepiej? Nerwy ustały?
Wyrzuciłem niedopałek i przydepnąłem go butem.
– Ta, jest lepiej. Wracajmy do pracy.
Do domu wróciłem po trzeciej. Ugotowałem makaron z sosem i trochę posprzątałem. Mieszkaliśmy w mieszkaniu na najwyższym piętrze jednego z apartamentowców w centrum miasta. Pomimo nowoczesnego stylu, w jakim urządziliśmy wszystkie pomieszczenia, było tu przytulnie. Stanąłem przed ogromnymi oknami i drzwiami na balkon, za którymi rozciągał się widok na miasto. Promienie słoneczne przedzierały się przez chmury, malując na niebie odcienie różu i pomarańczu.
Psychicznie wciąż czułem się źle. Nie wiedziałem, co by było, gdybym nie brał leków. Zapewne zakopałbym się w łóżku i spał albo przewijał filmiki na TikToku od rana do nocy. Byłem jakiś słaby, nerwowy, zirytowany i znużony monotonnością jednocześnie. Może powinienem spróbować czegoś nowego? Miałem nadzieję, że dzisiejsza noc spędzona za kółkiem trochę polepszy mi nastrój.
Przez ostatni czas stałem się miękki… tak sądzę. Często nachodziły mnie myśli, że chciałbym, aby moja druga osobowość znowu się pojawiła i wypełniła nieco tę pustkę, która siedziała mi w głowie. Czasem była bardziej dotkliwa, innym razem mniej. Jako Chase miałem wywalone na wszystko i wszystkich. Liczyłem się wtedy tylko ja, nic mnie nie trapiło.
Wziąłem głęboki wdech i poszedłem do sypialni. Przekraczając próg pokoju, od razu ujrzałem Vodkę – spał na łóżku. Uśmiechnąłem się pod nosem, jednak mój uśmiech szybko zbladł. W promieniach słońca wśród kociej sierści dostrzegłem siwe pasma. Stanąłem przed materacem zesztywniały. Dopiero teraz doszło do mnie, i to z pełną mocą, jak stary był Vodka. Nie biegał już tak, jak kiedyś. Teraz chodził wolno, mniej energicznie. Każdego dnia tulił się do mnie, jakbym miał wyjść i już nie wrócić albo może… jakby to on miał zniknąć przed moim powrotem.
Poczułem przeraźliwy ból w sercu. Zrozumiałem, że mój najlepszy przyjaciel kiedyś w końcu odejdzie. Był pierwszym stworzeniem, które mi pomogło… Nie bał się mnie, gdy dla wszystkich innych byłem potworem.
Oddech uwiązł mi w płucach, a oczy zaczęły piec. Pokręciłem głową, by odgonić złe myśli i się uspokoić. Wmawiałem sobie, że nie powinienem się tym zadręczać. Vodka nadal tu był. Żył z nami. Powinienem się cieszyć, a nie snuć czarne scenariusze.
Położyłem się ostrożnie na łóżku. Nie byłem śpiący, ale chciałem poleżeć z Vodką. Ułożyłem wygodnie głowę na poduszce, a kot otworzył szmaragdowe oczy i na mnie spojrzał. Kącik ust drgnął mi w lekkim uśmiechu. Wyciągnąłem rękę w stronę grzbietu zwierzaka i zacząłem go leniwie drapać.
A potem zasnąłem.
Obudził mnie troskliwy dotyk na twarzy. Czyjeś zimne opuszki palców muskały moją skórę. Z trudem otworzyłem oczy i ujrzałem Leę. Leżała obok, podpierając się na łokciu.
– Kiedy wróciłaś? – spytałem zaspanym głosem.
– Niedawno. Jak się czujesz? – Przysunęła się bliżej. Zapach jej słodkich perfum dotarł do moich nozdrzy.
– W porządku. – Położyłem rękę na jej biodrze; miała na sobie jedynie moją koszulkę, która była na nią za duża.
Nie okłamałem Lei. Naprawdę poczułem się lepiej, gdy tylko ją zobaczyłem po tylu godzinach rozłąki. Irytowało mnie już, że tak rzadko się widywaliśmy. Niektórzy lubili mieć dużo przestrzeni dla siebie i nie mieli problemu, gdy widzieli się ze swoją drugą połówką raz na kilkanaście godzin. Ja wręcz przeciwnie. Kochałem towarzystwo mojej Lili i miałem potrzebę mieć ją ciągle przy sobie. Niestety to nie takie łatwe.
– A ty jak się czujesz? Jak w pracy? Jadłaś coś w ogóle?
– Było w porządku, ale miałam dużo rzeczy do zrobienia. – Westchnęła i zaczęła przeczesywać moje przydługie włosy palcami. Na jej twarzy pojawił się grymas, odwróciła wzrok. – I nie jadłam, bo nie zdążyłam.
Ściągnąłem brwi. Uniosłem się i oparłem plecy o wezgłowie łóżka. W ostatnich dniach Lea rzadko coś jadła. Zarzekała się, że nie miała czasu, że nie mogła albo tego typu wymówki.
– Zrobiłem obiad.
Uśmiechnęła się, przygryzając lekko dolną wargę.
– Później zjem. Nie jestem głodna.
– Lea – skarciłem ją zmęczonym głosem. Zacisnąłem rękę na jej biodrze i przyciągnąłem dziewczynę do siebie. – O co chodzi?
Wzruszyła ramionami i zaczęła bawić się kosmykami moich włosów.
– Trochę mi się przytyło, a najbardziej na brzuchu.
– Słucham? – Zaśmiałem się cicho, jakby co najmniej sobie ze mnie żartowała. – Gdzie niby przytyłaś? – Podwinąłem Lei koszulkę, po czym oboje spojrzeliśmy na jej brzuch. – Zobacz, jest idealny.
Dziewczyna poruszyła się nerwowo.
Przyłożyłem dłoń do jej brzucha i zacząłem zataczać kółka po delikatnej skórze. Lea spięła się mocniej i cały czas spoglądała na moje ruchy.
Leżeliśmy w ciszy przez jakiś czas.
Byłem lekko zdezorientowany, że aż tak zainteresował ją ten widok. Powoli przysunęła głowę bliżej mojego ramienia i się przytuliła.
– Wiesz co? – zagadnęła.
Mruknąłem, by kontynuowała. Musnąłem wargami jej skroń.
– Młodsi już nie będziemy.
Zastygłem. Serce mocniej obiło mi się o żebra, a w gardle pojawiła się gula nie do przełknięcia. Wiedziałem, do czego zmierzała. Na samą myśl dostałem dreszczy.
Chyba to wyczuła, bo przesunęła dłonią po moim ramieniu. Chciała mnie tym uspokoić.
– Ja… – zająknęła się speszona. – Zawsze unikasz tematu dzieci jak ognia. I wiem czemu, to zrozumiałe, kochanie. – Obróciła głowę. Spojrzała mi głęboko w oczy. – Ale… – Uśmiechnęła się, jakby na wspomnienie czegoś. – Czasem wyobrażam sobie… nasze dzieci. Że mają twoje oczy. Twój uśmiech. Że odziedziczyły nasze… czasem trudne charaktery, może i nawyki. Wyobrażam sobie, że patrzę na mniejszą kopię ciebie i siebie. Na kogoś, kto powstał z naszej miłości. – Zaśmiała się. Chyba poczuła się niezręcznie, bo zakryła dłońmi twarz.
Nie zdziwiło mnie, że znów do tego wróciła. Przez cały czas unikałem rozmowy o dzieciach. Nie potrafiłem o tym rozmawiać i Lea zawsze to rozumiała… a raczej starała się zrozumieć. Jednak zdawałem sobie sprawę, że to tylko kwestia czasu, aż ponownie poruszy ten temat. Było mi przykro, ale starałem się to tuszować. Nie chciałem, by tak się z tym czuła. Naprawdę pragnąłem dać jej wszystko, ale… tego chyba nie mogłem. Dzieci to za dużo.
Nasze dzieci. Mają twój uśmiech. Mniejsza kopia ciebie i mnie.
Odgoniłem jej słowa, które odbijały się echem w mojej głowie, i zamknąłem oczy. W głębi duszy byłem zdruzgotany tym, co usłyszałem.
– Ty jesteś moją rodziną – wyszeptałem. Odciągnąłem ręce, którymi zasłaniała twarz. – Razem tworzymy rodzinę. Ja, ty, Connor i nasi przyjaciele.
Uśmiechnęła się mizernie. Wiedziałem, że to było dla niej trudne. Z każdym coraz to smutniejszym spojrzeniem Lei coś ostrego wbijało mi się w serce i wchodziło głębiej. Nie wiedziałem, co powiedzieć.
– Tak, mamy Connora. On już jest naszym „dzieciakiem”. – Zachichotała, wtulając głowę w zagłębienie mojej szyi.
Uniosłem wzrok na okno i patrzyłem nieruchomo przed siebie.
– Ładnie pachniesz.
Przygryzłem wnętrze policzka. Fakt faktem, że przepracowałem swoje traumy. Mogłem o nich myśleć bez strachu przed nagłym pojawieniem się dysocjacji. Pozostał jednak we mnie uraz. Bałem się zostać ojcem, bo… co, jeśli będę taki jak mój własny?
– Przepraszam, że teraz zaczęłam ten temat. Nie czujesz się ostatnio za dobrze i jeszcze teraz z tym wyskoczyłam… – Odsunęła się, po czym spojrzała mi w oczy ze skruchą. – Po prostu zapomnijmy o tym. Jest dobrze, jak jest. – Pocałowała mnie w usta.
Nie zdążyłem zareagować, nim wyślizgnęła się z łóżka.
– I dobija siódma. Pojadę po Connora do tej jego nowej koleżanki. – Przygładziła dłońmi zmięty materiał koszulki. – Może coś z tego będzie. – Poruszyła sugestywnie brwiami.
– Ja miałem pojechać – zauważyłem, obserwując każdy jej ruch.
– Zrobię jeszcze zakupy. Odpocznij sobie. – Uśmiechnęła się uroczo.
Obeszła łóżko i po drodze pogłaskała śpiącego kota. Potem wyszła, zostawiając mnie w pokoju. Słyszałem jedynie dźwięk tykającego zegara na ścianie. Ramiona ułożyłem wzdłuż boków. Było mi przykro, gdy patrzyłem na twarz Lei i widziałem maskę. Ona wcale nie chciała się uśmiechać czy śmiać. Bolało ją to.
Chciałem dać jej szczęście. Chciałem dać jej wszystko, łącznie z rodziną, której pragnie. Ale na ten moment to jeszcze niemożliwe.
Krótko przed dziewiątą wziąłem się w garść. Przebrałem się w koszulę i odpiąłem kilka guzików przy samej szyi. Spojrzałem w swoje odbicie i napiąłem ramiona.
Nie wyglądałem już jak rozklejony chłopiec. Przyjąłem twarz osoby, którą muszę się stać, by inni nie weszli mi na głowę. Swoje prawdziwe uczucia pokazywałem tylko przy zaufanych osobach. Nie zrobiłbym tego przy ludziach, którzy potem mogliby to wykorzystać przeciwko mnie, a takich śmieci było tu pełno. Nie. Ze ściągniętymi brwiami, spojrzeniem, którym mógłbym rozerwać czyjąś duszę na strzępy, i ustami wygiętymi w gwiazdorskim uśmiechu wyglądałem na silnego człowieka. W głowie również przestawiłem sobie kilka rzeczy. Starałem się uciszyć wszystkie myśli, które mnie gnębiły.
Lea i Connor wrócili do domu jakiś czas temu. Ona przebierała się w naszej prywatnej łazience, a chłopak stał obok mnie i cały czas przyglądał mi się maślanymi oczami.
– No proszę! – zaskrzeczał, jakby zaraz z frustracji miał się sam obedrzeć ze skóry. – Dawno mnie tam nie było.
– Dzisiaj może być tam niebezpiecznie – skwitowałem, odnajdując jego spojrzenie w lustrze. – I nie rób takich oczu. To działało, jak miałeś dziesięć lat, a nie teraz, stary koniu.
– Moi koledzy ciągle mnie pytają, kiedy będę na kolejnym wyścigu, i proszą, żebym pokazał im jakieś filmiki. Nie mogę ich zawieść…
Jego błagania przerwał dźwięk przychodzącej wiadomości. Zerknąłem na telefon, który leżał na komodzie. Ekran się świecił. Zgarnąłem urządzenie i z ociąganiem przeczytałem wiadomość.
999:
Czekam na ciebie.
Moje nozdrza zafalowały z nerwów. Wystukałem na ekranie:
Ja:
Kimkolwiek jesteś, czekaj dalej. Lubię się spóźniać. I może to nawet lepiej dla ciebie, dłużej pożyjesz.
Odpowiedź przyszła szybciej, niż się spodziewałem.
999:
Zobaczymy, kto dłużej pożyje.
Wyłączyłem telefon.
– Connor, dziś naprawdę odpada. Obiecuję ci, że następnym razem zabierzemy cię ze sobą. – Spojrzałem na chłopaka, który posmutniał, ale przytaknął.
Nigdy się nie buntował, jeśli kategorycznie mu czegoś zakazywaliśmy.
– Szkoda.