I Wanna Fall. Dark Side - Aleksandra Nil - ebook + audiobook
BESTSELLER

I Wanna Fall. Dark Side ebook i audiobook

Aleksandra Nil

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

155 osób interesuje się tą książką

Opis

Kontynuacja historii bohaterów z I Wanna Fall. Bright Side 

Po wypadku Raise’a świat Lei zupełnie się zmienia. Chłopak wydaje się kimś zupełnie innym. Jest zimny, niedostępny, obcy. Dziewczyna nie wie, co ma o tym wszystkim myśleć. Jedyne, co czuje, to ból złamanego serca.

Jakby tego było mało, oskarżenia i podejrzenia, kto może być odpowiedzialny za wypadek, rozchodzą się falą wśród znajomych. Najbardziej podejrzanym jest były przyjaciel chłopaka Max, który – wiadomo – szukał zemsty.

To nie koniec kłopotów Lei. Dziewczyna wciąż dostaje wiadomości od „nieznanego numeru” i jest pewna, że Max ponownie próbuje zakłócić jej spokój. Wydaje się, że nic już nie będzie dobrze, a ona i Raise zmierzają do ciemnego, ponurego tunelu, gdzie nic nie przełamuje ciężkiego, duszącego mroku.

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                                                                                                            Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 738

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 20 godz. 37 min

Lektor: Agnieszka Baranowska
Oceny
4,6 (2539 ocen)
1913
348
164
82
32
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Jashxe

Nie oderwiesz się od lektury

Jedno wielkie Wow. Nie spodziewałam się tego ze książka będzie az tak dobra. Rzadko co płacze na książkach a tutaj to wylałam ocean ich. Zabrakło mi az słów żeby opisać tego co tu się zadziało. Napewno jak przyjdzie mi wersja papierowa to do niej jeszcze raz wrócę. Dziękuje Olu za to ze stworzyłaś i wanna fall
167
XxblackrosexX

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam, bardzo podobało mi się jak autorka przedstawiła wątek problemów raise’a naprawdę jest widać, że autorka przygotowała się do przedstawienia tych problemów. Poza tym książka trzyma w napięciu. Nie spodziewałam się takiego plot twistu w książce, pozytywnie mnie on zaskoczył, ponieważ nigdy bym nie rozmyślała, że coś podobnego mogłoby się stać, jestem pełna podziwu i szoku, że autorka wymyśliła ten wątek. Nie mogłam oderwać się od książki, każdy jej fragment był ciekawy i pełen emocji. Książka była mocna niektóre sceny były wręcz „przerażające, obrzydliwe” zdecydowanie książka zalicza się do gatunku dark romance jak sama autorka mówiła. Główni bohaterowie byli realistyczni a nie wyidealizowani, jak pojawiały się momenty z przyjaciółmi miało się wrażenie, że zawsze staną za sobą murem. Książkę oceniam na 5/5
146
karolinka2506

Dobrze spędzony czas

Książka porusza tak bardzo ważne i ciężkie schorzenia a czasem są napisane w bardzo dziecinny sposób. Czasem nie dało się tego czytać. W późniejszych etapach książki było już lepiej ale na samym początku zraził mnie styl pisania
40
Ameleczka007

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna, za mocna książka
42
Emily150720

Nie oderwiesz się od lektury

Jednym słowem: kocham.
42

Popularność




I Wanna Fall

Dark Side

Copyright ©

Aleksandra Nil

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2024

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

All rights reserved

Redakcja:

Agata Bogusławska

Korekta:

Joanna Błakita

Aga Dubicka

Iwona Wieczorek-Bartkowiak

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

Autorka rysunku:

Natalia Piana (natine_czyta)

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-462-4

PROLOG

Przed przyjazdem do Nowego Orleanu nigdy nie sądziłam, że jazda samochodem może być tak uspokajająca, chociaż ta wielka prędkość była bardzo niebezpieczna, a większość ludzi nie pisałaby się na takie doznania przez strach przed śmiercią.

Największe niebezpieczeństwo dla człowieka stwarza drugi człowiek. Ludzi pożera chciwość, zazdrość i nienawiść. A gdy twój umysł jest osłabiony przez ból psychiczny, oni potrafią zadać ci ostateczny cios – ten najbardziej bolesny.

Oparłam rękę na opuszczonej szybie i strzepnęłam popiół z papierosa. Spojrzałam na profil chłopaka. Wszystko wokół wydawało się nie istnieć. Być może dlatego, że po prostej drodze poruszaliśmy się tylko my, jadąc przed siebie. Nie mieliśmy żadnego celu. Za wszelką cenę pragnęłam spojrzeć w jego oczy, które były przesiąknięte bólem…

I choć słońce świeciło przez otwarte okno, ktoś ci zasuwał rolety, a mrok pochłaniał ciało. Umysłem utkwiłeś w pewnym miejscu i nie potrafiłeś się z niego wydostać, chociaż myślami uciekłeś na drugi koniec świata.

Gdy w końcu nasze spojrzenia się zetknęły, zauważyłam w jego oczach strach.

– Jaka dziś jest data? – spytał.

Od razu sięgnęłam po telefon, który cudem znalazł się w kieszeni moich spodni. Dziwne. Dałabym słowo, że wcześniej go tam nie było. Uniosłam go i włączyłam.

– Dziś jest pierwszy lutego – odpowiedziałam cicho, ściągając brwi, bo za nic nie umiałam dostrzec godziny, była zamazana. Zamrugałam kilkakrotnie, ale nadal jej nie widziałam. – To twoje urodziny, Raise.

– To mój koniec.

ROZDZIAŁ 1

To dopiero początek

Nie pamiętałam dokładnie, jak to się stało, że znalazłam się w szpitalu. Jedyne, co utkwiło mi w pamięci, to widok Raise’a całego we krwi. Potem poczułam szarpnięcie. Byłam tak bardzo oszołomiona tym całym zdarzeniem, że nie wiedziałam nawet, jakim cudem Dean zmusił mnie, abym wsiadła do jego samochodu. Pojechaliśmy prosto do szpitala. Cały czas zastanawiałam się, co stało się z Raisem. Z tego, co mówił Dean, to ratownicy medyczni próbowali pomóc Raise’owi, ale on wyrywał się z ich uścisku. Potem znów mi przekazał, że jego przyjaciel na całe szczęście w końcu się zgodził, by opatrzyli mu rany.

Przez całą drogę wstrzymywałam łzy, chociaż chciały wypłynąć na suchą skórę policzków. Dean się nie odzywał, ale… widziałam, że również mocno to przeżywał.

Siedziałam na krześle w szpitalnej poczekalni, a obok mnie przysiadł Sweater. Stukał nerwowo palcami w ekran telefonu. I choć wiedzieliśmy, że Raise wyszedł z tego „cało”, to i tak nie mogliśmy się uspokoić. Przechyliłam głowę i otarłam mokre oczy rękawem bluzy. Nadal nie wiedziałam, co spowodowało wypadek i jak to się stało, że Raise przeżył.

Jak na zawołanie przypomniałam sobie o ostrzeżeniu Maxa. Groził mi, że coś się stanie, jeśli nie zostawię jego wroga.

Zapaliła mi się w głowie czerwona lampka.

To on za tym stał.

Dźwięk ciężkich kroków zwrócił moją uwagę. Serce stanęło mi w piersi. Zza drzwi wyszedł Raise z opatrunkiem na głowie. Nawet na nas nie zerknął, gdy stanął obok, na co moje wargi gwałtownie się poruszyły, jakbym była bliska wybuchnięcia płaczem. Włoski stanęły mi dęba na karku, gdy przyjrzałam się jego twarzy. Miał przekrwawione gałki oczne, przecięty łuk brwiowy, a jego blada twarz raziła mnie w oczy znacznie bardziej niż przedtem. Wyglądał koszmarnie.

Wstałam energicznie z krzesła i pokręciłam głową, powstrzymując się od rzucania przekleństwami, które cisnęły mi się na usta.

– Raise – wyszeptałam łamiącym się głosem.

Zanim chłopak zdążył jakkolwiek zareagować, zamknęłam go w uścisku, starając się, aby nie był przesadnie mocny, chociaż to jedyne, czego mi teraz brakowało. Wtuliłam twarz w pierś chłopaka, z rozkoszą zaciągając się męskim zapachem. Obmoczyłam łzami tkaninę bluzy Raise’a, lecz mnie to nawet nie interesowało.

– Tak się bałam… – dodałam, chociaż nie poczułam ramion oplatających moją talię. Wytłumaczyłam to jednak tym, że mogą go boleć.

Coś zakłuło mnie w środku, gdy nawet nie odpowiedział.

– Stary, w porządku? – spytał Dean, stojąc za mną.

Nie miałam ochoty go opuszczać nawet na chwilę. Po głowie wciąż krążyły mi czarne scenariusze, szczególnie te, w których Max może ponownie próbować zrujnować jego życie. A równocześnie i… moje.

– Tak. Tylko trochę boli mnie głowa – odpowiedział beznamiętnym tonem głosu.

Odsunął się, przez co na chwilę zastygłam. Ale zanim zaczęłam to przesadnie analizować, zrozumiałam, że być może nie był teraz w nastroju na jakąkolwiek bliskość drugiego człowieka. Przygryzłam wnętrze policzka i przyglądałam się ranom chłopaka. Opatrunek na głowie całkowicie mnie przeraził.

– Tylko trochę? Stary, masz bandaż na głowie – zdziwił się Dean, a w tym samym momencie na korytarz wyszedł lekarz.

Starszy, wysoki, szczupły mężczyzna z długą siwą brodą. Trzymał w ręku jakiś notes, a jego ciemne oczy spoczęły na nowym pacjencie, który w tym momencie przyglądał się jasnej podłodze.

– Panie Nazarov, niech pan się zastanowi nad tomografią głowy i dodatkowymi badaniami. Powinniśmy pana bardzo dokładnie przebadać z racji tego, że to był szczególnie poważny wypadek – oznajmił.

Zmarszczyłam brwi.

– Nie. Potrzebuję się tylko położyć. Nic mi nie jest – rzucił twardo Raise i w końcu zerknął na lekarza. – Chcę stąd wyjść. Nie podoba mi się tu.

– Raise, oszalałeś? – wyparowałam nagle. – Mogłeś doznać poważnego urazu głowy albo…

– Chcę stąd wyjść – przerwał mi. Zacisnął zęby, a jego spojrzenie wypalało we mnie dziurę.

Poczułam się dziwnie. Jakby… skarcona.

Sweater uniósł brwi i zaplótł ręce na torsie, przyglądając się przyjacielowi.

– Za przeproszeniem… – zwrócił się do doktora, a potem znowu zerknął na Raise’a. – Stary, pojebało cię do reszty?

– Nie jestem już dzieckiem. Chcę stąd wyjść. Czego nie rozumiecie? – warknął. – Zresztą po co ja wam to mówię? Sam po prostu wyjdę. – Odwrócił się, wsadził ręce do kieszeni bluzy, po czym udał się do wyjścia.

Gula w moim gardle powiększała się z każdym kolejnym twardym krokiem chłopaka.

Postanowił wyjść.

Mój oddech przyspieszył i chociaż sama pragnęłam dowiedzieć się konkretów od doktora, to nie chciałam, aby Raise wyszedł stąd sam. W każdej chwili mógłby zasłabnąć.

– Wydaje mi się, że to nadal może być szok… – Usłyszałam jeszcze głos mężczyzny, zanim podbiegłam do poszkodowanego w dzisiejszym wypadku.

– Poczekaj, proszę! – zawołałam, wyprzedzając go. Zatrzymałam się przed nim, po czym przerzuciłam długie włosy z jednego ramienia na drugie. – Nie chciałam cię zdenerwować. Po prostu się martwię. Sam doktor nalegał na badania, bo faktycznie to był… straszny wypadek. Nawet nie wiesz, ile strachu się najadłam. Wciąż go czuję. Nie do końca umiem uwierzyć w to, że wyszedłeś z tego bez szwanku. Nawet przez chwilę… – Zawiesiłam na moment głos, gdy usłyszałam, że zaczął się łamać. – Myślałam… Myślałam, że to koniec. Koniec naszych wspólnych wyjść na fajkę, ścigania się, koniec twoich głupich żartów, koniec twojego uśmiechu, który tak…. uwielbiam. Koniec chłopaka, dzięki któremu otworzyłam oczy. Koniec nas…

Przejechał językiem po zaschniętej od krwi wardze, a jego różnobarwne oczy były skupione na moich niebieskich… albo granatowych, jak to nieraz wspominał. Zaschło mi w gardle, gdy westchnął, jakby był zmęczony moim gadulstwem.

– Nie chcę już o tym rozmawiać.

Skinęłam głową i obrzuciłam spojrzeniem dłoń chłopaka. Miał starte knykcie.

– Rozumiem, Raise… – zaczęłam i chciałam dotknąć jego dłoni, lecz w ostatniej chwili ją zabrał.

– Chyba jednak nie – odparł ciszej, ale równie oschle, co przedtem.

Wyminął mnie.

Stałam jak kołek. Jakbym była przyspawana do ściany i nie mogła ruszyć się z miejsca, oszołomiona jego lodowatością. I choć starałam się zrozumieć tę postawę, to koniec końców nie umiałam przeżyć tego, jak źle się z tym poczułam.

Dobra, nieważne, Lea.

Liczyło się tylko to, że Raise żyje. Nawet zdążyłam odrzucić od siebie myśli o nocnej przygodzie z Maxem na stacji paliwowej oraz o tym, co znalazłam w pokoju Raise’a.

– Lea, w porządku? – spytał Dean, kiedy stanął obok mnie. – Gdzie Raise?

Zaczerpnęłam więcej powietrza.

– Wyszedł.

– Doktor mi powiedział, że nie zgodził się nawet zostać w szpitalu na obserwacji – oznajmił, układając dłonie na biodrach. – Nie rozumiem jego postawy. Zachowuje się, jakby nic się nie stało, a dosłownie mógł nie wyjść z tego z życiem. Samochód jest skasowany. To nadal jakiś pieprzony cud.

Ponownie poczułam łzy pod powiekami, bo wyobraziłam sobie, że mogłoby się to skończyć inaczej. Równie mocno zabolało mnie jego zachowanie sprzed chwili, ale próbowałam je puścić w niepamięć.

– Myślałem, że zejdę tam na zawał. Mieliśmy się spotkać, ale się spóźniał. Zadzwoniłem do niego i chciałem zapytać, gdzie jest, ale powiedział mi dziwne rzeczy… – przerwał na chwilę i patrzył ze zdziwieniem na podłogę, jakby sam nie mógł w to uwierzyć.

– Alice mi mówiła.

Podniósł na mnie wzrok.

– Najdziwniejsze jest to, że miał wypadek nowym autem. W zasadzie to dziwne, że w ogóle kupił nowe. Nie rozumiem tego… – Westchnął i pokręcił głową. – Gdy tam przybyłem, to w pierwszej kolejności myślałem, że już jest za późno. – Ostatnie słowa wypowiedział z udręką słyszalną w głosie. – I może to głupie, ale Raise umie jeździć tak dobrze jak nikt inny, kogo znam w tym mieście, a nawet i w innych. To wszystko jebie mi jakimś spiskiem.

– To wina Maxa – wykrztusiłam cicho i przymknęłam powieki. – Pisał do mnie od dawna jakieś dziwne teksty. Twierdził, że Raise to manipulant, że jest zły, a on, pisząc mi o tym, próbuje mnie przed nim ochronić. Ale potem stał się jeszcze dziwniejszy. Groził mi, że jeśli go nie zostawię, to coś się stanie… – przerwałam, by oblizać suche wargi.

Sweater patrzył na mnie, jakby niedowierzał.

– Pierdolony chuj. Mogliśmy go usunąć już dawno. Ten człowiek posunie się do wszystkiego, aby tylko ponownie uzyskać władzę w Nowym Orleanie – warknął Sweater. – Myślałem, że odpuści po tym, co się stało w jego domu, kiedy to Raise go niemal zakatował. Ale najwidoczniej będzie walczył do końca swoich pieprzonych dni.

– Zapomniałem, że nie mam czym wrócić.

Zdziwiona, obróciłam głowę w kierunku, z którego dochodził oziębły ton głosu. Raise stał oparty o framugę drzwi.

– Możemy się pospieszyć? Nie wytrzymam tu ani chwili dłużej. Nienawidzę smrodu szpitala.

– Musimy porozmawiać – rzucił nagle Dean i podszedł do niego. – Ale nie teraz. Musisz odpocząć.

Droga do miejsca wypadku zajęła nam chwilę. Raise prosił, aby jego przyjaciel nie zbliżał się zanadto, bo nie chce ponownie na to patrzeć. I mimo że ja również miałam z tym problem, to musiałam wrócić po swoje auto. Starałam się nawet nie zwracać uwagi na to, czy pozostały tam jakiekolwiek części samochodu chłopaka, bo inaczej z pewnością przypomniałabym sobie o uczuciu, jakie mi towarzyszyło, gdy tam na początku dotarłam, a wtedy nie wiem, czy byłabym zdolna prowadzić auto. Już i tak sprawiało mi to trudność.

Sweater zapewnił mnie, że Raise wróci do akademika cały i zdrowy.

Przez cały ten czas wydzwaniali do nas przyjaciele. Roman, Alice, Blaze, Frank, a nawet doszły mnie słuchy, że Heather pytała Blaze’a, co się stało, bo nad ranem dowiedziała się o tym zdarzeniu.

Wyszło na to, że nie spałam całą noc, bo było już grubo po szóstej rano. Moje powieki stawały się coraz cięższe, odkąd przed chwilą wpadłam do mieszkania.

Alice wraz z Rachel siedziały na kanapie i oglądały wiadomości o dzisiejszym wypadku.

– Lea, mów! Co z nim? – spytała od razu ruda.

Usiadłam przy stole i oparłam podbródek na dłoni, a potem obserwowałam przez okno wschodzące słońce.

– Można powiedzieć, że jest w porządku – odpowiedziałam cicho. – Jego twarz i ręce wyglądają makabrycznie, a głowę ma owiniętą bandażem. Doktor nalegał, aby został na obserwacji i zgodził się na ważne badania, ale odmówił. Nie wiem, czy on nie dowierza w to, co się stało, czy jest w jakimś szoku,ale zachowywał się dziwnie.

– Żartujesz? Ten wypadek wygląda okropnie – wtrąciła Rachel, oglądając wiadomości w telefonie. – Wyraźnie dostał szansę od losu.

– Jak to: odmówił badań? – zdziwiła się ruda i przysiadła obok mnie. – To faktycznie jakiś szok powypadkowy. Moim zdaniem, gdy otrzeźwieje, powinniście go do tego namówić.

– Spróbujemy. Nie chciał nawet zostać w szpitalu. – Westchnęłam, by unormować oddech, bo trudno było mi o tym mówić. – Ten dzień to istna pomyłka.

– Spokojnie. Idź się położyć. Wyglądasz koszmarnie. – Alice uśmiechnęła się słabo i potarła łagodnie moją dłoń.

Pokręciłam głową.

– Jeśli się obudzi i będzie chciał cię zobaczyć, to w takim stanie chcesz do niego iść?

– Ale może w każdej chwili potrzebować pomocy… – odparłam zestresowana i wsunęłam palce we włosy.

– Tak samo uparci – mruknęła zrezygnowana.

Po usłyszeniu przychodzącej wiadomości wyjęłam telefon z kieszeni bluzy. Można by rzec, że kamień spadł mi serca, gdy okazało się, że to wiadomość od Sweatera. Ta konkretna.

Sweater: Siłą wcisnąłem mu tabletki przeciwbólowe, bo skarżył się na niesamowity ból głowy. Próbowałem go namówić, abyśmy wrócili do szpitala, ale niemal się na mnie rzucił, mówiąc, że w żadnym wypadku. Teraz na szczęście zasnął.

Sweater: Mam nadzieję, że lecisz już spać. Wyglądałaś równie źle, co on. Powinnaś się położyć.

Sweater: Alice mi właśnie napisała, że nie masz zamiaru tego robić.

Uniosłam głowę i zauważyłam, że moja przyjaciółka faktycznie wymieniała z kimś wiadomości. Tą osobą okazał się Dean.

– Alice – fuknęłam, kręcąc głową.

– Co? Chcę dobrze. – Odłożyła telefon na stół, a ja ponownie zerknęłam na swoje urządzenie.

Sweater: Jak tylko się obudzi, to dam ci znać.

Ja: Dziękuję.

– Z pewnością będzie szum na drodze – powiedziała Rachel i wyłączyła telewizor.

Zmarszczyłam brwi.

– Z tego, co pamiętam, Raise miał już jeden wypadek w wieku szesnastu lat, gdy zaczynał jeździć. Potem to już tylko niewinne stłuczki. Nigdy nie słyszałam o czymś poważniejszym… Aż do teraz.

– Mówisz tak, jakby był jakimś nadzwyczajnym człowiekiem, który nie ma prawamieć wypadku samochodowego – zakpiła Alice.

– Nie w tym rzecz – zaprzeczyła od razu Rachel i stanęła obok nas. – W wiadomościach podali informacje, że wypadek miał miejsce na prostej drodze. Nie było tam nawet ruchu. Raise ma tylu wrogów, że może ktoś w końcu majstrował przy jego aucie tak, jak ostatnio na twoim wyścigu – zwróciła się do mnie.

– Lea, może to znów sprawka tego Maxa? – spytała ruda.

Zacisnęłam zęby.

– Ten człowiek jest nieobliczalny – dodała.

A my nie mogliśmy tego tak zostawić. Co dziwne, Raise nadal nie poradził sobie z nim sam. Najwyraźniej Max miał naprawdę mocnego asa w rękawie.

Zaspana, wyciągnęłam na ślepo rękę przed siebie, a konkretniej w stronę szafki nocnej. Telefon wydawał irytujący dźwięk, który z każdą kolejną chwilą pobudzał moje szare komórki. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to połączenie od Deana albo Raise’a. Zerwałam się nagle z łóżka i zrzuciłam z siebie koc. Zanim odebrałam, zauważyłam, że za oknem zdążyło się ściemnić. Spojrzałam na połączenie przychodzące.

Nie było od Deana ani Raise’a. Nie było od nikogo, kogo bym się spodziewała. Dzwonił nieznany mi numer. Domyśliłam się, kto to. Nacisnęłam zieloną słuchawkę. Powieka drgnęła mi od nadchodzącego stresu. Podeszłam do okna, otulając się ramieniem.

– Halo? – odezwałam się.

Zmroziło mi krew w żyłach, bo usłyszałam czyjś przyspieszony oddech. Zacisnęłam materiał bluzy w pięści, patrząc na wieżowce za oknem. Serce z ogromną prędkością obijało mi się o żebra, ale się nie rozłączyłam. Nasłuchiwałam oddechu człowieka po drugiej stronie telefonu, momentami przypominającego warczenie.

– Podobała ci się kolejna gra? – szepnął tak niewyraźnie, że ledwo dosłyszałam.

Zrobiło mi się ciemno przed oczami, bo jego głos był jakby… trochę przekształcony.

– To twoja sprawka – wyszeptałam, jakby nie dowierzając, chociaż wiedziałam to od początku. – To ty coś popsułeś w samochodzie Raise’a!

– Ostrzegałem cię – warknął.

– Jesteś chory! – wykrzyczałam, uderzając pięścią w parapet, i chociaż zdarłam sobie skórę, to nie odczuwałam bólu. – On mógł zginąć! Tak samo jak ja, gdy ostatnio popsułeś mi hamulce w aucie!

– Zostaw w spokoju Raise’a. Chyba że nadal mało ci wrażeń?

Pokręciłam głową, rozchylając usta.

– Mam pozwolić, abyś znowu coś mu zrobił?

Nie odezwał się.

– Obiecuję ci, że pójdziesz siedzieć. Mam zapisane nasze wiadomości. Już, kurwa, po tobie.

Zadrżałam, słysząc niewyraźny śmiech.

– Sądzisz, że policja ci pomoże? W Nowym Orleanie załatwia się to inaczej. Chyba domyślasz się jak.

Wyścigi.

– I to wszystko dlatego, żeby odzyskać podziw w mieście…

– Nie tylko podziw w mieście – burknął. – Tu chodzi o coś znacznie więcej. Raise to jedna wielka tajemnica. Mówiłem ci, że się nie przyzna, co zrobił przed laty. Nie chciałaś się dowiedzieć ode mnie, to teraz masz nauczkę.

– O co ci w końcu, do cholery, chodzi?! – krzyknęłam roztrzęsiona.

Znowu się zaśmiał.

– On nie umie mnie pokonać. Ty tym bardziej tego nie zrobisz.

Wstrzymałam oddech, podziwiając panoramę miasta rozciągającą się za oknem.

– To dopiero początek, ślicznotko.

Po tych słowach się rozłączył.

ROZDZIAŁ 2

Złudna nadzieja

Nastał kolejny dzień.

O telefonie od Maxa od razu opowiedziałam wczoraj Deanowi, a on dziś wraz z Romanem, Frankiem i Blazem udał się na poszukiwania tego cholernego śmiecia. Nie popierałam tego, że mój brat również narażał się na takie niebezpieczeństwo, lecz sam na to nalegał, powtarzając, że nie będzie siedział jak debil i nic nie robił z tym faktem, skoro ktoś chce zabić jego kumpla, i zasadniczo jego siostrę.

Wybiła godzina ósma, a ja zmierzałam do pokoju Raise’a, aby zmienić mu opatrunek na głowie. Sweater prosił, abym została z jego przyjacielem, który od wczoraj dostawał mocne leki uspokajające, ale upierał się, że nie pójdzie do szpitala.

Złapałam za klamkę drzwi i dyskretnie za nie wyjrzałam. Chłopak krył się w ciemnościach swojego pokoju. Wiatr wpadał do środka przez otwarte na oścież okno i powiewał firanką. Raise leżał na łóżku, a Vodka ułożyła się tuż obok niego i kręciła ogonem.

Serce zabiło mi mocniej.

– Raise – rzuciłam cicho, nie wchodząc do środka. – Mogę wejść?

Chłopak ledwo podniósł głowę okrytą kapturem czarnej bluzy. Jego czoło było obwiązane bandażem.

Kot zszedł z łóżka.

– Jasne, wejdź.

I znów ten chłodny głos, który zjeżył włoski na moim ciele.

Wślizgnęłam się powoli do środka. Zwilżyłam usta, stawiając kroki w stronę nadal leżącego chłopaka, który podniósł się nieco na łokciach. Gdy tylko zwróciłam uwagę na te wyprane z emocji tęczówki, zmiękły mi kolana.

W ekspresowym tempie stanęłam przy łóżku i się schyliłam.

– Jak się czujesz? – szepnęłam, siadając obok.

Poczułam skręt w podbrzuszu, gdy Raise skrzywił wargi z bólu. Po chwili podniósł się resztkami sił i oparł plecami o ścianę.

Miałam wiele pytań, które chciałam mu zadać, ale nie w tym momencie. Teraz postanowiłam się nacieszyć samą jego obecnością i dodać mu otuchy, a nie dodatkowo obarczać go wspomnieniami z wypadku.

– Jest w porządku. Sweater kazał mi się nie ruszać z łóżka, bo inaczej mi wpierdoli. A jeśli w przeciągu kilku dni nie pójdę na dodatkowe badania, to zaprowadzi mnie tam na łańcuchu – odpowiedział nieco dowcipnie, a kącik jego ust powędrował do góry.

Widok jego nikłego uśmiechu sprawił, że nie mogłam nie odpowiedzieć tym samym.

– W szpitalu doznałeś jakiegoś szoku powypadkowego i nie zgodziłeś się na nie, a przecież to bardzo ważne. Sweater ma rację, a ja chętnie mu pomogę – oznajmiłam pewnie, po czym zatrzymałam wzrok na jego pokaleczonych dłoniach i przybliżyłam do nich rękę.

– Nie pamiętam za dużo z tego dnia. – Westchnął, poruszając dłonią, a opuszkami palców dotknął mojej, na co serce zabiło mi mocniej. – W sumie to nic nie pamiętam.

Miał coś jeszcze dodać, ale poprawił się na miejscu, co wywołało u niego głośny syk bólu.

– Zmienić ci opatrunek? – zapytałam, ale pokręcił głową. – A jest coś, co mogłabym dla ciebie zrobić? Może chcesz jakieś tabletki przeciwbólowe, wodę albo cokolwiek innego?

Jedyne, co zrobił, to resztkami sił się przesunął, robiąc mi miejsce obok.

Złapałam za pudełko z lekami, które leżało na szafce nocnej. Przyglądałam się również innym tabletkom, ale najwyraźniej to były te na uspokojenie.

– Po prostu mnie przytul.

Wstrzymałam oddech. Po tym, jak zignorował mnie w szpitalu i nie odzywał się dziś przez prawie cały dzień, sądziłam, że nie powinnam nalegać na jakąkolwiek czułość z jego strony, chociaż właśnie jej potrzebowałam najbardziej na świecie.

Chciałam się do niego przytulić i już go nie puszczać, i aby nikt więcej nie zrobił mu krzywdy.

Odłożyłam pudełko tabletek na miejsce i spojrzałam na chłopaka na wpół przymkniętymi powiekami. Powoli przysunęłam się do niego i oparłam plecami o ścianę, myśląc, że mój brzuch zaraz eksploduje od nasilających się w nim fajerwerków.

– Boję się, że sprawię ci ból, jeśli niechcący… – zaczęłam niepewnie.

– Ty go nie nasilisz… – przerwał mi i z tymi słowami objął mnie w talii, po czym przyciągnął do swojego torsu. Leżeliśmy na boku, skierowani twarzami do siebie, a on oplatał mnie ręką w pasie. – Ty sprawisz, że zniknie. Czyli tak, jak zawsze.

Na moje usta wpłynął ciepły uśmiech. Delikatnie oparłam policzek o podbródek Raise’a.

– Tak jak zawsze? – dopytałam, przejeżdżając dłonią wzdłuż jego brzucha przykrytego bluzą.

Milczał przez dłuższy moment, dlatego lekko się podniosłam i z powrotem oparłam plecami o ścianę, aby móc patrzeć na niego z góry.

Wpatrywał się w drzwi, a gdy zauważył, że skupiam na nim swoją uwagę, pomrugał kilkakrotnie i napiął mięśnie.

– Pomożesz mi zasnąć?

Od razu skinęłam głową. W miarę jak patrzyłam mu głęboko w oczy, zauważyłam coś dziwnego. Strach. Zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu, ale się nie odezwałam. Chciał jednego: abym pomogła mu zasnąć.

Nabrałam więcej powietrza do płuc i nachyliłam się nad Raise’em. Delikatnie musnęłam ustami jego czoło, nieco niżej, niż znajdował się opatrunek. Przez pierwsze sekundy pomyślałam, że może będzie mu to przeszkadzać, ale pod wpływem tego gestu przestał napinać mięśnie, a z jego ust wydobyło się westchnienie ulgi. Ponownie położyłam się obok chłopaka, a krótko potem wtuliłam twarz w jego szyję i zamknęłam oczy.

– Sweater gdzieś wyszedł, prawda?

Poruszyłam się niespokojnie.

– Tak. Miał coś do załatwienia. Nic ważnego.

Nie powiedziałam mu, co zamierzali, bo może zaraz by wstał i ruszył w pościg za nimi, aby nie zostawiać przyjaciół samych z tym psycholem.

– Nic ważnego – powtórzył ciszej, obejmując mnie mocniej. – Szuka Maxa, tak?

Spięłam się i nie odezwałam. Czułam, jak sztywno gładził mnie po głowie, łapiąc niekiedy za kosmyki włosów.

– Nie powinni sami tego robić. Potrzebują mnie. Powinienem iść z nimi.

– Nie, Raise – zaprzeczyłam, rozchylając powieki. – Spójrz, do jakiego stanu cię doprowadził. W niczym byś im nie pomógł, a tylko osłabiłbyś swój organizm. Potraktuj to w końcu poważnie, proszę – dodałam łamiącym się głosem i zacisnęłam dłoń na materiale bluzy chłopaka. – Nie chcemy… Nie chcę, aby ci się pogorszyło. Nie potrafię nawet wyrazić tego, jak wciąż kłuje mnie serce, bo… – Zawiesiłam głos, zaciskając chwilowo usta, ponieważdo oczu cisnęły mi się łzy.

– Okej, okej. – Pogłaskał mnie po policzku. – Naprawdę nie czuję się źle. Czasem trochę zaboli mnie kręgosłup, może ewentualnie całe ciało… ale naprawdę jest dobrze. Mogę normalnie chodzić, ale Sweater rozkazał mi leżeć w łóżku. – Oparł podbródek na mojej głowie. – Tylko nie płacz…

Pociągnęłam nosem, bardziej się w niego wtulając.

– Nie przeze mnie.

Naparłam zębami na dolną wargę.

Przez chwilę leżeliśmy w totalnej ciszy, a mój wzrok padł na biurko, które wciąż było zapełnione stertą papierów. Jak na zawołanie przypomniałam sobie, co nie tak dawno tam znalazłam. Zrobiło mi się gorąco, bo przed oczami widziałam jego słowa… jego manifestacje moich uczuć, ale również te dziwne zapiski. Raise opisał tam swojego brata.

O Boże. Teraz już dokładnie to sobie przypomniałam. Raise wspominał o nim na kartkach. Nie pamiętam już, jak miał na imię, ale… był tam opisany.

– Raise?

Mruknął cicho, dając mi znak, abym kontynuowała.

– Masz rodzeństwo?

Poruszył się niespokojnie.

– Kiedyś miałem.

Przytaknęłam.

– M-matka się z nim wyprowadziła – dodał, bardziej roztrzęsiony.

– Co? Jak to: wyprowadziła? A ty? Powoli się w tym wszystkim gubię – wyszeptałam, próbując unieść głowę i spojrzeć na niego, ale mnie przytrzymał.

– Jutro ci o wszystkim opowiem. Teraz muszę zebrać myśli, bo głowa znowu mi pęka. – Pogłaskał mnie po włosach. – Zabiorę cię w nocy na przejażdżkę… i wytłumaczę to wszystko.

Zamknęłam oczy pod wpływem jego słów i dotyku. Słów, które działały na mnie jak płachta na byka, chociaż… coś mi tu nie pasowało. Jego tonacja głosu. Coś było nie tak. Jego zachowanie dawało mi do myślenia, ale Raise bardzo szybko mnie rozpraszał, gdy – choćby – zamykał mnie w mocnym uścisku, zupełnie jakby się obawiał, że mogę dokądś uciec.

– Zabiorę cię, gdzie chcesz – powiedział tuż przed tym, jak zasnęłam.

Rozchyliłam leniwie powieki, słysząc głosy dochodzące z salonu. Pomrugałam kilkakrotnie, próbując się rozbudzić. Nie czułam już ramion Raise’a, którymi chłopak obejmował mnie, zanim zasnęłam. Obróciłam głowę i zobaczyłam, że faktycznie nie było go w łóżku. Nie było go również w pokoju. Wstałam i przetarłam oczy dłonią, myśląc, że może wyszedł do łazienki albo że to właśnie on myszkował w salonie.

Sprawnie udałam się do drzwi i zaraz po ich otworzeniu napotkałam Sweatera, Romana, Franka i Blaze’a siedzących przy stole. Wyglądali, jakby rozmyślali właśnie nad jakimś planem, co wywnioskowałam po ich surowych minach.

– Lea! – zawołał Blaze, unosząc kącik ust. – Spałaś.

– Ta – mruknęłam cicho i podeszłam do nich. – Znaleźliście tego skurwiela?

– Nie. Problem w tym, że od pewnego czasu nawet sąsiedzi go nie widzieli. Jego znajomi również nie wiedzą, gdzie jest – odezwał się hardo Dean, ugniatając w dłoni bułkę.

– Co ci zrobiła ta biedna bułka? – Blaze zmarszczył brwi. – Lepiej mi ją daj, to chociaż znajdzie lepsze życie w moim brzuchu. – Wyrwał mu pieczywo z dłoni.

Siedzieli tu we czwórkę, a nie w piątkę. Spojrzałam w stronę drzwi do łazienki. Światło było zgaszone. Krew zagotowała mi się w żyłach.

– A gdzie Raise? – zapytałam zdezorientowana.

– To znaczy? – zdziwił się Roman, a Frank uniósł brew w zaskoczeniu, zaciągając się trawą z lufki.

– Nie ma go w łazience. Jest na balkonie? – dopytałam i zerknęłam w stronę balkonu, lecz drzwi były zamknięte.

– Nie ma go w pokoju? – Dean zaśmiał się nerwowo.

Nie odpowiedziałam, a jedynie przerzuciłam wzrok na podłogę, łącząc wszystko w całość. Najwyraźniej nie wziął sobie moich słów do serca i na własną rękę postanowił odnaleźć Maxa. Przygryzłam wnętrze policzka, próbując przemówić sobie do rozsądku, że i tak nie dałabym rady kontrolować go pod tym względem. Zrobi, co zechce, nawet pomimo słabego stanu zdrowia.

– Napisał do mnie – oznajmił nagle Sweater.

Automatycznie uniosłam głowę.

– Napisał, że… – zawiesił głos, przymykając na chwilę oczy – …potrzebuje chwili dla siebie, aby odetchnąć. Chce spokoju.

Naprawdę miałam nadzieję, że teraz już będzie tylko lepiej, ale jak widać… pomyliłam się.

Westchnęłam, wbijając wzrok w telefon. W pieprzony telefon, na który nie przychodziły żadne powiadomienia od Raise’a, co męczyło mnie już od kilku dni. Chłopak nie odzywał się do mnie, odkąd ostatni raz się widzieliśmy. Nie pisał, nie wysłał ani jednej wiadomości. Cały czas komunikował się jedynie z Deanem i twierdził, że u niego wszystko git i przydał mu się ten chwilowy odpoczynek od wszystkiego. Po prostu chciał się odizolować. Ale dlaczego od nas?

Ten chłopak cały czas znika, ignoruje mnie, dzieją się jakieś dziwne rzeczy wokół niego… Z pewnością wiele kobiet na moim miejscu już by to pierdoliło. Ale ja nie umiałam.

– Aua! Nie tak mocno!

Do moich uszu dotarł piskliwy głos Rachel i jak na zawołanie wstałam.

Wczoraj w nocy w klubie dziewczyna złamała nogę podczas tańca na rurze. Nie wróżyło to niczego dobrego, ponieważ to jej jedyna praca dająca dochód, a przecież ze złamaną nogą nie będzie tańczyć.

Odwróciłam głowę w bok, akurat, gdy jej szef – Milan – pomógł jej usiąść na kanapie w naszym salonie.

– Rachel, jak ty to zrobiłaś? – zapytała zaspana Alice, stojąc obok.

W końcu była szósta nad ranem.

Przypatrywałam się Milanowi, który zdejmował skórzany kozak z nogi Rachel. Wydawał się naprawdę spoko, jak na szefa. Ja mojego widziałam może kilka razy. W dodatku był równie zgorzkniały, co jego córka.

– Nawet nie pamiętam – zamarudziła, a potem jęknęła z bólu.

– Ja pamiętam. Nawaliłaś się, dziewczyno – rzucił nieco dowcipnie Milan, oglądając jej opuchniętą stopę. – I takim oto sposobem straciłaś równowagę na scenie.

– Jezu, fatalnie to wygląda – skomentowała ruda, po czym ziewnęła.

Stanęłam z boku. Stopa Rachel faktycznie wyglądała koszmarnie.

– Najlepiej będzie, jeśli odwiedzimy szpital – wypalił mężczyzna, poprawiając krawat.

– Ja pierdolę, tylko nie szpital – jęknęła, opadając plecami na oparcie kanapy. – W dodatku przecież nie mogę mieć teraz żadnej kontuzji. Po prostu żadnej. Kto będzie tańczył w klubie?

– Są jeszcze Francessca, Ginny i dwie inne dziewczyny na ten weekend – odparł jej szef, zamyślając się na chwilę. – Jakoś damy radę. Zdrowie jest ważniejsze.

Udałam się na balkon, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Rachel miała przy sobie pomoc, więc nie musiałam tam stać jak kołek. Wyciągnęłam z kieszeni bluzy paczkę papierosów i zapalniczkę.

– Lea! – Alice zawołała moje imię. Najwyraźniej poszła za mną.

Odpaliłam papierosa, oglądając wschodzące słońce.

– W porządku?

– Tak. A co? – Parsknęłam cichym śmiechem, aby rozluźnić atmosferę. Wypuściłam dym z płuc. – Na którą idziesz do pracy?

– Na ósmą – odpowiedziała i oparła ręce o balustradę, chociaż po chwili zaczęła odganiać dym z fajki. – Ale to nieważne. Sweater napisał, że Frank robi dziś imprezę w swoim domu. Wpadniemy? Czy nie masz zbytnio ochoty?

– Czemu miałabym nie mieć?

– Te ostatnie sytuacje… – Zaczęła nerwowo bawić się rękoma.

– E tam. Impreza w jakimś sensie mi pomoże. – Wzruszyłam ramionami. – O której jest?

– O dwudziestej drugiej.

– I zajebiście. Tego mi trzeba. – Uśmiechnęłam się sztucznie, bo na ten moment nie umiałam szczerze.

Obejrzałam się w lustrze w windzie. Poprawiłam kurtkę bejsbolową w kolorach czerwieni, a następnie skórzane spodnie, które opinały moje nogi. Specjalnie wyszłam wcześniej z pracy, aby zdążyć się ogarnąć. Czy wyglądałam lepiej? Nie. Chciałam ubrać się w dresy, w których chodziłam cały czas, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Okej, to impreza, więc mogę się jakoś odwalić.

Wyciągnęłam telefon z kieszeni kurtki i spojrzałam na ekran.

Alice: Czekamy przed akademikiem.

Pierwsze, co dostrzegłam po wyjściu z budynku, to biały mustang Swetera, on sam i Alice. Aż musiałam zatrzymać się w miejscu, bo zobaczyłam, że się całowali. Dean oparł ręce o dach auta i całował rudą, jakby mieli się zaraz rozstać.

Odchrząknęłam.

– Jestem już – rzuciłam, roześmiana.

– Ach… – wydusiła z siebie Alice i natychmiast odsunęła się od chłopaka. Jej policzki przybrały czerwony kolor. – W końcu! Ile można na ciebie czekać?! – Szturchnęła mnie w bark, gdy podeszłam bliżej.

– Siemano, Lea! – zawołał Dean i poklepał mnie po ramieniu.

Ja jednak nie odpowiedziałam na pytanie Alice, bo Sweater przyciągnął ją do swojego boku i złożył buziaka na jej czole. Dziewczyna zawstydziła się jaszcze bardziej, ale się nie odsunęła.

Uniosłam brwi i założyłam ręce pod piersiami.

– Czy wy…?

– Jesteśmy razem! – oznajmił wesoło.

Jeśli miałam być szczera, to już od dawna nie widziałam go aż tak uradowanego. Odkąd go znam, był energicznym typem, ale tym razem… to coś innego. W jego oczach widziałam niewyobrażalne szczęście.

– Tak naprawdę już od tygodnia – dodał.

– I nic mi nie powiedzieliście?! – Zaśmiałam się promiennie. – W końcu jakaś dobra nowina. I szczerze? Mogłam się tego domyślić.

– Sweater – fuknęła dziewczyna. – Mieliśmy im jeszcze nie mówić…

Alice wyszczerzyła się w moją stronę, a ja dopiero przy ich kolejnym pocałunku poczułam narastający ból w klatce piersiowej. Oni byli razem. Dean i Alice byli w związku. Cieszyłam się ich szczęściem, które było widoczne szczególnie u niego, jednak gdzieś głęboko czułam zazdrość. Nie umiałam się wyzbyć tego uczucia.

Ja i Raise…

Nadal tkwiłam w jakiejś bańce mydlanej i nawet nie uzyskiwałam odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Kim dla siebie byliśmy? Kim byłam dla Raise’a, a kim on był dla mnie? Z każdą kolejną jego tajemnicą czy każdym kłamstwem, w którym opowiadał, że wszystko się ułoży, wątpiłam, że nasza relacja, czymkolwiek była, wytrzyma.

– Nie, Lea? – spytała wyraźniejszym głosem Alice, a ja pokręciłam głową, uśmiechając się sztucznie.

Znów za długo zagłębiałam się w swoich przemyśleniach.

– Tak – odpowiedziałam, chociaż nie miałam pojęcia, na jaki temat.

– Tak? – zdziwiła się, a Sweater się zaśmiał. – Spytałam, czy posprzątasz jutro całe mieszkanie, zrobisz zakupy, wyniesiesz śmieci, a na koniec przygotujesz nam wykwintną kolację z winem.

Przewróciłam oczami, łapiąc klamkę od tylnych drzwi auta jej chłopaka.

– Dobra… – Parsknęłam śmiechem. – Nie było tematu.

W odpowiedzi uśmiechnęła się szerzej. Po chwili Dean usiadł za kółkiem, a Alice pobiegła jeszcze do akademika, bo zapomniała WAŻNEJ pomadki.

Oparłam się wygodniej o oparcie fotela, zerkając na paczkę papierosów w dłoniach.

– Ile fajek już dziś wypaliłaś? – spytał, obracając głowę w moim kierunku. Ledwo się uśmiechnął. – Podejrzewam, że wystarczająco dużo. Stajesz się nim. Raise żyje na samych papierosach.

– I na kokainie, i innych gównach, a ja nie. – Znowu się zaśmiałam.

Chyba przez cały dzień będę się tylko śmiać, bo chociaż to pozwalało mi na ukrycie swoich emocji przed innymi.

– Prawie w ogóle nic nie je.

Co?

– Jak to?

– Kilka miesięcy temu było jeszcze w porządku. Nawet rzadko kiedy ćpał. Można by rzec, że okazjonalnie. A teraz… żyje papierosami, może i też głównie kokainą. Chociaż ty bądź normalna. – Obrócił to w żart, ale jego słowa utkwiły mi w głowie.

Tak, nieczęsto widziałam, żeby Raise coś jadł. Z dnia na dzień był coraz chudszy, ale dotarło to do mnie dopiero teraz.

– Gadałeś z nim o tym, dlaczego nie je? – drążyłam temat.

– Tak, ostatnio. Ale się wypierał i mówił, że je, ale mało, bo nie ma czasu. Jednak mnie się wydaje, że to kwestia czegoś innego.

Skinęłam głową.

– Więc chociaż ty siebie tak nie męcz. – Splótł ręce na klatce piersiowej.

Nie wiedziałam nawet, co na to odpowiedzieć.

– Podjedziemy jeszcze po Romana. Chciał się dziś, debil, najebać. – Roześmiał się.

Ja też.

– Kochasz Alice? – zapytałam po chwili, a chłopak rozszerzył oczy zaskoczony.

– Kochać to za szybko, ale do żadnej nie czułem tego, co czuję do niej. Jest dziwna, ale lubię to – odparł dowcipnie, odpalając samochód. – Czemu pytasz?

Otworzył schowek w aucie i zaczął czegoś szukać, a ja zwróciłam uwagę na kilkanaście zdjęć, najwyraźniej wywołanych instaxem.

– Jakoś tak.

Jedno zdjęcie wypadło ze schowka, a zanim chłopak je złapał i schował z powrotem, spadło blisko moich rąk, które specjalnie wyciągnęłam tak, aby móc je chwycić. Przedstawiało nas wszystkich u dziadków Sweatera. Uśmiechnęłam się wesoło, widząc, jacy wtedy byliśmy radośni. Dean stał obok Alice i ją przytulał, a Blaze obok nich robił daba. Idiota. W tle znaleźli się również państwo Sweater, machający do aparatu. Ja wraz z Raise’em opieraliśmy się o jego dodge’a, popalając papierosa. Powstrzymywałam wtedy śmiech, bo Raise oczywiście musiał rzucić jakimś zboczonym, suchym żartem, który jak zwykle mnie rozśmieszył. Przez chwilę zapragnęłam wrócić do tych chwil.

Kolejne zdjęcie przedstawiało Sweatera i Alice w budce fotograficznej.

– Mam więcej zdjęć!

Urocze było również to, że Dean wywołał nasze wspólne zdjęcia.

Skinęłam głową i złapałam za większą liczbę fotografii. Oglądałam każdą z nich: przedstawiały jego i moją przyjaciółkę albo naszą grupkę znajomych. To na jaraniu zioła, to na imprezie, to na wyścigu i tym podobne. Cudowne.

Po chwili do rąk wpadło mi zdjęcie młodszych wersji Raise’a i Sweatera.

– Mieliśmy tam szesnaście lat – rzucił i się uśmiechnął. – Tam pierwszy raz przyszedłem na wyścig, a jacyś goście chcieli mnie pobić. Potem zjawił się Raise i wyciągnął mnie z kłopotów, bo okazało się, że to jego dobrzy kumple.

Wpatrywałam się w zdjęcie, na którym Sweater obejmował Raise’a. Ten pierwszy rozciągał usta w szerokim uśmiechu. Uniosłam głowę, bo Dean również przyglądał się fotografii, którą trzymałam bokiem. Nawet teraz uśmiechał się w ten sam sposób co cztery lata temu. Spojrzenie jego przyjaciela również się nie zmieniło – nawet wtedy było zimne i przyprawiało o dreszcze zapewne wiele osób.

Wyglądali tak młodo… a w dodatku wtedy byli jeszcze równego wzrostu.

– A potem w końcu mi się przedstawił. – Przełknął ślinę. – Wyciągnął ze mnie wszystko: co tu robię i ile mam lat. Powiedziałem mu, że przyszedłem na wyścig, żeby znaleźć tu jakąś brudną, ale szybką robotę, bo wraz z tatą nie mieliśmy za co żyć. Załamał się po odejściu mamy i nie chodził do pracy. Raise z jakiegoś dziwnego powodu ponownie mi pomógł, pożyczył pieniądze i dał wskazówki, jak mam jeździć, aby zdobyć kasę. I jeździłem. Wygrywałem… a my coraz lepiej się dogadywaliśmy, pomimo tego, że niekiedy był zimny i oschły. Mieliśmy podobne poczucie humoru i zainteresowania – dodał z lekkim uśmiechem, który wywołał ciepło w moim sercu. – Od tamtego czasu rozumieliśmy się coraz lepiej i zostaliśmy przyjaciółmi. Byłem mu wdzięczny za wszystko. Nie poradziłbym sobie bez niego. Psychicznie i jakkolwiek inaczej. Często może powtarzać, że jest złym człowiekiem i tak dalej, ale… nie dla mnie. Nigdy nie znałem tak dobrej osoby, pomimo że sprawia wrażenie kogoś bez serca. Jest jedynie zniszczony przez życie. Nie wiem za dużo o jego przeszłości, ale logiczne wydaje się to, że ma to związek z jego rodziną. Coś się tam odjebało, a teraz chłopak dźwiga ciężar, którego nie potrafi zrzucić.

– Rozumiem. – Pogładziłam go po ramieniu, analizując wszystko w głowie. – Jest cudownym człowiekiem, tylko wiele osób nie zna go z tej strony.

– Co śmieszne… – zaczął i zwilżył duże usta. – Nie sądziłem, że tobie tak szybko zaufa. Ja naprawdę musiałem się trochę pomęczyć z groźnym Raise’em, aby przyjął mnie do swojej watahy – mówił grubszym głosem, aby dodać sytuacji dramaturgii.

Zaśmiałam się delikatnie. Przez te słowa poczułam się… lepiej.

– Jestem już! – zawołała głośno Alice, wchodząc do środka.

Podałam fotografię jej chłopakowi, aby mógł ją schować.

– Mam w zapasie kilkanaście pomadek. Wcisnę ci je gdzieś do schowka, abym już nigdy więcej nie musiała się po nie wracać.

Dean posłał jej przestraszone spojrzenie.

– Taaa, tego właśnie potrzebuję.

ROZDZIAŁ 3

Impreza

Od ponad godziny bawiliśmy się na imprezie, choć „bawiliśmy się” to raczej pojęcie względne, bo ja topiłam smutki w alkoholu. Roman, Frank, Blaze i Alice rozmawiali między sobą, stojąc przy końcu baru, za którym barman właśnie przyrządzał mi szoty.

Oparłam rękę o blat, a potem postukałam o niego nerwowo przedłużonymi paznokciami. Nie interesowałam się rozmową moich znajomych. Do pewnego czasu…

– Raise napisał, że na chwilę przyjdzie – oznajmił wolno Frank, bo sam już spalił niezłą dawkę trawy. Czyli nic nowego.

– Wow, w końcu zobaczymy tego skurwiela. Niech zgadnę… – stwierdził Roman, wyrzucając palec w powietrze – … nie przyjdzie do nas, ale do koki?

– Nie wiem, nie napisał nic więcej.

Kątem oka widziałam, że na mnie spojrzeli, podczas gdy ja niemal zapadłam się w środku od motylków trzepoczących w brzuchu. Nie powinnam tak reagować, bo Raise nie odezwał się do mnie słowem przez cały ten czas, ale… to było silniejsze.

Wlałam do gardła kolejny trunek.

– Poproszę to samo. – Ledwo co usłyszałam głos Heather.

Odstawiłam kieliszek na bok i poprawiłam się w miejscu, a dokładniej na wysokim krześle. Przeskanowałam spojrzeniem dziewczynę, która z grymasem niezadowolenia na wargach usiadła obok mnie. Nie żywiłam do niej już takiego wstrętu jak wcześniej. Niekiedy była paskudnym człowiekiem, który jedynie wykorzystywał innych do swoich celów, ale już mnie to nie obchodziło. Nie stanowiła dla mnie żadnego zagrożenia. Prościej mówiąc: miałam na nią wywalone.

– Gorszy dzień? – spytała po chwili, nie patrząc na mnie.

– A ty jesteś tu sama? – Odpowiedziałam pytaniem na pytanie, również na nią nie zerkając.

– Nie mam znajomych.

I niedziwne.

W końcu popatrzyłam na jej twarz pokrytą toną makijażu.

– To co? Napijesz się ze mną? – Również na mnie spojrzała, unosząc nieco kącik ust, jak zwykle pomalowanych czerwoną szminką.

Wzruszyłam ramionami.

– Czemu nie? Może w międzyczasie nie wbijesz mi szkła w krtań albo nie otrujesz mnie, wsypując coś do mojego alkoholu. – Rzuciłam suchym żartem, a barman podał nam tacę szotów.

– Drugie raczej nie, ale co do pierwszego to bym się zastanowiła – powiedziała dowcipnie i uniosła naczynie.

Po chwili obie w tym samym czasie upiłyśmy procenty.

– Gdzie Raise?

– Chuj go wie – westchnęłam. – Chyba przyjdzie na imprezę.

– Słyszałam o tej akcji z wypadkiem. Dziwna sprawa – przyznała.

Wyzerowałyśmy kilka szotów z rzędu.

– Zresztą… – podjęła – całe miasto już wie. Trzyma się jakoś?

– Nie wiem. Sama go zapytaj.

– Prędzej się pobijemy – dorzuciła żartobliwie, po czym pstryknęła palcem. – Panie, daj pan butelkę wódki, a nie te soczki.

Zaśmiałam się, ale ten śmiech z każdą kolejną sekundą ulatniał się w nieznane. Podrapałam się po czole, przypominając sobie, że przecież ona miała wcześniej kontakt z tym śmieciem, który teraz psuł wszystko, co tylko napotykał na swojej drodze.

– Hm… – Zawiesiłam na moment głos. – A wiesz może, gdzie się podziewa Max?

– Nie. Nie widziałam go od naszego wyścigu. A co? Znów coś odwalił?

Mało powiedziane.

– Co wy robicie? – Nagle do naszych uszu dobiegł głos Sweatera.

Spojrzałyśmy w stronę jego, Romana, Franka, mojego brata i Alice.

– Wy się dobrze czujecie?

– Stary, je pojebało do reszty – przyznał zszokowany Blaze. – Wy pijcie razem? Rozmawiacie ze sobą? Nie bijecie się?

Roman i Frank stali jak zamurowani.

– Pobić to ja zaraz mogę ciebie, misiaczku – oznajmiła Heather, skanując wzrokiem mojego brata. – W moim języku miłości oznacza to coś nieco innego – szepnęła do mnie.

O mój Boże.

Widziałam po twarzy Blaze’a, że trochę się zawstydził.

Mój brat zawstydził się przez jakąś dziewczynę. Mój brat się… O Jezu. Chociaż nie… to nie byle jaka dziewczyna. To Heather.

– Chyba świat nie był gotowy na zakopanie waszych toporów wojennych. – Roman się zaśmiał.

Wraz z dziewczyną spojrzałyśmy na siebie.

Rzeczywiście.

Nie miałam pojęcia, jak to się stało, że czas tak mi zleciał i od ponad godziny piłyśmy z Heather rożnego rodzaju alkohole, wśród których królowała wódka. Nasi znajomi bawili się gdzieś z boku, a ja wraz z białym pudlem rozmawiałam o wszystkim i o niczym. Szczerze mówiąc… nie sądziłam, że ma pojęcie na tak wiele tematów i umie się inteligentnie wypowiadać. Być może to stereotypowe, płytkie czy coś, ale po jej krzywych akcjach myślałam, że w głowie ma raczej głównie modne ciuszki i popularność. Okazało się zupełnie inaczej.

– Co sądzisz o tych skórzanych kozakach? – spytała nieco bełkotliwie, bo była już wstawiona, i podała mi swój telefon. – Albo o tej torebce?

Dobra. Może w jednym się nie pomyliłam…

– A nie masz już takich? – spytałam, mrugając kilkakrotnie, bo od alkoholu obraz powoli mi się zamazywał.

– No wiesz co… – burknęła, wyrywając mi urządzenie z rąk. – Mam takie, ale na odrobinę niższym obcasie. A to już kolosalna różnica!

Starałam się nie przewrócić oczami.

– Może kiedyś znowu się pościgamy? – wypaliłam nagle, a ona spojrzała na mnie znad ekranu telefonu. – Ale może tym razem ze sprawnymi hamulcami.

– Ale tym razem ja wygram.

– Sama w to nie wierzysz. – Puściłam do niej oczko.

Wystawiła środkowy palec, biorąc kilka łyków wódki z gwinta, po czym uśmiechnęła się złowieszczo.

Przerzuciłam spojrzenie na ludzi tańczących w domu Franka, lecz nadal nigdzie nie napotkałam jednej osoby. Osoby, która rzekomo miała się zjawić. Przygryzłam dolną wargę. Naprawdę myślałam, że go chociaż zobaczę.

– Pójdę szybko zapalić. Zaraz wrócę – powiedziałam do Heather i poklepałam ją po ramieniu.

Przytaknęła i zajęła się konsumowaniem wódki. Ledwo wstałam z krzesła i chwyciłam się blatu, aby nie stracić równowagi. Byłam dość mocno pijana, lecz… nadal myślałam trzeźwo. Wszystko ciągle tkwiło w mojej głowie, a alkohol nie pomógł mi zapomnieć choćby na chwilę.

Z trudem przecisnęłam się pomiędzy tańczącymi ludźmi i w końcu wyszłam z willi, w której odbywała się impreza. Wyciągnęłam prędko papierosa z paczki i odpaliłam go najszybciej, jak umiałam. Odetchnęłam z ulgą, gdy po chwili wydmuchałam z siebie tę toksynę.

Podeszłam do drogi i stanęłam na samej krawędzi, obserwując przejeżdżające samochody. Była to bogata, cicha dzielnica. No, może z wyjątkiem domu, w którym właśnie przebywałam na imprezie.

Odblokowałam telefon i spojrzałam na ekran. Wybiła godzina jedenasta. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale weszłam na konwersację z Raise’em, łudząc się, że… No właśnie, że co? Że magicznie zobaczę wiadomości od niego?

Zacisnęłam szczęki, bo moje oczy wypełniły się łzami.

Kurwa. Dlaczego to tak bolało? Czemu nie mogę mieć na to po prostu wywalone? Bo skoro mnie ignoruje, to tak właśnie powinno być.

Nacisnęłam na wiadomość głosową i zaczęłam nagrywać swój głos, a raczej sam dźwięk dochodzący z imprezy, bo nie mogłam nic z siebie wydusić. Zresztą nie dałabym rady nawet niczego napisać, ponieważ obraz wciąż mi się rozmazywał.

– Hej – zaczęłam w końcu i znowu zaciągnęłam się fajką. – Słyszałam, że miałeś przyjść na imprezę, ale nadal cię nie widzę. Wiem też, że nie do mnie, ale… Po prostu chciałam cię zobaczyć i upewnić się, czy wszystko jest okej. – Urwałam na moment, słysząc swój bełkotliwy głos, ale po chwili przestało mnie to interesować. – Czemu się do mnie nie odzywasz? Czemu tamtej nocy zostawiłeś mnie samą bez słowa? Nawet nie wiesz, jak się martwiłam. Nadal się martwię. – Strzepałam popiół z papierosa, a gardło paliło mnie od nagłego uczucia suchości. Przełknęłam z trudem ślinę, trzepocząc rzęsami, aby odgonić nadchodzącą lawinę łez. – Przestań być taki zamknięty w sobie. Jeżeli masz problemy, to ci pomogę. Nie znamy się długo, ale… jesteś dla mnie cholernie ważny. Bardzo ważny – wypowiedziałam, patrząc w jeden punkt. – Rozumiesz? Możesz mi powiedzieć wszystko. Nie będę się z ciebie śmiać ani nic podobnego. Wysłucham cię i ci pomogę, jak będę umiała. – Zamknęłam oczy, gdy łza spłynęła mi po policzku. – Mówiłeś wtedy, w nocy, że następnego dnia się spotkamy. Pojeździmy sobie gdzieś… tak jak zazwyczaj.

Mocniej ścisnęłam telefon w ręku. Słowa cisnęły mi się na usta, ale przez chwilę nie byłam w stanie niczego wykrztusić. Zacisnęłam drugą rękę w pięść i w końcu rozchyliłam wargi.

– Nie dotrzymałeś obietnicy. – Naparłam zębami na dolną wargę. – Boli mnie to, Raise. Boli mnie to, że wszystko, co piękne, jest tak pojebane. – Nasza relacja chyba jest tego definicją. – A wiesz, że Alice i Sweater są razem? – Zaśmiałam się krótko, odganiając łzy. Musiałam zmienić temat, bo lada moment rozbeczę się jak dziecko. – Wyglądają razem słodko. Dawno nie widziałam Sweatera tak szczęśliwego – dodałam ze szczerym uśmiechem, który z każdą sekundą bladł. – Ale… m-myślałam, że to jednak my będziemy pierwsi.

Szybko wytarłam oczy rękawem kurtki, powstrzymując się resztkami sił od wybuchnięcia płaczem.

Czego ja, do cholery, oczekiwałam od tego chłopaka? I czego nadal oczekuję?

– Nieważne. Nie słyszałeś tego.

Kliknęłam ostatnie nagranie i… skasowałam je. Tak mi się przynajmniej wydawało… Niestety, byłam na tyle pijana, że ciągle musiałam przymykać jedno oko, aby cokolwiek dostrzec na ekranie telefonu.

Próbowałam uspokoić serce, które na samą myśl o Raisie szalało jak opętane. Czy znalazłam sposób, jak je uciszyć? Nie.

Po dłuższym siedzeniu na krawężniku i wpatrywaniu się w ekran urządzenia, a dokładniej przeglądaniu Instagrama, poczułam się na siłach, aby napisać jeszcze jedną wiadomość do Raise’a. To wtedy dostrzegłam, że odczytał wiadomości. Dodatkowo głosówki, które usunęłam… No właśnie – nie usunęły się. A on je odczytał!

Natychmiast wstałam z miejsca, rozszerzając oczy.

Nie powinnam trzymać w ręku telefonu, gdy spożywam procenty.

Żołądek zacisnął mi się ze stresu, bo przypomniałam sobie, jakie głupoty tam wygadywałam.

O Boże.

Czekałam i czekałam, aż odpisze choćby emotką, ale po kolejnych minutach niestety w to zwątpiłam. Wściekłość buzowała mi w żyłach, a policzki oblał gorąc. Pokręciłam głową, zaciskając zęby i nie wierząc, że aż tak mnie olał. Byłam naiwna, bo przecież to nie pierwszy raz, gdy mnie ignoruje, a ja zawsze nabieram się na to samo.

Odsunęłam od siebie telefon, słysząc, że obok ktoś przechodził, ale byłam blisko wybuchu. Miałam ochotę po prostu krzyczeć.

– Ty chuju jebany! – wykrzyczałam na głos.

– Co ja takiego zrobiłem? – odezwał się jakiś chłopak.

Rozszerzyłam oczy i uśmiechnęłam się przepraszająco. Jednak w porę coś sobie przypomniałam…

– Zresztą wy wszyscy jesteście tacy sami, więc spierdalaj! – warknęłam, machając ręką.

Czy ja mam problemy emocjonalne? Nie. Czemu?

Chłopak skomentował pod nosem, że jestem nienormalna, i poszedł do domu na imprezę.

Ta, wiem, że nie jestem normalna.

Westchnęłam, gdy dotarło do mnie, że nie mogę dłużej tutaj siedzieć, bo moje wstrętne myśli całkowicie mnie zniszczą. Ostatni raz spojrzałam na telefon, po czym schowałam go do kieszeni kurtki. Zrobiłam kilka głębszych wdechów i odwróciłam się w stronę domu. Podniosłam głowę wyżej, ale to był błąd, bo świat zawirował mi przed oczami. Zatrzymałam się, aby nie stracić równowagi. Odruchowo przeskanowałam wzrokiem cały budynek i przeklinałam samą siebie w myślach za to, że tyle wypiłam. Ostatnio gorzej się odżywiałam, więc dawka alkoholu jedynie mnie dobiła.

Ściągnęłam brwi, czując nagły ból brzucha i… dziwny niepokój, który ogarnął moje ciało. Chwyciłam się za serce, bo niespodziewanie mnie zakłuło.

Okej, to chyba już nie przez alkohol…

Uniosłam wzrok wyżej, nadal zadręczając się myślami odnośnie do tego dziwnego bólu.

I w tym momencie oczy prawie wyszły mi z orbit, bo zobaczyłam jego.

Raise stał w zupełnie innej części salonu niż nasi przyjaciele, przodem do ogromnego okna. Moje serce niemal wyskoczyło z piersi, kiedy go ujrzałam, tak blisko, a jednocześnie daleko. Kosmyki włosów opadały mu na czoło, a czarne ubrania opinały chude ciało, zresztą jak zwykle. Różnokolorowe światła padały na jego twarz, a jego palce przemieszczały się po ekranie telefonu. Cały czas miał dostęp do smarfona, ale mi nie odpisał. Zwróciłam też uwagę na ludzi obok, bo bawili się w najlepsze, a tym bardziej te dwie… dziewczyny obok niego.

Pomimo wszystko rozciągnęłam usta w uśmiechu, który szybko znikł, gdy zobaczyłam podchodzącą do niego jedną z tych dziewczyn. Blondynkę o długich, pięknych nogach. Przekręciłam głowę w niezrozumieniu, nadal patrząc w okno. Raise mnie nie widział, bo wlepiał wzrok w telefon. Na początku myślałam, że ta blondynka tylko chciała go zaczepić, ale ona ułożyła dłonie na jego ramionach. Najdziwniejsze było to, że… nie odrzucił jej. Przysunęła się do niego, a mnie zadrżała warga.

Objęła jego policzki i odwróciła głowę w swoją stronę. Raise spojrzał na nią i ledwo się uśmiechnął, powodując, że zamarłam, a resztki alkoholu podeszły mi do gardła.

Dziewczyna wsunęła palce w jego włosy i docisnęła go do siebie, namiętnie całując.

Pocałowała go.

Przestałam oddychać, a moje oczy rozszerzyły się do wielkości piłeczek pingpongowych, bo on znowu jej nie odepchnął, a zamiast tego… odwzajemnił i pogłębił pocałunek.

Raise całował inną kobietę. To wystarczyło, aby moje serce przestało dla niego tak szalenie bić.

ROZDZIAŁ 4

Nowy rozdział?

Czułam się jak w innej rzeczywistości. Ból serca zmienił się w ból całego ciała. Miałam wrażenie, że na barkach osiadł mi tak ogromny ciężar, że w każdej chwili mogłam stracić nad sobą panowanie. Pociągnęłam nosem i próbowałam zrobić kilka głębszych wdechów, aby się uspokoić, jednak… na marne. W pierwszych minutach widok Raise’a z inną spowodował, że łzy pociekły mi z oczu. Chłopak, który pomógł mi zbudować moją pewność siebie, pokazał życie, o którym po cichu marzyłam, i udowodnił, co to znaczy prawdziwie kochać. Ten, do którego poczułam coś niesamowitego, jakbym przez większość mojego życia czekała właśnie na niego. Ten, który powiedział mi wprost, że nie widzi innych kobiet poza mną. Chłopak, który jako jedyny rozpalił moje serce, właśnie całował inną.

– Raise… – wyszeptałam do siebie.

Podeszła do niego kolejna blondynka, równie piękna i zgrabna, i już po chwili obmacywała jego ciało.

Zalałam się łzami, bo nie zabawiał się z jedną, a z dwoma. Głośno płakałam, patrząc, jak się całują. Jak one dotykają jego ciała, czarnych włosów, ust, twarzy i brzucha. Jedna z nich napierała wargami na jego usta, a on zaciskał palce na jej szyi i przyciągnął ją jeszcze bliżej. Żółć podeszła mi do gardła, gdy zobaczyłam, że zsunął dłoń na tyłek jednej z tych seksownych blondynek.

Co jest, kurwa, grane?

Nigdy nie byliśmy w związku, ale myślałam, że… znaczę dla niego coś więcej. Mimo że z reguły mnie ignorował, to potem zawsze robił coś, co upewniało mnie w tym, że nie jestem mu obojętna. Jeszcze niedawno nie wiedziałam, co nas łączyło… jaka relacja, ale teraz już wiedziałam. Nie łączyło nas zupełnie nic.

Okłamywał mnie. Manipulował mną tak dobrze, że dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę. Bawił się mną i traktował mnie jak zabawkę, która właśnie mu się znudziła.

Czułam się jak zepsuta lalka. Wykorzystana.

Nie mogłam złapać tchu, a jednocześnie nie umiałam poradzić sobie z płaczem, który nie przestawał rządzić moim ciałem. To ból psychiczny wychodził na zewnątrz. Dotknęłam swojego serca, które biło tak szybko, że przeszedł mnie dreszcz. Starałam się uspokoić oddech, ale to nic nie dawało. Moje wnętrze stawało się martwe.

Chciałam mu pomóc i go zrozumieć, ale on potraktował mnie jak gówno. Pieprzone ścierwo.

– Lea, tu jesteś! Zobacz, te kozaki są już zupełnie inne! Spójrz, są… – Usłyszałam głos Heather, która urwała w pół zdania, gdy zobaczyła moją twarz.

Nie próbowałam ukrywać emocji, bo nawet nie potrafiłam.

– Co jest? – Podeszła do mnie szybciej.

Nie mogłam odpowiedzieć.

– Co ci się stało? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła szatana – rzuciła, po czym nerwowo się roześmiała. – Ej, spokojnie! – dopowiedziała głośno i złapała moje dłonie. – Co się dzieje?

Znów się nie odezwałam. Miałam przed oczami jedynie ten widok.

Dziewczyna wykrzywiła twarz w przerażeniu i nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, gdy w dalszym ciągu nie wyjawiłam jej przyczyny swojego stanu.

– Kurwa, Lea, mów, bo nic nie rozumiem.

Oblizałam spierzchnięte wargi i zamknęłam oczy, próbując unormować oddech. Spojrzałam ponownie w okno w salonie, ale już nie zobaczyłam tam Raise’a ani jego nowych zabawek. Serce nadal obijało mi się o żebra z ogromną prędkością, lecz sama obecność Heather zaczynała pomagać.

– Nie wiem, co zobaczyłaś, i nie wiem też, jak pocieszać ludzi, ale… – wyciągnęła zza siebie butelkę wódki – może wódka cię pocieszy.

Uniosłam kącik ust, bo to zabrzmiało głupio, ale jednocześnie wydawało mi się jedyną deską ratunku. Łudziłam się, że tym razem zadziała. Poza tym jedyne, co chciałam teraz zrobić, to złagodzić ten pieprzony ból psychiczny. Po chwili nawet żałowałam, że stałam wcześniej jak ostatnia pierdoła, zamiast wejść do domu, do tego samego pomieszczenia. Mogłam się z nim skonfrontować, mogłam wyrzucić wszystko to, co leżało mi na sercu, ale… czy to by coś dało? Bawił się mną i robi to nadal, więc z pewnością nie przejąłby się moimi wyrzutami.

Chwyciłam butelkę i odkręciłam, po czym wlałam w siebie trunek.

– Dobra, powoli. Co się stało? – Zabrała mi wódkę.

Przygryzałam wewnętrzną stronę policzka, odwracając się plecami w stronę domu. Nie chciałam tam wracać. Nie chciałam go widzieć. Nie chciałam patrzeć mu w oczy, w które jeszcze tego samego dnia pragnęłam spojrzeć.

Usiadłam na krawężniku, a przejeżdżający wzdłuż drogi samochód oślepił mnie światłami.

– Powiedz coś, bo wezwę jakiegoś egzorcystę. Wyglądałaś, jakbyś zobaczyła ducha – zakpiła, siadając obok mnie, po czym upiła kilka łyków czystej.

Szturchnęła mnie w ramię, a ja zerknęłam na nią, znów pociągając nosem.

– Zobaczyłam w końcu prawdę.

– W sensie? – Parsknęła śmiechem i podała mi butelkę.

– I chyba dopadła mnie karma – dodałam przez łzy ponownie napływające do oczu.

– Weź, kurwa, mów jak człowiek.

Nabrałam więcej powietrza do płuc, przytulając wódkę do piersi.

– Zobaczyłam… Raise’a z inną.

Zaśmiałam się znowu, lecz śmiech powoli zamieniał się w płacz. Czułam się teraz tak niestabilna emocjonalnie, że miałam gdzieś przechodzących obok nas imprezowiczów, którzy posyłali nam ciekawskie spojrzenia. Miałam gdzieś, że znowu płakałam przy boku Heather. Kątem oka widziałam, że dziewczyna była w szoku. Próbowałam otrzeć mokre powieki, ale chwyciła mój nadgarstek.

– Nie! – zaprzeczyła tak gwałtownie, że aż spojrzałam jej w twarz. – Zaraz całkiem ci się tusz rozmaże, a on jest więcej wart niż ten głupi chuj!

Już nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać. Być może Heather sama przyznała, że nie umie pocieszać ludzi, a jednak takim prostym tekstem sprawiła, że uśmiechnęłam się przez łzy.

– Nie przepadam za tobą, Lea, ale ten widok mnie troszkę… – zawiesiła głos i owinęła rękę wokół mojego karku – …tak minimalnie… troszeczkę zabolał – dodała.

Po chwili zamknęła mnie w uścisku, przedtem nie wiedząc nawet, jak się do tego zabrać.

Heather przytuliła mnie do siebie. Heather. Przytuliła. Mnie. Do. Siebie.

O kurwa.

Objęła mnie ramionami, ale ja nie potrafiłam tego odwzajemnić. Zacisnęłam mocno oczy i wtuliłam się w nią, czując drażniące perfumy.

Dziewczyna pogładziła lekko moje plecy, a mój oddech choć na moment się uspokoił. Po chwili objęłam rękoma jej szczupłe ciało i próbowałam zatuszować w głowie obraz, jaki przed chwilą zobaczyłam.

– Raise się z kimś lizał?

– Tak dokładniej to… z dwoma blondynkami – odparłam, odsuwając się od niej.

Skinęła głową, unosząc brwi.

– Co ty gadasz? – nie dowierzała.

Upiłam kolejny łyk procentów.

– Wiem, że może nie wierzysz w moje dobre intencje, ale…

– Co? – wyszeptałam.

– Zrozumiałam kilka rzeczy i…

– Jakich? – przerwałam jej.

– Mam ci wszystko opowiadać?

– Dawaj. Mam czas – powiedziałam, wzruszając beztrosko ramionami.

– Uwolniłaś nas od siebie i zrozumiałam, że sława nie daje wszystkiego. Nie mam dosłownie nikogo. Nikt mnie przedtem nie lubił, a ja się nie dziwię. Kto by lubił jebaną i pojebaną Heather? – Zaśmiała się głośno. – Babę, która każdym pomiata i ma w dupie czyjeś uczucia. Myślałam, że z takim zachowaniem będzie mi lepiej w życiu, ale jedyne, co zyskałam, to samotność.

Zmarszczyłam brwi.

– Przez to, że po naszym wyścigu ludzie zaczęli mnie wytykać palcami, zrozumiałam, że podążałam złą ścieżką.

– I dlatego próbujesz być dla mnie miła?

– Chyba nawet nie próbuję, a po prostu taka jestem – poprawiła mnie, łapiąc za butelkę.

Spojrzałam jej w twarz, którą przykrywała kilogramem podkładu i innymi kosmetykami. Byłam pewna, że bez tego była równie ładna.

Po chwili wbiła we mnie spojrzenie swoich brązowych oczu i zatrzepała długimi rzęsami.

– Ale wiesz… popsułaś Raise’a jeszcze bardziej.

To uderzyło we mnie jakoś inaczej.

– To znaczy?

– Odkąd go znam, zawsze był popierdolony, dziwny i specyficzny, ale odkąd się zjawiłaś…. Sama mówiłam ci po naszym wyścigu, że zaczął się zachowywać jeszcze dziwniej.

Wpatrywałam się w nią, nie analizując dokładnie tego, co powiedziała. Nie robiłam nic złego, więc dlaczego miałabym go mocniej zepsuć?

– A teraz już w ogóle… Wiele razy powtarzał, że nie lubi kobiet na jedną noc. Ty nie byłaś na jedną noc, to wiedziałam od początku – dodała. – Ale te dwie laski już tak. Ciekawe, co?

Otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, ale nic z nich nie wyszło.

– Zresztą… to Raise. Nikt nie wie, co siedzi w jego głowie – prychnęła. – Ale nie ma co się łamać. Mało to facetów na tym świecie?

Przytaknęłam, obserwując niebo pokryte gwiazdami.

Miała rację. To, że po raz kolejny trafiłam na dupka, nie znaczy, że w końcu nie znajdę tego normalnego. Może znajdę… Może już niedługo albo za jakimś setnym razem.

– Dzięki, Heather – rzuciłam, delikatnie uśmiechnięta i spojrzałam na nią. – Serio, już mi lepiej. I aż dziwne, że dzięki tobie.

– Spoko. Ja nadal nie ogarniam, że to mówię.

Zanim jednak jej odpowiedziałam, poczułam wibracje telefonu. Pomyślałam, że to Blaze albo ktoś z naszych znajomych, więc natychmiast wyjęłam komórkę i odblokowałam ją. Moim oczom ukazały się wiadomości od Raise’a, które dopiero teraz przyszły, bo miałam słaby internet.

Raise: Nie mogę odsłuchać głosówki. Co w niej jest?

Raise: Odpisz chociaż coś.

Raise: Gdzie jesteś?

– W dupie – warknęłam.

Dopiero teraz usunęłam te głosówki, aby później nie zdołał ich odsłuchać i dodatkowo ponabijać się ze mnie i z moich uczuć. Koniec końców zablokowałam go. Byłam tak roztrzęsiona, zła… że nawet jeśli teraz miałby dla mnie jakieś nędzne wyjaśnienia, to nie chciałabym ich słuchać, bo to by mnie tylko doszczętnie wykończyło.

Po co do mnie pisał? Po co przepraszał, skoro wszystko spierdolił. Nie wybaczę mu bawienia się mną. Nie wybaczę mu tego, że przez cały ten czas mnie okłamywał i tak naprawdę nic do mnie nie czuł. Nie wybaczę mu tego, że mu zaufałam… i to bezgranicznie.

W nerwach zacisnęłam mocniej palce na telefonie i byłam o krok od rzucenia nim o chodnik, ale w porę sobie przypomniałam, że to nie było warte wydawania pieniędzy na nowy.

– To on, prawda?

Po braku odpowiedzi Heather chyba zrozumiała, bo westchnęła cicho.

– Tłumaczył się?

Zanim zdecydowałam się odpowiedzieć, przed naszymi oczami pojawiła się wysoka blondynka. Ledwo umiała się utrzymać na wysokich szpilkach. Podniosłam głowę wyżej, aby spojrzeć na jej twarz, i o mało co oczy nie wyszły mi z orbit.

– Macie szlugi? – spytała, poprawiając rozczochrane włosy.

Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, jej mina wyrażała niesmak.

– Dobrze się czujesz? Wyglądasz, jakbyś coś nieźle sobie wciągnęła. – Zaśmiała się, zapewne nawiązując do mojego rozmazanego tuszu do rzęs.

Otworzyłam usta, nie dowierzając w jej słowa. Nie dowierzając w to, kogo widzę. To ta, z którą Raise się całował. Ta pierwsza.

Ja pierdolę, czy życie naprawdę sobie ze mnie kpi?

– Że co? – wydusiła Heather.

Kątem oka widziałam, jak spojrzała na moją twarz. Zacisnęłam pięść.

– O, Heather! – Przybliżyła się do niej i sztucznie ją przytuliła. – Nie wiedziałam, że to ty. Chyba zmyliły mnie te buty. Bez obrazy, ale są już troszkę… niemodne – dodała z uśmiechem, a jej wzrok powędrował na buty dziewczyny.

Tamta parsknęła ironicznym śmiechem.

– I od kiedy ktoś taki jak ty pije z jakąś narkomanką?

O ty szmato. Sama jesteś w domu na imprezie pewnego narkomana.

Wstałam z miejsca na chwiejnych nogach i zacisnęłam krótko szczęki. Heather w ułamku sekundy przestała się śmiać po usłyszeniu ostatnich zdań.

Przeraziłam się, gdy blondyna dostała z pieści w twarz. Nie ode mnie, a od Heather. Przewróciła się na jezdnię i prędko złapała za nos. Od razu jęknęła na widok sączącej się krwi. Spojrzałam na dziewczynę, która zaczęła gwizdać pod nosem i patrzyła na wszystko, bylenie na mnie.

– No co? Obraziła moje buty – burknęła, wzruszając ramionami i wywołując tym samym uśmiech na mojej twarzy.

– Heather, powaliło cię?! – odezwała się tamta.

– Na przyszłość: chodzę tylko w modnych butach. – Heather pochyliła się nad nią, a po chwili jej pięść ponownie spotkała się z twarzą dziewczyny.

Otworzyłam szerzej oczy.