Burza - William Shakespeare - ebook

Burza ebook

William Shakespeare

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Książę Prospero oraz jego córka Miranda zostają wygnani z Mediolanu. Udają się na malutką wyspę, gdzie odnajdują spokój i schronienie. Gdy po latach u wybrzeży wysepki rozbija się statek, Prospero musi stawić czoła swojej przeszłości…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 74

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Akt I

Scena I

Scena I

Okręt na morzu: sły­chać huk gromu, bły­ska­wica. Wcho­dzą KAPI­TAN i BOS­MAN.

Kapi­tan

Bos­man!

Bos­man

Tu, kapi­ta­nie: cóż tam?

Kapi­tan

Dobrze; pil­nuj majt­ków, niech się wezmą w garść, ina­czej zagna nas na ląd; ruszaj, ruszaj!

Wycho­dzi.

Wcho­dzą Majt­ko­wie.

Bos­man

Hej, moi mili! Żywo, żywo, mili! Żwawo, żwawo! Ścią­gać mar­sel. Baczyć na gwiz­dek kapi­tana. Dmij, aż pęk­niesz, wichrze! Dość tu miej­sca!

Wcho­dzą ALONSO, SEBA­STIAN, ANTO­NIO, FER­DY­NAND, GON­ZALO i inni.

Alonso

Dobry bos­ma­nie, miej pie­czę nad wszyst­kim. Gdzie kapi­tan? Bacz na swych ludzi.

Bos­man

Zejdź­cie na dół, pro­szę.

Anto­nio

Gdzie kapi­tan, bos­ma­nie?

Bos­man

Czy go nie sły­szysz? Prze­szka­dza­cie nam w pracy: idź­cie do swych kabin; wspo­ma­ga­cie burzę.

Gon­zalo

Nie; dobry czło­wieku, bądź cier­pliwy.

Bos­man

Jeśli morze będzie. Precz! Cóż obcho­dzi te ryczące bał­wany imię kró­lew­skie? Do kabin; mil­czeć! Nie zawa­dzaj­cie nam!

Gon­zalo

Dobrze, lecz pamię­taj, kogo masz na pokła­dzie.

Bos­man

Nikogo, kogo kochał­bym bar­dziej niż sie­bie. Jesteś doradcą króla; jeśli możesz naka­zać tym żywio­łom, aby uci­chły, nie tkniemy już lin. Użyj twej wła­dzy, a jeśli nie możesz, podzię­kuj, że żyłeś tak długo, i przy­go­tuj się w swej kabi­nie na nadej­ście tej nie­szczę­snej godziny. Żywo, mili moi! Z drogi, powia­dam.

Wycho­dzi.

Gon­zalo

Wielką pocie­chę zsyła mi ten czło­wiek: nie uto­nie, gdyż gęba ta nadaje się jedy­nie na szu­bie­nicę. Spraw, dobry Losie, by mógł zawi­snąć. Nie­chaj prze­zna­czony mu sznur będzie liną kotwiczną, gdyż nasza na nie­wiele się przyda. Jeśli nie naro­dził się, by wisieć, sprawa nasza licho się przed­sta­wia.

Wycho­dzą.

Wcho­dzi BOS­MAN.

Bos­man

Opuść­cie stengę! Żywo! Niżej, niżej! Gro­tem go pod wiatr usta­wić! (okrzyk z głębi okrętu) Prze­kleń­stwo na ten sko­wyt! Prze­krzy­kują burzę i nas przy pracy.

Powra­cają SEBA­STIAN, ANTO­NIO i GON­ZALO.

Co? Znowu! Czego tu szu­ka­cie? Czy mamy pod­dać się i zato­nąć? Chce­cie się uto­pić?

Seba­stian

Franca ci w gar­dło, ty uja­da­jący, bluź­nier­czy, nie­mi­ło­sierny psie!

Bos­man

Więc sami rób­cie.

Anto­nio

Niech cię powie­szą, kun­dlu, skur­wy­synu; niech cię powie­szą, wrza­skliw­cze! Mniej się boimy zato­nię­cia niż ty.

Gon­zalo

Ręczę, że nie zato­nie, choćby okręt był słab­szy niż łupina orze­cha, a prze­cie­kał jak nie­zat­kana dziewka.

Bos­man

Sta­nąć pod wiatr, pod wiatr! Postaw­cie fok i grot; zwrot na pełne morze! Zatrzy­mać go znowu!

Wcho­dzą prze­mok­nięci Majt­ko­wie.

Majt­ko­wie

Wszystko stra­cone! Módlmy się, módlmy się! Wszystko stra­cone!

Bos­man

Co? Czy gęby mają nam zamar­z­nąć?

Gon­zalo

Król z księ­ciem modły wzno­szą, idźmy do nich. To wspólna sprawa.

Seba­stian

Tracę już cier­pli­wość.

Anto­nio

Przez tych opo­jów utra­cimy życie:

Ten wie­lo­gęby nic­poń. – Obyś tonął

Dzie­sięć przy­pły­wów!

Gon­zalo

Jesz­cze on zawi­śnie,

Choć wszyst­kie kro­ple wody się sprzy­się­gły

I roz­dzia­wiły cze­luść, by go połknąć.

Pomie­szane głosy z dala:

„Boże, zmi­łuj się nad nami!” – „Kadłub pękł!” –

„Żono i dzieci, żegnaj­cie!” – „Żegnaj mi, bra­cie!”

– „Kadłub pękł, pękł kadłub!”

Anto­nio

Idźmy zato­nąć wraz z kró­lem.

Seba­stian

Idźmy poże­gnać go.

Wycho­dzą Anto­nio i Seba­stian.

Gon­zalo

Oddał­bym teraz tysiąc fur­lon­gów1 morza za jeden akr ugoru poro­słego janow­cem, jałow­cem, wrzo­sem, czym­kol­wiek. Niech się dzieje wola naj­wyż­sza! Lecz wolał­bym suchą śmierć.

Wycho­dzą.

Scena II

Scena II

Wyspa.

Wcho­dzą PRO­SPERO i MIRANDA.

Miranda

Jeśli to Sztuka twa, ojcze naj­droż­szy,

Kazała z rykiem powstać dzi­kim wodom,

Ucisz je. Można by wie­rzyć, że z nieba

Smoły cuch­ną­cej spa­dłaby ulewa,

Gdyby nie morze, które się pod­rywa

Ku licom nie­bios, gasząc ich pło­mie­nie.

O, jak cier­pia­łam z tymi cier­pią­cymi,

Któ­rych ujrza­łam! A ów dzielny okręt

(Pełen szla­chet­nych stwo­rzeń, bez wąt­pie­nia)

Tak się roz­trza­skał! O, ich okrzyk wtar­gnął

W głąb mego serca! Ach, nie­szczę­sne dusze!

Gdy­bym moc boską miała, wów­czas morze

W ziemi zato­pić bym mogła, nie dając

Na zatra­ce­nie dobrego okrętu

Wraz z dusz ładun­kiem.

Pro­spero

Zapa­nuj nad sobą.

Nie trwóż się: niech wie miło­sierne serce,

Że nikt nie poniósł szkód.

Miranda

Biada!

Pro­spero

Naj­mniej­szych.

Gdyż uczy­ni­łem to w tro­sce o cie­bie;

O cie­bie, córko, która nie wiesz o tym,

Kim jesteś; zresztą jak mogła­byś wie­dzieć,

Nie wie­dząc, skąd pocho­dzę, lub że jestem

Znacz­niej­szy niźli Pro­spero, pan chaty

Nędz­nej i ojciec twój biedny.

Miranda

Nie chcia­łam

Ni­gdy tym myśli zaprzą­tać.

Pro­spero

Czas nad­szedł,

By ci wyja­wić wię­cej. Pomóż, pro­szę,

I zdej­mij ze mnie płaszcz magiczny. – Dobrze:

Spo­cznij, ma Sztuko. A ty otrzyj oczy;

Pociesz się: widok strasz­liwy roz­bi­cia,

Który do głębi wstrzą­snął twą istotą,

Tak nakre­śli­łem dzięki mojej Sztuce,

Że są bez­pieczni; ani jedna dusza –

Nie, ani jeden włos nawet nie prze­padł

Żad­nej isto­cie na owym okrę­cie,

Choć ich okrzyki sły­sza­łaś, gdy tonął.

Sia­daj;

Gdyż wię­cej dziś się dowiesz.

Miranda

Jakże czę­sto

Roz­po­czy­na­łeś, chcąc rzec mi, kim jestem,

Lecz nie koń­czy­łeś. Pyta­łam darem­nie,

Sły­sząc: „Nie pora”.

Pro­spero

Nade­szła godzina;

Chwila ta każe ci nad­sta­wić uszu;

Słu­chaj uważ­nie. Czy zapa­mię­ta­łaś

Czas przed przy­by­ciem naszym do tej chaty?

Nie wie­rzę, abyś mogła, gdyż nie mia­łaś

Trzech lat pod­ów­czas.

Miranda

Lecz pamię­tam, panie.

Pro­spero

Co? Czyżby inny dom albo osobę?

Mów mi o każ­dym z tych obra­zów, które

Kry­jesz w pamięci.

Miranda

To bar­dzo odle­głe

I podob­niej­sze do snu niż wspo­mnie­nia,

Za które pamięć ręczy. Czy nie mia­łam

Nie­wiast słu­żeb­nych czte­rech albo pię­ciu?

Pro­spero

Mia­łaś, i wię­cej, Mirando. Lecz jakże

Mógł to prze­cho­wać twój umysł? Cóż jesz­cze

Dostrze­gasz w czasu głę­bo­kiej otchłani?

Jeśli pamię­tasz chwile przed przy­by­ciem,

Może wiesz, jak tu przy­by­łaś?

Miranda

Nie, nie wiem.

Pro­spero

Przed dwu­na­stoma laty był, Mirando,

Ojciec twój dum­nym księ­ciem Medio­lanu,

Władcą potęż­nym.

Miranda

Nie jesteś mym ojcem?

Pro­spero

Matka twa była nie­złomna w swej cno­cie

I oświad­czyła, że jesteś mą córką,

A był twój ojciec księ­ciem Medio­lanu,

Ty zaś dzie­dziczką jego, krwi ksią­żę­cej,

Równą mu rodem.

Miranda

O, wiel­kie Nie­biosa!

Jaka nik­czem­ność nas stam­tąd przy­gnała?

A może dobry los?

Pro­spero

Oboje, córko.

Nik­czem­ność stam­tąd nas gnała, jak mówisz,

A dobry los tu przy­wiódł.

Miranda

O, me serce

Krwawi, gdyż może to z mojej przy­czyny

Cier­pień musia­łeś tyle znieść; a prze­cież

Nie mogę tego pamię­tać! Mów, pro­szę.

Pro­spero

Mój brat, a stryj twój, imie­niem Anto­nio –

Bła­gam, wysłu­chaj, jakim wia­ro­łom­nym

Brat się oka­zać mógł! – tak, on, któ­rego

Naj­bar­dziej w świe­cie kocha­łem, po tobie,

I w zarząd dałem mu całe me pań­stwo,

A było ono wśród wszyst­kich signo­rii

Naj­pierw­sze z pierw­szych, Pro­spero zaś pierw­szym

Wśród wszyst­kich ksią­żąt: naj­bar­dziej dostoj­nym,

A gdy o sztu­kach wyzwo­lo­nych mowa,

Nie­po­rów­na­nym; w nich to zagłę­biony,

Rządy nad pań­stwem mym odda­łem bratu

I poświę­ci­łem się wie­dzy tajem­nej

Z całym odda­niem. A stryj twój fał­szywy –

Lecz czy mnie słu­chasz?

Miranda

Naj­gor­li­wiej, panie.

Pro­spero

Raz wyuczyw­szy się, jak łask udzie­lać,

A jak odma­wiać ich, kogo wywyż­szać,

A kogo chło­stać za zbyt­nią zuchwa­łość,

Stwo­rzył na nowo tych, któ­rych stwo­rzy­łem –

Powia­dam – lub ich zmie­nił, lub prze­kształ­cił;

A mając w ręku urzędy i ludzi,

Naka­zał śpie­wać wszyst­kim ser­com w pań­stwie

Na nutę miłą jego uchu. Stał się

Blusz­czem i pień mój ksią­żęcy prze­sło­nił,

Moc cią­gnąc z niego całą. Czy mnie słu­chasz?

Miranda

O, dobry panie, słu­cham.

Pro­spero

Więc uwa­żaj.

Tak zanie­dbaw­szy wszyst­kie ziem­skie sprawy,

Cały oddany kształ­ce­niu umy­słu

Tym, co ukryte przed zwy­kłymi ludźmi

Nie mogło zyskać uzna­nia w ich oczach,

Pod­łość w fał­szy­wym bra­cie obu­dzi­łem;

A ufność moja, jak zbyt dobry ojciec,

Spło­dziła fałsz w nim, równy mej ogrom­nej

Ufno­ści; także, jak ona, bez gra­nic.

Tak wywyż­szony, wła­da­jąc nie tylko

Tym, co dochody moje przy­no­siły,

Lecz tym, co nio­sła z sobą ma potęga;

Jak ów, co kłam­stwo umie w prawdę zmie­nić

Przez powta­rza­nie go cią­głe, tak zgrze­szył

Bra­kiem pamięci, że kłam­stwu uwie­rzył

I stał się księ­ciem; był prze­cież zastępcą

I całą wła­dzę monar­szą spra­wo­wał,

Stąd pycha jego wzro­sła. – Czy mnie słu­chasz?

Miranda

Głu­chego mógł­byś tym wyle­czyć, panie.

Pro­spero

Pra­gnąc, by znik­nął prze­dział mię­dzy rolą

A tą posta­cią, którą wciąż przed­sta­wiał,

Musiał mieć wła­dzę pełną w Medio­la­nie.

Gdy mnie, bied­nemu, księ­go­zbiór zastą­pił

Całe me księ­stwo, osą­dził na koniec,

Że nie podo­łam spra­wo­wa­niu rzą­dów,

I zawarł sojusz z kró­lem Neapolu;

Tak był spra­gniony wła­dzy, że mu przy­rzekł

Roczną daninę, hołd i układ lenny,

Mitrę pod­da­jąc swą jego koro­nie,

By ugiąć księ­stwo, dotąd nie­ugięte –

Medio­la­nie biedny! – w jarzmo hańby

Naj­nie­go­dziw­szej.

Miranda

O, wiel­kie Nie­biosa!

Pro­spero

Zważ te warunki i sprawę; mów teraz,

Czy może to być brat mój?

Miranda

Nie chcę zgrze­szyć,

Myśląc nie­god­nie o mej babce. Dobre

Łona wydają synów złych.

Pro­spero

A teraz

Warunki. Ów mój wróg naj­za­go­rzal­szy,

Król Neapolu, przy­jął jak naj­chęt­niej

Prośbę mojego brata, aby w zamian

Za hołd i ową daninę nie­zwłocz­nie

Wygnał mnie z mymi naj­bliż­szymi z księ­stwa

I z hono­rami oddał memu bratu

Piękny Medio­lan: w związku z tym wezwano

Zdra­dziec­kie woj­ska i tak pew­nej nocy,

Którą w tym celu sobie wyzna­czyli,

Otwarł Anto­nio bramy Medio­lanu.

Pośród ciem­no­ści, najęci sie­pa­cze

Nagle porwali mnie i wnet unie­śli

Z tobą, pła­czącą.

Miranda

O, nie­mi­ło­sierni!

Nie pamię­ta­jąc, czy pła­ka­łam wów­czas,

Znów to opła­czę: gdyż zda­rze­nie takie

Z oczu wyci­śnie wszyst­kie łzy.

Pro­spero

Posłu­chaj,

Co było dalej, a póź­niej przy­stą­pię

Do tego, co nas czeka dziś, gdyż cała

Opo­wieść moja byłaby zby­teczna,

Gdyby nie spa­dło to na nas.

Miranda

Dla­czego

Nas nie zgła­dzili wów­czas?

Pro­spero

Słusz­nie, dziew­czę:

Opo­wieść moja rodzi to pyta­nie;

Wiedz, moja miła, że zdjęła ich trwoga.

Tak drogi byłem mojemu ludowi,

Że czyn ich lękał się krwa­wej pie­częci;

Pięk­niej­szej barwy swym celom dodali.

Aby rzec krótko, wrzu­cili nas zaraz

Na pokład barki, która wyszła w morze

I prze­pły­nąw­szy kilka mil, spo­tkała

Przy­go­to­wany wcze­śniej zgniły kadłub

Okrętu; żagla nie miał, lin ni masztu,

I szczury nawet ucie­kły spło­szone;

Tam osa­dzili nas, byśmy ronili

Łzy w morze, które witało nas rykiem,

I słali wia­trom wes­tchnie­nia, a one,

Na powrót ku nam lito­śnie wzdy­cha­jąc,

Krzywdę czy­niły mil­szą.

Miranda

Ach, nie­stety,

Jakim brze­mie­niem byłam!

Pro­spero

Che­ru­bi­nem

Byłaś i tobie zawdzię­czam ratu­nek.

Gdy jesz­cze gią­łem się pod mym cię­ża­rem

I lałem słone łzy na mor­skie fale,

Tobie zesłało Niebo tyle męstwa,

Że uśmiech­nę­łaś się i wnet wez­brała

We mnie moc, dając sta­wić czoło temu,

Co mogło nadejść.

Miranda

Jak zeszli­śmy na brzeg?

Pro­spero

Dzięki Opatrz­no­ści Bożej.

Mie­li­śmy nieco żyw­no­ści i wody,

Które szla­chetny Neapo­li­tań­czyk

Gon­zalo, przez nich wyzna­czony, aby

Czyn ów wypeł­nić, dał nam miło­sier­nie;

A przy tym także i szaty bogate,

Bie­li­znę, garnki i rze­czy nie­zbędne,

Które wspo­mo­gły nas; a był tak prawy,

Że zna­jąc miłość mą do ksiąg, sam dał mi

Spo­śród ksiąg moich pewne wolu­miny,

Które nad księ­stwo me cenię.

Miranda

Ach, gdy­bym

Czło­wieka tego mogła spo­tkać!

Pro­spero

Wstanę:

Sie­dząc, wysłu­chaj kresu cier­pień mor­skich.

Tu przy­by­li­śmy. Na tej wyspie byłem

Nauczy­cie­lem twym, dając ci wię­cej,

Niż może zyskać jaka­kol­wiek inna

Księż­niczka, która ma wię­cej chwil wol­nych,

Lecz wycho­waw­ców nieco mniej tro­skli­wych.

Miranda

Niech ci Nie­biosa podzię­kują za to!

Lecz powiedz, pro­szę, gdyż ta myśl mnie drę­czy,

Czemu tę burzę mor­ską wywo­ła­łeś?

Pro­spero

A więc się dowiedz, że hojna For­tuna

(Dziś pani droga ma) tra­fem prze­dziw­nym

Ku naszym brze­gom zagnała mych wro­gów.

A moja wie­dza rze­czy nad­cho­dzą­cych

Mówi, że zenit mój jest połą­czony

Z przy­chylną gwiazdą; lecz jeśli jej wpływu

Nie zechcę słu­chać i wzgar­dzę nim, wów­czas

Los mój się chy­lić będzie odtąd. Dość już.

Nie pytaj wię­cej: jesteś senna teraz;

Nie walcz z sen­no­ścią tą, lecz jej ule­gnij;

Wiem zresztą o tym, że nie masz wyboru.

Miranda usy­pia.

Przy­bądź tu, sługo, przy­bądź! Jestem gotów.

Zbliż się, Arielu mój, przy­by­waj.

Wcho­dzi ARIEL.

Ariel

Chwała ci, wielki mistrzu! Chwała, panie

Naj­czci­god­niej­szy! Przy­by­wam, by speł­nić

Każde życze­nie twe, wzle­cieć, popły­nąć,

Dać nurka w ogień, dosiąść kędzie­rza­wych

Obło­ków; na twe mocarne roz­kazy

Jest Ariel z całym swym rodza­jem.

Pro­spero

Duchu,

Czy ową burzą rzą­dzi­łeś dokład­nie?

Ariel

Tak, punkt po punk­cie.

Spa­dłem na okręt króla i na dzio­bie,

Na śród­po­kła­dzie, rufie i w kaju­tach

Roz­pło­mie­ni­łem trwogę; a chwi­lami

Byłem pło­my­kiem w wielu naraz miej­scach,

Pło­nąc na sten­dze, rejach i buksz­pry­cie,

By póź­niej znów się złą­czyć w jeden pło­mień.

A bły­ska­wice Jowi­sza, zwia­stuny

Strasz­nych pio­ru­nów, nie mknęły tak szybko,

Wzrok wyprze­dza­jąc. Trzask i ryk pło­mieni

Siar­cza­nych zda­wał się opla­tać możną

Postać Nep­tuna i kazał zuchwa­łym

Bał­wa­nom jego dygo­tać, tak, nawet

Strasz­liwy trój­ząb zadrżał.

Pro­spero

Dzielny duchu!

Który z nich był tak mężny, że ów chaos

Nie wstrzą­snął jego umy­słem?

Ariel

Nie było

Takiego; wszy­scy popa­dli w sza­leń­stwo

I roz­pacz­li­wie się mio­tali. Wszy­scy,

Prócz majt­ków, w morze wzbu­rzone sko­czyli

I porzu­cili okręt pod­pa­lony

Przeze mnie; syn zaś kró­lew­ski, Fer­dy­nand,

Z wło­sem zje­żo­nym – jak gdyby to były

Trzciny, nie włosy – sko­czył pierw­szy, krzy­cząc:

„Opu­sto­szało pie­kło, wszyst­kie dia­bły

Tu się zebrały!”.

Pro­spero

Ach, mój dzielny duchu!

Przy brzegu było to?

Ariel

W pobliżu, panie.

Pro­spero

Lecz czy bez­pieczni są, Arielu?

Ariel

Nawet

Włos z głowy nie spadł im. Na ich prze­mo­kłych

Sza­tach nie znaj­dziesz ani jed­nej skazy;

Śwież­sze niż nowe są; a jak kaza­łeś,

W grup­kach roz­sia­łem ich po całej wyspie.

Syn króla dotarł do brzegu samot­nie;

Pozo­sta­wi­łem go w zakątku wyspy,

Sie­dzi tam, chło­dząc prze­stwór wes­tchnie­niami

I zała­mu­jąc ręce, o tak.

Pro­spero

Co z okrę­tem

Kró­lew­skim, gdzie są majt­ko­wie i cała

Flota?

Ariel

W przy­stani jest okręt kró­lew­ski,

W owym zakątku, gdzie raz o pół­nocy

Rosę kaza­łeś mi przy­nieść z burz­li­wych

Ber­mu­dów; tam go ukry­łem. Majt­ko­wie

W głębi okrętu spo­czy­wają, bowiem

Czary, złą­czone z ich naj­cięż­szym tru­dem,

Kazały usnąć im: zaś roze­gnana

Przeze mnie flota znów się napo­tkała

I pły­nie pośród fal śród­ziem­no­mor­skich,

Smęt­nie kie­ru­jąc się do Neapolu;

Wie­rzą, że okręt kró­lew­ski ujrzeli

Ginący, a wraz z nim jego osobę

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Fur­long – dawna anglo­sa­ska jed­nostka dłu­go­ści równa 201,168 m [przyp. red.]. [wróć]