36,90 zł
Wojna wchodzi przez oczy. To spostrzeżenie Goi znalazło wyraz w jego słynnych Okropnościach wojny. Dziś możemy dopowiedzieć: obrazy niosą cierpienie, ale też na to cierpienie znieczulają.
Od 24 lutego 2022 roku, gdy rozpoczęła się inwazja Rosji na Ukrainę, zostaliśmy zalani niespotykanym do tej pory ogromem obrazów przedstawiających widoki cudzego cierpienia. Co jednak w rzeczywistości widzimy? Co nam umyka? Czy nasze patrzenie ocala, czy jest raczej formą pornografii – perwersyjnego zaglądania w miejsce, w które nie powinniśmy spoglądać? Kim jesteśmy: świadkami zbrodni? Widzami medialnego spektaklu? Przypadkowymi gapiami?
Być gościem w katastrofie to antropologiczny esej o patrzeniu na obrazy wojny w Ukrainie. To próba opowiedzenia o tej wojnie poprzez jej wizualność, poprzez sztukę. Co to bowiem znaczy dziś: patrzeć, zaczynać, uchodzić, cierpieć, przeżywać, nienawidzić, dokumentować, przekraczać, dekolonizować, pisać? To również opowieść o charkowskim Domu „Słowo”, w której – niczym w soczewce – odbijają się losy ukraińskiej kultury ostatnich stu lat. I na sam koniec: to książka o próbie odnalezienia się w tej wojennej historii, o mediowaniu między obiektywnym, badawczym dystansem a afektywnym zaangażowaniem.
„Tomasz Szerszeń napisał książkę rewelacyjną, dał zarys nowej antropologii wojny, a może lepiej powiedzieć – wynalazł nowy język, w którym wybrzmiewają, odsłaniane właśnie, dyskursy poszerzające horyzont tego, co było polem „niemożliwości”. ” prof. Roch Sulima
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 212
seria dwutygodnik.com
Maciej Sieńczyk, Wśród przyjaciół
Delfin w malinach. Snobizmy i obyczaje ostatniej dekady, red. Łukasz Najder i zespół „Dwutygodnika”
Rafał Księżyk, Wywracanie kultury. O dandysach, hipsterach i mutantach
Łukasz Najder, Moja osoba. Eseje i przygody
Aleksandra Boćkowska, To wszystko nie robi się samo. Rozmowy na zapleczu kultury
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Projekt okładki Marian Misiak (Threedotstype, rh.plus)
Projekt typograficzny Robert Oleś
Fotografia na okładce: Roger Fenton, Valley of the Shadow of Death, 1855 © Library of Congress
Copyright © by Tomasz Szerszeń, 2024
Opieka redakcyjna Tomasz Zając
Redakcja Malwina Kozłowska
Recenzja naukowa prof. dr hab. Roch Sulima
Korekta Joanna Mika, Sandra Popławska
Redakcja techniczna i skład Robert Oleś
Autor otrzymał stypendium z Funduszu Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS
Książka powstała we współpracy z Domem Spotkań z Historią, wydawcą magazynu „Dwutygodnik”
Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl
ISBN 978-83-8191-866-4
O patrzeniu na obrazy wojny w Ukrainie, dekolonizacji i sztuce wobec rozpadu
Zalman Kindiszman od dwudziestu pięciu lat nie był w Edenii. Gdy po latach spędzonych w Palestynie wraca – niczym gość – do rodzinnego miasta na wschodzie, ze zdziwieniem odkrywa, że stało się ono nowoczesnym rajem, w którym spotyka się podniebne pociągi i gdzie rozmaite narody współżyją w pokoju, jidysz zaś przeżywa swój renesans. Zwiedza je, spotyka znajomych sprzed lat, zatrzymuje się na placu Wolności, gdzie ogląda „pomnik ofiar wojny, rozstrzelanych i zabitych. Rosjanin, Ukrainiec, Polak, Żyd, Gruzin… I napis: Walczyli razem – umarli razem”1.
Ta historia jest kanwą krótkiego opowiadania In der cukunft-sztot Edenje [W Edenii, mieście przyszłości], napisanego w jidysz w 1918 roku przez Kalmena Zingmana (pod pseudonimem Ben Jakow) i wydanego w założonym przez niego małym wydawnictwie. Edenia nie jest tu jednak, jak wiele utopii, nieokreślonym miejscem poza czasem historycznym. Wprost przeciwnie, ulice tego miasta przyszłości są ulicami Charkowa: rozpoznajemy konkretne punkty jego topografii. Kindiszman ze zdziwieniem zauważa, że znana mu sprzed lat ulica Gogola nosi teraz nazwę Szolema Alejchema, klasyka literatury jidysz. Wyobrażone przez Zingmana wieżowce wkrótce się zmaterializują: w 1925 roku rozpoczęła się budowa monumentalnego, konstruktywistycznego Derżpromu na placu Wolności, który pod koniec lat dwudziestych będzie najwyższym budynkiem Europy. Edenia jest więc Charkowem, tyle tylko, że ulokowanym w niedalekiej przyszłości – w perspektywie czasowej, której miał nadzieję dożyć autor – czyli w latach czterdziestych. Zingman pisze tę mikroutopię właśnie w tym mieście – dociera do niego w okresie wojennej zawieruchy i otwiera tam od razu pierwszą drukarnię książek w języku jidysz. To moment, w którym bardzo trudno wyobrazić sobie przyszłość tej części świata – trwa wojna białych z czerwonymi, armia niemiecka ciągle stacjonuje na wschodzie, rozpoczynają się próby utworzenia ukraińskiej państwowości, na porządku dziennym są pogromy żydowskiej ludności. Jednocześnie Centralna Rada Ukraińskiej Republiki Ludowej ogłasza uniwersał, w którym obiecuje autonomię narodową dla Żydów, Polaków i Rosjan. Tym mocniejsze wydaje się marzenie Zingmana o nowym, utopijnym horyzoncie, w którym narodowe i etniczne podziały znikają, rozpuszczają się w wizji zsekularyzowanego, nowoczesnego społeczeństwa tworzącego się w lewobrzeżnej Ukrainie: ziemi obiecanej, która nie należy do mesjańskiego planu, ale jest tworzona tu i teraz, przez ludzi napływających z rozmaitych krańców imperium.
Koncept Edenii, polemiczny wobec syjonistycznej wizji Teodora Herzla, jak wiele utopii nie wytrzymuje próby czasu. Sam Zingman wkrótce opuszcza Charków, by na Litwie poszukiwać nowych nadziei dla żydowskiej diaspory i kultury jidysz: przed wyjazdem, w 1920 roku, publikuje wiersz In der hungeriker sztot [W głodnym mieście]. Najgorsze ma jednak dopiero nadejść: gdy umiera w 1929 roku, polityka ukrainizacji właśnie dobiega końca. Kończy się czas względnej liberalizacji, współżycie narodów staje się możliwe już tylko w ramach stalinowskiego terroru. Edenia, zanim zdążyła się urzeczywistnić, przemienia się w śmiertelnie niebezpieczne miejsce. Zresztą perspektywa końca zostaje na swój sposób, niczym w przepowiedni, wpisana w In der cukunft-sztot Edenje: ta krótka opowieść kończy się śmiercią Kindiszmana – tak jakby spotkanie z ową krainą grozić mogło utratą życia…
Być może trzeba spojrzeć na to, co utopijne – co nigdy się nie urzeczywistniło, choć miało do tego prawo – jako na zapomnianą boczną odnogę czasu, jedną z możliwości w ogrodzie o rozwidlających się ścieżkach; jak na widmo, które objawia się bez zapowiedzi w najmniej oczekiwanym momencie. Czasem potrzeba katastrofy, by dopuścić do siebie ten rodzaj nawiedzenia. By inaczej zobaczyć historię: nie jako coś dokonanego, ale jako coś, co podlega ciągłym przemieszczeniom, zmieniając się wraz ze spojrzeniem, które na nią pada. Ostatecznie chodzi o to, by dokopać się – przez zagrzebane, nakładające się na siebie warstwy czasu – do innych źródeł myślenia, innych opowieści. W tym miejscu utopia spotyka się z dekolonialnym myśleniem.
Plac Wolności to centralny punkt Charkowa. Gdy Zingman pisał o Edenii, wyglądał on jednak inaczej: nie wznosiły się przy nim jeszcze monumentalne bryły uniwersytetu, Derżpromu czy Hotelu Charków; dopiero wiele lat później, na usytuowanym centralnie postumencie, pojawił się pomnik Lenina. Wieczorem 28 września 2014 roku zostaje on obalony podczas proukraińskiej manifestacji – zachodnim mediom umyka wówczas dekolonialne znaczenie tego gestu. W miejsce Lenina zaproponowano osiemdziesięciosześciometrową kolumnę z figurą złotego anioła, która w radykalny sposób zmieniałaby znaczenie awangardowego dziedzictwa placu. Na skutek protestów symboliczne miejsce po wodzu rewolucji pozostało jednak puste.
Gdy jednak opuścimy plac Wolności, zostawiając po lewej Derżprom, po prawej zaś socrealistyczny budynek sądu administracyjnego, a następnie skręcimy w prawo i zapuścimy się w odchodzące od okrężnego bulwaru uliczki, bardzo szybko znajdziemy się w jakby innej rzeczywistości. Kameralna ulica Literatury to ciąg drzew i skromnych budynków mieszkalnych, o bardzo typowym dla Charkowa klimacie. Na skrzyżowaniu – jak na „miasto poetów” przystało – Literatury i Kultury, pod numerem dziewiątym (wówczas, w latach dwudziestych, ulica nosiła nazwę Czerwonych Pisarzy), znajduje się Dom „Słowo”2: miejsce jak mało które oddające złożone losy tego miasta, leżącego zaledwie czterdzieści kilometrów od granicy z Federacją Rosyjską. Dziś to trochę zapomniany budynek, jednak w latach trzydziestych jego sława promieniowała na całe ZSRR.
Charakterystyczny kształt domu pozostaje niewidoczny z poziomu ulicy: został on wzniesiony na planie litery C (w cyrylicy C czytamy jak S – „Słowo”) i to nietypowe ukształtowanie jest dziś nieczytelne, niknie zasłonięte przez drzewa, których nie było, gdy go budowano. Osłonięte z trzech stron podwórko tworzy półzamkniętą przestrzeń, dawniej dającą złudne poczucie bezpieczeństwa i częściowej izolacji.
Powstanie Domu „Słowo” wiąże się ściśle z dziejami Charkowa, który w 1919 roku staje się pierwszą stolicą Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Następuje wówczas intensywny rozwój miasta – jest ono jednym z najważniejszych naukowych i kulturalnych centrów sowieckiego świata. W tym samym czasie zyskuje status stolicy odradzającej się ukraińskiej kultury: powstają ukraińskie instytucje, artyści i akademicy z całej republiki przenoszą się tam, pragnąc być częścią tego zadziwiającego, trwającego przez kilka lat renesansu. W efekcie tej sterowanej odgórnie, ale i spontanicznej ukrainizacji coraz więcej osób mówi po ukraińsku – jest dla kogo pisać i wystawiać.
Władze sowieckie – chwilowo – nie mają nic przeciwko temu narodowemu zwrotowi, akceptują też półprywatną inicjatywę. W efekcie rozwija się masowo ruch spółdzielczy: w jego ramach można budować przestronniejsze mieszkania, tym atrakcyjniejsze, że początkowo zwalniane z opłat. Gdy w lutym 1927 roku grupa literatów zawiązuje spółdzielnię o nazwie „Słowo”, obiera sobie za cel wzniesienie nowoczesnego budynku, który z jednej strony podniósłby komfort życia (gdyż powojenne i porewolucyjne warunki mieszkaniowe pozostawiały wiele do życzenia) oraz prestiż tamtejszych ludzi pióra, z drugiej zaś – byłby nieformalnym centrum ukraińskiej progresywnej kultury, zamieszkanym przez najwybitniejszych jej przedstawicieli. To pierwsza taka spółdzielcza inicjatywa w całym ZSRR: dopiero później pojawi się literacki „Rolit” w Kijowie i stworzony z myślą o partyjnej nomenklaturze słynny Dom na Nabrzeżu w Moskwie. Część pieniędzy na budowę pochodziła z kieszeni jego przyszłych lokatorów; resztę zdobyto po interwencji na szczycie, u samego Stalina.
Projekt – intrygujący splot konstruktywizmu i pewnych elementów art déco – był dziełem charkowskiego architekta Mytrofana Daszkewycza: wykonany z najlepszych dostępnych materiałów budynek miał mieć pięć wejść i pięć pięter, sześćdziesiąt sześć trzy- lub czteropokojowych mieszkań, w tym jedno przeznaczone dla dozorcy. Przede wszystkim jednak podczas projektowania uwzględnione zostały potrzeby i życzenia jego lokatorów. Na dachu urządzono solarium – miejsce przeznaczone do kąpieli słonecznych, z małym zbiornikiem wodnym i prysznicami – w podziemiach schron przeciwbombowy, na parterze zaś pralnie i łaźnie; jedno z pomieszczeń pomyślane zostało jako kawiarnia, która w tym mikrosystemie pełniła ważną społeczną funkcję. Kolejnym udogodnieniem było ulokowane na parterze przedszkole dla dzieci artystów, prowadzone według nowoczesnych metod wychowawczych i higienicznych. Również wyposażenie wnętrz było najwyższej jakości: stolarka i parkiet wykonane zostały z dębowego drewna, kuchnie i łazienki wyposażono – rzadkość w tamtych czasach – zarówno w ciepłą, jak i zimną wodę, a łazienki w wanny i prysznice, opracowano również specjalny system centralnego ogrzewania. Nawet dekoracje i kolor ścian miały zapewnić odpowiednie warunki do tworzenia. Wysokie, trzyipółmetrowe pokoje miały izolowane ściany – po to, by niechciane dźwięki nie rozpraszały piszących. Największym luksusem były jednak telefony – każde mieszkanie miało swój własny, rzecz niespotykana nie tylko w ZSRR, ale w ogóle w tamtym okresie. Mieszkania posiadały też wygodne balkony, kolejne miejsce pracy lub odpoczynku: czasem stawały się one punktami obserwacyjnymi rozmaitych zawodów sportowych, które rozgrywano najczęściej od strony podwórka. Zwykle były to mecze siatkówki, rzadziej piłki nożnej; zimą na dziedzińcu urządzano lodowisko. Z kolei latem miejsce to zmieniało się w prawdziwie prospołeczną przestrzeń: wystawiano stoły i ławki, przy których przesiadywano, rozmawiano, pito i grano w szachy. Pomimo wielu niespotykanych w komunistycznym kraju udogodnień i wrażenia względnej izolacji prywatne zostało tu pomyślane jako publiczne: życie w tym budynku było od początku do końca sprawą zbiorową, nie indywidualną.
Pierwsi mieszkańcy wprowadzili się do Domu „Słowo” pod koniec 1929 roku – w ciągu paru miesięcy zapełni się on całkowicie. W mieszkaniach i na korytarzach mieszały się trzy języki: rosyjski, jidysz i ukraiński – ten ostatni dominował. Czasem ich użycie zależało od komunikacyjnego kontekstu i sytuacji: niektórzy lokatorzy płynnie przechodzili z jednego w drugi, a wreszcie w trzeci – było to tutaj całkowicie naturalne. Czy to już Edenia?
Rankiem 13 maja 1933 roku Mykoła Chwylowy zaprasza najbliższych przyjaciół i współpracowników, dramatopisarza Mykołę Kulisza oraz pisarza i działacza Ołesia Doswitnija, do swojego apartamentu na wspólne czytanie poezji. W rzeczywistości rozmawiają o aresztowanym poprzedniego dnia Mychajle Jałowym, dramatopisarzu i poecie, członku awangardowej rewolucyjnej grupy WAPLITE (Wolna Akademia Literatury Proletariackiej), do której wszyscy należeli – to kolejny lokator Domu „Słowo”, po którego przychodzi NKWD (pierwszą osobą była aktorka Hałyna Orliwna, aresztowana 30 stycznia 1931 roku). „Areszt Jałowego – to rozstrzelanie całej Generacji… Za co? Za to, że byliśmy najszczerszymi komunistami? Nic nie rozumiem”3, zapisuje tego dnia w pożegnalnym liście Chwylowy. W pewnym momencie przerywa rozmowę i wychodzi: najpierw na balkon, potem do swojego gabinetu. Jego żona Julija Umancewa i goście słyszą huk – Chwylowy słynie z zamiłowania do polowań i broni palnej – więc biegną do drugiego pokoju: mężczyzna siedzi martwy na krześle, obok leży pistolet.
Tak pokrótce wyglądała śmierć najważniejszego pisarza i krytyka okresu ukraińskiego odrodzenia. Czy Chwylowy popełnił samobójstwo, gdyż przewidywał swój los i chciał go uprzedzić? Czy dokonał tego z bezsilności, na widok cierpienia umierających z głodu ukraińskich chłopów, z których wielu dogorywało wówczas – mamy czas największego nasilenia Hołodomoru – na ulicach Charkowa? Czy chodziło o uświadomienie sobie nieskuteczności literatury – narzędzia o znikomej sile wobec potęgi totalitarnego państwa – a tym samym własnej porażki jako literata? A może – w końcu Chwylowy pisał, że „umrzeć – to najprostsza rzecz. […] Żyć i walczyć – to jest wartość”4 – było to jednak starannie zaplanowane morderstwo?
Pogrzeb Mykoły Chwylowego, 15 maja 1933. Autor fotografii nieznany. Domena publiczna
A przecież wyrok na Chwylowego, tak zresztą jak na całe pokolenie ukraińskich artystów, zapadł już wcześniej: właściwie od początku w politykę ukrainizacji wpisany był jej koniec; miała być ona jedynie środkiem do celu, etapem. Polityka komunistów wobec Ukrainy nie różniła się od tej prowadzonej przez Katarzynę II czy Władimira Putina: ramą pozostaje tu kolonizacja kultury, imperialna polityka i eksploatacja ziemi i ludzi. Chwylowy doskonale rozumiał zagrożenie wiszące nad ukraińską kulturą i konieczność nieustannej walki po to, by z jednej strony nie ulegała ona rosyjskim wpływom, z drugiej, by dzięki orientacji na nowoczesność nie dała się zepchnąć w prowincjonalizm. W objętym zakazem druku pamflecie Ukrajina czy Małorosija? [Ukraina czy Małorosja?] pisał więc o konieczności „rozbicia rosyjskiego mesjanizmu” i „uwolnienia moskiewskiej młodzieży od zabobonów mocarstwowości”. Podkreślał konieczność obrania własnej drogi przez sztukę ukraińską, postulował sojusz „odrodzonych młodych republik narodowych, w atmosferze wiosny pognębionych niegdyś ludów”5. Chwylowy zwracał uwagę na konieczność sojuszu represjonowanych, skolonizowanych republik we wspólnym dążeniu do odrodzenia i odrzucenia rosyjskiej kultury i władzy: dlatego z zainteresowaniem spoglądał na Azję Środkową oraz na renesans tamtejszej sztuki i świadomości narodowej. Przede wszystkim jednak wprost pisał, że „Związek pozostaje Związkiem, a Ukraina jest jego niepodległą częścią. Rosja jest niepodległa, nieprawdaż? Tak. My również jesteśmy niepodlegli”6. Z dzisiejszej perspektywy w staraniach Chwylowego i bliskiego mu kręgu intelektualistów zobaczyć można działanie dekolonialne, które – paradoksalnie – miałoby prowadzić, poprzez komunizm, ku narodowemu wyzwoleniu i wolności samostanowienia poza imperialnymi granicami.
Już w 1926 roku, a więc w samym szczytowym momencie polityki ukrainizacji i wiążącego się z nią odrodzenia, Stalin pisał w tajnym liście do Kaganowicza (który został zresztą wysłany na Ukrainę w celu normalizacji sytuacji): „Na Ukrainie, gdzie kadry komunistyczne są słabe, ukrainizacja […] może przybrać miejscami charakter walki o wyobcowanie kultury ukraińskiej z kultury wszechsowieckiej, walki przeciwko »Moskwie«, przeciwko Rosjanom, przeciwko kulturze rosyjskiej w ogóle i jej największemu osiągnięciu, czyli leninizmowi. Nie muszę zaznaczać, że takie niebezpieczeństwo staje się coraz bardziej realne w Ukrainie. Chciałbym tylko wspomnieć, że nawet niektórzy ukraińscy komuniści nie są wolni od takich wad. Mam na myśli dobrze znany artykuł słynnego komunisty Chwylowego, zamieszczony w ukraińskiej prasie. Chwylowy domaga się natychmiastowej derusyfikacji proletariatu w Ukrainie… […] On nie ma nic do powiedzenia na korzyść Moskwy poza wezwaniem ukraińskich przywódców do jak najszybszej ucieczki od Moskwy. Należy zwalczać skrajne poglądy Chwylowego”7. W grudniu 1932 roku wydany zostaje oficjalny rozkaz walki z ukrainizacją, oznaczający zmianę języka nauczania z ukraińskiego na rosyjski we wszystkich szkołach oraz przekształcenie ukraińskojęzycznych gazet, książek i publikacji na rosyjskojęzyczne.
Śmierć Chwylowego wstrząsa społecznością Domu „Słowo”. Wkrada się tam aura podejrzliwości, strach i przygnębienie stają się podstawowymi emocjami jego mieszkańców. Ustają wspólne aktywności, takie jak mecze siatkówki czy turnieje szachowe. Lokatorzy właściwie przestają opuszczać własne mieszkania; zresztą budynek jest już ściśle obstawiony agentami, główne wejścia od strony ulicy zostają na stałe pozamykane. Dom „Słowo” przekształca się w formę więzienia: tym bardziej przerażającego, że regularnie znikają z niego kolejni mieszkańcy zabierani przez NKWD. Aresztowania odbywają się zwykle publicznie – tak, żeby upokorzyć i jeszcze bardziej zniszczyć więzi tej zamkniętej wspólnoty. W efekcie czas upływa mieszkańcom nie na pracy czy wykonywaniu normalnych domowych obowiązków, lecz na pozostawaniu w pełnej gotowości, w niszczącym psychicznie oczekiwaniu na wywózkę… Rękopisy nigdy nieopublikowanych dzieł zaczynają płonąć: w końcu każdy z nich może okazać się dowodem w procesie o nieprawomyślność. Śmierć i strach stają się codziennymi doświadczeniami – na tyle dominującymi, że budynek zyskuje swą nieoficjalną nazwę: krematorium. Legenda głosi, że większość drzwi i okien zostaje zablokowana – ucieczka jest praktycznie niemożliwa. Telefony, wymarzony nośnik nowoczesności, kryją w sobie podsłuchy. Korytarze i mieszkania wypełnia teraz cisza: chodzenie bardziej przypomina skradanie się, rozmowy prowadzone są szeptem. Wyobraźnia służy wymyślaniu możliwych strategii przetrwania. Marzeniem każdego mieszkańca jest teraz stać się niewidzialnym(-ną), rozpłynąć się w powietrzu, wniknąć w ściany tego świetnie zaprojektowanego budynku…
Dom „Słowo” staje się laboratorium terroru. Zapowiada to wszystko, co zacznie wydarzać się na masową skalę parę lat później, około roku 1937: znikanie bez śladu ludzi w ich mieszkaniach, miejscach pracy, na ulicach. Znamy to z Mistrza i Małgorzaty Michaiła Bułhakowa: „I nagle, przed dwoma laty, w mieszkaniu zaczęły się dziać rzeczy niepojęte – jego mieszkańcy jeden po drugim znikali bez wieści […]. Najbardziej zdumiewające było to, że najwyraźniej wraz z nimi przepadł i milicjant. […] No a czary, jak wiadomo, skoro raz się zaczną, to nic ich nie powstrzyma. Drugi lokator zniknął, o ile pamiętam, w poniedziałek, a w środę Biełomut jakby się pod niebo zapadł, co prawda w innych okolicznościach. Rano, jak zwykle, przyjechał po niego samochód, który miał zawieźć go do pracy, i zawiózł, ale z powrotem już nie przyjechał i sam też nie przyjechał. […] Tej samej jeszcze nocy Anna Francewna powróciła z Anfisą z daczy, na którą nie wiadomo dlaczego spiesznie pojechała, ale nie zastała już obywatelki Biełomut w mieszkaniu. Co więcej, okazało się, że drzwi obu pokoi zajmowanych przez małżeństwo Biełomutów są opieczętowane. Jakoś tam minęły jeszcze dwa dni. Na trzeci zaś dzień cierpiąca przez cały ten czas na bezsenność Anna Francewna raz jeszcze spiesznie wyjechała na daczę… Czyż trzeba dodawać, że nie wróciła? Osamotniona Anfisa, wypłakawszy się do woli, o drugiej w nocy poszła spać. Co z nią było dalej, tego nie wiadomo, lokatorzy z innych mieszkań opowiadali jednak, że jakoby spod pięćdziesiątego przez całą noc dobiegało jakieś stukanie i w oknach aż do rana paliło się światło. Rano okazało się, że nie ma i Anfisy. O zaginionych i o przeklętym mieszkaniu w całym domu długo opowiadano najróżniejsze legendy”8. O ile u Rosjanina Bułhakowa „przeklęty dom” w Moskwie staje się symbolem nieodgadnionego losu, kryjącej się w systemie totalitarnym tajemnicy o niemalże metafizycznym charakterze, o tyle dla mieszkańców charkowskiego Domu „Słowo” szybko staje się jasne, że w pierwszej kolejności znikają ci, którzy byli zaangażowani w ukrainizację; potem znika się już po prostu za bycie Ukraińcem. Spojrzenia z peryferii imperium demaskują ten kolonialny kontekst terroru – coś, co z centralnej, moskiewskiej pozycji wydaje się nieczytelne.
Odrodzenie ukraińskiej kultury traci swą energię – właściwie zostaje rozbite w proch. Wchodząca w to miejsce stalinowska kultura jest monolityczna, uśmierca wszelką różnorodność. Uśmierca też ludzi. Spośród sześćdziesięciu sześciu zamieszkanych przez artystów i intelektualistów mieszkań tylko w trzech nikogo nie aresztowano. Przetrzymywani w obozach i więzieniach, zostali masowo rozstrzelani w listopadzie 1937 roku – w dwudziestą rocznicę wybuchu rewolucji, niczym fajerwerk na jej cześć – na uroczyskach Sandarmochu w dalekiej Karelii. Wśród zamordowanych znaleźli się najważniejsi twórcy międzywojennej ukraińskiej kultury: Łeś Kurbas, Mykoła Kulisz, Kłym Poliszczuk i wielu innych. Ich ciał nigdy nie odnaleziono. Spośród lokatorów Domu „Słowo” represjom nie zostali poddani właściwie tylko ci, którym w pierwszej połowie lat trzydziestych udało się opuścić Charków i zamieszkać w Moskwie.
Ale to rozstrzelanie było czymś o wiele większym niż tylko tragiczną śmiercią generacji niezwykle utalentowanych twórców: oznaczało przerwanie delikatnych więzi, dzięki którym ukraińska kultura miała szansę na dalszy rozwój. Jak podkreślał pisarz i krytyk literacki Myron Petrowski, „nie tylko artyści awangardowi zostali wytępieni, ale to samo spotkało też ich sztukę, która została zakazana, a tym samym przerwany został ich pobudzający wpływ na rozwój kultury… Kolejne pokolenia nie mogły odziedziczyć spuścizny swoich poprzedników jako prawomocnej tradycji – musiały zaczynać od początku. Ciągłość tradycji kulturowej wymaga nieprzerwanego przepływu. Nasz rozwój kulturowy zaczął się od początku, podobnie jak gadowi wyrasta nowy ogon po uszkodzeniu starego”9.
Dziewiątego marca 2022 roku Dom „Słowo” zostaje zbombardowany i częściowo zniszczony. Pocisk, podobnie jak zły dotyk, odsłania czasem całą historię cierpienia i opresji. Niczym w archeologicznej odkrywce ukazują się naszym oczom kolejne warstwy czasu, historycznych znaczeń, zamrożonych emocji… Bywa, że padające na nowo spojrzenie zmienia sens historii, która okazuje się aktualna jak nigdy. Historia terroru i totalitaryzmu, opowieść o urwanych, pogrzebanych marzeniach, przekształca się w mgnieniu oka w historię kolonizacji i eksterminacji. Jej istotę stanowi permanentna opresja. W tej opowieści jasne staje się, o co toczy się walka (przeżycie albo śmierć), jakie są cele jednych (Ukraina), a jakie tych drugich (Małorosja). W historii budynku, którego mieszkańcy stają się osaczonymi więźniami we własnym domu, po kolei znikającymi i zmuszonymi do desperackiej walki o przetrwanie, będącej w istocie odwlekaniem nieuchronnego, zobaczyć można aż nazbyt czytelną współczesną metaforę. Ale historia się nie powtarza; raczej objawia się na nowo, aktualizuje się. W tym ogrodzie o rozwidlających się ścieżkach pojawiają się nowe, słabo zarysowane i niewydeptane, ale możliwe drogi, które wydają się coraz bardziej oczywiste…
Tym bardziej zrozumiałe i uniwersalne wydaje się marzenie o Edenii: w rzeczywistości wyraża ono wiarę, że ziemię pogromów i kolonizacji zmienić można, w perspektywie czasowej naszego życia, w ziemię obiecaną. Gdy w 2017 roku ukazuje się ukraiński przekład tekstu Kalmena Zingmana – to moment najgłębszego być może kryzysu tego państwa, gdy świat zapomina już o toczącej się na wschodzie wojnie, gdy stała się ona bolesną codziennością bez większych szans na poprawę i z materializującą się perspektywą dalszej wojny – wyraża on tęsknotę za jakąś inną, niezrealizowaną historią, ale także wiarę w zmianę, która otworzy perspektywę lepszej przyszłości.
Polacy patrzą na wojnę:
Dwudziestego trzeciego sierpnia (i w następnych dniach) widzą obrazy katastrofy prywatnego samolotu Embraer Legacy 600, którym lecieli Jewgienij Prigożyn, szef Grupy Wagnera, oraz jej założyciel – Dmitrij Utkin, pseudonim „Wagner”. Teorie spiskowe: w putinowskiej Rosji najbardziej wpływowi ludzie mają swoich sobowtórów. Twarz Putina, gdy potwierdza śmierć Prigożyna. Polacy są zmęczeni obrazami wojny.
Twarze tej wojny. Twarz Prigożyna: zagadka.
Dwudziestego trzeciego czerwca i następnego dnia również oglądają obrazy pokazujące tak zwany pucz Prigożyna („marsz sprawiedliwości”). Rostów nad Donem zajęty przez wagnerowców, momenty autentycznej euforii („Nasi chłopcy”. „Wagner bohaterem”), ale może przede wszystkim niepewność co do tego, co widzimy i co to w rzeczywistości oznacza. Przebłysk nadziei i deziluzja.
Począwszy od 6 czerwca 2023 roku, oglądają obrazy powodzi spowodowanej wysadzeniem przez Rosjan tamy na Dnieprze w Nowej Kachowce. Pola, wsie i miasteczka znalazły się pod wodą, zalany został Chersoń. Powracają obrazy uratowanych bądź martwych zwierząt – chyba po raz pierwszy od początku wojny zniszczenia przyrody i tego, co nie-ludzkie, zostają postawione na pierwszym planie. Woda niesie trupy, fragmenty domów, ale także miny. Po paru dniach koryto Dniepru zaczęło odsłaniać szkielety poległych żołnierzy z czasów II wojny światowej. Powrót tego samego: 18 sierpnia 1941 roku na rozkaz Stalina wycofujące się wojska sowieckie wysadziły tamę w Zaporożu, co kosztowało życie kilkudziesięciu tysięcy mieszkańców okolicznych wsi.
Dwudziestego dziewiątego kwietnia widzą, jak płonie skład ropy naftowej w Sewastopolu. To kara boża za Humań – donoszą ukraińskie media.
Dwudziestego ósmego kwietnia widzą zbombardowane płonące bloki w Dnieprze, Humaniu i Ukrajince.
Dwunastego kwietnia oglądają obiegające sieć nagranie, na którym rosyjski żołnierz obcina głowę pojmanemu żołnierzowi ukraińskiemu.
Dziesiątego kwietnia widzą opublikowane przez wagnerowców zdjęcie pozbawionej włosów i skóry czaszki ukraińskiego żołnierza, nabitej na kij przed jednym ze zrujnowanych i opuszczonych bloków w Bachmucie.
Piątego kwietnia widzą Wołodymyra Zełenskiego przemawiającego na Zamku Królewskim w Warszawie. Na jednym z kadrów on i prezydent Andrzej Duda zostają uchwyceni w półoficjalnej sytuacji, obejmując się przyjacielsko. W tle widać obraz Święto kawalerii polskiej Wojciecha Kossaka.
W marcu i kwietniu 2023 roku oglądają wiele zdjęć i nagrań z okopów w okolicach Bachmutu. Błoto i deszcz. Kolory to szarość, brąz i ciemna zieleń. Zmęczenie.
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
1 Kalmen Zingman, In the Future City of Edenia, transl. Jordan Finkin, „In geveb. A Journal of Yiddish Studies”, April 2019, s. 13; inna wersja tłumaczenia: Ben Jakow (Kalmen Zingman), In Edenia, a City of the Future, transl. Khane-Faygl Turtletaub, „Judaica Ukrainica” 2017, nr 6, s. 176.
2 Historię Domu „Słowo” rekonstruuję na podstawie tekstu Olgi Bertelsen The House of Writers in Ukraine, the 1930s. Conceived, Lived, Perceived (Pittsburgh 2013) i jej obszernego doktoratu Spatial Dimensions of Soviet Repressions of 1930s. House of Writers (Kharkiv, Ukraine), obronionego na Uniwersytecie w Nottingham w 2013 roku, a także informacji zawartych na stronie projektu poświęconego budynkowi i jego mieszkańcom proslovo.com (wersja ukraińska), wreszcie stronie poświęconej dziedzictwu charkowskiego konstruktywizmu constructivism-kharkiv.com.
3 Cyt. za: Jurij Szapował, „Car i niewolnik sprytu”. Losy Mykoły Chwylowego w świetle dokumentów NKWD, przeł. Magdalena Semczyszyn, „Przegląd Archiwalny Instytutu Pamięci Narodowej” 2011, nr 4, s. 406.
4 Arkadij Lubczenko, Joho tajemnycia [w:] Mykoła Chwylowyj, Arabesky Mykoły Chwylowoho. Opowidannia ta noweły, red. Wira Ahejewa, Kyjiw 2010, s. 157.
5 Mykola Khvylovy, Ukraine or Little Russia? [w:] The Cultural Renaissance in Ukraine. Polemical Pamphlets, 1925–1926, transl. Myroslav Shkandrij, Edmonton 1986, s. 227.
6 Mykoła Chwylowyj, Twory, Kyjiw 1990, s. 573.
7 George S. N. Luckyj, Literary Politics in the Soviet Ukraine, 1917–1934, Durham–London 1990, s. 67–68.
8 Michaił Bułhakow, Mistrz i Małgorzata, przeł. Irena Lewandowska, Witold Dąbrowski, Warszawa 2008, s. 103.
9 Myron Petrowśkyj, Horodu y myru. Kyewskye oczerky, Kyjiw 2008, s. 187.
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Sekretariat i dział sprzedaży:
ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Dział promocji:
al. Jana Pawła II 45A lok. 56
01-008 Warszawa
Współwydawca: Dwutygodnik.com
Dom Spotkań z Historią
ul. Karowa 20, 00-323 Warszawa
tel. +48 22 255 05 05
e-mail: [email protected]
dwutygodnik.com
dsh.waw.pl
Opracowanie publikacji: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, e-mail:[email protected]
Wołowiec 2024
Wydanie I