Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Cena ciała to opowieść o młodej prostytutce, która za namową brata zaczyna pisać bloga. Opisuje swoje życie dzień po dniu, i choć daleko mu do normalności, to czyni to jednak w tak lekki sposób, że szybko zyskuje popularność w Internecie. A tam opinie są skrajnie – jedni ją uwielbiają za szczerość i otwartość, inni nazywają dziwką i odzierają ze wszelkiej moralności. W pewnym momencie coś w niej pęka i dziewczyna postanawia uciec – najpierw od „pracy”, a potem od nieudanej miłości. Była prostytutka ląduje w klasztorze.
Nie wie jeszcze, że przeszłe życie się o nią upomni.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 167
- Niedziela -
Brat nabył laptop, a mi odpalił stary. Mam więc laptop. Mogę tu pisać co chcę. Jak spieprzę ortografię, to mnie maszyna poprawia. Niepotrzebnie tyle kiblowałam w szkole. Mogłam spierdzielać po trzech klasach, jak nauczyłam się liter. Tak samo bym sobie dawała radę w moim jebanym życiu. I tak samo mogłabym pisać dzisiaj bez tych rachunków, fizyki i chemii u śmierdzącego Pelikana, który macał dziewczynom cycki, gdy nachylał się nad ławką, niby sprawdzać zeszyty. Nazywałyśmy go Pelikan, bo mu wisiało wole. Jak się podniecił, to tracił rozum i puszczał bąki. Miśka mówiła, że dlatego uczy chemii.
Ale nie będę tu pisać o szkole. Sram na nią. Chociaż pani Ania od polskiego była w porzo. Gdyby nie ona, to bym tam nie wytrzymała. Mądra była niemożliwie. Wszystko, co wydrukowali, przeczytała po dwa razy. Z pamięci mogła nawijać wiersze przez całą lekcję. Miała takie białe ręce, że zimą, kiedy była szarówa, migały na tablicy jak podświetlone. Umarła na raka. Cała szkoła była na pogrzebie i wszyscy się posmarkali. Nawet Maczo.
Miało nie być o szkole, ale napiszę kto to był Maczo. Imię jego Maciek. Przeleciał wszystkie dziewczyny w naszej klasie, prócz Jadźki. Założył się o skrzynię browaru, że przeleci wszystkie prócz Jadźki, bo ona była faktycznie monstrualnie brzydka. Dla mnie ten zakład jest ważny, bo to był mój pierwszy raz.
- Wtorek -
Nie mogłam dalej pisać, wymiękłam. Wczoraj też nie, bo byłam na nocnej zmianie i musiałam się wyspać. Dzisiaj lukam na ten laptopik raz, drugi, aż wreszcie zrobiłam sobie drinka i siup. Pierwsze chwile są trudne, ale potem radocha. Po co, na co? Po nic. Dla siebie. Przeczytałam to z niedzieli i długo myślałam. To zostanie na zawsze. Moje sprawy zostaną na zawsze. Może trzeba się spinać żeby nie pisać byle czego? Na przykład, ja co drugie słowo mówię kurwa. Ale przecież nie będę tego pisać. Od pierwszych słów piszę inaczej niż mówię. Czyli nie pisze się tak jak się mówi. To jednak co innego. Nie żeby jakoś szpanować, tylko żeby nie pisać niepotrzebnych słów i jakieś zdania układać. Początek musi być i koniec w takim zdaniu. Ktoś powie: Ale Amerykę odkryła! No i dobrze. Każdy swoje Ameryki odkrywa. O właśnie! To jest niezła zabawa. Odkrywać swoje Ameryki. Po co, na co? Po jajco. A czy kurwa nie człowiek? Też może sobie pisać po kryjomu.
Gapiłam się na to ostatnie zdanie. Nagle mnie tknęło, że ściemniam. Nie piszę dla siebie. Pisanie dla siebie to blaga. Prawda jest taka, że chciałoby się, żeby ktoś przeczytał. Może być później. Nie musi być jutro. No i nie za sto lat. Jakoś pomiędzy. Nie chciałabym potem spotkać tego, co czytał. Umarłabym ze wstydu. Chociaż jestem bezwstydna podobno. Ale to tylko w seksie. Seks mi zwisa i nie porusza. Już od dawna.
- Czwartek -
Wczoraj dzwoniłam do brata i powiedziałam mu, że piszę pamiętnik. Byłam pewna, że mnie wyśmieje, ale dał luz. Namawia, żeby to robić codziennie. On pisze codziennie. Ale to nic dziwnego. Jest filozofem. Brzmi idiotycznie, ale tak jest. Jesteśmy inni. Może mieliśmy różnych ojców? To bardzo możliwe. Często mi się wydawało, że musowo tak jest. On chudy i wysoki, ja niestety odwrotnie. I oczy ma inne, i włosy. Żyję dzięki niemu. Gdyby nie on, dawno bym się powiesiła. Przedtem bym starej gardło poderżnęła. On nas jakoś umiał pogodzić. Kiedyś ją związał, jak mnie zaczęła tłuc taboretem. Innym razem schował mnie u siebie pod kołdrą, jak przyszła z tym swoim Benkiem. Powiedziała, że on wreszcie zrobi ze mną porządek i nauczy mnie słuchać matki. Chciała, żeby mi spuścił lanie. Chyba by się sam spuścił. Nieraz mi rękę do majtek wtykał. Jak się skarżyłam, to stara wrzeszczała, że jestem dziwką i wymyślam świństwa. Brat nie mógł mnie obronić, bo zawsze był słabeusz. Ale schować mnie umiał i gadkę miał zajebistą, że uciekłam z bandą Kloca. Że jak będę chciała, to jego chłopaki utną Benkowi jaja. Miałam spokój od tego czasu.
- Piątek -
Brat założył mi Internet i pokazał co to są blogi. Słyszałam o tym, ale dopiero jak poczytałam trochę tych blag, to zrozumiałam, że to jest to czego potrzebuję. Strasznie mnie to kręci. Wreszcie mnie coś, kurwa, kręci. Miałam nie pisać kurwa. Niesamowite. Wszyscy będą mnie czytać i nie będą wiedzieli, że to ja. To jest faktycznie zajebiste. Dawno nie byłam tak podniecona. To dobrze, bo mam zlecenie z firmy na tydzień u Zielniaka. Rekin biznesmen z Wybrzeża. Już raz tam byłam. Ma lux chatę w Orzechowie. Do plaży rzut beretem. Pół dnia można się opalać. Zaprasza różnych klientów na imprezy i załatwia interesy. Trzeba się nieźle napierdolić do białego rana, ale goście przeważnie czyści i grzeczni. My rżniemy damy, a oni udają, że rżną damy. (Ale mi to dowcipnie wyszło). Drinki pierwsza klasa, łazienki odlotowe, żarcia w bród. No i kasa na cały miesiąc. Można sobie urlop potem zrobić.
- Czwartek -
No i znów w domu. Nie było tak lekko jak się spodziewałam. Przyjechał jakiś bydlak z Austrii. Wielki jak stodoła i tak samo głupi. Wywalił gały na mnie od początku i załatwił z Zielniakiem, żeby mnie przydzielił do niego. Różnych już przerabiałam i nie jestem strachliwa, ale po pierwszej nocy poleciałam do gospodarza, żeby mi zmienił przydział. Zresztą tam są balangi, na których wciąż się wszyscy wymieniają. Tyrolczyk jednak przypiął się do mojej dupy i nie chciał innej. Zielniakowi widocznie bardzo zależało na nim, bo zapowiedział, że jak schrzanię robotę, to mi da popalić. Poddałam się, bo mógł załatwić wywalenie mnie z agencji z wilczym biletem. Potem to już tylko ulica albo sto razy gorsza szosa. Wytrzymałam te kilka dni z austriackim bawołem, ale chyba przez tydzień będę musiała się kurować, bo nawet siedzieć nie mogę, a co dopiero pracować. Dobrze, że mam laptopik, to leżę sobie w łóżku na brzuchu i piszę. Ale nie chcę pisać o pracy. Ani o szkole, ani o pracy. O matce też nie. No i chuj z pisaniem. Nie ma o czym.
- Sobota -
To ja. Siema. Witaj świecie. Jednak postanowiłam, że się do ciebie odezwę. Może ten jeden jedyny raz, a może jeszcze jeden. To się zobaczy. Mam trochę do powiedzenia. Jestem kurwą. Profesjonalną. Żyję z tego od kilku lat. Sześć i pół. Dla niektórych to niedługo, ale jak się pomnoży razy dwanaście miesięcy, a potem razy cztery tygodnie i jeszcze razy pięć nocy średnio w tygodniu, a to razy średnio dwa numery, to wyjdzie tego sporo. I chyba to nie to samo co cały czas z własnym mężem plus jakiś skok w bok. To znaczy, że my, kurwy, wiemy o seksie trochę więcej niż inni. Ale ci, którzy liczą tu na darmowe porady, niech spadają. To nie będzie instruktaż walenia. Od tego macie różne pisemka. Niby o modzie i gotowaniu, ale żeby ktoś to kupił, zawsze doradzą jak się odlotowo pierdolić. Nabijają was w butelkę. No, ale sami tego chcecie. Nie rozumiecie, że w sprawie odlotowego pierdolenia nie ma żadnych reguł ani recept?
Ja was nie będę nabijać w butlę. Ustanowiłam w tym blogu takie prawo, że będzie w nim sama prawda. Moja prawda. I to będzie moje prawo. Oprócz niego działa tu prawo językowe. Żeby chcieć być zrozumianym, trzeba zrozumiale pisać. Niestety bełkot odpada. Mówię niestety, bo fajnie i łatwo jest bełkotać. Ale trzeba spiąć dupę i dobierać właściwe słowa. Nie przynudzać i wiedzieć, do czego się zmierza. Ja zmierzam do tego, żebyście dowiedzieli się, kim jestem i co myślę. Dlaczego? Bo każdy tego chce. Każdy chce dać się poznać. Skąd wiem, że każdy? A co? Nie?
- Wtorek -
Dzisiaj pogrzeb Izaury. Miała Krystyna na imię, ale wolała Izaura. Wiadomo dlaczego. Była tłuściutką wesołą blondyną z okolic Białegostoku. Ma tam chyba jakąś rodzinę, ale nikt na pogrzeb nie przyjechał. Wyparli się jej. Tą drogą cię pierdolę, rodzinko Krystyny. To tobie zawdzięczała swoje syfiaste życie i swoją psią śmierć. Miałam nie nawijać o pracy, ale zrobię to dla niej. Na jej cześć. Lubiłam ją, bo była strasznie wesoła. Taki śmieszek. Co powiedziała kilka słów, to wybuchała śmiechem. „Kupiłam sobie czarne szpileczki” — i w śmiech. „O rany, ale późno się zrobiło” — i w śmiech. „Odjeb się, palancie!” — i w śmiech. Może to nie była taka zwykła wesołość. Może tylko głupota i nerwy.
Paliła bez opamiętania. „Kopciuch” na nią mówili przez te fajki. Wszystkie palą, ale żadna tyle co Izaura. Miała chłopca, była zakochana. To było kiedyś, w szkole gdzieś tam pod Białymstokiem. Zaszła w ciążę. Rodzice ciemni jak polska ziemia przepędzili ją z domu. Chłopak obrobił kiosk i zdobył dla niej kasę. Pojechała do Warszawy. W okolicach dworca zaczepiła jedną z naszych i zapytała, gdzie robią skrobanki. Od jednej do drugiej, wreszcie któraś dała jej adres. Tak trafiła do Stryjka. Jest taki ginekolog na Ursynowie. Opiekuje się dziewczynami, robi skrobanki, zakłada krążki, daje tabletki — różnie. Ma z dychę dziewczyn, które puszcza na miasto albo trzyma pod telefonem. Płacą mu nie od klienta tylko miesięczny ryczałt. Dobrze ma zorganizowany cały biznes. Żadna go nie sypnie ani nie oszuka, bo ma na każdą haka. Sposób jest prosty. Przychodzi do niego taka Izaura. Facet robi z nią wywiad, że samotna, ze wsi, zagubiona i wystraszona. Uspokaja, obiecuje, że wszystko będzie okej i pobiera kasę. Usypiają dziewczynę z kumplem anestezjologiem i robią serię zdjęć na fotelu z wziernikiem w cipie i kutasami na twarzy. Po aborcji budzą dziewczynę już obmytą i ubraną. Jak dojdzie do siebie, pokazują zdjęcia i proponują „współpracę” pod karą wysłania zdjęć do miejscowości, którą spisują z dowodu. Jak się będzie stawiać, to zdjęcia dotrą do rodziny, szkoły, księdza i wszystkich sklepów. Podobno żadna jeszcze nie odmówiła.
I tak nasza Izaura rozpoczęła pracę w mieście stołecznym. Krótko balowała. Niecałe dwa lata. Tydzień temu blokersi znaleźli jej ciało w piwnicy na Wilczej. Była tak skrojona, że wszystkie bebechy miała na wierzchu. Co ona mogła parszywemu gnojowi zrobić, że ją tak urządził? Na pewno powiedziała: „Odjeb się, palancie!” — i w śmiech. Zgroza, jak się trafi na świra. Balbina na cmentarzu dowodziła, że lepiej mieć opiekuna, który bierze od każdego klienta, bo taki jednak uważa z kim się idzie. Klient wie, że jest pilnowany i tak sobie nie pozwala. Ja z kolei uważam, że trzeba mieć broń. Wolę za nielegalną spluwę dostać sankcję niż dać się sponiewierać szajbusowi.
Dziewczyny pytają, czy mogłabym strzelić do człowieka. Jaki to człowiek? — mówię. Taki skurwiel to pies, nie człowiek. Zastrzeliłabym bez wahania. Więc tą drogą ostrzegam was, skurwiele. Niejedna z nas ma gnata. Z kupnem nie ma problemu. Szkoda, że Izaura nie miała. Żyłaby sobie wesoło dalej. A blokersi znaleźliby ciało tego psa.
- Piątek -
Dzisiaj Wielki Piątek. Pan Jezus umiera. Za nasze grzechy, więc i moje też. Muszę przyznać, że dzięki temu trochę mi lżej na świecie. A wam?
- Czwartek -
No i po Świętach! Lany Poniedziałek to zawsze najgorszy dzień w roku. Przejść nie można. Gnojki całymi stadami uganiają się za ofiarami i leją czym popadnie. Zimno przecież jak cholera. Zawsze byłam przeziębiona po śmigusie, bo nie mogłam w domu usiedzieć. Policja wreszcie rozgrzeszona z nieróbstwa, bo to ludowy obyczaj, więc nie można zakazać. Różne takie hasła się głosi, żeby tylko nie reagować i się nie narażać: „Młodzież musi się wyszumieć”, „Człowiek nie z cukru — nie rozpuści się”, „Trochę higieny nie zaszkodzi” i inne, równie mądre. A przecież to obraz przemocy i rozpaczy. Gnojki bezkarne, a dziewczyny bezbronne. Właśnie najgorsze jest to, że niby wszystko legalne. No to jak się bronić? Przecież ja nie chcę być mokra! Idę sobie być może na ważne spotkanie w najlepszym ubraniu. Albo uciekłam właśnie z domu i nie mam się gdzie przebrać w suche rzeczy. Zresztą wystarczy, że się nie zgadzam, nie chcę i nie pozwalam! A oni w śmiech i leją tym bardziej. Bo przecież nie o jakiś tam obyczaj chodzi, tylko żeby bezkarnie dopierdolić dziewczynom, na które gnojki zawsze jak wygłodzone wilki się gapią. Chciałabym dożyć czasów kiedy będziemy silniejsze. Podobno tak ma być bezwarunkowo. Władza nad światem przejdzie w nasze ręce, bo faceci będą mięczakami, a my, napakowane na siłowniach, będziemy ich tłuc w domach i na ulicach. Kiedyś byłam służbowo we Wrocławiu podczas Świąt. Też latali z plastikowymi wiadrami. Trzy dziewczyny dopadli. A te okazały się jakimiś zawodniczkami. Jak się odwinęły! Gnojki spieprzały na oślep, a one jednego złapały i siup — wrzuciły do kanału pod mostem. I poszły sobie wesoło dalej. A ten wrzeszczał i ledwo do brzegu dopłynął.
- Środa -
Brat dzwonił, że czytał mnie w Ameryce. Dacie wiarę?! Ja tu — a on w Houston na kongresie „Nowej etyki”, czy jakoś tak, i w hotelu czyta sobie mój blog. Przeczytał i poszedł na dach popływać w basenie. Patrzył w gwiazdy i rozmyślał o mnie. Takie wrażenie na nim zrobiłam. Przecież to się w pale nie mieści! Ludzie kochane, czy wam się to wydaje normalne? Strasznie mnie to kręci. Was nie?
- Czwartek -
Dostałam pierwszego mejla! Joanna z Bochni zapytuje: „Jak to się stało, że twój brat jest etykiem, a ty prostytutką?”. Uważa, że to niemożliwe, że kłamię, a ogłosiłam, że będzie sama prawda. A więc odpowiadam:
Urodziliśmy się w Dębnicy Kaszubskiej. Nasz ojciec był nauczycielem. Matka prowadziła dom. Tak się niby mówi. Puszczała się z dyrem szkoły i wpędziła tym ojca do grobu. Palił coraz więcej, zadręczał się, przemęczał, bo i praca, i w domu wszystko robił. On nas wychował. Czytał nam zawsze przed snem. Nie jakieś bajki, tylko prawdziwe książki. Długo czytał, bo czekał aż ona wróci. Ale nie wracała, więc gasił światło i stawał z papierosem w otwartym oknie. Do dzisiaj, jak zasypiam, to widzę jego plecy na tle poświaty ulicznej latarni. Któregoś dnia nie wrócił ze szkoły i tyle. Pogotowie zabrało go z lekcji, a potem poszliśmy się z nim pożegnać do zakładu pogrzebowego. Leżał spokojnie i był dziwnie malutki. Dotknęłam jego ręki i przestraszyłam się, że taka zimna. Ale opanowałam się i pocałowałam tę dłoń pierwszy i ostatni raz w życiu. Brader nie. Tylko wszedł i zaraz wyszedł. A ta kurwa nachyliła się nad ojcem i pocałowała go w usta. Potem już tylko płakałam do wieczora i nic nie pamiętam z pogrzebu.
Wieczorem Brader mi opowiadał, że dyro przemawiał nad grobem. Przysięgaliśmy sobie, że pomścimy ojca, ale z czasem mieliśmy coraz mniej pomysłów jak to zrobić. A pierdolę, nie piszę dalej…
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Copyright © Marek Weiss, 2013
All rights reserved
Redaktor
Hanna Kossak-Nowocień
Projekt okładki
Anna M. Damasiewicz
Wydanie I
ISBN 978-83-778-5415-0
Zysk i S-ka Wydawnictwo
ul. Wielka 10, 61-774 Poznań
tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67, faks 61 852 63 26
Dział handlowy, tel./faks 61 855 06 90
www.zysk.com.pl
Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com