Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
23 osoby interesują się tą książką
Hallie rozpoczyna nowy rozdział w życiu.Po tym, jak uciekła z pokoju hotelowego mężczyzny, z którym spędziła noc, czuje, że nadszedł czas na zmiany.
Teraz odhacza na swojej liście kolejne osiągnięcia. Przeprowadza się do innego mieszkania, zmienia fryzurę i kupuje nowe ubrania. Pozostał jej jeden, najważniejszy punkt: zakochać się. Kiedy loguje się do aplikacji randkowej, która ma jej pomóc odnaleźć drugą połówkę, natrafia tam na… Jacka. Faceta, z którego pokoju niedawno się wymknęła.
Jack i Hallie zaczynają ze sobą pisać. Szybko ustalają, że absolutnie nie są sobą zainteresowani, ale mogą sobie wzajemnie pomóc. Ponieważ większość ich randek to spektakularne porażki, obawiają się, że szybko stracą wiarę w miłość i zrezygnują z dalszych poszukiwań.
Aby do tego nie dopuścić, decydują się na zakład: kto pierwszy znajdzie miłość, wygrywa.
Ten z pozoru prosty układ zaczyna się jednak szybko komplikować…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 276
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Kevina
Uwielbiam to, że zawsze
jesteś spakowany
na wyjazd na kemping
Dziękuję Ci za to, że nigdy
nie wysmażasz za bardzo mojego steka
Pamiętasz, jak zabraliśmy wódkę
do pociągu do Nowego Jorku
Dlatego że potrafisz podnosić
rzeczy za pomocą palców u stóp
4 słowa: naprawianie samochodu
Pam Anderson
Masz dłonie wielkie
jak Romance Man
Bo wiem, że wiedziałbyś, co zrobić
podczas apokalipsy zombie
Dlatego że niezmiennie
wybierasz mnie, a nie psa
Jesteś wiatrem, który dmie
w moje skrzydła
Brakuje mi tych
czapek sprzedawców gazet,
które nosiłeś, kiedy mieszkaliśmy w Chicago
Jesteś moim szczęśliwym miejscem
TYTUŁ ORYGINAŁU:
The Love Wager
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik
Wydawczyni: Joanna Pawłowska
Redakcja: Magdalena Wołoszyn-Cępa
Korekta: Beata Wójcik
Ilustracje na okładce: © Nathan Burton
Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski
Copyright © 2023 by Lynn Painter
This edition published by arrangement with Berkley, an imprint of Penguin Publishing Group, a division of Penguin Random House LLC.
Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Monika Wiśniewska, 2024
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2024
978-83-8371-126-3
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk
Rozdział
pierwszy
Hallie
– Mogę prosić o manhattan i chardonnay?
– Jasne. – Hallie obejrzała się przez ramię, kiedy podawała jednej z druhen whiskey z colą. Łał, koleś, który złożył zamówienie, próbując przekrzyczeć stanowczo zbyt głośną wersję Electric Slide, był naprawdę atrakcyjny. Widać było, że jest gościem weselnym, no bo miał na sobie elegancki smoking, i choć Hallie przysięgła sobie, że koniec z randkowaniem, nie mogła nie zwrócić uwagi na dołeczki w policzkach i hollywoodzkie rysy. – Podać z burbonem?
Kiedy poziom hałasu w hotelowej sali balowej osiągnął maksimum, mężczyzna oparł się na przedramionach i pochylił się nad blatem.
– Z żytnią whiskey.
– Spoko. – Z szarego plastikowego kubełka z lodem wyjęła butelkę californii. – Dodać też likier pomarańczowy?
Dołeczki stały się jeszcze bardziej wyraźne, kiedy uniósł brwi i zmrużył niebieskie (?) – tak, niebieskie – oczy.
– Tak to się teraz pije?
– Owszem. – Do kieliszka wlała chardonnay i postawiła go na blacie. – Jeśli nie jesteś kretynem, to ci zasmakuje.
Parsknął śmiechem i oświadczył:
– Uważam się za ogólnie nieskretyniałego, więc dawaj.
Hallie zaczęła przygotowywać mu drinka. Miała niejasne wrażenie, że zna tego faceta. Wydawał się znajomy. Niekoniecznie kojarzyła twarz, prędzej głos, wysoki wzrost i skrzące się oczy, dzięki którym wyglądał, jakby pisał się na dowolną szaloną przygodę.
Zerknęła na niego i w tym samym momencie dyskotekowe światła omiotły jego czarne włosy. Kiedy potrząsała shakerem, a potem wlewała drinka do szklanki, nie potrafiła sobie przypomnieć, skąd zna tego kolesia. „Myśl, myśl, myśl”. Oglądał się akurat na główny stół, kiedy w końcu ją olśniło.
– Wiem, skąd cię znam!
Odwrócił się w jej stronę.
– Słucham?
Było tak głośno, że Hallie musiała się do niego nachylić.
– Jack, prawda? – zapytała z uśmiechem. – Jestem Hallie. To ja ci sprzedałam…
– Hej! – Też się uśmiechał, po chwili jednak położył rękę na jej dłoni i patrząc jej w oczy, jeszcze bardziej się nachylił i rzekł: – Hallie. Słuchaj. Nie wspominajmy o…
– O. Mój. Boże. – Obok niego pojawiła się blondynka („Skąd ona się wzięła?”);przyjrzała się Hallie zmrużonymi oczami i dodała: – Serio, Jack? Kelnerka?
– Barmanka – poprawiła Hallie, nie mając pojęcia, dlaczego odczuwa taką potrzebę ani co ugryzło tę Superblondie.
– Zostawiasz mnie samą na dziesięć minut, na ślubie twojej siostry, na litość boską, po to, aby migdalić się z kelnerką?
– Yy, mogę cię zapewnić, że nie było żadnego migdalenia się – wtrąciła Hallie, nieznośnie świadoma faktu, że donośny głos tej kobiety zwraca uwagę gości. – I jestem barmanką, nie kel…
– Możesz się w końcu przymknąć? – warknęła Superblondie. Ostatnie słowo wypowiedziała tonem o oktawę wyższym, jakby była Kardashianką.
– Wyluzuj, Vanessa – syknął Jack, zerkając ponad głową swojej przyjaciółki, jakby próbował ją uciszyć. – Nawet jej nie znam…
– Widziałam was! – niemal krzyknęła i w tym momencie didżej puścił Endless Love, która to piosenka w żaden sposób nie zagłuszyła jej wybuchu. „Gdzie jest ta cholerna Macarena, kiedy jest potrzebna?”, pomyślała zdesperowana Hallie. Superblondie, czyli Vanessa, oświadczyła: – Nachylałeś się i trzymałeś ją za rękę. Od kiedy się to…
– Daj spokój, Van, to nie…
– Od kiedy? – zapiszczała.
Jackowi napięły się mięśnie żuchwy, jakby zaciskał zęby. W końcu odparł:
– Od dzisiejszego ranka.
Vanessie opadła szczęka.
– Byłeś z nią dziś rano?
– Nie tak, jak ci się wydaje – wtrąciła Hallie i rozejrzała się, zbulwersowana implikacjami.
W weekendy pracowała dorywczo w sklepie z biżuterią Borsheim’s. Ten facet, Jack, zjawił się tam rano, a ona pomogła mu wybrać pierścionek.
I to nie byle jaki.
Ten pierścionek.
Pierścionek zadający pytanie: czy będziesz do końca życia moją zazdrosną wiedźmą?
– Sprzedała mi to. – Jack wyjął z kieszeni pudełeczko z pierścionkiem i praktycznie dotknął nim twarzy dziewczyny. – Kupiłem to dla ciebie, Vanesso. Chryste.
Pudełeczko było zamknięte, Hallie wiedziała jednak, co kryje się w środku: oszałamiający pierścionek zaręczynowy z diamentem ze szlifem princessa. Kiedy pomagała mu wybrać idealny pierścionek, sprawiał wrażenie zabawnego i czarującego, ale jeśli sądził, że Vanessa to materiał na bratnią duszę, w sposób ewidentny myślał tylko penisem.
Albo był kretynem.
– O mój Boże! – zapiszczała Vanessa, a jej twarz rozjaśniła się jak słońce. Uśmiechnęła się promiennie do Jacka i przyłożyła dłonie do serca. – Oświadczasz mi się?
Przez pięć dobrych sekund przyglądał jej się zmrużonymi oczami, po czym odparł:
– W tej chwili? Nie.
Mina jej zrzedła.
– Nie?
– Kurwa, nie.
Hallie parsknęła śmiechem.
Dźwięk ten sprawił, że Vanessa spojrzała spod długich rzęs – łał, na pewno je przedłużała – na Hallie.
– Czy coś cię śmieszy? – syknęła.
Hallie pokręciła głową, ale z jakiegoś powodu nie potrafiła opuścić kącików ust. W uszach wciąż miała wypowiedziane przez Jacka słowa „kurwa, nie”.
Nim zdążyła się zorientować, co się dzieje, Vanessa podniosła z blatu kieliszek chardonnay i chlusnęła winem w twarz Hallie.
– Uch! – Zimne chardonnay rozprysnęło się na jej twarzy i zapiekło w oczy. Na szczęście jako barmanka miała wokół siebie mnóstwo ścierek i tak się akurat złożyło, że w tej właśnie chwili jedna z nich była przerzucona przez jej ramię. Hallie ściągnęła ją i wytarła twarz. – Hej. Van. Z czym masz problem?
– Ty jesteś moim prob…
– Tak bardzo cię przepraszam – wtrącił Jack żałośnie przepraszającym tonem.
Odebrał ścierkę Hallie i zaczął osuszać jej ociekającą winem szyję. Vanessa wybałuszyła oczy.
– O mój Boże, przecież nic jej się nie stało – warknęła.
– No właśnie, nic mi się nie stało – rzekła Hallie. Spojrzała na niego dziwnie i wyrwała mu ścierkę. – Tak na marginesie: ta twoja dziewczyna wydaje się naprawdę świetna.
Jack nachylił się nad blatem tak, że jedyne, co widziała Hallie, to jego zaniepokojona twarz i niebieskie oczy.
– Wszystko dobrze?
– Tak. – Zamrugała i poczuła potrzebę cofnięcia się o krok. Ten mężczyzna był zdecydowanie zbyt atrakcyjny, zwłaszcza gdy patrzył w taki sposób. Przesunęła językiem po niedawno zmoczonych winem ustach. – Cóż, jeśli mam być szczera, to nie bardzo. Bo widzisz, na okrągło rekomenduję to chardonnay, ponieważ rzekomo ma dębowy posmak i bogate, maślane wykończenie, podczas gdy tak naprawdę jest wytrawne jak diabli i ma gorzki, nieświeży posmak.
Jack zasznurował usta.
– Przez cały ten czas kłamałam – dodała.
Zmrużył oczy i drgnęły mu usta. Wyglądał, jakby już-już miał się uśmiechnąć, ale nagle Vanessa chwyciła go za ramię i na jego twarzy z miejsca pojawiło się rozdrażnienie. Hallie obserwowała, jak podczas przełykania śliny porusza się jego jabłko Adama. Odwrócił się i rzucił do Vanessy:
– Musimy już iść.
Uniosła idealne brwi.
– Wychodzimy?
– Coś w tym rodzaju. Chodź.
Odciągnął swoją ładną potworzycę od baru, a Hallie wytarła blat, po czym wróciła do serwowania drinków. Całe to spięcie trwało nie więcej niż trzy minuty, ale miała wrażenie, że całą wieczność.
Drugi barman, który nalewał właśnie wódkę do pięciu małych kieliszków, zapytał cicho:
– Co to, do cholery, było?
– Tylko szurnięta zazdrośnica. – Przeszła na drugi koniec baru i przyjęła zamówienie na dwa drinki whiskey sour. – Nawet ich nie znam.
– O mój Boże, Hallie Piper, to rzeczywiście ty!
Hallie podniosła wzrok, po czym spojrzała po raz drugi. Serio, wszechświecie?
– Allison Scott?
Kurde, Allison. Chodziły razem do liceum i należała do tych dziewczyn, które niby były supermiłe, ale zawsze udawało im się formułować zdania w taki sposób, że ludzie czuli się gównianie. Ostatni raz Hallie miała ją okazję widzieć osiem lat temu podczas wręczania świadectw i zdecydowanie za nią nie tęskniła.
– O mój Boże, jesteś najbardziej uroczą barmanką, jaką w życiu widziałam. – Allison z promiennym uśmiechem wskazała na czarną i wilgotną koszulkę Hallie i czarne dżinsy. – Serio, wyglądasz jak słodziutka barmanka z filmu.
Allison zdecydowanie wysyłała fluidy w stylu Alexis Rose. Hallie przywołała na twarz uśmiech.
– Zrobić ci jakiegoś drinka?
– Mój chłopak jest jednym z drużbów – rzekła, najwyraźniej nie mając ochoty na nic do picia. – Kiedy przybiegł i oświadczył, że przy barze jest pyskówka, nawet za milion lat bym nie odgadła, że jedną ze stron jest moja obsesyjnie pedantyczna, sztywna koleżanka Hallie.
„Czy ona nazwała mnie właśnie obsesyjnie pedantyczną? Dobry Boże”.
– To nie była pyskówka, tylko nieporozumienie w związku. Ja stałam się przypadkową ofiarą – wyjaśniłam.
– Załapałam się na końcówkę. – Uśmiechnęła się, a ton jej głosu nieco przywoływał na myśl Grincha. – Co obecnie porabiasz? Poza obsługiwaniem baru na weselach. Nadal jesteś z Benem?
Stojący za Allison mężczyzna uniósł dwie puste butelki po piwie Michelob Ultra, więc Hallie wyjęła kolejne spod blatu, otworzyła je, postawiła na blacie i odparła:
– Nie. Moje życie jest wolne od Bena.
– Och. Łał. – Oczy Allison zrobiły się wielkie jak spodki, jakby Hallie oświadczyła właśnie, że jest seryjną zabójczynią, ponieważ miała czelność zerwać z facetem, który w liceum był uważany za najlepszego biegacza w drużynie futbolowej. – A co u twojej siostry?
Hallie miała ochotę krzyczeć, kiedy usłyszała, jak didżej obwieszcza taniec pary młodej, ponieważ to oznaczało, że nie będzie szaleńczego biegu po drinki; ludzie uwielbiali oglądać te ckliwe bzdety. Allison mogła tu sterczeć i uprawiać krępującą gadkę szmatkę, jak długo tylko chciała; Hallie zamarzyły się spadające przypadkowo z sufitu żyrandole, miażdżące irytujące koleżanki z liceum.
– Eee, Lillie jest zaręczona z Rileyem Harperem. W przyszłym miesiącu biorą ślub. Pamiętasz go z…
– O mój Boże, jest zaręczona z Rileyem Harperem? On był naszym królem balu, no nie?
Hallie kiwnęła głową, zastanawiając się, czy tylko ona nie uważa króla licealnego balu za naszego. Dla niej król był po prostu chłopakiem, który nosił podczas balu koronę.
– Łał, brawo ona. – Na Allison wyraźnie zrobiło to wrażenie. – Pracuje?
– Tak, uhm, jest inżynierką.
– Chyba żartujesz! – Potrząsnęła lekko głową z fryzurą na szykownego boba. – Jesteście teraz jak te laski z Zakręconego piątku.
– Co?
– No wiesz. Ty zawsze byłaś tą odpowiedzialną i zorganizowaną, a Lillie chodzącym chaosem. Teraz jest zaręczoną inżynierką, a ty singielką, która kelneruje i wdaje się w pyskówki przy barze. – Uśmiechnęła się, jakby to było przezabawne. – Szaleństwo.
Allison w końcu zamówiła drinka i przestała zamęczać Hallie, kiedy jednak sobie poszła, jej słowa zapętliły się w głowie Hallie. „Chodzący chaos. Chodzący chaos”.
Boże, czy one rzeczywiście zamieniły się ciałami jak w Zakręconym piątku?
Przez trzydzieści kolejnych minut Hallie zadręczała się tą myślą i serwowała drinki na autopilocie. „Chodzący chaos”. Dopiero kiedy z głośników popłynęły pierwsze dźwięki Single Ladies, obudziła się jej wewnętrzna Beyoncé i przypomniała, że wszystko się jakoś ułoży. Ponieważ wcale nie była chodzącym chaosem. Jeśli już, trwała po prostu jej „zima”.
Kiedy ona i Ben się rozstali (po tym, jak dotarło do niego, że wcale jej nie kocha), Hallie postanowiła traktować nadchodzący czas jako „zimę swoich lat dwudziestych”. Chłodną, uśpioną porę, która przerodzi się w przepełnioną obfitościami wiosnę. Wyprowadziła się od Bena i wynajęła tanie mieszkanie, razem ze współlokatorką. Znalazła dwie prace dorywcze – poza etatową – aby dwukrotnie szybciej spłacić kredyt studencki.
Miała w planach zrobić użytek z tego czasu bez mężczyzny. Zamierzała żyć skromnie i ostro zasuwać. W tym zimowym okresie zdarzały się mroczne dni, ale miała nadzieję, że wkrótce wszystko się opłaci.
– TY.
Podniosła głowę i zobaczyła, że prosto w stronę baru zmierza Jack. Miał poważną minę, wokół szyi dyndała mu rozwiązana mucha, a jego oczy były utkwione w Hallie.
– Ja? – Spojrzała za siebie.
– Tak. – Zatrzymał się przed blatem. – Jesteś mi potrzebna.
– Słucham? – Przechyliła głowę i dodała: – A co się stało z tą twoją przeuroczą dziewczyną? Van, zgadza się?
– Potrzebna nam barmanka na zapleczu. – Jack zignorował jej cierpką uwagę, spojrzał na Julia i zapytał: – Myślisz, że przez jakiś czas dasz sobie radę w pojedynkę?
Julio zerknął na Hallie, próbując wybadać jej reakcję, po czym odparł:
– Tak, ale przecież panna młoda zarządziła…
– To ona mnie tu przysłała. Jestem jej bratem.
– Po pierwsze, nie rozmawiaj z nim o mnie tak, jakby mnie tutaj nie było. Fakt, że mam piersi, nie oznacza, że nie jestem zdolna do wypowiadania się we własnym imieniu. Po drugie – dodała Hallie, zirytowana oczywistym seksizmem tego atrakcyjnego faceta – nie rozbieram się ani nie wykonuję tańców erotycznych, więc jeśli „zaplecze” to kod oznaczający coś odrażającego, nie piszę się na to.
Jack posłał jej znaczący uśmiech, taki, który sugerował rozbawienie i jednocześnie irytację.
– Po pierwsze, powiedziano mi, że to Julio odpowiada za bar, więc twoje piersi nie odegrały żadnej roli w moim wyborze partnera do rozmowy.
– Och – bąknęła Hallie.
– A po drugie – dodał – wysyłasz silne fluidy dające do zrozumienia, że nie ma mowy o odrażającym tańcu erotycznym, mogę więc cię zapewnić, że „zaplecze” nie stanowi kodu dla czegokolwiek niestosownego.
Hallie odgarnęła z twarzy niesforne włosy, które wysunęły się z kucyka; czuła się trochę jak idiotka.
– Cóż, no to dobrze.
– Pójdziesz więc ze mną?
– Czemu nie.
Hallie obeszła kontuar i udała się za Jackiem lawirującym między gośćmi weselnymi – z których większość uśmiechała się do niego tak, jakby był ich ulubionym kuzynem, mimo że on sprawiał wrażenie zupełnie tego nieświadomego – a kiedy dotarli do drzwi prowadzących do kuchni, pchnął je i przytrzymał dla niej.
– Dzięki. – Jej oczom ukazała się kompletnie pusta kuchnia. – Eee…?
Odwróciła się i zobaczyła, że Jack zdążył rzucić marynarkę na karton z bananami i podwija właśnie rękawy. Z uniesionymi brwiami czekał, aż Hallie coś powie.
– Nie mówiłeś przypadkiem, że potrzebna ci jest barmanka?
– Owszem. – Podciągnął się i usiadł na stalowym blacie. Nogi wisiały mu w powietrzu. – Przez ciebie zostałem porzucony, więc teraz to ty masz mnie upić.
„Serio, stary?”
– Och, hm, nie jesteś królem – rzekła Hallie – a mnie nie interesuje rola twojej osobistej służki. Ale dziękuję za propozycję.
– Dobry Boże, nie chcę, żebyś mnie obsługiwała. – Wskazał na miejsce na blacie obok siebie. – Po prostu uznałem, że skoro Vanessa Robbins obojgu nam chlusnęła dziś drinkiem w twarz, to miło będzie utopić nasze smutki i napić się razem.
Hallie przechyliła głowę i przyjrzała się stojącej obok niego butelce whiskey Crown Royal.
Dlaczego ta propozycja wydawała się tak cholernie kusząca?
Jack
Od razu zauważył moment, w którym podjęła decyzję. Wyglądało, jakby cała się rozluźniła. A potem się uśmiechnęła.
Nie żeby miało to znaczenie, ale była urocza. Niewysoki, drobny, wyszczekany rudzielec. Prawdę mówiąc, pamiętał ją ze sklepu z biżuterią, nie z powodu tego, jak wyglądała, ale dlatego, że była szalenie zabawna, kiedy prezentowała mu całe mnóstwo pierścionków zaręczynowych.
Także wskoczyła na blat, skrzyżowała nogi i sięgnęła po butelkę.
– Po pierwsze, błagam, powiedz, że to ty rzuciłeś ją, a nie odwrotnie.
– Naturalnie.
– Dzięki Bogu. – Wydęła usta. – A po drugie, nie miałam nic wspólnego z implozją waszego związku.
– Cóż, gdybyś nic nie powiedziała…
– To byłbyś zaręczony z zazdrosną psycholką. – Zmrużyła zielone oczy i oświadczyła: – Myślę, że jesteś mi winien wielkie dziękuję.
– Czyżby?
– Zdecydowanie – odparła, a potem zbliżyła butelkę do ust i pociągnęła spory łyk. Wytarła usta wierzchem dłoni. – Celowo rezygnujesz z dodatków? Bo mnie to nie przeszkadza, tyle że mam tylko metr pięćdziesiąt i bez coli zaprawię się dużo szybciej.
– Mnie to nie przeszkadza – zapewnił z uśmiechem w głosie.
– A czy zapłacisz za ubera, którego będę niewątpliwie potrzebować po tym, jak skończymy?
Jack wziął od niej butelkę i zwrócił uwagę na to, że jego palce obok jej palców wydają się olbrzymie.
– Jeśli do tego dojdzie, to tak – obiecał.
– Och, na pewno dojdzie. – Posłała mu kolejny sarkastyczny uśmiech i odwróciła się tak, że teraz siedziała przodem do niego. – Planuję nawalić się dzisiaj do tego stopnia, że nie będę pamiętać własnej matki i porzygam się w windzie. Masz ochotę na tę ekscytującą przejażdżkę?
Jack przyłożył butelkę do ust i pozwolił, aby whiskey wypaliła mu przełyk i dotarła aż do żołądka. Hallie nie spuszczała z niego wzroku i nie miał pewności, czy to ekscytacja, czy coś innego, ale nagle nabrał ogromnej chęci na upicie się razem z tą zabawną barmanką. Wytarł usta i oddał jej butelkę.
– Czyli… – zapytała, obejmując butelkę szczupłymi palcami – wchodzisz w to, drużbo?
Nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu, odparł:
– Jestem cały twój, Tycia Barmanko.
Rozdział
DRUGI
Hallie
Hallie otworzyła oczy i jęknęła.
Chryste panie.
Kiedy uniosła rękę i pociągnęła za okrywającą jej głowę ciężką kołdrę, poczuła bolesne pulsowanie w skroniach. Z wdzięcznością przywitała na twarzy chłodne powietrze, ale w tym momencie bezpośrednio przed sobą ujrzała w lustrze swoje zatrważające odbicie.
Lustro?
Zaraz. Co takiego?
Dopiero wtedy zorientowała się, że nie tylko leży w poprzek łóżka, ale do tego w nogach. I że wcale nie kojarzy tego łóżka.
O Boże. Nie, nie, nie, nie.
Podniosła się jak najdelikatniej do siadu i obejrzała się przez ramię, a wtedy zaatakowały ją sceny z zeszłej nocy. Dzieliło ich morze białej pościeli, prześcieradła i kołdry poskręcane ze sobą i leżące w chaotycznych stertach, ale owszem – z całą pewnością na łóżku znajdowało się jeszcze jedno ciało.
Jego głowę, leżącą twarzą do poduszki, porastały gęste, ciemne włosy, o których wiedziała z pierwszej ręki, że są zaskakująco miękkie. W jej pamięci pojawiły się przebłyski tego, jak we dwoje opierają się o drzwi hotelowego pokoju, ona ma palce wczepione w jego włosy, on zaś…
O nie.
Musiała się stamtąd ulotnić. Przy drzwiach dostrzegła swoje spodnie i jeden z butów. Drugi leżał w progu łazienki, jakby zrzuciła go… no tak, przypomniała sobie, że pozbyła się butów i spodni, zanim jeszcze zamknęły się za nimi drzwi.
„Idiotka, idiotka, idiotka”.
Poruszyła się ostrożnie, ponieważ ostatnie, czego chciała, to obudzić tego faceta. Serio, to by dopiero było krępujące. Cześć, pamiętasz mnie? Jestem barmanką, która oderwała ci wszystkie guziki od koszuli. Nie, Hallie musiała cichaczem się ubrać i stąd wynieść.
Ześlizgnęła się z łóżka i wylądowała na czworakach. Odsunęła od siebie myśli o tym, jak brudna jest hotelowa wykładzina – „wszędzie widoczne w świetle ultrafioletowym płyny ustrojowe aaaaaaa” – i wystawiła głowę ponad materac, aby się upewnić, że Jack nadal śpi.
Aha. Spał, a może nawet był martwy, więc dobra nasza.
Zaczęła się czołgać w stronę spodni. Wyobrażała sobie, jak musi wyglądać, kiedy tak pospiesznie się czołga w bokserce i różowych majtkach w małe wiewiórki. Coś jej mówiło, że sięgnęła dna, ale nie miała czasu, aby zwolnić i zachowywać się stosownie.
Kiedy dotarła do spodni, wciągnęła je możliwie szybko i bezszelestnie, nie odrywając wzroku od łóżka. „Błagam, nie obudź się”, zaklinała Jacka w myślach. Wsunęła stopy w balerinki i rozejrzała się po pokoju za stanikiem.
Gdzie, u licha, podziewał się ten fiszbinowy koszmar?
Sprawdziła w łazience, następnie schyliła się i zajrzała pod łóżko, nic to jednak nie dało. Podeszła na paluszkach do łóżka. Przypuszczalnie stanik zaplątał się w kołdrę, w tym jednak momencie Jack coś mruknął i przekręcił się na plecy, na co ona zareagowała ponownym padnięciem na kolana.
„Co ty wyprawiasz, przygłupie?”, krzyknął jej mózg bardzo wysokim i histerycznym głosem. „Jaki jest tego sens? Jeśli się czołgasz, wcale nie jesteś niewidzialna, kretynko”.
Hallie podniosła się z podłogi i dotarło do niej, że w każdym innym przypadku zatrzymałaby się, aby zlustrować męskie ciało. Szeroki tors, płaski brzuch i wyraźnie zarysowane bicepsy były zdecydowanie atrakcyjne i przez jej głowę przebiegła myśl o tym, że w nocy być może ugryzła go w przedramię, ale była zbyt skupiona na ucieczce, aby rozkoszować się widokiem. Zmrużyła oczy i próbowała wypatrzyć stanik pośród zmiętej pościeli, miała jednak wrażenie, że oddech Jacka jest teraz nieco głośniejszy, więc nie mogła ryzykować.
– Jebać to – mruknęła, poddając się.
Chwyciła torebkę i wyszła, a kiedy drzwi w końcu się za nią zamknęły, odetchnęła. Biegnąc przez korytarz, wyraźnie czuła brak stanika, więc kiedy musiała się zatrzymać i zaczekać na windę, skrzyżowała ręce na piersi. Istnieją dziewczyny, które dobrze się czują w bokserce bez stanika – być może Kate Hudson – ale Hallie do nich nie należała.
Wyglądała nieprzyzwoicie.
Minęła ją pokojówka z wózkiem i Hallie pożałowała, że w hotelowym pokoju zobaczyła swoje odbicie w lustrze, gdyż teraz wiedziała, jak okropnie wygląda. Czekając na windę, zastanawiała się, czy Jack się wkurzy, że wyszła bez pożegnania. No bo jaka etykieta obowiązywała w takiej sytuacji? Nie miewała przygód na jedną noc, więc nie wiedziała, co się mówi przed pójściem w swoją stronę. „Może zrobię użytek z mediów społecznościowych i wyślę mu wiadomość. Dzięki, stary, za superbzykanko…”
Nim jednak zdążyła dokończyć tę myśl, coś jej przyszło do głowy.
Nie znała jego nazwiska.
Drzwi windy się rozsunęły. Hallie w stanie lekkiej paniki weszła do lśniącej kabiny i wcisnęła guzik oznaczający parter.
„Jasny gwint, nie wiem, jak on się nazywa!”
Gdyby chciała, bez większego problemu by się tego dowiedziała. Jego siostra była panną młodą, no a wczoraj kupił pierścionek w Borsheim’s. Jednak nie w tym rzecz.
Kiedy winda dotarła z brzęknięciem na parter, Hallie wzięła głęboki oddech.
Gdy odbywała spacer wstydu przez lobby, nieuczesana i z podskakującymi piersiami, pomyślała, że rzecz w tym, że obudziła się w hotelowym pokoju faceta, którego nazwiska nie znała. Bez stanika i czując bolesne pulsowanie w głowie, musiała minąć recepcję, której pracownicy wiedzieli, że wczoraj pracowała na weselu.
Rzeczywiście, chodzący chaos.
A kiedy Robert, uroczy, dziadkowaty portier, który zawsze kiedy tu pracowała, pokazywał jej zdjęcia swoich dzieci, zamachał do niej przyjaźnie, po czym spojrzał na jej klatkę piersiową i potwornie skrępowany odwrócił natychmiast wzrok, dotarło do niej, że rzeczywiście sięgnęła dna.
Jack
Jack wszedł do hotelowej restauracji i z pulsującą głową udał się w stronę długiego stołu, przy którym cała rodzina spożywała brunch. Spóźnił się pół godziny i szansa na to, że jego matka nie zwróci na to uwagi, wynosiła dokładnie zero.
– Jackie – rzekł z uśmiechem jego wujek, unosząc bajgla w geście powitania.
– Dzień dobry, wujku Gary – odparł Jack.
Próbował się uśmiechnąć, lecz okazało się to szalenie trudne. „Czy musi tu być tak cholernie jasno?”
– Spóźniłeś się – oświadczył z krzywym uśmiechem Will, jego starszy brat, przeżuwający coś, co wyglądało jak jajka. – Znasz coś takiego jak budzik?
Jack zignorował go i odsunął wolne krzesło obok Colina, swojego najlepszego przyjaciela i od wczoraj szwagra. Usiadł i zapytał, czując drapanie w suchym gardle:
– Gdzie Livvie?
Colin zmrużył oczy.
– Wyglądasz jak kupa.
– Rany, dzięki.
– Poszła do bufetu po dokładkę naleśników – wyjaśnił Colin, wskazując głową na długi rząd stolików.
Jack spojrzał na bufet i rzeczywiście, jego siostra nakładała coś właśnie na talerz.
– Dobry Boże, skoro mają tu naleśniki, to jak nic spóźnicie się na lot.
Olivia i Colin zaraz po brunchu wylatywali do Rzymu w dwutygodniową podróż poślubną.
– Jej żołądek nie ma dna, no nie? – zapytał z uśmiechem Colin.
Jack zbyt był skacowany – i nagle zbyt samotny – aby tu siedzieć i słuchać, jak Colin ckliwie wypowiada się na temat jego siostry. Cieszył się ich szczęściem, to jednak nie oznaczało, że ma ochotę się w nim nurzać, kiedy pulsuje mu w skroniach i musi się wyprowadzić z mieszkania Van.
– Jest uzależniona od naleśników, to pewne.
Jack wstał od stołu i udał się w stronę bufetu. Głowę miał spuszczoną, aby uniknąć rozmów z kuzynostwem i ciotkami. Jak na jego gust po restauracji kręciło się stanowczo zbyt wielu członków rodziny, dlatego wziął talerz i podszedł od razu do Olivii.
– Nie mogę uwierzyć – odezwała się, jakimś cudem wiedząc bez odwracania głowy, że to on – że aż tak się spóźniłeś, a mama w ogóle tego jeszcze nie skomentowała. Gdybym ja spóźniła się trzydzieści sekund, usłyszeliby o tym wszyscy krewni.
– To prawda.
Wszyscy doskonale wiedzieli, że Jack to ulubione dziecko Nancy Marshall.
– Capisz whiskey – stwierdziła. Zmrużyła oczy i w końcu na niego spojrzała. – Łał. I wyglądasz, jakbyś spał w śmietniku. Co się z tobą, u licha, działo?
Jack dotknął ręką włosów; czy naprawdę aż tak źle wyglądał?
– Nic.
– Ale serio – dodała, przechyliwszy głowę. – Co się z tobą działo? Po tym, jak Vanessa wpadła w szał, ty zniknąłeś. Gdzie byłeś?
Nikomu innemu by tego nie powiedział, ale od zawsze był całkowicie szczery z Livvie, kiedy coś przeskrobał.
– Nawaliłem się i przespałem z barmanką.
Opadła jej szczęka.
– Żartujesz?
Wzruszył ramionami. Spojrzała na niego tak, jakby właśnie obwieścił, że jest cheeseburgerem. Wzięła od niego talerz i postawiła na stole obok swojego, po czym chwyciła go za ramię i pociągnęła na koniec restauracji.
– Livvie…
– Chodź.
Zaprowadziła go do miejsca zaraz obok drzwi do kuchni, a kiedy się zatrzymali, zamrugała i rzekła:
– Jack, dwanaście godzin temu byłeś gotowy się oświadczyć. Jak to się, na litość boską, stało, że udało ci się przespać z barmanką?
– Masz na myśli samą czynność?
– Nie – warknęła. – Mam na myśli to, że wiem, że wczoraj wieczorem byłeś rozstrojony tym, co się stało z Vanessą. Widziałam twoją twarz, kiedy wróciłeś z parkingu.
Nie miał ochoty o tym myśleć, do diaska.
– No i?
– No i przypadkowy seks to beznadziejny pomysł, który nie pomoże ci na samotność.
– Nie jestem samotny, do kurwy nędzy.
– Naprawdę? – Skrzyżowała ręce na piersi i posłała mu wymowne spojrzenie. – Nie przyspieszałeś wszystkiego z Vanessą, ponieważ byłeś smutny i nie chciałeś być sam?
– Przymknij się, ty wścibska gówniaro – burknął, a kiedy siostra przewróciła oczami i go uszczypnęła, niechętnie się uśmiechnął.
– Posłuchaj, dzbanie – rzekła, nagle poważniejąc. – Oboje wiemy, że tak bardzo ci się podobał pomysł bycia w związku, że to wymusiłeś; sam mi się przyznałeś, kiedy parę tygodni temu upiłeś się u Billy’ego, pamiętasz?
Żałował, że nie ugryzł się wtedy w język.
– Cóż, niefajnie, że tak to się potoczyło, ale według mnie wyjdzie ci to na dobre – oświadczyła Olivia. Z kieszeni dżinsów wyjęła telefon i spojrzała na wyświetlacz. – Teraz możesz spokojnie poszukać kogoś, z kim rzeczywiście będziesz miał coś wspólnego. Kogoś, z kim będziesz się dobrze bawił.
– Z barmanką bawiłem się bardzo dobrze.
– Oszczędź mi szczegółów i pozwól, że podam ci hasło do aplikacji randkowej, której jesteś już płatnym użytkownikiem.
– Co takiego? – jęknął i zgromił wzrokiem siostrę. – Co ty zrobiłaś?
– Właściwie to nic. – Tym razem to ona wzruszyła z uśmiechem ramionami. – Po tym, co mi powiedziałeś u Billy’ego, możliwe, że na wszelki wypadek założyłam konto w twoim imieniu i uiściłam opłaty.
– Na wszelki wypadek?
– Na wypadek gdyby związek twój i Vanessy rozpadł się z hukiem.
Jack westchnął.
– Zamiast się awanturować i udawać, że jesteś zły – rzekła, bardzo z siebie zadowolona – powiedz po prostu: „Dziękuję ci, Liv”.
– Odczep się, Liv – odparł.
– Odczepię się – zripostowała – jak tylko ty się zalogujesz.
Hallie
Tydzień później
– Chyba żartujesz. – Chuck nadział na widelec jeden ze szwedzkich klopsików i spojrzał na Hallie. – Nie wierzę, że rzeczywiście do tego doszło.
– W którą część nie wierzysz? – zapytała najlepszego przyjaciela i zanurzyła frytkę w keczupie. – W nieudane zaręczyny czy pijacki seks w hotelu?
– Jeszcze wody? – zapytał kelner, patrząc na nią.
Poczuła, że palą ją policzki, a w powietrzu zawisły jej ostatnie słowa.
Pijacki seks w hotelu.
– Yy, nie, dziękuję.
Chuck zaczął się śmiać.
– Seks w hotelu – zakwiczał, na co kelner także się roześmiał. Po jego odejściu Chuck kontynuował: – We wszystko. No bo jakie istnieje prawdopodobieństwo, że idziesz do pracy i przytrafiają ci się takie rzeczy?
Hallie włożyła do ust kilka frytek i oświadczyła:
– Mnie samej trudno w to uwierzyć, a przecież minął już tydzień.
– Czyli facet był atrakcyjny? – Chuck wrzucił sobie do ust klopsika. – Dobry w łóżku?
– Zdecydowanie hot. – Oczami wyobraźni ujrzała twarz Jacka i dodała: – Dobry w łóżku, pod ścianą, w windzie…
– Przypomnij mi, proszę, dlaczego w ogóle narzekasz…?
– Nie narzekam. – Wzięła łyk pepsi max. – Jestem jedynie zniesmaczona sobą, że taki ze mnie chodzący chaos. Obudzenie się w nogach łóżka nieznajomego stało się bodźcem, jakiego potrzebowałam do zmiany, i teraz zamierzam rozpocząć nowe życie.
– A stare nie było w porządku? – Chuck przewrócił oczami. – No bo mnie się wydawało całkiem okej.
– Kiedy rozstałam się z Benem, wszystko, co zaczęłam robić, miało być tymczasowe. Ale ja nadal żyję jak studentka, Chuck. Muszę poszukać prawdziwego mieszkania bez współlokatorki, zafundować sobie nową fryzurę, nowe ciuchy, być może także nowy związek…
– O Boże – przerwał. Oczy i usta pełne mięsnych kąsków miał szeroko otwarte, a broda i wąsy otaczały te usta niczym pomarańczowy puch. – Czy to oznacza, że w końcu to zrobisz?
Hallie wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy i kiwnęła głową.
Odkąd ona i Ben się rozstali, Chuck próbował ją namówić na rejestrację w Looking4TheReal, apce randkowej, dzięki której poznał swoją narzeczoną Jamie. Żywił przekonanie, że ta aplikacja to swoista magiczna swatka, i na okrągło o niej nawijał.
Na okrągło.
Przed Jamie nigdy nie był w poważnym związku (o czym Hallie wiedziała, ponieważ znała go przez całe jego życie – był w końcu jej dalekim kuzynem). Chuck to bez dwóch zdań najbardziej wyjątkowa osoba, jaką Hallie znała, ale jego niemożność wpasowania się w konwencjonalną kategorię w świecie randek zawsze działała na jego niekorzyść.
Był zabawny, inteligentny i przystojny. Ale zamiast oglądać futbol, wybierał filmy Disneya. Zamiast słuchać najnowszych hitów, zachwycał się utworami z broadwayowskich przedstawień. Ten facet bardziej niż większość ludzi lubił anime i godzinami wymieniał się z Hallie wiadomościami na temat programów emitowanych przez kanał Bravo.
Ale zaledwie miesiąc po rejestracji w tej głupiej aplikacji znalazł bratnią duszę.
A każdy, kto miał okazję widzieć ich razem, nie wątpił w to, że Jamie i Chuck są bratnimi duszami. Jamie przepadała za jego dziwactwami, uwielbiała anime i szybko stała się trzecim członkiem czatu o programach z Bravo.
Kiedy poruszał ten temat, Hallie zawsze odpowiadała, że nie jest gotowa, ponieważ po Benie sama myśl o spotykaniu się z kimś przyprawiała ją o lekkie mdłości, teraz jednak czuła się niemal zdesperowana. Tego ranka pod prysznicem w jej głowie pojawiła się myśl, że poza innymi rzeczami pragnie w swoim nowym życiu miłości.
Może i była żałosna, ale nagle nie chciała dłużej być sama.
– Mogę zadzwonić do Jamie? – Wyjął z kieszeni telefon. – Zwariuje…
– Nie. – Hallie pokręciła głową. Jamie była jak żeńska wersja Chucka, która przedawkowała kofeinę, a kiedy się czymś przejęła, nie dało się jej kontrolować. – Tylko nie ona.
– Wiesz, że zadzwonię do niej od razu po naszym spotkaniu, prawda?
– Tak, ale nie wytrzymam z wami obojgiem. Nie da się was okiełznać.
Jego usta wygięły się w niemądrym uśmiechu.
– Nie da, prawda? – westchnął z rozmarzeniem.
– To niekoniecznie był komplement.
– Przestań się zachowywać jak marudny ciul. – Kolejna ciekawostka na temat Chucka: oglądał mnóstwo brytyjskich programów, więc na okrągło rzucał tym słowem na „c”. Wstał i zaciągnął swoje krzesło na drugą stronę stołu, po czym usiadł obok niej. – Stwórzmy twój profil, tak żebyś później musiała jedynie sączyć wino i przeglądać dostępnych panów.
– W twoich ustach brzmi to jak zakupy – rzekła.
Patrzyła, jak bierze jej telefon, wstukuje kod (030122) i natychmiast bierze się do tworzenia konta.
– To praktycznie to samo – stwierdził, nie odrywając wzroku od wyświetlacza. – Tyle że zamiast idealnej torebki szukasz tej jedynej osoby we wszechświecie, która przez resztę twojego życia będzie dawać ci bezgraniczne szczęście.
– No cóż – rzekła Hallie, irracjonalnie podekscytowana pod płaszczykiem udawanego cynizmu. – Brzmi to niewiarygodnie prosto.
– Przymknij się i pozwól, że zrobię to za ciebie.
Nim skończyli jeść kolację, Hallie miała już prawdziwe konto w prawdziwej aplikacji randkowej. Chuck użył zajebistych sformułowań, dzięki którym sprawiała wrażenie zabawnej i inteligentnej. Czuła autentyczną ekscytację tym, że po powrocie do domu rozpocznie „zakupy”.
Tyle że kiedy Chuck zatrzymał się pod jej mieszkaniem, wziął głośny wdech i zaklął:
– O cholera.
– Co się stało? – Hallie spojrzała przez szybę, nie dostrzegła jednak żadnego powodu do niepokoju.
– Myślę, że kiedy mi powiedziałaś o swoim nowym życiu, nastąpiło opóźnienie albo coś, bo twoje słowa dopiero teraz do mnie docierają. Czy ty wspomniałaś o tym, że zamierzasz znaleźć sobie mieszkanie bez Ruthie?
– Tak.
Przechylił głowę.
– Zastanawiałaś się, w jaki sposób jej o tym powiesz?
Hallie zmrużyła oczy i odparła:
– Po prostu to zrobię. Obie jesteśmy dorosłe, będzie dobrze.
– Naprawdę?
– Tak.
– Naprawdę? – Tym razem głos miał wyższy.
– Tak.
– Naprawdę.
– Omójboże, Chuck, przestań mnie wkurzać. Powiem jej, ona przyjmie to z uśmiechem i wszystko będzie dobrze.
Kiwnął głową.
– Jasne.
Rozdział
TRZECI
Hallie
– Och, dzięki Bogu, że już jesteś! – Ruthie, współlokatorka Hallie, stała w drzwiach, jakby czekała na jej powrót. Miała na sobie fartuch z gołą męską klatą i dorysowanymi kąpielówkami Speedo, na których widniał napis: Got meat? – Właśnie upiekłam chlebek bananowy i chcę poznać twoją opinię. Masło czy bez?
Hallie minęła ją i weszła do mieszkania.
– Moją opinię na temat masła albo jego braku?
Ruthie zarechotała.
– Twoją opinię na temat chlebka. Chcesz go z masłem czy bez?
Hallie była najedzona i w tej akurat chwili nieszczególnie miała ochotę na chlebek bananowy, nie chciała jednak rozczarować Ruthie. Zwłaszcza kiedy zamierzała ją rozczarować informacją, że chce się wyprowadzić.
– Bez masła.
Ruthie praktycznie pobiegła do kuchni i otworzyła lodówkę.
– Wiesz, jakie jest moje zdanie na temat masła, dlatego posmaruję cały ten cholerny chlebek, z wyjątkiem twoich kawałków, najgrubszą warstwą, jaką dopuszcza prawo.
Hallie rzuciła torebkę na ziemię i zdjęła buty.
– Nigdy w to nie wątpiłam.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Rozdział
CZWARTY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
PIĄTY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
SZÓSTY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
SIÓDMY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
ÓSMY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
DZIEWIĄTY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
DZIESIĄTY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
JEDENASTY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
DWUNASTY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
TRZYNASTY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
CZTERNASTY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
PIĘTNASTY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
SZESNASTY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
SIEDEMNASTY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
OSIEMNASTY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
DZIEWIĘTNASTY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
DWUDZIESTY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
DWUDZIESTY PIERWSZY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
DWUDZIESTY DRUGI
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
DWUDZIESTY TRZECI
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
DWUDZIESTY CZWARTY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
DWUDZIESTY PIĄTY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
DWUDZIESTY SZÓSTY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
DWUDZIESTY SIÓDMY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
DWUDZIESTY ÓSMY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
DWUDZIESTY DZIEWIĄTY
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział
TRZYDZIESTY
Dostępne w wersji pełnej
Epilog
Wigilia
Dostępne w wersji pełnej
Podziękowania
Dostępne w wersji pełnej
Zdjęcie: © Jackson Okun
Lynn Painter mieszka w Omaha w stanie Nebraska z mężem i stadem nieokiełznanych dzieciaków. Prowadzi lokalną rubrykę na łamach „Omaha World-Herald”, jak również bloga parentingowego. Jeśli akurat nie czyta ani nie pisze, zajada chandrę albo strzela do puszek po Red Bullu.
LynnPainter.com
LynnPainterKirkle
LAPainterBooks
LAPainter