Lepiej niż w filmach - Painter Lynn - ebook + książka

Lepiej niż w filmach ebook

Painter Lynn

4,7
36,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Czasem życie ma dla nas gotowy scenariusz. Lepszy niż w filmach.

Liz Buxbaum miłość do romansów i szczęśliwych zakończeń ma we krwi. Dziewczyna już dawno temu oddała swoje serce Michaelowi, który wyjechał, kiedy oboje byli młodsi. Teraz, gdy chłopak wrócił do miasta, Liz zrobi wszystko, żeby znowu ją zauważył. Naprawdę wszystko. Zaprzyjaźni się nawet z Wesem Bennetem – jej sąsiadem i wrogiem z czasów dzieciństwa, z którym z jakiegoś powodu koleguje się Michael.

Tylko że nic nie idzie zgodnie z planem...

Im więcej czasu spędzają razem, tym lepiej zaczynają się dogadywać. Liz jest zaskoczona, że tak bardzo lubi przebywać w towarzystwie Wesa. I będzie musiała przeanalizować to, co dotychczas wiedziała i wyobrażała sobie o miłości.

Czy wychowanej na komediach romantycznych dziewczynie uda się odejść od scenariusza, który zawsze miała w głowie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 379

Oceny
4,7 (21 ocen)
16
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
nataliarucka

Nie oderwiesz się od lektury

To jedna z najbardziej słodkich i uroczych książek, jaką miałam przyjemność czytać! Tak wspaniale spędziłam przy niej czas! Była taka kochana, że wielokrotnie nie mogłam przestać się uśmiechać. Były również momenty, które mnie wzruszyły. No po prostu cudowna 🥺❤️ Wes zdobył całe moje serduszko!
10
Natalia_90p

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobrze czytało mi się tę historię. Liz i jej sąsiad toczą boję o miejsce parkingowe. I oboje są zawzięci. Niespodziewanie pewna sprawa gdy zostają "wspólnikami" Nie sprawia, że zbliżają się do siebie i dzieje się, to bardzo naturalnie. Liz odkrywa Wesa na nowo. Zaczyna postrzegać go zupełnie inaczej. Glowna bohaterka ma wiele rzeczy do przepracowania które nie pozwalają, jej żyć normalnie. To właśnie Wes sprawia że ona się przed nim otwiera. W tej książce nic nie dzieje się szybko. Uczucia rodzą się po woli i w swoim czasie. Polecam.
00
pysia2307

Całkiem niezła

Totalnie nie jestem targetem tej książki, ale mimo wszystko, podobała mi się.
00
werkaku02

Nie oderwiesz się od lektury

Dzięki niej wyszłam z zastoju w końcu po pół roku
00
malfonsinio

Nie oderwiesz się od lektury

Jakie to było cudowne! Słodka, urocza, pokrzepiająca historia. Wspaniała. A tak poza tym każda kobieta powinna mieć takiego Wesa na wyłączność. Absolutnie każda.
00

Popularność




Dla niezwykłej mamy, która zawsze była moją największą fanką i najsurowszym krytykiem i odpowiadała za mój brak zaufania wobec tych arogantów z branży obuwniczej. Dziękuję, że w czasie gdy powinnam była smacznie spać, pozwoliłaś mi czytać pod kołdrą. I dla ukochanego taty, który widział okładkę, lecz nie dane mu było przeczytać tej książki. Ależ by mu się spodobała ta scena w Stella’s, no i przypomniałby mu się ketchup. RIP, Jerry Painter (17.05.1939–18.05.2020)

PROLOG

„Jestem zwykłą dziewczyną, która stoi przed

chłopakiem, prosząc go, by ją kochał”.

– Notting Hill

Nie chodziłam jeszcze nawet do drugiej klasy, kiedy moja matka nauczyła mnie złotej zasady randkowania.

W dojrzałym wieku lat siedmiu wślizgnęłam się do jej pokoju po sennym koszmarze. (Świerszcz wielkości domu może i nie brzmi przerażająco, ale kiedy mówi głosem robota i zna twoje drugie imię, to rzeczywiście można się wystraszyć). W stojącym na komodzie kanciastym telewizorze leciał Dziennik Bridget Jones i sporo udało mi się obejrzeć, nim mama w ogóle mnie zauważyła w nogach łóżka. Na tym etapie było za późno na uratowanie mnie przed treściami nie do końca przeznaczonymi dla pierwszoklasistek, dlatego wpuściła mnie pod kołdrę i razem obejrzałyśmy szczęśliwe zakończenie.

Tyle że mój umysł siedmiolatki nie potrafił tego ogarnąć. Czemu Bridget wyrzekła się tego fajniejszego – bardziej uroczego – na rzecz faceta, który był nudny jak flaki z olejem? Dla mnie coś takiego nie miało totalnie sensu.

Owszem, kompletnie nie zrozumiałam przesłania tego filmu i zakochałam się nieprzytomnie w playboyu. I do dziś pamiętam głos mamy i waniliową nutkę jej perfum, gdy bawiła się moimi włosami i mnie naprostowała.

– Wdzięk i elokwencja to zdecydowanie za mało, Libby Loo. Te rzeczy zawsze znikają i dlatego nigdy, ale to nigdy nie powinno się wybierać bad boya.

Od tamtej pory przeżyłyśmy razem setki podobnych chwil, odkrywając wspólnie życie poprzez romantyczne filmy. Zaopatrywałyśmy się w przekąski, obkładałyśmy poduszkami i na tej samej zasadzie, co inni oglądają tandetne reality shows, my namiętnie oglądałyśmy dzieła z jej kolekcji ze szczęśliwymi zakończeniami okraszonymi mnóstwem pocałunków.

Z perspektywy czasu widzę, że przypuszczalnie to właśnie był powód, dla którego odkąd tylko nauczyłam się literować słowo „miłość”, czekałam na idealne uczucie.

A gdy moja matka umarła, pozostawiła mi w spadku niezachwianą wiarę w „żyli długo i szczęśliwie”. Moją spuścizną była świadomość, że miłość zawsze wisi w powietrzu, zawsze wchodzi w grę i zawsze warto o nią walczyć.

Pan Właściwy – sympatyczna wersja, ten, na którym można polegać – mógł czekać tuż za rogiem.

Dlatego zawsze byłam przygotowana.

I tylko kwestią czasu pozostawało, kiedy to przytrafi się w końcu i mnie.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

„Nikt nie znajduje swojej bratniej duszy,

kiedy ma dziesięć lat. No bo gdzie w tym

ta cała frajda, no nie?”

– Dziewczyna z Alabamy

Ten dzień zaczął się zupełnie typowo.

Pan Fitzpervert zostawił mi w kapciu zwrócony kłaczek, przypaliłam sobie prostownicą ucho, gdy zaś otworzyłam drzwi, aby udać się do szkoły, na masce samochodu siedział mój wróg z sąsiedztwa.

– Hej! – Nasunęłam ciemne okulary na nos, zamknęłam za sobą drzwi, a kiedy szłam… a raczej biegłam… w jego stronę, pilnowałam się, aby nie zniszczyć nowych, uroczych balerinek w kwiaty. – Sio od mojego samochodu.

Wes zeskoczył i uniósł ręce w uniwersalnym geście mówiącym „jestem niewinny”, za to jego uśmieszek dawał do zrozumienia coś przeciwnego. Poza tym znałam go od przedszkola; jeszcze nie nastał taki dzień, żeby był niewinny.

– Co masz w dłoni?

– Nic. – Schował rękę za plecami. Choć od czasu ukończenia podstawówki urósł, zmężniał i zrobił się odrobinę przystojny, był tym samym niedojrzałym chłopakiem, który „niechcący” spalił petardą krzew różany mojej mamy. – Straszna z ciebie paranoiczka.

Zatrzymałam się przed nim i mrużąc oczy, spojrzałam prosto na niego. Wes miał jedną z tych twarzy niegrzecznego chłopca, w których ciemne oczy – otoczone rzęsami długimi na kilometr, bo życie nie jest sprawiedliwe – wiele mówią, nawet jeśli usta milczą.

Uniesienie brwi dało mi do zrozumienia, za jak niedorzeczną mnie uważa. Dzięki naszym wielu nie do końca sympatycznym spotkaniom wiedziałam, co oznacza mrużenie oczu: że mnie właśnie lustruje i zaraz powie coś strasznie irytującego. A kiedy oczy błyszczały mu psotnie tak jak w tej chwili, byłam pewna, że mam przechlapane. Dlatego że psotny Wes zawsze wygrywał.

Dźgnęłam go palcem w klatkę piersiową.

– Co zrobiłeś mojemu samochodowi?

– Nic nie zrobiłem twojemu samochodowi per se.

– Per se?

– Łoo, cóż za rynsztokowy język, Buxbaum.

Przewróciłam oczami, na co kąciki jego ust wygięły się w złośliwym uśmiechu.

– Fajnie było, a tak na marginesie, to cudne są te twoje babcine buty, ale muszę lecieć – rzucił.

– Wes…

Odwrócił się i zaczął ode mnie oddalać, jakbym nic do niego nie mówiła. Po prostu… odszedł w stronę swojego domu tym charakterystycznym dla niego wyluzowanym, pewnym siebie krokiem. Dotarłszy do werandy, otworzył drzwi z siatką i zawołał do mnie przez ramię:

– Miłego dnia, Liz!

Cóż, nie wróżyło to nic dobrego.

Dlatego że to niemożliwe, aby chciał, bym miała dobry dzień. Zerknęłam na samochód, bojąc się choćby otworzyć drzwi.

Bo widzicie, Wes Bennett i ja toczyliśmy bezpardonową wojnę o jedyne wolne miejsce parkingowe na naszym końcu ulicy. Zazwyczaj wygrywał, ale tylko dlatego, że wstrętny z niego oszust. Według niego czymś zabawnym było pozostawianie na Miejscu czegoś, czego nie jestem w stanie ruszyć. Żeliwnego stołu piknikowego, silnika od furgonetki, kół monster trucka. Rozumiecie.

(Mimo że jego błazeństwa zwróciły na siebie uwagę sąsiedzkiej grupy na Facebooku – mój tata był jej członkiem – a z wystukiwanych przez stare plotkary słów dosłownie kapała wściekłość z powodu psucia lokalnego krajobrazu, nikt mu nic nigdy nie powiedział ani nie kazał przestać. W ogóle to nie było fair).

Ale choć raz to mnie udało się wygrać, dlatego że wczoraj wpadłam na genialny pomysł i wezwałam straż miejską po tym, jak samochód Wesa stał na Miejscu trzy dni z rzędu. Rozporządzenie w Omaha mówi o dwudziestu czterech godzinach, dlatego stary, dobry Wesley otrzymał sympatyczny mandacik.

Nie będę kłamać, odtańczyłam w kuchni taniec radości, kiedy zobaczyłam, jak mandat ląduje za wycieraczką.

Sprawdziwszy wszystkie cztery koła, wsiadłam do auta i zapięłam pasy. Usłyszałam śmiech Wesa, a kiedy się nachyliłam, aby przez szybę od strony pasażera zgromić go wzrokiem, zamknęły się za nim drzwi.

Wtedy zobaczyłam, co go tak bawiło.

Mandat znajdował się teraz na moim samochodzie, przytwierdzony na środku przedniej szyby warstwami bezbarwnej taśmy pakowej, która wyglądała na megasolidną.

Wysiadłam i próbowałam podważyć paznokciem róg, ale wszystkie krawędzie zostały porządnie dociśnięte.

Co za dupek.

Kiedy w końcu dotarłam do szkoły po zdrapaniu taśmy żyletką i serii głębokich oddechów dla odzyskania zen, weszłam do budynku ze słuchawkami na uszach, z których sączyła się ścieżka dźwiękowa Dziennika Bridget Jones. Wczoraj wieczorem oglądałam ten film – po raz tysięczny – tym razem jednak muzyka wyjątkowo do mnie przemówiła. Mark Darcy wypowiadający słowa: „A właśnie że, kurwa, tak” podczas całowania Bridget był oczywiście piekielnie sugestywny, ale zdecydowanie pomagał mu Van Morrison w tle ze swoim Someone Like You.

Owszem, fascynują mnie filmowe ścieżki dźwiękowe.

Ta piosenka rozpoczęła się w chwili, kiedy mijałam stołówkę i przeciskałam się przez korkujący korytarze tłum uczniów. Tym, co najbardziej lubiłam w muzyce – kiedy grało się ją wystarczająco głośno przez porządne słuchawki (a moje były po prostu najlepsze) – był fakt, że spowija świat łagodzącą poświatą. Głos Vana Morrisona sprawiał, że torowanie sobie drogi przez zatłoczony korytarz było niczym scena z filmu, a nie coś potwornie upierdliwego.

Udałam się w stronę łazienki na piętrze, gdzie co rano spotykałam się z Jocelyn. Moja najlepsza przyjaciółka notorycznie zasypiała, więc rzadko zdarzał się dzień, kiedy nie nakładała gorączkowo eyelinera, by zdążyć przed dzwonkiem.

– Liz, ale cudna sukienka. – Joss zerknęła na mnie z ukosa w przerwie od zmywania oczu płatkami kosmetycznymi. Wyjęła tusz i zabrała się do malowania rzęs. – Te kwiaty to cała ty.

– Dzięki!

Podeszłam do lustra i wykonałam obrót, aby się upewnić, że sukienka vintage o kroju litery A nie zatknęła mi się za bieliznę ani nie stało się nic równie żenującego. Za nami dwie cheerleaderki paliły elektronicznego papierosa otoczone białą chmurą i posłałam im blady uśmiech.

– Czy ty starasz się ubierać jak główne bohaterki tych twoich filmów, czy to zbieg okoliczności? – zaciekawiła się Joss.

– Nie mów „tych twoich filmów”, jakbym była uzależniona od porno czy czegoś w tym rodzaju.

– Wiesz, co mam na myśli. – Joss rozdzielała właśnie rzęsy agrafką.

Oczywiście, że wiedziałam. Praktycznie co wieczór oglądałam na DVD odziedziczoną po mamie kolekcję jej ukochanych komedii romantycznych. Robiąc to, czułam, że jestem bliżej niej: miałam wrażenie, jakby jakiś mały fragment mamy był przy mnie, oglądał razem ze mną. Prawdopodobnie dlatego, że oglądałyśmy je wspólnie. Tak. Wiele. Razy.

Ale Jocelyn o tym nie wiedziała. Wychowywałyśmy się na tej samej ulicy, lecz zaprzyjaźniłyśmy się dopiero w drugiej klasie liceum, dlatego choć wiedziała, że moja mama zmarła, gdy byłam w piątej klasie podstawówki, tak naprawdę nigdy nie poruszałyśmy tego tematu. Zawsze zakładała, że mam obsesję na punkcie miłości, bo beznadziejna ze mnie romantyczka. Nie poprawiałam jej.

– Hej, pytałaś tatę o piknik?

Joss spojrzała na mnie w lustrze i wiedziałam, że się zirytuje. Szczerze? Zdziwiłam się, kiedy nie zapytała mnie o to od razu, gdy mnie dziś zobaczyła.

– Wrócił wczoraj, kiedy ja już spałam. – To była prawda, ale mogłam przecież zapytać Helenę. – Dziś z nim pogadam.

– Jasne. – Zamknęła tusz i schowała go do kosmetyczki.

– Pogadam. Obiecuję.

– Chodź. – Jocelyn wsunęła kosmetyczkę do plecaka i wzięła z blatu swoją kawę. – Jeśli się znowu spóźnię na angielski, to dostanę karę, a powiedziałam Kate, że po drodze podrzucę jej coś do szafki.

Poprawiłam torbę na ramieniu i przejrzałam się w lustrze.

– Chwila, zapomniałam o szmince.

– Nie mamy czasu na szminkę.

– Na to zawsze jest czas. – Odpięłam boczną kieszonkę i wyjęłam nową ulubienicę, Retrograde Red. Na wypadek (bardzo mało prawdopodobny) gdyby w budynku znajdował się mój McDreamy, chciałam mieć ładne usta. – A ty już idź.

Wyszła, a ja nałożyłam pomadkę. O wiele lepiej. Schowałam szminkę z powrotem do torby, założyłam słuchawki, a wychodząc z toalety, włączyłam muzykę, aby otuliła mnie sobą reszta ścieżki dźwiękowej Dziennika Bridget Jones.

Kiedy dotarłam do klasy, gdzie mamy angielski, zajęłam miejsce z tyłu, w ławce między Joss a Laney Morgan. Zsunęłam słuchawki na szyję.

– Co dałaś pod ósemką? – zapytała Jocelyn, szybko dopisując brakującą część pracy domowej. – Zapomniałam o lekturze, więc nie mam pojęcia, dlaczego koszule Gatsby’ego doprowadziły Daisy do łez.

Wyjęłam swój arkusz i pozwoliłam Jess skopiować odpowiedź, moje spojrzenie pobiegło jednak w stronę Laney. Jestem przekonana, że każdy mieszkaniec tej planety uznałby tę dziewczynę za piękną; był to fakt niepodlegający dyskusji. Miała jeden z tych uroczych nosów, których istnienie wymagało stworzenia określenia „zadarty”. Oczy miała wielkie jak u disneyowskiej księżniczki, a jej jasne włosy zawsze były lśniące i miękkie i wyglądały jak z reklamy szamponu. Szkoda, że jej dusza stanowiła kompletne przeciwieństwo wyglądu.

Ależ ja jej nie lubiłam.

Kiedy pierwszego dnia w przedszkolu zaczęła mi lecieć krew z nosa, ona wrzasnęła „fuj!” i tak długo wskazywała na moją twarz, że cała grupa gapiła się na mnie z odrazą. W trzeciej klasie podstawówki powiedziała Dave’owi Addlemanowi, że w notesie mam pełno miłosnych wyznań do niego. (Miała rację, ale nie w tym rzecz). Laney mu to wypaplała, a David, zamiast zachować się słodko lub czarująco, tak jak nauczyły mnie filmy, nazwał mnie dziwadłem. A w piątej klasie, niedługo po śmierci mamy, kiedy zostałam zmuszona do siedzenia obok Laney na stołówce, każdego dnia, gdy ja skubałam swój ledwie zjadliwy lunch, ona otwierała lunchbox w kolorze pastelowego różu i zadziwiała cały stolik pysznościami, które jej matka naszykowała specjalnie dla niej.

Kanapki pokrojone w urocze kształty, domowe ciasteczka, brownie z posypką – prawdziwe skarby i majstersztyk sztuki kulinarnej dla dzieci, a każdy kolejny element przygotowany z jeszcze większą miłością niż poprzedni.

Ale najgorsze okazały się liściki.

Nie było dnia, żeby do lunchu jej mama nie dołączyła odręcznie napisanej karteczki. Były to krótkie zabawne liściki, które Laney odczytywała na głos koleżankom, z rysunkami na marginesach, a jeśli pozwoliłam swojemu wścibskiemu spojrzeniu zawędrować na dół, gdzie widniały słowa: „Kocham cię, mama”, a do tego mnóstwo małych serduszek, robiło mi się tak smutno, że nie byłam nawet w stanie jeść.

Do dziś wszyscy uważali, że Laney jest fantastyczna, ładna i bystra, ja jednak znałam prawdę. Może i udawała miłą, lecz odkąd sięgałam pamięcią, posyłała mi nieprzyjemne spojrzenia. I za każdym razem, kiedy na mnie patrzyła, było tak, jakbym miała coś na twarzy, a ona nie potrafiła się zdecydować, czy ją to obrzydza, czy bawi. Pod tą całą śliczną otoczką gniła jej dusza i pewnego dnia cały świat dostrzeże to, co ja.

– Gumę? – Unosząc idealne łuki brwiowe, Laney wyciągnęła w moją stronę paczkę miętowych gum.

– Nie, dzięki – mruknęłam i skupiłam się na tym, że właśnie weszła pani Adams i poprosiła o pracę domową.

Przekazaliśmy jej swoje arkusze, ona zaś zaczęła opowiadać o czymś tam literackim. Wszyscy stukali w klawiatury zapewnianych przez szkołę laptopów, notując jej słowa, a siedzący w kącie klasy Colton Sparks skinął mi głową.

Z uśmiechem spuściłam wzrok na swojego laptopa. Colton był spoko. Na początku roku kręciliśmy ze sobą przez całe dwa tygodnie, ale ostatecznie zrobiło się nijako. Co w sumie podsumowywało moją randkową historię: nijakość.

Dwa tygodnie – tyle przeciętnie trwały moje związki, o ile w ogóle można je tak nazwać.

Na ogół wyglądało to tak: zobaczyłam jakiegoś przystojnego chłopaka, przez kilka tygodni śniłam o nim na jawie i w wyobraźni czyniłam go swoją bratnią duszą i tym jedynym. Zawsze zaczynało się od wielkich nadziei. Ale pod koniec drugiego tygodnia, zanim jeszcze oficjalnie staliśmy się parą, niemal zawsze dopadało mnie Fuj. Kara śmierci dla wszystkich rozkwitających relacji.

Definicja „Fuj”: randkowe określenie odnoszące się do nagłego uczucia zażenowania, które pojawia się podczas romantycznego kontaktu i niemal od razu zniechęca do drugiej osoby.

Joss twierdziła, że cały czas się rozglądam, ale nigdy niczego nie kupuję. No i miała rację. Moja skłonność do króciutkich dwutygodniowych związków sprawiała problem w kwestii balu na zakończenie roku. Chciałam pójść na niego z kimś, kto sprawia, że wstrzymuję oddech i serce mi trzepocze, ale czy był w tej szkole ktoś, kogo nie brałam jeszcze pod uwagę?

To znaczy formalnie rzecz biorąc, miałam osobę towarzyszącą na bal: wybierałam się na niego z Joss. Tyle że… pójście na bal z najlepszą przyjaciółką to w sumie porażka. Wiedziałam, że dobrze byśmy się bawiły – planowałyśmy wybrać się wcześniej na kolację razem z Kate i Cassidy, najzabawniejszymi dziewczynami z naszej niewielkiej grupy – ale bal powinien być ukoronowaniem licealnej miłości. Pasującymi do siebie bukiecikami, zachwytem nad tym, jak wyglądasz w balowej sukni, i słodkimi pocałunkami pod tandetną kulą dyskotekową.

Andrew McCarthy i Molly Ringwald w Dziewczynie w różowej sukience i tym podobne.

Nie chodziło w tym wszystkim o pospieszną kolację w Cheesecake Factory, a potem udanie się na szkolny bal i prowadzenie pełnych skrępowania rozmów w czasie, kiedy sparowani uczniowie obściskują się w tańcu.

Wiedziałam, że Jocelyn tego nie zrozumie. Według niej bal na zakończenie roku to po prostu szkolna potańcówka, na którą trzeba się wystroić, a gdybym się przyznała do bycia rozczarowaną, uznałaby mnie za niedorzeczną. I tak już była poirytowana tym, że tyle jej nawijałam o wybraniu się na poszukiwanie odpowiednich sukienek, a ostatecznie jakoś nie mogłam się do tego zabrać.

Telefon mi zawibrował.

Joss: Mam newsa.

Zerknęłam na nią, ale sprawiała wrażenie pilnie słuchającej tego, co mówi pani Adams. Najpierw spojrzałam na nauczycielkę, po czym odpisałam:

Ja: Dawaj.

Joss: Napisała mi o tym Kate.

Ja: Czyli to może nie być prawda.

Rozległ się dzwonek, więc zgarnęłam do torby swoje rzeczy. A kiedy szłyśmy z Jocelyn w stronę naszych szafek, oświadczyła:

– Najpierw musisz obiecać, że się nie podniecisz, zanim nie usłyszysz wszystkiego.

– O mój Boże. – Ze stresu ścisnęło mnie w żołądku. – Co się stało?

Skręciłyśmy w zachodnie skrzydło i nim zdążyłam w ogóle na nią spojrzeć, ujrzałam jego, idącego w moją stronę.

Michael Young?

Stanęłam jak wbita w ziemię.

– Iiiii to jest właśnie mój news – rzekła Joss, ale w ogóle jej nie słuchałam.

Ludzie wpadali na mnie i obchodzili, a ja stałam i się gapiłam. Wyglądał tak samo, był jedynie wyższy, lepiej zbudowany i bardziej atrakcyjny (o ile to w ogóle możliwe). Moja dziecięca miłość poruszała się w zwolnionym tempie, wokół jego głowy fruwały maleńkie niebieskie ptaszki, a złote włosy rozdmuchiwał delikatny wietrzyk.

Chyba serce mi zamarło.

Przed laty Michael mieszkał na końcu mojej ulicy i był dla mnie wszystkim. Kochałam go od zawsze. Reprezentował sobą wyższy poziom niesamowitości. Inteligentny, wyrafinowany i… sama nie wiem… cudniejszy niż inni chłopcy. Biegał razem z okolicznymi dzieciakami (ze mną, Wesem, chłopakami od Potterów i Jocelyn), oddając się typowym dziecięcym aktywnościom: zabawie w chowanego, berka, dzwonieniem do drzwi i uciekaniem, grze w piłkę nożną i tak dalej. Ale podczas gdy Wes i Potterowie chętnie rzucali błotem w moje włosy, bo wtedy głośno krzyczałam, Michael preferował identyfikowanie liści, czytanie grubych książek i nieprzyłączanie się do ich tortur.

W mojej głowie zaczęła się odtwarzać od początku piosenka Someone Like You.

I’ve been searching a long time,

For someone exactly like you[1].

Miał na sobie spodnie khaki i czarną koszulkę – był to tego rodzaju strój, który dawał do zrozumienia, że nosząca go osoba wie, co dobrze wygląda, ale jednocześnie nie poświęca wiele uwagi kwestiom mody. Jasne włosy miał gęste i wystylizowane tak samo jak ubiór – celowo swobodnie. Zastanawiałam się, jak pachną.

Jego włosy, nie ubranie.

Najwyraźniej wyczuł w pobliżu stalkera, bo zwolnione tempo zniknęło, podobnie jak ptaszki, i spojrzał prosto na mnie.

– Liz?

Ależ się cieszyłam, że znalazłam czas na pomalowanie ust. Kosmos wiedział, że Michael pojawi się dziś przede mną, dlatego zrobił wszystko, co w jego mocy, abym dobrze się prezentowała.

– Dziewczyno, wyluzuj – mruknęła do mnie Joss.

Ja jednak nie potrafiłam powstrzymać szerokiego uśmiechu.

– Michael Young?

Podszedł do mnie i przytulił, a ja pozwoliłam, aby moje dłonie objęły jego ramiona. O mój Boże, o mój Boże! Żołądek fiknął mi koziołka, kiedy poczułam na plecach palce Michaela i uświadomiłam sobie, że to mogłoby być nasze meet cute[2] .

O. Mój. Boże.

Ja byłam stosownie ubrana, on był piękny. Czy ta chwila mogła się okazać bardziej perfekcyjna? Nawiązałam kontakt wzrokowy z Joss, która powoli kręciła głową, tyle że nie miało to żadnego znaczenia.

Michael wrócił.

Pachniał tak ładnie i miałam ochotę skatalogować każdy najdrobniejszy szczegół związany z tą chwilą. Dotyk miękkiej bawełny pod moimi dłońmi, szerokość jego ramion, złoty odcień skóry na szyi, którą od mojej twarzy dzieliły zaledwie centymetry.

Byłoby wielkim nietaktem, gdybym zamknęła oczy i wzięła głęboki odd…

– Ups.

Ktoś na nas wpadł, rujnując tę chwilę. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam, kto to taki.

– Wes! – Choć czułam irytację, to jednocześnie byłam tak niewiarygodnie szczęśliwa, że obdarzyłam go promiennym uśmiechem. Nie mogłam się nie uśmiechać i już. – Musisz naprawdę uważać, jak chodzisz.

Ściągnął brwi.

– Tak…?

Przyglądał mi się, przypuszczalnie główkując nad tym, dlaczego się uśmiecham, zamiast ochrzanić go za ten incydent z taśmą. Wyglądał, jakby spodziewał się jakiejś puenty, a malująca się na jego twarzy konsternacja wyniosła moje szczęście na jeszcze wyższy poziom. Zachichotałam.

– Tak, głuptasie. Mogłeś naprawdę zrobić komuś krzywdę.

Zmrużył oczy.

– Sorki, rozmawiałem z Carsonem i jednocześnie uprawiałem ekstremalnie trudną sztukę chodzenia tyłem. Ale dosyć o mnie. Jak ci się jechało do szkoły?

Wiedziałam, że chce poznać wszystkie szczegóły, na przykład ile czasu zajęło mi usuwanie taśmy oraz że złamałam dwa świeżo pomalowane paznokcie, nie zamierzałam jednak dawać mu tej satysfakcji.

– Super, naprawdę, dzięki, że pytasz.

– Wesley. – Michael wymienił z Wesem braterski uścisk dłoni… kiedy oni mieli czas na przećwiczenie takiego uroczego gestu?… i dodał: – Miałeś rację co do tej nauczycielki biologii.

– To dlatego, że usiadłeś przy mnie. Ona mnie nie znoooosi. – Wes wyszczerzył się i zaczął coś nawijać, ale ja zignorowałam tego dupka i obserwowałam, jak Michael mówi i się śmieje, i jest równie słodko czarujący, jak zapamiętałam.

Tyle że teraz miał lekki akcent z Południa.

Michael Young miał akcent, z powodu którego pragnęłam osobiście napisać liścik z podziękowaniami do wspaniałego stanu Teksas za to, że uczynił tego chłopaka jeszcze bardziej pociągającym.

Jocelyn, o której istnieniu możliwe, że zapomniałam w obecności uroczego Michaela, szturchnęła mnie łokciem i szepnęła:

– Uspokój się. Cała się zaślinisz.

Przewróciłam oczami i zignorowałam ją.

– Hej, słuchaj. – Wes zarzucił plecak na ramię i wskazał na Michaela. – Pamiętasz Ryana Clarka?

– No jasne. – Michael się uśmiechnął, wyglądając przy tym jak stażysta w Kongresie. – Zawodnik pierwszej bazy, nie?

– Właśnie. – Wes zniżył głos. – Ryno urządza jutro imprezę u swojego taty, koniecznie powinieneś się zjawić.

Starając się zachować neutralny wyraz twarzy, słuchałam, jak Wes zaprasza mojego Michela na imprezę. To znaczy Wes rzeczywiście trzymał się z chłopakami, których Michael znał przed laty, no ale jednak. Nagle byli najlepszymi kumplami?

Dla mnie nie oznaczałoby to nic dobrego. O nie.

Dlatego że Wesa Bennetta kręciło dokuczanie mi – od zawsze. W podstawówce to on włożył żabę do mojego domku Barbie, a do przydomowej publicznej biblioteczki głowę ogrodowego krasnala. W gimnazjum za przezabawne uważał udawanie, że nie widzi, jak się opalam przed domem, i „przypadkowe” oblewanie mnie wodą podczas podlewania krzewów swojej mamy.

A teraz, w liceum, to on był chłopakiem, który za życiowy cel obrał codziennie dręczenie mnie z powodu Miejsca. Przez ostatnie lata nieźle się zahartowałam i byłam teraz dziewczyną, która wrzeszczy przez płot, kiedy przychodzą do niego ci durni koledzy i zachowują się tak głośno, że słyszę ich mimo puszczanej przeze mnie muzyki. No ale jednak.

– Brzmi nieźle – rzekł Michael i kiwnął głową.

A ja się zastanawiałam, jak by wyglądał w kapeluszu kowbojskim i flanelowej koszuli. No i może jeszcze w wieśniackich buciorach, aczkolwiek tak naprawdę nie wiedziałam, co odróżnia takie buty od zwykłych kowbojek.

Będę to sobie musiała później wyguglować.

– Prześlę ci szczegóły. Muszę lecieć, bo jeśli znowu się spóźnię, to już na pewno będę musiał zostać po lekcjach. – Wes się odwrócił i puścił biegiem w przeciwną stronę z okrzykiem: – Cześć!

Michael spojrzał na mnie i przeciągając samogłoski, powiedział:

– Tak szybko stąd uciekł, że nie zdążyłem zapytać. Luźny strój?

– Słucham? Ach, chodzi ci o tę imprezę. – Nie miałam pojęcia, w co się ubierają. – Chyba tak?

– Zapytam Wesleya.

– Jasne. – Posłałam mu swój stuwatowy uśmiech, chociaż nie dawał mi spokoju fakt, że Wes zepsuł moje meet cute.

– Ja też muszę lecieć – rzucił i dodał: – Ale nie mogę się doczekać, aż na spokojnie pogadamy.

No to zabierz mnie ze sobą na tę imprezę!, krzyknęłam w myślach.

– Joss? – Spojrzał za mnie i rozdziawił buzię. – To ty?

Przewróciła oczami.

– Szybko się zorientowałeś.

Jocelyn przed laty zawsze trzymała się z chłopakami. Grała w piłkę z Wesem i Michaelem, podczas gdy ja robiłam w parku beznadziejne gwiazdy i wymyślałam piosenki. W czasie, który upłynął od tamtych wydarzeń, urosła i wyładniała. Dzisiaj wszystkie warkoczyki zebrała w kucyk, tyle że nie wyglądała niechlujnie, tak jak ja, gdy decyduję się na kucyk – u niej ta fryzura uwydatniała kości policzkowe.

Rozległ się dzwonek ostrzegawczy i Michael wskazał na głośnik.

– Sygnał dla mnie. Do zobaczenia później.

Udał się w przeciwnym kierunku. Ja i Jocelyn także zaczęłyśmy iść.

– Nie mogę uwierzyć, że Wes nie zaprosił nas na tę imprezę – oświadczyłam.

Zerknęła na mnie z ukosa.

– A znasz w ogóle tego Ryna?

– Nie, ale nie w tym rzecz. Zaprosił przy nas Michaela. Więc z grzeczności powinien i nas.

– Ale ty nienawidzisz Wesa.

– No i?

– Czemu więc miałabyś chcieć, aby cię dokądkolwiek zapraszał?

Westchnęłam.

– Wkurza mnie ta jego gburowatość.

– Cóż, ja akurat się cieszę, że nas nie zaprosił, bo wcale nie chcę trafić na żadną z ich imprez. Raz byłam u Ryna i wystarczy mi piwa pitego z lejka, whisky Fireball i tych ich niedojrzałych głupot.

Nim dała sobie spokój z siatkówką, Joss trzymała się z popularnymi dzieciakami, więc zdążyła trochę „poimprezować”.

– Ale…

– Słuchaj. – Jocelyn zatrzymała się i chwyciła mnie za ramię. – Właśnie o tym chciałam ci powiedzieć. Kate mówiła, że Michael mieszka po sąsiedzku z Laney i że kręcą ze sobą od paru tygodni.

– Laney? Laney Morgan? – Nieee. To nie mogła być prawda. Nie–nie–nie–nie, proszę, Boże, nie. – Ale dopiero co tu przyjechał…

– Wrócił miesiąc temu, tyle że kończył lekcje zdalne w drugiej szkole. Krążą plotki, że on i Laney to sprawa już prawie oficjalna.

Tylko nie Laney. Ścisnęło mnie w żołądku, kiedy wyobraziłam sobie jej idealny nosek. Wiedziałam, że to irracjonalne, ale myśl o Laney i Michaelu była dla mnie niemal nie do zniesienia. Ta dziewczyna zawsze dostawała wszystko, czego pragnęłam. Nie mogła mieć także jego, do cholery.

Na myśl o nich razem słowa uwięzły mi w gardle. Zabolało mnie serce.

To by mnie zniszczyło.

Dlatego że Michael nie tylko reprezentował sobą wszystko, o czym marzyłam na jawie, ale dodatkowo łączyła nas przeszłość. Ta wspaniała, ważna przeszłość, w skład której wchodziło picie wody z węży ogrodowych i łapanie świetlików. Cofnęłam się myślami do ostatniego razu, kiedy się z nim widziałam. To było w jego domu. Jego rodzina zorganizowała dla sąsiadów pożegnalne przyjęcie z grillem, na które udałam się razem z rodzicami. Mama zrobiła te swoje słynne sernikowe batoniki, a Michael powitał nas w drzwiach i poczęstował napojami, jakby był zupełnie dorosły.

Mama orzekła, że w życiu nie widziała nic równie uroczego.

Wszystkie dzieciaki z sąsiedztwa do późnych godzin wieczornych grały w kickball i nawet na jedną rundę dołączyli do nas dorośli. W pewnym momencie moja matka przybiła piątkę z Michaelem po tym, jak dobiegła do bazy w swojej kwiaciastej sukience na ramiączkach i sandałach na platformach. Ta chwila wyryła się w mojej pamięci niczym pożółkła fotografia w starym albumie.

Nie sądzę, aby Michael kiedykolwiek się domyślał, jak szaleńczo byłam w nim zakochana. Jego rodzina przeprowadziła się miesiąc przed śmiercią mojej mamy, odłupując fragment mojego serca, które i tak wkrótce zupełnie się strzaskało.

Jocelyn patrzyła teraz na mnie takim wzrokiem, jakby doskonale znała moje myśli.

– Michael Young nie jest twoim facetem od pędzenia ku zachodowi słońca. Rozumiesz?

Ale mógłby nim być.

– Cóż, w zasadzie nie są jeszcze parą, więc…

Znowu szłyśmy, kierując się w stronę jej szafki. Przez to spotkanie z Michaelem pewnie się spóźnimy, ale zdecydowanie było warto.

– Serio. Nie bądź taką dziewczyną. – Zmarszczyła po matczynemu brwi. – Tamto z Michaelem nie było twoim meet cute.

– Ale. – Nie chciałam tego mówić, bo nie chciałam, aby mnie zgasiła. Mimo to niemal zapiszczałam: – A jeśli było?

– O mój Boże. Od razu, gdy usłyszałam, że wrócił, wiedziałam, że już po tobie. – Z opuszczonymi kącikami ust zatrzymała się przed szafką i otworzyła ją. – Ty przecież nic o nim nie wiesz, Liz.

– Wiem wszystko, co muszę wiedzieć.

Z westchnieniem wyjęła z szafki plecak.

– Co musiałabym powiedzieć, aby cię do tego zniechęcić?

Przechyliłam głowę.

– Hmm… może to, że nienawidzi kotów?

Uniosła palec.

– Właśnie, zapomniałam. Nienawidzi kotów.

– Wcale nie. – Wyszczerzyłam się, po czym westchnęłam. – Miał kiedyś dwa złośliwe koty, które dosłownie uwielbiał. Powinnaś widzieć, jak je traktował.

– Fuj.

– Oj tam, ty przeciwniczko kotów. – Buzowała we mnie ekscytacja związana z romantycznym potencjałem. Oparłam się o sąsiednią szafkę. – Dopóki nie usłyszę oficjalnych wieści, Michael Young jest wolny i osiągalny.

– Nie przemówię ci do rozsądku, kiedy jesteś taka.

– Szczęśliwa? Podekscytowana? – Miałam ochotę pobiec korytarzem, śpiewając na cały głos Paper Rings Taylor Swift.

– Cierpiąca na urojenia. – Jocelyn przez chwilę wpatrywała się w swój telefon, po czym podniosła wzrok na mnie. – Hej, mama mówiła, że jeśli chcesz, to jutro wieczorem może nas zabrać na zakupy.

W głowie poczułam pustkę. Musiałam coś powiedzieć.

– Chyba powinnam wtedy pracować.

Zmrużyła oczy.

– Za każdym razem, kiedy poruszam ten temat, ty masz pracę. Nie chcesz kupić sukienki?

– Jasne. Aha. – Zmusiłam kąciki moich ust do tego, aby się uniosły. – Oczywiście.

Ale prawda była taka, że nie chciałam, i to bardzo.

Cała przyjemność w kupowaniu sukienki tkwiła w jej zdolności zainicjowania uczucia, sprawienia, aby twoja osoba towarzysząca zaniemówiła. Jeśli brakowało tego czynnika, suknia na bal na zakończenie roku była jedynie potwornie drogim kawałkiem materiału.

Poza tym zakupy z mamą Jocelyn dojmująco przypominały mi o tym, że moja mama nie może do nas dołączyć, a coś takiego mocno mnie zniechęcało. Moja mama nie będzie robić zdjęć i obserwować ze wzruszeniem, jak jej dziecko bierze udział w tym ostatnim tańcu dzieciństwa, a nic nie przypominało o tym bardziej niż przyglądanie się, jak mama Joss robi to wszystko dla swojej córki.

Szczerze? Nie byłam emocjonalnie przygotowana na tę pustkę, która zdawała się towarzyszyć mi w ostatniej klasie, na tyle rzeczy przypominających o nieobecności mojej mamy. Rodzinne zdjęcia, aplikacje na studia, bal, koniec roku. Podczas gdy wszyscy moi znajomi ekscytowali się tymi licealnymi kamieniami milowymi, mnie ze stresu bolała głowa, bo nic nie było takie, jak chciałam.

Wszędzie czaiła się… pustka.

Dlatego że choć te wszystkie wydarzenia były fajne, bez mamy brakowało im uczuciowości. Tata starał się angażować, naprawdę, ale nie należał do osób szczególnie wylewnych, więc podczas ich samotnego przeżywania zawsze czułam się tak, jakby był po prostu oficjalnym fotografem.

Joss nie rozumiała, dlaczego nie mam ochoty robić wielkiego halo z każdego kamienia milowego, tak jak ona. Trzy dni się na mnie złościła, kiedy odpuściłam sobie wycieczkę na plażę podczas wiosennych ferii, ale dla mnie coś takiego było bardziej jak niechciany egzamin niż fajna zabawa, więc nie mogłam tego zrobić i już.

Mniejsza z tym. Znalezienie szczęśliwego zakończenia rodem z komedii romantycznych, które spodobałoby się mojej matce – to by zmieniło wszystko na plus, prawda?

Uśmiechnęłam się do przyjaciółki.

– Sprawdzę grafik i dam ci znać.

[1] „Tak długo szukam kogoś właśnie takiego jak ty” (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

[2] W komediach romantycznych urocza lub zabawna scena pierwszego spotkania pary przyszłych zakochanych.

ROZDZIAŁ DRUGI

„Przyjaciółka. Niesamowite.

Możliwe, że jesteś pierwszą atrakcyjną kobietą,

z którą nie chcę się przespać”.

– Kiedy Harry poznał Sally

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
PROLOG
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
ROZDZIAŁ SZESNASTY

TYTUŁ ORYGINAŁU:

Better Than The Movies

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczyni: Agata Garbowska-Karolczuk

Redakcja: Adrian Kyć / Rytm pisania

Korekta: Małgorzata Lach

Projekt okładki: Ewa Popławska

Zdjęcie na okładce: © ihsan12 / Stock.Adobe.com

Better Than The Movies by Lynn Painter

Lepiej niż w filmach © 2022 by Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece sp. z o.o.

Copyright © 2021 by Simon & Schuster, Inc.

Published by arrangement with Simon & Schuster Books for Young Readers,

An imprint of Simon & Schuster

Children’s Publishing Division.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2022

ISBN 978-83-8321-061-2

Grupa Wydawnictwo Kobiece | [email protected]

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek