Przypadkowo Amy - Lynn Painter - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Przypadkowo Amy ebook i audiobook

Painter Lynn

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

15 osób interesuje się tą książką

Opis

Szczerość popłaca… do czasu.

Isabelle Shay jest bezgranicznie szczera. Ten jeden raz pozwala sobie jednak na drobne oszustwo. Za parę minut ma zacząć nową pracę, a kolejka w kawiarni nie ma końca. Kiedy więc barista po raz trzeci woła „Amy” po odbiór dyniowego latte – dokładnie takiego samego, jakie zamówiła Izzy– podszywa się pod nieznajomą i odbiera kawę.

W pośpiechu wpada prosto na najatrakcyjniejszego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek widziała. Wszystko zdaje się układać wprost idealnie aż do momentu, kiedy mężczyzna żegna ją słowami: „Do jutra, Amy”.

Izzy jest przekonana, że wkrótce uda jej się wyprostować nieporozumienie. Jednak gdy dociera do biura i spotyka swojego nowego szefa, okazuje się nim nie kto inny jak… mężczyzna z kawiarni.

I chociaż Blake był czarujący wobec „Amy”, to dla Izzy jest aroganckim gburem, który wcale nie uważa jej wyjaśnień za zabawne.

„Nie uda wam się nie zakochać w twórczości Lynn!”– Ali Hazelwood, autorka powieści„The Love Hypothesis”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 269

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 56 min

Lektor: Masza Bogucka
Oceny
3,9 (843 oceny)
298
244
195
90
16
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
badziabbang

Nie polecam

Cała fabuła opiera się na wzajemnym zachwalaniu się dwójki głównych bohaterów (lubię romanse ale tutaj mogło zrobić się niedobrze od nadmiaru dziecinnie idealnej miłości) Problemy wplecione w fabułę są bezsensowne i niepotrzebne, a nic bardziej nie irytuje niż głupota głównych bohaterów Książka bardzo przewidywalna, prosty język. Autorka nie potrafi stworzyć klimatu, a już na pewno nie czuć tu jesiennego nastroju. Jedyne jesienne element to pumpkin spice latte i jesienny festyn pod koniec książki. Nie lubię kończyć książek w połowie, żeby móc wyrobić sobie opinię, ale końcówkę czytałam z grymasem zażenowania na twarzy
91
slate222

Nie polecam

cringe cringe cringe
85
RimaK

Nie polecam

Takiego szajsu chyba nigdy nie czytalam, to bylo tak okropne, ze nie doczytałam nawet do połowy. Głupie dialogi, irytująca główna bohaterka. Coś okropnego, nie wiem, kto i po co wydaje takie książki, to jest żenujące i poniżające. Coś strasznego i tak irytującego…nie polecam..
86
EwaET1958

Nie oderwiesz się od lektury

Kapitalnie napisana, autorka ma talent i wielkie poczucie humoru. Wspaniale oddaje uczucia bohaterow. Polecam I jeszcze raz polecam.
53
jemiesx

Całkiem niezła

3.5/5 ⭐
10

Popularność




TYTUŁ ORYGINAŁU:

Accidentally Amy

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczyni: Joanna Pawłowska

Redakcja: Bożena Sęk

Korekta: Anna Brzezińska

Ilustracja na okładce: © Sam Palencia

Opracowanie graficzne okładki: Marta Lisowska

Copyright © 2022 by Lynn Painter

Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Urszula Gardner, 2023

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

ISBN 978-83-240-9643-5

Wydanie elektroniczne

Białystok 2023

ISBN 978-83-8321-702-4

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka

Rozdział 1

– Amy!

Barista wykrzyknął imię, zanim postawił kubek na ladzie. Isabella Shay zauważyła, że to duża dyniowa kawa latte, czyli taka sama, jaką ona zamówiła, i natychmiast gorąco pozazdrościła Amy, kimkolwiek ta była.

Ponieważ Izzy chciała – nie, Izzy musiała – w pierwszej kolejności napić się kawy, w drugiej zaś jak najprędzej zabrać się stamtąd.

Gdyby była odpowiedzialną dorosłą osobą, na widok długiej kolejki zrezygnowałaby z oczekiwania tego akurat ranka, no ale kto powiedział, że Izzy jest odpowiedzialna? Poza tym dyniowa latte dopiero pojawiła się w ofercie – spóźniona z powodu częstych problemów z dostawami – i Izzy nie zamierzała z niej rezygnować, choćby nie wiem co.

Praca nie zając, nie ucieknie. Nawet nowa praca.

Owszem, było to z jej strony idiotyczne i całkiem niepotrzebne ryzyko. Ellis Enterprises, duża firma technologiczna, która ją zatrudniła, cieszyła się reputacją zielonej i przyjaznej dla pracowników. Oferowała darmową siłownię i kantynę, a dzieciatym także przedszkole. Ludzie dosłownie się zabijali, żeby znaleźć tam posadę, dlatego Izzy chyba stłucze się na kwaśne jabłko, jeśli przez brak samodyscypliny spóźni się już w pierwszy dzień.

– Amy? – powtórzył barista mniej pewnie.

Izzy rozejrzała się po kawiarni. Przy dużym stole po przeciwnej stronie siedziała grupka kobiet w sportowych ubraniach – każda z nich mogłaby być modelką w reklamie klubu fitnessu. Możliwe, że któraś nazywała się Amy.

„Jeszcze chwila i Dyniowa Amy zacznie mnie prześladować”, pomyślała Izzy i zerknęła na zegarek. „Szlag, szlag, szlag!”

Z trudem stłumiła jęk. Jeśli nie wywołają jej imienia w ciągu najbliższych trzech minut – a były na to marne szanse, zważywszy na liczbę pustych kubków ustawionych przed ekspresem do kawy i czekających na napełnienie – będzie musiała się pożegnać z wartym sześć dolarów napojem oraz upragnioną porcją kofeiny.

– Amy! – rozległo się po raz trzeci. Barista zaczynał tracić cierpliwość.

Zanim zdążyła pomyśleć, Izzy usłyszała samą siebie, jak mówi:

– To ja.

Po czym wyciągnęła rękę i złapała kubek.

Wiedziała, że źle postępuje, naprawdę wiedziała, ale śpieszyło jej się, potrzebowała kawy jak nigdy, no i zapłaciła równowartość, więc nie było mowy o kradzieży, prawda? Zakryła dłonią wypisane flamastrem trzy litery A – M – Y i odwróciła się do wyjścia, gotowa dać drapaka tak szybko, jak pozwolą jej lakierowane szpilki.

Ale zamiast ruszyć z miejsca, natknęła się na ścianę.

– Och! – Jasny gwint, to nie była ściana, tylko męska pierś twarda jak skała i obleczona w wykrochmaloną białą koszulę z grafitowym krawatem. Izzy mogła tylko bezradnie patrzeć, jak kubek zgniata się od impetu, wieczko odskakuje i strumień gorącej kawy tryska na nieskazitelną klatę. – Przepraszam!

Podniosła spojrzenie i…

Kojarzycie ten moment w filmach, gdy wszystko spowalnia, kiedy bohaterka zobaczy Tego Jedynego? No więc to właśnie nastąpiło, gdy Izzy nawiązała kontakt wzrokowy z Panem Klatą. Mężczyzna spoglądał na nią z góry mrocznymi oczami, naprawdę mrocznymi, choć nie był to brąz, a bursztyn. Brwi za to miał czarne, tak samo jak włosy i szczecinę porastającą szaleńczo przystojną twarz. Izzy nie mogła oderwać spojrzenia od idealnego kształtu ust nieznajomego.

Był niczym wyższy amerykański brat Roya Kenta czy kogoś takiego, nic dziwnego zatem, że Izzy na jego widok zaliczyła opad szczęki.

Otrzeźwiała dopiero wtedy, gdy wrzątek przesiąkł przez mięsisty materiał jej bluzki (na szczęście czarnej).

To sprawiło, że wydarzenia znów nabrały tempa. Mamrocząc coś pod nosem, Izzy wyrzuciła zgnieciony kubek do kubła (spoczywaj w pokoju, dyniowa latte…) i chwyciła pęk serwetek z lady.

– Nie wierzę, że to się stało – trajkotała, przyciskając serwetki do jego koszuli jedną ręką, podczas gdy drugą usiłowała doprowadzić do porządku siebie. Wydawało się, że chce wcisnąć serwetki w pierś mężczyzny, tak intensywnie nimi szorowała, próbując usunąć wielką ciemną plamę. – Ja tylko wzięłam kawę i zanim się zorientowałam, co się dzieje, wpadłam na pana. Nie jestem nawet pewna…

– Nie ma sprawy. – Głos też miał mroczny, głęboki baryton z nutką szorstkości. O dziwo, uśmiechał się, jakby go bawiło, że Izzy masuje mu mięśnie piersiowe. Sama nie wiedząc dlaczego, poczuła, że miękną pod nią kolana. Tymczasem oblany mężczyzna dodał: – Nie cierpiałem tej koszuli.

Kaszlnęła, ukrywając własny śmiech. Ulżyło jej, że nie jest na nią wściekły.

– Mnie też się nie spodobała, stąd ten atak.

Roześmiał się cicho.

– Subtelna akcja. Ale skuteczna.

„Dobry Boże”. Izzy uświadomiła sobie, że w dalszym ciągu go maca. Skoro już doszła do drugiej bazy z nieznajomym, oderwała od niego ręce, odłożyła serwetki na ladę za sobą i przygryzła dolną wargę, by pohamować uśmiech. „Bo powinnam być raczej smutna, że go oparzyłam, nie?”

– Naprawdę mi przykro. Chętnie zapłacę za pralnię czy coś… Ktoś inny na moim miejscu mógłby zaproponować, że ją odkupi, ale z tego, co widzę, to akurat przekracza moje możliwości finansowe.

Ponownie wybuchnął śmiechem, który Izzy wyczuła całym ciałem.

– Dlaczego tak uważasz?

– Jest mokra na wylot, a nie prześwituje. To musi świadczyć o jakości.

– Próbowałaś? – zapytał.

– Czego?

– Zobaczyć to, co pod spodem?

Izzy wzruszyła ramionami.

– Próbowałam to za dużo powiedziane, ale skłamałabym, mówiąc, że nie szukałam trzeciego sutka.

Nieznajomy milczał przez dłuższą chwilę, nadal się przy tym uśmiechając, choć teraz z małą zmarszczką pomiędzy brwiami. Izzy poczuła, że się czerwieni. W końcu mężczyzna odchrząknął i rzucił:

– Zapewniam, że go nie mam, aczkolwiek nie widziałbym nic złego w posiadaniu trzech.

Rozluźniła się.

– Im więcej, tym weselej, prawda?

Powoli rozszerzył wargi w uśmiechu, który coraz bardziej jej się podobał.

– No nie wiem, czy to powiedzenie pasuje akurat w tym przypadku…

– Zdecydowanie nie pasuje, ale musiałam coś powiedzieć – wyjaśniła. – Cisza mnie męczy.

– Tak, zorientowałem się już.

– Ej – zjeżyła się Izzy. – To, że ugotowałam pańską pierś na miękko, nie znaczy, że może mnie pan obrażać.

– A w moim odczuciu tak właśnie jest. Zresztą technicznie biorąc – dodał z przebiegłym uśmieszkiem – sama się obraziłaś. Ja tylko, będąc uprzejmym człowiekiem, zgodziłem się z tobą.

– Racja. – Przewróciła oczami i zaproponowała: – Daję ci jeszcze jedną szansę.

Odetchnął głęboko i uniósł brwi.

– To mi wygląda na pułapkę.

– Dalej – zachęciła, krzyżując ramiona na piersi. – Dowal mi, stary.

Zrobił minę, po której się zorientowała, że nikt raczej nie odzywa się do niego w ten sposób.

– Zgoda – powiedział. – Dziwi mnie, że cokolwiek widzisz przez te bryle. Są niesamowicie brudne. To zrozumiałe, że na mnie wlazłaś.

Izzy wybuchnęła śmiechem.

– Łał, naprawdę to zrobiłeś.

– Sama chciałaś. – Nie przestając się uśmiechać, wykonał gest dłonią (bardzo zgrabną i męską, co nie znaczy, że zwracała na to jakąś specjalną uwagę). – Daj mi te swoje okulary.

– Nie. – Zmrużyła oczy, zdając sobie sprawę, że na jej czole pojawiła się zmarszczka. – Dlaczego?

– Nie gadaj, tylko dawaj.

– Dobrze – odparła, śmiejąc się do samej siebie na wariactwo tej sceny, ale zdjęła okulary i podała je mężczyźnie, którego widziała pierwszy raz w życiu. – Proszę.

Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki – niezwykle eleganckiej marynarki, tak przy okazji – i wyjął z niej szmatkę z mikrofibry. Spojrzał na trzymane w ręku okulary (faktycznie bardzo brudne, jak zawsze) i zaczął pucować szkła. Widząc to, Izzy się zastanawiała, co to właściwie ma znaczyć.

– Zwykle nie są aż tak…

– Hm, myślę, że wręcz przeciwnie – droczył się dalej, nie patrząc nawet na nią.

– Cóż, to prawda – przyznała z uśmiechem. Gdy wreszcie je oddał, wsunęła je sobie od razu na nos, przechyliła głowę i powiedziała: – O rany, jesteś facetem.

Lekkim ruchem głowy dał znać, że zauważył dowcip, po czym spojrzał jej prosto w oczy. Czemu towarzyszyło przełknięcie. Chwila trwała, a Izzy miała takie wrażenie, jakby coś ją przyciągało do tego człowieka, jakby grawitacja płatała jakieś figle. Nagle barista za nimi krzyknął:

– Blake!

Oboje odwrócili się w stronę lady, a Izzy mogłaby niemal przysiąc, że z piersi wyrwało jej się westchnienie. Jak ktoś śmiał im przeszkodzić?

– Ehm, to ja – powiedział nieznajomy imieniem Blake i popatrzył na nią ponownie, zwężając oczy w szparki, jakby coś sobie o niej myślał.

Następnie się pochylił, aby ująć kubek. W tym samym momencie uderzył ją zapach jego wody kolońskiej, drogiej i subtelnej równocześnie. Izzy poczuła niewytłumaczalną potrzebę wtulenia nosa w zgięcie jego szyi.

„Weź się w garść, idiotko. Zachowuj się jakby nigdy nic”.

Obrócił się znów do niej i zbliżywszy twarz tak, aby go usłyszała w hałasie panującym w kawiarni, wymruczał:

– Może znajdziemy sobie stolik i…

– Och, nie… Która to godzina? – Dopiero wzmianka o stoliku wyrwała ją z zauroczenia i przywróciła do rzeczywistości. Niewykluczone, że Blake udzielił odpowiedzi na jej pytanie, nie dosłyszała jednak, zbytnio bowiem była zajęta wyciąganiem telefonu z kieszeni. Rzut oka na wyświetlacz i zalała ją fala paniki. – O-mój-Boże-jestem-spóźniona-muszę-już-iść…

Gdy wyjmowała kluczyki z torebki, nadal jej się przyglądał z tym dziwnym wyrazem twarzy. Czując, że musi coś jeszcze dodać, wytrajkotała na jednym wydechu:

– Jestem tu codziennie za kwadrans ósma, więc gdybyś chciał dostać zwrot kosztów za pralnię… czy coś… jutro też tu będę o tej samej porze.

– Okej…

– Muszę lecieć. Miło cię było poznać! – Pobiegła ku drzwiom, lawirując między stolikami w czółenkach na prawie dziesięciocentymetrowym obcasie. Właśnie wypadała na zewnątrz, gdy z tyłu dobiegł ją głęboki męski głos, który przyprawił ją niemal o ciarki.

– To do zobaczenia jutro, Amy.

Amy?

„O, nieee…”

Rozdział 2

Izzy przerzuciła torbę przez ramię i ruszyła w stronę wind, oszołomiona tym, jak zaczął się jej pierwszy dzień w nowej pracy. Całe przedpołudnie spędziła w swoim dziale, ani na krok nie odstępując kadrowej, którą miała zastąpić na stanowisku. I doskonale się przy tym bawiła, bez żartów.

Znaczy poważnie.

Wszyscy w dziale świetnie dogadywali się ze sobą, sama praca była wymagająca, ale nie przysparzała specjalnych stresów, a do tego Izzy przydzielono (niesłychanie ciasny) gabinet z plakietką z nazwiskiem na drzwiach.

Jakby mało było tych fantastyczności, Incite Fitness – najmodniejszy klub sportowy w mieście – nie dość, że miał siedzibę na dwunastym piętrze budynku tuż obok, to jeszcze przyjmował w swoje podwoje pracowników Ellis Enterprises gratis. Gra-tis. Dlatego w tej chwili Izzy miała za sobą pięć kilometrów na bieżni i była gotowa na drugą część dnia w pracy swoich marzeń.

Widząc, że drzwi windy właśnie się zamykają, wykrzyknęła „proszę zaczekać”, na wypadek gdyby ktoś nadstawiał uszu i chciał być miły. Nie spodziewała się jednak wiele. Nieomal pisnęła z radości, gdy między połówkami drzwi pojawiła się zgrabna męska dłoń.

Ten dzień był dla niej naprawdę udany!

– Dziękuję – powiedziała śpiewnie, podbiegając i przekraczając próg windy.

– Nie ma za co – odparł pasażer. – Które pię…

– O mój Boże. – Szczęka Izzy opadła na widok Pana Klaty ze Starbucksa. Wciąż miał na sobie swój szpanerski garnitur (ale już bez poplamionej koszuli), tyle że końce jego włosów były wilgotne, jakby dopiero wziął prysznic. Pociągając nosem, Izzy wyczuła dolatujący od niego zapach mydła. Mmm, taki świeży… Na wstrzymanym oddechu rzuciła: – To ty?

Wyglądał na równie zaskoczonego jej widokiem, lecz na jego twarzy momentalnie zagościł uśmiech, jeden z tych, które przemieniają wyjątkowo przystojnego mężczyznę w dzieło sztuki, a patrzącej na niego kobiecie każą podwinąć palce u stóp.

– Jaki ten świat mały…

Gdy drzwi windy się zamknęły, Blake wskazał kciukiem panel z przyciskami.

– A. Tak. Główny hol poproszę – wydukała Izzy, która praktycznie zapomniała języka w gębie. Przez całe przedpołudnie odganiała od siebie myśli o Panu Klacie, ponieważ nie tylko musiała się skupić na pracy, ale też nie miała większych nadziei, że poranna znajomość z przystojniakiem w cokolwiek się rozwinie.

A tu proszę: znów on we własnej osobie.

No, no.

– A więc – podjął po chwili milczenia. – Pracujesz tu czy tylko chodzisz tutaj na siłownię?

– Byłam na siłowni… – zaczęła i chciała powiedzieć coś więcej, ale przerwał jej bezceremonialnie.

– Normalnie tak się nie zachowuję, ale zaraz ktoś się do nas dosiądzie, muszę więc to załatwić szybko.

Wyraz twarzy miał napięty, a wzrok sfokusowany, lecz jego usta wydawały się rozluźnione, jakby całą tę sytuację uważał za lekko zabawną. Izzy gapiła się na cyfry wyświetlane nad drzwiami windy.

11 – 10 – 09…

„Tylko się nie zatrzymuj, tylko się nie zatrzymuj”.

– Wiem, że się nie znamy – oznajmił Blake, skupiając na niej spojrzenie, pod którym zapragnęła poprawić sobie włosy albo makijaż – ale…

08 – 07 – 06…

Izzy wyciągnęła rękę i wcisnęła guzik awaryjnego hamowania, sprawiając, że winda zatrzymała się z szarpnięciem.

Pan Klata umilkł, podczas gdy ona zachwiała się w swoich szpilkach, lądując nieco bliżej niego, na co zareagował lekkim zmrużeniem oczu. Pomiędzy jego brwiami znowu pokazała się zmarszczka.

Izzy prędko pokręciła głową.

– Nie, nie. Nie zrobiłam tego z niecnych powodów. Przysięgam, że nie jestem jak ta baba, co gotowała króliki w Milczeniu owiec. Nie zamierzam cię tu uwieść ani nic. Ja tylko…

– Fatalne zauroczenie.

– Słucham?

– To było w Fatalnym zauroczeniu – wyjaśnił Blake, po czym zmarszczka zniknęła spomiędzy jego brwi. Na twarzy mężczyzny pojawił się za to ironiczny uśmieszek.

– A, tak. Racja. – Izzy przewróciła oczami. – Po prostu chcę usłyszeć, co masz do powiedzenia, zanim zjedziemy na parter. Ten przystanek jest tylko po to.

– Do powiedzenia mam to. – Postąpił krok w jej stronę, ale nie poczuła się w żaden sposób zagrożona. Było to raczej ekscytujące. Wspomniała scenę oświadczyn, w której Darcy mówi do Lizzy pytająco: „Wickham?” i zbliża się do niej w deszczu. Pochłaniając zaczytany egzemplarz Dumy i uprzedzenia, Izzy omal nie zemdlała wtedy po raz pierwszy w życiu. Tymczasem Blake włożył dłonie do kieszeni i podjął: – Przez całe popołudnie będę na spotkaniach, ale czy mógłbym do ciebie przekręcić później?

– Mówisz o telefonie? – Nie uszło jej uwagi, jak idealne są brwi Blake’a. – Na pewno nie jesteś psychopatą?

– Po prostu nie najlepiej mi idzie pisanie wiadomości i wysyłanie tych wszystkich buziek – zaczął się tłumaczyć na wpół żartobliwie.

– Zdarza ci się przypadkiem wysłać bakłażana?

– Nie. – Wybuchnął śmiechem.

– Do wszystkiego doklejasz tę wyświechtaną zapłakano-śmiejącą się buźkę, jak jakiś palant?

– Po tym poznaje się palanta?

– Zdecydowanie.

– Cóż, hmmm, chyba tak. – Odchrząknął nagle i dodał: – Abstrahując od mojej palantowatości…

– Palancizmu. A może palanciarstwa?

– Abstrahując od mojej palantowatości – powtórzył, przewracając oczami. – Lubię słyszeć głos osoby, z którą rozmawiam.

Izzy wydała z siebie nieartykułowany dźwięk, czując, że potrzebuje czosnku albo sztyletu do wrażenia w serce Pana Klaty dla ochrony, gdyż zdania takie jak to, które właśnie wypowiedział, były czystym zamachem na jej jajniki. Lubi słyszeć głos osoby?

„Czemu nie pożresz mego serca tu i teraz, ty urodziwy palancie?”

– Dam ci swój numer – obiecała, starając się, by nie zabrzmiało to zbyt entuzjastycznie – ale nie daję gwarancji, że coś wyjdzie z naszych rozmówek przez telefon. Obawiam się, że mogę mieć kłopot z oderwaniem się od klawiatury albo co gorsza, w konfuzji zacznę wykrzykiwać nazwy emotikonów.

– Bakłażan, bakłażan? – zapytał Blake z poważną miną.

– Rozmowa musiałaby się potoczyć w naprawdę dziwnym kierunku, abym zdecydowała się akurat na ten emotikon, ale kto wie. – Izzy wbiła wzrok w jego pierś. – Masz w biurze szafę pełną czystych koszul czy musiałeś wrócić do domu, po tym jak cię oblałam?

– Pognałem do domu.

Wyrzuty sumienia jej nie opuszczały.

– Mam nadzieję, że chociaż mieszkasz blisko tamtego Starbucksa.

– Wydajesz się bardzo zainteresowana informacjami na mój temat – powiedział z żartobliwym błyskiem w oku, który sprawił, że zapragnęła zmierzwić mu włosy. – Na pewno nie jesteś tą babą z Fatalnego zauroczenia?

– A co? – Przechyliła głowę i wyobraziła sobie go w otoczeniu zwierzątek domowych. – Boisz się o swojego królika? Masz w ogóle królika?

Uniósł jedną brew.

– Po co ci to wiedzieć?

– Fascynują mnie domowi ulubieńcy – odparła, błądząc spojrzeniem po jego twarzy. – Poza tym gdybyś mi powiedział, że masz królika, uznałabym cię za najbardziej interesującego mężczyznę w tej windzie.

Uśmiechnął się szerzej, aż pokazały mu się dołeczki w policzkach.

Skurczybyk miał dołeczki!

„Sztylet niezbędny od zaraz”.

– Słowa nie oddadzą żalu, z jakim muszę cię poinformować, iż niestety nie jestem szczęśliwym posiadaczem królika.

Izzy przygryzła dolną wargę, żeby się nie roześmiać. Podniosła wzrok na Blake’a i oświadczyła:

– To straszne, ale może rozważysz adopcję...?

Pochylił się ku niej jeszcze bardziej i nagle w kabinie aż zaiskrzyło od napięcia. A Izzy uświadomiła sobie, że są sami w zatrzymanej między piętrami windzie. Płuca miała przepełnione bijącym od niego zapachem świeżości, który pragnęła wdychać tak długo, aż zacznie jej się kręcić w głowie.

– Przysięgam na Boga, że gdybym nie miał już kota, błagałbym cię, byśmy poszli do najbliższego schroniska, gdzie pomogłabyś mi wybrać królika – niemal wydyszał jej w ucho.

– Ty… masz… kota? – zapytała słabym szeptem, powalona przez świadomość, że nawet sztylet w sercu nie rozwiąże sprawy, skoro Blake lubi koty.

– Mam dwa koty – sprecyzował i wyszczerzył wszystkie zęby.

To był nieprzyzwoity uśmiech.

Blake wiedział. Jakimś cudem wiedział, że powolutku zabija ją i jej części intymne.

– Niezły jesteś – skwitowała, nie tając już uśmiechu.

– To co, dasz mi ten numer czy nie? – Wyjął komórkę i zamarł z palcem wskazującym nad wyświetlaczem.

Ledwie wymieniła ostatnią cyfrę, rozdzwonił się czerwony telefon w windzie.

– Chyba powinniśmy ją uruchomić, zanim zjawią się tu władze – rzucił Blake, a mięsień żuchwy drgał mu w taki sposób, że Izzy mogłaby się gapić godzinami.

– Chyba tak – zgodziła się z nim, odstępując o krok i łapiąc się za usta. – Wolałabym nie odbierać tego telefonu.

– Myślisz, że byś spanikowała i zaczęła wrzeszczeć coś o złym uśmiechu? – zapytał ją i zwolnił przycisk awaryjnego hamowania.

– Yhm.

Gapiąc się dalej na zmieniające się cyfry, pomyślała z zaciekawieniem, co Blake by zrobił, gdyby sięgnęła za jego plecy i nacisnęła guzik ponownie.

Blake

Zapisał zmiany w dokumencie Excela i zerknął na zegarek po raz dziesiąty w ciągu ostatniej godziny. Był kwadrans po piątej, nie czekało go już żadne więcej spotkanie, musiał tylko dopiąć kilka spraw, zanim będzie mógł zakończyć ten dzień pracy. Zwykle przesiadywał w biurze do późna – co najmniej do siódmej – dziś jednak nie potrafił się skupić, odkąd wpadł na tamtą dziewczynę najpierw w kawiarni, a potem w windzie siłowni.

Co na to rachunek prawdopodobieństwa?

Blake na pewno nie szukał nowego związku. Zaledwie przed trzema tygodniami zerwał zaręczyny ze Skye i zamierzał pozostać singlem tak długo, jak się da.

Najlepiej do końca życia.

Ale w tej dziewczynie ze Starbucksa coś było. Amy… Po nieuczciwości Skye, po tej masie białych kłamstw, którymi go raczyła na przystawkę przed swym Gigantycznym Oszustwem, towarzystwo osoby tak otwartej, tak szczerej niosło jakąś świeżość. Miał z nią kontakt góra przez pięć minut, zatem technicznie biorąc, nic o niej nie wiedział, lecz Amy – w porównaniu z jego byłą narzeczoną Pozwól-Że-Coś-Ci-Powiem – wydawała się… prawdziwa.

I to go zupełnie rozwaliło.

Blake nie cierpiał rozmów o niczym – i większości ludzi na dodatek – ale szermierka słowna z Amy sprawiła mu frajdę. Po tym, jak się rozstali w głównym holu, wysłał do niej krótkiego esemesa, żeby miała jego numer.

Próba mikrofonu, 1 – 2 – 3.

Odpowiedziała natychmiast.

I kto tu jest babą z Fatalnego zauroczenia? Ledwie wyszłam na ulicę, a ty już bombardujesz mnie esemesami. Masz obsesję jak Joe Goldberg?

Musiał się zatrzymać, żeby odpisać:

Czy wspomniałem już, że jeden z moich kotów jest niewidomy?

Wyraz jej twarzy w windzie, kiedy napomknął o kotach, był bezcenny.

Stanowisz zagrożenie i powinnam cię zablokować za wypisywanie takich nieprzyzwoitości. A tak zupełnie z innej beczki… jak będziesz dzwonił wieczorem, miej koty w pobliżu, chcę słyszeć ich głosiki.

Cholera, naprawdę nie mógł się doczekać rozmowy z nią.

Czyste szaleństwo.

– Puk, puk.

Podniósł spojrzenie i zobaczył, że do jego biura weszła Pam Carson, kierowniczka działu personalnego.

– Cześć, Pam – rzucił, mając nadzieję, że nie zajmie mu wiele czasu.

– Cześć. – Uśmiechnęła się i dodała: – Słuchaj, nasza nowa kadrowa Isabella Shay zaczęła dziś pracę. Chciałabym ci ją przedstawić, jeśli masz chwilę.

– Jasne – odparł.

W rzeczywistości nowa kadrowa zwisała mu i powiewała. Cały dział personalny chodził jak dobrze naoliwiona maszyneria, w dużej części dzięki Pam. Technicznie biorąc, zasoby ludzkie mu podlegały, ale dopóki nie działo się coś wyjątkowego, wszystkim zajmował się dyrektor, a on prawie nie miał kontaktu z kadrami.

Chyba że w sytuacjach takich jak ta, gdy Pam przychodziła, żeby mu przedstawić nowy nabytek.

– Isabello, to Blake Phillips, jeden z naszych wiceprezesów.

Pam odsunęła się na bok, żeby wpuścić za próg brunetkę, która z uśmiechem podniosła rękę do pomachania. Blake otworzył usta, by wyrecytować formułkę „miło panią poznać”, ale zdębiał, widząc, że dziewczyna wygląda kropkę w kropkę jak… Nie, wróć, ona nie wyglądała jak Amy ze Starbucksa. To była Amy ze Starbucksa.

Co, u licha?

Izzy

– To jakiś żart? – Zdawała sobie sprawę, że szczerzy się od ucha do ucha jak trzylatek gapiący się na ciastko, ale co mog­ła zrobić innego w tej sytuacji? Los raz po raz stawiał tego mężczyznę na jej drodze. – Znowu ty?

– Nie wierzę własnym oczom. – Siedzący za wielkim biurkiem w wielkim gabinecie Blake wyglądał na ważniaka. Też się uśmiechał, ale między brwiami miał tę swoją zmarszczkę.

– Wy się znacie? – Pam przyjrzała im się uważnie, biegnąc wzrokiem od jednego do drugiego i z powrotem.

– Oblałam pana Phillipsa kawą w Starbucksie dziś rano. – I dałam mu swój numer telefonu. – Świat jest naprawdę mały.

Blake odchylił się lekko na krześle i skrzyżował ramiona na piersi. Wyglądał w każdym calu na prezesa. Spod mankietu wystawał mu szalenie drogi zegarek.

– Nazywasz się Isabella?

– Tak…

– Bo sądziłem, że masz na imię Amy.

„O w mordę”. Tak się zafiksowała na jego urodziwej buźce, że całkiem zapomniała o podwędzonej kawie. Czując ciepło rozlewające się po policzkach, wymamrotała:

– Dziwne. Nigdy nie mówiłam, że mam na imię Amy. Pewnie tak założyłeś na podstawie napisu na moim kubku. – Gdy nie zareagował, uśmiechnęła się szerzej i postanowiła skłonić go do tego samego słowami: – A z założeniami różnie bywa, jak wiesz…

Nie roześmiał się. Nawet się nie uśmiechnął. Za to zapytał:

– Amy to twoje drugie imię?

Izzy poczuła się nagle, jakby była w sądzie. Blake przypominał surowego sędziego – przystojnego na tyle, by umówić się z nim po rozprawie – a Pam robiła za jednoosobową ławę przysięgłych, w milczeniu przyglądając się temu przesłuchaniu. Izzy już otwierała usta, by niczym notoryczna kłamczucha, którą ewidentnie się stała, uczepić się podsuniętego przez niego wytłumaczenia, kiedy nieoczekiwanie odezwała się Pam.

– Nie. Ma na drugie Clarence. Prawda, Izzy? Tak powiedziałaś, gdy wypełniałyśmy kwestionariusz osobowy. – Zwracając się do Blake’a, wyjaśniła ze śmiechem: – Zdaje się, że to po dziadku. Isabella Clarence, wyobrażasz sobie?

Izzy zagryzała wargę przez chwilę. „Szlag, szlag, szlag!” W końcu powiedziała:

– Na żadne z imion nie mam Amy. W gruncie rzeczy to zabawna historia…

Blake przechylił lekko głowę.

– Pozwól, że opowiem – dodała.

Pam nadal się uśmiechała, patrząc na Izzy, w oczekiwaniu na prześmieszną anegdotę, Blake jednak tylko zaciskał szczęki i w ogóle nie wydawał się rozbawiony.

Wyglądał na wkurzonego.

– No więc… czas mnie gonił i nie chciałam się spóźnić do pracy w pierwszy dzień w Ellis Enterprises. Zapłaciłam już za kawę, ale kolejka była wyjątkowo długa. Tak długa, że musiałabym zrezygnować z kawy, żeby zdążyć do biura, wiecie.

Pam w dalszym ciągu liczyła na puentę, Blake natomiast był wyraźnie zniecierpliwiony, jakby domyślał się reszty i jedyne, czego od niej chciał, to żeby się wreszcie zamknęła.

Izzy spuściła oczy i pośpiesznie dokończyła:

– Po tym, jak wywołano imię Amy trzykrotnie i nikt nie zgłosił się po kawę, powiedziałam bariście, że Amy to ja.

– Niemożliwe – sapnęła Pam, z zażenowaniem zerkając na Blake’a.

Tymczasem Izzy posłała mu swój najbardziej rozbrajający uśmiech.

– Nie popłaciło mi to, bo koniec końców oblałam pana Phillipsa.

– Ehm. – Odchrząknął. – Zatem podebrałaś komuś kawę?

– No, nie całkiem – zaoponowała Izzy, usiłując mu wytłumaczyć, gdzie tkwi błąd logiczny. – Zapłaciłam za nią wcześniej. Zamówienie było identyczne, więc…

– Więc kawa nie należała się prawdziwej Amy? – Spojrzał na nią takim wzrokiem, jakby na jego oczach pozbawiła szczeniaczka głowy. – Twierdzisz, że mógł ją sobie wziąć ktokolwiek, kto złożył takie samo zamówienie?

– To było niefajne z mojej strony, przyznaję – wymamrotała Izzy, upokorzona jego gwałtowną reakcją.

– Fajne czy niefajne, ale na pewno nieuczciwe. – Blake patrzył na nią teraz jak jastrząb na mysz, którą po przyszpileniu uznał za zbyt denerwującą, aby ją skonsumować, i postanowił tylko się z nią zabawiać, dopóki sama nie zdechnie.

– Bardzo, ale to bardzo nieuczciwe, panie wiceprezesie. – Zgrzytając w duchu zębami, zmusiła się do opanowania, ponieważ na wygarnięciu temu krytykanckiemu przystojniakowi zależało jej mniej niż na posadzie. – Nie ma pan pojęcia, jak strasznie w tej chwili żałuję wszystkiego, co wynikło dzisiaj z podebrania tego kubka kawy. Gdybym tylko mogła cofnąć się w czasie i odkręcić wszystko, ale to wszystko, co zaszło, zrobiłabym to bez zastanowienia.

Patrzył na nią bez mrugnięcia okiem i z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

– Już sobie idę i więcej panu nie przeszkadzam. – Odsłoniła zęby na tyle, by można było to wziąć za uśmiech. – Bardzo mi było miło pana poznać.

Blake uniósł brew.

– Czyżby?

– Oczywiście – potwierdziła Izzy, uśmiechając się szerzej do Pam, aby ta wiedziała, że wszystko między nimi dobrze. Ledwie jednak kierowniczka działu personalnego się odwróciła, Izzy nie zdołała się powstrzymać i potrząsnęła energicznie głową, samym ruchem warg zaprzeczając.

„Nie”.

To sprawiło, że zacisnął szczęki jeszcze mocniej, a jego oczy zwęziły się odrobinę, co pozwoliło Izzy poczuć się tak, jakby zdobyła punkt w rozgrywce.

– Damy ci już spokój, Blake – zaćwierkała Pam, ujmując podwładną pod łokieć i wyprowadzając ją z biura.

W drodze do wind Izzy była przekonana, że właśnie zasłużyła sobie na zwolnienie. Pam jednak nieoczekiwanie skomentowała, że choć Blake Phillips robi aroganckie wrażenie, tak naprawdę jest bardzo miłym człowiekiem.

– Po prostu ma jasno określone priorytety.

Izzy przewróciła oczami.

„Priorytety – prychnęła w duchu. – Chyba jeden priorytet: pokazać całemu światu, jakim jest dupkiem”.

Rozdział 3

– Izzy, twój kot jest u mnie! – zawołał Josh z piętra wyżej, kiedy sprawdzała skrzynkę pocztową.

– Serio? – Izzy westchnęła i przewróciła oczami, zastanawiając się, kto złożył jej wizytę w czasie, gdy ona była w pracy.

Zerknęła ku drzwiom i faktycznie – pozostały uchylone.

„Chwała Bogu, że główne wejście wymaga klucza”.

Właścicielami kamienicy byli dziadkowie Izzy. Nieruchomość stanowiła ich „inwestycję”. Starszawy, pamiętający lata pięćdziesiąte budynek zlokalizowany w samym środku dzielnicy klasy średniej składał się z czterech kawalerek. Zamiast jednak trafić w drodze najmu do studentów i młodych pracowników korporacji i przynosić ładny grosz, mieszkanka dostały się czwórce wnucząt Millie i Burta prawie darmo.

Izzy była wdzięczna za tanie lokum, tak samo jak za właścicieli, którzy za nią przepadali, wszystko jednak ma obok plusów także minusy. Przede wszystkim zdążyła stracić rachubę, ile to razy po powrocie skądś zastała w domu dziadka, który przy czymś majsterkował, albo babcię, która „tylko sprzątała”.

Ponadto dziadkowie wpadli na pomysł, by zamontować nie indywidualne zamki do każdego z mieszkań osobno, lecz jeden taki sam do wszystkich, przez co wnuki miały taki sam klucz. Czasami więc Izzy odnosiła wrażenie, że mieszka w dużym domu z kuzynostwem, a nie w samodzielnym lokalu.

Mieszkająca naprzeciwko młodsza kuzynka Emily, śliczna i wesoła, nieraz była widziana, jak zakrada się do jej mieszkania i wymyka się z niego, zabrawszy jakiś ciuch i zostawiwszy karteczkę w rodzaju: „Pożyczyłam sobie twoją małą czarną. Oddam wkrótce”.

Daphne, druga z kuzynek, mieszkała na górze i generalnie nie sprawiała żadnych problemów, jeśli nie liczyć sporadycznych imprez cosplayowych dla zaprzyjaźnionych larpowców. Czy przypadkiem jednak nie zaglądała czasem do Izzy, gdy skończyło się jej jedzenie i nie miała ochoty wybrać się do sklepu?

O, tak.

Czy kiedykolwiek odkupiła jedzenie, którym się poczęstowała?

O, nie.

Josh okazał się najlepszym współlokatorem wśród kuzynostwa. Był informatykiem i pracoholikiem, w związku z czym Izzy prawie go nie widywała, jeśli nie liczyć rzadkich spotkań w pomieszczeniu pralni. Poza tym podprowadzał jej tylko piwo, gdy nie chciało mu się iść na zakupy.

Izzy wbiegła teraz na piętro po Zmrocza, przy okazji przepraszając za kłębki ciemnej sierści, które jej kot pozostawił na szpanerskiej białej sofie Josha. Jej ulubiony kuzyn rzucił „nie ma sprawy” zza oparów gęstego dymu, ponieważ był nałogowym użytkownikiem elektronicznych papierosów.

Kiedy wreszcie znalazła się w mieszkaniu i zrzuciła czółenka, marzył jej się tylko odpoczynek.

Ponieważ cały dzień okazał się nieprzerwanym pasmem przygód.

Przebrała się więc w piżamę (tak, mimo że było dopiero dziesięć po szóstej), wzięła sobie z lodówki dietetyczną colę i przeszła do części salonowej, gdzie czekało na nią w torebce przesiąknięte tłuszczem opakowanie żarcia z McDonalda.

Złapała pilota i włączyła telewizor, czując, że potrzebuje ucieczki od rzeczywistości. Zmrocz jakby nigdy nic paradował po tyle kanapy, od czasu do czasu ugniatając jej kark łapkami i generalnie zachowując się jak to on. Kochany palant.

Izzy wydała głębokie westchnienie. Co teraz pocznie?

Przy odwijaniu hamburgera zbierało jej się na płacz. Nareszcie znalazła wymarzoną pracę w firmie, do której wszyscy pchali się drzwiami i oknami, i co? Oczywiście natychmiast się podłożyła. Jakimś cudem zdołała okłamać – i obrazić – cholernego wiceprezesa już w pierwszy dzień.

Jakby to nie plasowało jej w głębokiej dupie, na domiar złego musiała w ciągu paru godzin zmienić zdanie o świeżo poznanym Blake’u, który z zapowiadającego się świetnie ciacha zamienił się na jej oczach w nadętego bufona.

W bufona, który najprawdopodobniej zwolni ją już nazajutrz.

I tak, nie trzeba jej było przypominać, że wszystko jest jej winą.

Wepchnęła do ust garść frytek, po czym sięgnęła po telefon.

Oczywiście wiedziała, że to kiepski pomysł, ale co miała do stracenia?

Otworzyła ostatnią wiadomość od Blake’a i napisała:

Cześć. Zaraz skasuję twój numer, więc nic się nie bój, podwładna nie będzie do ciebie wypisywać, ale najpierw mam pytanie.

Odczekała dwie minuty, a gdy odpowiedź nie nadeszła, dodała:

Dobra, widzę, że mnie ignorujesz. Rozumiem. Jesteś wiceprezesem. Ale czy mimo wszystko możemy pogadać?

Dała mu kolejne kilka minut.

Haaalooo?

Policzyła do dziesięciu i napisała:

Dobra, będę gadać, mimo że mnie ignorujesz.

To, co nastąpiło potem, można chyba określić tylko jako zmasowany atak na telefon Blake’a. Izzy wysyłała osobno niemal każde słowo, nie mając pewności, czy zostanie to odebrane jako urocza nieustępliwość, czy może ostatnia kropla. Było jej wszystko jedno.

Przepraszam

Cię

Za

To

Całe

Nieporozumienie

Znaczy wybawienie z opresji kawy Amy, której ta wyraźnie nie chciała, skoro nie zareagowała na trzykrotne wywołanie jej imienia, nie wspominając o tym, że zapłaciłam dokładnie za ten sam napój, a nawet dałam napiwek bariście, czego – jak wiemy – prawdziwa Amy nie zrobiła.

Jestem

Niezmiernie

Uczciwą

Osobą

Która

Po

Prostu

Na

Moment

Straciła

Głowę

Kiedy

Wpadła

W

Panikę

Że

Spóźni

Się

W

Pierwszy

Dzień

Pracy.

Uznawszy, że załatwiła najważniejsze, odpuściła dalszy atak i zaczęła pisać wiadomości jak każdy normalny człowiek.

* Gwoli szczerości, na pierwszym roku studiów miałam lewą legitymację na nazwisko Connie Brockman, ale podróbka była tak beznadziejna, że użyłam jej tylko raz, bo po tym, jak bramkarz przyglądał się jej przez pięć sekund, wyznałam wszystko i uciekłam.

Ledwie wysłała ostatniego esemesa, komórka zawibrowała, co sprawiło, że Izzy krzyknęła i omal jej nie upuściła. Spojrzała uważniej na wyświetlacz i zorientowała się, że to Blake. A może pan Phillips? Jak powinna o nim myśleć? Wrrr.

Odebrała połączenie, przytknęła telefon do ucha i najspokojniej, jak umiała, rzuciła:

– Halo.

– Nie miałem pojęcia, że można być aż tak wkurzającym esemesowiczem.

Ten facet miał niemożliwie głęboki, seksowny głos. Co za marnotrawstwo.

– Masz na myśli kilka ostatnich wiadomości? To jeszcze nic.

– Choć bardzo lubię, jak moja komórka pika co sekundę, obawiam się, że muszę cię zmartwić. Nie będę odpowiadał na twoje esemesy.

Izzy przewróciła oczami i wrzuciła do ust następną frytkę.

– Bo masz palce jak parówki i nie nadążasz z pisaniem?

– Bo byłoby to nieprofesjonalne, gdybym esemesował z podwładną.

– Rozumiem. A gdybym napisała, że jestem chora i nie przyjdę do pracy?

– W takiej sytuacji najlepiej jest zadzwonić do biura – poradził.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Rozdział 4

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 5

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 6

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 7

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 8

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 9

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 10

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 11

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 12

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 13

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 14

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 15

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 16

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 17

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 18

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 19

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 20

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 21

Dostępne w wersji pełnej

Epilog

Dostępne w wersji pełnej