Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy miłość ma szansę wygrać ze światłami reflektorów? Dominik, zawodowo nauczyciel śpiewu w talent show Next Superstar, a prywatnie romantyk z głową w chmurach, od zawsze był obiektem żartów z powodu drobnej niedoskonałości - jedną nogę ma krótszą od drugiej. Sukcesy w pracy nie przekładają się w jego przypadku na życie prywatne, które składa się głównie ze spotkań z przyjaciółmi przy kieliszku wina i narzekań na własne związki (lub ich brak). Dominik wciąż jednak wierzy w miłość i nieśmiało zerka w stronę Adama Gaca, przystojnego i nieco zadufanego w sobie uczestnika aktualnej edycji programu. Kiedy Adam orientuje się, że ze względu na mierne umiejętności wokalne i kiepski dobór utworów może niedługo odpaść, postanawia wykorzystać durzącego się w nim Dominika jako prywatnego trenera i odźwiernego do świata show biznesu. Choć na początku zakłada, że będzie to relacja "coś za coś", szybko zaczyna czuć coś więcej do tego wrażliwego, uroczego mężczyzny. Tylko jak zareaguje Dominik, kiedy plan Adama wyjdzie na jaw?
Mikołaj Milcke (ur. 1981) – pisarz, dziennikarz, tekściarz. Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Debiutował w 2011 r. powieścią "Gej w wielkim mieście", dzięki której zdobył stałe miejsce wśród najpopularniejszych autorów literatury queer w Polsce. Jest pomysłodawcą i prowadzącym talk-show "Mistrzowie drugiego planu", dostępnego w ramach serwisu YouTube. Mieszka w Warszawie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 510
Copyright © Mikołaj Milcke, 2023
Projekt okładki
Sylwia Turlejska
Studio Kreacji
www.studio-kreacji.pl
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redakcja
Aneta Kanabrodzka
Korekta
Katarzyna Kusojć
Grażyna Nawrocka
ISBN 978-83-8295-463-0
Warszawa 2023
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Bycie sobą czasem bywa trudne,
ale tylko będąc sobą,
można być naprawdę szczęśliwym.
1
TEN IDEALNY
Dziesiątki różnych głosów i odgłosów mieszały się jak języki na wieży Babel. Śmiech, płacz, okrzyki ulgi, gratulacje, wyrazy wsparcia, stukot obcasów, łomot zamykanych z impetem drzwi, dźwięki uderzanych o siebie szklanek wypełnionych wysokoprocentowymi napojami, charczenie ekspresu do kawy, charakterystyczny trzask migawek aparatów fotograficznych, nadawane przez głośniki ogłoszenia – wszystko to składało się na trudny do zniesienia harmider. Kilkadziesiąt osób, które marzyły już tylko o tym, by wrócić do domów i odespać ostatnie dni, pracowało nad realizacją programu telewizyjnego Next Superstar. Grupa młodych wokalistek i wokalistów walczyła w nim o sławę, pieniądze i spełnienie marzenia, którym był kontrakt płytowy. Siedzący na obrotowym fotelu chłopak uczył ich śpiewać. Rzecz jasna nie od podstaw, bo przechodząc eliminacje, w większości sporo już umieli. Od miana „nauczyciel” wolał jednak określenie „trener wokalny”, pod takim zresztą występował w napisach końcowych – Trener wokalny: Dominik Kalinowski. Jego podstawowym zadaniem było dbanie o to, by uczestnicy brzmieli jak najlepiej. Towarzyszył im od castingu do samego finału, a zwycięzcy aż do nagrania płyty. Od początku wspierała ich też Helena Piątek, prowadząca Next Superstar i największa gwiazda całego tego zamieszania, bo to o niej, a nie o uczestnikach, nieustannie pisały plotkarskie gazety i portale. Choć nienawidziła tego określenia, to miała status celebrytki. Prywatnie była najlepszą przyjaciółką Dominika. Jej gwiazda świeciła na tyle mocno, że na planie oddano jej do dyspozycji osobną garderobę, do której wstęp mieli tylko wybrani. Na tej krótkiej, liczącej dosłownie kilka osób liście był też Dominik i podczas gdy ona błyszczała na ekranie telewizora, on chował się w jej królestwie przed zgiełkiem wielkiej telewizyjnej produkcji.
– Jeszcze tylko cztery odcinki! – oświadczyła Helena, zatrzaskując za sobą drzwi. – Cztery tygodnie i będę wolna! Chyba się starzeję. Dwie edycje temu na pewno nie byłam po programie aż tak wykończona, a dziś padam. No a tobie co dolega?
– Eeeee – jęknął Dominik i odpychając się nogą, obrócił się wraz z krzesłem wokół własnej osi. – Szkoda gadać.
– Znowu jakaś drama?
– Ciągle ta sama – odparł zrezygnowanym tonem. – Co ze mną jest nie tak? – Patrząc w lustro, przeniósł wzrok z siebie na przyjaciółkę i ponownie wprawił fotel w ruch obrotowy, po czym zatrzymał się, by popatrzeć na swoje odbicie. – Włosy mam fajne – ocenił, przeczesując dłuższe loki. Ich kolor Helena określiła kiedyś jako orzechowy blond, jakiego nie da się wycisnąć z żadnej tubki. – Mimo że nie można ich okiełznać, to są fajne. I pasują mi do oczu – skomplementował siebie, poprawiając okulary. – Może jestem trochę za chudy, ale właściwie…
– Wszystko jest z tobą w porządku, Dominik. A oczy masz tak pięknie zielone, że chowają się najlepsze soczewki – zapewniła bez zawahania szczupła blondynka z burzą loków, których kolor i skręt nie miały nic wspólnego z naturą, w całości były dziełem fryzjerów. – Jesteś jak przebój roku!
– Moje życie to jedna wielka lista przebojów. Pechowych i dołujących. Tacy byli wszyscy moi faceci. – Włączył płytę z wyjątkowo posępnymi melodiami. – Lista ponurych przebojów – taki tytuł mogłaby mieć moja biografia. Liczyłaby z milion stron – skwitował.
– Przebojów to ci akurat nie brakuje – storpedowała jego wywód Helena, szarpiąc się z ciągnącym się od uda aż po pachę suwakiem srebrnego futurystycznego kombinezonu, i jednym tchem wymieniła nazwiska gwiazd i tytuły ich hitów. – Wszyscy wyszli spod twojej ręki! – przypomniała. – A za miesiąc będzie kolejny. Albo kolejna – dodała, bo na tym etapie było ich sześcioro: dwóch chłopaków i cztery dziewczyny.
Poza kontraktem i czekiem na ćwierć miliona złotych do wygrania był też udział w legendarnym i bijącym rekordy oglądalności Koncercie Mikołajkowym, który telewizja pokaże na żywo szóstego grudnia, a do tego dzika karta w krajowych eliminacjach do Eurowizji. Rywalizacja w Next Superstar wchodziła właśnie w decydującą fazę.
– Weź mi pomóż z tym suwakiem, bo zaraz mnie szlag trafi. – Helena traciła cierpliwość i przytomność jednocześnie. – Kto to uszył? I dla kogo?
– Dla ciebie, gwiazdo. Dla ciebie. Żebyś mogła być ikoną mody. Żeby pisali. Żeby się zachwycali. Podejdź tu i wciągnij brzuch. – Dominik wyciągnął ręce do Heleny, a gdy stanęła obok niego, szarpnął za suwak i oswobodził przyjaciółkę z oków wstrzymującego krążenie krwi kostiumu. Helena została w majtkach i biustonoszu. – A jedyni faceci, którzy przede mną nie uciekają, to ci z pornosów! Teddy Torres nie ucieka – wymienił nazwisko brodatego, zarośniętego i wytatuowanego aktora porno, który nie od dziś wywoływał u niego dreszcz podniecenia. – Teddy Torres to całe moje życie seksualne! – skonstatował z przerażeniem.
– Kochany, doceń siebie! – Helena, wciąż niekompletnie ubrana, rzuciła mu motywujące spojrzenie. – Z tych, których nauczyłeś śpiewać, można by zebrać niejeden chór! Jak długo tu pracujesz? – zapytała prowokacyjnie. – Naprawdę mam ci przypominać, ile jesteś wart?
– Siódmą edycję, czyli… chwila – zadumał się. – Przyszedłem w dwa tysiące osiemnastym, miałem wtedy dwadzieścia trzy lata – mówił trochę do siebie, a trochę do Heleny. – Dwadzieścia trzy, dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć, dwadzieścia siedem – liczył na palcach, nie dowierzając w wynik. – Pięć lat temu! Ale ten czas zapierdala! Do dziś pamiętam, jak pierwszy raz pojawiłem się u Krystyny – wspomniał legendarną nauczycielkę śpiewu, u której boku zaczynał. – A jeszcze bardziej pamiętam, jak śmierdziało u niej fajkami. Od niej zresztą też.
– Przez te fajki odeszła na tamten świat i ty przejąłeś kramik! – przypomniała Helena. – Z niemałymi sukcesami! – dodała raz jeszcze.
– W pracy pasmo sukcesów. – Nie mógł się nie zgodzić. – Ale życie osobiste leży i kwiczy! – Znów odwrócił się do lustra i zanurkował w odmęty wspomnień. – Jest koniec sierpnia, a ja mam za sobą milion trzysta nieudanych randek, z czego ostatnia była w tym tygodniu. Bańka zawsze pęka na spotkaniu. Zawsze! W wirtualnym świecie jest cudownie! Motylki w brzuchu, świntuszenie, wieczorne i poranne SMS-y, dzień dobry, do widzenia, miłego dnia i inne pierdolety – wyliczał rozmarzonym głosem. – A kiedy tylko się z kimś spotkam, facet zaraz znika jak duch! Umarł w butach! – Nie umiał, ale chyba bardziej nie chciał ukryć frustracji.
Garderobę wypełniła smutna cisza. Miał wrażenie, że wszystkie czarne myśli urządziły sobie sabat w jego głowie. Wypłoszyły przekonanie, że wszystko będzie dobrze, że trzeba pokochać siebie, że sam steruję swoim życiem, bo nawet jeśli tak było, to teraz pad – zwany w dawnych czasach dżojstikiem – wypadł mu z rąk i Dominik nie był w stanie nawigować niczym i nikim. Zwłaszcza sobą. Poczuł, że leci w dół i że nie ma się czego złapać.
– A poza tym na facetach świat się nie kończy! – Kiedy już miał się roztrzaskać, w locie chwyciła go Helena. – Popatrz na mnie. Mam trzydzieści cztery lata i za chwilę będę rozwódką.
– Ja też bym chciał być rozwódką! Ale wcześniej chciałbym się kłócić o to, kto w sobotę będzie sprzątał łazienkę i czy w niedzielę idziemy na obiad do moich czy do jego rodziców – snuł wizję idealnego związku. – Też bym chciał chociaż raz w życiu kogoś pogonić! Bo na razie to mnie gonią. – Szybka reakcja Heleny nie wystarczyła na długo, z uporem maniaka brnął w ciemny las.
– No nie. Teraz to już robisz z siebie ofiarę. – Spojrzała na niego z wyrzutem. – Aleksa ty rzuciłeś – przypomniała.
– Bo mnie zawiódł! – krzyknął. – Wiesz, że bobry łączą się w pary na całe życie? Są sobie wierne aż do końca. I ja jestem takim bobrem. Pragnę miłości. Po prostu. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Miłości i pewności!
– A tego rudego? Jak mu tam było? – Szukała imienia w zakamarkach pamięci. – Radzimir? Radomir? Gniewomir?
– Hieronim!
– Właśnie! Hieronim! Taki był sympatyczny.
– Taki był sympatyczny, że aż mnie brało na mdłości. Pamiętasz, jak polecieliśmy do Londynu?
– Tego nie da się zapomnieć! – Heleną aż wstrząsnęło. – Myślałam, że zabije nas na tej karuzeli. Nas i siebie! – Wciąż miała przed oczami chłopaka, który dostał ataku paniki i zaczął się rzucać w kapsule London Eye. – Albo jak na siłę jadł zupę grzybową u twoich rodziców.
– No widzisz, chciał być sympatyczny i dlatego bał się powiedzieć, że nienawidzi grzybów. Ale żeby nie uprzedzić, że ma lęk wysokości… – Choć ta historia miała już kilka lat, to jej wspomnienie wcale nie zbladło. – Zgadza się, to był bardzo sympatyczny człowiek. – Te słowa w ustach Dominika zabrzmiały jak obelga. – Ale ja nie potrzebuję nikogo sympatycznego. Potrzebuję kogoś, kto otwarcie powie, że nie lubi grzybów, a przy okazji nie zmasakruje mi psychiki! Nie oczekuję, że będzie przystojnym milionerem i następcą tronu. Chciałbym tylko, żeby nie udawał przede mną kogoś, kim nie jest, i żeby nie spodziewał się, że ja będę tak robił. Czy to za wiele?
– Pieprzony idealista. – Helena się zaśmiała, przecierając wacikiem zamknięte powieki.
– Właśnie o to chodzi, że nie pieprzony! – złapał ją za słowo. – I nie pieprzący – dodał z wcale nieudawaną goryczą.
– A gdyby tu i teraz miało dojść do pieprzenia, to z kim? – rzuciła pytaniem niczym piłką. – Tylko bez ściem! Imię i nazwisko!
– Teddy Torres! – wyrecytował bez zająknięcia. – Z nim mógłbym wszystko i wszędzie.
– A ktoś nie z pornosów? – Helena wydęła usta. – Chodzi mi o nazwisko kogoś, kto jest w zasięgu ręki. Powiedzmy dzisiaj.
Takie nazwisko istniało. Bez trudu mógł wskazać chłopaka, który był w tym samym budynku i którego widywał codziennie, ale to wszystko mógł zrobić tylko w teorii, bo w praktyce oddzielała ich od siebie niewidzialna szyba. Co więcej, był przekonany, że Helena też zna to nazwisko.
– No? – popędzała go przyjaciółka. – Jest taki?
Dominik się rozmarzył. Im bardziej się w niego wpatrywała, tym większe czuł ciepło. Jego ciało przeszyła kosmiczna energia. Był pewien, że ma na twarzy głupkowaty, niedający się wyłączyć uśmiech zauroczonego i zawstydzonego nastolatka. Wkręcił się na tyle mocno, że od wysypania się dzieliły go milimetry. Otworzył nawet usta, by potwierdzić podejrzenia Heleny, ale w tym samym momencie otworzyły się drzwi garderoby. Zamieszanie i odgłosy z korytarza skutecznie zepsuły atmosferę skłaniającą do zwierzeń. Wyglądało to trochę jak wtedy, gdy stado gołębi spokojnie dziobie nasionka i nagle nie wiadomo skąd wyskakuje pies, a spłoszone ptaki jak na sygnał podrywają się do lotu.
– A wy co? Zamierzacie tu spać? – Usłyszeli tubalny głos.
Zza drzwi wyłoniła się męska, starannie ostrzyżona głowa. Krótkie włosy w jakimś sensie były równoważone przez wąsy i brodę. Gęsty, wypielęgnowany zarost przetykały srebrne, nierównomiernie rozłożone pasma. Zdecydowanie więcej było ich w dolnej części brody, mniej po bokach i na górze. Siwizna prawie nie tknęła wąsów. Brwi też nie. Były ciemne, gęste, proste. Nadawały spojrzeniu wyjątkowy, magnetyzujący charakter.
– Idziecie? – dopytał Filip, który nie miał pojęcia, do czego zmierzała rozmowa, którą brutalnie przerwał.
Ciepło i energię zastąpiły iskry i wcale nie były to iskry podniecenia. Gdyby oczy mogły produkować zabójcze wiązki światła, to wzrok Heleny w jednej chwili spopieliłby stojącego w progu brodacza.
– Musimy już iść, przed północą chcę być w łóżku. – Mężczyzna niewiele sobie robił z miny Heleny. – Z samego rana jadę do Zachodniopomorskiego, do Stepnicy. – Nieświadomie, ale po całości ignorował Helenę, której lada chwila ze złości mógł pójść uszami dym. – Stamtąd pochodzi ta Anita Buchmann – wymienił nazwisko jednej z uczestniczek programu. – Za tydzień pokażemy ją w rodzinnych stronach. Tylko że ta cała Stepnica jest sześćset kilometrów stąd, a jedziemy i wracamy tego samego dnia. Tysiąc dwieście kilometrów w dobę – próbował się żalić. – Dlaczego akurat tam? Nie prościej byłoby skoczyć do Płocka? Stamtąd też mamy uczestnika, bez problemu obróciłbym w jeden dzień – zakończył wywód, najwyraźniej oczekując współczucia.
– Widocznie Anita jest faworytką. – Helena pozostawała niewzruszona, zatem z okładem z empatii pospieszył Dominik.
– Nikt nie zrobi tego filmu lepiej od ciebie. Pięknie przepytasz mamę, tatę, babcię, sąsiadów. Nawet nauczycielkę od matmy z liceum i siostrę katechetkę.
Oboje dobrze wiedzieli, że Filip Borc jest najlepszy w swojej robocie. Był w zespole reporterskim odpowiedzialnym za materiały wideo emitowane pomiędzy występami kolejnych uczestników. Czasem były to relacje z prób, czasem wymyślano coś ekstra, ale to wymagało wyjazdu w teren.
– Filip, my tu rozmawialiśmy – zwróciła mu uwagę Helena.
– Ale nie przejmuj się, gadaliśmy tylko o tym, kogo chciałbym przelecieć, więc była to rozmowa typu fantasy – uzupełnił Dominik.
– Jesteś piękny, młody, zdolny. Możesz przelecieć, kogo chcesz! Nie to co ja. Łysy, stary kawaler po przejściach.
– Weź, nie rób z siebie dziada. – Tym razem to Dominik przywołał Filipa do porządku. – Nie jesteś ani łysy, ani stary! – dodał i była to jak najbardziej szczera opinia.
– Stary, stary. Zaraz zacznę chodzić po lekarzach. Tu mnie boli, tam mnie strzyka. Was też to czeka, jak dożyjecie moich lat.
– O, na pewno nie! – zaprotestował chłopak. – Do lekarzy już się w życiu nachodziłem. A ty to się może jeszcze ożenisz. – Obiektywnie należało stwierdzić, że Filip mógł się podobać. – Zaklepuję bycie świadkiem. Nigdy nie byłem świadkiem, bo moja przyjaciółka Helena mnie o to nie poprosiła – zaakcentował dwa ostatnie słowa, jako że wciąż miał do niej żal. – Zrobiła to inwalidzie! Mam nadzieję, że ty tego nie powtórzysz!
– Sto razy cię przepraszałam – odezwała się wywołana dziewczyna. – Karol chciał swojego brata, a ja nie umiałam mu wtedy odmówić. Następnym razem na pewno będziesz moim świadkiem!
– Żadnych żon! Ja już miałem żonę. Prawie – zaznaczył Filip, bo formalnie nigdy nie był żonaty. Dwunastoletni związek z Mirą był tyleż długi, co wybuchowy. – Długi po niej spłacam do dziś.
Wszyscy znali historię kredytu hipotecznego, który zaciągnął z miłości do ukochanej. Dwa lata temu Mira oddaliła się z innym. Po wielkiej miłości zostało mu prawie siedemdziesiąt metrów kwadratowych mieszkania na Bemowie, z kredytem i stumetrowym ogródkiem. I najpewniej tylko dzięki temu splotowi okoliczności jest dziś właścicielem nieruchomości, bo wcześniej posiadanie mieszkania nie należało do jego priorytetów. Dał się na nie namówić, jako że miało być ich rodzinnym gniazdem. Konsekwencji emocjonalnych nie zamawiał, dostał je gratis.
– Jestem zdeklarowanym i zatwardziałym czterdziestojednoletnim singlem! – krzyknął. – I jestem z tego dumny! – napiął imponujące bicepsy.
Filip skwapliwie korzystał z bycia przystojnym singlem. Pełnymi garściami czerpał z dobrodziejstw niestałych relacji. Przystojniak z telewizji robił wrażenie na kobietach, niekiedy jednak miewał z nimi kłopoty. Nie dalej jak rok temu opowiadał przyjaciołom o jednej z poznanych na Tinderze dziewczyn, która zakochała się w nim bardziej niż on w niej i trochę za dużo sobie wyobraziła. Podczas gdy on się bawił, ona pakowała rzeczy i planowała przeprowadzkę. Zderzenie z rzeczywistością musiało być bolesne, bo na poczekaniu wymyśliła ciążę, a informację sprzedała swoim dwóm barczystym, choć raczej utytym braciom, którzy postanowili nauczyć łotra moresu. Wyczaili go na parkingu przed blokiem i powiedzieli, że skoro wiedział, jak zrobić dziecko, to powinien też wiedzieć, jak wziąć za nie odpowiedzialność.
– Moment, panowie. – Filip usiłował rozładować coraz bardziej napiętą sytuację. – To niemożliwe.
– Co niemożliwe? Co niemożliwe? – gorączkował się ulany młodzieniec. – Zaraz zobaczysz, że wszystko jest możliwe! – Zdecydowanie miał na myśli mordobicie.
– Zapraszam do mnie – stwierdził ku zaskoczeniu braci Filip. – Udowodnię wam, że to niemożliwe.
Zaintrygował ich, poszli do środka. On na miękkich nogach, oni w bojowym nastroju, ale z duszą na ramieniu. Ryzyko było rozłożone mniej więcej po równo. Panów mogła nie zadowolić argumentacja Filipa i pewnie wtedy dopełniliby dzieła w czterech ścianach i bez świadków, im z kolei chodziło po głowie, że w środku Filip może liczyć na wsparcie brata albo i dwóch, a wtedy wszystko byłoby możliwe.
Nie zaproponował im, by usiedli, bo nie bardzo było na czym. Mieszkanie, choć mieszkał w nim już dość długo, wyglądało na dopiero urządzane. Za kuchnię robiły lodówka, mikrofalówka i zlewozmywak. Na podłodze w salonie leżał dywan, na którym stał stary, ale świetnie zachowany fotel, nieopodal – także wiekowy – ręcznie zdobiony stół, a na nim laptop, pod sufitem wisiał rzutnik. W mieszkaniu Filipa stare przenikało się z nowym. W wykończonej nowocześnie łazience na ścianie wisiało stuletnie, kupione w antykwariacie lustro, a w sypialni – w której zniknął gospodarz – po dwóch stronach nowoczesnego łóżka stały zabytkowe stoliki. Panom przyszło do głowy, że wróci z giwerą albo z kijem baseballowym. Wrócił z teczką pełną papierów. Wyciągnął dokument i wręczył go niezbyt mile widzianym gościom.
– Co to ma być? – zapytał jeden, a drugi gapił się w kartkę, jakby tekst był po chińsku.
– Dowód, że jestem bezpłodny.
– To znaczy? – włączył się drugi.
– To znaczy, że nie wiem, z kim jest w ciąży wasza siostra, ale na pewno nie ze mną. Ja strzelam ślepakami – dodał, uznając, że prościej się nie da. – To wynik badania lekarskiego. Szukajcie szwagra gdzie indziej, a najlepiej upewnijcie się, czy siostra jest w ciąży. Ze swojej strony deklaruję, że jeśli ze mną, to będę płacił milion złotych miesięcznie. Chcecie to na piśmie?
Nie chcieli i pożegnali się bez zwłoki. Fakt, że nie wrócili, świadczył o tym, że siostra nie spodziewała się dziecka, a jeśli tak, to nie z nim. Wymowny był też fakt, że dziewczyna bombardująca go SMS-ami i wiadomościami na Tinderze tuż po wizycie zatroskanych braci usunęła konto. Pojawiła się za jakiś czas, ale nie zdążyła zagadać, bo natychmiast została zablokowana. A wcześniej Filip udał się na zakupy. Tak na wszelki wypadek. Myślał o nabyciu gazu łzawiącego albo paralizatora, ale doszedł do wniosku, że to półśrodki, i kupił dwa łomy. Jeden woził w aucie, drugi natomiast trzymał w domu, do którego od tamtej pory nie zaprosił żadnej laski z Tindera ani żadnej laski w ogóle.
– To wy sobie rozmawiajcie, a ja wyjdę na papierosa. Będę na zewnątrz – oświadczył Filip i nie czekając na odpowiedź, zamknął za sobą drzwi.
Dominik i Helena znów zostali sami, ale czar prysł. Chcieli gadać dalej, nie udało się jednak odtworzyć atmosfery sprzed chwili. Zwierzenia musiały poczekać.
– Grindra sobie załóż. – Helenie wydawało się, że znalazła rozwiązanie na ubogie życie seksualne przyjaciela. – Tam, zdaje się, jest opcja Right Now? Ruchanie na żądanie.
– Przecież wiesz, że miałem. I nie polecam. Niekończące się źródło frustracji i cały czas te same ryje. Grindr to jeden wielki kopulodrom! – ocenił z absmakiem. – HIV, kiła i… – szukał trzysylabowego, rymującego się z kiłą, ale niebędącego mogiłą słowa, za którego pomocą mógłby unowocześnić znane powiedzenie.
– I Karol Wojtyła – dokończyła od niechcenia Helena.
– Właśnie! HIV, kiła i Karol Wojtyła! A ja pragnę mi-ło-ści! – podkreślił, dzieląc wyraz na sylaby. – A może sobie kota przygarnę? – zastanawiał się przez chwilę.
– Po co ci kot? – zapytała, pakując do torby rzeczy osobiste. – Koty olewają ludzi.
– To oczywiste, ale przynajmniej ktoś będzie na mnie czekał. Nawet jeśli ma mnie olewać, to będzie czekał. Miska sama się nie napełni, kuweta nie wyczyści.
– Psa sobie przygarnij – poradziła. – Psy kochają i są wierne, a tego, zdaje się, potrzebujesz.
Pies to wyższa szkoła jazdy. Z psem jest trochę jak z dzieckiem, a spójrzmy prawdzie w oczy, nie mam predyspozycji do ojcostwa. Ale taki kot? Może to jest jakiś pomysł? – rozważał, czując, że znalazł sposób na dojmującą samotność.
Podczas gdy w garderobie Heleny trwały przygotowania do wyjścia, w pokoju jurorów akcja dopiero się zawiązywała. Zasady programu były jasne. Zmagania uczestników oceniało pięcioro ekspertów. W tej edycji byli to znany wokalista, utytułowana – określana też mianem diwy narodowej – piosenkarka, kultowy dziennikarz muzyczny, producentka muzyczna i kompozytor ze smykałką do pisania przebojów. Byli nie tylko głosem doradczym, mogli też całkowicie odwrócić bieg konkursu. Zasadniczo decyzję o tym, kto zostaje w programie, a kto nie, podejmowali na równi jurorzy i widzowie. Każdy z sędziów miał do rozdysponowania pomiędzy uczestników sto punktów. Wyciągano z nich średnią i dodawano do wyników głosowania publiczności przed telewizorami. W ten sposób tworzył się ranking i typowano osobę do odpadnięcia. To mógł, ale nie musiał, być koniec, bo dodatkowy – nazywany głosem świateł – głos jurorów mógł wszystko zmienić.
– Ten, kto wymyślił tę zasadę, jest bezwzględnym sadystą – ocenił Dominik. – Wyobraź sobie, że jesteś na miejscu uczestników. Stoisz, pojawiają się wyniki, już się cieszysz, a tu dupa. Musisz czekać na światła.
– Tym sadystą jest Dariusz, nasz kochany szef. – Helena się uśmiechnęła. – Ale fakt, stoisz i patrzysz. Zielone czy czerwone? Cztery czerwone i stan przedzawałowy – nawiązała do punktu regulaminu, który mówił o zasadzie cztery piąte. Jeśli czterech z pięciu jurorów podświetliło fotel na czerwono, to nikt nie mógł czuć się bezpiecznie. Nawet ten, kto zdobył najwięcej punktów.
– Wtedy zabawa zaczyna się właściwie od nowa – zauważył chłopak. – Bo biorą do ręki mazaki i piszą imię tego, który miałby wylecieć.
– Ale znów – czworo z pięciorga musi napisać to samo imię. No i dodatkowy smaczek jest taki, że robiąc to, nie widzą się wzajemnie.
– Było tak od początku? – Dominik nie pamiętał tego ważnego szczegółu. Nie śledził programu Next Superstar, kiedy jeszcze przy nim nie pracował.
– A skąd! – Helena pamiętała wszystko, choć to nie ona prowadziła cztery pierwsze edycje. – Na początku było normalnie, ale Darek doszedł do wniosku, że jeśli posadzi ich w boksach i nie będą się widzieć, to wyjdzie bardziej dramatycznie.
– Mogą się dogadać wcześniej. Mają milion okazji – zauważył Dominik.
– Tak, ale kiedy nie widzą się podczas programu, trudniej o zmowę, bo – przynajmniej w teorii – mają oceniać tylko bieżący odcinek.
Wiele składowych czyniło zadanie trudnym, ale wykonalnym. W jedenastu dotychczasowych edycjach jurorskiego weta użyto kilkadziesiąt razy, ale tylko – lub aż – trzy razy skutecznie. Każdy z tych przypadków budził skrajne emocje i o każdym z nich cały kraj dyskutował tygodniami. Dziś niewiele brakowało, by z programem pożegnał się Adam Gac. Zabrakło jednego głosu. Adama uratowały dwie kobiety, w tym wokalistka Daria Majer. Emocje z programu przeniosły się do pokoju jurorów.
– Daria, przecież ty masz pięć oktaw i słuch absolutny. Naprawdę nie słyszałaś tych fałszów? – pieklił się kompozytor Marcin Kuszewski. – Przez ciebie odpadła naprawdę zdolna dziewczyna. – Rzucając oskarżenie, pił do Agnieszki Bednarz, która z rozpaczy, że nie idzie dalej, popłakała się na scenie.
– Marcin niestety ma rację – powiedział stojący z papierosem w oknie wytatuowany niemal na całym ciele wokalista Piotr Durski. – Adam był dzisiaj – i nie tylko dzisiaj – najsłabszy. Zatrzymał się. Nie wiem tylko, czy nie chce, czy nie umie dać z siebie więcej. Zresztą i jedno, i drugie go dyskwalifikuje. Niech wraca do tych swoich restauracji, sklepów odzieżowych i centrum ogrodniczego. – Durski wymienił dotychczasowe zawodowe dokonania Adama, o których sam wspominał w programie. – Mam nadzieję, że handel i gastronomia szły mu lepiej niż śpiewanie. Może ma szczęście i jeszcze nie przyjęli nikogo na jego miejsce – zakpił.
– Powinien był odpaść co najmniej dwa tygodnie temu. Nie wiem, czy nie jako pierwszy – głośno dywagował stojący przy barku zastawionym różnego rodzaju alkoholami trzeci z grupy buntowników, Hubert Szwed, który trząsł radiowym eterem. Bez jego błogosławieństwa od kilkunastu lat żadna piosenka nie stała się w Polsce przebojem. – Chłopak nie ma wcale gór. Musisz to słyszeć – stwierdził, biorąc łyk piwa.
– To po co go dopuściliśmy do programu? – zabrała głos Daria. – Bo przypominam, że to była nasza decyzja. Skoro jest takim beztalenciem, trzeba było go odstrzelić na etapie castingu i byłby spokój. – Rozłożyła ręce i uniosła brwi. – A jednak czymś nas do siebie przekonał. Wcześniej nie słyszeliśmy, że nie trafia w dźwięki? Że nie ma gór? To może też jesteśmy głusi? – przeszła do kontrofensywy. – Skoro dotarł aż do tego etapu, to albo a) jednak nie jest takim beztalenciem, jak mówicie, albo b) ludzie chcą go w programie – wyliczyła. – Tyle lat jesteście w show-biznesie i naprawdę uważacie, że każdy wokalista zawsze trafia w dźwięki? Błagam! – W pokoju zapanowała cisza. – A ty, Oliwia? Też uważasz, że powinniśmy go wywalić? – zwróciła się do producentki muzycznej, która jako druga ocaliła dziś Adama.
– Sama nie wiem – zasępiła się dziewczyna. – On chce być efekciarski, chce się popisywać. Czasem to źle brzmi. Ale żeby wcale nie potrafił śpiewać, to też nie powiem. Faktycznie, wielkiego głosu tam nie ma, ale jest coś magnetyzującego. Chce się na niego patrzeć, jest czarujący, pewny siebie, w jakimś stopniu arogancki. – Uśmiechnęła się.
Mówiła o sytuacji sprzed dwóch godzin, gdy Adam odszczeknął się Hubertowi Szwedowi, który wprost zaapelował, by na niego nie głosować. Stojący naprzeciw niego uczestnik programu nie położył uszu po sobie. Odparł, że najwyższa pora, by udowodnić panu z radia, że minęły czasy, gdy wszyscy tańczyli, jak zagrał. Szwed uznał, że debiutujący artysta wypowiedział mu wojnę, tymczasem debiutujący artysta, zamiast posypać głowę popiołem, po prostu nie dał się spacyfikować i odesłać do domu, a widzowie, jakby na przekór staremu wyjadaczowi, wyraźnie mu w tym pomogli.
– To nie są dyskwalifikujące cechy – kontynuowała Oliwia. – Dziewczyna, która dziś wypadła, tego wszystkiego nie ma. Nie sądzę też, by Adam nie miał talentu. Chociaż dziś wypadł tak sobie, to dałam mu szansę – podsumowała. – Ale to mogła być ostatnia szansa. Jeśli za tydzień też będzie słabo, to nie wiem, co zrobię.
– Rozumiem, rozumiem, rozumiem! – Daria podniosła obie ręce do góry. – Też nie będę bronić go do ostatniej kropli krwi, ale na nazywanie go beztalenciem nie pozwolę, bo to nie fair. – Zrobiła znaczącą pauzę. – Jeśli za tydzień będzie tak jak dziś, to powiem pas – zadeklarowała.
Tocząc zażartą dyskusję, nie mieli pojęcia, że ten, który wywołał u nich tak silne emocje, stoi tuż za niedomkniętymi drzwiami i z wypiekami na twarzy słucha ich każdego słowa. Adam Gac nie zaczaił się, by podsłuchiwać. On po prostu szedł korytarzem i traf chciał, że usłyszał swoje imię. W takiej sytuacji nie zatrzymałby się tylko głupiec.
Dwudziestopięcioletni, choć wyglądający na kilka lat więcej wokalista bardzo chciał wygrać, a wyszło na to, że jest na wylocie. Był skoncentrowanym na sobie i na swoich celach buntownikiem. Każdym gestem, każdym spojrzeniem, każdym oddechem chciał przypominać światu, że do niczego nie można go zmusić, że zawsze zrobi to, co zechce, i nie zna słowa kompromis. Na jednej z prób powiedział nawet, że kompromis znaczy dla niego właściwie tyle samo, co kompromitacja. Uwagę zwracały jego liczne tatuaże – wychodziły spod ubrania na szyję, pokrywały dłonie, palce i wysportowane ciało. Do jego ciemnej karnacji pasowały czarne, krótko ostrzyżone włosy, skórzane kurtki i ciężkie buty. Unikał kolorów. Uważał, że są niemęskie. Męskie były tylko czerń, biel i szarości. Bardziej niż słodziakiem chciał być bad boyem, który zawsze stoi na szeroko rozstawionych nogach i z rękami w kieszeniach. Dopełnieniem image’u były czarne, gęste, ciągnące się wzdłuż całych ust, ścięte na prosto wąsy. Były czymś w rodzaju kamuflażu i miały przykryć chłopięce jeszcze rysy twarzy i wszystkie lęki tego pochodzącego z Płocka chłopaka. Dopełnieniem wizerunku miały być piosenki, które wykonywał w programie, bo jedna z zasad Next Superstar była taka, że nikt nie narzucał uczestnikom, co mają śpiewać. Zapewne dlatego tamtego wieczoru Adam męczył się z Highway to Hell AC/DC. I jeśli za piekło uznawał odpadnięcie z programu już za tydzień, to faktycznie jechał autostradą prosto do piekła.
Jeżeli czegoś nie zrobię, to w niedzielę mnie wywalą, pomyślał, wizualizując sobie bardzo prawdopodobny scenariusz. Nie mogę dać się wywalić.
Rozmowa jurorów trwała w najlepsze, ale nawet jeśli chciał słuchać dalej, to nie było takiej możliwości, bo w głębi korytarza usłyszał głosy. Mimo przerażenia, jak gdyby nigdy nic włączył uśmiech numer pięć, zarzucił na ramię dużą czerwoną torbę i dziarsko ruszył przed siebie. Po chwili jego oczom ukazali się wychodząca z garderoby, ukryta za ciemnymi okularami Helena i Dominik. Spojrzenia chłopaków się spotkały i twarz Dominika błyskawicznie przybrała kolor jego pąsowej koszuli. Dokładnie w tym samym momencie Adama oświeciło. Przestał patrzeć na Dominika jak na człowieka. Zobaczył w nim narzędzie. Narzędzie do realizacji celu. W jednej chwili postanowił je naoliwić, uruchomić i wykorzystać. Chciał nie tylko przejść dalej, ale i wygrać.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI