Mister, mister - Mikołaj Milcke - ebook

Mister, mister ebook

Mikołaj Milcke

4,3

Opis

Świat pięknych ludzi jest piękny, ale tylko z zewnątrz.

25-letni Mieszko nie myślał o udziale w konkursie piękności. Ulega jednak namowom swojej chorobliwie ambitnej matki i wbrew sobie startuje w konkursie Man of Poland – męskim odpowiedniku Miss Polonia. Szybko okazuje się, że to, co miało być niewinną rozrywką, pod błyszczącą brokatem powierzchnią skrywa najgorszą zgniliznę. Matka chłopaka zupełnie tego nie dostrzega. Prośbą lub groźbą robi wszystko, by Mieszko wygrał, został gwiazdą i zaspokoił jej oczekiwania. Determinacja rośnie z dnia na dzień, a katastrofa wydaje się nieunikniona…

Autor bestsellerowej serii „Gej w wielkim mieście” powraca z nową, zabawną, a jednocześnie szokującą powieścią o światku polskich celebrytów. Ile w niej prawdy, a ile fikcji? Oceńcie sami!

Ile jesteś w stanie poświęcić? Do czego się posunąć ? I co dać w zamian za sławę i tytuł najprzystojniejszego Polaka?

Kolejna świetna książka Mikołaja Milcke, gdzie fikcja przeplata się z rzeczywistością. Czy w grupie facetów walczących o tytuł Man of Poland to wszystko mogło zdarzyć się naprawdę? Mogło.

"Mister, Mister" to gotowy scenariusz na film o polskim męskim szołbizie...


Polecam, Bartek Jędrzejak


Mikołaj Milcke (ur. 1981) – pisarz i dziennikarz, jeden z najpoczytniejszych w Polsce autorów literatury LGBT. Autor „Geja w wielkim mieście” (2011) i jego kolejnych części: „Chyba strzelę focha!” (2013), „Nie w moim typie” (2019) i „Trzy po trzy” (2019) oraz „Różowych Kartotek" (2015). Na YouTube prowadzi kanał „Mistrzowie Drugiego Planu”.


Logo Facebook @MMilcke
Logo Instagram @milckemikolaj
Logo YouTube @MistrzowieDrugiegoPlanu

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 559

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (41 ocen)
22
13
5
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
biurowiec

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze się czytało. Dorota rewelacja...
00
Ewelina2611

Nie oderwiesz się od lektury

"Mister, Mister" Mikołaj Milcke Wydawnictwo Novae Res to historia Mieszka Pierwszego, który za namową matki bierze udział w konkursie piękności Man of Poland. Nadopiekuńczość matki może być nawet pewnego rodzaju krzywdzeniem dziecka, szczególnie "dorosłego dziecka",które wchodząc w dorosłość chciałoby odetchnąć. "Nie wykluczał, że matka wypomni mu, ile dla niego zrobiła, poświęciła. Przerażała go perspektywa słuchania, że nie spełnia jej oczekiwań". Mieszko Pierwszy to dwudziestopięciolatek, który za namową matki rzucił karierę chemika, postanawiając sprawdzić swoje siły w konkursie piękności. Piękni ludzie, wybiegi, ogromna kasa to mogłoby skusić każdego. Ten świat jest piękny z zewnątrz, skrywając w sobie tajemnice :używki, dostęp do ekskluzywnych klubów i miejsc. Mieszko widzi świat modelingu w różnych barwach, chcąc zrezygnować musi zmierzyć się z determinacją ambitnej matki i z jednym ze sponsorów widowiska. Czy Mieszko zrezygnuje z konkursu? Co musi się wydarzyć, aby dostr...
00

Popularność




Wszystkie postaci i wydarzenia opisane w powieści „Mister Mister” są fikcyjne.

Rozdział 1

Krew z krwi

Zegarek na nocnym stoliku pokazywał piątą trzydzieści. Nad Bzitem – czterystuosobową wsią położoną między Chełmem a Krasnymstawem – słońce miało wstać dopiero za kwadrans, ale Dorota nie mogła wytrzymać w łóżku już ani chwili dłużej. Zwłaszcza że od godziny nie spała. Normalnie o tej porze pływałaby w marzeniach sennych, ale nie dziś. Dziś jedno z tych marzeń miało zacząć się spełniać. Obudziło ją podniecenie. Wstała, skorzystała z toalety, wróciła do sypialni, zapaliła światło i usiadła przy toaletce z lustrem. Miała gładką, szczupłą twarz, długie, kasztanowe włosy, piwne oczy, pełne usta i pomalowane na czerwono, długie paznokcie. Na jej wiek, pięćdziesiąt pięć lat, mogły ewentualnie wskazywać szyja i dłonie, ale daj Boże, by każda jej rówieśniczka tak się trzymała. Na dziś Dorota miała plan. Dlatego pociągnęła rzęsy tuszem, ubrała się, włożyła beżowy prochowiec, botki na obcasie i wyszła z domu. Była podekscytowana tak bardzo, że nie poczuła chłodu marcowego, wciąż przecież zimowego, poranka. Trzymając dłonie w kieszeniach, żwawym krokiem zmierzała do sklepu spożywczo-przemysłowego. Parę minut później była na miejscu. Młoda sprzedawczyni nie mogła uwierzyć, że Dorotę tak wcześnie tu przyniosło. Rzadko zaglądała do sklepiku. I nigdy o tej porze.

– „Kurier Lubelszczyzny” – powiedziała, kładąc na ladzie dziesięć złotych.

– „Kuriera” jeszcze nie ma. Nie dojechał – odparła, będąca wciąż w szoku, ekspedientka.

– A kiedy dojedzie?

– Za pół godziny, a może za godzinę. Różnie przywożą.

Dorota uznała, że nie opłaca się jej wracać do domu. Szkoda, że nie przyjechała samochodem. Mogłaby się w nim zaszyć, a tak była skazana na towarzystwo, którego niespecjalnie łaknęła. Od razu było widać, że kobiety dzieliła nie tylko lada. Wyglądały jak wycięte z dwóch różnych gazet. Dorota z kolorowego magazynu o gwiazdach, ekspedientka z siermiężnego gminnego biuletynu.

– A co tam ma być, że bladym świtem pani przyszła po gazetę? – zainteresowała się sprzedawczyni.

– Taki jeden artykuł – odparła wymijająco Dorota.

– Mąż i tak pewnie przyjdzie, wtedy by wziął. Artykuł nie zając, nie ucieknie. – Dziewczyna próbowała podtrzymywać rozmowę. – Nie trzeba było się tak zrywać.

Ten jałowy dialog prowadziły jeszcze przez kilka dłuższych chwil. I pewnie robiłyby to dalej, gdyby przed sklep nie zajechał samochód.

– Są gazety – oświadczyła ekspedientka.

Dorocie zrobiło się gorąco, a gdy tylko prasa znalazła się w sklepie, jeszcze raz podała dziewczynie banknot, nie czekając na resztę, chwyciła dwa egzemplarze i bez słowa popędziła do wyjścia.

– Pieczywa pani nie weźmie? – krzyknęła za nią sprzedawczyni.

Jednak Dorocie nie w głowie były kajzerki. Pragnęła jak najszybciej oddać się lekturze. Mogła to zrobić na miejscu, ale tę wyjątkową chwilę chciała celebrować sama. Jeśli wszystko pójdzie jak trzeba, to na chwalenie się będzie jeszcze czas. Na drodze do realizacji planu stanął jej deszcz. I znów pomyślała, że trzeba było wziąć auto albo chociaż parasol. W żadnym wypadku nie zamierzała jednak poddawać się kaprysom pogody. Do domu miała raptem pięć minut spaceru. Schowała gazety pod płaszcz i odważnie poszła przed siebie. Taka już była, że gdy obrała sobie jakiś cel, to szła prosto do niego. I żaden mróz, zacinający deszcz ani nawet burza z piorunami nie mogłyby jej zatrzymać. Gazeta, którą miała pod płaszczem, była jak relikwia. Dorota mogła zmoknąć i zmarznąć, gazeta nie.

W domu była za piętnaście siódma. Mieszkała w nim od urodzenia, wcześniej żyli tutaj jej pradziadkowie, dziadkowie i rodzice. Przed wojną pradziadek Doroty wyjechał do Stanów Zjednoczonych, pracował w fabryce Singera w Nowym Jorku, zarobił fortunę, którą w Polsce zainwestował w młyn motorowy. Byli bogaczami. W 1939 roku młyn przejęli naziści, potem komuniści. Właściciela najpierw zredukowano do roli robotnika, potem zupełnie odsunięto. W związku z tym, że nie ukrywali, że nie jest im po drodze z komunistami, nigdy nie udało się go odzyskać. Rodzina Doroty otworzyła więc w pobliskim Krasnymstawie piekarnię, ale dawny blask wypłowiał. W wolnej Polsce piekarnia upadła. Potem Dorocie ani jej mężowi Grzegorzowi – mimo wielu prób – nie udało się rozkręcić żadnego, równie spektakularnego i dochodowego jak młyn biznesu. W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych Grzegorz – zbierając zarobkowo jabłka w Niemczech – wpadł na pomysł, by w tym samym celu wykorzystać ciągnącą się od domu aż pod las ziemię. Na sadzonki, mimo sprzeciwu Doroty, wydał połowę zarobionych marek. Na pięciu hektarach posadził trzyletnie drzewka. Miał do nich rękę. Inwestycja szybko zaczęła się zwracać, tym bardziej że zaczęły do niego płynąć unijne dotacje. Żyli ze sprzedaży owoców do pobliskiej przetwórni – na poziomie zdecydowanie powyżej średniej. Mimo to, jak wcześniej jej matce, tak dziś Dorocie wydawało się, że cała jej rodzina, a zwłaszcza ona jest obiektem przenoszonych z pokolenia na pokolenie kpin. Wierzyła, że przylgnęła do nich łatka. Ludzie mieli się śmiać, że była dziedziczką niewidzialnej fortuny, co paliło ją to do żywego. Ale dziś o tym nie myślała. Miała w ręku skarb dużo cenniejszy niż wszystkie bogactwa należące w przeszłości do jej rodziny. Bezszelestnie, niczym duch, wemknęła się do domu. Ostrożnie wyjęła gazetę zza pazuchy i położyła ją na kuchennym, przykrytym kraciastym obrusem, stole. Chciała rozprostować ją dłonią, ale przyszło jej do głowy, że mokra ręka mogłaby rozmazać tusz. Więc zanim to zrobiła, zniknęła w łazience. Zdjęła obrączkę i pierścionek, dokładnie umyła oraz wytarła gładkie dłonie. Na wszelki wypadek osuszyła też twarz i włosy, by żadnej niesfornej czy złośliwej kropli nie przyszło do głowy spaść na papier. Gdy wróciła do kuchni, mąż siedział przy stole. W ręku trzymał szklankę z kawą, z której czarne kropelki kapały wprost na gazetę, którą zostawiła.

– Gdzie ty masz oczy? – Podbiegła i wyciągnęła gazetę spod spadających kropel. – Co ty robisz? Uważałbyś trochę! – strofowała męża. – Dobrze, że kupiłam dwie.

– Wiosna zaraz, a w nocy było minus trzy – zignorował jej poruszenie. – Jabłonki ledwo żyją. Nie wiem, czy coś z tego będzie. Jeszcze trochę takiej pogody i leżymy. Zamiast doglądać drzew, będzie trzeba liczyć straty i pisać wnioski o odszkodowania. Może powinniśmy opryskać?

– Grzegorz! – Dorota spojrzała na gazetę i odetchnęła z ulgą. – Centymetra zabrakło. Centymetra!

– Do czego?

– Do tego! – Wyraźnie dumna odwróciła „Kuriera” pierwszą stroną do męża.

– Co to?

– Na oczy ci padło? – zirytowała się. – Zobacz. – Wskazała palcem. – Nasz syn! Mieszko jest na pierwszej stronie gazety!

– Ja o jednym, ty o drugim – skomentował, ale wziął od żony „Kuriera” i zaczął czytać. – Z Chełma? Z jakiego Chełma? Przecież on jest stąd, z Bzitego. W Chełmie się tylko urodził. – Zerknął na żonę zdziwiony.

– Ależ ty jesteś czepliwy – syknęła. – Nasz syn jest w ćwierćfinale konkursu Man of Poland! Nasz syn. Krew z krwi. U progu wielkiej kariery. I wygra, czuję to. Zrobię wszystko, żeby wygrał. – Zabrzmiało jak obietnica. – Przerwie wreszcie tę klątwę, ten łańcuch niepowodzeń. Zamknie im wszystkim usta, przestaną się z nas śmiać. Raz na zawsze.

Patrzyła na zdjęcie syna jak na obrazek świętej Rity, tej od spraw beznadziejnych. Ale to nie w niej, a w Mieszku, swoim synu, upatrywała dziś szansy na odwrócenie beznadziejnego losu.

– Co ty pleciesz? Jaką klątwę? Jaki łańcuch? – Grzegorz nie rozumiał żony. – Rozejrzyj się po tym domu, po tej kuchni. – Stanął na środku jasnego, całkiem przyjemnie i nowocześnie urządzonego pomieszczenia z zabudowaną lodówką i zmywarką. Podszedł do parapetu, na którym – w identycznych doniczkach – rosły zioła, a także do starej, kaflowej kuchni, w którą sprytnie wbudowane zostały piekarnik, płyta indukcyjna i mikrofalówka. – Tobie naprawdę jest tak źle? Jesteś głodna? Nie masz dachu nad głową? Brakuje ci do pierwszego? Chyba nie, ale jak jabłonki zmarzną, to może zacząć brakować. W tamtym roku susza, w tym mróz. To jest problem.

– Jabłonki i jabłonki – westchnęła. – Jaki ty jesteś grubo ciosany. Nigdy w niego nie wierzyłeś. Nigdy go nie wspierałeś. Najlepiej, jakby został tutaj i do końca życia doglądał jabłonek. Ale on miał marzenia! I teraz je realizuje.

– Jesteś pewna, że to są jego marzenia? – Oddał żonie gazetę. – Nigdy nie słyszałem, żeby mówił, że marzy o konkursie piękności.

– Jak ty nic nie rozumiesz! – zagotowała się Dorota. – Zobacz, jaki to piękny młody człowiek! Tylko spójrz. Mieszko ma raptem dwadzieścia cztery lata i jest na okładce gazety! Zaraz będą pokazywać go w telewizji. Ilu znasz ojców, których synowie byli w gazecie?

– Starego Romanowskiego syn był w TVN-ie – oparł rezolutnie Grzegorz.

– Bo go policja w całym kraju szukała! – wypaliła Dorota. – Za napady na stacje benzynowe! Dlatego był! A twój syn stoi u progu sukcesu! Nie widzisz różnicy?

Nie wiadomo, czy widział. Jednym łykiem dopił kawę, włożył czapkę oraz kurtkę i wyszedł. Żona ani myślała go zatrzymywać. Wreszcie mogła być sam na sam ze zdjęciem syna, do którego mimowolnie się uśmiechnęła. Usiadła przy stole i patrzyła na młodego, przystojnego ciemnego blondyna o oliwkowej karnacji, kwadratowej twarzy i z rozczochraną, jakby mokrą, grzywką. Podziwiała detale. Błękitne jak laguna, duże oczy, gęste, proste, męskie brwi, pełne usta, spomiędzy których błyskały równe i białe zęby, lekko zadarty, ale idealnie prosty nos.

– Pięknego syna urodziłam – powiedziała głośno. – Teraz tylko muszę mu pomóc – dodała.

Próbowała ukryć sama przed sobą, że nie zwraca uwagi na szerokie, wyćwiczone ramiona i tors skryty pod czarną koszulką na ramiączkach. Wgapiała się w Mieszka i przeszła przez jej głowę myśl, że widzi w nim Grzegorza. Nie mogli się siebie wyprzeć. Byli jak dwie krople wody, a Grzegorz – choć już szpakowaty, a na twarzy było widać, że od jakiegoś czasu nie jest podlotkiem – nawet nie roztył się od czasów młodości. I z ojca, i z syna emanowało dobro, ale nie byli przesłodzeni. Obaj oprószeni tą samą, zawadiacką posypką. Z tym że o Grzegorzu nigdy nie pisały gazety, a zdjęcie Mieszka zajmowało połowę pierwszej strony. Do tego tytuł: „Mieszko z Chełma w konkursie na najprzystojniejszego Polaka!”, a w środku krótka notka, z której wynikało, że ma dwadzieścia pięć lat, od dwóch mieszka w Warszawie i pracuje jako trener personalny oraz że ma dziewczynę. Dorota pękała z dumy.

Zapomniawszy o wymianie zdań z mężem, podeszła do stojącej w największym pokoju jasnej komody i otworzyła środkową – niemal pustą – szufladę. Niemal, bo leżał w niej tylko album ze zdjęciami, kalendarz w formie książki, pod nim szara, wiązana teczka opisana imieniem Mieszka. Sięgnęła po nią i włożyła do środka gazetę z synem na pierwszej stronie. Były tam już inne, wyglądające na profesjonalne zdjęcia jej syna. Następnie wzięła do ręki kalendarz. Otworzyła go na aktualnej dacie. 13 marca, mazakiem dopisane było: 7.00 – spotkanie organizacyjne; Novotel Warszawa Centrum, sala Tel Awiw. Spojrzała na zegarek, siódma miała wybić za niecały kwadrans. Kobieta wyskoczyła jak z katapulty. Złapała za telefon i wybrała numer syna. Nie odbierał. Zadzwoniła na Messengerze, nauczyła się dzwonić na video w czasie kwarantanny, gdy jeżdżenie i spotykanie się było przez jakiś czas niemożliwe. Nie odebrał. Napisała więc: „Wstałeś? I jak? Jesteś już na miejscu? Kocham Cię, Synku. Mamusia”. Wolała to niż tradycyjne SMS-y. Tu widziała, kiedy ostatnio Mieszko był aktywny i czy wiadomość została odczytana. Lubiła wiedzieć.

– Jeszcze by tego brakowało, żeby zaspał – powiedziała pod nosem, kiedy zauważyła, że syn używał Messengera dziewięć godzin temu, czyli wczoraj.

*

W sali Tel Awiw – nie bardzo wiadomo, kto i dlaczego nadał jej tę nazwę, bo nie było w niej nic izraelskiego – na krzesłach nerwowo kręcili się młodzi mężczyźni. Choć na pierwszy rzut oka wyglądali różnie – blondyni, bruneci, biali, Mulaci, jeden ciemnoskóry i jeden Azjata ze sporą domieszką europejskiej krwi – to jednak byli podobni. Ostrzyżeni tak samo, ubrani podobnie, nawet ich tatuaże nie były sposobem na wyrażenie siebie. Bo jeśli wszyscy wyrażali siebie poprzez wytatuowanie wewnętrznej strony przedramienia w drzewa lub strzałki, to ich osobowości musiały być identyczne. Gdyby za tysiąc lat ktoś – socjolog czy antropolog – wykopał ich zmumifikowane ciała, z pewnością już na samym początku odkryłby, że cechą wspólną mężczyzn urodzonych na początku dwudziestego pierwszego wieku były rysunki na rękach. Przedramiona Mieszka – i to różniło go od pozostałych – były niczym nietknięte płótno. Podobnie jak reszta jego ciała. Chłopcy mieli też, choć tego antropologowie mogliby już nie zauważyć, te same miny, ten sam głód sukcesu w oczach. Wszyscy wiedzieli też, że siedzący obok chłopak stanowi konkurencję, którą należy jak najszybciej wyeliminować. Oto sześćdziesiąt idealnych ciał, które o tkance tłuszczowej czytały tylko w Internecie, i nieprzeciętnie atrakcyjnych twarzy spotkało się w jednym miejscu i czasie. Wszyscy mężczyźni zrośnięci byli z komórkami. Selfie goniło selfie, tak samo instastories, relacje i lajki. Lans na potęgę. Nie byli do końca pewni, na co czekają. Lakoniczny SMS z zaproszeniem był też informacją, że mają zarezerwować sobie prawie cały dzień.

Minęły dwa kwadranse, nic się nie wydarzyło.

– Wychillujcie, sprawdzają nas – rzucił Paweł. Rumiany szatyn z krótkimi, ale i tak wypaćkanymi brylantyną włosami. Uwagę przykuwał zaznaczony maszynką przedziałek. Wygolony tak starannie, że mógłby robić za linijkę. – Kto wyjdzie, może się żegnać z konkursem.

– Nas i naszą cierpliwość – dodał Borys, blondwłosy właściciel zaczesanych za uszy, dłuższych włosów, męskiej, kwadratowej szczęki i dużych, błękitnych oczu.

– Moja właśnie się kończy – opowiedział cicho, jakby do siebie, Mieszko.

– Chyba nie chcesz teraz wyjść? – zapytał Borys.

– Dziś i tak mam dzień w plecy. Odwołałem wszystkie treningi i jestem sześć stów do tyłu. – Mieszko podjął rozmowę. Nie powiedział tego głośno, ale teraz szczególnie potrzebował kasy. Od lat utrzymywał się sam, ale ostatnio wydał sporą część oszczędności na kursy. Dietetyczny i specjalny kurs dla trenerów kobiet w ciąży. Żył zatem z bieżących wpływów. Z domu nie chciał ciągnąć. Wiedział, że ostatni rok w sadzie nie był szczególnie dobry. – Ale następnym razem, jak będą chcieli ode mnie całego dnia, niech mi za niego zapłacą. A do tanich nie należę.

Mimo iż Mieszko był poważny jak rzadko, sala wzięła to za żart i wybuchła śmiechem, który ucichł wraz z otwarciem się drzwi. Weszło dwóch – znanych im z pierwszego castingu – mężczyzn. Artur i Wojtek. Pierwszy był niewysokim brunetem z wyraźnie przerzedzonymi włosami i widocznym brzuszkiem, który podkreślała zbyt obcisła koszulka. Chciał być modny. Stąd zapewne musztardowe spodnie do połowy łydki i białe adidasy. Ubrał się jak dwudziestolatek, kłopot w tym, że od jakichś piętnastu lat nim nie był. Nie wyglądał źle, ale w porównaniu ze śledzącymi go wzrokiem chłopakami przypominał skrajnie nieudany prototyp poprzedniej generacji. Natomiast Wojtek, w skrojonym na miarę, ciemnym, wyszczuplającym garniturze i białej jak śnieg koszuli, nie wyglądał karykaturalnie. Choć na dzień dobry było widać, że zna się bliżej z medycyną estetyczną. Czytanie z mimiki twarzy groziło wyczytaniem z niej czegoś innego niż to, co zostało napisane. Ust też nie miał oryginalnych. Dziesięć sekund później dołączyła do nich kobieta. Wyglądała jak uciekinierka z korporacji, w której dress code dopuszczał tylko czerń i biel. Nie można pokazywać kolan, dekoltu, ramion, rozpuszczonych włosów. Dozwolono natomiast bezkształtne żakiety, spodnie cygaretki, białe koszule, szpilki, okulary w ciężkich, czarnych oprawkach. Mogła mieć od trzydziestu do prawie czterdziestu lat. Łatwiej byłoby to stwierdzić, gdyby dało się ją zobaczyć bez dwóch ryz papieru, kompaktowej drukarki, laptopa i trzech segregatorów. Na grzbiecie jednego z nich widniało: „Kandydaci – 60”. Gdy cała trójka zasiadła za stołem prezydialnym, okazało się, że kobieta wygląda raczej na mniej, a nie trzydzieści niż czterdzieści lat.

– Eluwina, panowie – przywitał i zaśmiał się Wojtek. Wcale nie pod nosem.

– Witajcie – dodał Artur bez silenia się na bycie zabawnym.

Grupa na jedno i na drugie zareagowała nijak. Część pod nosem wybrzęczała coś, co miało zabrzmieć jak „cześć”, inni machnęli ręką lub skinęli głową, jeszcze inni – jak Mieszko – nie zdobyli się nawet na zmarszczenie czoła.

– Nie muszę wam mówić, że jesteście wyjątkowi? – zapytał Wojtek, a chłopcy odpowiedzieli nic nieznaczącym pomrukiem. – Co jest? Muszę czy nie muszę, do cholery? Nie potrzebuję tu miękkich fajek! Chcę samców! Żądnych krwi i pewnych siebie facetów, którzy chcą wygrać kasę i wieczną chwałę! – zabrzmiał jak coach albo raczej jak ktoś, komu się wydaje, że nim jest. – Wiecie, że jesteście wyjątkowi, czy nie wiecie? – zakrzyknął. – Powtórzcie to i zapamiętajcie: „Jesteśmy wyjątkowi!”.

Z kilkudziesięciu męskich gardeł wydobyły się te dwa proste, ale jakże naładowane energią, słowa. Niektórzy dodali do tego uniesione do góry pięści, inni prężyli bicepsy lub klaskali. Sąsiad Mieszka na znak aprobaty pokazał nawet sześciopak na brzuchu. Wojtek był usatysfakcjonowany. Miał mówić dalej, gdy drzwi sali się otworzyły i pojawił się w nich spóźnialski – dwudziestoletni szatyn z trzydniowym zarostem.

– Już zaczęliście? – zapytał niby żartem i wślizgnął się do środka.

Pewnym i niespiesznym krokiem przemierzył salę, by zająć miejsce w pierwszym rzędzie, naprzeciw Wojtka i Artura. Gwiazdor mediów społecznościowych, Kacper Płoski. Wysoki, proporcjonalnie, choć nieprzesadnie dobrze, zbudowany, wystylizowany na bad boya, z którego twarzy przebijało coś mocno chłopięcego.

– Najpierw byłem na siłce, a potem robiłem foty na Insta – wytłumaczył się i uśmiechnął do Wojtka. – Tak mi zeszło.

– I o to chodzi. O to właśnie chodzi. O siłkę i o Insta. Jedno bez drugiego w waszym przypadku nie istnieje – podchwycił Wojtek. – Widzę, że o siłowni nie muszę nikomu mówić. Chociaż niektórzy wiedzą, że muszą dopakować. Ciało to wasza przepustka do raju.

– A mózg? – wtrącił się Borys. I tylko jemu wydawało się, że szepce.

– Nie zamierzamy wam robić trepanacji czaszki ani tomografii komputerowej mózgu – odparł Wojtek. – To nie „Miliard w rozumie” ani „Wielka Gra”. Tu się nie liczy, co macie w głowie, tylko na głowie. A konkretniej na twarzy. Ryj się liczy. I klata. A co do Instagramu… – Wojtek wziął łyk wody. – Wasze konta mają kipieć gorącymi zdjęciami i filmami. Z siłowni, z sauny, z picia kawy, z gotowania, z wyprowadzania psa – wyliczał Wojtek. – Możecie sobie zrobić zdjęcie nawet na sedesie, jeśli ze spuszczonymi spodniami wyglądacie atrakcyjnie – zaznaczył. – Instagram to kasa. Jeśli będziecie nas słuchać, to im bliżej finału, tym większa szansa na reklamy i posty sponsorowane. Zdobyta tam popularność będzie procentować. Gwarantowane miejsce w każdym kolejnym etapie ma ten, który w dniu ćwierćfinału i półfinału będzie miał najwięcej obserwujących. Czyli jeśli przykładowo Kacper będzie miał ich najwięcej w dniu ćwierćfinału, z automatu idzie dalej. A w finale można zdobyć tytuł Man of Poland Social Media. Gra jest zatem warta świeczki – zakończył swój długi wywód.

Po nim głos zabrał Artur. Wyjaśnił, jak będzie przebiegał cały konkurs. Etap wstępnej kwalifikacji był za nimi. Z ponad pięciuset chętnych została sześćdziesiątka „małych ćwierćfinalistów”. W długi majowy weekend odpadnie piętnastu, czterdziestu pięciu będzie ćwierćfinalistami, potem – podczas małej gali – odpadnie jeszcze dziesięciu i trzydziestu pięciu przejdzie do półfinału. Następnie, na przełomie lipca i sierpnia, trzeba będzie się pożegnać z kolejnymi piętnastoma. Zostanie dwudziestu finalistów, którzy na początku października zmierzą się podczas gali finałowej. Ten, który wygra – poza popularnością i nagrodami – dostanie bilet na konkurs Man of the World. Jeden z trzech kolejnych pojedzie na Man of the Europe. Inni z najlepszej piątki będą mogli reprezentować Polskę na mniej istotnych, ale niosących korzyści materialne, międzynarodowych imprezach.

– Wygra jeden, jednak wszyscy dostajecie szansę na zaistnienie – zapewnił entuzjastycznie Artur. – Wiecie, co to jest hejt? Mowa nienawiści? Zazdrość? Trolle? Plotki? – zaczął i powiało chłodem, a przytakującym przystojniakom jeden po drugim gasły uśmiechy. – To wszystko też was czeka. O każdym będą krążyć niestworzone historie, brednie. Każdy będzie lustrowany i oceniany. A internetowa masa frustratów nie zna litości. I cały ten syf ignorujemy. Ludzie gadali, gadają i będą gadać. Nie ma to z wami nic wspólnego – wyjaśnił. – Ale będą też fanki i fani. Ich chcemy. Są niezbędni, używajmy ich do budowania popularności. Wysyłajcie serduszka, odpowiadajcie na komentarze, pozdrawiajcie, ale z rozmysłem. – Krążył wzrokiem po wszystkich. – Mogą być wśród nich stalkerzy. Dlatego nigdy, przenigdy nie wdawajcie się w prywatne dyskusje, nie mówcie, gdzie się wybieracie, nie podawajcie adresów ani telefonów. I absolutnie nie umawiajcie się na prywatne spotkania! Nigdy! – krzyknął. – Fan jest gorszy niż hejter. Johna Lennona zabił fan… – zakończył mrocznie.

Był śmiertelnie poważny, ale w jego głosie dało się słyszeć troskę. Brzmiał tak, że nie mogli mu nie uwierzyć. Jakby nad wchodzącymi właśnie do show-biznesu młodymi mężczyznami chciał rozpiąć ochronny parasol. Był jak szorstki, ale troskliwy ojciec, który próbuje opowiedzieć ruszającemu w drogę dziecku o tym, co może czaić się za zakrętem.

– Mogą za wami chodzić paparazzi. Będą cierpliwi. Będą chcieli was na czymś przyłapać. I to od was zależy, na czym przyłapią. Zasadniczo z mediami, zwłaszcza z tabloidami, lepiej współpracować. My wiemy, jak to robić. Dlatego zaopiekujemy się wami, nie damy zrobić wam krzywdy, a i z głodu nie umrzecie. Dodam, że aktualny Man of Poland, Krzysztof Kącki, właśnie urządza apartament w Wilanowie. Sto trzydzieści metrów kwadratowych, dwa poziomy i taras. Relacjonuje to na Instagramie. Musicie wiedzieć, że mieszkanie kupił za gotówkę, a w wyposażenie póki co nie zainwestował prawie nic. Producenci mebli bili się o to, na czyjej kanapie będzie siedział – uśmiechnął się Artur i dał chłopakom dłuższą chwilę na przescrollowanie Instagramu Kąckiego.

Na twarze pretendentów do przejęcia od niego tytułu wróciły uśmiechy, pojawiły się też wypieki. Z atencją oglądali, jak dziś żyje i mieszka ten, który rok temu siedział w tej samej sali i rozpoczynał tę samą drogę. Był jednym z wielu przystojnych chłopaków z Krakowa, dziś jest gwiazdą. To robiło wrażenie, zwłaszcza na tych, którzy Kraków czy inne duże miasto widzieli tylko na pocztówkach. Tak samo pieniądze. Żyli zwyczajnie, z miesiąca na miesiąc. Bez sejfu, z dziesiątkami tysięcy złotych oszczędności za obrazem. Jeśli zaś chodzi o sytuację mieszkaniową, to większość albo wciąż mieszkała z rodzicami, albo w akademikach, albo wynajmowała pokoje. Wynajęcie całego mieszkania było oznaką luksusu, a jego posiadanie to już historia jak z „Baśni tysiąca i jednej nocy”.

– Ale żebyśmy mogli się wami zająć – wrócił do tematu Artur – musicie nas do tego upoważnić. Poprosimy was teraz o opuszczenie sali. Chcemy porozmawiać z każdym z osobna, żeby nie było żadnych wątpliwości, na co się zgadzacie.

– Może zaczniemy od Kacpra – zaproponował Wojtek.

Tak się stało. Po chwili wszyscy poza nim byli na zewnątrz. Kacper wyszedł po dosłownie kilku minutach. W ręku trzymał plik kartek. Jako drugi został poproszony Mieszko. Gdy wszedł, nad Wojtkiem stała kobieta, ta od drukarki. Wróciła przed komputer, zanim Mieszko zajął miejsce. Wojtek podsunął mu umowę i długopis.

– A mogę przeczytać? – Mieszko chyba zaskoczył go prośbą.

– Oczywiście, naturalnie. Ale to standardowy tekst. Nie chcemy od ciebie żadnych pieniędzy za udział w konkursie – zapewnił zdezorientowany Wojtek. – Ty się naprawdę nazywasz Mieszko Pierwszy? – dopytał, trochę po to, żeby zaspokoić ciekawość, a trochę, żeby zmienić temat.

– Naprawdę – oznajmił chłopak.

– Jak król. – Wojtek postanowił błysnąć.

– Książę – poprawił go Mieszko.

– Nie bądź taki skromny.

– Mieszko nie był królem, był księciem – wyjaśnił Wojtkowi, na czym polega jego błąd. Miał w tym wprawę. W życiu spotkał masę historycznych ignorantów. – Były takie plany, ale nigdy nie został koronowany, nie doczekał. Za szybko umarł. – Chłopak wzruszył ramionami.

– Naprawdę? – zdziwił się Wojtek.

– Naprawdę – wtrącił się Artur, jakby chciał zamknąć temat. Czuł, że jego wspólnik drepcze w śmieszność.

– Ale rodzice mieli fantazję – ciągnął Wojtek.

– Mama – odparł Mieszko. – To był pomysł mamy.

– To mama musi być mistrzynią planowania. Już nadając ci imię, wiedziała, że chce wychować gwiazdora.

Hipotetyczny gwiazdor postanowił nie ciągnąć dialogu i skupił się na analizowaniu zapisów umowy. Pieniędzy rzeczywiście nie chcieli, ale od wątków finansowych aż się roiło. Obejmująca trzy lata umowa przewidywała, że od dziś Artur i Wojtek staną się jego agentami i bez ich zgody Mieszko nie będzie mógł podjąć żadnej zawodowej decyzji.

– Czyli gdy zechcecie, bym reklamował krem na hemoroidy, będę musiał to zrobić? – dopytał.

– Zasadniczo tak, ale oczywiście będziemy brać pod uwagę twoje zdanie i preferencje – powiedział Artur.

– Cieszę się. Chciałbym, by zostało to zapisane w umowie – oświadczył Mieszko.

– Przecież żaden z naszych chłopaków nie reklamował kremu na hemoroidy. W grę wchodzą tylko marki premium – sprecyzował Artur.

– Poufność rozumiem, ale prawa do wizerunku nie bardzo. Mam wam oddać prawo do swojej twarzy? – skrzywił się Mieszko.

– Generalnie tak – przyznał Artur.

– Czyli jeśli zechcecie sprzedać moją twarz producentowi maści na hemoroidy, to to zrobicie? – uściślił Mieszko.

– Masz jakiś problem z hemoroidami? – zainteresował się Wojtek. – Lekarza też możemy ci zapewnić – zaoferował.

– Chciałbym jednak zachować twarz – wyjaśnił Mieszko. – Przekazuję wam czterdzieści procent swoich dochodów? – Nie kryjąc zdziwienia, płynnie przeszedł do kolejnego punktu.

– Tylko tych będących konsekwencją udziału w konkursie – dopowiedział Artur. – My negocjujemy twoje kontrakty, więc nam też zależy, żeby były to sumy godne. Nawet po odjęciu czterdziestu procent, które dzielimy przecież jeszcze między siebie. Nie martw się, nie stracisz – zapewnił.

– Dużo chcecie. – Mieszko podniósł głowę i spojrzał na wpatrzonych w siebie mężczyzn.

– Ale też niemało dajemy – rzucił, jakby od niechcenia, Artur. – To nie działalność dobroczynna, tylko biznes. Spójrz na Krzysztofa czy na poprzednich zwycięzców. Nikt nie narzeka.

– A jeśli nie podpiszę? – Mieszko odsunął od siebie umowę.

– To znaczy, że rezygnujesz. Ale to ci się naprawdę nie opłaca. Masz szansę zajść bardzo daleko – stwierdził Wojtek.

– Nie praktykujemy negocjacji tych warunków – zastrzegł Artur.

– To ja życzę powodzenia i dobrej zabawy, ale podziękuję, nie skorzystam – powiedział Mieszko, wstał z krzesła i ruszył ku wyjściu.

Artur i Wojtek nie spodziewali się takiego rozwoju wypadków. Nie przypominali sobie, by w całej historii konkursu uczestnik odmówił podpisania umowy. Odcięło im prąd. Słyszeli cichnące kroki Mieszka i bezradnie odprowadzali wzrokiem oddalającą się postać. W Wojtku wykiełkowały i zaczęły się ścigać dwa pomysły. Pierwszy kazał nieco ustąpić. Mieszko był jednym z tych, których szukali. Męski, ale nieprzerysowany, z głębokiej prowincji, taki chłopak z sąsiedztwa, z którym bez problemu utożsamią się tysiące fanek i fanów. Przy stosunkowo niedużych nakładach można z niego zrobić kurę znoszącą złote jajka. Już liczył przyszłe wpływy. Z pewnością wpadłyby jakieś reklamy, sesje, może by wystąpił w programach telewizyjnych. Nawet jeśli miałby świecić twarzą na otwarciach salonów kosmetycznych, klinik dentystycznych czy sklepów, to przecież nie będzie tego robił za darmo. Za jedno takie wyjście zainkasuje kilka tysięcy złotych. Wojtek już ułożył dla niego plan. Wszyscy, co do których nie zaznał choćby cienia przeczucia, odpadli w przedbiegach. Jeśli chodzi o Mieszka, miał spójną wizję. Wiedział, że gdy konkurs pokaże go światu, chłopak nie zostanie bez pracy. A jej ilość zależeć będzie od tego, jak szybko nauczy się pływać w show-biznesie. Nie bez znaczenia był fakt, że z każdego z przedsięwzięć, w których weźmie udział, swój procent zainkasują Artur z Wojtkiem. Nawet jeśli miałoby to być mniej, niż zapisali w umowie, gra jest warta świeczki. Drugi nakazywał bezwzględne bycie twardym. Krok wstecz, zmiana zasad i negocjacje to nic innego jak wchodzenie na grząski grunt, okazanie słabości i prosta droga do utraty kontroli nad kręcącym się przecież świetnie interesem, który od lat pozwalał im żyć na wysokim poziomie.

– Jesteśmy tu do piętnastej – odezwał się wreszcie Wojtek, a Mieszko odwrócił się na pięcie i rzucił mu pytające spojrzenie. – Zastanów się dobrze. O piętnastej nie będzie cię w konkursie. Ani w tym, ani w żadnym innym. To małe środowisko. Nam zależy na tobie, tobie powinno zależeć na nas. Już jeden Mieszko Pierwszy umarł, zanim został królem, drugi nie musi – zakończył.

Chłopak mimo to wyszedł.

– A jeśli nie wróci? – W Wojtku wzbierała fala niepewności, nie chciał stracić Mieszka. Miał wobec niego zupełnie inne, wykraczające daleko poza konkurs Mand of Poland, plany.

– To ktoś inny dostanie koronę – skwitował sucho Artur. – Następny, proszę! – krzyknął.

W drzwiach Mieszko minął się z Borysem. Na zewnątrz obstąpili go pozostali. Nie mogli uwierzyć, że nie podpisał umowy i że prawdopodobnie widzą go ostatni raz. Przynajmniej w roli kandydata. Tymczasem w plecaku wciąż wibrował mu telefon. Na wyświetlaczu grzało się profilowe zdjęcie Doroty Pierwszy, która dzwoniła już kilkanaście razy przez Messengera, czym doprowadziła do niemal całkowitego rozładowania telefonu syna. W harmidrze Mieszko nie mógł słyszeć wibracji. Odruchowo sięgnął po smartfona dopiero po wyjściu z hotelu. Chciał zadzwonić do swojej dziewczyny, Kingi. Nie było mu dane. Nim to zrobił, z telefonem wbiła się matka. Tym razem dzwoniła na zwykły numer.

– Dlaczego nie odbierasz? Chcesz mnie doprowadzić do zawału? – Ciężko oddychała. – Zaczęłam się denerwować. Wszystko w porządku? Zdążyłeś?

– Tak, zdążałem.

– I jak było? – pytała rozemocjonowana Dorota. – Miałeś zadzwonić. I nie dzwonisz, więc ja dzwonię.

– Miałem zadzwonić, jak się coś wydarzy.

– I co? Wydarzyło się?

– Nie wiem – odparł Mieszko. – I tak, i nie – dodał, nie do końca beztrosko.

Wiedział, że matka nie przyjmie dobrze informacji o jego odejściu z konkursu. Z jakichś powodów uważała, że Mieszko jest idealnym kandydatem na laureata Man of Poland. W końcu to ona stała za zgłoszeniem syna do konkursu oraz przekonaniem go, że skoro się dostał, powinien iść za ciosem i przekonać się, co będzie dalej. Poszedł dla świętego spokoju. A dziś wyszedł i kompletnie nie wiedział, jak przekazać tę wiadomość matce, która bezgranicznie wierzyła w jego możliwości.

– Czyli?

– Czyli… – Usiłował zebrać myśli, by streścić wszystko w jednym zdaniu i jak najmniej przy tym oberwać.

– Halo, synu. Słyszysz mnie? – Dorota przerwała trwającą kilka sekund ciszę. – Halo?

– Mamo? Halo? Jesteś?

Rozdział 2

Jak z katalogu

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazały się również:

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15

Mister, mister

Wydanie pierwsze

ISBN: 978-83-8219-379-4

© Monika Sawka i Wydawnictwo Novae Res 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Wioletta Cyrulik

Korekta: Emilia Kapłan

Okładka: Paulina Radomska-Skierkowska

Zdjęcie autora: Łukasz Kamiński

Stylizacja: Milena Bekalarska

Make up: Alicja Wróblewska

Fryzura: Artur Krysiak

Wydawnictwo Novae Res

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek