Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Początkowo kandydatką ojca na bacza pusz była Mehrangis, ale ponieważ jest starsza i prędzej musiałaby stać się kobietą, postanowiono inaczej. Mehran mogła być synem dłużej” – tak zaczyna się opowieść o „chłopczycy z Kabulu”, córce afgańskiej parlamentarzystki. Zaskakująca przemiana córki w syna nie jest odosobnionym zjawiskiem. Dziewczynki czasowo udające chłopców to ukrywane, ale społecznie akceptowane zjawisko w kraju, gdzie brak męskich potomków stanowi hańbę dla rodziców i jest wyraźnym sygnałem niewystarczającego zaangażowania kobiety. Rodziny obdarzone wyłącznie córkami pod silną presją społeczną decydują się na uznanie jednej z nich za syna z nadzieją na magiczną moc przebrania. Dziewczynka odgrywająca rolę syna, ubierana i wychowywana jak chłopiec, może w pełni cieszyć się dzieciństwem i wolnością. Tym większym dramatem staje się chwila osiągnięcia dojrzałości płciowej, która dla bacza pusz oznacza powrót do roli kobiety, zamążpójście i oddanie wszystkich przysługujących chłopcom przywilejów.
Jenny Nordberg przedstawia współczesne oblicze starej afgańskiej tradycji, a jednak jej opowieść o tym, jak przybranie męskiej tożsamości daje kobiecie wolność, jest uniwersalnym tematem, zrozumiałym na całym świecie.
Książka roku 2014 według “Publishers Weekly” oraz portali Business Insider i Truthdig
Finalista nagrody czytelników portalu Goodreads w kategorii literatura faktu
"Ten poruszający i prowokujący zbiór intymnych portretów to efekt pięciu lat intensywnej pracy, która pozwoliła Nordberg dokładnie uchwycić niuanse i złożoność opisywanego problemu. Za każdym razem gdy zdaje się nam, że rozumiemy fenomen afgańskich chłopczyc, autorka zręcznie odwraca karty, zmuszając nas do refleksji nad własnymi uprzedzeniami i normami społecznymi oraz do zadania sobie pytań, na które być może nie ma odpowiedzi." „Elle”
"Wciągające reportaże Jenny Nordberg składają się na zdumiewająco czytelny portret pomysłowego, choć niedoskonałego rozwiązania problemu pozycji kobiet w społeczeństwie, w którym mają one bardzo mało praw i przytłaczająco wiele ograniczeń." „The Boston Globe”
"Nordberg świetnie ukazuje zarówno siłę, jak i słabość swoich bohaterek. Ofiarę ponoszoną przez te, które decydują się na przybranie męskiej tożsamości, jak i kobiecą zdolność przystosowywania się do ograniczeń nakładanych na nie przez społeczeństwo." ForeignPolicy.com
"Delikatność, ale i przenikliwość autorki sprawiają, że jej książka jest jednym z najbardziej przekonujących literackich portretów kultury Afganistanu." „Publisher’s Weekly”
"Jenny Nordberg mówi, że prawa kobiet stanowią podstawę „cywilizacji pokoju”, a poruszające historie jej bohaterek sprawiają, że wniosek pisarki staje się najmocniejszym przekazem tej zniewalającej książki. Wnikliwe i bardzo aktualne studium współczesnego Afganistanu." „Kirkus Reviews”
"Autorka z szacunkiem i zrozumieniem opowiada o kobietach, które dopuściły ją do swojego życia. Jej książka zainteresuje zarówno tych, którzy pragną dowiedzieć się czegoś o Afganistanie, jak i tych, którzy chcą zrozumieć, czym jest gender." Sari Kouvo, dyrektorka Afghanistan Analysts Network
""Chłopczyce z Kabulu" to niesamowita książka. Otwiera oczy nawet Afgańczykom." Naheed Bahram, dyrektorka programowa Women for Afghan Women
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 503
W serii ukazały się ostatnio:
Michał Książek Jakuck. Słownik miejsca
Luca Rastello Przemytnik doskonały. Jak transportować tony kokainy i żyć szczęśliwie
Stefano Liberti Na południe od Lampedusy. Podróże rozpaczy
V. S. Naipaul Indie. Miliony zbuntowanych
Magdalena Grochowska Wytrąceni z milczenia (wyd. 2 zmienione)
Florian Klenk Kiedyś był tu koniec świata
Angelika Kuźniak Marlene (wyd. 2)
Elisabeth Åsbrink Czuły punkt. Teatr, naziści i zbrodnia
Frank Westerman Czysta biała rasa. Cesarskie konie, genetyka i wielkie wojny
Barbara Demick W oblężeniu. Życie pod ostrzałem na sarajewskiej ulicy
Paweł Smoleński Oczy zasypane piaskiem
Scott Carney Czerwony rynek. Na tropie handlarzy organów, złodziei kości, producentów krwi i porywaczy dzieci
Mateusz Janiszewski Dom nad rzeką Loes
Norman Lewis Neapol ’44. Pamiętnik oficera wywiadu z okupowanych Włoch
Witold Szabłowski Zabójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji (wyd. 2 rozszerzone)
Peter Harris Słuszny opór. Konstruktorzy bomb, rebelianci i legendarny proces o zdradę stanu
Liao Yiwu Bóg jest czerwony. Opowieść o tym, jak chrześcijaństwo przetrwało i rozkwitło w komunistycznych Chinach
Dariusz Rosiak Wielka odmowa. Agent, filozof, antykomunista
Anthony Shadid Nadciąga noc. Irakijczycy w cieniu amerykańskiej wojny
Ilona Wiśniewska Białe. Zimna wyspa Spitsbergen
Iza Klementowska Samotność Portugalczyka
V. S. Naipaul Poza wiarą. Islamskie peregrynacje do nawróconych narodów
Swietłana Aleksijewicz Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka
Drauzio Varella Ostatni krąg. Najniebezpieczniejsze więzienie Brazylii
Ewa Winnicka Angole
Michał Olszewski Najlepsze buty na świecie
Norman Lewis Głosy starego morza. W poszukiwaniu utraconej Hiszpanii
Grzegorz Szymanik Motory rewolucji
V. S. Naipaul Maska Afryki. Odsłony afrykańskiej religijności
Karolina Domagalska Nie przeproszę, że urodziłam. Historie rodzin z in vitro
Pin Ho, Wenguang Huang Uderzenie w czerń. Morderstwo, pieniądze i walka o władzę w Chinach
Liao Yiwu Pociski i opium. Historie życia i śmierci z czasów masakry na placu Tiananmen
Marcin Wójcik W rodzinie ojca mego
Frances Harrison Do dziś liczymy zabitych. Nieznana wojna w Sri Lance
Zbigniew Parafianowicz, Michał Potocki Wilki żyją poza prawem. Jak Janukowycz przegrał Ukrainę
Peter Hessler Dziwne kamienie. Opowieści ze Wschodu i z Zachodu
W serii ukażą się m.in.:
Magdalena Kicińska Pani Stefa
Andrzej Muszyński Cyklon
Jenny Nordberg
Chłopczyce z Kabulu
Za kulisami buntu obyczajowego w Afganistanie
Przełożył Justyn Hunia
Wszelkie powielanie lub wykorzystanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż autoryzowane pobranie w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz karnej.
Tytuł oryginału angielskiego The Underground Girls of Kabul: In Search of a Hidden Resistance in Afghanistan
Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka
Projekt układu typograficznego Robert Oleś / d2d.pl
Fotografia na okładce © by Adam Ferguson
Copyright © 2014 by Jenny Nordberg
Published by arrangement with The Robbins Office, Inc. and Aitken, Alexander & Associates, Ltd.
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2015
Copyright © for the Polish translation by Justyn Hunia, 2015
Wiersz Byle nie afgańską kobietą autorstwa Roi po raz pierwszy opublikowany został na awwproject.org, the Afghan Women’s Writing Project (07.05.2010). Zamieszczone za zgodą autorki.
Redakcja i indeks Anastazja Oleśkiewicz
Konsultacja merytoryczna dr Tomasz Kamiński
Korekty Renata Arkuszewska / d2d.pl, Paulina Orłowska / d2d.pl
Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl
Skład Alicja Listwan / d2d.pl
ISBN 978-83-8049-096-3
Wszystkim dziewczynkom,
które odkryły, że w spodniach można
szybciej biegać
i wyżej się wspinać
Prezentowana historia powstawała w Afganistanie, Szwecji i Stanach Zjednoczonych w latach 2009–2014. Większość opisanych w książce wydarzeń rozegrała się w 2010 i 2011 roku. Przedstawiłam w niej opowieści usłyszane na własne uszy, starając się weryfikować wszystkie informacje, których nie uzyskałam z pierwszej ręki. Każda występująca tu osoba wyraziła zgodę na udzielenie mi wywiadu na potrzeby publikacji i mogła zastrzec sobie anonimowość. W niektórych wypadkach personalia zostały zmienione bądź pominięte, aby nie ujawniać tożsamości rozmówcy. Wszyscy moi rozmówcy wzięli udział w projekcie bezpłatnie. Tłumacze otrzymali wynagrodzenie. Ponoszę odpowiedzialność za wszelkie błędy wynikające z tłumaczenia bądź z moich uchybień.
Książka odzwierciedla subiektywne opinie autorki.
Chciałabym być dowolną rzeczą na tym świecie
Tylko nie kobietą
Mogłabym być papugą
Mogłabym być owcą
Mogłabym być jeleniem
Żyjącym na drzewie wróblem
Byle nie afgańską kobietą.
Mogłabym być turecką damą
Trzymaną pod rękę przez szarmanckiego brata
Mogłabym być Tadżyjką
Albo Iranką
Albo Arabką
Z mężem mówiącym mi
Że jestem piękna
Ale jestem afgańską kobietą.
Kiedy jest potrzeba
Stoję z boku
Kiedy jest ryzyko
Stoję twarzą do niego
Kiedy jest smutek
Chwytam go
Kiedy są prawa
Stoję z tyłu
Siła tworzy prawo
A ja jestem kobietą
Zawsze sama
Zawsze przykład słabości
Moje ramiona dźwigają
Brzemię bólu.
Kiedy chcę mówić
Mój język stawiany jest w stan oskarżenia
Mój głos wywołuje ból
Oszalałe uszy nie cierpią mnie
Moje ręce do niczego się nie nadają
Nie potrafię zrobić jakiegokolwiek użytku
Z moich głupich nóg
Na których błąkam się
Bez celu.
Jak długo mam jeszcze godzić się na udrękę?
Kiedy natura ogłosi moje wyzwolenie?
Gdzie jest dom Sprawiedliwości?
Kto pisze mój los?
Powiedzcie mu
Powiedzcie mu
Powiedzcie mu
Że mogłabym być każdą rzeczą na tym świecie
Byle nie być kobietą
Afgańską kobietą.
Roya
Kabul 2009
Tu zaczyna się przeprawa z jednego świata do drugiego. Zdejmuję z głowy czarną chustę i upycham ją w plecaku. Moje włosy pozostają upięte w kok z tyłu głowy. Zaraz odlatujemy. Prostuję plecy i podsuwam się na siedzeniu, zajmując wygodną pozycję. Nie myślę już o wojnie, ale o lodach w Dubaju.
Tłoczymy się na niewielkich powlekanych winylem krzesłach w hali odlotów Międzynarodowego Portu Lotniczego w Kabulu. Za kilka godzin wygaśnie mi wiza. Wyraźnie wesoła grupka brytyjskich ekspatów świętuje koniec kilkumiesięcznej egzystencji pod osłoną drutów kolczastych i uzbrojonych strażników. Trzy pracownice organizacji humanitarnej w dżinsach i w obcisłych bluzkach podnieconym głosem opowiadają sobie o nadmorskim kurorcie. Jednej rąbek koszulki zsunął się z ramienia, obnażając kawałek opalonej już skóry.
Wbijam oczy w odsłonięte ciało – widok, od którego zdążyłam odwyknąć. Przez ostatnie kilka miesięcy niemal nie widziałam własnego ciała.
Jest lato 2011 roku – od przeszło roku trwa exodus cudzoziemców z Kabulu. Pomimo szeroko zakrojonej ofensywy wielu wojskowych i pracowników zagranicznych organizacji humanitarnych czuje, że Afganistan został utracony. Odkąd prezydent Obama ogłosił, że armia amerykańska najpóźniej w 2014 roku zacznie wycofywać się z Afganistanu2, karawana międzynarodowych organizacji gorączkowo szykuje się do przenosin w inne miejsce. Dla tych pozbawionych swobody ruchów, znudzonych, doprowadzonych na skraj szaleństwa konsultantów, niezależnych wykonawców i dyplomatów lotnisko w Kabulu to pierwszy przystanek w drodze na wolność. Handlarze pokojem i rozwojem międzynarodowym ostrzą sobie pazury na pobyty służbowe w nowych miejscach, w których eksperymenty z „budowaniem struktur państwa” bądź „redukcją biedy” nie zdążyły jeszcze spalić na panewce. Zaczynają już rozpamiętywać te pierwsze, pełne nadziei dni przed blisko dekadą, kiedy to dopiero co upadła władza talibów i wszystko wydawało się możliwe. Kiedy Afganistan miał zostać odbudowany i zamieniony w świecką demokrację na modłę zachodnią.
Pas startowy lotniska jest skąpany w popołudniowym świetle. Moja komórka łapie słaby zasięg przy jednym z okien i znów wybieram numer Azity. Po krótkim trzasku nawiązujemy połączenie.
Nie ochłonęła jeszcze po spotkaniu z prokuratorem generalnym i innymi wysokiej rangi urzędnikami. Byli też przedstawiciele mediów. Działalność polityczna – to tu Azita jest w swoim żywiole. Słyszę, jak się uśmiecha, opisując swój ubiór: „Wyglądałam modnie. I dyplomatycznie. Wszyscy robili mi zdjęcia. BBC, Głos Ameryki i Tolo TV. Miałam na sobie tę turkusową chustę – tę, którą kiedyś widziałaś. Pamiętasz. I czarny żakiet”.
Przerywa. „I nie żałowałam makijażu. Oj, nie żałowałam”.
Głęboko wzdycham. Jestem dziennikarką, a ona bohaterką mojej relacji. Z zasady nie wolno mi okazywać emocji.
Azita słyszy moje milczenie i natychmiast zaczyna mnie uspokajać. Niedługo sytuacja się poprawi. Jest tego pewna. Nie ma co się martwić.
Spikerka zapowiada mój lot. Muszę iść. Wymieniamy zdawkowe zwroty: „Na razie. Nie żegnamy się. Tak. Do rychłego zobaczenia”.
Wstając z podłogi, na której przysiadłam, przywarłszy do okna, żeby nie stracić zasięgu, wyobrażam sobie, że rezygnuję z tego lotu. Mogłaby to być ostatnia scena filmu. Chwila, kiedy doznawszy jakiegoś olśnienia, desperacko biegnę przez całe lotnisko, żeby wszystko naprawić. Żeby nastąpił happy end. Co z tego, że spędzę jeszcze jedno popołudnie w biurze pułkownika Hotaka, prawiącego mi kazanie o mojej wygasłej wizie? Herbatka, pieczątka w paszporcie i puści mnie wolno.
Przedstawiając sobie w wyobraźni kolejne kroki, wiem, że nigdy nie poważę się tego zrobić. Bo niby jak ten mój ostatni akt miałby się rozegrać? Czy miałabym wparować do domu Azity w asyście amerykańskich żołnierzy? Niezależnej Afgańskiej Komisji Praw Człowieka? Albo sama, uzbrojona w scyzoryk i zdolności negocjacyjne, napędzana wściekłością i przekonaniem, że wszystko można naprawić, jeśli tylko człowiek trochę bardziej się postara?
Kiedy przechodzę przez bramkę, wszystkie te scenariusze rozwiewają się jak dym. Jak zwykle. Kieruję się za tłumem i znów robię to, co wszyscy.
Wsiadam do samolotu i po prostu opuszczam to miejsce.
– Nasz brat w rzeczywistości jest dziewczynką.
Śmielsza z bliźniaczek kiwa głową na potwierdzenie swoich słów. Po czym odwraca się do siostry. Ta przytakuje. Tak, to prawda. Potwierdza.
Są dziesięcioletnimi bliźniętami jednojajowymi – mają czarne włosy, oczy jak paciorki i kilka drobnych piegów. Przed momentem tańczyłyśmy do mojego iPoda ustawionego na funkcję losowego wybierania utworów, czekając, aż w drugim pokoju ich mama skończy rozmawiać przez telefon. Przekazywałyśmy sobie słuchawki, chwaląc się naszymi ulubionymi filmami. Choć nie zdołałam dorównać im w eleganckim kołysaniu biodrami, co błyskotliwsze z moich popisów wokalnych spotkały się z aprobatą. Szczerze mówiąc, to brzmiały całkiem nieźle, odbijając się od lodowato zimnych ścian mieszkania w zbudowanym przez Sowietów labiryncie, w którym rezyduje pokaźna część nielicznej kabulskiej klasy średniej.
Teraz siedzimy na wyszywanej złotą nicią sofie, gdzie bliźniaczki rozstawiły serwis do herbaty składający się ze szklanek, termosu z pompką i platerowanej tacy. Mehman chana to najbardziej okazałe pomieszczenie afgańskiego domu, mające ukazywać zamożność i zacność gospodarzy. Na narożnym stoliku z pęknięciem zabezpieczonym taśmą klejącą leżą kasety magnetofonowe z wersetami Koranu i brzoskwiniowe kwiaty z tkaniny. Bliźniaczki, siedzące na sofie z podwiniętymi zgrabnie nogami, są trochę obrażone moim brakiem reakcji na zakomunikowaną przez nie rewelację. Bliźniaczka numer dwa wychyla się do przodu.
– Toprawda. On jest naszą małą siostrzyczką.
Uśmiecham się do nich i jeszcze raz kiwam głową.
– Tak. – Oczywiście.
Oprawna w ramkę fotografia na bocznym stoliku przedstawia ich brata, pozującego w swetrze w serek i w krawacie u boku uśmiechniętego od ucha do ucha wąsatego ojca. To jedyne zdjęcie wystawione na pokaz w salonie. Bliźniaczki mówią niepewną, choć pełną entuzjazmu angielszczyzną, podłapaną z podręczników i telewizji satelitarnej, odbieranej dzięki umocowanej na balkonie antenie. Może po prostu przeszkadza nam bariera językowa.
– Super – mówię, by pokazać im życzliwe intencje. – Rozumiem. Wasząsiostrzyczką. Tak, a jaki jest twój ulubiony kolor, Benafsza?
Waha się między czerwonym a purpurowym, po czym przekazuje pytanie siostrze, która zastanawia się nad nim równie poważnie. Bliźniaczki, obie ubrane w pomarańczowe kardigany i zielone spodnie, sprawiają wrażenie, jakby wszystko robiły z doskonałą dziewczęcą synchronizacją. Ich rozkołysane głowy, zwieńczone błyszczącymi frotkami, nieruchomieją na kilka sekund tylko wówczas, gdy jedna z sióstr mówi. Takie chwile są dla nowicjusza szansą na odróżnienie ich: największą pomoc stanowi niewielkie znamię na policzku Benafszy. Benafsza znaczy „fiołek”, Beheszta – „rajska”.
– Kiedy dorosnę, chcę zostać nauczycielką – Beheszta na ochotnika zgłasza kolejny temat rozmowy.
Kiedy przychodzi ich kolej na zadanie pytania, obie chcą wiedzieć to samo: czy mam męża.
Moja odpowiedź zbija je z tropu, gdyż – jak zauważają – jestem bardzo stara. I to o kilka latstarsza nawet od ich matki, która w wieku trzydziestu trzech lat jest mężatką i matką czworga dzieci. Oprócz braciszka bliźniaczki mają jeszcze siostrę. Ich mama zasiada też w parlamencie, przypominam bliźniaczkom, więc pod wieloma względami różnię się od niej. Wydaje się, że zadowala je takie postawienie sprawy.
Nagle w drzwiach pojawia się ich brat.
Mehran ma sześć lat, opaloną, krągłą twarz, głębokie dołeczki w policzkach, brwi, które unoszą się, gdy wykrzywia buzię, i głęboką dziurę między przednimi zębami. Jego włosy są równie czarne jak włosy sióstr, lecz krótkie i sterczące. Odziany w ciasną czerwoną drelichową koszulę i niebieskie spodnie, z wychyloną do przodu głową i rękoma na biodrach, pewnym krokiem wchodzi do pokoju i patrząc prosto na mnie, celuje mi w oczy karabinem zabawką. Po czym naciska spust i wykrzykuje formułę powitalną: paf. Kiedy nie umieram ani nie odpowiadam ogniem, z tylnej kieszeni wyciąga plastikowego superbohatera. Latający Człowiek ma blond włosy i lśniące białe zęby; jego rozrośniętą klatkę piersiową opinają dwa pasy na broń palną, a w ręku trzyma karabin maszynowy. Mehran mówi coś do figurki w języku dari, a następnie w skupieniu jej słucha. Rozmówcy doszli, jak się zdaje, do porozumienia: atak zakończył się powodzeniem.
Obok mnie ożywia się Benafsza, która dostrzegła szansę na udowodnienie swojej racji. Macha rękami, by zwrócić na siebie uwagę brata.
– Mehran, powiedz jej. Powiedz, żejesteśnasząsiostrą.
Kąciki ust Mehrana wędrują ku dołowi. Wysunąwszy język w grymasie, zrywa się do ucieczki, o mały włos zderzając się ze swoją wchodzącą do pokoju matką.
Oczy Azity umalowane są czarnym kohlem[1], a jej policzki zdobi odrobina różu (choć może to efekt przyciskania do ucha telefonu komórkowego). Jest już gotowa, wykrzykuje w moją stronę. Gotowa, żeby odpowiedzieć mi na wszystko, o co chciałam ją zapytać – jak to jest być tutaj afgańską kobietą w realiach trwającej od niemal dekady najdłuższej wojny, jaką kiedykolwiek toczyła Ameryka, i największej od lat misji humanitarnej.
Kiedy tamtego dnia po raz pierwszy się spotkałyśmy, zbierałam materiały do reportażu telewizyjnego o afgańskich kobietach, a Azita przez cztery lata była członkiem działającego od całkiem niedawna nowego parlamentu. Wybrana w skład Wolesi Dżirga3, ciała ustawodawczego powołanego do życia kilka lat po obaleniu talibów w 2001 roku, obiecała swoim wiejskim wyborcom z prowincji Badghis, że będzie się starać, aby do ich biednego i odległego zakątka Afganistanu trafiało więcej pomocy zagranicznej.
Parlament, w którym zasiadała, roił się od narkotykowych baronów i watażków4 i zdawał się pogrążony w paraliżu spowodowanym rozplenioną korupcją, z drugiej jednak strony stanowił przynajmniej próbę zaprowadzenia demokracji, z którą wielu Afgańczyków wiązało spore nadzieje. Wieńczył trwającą od stulecia epokę nieudolnych rządów – monarchii absolutnej, komunizmu, islamskiego emiratu talibów – a czasem nawet, jak podczas wojen domowych, bezrządu.
Gdy zagraniczni dyplomaci i pracownicy misji humanitarnych w okolicach Kabulu poznali się na Azicie jako na wykształconej parlamentarzystce, władającej nie tylko dari, paszto, urdu i rosyjskim, ale także angielskim, a przy tym sprawiającej wrażenie osoby stosunkowo liberalnej, posypały się zaproszenia. Poleciała do kilku krajów europejskich oraz na Uniwersytet Yale, gdzie wygłosiła wykład o życiu pod rządami talibów.
Nierzadko zdarzało się Azicie zapraszać cudzoziemców do swojego wynajętego domu w Mikrorajonie[2], by pokazać im, jak naprawdę wygląda jej życie codzienne w dzielnicy Kabulu, gdzie na balkonach brudnoszarych czteropiętrowych budynków, gdzieniegdzie przedzielonych skrawkami zieleni, trzepocze pranie, kobiety gromadzą się w ciasnej i obskurnej piekarni, a mężczyźni oddają się forsownym ćwiczeniom gimnastycznym na boisku do piłki nożnej. Azita jest dumna z przyjmowania gości i łamania funkcjonującego w świecie zewnętrznym stereotypu afgańskiej kobiety – zamkniętej we własnym domu, utrzymującej ograniczone kontakty ze społeczeństwem, często niepiśmiennej i pozostającej pod demonicznym wpływem trzymającego ją pod kluczem wszechwładnego męża. A już na pewno nieodwiedzanej przez farangi[3], którym to przydomkiem Afgańczycy od dawna określają najeźdźców. Dziś obcokrajowcy, bez względu na paszport, określani są mianem amrikojon.
Azita chętnie pokazuje bieżącą wodę, elektryczność, telewizor w sypialni – udogodnienia, na które zarobiła jako żywicielka rodziny. Wie, że na cudzoziemcach, a zwłaszcza cudzoziemkach, robi to wrażenie. Ze swoimi zaróżowionymi policzkami, ostrymi rysami twarzy i wojskową posturą, elegancko udrapowana od stóp do głów czarną tkaniną i roztaczająca wokół siebie ciepłą woń piżma przemieszaną z nieokreśloną słodkością, Azita nie różni się wyglądem od większości Afganek. Przy wzroście sięgającym metra siedemdziesięciu centymetrów – a może nawet nieco wyższym za sprawą spiczastych butów na obcasie z odkrytą piętą, rozmiar czterdzieści trzy – przewyższa nawet niektórych gości. Ci z reguły przychodzą do niej w bardziej praktycznym obuwiu, jakby odbywali jakąś pieszą wędrówkę.
W kwestii poprawy sytuacji kobiet po 2001 roku Azita nie ma zbyt dobrych wiadomości dla odwiedzających ją cudzoziemców, w tym mnie: owszem, na ulicach Kabulu i kilku większych miast widać więcej kobiet niż w czasach talibów, coraz więcej dziewczynek uczęszcza też do szkół5, lecz tak jak w epokach poprzednich, w których podejmowano próby reform, poprawa położenia kobiet dokonuje się tylko w stolicy i garstce innych ośrodków miejskich. Za sprawą konserwatywnej tradycji olbrzymia część zakazów i rozporządzeń wprowadzonych przez talibów wciąż de facto stanowi na znacznych obszarach tego w większości niepiśmiennego kraju obowiązujące prawo. W wielu prowincjach do dziś na porządku dziennym są burki, a kobiety rzadko kiedy pracują bądź wychodzą z domu bez towarzystwa mężów. Większość małżeństw zawierana jest z przymusu6, honorowe zabójstwa nie należą do rzadkości7, a udział wymiaru sprawiedliwości w rozsądzaniu gwałtów8 najczęściej sprowadza się do uwięzienia ofiary pod zarzutem cudzołóstwa lub seksu przedmałżeńskiego bądź też – co jest częstą praktyką – zmuszenia jej do poślubienia gwałciciela. Aby uwolnić się od przemocy domowej, afgańskie kobiety uciekają się do samospaleń9, a córki wciąż stanowią realną, nieformalną walutę10 stosowaną przez ojców do spłacania długów i rozstrzygania sporów.
Azita jest jedną z nielicznych kobiet uczestniczących w życiu publicznym, lecz przez wielu odbierana jest jako prowokatorka, jej życie bowiem za bardzo odbiega od egzystencji większości kobiet w Afganistanie i stanowi zagrożenie dla tych, którzy sprawują nad nimi władzę. Ona sama ujęła to następująco:
– Kiedy jedziesz w odległe zakątki Afganistanu, dostrzegasz, że w życiu kobiet nie zmieniło sięnic. Wciąż są niczym służące. Niczym żywy inwentarz. Jeszcze długo kobieta nie zostanie uznana w tym społeczeństwie za człowieka.
Azita zsuwa do tyłu swoją szmaragdowozieloną chustę, obnażając krótki czarny kucyk. Ja potrząsam swoją, też pozwalając, by opadła mi na szyję. Gdy tak siedzimy w jej sypialni, spogląda na mnie przez chwilę.
– Tak bardzo chciałabym, żeby moje córki ominęło wszystko to, przez co ja musiałam przejść. Zabiłam w sobie tyle marzeń. Mam cztery córki. Strasznie się z tego cieszę.
Cztery córki. Tylko cztery córki? Coś tu się nie zgadza… Na moment wstrzymuję oddech w nadziei, że Azita odczyta mój sygnał i pomoże mi to wszystko zrozumieć.
Odczytuje.
– Chciałabyś zobaczyć nasz rodzinny album?
Udajemy się z powrotem do salonu, gdzie spod małego rozchwierutanego biurka wyciąga dwa albumy. Zdjęcia opowiadają o powstaniu rodziny Azity. Dzieci często je oglądają.
Na początek seria fotek z przyjęcia zaręczynowego Azity latem 1997 roku. Brat stryjeczny Azity, którego dziewczyna ma poślubić, jest młody i patykowaty. Na jego twarzy niewielkie płaty zarostu wciąż mają problemy ze spotkaniem się pośrodku i nie tworzą pełnej brody, która za ówczesnych rządów talibów była obowiązkowa. Narzeczony ma na sobie turban i brązową wełnianą kamizelkę nałożoną na tradycyjny biały pirohano tombon, czyli długą koszulę i luźne spodnie. Żaden z około setki gości się nie uśmiecha. Jak na afgańskie warunki, gdzie na przyjęciach nierzadko gromadzi się tysiąc i więcej gości, to była skromna i raczej niewystawna impreza. Na obrazku miasto spotyka się z wsią. Azita jest wykształconą w elitarnych szkołach córką profesora Uniwersytetu Kabulskiego, jej przyszły mąż – niepiśmiennym synem rolnika.
Fotografie przedstawiają kilka inscenizowanych ujęć. Narzeczony próbuje poczęstować przyszłą małżonkę kawałkiem różowo-żółtego tortu. Ta odwraca głowę. Dziewiętnastoletnia Azita jest szczuplejsza i poważniejsza niż dziś, ma na sobie kobaltowy jedwabny kaftan o zaokrąglonych poduszkach. Pomalowane na jasnoczerwono paznokcie u rąk pasują do karmazynowych ust, kontrastując z upudrowaną na biało, podobną do maski twarzą. Pokryte lakierem włosy dziewczyny są sztywne niczym ptasie gniazdo. Na innym obrazku jej przyszły mąż wręcza narzeczonej ceremonialny puchar, z którego – jak nakazuje obyczaj – powinna się napić, a ona tępym wzrokiem wpatruje się w obiektyw. Jej matowe, przyprószone pudrem oblicze znaczą pionowe linie biegnące z ciemnobrązowych oczu.
Kilka stron dalej widzimy bliźniaczki pozujące z matką Azity, kobietą o wysoko osadzonych kościach policzkowych, przysadzistym nosie i głęboko pobrużdżonej twarzy. Zarówno Benafsza, jak i Beheszta ślą całusa swojej bibi-dżan[4], która wciąż mieszka z ich dziadkiem w północno-zachodnim Afganistanie. Po chwili na fotografiach pojawia się trzecia dziewczynka. Środkowa siostra Mehrangis[5] ma warkoczyki i nieco okrąglejszą twarz. Pozuje obok bliźniaczych mini-Azit, które w swoich białych tiulowych sukienkach nagle wyglądają bardzo dorośle.
Azita przewraca kartkę: Nauruz, perskie święto Nowego Roku[6], AD 2005. Cztery małe dziewczynki w kremowych sukienkach. Ustawione według wzrostu. Najniższa ma we włosach kokardę. To Mehran. Azita dotyka palcem zdjęcia.
– Wiedziałaś, że moje najmłodsze dziecko to też dziewczynka? Ubieramy ją jak chłopca – wyjaśniła, nie podnosząc wzroku.
Zerkam w stronę Mehran, która podczas naszej rozmowy ślizga się nieopodal po podłodze. Wskoczyła na kolejne krzesło i znów rozmawia z plastikową figurką.
– Moja rodzina jest przedmiotem plotek. Kiedy nie masz syna, odczuwasz ogromny brak i wszyscy cię żałują.
Azita mówi to tak, jakby to było prostym wyjaśnieniem.
Posiadanie co najmniej jednego syna jest tutaj niezbędne do zyskania jako takiego statusu i dobrej opinii. W kraju, w którym nie istnieją rządy prawa, taka rodzina nie dość, że jest wybrakowana, to jeszcze uchodzi za słabą i bezbronną. Dlatego też obowiązkiem każdej mężatki jest jak najszybsze wydanie na świat dziecka płci męskiej – to jej najwyższe życiowe powołanie i kiedy się z niego nie wywiązuje, ludzie zaczynają podejrzewać, że jest z nią coś nie tak. Może przylgnąć do niej łatka dochtar zai, czyli „tej, która rodzi tylko dziewczynki”. Jest co prawda jeszcze większa zniewaga – mianowicie kiedy zupełnie bezdzietna kobieta zostaje napiętnowana jako sanda bądź choszk, co w języku dari znaczy „sucha” – lecz w kulturze patriarchalnej kobieta, która nie potrafi powić syna, jest w oczach społeczności – i we własnych – obciążona fundamentalną skazą.
W przeważającej części kraju poziom alfabetyzacji nie przekracza dziesięciu procent11, toteż pokutuje tu mnóstwo przez nikogo niekwestionowanych przesądów. Wśród nich znajdujemy powszechnie przyjęte przekonanie, że kobieta może świadomiewybierać płeć nienarodzonego dziecka. Skutkiem tego niezdolność kobiety do rodzenia męskich potomków nie budzi większego współczucia. Zamiast tego spotyka się ona z potępieniem zarówno ze strony społeczeństwa, jak i własnego męża za to, że niedostatecznie mocno pragnęła syna. Częstokroć też kobiety za brak syna potrafią winić własne ciała i słabe umysły.
W powszechnym wyobrażeniu taka kobieta często obciążona jest ujemnymi cechami charakteru: musi być trudna we współżyciu i antypatyczna. Być może nawet niegodziwa. Fakt, że toojciec determinuje płeć potomka, męskie nasienie bowiem zawiera układ chromosomów każdego dziecka i decyduje o tym, czy urodzi się chłopiec czy dziewczynka, jest tu niemal nieznany.
W przypadku Azity brak syna stawał na przeszkodzie wszystkiemu, co próbowała osiągnąć w działalności politycznej. Kiedy w 2005 roku przeniosła się z rodziną do Kabulu, drwiny i podejrzenia spowodowane nieposiadaniem męskiego potomka rychło rozciągnęły się na jej kompetencje jako posłanki i osoby publicznej. Na wieść o tym, że ma cztery córki, odwiedzający ją goście przekazywali jej wyrazy współczucia. Zobaczyła, że ciągnie się za nią opinia kobiety niepełnowartościowej. Koledzy z parlamentu, wyborcy, a nawet krewni nie mieli dla niej zrozumienia: jak można liczyć na to, że coś osiągnie, skoro nie potrafi nawet dać syna swojemu mężowi? Nie mogąc pochwalić się męskim potomkiem przed stale ich odwiedzającymi prominentnymi politykami, jej mąż zaczął w końcu odczuwać narastające zażenowanie.
W tej sytuacji Azita i jej mąż zwrócili się do swojej najmłodszej córki z taką propozycją: „Czy chciałabyś wyglądać jak chłopiec, ubierać się jak chłopiec i brać udział w fajnych chłopięcych zabawach, jak jazda na rowerze, granie w piłkę i w krykieta? I czy chciałabyś być jak twój tata?”.
Jeszcze jak! To była propozycja nie do odrzucenia.
Wystarczyła wizyta u fryzjera, para spodni z bazaru i drelichowa koszula z nadrukowanym na plecach napisem „superstar”. W ciągu jednego popołudnia rodzina Azity przestała składać się z czterech córek i stała się rodziną, którą Bóg obdarzył trzema dziewczynkami i ostrzyżonym na jeżyka chłopcem. Na najmłodszą pociechę przestano wołać Manusz, co znaczy „księżycolica” – od tej pory nosiła męskie imię Mehran. W oczach zewnętrznego świata – a w szczególności w oczach wyborców Azity w jej macierzystym okręgu wyborczym w Badghis – rodzina w końcu była kompletna.
Rzecz jasna niektórzy znali prawdę. Ale i oni składali Azicie gratulacje. Posiadanie wymyślonego syna jest lepsze niż nieposiadanie żadnego, a ludzie chwalili kobietę za pomysłowość. Kiedy Azita pojechała do swojej prowincji – będącej miejscem znacznie bardziej konserwatywnym niż Kabul – zabrała ze sobą Mehrana. Przekonała się, że w towarzystwie sześcioletniego synka spotyka się z większą akceptacją.
Zmiana ukontentowała również męża Azity. W końcu ludzie przestaną gadać o tym nieszczęśniku z czterema córkami na karku, który będzie musiał znaleźć im mężów i który nie zdoła przedłużyć rodu. W paszto, drugim języku urzędowym Afganistanu, istnieje nawet umniejszające określenie mężczyzny nieposiadającego męskiego potomka: taki ktoś jest meraat, co stanowi nawiązanie do systemu, w którym dziedziczenie majątku, na przykład ziemi, odbywa się niemal wyłącznie w linii męskiej. Ale odkąd najmłodsze dziecko rodziny przejęło rolę syna, stało się dla ojca powodem do dumy. Nowy status Mehran dał także jej siostrom znacznie większą swobodę, gdyż teraz mogły wychodzić z domu, bawić się na placu zabaw, a nawet odwiedzać sąsiednie ulice, o ile tylko miały eskortę brata.
Za tą zmianą stał jeszcze jeden powód. Azita mówi o tym, wybuchając tubalnym śmiechem i pochylając się bliżej mnie, by wyjawić swój mały akt buntu.
– Chciałam pokazać najmłodszej córce, jak wygląda życie „po drugiej stronie”.
Owo życie to na przykład puszczanie latawców, bieganie co sił w nogach, śmianie się do rozpuku, podskakiwanie, kiedy tylko ma się na to ochotę, wdrapywanie się na drzewa, by zwisać z gałęzi. To rozmawianie z chłopcami, siadywanie w towarzystwie ojca i jego przyjaciół, jeżdżenie na przednim siedzeniu samochodu i obserwowanie ludzi na ulicy. Patrzenie im w oczy. Odważne zabieranie głosu i bycie słuchanym, i rzadkie spotykanie się z pytaniem, dlaczego chodzi się bez opieki, w wygodnym ubraniu, które daje swobodę ruchów. Wszystko, co dla afgańskiej dziewczynki jest nie do pomyślenia.
Co jednak z nią będzie w okresie pokwitania?
– Masz na myśli, kiedy dorośnie? – chce się upewnić Azita, nakreślając dłońmi w powietrzu kształt kobiety. – Żaden problem. Znów zrobimy z niej dziewczynkę.
Ulubionym miejscem spotkań nielicznych mieszkanek Kabulu, które stołują się na mieście, jest pewna mała restauracyjka, w której pomimo toczącej się niezauważalnie w odległych prowincjach wojny serwuje się lokalne wersje tarty lotaryńskiej i delikatne miniaturowe kanapki. Żółty dom z niewielkim ogrodem chowa się w biegnącym na tyłach ministerstwa zaułku, nafaszerowanym dostateczną liczbą punktów kontrolnych, by stanowił bezpieczny cel wypadów zagranicznych dyplomatów i pracowników misji humanitarnych. Jak w wielu innych miejscach mniej więcej co pół godziny następuje tu przerwa w dostawie prądu, lecz goście szybko wyrabiają w sobie nawyk kontynuowania rozmów w zupełnej ciemności do chwili, kiedy przełącznik między agregatami prądotwórczymi powoduje ponowne włączenie się lamp – ściszając tylko głos, ilekroć pod stołem jakieś małe zwierzątka smykają im między stopami. Przyszłam tu, by spotkać się z nestorką społeczności kabulskich ekspatriantów w nadziei, że uchyli nieco rąbka jeszcze jednej, jak się zdawało, spośród wielu tajemnic Afganistanu.
Dotychczas przeważnie spotykałam się z niechęcią.
Po mojej pierwszej wizycie u rodziny Azity przetrząsnęłam sieć i gazetowe archiwa w przeświadczeniu, że kiedy gromadziłam wiadomości na temat tego kraju, umknęło mi coś fundamentalnego. Moja internetowa kwerenda nie przyniosła jednak żadnych informacji na temat innej afgańskiej dziewczynki ubieranej po chłopięcemu. Czy Azita była po prostu nieprzeciętnie pomysłową kobietą? Czy też może jest tak – co wciąż przeczuwałam – że więcej afgańskich rodzin zamienia swoje córki w synów, by podporządkować się, a zarazem przeciwstawić nieznośnie restrykcyjnemu społeczeństwu?
Zasięgnęłam też porady ekspertów. A było w kim wybierać.
Po upadku rządu talibów położenie dziewcząt i kobiet stało się jedną z kilku najpilniejszych spraw społeczności pomocy międzynarodowej, a z Waszyngtonu i z europejskich stolic ściągały do kraju liczne rzesze delegowanych na krótkie zmiany specjalistów do spraw Afganek. Ponieważ wiele krajów świadczących pomoc humanitarną wymagało, aby w programach rozwojowych – od rolnictwa poczynając, a na polityce kończąc – w szczególnym stopniu uwzględnione zostały sposoby poprawy położenia afgańskich kobiet12, Kabul zaludnił się „ekspertami do spraw gender” – który to termin obejmował całą rzeszę urodzonych za granicą pracowników organizacji humanitarnych, socjologów, konsultantów i researcherów o specjalizacjach naukowych rozciągających się w szerokim przedziale od rozwiązywania konfliktów po teorię feministyczną.
Przez lata obserwując, a w zasadzie przymykając oko na bezwzględne traktowanie kobiet przez talibów, obcokrajowcy jednomyślnie uzmysłowili sobie teraz potrzebę jak najszybszego zaprowadzenia wśród afgańskich kobiet zachodniej wersji równości. Można było odnieść wrażenie, że we wszystkich ekskluzywnych hotelach w Kabulu odbywały się „warsztaty genderowe” i seminaria prowadzone przez odziane w haftowane tuniki i obwieszone biżuterią w stylu etno Europejki i Amerykanki, zakreślające na suchościeralnych tablicach koła wokół słów typu „empowerment” czy „uświadamianie”. Jak Afganistan długi i szeroki wdrażano setki najróżniejszej maści projektów pomocowych o eufemistycznych nazwach, mających na celu oświecać Afgańczyków w takich tematach jak „gender mainstreaming” czy „dialog między płciami”.
Tymczasem wysocy rangą urzędnicy ONZ i eksperci, zarówno z instytucji rządowych, jak i niezależnych organizacji humanitarnych, jak jeden mąż zaprzeczali: Afgańczycy nie ubierają córek jak synów w ramach buntu przeciwko opartemu na segregacji społeczeństwu. Dlaczego w ogóle mieliby to robić? Gdyby takie dziewczynki jak Mehran istniały, to ci eksperci, tak zaangażowani w kwestię poprawy niedoli Afganek, z pewnością by o tym wiedzieli, mówiono mi. Nie ulega kwestii, że antropologowie, psychologowie i historycy zwróciliby na takie zjawisko uwagę, gdyż zdawałoby się ono sprzeczne z obecnym stanem wiedzy na temat kultury afgańskiej, w świetle którego w sposobie ubierania się miejscowi stosują ścisły rozdział płci. Pisano by książki i prowadzono by badania naukowe. Ergo taki zwyczaj – jeśli rzeczywiście mieliśmy tu do czynienia ze zwyczajem, a nie po prostu z osobliwością–niemoże istnieć. Panująca w Afganistanie segregacja płci należy do najbardziej rygorystycznych na świecie, przekonywano mnie wielokrotnie, więc taki zwyczaj jest nie do pomyślenia. A nawet jest niebezpieczny.
Tymczasem uporczywe próby zasięgania języka u samych Afgańczyków przyniosły odmienny, acz mętny obraz sytuacji. Mój tłumacz wspomniał mimochodem, że słyszał kiedyś o dalekiej kuzynce, która ubierała się jak chłopak, ale nigdy tego nie rozumiał ani nie pochwalał. Innym Afgańczykom pogłoski o takich dziewczynkach obiły się o uszy, ale wszyscy zgodnym chórem radzili, żebym nie drążyła tego tematu; cudzoziemcowi nie wypada wtrącać się w sprawy prywatne i zwyczaje rodzinne.
W końcu pewien afgański dyplomata przypomniał sobie, że swego czasu zetknął się z jednym takim przypadkiem: chodziło o kolegę, z którym w czasach talibów w latach dziewięćdziesiątych grał w lokalnej drużynie piłkarskiej. Pewnego dnia znajomy ów po prostu zniknął i kilku chłopaków z drużyny wybrało się do jego domu, by go odnaleźć. W drzwiach przywitał ich jego ojciec, który powiedział, że niestety ich kolega już nie wróci, bo znów jest dziewczynką. Stojący na ulicy dwunastoletni członkowie miejscowej drużyny byli w szoku.
Dyplomata ten zapewniał mnie jednak, że nie była to żadna anomalia. Tego rodzaju desperackie i niecywilizowane praktyki można przypisać wyłącznie okropieństwom epoki talibów. Na przykład nakręcony w 2003 roku film fabularny Osama opowiadał historię dziewczyny, która za panowania talibów przebierała się za chłopaka. Tyle że naturalnie to była fikcja. A poza tym teraz w Afganistanie nastały nowe, światłe czasy, tłumaczył dyplomata.
Czy rzeczywiście nastały?
Reporterski zmysł podpowiadał mi, że tak gwałtowny opór zarówno ze strony zagranicznych ekspertów, jak i Afgańczyków jest zastanawiający. A jeśli wskazywało to na zjawisko szersze niż rodzina Azity, na coś, co każe się zastanowić, co jeszcze umknęło nam w toku podejmowanych od dekady wysiłków na rzecz poznania Afganistanu i jego kultury?
Miałam nadzieję, że Carol le Duc będzie coś wiedzieć na ten temat. Chodząca w barwnych jedwabnych szarawarach rudowłosa Carol nigdy nie stawiała autorytatywnych i obiegowych tez na temat Afgańczyków ani też nie wytykała ich krajowi, czego mu brakuje do zrozumienia elementarnych wartości Zachodu.
– Nigdy nie nazwałabym się feministką – powiedziała mi podczas naszego pierwszego spotkania. – Nie, nie, to nie dla mnie.
Carol należy do ludzi, którzy trzymają się z dala od światka ekspatów; woli utrzymywać kontakty z afgańskimi rodzinami, z którymi zaprzyjaźniła się wiele lat temu, za rządów talibów, kiedy do kraju nie wpuszczano tylu obcokrajowców. W przekonaniu wielu moich rozmówców jest chodzącą kroniką przemian instytucjonalnych Kabulu, a ponadto wsławiła się jako jedna z niewielu kobiet, które negocjowały z talibami, kiedy ci znajdowali się u władzy.
Carol trafiła do tego zakątka świata w 1989 roku, zaraz po rozwodzie. Mogła mieszkać w Anglii, gdzie była ustawiona materialnie do końca życia. Postanowiła jednak inaczej.
– Nienawidzę podróżowania i goszczenia przejazdem w różnych miejscach. Lubię poznawać ludzi. Wnikać głębiej – wyznała mi swego czasu. – A gdy miałam czterdzieści dziewięć lat, zdałam sobie sprawę, że jestem zupełnie wolną kobietą.
– W ciągu niemal dwóch dekad, jakie od tamtego czasu spędziła w Afganistanie i Pakistanie, pracowała dla organizacji pozarządowych i jako konsultantka w ministerstwach. Dzięki uzyskanemu na Oksfordzie dyplomowi z antropologii wzięła udział w wielu badaniach poświęconych afgańskim kobietom, dzieciom i polityce.
Święcie przekonana, że herbata doprawiona mielonym kardamonem podana w prawdziwych porcelanowych filiżankach czyni znośniejszą każdą katastrofę (a Kabul widział ich niemało), mieszka w trochę więcej niż skromnym brzoskwiniowym kamiennym domu, otoczonym dobrze utrzymanym ogrodem z dwoma pawiami („bo są takie piękne”). Zimą jej kominek jest w Kabulu rzadkim okazem – działa. Latem zaś jej ogromne ratanowe krzesła owiewane obracającym się ospale wentylatorem przynoszą odrobinę ulgi w sierpniowym upale. Jej otoczony murem dom na błotnistej kabulskiej ulicy jest znany po prostu jako Carol House każdemu Afgańczykowi pracującemu w korporacjach taksówkarskich świadczących usługi zamieszkałym w kraju cudzoziemcom. Miejscowi opowiadają o niej z czułością i respektem, zarezerwowanym dla tych, którzy stali się częścią ich własnej historii, sięgającej wstecz dalej niż ostatnia wojna.
Czasami jednak Kabul staje się nie do zniesienia nawet dla Carol – i wtedy samolotem ewakuuje się ona do swojej „wiejskiej chatki” w Peszawarze, trapionym przemocą pakistańskim mieście, które swego czasu znajdowało się pod brytyjskim panowaniem i gdzie zwykł spędzać lato król Afganistanu. Dziś Peszawar ma opinię jednego z najbardziej niebezpiecznych miejsc na świecie. Grasuje w nim tylu islamskich ekstremistów, że niewielu ludzi Zachodu zapuszcza się tu z własnej i nieprzymuszonej woli, a jeśli już to czynią, to najczęściej w asyście uzbrojonej po zęby ochrony. Dla Carol wszak, nawykłej do chodzenia pieszo po Kabulu i zupełnie niezważającej na – jak to nazywają obcokrajowcy – „względy bezpieczeństwa”, a przy tym odmawiającej ukrywania pod chustą swojej bombowej fryzury, Peszawar oferuje tylko nieznacznie bardziej skomplikowaną egzystencję. Rzecz jasna lotnisko to „jeden wielki miszmasz”, jak to określiła, gdzie w punkcie obsługi pasażerów zawsze zaczepia ją „Pan Wywiadowca”, przekonany, że jest Amerykanką. Za każdym razem Carol czerpie wielką przyjemność z wyjaśniania, że jestBrytyjką. W każdym calu.
– Masz ochotę na białą herbatę czy może zamówimy czerwoną? – pyta mnie w restauracji, wysłuchawszy moich dylematów. Na potakujące skinienie Carol z pękatego niebieskiego czajniczka kelner nalewa nielegalne czerwone wino.
To, że ktoś wychowuje córkę na chłopca, jest dla Carol zupełnie zrozumiałe.
– Będąc kobietą w takim kraju jak Afganistan, dlaczegoniemiałabyś chcieć przejść „na drugą stronę”? – grzmi. Idea ta wydaje się jej wręcz urzekająca; przemawia do jej przekorności.
Wprawdzie nigdy nie zaobserwowała takiego zwyczaju wśród dzieci, ale pamięta wycieczkę, jaką parę lat temu odbyła z grupą pracowników organizacji humanitarnych do prowincji Ghazni, będącej bastionem talibów. W wiosce pewnego plemienia kobiety i mężczyźni żyli w zupełnej separacji, a kiedy Carol zaproszono na herbatę do żeńskiej części wsi, ku swojemu zaskoczeniu natrafiła na mieszkającego z kobietami mężczyznę. Kobiety nazywały go Wujaszkiem i wydawało się, że mężczyzna ten cieszy się w wiosce szczególną pozycją. Częstowały go herbatą i traktowały z wielkim szacunkiem. Choć Wujaszek miał surowy wygląd, jego twarz była nieco delikatniejsza niż u innych mężczyzn. Dopiero po jakimś czasie, i po kilku szeptanych podpowiedziach, Carol uzmysłowiła sobie, że Wujaszek to tak naprawdę dorosła kobieta w turbanie i męskim ubraniu.
W tej maleńkiej wiosce Wujaszek pełnił funkcję pośrednika między mężczyznami a kobietami i miał status „honorowego mężczyzny”, roznoszącego wiadomości bądź towarzyszącego kobietom podczas podróży, a ponieważ sam był kobietą, nie stanowił zagrożenia.
Wujaszek, tak samo jak córka Azity Mehran, został wychowany na chłopca, powiedziano Carol. Prawdopodobnie stał za tym miejscowy mułła: Wujaszek urodził się jako siódma córka w rodzinie, w której nie było żadnego dziecka płci męskiej. Jako przywódca religijny wioski mułła ulitował się nad rodzicami. Ledwie kilka godzin po narodzinach dziewczynki po prostu przemianował ją na syna, nadając jej męskie imię, po czym zaraz posłał rodziców, by pochwalili się swoim nowym potomkiem, który teraz był ich synem. Rodzice z wdzięcznością przyjęli wydane przez mułłę obwieszczenie o narodzinach syna – podniosło ono ich status, jednocześnie ratując małżonków przed niechybną pogardą ze strony całej wioski.
Dlaczego jednak Wujaszek ostatecznie nie powrócił do swojej biologicznej płci wraz z wejściem w okres dojrzewania? Jak uniknął wydania za mąż? I czy był zadowolony ze swojej roli? Carol wzrusza ramionami – nie ma zielonego pojęcia. Kobieta ta nie miała męża ani dzieci, ale z pewnością cieszyła się wyższą pozycją społeczną niż inne kobiety. Była „kimś pomiędzy”.
W opinii Carol to, że nikt – jak się wydaje – nie udokumentował żadnych dawnych bądź współczesnych przypadków innych Wujaszków albo przebierania małych dziewczynek za chłopców, jest zupełnie zrozumiałe. Nawet jeśli taki zwyczaj istnieje, to niewiele świadectw zdołało przetrwać przetaczające się przez Kabul rozmaite wojny i skorumpowane reżimy. A przy tym sami Afgańczycy niespecjalnie lubią być przepytywani na temat swoich rodzin – państwowi urzędnicy i ich instytucje w najlepszym razie wzbudzają tu podejrzliwość.
Afgańskim archiwum narodowym, jeśli w ogóle tak to można określić, kieruje zresztą zasiedziała w Kabulu Amerykanka, z którą także się skonsultowałam: Nancy Duprée, błyskotliwa historyk po osiemdziesiątce, pieszczotliwie nazywana przez wielu „babcią Afganistanu”. Zdobywszy rozgłos w latach siedemdziesiątych jako autorka kilku przewodników po najodleglejszych zakątkach Afganistanu13, wspólnie z nieżyjącym już mężem, archeologiem Louisem Duprée, dokumentowała afgańską kulturę i historię. Mimo to Nancy nigdy nie widziała dziewczynek ubierających się na chłopięcą modłę ani o nich nie słyszała i podczas swojego pobytu w Afganistanie, sięgającego początkami ostatniego króla, odsuniętego od władzy w 1973 roku14, nie spotkała się z żadnymi materiałami źródłowymi na ten temat. Lecz i ona nie była „ani trochę zaskoczona” moją opowieścią o dziewczynce wychowywanej na chłopaka. Odniosła się do sprawy podobnie jak Carol, przyznając, że ma to jakiś sens.
– Rozdział płci zmusza do kreatywności – stwierdziła.
Nancy pokazała mi też starą fotografię, którą dawny dwór królewski Afganistanu oddał jej na przechowanie. Na pożółkłym czarno-białym zdjęciu z początku XX wieku kobiety w strojach męskich trzymają straż w haremie Habibullaha Chana15. Przybytku tego nie mogli pilnować mężczyźni, gdyż stanowili potencjalne zagrożenie dla czystości kobiet i rodu królewskiego. Uznano więc, że sprawę załatwią kobiety ubrane na męską modłę, co wskazuje, że w przeszłości takie rozwiązania mogły być stosowane także wśród górnych warstw afgańskiego społeczeństwa.
Lecz cudzoziemcy zapewne nigdy nie mieli możliwości głębszego zbadania hermetycznego życia afgańskich rodzin, przypuszcza Carol. A już na pewno nie podczas ostatniego napływu obcokrajowców przybywających tu z misją przebudowy Afganistanu. Niczym zasiedziały tubylec ubolewający nad zatratą ducha swoich rodzinnych stron Carol opisuje, czym w ciągu ostatnich lat stał się Kabul: szarą betonową fortecą, skąd przeciętnych Afgańczyków, z ich własnego miasta, wypędza spowodowana wojną drożyzna16, a zwłaszcza rosnące w zawrotnym tempie czynsze, na które stać niewielu poza opłacanymi przez międzynarodowe organizacje cudzoziemcami. Warunki te stworzyły miejsce, w którym strach i pogłoska, stanowiące pożywkę światka ekspatów, krążą w zamkniętym obiegu informacji.
– Większość mieszkających w Kabulu cudzoziemców w zasadzie żyje tak samo jak najbardziej odizolowane od świata afgańskie kobiety, którym usiłują przynieść wolność – stwierdza sarkastycznie Carol.
Kultura Afganistanu składa się z przekazywanych z pokolenia na pokolenie tysiącletnich zwyczajów i norm obyczajowych. Historia miejscowych kobiet jest niemal niezbadana, a dzieje wielu krajów to przeważnie kronika toczonych przez nie wojen, w których od wielkiego dzwonu pojawia się jakaś królowa. Lwia część badań socjologicznych w Afganistanie to zasługa cudzoziemców – niemal wyłącznie mężczyzn – którzy rzadko kiedy mieli dostęp do kobiet i dowiadywali się tylko tego, co opowiadali im afgańscy mężowie, bracia i ojcowie.
W Afganistanie nie ma żadnej instytucji odpowiedzialnej za ochronę dzieci, do której można by zadzwonić, żadnego godnego zaufania urzędu prowadzącego statystyki, żadnej cieszącej się renomą uczelni badawczej. Nikt nie jest w stanie miarodajnie stwierdzić, jaka jestliczbamieszkańców Afganistanu – szacunki wielkich organizacji wahają się w szerokim przedziale od dwudziestu trzech do dwudziestu dziewięciu milionów17.
Pierwszy i jedyny spis powszechny przeprowadzono w Afganistanie w 1979 roku, a późniejsze próby zliczenia Afgańczyków były tyleż kontrowersyjne, ile najeżone trudnościami. Trzy dekady nieustającej wojny i wielkich fal uchodźców nie pozwalają na jakąkolwiek precyzję w tej kwestii. Zadanie dodatkowo komplikuje złożona struktura etniczna Afganistanu oraz toczący się spór o dokładny przebieg granicy z Pakistanem.
Ci, którzy wolą ująć sprawy bardziej dyplomatycznie, częstokroć mówią, że Afganistan to konglomerat mniejszości – wymowne świadectwo obecności licznych zdobywców, którzy na przestrzeni wieków przybywali tu z różnych stron świata. Mniejszością najliczniejszą, stanowiącą mniej więcej czterdzieści procent ludności, są w przeważającej części sunniccy Pasztunowie, często uważający się za etnicznych Afgańczyków. Stanowią oni większość na południu i wschodzie. Druga pod względem liczebności grupa etniczna to Tadżykowie, tworzący największe skupiska w północnym i środkowym Afganistanie. Jako wyznawcy szyickiego odłamu islamu Hazarowie, w opinii wielu będący potomkami Mongołów, byli bezwzględnie prześladowani za rządów talibów. Na północy kraju występują też skupiska Uzbeków, Turkmenów i Kirgizów. W Afganistanie mieszkają również nomadzi Kuczi. Mimo że poszczególne grupy etniczne zawierają ze sobą sojusze, przeważnie przedstawiciele jednej grupy odnoszą się podejrzliwie do osób o odmiennej przynależności etnicznej. To kolejny powód, dla którego tak trudno uzyskać informacje o tym, ile dzieci rodzi się w danym regionie bądź w obrębie jakiejś grupy, a tym bardziej – jaka jest ich płeć.
W przekonaniu Carol Zachód ma większą niż Afgańczycy obsesję na punkcie ról płciowych dzieci. Mimo że afgańskie społeczeństwo opiera się na ścisłym rozdziale płci, w dzieciństwie płeć kulturowa ma tu mniejsze znaczenie niż na Zachodzie.
– Miejscowymi kieruje coś znacznie bardziej elementarnego: seksualność – tłumaczy Carol. – Lata poprzedzające okres dojrzewania są po prostu przygotowaniemdoprokreacji. Oto główny cel życia Afgańczyków.
Ażeby w ogóle podjąć próbę zrozumienia Afganistanu, być może my, ludzie Zachodu, powinniśmy odłożyć na bok własne wyobrażenie świata. Tam, gdzie długa tradycja organizacji plemiennej była znacznie potężniejsza niż jakakolwiek inna forma sprawowania władzy, gdzie język jest poezją i niewielu potrafi czytać i pisać, a mimo to na porządku dziennym są osoby niepiśmienne recytujące z pamięci poetów tworzących w paszto i perskim i władające językami obcymi18, parametry i kryteria obowiązujących prawd i wiedzy przejawiają się inaczej, niż nawykli do tego owi outsiderzy. Jak mówi Carol, w narodzie poetów i gawędziarzy „najważniejsze są wspólne wyobrażenia”.
Dlatego też aby dowiedzieć się czegokolwiek w Afganistanie, trzeba polegać na strukturach nieformalnych. Tak na przykład o afgańskich kobietach najlepiej poinformowani są nie afgańscy mężczyźni, ale inne Afganki – a także lekarki, nauczycielki i położne, które z pierwszej ręki wiedzą, co to znaczy desperacko pragnąć urodzić syna, i zdają sobie sprawę, do czego w tym pragnieniu jest w stanie uciec się kobieta. I nie znaczy to, że na poczekaniu poznamy jakąś tajemnicę, uprzedza Carol.
– Musisz słuchać tego, o czym nigdy nie mówią.
Jakby dla spotęgowania efektu po raz trzeci gaśnie należący do restauracji agregat prądotwórczy i znów pogrążamy się w mroku. Robię głęboki wdech. W ciemności bijący od Carol silny zapach mandarynki i porzeczki nabiera jeszcze wyrazistości i w końcu pytam ją o spowijającą nas perfumową mgiełkę. Moje pytanie budzi zachwyt.
– Aaa, tak. Jest taki człowiek w Peszawarze… handluje olejkami i esencjami. Powiedział mi, że jest dostawcą jakiegoś francuskiego perfumiarza, który robi z tego sławne kompozycje zapachowe. Rzecz jasna to tylko takie gadanie, ale całkiem przyjemne, prawda?
Kiwam głową na znak aprobaty, powstrzymując się przed wyjawieniem Carol, że jej dostawca mówi prawdę. Bardzo dobrze znam ten zapach. Gdy zapalają się światła, uśmiecham się. Ja też jestem całkowicie wolną kobietą i tak jak niegdyś Carol mam czas, by wniknąć głębiej.
Ale czy kiedykolwiek zdołam napisać coś o rodzinie Azity? W ostatnich miesiącach przerobiłyśmy kilka wersji tej samej rozmowy.
– Powiedziałaś mi, że masz cztery córki – tymi słowami zaczęłam swoją pierwszą rozmowę telefoniczną z Azitą. – Wspomniałaś też o synu…
Miała wtedy szansę odwołać wszystko, co powiedziała, i odprawić mnie z kwitkiem. Niemal miałam nadzieję, że to uczyni. Dopiero później zrozumiałam, że była już zdecydowana.
– Myślę, że powinnyśmy trzymać się faktów.
– Ale to jest twoja tajemnica. Czy jesteś pewna?
– Myślę, że tak. To zainteresuje ludzi. Takie są realia Afganistanu.
I wtedy zaprosiła mnie z powrotem do swojego domu. I do swojej rodziny.
O piątej rano z ociąganiem zwleka się z bezładnej, grubej warstwy służących jej za posłanie pękatych poduszek rozesłanych na podłodze jadalni, która pełni także funkcję sypialni.
Zanim zmobilizuje się do budzenia dzieci, przedstawia sobie w wyobraźni kalejdoskop wydarzeń, starając się przywołać pięć pomyślnych minut poprzedniego dnia i pozytywnymi myślami wprowadzić się w dobry nastrój. Może wygłosiła w parlamencie przemówienie, którego jej nie przerywano. Albo jedna z córek pokazała jej swoje nowe malowidło, które okazało się całkiem udane.
Dopiero wtedy przemierza korytarz, by obudzić cztery córki śpiące na łóżkach piętrowych w niebieskiej pościeli z nadrukowanym wizerunkiem Kubusia Puchatka. Między Mehrangis i Mehran na ogół wywiązuje się mała wojna o łazienkę. Bliźniaczki dziobną trochę jogurtu i resztki podpłomyków nan z poprzedniego dnia. Mehran zapewne odmówi zjedzenia śniadania, ale przystanie na bułkę, słodkie ciasteczka albo pomarańczę.
Trzy najstarsze córki przywdzieją czarne sukienki za kolana i okryją swoje błyszczące czarne kucyki białymi chustami. Najmłodsza włoży spodnie, białą koszulę i czerwony krawat. Za chwilę wszystkie złapią wielkie nylonowe tornistry. Tornister Mehran jest na nią o wiele za duży, ale nosi go z dumą, tak samo jak starsze rodzeństwo. Na szkolny autobus zaprowadzi je tata, trzymający za rękę tylko Mehran.
Azita ma piętnaście minut na przygotowanie się. Ale jest szybka. W tym czasie przechodzi metamorfozę. Gdy wyjdzie za próg, będzie podtrzymywała honor nie tylko męża i rodziny, ale także swojej prowincji i całego kraju. Jej wygląd odgrywa tu kluczową rolę. W ubiorze musi być powściągliwa, by raczej odwracać, niż zwracać uwagę.
W Afganistanie reputacja nie jest jedynie symboliczna – stanowi towar, który raz uszkodzony, nie daje się tak łatwo naprawić. Niczym wiarygodność kredytową trzeba ją stale chronić, a wręcz polepszać, zmuszając zarówno mężczyzn, jak i kobiety do przestrzegania zbioru rygorystycznych norm społecznych. Dobierając każdy szczegół swojego ubioru, Azita ma wzgląd na fundamentalne reguły afgańskiej kultury honoru, w której czystość kobiety nierozerwalnie splata się z reputacją jej rodziny. Talibowie nie sprawują już władzy w Kabulu, ale reguły dotyczące ubioru w dalszym ciągu są tu bardzo konserwatywne19. Carol le Duc objaśniła mi nieformalny, ale wciąż bardzo realny system kar: „Kobieta, która zwraca na siebie niestosowną uwagę, automatycznie staje się dziwką”.
Bycie przyrównanym do dziwki z powodu nieodpowiedniego stroju bądź przyłapania na rozmowie z obcym mężczyzną może mieć dla kobiety poważne konsekwencje: sąsiedzi zaczną plotkować, rodzice poczują się urażeni, a na krewnych spadnie wstyd, który potencjalnie może nadszarpnąć ich reputację i osłabić pozycję w społeczeństwie. W przypadku kobiety polityka sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana, polityka bowiem z natury rzeczy wymaga bycia osobą publiczną.
Według konserwatystów, jeśli afgańska kobieta musi już pracować, to co najwyżej może być nauczycielką w klasie żeńskiej. Każde zajęcie, które powoduje, że kobieta ma styczność z mężczyznami bądź jest przez nich widziana, stanowi problem, gdyż naraża na szwank dobre imię jej rodziny. Jeszcze bardziej podejrzane są kobiety pracujące z cudzoziemcami, mającymi odmienne zwyczaje. Zasiadając w zgromadzeniu narodowym, a więc wystawiona na widok publiczny, Azita prowokuje na wielu poziomach.
Jej strój roboczy składa się z długiej do ziemi czarnej abai na wzór irański oraz zwiewnej czarnej chusty, w zamyśle mających komunikować autorytet i godność. Azita chce też kojarzyć się z pewnym wyrafinowaniem i głębokim konserwatyzmem; żaden kontur jej ciała nie może być widoczny, kiedy się porusza. Czarny strój urozmaica drobna złota lamówka; wszelkie dodatkowe akcenty kolorystyczne byłyby wykluczone. W innym świecie, w innym życiu Azita chętnie ubierałaby się na jasnoczerwono, ale w Afganistanie taki kolor jest nie do przyjęcia. Barwa ognia uchodzi za zbyt wyzywającą i służy przykuwaniu męskiego wzroku. Pasuje do kogoś, kto chce prowokować i szuka poklasku. Jaskrawy strój został zakazany zaraz po objęciu władzy przez talibów, ale w konserwatywnej kulturze Afganistanu dziś wciąż byłby nie do pomyślenia, a wręcz niebezpieczny. Żadna szanująca się mieszkanka Kabulu nie wychodzi z domu w czerwieni, a w garderobie Azity nie ma ani jednej czerwonej rzeczy.
W okamgnieniu rysuje czarnym kohlem grube linie wokół oczu i pudruje sobie twarz. Przeważnie w parlamencie są kamery, a ona już wie, że matowa cera jest bardziej fotogeniczna. Wychodząc z domu, zakłada okulary przeciwsłoneczne ze złotymi ozdobami, przywiezione z Dubaju przez przyjaciółkę. Pozwala sobie jeszcze na kilka innych efektów specjalnych: dwa arabskie pierścionki z różowego złota i podróbkę torebki od znanego projektanta. Złoto jest nie tyle ozdobą, ile oznaką majątku ruchomego, wskazującą u kobiety na status przykładnej żony i matki. Mężczyzna, który chce pokazać, że posiada wzorową, przyzwoitą i płodną żonę, obdarowuje ją złotem. Co prawda pierścionki Azita kupiła sobie sama, ale nikt nie musi o tym wiedzieć.
Gdy tylko Azita usadawia się na tylnym siedzeniu, jej samochód rychło grzęźnie w porannym kabulskim gąszczu kół i poobijanych zderzaków. Rankiem jazda do oddalonego o piętnaście minut drogi zgromadzenia narodowego w Karte Seh zajmuje co najmniej godzinę. Białe toyoty corolle cierpliwie kołatają się po głębokich wybojach, pokonując labirynty punktów kontrolnych i odcinki, na których nie ma żadnej drogi. Do wiosny, a raczej do początku „sezonu wojennego”, jak ją tu nazywają – chwili, kiedy talibowie i „powstańcy” nasilą działania wojenne – wciąż pozostało kilka miesięcy. Twardy, oblodzony grunt nie jest jeszcze pokryty kurzem, a na przydrożnych straganach wciąż rozłupuje się czerwone owoce granatu z Kandaharu.
Kierowca Azity stara się nie podjeżdżać zbyt blisko do transportów afgańskiej policji – zielonych furgonetek Ford Ranger załadowanych policjantami w niebieskich mundurach, ze sterczącymi we wszystkich kierunkach karabinami automatycznymi. Afgańska policja należy do najczęstszych celów ataków zamachowców samobójców20 oraz konstruowanych domowymi sposobami min pułapek zwanych IED-ami[7]. Patrolujący Kabul policjanci padają ofiarą zamachów dwa razy częściej niż wojskowi, do których trudniej się zbliżyć. W oczach powstańców i pierwsi, i drudzy uchodzą za zdrajców kolaborujących z rządem wodzonym na pasku przez zagranicę. Wczesne poranki – kiedy to wizja męczeństwa i obietnica rajskich dziewic są wciąż świeże21 – stanowią dla zamachowców samobójców najdogodniejszy czas na atak, tym bardziej że intensywny ruch uliczny stwarza szansę na wysoką liczbę ofiar śmiertelnych.
Reszta tekstu dostępna w regularniej sprzedaży.
Byle nie afgańską kobietą
1 Wiersz opublikowany po raz pierwszy w 2010 roku przez amerykańską organizację non profit Afghan Women’s Writing Project (awwproject.org). Organizacja ta, założona przez amerykańską dziennikarkę i pisarkę Mashę Hamilton, stanowi forum dyskusyjne i prowadzi szkolenia dla młodych afgańskich pisarek.
Prolog
2 W dokumencie Remarks by the President in Address to the Nation on the Way Forward in Afghanistan and Pakistan [Zawarte w orędziu do narodu uwagi prezydenta na temat strategii działania w Afganistanie i Pakistanie] z 1 grudnia 2009 roku, whitehouse.gov, prezydent Stanów Zjednoczonych omówił swój plan wycofania amerykańskiej armii z Afganistanu po zakończeniu operacji „Surge”: „Jako naczelny dowódca sił zbrojnych uznałem, że w naszym żywotnym interesie narodowym leży wysłanie do Afganistanu dodatkowych 30 tysięcy żołnierzy amerykańskich. Po upływie 18 miesięcy nasze oddziały zaczną wracać do domu”.
W 2011 roku prezydent potwierdził decyzję o wycofaniu armii amerykańskiej. Zob. Remarks by the President on the Way Forward in Afghanistan, 22 czerwca 2011, whitehouse.gov, gdzie deklaruje: „Proces ów zakończy się w 2014 roku, a naród afgański przejmie odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo”. W 2014 roku prezydent ogłosił, że akcja wycofywania armii amerykańskiej z Afganistanu potrwa do 2016 roku.
1. Matka buntowniczka
3 Szerzej na temat Wolesi Dżirga zob. Snapshots of an Intervention. The Unlearned Lessons of Afghanistan’s Decade of Assistance (2001–11), red. Martine van Bijlert, Sari Kouvo, Kabul: Afghanistan Analysts Network, 2012.
4 Zob. Declan Walsh, Warlords and Women Take Seats in Afghan Parliament, „The Guardian”, 18grudnia 2005, theguardian.com, dostęp: 24.01.2015.
5 Międzynarodowe Stowarzyszenie na rzecz Rozwoju, organ Banku Światowego zajmujący się pomocą dla najbiedniejszych krajów, przytacza następujące statystyki: „Liczba uczniów klas 1–12 wzrosła z 3,9 miliona w 2004 roku do 6,2 miliona w roku 2008. Liczba objętych edukacją dziewczynek podskoczyła z 839 tysięcy do ponad 2,2 miliona, z kolei liczba chłopców z 2,6 miliona do 3,9 miliona. To najwyższy poziom skolaryzacji w historii Afganistanu”.
6 Za: Afghanistan Fact Sheet, listopad 2007, unifem.org, dostęp: 24.01.2015, gdzie czytamy: „70–80 procent Afganek jest zmuszanych do zawarcia małżeństwa”.
7 Prawa Człowieka, Misja Wsparcia Narodów Zjednoczonych w Afganistanie, Kabul, Urząd Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Praw Człowieka, Genewa, Harmful Traditional Practices and Implementation of the Law on Elimination of Violence against Women in Afghanistan, Kabul, 9 grudnia 2010, unama.unmissions.org, dostęp: 24.01.2015. Raport ten przytacza kilka szkodliwych zwyczajów: „W tak zwanych zabójstwach honorowych mężczyzna ma prawo bezkarnie zabić kobietę, kiedy jej niemoralne postępowanie naraziło na szwank honor rodziny. To zabójstwo dokonane na członku rodziny przez jednego bądź kilku krewnych, którzy uważają, że ofiara okryła rodzinę hańbą”.
8 Prawa Człowieka, Misja Wsparcia Narodów Zjednoczonych w Afganistanie, Kabul, Urząd Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Praw Człowieka, Genewa, Silence Is Violence. End the Abuse of Women in Afghanistan, Kabul, 8 lipca 2009. Raport ten omawia wysoką liczbę gwałtów w Afganistanie oraz analizuje, dlaczego ofiary niechętnie zgłaszają popełnienie przestępstwa bądź dochodzą zadośćuczynienia. Czytamy w nim między innymi: „Hańba spada na ofiarę gwałtu, a nie na sprawcę. Ofiary często oskarża się o popełnienie zina (cudzołóstwa) i odmawia się im dostępu do wymiaru sprawiedliwości”.
9 Prawa Człowieka, Misja Wsparcia Narodów Zjednoczonych w Afganistanie, Kabul, Urząd Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Praw Człowieka, Genewa, Harmful Traditional Practices and Implementation of the Law on Elimination of Violence against Women in Afghanistan, Kabul, 9 grudnia 2010, unama.unmissions.org, dostęp: 24.01.2015. „Do najbardziej tragicznych skutków utrzymywania się szkodliwych tradycji należy samospalenie – przypuszcza się, że w niektórych rejonach Afganistanu zjawisko to przybiera na sile”.
10 Prawa Człowieka, Misja Wsparcia Narodów Zjednoczonych w Afganistanie, Kabul, Urząd Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Praw Człowieka, Genewa, Silence Is Violence. End the Abuse of Women in Afghanistan, Kabul, 8 lipca 2009. W raporcie tym czytamy: „Rekompensata pieniężna, czyli ba’ad, często w oczach wszystkich stron stanowi dopuszczalne rozwiązanie”.
11 Tamże. „Poziom alfabetyzacji Afgańczyków powyżej 15 roku życia wynosi 28 procent, w tym 12,6 procent wśród kobiet. Szacuje się, że na obszarach wiejskich, na których mieszka 74 procent Afgańczyków, 90 procent kobiet nie potrafi czytać ani pisać”.
2. Cudzoziemka
12 Więcej informacji na temat pomocy udzielanej Afganistanowi przez Komisję Europejską i obecności kwestii genderowej w jej programach zob. Komisja Europejska, Country Strategy Paper 2007–2013, Islamic Republic of Afghanistan, eeas.europa.eu, dostęp: 24.01.2015.
13 Nancy Hatch Duprée, An Historical Guide to Afghanistan, Kabul: Afghan Air Authority – Afghan Tourist Organization, 1977.
14 Ostatni król Afganistanu stracił władzę po czterdziestu latach panowania. Zob. Barry Bearak, Mohammad Zahir Shah, Last Afghan King, Dies at 92, „The New York Times”, 24 lipca 2007, nytimes.com, dostęp: 24.01.2015.
15 Habibullah Chan rządził Afganistanem w latach 1901–1919. Zob. Encyklopedia Britannica, britannica.com, dostęp: 24.01.2015.
16 Zarif Nazar, Farangis Najibullah, Kabul Housing Shortage Leaves the Middle Class Behind, Radio Wolna Europa, 31 stycznia 2011, rferl.org, dostęp: 24.01.2015.
17 Andrew Pinney, An Afghan Population Estimation, w: Snapshots of an Intervention. The Unlearned Lessons of Afghanistan’s Decade of Assistance (2001–11), red. Martine van Bijlert, Sari Kouvo, Kabul: Afghanistan Analysts Network, 2012, s. 153–160.
18 Zob. Louis Duprée, Afghanistan, Oxford – New York: Oxford University Press, 1973, wyd. 6: 2010, s. 74–75, gdzie czytamy, że Afganistan „posiada piśmiennąkulturę, ale niepiśmiennespołeczeństwo”. Książka Duprée, napisana przed radziecką interwencją w Afganistanie, wciąż należy do najbardziej wyczerpujących opracowań na temat Afganistanu. Działająca przy Uniwersytecie Kabulskim Fundacja Louisa i Nancy Hatch Duprée ma na celu ochronę dziedzictwa kulturowego Afgańczyków oraz upowszechnianie wiedzy na jego temat: dupreefoundation.org, dostęp: 24.01.2015.
3. Wybrana
19 W dokumencie opracowanym przez Rewolucyjne Stowarzyszenie Kobiet Afganistanu, Some of the Restrictions Imposed by Taliban on Women in Afghanistan, rawa.org/rules.htm, dostęp: 31.01.2014, czytamy: „18. Zakaz noszenia przez kobiety jaskrawych strojów. To stosowane przez talibów określenie oznacza »kolory prowokacyjne seksualnie«”.
20 Zob. Jon Boone, Afghan Police Hit by High Death Rate and ‘Quick Fix’ Training, SaysEU, „The Guardian”, 1 października 2009, theguardian.com, dostęp: 24.01.2015; Susan G. Chesser, Afghanistan Casualties: Military Forces and Civilians, Congressional Research Service, 6 grudnia 2012, fas.org, dostęp: 24.01.2015. Z przytoczonych w powyższym raporcie statystyk wynika, że w 2008 roku zginęło 259 żołnierzy armii afgańskiej, a 875 odniosło rany. Jeśli chodzi o krajowe i lokalne siły policyjne oraz straż graniczną, we wspomnianym roku śmierć poniosło 724 funkcjonariuszy, a 1209 odniosło rany.
21 Ibn Warraq, Virgins? What Virgins?, „The Guardian”, 11 stycznia 2002, theguardian.com, dostęp: 24.01.2015.
[1] Popularny na Bliskim Wschodzie tusz do rzęs (przyp. tłum.).
[2] Dzielnice zakładane w Kabulu przez Sowietów (przyp. red.).
[3] Europejczyków (przyp. red.).
[4] Tradycyjna nazwa mamy lub babci (przyp. red.).
[5] Imię to można przetłumaczyć jako „cudowna pieczęć” lub „cudowna miłość” (przyp. red.).
[6] Nauruz znaczy „nowy dzień” (przyp. red.).
[7] Od ang. improvised explosive device, dosł. „ładunek wybuchowy domowej roboty” (przyp. tłum.).
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
www.czarne.com.pl
Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, III p., 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75
[email protected]@czarne.com.pl, [email protected]@czarne.com.pl
[email protected]@czarne.com.pl, [email protected]@czarne.com.pl, [email protected]@czarne.com.pl
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
[email protected]@czarne.com.pl
Sekretarz redakcji: [email protected]@czarne.com.pl
Dział promocji: ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa,
tel./fax +48 22 621 10 48
[email protected], [email protected]
[email protected], [email protected]
Dział marketingu: [email protected]
Dział sprzedaży: [email protected]
[email protected], [email protected]
Audiobooki i e-booki: [email protected]
Skład: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków, tel. +48 12 432 08 52,
Wołowiec 2015
Wydanie I