Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Moje życie było puste i pozbawione sensu, dopóki nie poznałem Boga. Wypełniał je grzech i egocentryzm. Sprawy doczesne pochłaniały mnie bez reszty, w ogóle nie myślałem o Bogu, tylko o tym, jak sprawić sobie przyjemność. Jeśli już w moich myślach pojawiał się choćby cień Boga, ignorowałem go i skupiałem się wyłącznie na sobie. Lecz bez względu na to, jak bardzo starałem się szukać nowych wrażeń i przyjemności, stale czułem w sobie pustkę, której nic na tym świecie nie było w stanie wypełnić. Dopiero gdy w moim życiu pojawiła się Boża miłość, uczucie pustki zniknęło."
(fragment)
Carver Alan Ames znalazł się w przedsionku piekła. Uzależniony od alkoholu gangster, człowiek, który popełnił niemal wszystkie możliwe grzechy pewnego dnia został złamany mocą Bożej miłości. Ta książka to świadectwo jego grzesznego życia i nawrócenia. Opis przerażającej pustki i niezwykłej pełni, którą daje chodzenie w Duchu Świętym. Bardzo odważna, szczera i poruszająca opowieść o Bogu, który w jednej chwili potrafi całkowicie zmienić życie nawet największego grzesznika, i o człowieku, który całkowicie zawierzył Bożej miłości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 317
Tę książkę dedykuję mojemu wujowi Diarmuidowi, mojej cioci Noreen O’Leary oraz mojemu niedawno
Gdy okazało się, jak ważna była dla sporego grona czytelników moja książka Brought tolife [Przywrócony życiu], zawierająca niektóre z moich prelekcji i wywiadów, zdecydowano się przygotować kolejną książkę według podobnych zasad. Znajdują się w niej moje nowsze prelekcje i wywiady na temat cudownej łaski, jaką Bóg wypełnia mnie i – poprzez mnie – życie innych ludzi.
Czytając tę książkę i kontemplując ją, czuję się głęboko poruszony czułością i miłością, którą Bóg ma dla każdego z nas. Jego słowa wyjaśniają – w sposób prosty, choć czasem mistyczny i głęboko uduchowiony – cud Jego miłości do człowieka oraz to, jak pełnia Jego miłości objawia się w Jego świętym Kościele powszechnym i apostolskim.
Zdumiewa mnie, że wszechmocny Bóg ukochał ludzi tak mocno, że wysłał swojego jedynego Syna, Jezusa, aby za nas cierpiał i umarł. Ta książka ma pomóc zrozumieć niezmierzoną miłość Boga do każdego z nas, a tym, którzy się na to uczucie otworzą – zacieśnić więź z Jezusem konającym na krzyżu miłości.
Ponieważ jest to zbiór prelekcji, niektóre tematy zostały przedstawione tylko pobieżnie z powodu ograniczeń czasowych narzuconych przez organizatorów. Inne zostały omówione bardziej szczegółowo w moich wcześniejszych publikacjach, zwłaszcza w What is Truth [Czym jest prawda]. Odsyłam czytelników również do lektury Katechizmu Kościoła katolickiego, który przybliża nauczanie Kościoła w prezentowanych w książkach kwestiach.
Piszę te słowa z nadzieją, że każdy czytelnik skorzysta z zesłanych przez Boga słów, dzięki którym ta lektura powstała. I rozumiejąc, że poza fragmentami, w których opisuję zdarzenia z mojego życia, słowa te nie są w istocie moimi własnymi, lecz płyną przeze mnie z mocy Ducha Świętego, czytający podziękuje Bogu, a nie mnie, za nieskończony dar Jego miłości.
Bóg was kocha,
Alan Ames
Przytoczony poniżej zapis wywiadu radiowego prezentuje w skrócie to, kim jest Alan i na czym polega jego posługa.
Czy może się nam pan przedstawić?
Przyjechałem z Australii i dzięki wsparciu arcybiskupa Barry’ego Hickeya ze świętego Kościoła katolickiego i z Bożą łaską pragnę tu głosić miłość Boga. Podróżuję po całym świecie, modląc się o uzdrowienia i zachęcając ludzi do życia zgodnego z nauką Kościoła katolickiego, ponieważ niebiosa pokazały mi, że właśnie ta wiara i ten Kościół zostały nam ofiarowane przez naszego Pana i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. Jeśli więc chcę w pełni żyć tak jak Jezus, to muszę być katolikiem. Postawiłem sobie za cel wędrować po świecie i zachęcać innych, aby również stali się katolikami i żyli w wierze.
Czy to pan znalazł Boga, czy Bóg pana?
Z całą pewnością mogę stwierdzić, że ja Go nie znalazłem, lecz to On znalazł mnie, ponieważ wcześniej zupełnie o Bogu nie myślałem. Byłem zaślepiony, moje serce było zamknięte, a dusza pełna grzechu, kiedy Pan Jezus delikatnie poruszył moje wnętrze i mocą swojej łaski przyciągnął mnie do siebie. Nie miałem więc w tym żadnego udziału – wszystkiego dokonał we mnie Bóg i nie potrafię przestać Mu za to dziękować.
W jaki sposób doświadczył pan Bożej miłości?
Wielokrotnie doświadczałem jej w sposób szczególny, choć wydaje mi się, że ludzi najbardziej interesuje to, jak Bóg wniknął w moje życie. Nie stało się to dlatego, że jestem kimś wyjątkowym, ani dlatego, że Bóg kocha mnie bardziej niż kogokolwiek innego. Właśnie dlatego, że Bóg kocha mnie tak jak wszystkich innych, pojawił się w moim życiu, oferując mi zbawienie.
Wydaje mi się, że byłem jednym z największych grzeszników i dopuściłem się chyba wszystkich znanych grzechów. Zraniłem wiele osób – emocjonalnie i fizycznie. Dwie albo trzy osoby niemal zabiłem i byłem uzależniony od wielu rzeczy. Myślałem wyłącznie o sobie i życiu doczesnym. Ja naprawdę nie wierzyłem w Boga. Jak wielu innych grzeszników ja również myślałem, że gdyby Bóg istniał, to nie mógłby mnie kochać, ponieważ nawet ja sam nie potrafiłem siebie pokochać. Gdy miałem czterdzieści lat, Bóg postanowił mi pokazać, że naprawdę istnieje, że kocha mnie i wszystkich ludzi, również zatwardziałych grzeszników. Różni nas tylko sposób, w jaki kochamy Boga. On natomiast kocha nas miłością żarliwą i ta miłość jest dostępna nam wszystkim. Bóg pragnie od nas tylko tego, abyśmy Jego miłość odwzajemnili.
Dowiedziałem się, że On mnie kocha takiego, jakim jestem, z wszystkimi moimi wadami i słabościami. Nie podobają Mu się oczywiście moje złe uczynki, ale nigdy nie przestał kochać mnie jako człowieka. Jego miłość jest niezmienna i zawsze dostępna dla każdego. Nikomu jej nie odmawia, lecz ludzie często sami sobie jej odmawiają.
Jak wyglądało pańskie życie, zanim poznał pan miłość Boga?
Moje życie było puste i pozbawione sensu, dopóki nie poznałem Boga. Wypełniał je grzech i egocentryzm. Sprawy doczesne pochłaniały mnie bez reszty, w ogóle nie myślałem o Bogu, tylko o tym, jak sprawić sobie przyjemność. Jeśli już w moich myślach pojawiał się choćby cień Boga, ignorowałem go i skupiałem się wyłącznie na sobie. Lecz bez względu na to, jak bardzo starałem się szukać nowych wrażeń i przyjemności, stale czułem w sobie pustkę, której nic na tym świecie nie było w stanie wypełnić. Dopiero gdy w moim życiu pojawiła się Boża miłość, uczucie pustki zniknęło.
W jaki sposób Bóg przemówił do pana po raz pierwszy?
Najpierw przysłał do mnie anioła, a potem niektórych świętych, Najświętszą Panienkę, a w końcu sam przyszedł, by mi się pokazać i przemówić do mnie.
Bóg powiedział mi o ludzkich tęsknotach. Wyjaśnił, że pragnie, aby wszyscy przyszli do Niego i Go pokochali. Aby każdy człowiek, poprzez Jego Syna, a naszego Pana, Jezusa, po prostu przyszedł do Niego i szczerze wyznał: „Przepraszam, wybacz mi to, co zrobiłem”. Każdy znajdzie w Nim wybaczenie. Bóg czeka na każdego, gotów przyjąć go do siebie z miłością. On nikogo nie potępia – wszystko, co Bóg nam ofiaruje, to miłość w Nim samym, który jest miłością.
Pan przekonał mnie do porzucenia wszystkiego, co było w moim życiu złe, i rozpoczęcia życia w Jego miłości. Z mocą Jego łaski udało mi się Go poznać – ku mojemu zaskoczeniu przyjęcie Jezusa wypełniło mnie najgłębszą radością, szczęściem i miłością. Jest to miłość, radość i szczęście ponad wszystko, co może dać ten świat. Teraz, kiedy każdy dzień przeżywam z Jezusem, doświadczam ich wszystkich i moim wielkim pragnieniem jest, aby z Bożą łaską pomóc każdemu doznawać tego samego.
Co pan odpowiada na pytanie: „Kim jest Bóg i gdzie mogę Go spotkać”?
Przede wszystkim tłumaczę ludziom, że Bóg jest miłością i spotykamy Go w prawdziwej miłości. Jeśli ktoś naprawdę chce spotkać Boga osobiście, poznać Go blisko i w pełni poczuć Jego obecność, to powinien szukać Go w Eucharystii, która w istocie jest Ciałem, Krwią, Duszą i Boskością naszego Pana, Jezusa Chrystusa. Za każdym razem, gdy uczestniczę w Eucharystii i przyjmuję Jezusa, wypełnia mnie Jego boska miłość, Jego boska istota i boska radość – może się to stać udziałem każdego, kto będzie szukał Boga tam, gdzie On jest, czyli w Eucharystii.
Jak rozpoczęła się pańska wędrowna posługa?
Pan poprosił mnie, abym wyszedł do ludzi i głosił Jego miłość. Jak mogłem Mu odmówić, skoro Go kocham? Zrobiłbym dla Niego wszystko – wszystko oprócz grzechu, lecz On oczywiście nigdy by mnie o coś takiego nie poprosił. Zapytałem więc tylko: „Jak mam się do tego zabrać?”. Nie miałem pojęcia, jak to zrobić. Wtedy Bóg powiedział: „Idź i porozmawiaj ze swoim arcybiskupem”. Odparłem: „Arcybiskup nie zechce się ze mną spotkać. Kim ja dla niego jestem? On ma ważniejsze sprawy na głowie niż rozmowa ze mną!”. Lecz Pan zapewnił mnie: „Ja uczynię to możliwym”.
I rzeczywiście, udało mi się zorganizować spotkanie za pośrednictwem księdza, którego poznałem. Zaprosił mnie na kolację, którą urządzał z okazji pięćdziesięciolecia swojej posługi kapłańskiej. Był tam również arcybiskup. Pan powiedział: „Podejdź do niego i poproś o spotkanie”. Za bardzo się denerwowałem i nie odważyłem się tego zrobić. Bóg dał mi jednak kolejną szansę, kiedy krótko potem arcybiskup odwiedził grupę modlitewną, do której należałem, i poprowadził dla nas mszę. Pan powiedział mi: „Śmiało, porozmawiaj z nim”. Zapytałem: „Jak mam to zrobić? Przecież tyle osób będzie chciało z nim porozmawiać”. Bóg odparł: „Ja go do ciebie przyprowadzę”. I ku memu zdumieniu arcybiskup podszedł prosto do mnie i się przywitał. Wtedy poprosiłem go o spotkanie i dwa albo trzy dni później mogłem z nim porozmawiać. Wcześniej poszedłem do katedry, aby się pomodlić, i pytałem Boga, co mam zrobić. Na co On odparł: „Musisz jedynie otworzyć usta, a ja włożę w nie odpowiednie słowa”. Potem Pan dodał jeszcze: „Cokolwiek odpowie ci arcybiskup, musisz być mu całkowicie posłuszny. Jeśli ci powie, abyś milczał, żebyś nie wyruszał w świat, to tak właśnie musisz postąpić. Ufaj Mi, ale pamiętaj, aby zawsze być posłusznym Kościołowi”. Poszedłem więc ogromnie stremowany do arcybiskupa i zacząłem mu tłumaczyć, jak Bóg pojawił się w moim życiu.
Spędziłem u niego ponad godzinę i pod koniec spotkania arcybiskup udzielił mi swojego wsparcia i dał mi pozwolenie na pełnienie posługi. Powołał kierownika duchowego, aby ją nadzorował – arcybiskup od czternastu lat prowadzi mnie i sprawdza wszystko, co robię, aby mieć pewność, że moje działania nie stoją w sprzeczności z nauczaniem Kościoła, że nie ma w nich herezji ani niczego sprzecznego z Bożą miłością. I przez cały ten czas, z łaski Bożej, wszystko cudownie się udaje.
Czy tak bardzo ufając kierownikowi duchowemu, nie stawia pan Boga na drugim miejscu?
Uważam, że każdy powinien mieć kierownika duchowego i pozostawać w bliskich relacjach z duchownymi, ponieważ rolą księdza jest stać się częścią każdej rodziny. Kierownik duchowy bądź zaprzyjaźniony kapłan nie zajmują bynajmniej miejsca należnego Jezusowi. Przeciwnie – taka relacja oznacza, że potrafimy dostrzec Jezusa w kapłaństwie. Dzięki niej zaczynamy również rozumieć, że strona, w którą ksiądz nas prowadzi, i słowa, które do nas kieruje, pochodzą tak naprawdę od Ducha Świętego, przemawiającego za pośrednictwem kapłana. To cudowny dar kapłaństwa, wspaniały sakrament, w którym ksiądz staje się dla nas Jezusem i w którym moc łaski Ducha Świętego za sprawą kapłana spływa na nas wszystkich, dzięki czemu otrzymujemy błogosławieństwo i przybliżamy się do Boga. Jest zatem bardzo ważne, abyśmy byli posłuszni duchownemu, chyba że w jego nauczaniu zauważymy coś sprzecznego z wiarą bądź niemoralnego.
Czy nie wolałby pan czasem zostać w domu i odpocząć?
Cały czas chciałbym być w domu i odpoczywać. Mam piękną żonę, którą bardzo kocham, to nasza „rodzinna” święta i codziennie za nią tęsknię. Lecz gdyby wszystko było takie proste, to niewiele dałoby się osiągnąć… Proszę mi jednak wierzyć, że każdy dzień jest walką. Jezus mówił mi od samego początku: „To nie będzie łatwe, do samego końca, aż do swojej śmierci będziesz musiał ze sobą walczyć”. Powiedział także: „Spójrz na Moje życie, na walki, które Ja stoczyłem, zobacz, co musiałem wycierpieć, jaki krzyż musiałem dźwigać, znosić ból, rany, cierpienie, przelać krew, otworzyć serce na krzyżu, poświęcić życie. Skoro tak to wyglądało u Mnie, nie oczekuj, że tobie będzie łatwiej. Udzielę ci wszelkich łask i dam siłę i wszystko, czego będziesz potrzebował, jeśli tylko będziesz stale wypełniał Moją wolę”.
Kocham Jezusa tak mocno, że nie mogę Mu odmówić. Nie chcę Mu odmawiać. Bez względu na to, jak jest mi trudno i ile mnie to kosztuje, modlę się, abym mógł nadal Mu służyć i podobać się Mu aż do śmierci, a nawet dłużej. Chociaż to trudne dla każdego katolika, prawda? Jeśli staramy się żyć zgodnie z naszą wiarą, świat szykuje dla nas wiele krzyży.
W dzisiejszych czasach wielu ludzi oddala się od Boga.
To prawda. Współcześni ludzie wydają się oddaleni od Boga, ponieważ świat ich od Niego odciąga. Doczesność, pieniądze, przygody i wszystko, co wydaje się takie atrakcyjne, sprawiają, że łatwo dajemy się rozproszyć i uwieść. Najczęściej ten świat rządzi się prawami, które nie pochodzą od Boga. Nie zapewnia on też prawdziwego, trwałego szczęścia. Ludzie często wiedzą o tym, dlatego że są nieszczęśliwi. Czują się niepewni, niekochani, niepotrzebni i mają rozmaite problemy.
Często źródłem tych problemów jest to, że ludzie oddalili się od Boga, ulegając Złemu, wykorzystującemu doczesność, aby ich uwodzić. A gdy zwracamy się ku doczesności i sobie samym, to zapraszamy do swego życia zło, nawet jeśli nie mamy świadomości tego.
Gdy dopuszczamy do siebie grzech, to przynosi on wyłącznie ból, cierpienie i nieszczęście. Czasem zaczyna się od drobiazgów, które potem narastają i wywołują wielkie spustoszenie. Widać to w słabnących relacjach międzyludzkich. W rozbitych rodzinach, rozwodach, ludziach zatracających się w narkotykach, alkoholu i rozwiązłości. Wszystko to bierze się stąd, że Zły uwodzi ludzi za pośrednictwem świata. Lecz jest jeszcze Bóg, który stale wyciąga do nas rękę, ofiarując nam dobroć i szczęście, a także miłość, która pozwala prowadzić pełne życie. Jest to miłość, która ożywia w nas wszystko, czego potrzebujemy, lecz większość ludzi nierozważnie jej nie wierzy, ignoruje ją albo jest zbyt zaślepiona, by tę miłość zobaczyć. Sam tak dawniej postępowałem.
Mam nadzieję, że z Bożą łaską otworzą oczy i dostrzegą pustkę tego świata i wielkość, pełnię Bożej miłości oraz wszystko, co nam ofiaruje: wieczne szczęście, wieczne życie z Nim. Ta wieczna radość może się zacząć w chwili, w której postanowimy w pełni przyjąć Jezusa. Bóg daje nam tę radość w każdej chwili naszego ziemskiego życia – jest to prawdziwa radość, która pozostanie z nami na zawsze. Niestety, obecnie wiele osób odmawia jej sobie, wpuszczając do swego życia nieszczęścia doczesności.
W jaki sposób mogą otworzyć się ich oczy?
Wiele osób, podobnie jak kiedyś ja, nawet nie myśli o Bogu. Nie pomagało nawet to, że gdzieś w głębi duszy wiedziałem, że często postępuję źle, i wstydziłem się niektórych swoich decyzji. Ludzie często myślą wyłącznie o sobie i rzadko lub wcale nie myślą o Bogu. Kiedy popatrzyłem na moje życie z perspektywy czasu, zastanowiło mnie, dlaczego doświadczyłem nieba, skoro w żaden sposób tych doświadczeń nie szukałem. Później Pan wyjaśnił mi, że to, co mnie spotkało, było wynikiem modlitw innych ludzi, poświęcających się w miłości Bogu i innym. Ludzi, którzy niosą swoje krzyże dla Chrystusa, naszego Pana i swoich bliźnich, starając się najlepiej, jak potrafią, żyć zgodnie z wiarą, często zmagając się ze swoimi słabościami i zastanawiając się, czy ich trud czemukolwiek służy. Nie wiedzą, że za ich sprawą i przez ich starania, aby żyć zgodnie z wiarą, Bóg obdarza łaską cały świat. Ta łaska dotknęła mnie i zmieniła, dotyka i dotknie także wielu innych ludzi.
Spotkałem mnóstwo osób, które mówiły, że w ogóle nie myślały o Bogu, kiedy nagle, któregoś dnia otworzyły się na Niego – same nie wiedzą, jak do tego doszło. To się stało dzięki tym wszystkim cudownym ludziom, którzy żyją zgodnie ze swoją wiarą i łaską Bożą, która przy ich udziale rozlewa się na świat. Dlatego nie powinniśmy popadać w zwątpienie, jeśli żyjemy zgodnie z wiarą, a wydaje się nam, że to nic nie zmienia. Powinniśmy wierzyć i rozumieć, że dzięki naszej wierze wiele osób zostaje dotkniętych i odmienionych.
Jak zatem można otworzyć ludziom oczy na Boga? Mogą tego dokonać ludzie wiary, którzy się modlą, przyjmują sakramenty, są posłuszni Kościołowi i wychodzą w świat, pokazując miłość Chrystusa każdej napotkanej osobie, bez lęku przed reakcją innych. Wiedzą, że jeśli wyciągają ku nim ręce w naszym Panu, Jezusie Chrystusie, to On sam wychodzi ku ludziom i ich dotyka. Ci ludzie być może tu, na ziemi nie rozumieją bądź nie wiedzą, jak dokonała się w nich ta przemiana, lecz zrozumieją to w niebie i podziękują tym, którzy swoją wiarą i ofiarami przybliżyli ich do Boga.
Zatem ludzie pomagają sobie nawzajem w zbawieniu. To oznacza, że darów, które pan otrzymał, nie powinien pan wykorzystywać we własnym życiu, lecz tylko do zbawiania innych?
Łaska, którą obdarował mnie Pan, nie jest właściwie łaską mi ofiarowaną, lecz bardziej łaską, która przeze mnie przepływa. Żadne łaski czy dary nie należą do mnie, lecz są darami dla wszystkich ludzi pochodzącymi od samego Boga. Dzieląc się nimi, otrzymuję od Niego cudowny dar wzrastania w poznaniu Jego miłości i nie tylko. Dzięki dzieleniu się darami i łaskami w cudowny sposób mocno doświadczam Jego miłości.
Ta łaska jest dostępna dla wszystkich, którzy zechcą się dzielić łaskami i darami dawanymi im przez Boga. Niestety, w dzisiejszym świecie wiele osób sądzi, że otrzymywane dary i łaski – duchowe, fizyczne czy mentalne – są przeznaczone dla nich: aby z nich korzystali i mieli łatwiejsze życie, więcej pieniędzy albo cieszyli się większym poważaniem. To niemądre, ponieważ ludzie pozwalają w ten sposób, aby Zły umacniał w nich dumę, a ta z kolei nie pozwala im dzielić się tym, co zsyła Bóg. Jeśli nie dzielą się tak, jak powinni, dary i łaski nigdy nie będą narastać i świat na tym cierpi.
Jest tylu utalentowanych ludzi – mówiąc to, mam na myśli nas wszystkich, bo każdy z nas jest w jakiś sposób uzdolniony – i my wszyscy jesteśmy darami od Boga i zostaliśmy przez Niego obdarowani. Niestety, dzisiaj wiele osób w to nie wierzy bądź tego nie akceptuje. Nie pozwalają więc, aby dary i łaski osiągnęły w nich pełnię przynoszącą korzyść wszystkim wokół. Jakże Szatan musi się śmiać z naszej niemądrej dumy! I jak wielu z nas będzie się wstydziło, kiedy przyjdzie dzień sądny i nasz Pan i Zbawca zapyta, dlaczego nie wykorzystaliśmy naszych darów i łask dla dobra innych.
Czy zdarza się, że ludzie widzą w panu tylko kogoś, kto może im pomóc dostąpić cudu?
Nie obchodzi mnie, po co ludzie do mnie przychodzą. Ważne, że przychodzą, ponieważ wówczas Bóg wlewa w nich Ducha Świętego w najlepszy dla nich sposób. Kiedy nasz Pan stąpał po ziemi, ludzie często przychodzili do niego ze względu na moc czynienia cudów. Niektórzy nie przychodzili w ogóle po Jego słowa, lecz po uzdrowienie. Jeśli więc On nie widział w tym problemu, to ja również nie widzę.
Jaki jest pański wyjątkowy charyzmat?
Bóg wyjaśnił mi, że poprzez chrzest każdy katolik otrzymuje charyzmat. Im częściej zwracamy się ku Bogu i pozwalamy Jego miłości przenikać do naszego życia, tym bardziej otwieramy się na swoje charyzmaty. To przez sakramenty i modlitwę, a także posłuszeństwo Bogu możemy całkowicie otworzyć się na liczne charyzmaty. Ja otrzymałem ich wiele, ponieważ największym darem, jaki Bóg mi ofiaruje, jest Jego miłość, a ona jest w każdym z potrzebnych charyzmatów.
Jeśli więc to dar uzdrawiania jest potrzebny, aby ludzie wrócili do Boga, to On daje mi dar uzdrawiania. Jeśli dar ewangelizacji jest potrzebny, by nawracać ludzi, to ten właśnie dar dostaję. Bez względu na to, jaki dar jest potrzebny, On w odpowiednim czasie mi go zsyła. Cudowne jest to, że ofiaruje charyzmaty wszystkim katolikom. Aby je przyjąć, musimy tylko całkowicie się poddać Jego woli, zdać się zupełnie na Niego i żyć wyłącznie dla Niego. Wówczas Jezus Chrystus, nasz Pan, natchnie nas głęboko swoim boskim Duchem Świętym i da nam każdy charyzmat, jakiego będziemy potrzebować w danej chwili.
Czy mógłby pan opowiedzieć więcej o darze uzdrawiania?
Wiele osób zostało uzdrowionych, kiedy Bóg zesłał mi dar uzdrawiania. Takich osób jest tysiące. Uzdrowienia postrzegam jako dary Boże odbywające się za pośrednictwem sakramentu, ponieważ wszędzie, gdzie pełnimy posługę uzdrowienia, odprawiamy mszę świętą, a księża słuchają spowiedzi wiernych. Uzdrowienie następuje poprzez Eucharystię, najpotężniejszą z modlitw uzdrawiających, i poprzez pełną i szczerą spowiedź, która uzdrawia duszę. Wszystko to odbywa się za pośrednictwem potężnego sakramentu kapłaństwa, przez który Bóg obdarza świat swoją łaską. Moje prelekcje i modlitwy o uzdrowienie są jedynie dopełnieniem sakramentów.
Wierzę bezwzględnie w sakramentalną moc Boga. Kiedy się modlę za ludzi, nigdy nie proszę o nic oprócz tego, aby Bóg uzdrowił ich w sposób, który jest dla nich najlepszy. Czasem ludzie chcą, abym poprosił Boga, żeby wyleczył ich z raka, uzdrowił chorą nogę albo sprawił, że zniknie guz w mózgu. Odpowiadam im zawsze tak samo: „Będę się modlił za ciebie”. Jedyne, o co się modlę, to aby daną osobę spotkało to, co dla niej najlepsze, i pozostawiam resztę w rękach naszego Pana i Zbawiciela, ponieważ to On wie, co jest dla nas najlepsze, i to właśnie zrobi. Nigdy mnie nie zawiódł, choć ja niestety czasem zawodzę Jego.
Czy może nam pan opowiedzieć o niektórych uzdrowieniach, które wydały się panu zdumiewające?
Było ich tysiące i wszystkie mnie zaskakują, choć chciałbym opowiedzieć o kilku, które są dla mnie wyjątkowe. Byłem w Afryce Południowej, w Johannesburgu, w ośrodku opiekuńczym dla dzieci chorych na AIDS, gdzie pracują siostry ze Zgromadzenia Matki Teresy. Był tam mniej więcej półtoraroczny chłopczyk. Urodził się z AIDS i od chwili narodzin nie przestawał płakać, ponieważ nieustannie cierpiał. Nie mógł chodzić, bo jego kości były za słabe, a ból sprawiał, że maluch prawie nie spał. Serce mi się krajało na jego widok. Modliłem się przy nim zaledwie kilka sekund, kiedy moja wspaniała żona podniosła go. Trzymała go w ramionach, a jej łzy na niego kapały. Myślę, że Boża miłość zadziałała właśnie przez te łzy, a nie moje modły. W każdym razie od tamtego momentu chłopiec przestał płakać, a jego ból ustał. Kiedy wróciłem do tamtego ośrodka rok później, powiedziano mi, że chłopiec wyzdrowiał. Jego kości przestały się łamać i malec biegał całkiem zdrowy i uśmiechnięty, a ja poczułem ogromną pokorę. Jakże wielka jest miłość Boga do małych dzieci.
Jest jeszcze jedna historia, którą chciałbym opowiedzieć. Działo się to w Kenii. Pewien mniej więcej dziewięcioletni chłopiec pochodzący z bardzo biednej rodziny był od urodzenia głuchy. Jego ojciec zmarł zaledwie dwa tygodnie przed moją wizytą i chłopiec był bardzo przygnębiony. Modliłem się z nim przez chwilę, kiedy nagle zaczął słyszeć. Radość jego i sióstr z ośrodka była ogromna. Później, kiedy z nimi rozmawiałem, powiedziały mi, że to dziecko nigdy jeszcze nie zaznało w swoim życiu szczęścia i ten Boży akt uzdrowienia był pierwszym radosnym wydarzeniem w jego życiu, a ja podziękowałem za niego Bogu.
Na mojej stronie (www.alanames.org) jest zamieszczony film pokazujący dwa materiały telewizyjne ze Stanów Zjednoczonych. Jeden przedstawia kobietę, Lindę O’Rear, która przez wiele lat poruszała się na wózku. Miała również problem z układem odpornościowym i lekarze nie byli w stanie jej pomóc. Przyszła na jedną z moich prelekcji, pomodliłem się z nią kilka sekund, a Bóg natychmiast ją uzdrowił i teraz nie potrzebuje ona już ani wózka, ani stabilizatorów na nogi, a jej system odpornościowy działa prawidłowo. Było to tak spektakularne, że jedna ze stacji telewizyjnych nakręciła o tej kobiecie reportaż.
Jakieś trzy lata temu znów byłem w tym samym mieście – San Antonio w Teksasie. Pewien żyjący tam chłopiec miał jedną nogę krótszą od drugiej. Różnica wynosiła jakieś dziesięć centymetrów. Spędziłem z nim na modlitwie zaledwie jedną, może dwie sekundy, kiedy jego krótsza noga urosła do długości tej drugiej. Taka właśnie jest moc Bożej miłości. I to uzdrowienie również było na tyle niezwykłe, że telewizja nakręciła o nim materiał.
Miłość Boga ma moc tak wielką, że Bóg jest w stanie wyleczyć każdego i chce to zrobić. Jedyne, o co prosi, to aby ludzie przyszli do Niego i otworzyli swoje serca na Jego miłość i łaskę, aby starali się najlepiej, jak potrafią, żyć zgodnie z Jego wolą, a wtedy On uzdrowi ich w najlepszy dla nich sposób.
Jak zatem możemy otworzyć swoje serca na Boga?
Ludzie rzeczywiście często o to pytają. Pierwsze, co należy zrobić, to zwrócić się do Boga, do Ducha Świętego i przyznać: „Panie, nie zdołam dokonać tego samodzielnie. Proszę, pomóż mi całkowicie otworzyć przed Tobą serce”. Nie należy oczekiwać, że stanie się to natychmiast. Trzeba trwać w tej modlitwie, gdyż ta wytrwałość sama w sobie jest potężną modlitwą. Stale się o to módlmy i prośmy Ducha Świętego, aby nam w tym dopomógł, a wówczas nasze serce powoli, lecz konsekwentnie będzie się coraz bardziej otwierało na Boga i któregoś dnia poczujemy wyjątkowy dotyk Bożej miłości w sercu i przekonamy się, że opłacało się wytrwać.
Kim jest dla pana Maryja?
Ona jest moją matką! Mówi do mnie dokładnie tak jak matka, zawsze z miłością, zawsze życzliwie i zawsze naprowadza mnie na lepszą drogę, na drogę świętości; prowadzi mnie ku Bogu. Pomaga mi nawet w kwestiach zdrowotnych. Kiedyś, gdy miałem lekką nadwagę, powiedziała: „Mniej jedz i więcej się ruszaj”, tak jak zrobiłaby to matka.
Czym jest dla pana Kościół katolicki?
Kościół katolicki jest dla mnie, podobnie jak, mam nadzieję, dla każdego z jego członków, Mistycznym Ciałem Chrystusa, do którego Pan przywołał nas, abyśmy stali się z Nim jednym. Miejscem, w którym w tej jedności z Bogiem możemy wieść bogate, szczęśliwe i pełne życie. Wiara katolicka jest tą, którą dał nam Jezus i którą daje nam nieustannie, ofiarowując nam samego siebie. Jeśli więc przyjdziemy do Kościoła i w nim oddamy siebie Chrystusowi, znajdziemy w życiu tę pełnię, o której On opowiadał. Dla mnie więc wiara katolicka i katolicki Kościół są wszystkim, ponieważ stanowią Ciało Chrystusa.
Czy zawsze był pan katolikiem? Proszę nam również powiedzieć, jaki był bądź jest pański zawód?
Zostałem ochrzczony w Kościele katolickim, lecz nigdy nie żyłem w wierze. Moja matka jest bardzo religijną katoliczką z Irlandii, ale nigdy nie słuchałem tego, co mi mówiła. Byłem niewierzący. Jeśli już zaglądałem do kościoła, to tylko po to, by kraść. W nabożeństwie uczestniczyłem raz w roku, w Wielkanoc. Spowiadałem się wtedy i przyjmowałem Ciało Chrystusa, traktując to jako obowiązkowy, coroczny rytuał pozwalający mi pozostać katolikiem. Sądziłem bowiem, że wszyscy katolicy pójdą do nieba, i było to dla mnie rodzajem zabezpieczenia na wypadek, gdyby jednak się okazało, że niebo istnieje. Wszystko to jednak były puste gesty.
Co do mojej pracy – byłem kierownikiem sprzedaży w firmie farmaceutycznej i była to bardzo dobrze płatna posada. Lecz kiedy tylko Bóg pojawił się w moim życiu i zapytał, czy nie chciałbym pracować dla Niego, wiedziałem, że nie mogę zostać w mojej starej pracy. Jakieś półtora roku albo dwa lata po tym, jak Bóg zaczął ze mną rozmawiać, wspólnie z żoną postanowiliśmy całkowicie poświęcić się Bogu. Dlatego obecnie zajmuję się wyłącznie pracą dla Boga w Kościele katolickim – ewangelizuję i modlę się razem z ludźmi, a do tego piszę książki.
Wielu młodych ludzi jest w podobnej sytuacji – zostali ochrzczeni, lecz nie wiedzą, jak żyć zgodnie z zasadami wiary. Jak mogą to zmienić?
Powinni codziennie zastanawiać się nad tym, jak żyją, i zrozumieć – podobnie jak ja to zrozumiałem, kiedy żyłem doczesnością – że nigdy nie są prawdziwie szczęśliwi. Ja sam nigdy nie czułem się prawdziwie spełniony, prawdziwie kochany, miałem w sobie mnóstwo wątpliwości, gniewu, a czasem goryczy. Życie było pasmem nieszczęść. A przecież nie powinno takie być!
Jeśli ktoś żyje doczesnością i szuka wrażeń w tym, co proponuje świat, przeważnie pogrąża się w takich właśnie złych uczuciach, a życie będzie mu się wydawało żałosne. Lecz jeśli zwrócimy się ku Jezusowi, to On tchnie w nasze życie nowe wrażenia, wyniesie nas ponad doczesność. Da nam to, czego nigdy nie zapewnią nam narkotyki, alkohol czy niezobowiązujący seks.
Wszystkie te rzeczy dostarczają jedynie krótkotrwałych wrażeń, a wywołana przez nie ekscytacja szybko mija. Jezus daje nam wrażenia, które trwają wiecznie i stale się umacniają. Za każdym razem, kiedy Go przyjmujemy, mamy w sobie pokój, czujemy się kochani. Mając Go w sercu, nigdy nie czujemy się niechciani ani zalęknieni. Życie staje się radosne, szczęśliwe – takie, jakie powinno być. Każdy może dokonać wyboru i wybór ten Bóg daje nam od samego początku. On mówi: „Żyj wedle Mojej woli i bądź szczęśliwy. Jeśli nie chcesz żyć wedle Mojej woli, to trudno, będziesz nieszczęśliwy”. Namawiam wszystkich, aby spróbowali żyć według woli Bożej.
Wiem, że to będzie trudne, ale ważne jest, by próbować i nieustannie prosić Boga o pomoc. Jeśli będziemy się starali, to nawet gdy się potkniemy i upadniemy, nawet pomimo naszych słabości, Bóg wleje w nas swoją łaskę, a my odnajdziemy radość i szczęście. Namawiam zatem, aby nie podejmować nierozważnych decyzji, jak te, które sam podejmowałem w przeszłości. Decyzji, które czynią życie złym, pełnym bólu, żalu i cierpienia, bo tak właśnie wygląda zło w życiu człowieka. Wybierzmy dobro, wybierzmy Boga, wybierzmy Jezusa Chrystusa. Dokonajmy słusznego wyboru i cieszmy się dobrym i szczęśliwym życiem.
Poniższe fragmenty pochodzą z prelekcji Alana Amesa wygłoszonych i nagranych w Niemczech, Austrii, Szwajcarii, Włoszech, Hiszpanii, Stanach Zjednoczonych i wielu innych krajach.
Pochodzę z bardzo biednej rodziny i wychowałem się w Londynie. Mój ojciec był skłonnym do przemocy alkoholikiem i hazardzistą. Pieniądze, których nie przepił, przegrywał. W domu często brakowało nawet na jedzenie. To sprawiło, że byłem zły na cały świat i za sprawą mojego gniewu do mego życia wkroczyło zło i uczyniło mnie ślepym na miłość Boga. Gdy patrzyłem na inne rodziny, myślałem: „Jaki Bóg mógłby pozwolić, aby jedni mieli tak wiele, a drudzy nic. Gdyby Bóg istniał, nie dopuściłby do tego”. Bardzo wcześnie stwierdziłem więc, że Boga nie ma.
Myślałem, że tylko ja sam jestem w stanie się o siebie zatroszczyć. W tym miejscu chciałbym powiedzieć, że mój ojciec doświadczył prawdziwego nawrócenia, zanim umarł kilka lat temu. Ja w każdym razie zacząłem żyć w grzechu. Zazdrościłem niemal każdemu i stwierdziłem, że będę się starał wyciągać z życia jak najwięcej, bez względu na koszty. Kradłem więc, oszukiwałem i nie powstrzymywałem się przed niczym, by dostać od świata to, czego chciałem. Byłem w tym naprawdę dobry. Podobnie jak mój ojciec zostałem alkoholikiem. Gdy byłem starszy, należałem do gangu motocyklowego. Byłem bardzo agresywny i uzależniony od wielu rzeczy. O Bogu myślałem tylko wtedy, gdy miałem kłopoty i prosiłem w duchu: „Pomóż mi, Boże!”. Wyjechałem do Australii, a gdy odkryłem, że Australijczycy dużo piją, doskonale się tam odnalazłem.
Im więcej piłem, tym agresywniejszy się stawałem; coraz bardziej pogrążałem się w grzechu. Stawiałem się właściwie każdemu spotkanemu na swojej drodze. To był bardzo trudny czas dla mojej rodziny, ponieważ zdarzało mi się wyjść z domu i pić przez dziesięć albo dwanaście godzin, a po powrocie mówić żonie i dzieciom różne przykre rzeczy, po czym znów wychodziłem i piłem dalej. Naprawdę nie mieli ze mną łatwo. Wydaje mi się, że tylko dzięki Bożej łasce ze mną wytrzymali. Życie płynęło, a ja staczałem się coraz bardziej.
Sny
W pewnym momencie zacząłem mieć sny o nieszczęściach i umierających ludziach i to wszystko działo się naprawdę – ci ludzie umierali dokładnie tak, jak widziałem to w moich snach. Nie mogłem w to uwierzyć. To byli najróżniejsi ludzie. Coraz bardziej mnie to przerażało. Tyle złych snów i wszystkie się spełniały. Zaczęło mnie to niepokoić. Bałem się zasnąć nocą, bo sny przytrafiały mi się często i w ciągu paru dni katastrofa z mojego snu wydarzała się naprawdę albo ktoś umierał. W tamtym czasie miałem poważne problemy ze snem. Potem zacząłem coraz więcej pić. Już wcześniej piłem sporo, ale wtedy zacząłem pić jeszcze więcej, żeby choć od czasu do czasu móc zasnąć, lecz alkohol nie zapobiegał koszmarom.
W jednym z nich siedziałem w samolocie, który uderzył w blok mieszkalny, i widziałem, jak wokół mnie umierają ludzie – dzieci i dorośli. Dwa dni później w wiadomościach podano, że samolot uderzył w blok mieszkalny w Belgii. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak w moim śnie. To było naprawdę przerażające, również dla mojej żony, ponieważ potrafiłem obudzić się w nocy z krzykiem. Tak wyglądało nasze życie i było coraz gorzej. Sny stawały się bardziej realistyczne i pełne najróżniejszych potworności. W tamtym czasie nie myślałem o Bogu. Myślałem tylko: „Może same miną”. Lecz sny nadal się pojawiały.
Sytuacja stała się naprawdę zła, kiedy któregoś dnia ukazał się jakiś człowiek i zaczął mnie dusić, a ja nie mogłem go w żaden sposób powstrzymać. Kiedy starałem się go przytrzymać albo uderzyć, moje pięści przechodziły przez niego jak przez powietrze. Przestraszyłem się, że umieram. I wtedy jakiś głos kazał mi zmówić Ojcze nasz i w akcie desperacji to właśnie zrobiłem. Kiedy tylko zacząłem się modlić, duszenie ustało. Głos powiedział, że jest aniołem, którego Bóg przysłał do mnie, ponieważ mnie kocha i chce, abym i ja pokochał Jego, oraz że Bóg chce mi pomóc. Z początku próbowałem zignorować anioła, ponieważ nie wierzyłem w byty pozaziemskie, uważałem, że nie istnieją, podobnie jak wróżki. Poprosiłem więc anioła, żeby mi udowodnił, że jest prawdziwy.
Wtedy anioł zaczął mi opowiadać o wszystkim, co się wydarzy w moim życiu. Ku memu zaskoczeniu wszystko to rzeczywiście się wydarzyło. Lecz cóż, nawet kiedy anioł mówił mi, że mnie kocha, i zapewniał, że Bóg także mnie kocha, i namawiał, abym zmienił swoje życie, zwrócił się ku Bogu, a wtedy w moim życiu przestaną się dziać te wszystkie złe rzeczy – nawet wtedy nie potrafiłem posłuchać tego nawoływania. Dalej piłem, wdawałem się w bójki i byłem tak samo zły jak wcześniej. I nadal śniły mi się koszmary.
Pewnego razu gdy byłem w podróży służbowej, zatrzymałem się w mieście Adelaide położonym jakieś dwa tysiące kilometrów od miasta, w którym wtedy mieszkałem. Było około dziewiątej wieczorem, siedziałem w moim pokoju hotelowym, gdy ponownie usłyszałem głos anioła: „Będę musiał cię opuścić, ponieważ w ogóle się nie zmieniłeś. Jesteś dokładnie taki sam jak wtedy, kiedy przyszedłem do ciebie po raz pierwszy”. Te słowa były najszczerszą prawdą. Anioł zniknął równie nagle, jak się pojawił. Ogromnie mnie to zasmuciło, ponieważ pośród tego całego zła, chaosu, którym było moje życie w owym czasie, koił mnie jego łagodny głos opowiadający mi o miłości, a wtedy ten głos zamilkł.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Originally published under the title In the Spirit of Love
Copyright © 2009 by Carver Alan Ames
Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Esprit 2016
All rights reserved
Książka ta, podobnie jak inne publikacje C. Alana Amesa, zawiera treści pochodzące z objawień prywatnych. Kościół katolicki nie potwierdza zwykle takich objawień pełnią swego autorytetu i nie udziela opisującym je książkom swojego imprimatur.
Należy jednak podkreślić, że działalność ewangelizacyjna i pisarska Alana Amesa – której sednem jest „szerzenie wiary katolickiej i jej przekazu życia i nadziei” – odbywa się za wiedzą i aprobatą jego biskupa, którego list rekomendacyjny zamieszczamy na końcu książki.
Na okładce: © Kevin Carden, Bryan Switalski / Lightstock
Fotografie umieszczone w książce pochodzą z archiwum autora.
Rozmowy i wywiady zawarte w tej książce przeprowadziła: Beatrix Zureich
Redakcja: Paulina Bieniek, Monika Nowecka, Justyna Suchecka
ISBN 978-83-65349-98-9
Wydanie I, Kraków 2016
Wydawnictwo Esprit
ul. Przewóz 34/100, 30-716 Kraków
tel./fax 12 267 05 69, 12 264 37 09, 12 264 37 19
e-mail: [email protected], [email protected]
Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl
Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com