Cięcia. Mówiona historia transformacji - Aleksandra Leyk - ebook

Cięcia. Mówiona historia transformacji ebook

Aleksandra Leyk

3,6

Opis

Cięcia to zbiór wspomnień pracowników i pracownic przedsiębiorstw, które zostały sprywatyzowane w latach 90. XX wieku i stały się własnością międzynarodowych korporacji. Tworzą one wielowątkową opowieść o socjalistycznej i kapitalistycznej modernizacji, o prywatyzacji i restrukturyzacji, a także o kształtowaniu się świadomości na temat tych procesów i zmieniającej się w czasie ich ocenie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 721

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (9 ocen)
0
6
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Oto zapis pamięci, a nie twardych faktów i dokładnych statystyk. Wspominając czasy sprzed trzydziestu, czterdziestu lat, doświadcza się czasem bólu, czasem radości; nierzadko obojga naraz. Potok wspomnień, wpierw wolny, przyspiesza: pełen drobnych ran i triumfów, zaszczytów i upokorzeń, i uśmiechu też.

Studs Terkel, Hard Times (1970)

Jeremiemu i Marysi

Wprowadzenie

„A potem zaczęły się cięcia. Zaczęła się nerwówka. Każda się bała o siebie” – mówi pracownica produkcji w Wedlu. „Używałem metafory, że płyniemy jak ciężki okręt w pobliżu skał i przy tym zanurzeniu, z tym balastem, nie damy rady, zahaczymy i wszyscy się rozbijemy” – wspomina jeden z menedżerów odpowiedzialnych za restrukturyzację Celulozy w Świeciu. Mistrz z tego samego przedsiębiorstwa, który musiał zwolnić większość własnej załogi, podkreśla: „Spokojnie przyjęli informację, ale jak odchodzili, to mi nie podali ręki”.

Bohaterami i narratorami tej książki są pracownicy i pracownice socjalistycznych zakładów przemysłowych, które zostały przejęte przez międzynarodowe korporacje w latach 90. XX wieku. Nie zawsze stali się „przegranymi” transformacji. Wielu z nich dobrze się odnalazło w postsocjalistycznej rzeczywistości. Niektórzy ją sprawczo współtworzyli. Wszyscy jednak w swoich historiach, którymi zechcieli się z nami podzielić, odnosili się do redukcji i restrukturyzacji sprzed ponad 20 lat. Tym, co łączy ich opowieści, jest wątek „cięć”, które towarzyszyły transformacji. Cięcia kadrowe i przestrzenne, odcinanie się od dawnych wzorów działania, a także przecinanie więzi międzyludzkich to procesy, które dotykały, choć w odmienny sposób, każdego: robotnika, kierownika, prezesa, działacza związkowego; na produkcji, w laboratorium i biurze. To wokół doświadczenia „cięć” krążą złożone i zróżnicowane wzory pamiętania, przekonań, wartości i emocji składające się na potoczną pamięć o socjalizmie i transformacji, którą odsłania ta książka.

Nasi rozmówcy i rozmówczynie reprezentują – z kilkoma wyjątkami – polskie pokolenie baby boom: to kobiety i mężczyźni urodzeni po wojnie, rozpoczynający kariery w latach 60. i 70. Ich awans zawodowy wyznaczała gierkowska modernizacja w przemyśle, a zanim wkroczyli w lata transformacji, przeżyli czasy „Solidarności” i załamania polskiej gospodarki. Doświadczyli zarówno forsownej socjalistycznej industrializacji, jak i gwałtownej kapitalistycznej deindustrializacji, „zwielokrotnionej nowoczesności”, aby posłużyć się pojęciem socjologa Shmuela N. Eisenstadta[1]. Socjalizm, w którym się wychowali, został ukształtowany przez wzajemne oddziaływania ideologii, struktury społecznej państw bloku sowieckiego i globalnych presji gospodarczych. Z kolei budowany przy ich współudziale kapitalizm okazał się kolejną historyczną konfiguracją uwarunkowań globalnych i lokalnych, rezultatem idei i polityk charakterystycznych nie tyle dla jakiegoś uniwersalnego i ostatecznego wariantu stosunków społecznych, ile dla dominującego wówczas w świecie neoliberalizmu[2]. Ta książka pokazuje, jak każda z tych socjalistycznych i kapitalistycznych form nowoczesności była przez pracowników polskiego przemysłu oswajana, racjonalizowana, naturalizowana bądź kontestowana.

Opowiadając o zmianach w przedsiębiorstwach i swojej pracy, pokazują oni niejednoznaczności socjalizmu i kapitalizmu. Ich opowieści wymykają się także uproszczonej pamięci politycznej i kulturowej o transformacji, która żywi się stereotypami „wygranych” i „przegranych”, „zdrajców”, „złodziei” i „ofiar” czy wyrazistymi obrazami rozmów Okrągłego Stołu, palenia teczek Służby Bezpieczeństwa, handlu na polowych łóżkach, nowobogackich willi-gargameli, dzielnic biedy i pustostanów fabryk[3]. Przede wszystkim jednak pokazują, że doświadczenie transformacji nie zostało jeszcze w pełni przepracowane. Powrót do niego ważny jest nie tylko dla potrzeb historycznego opisu, ale również dlatego, że ciągle żyjemy w czasach „kultury i praktyki neoliberalizmu”[4]. Refleksje naszych rozmówców pozostają wciąż aktualne, bo odnoszą się do zasadniczych dla epoki neoliberalizmu konfliktów wartości: pomiędzy dążeniem do stabilności, poczucia bezpieczeństwa, zanurzenia się w więzi społeczne, dookreślenia społecznej tożsamości w miejscu pracy z jednej strony – a racjonalizacją, efektywnością, elastycznością, modernizacją i otwieraniem się nowych możliwości z drugiej.

Przygotowując tę książkę, odwołałyśmy się do klasycznej roli materiału autobiograficznego w socjologii i historii społecznej, którą jest dokumentacja subiektywnej, wielogłosowej i oddolnej perspektywy uczestniczek i uczestników zmiany społecznej i powiązanych z nią przemian pracy[5]. To oni prowadzą czytelników przez świat pracy PRL-u i transformacji, komentując konstruującą się i rekonstruującą na ich oczach nowoczesność. W podtytule książki nawiązałyśmy do słynnego studium amerykańskiego dziennikarza Studsa Terkela Ciężkie czasy. Historia mówiona wielkiego kryzysu, ze względu na zastosowany przez nas zapis historii mówionej będący „raczej rejestrem pamięci niż faktów i statystyk”[6]. Celowo starałyśmy się zachować język mówiony, zapisując fragmenty wspomnień, bo jest on zarówno wyrazem pamięci potocznej, jak i źródłem zanikającego dziedzictwa przemysłowego. Zastępowanie literacką formą słów, fraz i konstrukcji charakterystycznych dla języka danej branży, grupy zawodowej, socjalistycznej propagandy czy menedżerskich anglicyzmów nie pozwoliłoby, naszym zdaniem, oddać bogatego przekazu wspomnień związanych z epoką industrialną. Tym bardziej że twierdzimy, iż doświadczenie transformacji nie zostało jeszcze w pełni przepracowane, a istniejące polityczne formuły pamięci tylko je zubażają.

Zaprezentowane w ten sposób wywiady są bogate w etnograficzne szczegóły, mity i metafory, świadectwa interakcji i tożsamości społecznych. Można interpretować je na wiele sposobów: z perspektywy kulturoznawczej, antropologicznej, socjologicznej. Nie chciałyśmy narzucać czytelnikom żadnego z tych ujęć – zdecydowałyśmy się zamiast tego na zarysowanie w rozdziale „Doświadczenie i pamięć transformacji” kluczowych kontekstów historycznych, na których tle zebrane w tej książce opowieści oraz pojawiające się w nich wątki stają się bardziej zrozumiałe. Są to: kontekst globalnych przemian neoliberalnych, prowadzących do uelastycznienia pracy i wzrostu znaczenia międzynarodowych korporacji, oraz polityczno-społeczny kontekst reform gospodarczych socjalizmu i transformacji – tych ostatnich w zakresie, w jakim dotyczyły one wprowadzania do Polski zagranicznego kapitału i prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych. Książkę można by z pewnością wzbogacić o szereg innych informacji kontekstowych, jednakże to te właśnie najlepiej wyjaśniają uwarunkowania doświadczeń pracowników przemysłu, niezależnie od zajmowanej przez nich pozycji zawodowej i klasowej, jak i losów ich zakładów pracy. Co ważniejsze, pozwalają zrozumieć ograniczenia sprawczości nie tylko bohaterów tej książki, ale także polskich elit reformatorskich, stanowiąc kontrę dla teorii spiskowych oraz opowieści o winie i zdradzie dotyczących przemian po 1989 roku.

W ostatniej części wprowadzającego rozdziału stawiamy tezę o zasadniczym rozpadzie potocznej pamięci o transformacji na dwie narracje: modernizacyjną, wyrażającą wartości rynkowo rozumianej efektywności, unowocześniania i optymalizowania, oraz narrację „ekonomii moralnej”, mówiącą o kryzysie norm, wartości i sposobów funkcjonowania wspólnoty przemysłowej. Posługując się pojęciem ekonomii moralnej, nawiązujemy do tych socjologów, antropologów i historyków, którzy starali się za jego pomocą uchwycić reakcje społeczne na usuwanie przez system rynkowy instytucji podtrzymujących więzi społeczne, w szczególności w kontekście neoliberalnej deindustrializacji[7]. Taką instytucją było socjalistyczne przedsiębiorstwo, które przestało istnieć w wyniku cięć transformacyjnych.

***

W latach 2010–2018 wraz z zespołem projektu Od socjalistycznej fabryki do międzynarodowej korporacji. Archiwalna kolekcja narracyjnych wywiadów biograficznych stworzyłyśmy kolekcję 137 wywiadów z pracownikami 12 polskich przedsiębiorstw reprezentujących zróżnicowane branże, osadzonych w różnych lokalnych kontekstach gospodarczych i kulturowych, a także z odmienną historią, rozpoczynającą się w XIX wieku, międzywojniu lub w PRL-u. Historie tych zakładów łączy prywatyzacja z udziałem zagranicznych inwestorów strategicznych, w wyniku której w latach 1990–1997 weszły one w orbitę działań międzynarodowych korporacji. Do tej książki wybrałyśmy 27 opowieści: pracowników zakładów Wedla (po prywatyzacji firma należała kolejno do PepsiCo, Cadbury, Kraft, Lotte), Celulozy i Papieru w Świeciu (stały się własnością Frantschach, a następnie Mondi), Stomilu Olsztyn (część korporacji Michelin), FSO (Daewoo, AwtoZAZ) i jednego przedsiębiorstwa, które zostało zanonimizowane. Dłuższą notę metodologiczną na temat projektu zamieściłyśmy na końcu książki.

[1] Według Eisenstadta modernizacja to ciągłe rekonstytuowanie się różnorodnych wzorców kulturowych pod wpływem procesów globalnych i lokalnych uwarunkowań, niedające się wpisać w żaden jednolity model zmiany i nowoczesności. Zob. Shmuel N. Eisenstadt, Utopia i nowoczesność. Porównawcza analiza cywilizacji, przeł. Adam Ostolski, Oficyna Naukowa, Warszawa 2009.

[2] Por. Francis Fukuyama, Koniec historii, przeł. Tomasz Bieroń, Marek Wichrowski, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 1996. Omówienie głównych tez krytyków Fukuyamy zob. np. Matt McManus, Why History Restarted. The Strange Warning of Francis Fukuyama and the Emergence of Postmodern Conservatism, „Political Critique”, 5.07.2018, bit.ly/2neCogG (dostęp: kwiecień 2019).

[3] Czytelników zainteresowanych tematem walk o polityczną pamięć 1989 roku odsyłamy do przenikliwej książki Michaela Bernharda i Jana Kubika (red.), Twenty Years After Communism: The Politics of Memory and Commemoration, Oxford University Press, Oxford 2014. Autorzy pokazują w niej między innymi rolę „wojowników pamięci” (mnemonic warriors), którzy forsują swoją wizję przeszłości, dążąc do jej zinstytucjonalizowania, za cenę podważania reguł demokracji. W wymiarze kulturowym ukazuje się sporo prac na temat nostalgii za socjalizmem w literaturze czy filmach wschodnioeuropejskich (założycielską pracę napisała Svetlana Boym, The Future of Nostalgia, Basic Books, New York 2001). My skupiamy się na pamięci potocznej o socjalizmie i transformacji, złożonej ze wspomnień życia codziennego i przekazywanej w toku codziennej komunikacji. Choć samo zjawisko „pamięci potocznej” czy „wernakularnej” jest często odnotowywane przez różnych badaczy pamięci zbiorowej, to nie było ono do tej pory przedmiotem wystarczającego zainteresowania badawczego w kontekście transformacji. Przegląd definicji i ujęć problematyki pamięci w perspektywie kulturoznawczej i społecznej zob. Modi memorandi, red. Magdalena Saryusz-Wolska, Robert Traba, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2014.

[4] Michał Buchowski, Czyściec. Antropologia neoliberalnego postsocjalizmu, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, Poznań 2017, s. 20–25.

[5] W socjologii prekursorską pracą pokazującą zmianę społeczną i instytucje społeczne w doświadczeniu jednostkowym był Chłop polski w Europie i Ameryce Williama I. Thomasa i Floriana Znanieckiego (t. 1–5, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1976 [1918–1920]), a także skierowane do polskiej opinii publicznej w czasach wielkiego kryzysu Pamiętniki bezrobotnych (nr 1–57, przedm. Ludwika Krzywickiego, Instytut Gospodarstwa Społecznego, Warszawa 1933) oraz nawiązujące do nich po 1989 roku wielotomowe Pamiętniki bezrobotnych wydawane przez Instytut Gospodarstwa Społecznego przy Szkole Głównej Handlowej. Doświadczenia „zwykłych ludzi”, szczególnie klasy robotniczej, są także głównym tematem prac twórców europejskiej historii mówionej, w tym trzytomowej analizy uwikłania niemieckich robotników w nazizm: Lutz Niethammer, Alexander von Plato (red.), Lebensgeschichte und Sozialkultur im Ruhrgebiet 1930–1960, t. 1–3, Dietz, Bonn 1983–1985. Zob. też Luisa Passerini, Fascism in Popular Memory. The Cultural Experience of the Turin Working Class, przeł. Robert Lumley i Jude Bloomfield, Cambridge University Press, Cambridge 1987 [1984], czy ostatnio Alessandro Portelli, Biography of an Industrial Town: Terni, Italy, 1831–2014, Palgrave Macmillan, New York 2017.

[6] Studs Terkel, Hard Times: An Oral History of the Great Depression, Pantheon Books, New York 1970.

[7] Termin „ekonomia moralna”, obecny w filozofii społecznej od XVIII wieku, zrobił w latach 60. i 70. XX wieku karierę dzięki książkom brytyjskiego historyka społecznego i dziennikarza E.P. Thompsona oraz amerykańskiego antropologa Jamesa C. Scotta. W perspektywie przyjętej przez obu autorów klasy niższe buntują się w momencie, kiedy tradycyjne społeczeństwa, oparte na więziach patron–klient, ulegają rozpadowi pod wpływem sił rynkowych. Patroni wycofują się wówczas z wynikającej z prawa zwyczajowego opieki nad klasami niższymi i z utrzymywania ustalonych cen żywności, bo bardziej opłaca im się sprzedaż nadwyżek na wolnym rynku. Thompson polemizował z ówczesną historiografią brytyjską (przedstawiającą bunty głodnych mas jako przejaw zacofania klas niższych), dostrzegając w protestach z okresu wczesnej industrializacji sposób na artykulację podstawowych norm społecznych oraz przypomnienie elitom o obowiązującej umowie społecznej i wynikających z niej powinnościach. (Zob. E.P. Thompson, The Making of the English Working Class, Victor Gollancz, London 1963; James C. Scott, The Moral Economy of the Peasant: Rebellion and Subsistence in Southeast Asia, Yale University Press, New Haven 1979). Od tamtych czasów pojęcie ekonomii moralnej w naukach społecznych było wielokrotnie redefiniowane – obejmowało przy tym różnego rodzaju substancjalne podejścia do norm ekonomicznych, w przeciwieństwie do ich rozumienia modelowego, formalnego, racjonalnego i wspierającego siły rynkowe. (Zob. np. Tim Strangleman, Deindustrialization and the Historical Sociological Imagination: Making Sense of Work and Industrial Change, „Sociology” 2016, nr 51 (2), Mustafa G. Dogan, When Neoliberalism Confronts the Moral Economy of Workers: The Final Spring of Turkish Labor Unions, „European Journal of Turkish Studies” 2010, t. 11). Nabliższą nam definicję podaje Jeffrey Hass, badacz współczesnej Rosji, który rozumie ekonomię moralną jako „normatywną, substancjalną racjonalność, połączoną z logiką i praktykami tożsamości zbiorowej, wzajemnością i językiem wspólnoty, z procesem decyzyjnym ugruntowanym przede wszystkim we względach normatywnych, a nie instrumentalnej kalkulacji”. Zob. Jeffrey Hass, Rethinking the Post Soviet Experience: Markets, Moral Economies and Cultural Contradictions of Post Socialist Russia, Palgrave Macmillan, Basingstoke 2012, s. 45 (tłum. własne).

Doświadczenie i pamięć transformacji

Neoliberalny kapitalizm i elastyczna korporacja

Umowny początek neoliberalnych przemian kapitalizmu wyznacza kryzys lat 70. w gospodarce globalnej. Doprowadził on do złożonych zmian ekonomicznych, politycznych i społecznych, w socjologii określanych wielorako: przejściem od epoki przemysłowej do postindustrializmu[8], od fordyzmu do postfordyzmu[9], od kapitalizmu zorganizowanego do zdezorganizowanego[10] czy też jako pojawienie się reżimu elastycznej akumulacji[11] lub nowego kapitalizmu[12]. Choć autorów tych pojęć wiele dzieli, to w ich opisie przemian kapitalizmu drugiej połowy XX wieku odnaleźć można wiele wspólnych elementów.

Przede wszystkim kryzys lat 70. sprzyjał wyostrzeniu krytyki dotychczasowej polityki ekonomicznej keynesizmu i rehabilitacji zmarginalizowanej kilka dekad wcześniej doktryny ekonomicznego liberalizmu, która zasadzała się między innymi na przekonaniu, że dla wzrostu gospodarczego kluczowe jest nie tyle wzmacnianie siły nabywczej obywateli, ile tworzenie warunków pozwalających przedsiębiorcom na maksymalizację zysków. Ze względu na odniesienie do doktryny, która określiła ramy myślenia ekonomicznego XIX wieku, nową politykę ekonomiczną przyjęło się nazywać „neoliberalną”. W czasie jej realizacji wprowadzano sprzyjającą inwestorom i przedsiębiorcom politykę podatkową, liberalizowano prawo pracy, znoszono międzynarodowe bariery dla przepływów kapitału, pracy, dóbr i usług. Impetu tym procesom nadała rozpędzająca się rewolucja transportowo-technologiczna, a od lat 90. informacyjno-komunikacyjna.

Neoliberalna polityka manifestowała się także w prywatyzacji państwowych przedsiębiorstw, kupowanych często przez międzynarodowe korporacje, oraz w likwidacji mało rentownych zakładów i branż przemysłu. W różnym zakresie w poszczególnych krajach państwo zaczęło się stopniowo wycofywać ze świadczenia dóbr i usług publicznych, oddając pole instytucjom prywatnym lub społecznym. Logika rozliczalności zaczęła wkraczać do edukacji, ochrony zdrowia czy polityki zatrudnienia. Ubezpieczenia społeczne, chroniące przed utratą dochodu w sytuacji niezdolności do pracy lub jej braku, zaczęto reformować w kierunku systemu stawiającego szereg warunków ograniczających możliwości korzystania z niegdyś gwarantowanych uprawnień.

Zachodzące procesy przekształciły narodowe korporacje i będące ich emanacją duże zakłady przemysłowe. Swoboda przepływów kapitału, dóbr i ludzi oraz rozwój infrastruktury umożliwiły firmom zarówno przenoszenie się do miejsc z tańszą siłą roboczą oraz bardziej korzystnymi warunkami prawnymi i podatkowymi, jak również decentralizację i inwestowanie na całym globie. Odległości przestały przeszkadzać w komunikacji i zarządzaniu. Korporacje, inwestujące bezpośrednio za granicą, nawet jeśli zachowywały narodowe rysy (kulturę organizacyjną, markę, obywatelstwo swych kluczowych pracowników), stawały się coraz bardziej niezależne od polityki państw narodowych, dostosowując swój profil do bieżących możliwości i perspektyw zysków. Firmy, zorganizowane sieciowo i zdecentralizowane, zaczęły korzystać z outsourcingu i offshoringu[13], kontraktując pracę i usługi według bieżących potrzeb. Uwolnione od ograniczeń związanych z osadzeniem w konkretnej przestrzeni, przestały być związane długoterminowym interesem z konkretnym państwem i lokalnym rynkiem pracy.

Transformacji ulegały nie tylko relacje korporacji z innymi aktorami polityczno-ekonomicznymi, ale także zakres ich działalności i organizacja. Zmieniało się znaczenie produkcji: czynnikiem sukcesu w nowej gospodarce przestała być liczba rąk do pracy, a zaczął nim być dostęp do technologii, innowacji, rynków zbytu i strategii marketingowych. Zmniejszyła się liczebność pracowników związanych z produkcją, a więc liczebność podstawowej dla powojennej organizacji społeczeństwa i państwa klasy robotniczej. Spadek udziału zatrudnienia w produkcji na rzecz sektora usług stanowił główny przejaw procesu deindustrializacji, który towarzyszył nowemu kapitalizmowi. Przyczyny tego procesu nie były jednorodne. Był on rezultatem zarówno postępującej automatyzacji i wzrostu wydajności, przenoszenia wymagających pracy fizycznej procesów produkcyjnych do krajów dysponujących tańszą i słabiej zorganizowaną siłą roboczą, jak również wyłączania z puli pracowników przedsiębiorstwa osób wykonujących czynności usługowe i pomocnicze (jak ochrona, sprzątanie, transport, usługi opiekuńcze, a z czasem również obsługa księgowa czy informatyczna) poprzez outsourcing. Zaczął się także wyczerpywać model produkcji jednorodnych dóbr na masową skalę, między innymi ze względu na nasycanie się dostępnych rynków, jak i na zmiany wzorców konsumpcji. Coraz korzystniejsze stawało się produkowanie pod konkretne grupy odbiorców, bieżące reagowanie na zmieniające się potrzeby, a także kreowanie tychże potrzeb i grup konsumenckich. Wymagało to wdrożenia mechanizmów pozwalających na częste przestawianie trybów produkcji, a także wzmocniło znaczenie działów sprzedaży i marketingu.

Zmieniająca się logika produkcji oraz rosnąca konkurencja firm stosujących bardziej efektywne metody zarządzania (jak firmy azjatyckie)[14] czy też działających w korzystniejszych okolicznościach (np. tańsza siła robocza, odmienne prawodawstwo, ulgi podatkowe) skłaniały „stare” korporacje do zmiany modelu funkcjonowania. Odpowiedzią stało się uelastycznienie. Fordowskie przedsiębiorstwo magazynowało duże ilości surowców i półproduktów oraz wyprodukowanych z nich dóbr. Elastyczne przedsiębiorstwo zaczęło stosować filozofię just in time, zamawiając tylko tyle, ile jest potrzebne do bieżącej produkcji czy realizacji zamówienia. Oszczędzało tym samym na przestrzeni, uniezależniając się od niej i nie narażając się na ryzyko marnowania surowców czy dóbr. Z czasem, jak ujął to Jeremy Rifkin, filozofia just in time zaczęła się odnosić nie tylko do surowców i dóbr, ale do samych pracowników[15], których angażuje się jedynie wtedy, kiedy pojawia się zapotrzebowanie na konkretną pracę i kompetencje. Elastyczna produkcja wymaga od nich wielozadaniowości, elastyczności czasowej (dyspozycyjność, zmienny czas pracy oraz jej wymiar), przestrzennej (przenoszenie między działami czy filiami firmy) oraz gotowości na zmiany innych warunków pracy czy płacy. Uelastycznienie to także spłaszczanie wielopoziomowej, hierarchicznej struktury zarządzania i komunikowania, która spowalniała działanie fordowsko zorganizowanego przedsiębiorstwa. W rezultacie zmieniły się wzorce awansu – z wertykalnego, po drabinie z wieloma szczeblami, ku horyzontalnym przesunięciom między podobnymi stanowiskami.

Przekształcenia firm i korporacji dla wielu oznaczały okresowe lub stałe bezrobocie, a przynajmniej konieczność przekwalifikowania, zmianę miejsca pracy lub zamieszkania oraz mniej stabilne warunki pracy i mniej przewidywalną przyszłość. Osłabieniu uległy również związki zawodowe chroniące prawa pracownicze. Na początku w wyniku otwartej walki, która stała się z czasem swojego rodzaju toposem pamięci o późnym kapitalizmie, jak wojna Margaret Thatcher z górnikami w Wielkiej Brytanii podczas trwającego rok strajku (1984/1985)[16]. W kolejnych latach jednak kondycja związków pogarszała się ze względu na specyfikę wyłaniającego się systemu globalnego – tracił na znaczeniu dialog międzynarodowej korporacji z państwem, zmniejszały się załogi zakładów pracy. Także sami pracownicy stawali się bardziej mobilni, a ich doświadczenia tymczasowości pracy wzmacniały niechęć do angażowania się w działalność związkową – mieli poczucie, że są gdzieś tylko na chwilę.

Powyższy opis zasadza się oczywiście na pewnych modelowych ujęciach, właściwiej bowiem byłoby mówić o typach czy wariantach powojennego kapitalizmu i powiązanego z nim państwa opiekuńczego[17], a następnie jego neoliberalnych odmianach[18]. Pozwala on jednak uchwycić zasadnicze przemiany środowiska pracy i życia pracownika przemysłowego, w wyniku których podstawowe miejsce pracy powojennego państwa opiekuńczego – wielkie fordowskie przedsiębiorstwo produkcyjne – stało się marginalną formułą organizacji pracy. Zanikał również specyficzny typ pracownika – robotnika przy taśmie produkcyjnej lub pracownika biurowo-usługowego, zatrudnionych w ośmiogodzinnym rytmie, w zhierarchizowanej strukturze wymagającej dyscypliny i rutyny, oferującej w zamian stabilność i proste ścieżki awansu. Zmieniało się także otoczenie społeczne – liczna i stabilna załoga, w której można znaleźć oparcie, a poza bramami zakładu – lokalna wspólnota zorganizowana wokół fabryki. Jednocześnie, w wyniku szerszej polityki neoliberalnej, ograniczeniom ulegać zaczęły usługi publiczne i wsparcie społeczne państwa. Procesy te przyniosły upadek całych społeczności przemysłowych w miastach takich jak Belfast, Bochum, Detroit, a w przypadku państw postsocjalistycznych – Hoyerswerda, Pikaliowo, Łódź czy Wałbrzych.

Do dzisiaj nie ma pewności, co w zamian za bezpieczeństwo i stabilność pracy oferują międzynarodowe korporacje. Czy w długiej perspektywie przyczyniają się do wzrostu gospodarczego i rozwoju społecznego krajów przyjmujących? Powodują wzrost czy spadek zatrudnienia? Wspierają innowacje czy powodują stagnację, dewastują zasoby naturalne czy pomagają wprowadzić rozwiązania na rzecz ich ochrony? Odpowiedzi na te pytania zależą od czasu i miejsca, od kontekstów regionalnych, od gospodarek narodowych i przyjętych przez nie rozwiązań, od branży i rodzaju inwestycji korporacyjnych, a wreszcie od światopoglądu autorów, przyjmowanych przez nich założeń i oczekiwanych wskaźników[19].

W każdym razie radykalne przyspieszenie przemian kapitalizmu nastąpiło w latach 90. XX wieku, dokładnie w tym momencie, gdy rozpoczęła się transformacja w Europie Wschodniej[20]. Kraje dawnego bloku socjalistycznego weszły w proces intensywnej integracji z globalnym kapitalizmem, jednocześnie nadając mu nowy impet. Przemiany ekonomiczno-społeczne miały tu jednak specyficzny charakter, odróżniający je od procesów deindustrializacji, prywatyzacji i uelastyczniania produkcji i pracy, które zachodziły w Europie Zachodniej, Ameryce Południowej czy Azji Wschodniej. Przede wszystkim wejście w obieg kapitalistycznej gospodarki odbyło się w tym przypadku niezwykle szybko. Kraje regionu w tym samym czasie przechodziły procesy demokratyzacyjne, adaptowały się do zasad wolnego rynku i jednocześnie włączały się w obieg globalnego kapitalizmu, i to przy stosunkowo niskiej świadomości mechanizmów nim rządzących[21]. Socjologowie mówią o „kompresji czasu i przestrzeni” w Europie Wschodniej, a także o „naturalizacji”, czyli uznawaniu zasad neoliberalnej gospodarki rynkowej za oczywiste i bezalternatywne przez część elit politycznych i kulturowych. Kraje te, jak pisał antropolog Michał Buchowski, „przyjęły neoliberalizm jako ideę organizującą porządek ekonomiczny, społeczny i kulturowy. Sprzedawany społeczeństwom w pakiecie, stał się dyskursem hegemonicznym, reprodukowanym bezustannie na różnych poziomach życia publicznego”[22]. W opowieściach zamieszczonych w tym tomie znajdziemy wiele opisów osobistego doświadczania powyższych zjawisk – w samym ich sercu, czyli w podlegającym szybkiej restrukturyzacji sprywatyzowanym przedsiębiorstwie.

Socjalistyczne modernizacje

Horyzont oczekiwań bohaterów tej książki ukształtowała zasadniczo odmienna od kapitalistycznej codzienność polskich lat 70. Budowany od powojnia w rolniczym i zrujnowanym wojną kraju socjalistyczny przemysł był już wtedy stosunkowo zaawansowany, załogi robotnicze liczne, przedsiębiorstwa duże i zhierarchizowane. W ich pobliżu mieszkali pracownicy, tworząc wspólnoty lokalne oparte na identyfikacji z zakładem oraz strukturach prestiżu powiązanych z wykonywaną pracą i hierarchiami obowiązującymi w fabrykach. Kombinaty prowadziły specyficzne instytucje socjalistycznego państwa opiekuńczego: żłobki, przedszkola, szkoły przyzakładowe, zapewniały opiekę medyczną, zajmowały się budową mieszkań dla pracowników, prowadziły kolonie dla dzieci i oferowały wyjazdy do własnych ośrodków wczasowych. Organizowały życie społeczne i kulturalne, wycieczki krajoznawcze, drużyny i zawody sportowe, wspierały kółka zainteresowań, wyjścia do teatru czy do kina. Prowadziły własne sklepy i redystrybuowały deficytowe towary. Pracownicy, w zależności od ich pozycji w zakładzie, a także w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, korzystali z tych funkcji opiekuńczych, społecznych i kulturowych w różnym zakresie, jednak dla wielu, w szczególności dla mieszkańców wsi, którzy migrowali do miast, zakład siłą rzeczy stawał się – przynajmniej z początku – całym światem. Był to także świat coraz większych potrzeb konsumpcyjnych, niedoborów, rosnących nierówności i coraz większego niezadowolenia okazywanego władzy, widocznego w krwawo tłumionych przez partię protestach robotnicznych z lat 1970 i 1976.

Gierkowska interwencja w ten świat polegała na powołaniu Wielkich Organizacji Gospodarczych (WOG), czyli państwowych koncernów mających samodzielność w zakresie ustalania poziomu zatrudnienia i płac. Edward Gierek poddał się też presji inwestycyjnej lobby partyjno-przemysłowego, które domagało się zaciągania kredytów i zdobywania zachodnich licencji produkcyjnych[23]. Do połowy lat 70. powstało 125 WOG-ów, które łącznie wytwarzały 65 proc. krajowej produkcji[24]. Z czasem się okazało, że przyczyniły się one do zbytniej koncentracji przemysłu i pracowników, a także że nakręcały inflację, ze względu na tendencje do podnoszenia płac i zatrudnienia. Jednak w pierwszej połowie lat 70., dzięki polityce kredytów i pozyskiwania licencji, stały się ważnym miejscem wymiany pomiędzy światem kapitalistycznym i socjalistycznym. To otwarcie skutkowało wejściem socjalistycznych przedsiębiorstw w globalny obieg wiedzy – do tego stopnia, że w polskim kontekście eksperci zaczęli rozważać hipotezę o konwergencji socjalistycznej i kapitalistycznej nowoczesności[25]. Dla pracowników zachodnie licencje oznaczały przede wszystkim zatrudnienie na nowych placach budów wielkich kombinatów, okazję do zapoznania się z nowoczesnymi technologiami, nowe formy organizacji produkcji i pracy, a dla części z nich – także osobiste kontakty z pracownikami zagranicznych firm z tych samych branż. Wizyty i praktyki w Skandynawii, Włoszech, Niemczech czy Belgii realizowane w ramach umów licencyjnych były jednymi z kluczowych doświadczeń tego okresu dla inżynierów czy ekonomistów, którzy podzielili się z nami swoimi opowieściami. Dane były one także w jakimś stopniu mechanikom, energetykom i innym pracownikom produkcji.

Świat socjalistycznego przemysłu miał więc pewne podobieństwa do zachodniego fordyzmu, ale nadal centralne planowanie wyjmowało produkcję z logiki konkurencji rynkowej, podporządkowując ją szacunkom rządowych i partyjnych ekspertów oraz zakulisowym negocjacjom różnych grup interesów[26]. Dyrekcje przedsiębiorstw miały ograniczone pole manewru w zakresie pozyskiwania zasobów, przestawiania produkcji, określania własnych wskaźników wykonania planu. Centralne planowanie wiązało się z zespołem zjawisk, które ekonomista János Kornai nazywał „gospodarką niedoborów”[27]. Przedsiębiorstwa, chcąc wykonać plan, konkurowały ze sobą, tyle że nie o rynki zbytu, ale o przydzielane zasoby. Zarazem jednak współpracowały poprzez bartery, które umożliwiały im uzupełnianie zapasów.

Kooperacja ta przekładała się na rzeczywistość „łapówek”, „chodów”, „dojść”, „pleców”, „znajomości” i „układów” w życiu codziennym pracowników socjalistycznych kombinatów, którzy wykorzystywali przedsiębiorstwa do zaopatrywania rodzin i znajomych w niedostępne gdzie indziej dobra. Część badaczy społecznych widziała w takich zachowaniach nieetyczny dualizm wartości, polegający na przedkładaniu potrzeb własnych, nieformalnych wspólnot nad dobro wspólne[28]. Inni naukowcy – przeważnie antropolożki – dostrzegali w nich funkcjonalne systemy organizacji społecznej opartej na nieformalnych więziach, niezbędne dla zaspokojenia ważnych potrzeb materialnych[29]. Małgorzata Mazurek w książce Społeczeństwo kolejki pokazywała, że pracownicy traktowali socjalistyczne przedsiębiorstwo jako przedłużenie sfery prywatnej, a nie jej zaprzeczenie[30]. Nieoficjalnym kontaktom i wspólnotom sprzyjało rozbudowane zaplecze socjalne (w tym wspólne ośrodki wczasowe), a także fakt, że w wielu zakładach produkcyjnych zatrudniano całe rodziny, czasem dwu-, a nawet trzypokoleniowe. Szef techniczny wydziału montażu i lakierni w rozmowie z nami podkreślał, że reprezentuje rodzinę, która łącznie przepracowała w fabryce 185 lat: tu byli zatrudnieni jego ojciec, stryj, siostra, brat, żona, szwagierka, dzieci brata i epizodycznie jego syn (Dariusz, FSO). W wywiadach z innej części Polski dominuje „fabryka, która zawładnęła właściwie całym miastem i okolicą. […] Nie było działu, na którym by jakiś kuzyn nie pracował” (Irena, Celuloza).

Gospodarka niedoborów wpływała też na codzienną organizację pracy. O ile jej przebieg w zachodnim fordyzmie wyznaczała taśma produkcyjna, precyzyjnie wyliczony czas realizacji drobnych, wydzielonych czynności oraz rozliczanie pracowników z ich wykonania (co miało zapewnić znaczący wzrost efektywności), o tyle w socjalistycznych fabrykach rzecz była bardziej skomplikowana. Gospodarka niedoborów utrudniała organizację produkcji, ale otwierała pole dla innowacyjności pracowników, którzy musieli utrzymywać w ruchu psujące się maszyny bez dostępu do właściwych części zamiennych czy wymyślać alternatywne sposoby produkcji. Szczególnie w okresie wprowadzania zachodnich licencji zmiana struktur organizacyjnych tworzyła przestrzenie niedoregulowane i uzgodnieniowe. W nieformalnej hierarchii liczyły się osoby zaradne, wszechstronne, które umiały przewidywać plany i nastroje zwierzchnictwa, szybko rozwiązywać ciągłe problemy techniczne i organizacyjne wywoływane przez braki adekwatnych zasobów. Zmiana ta zmuszała także do dozy elastyczności, przejawiającej się przede wszystkim w przerzucaniu pracowników między działami i zadaniami, ale także we wprowadzaniu modyfikacji w procesach produkcyjnych i recepturach.

Codzienną organizację pracy w socjalistycznym przedsiębiorstwie różnił od jej fordowskiego odpowiednika także akord. Powiązanie wysokości zarobków z ilościowymi wskaźnikami wykonania powodowało, że niektórzy robotnicy mogli sobie pozwolić na elastyczne podejście do własnego czasu pracy: pracowali bardzo intensywnie przez kilka godzin, żeby następnie zrobić sobie dłuższą przerwę. Jedni wykonywali minimum, inni pracowali, ile tylko mogli, korzystając też z możliwości pracy w niedzielę czy w nadgodzinach. Inną konsekwencją akordu była koncentracja na ilości kosztem jakości. Pracownicy wytwarzali dobra ponad zapotrzebowanie czy w ilości wykraczającej poza możliwości ich bezpiecznego przechowywania, co prowadziło ostatecznie do marnotrawstwa. Akord stanowił także zachętę do oszustw i manipulowania liczbami przy sprawozdawczości.

Nie można też zapominać, że elementem codzienności zakładów, wynikającym z gospodarki niedoborów i złej organizacji pracy, były słabe standardy bezpieczeństwa i częste wypadki – raniące, okaleczające, a nawet śmiertelne, zwłaszcza w przemyśle ciężkim[31].

Zarówno w czasach, kiedy wdrażano technologie produkcyjne na zachodnich licencjach, jak i później, w kryzysowych latach 80., socjalistyczne kombinaty pozostawały organizacjami zarządzanymi w stylu paternalistycznym. Z wywiadów przeprowadzonych w projekcie, w ramach którego powstała ta książka, wyłania się obraz szefa, który mógł czasem po ojcowsku wymierzyć nieregulaminową karę, kiedy indziej zaś przymknąć oko na fuchy, spóźnienia, nieobecności czy inne naruszenia formalnych reguł. W zamian oczekiwano posłuszeństwa, zgody na wytężoną pracę i wykonywanie zadań nieujętych w zakresie obowiązków pracownika, szczególnie gdy przychodziło nadganiać zaległości w wykonaniu planu albo realizować zobowiązania produkcyjne. Zarazem mit dyrektora jako sprawiedliwego ojca i dobrego gospodarza był silnie obecny w wielu przedsiębiorstwach. Pracownicy produkcji szczególnie zapamiętywali tych szefów, którzy mieli zwyczaj witania się ze wszystkimi członkami załogi, niezależnie od ich stanowiska. Ten typ relacji nie był jednak regułą. Laboratoria, narzędziownie, wydzielone miejsca przy taśmach produkcyjnych tworzyły czasem towarzyskie nisze, gdzie, posługując się słowami jednej z rozmówczyń, „było spokojnie, żadnych dyrektorów, żadnych zastępców, żadnych zastępców zastępców. Było super” (Jagoda, zakład zanonimizowany).

Socjalistyczne przedsiębiorstwo charakteryzowało się skomplikowanymi formalnymi i nieformalnymi relacjami władzy. Znajdowały one odzwierciedlenie między innymi w hierarchii płci. Praca w fabryce zmieniła życie codzienne kobiet, była sposobem na usamodzielnienie się finansowe i uzyskanie pewnej dozy sprawczości. Zarazem jednak oczekiwano od nich, że pogodzą pracę w fabryce z pracami domowymi i aprowizacją, więc rzadko awansowały na stanowiska kierownicze.

Na hierarchie zawodowe i stanowiskowe nakładały się relacje oraz hierarchie związane z partią komunistyczną. Organizacje partyjne kontrolowały przydział deficytowych dóbr – przede wszystkim mieszkań i samochodów, ale także ogródków działkowych, pralek, żelazek czy innych zasobów, które akurat trafiły do dyspozycji rozrośniętych działów socjalnych. Od przynależności do partii, jej przychylności, a przynajmniej obojętności zależały i inne przywileje, w tym także awanse. Wpływ partii na codzienne życie i pracę różnił się w zależności od zakładu, a nawet działu, niemniej jej obecność zmuszała do określenia swojego stosunku do niej i strategii postępowania. Tym bardziej że związki zawodowe, w teorii socjalistycznego państwa pas transmisyjny między partią a pracownikami, w praktyce były słabe i pozbawione siły negocjacyjnej, bo partia lepiej zabezpieczała interesy pracownicze. Miała ostateczny głos w procesach przydzielania dóbr i przywilejów, a w razie konfliktów w miejscu pracy chroniła swoich członków. Masowy akces milionów ludzi do PZPR można widzieć w tym kontekście[32]. Natomiast Służba Bezpieczeństwa stanowiła głównie problem dla kadry zarządczej wyższego szczebla, mogła bowiem obciążać dyrekcję zakładu odpowiedzialnością za niewykonanie planów produkcyjnych czy wypadki w kombinatach. Inwigilacja nasiliła się w czasie stanu wojennego, kiedy kontrolowano członków i sympatyków podziemia opozycyjnego.

Socjalistyczne przedsiębiorstwa z czasem stały się ostoją „Solidarności” (1980–1981). Zapisało się do niej wielu naszych rozmówców i rozmówczyń; niektórzy byli jej aktywnymi działacz(k)ami z przyczyn politycznych, dla innych była ważna z powodów pracowniczych, jeszcze dla innych – ze względów kulturowych czy obyczajowych. Niemniej wątki związane z udziałem w związku zawodowym i ruchu społecznym „Solidarności”, choć obecne, nie stanowią głównego tematu naszego archiwum i zamieszczonych w tej książce wywiadów. Znacznie więcej uwagi poświęcano kwestiom pracy, produkcji, życia społecznego i rodzinnego. W zebranych opowieściach wyraźnie widać, że dominanty pamięci potocznej są inne niż w oficjalnej pamięci i polityce historycznej III i IV RP[33].

W poszukiwaniu kapitału

W drugiej połowie lat 70. załamanie w gospodarce światowej i pogłębiające się przesilenie inwestycyjne w Polsce wywołały głęboki spadek produkcji przemysłowej[34]. Dotkliwe problemy z aprowizacją państwo starało się regulować za pomocą podwyżek cen i systemu kartkowego. W kolejnych kryzysowych latach przedsiębiorstwa miały coraz większe problemy z wykonaniem planu. Brakowało surowców, parki maszynowe były zużyte, w wyniku czego spadała jakość produkowanych dóbr, a konkurencja o nabywców na rynkach międzynarodowych była coraz ostrzejsza. Regres polskiego przemysłu następował w momencie gwałtownego skoku rozwojowego w przemyśle światowym. Równolegle rósł dług zagraniczny Polski wobec krajów zachodnich. W tej sytuacji konieczne stało się opracowanie kolejnego programu reform.

„Solidarność” postulowała większe uspołecznienie, a nie urynkowienie gospodarki. Dzięki jej presji zwiększył się udział pracowników w zarządzaniu zakładami pracy, usankcjonowany w ustawie z 1981 roku o samorządzie pracowniczym, która wprowadziła do państwowych przedsiębiorstw instytucję przedstawicielską: rady pracownicze, zachowane po wprowadzeniu stanu wojennego[35]. Wraz ze zgromadzeniem pracowników miały one szerokie uprawnienia w zakresie kontroli zakładu i dyrektora. Ustawa zlikwidowała też zjednoczenia, czyli specyficzne dla gospodarki centralnie planowanej ciała zarządzające całością branży przemysłowej. Większa samodzielność zakładów państwowych spowodowała zwiększenie odpowiedzialności i roli dyrektorów fabryk w latach 80. i w okresie przełomu transformacyjnego.

Od połowy tej dekady kadra przemysłowa i eksperci partyjni parli jednak do zmian innego typu, stając się mimo woli pionierami neoliberalnej transformacji. Z pierestrojką w ZSRR i polską gospodarką w stanie zapaści w tle, komunistyczny rząd podjął szereg decyzji, które wprowadzały kraj w globalny system ekonomiczny. W 1986 roku przystąpiono do Międzynarodowego Funduszu Walutowego – był to warunek negocjowania wysokości polskiego długu wobec zagranicznych wierzycieli. W tym samym roku dopuszczono firmy z zagranicznym kapitałem do nabywania mniejszościowych udziałów w polskich spółkach i wchodzenia w przedsięwzięcia typu joint venture[36]. Uchylono w ten sposób zagranicznym inwestorom drzwi do zawiązywania relacji biznesowych z polskimi przedsiębiorstwami. Proces ten rozpoczął się powoli, by nabrać z czasem rozmachu – o ile w 1987 roku w całej Polsce było jedynie kilkadziesiąt spółek z kapitałem zagranicznym, to dwa lata później takich firm było już 500, a na koniec 1990 roku prawie 2,5 tys.[37]

Decyzja ta miała istotne znaczenie dla przemysłu, gdyż w 1988 roku wydano zgodę na tworzenie prywatnych spółek z elementów majątku przedsiębiorstw państwowych. Dążono w ten sposób do zwiększenia efektywności produkcji i konkurencyjności[38]. Kilka miesięcy później rząd Mieczysława Rakowskiego zainicjował liberalizację gospodarki w wyniku przyjęcia w grudniu 1988 ustawy, która stwierdzała, że „podejmowanie i prowadzenie działalności gospodarczej jest wolne i dozwolone każdemu na równych prawach”[39]. Pociągnęła ona za sobą zjawisko nazywane „prywatyzacją nomenklaturową” (kontrolowaną lub menedżerską), charakterystyczne dla wstępnej fazy przekształceń własnościowych w krajach socjalistycznych. Elita przemysłowa tworzyła spółki, przejmując część aktywów zarządzanych przez siebie przedsiębiorstw[40]. Według krytyków tej formy prywatyzacji była ona „grabieżą mienia państwowego przez własnych menedżerów”[41].

W historii wkraczania kapitału zagranicznego do Polski to jednak styczeń 1990 roku – pierwszy miesiąc funkcjonowania planu opracowanego przez zespół ministra finansów Leszka Balcerowicza – stał się decydującym momentem. Jednym z celów pakietu 10 ustaw liberalizujących gospodarkę oraz nieco późniejszej ustawy o prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych z 13 lipca 1990 roku[42] było zahamowanie spontanicznej prywatyzacji na rzecz sterowanych przez państwo procesów przekształceń własnościowych. Planowi udzieliła początkowo poparcia „Solidarność”, która obawiała się przejmowania majątku państwowego przez członków socjalistycznej nomenklatury.

Rząd, wspierany przez międzynarodowych doradców i kierując się promesą redukcji olbrzymiego długu zagranicznego, dążył do zapanowania nad hiperinflacją i wprowadzenia reform makroekonomicznych w duchu konsensusu waszyngtońskiego, czyli podstawowych zasad neoliberalnej gospodarki[43]. Władze zobowiązały się do utrzymywania dyscypliny budżetowej, liberalizacji rynków i uruchomienia procesów prywatyzacyjnych. Zmiana legislacyjna miała spowodować atrakcyjność Polski dla zagranicznego kapitału. W latach 1991–1993 postsocjalistyczna gospodarka była jednak ciągle uważana za niepewną, głównie ze względu na zadłużenie, marną infrastrukturę i nieprzejrzystość systemu prawno-politycznego. Niestabilna sytuacja polityczna – młody system parlamentarny charakteryzujący się niskoprogową ordynacją wyborczą[44] oraz częstymi przetasowaniami politycznymi – nie zachęcała inwestorów zagranicznych do ryzykownych ruchów.

W tych warunkach Sejm uchwalił w 1991 roku ustawę o spółkach z udziałem kapitału zagranicznego, która kolejny raz obniżyła wymagania stawiane inwestorom. Zniosła ona obowiązek otrzymywania przez większość zagranicznych inwestorów zezwoleń na działalność w Polsce, pozwolono im również na swobodne nabywanie udziałów i akcji w spółkach prawa polskiego i zwolniono na trzy lata z płacenia podatku dochodowego od wysokości zainwestowanego kapitału. Wprowadzono gwarancję swobody transferu zysków i dywidend, a także te same stawki podatkowe dla polskich i zagranicznych firm[45]. Nowe ustawodawstwo doprowadziło do dużej fali bezpośrednich inwestycji zagranicznych w Polsce, począwszy od 1992 roku[46]. W 1996 roku uchwalono kolejną ustawę prywatyzacyjną, stanowiącą efekt czteroletnich gorących dyskusji nad nowelizacją[47]. Deklarowanymi celami nowego prawa miało być udrożnienie procesu prywatyzacji i uzyskanie dla niej większego poparcia społecznego. Ustawa nakładała na kupujących między innymi obowiązek ochrony miejsc pracy i ustalania z przedstawicielami pracowników zobowiązań socjalnych, które miały stanowić integralną część umowy kupna. Nadawała też pracownikom prawo do nieodpłatnego nabycia do 15 proc. akcji w przedsiębiorstwach przekształcanych w spółki skarbu państwa i często oczekujących na prywatyzację[48]. Zarazem jednak przewidywała możliwość komercjalizacji przedsiębiorstwa państwowego bez konieczności uzyskania zgody jego pracowników i kierownictwa[49]. Ustawa ta likwidowała rady pracownicze, czym w praktyce uniemożliwiła zablokowanie prywatyzacji przez członków załogi.

Rząd jednocześnie rozbudował instytucje, które miały zachęcać do inwestycji w Polsce. Powołano Ministerstwo Przekształceń Własnościowych[50], w 1997 roku przekształcone w Ministerstwo Skarbu Państwa, które czuwało nad przebiegiem prywatyzacji[51]. Agendy takie jak Państwowa Agencja Inwestycji Zagranicznych[52] działały na rzecz uproszczenia procedur legalizujących działalność firm zagranicznych. Aktywnymi podmiotami lobbującymi za prywatyzacją z udziałem kapitału zagranicznego i inwestycjami zagranicznymi w Polsce były też Brytyjsko-Polska Izba Handlowa i AmCham Polska (ta druga założona przez Ambasadę Stanów Zjednoczonych). Przez całe lata 90. próbowały one stworzyć przyjazny klimat dla inwestowania w Polsce. Najpoważniejszą, choć najbardziej rozproszoną władzą dysponowali jednak eksperci pracujący na zlecenie polskich ministerstw, Banku Światowego czy Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz pracownicy firm konsultingowych wyceniający wartość polskich przedsiębiorstw. To oni, kolokwialnie nazywani „chłopcami z Mariotta”, mieli wpływ na ustawodawstwo i osadzali neoliberalną narrację w polskim świecie ekonomii i biznesu[53].

Po 1993 roku, wraz ze stabilizacją sytuacji makroekonomicznej Polski, inwestycje zagraniczne nabrały przyspieszenia. W marcu 1994 roku, na mocy porozumienia z Klubem Londyńskim, dług Polski wynoszący 12 mld dolarów został obniżony o niemal połowę; w 1995 roku kraj przestał być zależny od kredytów rezerwowych Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Był to kolejny – po ugodzie z Klubem Paryskim w 1991 roku – krok w procesie oddłużania Polski. Według ekonomistów udane negocjacje z sektorem bankowym były dla wielu inwestorów, z niepokojem patrzących na zmieniające się szybko rządy w Polsce, zachętą do traktowania polskiego rynku jako przyszłościowego[54]. Największa fala inwestycji zagranicznych ruszyła w roku 1995. Był to symptom stabilizacji makroekonomicznej i poprawy przejrzystości procedur prawnych. Jak się wkrótce okazało polska gospodarka okazała się odporna na kryzysy finansowe, które przetoczyły się w kolejnych latach przez Azję Południowo-Wschodnią, Brazylię, Rosję czy Węgry. W wyniku wejścia Polski do OECD (1996) zintensyfikowano kontakty z krajami rozwiniętymi gospodarczo[55]. W roku 1996 poprzez prywatyzację państwowych przedsiębiorstw, przedsięwzięcia typu joint venture czy tworzenie nowych zakładów przetwórczych napłynęło do kraju ponad 14 mld dolarów. Inwestowano głównie w sektor przemysłowy, zwłaszcza przetwórstwo żywności i produkcję samochodów.

Po roku 1996, kiedy większość atrakcyjnych przedsiębiorstw została sprywatyzowana, Polska, z racji rozpoczęcia starań o przyjęcie do Unii Europejskiej i wejścia do Światowej Organizacji Handlu (WTO), zaczęła być postrzegana jako stabilny rynek środkowoeuropejski. Członkostwo w WTO wiązało się dla polskiej gospodarki między innymi z obniżeniem przeciętnego cła na artykuły przemysłowe i zniesieniem systemu zmiennych opłat importowych na niektóre produkty rolne i spożywcze. W tym okresie również polski rząd zdecydował się na przyciąganie inwestorów do specjalnych stref ekonomicznych[56].

Napływ zagranicznego kapitału to tylko jeden z procesów transformacji i włączania Polski w obieg neoliberalnego kapitalizmu. Powiązanym zjawiskiem była prywatyzacja, która w najszerszym tego słowa znaczeniu oznacza zmianę charakteru własności lub świadczonych usług z państwowego, publicznego czy społecznego na prywatny[57]. W tej książce koncentrujemy się na prywatyzacji z udziałem kapitału zagranicznego, ponieważ w najbardziej wyrazisty sposób wiązała się ona z otwieraniem przedsiębiorstwa na kultury organizacyjne korporacyjnego kapitalizmu i globalne techniki zarządzania „zasobami ludzkimi”. W debacie publicznej występuje ona zarazem jako jedna z najbardziej kontestowanych form prywatyzacyjnych, gdyż była kojarzona z wyprzedawaniem majątku narodowego i masowymi zwolnieniami. Z drugiej strony jednak postrzegano ją jako konieczny krok w kierunku szybkiej modernizacji. Warto zobaczyć ten sposób prywatyzacji na szerszym tle procesów przekształceń własnościowych.

Prywatyzacja jako narzędzie zmiany

Prywatyzacja miała służyć wzrostowi efektywności przedsiębiorstw, zarówno przez wprowadzenie wolnorynkowej logiki zysku, jak również dostarczenie kapitału pozwalającego na restrukturyzację i modernizację oraz wykorzystanie nowoczesnych, bardziej wydajnych technik zarządzania i produkcji. W szerszej perspektywie zmiany ustrojowej prowadzić miała do ograniczenia wpływu państwa na gospodarkę, a także była sposobem sfinansowania wydatków publicznych. Przekształcanie przedsiębiorstw w spółki akcyjne stało się także podstawą do stworzenia polskiej giełdy i rozwoju lokalnego rynku kapitałowego[58].

Według danych GUS w wyniku zarówno procesów prywatyzacyjnych, jak i upadłości, z 8453 przedsiębiorstw państwowych zarejestrowanych na dzień 31 grudnia 1990 roku pod koniec 2012 roku pozostało zaledwie 70, w tym tylko 23 czynne[59]. W tym czasie 5995 przedsiębiorstw sprywatyzowano, z czego prawie połowę w latach 1990–1992[60]. Procesy prywatyzacyjne przyjmowały kilka wariantów: sprzedaży bezpośredniej[61], likwidacji, komercjalizacji (czyli przekształcenia w jednoosobową spółkę skarbu państwa, następnie wprowadzaną na giełdę) oraz prywatyzacji pośredniej (kapitałowej), polegającej na sprzedaży akcji uprzednio skomercjalizowanego przedsiębiorstwa. Tą ostatnią drogą dokonywano sprzedaży największych i najlepiej prosperujących lub rokujących zakładów przemysłowych, które jednocześnie nie były kluczowe dla funkcjonowania państwa[62]. Do roku 2012 skomercjalizowano ponad 1,7 tys. przedsiębiorstw, z czego ponad 500 poddano następnie prywatyzacji pośredniej[63]. W pierwszych siedmiu latach, kiedy odbywały się prywatyzacje badanych przez nas zakładów, prywatyzacji kapitałowej podlegały 203 jednoosobowe spółki skarbu państwa; w 180 przypadkach pojawili się inwestorzy strategiczni (tzn. obejmujący większościowe udziały w firmie).

Należy przy tym pamiętać, że procesy prywatyzacyjne w tych pierwszych latach odbywały się często pod presją czasu, w niewykształconym w pełni otoczeniu instytucjalno-prawnym, dlatego pomimo różnych struktur, agend, rozmaitych ciał eksperckich i setek ekspertyz przebiegały nierzadko w chaosie. U progu transformacji nie sporządzono żadnego rzetelnego spisu majątku państwowego, co wraz z niedostatkami danych dotyczących późniejszych losów przedsiębiorstw sprawia, że do dzisiaj nie ma pełnego obrazu, co, komu i za ile sprzedano, a możliwość postawienia rzetelnej diagnozy dotyczącej efektywności różnych dróg prywatyzacji jest znacząco utrudniona[64].

Z perspektywy społecznej intensywna prywatyzacja wraz z następującymi po niej restrukturyzacjami wywołały przyspieszoną deindustrializację oraz osłabienie klasy przemysłowej[65]. W 1980 roku liczba osób zatrudnionych w przemyśle osiągnęła swój historyczny szczyt, dochodząc do 5 mln 244 tys. 900[66]. W 1993 spadła do około 3,5 mln. W ciągu pierwszych czterech lat transformacji populacja pracowników przemysłu skurczyła się prawie o jedną trzecią[67]. Część z nich zmieniła jedynie formę świadczenia pracy, stając się formalnie pracownikami firm zewnętrznych czy przechodząc na samozatrudnienie, niektórzy zmienili miejsce zatrudnienia, większość jednak rozstała się ze swoimi wieloletnimi miejscami pracy na fali kolejnych redukcji[68]. Liczby te ilustrują ogólne tendencje deindustrializacyjne, nie uwzględniają jednak skali rotacji pracowników, jaka się w tym czasie dokonywała, w tym wymiany starszych na młodszych. Oznacza to, że liczba osób, które utraciły pracę w przemyśle, jest z pewnością wyższa, niż to pokazują przywołane statystyki.

Kolejnym efektem transformacyjnej deindustrializacji w Polsce było, podobnie jak wcześniej w krajach zachodnich, rozdrobnienie przemysłu. W latach 1990–1997 liczba podmiotów w tym sektorze gospodarki zwiększyła się niemal dwukrotnie[69]. Jednocześnie udział charakterystycznych dla gospodarki socjalistycznej wielkich przedsiębiorstw zatrudniających powyżej 1 tys. osób spadł z około 16 do niecałych 5 proc.[70].

Zjawiska takie, jak szybkie otwarcie rynków na bardziej atrakcyjne i wspierane potężnymi machinami marketingowymi towary zagraniczne oraz stosowanie podatku od ponadnormatywnych wynagrodzeń[71], wywoływały na poziomie przedsiębiorstw gorączkowe dyskusje. Opracowywano strategie przetrwania. W pierwszych latach omawiano wady i zalety prywatyzacji pracowniczej, z udziałem kapitału polskiego bądź inwestora zagranicznego. Prowadzone w gorącym 1991 roku badania zespołu Juliusza Gardawskiego ujawniły trzy orientacje ekonomiczno-polityczne wśród pracowników przemysłu: niewielką grupę „liberałów”, którzy popierali szybkie zmiany, w tym sprzedaż firm kapitałowi zagranicznemu, oraz uznawali, że bezrobocie jest konieczną, naturalną konsekwencją tych zmian; znacznie większą grupę „tradycjonalistów” z wizją monocentrycznej, skrajnie egalitarno-etatystycznej gospodarki; i wreszcie największą grupę „umiarkowanych modernizatorów”, pragnących realizacji wizji sprawiedliwej gospodarki rynkowej, opartej na prywatnej własności, ale z aktywnym w sferze polityki ekonomicznej państwem[72].

Terapia szokowa szybko odsłoniła głęboki rozdźwięk pomiędzy wartościami liberalnymi, priorytetyzującymi rachunek ekonomiczny, którymi kierowały się kolejne (upadające) rządy[73], a rosnącym rozczarowaniem, strachem i gniewem pracowników. W ciągu dwóch newralgicznych lat, 1992 i 1993, zorganizowano łącznie około 14 tys. strajków[74]. Pozornie „zacofane”, pokazywały brak społecznej zgody na szybką zmianę rynkową[75].

Rosnące w latach 90. bezrobocie znacząco przyczyniło się do dekompozycji klasy przemysłowej[76], wpłynęło na wzrost niechęci i brak zaufania do polityków, a także związków zawodowych[77] i stopniowy spadek poparcia dla sztandarowych reform transformacji, w tym dla prywatyzacji z udziałem kapitału zagranicznego[78]. W 2001 roku 42 proc. polskich pracowników opowiadało się za własnością państwową ich miejsca pracy, 26 – za polskim kapitałem, 19 – za jakąś formą własności pracowniczej, a tylko 4 proc. popierało właściciela zagranicznego[79]. Te negatywne opinie funkcjonowały pomimo faktu, że udział firm z kapitałem zagranicznym był wówczas relatywnie niewielki, zarówno w PKB, jak i zatrudnieniu (głównymi pracodawcami byli mali i średni polscy przedsiębiorcy[80]), a zagraniczne firmy charakteryzowała większa dynamika wzrostu płac. W przeprowadzonym w 2005 roku w 20 krajach sondażu wskaźnik zaufania do globalnych korporacji był najniższy wśród Polaków, Włochów, Argentyńczyków i Rosjan[81].

Sprywatyzowane przedsiębiorstwa, którym udało się przetrwać na rynku jako filiom globalnych korporacji, przeszły poważne zmiany dostosowujące je do funkcjonowania w nowych warunkach światowego kapitalizmu. Redukcja załogi, zamykanie całych działów, likwidowanie mniej efektywnej produkcji były najbardziej bolesnymi i konfliktogennymi elementami tego procesu. Kolejne zmiany oznaczały fundamentalną rewolucję w strukturze i kulturze organizacyjnej fabryk, a także w ich znaczeniu jako miejsca pracy dla pozostawionych pracowników. Sprzedaż stała się ważniejsza niż produkcja. Inwestycje w produkcję obejmowały głównie automatyzację i zmniejszenie zapotrzebowania na pracę, podczas gdy inwestycje w sprzedaż – tworzenie nowych, atrakcyjnych stanowisk. Nieformalne sieci rodzinne i znajomości zastąpiła rekrutacja na podstawie przesyłanych CV, w których liczyły się znajomość języków, komputera i często po prostu rok urodzenia – młodsi pracownicy byli zatrudniani chętniej, jako nieobciążeni starymi nawykami i łatwiejsi do wdrożenia w nowe systemy zarządzania oraz kulturę pracy. Socjalistycznych kierowników zaczynali wypierać nowi menedżerowie, często ekspaci, którzy krążąc od filii do filii międzynarodowych korporacji (i pomiędzy różnymi korporacjami), nie byli emocjonalnie związani z polskim przedsiębiorstwem, jego historią, tradycjami i załogą. Działy kadr, przekształcane w działy zarządzania zasobami ludzkimi, kreowały nowe cele i kryteria oceny, nie zawsze zrozumiałe dla starszych pracowników i nie zawsze przez nich akceptowane. W języku pojawiała się niejasna, zanglicyzowana terminologia. Wraz z upływem czasu doświadczenie reform lat 90. i wprowadzenie korporacyjnej kultury pracy do fabryk stało się filtrem, przez który pamiętano socjalizm, i perspektywą, z jakiej oceniano transformację.

Pęknięta pamięć o transformacji: Kapitalistyczna modernizacja i rozpad więzi społecznych

Wywiady z pracownikami przemysłu zespół projektu Od socjalistycznej fabryki do międzynarodowej korporacji prowadził kilkanaście lat po zakończeniu największych prywatyzacji w przemyśle. Rozmówcy mieli dużo czasu, by zmierzyć się z ich konsekwencjami, co nie znaczy, że się z nimi uporali. Wysłuchane przez nas opowieści o transformacji odsłaniają dwie równoległe narracje: modernizacyjną, nacechowaną językiem ekonomii neoliberalnej i wyrażającą bezalternatywność kapitalistycznej ścieżki rozwoju, oraz narrację ekonomii moralnej, będącą opowieścią o rozpadzie więzi i wspólnoty, która sięga nostalgicznie do doświadczeń z czasów socjalistycznych. Narracje te obecne są w wywiadach w nieoczywisty sposób – wspomnienia poszczególnych osób nie dają się w całości przydzielić do żadnej z nich. Rozdźwięk pomiędzy wartościami neoliberalnej racjonalności a pożądanymi normami wspólnotowymi to zasadnicza cecha potocznej pamięci o transformacji.

Narracja modernizacyjna wyraża się w przekonaniu o konieczności dokonania skoku w nowoczesność. Mówi o nieuchronności radykalnych restrukturyzacji, bez których niemożliwe byłoby przetrwanie na szybko otwierającym się rynku włączonym w globalny kapitalistyczny obieg, a także o potrzebie wyboru zagranicznego inwestora strategicznego, najlepiej korporacji ze światowej czołówki w branży, jako najlepszej recepcie na sukces. Jest to narracja podkreślająca brak alternatywy, dająca się wyrazić powtarzanymi przez wielu rozmówców słowami: „nie było innego wyjścia”. W tej narracji na pierwszy plan pozytywów prywatyzacji wysuwają się ogromne nakłady na inwestycje, uzyskanie dostępu do najnowocześniejszych technologii produkcji oraz wiedzy z zakresu zarządzania, know-how w dziedzinie marketingu i sprzedaży, a także pozyskanie nowych rynków zbytu. Są to niezaprzeczalnie zdobycze badanych przez nas przedsiębiorstw, niemniej w wysłuchanych przez nas opowieściach występują one nie tylko jako zaistniałe fakty, ale także argumenty za zasadnością obranej ścieżki prywatyzacji i jej bezalternatywnością. W płaszczyźnie osobistej pojawia się możliwość zdobycia nowych umiejętności i podnoszenia swoich kwalifikacji – dzięki dostępowi do nowych technologii, zagranicznych fachowców i know-how firm matek, specjalistycznym szkoleniom czy kursom językowym. To także historie awansów oraz poczucie docenienia etosu pracy opartego na indywidualizmie, pracowitości i zaangażowaniu w procesy restrukturyzacyjne. Częścią tej narracji jest również zwracanie uwagi na podwyżki płac, w tym w niżej cenionych w czasach socjalistycznych przemysłach lekkich, a także poprawę standardów bezpieczeństwa i higieny pracy: zdecydowane ograniczanie szkodliwych warunków w postaci hałasu, brudu, kontaktu z groźnymi dla zdrowia substancjami oraz fizycznego ciężaru pracy i wypadkowości. Obecny w tej narracji pozytywny obraz zmian zaczyna się jednak komplikować w momencie, gdy rozmówcy opowiadają o „cięciach”, czyli zwolnieniach – najczęściej powracającym we wspomnieniach doświadczeniu, które dotykało wszystkich: zwalnianych, zwalniających i żyjących w poczuciu zagrożenia zwolnieniem.

Próbując radzić sobie ze wspomnieniami skali i tempa zwolnień, rozmówcy sięgali po argumenty i uzasadnienia oferowane przez narrację modernizacyjną, której ważnym elementem jest przekonanie o konieczności ponoszenia chwilowych kosztów społecznych w celu osiągnięcia rozwoju i poprawy standardów życia w dłuższej perspektywie. Zgodnie z nią rozmówcy wyrażali pogląd, że bez bolesnych masowych zwolnień nie przetrwałyby zakłady, społeczności lokalne i polska gospodarka w ogóle. W sukurs temu szła całkowita dyskredytacja socjalistycznej gospodarki, a w jej ramach także polityki pełnego zatrudnienia – jako nieracjonalnej z perspektywy logiki zysku i efektywności, która rządzi przemysłem w (najlepszym z możliwych) kapitalistycznym świecie. Szukając uzasadnień, niemal wszyscy rozmówcy podkreślali zasadność zwolnień dyscyplinarnych za nadużywanie alkoholu czy inne ewidentne naruszenia etyki pracy, takie jak kradzież, nieusprawiedliwione nieobecności czy nagminne spóźnianie się – na co w czasach socjalistycznych niejeden kierownik przymykał oko. Dalej jednak szukanie uzasadnień było dużo bardziej problematyczne. Przedmiotem refleksji stały się przede wszystkim kryteria zwolnień.

Niektórzy z rozmówców odnosili wrażenie, że zwolnienia były przeprowadzane w sposób nieprzemyślany, pozbawiony logiki, „na ślepy traf”; zwracali uwagę nie tylko na chaotyczność i tempo podejmowanych decyzji, ale również na tendencję do zwalniania osób starszych wiekiem. Krytyka zwolnień rozszerza się w tym miejscu na podzielaną przez pracowników wielu badanych zakładów kontestację polityki kadrowej, która stawiała na młodość, umniejszając znaczenie doświadczenia czy przywiązania do przedsiębiorstwa. Pracownicy wyższego szczebla wspominają pojawienie się „młodych wilków”, czyli osób tuż po studiach, które, przychodząc do pracy, od razu obejmowały wysokie, kierownicze stanowiska, bo znały język angielski, a często także zachodnie standardy pracy. Szefowie z zachodnich centrali pojawiali się rzadko i zdobywali często przychylność Polaków – czy to amerykańską bezpośredniością, czy to koreańską etyką pracy. „Młode wilki” wraz z polskimi kierownikami wykonywały brudną robotę w imieniu koncernów.

Niektórzy rozmówcy komentowali, że celem takiej polityki było pozyskiwanie ludzi „nieskażonych” socjalistycznymi nawykami pracy, dających się łatwo wdrożyć w kapitalistyczne reguły zarządzania przedsiębiorstwem. Na wielu stanowiskach oczywistymi atutami były znajomosć języków obcych, zdolność szybkiego zdobywania nowych umiejętności i brak lęku przed nowymi technologiami, które intensywnie wprowadzano w ramach komputeryzacji i automatyzacji. Jednak istotnym argumentem za zwolnieniami osób starszych było kryterium posiadania alternatywnego źródła dochodu – wprowadzonych wtedy wcześniejszych czy pomostowych emerytur. To rozwiązanie prawne spowodowało zmianę kohorty czujących się w pełni sił zawodowych pięćdziesięciolatków w emerytów z przymusu.

Krytykując dyskryminującą ze względu na wiek politykę kadrową, rozmówcy sięgali po język kapitalistycznej organizacji pracy, w której centrum, zgodnie z tym, co słyszeli, stoi człowiek i „kapitał ludzki”. Według tej logiki oczekiwali dostrzeżenia wartości starszych pracowników w ich zaangażowaniu, lojalności, przywiązaniu do firmy i marki, identyfikacji z zakładem i całą wspólnotą pracowniczą, lojalności, a także w doświadczeniu zawodowym, wiedzy merytorycznej i instytucjonalnej. Utrata pracy uderzała nie tylko w dobrostan ekonomiczny, ale także w poczucie własnej godności. Wielu zwalnianych pracowników podkreślało, że chcieli pracować, byli gotowi do zmian i adaptacji, że w toku swojej całej kariery zawodowej zawsze byli do dyspozycji czy że nigdy nie chodzili na zwolnienia lekarskie. Kryteria te przegrywały jednak z nie do końca jasną dla nich logiką zwolnień, co powodowało żal, rozgoryczenie i poczucie niesprawiedliwości, które przewijają się na wielu stronach poniższej książki:

Ile razy szef produkcji mówi, czy przyjdę w sobotę, żeby sprzątać. Ja zawsze szłam […]. To potem w szatni się śmiali, że mam jedno dziecko i się nie mogę roboty najeść, że i w soboty chodzę. Taka zazdrość. Jak te zwolnienia były, to ja byłam przekonana, że jeżeli ktoś nie odmawia i zawsze idzie, to jest jakby trochę pod ochroną pracownik, że można na niego liczyć. A okazało się, że niestety to nie miało w ogóle żadnego wpływu. Miałam właśnie o to żal. (Sława, zakład zanonimizowany)

Pozbywaniu się ludzi z przedsiębiorstw towarzyszyły zmiany w przestrzeni społecznej zakładów pracy. Często pozwalano wykupywać na własność mieszkania po preferencyjnych cenach, prowadziło to jednak do tego, że pracownicy przestali mieszkać tak gromadnie i blisko siebie jak niegdyś. Sprzedawano lub odstępowano magazyny, ośrodki wczasowe, przychodnie, szkoły przyzakładowe, przedszkola i żłobki, które były kolejnymi przestrzeniami wspólnego życia. Jeden z dyrektorów nazwał ten proces „oczyszczaniem firmy z winogron”; inni nazywali dosadniej: cięciem przedsiębiorstwa na kawałki. Likwidowano pokoje socjalne, świetlice, kluby i inne pomieszczenia służące niegdyś budowaniu relacji społecznych. Po tych zmianach okazywało się, że nie ma już miejsca na prowadzenie radiowęzła czy przechowywanie przedmiotów służących rekreacji i wspólnemu spędzaniu wolnego czasu.

W gwałtownym przebiegu owej redukcji ludzi i przestrzeni leży sedno reorganizacji społecznej czasów transformacji. Skończył się świat, w którym pracownicy wyrośli i który nadawał dotąd sens ich zawodowym karierom i społecznej tożsamości. Osłabieniu uległy relacje społeczne, przyjaźnie, systemy wzajemnego zaufania.

Rozpad więzi międzyludzkich to temat, wokół którego zbudowana jest druga narracja o transformacji, snuta czasem w kontrze, a czasem równolegle do narracji modernizacyjnej i opowieści o rynkowych sukcesach. Centralnymi kategoriami narracji ekonomii moralnej są „nerwówka”, niepewność i rywalizacja. Na niemal wszystkich szczeblach pracowniczych pojawiały się nowe wymagania: dotyczące nauczenia się języka obcego czy obsługi komputera, opanowania nowych technologii produkcji, rozliczania się i sprawozdawczości. W atmosferze zagrożenia utratą pracy i niepewności jutra sprostanie tym wymaganiom było nie tylko zaproszeniem do rozwoju, ale testem, który trzeba było zdać jak najlepiej, aby przetrwać. Pracownicy opowiadają o coraz większej konkurencji i rywalizacji między sobą, a także o konkurowaniu z nowymi, młodymi kadrami, co przybierało formę „wyścigu szczurów”; o lęku przed donoszeniem i krytykowaniu siebie nawzajem, by uchronić swoje stanowisko; o silnym stresie. Ci, którzy wyzwaniom sprostali, przyznają się do autoeksploatacji: „[...] doszłam do takiego stanu, że o dziewiątej byłam w pracy, a wychodziłam tak druga, trzecia, czwarta nad ranem. I tak siedem dni w tygodniu” (Lucyna, Wedel); „Dzwoniła sekretarka, że ja mam czekać tam do ósmej wieczór, bo pan Robinson będzie chciał ze mną rozmawiać. Czekałam, przecież jakbym nie czekała, tobym nie pracowała” (Alicja, Wedel); „Który zwątpił w siebie i nie dał rady, ten kończył na innym dziale albo na ulicy. Trzeba było dać z siebie wszystko” (Konstanty, Wedel).

Utrzymywanie więzi było coraz trudniejsze z powodu ograniczania rozrywek organizowanych lub wspieranych przez zakład – licznych kółek i sekcji podróżniczych, wędkarskich, sportowych i innych, a także zakładowych wycieczek, na przykład kojarzonych z czasami socjalistycznymi grzybobrań. Nowa formuła wyjazdów integracyjnych czy obchodzenia ważnych świąt odbierana była często jako narzucona odgórnie i powierzchowna, pozbawiona elementu swobody i samoorganizacji.

Pracownicy poddawani byli nowym technikom dyscyplinowania, które utrudniały podtrzymywanie relacji społecznych. Kontrola robotników stała się dużo bardziej bezpośrednia: zakazywano rozmów przy produkcji, trudniejsze stało się swobodne poruszanie się po fabryce, wzmagano kontrolę czasu pracy i jej rytmu. „Tam byli tacy kontrolerzy. Żeby on jeszcze dyrygował, toby to można strawić. Ale on stanął na półpiętrze i patrzył. Jak w więzieniu”(Jagoda, zakład zanonimizowany). Pracownicy niższych szczebli administracji również doświadczali modernizacji przestrzeni, połączonej z nowymi formami kontroli, jak open space: „Zero przytulności, stres, wszyscy na widoku. Rozdzieleni byliśmy tak: biuro techniczne – Koreańczycy – biuro ekonomiczne – Koreańczycy. Praca była pod ich okiem. Taka musztra” (Danuta, FSO).

Więzi międzyludzkie były rozrywane przez wiele różnych sił: rosnącą rywalizację, strach i niepewność, pogarszającą się atmosferę, ograniczanie funkcji społecznych zakładu, reorganizację jego przestrzeni czy wzmożenie pracy i autoeksploatacji, będące między innymi efektem ograniczania zasobów ludzkich w imię optymalizacji. Rozmówcy nie stronią także od ogólnych refleksji o zmianie społecznej – przejawiała się ona w przestawianiu się ludzi na dbałość o interes własny i najbliższej rodziny, indywidualizacji form spędzania wolnego czasu, ale i zamykaniu się w swoich domach, braku czasu na utrzymywanie relacji towarzyskich czy braku przywiązania do miejsca pracy i współpracowników, wywołanym niepewnością zatrudnienia.

Ważną rolę w wysłuchanych przez nas opowieściach odgrywają epizody z czasów socjalistycznych. Z jednej strony znajdujemy w nich wiele odniesień do niesprawiedliwości, dusznej atmosfery, biedy, donosicielstwa, rozmaitych upokorzeń czy wysokiej wypadkowości w okresie PRL-u. Z drugiej strony są to też pozytywne historie o relacjach towarzyskich, stabilności pracy czy własnej sprawczości. Wysłuchując niektórych opowieści, trudno się czasem oprzeć wrażeniu, że socjalizm lepiej prezentuje się we wstecznym lusterku wspomnień, niż był odbierany w czasach, w których tłumy robotników protestowały przeciwko fatalnym warunkom pracy, brakom aprowizacyjnym i samowoli władzy. Strategii narracyjnych, które idealizują socjalizm, nie powinno się jednak zbyt łatwo zrównywać z tęsknotą za młodością. Robią to czasem nawet sami rozmówcy, jakby usprawiedliwiając się z opowiadania historii wywołujących u nich pozytywne emocje. Sprawa wydaje się jednak bardziej skomplikowana. Po pierwsze rzeczywistość socjalistyczna była złożona, więc niekoniecznie zawsze mamy do czynienia z idealizacją przeszłości. Po drugie nostalgiczne wspomnienia nie tylko oznaczają rozpamiętywanie utraconego „złotego wieku”, ale także pełnią funkcję krytyki teraźniejszości, o czym uczy bardzo już bogata literatura na temat nostalgii w środowiskach postprzemysłowych[82]. Wiele z zamieszczonych w tej książce fragmentów – opisów wyidealizowanej socjalistycznej przeszłości – wydobywa stłumione tęsknoty za sprawiedliwością, przejrzystością, stabilnością, przewidywalnością, mniejszymi nierównościami płacowymi, towarzyskością, kreatywnością i sprawczością, których brakuje we współczesnym miejscu pracy. Innymi słowy, są świadectwem zawiedzionych nadziei okresu transformacji, dlatego traktować je można nie tyle jako opis realnych relacji społecznych w socjalizmie, ile jako krytykę praktyk postsocjalizmu i alternatywną wizję stosunków pracy, które nigdy nie zaistniały.

Warto także zwrócić uwagę na wąski, acz kluczowy dla naszych zainteresowań badawczych, moment doświadczenia pracowników: sam proces prywatyzacyjny. Specyfika opowieści o nim wymyka się streszczonym wyżej obu narracjom, a jest ważnym wzorem wartości i emocji powiązanych z pamięcią o transformacji u osób, które identyfikowały się ze swoimi zakładami pracy. Odsłania się tu doświadczenie utraconej z biegiem czasu sprawczości kadry kierowniczej, związkowców i przedstawicieli rad pracowniczych, a także utraconego poczucia, że zakład jest „nasz”, i związanego z tym żalu. Historie o przemianach własnościowych szczególnie silnie obrazują ograniczenia strukturalne, w jakich przyszło funkcjonować tym, którzy czuli się za zakłady odpowiedzialni, jak również nieprzejrzystość procesów, które zachodziły w latach transformacji.

W wywiadach wypowiadają się między innymi dyrektorzy i kierownicy najwyższego szczebla, którzy przeprowadzali zakłady przez przemiany prywatyzacyjne oraz kolejne restrukturyzacje, biorąc udział w niemal Schumpeterowskiej „kreatywnej destrukcji” systemu, jaki w przeszłości sami budowali. Ich kariery życiowe były związane z zakładami pracy przez dekady. Nostalgiczne opisy starego świata mieszają się u nich z wyjaśnieniami, że jego upadek był konieczny dla przetrwania i uzdrowienia fabryk, które musieli oddać w „obce ręce”. Niektórym do dzisiaj trudno jest w pełni pogodzić się z tym doświadczeniem. Noszą w sobie „zadrę”, jak ujął to jeden z dyrektorów, z którym kolejna korporacja rozwiązała w końcu umowę o pracę.

Aby w pełni zrozumieć ich opowieści, należy pamiętać, że przedstawiciele kadr kierowniczych wraz z organami samorządu pracowniczego[83] przygotowywali się do urynkowienia gospodarki, w tym do procesów prywatyzacyjnych, już od drugiej połowy lat 80., bacznie śledząc poczynania elit politycznych w zakresie reform gospodarczych, a następnie reagując na dynamiczne zmiany po roku 1989. W toku tych procesów prowadzili oni samodzielnie rozmowy i negocjacje z potencjalnymi inwestorami, niejednokrotnie podejmowane z własnej inicjatywy. Jednocześnie w związku z koniecznością adaptacji do nowej rzeczywistości rynkowej dokonywali pierwszych restrukturyzacji, reorganizacji, inwestycji, a także cięć. W przypadku przedsiębiorstw wziętych pod uwagę w naszym projekcie, czyli przekształcanych w spółki skarbu państwa i podlegających prywatyzacji z udziałem kapitału zagranicznego, tracili oni sprawczość i decyzyjność najpierw na rzecz Ministerstwa Przekształceń Własnościowych, a następnie nowych właścicieli – zagranicznych inwestorów strategicznych. Okres niezależności, samodzielności, inicjatywy w działaniu i planowaniu przyszłości w niektórych przypadkach trwał bardzo krótko, ale jego wspomnienie i znaczenie dla oceny całości procesów prywatyzacyjnych z perspektywy czasu jest silne do dzisiaj.

Zaangażowani w procesy restrukturyzacyjno-prywatyzacyjne podkreślali potrzebę pozyskania kapitału na modernizację przestarzałego parku maszynowego, co w warunkach wycofywania się państwa z pomocy przedsiębiorstwom i braku rodzimego kapitału było związane z koniecznością znalezienia inwestora z zagranicy. Zwracali także uwagę na potrzebę pozyskania wiedzy niezbędnej do funkcjonowania w gospodarce kapitalistycznej, dotyczącej sprzedaży, marketingu, zarządzania czy finansów. Zdawali sobie sprawę, że po zniesieniu barier celnych napływająca z zagranicy konkurencja nie da państwowym firmom taryfy ulgowej, i uznawali, iż niezbędne są szybkie działania. Spośród dostępnych im wówczas możliwości instytucjonalnych to prywatyzacja okazywała się sposobem na zdobycie kapitału i ratunek dla przedsiębiorstw, którym inaczej groziłaby upadłość. Z tego powodu przedstawiciele kadry kierowniczej uważali za konieczną jakąś formę prywatyzacji, a w niektórych zakładach początkowo opcję tę akceptowała większość załogi. Pytanie o najwłaściwszą formę prywatyzacji znacząco jednak różnicuje naszych rozmówców. W ich ocenach prywatyzacyjnych pojawiały się refleksje na temat alternatywnych form prywatyzacji, najczęściej możliwości utrzymania firmy w „rękach polskich”, dopuszczenia jedynie mniejszościowego udziału zagranicznego inwestora[84] lub prywatyzacji menedżersko-pracowniczej.

Opowieści pracowników zaangażowanych w dyskusje i działania modernizacyjne charakteryzuje więc napięcie pomiędzy pragnieniem zachowania niezależności (samorządności) a potrzebą pozyskania kapitału i technologii. Dla niektórych rozmówców konieczność rezygnacji z pierwszego na rzecz drugiego była oczywista i bezdyskusyjna. Z perspektywy czasu świadomość skali środków i wiedzy, jakie wniósł globalny koncern, oraz ostatecznego sukcesu firmy wydaje się też utrudniać poważne traktowanie alternatywnych scenariuszy. Pozostaje jednak żal, że nie dały się one w tamtych warunkach (jak sądzą rozmówcy) urzeczywistnić. Jest on szczególnie obecny w firmach, które upadły, jak FSO.

Natomiast wielu pracowników niższego i średniego szczebla, wspominając swoje pierwsze reakcje na wieści o sprzedaży zagranicznemu inwestorowi, przywołuje raczej negatywne emocje: oburzenie na „sprzedaż dóbr rodowych” i niezrozumienie logiki nakazującej pozbywanie się dobrze prosperujących zakładów. Te emocje były ciągle zauważalne w czasie prowadzonych przez nas wywiadów, po dwóch dekadach, które upłynęły od prywatyzacji, zarówno u tych rozmówców, dla których prywatyzacja oznaczała zmianę jednoznacznie negatywną – jak dla jednego z nich, który określił ten proces zwięźle i dosadnie: „miało być pięknie, a wyszedł szmelc” (wywiad niepublikowany, Wedel) – jak i u tych, którzy późniejsze zmiany oceniają mniej jednoznacznie.

Przeprowadzone rozmowy wskazują także, iż wiedza o zachodzących procesach gospodarczo-prawnych, poza wąskim gronem zaangażowanych w nie pracowników (kierownictwa, przedstawicieli ciał pracowniczych, związkowców), była i jest do tej pory raczej niewielka. W wielu opowieściach kolejne etapy prywatyzacji i restrukturyzacji zlewają się w jedną całość, która niejednokrotnie nazywana jest po prostu „prywatyzacją”, choć kryją się pod nią zmiany przeprowadzane przez różnych dyrektorów, rząd i kolejnych właścicieli, czyli szersze procesy wchodzenia zakładów pracy w obieg gospodarki kapitalistycznej. Trudno się temu dziwić, zważywszy na szalone tempo zmian ekonomicznych i prawnych sięgających samych podstaw: kwestii własności, stosunków władzy, znaczenia przedsiębiorstw i roli pracowników. Fakt, że po upływie tak długiego czasu pracownicy wyrażają żal, rozgoryczenie, złość, a także mówią o niezrozumieniu przyczyn i logiki pewnych procesów, jasno pokazuje, iż jest to temat, który nie został społecznie przepracowany, umykając uwadze w pędzie za wyobrażeniem kapitalistycznego świata dobrobytu i „normalności”.

***

Cięcia to zbiór opowieści o socjalistycznej i kapitalistycznej modernizacji, o prywatyzacji i restrukturyzacji, a także o kształtowaniu się świadomości tych procesów i zmieniającej się w czasie ich ocenie. Odsłaniają one zmiany, jakie dokonały się w więziach społecznych, jednostkowych i zbiorowych biografiach – i jakie wciąż się dokonują w pamięci potocznej, będącej próbą ich rekonstruowania i nadawania im sensu. To książka o wariantach rozumienia socjalistycznej i kapitalistycznej rzeczywistości, o zróżnicowanych wartościach i koncepcjach określających, czym jest przedsiębiorstwo i jego społeczna funkcja, jaka jest w nim rola pracowników, autorytetów i tradycji. Mówiona historia transformacji to także wielowątkowa opowieść o nadawaniu sensu pracy, poszukiwaniu sprawczości i godności, zagrożeniu utratą pracy i tożsamości lokalnej. Opowieści naszych bohaterów i bohaterek pozwalają odczuć fizyczny ciężar pracy w czasach socjalistycznych, ale i fascynację postępem technologicznym, a jednocześnie atmosferę życia codziennego naznaczoną sentymentem dla lat młodości. Dają wgląd w codzienne wymiary i życiowe konsekwencje przemian organizacji pracy: jej uelastyczniania, zmiany sposobów wartościowania i oceniania pracowników czy wzorców karier. Opowiadają o zmianach form towarzyskości i obyczajowości. Pod powierzchnią anegdot o zmianach estetyki i standardów BHP kryją się przemiany kultury pracy i bycia. W warstwie faktograficznej zaś czytelnicy odnajdą w tej książce wiele historii i refleksji dotyczących roli polskich kadr kierowniczych i związków zawodowych w procesach restrukturyzacyjnych czy historii pierwszej i drugiej „Solidarności”.

Choć wywiady w formie, w jakiej znajdują się w książce, są jedynie fragmentami nieraz wielogodzinnych wspomnień, a ich wybór wiąże się z pozostawieniem w archiwach czterokrotnie większego zasobu opowieści, to zawarty w Cięciach materiał dotyka w naszym przekonaniu istoty transformacji, której omówienie mogłoby stanowić treść osobnej książki. Chcemy jednak przede wszystkim oddać głos uczestnikom tej wielkiej zmiany, bo opowiadają o niej lepiej, niż może to zrobić ktokolwiek inny. Ułożyłyśmy te historie w rozdziały, które wprowadzają w mikroświaty czterech zakładów produkcyjnych: Wedla, Celulozy w Świeciu, Stomilu w Olsztynie i FSO. Pierwsze trzy zakłady przetrwały i osiągnęły rynkowy sukces, FSO upadła po latach walki o przetrwanie. Nasi rozmówcy to w większości ludzie, którym udało się nie wypaść z pędzącego pociągu – przynajmniej nie od razu. Dlatego też poprzedzamy przedstawione studia przypadków wywiadem z pracownicami zanonimizowanego przedsiębiorstwa z brażny chemicznej, które nie miały tyle szczęścia. Uzupełnieniem są nota metodologiczna, historie przedsiębiorstw, które znalazły się w tym tomie, oraz podstawowe dane statystyczne ilustrujące zmiany w zatrudnieniu i przemyśle po 1989 roku. Chciałybyśmy, aby książka ta przyczyniła się nie do kolejnych rozliczeń transformacyjnych, ale do próby rozmowy o różnych porządkach i światach przeżywanych transformacji, rozmowy naznaczonej empatią dla ludzi uwikłanych w jedną z najszybszych zmian społecznych w historii Polski.

[8] Daniel Bell, The Coming of Post-Industrial Society, Basic Books, New York 1973.

[9] Ash Amin (red.), Post-Fordism: A Reader, Blackwell Publishers, Oxford 1994.

[10] Claus Offe, Disorganized Capitalism: Contemporary Transformations of Work and Politics, The MIT Press, Cambridge 1985. Scott Lash, John Urry, The End of Organized Capitalism, Polity Books, Cambridge 1987.

[11] David Harvey, The Condition of Postmodernity, Blackwell Publishers, Cambridge–Malden 1989.

[12] Richard Sennett, Kultura nowego kapitalizmu, przeł. Grzegorz Brzozowski, Karol Osłowski, Muza, Warszawa 2009.

[13] Outsourcing to przekazywanie części zadań przedsiębiorstwa zewnętrznym wykonawcom, offshoring zaś – wykonawcom ulokowanym poza granicami kraju.

[14] Na przykład metodę odchudzonego zarządzania (ang. lean management), wywodzącą się z technik stosowanych przez Toyotę, pioniera elastycznych rozwiązań.

[15] Jeremy Rifkin, Koniec pracy. Schyłek siły roboczej na świecie i początek ery postrynkowej, przeł. Ewa Kania, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2001.

[16] Katy Shaw, Mining the Meaning: Cultural Representations of the 1984-5 UK Miners’ Strike, Cambridge Scholars Publishing, Newcastle 2012.

[17] Gøsta Esping-Andersen, Trzy światy kapitalistycznego państwa dobrobytu, przeł. Kazimierz Frieske, Difin, Warszawa 2010. Peter A. Hall, David Soskice (red.), Varieties of Capitalism. The Institutional Foundations of Comparative Advantage, University Press, Oxford 2001.

[18] Dorothee Bohle, Béla Greskovits, Capitalist Diversity on Europe’s Periphery, Cornell University Press, Ithaca-London 2012.

[19] Historycznie rzecz biorąc, w inwestycjach zagranicznych zawsze największy udział miały kraje kapitalistycznego rdzenia. W ostatnich dekadach wzrosły ich inwestycje w krajach rozwijających się, ale także firmy z takich krajów zaczęły przodować w bezpośrednich inwestycjach zagranicznych w określonych regionach, jak firmy chińskie w Afryce. Ambiwalencję ocen i wskaźników pokazują m.in.: Mohammad Amin Almfraji, Mahmoud Khalid Almsafir, Foreign Direct Investment and Economic Growth Literature Review from 1994 to 2012, „Social and Behavioral Sciences” 2014, t. 129; Alfred D. Chandler, Bruce Mazlish (red.), Leviathans: Multinational Corporations and the New Global History, Cambridge University Press, Cambridge 2005; Riccardo Crescenzi, Simona Iammarino, Global Investments and Regional Development Trajectories: the Missing Links, „Regional Studies” 2017, t. 51, nr 1, s. 97–115; Martin Heidenreich, The Social Embeddedness of Multinational Companies: A Literature Review, „Socio-Economic Review” 2012, t. 10, nr 3; Richard H. Robbins, Globalne problemy a kultura kapitalizmu, przeł. Sławomir Dymczyk, Pro Publico, Poznań 2006 [1999], s. 83–138, 262–296, 384–523.

[20] Janina Pach, Bezpośrednie inwestycje zagraniczne w świetle bezpieczeństwa ekonomicznego na przykładzie Polski w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, Wydawnictwo Naukowe Akademii Pedagogicznej, Kraków 2001.

[21] Nina Bandelj, From Communists to Foreign Capitalists: The Social Foundations of Foreign Direct Investment in Postsocialist Europe, Princeton University Press, Princeton 2007, s. 46.

[22] Michał Buchowski, Czyściec, dz. cyt., s. 25.

[23] Adam Leszczyński, Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943–1980, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2013, s. 349–363.

[24] Za: Wojciech Morawski, Próby reform realnego socjalizmu (gospodarka PRL 1956––1989), [w:] Internetowy Polski Słownik Biograficzny, bit.ly/2MbD138 (dostęp: 23 sierpnia 2019).

[25] Mariusz Gulczyński, Teoria konwergencji kapitalizmu i socjalizmu, Wyższa Szkoła Nauk Społecznych przy KC PZPR, Warszawa 1974; Walter Gillis Peacock, Greg A. Hoover, Charles D. Killian, Divergence and Convergence in International Development: A Decomposition Analysis of Inequality in the World System, „American Sociological Review” 1988, t. 53, nr 6, s. 838–852; Piotr Sztompka, Socjologia zmian społecznych, Znak, Kraków 2005, s. 134–135; Jan Tinbergen, Do Communist and Free Economies Show a Converging Pattern?, „Soviet Studies” 1960–1961, t. 12, s. 333–341.

[26] Klientelistyczne struktury, konflikty w przemyśle, negocjacje i blokady artykulacji interesów były tematem wielu badań socjologicznych z lat 70. i 80. Zob. Wiesława Kozek, Reformy gospodarcze a społeczeństwo, Uniwersytet Warszawski, Warszawa 1989; Witold Morawski (red.), Gospodarka i społeczeństwo. Wartości i interesy załóg przemysłowych, Uniwersytet Warszawski, Warszawa 1986; Andrzej Rychard, Władza i interesy w gospodarce polskiej u progu lat osiemdziesiątych, Oficyna Naukowa, Warszawa 1995; Jadwiga Staniszkis, Patologie struktur organizacyjnych. Próba podejścia systemowego, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1972; Jacek Tarkowski, Patroni i klienci, Instytut Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, Warszawa 1994.

[27] János Kornai, Niedobór w gospodarce