Ciekawscy. W cieniu Annapurny - Michał Łuczyński - ebook
NOWOŚĆ

Ciekawscy. W cieniu Annapurny ebook

Łuczyński Michał

4,3

Opis

Czy jesteś gotów odkryć tajemnice ukryte w śniegu Himalajów? Maciek, Radek i ich rodzice wyruszają na wysokogórską wyprawę. Szybko okazuje się, że Himalaje mają do zaoferowania o wiele więcej niż tylko piękne widoki z turystycznego szlaku - poznana w górach himalaistka twierdzi, że jej partnera wspinaczkowego porwało...yeti! Czy Radek i Maciek znów znaleźli się w centrum zdarzeń, wymykających się zdrowemu rozsądkowi? I czy Maya, nepalska przewodniczka, pomoże chłopcom pokonać pułapki majestatycznej Annapurny? „Ciekawscy” to seria ekscytujących przygód dwóch przyjaciół – Radka i Maćka. Razem wyruszają w niezwykłe podróże, które prowadzą ich do najbardziej niesamowitych miejsc – pełnych tajemnic, zagadek i niebezpieczeństw. Od prehistorycznych er dinozaurów po mroźne szczyty Himalajów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 269

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (4 oceny)
2
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
alex14226

Całkiem niezła

*współpraca reklamowa* Lubicie wspinaczki górskie? Ja nie bardzo. Ta książka kierowana jest do najmłodszych odbiorców, ale ze względu na ciekawe tematy i mnóstwo ciekawostek wydaje mi się, że może się spodobać także starszym czytelnikom. Jest to drugi tom cyklu "Ciekawscy" jednak nie trzeba znać pierwszego tomu, żeby zrozumieć o co chodzi. Maciek i Radek wraz z rodzicami wyruszają na wysokogórską wyprawę, gdyż chłopcy po nieprzeciętnej przygodzie są głodni wrażeń. Wraz z nimi wyruszamy w podróż w Himalaje, które mają wiele do zaoferowania młodym odkrywcom, którzy tropią sensację. Wkrótce Maciek, Radek ich rodzice i przewodnicy górscy wplątują się w nie lada aferę związana nie tylko z nowoczesną sztuczną inteligencją, ale i pradawną legendą o Yeti. Książka napisana w bardzo prostym i łatwym do zrozumienia języku. Zawiera wiele ciekawostek nie tylko dotyczących gór, wspinaczki czy samych Himalajów, ale także poświęconych nowoczesnym technologiom. Zarówno dzieci jak i dorośli przy lekt...
00
Anisa15

Nie oderwiesz się od lektury

❓Kto z Was w młodości zaczytywał się w przygodach Tomka Wilmowskiego serii książek Alfreda Szklarskiego?❓ Do tej pory jest to seria moich ulubionych książek, a wszystkie pozycje dumnie prezentują się na półce biblioteczki. Od tamtej pory książki przygodowo - podróżnicze to jeden z moich ulubionych gatunków literackich. Długo szukałam bardziej nowoczesnej wersji tego typu powieści. Książka "Ciekawscy. W cieniu Annapurny" świetnie wypełniła tę lukę. Niezwykłe przygody Maćka, Radka i ich rodziców na tle Himalajskich szczytów wciągają od pierwszej strony. Do tego mamy miliardera, który za wszelką cenę chce złapać mitycznego stwora zamieszkującego wysokogórskie szczyty, o którym krążą legendy. Czy mu się to uda i jak zakończą się fascynujące i niebezpieczne przygody małych podróżników o tym musicie się przekonać sami. Mnie ta powieść wciągnęła od pierwszej do ostatniej strony i mimo, że do młodzieży mi daleko to bawiłam się znakomicie. Powieść pisana jest pełnym humoru, młodzieżowym, l...
00
mikoolajbuczynski

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00

Popularność




Tekst: MI­CHAŁ ŁU­CZYŃ­SKI
Pro­jekt okładki: PIOTR SO­KO­ŁOW­SKI
Re­dak­tor pro­wa­dzące: ALEK­SAN­DRA WIE­TO­CHA, AGATA TON­DERA
Re­dak­cja: DAG­MARA PO­WOLNY
Ko­rekta: SYL­WIA CHO­JECKA; ko­rekta w pro­gra­mie firmy Lin­gventa
Opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki i skład: MO­NIKA NO­WICKA
© Co­py­ri­ght for text by Mi­chał Łu­czyń­ski, 2024, Re­pre­zen­ta­cja praw – Agen­cja Li­te­racka Iskra © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2024
All ri­ghts re­se­rved
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-82998-93-1
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@zie­lo­na­sowa.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Ty­bet, rok 1960

Sankpo nie do końca ro­zu­miał, co się dzieje, ale mimo po­zor­nego spo­koju matki wie­dział, że to coś nie­do­brego. Ko­bieta spa­ko­wała do ma­te­ria­ło­wego to­bołka nie­wielką ilość su­chego pro­wiantu, a na­stęp­nie od­wró­ciła się do syna.

Wtedy zo­ba­czył łzy w jej oczach.

– Mamo? – za­py­tał, lecz nie uzy­skał od­po­wie­dzi.

Ko­bieta je­dy­nie chwy­ciła jego twarz w po­marsz­czone, spra­co­wane dło­nie, a po­tem czule zmierz­wiła mu włosy. Przez chwilę pa­trzyli na sie­bie w sku­pie­niu.

Do­tarło do niego, że to po­że­gna­nie. Ta­kie bez słów, bo żadne słowa nie pa­so­wa­łyby do tej chwili. Gdy i on się roz­pła­kał, de­li­kat­nie otarła łzy z jego po­licz­ków.

– Nie płacz, je­steś Sankpo Tse­ring, Dłu­go­wieczny. Kto wie, może bę­dzie nam jesz­cze dane się zo­ba­czyć.

– Ale dla­czego? Dla­czego się że­gnamy? – Chło­piec nie po­tra­fił tego po­jąć.

– Mój ko­chany Sankpo, w każ­dej chwili mogą po nas przyjść chiń­scy żoł­nie­rze. Prze­trze­bili już wio­skę mo­jej sio­stry, a dzieci za­brali. Nikt nie wie do­kąd. Nie mogę po­zwo­lić, by i cie­bie spo­tkał taki los.

– Jedźmy ra­zem – pod­rzu­cił Sankpo z na­dzieją.

– Nie... w po­je­dynkę bę­dziesz miał więk­sze szanse. Kilku za­przy­jaź­nio­nych han­dla­rzy prze­wie­zie cię w skrzyni przez gra­nicę. Ro­bili już tak z in­nymi dziećmi...

– Przez gra­nicę? – Oczy chłopca otwo­rzyły się sze­roko.

– Tak, Sankpo, mu­sisz opu­ścić Ty­bet, to już nie jest bez­pieczne miej­sce. Za­wiozą cię do Ne­palu, gdzie two­rzą domy dla ucie­ki­nie­rów, będą tam inne dzieci... Rów­nież twoi ró­wie­śnicy.

– A ro­dzice? Do­łą­czysz do mnie? Kiedy? – Chło­piec wtu­lił się w mamę i ści­snął ją mocno.

Wtedy pod­je­chała cię­ża­rówka. Snop świa­teł re­flek­to­rów roz­ciął noc, prze­ry­wa­jąc po­że­gnalny uścisk.

– Trzy­maj. To na drogę. Dzięki me­dy­ta­cji ła­twiej bę­dzie ci przez to przejść. – Mó­wiąc to, ko­bieta wło­żyła chłopcu w dło­nie ja­kiś przed­miot. Zro­biła to po­spiesz­nie, jakby bała się, że nie zdąży. Była to bud­dyj­ska mala, sznu­rek z na­ni­za­nymi stu ośmioma pa­cior­kami mo­dli­tew­nymi, za­koń­czony ozdob­nym su­płem, z wple­cioną czer­woną ta­siemką.

Sankpo miał dzie­sięć lat. Ma­rzył, by po­now­nie wpaść w ob­ję­cia matki i pójść spać, a na­stęp­nie obu­dzić się i z ulgą stwier­dzić, że przy­śnił mu się kosz­mar. Jed­nak to nie był sen. Kie­rowca cię­ża­rówki wy­mie­nił z mamą chłopca kilka krót­kich zdań, a na­stęp­nie uchy­lił wieko jed­nej ze skrzyń sto­ją­cych na pace po­jazdu.

– Szyb­ciej, mu­simy prze­miesz­czać się nocą, tak bę­dzie bez­piecz­niej – po­na­glił.

Matka od­su­nęła się, jakby nie chciała się mie­szać. W rze­czy­wi­sto­ści czuła, jak pęka jej serce. Mu­siała prze­ko­nać samą sie­bie, że choć syn zo­sta­nie sam, bę­dzie miał więk­sze szanse na prze­ży­cie, niż gdyby zo­stał z nią w sta­rej cha­cie u pod­nóża hi­ma­laj­skich gi­gan­tów. Sankpo, po­ga­niany przez kie­rowcę, wy­ko­nał kilka za­ma­szy­stych kro­ków, ale ukrad­kiem cały czas pa­trzył w stronę matki. Stała jak spa­ra­li­żo­wana i przy­glą­dała się chłopcu. On wsko­czył do drew­nia­nej skrzyni. Była na­prawdę cia­sna, a zro­biła się nie­zno­śnie klau­stro­fo­biczna, gdy męż­czy­zna za­trza­snął wieko nad jego głową.

– Dla bez­pie­czeń­stwa przy­kryję cię in­nymi pa­kun­kami i plan­deką. Nie martw się i choćby nie wiem co, nic nie mów! Nie od­zy­waj się, do­póki znów nie zo­ba­czysz mo­jej twa­rzy! – przy­ka­zał su­rowo.

Za­war­czał sil­nik, koła za­chrzę­ściły na ka­mienno-żwi­ro­wym pod­łożu i ru­szyli. Sankpo od­ru­chowo za­ci­snął palce na mali i za­czął od­ma­wiać mo­dli­twy. Droga cią­gnęła się w nie­skoń­czo­ność. Cię­ża­rówka, wcze­piona wiel­kimi te­re­no­wymi ko­łami w wą­ziutką gór­ską drogę, na­prze­mien­nie pięła się, by po chwili zjeż­dżać ser­pen­ty­nami. Mimo nie­wy­gody po ja­kimś cza­sie mały Tse­ring za­snął.

Obu­dziły go pod­nie­sione mę­skie głosy. Je­den z nich zda­wał się na­le­żeć do kie­rowcy. Sil­nik ry­czał, wcho­dząc na wy­so­kie ob­roty, wszystko się trzę­sło i prze­su­wało. W końcu za­grze­cho­tały ka­mie­nie i auto się prze­chy­liło.

– Uwa­żaj, jedno koło wisi nad prze­pa­ścią! Daj do tyłu, do tyłu! – Męż­czyźni prze­krzy­ki­wali się ner­wowo.

Sil­nik za­wył po­tę­pień­czo, czuć było za­pach spa­lin. Za­ko­ły­sało au­tem, a wtedy płachta, rwąc się, od­sło­niła świa­tło księ­życa. Chło­piec, wciąż za­mknięty w skrzyni, przy­tknął oko do szpary w de­skach. Nie zo­ba­czył wiele – ciem­ność nocy i roz­gar­diasz na pace. Sil­nik prak­tycz­nie nie prze­sta­wał ry­czeć, wciąż pra­cu­jąc na wy­so­kich ob­ro­tach. Męż­czyźni na­dal krzy­czeli, ale trudno było ich zro­zu­mieć. W końcu moc­niej niż do­tych­czas za­ko­ły­sało au­tem. Ła­du­nek na pace się prze­su­nął, skrzy­nie za­trzesz­czały i za­częły się prze­miesz­czać, a wraz z nimi uwię­ziony Sankpo. Roz­g­da­kały się kury, które rów­nież po­dró­żo­wały w cię­ża­rówce, a z roz­dar­tego ju­to­wego worka wy­sy­pał się ryż. Skrzy­nie chrup­nęły, na­pie­ra­jąc na sie­bie. Chło­piec za­czął krzy­czeć:

– Po­mocy, wy­cią­gnij­cie mnie! Wy­cią­gnij­cie mnie!

Nikt jed­nak nie przy­szedł. Za to sil­nik za­milkł – wi­docz­nie nie­spo­dzie­wa­nie zgasł. Na­stała błoga ci­sza, ale nie oka­zała się zwia­stu­nem ni­czego do­brego. Koła po­to­czyły się, bez­wład­nie na­bie­ra­jąc pręd­ko­ści, a chwilę po­tem zgrzyt­nęły drzwi szo­ferki.

– Skacz! – do­bie­gło chłopca, lecz to wo­ła­nie naj­wy­raź­niej nie było skie­ro­wane do niego.

Nad­gry­zione zę­bem czasu, wy­słu­żone auto jęk­nęło głu­cho i ru­nęło w dół. Skrzy­nia z uwię­zio­nym Sankpo za­częła ko­zioł­ko­wać. Chło­pak obi­jał się o drew­niane pu­dło, roz­ci­na­jąc skórę w kilku miej­scach jed­no­cze­śnie. Zro­biło mu się nie­do­brze od tego wi­ro­wa­nia. Ja­kiś ka­mień mu­siał pod­bić pę­dzącą w dół skrzy­nię i wtedy Tse­ring ude­rzył o jej ścianę tak mocno, że aż stra­cił przy­tom­ność.

Nie wie­dział, ile to trwało. Może kilka mi­nut, a może kilka go­dzin. Ock­nął się na­gle, prze­cho­dząc od nie­świa­do­mo­ści do świa­do­mo­ści w za­le­d­wie jed­nej se­kun­dzie. Czuł, jak jego wy­chło­dzone, po­obi­jane ciało pra­gnie wy­krze­sać odro­binę cie­pła, wpra­wia­jąc w drże­nie mię­śnie nóg i rąk. Dy­go­cząc, usiadł i za­czął się roz­glą­dać przez szpary w de­skach. Coś mi­gnęło mu w za­sięgu wzroku, ale gdy skie­ro­wał tam głowę, nic nie zo­ba­czył. Miał jed­nak dziwne prze­czu­cie, że coś albo ktoś go ob­ser­wuje.

– Halo? Po­mocy! Po­móż mi! – wy­krztu­sił przez zmar­z­nięte, roz­cięte usta.

Nie na­de­szła żadna od­po­wiedź, za to chło­piec w ostrym księ­ży­co­wym świe­tle do­strzegł ko­lejne de­tale. Po­roz­rzu­cane skrzy­nie, po­roz­ry­wane pa­kunki, tylko kury się gdzieś za­po­działy. Frag­ment po­krywy na szczy­cie skrzyni uchy­lił się, ale nie pu­ścił cał­ko­wi­cie. Sankpo za­parł się no­gami i pró­bo­wał otwo­rzyć so­bie drogę do ucieczki, ale wy­cień­czony i zmar­z­nięty, nie dał rady. Znów coś mu mi­gnęło. „Pan­tera śnieżna?” – po­my­ślał. Włosy na rę­kach sta­nęły mu dęba, gdy usły­szał de­li­katne sa­pa­nie tuż za cienką ścianką z de­sek. Coś stało obok skrzyni i przy­glą­dało się mu. Dzie­się­cio­latka spa­ra­li­żo­wał strach. Za­po­mniał o chło­dzie i ra­nach na ca­łym ciele. Przy­warł ple­cami do dru­giej ściany, jakby to od­su­nię­cie się o kilka cen­ty­me­trów mo­gło w ja­ki­kol­wiek spo­sób zmie­nić jego bez­na­dziejne po­ło­że­nie. Trwał tak w bez­ru­chu dłuż­szą chwilę, by w końcu zde­cy­do­wać się na ko­lejny krok. Przy­tknął oko do szpary w de­skach i... po­ża­ło­wał. Po dru­giej stro­nie było po­dobne oko, tylko więk­sze, i z za­cie­ka­wie­niem przy­glą­dało się chłopcu.

– Aaaaaaa! – wrza­snął, ude­rzył ko­la­nami i łok­ciami, dud­niąc we­wnątrz drew­nia­nej kon­struk­cji.

– Arrr­rgggggg, aaaaargggg – dało się sły­szeć stłu­mione okrzyki, jakby ktoś chciał mu od­po­wie­dzieć, ale nie umiał mó­wić.

Serce Sankpo pod­sko­czyło do gar­dła, my­śli za­wi­ro­wały, po­czuł w ręku po­da­ro­wany przez mamę sznur mo­dli­tewny i ści­snął go z ca­łej siły. W mroku nocy znów prze­mknął nie­zi­den­ty­fi­ko­wany kształt, sa­dząc mięk­kie susy w płyt­kim śniegu. I wtedy wieko skrzyni od­sko­czyło jak la­ta­wiec po­cią­gnięty moc­niej­szym po­dmu­chem wia­tru.

– Arrr­rgggggg, aaaarggg – do­le­ciało z nie­wiel­kiej od­le­gło­ści, z ciem­no­ści, spoza kręgu księ­ży­co­wego świa­tła.

Sankpo wy­szedł ostroż­nie i wy­pro­sto­wał się pierw­szy raz od wielu go­dzin. Dy­go­tał i te­raz już sam nie wie­dział, czy bar­dziej z zimna, czy ze stra­chu. Sta­rał się wy­pa­trzyć to coś, co przed chwilą go uwol­niło, lecz nie był w sta­nie do­strzec szcze­gó­łów. Za­sta­na­wiał się przez chwilę, co wła­ści­wie się wy­da­rzyło, gdy zdał so­bie sprawę, że znów sły­szy sa­pa­nie. Bar­dzo, bar­dzo bli­sko, wła­ści­wie tuż za ple­cami. I wtedy po­now­nie nie­ar­ty­ku­ło­wane „arrr­rgggggg, aaaaargggg” od­biło się echem od ska­li­stych ścian.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki