37,50 zł
DRUGI TOM TRYLOGII, KTÓRA ROZPĘTAŁA ŚWIATOWE SZALEŃSTWO! ROMANTYCZNA, ZABAWNA, GŁĘBOKO PORUSZAJĄCA I CAŁKOWICIE UZALEŻNIAJĄCA POWIEŚĆ PEŁNA EROTYCZNEGO NAPIĘCIA. Młodziutką studentkę Anę Steele i charyzmatycznego miliardera Christiana Greya połączył niecodzienny układ, który z czasem przerodził się w coś znacznie głębszego. Jednak demony Greya zwyciężyły, Ana zerwała uzależniający związek i zajęła się karierą. Rozstanie okazuje się bolesne… „Trzeba przeczytać, tak jak trzeba było przeczytać Justynę, czyli nieszczęścia cnoty markiza de Sade. Dla poznania gatunku oczywiście”. – Angora
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 721
FIFTY SHADES DARKER
Copyright © Fifty Shades Ltd 2011
Pierwsza wersja niniejszej powieści zatytułowana Master of Universe ukazała się wcześniej w Internecie. Autorka wydała ją w formie odcinków, z innymi bohaterami, pod pseudonimem Snowqueen’s Icedragon.
Copyright © 2012, 2017, 2019, 2021, 2022 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2022 for the Polish translation by Katarzyna Petecka-Jurek
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Jennifer McGuire
Ilustracja na okładce: © E. Spek/Dreamstime.com
Wykonanie polskiej okładki: Monika Drobnik-Słocińska
Zdjęcie autorki: © Nino Munoz
Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan
Korekta: Joanna Habiera, Edyta Malinowska-Klimiuk
ISBN: 978-83-8230-308-7
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E - wydanie 2022
Dla Z i J
Kocham Was bezwarunkowo, zawsze
Jestem ogromną dłużniczką Sarah, Kay i Jady. Dziękuję za to, co dla mnie zrobiłyście.
WIELKIE podziękowania dla Kathleen i Kristi, które wkroczyły i zrobiły ze wszystkim porządek.
Tobie także dziękuję, Niallu, mój mężu, kochanku i najlepszy przyjacielu (przeważnie).
Bardzo głośny aplauz dla przecudownych kobiet z całego świata, które miałam przyjemność spotkać, odkąd zaczęłam pisać, i które teraz uważam za swoje przyjaciółki. Oto one: Ale, Alex, Amy, Andrea, Angela, Azucena, Babs, Bee, Belinda, Betsy, Brandy, Britt, Caroline, Catherine, Dawn, Gwen, Hannah, Janet, Jen, Jenn, Jill, Kathy, Katie, Kellie, Kelly, Liz, Mandy, Margaret, Natalia, Nicole, Nora, Olga, Pam, Pauline, Raina, Raizie, Rajka, Rhian, Ruth, Steph, Susi, Tasha, Taylor i Una.
I wreszcie dziękuję wszystkim utalentowanym, ciepłym i zabawnym kobietom (i mężczyznom), których poznałam online. Wiecie, o kim mówię.
Dziękuję Morgan i Jenn z Heathmana za wszystko, co dla mnie zrobiły.
I wreszcie dziękuję Tobie, Janine, mojej redaktorce. Wymiatasz. I tyle.
Wrócił. Mamusia śpi albo znowu jest chora.
Skulony chowam się pod stołem w kuchni. Przez palce widzę mamusię. Śpi na kanapie. Jej ręka leży na lepkim zielonym dywanie, a on ma swoje wielkie buciory z błyszczącą klamrą i stoi nad mamusią, i krzyczy.
Uderza mamusię pasem. Wstawaj! Wstawaj! Ty pieprzona dziwko. Ty pieprzona dziwko. Ty pieprzona dziwko. Ty pieprzona dziwko. Ty pieprzona dziwko. Ty pieprzona dziwko.
Mamusia wydaje zduszony szloch. Przestań. Proszę, przestań.Mamusia nie krzyczy. Mamusia się zwija, kuli się, chce się zrobić jak najmniejsza.
Uszy zatykam palcami, zamykam oczy. Robi się cicho.
Obraca się i widzę, że wchodzi do kuchni, tupiąc wielkimi buciorami. Wciąż trzyma pas. Próbuje mnie znaleźć.
Pochyla się i uśmiecha. Okropnie śmierdzi. Papierosami i wódką. Tu jesteś, mały gnojku.
BUDZI GO PRZERAŹLIWY skowyt. Chryste! Jest zlany potem i serce mu wali. Co, do kurwy? Siada gwałtownie na łóżku i chwyta się rękami za głowę. Kurwa. Wróciło.Bierze głęboki, uspokajający wdech, starając się uwolnić umysł i nozdrza od smrodu taniego bourbona i stęchłych papierosów.
Przeżyłam Trzeci Dzień Po Christianie i pierwszy dzień w pracy. Z ulgą przyjęłam coś nowego. Jak przez mgłę pamiętam procesję nowych twarzy, rzeczy, które musiałam zrobić, i pana Jacka Hyde’a. Pan Jack Hyde… opiera się o moje biurko i z błyskiem w niebieskich oczach uśmiecha do mnie.
– Doskonała robota, Ano. Chyba będzie z nas zgrany zespół.
– Pójdę już, jeśli nie masz nic przeciwko temu – bąkam.
– Naturalnie, jest już wpół do szóstej. Widzimy się jutro.
– Do widzenia, Jack.
– Do widzenia, Ano.
Biorę torebkę, zarzucam żakiet i idę do wyjścia. Rześkie powietrze wczesnego wieczoru w Seattle nie jest w stanie zapełnić pustki w mojej piersi, która mi towarzyszy od sobotniego poranka, bolesnej próżni przypominającej mi, co straciłam. Ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym w ziemię idę na przystanek autobusowy i rozmyślam o ukochanej Wandzie, moim garbusie, której już nie ma… nie ma też audi.
Och. To za bardzo boli. Nie. Nie będę o nim myśleć. Jasne, że stać mnie na samochód – ładny i nowy. Podejrzewam, że przesadził z sumą, na którą wypisał mi czek, i czuję, jak w ustach zbiera mi się gorycz. Odpędzam tę myśl – wolę otępienie i pustkę w głowie. Nie mogę o nim myśleć. Nie chcę się znowu rozpłakać – przynajmniej nie na ulicy.
Mieszkanie jest puste. Tęsknię za Kate. Wyobrażam sobie, jak leży na plaży na Barbados i sączy zimnego drinka. Włączam telewizor z płaskim ekranem, żeby zapełnić czymś pustkę i stworzyć chociaż namiastkę towarzystwa, jednak ani go nie słucham, ani nie oglądam. Siadam i gapię się tępo w ścianę. Nic nie czuję. Poza bólem. Jak długo przyjdzie mi się tak męczyć?
Z otchłani cierpienia wyrywa mnie dzwonek domofonu i serce mi odrobinę przyśpiesza. Kto to może być? Naciskam guzik interkomu.
– Przesyłka dla panny Steele – rozlega się obcy, znudzony głos, a mnie przeszywa uczucie zawodu.
Apatycznie schodzę na dół i widzę młodego człowieka, który z mlaskaniem żuje gumę. Trzyma wielki karton i niedbale opiera się o drzwi wejściowe. Podpisuję odbiór i wracam z paczką na górę. Jest ogromna i zaskakująco lekka. W środku znajduję dwanaście białych róż na długich łodygach i karteczkę.
Gratulacje z okazji pierwszego dnia pracy.
Mam nadzieję, że był udany.
I dziękuję za szybowiec. Bardzo trafiony prezent.
Z dumą zajmuje miejsce na moim biurku.
Christian
Gapię się na drukowany bilecik i czuję, jak pustka w mojej piersi rośnie. Nie mam wątpliwości, że przysłała to jego asystentka. Christian prawdopodobnie miał z tym niewiele wspólnego. Zbyt bolesna to myśl. Przyglądam się różom – są przepiękne, więc nie mam serca ich wyrzucić. Grzecznie idę do kuchni po wazon.
MOJE ŻYCIE STAJE się rutyną: budzę się, idę do pracy, płaczę, śpię. A przynajmniej próbuję spać. Nawet sen nie pozwala mi się od niego uwolnić. Szare błyszczące oczy, wyraz zagubienia na twarzy, ciemnorude włosy stale mnie nawiedzają. I muzyka… tak wiele muzyki – teraz żadnej nie mogę słuchać. Unikam jej za wszelką cenę. Nawet melodyjki w reklamach przyprawiają mnie o dreszcze.
Z nikim nie rozmawiałam, nawet z mamą czy Rayem. Nie mam siły na czcze gadanie. Nie, nawet o tym nie myślę. Stałam się własną samotną wyspą. Spustoszoną, zniszczoną jak po wojnie, na której nic nie rośnie i gdzie nawet horyzont jest ponury. To ja. W pracy udaje mi się komunikować z innymi, ale nic poza tym. Gdybym zaczęła rozmawiać z mamą, jeszcze bardziej bym się rozsypała, choć to już chyba niemożliwe.
ZMUSZAM SIĘ, ŻEBY coś zjeść. W środę na lunch wmusiłam w siebie jogurt i był to mój pierwszy posiłek od piątku. Żyję na kawie latte, którą nagle zaczęłam tolerować, i dietetycznej coca-coli. Dzięki kofeinie jakoś funkcjonuję, ale jestem też po niej rozdrażniona.
Jack coraz bardziej się koło mnie kręci i ku mojej irytacji zadaje mi osobiste pytania. Czego ode mnie chce? Jestem uprzejma, ale muszę go trzymać na dystans.
Siadam i zaczynam przeglądać zaadresowaną do niego korespondencję, zadowolona, że w niewymagającej zaangażowania pracy znajduję odskocznię. Rozlega się dźwięk przychodzącej poczty i szybko sprawdzam, od kogo.
Jasna cholera. Mail od Christiana. O nie, nie tutaj… nie w pracy.
Nadawca:Christian Grey
Temat:Jutro
Data:8 czerwca 2011, 14:05
Adresat:Anastasia Steele
Droga Anastasio,
wybacz, że przeszkadzam Ci w pracy. Mam nadzieję, że dobrze sobie radzisz. Dostałaś kwiaty ode mnie?
Zauważyłem, że jutro jest wernisaż Twojego przyjaciela. Jestem pewien, że nie zdążyłaś jeszcze kupić samochodu, a to długa podróż. Byłbym szczęśliwy, gdybym mógł Cię zabrać – jeśli oczywiście miałabyś takie życzenie.
Daj mi znać.
Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Do oczu napływają mi łzy. W pośpiechu wstaję od biurka i pędzę do łazienki, gdzie chowam się w jednej z kabin. Wystawa Joségo. Kompletnie o niej zapomniałam, a przecież obiecałam, że przyjdę. Cholera, Christian ma rację – jak ja dojadę?
Chwytam się za czoło. Czemu José nie zadzwonił? A skoro o tym mowa – czemu nikt nie zadzwonił? Jestem tak roztargniona, nawet nie zauważyłam, że mój telefon milczy.
Cholera! Co za idiotka ze mnie! W dalszym ciągu wszystkie połączenia są przekierowywane na BlackBerry. Niech to szlag. Wszystkie rozmowy trafiają do Christiana – pod warunkiem, że zwyczajnie nie wyrzucił niby-mojego telefonu. Skąd ma mój adres mailowy?
Zna mój rozmiar butów… Ze zdobyciem adresu mailowego raczej nie miał żadnego problemu.
Czy mogę się z nim znowu zobaczyć? Czy to zniosę? I czy w ogóle chcę go oglądać? Zamykam oczy i pochylam głowę, bo przeszywają mnie smutek i tęsknota. Jasne, że chcę.
Może… może mogłabym mu powiedzieć, że zmieniłam zdanie… Nie, nie, nie. Nie mogę być z kimś, kto czerpie przyjemność z zadawania mi bólu, kimś, kto nie jest w stanie mnie kochać.
Jak tortura wracają wspomnienia: kiedy lecieliśmy szybowcem, trzymaliśmy się za ręce, całowaliśmy się, kąpaliśmy w wannie, jego delikatność, humor i jego ciemne, zamyślone, seksowne spojrzenie. Tęsknię za nim. Minęło pięć dni, pięć dni cierpienia, które zdają mi się wiecznością. Co wieczór płaczę tak długo, aż wyczerpana zasypiam, żałując, że wtedy wyszłam albo że on nie jest inny, i pragnąc, byśmy byli razem. Jak długo będę tkwić w tym szkaradnym, przytłaczającym poczuciu? Trafiłam do czyśćca, z którego nie widzę ucieczki.
Obejmuję się ramionami, z całej siły, żeby się nie rozpaść. Tęsknię za nim. Naprawdę za nim tęsknię… Kocham go. To proste.
Anastasio Steele, jesteś w pracy! Muszę być silna, ale też chcę pojechać na wystawę Joségo i gdzieś w głębi duszy drzemiąca we mnie masochistka pragnie zobaczyć Christiana. Biorę głęboki wdech i wracam do biurka.
Nadawca: Anastasia Steele
Temat: Jutro
Data: 8 czerwca 2011, 14:25
Adresat: Christian Grey
Cześć, Christianie.
Jestem wdzięczna za kwiaty, są piękne.
Tak, chętnie skorzystam z podwózki.
Dziękuję.
Anastasia Steele
asystentka Jacka Hyde’a, redaktora naczelnego SIP
Sprawdzam telefon i widzę, że w dalszym ciągu przekierowuje połączenia do BlackBerry. Ponieważ Jack jest na spotkaniu, szybko dzwonię do Joségo.
– Cześć, José, tu Ana.
– Witaj, nieznajoma – mówi tak ciepło i serdecznie, że znowu jestem na skraju łez.
– Nie mogę długo rozmawiać. O której mam być jutro na twojej wystawie?
– Przyjedziesz?
– No jasne. – Po raz pierwszy od pięciu dni uśmiecham się naprawdę, wyczuwając jego radość.
– O wpół do ósmej.
– W takim razie do zobaczenia. Na razie, José.
– Pa, Ano.
Nadawca: Christian Grey
Temat: Jutro
Data: 8 czerwca 2011, 14:27
Adresat: Anastasia Steele
Droga Anastasio,
o której mam po Ciebie przyjechać?
Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Nadawca: Anastasia Steele
Temat: Jutro
Data: 8 czerwca 2011, 14:32
Adresat: Christian Grey
Wystawa Joségo zaczyna się o 19:30. O której według Ciebie powinniśmy wyjechać?
Anastasia Steele
asystentka Jacka Hyde’a, redaktora naczelnego SIP
Nadawca: Christian Grey
Temat: Jutro
Data: 8 czerwca 2011, 14:34
Adresat: Anastasia Steele
Droga Anastasio,
Portland jest dość daleko. Przyjadę po Ciebie o 17:45.
Bardzo się cieszę na nasze spotkanie.
Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Nadawca: Christian Grey
Temat: Jutro
Data: 8 czerwca 2011, 14:38
Adresat: Christian Grey
W takim razie do zobaczenia.
Anastasia Steele
asystentka Jacka Hyde’a, redaktora naczelnego SIP
O rany! Zobaczę Christiana po raz pierwszy od pięciu dni i humor odrobinę mi się poprawia, a nawet zaczynam się zastanawiać, co u niego słychać.
Czy za mną tęsknił? Zapewne nie tak bardzo, jak ja za nim. Czy już sobie znalazł nową uległą? Ta myśl jest tak bolesna, że natychmiast ją odganiam. Patrzę na stos korespondencji, którą mam posortować dla Jacka, i biorę się do roboty, po raz kolejny starając się nie myśleć o Christianie.
Tej nocy rzucam się i przewracam w łóżku, starając się zasnąć, i po raz pierwszy nie zalewam się łzami.
Przywołuję twarz Christiana, gdy od niego wychodziłam. Prześladuje mnie jego udręczona mina. Pamiętam, że nie chciał, abym odeszła, co było dziwne. Czemu miałabym zostać, skoro znaleźliśmy się w impasie? Oboje unikaliśmy trudnych dla nas tematów – mojego strachu przed karą, jego strachu przed… właściwie czym? Miłością?
Obracam się na bok i tulę do siebie poduszkę, przepełniona ogromnym smutkiem. Christian myśli, że nie zasługuje na czyjąś miłość. Dlaczego? Czy to ma związek z jego dzieciństwem? Prawdziwą matką, tą zaćpaną dziwką? Te ponure myśli nie opuszczają mnie niemal do świtu, kiedy wreszcie udaje mi się zapaść w męczący sen.
DZIEŃ WLECZE SIĘ niemiłosiernie, a Jack nie daje mi spokoju. Podejrzewam, że to z powodu śliwkowej sukienki Kate i czarnych botków na wysokich obcasach, które zwędziłam z jej szafy, ale nie zawracam sobie tym głowy. Postanawiam, że po pierwszej wypłacie pójdę na zakupy. Sukienka jest luźniejsza niż kiedyś, ale udaję, że tego nie zauważam.
W końcu jest wpół do szóstej, więc biorę żakiet i torebkę, starając się uspokoić nerwy. Zobaczę go!
– Masz dzisiaj randkę? – pyta Jack, kiedy wychodząc z biura, mija moje biurko.
– Tak. Nie. W zasadzie nie.
Unosi brew, wyraźnie zaintrygowany.
– Z chłopakiem?
Czerwienię się.
– Nie, znajomym. Byłym chłopakiem.
– Może jutro wyskoczylibyśmy na drinka po pracy? Masz za sobą doskonały pierwszy tydzień. Powinniśmy to uczcić. – Uśmiecha się i na jego twarzy pojawia się dziwny, niepokojący wyraz, który mnie trochę przeraża.
Z rękami w kieszeniach swobodnym krokiem wychodzi przez podwójne drzwi. Wykrzywiam się do jego oddalających się pleców. Drinki z szefem? Czy to aby na pewno dobry pomysł?
Potrząsam głową. Najpierw muszę przetrwać wieczór z Christianem Greyem. Jak ja dam radę? Biegnę do łazienki sprawdzić, czy nie muszę jeszcze czegoś poprawić w swoim wyglądzie.
Długo i dokładnie przyglądam się swojej twarzy w wielkim lustrze na ścianie. Jestem blada jak zwykle, a pod zbyt dużymi oczami mam ciemne sińce. Wyglądam na wychudzoną i znękaną. Szkoda, że nie umiem się malować. Tuszuję rzęsy, nakładam odrobinę eyelinera i szczypię się w policzki w nadziei, że nabiorą nieco koloru. Poprawiam włosy, żeby pięknie opadały mi na plecy, i biorę głęboki wdech. Tyle musi wystarczyć.
Zdenerwowana przechodzę przez hol, po drodze machając na pożegnanie Claire w recepcji. Myślę, że mogłabym się z nią zaprzyjaźnić. Gdy kieruję się do wyjścia, widzę, jak Jack rozmawia z Elizabeth, po czym z szerokim uśmiechem biegnie, by otworzyć przede mną drzwi.
– Proszę, Ano – mruczy pod nosem.
– Dziękuję. – Uśmiecham się zakłopotana.
Przy krawężniku czeka Taylor. Otwiera tylne drzwi samochodu. Zerkam z wahaniem na Jacka, który wyszedł za mną. Z niepokojem spogląda na SUV-a audi.
Odwracam się i wsiadam do tyłu, gdzie jest on – Christian Grey – w swoim szarym garniturze, bez krawata, w białej koszuli rozpiętej pod szyją. Jego szare oczy płoną.
Zasycha mi w ustach. Wygląda cudownie, ale minę ma wściekłą. Dlaczego?
– Kiedy ostatnio coś jadłaś? – pyta gniewnie, kiedy Taylor zamyka za mną drzwi.
Psiakrew.
– Witaj, Christianie. Tak, też się cieszę, że cię widzę.
– Nie wymądrzaj mi się teraz. Odpowiedz. – Jego oczy ciskają iskry.
Jasna cholera.
– Hm… na lunch zjadłam jogurt. Och, i banana.
– Kiedy zjadłaś ostatni porządny posiłek? – pyta lodowato.
Taylor siada za kierownicą i włącza się do ruchu.
Wyglądam przez okno i zauważam, że Jack macha mi na pożegnanie, chociaż nie mam pojęcia, jak widzi mnie przez przyciemnianą szybę. Też mu macham.
– Kto to jest? – warczy Christian.
– Mój szef. – Zerkam na siedzącego obok pięknego mężczyznę i widzę, że usta ma ściągnięte w wąską linię.
– No więc? Ostatni posiłek?
– Christianie, to naprawdę nie twoja sprawa – mówię pod nosem, dziwnie nieustraszona.
– Wszystko, co robisz, to moja sprawa. Odpowiedz.
Nieprawda. Wydaję pełen frustracji jęk i przewracam oczami, a Christian mruży swoje. I po raz pierwszy od bardzo dawna chce mi się śmiać. Z trudem tłumię chichot, który zaczyna mi bulgotać w gardle. Mina Christiana łagodnieje, kiedy ja walczę, żeby zachować kamienny wyraz twarzy, i na jego pięknie wyrzeźbionych ustach pojawia się delikatny cień uśmiechu.
– No? – pyta, ale już spokojniejszym głosem.
– Spaghetti alle vongole, w ubiegły piątek – odpowiadam szeptem.
Zamyka oczy, a na jego twarz wraca wściekłość i być może żal.
– Rozumiem – mówi bezbarwnym tonem. – Wyglądasz, jakbyś schudła co najmniej trzy kilogramy, może nawet więcej. Proszę cię, jedz, Anastasio – złości się.
Patrzę na swoje palce, które trzymam splecione na kolanach. Czemu zawsze sprawia, że czuję się jak nieposłuszne dziecko?
Obraca się w moją stronę.
– Jak się miewasz? – pyta cicho.
Cóż, tak naprawdę to gównianie…Przełykam.
– Gdybym powiedziała, że w porządku, byłoby to kłamstwo.
Gwałtownie wciąga powietrze.
– To tak jak u mnie – szepcze i sięga po moją rękę. – Tęsknię za tobą – dodaje.
O nie. Jego dotyk.
– Christianie, ja…
– Ano, proszę. Musimy porozmawiać.
Zaraz się rozpłaczę.Nie.
– Christianie, ja… proszę… tyle się napłakałam – szepczę, starając się trzymać emocje na wodzy.
– Och, maleńka, nie. – Ciągnie mnie za rękę i zanim zdążę się zorientować, siedzę mu na kolanach. Obejmuje mnie ramionami i wtula nos w moje włosy. – Tak bardzo za tobą tęskniłem, Anastasio – szepcze.
Chcę się wyswobodzić, zachować dystans, ale trzyma zbyt mocno. Przyciska mnie do piersi. Rozpływam się. Och, właśnie tu chcę być.
Opieram się o niego głową, a on raz po raz całuje mnie we włosy. To jest dom. Christian pachnie lnem, płynem do tkanin, mydłem i przede wszystkim tym, co najbardziej lubię – Christianem. Przez chwilę ulegam złudzeniu, że wszystko będzie dobrze, co kojąco działa na moją zbolałą duszę.
Kilka minut później Taylor zatrzymuje się przy krawężniku, chociaż nie wyjechaliśmy jeszcze z miasta.
– Chodź. – Christian zsuwa mnie z kolan. – Jesteśmy na miejscu.
Co?
– Lądowisko. Na dachu. – Christian wzrokiem pokazuje na budynek.
No jasne, „Charlie Tango”. Taylor otwiera drzwi od mojej strony i wysiadam. Uśmiecha się do mnie ciepło i dobrodusznie, przez co czuję się bezpiecznie. Odwzajemniam uśmiech.
– Powinnam ci zwrócić chusteczkę.
– Proszę ją zatrzymać, panno Steele, z życzeniami wszystkiego najlepszego.
Czerwienię się, a Christian tymczasem obchodzi samochód i bierze mnie za rękę. Patrzy pytająco na Taylora, on jednak odwzajemnia spojrzenie, które niczego nie zdradza.
– Dziewiąta? – mówi do niego Christian.
– Tak, proszę pana.
Christian kiwa głową i przez podwójne drzwi prowadzi mnie do imponującego foyer. Jestem przeszczęśliwa, że trzymamy się za ręce, że nasze palce się splatają. Czuję znajome przyciąganie – jak Ikara wabi mnie moje słońce. Już raz się spaliłam, a mimo to tu jestem.
Podchodzimy do wind. Christian wciska guzik. Zerkam na niego i widzę ten znajomy, tajemniczy półuśmieszek. Drzwi do kabiny się otwierają, Christian puszcza moją rękę i daje znak, żebym wsiadła pierwsza.
Drzwi się zamykają i postanawiam zaryzykować, by na niego zerknąć. Patrzy na mnie i znowu pojawia się między nami znajome iskrzenie. Jest namacalne. Wręcz czuję jego smak, pulsuje między nami, przyciąga nas do siebie.
– Rany – wyrywa mi się w reakcji na tę sięgającą samych trzewi, niemal pierwotną potrzebę.
– Też to czuję – odzywa się Christian, z natężeniem wpatrując się we mnie zamglonym wzrokiem.
Pożądanie, ciemne i mroczne, narasta w dole mojego brzucha. Christian bierze moją rękę i kciukiem gładzi wierzch dłoni. Czuję rozkoszny, silny skurcz schowanych głęboko mięśni.
Jak to możliwe, że wciąż tak na mnie działa?
– Proszę, nie zagryzaj wargi, Anastasio – odzywa się szeptem.
Patrzę na niego i uwalniam wargę. Pragnę go. Tutaj, w tej windzie. Bo jakżeby inaczej?
– Wiesz, jak to na mnie działa – dodaje.
Och, więc wciąż na niego działam. Moja druga ja budzi się z pięciodniowego odrętwienia.
Drzwi otwierają się gwałtownie i czar pryska, a my jesteśmy na dachu. Wieje silny wiatr i chociaż mam na sobie żakiet, jest mi zimno. Christian obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do siebie. Biegniemy do stojącego na środku lądowiska „Charliego Tango”, którego rotory już się wolno obracają.
Wyskakuje z niego wysoki, jasnowłosy mężczyzna z kwadratową szczęką, ubrany w ciemny garnitur, i podbiega do nas. Wymienia z Christianem uścisk dłoni.
– Gotowy do startu, proszę pana! – woła, przekrzykując huk silnika. – Możecie lecieć!
– Wszystko sprawdzone?
– Tak jest!
– Odbierzesz go około dwudziestej trzydzieści?
– Tak jest.
– Taylor czeka na ciebie przed budynkiem.
– Dziękuję, proszę pana. Bezpiecznego lotu do Portlandu, proszę pani. – Salutuje mi.
Nie wypuszczając mnie z objęć, Christian kiwa mu głową, pochyla się i prowadzi mnie do drzwi helikoptera.
Kiedy zajmuję miejsce, zapina mnie mocno w pasy, dokładnie wszystkie dociągając. Rzuca mi wymowne spojrzenie okraszone tajemniczym uśmieszkiem.
– Teraz mi nie uciekniesz – mruczy pod nosem. – Przyznaję, że bardzo lubię, kiedy masz na sobie uprząż. Niczego nie dotykaj.
Robię się purpurowa na twarzy, a on muska palcem mój policzek, po czym podaje mi słuchawki. Też chciałabym cię dotknąć, ale mi nie pozwalasz,myślę gniewnie. Zresztą tak mocno dociągnął pasy, że w zasadzie nie mogę się poruszyć.
Zajmuje miejsce, zapina się i jak zwykle sprawdza wszystko przed lotem. Jest bardzo kompetentny, co działa na mnie jak afrodyzjak. Zakłada słuchawki i przełącznikiem zwiększa obroty wirnika, którego hałas jest ogłuszający.
Obraca się i patrzy na mnie.
– Gotowa, maleńka? – Jego głos rozlega się w moich słuchawkach.
– Tak.
Posyła mi ten swój chłopięcy uśmieszek. Wow – tak dawno go nie widziałam.
– Wieża Sea-Tac, zgłasza się „Charlie Tango” Golf – Golf Echo Hotel, gotowy do startu do Portlandu przez PDX. Potwierdź, odbiór.
Rozlega się bezosobowy głos kontrolera ruchu lotniczego, który wydaje instrukcje.
– Wieża, zrozumiałem, „Charlie Tango”, bez odbioru. – Christian przełącza dwie kontrolki, chwyta drążek i helikopter wolno i gładko wznosi się w wieczorne niebo.
Seattle i mój żołądek zostają coraz bardziej w dole, a ja mam mnóstwo do podziwiania.
– Raz ścigaliśmy świt, dzisiaj będziemy gonić zmierzch. – Znowu słyszę w słuchawkach jego głos. Obracam się i gapię na niego zdumiona.
Co to znaczy? Jakim cudem potrafi mówić tak niesamowicie romantyczne rzeczy? Uśmiecha się, a ja, nawet gdybym nie chciała, też muszę się uśmiechnąć, choć może trochę nieśmiało.
– Poza wieczornym słońcem tym razem zobaczymy więcej – dodaje.
Kiedy ostatnio lecieliśmy nad Seattle, było już ciemno, dzisiaj jednak widok jest spektakularny, dosłownie nie z tego świata. Mijamy najwyższe budynki i cały czas wznosimy się coraz wyżej i wyżej.
– Tam jest Escala. – Pokazuje jeden z wieżowców. – Boeing tam, a tam widać Space Needle.
Wyciągam szyję, żeby lepiej widzieć.
– Nigdy tam nie byłam.
– Zabiorę cię. Można tam smacznie zjeść.
– Christianie, rozstaliśmy się.
– Wiem. Ale i tak mogę cię tam zabrać i nakarmić. – Posyła mi gniewne spojrzenie.
Kręcę głową i postanawiam tym raz mu się nie sprzeciwiać.
– Bardzo tu pięknie, dziękuję.
– Robi wrażenie, no nie?
– Wrażenie robi, że to potrafisz.
– Schlebia mi pani, panno Steele? Wszak jestem człowiekiem wielu talentów.
– Jestem tego w pełni świadoma, panie Grey.
Obraca się ku mnie i uśmiecha szelmowsko, a ja po raz pierwszy od pięciu dni czuję, że odrobinę się rozluźniam. Może jednak nie będzie aż tak źle.
– Jak twoja nowa praca?
– Dobrze, dziękuję. Ciekawa.
– A twój nowy szef? Jaki jest?
– Och, jest w porządku. – Jak mam powiedzieć Christianowi, że w obecności Jacka czuję się skrępowana? On zerka na mnie.
– O co chodzi?
– Poza oczywistym, o nic.
– Oczywistym?
– Och, Christianie, bywasz strasznie tępy.
– Tępy? Ja? Nie wiem, czy podoba mi się pani ton, panno Steele.
– I co z tego?
Wargi unoszą mu się w uśmiechu.
– Tęskniłem za twoim ciętym językiem, Anastasio.
Zatyka mnie i mam ochotę wykrzyczeć, tęskniłam za tobą – całym tobą – nie tylko za językiem! Ale siedzę cicho, tylko patrzę przez szklaną kopułę osłaniającą kokpit „Charliego Tango”. Lecimy na południe. Zmierzch mamy po prawej stronie. Słońce stoi nisko nad horyzontem – wielka, płomiennie pomarańczowa kula – a ja znowu jestem jak Ikar lecący zdecydowanie za blisko niego.
ZMIERZCH PODĄŻA ZA nami od Seattle, na niebie błękity, róże i szarości przenikają się w sposób, jaki tylko matka natura potrafi wyczarować. Wieczór jest jasny i rześki. Kiedy lądujemy, migoczące światła miasta mrugają nam na powitanie. Jesteśmy na dachu dziwnego budynku z brązowej cegły w Portlandzie, który opuściliśmy niecałe trzy tygodnie temu.
To tyle co nic. A jednak mam wrażenie, jakbym znała Christiana całe życie. Wyłącza silniki „Charliego Tango”, naciskając różne przełączniki, żeby zatrzymać śmigło, i wreszcie jedyne, co słyszę, to własny oddech w słuchawkach. Hmm. Podobnie było, gdy słyszałam muzykę Thomasa Tallisa. Robi mi się słabo. Teraz nie chcę o tym myśleć.
Christian rozpina swoje pasy i pochyla się, żeby mnie także uwolnić.
– Udana podróż, panno Steele? – pyta łagodnym głosem, ale oczy mu płoną.
– Owszem, dziękuję, panie Grey – odpowiadam uprzejmie.
– Cóż, chodźmy obejrzeć fotografie tego chłopaka. – Wyciąga rękę i pomaga mi wysiąść.
Wychodzi nam na spotkanie szpakowaty mężczyzna z brodą, ten sam, którego poznałam, gdy byliśmy tu ostatnim razem.
– Joe. – Christian uśmiecha się i serdecznie ściska mu dłoń. – Popilnuj go dla Stephana. Będzie tu między ósmą a dziewiątą.
– Jasna sprawa, proszę pana. Proszę pani – mówi Joe, kiwając mi głową na powitanie. – Pański samochód czeka na dole. Och, i nie działa winda, więc musicie zejść schodami.
– Dziękuję, Joe.
Christian bierze mnie za rękę i idziemy do schodów pożarowych.
– Całe szczęście, że to tylko trzy piętra. W tych obcasach – mruczy pod nosem niezadowolony.
Bez żartów.
– Nie podobają ci się moje botki?
– Bardzo mi się podobają, Anastasio. – Oczy mu ciemnieją i przez chwilę odnoszę wrażenie, że jeszcze coś doda, lecz milknie. – Chodź. Zejdziemy powoli. Nie chcę, żebyś spadła i skręciła sobie kark.
SIEDZIMY W MILCZENIU, kiedy kierowca wiezie nas do galerii. Wróciło moje zdenerwowanie i uzmysławiam sobie, że czas spędzony w „Charliem Tango” był tylko ciszą przed burzą. Christian nic nie mówi, jest ponury, może nawet przerażony. Po naszym dobrym humorze nie ma już śladu. Jest tyle rzeczy, które chciałabym powiedzieć, ale jazda potrwa zbyt krótko. Christian w zamyśleniu wygląda przez okno.
– José jest tylko moim przyjacielem – bąkam cicho.
Christian obraca się i patrzy na mnie, a jego ciemny, powściągliwy wzrok niczego nie zdradza. Jego usta – och, jego usta kompletnie mnie rozpraszają. Pamiętam je, jak są wszędzie, na moim całym ciele. Skóra mnie pali. Christian poprawia się na siedzeniu i marszczy brwi.
– Te piękne oczy są zdecydowanie za duże, Anastasio. Proszę, obiecaj, że będziesz jadła.
– Tak, Christianie, będę jadła – odpowiadam automatycznie, ale to zwykły frazes.
– Mówię poważnie.
– Doprawdy? – Nie udaje mi się ukryć lekceważenia w głosie.
Słowo daję, ten facet ma tupet – a przecież to przez niego żyłam w piekle przez kilka ostatnich dni. Nie, poprawka. Sama się do tego piekła zapędziłam. Nie. Jednak wina leży po jego stronie. Całkiem już ogłupiała potrząsam głową.
– Nie chcę się z tobą kłócić, Anastasio. Chcę cię odzyskać, zdrową – mówi.
– Ale przecież nic się nie zmieniło. – Wciąż masz pięćdziesiąt twarzy.
– Porozmawiamy o tym w drodze powrotnej. Jesteśmy na miejscu.
Samochód zatrzymuje się przed galerią i Christian wysiada. Zabrakło mi słów. Otwiera moje drzwi i gramolę się z auta.
– Czemu to robisz? – mówię głośniej, niżbym sobie życzyła.
– Co takiego? – pyta zaskoczony.
– Mówisz coś takiego, a potem milkniesz.
– Anastasio, jesteśmy na miejscu. Tego chciałaś. Załatwmy to, a potem porozmawiamy. Nie marzy mi się scena na ulicy.
Rozglądam się. Ma rację. Za dużo tu ludzi. Wpatruje się we mnie, więc tylko zaciskam wargi.
– Okej – burczę nadąsana.
Chwyta mnie za rękę i prowadzi do budynku.
Jesteśmy w przerobionym magazynie – ściany z cegły, ciemne drewniane podłogi i plątanina białych rur. Miejsce jest przestronne i nowoczesne, kręci się po nim kilkoro ludzi, którzy popijając wino, podziwiają prace Joségo. Na chwilę zapominam o dręczących mnie problemach, bo dociera do mnie, że José spełnił swoje marzenie. Brawo, José!
– Dobry wieczór, witam wszystkich na wystawie prac Joségo Rodrigueza – zwraca się do nas ubrana na czarno młoda kobieta z bardzo krótkimi brązowymi włosami, ustami pomalowanymi jaskrawoczerwoną szminką i wielkimi kołami w uszach. Zerka na mnie przelotnie, zdecydowanie zbyt długo patrzy na Christiana, po czym znowu spogląda na mnie i czerwieniąc się, mruga gwałtownie.
Ściągam brwi. On jest mój – a przynajmniej był. Bardzo się staram, żeby nie zmierzyć jej wrogim spojrzeniem. Po chwili dochodzi do siebie i znowu mruga.
– Ach, to ty, Ano. Wszyscy chcemy poznać twoją opinię. – Z uśmiechem ściska mi rękę, wręcza mi broszurkę i prowadzi mnie do stołu, na którym są napoje i przekąski.
– Znasz ją? – pyta Christian ze zmarszczonym czołem.
Kręcę głową, tak samo zaskoczona.
Christian wzrusza ramionami.
– Czego się napijesz?
– Poproszę kieliszek białego wina.
Marszczy czoło jeszcze bardziej, ale gryzie się w język i idzie do baru.
– Ano!
Przez tłum ludzi przepycha się w moją stronę José.
Jasna cholera! Założył garnitur – wygląda świetnie. Uśmiecha się do mnie promiennie. Chwyta mnie w ramiona i mocno przytula. A ja robię, co mogę, żeby nie wybuchnąć płaczem. Mój przyjaciel, jedyny, jaki mi został, kiedy Kate wyjechała. Do oczu napływają mi łzy.
– Ano, tak się cieszę, że dałaś radę przyjechać – szepcze mi do ucha. Gwałtownie mnie od siebie odsuwa i przytrzymuje na długość ramienia, bacznie mi się przyglądając.
– Co?
– Hej, dobrze się czujesz? Wyglądasz, czy ja wiem, dziwnie. Dios mío,schudłaś?
Mrugam, powstrzymując łzy – on też?
– José, nic mi nie jest. Cieszę się z twojego sukcesu. Gratuluję. – Głos mi drży, kiedy na jego tak dobrze mi znanej twarzy widzę cień troski. Jednak muszę się trzymać.
– Jak przyjechałaś? – pyta.
– Christian mnie przywiózł – odpowiadam, nagle zalękniona.
– Och. – Josému rzednie mina i puszcza mnie. – Gdzie jest? – pyta z ponurą miną.
– Tam, poszedł po coś do picia. – Kiwam głową w stronę Christiana, który stoi w kolejce i wymienia z kimś uprzejmości.
Kiedy podnosi wzrok, nasze spojrzenia się spotykają. Przez jedną ulotną chwilę stoję jak sparaliżowana, patrząc na niemożliwie przystojnego mężczyznę, który spogląda na mnie z nieskrywanym uczuciem. Przewierca mnie, pali gorącym spojrzeniem i na moment zapominamy o całym świecie.
Jasna cholera… Ten piękny mężczyzna pragnie mnie odzyskać, a we mnie powoli budzi się słodka radość, niczym poranny blask w pierwszej godzinie świtu.
– Ano! – Dociera do mnie głos Joségo i wracam do rzeczywistości. – Tak się cieszę, że jesteś, słuchaj, powinienem cię uprzedzić…
Nagle zjawia się panna Bardzo Krótkie Włosy i Czerwona Szminka i wchodzi mu w słowo.
– José, jest tu dziennikarka z „Portland Printz” i chce z tobą porozmawiać. Chodź. – Posyła mi uprzejmy uśmiech.
– Super, nie? Sława. – José się szczerzy, a mnie nie pozostaje nic innego, jak też się uśmiechnąć. Jest taki szczęśliwy. – Pogadamy później, Ano.
Całuje mnie w policzek i patrzę, jak podchodzi do młodej kobiety stojącej obok wysokiego, chudego jak tyczka fotografa.
Zdjęcia Joségo są wszędzie, niektóre przeniesione na ogromne płótna. Część czarno-biała, inne kolorowe. Piękno niektórych krajobrazów jest wręcz eteryczne. Na jednym, ukazującym jezioro w okolicy Vancouver, jest wczesny wieczór i różowe chmury odbijają się w nieruchomej wodzie. Przez chwilę odnoszę wrażenie, jakbym zanurzyła się w ciszy i spokoju uchwyconego na zdjęciu miejsca. Jest urzekające.
Podchodzi do mnie Christian i podaje mi kieliszek z winem.
– Spełnia oczekiwania? – Mój głos brzmi w miarę normalnie.
Patrzy na mnie pytająco.
– Wino.
– Nie. To się raczej nie zdarza przy takich okazjach. Chłopak ma talent, zgodzisz się ze mną? – Christian podziwia zdjęcie jeziora.
– A niby dlaczego poprosiłam, żeby to on zrobił ci zdjęcia? – Duma w moim głosie jest niezaprzeczalna. Christian przenosi na mnie beznamiętne spojrzenie.
– Christian Grey? – Podchodzi do nas fotograf z „Portland Printz”. – Mogę zrobić panu zdjęcie?
– Jasne. – Christian maskuje zniecierpliwienie.
Odsuwam się, on jednak chwyta mnie za rękę i przyciąga do siebie. Fotograf patrzy na nas z nieskrywanym zdziwieniem.
– Bardzo panu dziękuję – mówi i strzela kilka fotek. – Pani…? – pyta.
– Ana Steele – odpowiadam.
– Dziękuję, panno Steele. – Oddala się w pośpiechu.
– Szukałam w internecie zdjęć, na których byłbyś z osobą towarzyszącą, ale żadnych nie znalazłam. To dlatego Kate podejrzewała, że jesteś gejem.
Christian uśmiecha się lekko.
– Co tłumaczy tamto niezręczne pytanie. Nie, z nikim się nie umawiam, Anastasio, poza tobą. Ale to już wiesz. – Mówi cicho, lecz z absolutną szczerością.
– To znaczy, że nigdy nie wychodziłeś ze swoimi… – rozglądam się nerwowo, czy nikt nas nie słyszy – …uległymi?
– Zdarzało się. Ale to nie były oficjalne wyjścia. Zakupy i takie tam, no wiesz. – Wzrusza ramionami, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Och, więc zostawał im tylko pokój zabaw – jego Czerwony Pokój Bólu – i jego mieszkanie.
– Wychodzę tylko z tobą, Anastasio – szepcze.
Rumienię się i spuszczam wzrok. Może w dziwny sposób, ale zależy mu na mnie.
– Twój przyjaciel wyraźnie specjalizuje się w krajobrazach, nie portretach. Rozejrzyjmy się. – Wyciąga do mnie rękę.
Mijamy kilka kolejnych fotografii, kiedy zauważam, że jakaś para kiwa do mnie i uśmiecha się szeroko, jakby mnie znała. Pewnie dlatego, że jestem z Christianem. Młody facet gapi się niemal bezczelnie. Dziwne.
Skręcamy za róg i już wiem, skąd te spojrzenia. Na ścianie na drugim końcu sali wisi siedem ogromnych portretów – moich.
Gapię się na nie tępo, kompletnie ogłupiała, i czuję, jak cała krew odpływa mi z twarzy. Na kolejnych zdjęciach ja: nadąsana, roześmiana, zła, poważna, rozbawiona. Same zbliżenia, wszystkie czarno-białe.
Jasna cholera! Pamiętam, jak przy kilku okazjach, kiedy José wpadał z wizytą, bawił się aparatem, albo wtedy, kiedy towarzyszyłam mu na zleceniach jako kierowca i asystentka. Strzelał fotki, a przynajmniej tak sądziłam. Nie przypuszczałam, że robi mi takie osobiste i szczere zdjęcia.
Christian jak zauroczony wpatruje się w każdą fotografię po kolei.
– Wygląda na to, że nie jestem jedyny – mruczy tajemniczo, ściągając usta w wąską linię.
Chyba jest zły.
– Przepraszam – mówi, przygważdżając mnie na chwilę spojrzeniem. Odwraca się i idzie w stronę recepcji.
O co mu znowu chodzi? Widzę, jak z ożywieniem dyskutuje z panną Bardzo Krótkie Włosy i Czerwona Szminka. Sięga do kieszeni po portfel i wyjmuje z niego kartę kredytową.
Psiakrew. Na pewno kupił któreś zdjęcie.
– Hej. To ty jesteś muzą. Te zdjęcia są niesamowite. – Podskakuję, kiedy zwraca się do mnie jakiś młody facet z grzywą jasnych włosów. Czuję, że ktoś ujmuje mnie pod łokieć. Wrócił Christian.
– Szczęściarz z pana – mówi do niego Blond Grzywa. Christian mierzy go lodowatym spojrzeniem.
– Owszem – przytakuje ponuro w odpowiedzi i ciągnie mnie na bok.
– Kupiłeś któreś zdjęcie?
– Któreś? – burczy, nie odrywając wzroku od portretów.
– Więcej niż jedno?
Przewraca oczami.
– Kupiłem wszystkie, Anastasio. Nie chcę, żeby jakiś obcy człowiek ślinił się do nich w domowym zaciszu.
W pierwszej chwili chce mi się śmiać.
– Więc lepiej, żebyś to był ty? – prycham.
Gapi się na mnie zaskoczony moją zuchwałością, ale z drugiej strony sam też jest rozbawiony.
– Szczerze mówiąc, tak.
– Zbok – mówię, poruszając tylko ustami, i muszę zagryźć wargę, żeby się nie uśmiechnąć.
Ze zdziwienia opada mu szczęka, ale wiem, że go rozśmieszyłam. Z namysłem gładzi się po brodzie.
– Z tą opinią nie będę dyskutował, Anastasio. – Potrząsa głową, a w oczach błyszczą mu wesołe iskierki.
– Chętnie bym zgłębiła z tobą ten temat, ale podpisałam umowę o zachowaniu poufności.
Wzdycha, a jego spojrzenie ciemnieje.
– Och, ta twoja wyszczekana buzia. Czegóż bym z nią nie zrobił – szepcze.
Zatyka mnie, bo doskonale wiem, co ma na myśli.
– Jesteś bardzo niegrzeczny. – Mówię to, jakbym była zszokowana, ale w zasadzie nawet nie muszę udawać. Czy on nie uznaje żadnych granic?
Uśmiecha się szelmowsko, zaraz jednak marszczy czoło.
– Na tych zdjęciach wyglądasz na bardzo rozluźnioną, Anastasio. Rzadko cię taką widzę.
Słucham? Rany! Zmiana tematu – zupełnie bez związku – od żartów przechodzimy do spraw poważnych.
Zarumieniona spuszczam wzrok. Podnosi mi głowę i odchyla do tyłu, a ja czując dotyk jego palców, gwałtownie wciągam powietrze.
– Chcę, żebyś przy mnie też czuła się swobodnie – szepcze. Teraz jest śmiertelnie poważny.
W środku aż mnie skręca z radości. Ale jak? Przecież mamy problemy.
– W takim razie musisz przestać mnie zastraszać – odpowiadam ostro.
– A ty musisz się nauczyć komunikacji, zacząć mi mówić, co czujesz – odpowiada podobnym tonem.
Biorę głęboki wdech.
– Christianie, chciałeś zrobić ze mnie swoją uległą. W tym tkwi problem. W definicji uległości, którą swego czasu przysłałeś mi w mailu… – chwilę zwlekam, żeby przypomnieć sobie dokładne słowa – …o ile pamiętam, synonimami są, cytuję: „pokorny, wiernopoddańczy, potulny, zgodliwy, cichy, uniżony, niewolniczy, służalczy, czołobitny, posłuszny, ustępliwy, bezwolny”. Miałam na ciebie nie patrzeć. Nie odzywać się bez pozwolenia. Czego się spodziewałeś? – syczę.
W miarę jak mówię, zmarszczka na jego czole coraz bardziej się pogłębia.
– Nigdy nie wiadomo, czego się po tobie spodziewać. Nie chcesz, żebym ci się sprzeciwiała, z drugiej strony podoba ci się, że jestem wyszczekana. Oczekujesz posłuszeństwa, chyba że akurat chcesz mnie ukarać, więc wtedy nie mam być posłuszna. Nigdy nie wiem, z czym wyskoczysz.
Mruży oczy.
– Jak zwykle słuszna uwaga, dokładnie w punkt, panno Steele. – Ton ma oschły. – Idziemy coś zjeść.
– Przyszliśmy tu zaledwie pół godziny temu.
– Widziałaś zdjęcia, rozmawiałaś z chłopakiem.
– Ma na imię José.
– Rozmawiałaś z Josém, facetem, który kiedy widziałem go ostatnio, starał się wepchnąć ci język do gardła, gdy byłaś pijana i wymiotowałaś – warczy.
– Przynajmniej nigdy mnie nie uderzył – cedzę wkurzona.
Christian robi wściekłą minę, złość dosłownie z niego emanuje.
– To cios poniżej pasa, Anastasio – szepcze z nieskrywaną groźbą.
Blednę, a Christian przeczesuje palcami włosy, ledwie panując nad gniewem. Patrzę na niego równie rozzłoszczona.
– Teraz idziemy coś zjeść. Dosłownie nikniesz w oczach. Poszukaj Joségo i pożegnaj się.
– Proszę, zostańmy jeszcze.
– Nie. Idź. W tej chwili. Pożegnaj się.
Mierzę go wściekłym spojrzeniem, krew się we mnie burzy. Pan Cholerny Maniak Kontroli. Ale gniew jest dobry. Na pewno lepszy od strachu.
Odrywam od niego wzrok i rozglądam się za Josém. Rozmawia z grupką młodych kobiet. Podchodzę do niego, byle dalej od Pięćdziesięciu. Tylko dlatego, że mnie tu przywiózł, mam mu być posłuszna? Za kogo on, do ciężkiej cholery, się uważa?
Dziewczyny spijają każde słowo z ust Joségo. Jedna z nich wstrzymuje oddech, kiedy podchodzę, zapewne rozpoznając mnie ze zdjęć.
– José.
– Ano. Wybaczcie, dziewczyny. – José uśmiecha się do nich i obejmuje mnie, a ja odczuwam lekkie rozbawienie, widząc, jak mój przyjaciel z wdziękiem czaruje panie.
– Wyglądasz, jakbyś była zła – mówi.
– Muszę iść – mruczę z uporem.
– Przecież dopiero przyszłaś.
– Wiem, ale Christian musi wracać. Zdjęcia są fantastyczne, José, masz wielki talent.
Rozpromienia się.
– Super, że przyjechałaś.
Zamyka mnie w niedźwiedzim uścisku i okręca, przez co widzę Christiana na drugim końcu galerii. Ma wściekłą minę i wiem, że to dlatego, iż José mnie obejmuje. Wobec tego z wyrachowaniem zarzucam mu ramiona na szyję. Christian chyba zaraz wybuchnie. Oczy mu ciemnieją złowrogo i z wolna rusza w naszym kierunku.
– Wielkie dzięki, że wspomniałeś o moich portretach – mówię cicho.
– Cholera. Sorry, Ano. Powinienem był cię uprzedzić. Podobały ci się?
– Hm… sama nie wiem – przyznaję szczerze, zbita z tropu jego pytaniem.
– Cóż, wszystkie się sprzedały, więc komuś przypadły do gustu. Super, no nie? Stałaś się dziewczyną z plakatu. – Obejmuje mnie jeszcze mocniej.
Christian stoi już koło nas z wściekłością w oczach. José szczęśliwie tego nie widzi, bo jest do niego zwrócony tyłem. Uwalnia mnie z uścisku.
– Odezwij się czasem, Ano. Och, pan Grey, dobry wieczór.
– Panie Rodriguez, jestem pod wrażeniem – mówi Christian z lodowatą uprzejmością. – Przykro mi, że nie możemy zostać dłużej, ale musimy wracać do Seattle. Anastasio? – Delikatnie podkreśla liczbę mnogą i mówiąc to, bierze mnie za rękę.
– Na razie, José. Jeszcze raz gratuluję. – Całuję go szybko w policzek i zanim zdążę się zorientować, Christian wywleka mnie z budynku. Wiem, że aż się gotuje ze złości, ale ja też.
Rozgląda się szybko, po czym skręca w lewo i nagle wciąga mnie w boczną uliczkę i przyciska do muru. Chwyta moją twarz w obie dłonie i zmusza, bym spojrzała w jego płonące, pełne determinacji oczy.
Zachłystuję się powietrzem, kiedy jego usta przypuszczają gwałtowny atak. Całuje mnie, gwałtownie i żarliwie. Nasze zęby uderzają o siebie, czuję jego język w ustach.
Moje ciało eksploduje pożądaniem niczym fajerwerki Czwartego Lipca. Odwzajemniam pocałunek z równą namiętnością, wsuwam mu palce we włosy, ciągnę, z całej siły. Słyszę jego jęk, niski i seksowny, który we mnie rezonuje, jego ręka zsuwa się na moje biodro i przez materiał sukienki czuję, jak Christian wbija mi palce w ciało.
Przelewam w pocałunek cały swój lęk i rozpacz, z którymi żyłam przez tych kilka ostatnich dni, jednoczę się z nim. I nagle dociera do mnie – w tej chwili ślepej namiętności – że z nim jest podobnie, to samo robi i czuje.
Dysząc ciężko, przerywa pocałunek. Oczy płoną mu pożądaniem, dodatkowo rozpalając krew, która i tak już buzuje mi w żyłach. Z otwartymi ustami żarłocznie wciągam do ust drogocenne powietrze.
– Jesteś. Tylko. Moja – warczy, akcentując każde słowo oddzielnie. Odsuwa się ode mnie i pochyla, wspierając się dłońmi o kolana, jakby właśnie przebiegł maraton.
Ja stoję oparta o ścianę i dyszę, próbując zapanować nad szarpiącymi mną emocjami, odzyskać choć trochę równowagi.
– Przepraszam – szepczę, kiedy wreszcie jestem zdolna coś wykrztusić.
– I słusznie. Doskonale wiedziałaś, co robisz. Chcesz tego fotografa, Anastasio? Bo on na pewno na ciebie leci.
Z poczuciem winy kręcę przecząco głową.
– Nie. Jest tylko moim przyjacielem.
– Całe swoje dorosłe życie starałem się unikać ekstremalnych emocji. Ale ty… ty wywołujesz we mnie uczucia, które są mi całkowicie obce. To jest bardzo… – marszczy czoło, szukając właściwego słowa – …niepokojące. Lubię wszystko kontrolować, Ano, ale przy tobie to jest… – prostuje się i patrzy na mnie z napięciem – …niemożliwe. – Macha z roztargnieniem dłonią, potem przeczesuje nią włosy i oddycha głęboko. Bierze mnie za rękę.
– Chodź, musimy porozmawiać, a ty musisz coś zjeść.
Zabiera mnie do niedużej, intymnej knajpki.
– To nam musi wystarczyć – marudzi Christian. – Nie mamy zbyt wiele czasu.
Mnie restauracja się podoba. Drewniane krzesła, lniane obrusy i ściany w tym samym kolorze, co pokój zabaw Christiana – głębokiej ciemnej czerwieni – z rozwieszonymi tu i ówdzie małymi lustrami w złoconych ramach, białe świece i nieduże wazony z białymi różami. W tle Ella Fitzgerald cicho śpiewa o tej rzeczy zwanej miłością. Jest bardzo romantycznie.
Kelner prowadzi nas do stolika dla dwóch osób w przytulnej wnęce. Siadam, niepewna i nieco przestraszona, co zaraz usłyszę.
– Mamy mało czasu – mówi Christian do kelnera, kiedy zajmujemy miejsca. – Więc poprosimy dwa steki z polędwicy średnio wysmażone, frytki i jakąś zieleninę, co tam kucharz ma, poproszę też kartę win.
– Oczywiście, proszę pana. – Kelner, zaskoczony chłodnym, rzeczowym tonem Christiana, pośpiesznie się oddala.
Christian kładzie na stole swój telefon. Chryste, nie mam tu nic do gadania?
– A jeśli nie mam ochoty na stek?
Wzdycha.
– Nie zaczynaj, Anastasio.
– Nie jestem dzieckiem, Christianie.
– Więc się tak nie zachowuj.
Jakby mnie spoliczkował. Tak ma to wyglądać? Nerwowa rozmowa w napiętej atmosferze i choć w bardzo romantycznej scenerii, to bez śladu romantyzmu?
– Jestem dzieckiem, bo nie chcę steku? – bąkam pod nosem, próbując nie pokazywać, że jest mi przykro.
– Bo celowo wzbudziłaś we mnie zazdrość. To jest dziecinne. Nie obchodzi cię, co czuje twój przyjaciel, kiedy zwodzisz go w ten sposób? – Zaciska wargi i z gniewną miną patrzy na kelnera, który podchodzi z kartą win.
Rumienię się ze wstydu – o tym nie pomyślałam. Biedny José, naprawdę nie chciałam dawać mu złudnych nadziei. Nagle czuję się podle. Christian ma rację: zachowałam się bezmyślnie. Zerka w kartę win.
– Chcesz wybrać wino? – pyta z uniesioną wyczekująco brwią, uosobienie arogancji. Wie, że nie mam pojęcia o winach.
– Zostawię to tobie – odpowiadam naburmuszona, ale przywołana do porządku.
– Poprosimy dwa kieliszki Barossa Valley Shiraz.
– Ee… to wino sprzedajemy tylko na butelki, proszę pana.
– W takim razie butelkę – niecierpliwi się Christian.
– Już podaję.
Kelner wycofuje się przygnębiony, i trudno mu się dziwić. Marszcząc czoło, patrzę na Pięćdziesiąt Twarzy. Co go gryzie? Och, to zapewne moja wina. Gdzieś w głębi mojej psychiki moja druga ja podnosi się sennie, przeciąga i uśmiecha. Dość długo była pogrążona w letargu.
– Jesteś okropnie marudny.
Patrzy na mnie beznamiętnie.
– Ciekawe czemu?
– Cóż, całe szczęście, że wiemy, jak szczerze i od serca rozmawiać o przyszłości, prawda? – Uśmiecham się do niego słodko.
Znowu zaciska usta w wąską kreskę, zaraz jednak, jakby na przekór, ich kąciki drgają lekko i wiem, że stara się powstrzymać uśmiech.
– Przepraszam – mówi.
– Przeprosiny przyjęte, poza tym z radością cię informuję, że od czasu, kiedy jedliśmy ostatnio, nie zdecydowałam się przejść na wegetarianizm.
– To sprawa dyskusyjna, kiedy ty ostatni raz jadłaś.
– Znowu to słowo: „dyskusyjna”.
– Dyskusyjna – powtarza, poruszając tylko wargami, a w jego oczach pojawiają się wesołe iskierki. Przeczesuje palcami włosy i znowu poważnieje. – Ano, kiedy ostatnio rozmawialiśmy, odeszłaś ode mnie. Trochę się denerwuję. Powiedziałem, że chcę, abyś wróciła, a ty… nie powiedziałaś nic.
Patrzy na mnie z wyczekującym napięciem, ale jego szczerość rozbraja mnie całkowicie. Co mam mu odpowiedzieć, do licha?
– Tęskniłam za tobą… naprawdę tęskniłam, Christianie. Te ostatnie dni były… trudne. – Przełykam, a gula w moim gardle rośnie, kiedy przypomina mi się pełna rozpaczy udręka, w jakiej żyłam, odkąd odeszłam.
Ostatni tydzień był najgorszy w moim życiu, a ból był nie do opisania. Nie potrafię go z niczym porównać. Ale rzeczywistość mnie dopada i poraża.
– Nic się nie zmieniło. Nie mogę być taka, jak byś chciał. – Z trudem udaje mi się wycisnąć te słowa przez dławiącą mnie gulę.
– Jesteś dokładnie taka, jak chcę, żebyś była – mówi z naciskiem.
– Nie, Christianie, nie jestem.
– Jesteś zła z powodu tego, co się stało. Zachowałem się głupio, a ty… Ty też. Dlaczego nie użyłaś hasła bezpieczeństwa, Anastasio? – Teraz mówi oskarżycielskim tonem.
Słucham? No, no – zmieniamy kierunek.
– Odpowiedz mi.
– Nie wiem. To mnie przerosło. Próbowałam być taka, jak chciałeś, próbowałam wytrzymać ból i chyba straciłam rozum. Wiesz… zapomniałam – szepczę zawstydzona i przepraszająco wzruszam ramionami.
Może dałoby się uniknąć tego całego cierpienia.
– Zapomniałaś! – Aż go zatyka. Z wściekłym spojrzeniem chwyta się stołu, a ja się kulę.
Cholera! Znowu się wścieka. Moja druga ja też patrzy na mnie wymownie. Widzisz, sama jesteś sobie winna!
– Jak mam ci zaufać? – pyta cicho. – Kiedykolwiek?
Kelner przynosi nasze wino, a my siedzimy i patrzymy na siebie, szare oczy mierzą się z niebieskimi. Przepełnia nas niewypowiedziana wzajemna pretensja, a tymczasem kelner odkorkowuje butelkę z niepotrzebną przesadą, nalewa odrobinę do kieliszka Christiana, a on automatycznie podnosi wino do ust i kosztuje.
– Może być – mówi oschle.
Kelner ostrożnie napełnia nasze kieliszki, stawia butelkę na stole i w pośpiechu umyka. Przez cały ten czas Christian nawet na chwilę nie odrywa ode mnie wzroku. Ja pierwsza się poddaję, odwracam spojrzenie i pociągam spory łyk wina. Nawet nie czuję jego smaku.
– Przepraszam – szepczę, nagle czując się jak ostatnia idiotka. Odeszłam, bo uznałam, że do siebie nie pasujemy, a on mi teraz mówi, że mogłam go powstrzymać?
– Za co? – pyta zaniepokojony.
– Że nie użyłam hasła bezpieczeństwa.
Przymyka oczy, jakby odczuł ulgę.
– Mogliśmy uniknąć tego całego cierpienia – mruczy pod nosem.
– Ty nie wyglądasz na cierpiącego. Wyglądasz normalnie.
– Pozory mogą mylić – mówi cicho. – Wcale się dobrze nie czuję. Mam wrażenie, że słońce zaszło i przez pięć dni nie wschodziło, Ano. Tkwię w nieprzemijającej nocy.
Jego wyznanie niemal pozbawia mnie tchu. Rany, to tak jak ja.
– Powiedziałaś, że nigdy mnie nie zostawisz, po czym pojawia się problem i znikasz.
– Kiedy mówiłam, że cię nigdy nie zostawię?
– Powiedziałaś to przez sen. Od bardzo dawna nie słyszałem niczego równie kojącego, Anastasio. Ogarnął mnie spokój.
Ze ściśniętym sercem sięgam po kieliszek.
– Powiedziałaś, że mnie kochasz – szepcze. – Ale może powinienem użyć czasu przeszłego? – pyta z niepokojem.
– Nie, Christianie, wciąż czas teraźniejszy.
Kiedy oddycha z ulgą, wydaje mi się taki bezbronny.
– To dobrze – mówi pod nosem.
Jego wyznanie jest dla mnie szokiem. Zupełnie zmienił nastawienie. Gdy wcześniej wyznałam mu miłość, był przerażony.
Wraca kelner, energicznie stawia przed nami talerze i, jak poprzednio, szybko się oddala.
Jasna cholera. Jedzenie.
– Jedz – mówi do mnie Christian rozkazującym tonem.
Wiem, że jestem głodna, ale w tej chwili żołądek mam ściśnięty. Siedzenie naprzeciwko jedynego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek kochałam, i debatowanie nad naszą niepewną przyszłością nie wpływa dobrze na apetyt. Patrzę na talerz z powątpiewaniem.
– Bóg mi świadkiem, Anastasio, jeśli nie zaczniesz jeść, tu i teraz przełożę cię przez kolano i nie będzie to miało nic wspólnego z seksualnym zaspokojeniem. Jedz!
Wyluzuj, Grey.Moja podświadomość zerka na mnie znad swoich okularów w kształcie półksiężyców. Całym sercem zgadza się z Pięćdziesięcioma Twarzami.
Dobrze. Zjem. Powstrzymaj tę swoją świerzbiącą rękę.
Nie uśmiecha się, tylko wciąż mierzy mnie wściekłym spojrzeniem. Z ociąganiem biorę sztućce i zaczynam kroić stek. Och, jest przepyszny. Jestem głodna, autentycznie głodna, i kiedy z zapałem przeżuwam, Christian wyraźnie się uspokaja.
Jemy w milczeniu. Muzyka się zmieniła. W tle śpiewa kobieta o miękkim głosie, słowa piosenki są odzwierciedleniem moich myśli. Już nigdy nie będzie tak samo, odkąd zjawił się w moim życiu.
Zerkam na Pięćdziesiąt Twarzy. Je stek i obserwuje mnie. W jego gorącym spojrzeniu dostrzegam pragnienie, tęsknotę i niepokój.
– Wiesz, kto to śpiewa? – usiłuję nawiązać normalną rozmowę.
Christian na chwilę nieruchomieje i słucha.
– Nie… ale jest naprawdę dobra.
– Też mi się podoba.
Wreszcie na jego twarzy pojawia się ten jego skryty, enigmatyczny uśmieszek. Co on planuje?
– Co? – pytam.
W odpowiedzi potrząsa tylko głową.
– Zjedz do końca – pogania mnie łagodnie.
Zjadłam już połowę porcji, którą miałam na talerzu. Więcej nie dam rady. Jak mam to z nim wynegocjować?
– Więcej w siebie nie wcisnę. Czy zjadłam wystarczająco dużo, panie?
Patrzy na mnie obojętnie i nie odpowiada, po chwili sprawdza godzinę na zegarku.
– Najadłam się do syta – dodaję i upijam łyk przedniego wina.
– Za chwilę musimy się zbierać. Taylor już czeka, a ty idziesz jutro do pracy.
– Ty też.
– Potrzebuję mniej snu od ciebie, Anastasio. Ale przynajmniej coś zjadłaś.
– Nie wracamy „Charliem Tango”?
– Nie. Wiedziałem, że coś wypiję. Taylor nas zawiezie. Poza tym w ten sposób przez kilka godzin będę cię miał w samochodzie tylko dla siebie. Cóż nam pozostaje poza rozmową?
Ach, więc taki ma plan.
Christian wzywa kelnera i prosi o rachunek, potem bierze telefon i gdzieś dzwoni.
– Jesteśmy w Le Picotin, przy Southwest Third Avenue. – Rozłącza się.
Wciąż jest opryskliwy, kiedy rozmawia przez telefon.
– Bardzo obcesowo traktujesz Taylora. W zasadzie większość ludzi.
– Po prostu od razu przechodzę do rzeczy, Anastasio.
– Dzisiaj ci się to nie udało. Sytuacja się nie zmieniła, Christianie.
– Mam dla ciebie propozycję.
– To wszystko zaczęło się właśnie od propozycji.
– Inną propozycję.
Wraca kelner i Christian wręcza mu kartę kredytową, nawet nie patrząc na rachunek. Przygląda mi się z namysłem, kiedy kelner kasuje należność. Rozlega się pojedynczy sygnał jego telefonu, ale Christian tylko na niego zerka.
Ma propozycję? Jaką tym razem? Przychodzi mi na myśl kilka scenariuszy: porwanie, praca dla niego. Nie, to nie ma sensu. Christian finalizuje płatność.
– Idziemy. Taylor już czeka.
Wstajemy i bierze mnie za rękę.
– Nie chcę cię stracić, Anastasio. – Kiedy z czułością całuje moją dłoń, dotyk jego warg czuję w każdym kawałeczku ciała.
Przed restauracją czeka audi. Christian otwiera mi drzwi. Opadam na miękkie skórzane siedzenie. Christian obchodzi samochód i staje przed drzwiczkami od strony kierowcy. Taylor wysiada i przez chwilę rozmawiają. Zwykle to się tak nie odbywa. Budzi się moja ciekawość. O czym mówią? Chwilę później obaj wsiadają. Zerkam na Christiana, ale on z pozbawioną wyrazu twarzą patrzy przed siebie.
Pozwalam sobie przez moment przyjrzeć się jego profilowi: prosty nos, pięknie wyrzeźbione pełne usta, włosy uroczo opadające na czoło. Ten boski mężczyzna nie może być przeznaczony mnie.
Tył auta wypełnia cicha muzyka, jakiś utwór na orkiestrę, którego nie znam. Taylor włącza się do niezbyt natężonego o tej porze ruchu i kieruje na międzystanową I-5 w stronę Seattle.
Christian obraca się ku mnie.
– Jak wspomniałem, Anastasio, mam dla ciebie propozycję.
Nerwowo zerkam na Taylora.
– Taylor nas nie słyszy – uspokaja mnie Christian.
– Jakim cudem?
– Taylorze – mówi głośno Christian. Taylor nie reaguje. Christian woła go ponownie, on w dalszym ciągu nie odpowiada. Christian nachyla się i klepie go w ramię, a wtedy Taylor wyjmuje z ucha słuchawkę, której nie zauważyłam.
– Tak, proszę pana?
– Dziękuję, Taylorze. Już nic, możesz słuchać dalej.
– Oczywiście, proszę pana.
– Zadowolona? Słucha swojego iPoda. Pucciniego. Zapomnij o nim. Skup się na mnie.
– Celowo go o to poprosiłeś?
– Tak.
Och.
– W porządku, w takim razie słucham. Cóż to za propozycja?
Nagle Christian staje się bardzo zdecydowany i rzeczowy. Jasna cholera. Negocjujemy umowę.
– Pozwól, że najpierw cię o coś zapytam. Chcesz zwykłego waniliowego związku bez żadnego perwersyjnego ruchanka?
Opada mi szczęka.
– Perwersyjnego ruchanka? – pytam piskliwie.
– Perwersyjengo ruchanka.
– Nie wierzę, że to powiedziałeś.
– Cóż, a jednak. Odpowiedz – mówi spokojnie.
Czuję, że się rumienię. Moja druga ja klęczy z rękami złożonymi jak do modlitwy i patrzy na mnie błagalnie.
– Ale ja lubię twoje perwersyjne ruchanko – szepczę.
– Tak myślałem. Więc czego nie lubisz?
Że nie mogę cię dotykać. Że lubisz mój ból, lubisz mnie bić pasem…
– Groźby okrutnej i wyszukanej kary.
– To znaczy?
– No, tych wszystkich lasek, pejczów i tak dalej, które trzymasz w swoim pokoju zabaw. One mnie śmiertelnie przerażają. Nie chcę, żebyś ich używał na mnie.
– Okej, żadnych lasek i pejczów. Czy pasów, skoro już o tym mowa – stwierdza sardonicznie.
Patrzę na niego zdumiona.
– Czy to próba przedefiniowania granic bezwzględnych?
– Nie do końca, po prostu próbuję cię zrozumieć, dowiedzieć się, co lubisz, a czego nie.
– Zasadniczo, Christianie, chodzi mi o przyjemność, jaką czerpiesz z zadawania mi bólu. To jest dla mnie nie do przyjęcia. Jak również to, że dzieje się tak wtedy, kiedy przekroczę jakąś arbitralną granicę.
– Ależ one nie są arbitralne. Wszystkie zasady są precyzyjnie określone.
– Nie chcę żadnych zasad.
– Absolutnie żadnych?
– Żadnych. – Kręcę głową, ale czuję, jak serce podchodzi mi do gardła. I co on teraz zrobi?
– Ale nie będzie ci przeszkadzało, jeśli cię zbiję?
– Zbijesz czym?
– Tym. – Unosi rękę.
Wiercę się skrępowana.
– Nie, w zasadzie. Zwłaszcza tymi srebrnymi kulkami… – Bogu dzięki, że jest ciemno, bo na pewno zrobiłam się czerwona jak burak. Głos mi zamiera, kiedy przypominam sobie tamtą noc. Tak… chętnie bym to powtórzyła.
Uśmiecha się łobuzersko.
– No, było fajnie.
– Bardziej niż fajnie – bąkam.
– Więc trochę bólu ci nie przeszkadza.
Wzruszam ramionami.
– Chyba nie. – Och, do czego to zmierza? Poziom mojego niepokoju wzrósł o kilka stopni na skali Richtera.
Christian gładzi się po brodzie, głęboko zamyślony.
– Anastasio, chcę zacząć od nowa. Od wanilii, a być może potem, kiedy zaczniesz mi bardziej ufać, a ja uznam, że szczerze się ze mną komunikujesz, przejdziemy do niektórych rzeczy, które ja lubię.
Wpatruję się w niego kompletnie oniemiała, z pustką w głowie – czuję się jak komputer, który się zawiesił. Mam wrażenie, że Christian jest zaniepokojony, ale ponieważ spowijają nas ciemności Oregonu, nie widzę wyraźnie jego twarzy. Wreszcie do mnie dociera, co się stało.
On pragnie światła, ale czy mogę tego od niego żądać? A jeśli lubię mrok? Odrobinę, od czasu do czasu? Nieproszone wraca wspomnienie Thomasa Tallisa.
– A co z karami?
– Żadnych kar. – Kręci głową. – Absolutnie.
– Z zasadami?
– Tak samo. Żadnych zasad.
– Naprawdę? Ale przecież masz swoje potrzeby.
– Ty jesteś moją największą potrzebą, Anastasio. Te ostatnie dni były dla mnie piekłem. Wszystkie moje instynkty podpowiadają mi, żebym pozwolił ci odejść i że na ciebie nie zasługuję. Te zdjęcia, które zrobił ci tamten chłopak… Ujrzałem na nich, jak on cię widzi. Jesteś na nich beztroska i piękna, co nie znaczy, że nie jesteś piękna teraz, ale kiedy tu siedzisz, widzę twój ból. Ciężko mi, bo wiem, że to przeze mnie czujesz się w ten sposób. Ale jestem samolubny. Pragnąłem cię od chwili, kiedy dosłownie wpadłaś do mojego gabinetu. Jesteś wyjątkowa, szczera, ciepła, silna, bystra, zwodniczo niewinna. Mógłbym tak ciągnąć bez końca. Podziwiam cię i szanuję. Pragnę cię, a myśl, że mogłabyś należeć do innego, jest jak nóż wbijający się w moją mroczną duszę.
Zasycha mi w ustach. Jasna cholera. Jeśli to nie jest wyznanie miłości, to sama nie wiem, co nim jest. Pęka tama i słowa same się ze mnie wylewają.
– Christianie, dlaczego uważasz, że masz mroczną duszę? Nigdy tak nawet nie pomyślałam. Może smutną, ale jesteś dobrym człowiekiem. Przecież to widzę… Jesteś hojny, życzliwy, nigdy mnie nie okłamałeś. A ja się specjalnie nie starałam. Ubiegła sobota była dla mnie szokiem. Podziałała jak zimny prysznic. Zrozumiałam, że potraktowałeś mnie ulgowo, a ja nie mogę być osobą, którą chciałbyś, żebym była. Potem, kiedy odeszłam, dotarło do mnie, że fizyczny ból, który mi zadałeś, był niczym w porównaniu z bólem po stracie ciebie. Chcę cię zadowolić, ale to trudne.
– Cały czas mnie zadowalasz – szepcze. – Jak często mam ci to powtarzać?
– Nigdy nie wiem, co myślisz. Czasem jesteś taki zamknięty… Stajesz się samotną wyspą. Przerażasz mnie. Dlatego siedzę cicho. Nie wiem, w jakim za chwilę będziesz nastroju. W ułamku sekundy następuje zmiana o sto osiemdziesiąt stopni. To sprawia, że czuję się zdezorientowana, poza tym nie zgadzasz się, żebym cię dotykała, a ja tak bardzo chcę ci pokazać, że naprawdę cię kocham.
Mruga w ciemności, chyba trochę przestraszony, a ja już nie jestem w stanie dłużej mu się opierać. Odpinam pas i wdrapuję mu się na kolana, czym kompletnie go zaskakuję, i ujmuję jego głowę w dłonie.
– Kocham cię, Christianie Grey. A ty jesteś gotowy to wszystko dla mnie zrobić. To ja nie zasługuję na ciebie i przepraszam, że nie mogę być tym wszystkim, czego pragniesz. Może z czasem… nie wiem… ale tak, przyjmuję twoją propozycję. Gdzie mam podpisać?
Obejmuje mnie i z całej siły do siebie przytula.
– Och, Ano – szepcze, wtulając nos w moje włosy.
Siedzimy objęci, zasłuchani w kojący fortepianowy utwór, który cudownie oddaje atmosferę panującą w samochodzie – słodkie wyciszenie po gwałtownej burzy. Kładę głowę w zagłębieniu jego szyi. On łagodnie głaszcze mnie po plecach.
– Dotyk jest dla mnie granicą bezwzględną, Anastasio – odzywa się szeptem.
– Wiem. Chciałabym tylko zrozumieć dlaczego.
Po chwili wzdycha i zaczyna mówić cichym głosem.
– Miałem przerażające dzieciństwo. Jednej z alfonsów zaćpanej dziwki… – Głos mu zamiera i czuję, jak cały się spina na wspomnienie jakiegoś niewyobrażalnego horroru. – Pamiętam to – szepcze, wzdrygając się.
Nagle serce mi się ściska, bo przypominają mi się blizny po poparzeniach na jego ciele. Och, Christianie. Obejmuję go mocniej za szyję.
– Dręczyła cię? Twoja matka? – pytam łagodnym głosem, w którym słychać łzy.
– Nie przypominam sobie. Zaniedbywała mnie. Nie chroniła przed tym alfonsem. – Prycha. – Wydaje mi się, że to raczej ja troszczyłem się o nią. Kiedy się w końcu zabiła, dopiero po czterech dniach ktoś się zainteresował i wtedy nas znaleźli… To pamiętam.
Przerażona wciągam głęboko powietrze. Cholera. Do gardła podchodzi mi żółć.
– To strasznie popieprzone – mówię szeptem.
– Pięćdziesiąt twarzy – odmrukuje.
Przyciskam usta do jego szyi, szukając ukojenia i pragnąc je dać, kiedy wyobrażam sobie małego, brudnego, szarookiego chłopczyka, zagubionego i samotnego przy ciele zmarłej matki.
Och, Christianie, wdycham jego zapach. Pachnie bosko, zapachem, który uwielbiam najbardziej na świecie. Obejmuje mnie mocniej i całuje moje włosy. Taylor mknie przez noc, a ja siedzę na kolanach Christiana, bezpieczna w jego ramionach.
KIEDY SIĘ BUDZĘ, jesteśmy już w Seattle.
– Hej – mówi cicho Christian.
– Przepraszam – mruczę i siadam prosto. Wciąż na kolanach Christiana mrugam i przeciągam się.
– Bez końca mógłbym patrzeć, jak śpisz, Ano.
– Mówiłam coś?
– Nie. Jesteśmy prawie u ciebie.
– Nie jedziemy do twojego domu?
– Nie.
Odchylam się, żeby na niego spojrzeć.
– Dlaczego?
– Bo jutro idziesz do pracy.
– Och – nadąsana wydymam wargi.
– A co, miałaś inne plany?
Wiercę się.
– Hm, być może.
Śmieje się cicho.
– Anastasio, nie dotknę cię, dopóki nie będziesz mnie o to błagać.
– Co!
– Musisz zacząć ze mną rozmawiać. Kiedy następnym razem będziemy się kochać, powiesz mi dokładnie, z najdrobniejszymi szczegółami, czego chcesz.
– Och.
Gdy Talor zatrzymuje się przed moim mieszkaniem, Christian zsuwa mnie z kolan. Wysiada i przytrzymuje otwarte drzwi.
– Mam coś dla ciebie. – Idzie na tył samochodu, otwiera bagażnik i wyjmuje wielkie opakowane jak prezent pudło. Co to jest, do diabła?
– Otwórz dopiero, kiedy będziesz w środku.
– Ty nie wejdziesz?
– Nie, Anastasio.
– Kiedy cię zobaczę?
– Jutro.
– Mój szef chce, żebym poszła z nim jutro na drinka.
Twarz Christiana poważnieje.
– Doprawdy? – W jego głosie brzmi tajona groźba.
– Żeby uczcić mój pierwszy tydzień w pracy – dodaję pośpiesznie.
– Dokąd?
– Nie wiem.
– Tam po ciebie przyjadę.
– Okej… przyślę ci mail albo SMS.
– Dobrze.
Odprowadza mnie do drzwi wejściowych i czeka, aż wygrzebię z torebki klucze. Kiedy otwieram, chwyta mnie pod brodę i odchyla mi głowę do tyłu. Zamyka oczy i całuje moje usta, od jednego kącika do drugiego.
Z gardła wyrywa mi się cichy jęk, bo czuję, jak mięknę i się rozpływam.
– Do jutra – szepcze.
– Dobranoc, Christianie. – Sama słyszę pragnienie i tęsknotę w swoim głosie.
Uśmiecha się.
– Znikaj – mówi.
Idę przez hol, niosąc tajemniczą paczkę.
– Narka, maleńka! – woła za mną i odwraca się, z typowym dla siebie swobodnym wdziękiem kierując się do samochodu.
W mieszkaniu otwieram paczkę. Znajduję w niej swój laptop, telefon BlackBerry i prostokątne pudełko. Co to jest? Rozrywam srebrny papier. W środku znajduję smukłe, czarne etui ze skóry.
A w nim iPad. Jasna cholera… iPad. Na ekranie leży biały kartonik ze słowami skreślonymi przez Christiana.
Anastasio – to dla Ciebie.
Wiem, co chcesz usłyszeć.
Wgrana tu muzyka mówi to za mnie.
Christian
W najnowszym modelu iPada mam składankę muzyczną Christiana Greya. Z dezaprobatą kręcę głową nad tą rozrzutnością, ale w głębi serca jestem zachwycona. Jack ma takie samo urządzenie w swoim gabinecie, więc wiem, jak je obsługiwać.
Włączam iPada i aż się zachłystuję na widok tapety na wyświetlaczu: mały model szybowca. O rany. To Blanik L-23, który dostał ode mnie. Umieszczony na szklanej podstawce stoi, jak mi się wydaje, na biurku Christiana w jego gabinecie. Gapię się osłupiała.
Złożył go! Naprawdę to zrobił. Przypominam sobie, że wspomniał o tym w liściku dołączonym do róż. Nie posiadam się z radości, bo w tej chwili dociera do mnie, ile namysłu i wysiłku włożył w ten prezent.