35,00 zł
12 osób interesuje się tą książką
Już tej jesieni pierwszy tom ZMYSŁOWEJ TRYLOGII dostępny w nowym tłumaczeniu Katarzyny Peteckiej-Jurek Romantyczna, zabawna, głęboko poruszająca i całkowicie uzależniająca powieść pełna erotycznego napięcia! Młoda, niewinna studentka literatury Anastasia Steele jedzie w zastępstwie koleżanki przeprowadzić wywiad dla gazety studenckiej z rekinem biznesu, przystojnym i zamożnym Christianem Greyem. Mężczyzna od pierwszych sekund spotkania fascynuje ją i onieśmiela. W powietrzu wisi coś elektryzującego, czego dziewczyna nie potrafi nazwać. A może tak jej się tylko wydaje? Z prawdziwą ulgą kończy rozmowę i postanawia zapomnieć o intrygującym przystojniaku. Planu nie udaje jej się zrealizować, bo Christian Grey zjawia się nazajutrz w sklepie, w którym Anastasia dorywczo pracuje. Przypadek? I do tego proponuje kolejne spotkanie. W tym miejscu kończy się „disneyowskie” love story, choć młodziutka, niedoświadczona dziewczyna nie wie jeszcze, że Christian opętany jest potrzebą sprawowania nad wszystkim kontroli i że pragnie jej na własnych, dość niezwykłych warunkach… Czy dziewczyna podpisze tajemniczą umowę, której warunki napawają ją strachem i fascynują zarazem? Jaki sekret skrywa przeszłość Christiana i jak wielką władzę mają drzemiące w nim demony?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 665
FIFTY SHADES OF GREY
Copyright © Fifty Shades Ltd, 2011
Pierwsza wersja niniejszej powieści zatytułowana Master of Universe ukazała się wcześniej w Internecie. Autorka wydała ją w formie odcinków, z innymi bohaterami, pod pseudonimem Snowqueen’s Icedragon.
Copyright © 2012, 2015, 2019, 2021 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2021 for the Polish translation by Katarzyna Petecka-Jurek
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Jennifer McGuire
Ilustracja na okładce: © Papuga2006/Dreamstime.com
Wykonanie polskiej okładki: Monika Drobnik-Słocińska
Zdjęcie autorki: © Michael Lionstar
Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan
Korekta: Joanna Habiera, Edyta Malinowska-Klimiuk
ISBN: 978-83-8230-252-3
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
www.facebook.com/50TwarzyGreya
E - wydanie 2021. Wydanie II
Dziękuję następującym osobom za ich pomoc i wsparcie:
Mojemu mężowi, Niallowi, dziękuję za tolerowanie mojej obsesji, bycie strażnikiem ogniska domowego i za pierwszą redakcję tekstu.
Mojej szefowej Lisie dziękuję, że wytrzymywała ze mną przez ostatni rok, kiedy byłam pochłonięta tym całym szaleństwem.
CCL, nie zdradzę, kim jesteś, ale dziękuję.
Oryginalnym „bunker babes”, dziękuję za waszą przyjaźń i nieustanne wsparcie.
SR, dziękuję za wszystkie pomocne rady od samego początku.
Sue Malone, dziękuję za przywołanie mnie do porządku.
Amandzie i wszystkim w TWCS, dziękuję, że zdecydowaliście się podjąć to ryzyko.
Wykrzywiam się do swojego odbicia w lustrze. Niech szlag trafi moje włosy – za nic nie chcą się podporządkować – i niech szlag trafi Katherine Kavanagh, że się rozchorowała i postawiła mnie w tej sytuacji. Powinnam się uczyć do końcowych egzaminów, które są w przyszłym tygodniu, a zamiast tego próbuję ujarzmić swoją fryzurę. Nigdy nie iść spać z mokrymi włosami. Nigdy nie iść spać z mokrymi włosami. Powtarzam sobie tę mantrę kilka razy i po raz kolejny za pomocą szczotki próbuję jakoś nad nimi zapanować. Zrozpaczona przewracam oczami i patrzę na bladą, brązowowłosą dziewczynę z niebieskimi, zdecydowanie zbyt wielkimi oczami, która spogląda na mnie z lustra, i w końcu się poddaję. Jedyne, co mogę zrobić, to związać koński ogon i mieć nadzieję, że będę jako tako wyglądać.
Kate to moja współlokatorka, która akurat dzisiaj postanowiła rozchorować się na grypę. I właśnie z tego powodu nie może przeprowadzić wywiadu do studenckiej gazety z jakimś megapotentatem przemysłowym, o którym w życiu nie słyszałam. Zgłosiłam się więc na ochotnika. Muszę zakuwać do egzaminów, napisać esej i powinnam to robić dzisiaj po południu, ale nie – dzisiaj muszę przejechać prawie trzysta kilometrów do centrum Seattle, żeby się spotkać z tajemniczym szefem Grey Enterprises Holdings, Inc. Ponieważ to wyjątkowy przedsiębiorca i główny dobroczyńca naszego uniwersytetu, jego czas jest niezmiernie cenny – na pewno o wiele bardziej niż mój – jednak zgodził się udzielić Kate wywiadu. To prawdziwy cud, jak mnie poinformowała. Niech szlag trafi te jej wszystkie pozaprogramowe zajęcia.
Kate siedzi skulona na kanapie w salonie.
– Ana, naprawdę bardzo cię przepraszam. Dziewięć miesięcy starałam się o ten wywiad. Przesunięcie terminu zajmie kolejnych sześć, a wtedy obie będziemy już po studiach. Jako redaktor naczelna nie mogę tego schrzanić. Proszę cię – błaga mnie Kate ochrypłym, zbolałym głosem.
Jak ona to robi? Nawet chora wygląda czarująco i ślicznie, nie jest rozczochrana, a jej zielone oczy, chociaż w czerwonych obwódkach i załzawione, pięknie błyszczą. Staram się nie zwracać uwagi na nagły przypływ współczucia.
– Jasne, że pojadę, Kate. Powinnaś się położyć. Dać ci NyQuil albo Tylenol?
– Wolę NyQuil. Tutaj masz pytania i mój minidyktafon. Wystarczy włączyć nagrywanie. I rób notatki, wszystko przepiszę.
– Nic o nim nie wiem – mamroczę pod nosem, bezskutecznie próbując stłumić narastającą panikę.
– Trzymaj się pytań. Jedź już. Masz przed sobą długą drogę. Nie chcę, żebyś się spóźniła.
– Dobra, jadę. A ty wracaj do łóżka. Ugotowałam zupę, podgrzej sobie później. – Spoglądam na nią z czułością. Robię to tylko dla ciebie, Kate.
– Okej. Powodzenia. I dziękuję ci, Ano. Jak zwykle, ratujesz mi życie.
Biorę torbę i uśmiecham się do niej kwaśno, po czym wychodzę. Nie mogę uwierzyć, że dałam się jej na to namówić. Ale Kate potrafi przekabacić każdego. Będzie z niej wyjątkowa dziennikarka. Jest wygadana, silna, przekonująca, kłótliwa, śliczna. I jest moją najlepszą, najdroższą przyjaciółką.
KIEDY WYJEŻDŻAM Z VANCOUVER w stanie Washington na autostradę I-5 w stronę Portlandu, na drogach panuje nieduży ruch. Jest jeszcze wcześnie, a w Seattle mam być dopiero o drugiej po południu. Na szczęście Kate pożyczyła mi swojego sportowego mercedesa CLK. Nie wiem, czy Wanda, mój wiekowy volkswagen beetle, dałaby radę pokonać tę trasę na czas. Och, merca prowadzi się super i szybko pokonuję kilometry, wciąż wciskając pedał gazu na maksa.
Moim celem jest główna siedziba globalnego przedsiębiorstwa pana Greya. To ogromny dwudziestopiętrowy budynek, cały ze szkła i stali, utylitarny sen architekta, z dyskretnym napisem Grey House ze stalowych liter nad szklanymi drzwiami frontowymi. Docieram na miejsce za kwadrans druga i z ulgą, że się nie spóźniłam, wchodzę do wielkiego i szczerze mówiąc, nieco przerażającego holu ze szkła, stali i białego piaskowca.
Zza solidnego kamiennego biurka uśmiecha się do mnie miło atrakcyjna, zadbana młoda blondynka. Ma na sobie idealnie dopasowany ciemnopopielaty kostium i najbielszą bluzkę, jaką w życiu widziałam. Wygląda nienagannie.
– Jestem umówiona z panem Greyem. Anastasia Steele w zastępstwie Katherine Kavanagh.
– Jedną chwileczkę, panno Steel. – Unosi lekko brew, gdy stoję tak przed nią, nieco skrępowana.
Zaczynam żałować, że nie pożyczyłam od Kate jednego z jej oficjalnych żakietów i wzięłam swoją granatową kurtkę. Zmusiłam się do założenia jedynej posiadanej przeze mnie spódnicy, całości dopełniły praktyczne kozaki i niebieski sweter. Jak dla mnie to elegancki zestaw. Wsuwam za ucho nieposłuszny kosmyk i udaję, że recepcjonistka mnie nie przeraża.
– Panna Kavanagh jest umówiona. Proszę się wpisać tutaj, panno Steele. Ostatnia winda po prawej, dwudzieste piętro. – Uśmiecha się uprzejmie, kiedy się wpisuję, z całą pewnością lekko rozbawiona.
Podaje mi przepustkę z dużym napisem GOŚĆ. Nie mogę powstrzymać uśmieszku. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że jestem tu tylko z wizytą. W ogóle do tego miejsca nie pasuję. Nic się nie zmieniło, wzdycham w duchu. Dziękuję jej i kieruję się w stronę wind, po drodze mijając dwóch pracowników ochrony, którzy w swoich doskonale skrojonych czarnych garniturach prezentują się o wiele bardziej elegancko niż ja.
Winda z porażającą szybkością wynosi mnie na dwudzieste piętro. Drzwi się rozsuwają i znajduję się w kolejnym ogromnym holu – znowu wypełnionym szkłem, metalem i piaskowcem. Staję przed następnym kamiennym biurkiem i młodą blondynką ubraną w nienaganną czerń i biel, która na mój widok wstaje.
– Panno Steele, zechce pani zaczekać? – Wskazuje strefę z fotelami z białej skóry.
Za nią dostrzegam dużą, przeszkloną salę konferencyjną z równie dużym stołem z ciemnego drewna i przynajmniej dwudziestoma krzesłami do kompletu. Cała zewnętrzna ściana sali jest sięgającym od podłogi do sufitu oknem, za którym rozciąga się panorama Seattle aż do cieśniny. Widok dosłownie mnie poraża. Wow.
Siadam i z torby wyjmuję kartki z pytaniami, żeby je przejrzeć. W duchu przeklinam Kate, że nie dała mi choćby krótkiej biografii. Nie wiem nic o człowieku, z którym za chwilę mam przeprowadzić wywiad. Może mieć dziewięćdziesiąt lat, ale równie dobrze trzydzieści. Wkurza mnie ta niewiedza i z nerwów zaczynam się wiercić. Nigdy nie lubiłam wywiadów twarzą w twarz, wolę anonimowość grupowych dyskusji, kiedy mogę sobie siedzieć niezauważona w ostatnim rzędzie. Szczerze mówiąc, najlepiej się czuję we własnym towarzystwie, zagłębiona w bibliotecznym fotelu, a nie podrygująca nerwowo w gigantycznym gmaszysku ze szkła i kamienia.
W duchu przewracam oczami. Weź się w garść, Steele. Sądząc po budynku, zbyt zimnym i nowoczesnym, zgaduję, że Grey jest około czterdziestki: wysportowany, opalony i jasnowłosy, jak cały personel.
Kolejna elegancka, nieskazitelnie ubrana blondynka wychodzi przez ogromne drzwi po prawej stronie. O co chodzi z tymi wymuskanymi blondynkami? Zupełnie jak w Żonach ze Stepford. Biorę głęboki oddech i wstaję.
– Panna Steele? – pyta najnowsza blondynka.
– Tak – udaje mi się wykrztusić i muszę odchrząknąć. – Tak – powtarzam, teraz już zdecydowanie pewniejszym tonem.
– Pan Grey przyjmie panią za chwilę. Czy mogę wziąć pani okrycie?
– Oczywiście. – Udaje mi się jakoś wyplątać z kurtki.
– Zaproponowano pani coś do picia?
– Ee, nie. – O matko, czy Blondynka Numer Jeden jest w tarapatach?
Blondynka Numer Dwa patrzy surowo na młodą kobietę za biurkiem.
– Napije się pani herbaty, kawy, może wody? – pyta, zwracając się na powrót do mnie.
– Poproszę szklankę wody. Dziękuję – bąkam pod nosem.
– Olivio, podaj, proszę, pannie Steele szklankę wody. – Głos ma lodowaty.
Olivia natychmiast się zrywa i biegnie do drzwi na drugim końcu pomieszczenia.
– Najmocniej przepraszam, panno Steele. Olivia jest naszą nową stażystką. Proszę spocząć. Pan Grey przyjmie panią za pięć minut.
Olivia wraca ze szklanką zmrożonej wody.
– Bardzo proszę, panno Steele.
– Dziękuję.
Blondynka Numer Dwa maszeruje do biurka, a stukot jej wysokich obcasów odbija się echem od kamiennej podłogi. Siada i obie dziewczyny wracają do pracy.
Być może pan Grey chce, żeby pracowały u niego wyłącznie blondynki. Przemyka mi przez myśl, czy to aby legalne, gdy otwierają się drzwi do gabinetu i wyłania się z nich wysoki, elegancko ubrany, przystojny Afroamerykanin z krótkimi dredami. Zdecydowanie ubrałam się nieodpowiednio.
Mężczyzna obraca się i rzuca przez drzwi.
– Golf w tym tygodniu, Grey.
Nie słyszę odpowiedzi. Facet odwraca się i kiedy uśmiecha się na mój widok, w kącikach oczu pojawiają mu się kurze łapki. Olivia zrywa się i pobiega wezwać windę. Najwyraźniej osiągnęła mistrzostwo w zrywaniu się z krzesła. Chyba denerwuje się bardziej ode mnie!
– Miłego dnia, drogie panie – mówi mężczyzna i znika za drzwiami windy.
– Pan Grey przyjmie panią teraz. Proszę wejść – odzywa się Blondynka Numer Dwa.
Podnoszę się z fotela nieco chwiejnie, próbując zapanować nad nerwami. Biorę swoją torbę, szklankę z wodą zostawiam na stoliku i idę ku uchylonym drzwiom.
– Nie musi pani pukać, proszę po prostu wejść. – Uśmiecha się do mnie łagodnie.
Otwieram szerzej drzwi i potknąwszy się, wpadam do gabinetu głową naprzód.
Cholera do kwadratu – ja i moja lewa stopa! Ląduję na czworakach w progu gabinetu pana Greya i czuję, jak czyjeś delikatne dłonie pomagają mi wstać. Co za wstyd, niech szlag trafi moją niezdarność. Muszę się zebrać w sobie, by podnieść wzrok. Rany boskie – ależ on jest młody.
– Panno Kavanagh. – Wyciąga do mnie dłoń ze smukłymi palcami, kiedy stoję już prosto. – Jestem Christian Grey. Nic się pani nie stało? Zechce pani usiąść?
Taki młody. I przystojny, naprawdę przystojny. Wysoki, w ciemnoszarym garniturze, białej koszuli i czarnym krawacie. Ma niesforne ciemnorude włosy i intensywnie jasnoszare oczy, którymi patrzy na mnie przenikliwie. Chwilę trwa, zanim udaje mi się wreszcie odezwać.
– Hm, właściwie… – zaczynam się jąkać.
Jeśli ten facet skończył trzydziestkę, to ja jestem mnichem buddyjskim. Oszołomiona ściskam jego dłoń. Kiedy nasze palce się dotykają, czuję, jak przeszywa mnie dziwny, ekscytujący dreszcz. Szybko cofam rękę, jeszcze bardziej skrępowana. To pewnie napięcie elektrostatyczne. Mrugam tak szybko, jak wali mi serce.
– Panna Kavanagh jest niedysponowana i przysłała w zastępstwie mnie. Mam nadzieję, że to panu nie przeszkadza.
– A pani to…? – Głos ma ciepły. Jest chyba nieco rozbawiony, lecz z jego twarzy trudno cokolwiek wyczytać. Nie wygląda na specjalnie zainteresowanego, ale przede wszystkim jest bardzo uprzejmy.
– Anastasia Steele. Studiuję literaturę angielską z Kate, mmm… Katherine, mmm… panną Katherine Kavanagh na Uniwertsytecie Stanu Waszyngton.
– Rozumiem – odpowiada. Chyba dostrzegam cień uśmiechu, ale może mi się tylko wydaje. – Usiądzie pani? – Macha ręką w stronę białej skórzanej kanapy w kształcie litery L.
Jego gabinet jest zdecydowanie za duży dla jednej osoby. Przed sięgającym od podłogi do sufitu oknem stoi wielkie biurko z ciemnego drewna, przy którym spokojnie mogłoby zasiąść do obiadu sześć osób. Mebel pasuje do stolika przy kanapie. Poza tym wszystko jest białe: sufit, podłoga i ściany – na jednej z nich, przy drzwiach wisi mozaika ułożona z trzydziestu sześciu małych obrazków. Są prześliczne, przedstawiają zwykłe, zapomniane przedmioty namalowane z taką dbałością o szczegóły, że wyglądają jak fotografie. Powieszone tak blisko siebie robią niezwykłe wrażenie.
– Miejscowy artysta, Trouton – wyjaśnia Grey, widząc, na co patrzę.
– Są prześliczne. Zwyczajność podniesiona do rangi sztuki – mruczę pod nosem, jednakowo rozkojarzona przez gospodarza i jego obrazki. On z lekko przekrzywioną głową przygląda mi się uważnie.
– Całkowicie się z panią zgadzam, panno Steele – mówi cichym głosem, a ja czuję, jak z niewiadomego powodu się rumienię.
Poza obrazkami wszystko w gabinecie jest zimne, czyste i sterylne. Zastanawiam się, czy to odzwierciedlenie osobowości tego Adonisa, który z wdziękiem opada na jeden ze skórzanych foteli naprzeciwko mnie. Potrząsam głową, niezadowolona z kierunku, w którym podążają moje myśli, i sięgam do torby po pytania przygotowane przez Kate. Następnie próbuję uruchomić dyktafon, ale mam dwie lewe ręce i dwa razy niezgrabnie upuszczam go na stolik przed sobą. Pan Grey milczy i czeka cierpliwie – mam nadzieję – w miarę jak ja czuję się coraz bardziej skrępowana i zażenowana. Kiedy zbieram się na odwagę, by na niego spojrzeć, widzę, że mnie obserwuje, z jedną ręką wspartą swobodnie na udzie, drugą podtrzymującą brodę. Smukłym palcem wskazującym wodzi po ustach. Chyba próbuje ukryć uśmiech.
– Przepraszam – dukam. – Nie znam się na tym.
– Proszę się nie śpieszyć – odpowiada.
– Nie przeszkadza panu, że będę nagrywać?
– Po tym, ile wysiłku pani włożyła, żeby uruchomić dyktafon, pytanie jest chyba zbędne?
Robię się czerwona. Kpi sobie ze mnie? Oby. Mrugam, nie do końca pewna, co powinnam powiedzieć. Chyba robi mu się mnie żal, bo odpuszcza.
– Nie, absolutnie mi nie przeszkadza.
– Czy Kate, to znaczy panna Kavanagh wyjaśniła, dla kogo ma być wywiad?
– Tak. Ma się ukazać w wydaniu studenckiej gazety z okazji ukończenia studiów. W tym roku mam rozdawać dyplomy na ceremonii.
Och! To dla mnie nowina i przez chwilę zaprząta mnie, że ktoś niewiele starszy – najwyżej o jakieś sześć lat, i okej, kto ma na koncie sukcesy, ale mimo wszystko – będzie mi wręczał dyplom. Marszczę czoło i skupiam się na zadaniu, które mam wykonać.
– Dobrze. – Przełykam nerwowo. – Zadam panu kilka pytań. – Wsuwam niesforny kosmyk za ucho.
– Tak właśnie pomyślałem – odpowiada z kamienną twarzą.
Nabija się ze mnie. Czuję, jak palą mnie policzki, więc poprawiam się na kanapie i prostuję ramiona w nadziei, że będę sprawiać wrażenie wyższej i groźniejszej. Włączam dyktafon i próbuję wyglądać profesjonalnie.
– Jest pan bardzo młody, a mimo to stworzył pan imponujące imperium. Czemu zawdzięcza pan swój sukces? – Zerkam na niego.
Uśmiecha się smutno, chyba rozczarowany.
– W biznesie liczą się ludzie, panno Steele, a ja potrafię ich doskonale ocenić. Wiem, co ich kręci, co sprawia, że się rozwijają, a co ich ogranicza. Zatrudniam wyjątkowy zespół i sowicie opłacam. – Milknie i spogląda na mnie swoimi szarymi oczami. – Wierzę, że aby osiągnąć sukces, nieważne w jakiej dziedzinie, trzeba w niej dojść do mistrzostwa, poznać ją na wylot, w każdym szczególe. Bardzo, naprawdę bardzo ciężko pracuję, aby tak było. Podejmuję decyzje na podstawie faktów i logiki. Mam wrodzony instynkt, który pozwala mi rozpoznać dobry pomysł i odpowiednich ludzi i skupić się na nich. Ale ostatecznie wszystko i tak sprowadza się do właściwych ludzi.
– A może po prostu się panu poszczęściło. – Tego nie ma na liście Kate, ale facet jest arogancki.
W jego oczach pojawia się błysk zdumienia.
– Niczego nie przypisuję szczęściu ani okazji, panno Steele. Im ciężej pracuję, tym lepiej mi się powodzi. Naprawdę najważniejsze jest mieć właściwych ludzi w zespole i kierować ich energię w pożądanym kierunku. To chyba Harvey Firestone powiedział: „Najważniejszym zadaniem przywództwa jest dbałość o rozwój i doskonalenie się ludzi”.
– A mnie się wydaje, że pan zwyczajnie uwielbia sprawować kontrolę nad innymi. – Słowa wyrywają mi się same, zanim zdążę się nad nimi zastanowić.
– Och, kontroluję wszystko, panno Steele – mówi co prawda z uśmiechem, ale brzmi to śmiertelnie poważnie.
Patrzę na niego, a on odwzajemnia spojrzenie spokojnie i bez cienia emocji. Serce mi przyśpiesza, a twarz znowu pokrywa się rumieńcem.
Czemu tak mnie wytrąca z równowagi? Może dlatego, że jest niesamowicie przystojny. Albo przez sposób, w jaki na mnie patrzy. W jaki muska palcem swoją dolną wargę. Chciałabym, żeby przestał to robić.
– Poza tym ogromną władzę zdobywa się wtedy, gdy w najskrytszych marzeniach przekona się samego siebie, że ma się przyrodzone prawo do sprawowania kontroli – mówi dalej cichym głosem.
– I tak pan czuje? Że ma ogromną władzę? – Świr na punkcie kontroli.
– Zatrudniam ponad czterdzieści tysięcy ludzi, panno Steele. A to nakłada na mnie pewną odpowiedzialność. Władzę, jeśli pani woli. Gdybym uznał, że już mnie nie interesuje przemysł telekomunikacyjny, i postanowił wszystko sprzedać, po jakimś miesiącu dwadzieścia tysięcy ludzi nie miałoby z czego spłacać hipoteki.
Otwieram usta ze zdziwienia. Jestem zszokowana jego brakiem pokory.
– Nie odpowiada pan przed żadną radą nadzorczą? – pytam zniesmaczona.
– Firma należy do mnie. Nie mam rady nadzorczej. – Unosi lekko brew, a ja się czerwienię. No jasne, wiedziałabym o tym, gdybym się przygotowała. Ale słowo daję, jest strasznie arogancki. Zmieniam taktykę.
– Ma pan jakieś zainteresowania poza pracą?
– Interesuje mnie wiele rzeczy, panno Steele. – Na jego ustach pojawia się cień uśmiechu. Spokojne spojrzenie, jakim mnie mierzy, sprawia, że czuję się zbita z tropu. W jego oczach widzę szelmowski błysk.
– Skoro tyle pan pracuje, w jaki sposób pan się relaksuje?
– Relaksuję? – Pokazuje idealne zęby w szerokim uśmiechu.
Wstrzymuję oddech. Jest naprawdę pięknym mężczyzną. Nikt nie powinien być aż taki przystojny.
– Cóż, żeby się „zrelaksować”, jak to pani ujęła, żegluję, latam, oddaję się cielesnym poszukiwaniom. – Poprawia się w fotelu. – Jestem bardzo bogatym człowiekiem, panno Steele, i mam kosztowne i absorbujące hobby.
Zerkam szybko na przygotowane przez Kate pytania, bo chętnie zmieniłabym temat.
– Inwestuje pan w produkcję przemysłową. Dlaczego? – pytam.
Czemu czuję przy nim takie skrępowanie?
– Lubię budować rzeczy. Lubię wiedzieć, jak działają, co je wprawia w ruch, jak je składać i rozbierać. I uwielbiam statki. Cóż mam powiedzieć?
– Jak dla mnie, przemawia przez pana serce, nie logika i fakty.
Kąciki ust mu drgają i spogląda na mnie z uznaniem.
– Być może. Chociaż są tacy, którzy mówią, że ja nie mam serca.
– Skąd taka opinia?
– Dobrze mnie znają. – Wykrzywia usta w kwaśnym uśmieszku.
– Czy pańscy przyjaciele powiedzieliby, że łatwo jest pana poznać? – Natychmiast żałuję, że to powiedziałam. Takiego pytania nie ma na liście Kate.
– Jestem bardzo skrytym człowiekiem, panno Steele. Napracowałem się, żeby chronić swoją prywatność. Nieczęsto udzielam wywiadów.
– Czemu więc zgodził się pan akurat na ten?
– Ponieważ przeznaczam spore sumy na uniwersytet, a poza tym, chociaż robiłem co w mojej mocy, nie byłem w stanie uwolnić się od panny Kavanagh. Nieustannie prześladowała moich PR-owców, a ja podziwiam taką wytrwałość.
Wiem, o czym mówi. Właśnie dlatego siedzę tu teraz, skrępowana jego przenikliwym spojrzeniem, chociaż powinnam uczyć się do egzaminów.
– Inwestuje pan też w technologie rolnicze. Czemu ta dziedzina pana interesuje?
– Pieniędzmi się nie najemy, panno Steele, a na tej planecie jest mnóstwo ludzi, którzy cierpią głód.
– To brzmi bardzo filantropijnie. Czy to pana pasja? Nakarmić biednych tego świata?
Wymijająco wzrusza ramionami.
– To trudny biznes – bąka pod nosem, chociaż mam wrażenie, że nie jest szczery.
To bez sensu. Nakarmić biednych tego świata? Jakoś nie dostrzegam w tym finansowych korzyści, raczej szczytny cel. Zerkam na następne pytanie, nie bardzo wiedząc, co myśleć.
– Kieruje się pan jakąś filozofią? Jaką?
– W zasadzie żadną konkretną. Może wyznaję jedną podstawową zasadę, Carnegiego: „Człowiek, który zdobył umiejętność całkowitej kontroli nad własnym umysłem, może zdobyć wszystko inne, co mu się słusznie należy”. Jestem bardzo prosto skonstruowany. Lubię mieć kontrolę: nad sobą i wszystkim wokół.
– Więc chce pan posiadać rzeczy? – Masz świra na punkcie kontroli.
– Przede wszystkim chcę na nie zasłużyć, ale zasadniczo nie myli się pani.
– Mówi pan jak skończony konsument.
– Bo nim jestem. – Uśmiecha się, ale jego oczy pozostają poważne.
Znowu nijak się to ma do kogoś, kto chce nakarmić głodujących, zaczynam więc myśleć, że rozmawiamy o czymś zupełnie innym, ale nie mam pojęcia, co to jest. Przełykam z trudem. Temperatura w pokoju wzrosła, ale może tak mi się tylko wydaje. Chcę już skończyć ten wywiad. Kate chyba wystarczy materiału? Sprawdzam kolejne pytanie.
– Został pan adoptowany. Jak pan sądzi, w jakim stopniu to pana ukształtowało? – Och, to bardzo osobiste pytanie. Patrzę na niego w nadziei, że się nie obraził. Ściąga brwi.
– Nie potrafię powiedzieć.
Moje ciekawość rośnie.
– Ile miał pan lat w chwili adopcji?
– Jest to publicznie wiadome, panno Steele. – Mówi to surowym tonem.
Znowu się czerwienię. Cholera. No jasne – gdybym wiedziała, że będę przeprowadzać ten wywiad, lepiej bym się do niego przygotowała. Szybko przechodzę dalej.
– Dla pracy poświęcił pan życie rodzinne.
– To nie jest pytanie – stwierdza zdawkowo.
– Przepraszam. – Wiercę się, bo sprawia, że czuję się jak skarcone dziecko. Podejmuję kolejną próbę. – Czy musiał pan poświęcić życie rodzinne dla pracy?
– Mam rodzinę. Mam brata, siostrę i dwoje kochających rodziców. Nie czuję potrzeby jej powiększania.
– Jest pan gejem?
Gwałtownie wciąga powietrze, a ja kulę się z przerażenia. Szlag. Powinnam była się zastanowić. Jak mam mu wytłumaczyć, że tylko czytam pytania przygotowane przez kogoś innego? Niech licho porwie Kate i to jej wścibstwo!
– Nie, Anastasio, nie jestem. – Unosi brwi, a jego spojrzenie jest zimne. Nie wygląda na zadowolonego.
– Najmocniej przepraszam. Tu, hm… tu jest tak napisane.
Po raz pierwszy zwraca się do mnie po imieniu. Serce zaczyna mi bić szybciej i czuję, że znowu się czerwienię. Nerwowo wsuwam za ucho kosmyk włosów.
Przekrzywia głowę na bok.
– To nie są pani pytania?
Krew odpływa mi z głowy. O nie.
– Eee… nie. Ułożyła je Kate, panna Kavanagh, ona przygotowała pytania.
– Pracujecie razem w gazecie?
Jasna cholera. Nie mam nic wspólnego z tą całą gazetą. To jej zajęcie dodatkowe, nie moje. Twarz mnie pali.
– Nie. Razem mieszkamy.
W zamyśleniu pociera brodę, spoglądając na mnie szarymi oczami.
– Sama pani chciała przeprowadzić ten wywiad? – pyta przerażająco cichym głosem.
Chwila, kto tu kogo przepytuje? Przewierca mnie wzrokiem i dochodzę do wniosku, że muszę odpowiedzieć zgodnie z prawdą.
– Padło na mnie. Kate jest chora. – Mój głos jest słaby i przepraszający.
Rozlega się pukanie do drzwi i wchodzi Blondynka Numer Dwa.
– Bardzo przepraszam, ale za dwie minuty ma pan następne spotkanie.
– Jeszcze nie skończyliśmy, Andreo. Odwołaj, proszę.
Andrea gapi się na niego z wahaniem. Najwyraźniej nie wie, co począć. Grey wolno odwraca głowę i unosi brwi. Andrea robi się czerwona. Super. Nie tylko na mnie tak działa.
– Oczywiście, proszę pana – bąka i wychodzi.
Grey ze zmarszczonym czołem zwraca się do mnie.
– Na czym stanęliśmy, panno Steele?
Och, wróciliśmy do panny Steele.
– Nie chcę zabierać panu czasu.
– Chcę dowiedzieć się więcej o pani. Tak chyba będzie uczciwie. – W jego szarych oczach widzę ciekawość. Szlag do kwadratu. Dokąd to wszystko zmierza? Wspiera łokcie na oparciach fotela i na wysokości ust układa dłonie w piramidkę. Jego usta bardzo mnie… rozpraszają. Przełykam nerwowo.
– Niewiele tego jest – odpowiadam, znowu się rumieniąc.
– Co pani zamierza robić po skończeniu studiów?
Wzruszam ramionami, poruszona jego zainteresowaniem. Przenieść się z Kate do Seattle, znaleźć mieszkanie, poszukać pracy. Tak naprawdę jeszcze się nad tym nie zastanawiałam.
– Jeszcze nie mam sprecyzowanych planów. Na razie muszę zdać egzaminy końcowe.
Do których powinnam się teraz uczyć, a nie siedzieć w twoim wielkim, pretensjonalnym, sterylnym gabinecie, skrępowana twoim przenikliwym spojrzeniem.
– Mamy tu doskonały program dla stażystów – odzywa się cicho.
Zdumiona unoszę brwi. Proponuje mi pracę?
– Będę to mieć na uwadze – bąkam, kompletnie ogłupiała. – Chociaż nie wiem, czy bym tu pasowała. – O nie, znowu myślę na głos.
– Czemu tak pani mówi? – Zaintrygowany przekrzywia głowę, a na jego ustach błąka się uśmieszek.
– To chyba oczywiste. – Jestem niepozbierana, ubieram się byle jak i nie jestem blondynką.
– Nie dla mnie – mówi pod nosem.
Spojrzenie ma intensywne, całe jego rozbawienie gdzieś zniknęło, a ja czuję nagły skurcz mięśni brzucha. Z wysiłkiem odrywam od niego wzrok i spuszczam go na swoje splecione palce. Co tu się dzieje? Muszę stąd wyjść – natychmiast. Schylam się po dyktafon.
– Może panią oprowadzę? – proponuje.
– Na pewno jest pan na to zbyt zajęty, a przede mną długa droga.
– Wraca pani do Vancouver? – pyta zdziwiony, może nawet zaniepokojony. Spogląda przez okno. Znowu się rozpadało. – Cóż, w takim razie proszę jechać ostrożnie. – Głos ma surowy i zdecydowany. Co go to obchodzi? – Dostała pani wszystko, po co przyjechała? – dodaje.
– Tak, proszę pana. – Chowam dyktafon do torby. Grey patrzy na mnie zmrużonymi oczami, jakby się nad czymś zastanawiał. – Dziękuję za wywiad.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiada, jak zwykle bardzo uprzejmie.
Wstaje wraz ze mną i wyciąga rękę na pożegnanie.
– Do następnego spotkania, panno Steele. – Brzmi to jak wyzwanie, może nawet groźba. Trudno powiedzieć.
Marszczę brwi. Kiedy niby mielibyśmy się znowu spotkać? Ściskam jego dłoń, ze zdumieniem stwierdzając, że ten dziwny prąd znowu przez nas przebiega. To na pewno z powodu moich nerwów.
– Panie Grey. – Żegnam go skinieniem głowy.
On z gracją sportowca podchodzi do drzwi i szeroko je otwiera.
– Muszę uważać, żeby bezpiecznie pani przez nie wyszła. – Uśmiecha się odrobinę. Zapewne pije do mojego absolutnie nieeleganckiego wcześniejszego wejścia. Rumienię się.
– To bardzo miłe z pana strony – odpowiadam szorstko, a on uśmiecha się szerzej.
Fajnie, że tak cię bawię. Gotując się w środku, wychodzę z gabinetu. Ze zdziwieniem stwierdzam, że idzie za mną. Andrea i Olivia podnoszą głowy, równie zaskoczone jak ja.
– Ma pani płaszcz? – pyta Grey.
– Kurtkę.
Olivia zrywa się z krzesła i biegnie po moją kurtkę. Grey bierze ją od niej, zanim zdąży mi ją podać. Pomaga mi ją założyć, co wprawia mnie w zakłopotanie. Jego ręce zatrzymują się na chwilę na moich ramionach. Jego dotyk sprawia, że mnie zatyka. Nawet jeśli zauważył moją reakcję, niczego nie daje po sobie poznać. Długim palcem wskazującym naciska guzik przywołujący windę i oboje stoimy – ja zawstydzona, on chłodny i opanowany. Naprawdę muszę się stąd wynosić. Kiedy obracam się ku niemu, stoi oparty o drzwi obok windy, z jedną ręką wspartą o ścianę. Jest bardzo, ale to bardzo przystojny. Nie wiem, co robić. Wpatruje się we mnie błyszczącymi, szarymi oczami.
– Anastasio – mówi na do widzenia.
– Christianie – odpowiadam. I szczęśliwie drzwi windy się zamykają.
Serce wali mi jak młotem. Winda zjeżdża na parter i wyskakuję z niej, gdy tylko drzwi się otwierają. Potykam się, ale na szczęście tym razem nie ląduję na idealnej kamiennej posadzce. Gnam do szerokich szklanych drzwi i z ulgą, nareszcie wolna, oddycham oczyszczającym wilgotnym powietrzem Seattle. Unoszę twarz, z radością wystawiając ją na odświeżający deszcz. Zamykam oczy i nabieram głęboko powietrza, próbując odzyskać te resztki równowagi, które mi jeszcze pozostały.
Żaden mężczyzna nie podziałał na mnie jak Christian Grey. I zupełnie nie mam pojęcia, dlaczego. Czy z powodu swojego wyglądu? Manier? Bogactwa? Władzy? Nie pojmuję swego irracjonalnego zachowania. Oddycham z ogromną ulgą. Co tu się, na Boga, wydarzyło? Opieram się o jeden ze stalowych słupów i dzielnie próbuję się uspokoić oraz zebrać myśli. Potrząsam głową. Jasna cholera – co to było? Moje serce odzyskuje normalny rytm i znowu mogę oddychać. Idę do auta.
KIEDY ZOSTAWIAM ZA SOBĄ miasto, odtwarzam w myślach mój wywiad z Greyem i zaczynam się czuć jak idiotka. To jasne, że przesadnie reaguję na coś, co tylko sobie wyobrażam. Dobra, jest bardzo przystojny, pewny siebie, władczy – ale z drugiej strony, jest arogancki i mimo nienagannych manier ma dyktatorskie zapędy, poza tym jest zimny. Przynajmniej z pozoru. Czuję, jak po plecach przebiega mi dreszcz. Może i jest arogancki, lecz w zasadzie ma do tego prawo – tak wiele osiągnął w bardzo młodym wieku. Nie znosi głupców, ale to zrozumiałe. Znowu czuję przypływ irytacji na Kate, że nic mi o nim nie powiedziała.
Jadę autostradą I-5 i dalej błądzę myślami. Wciąż mnie zastanawia, co sprawia, że ktoś tak bardzo dąży do sukcesu. Niektóre z jego odpowiedzi były bardzo enigmatyczne – jakby miał jakiś ukryty cel. A te pytania Kate – fuj! O adopcję i o to, czy jest gejem! Wzdrygam się. Nie mogę uwierzyć, że je przeczytałam. Rozstąp się, ziemio, i pochłoń mnie! Ilekroć wspomnę o tym w przyszłości, będę się skręcać ze wstydu. Przeklęta Katherine Kavanagh!
Patrzę na licznik. Jadę znacznie ostrożniej niż zazwyczaj. I wiem, że to przez wspomnienie dwóch przenikliwych szarych oczu i surowego głosu przestrzegającego mnie, żebym uważała na drodze. Potrząsam głową, bo dociera do mnie, że Grey zachowuje się tak, jakby był dwa razy starszy, niż jest w rzeczywistości.
Daj sobie spokój, Ano, strofuję sama siebie. Dochodzę do wniosku, że w gruncie rzeczy było to niezmiernie interesujące doświadczenie, jednak nie powinnam się nad nim zbytnio zastanawiać. Zapomnij o tym. Nigdy więcej go nie zobaczę. Rozweselona tą myślą włączam MP3, nastawiam na pełny regulator, wygodnie się rozsiadam i słucham dudnienia hinduskiego rocka, przy okazji dociskając pedał gazu. W końcu zdaję sobie sprawę, że mogę jechać tak szybko, jak tylko mam ochotę.
MIESZKAMY NA NIEWIELKIM OSIEDLU dwupiętrowych bloków w Vancouver, w stanie Waszyngton, w pobliżu uniwersyteckiego kampusu. Poszczęściło mi się – rodzice Kate kupili jej to mieszkanie i płacę dosłownie grosze za wynajem. To nasz dom od czterech lat. Parkuję, wiedząc, że Kate zażąda szczegółowej relacji i na pewno nie odpuści. Cóż, przynajmniej ma nagranie. Może nie będę musiała zbytnio rozwodzić się nad tym, co nie ma związku z wywiadem.
– Ana! Wróciłaś! – Kate siedzi w saloniku, otoczona książkami.
Na pewno uczy się do egzaminów, ale wciąż ma na sobie różową piżamę w słodkie małe króliczki, którą zakłada, kiedy zerwie z kolejnym chłopakiem, jest chora albo zwyczajnie jest w złym nastroju. Wstaje i mocno mnie ściska.
– Zaczynałam się już martwić. Spodziewałam się ciebie wcześniej.
– Och, uważam, że szybko mi zeszło, zważywszy na przebieg wywiadu. – Macham jej przed nosem dyktafonem.
– Ano, nie wiem, jak ci dziękować. Jestem twoją dłużniczką. Jak poszło? Jaki on jest?
O nie, zaczyna się, dochodzenie Katherine Kavanagh.
Zastanawiam się, co odpowiedzieć.
– Cieszę się, że mam to już za sobą i więcej go nie spotkam. Jest trochę przerażający. – Wzruszam ramionami. – Bardzo skupiony, nawet zasadniczy. I młody. Naprawdę młody.
Kate patrzy na mnie z niewinną miną. Marszczę gniewnie czoło.
– Nie udawaj niewiniątka. Czemu nie dałaś mi jego życiorysu? Czułam się jak idiotka, że nie sprawdziłam podstawowych danych.
Kate zasłania dłonią usta.
– Jezu, Ano, przepraszam cię. Nie pomyślałam.
Prycham.
– Był głównie uprzejmy, oficjalny, trochę nadęty, jakby się przedwcześnie postarzał. Nie mówi jak dwudziestokilkulatek. A tak przy okazji, to ile on ma lat?
– Dwadzieścia siedem. Rany, Ano, przepraszam. Powinnam była cię poinstruować, ale wpadłam w panikę. Daj mi dyktafon, zacznę spisywać wywiad.
– Wyglądasz już lepiej. Zjadłaś zupę? – pytam, żeby zmienić temat.
– Tak, i jak zwykle była pyszna. Czuję się już znacznie lepiej. – Uśmiecha się do mnie z wdzięcznością.
Patrzę na zegarek.
– Muszę lecieć. Wciąż jeszcze zdążę na moją zmianę w Clayton’s.
– Ano, będziesz wykończona.
– Dam radę. Widzimy się później.
PRACUJĘ W CLAYTON’S, odkąd zaczęłam studiować. To największy niezależny sklep z artykułami żelaznymi w Portlandzie i okolicy. Po czterech latach pracy znam się trochę na wszystkim, co sprzedajemy, chociaż jak na ironię, nie mam pojęcia o majsterkowaniu. Tym się zajmuje mój tata. Ja wolę zwinąć się w fotelu przy kominku z książką. Cieszę się, że zdążyłam pójść do pracy, bo mogę się skupić na czymś, co nie jest Christianem Greyem. Pani Clayton cieszy się na mój widok.
– Ano! Myślałam, że dzisiaj nie dasz rady przyjść.
– Udało mi się wcześniej skończyć. Popracuję dwie godziny.
– Naprawdę się cieszę, że jesteś.
Odsyła mnie do magazynu, gdzie mam uzupełnić zapasy na półkach. Wkrótce zajęcie całkowicie mnie pochłania.
KIEDY WRACAM DO DOMU, Kate siedzi ze słuchawkami na uszach i pracuje na swoim laptopie. Nos wciąż ma zaróżowiony, ale też zależy jej na artykule, więc w pełnym skupieniu wali w klawiaturę. Ja jestem wykończona – długą drogą, wyczerpującym wywiadem i bieganiną w sklepie. Opadam na kanapę, myśląc o eseju, który muszę skończyć, i nauce, której dzisiaj nie poświęciłam czasu, bo utknęłam z… nim.
– To jest niezłe, Ano. Dobra robota. Nie wierzę, że nie zgodziłaś się, żeby cię oprowadził po firmie. Na pewno chciał spędzić z tobą więcej czasu. – Posyła mi zaciekawione spojrzenie.
Czerwienię się, a moje serce dziwnie przyspiesza. Przecież nie dlatego to zaproponował, prawda? Chciał mi wszystko pokazać na dowód, jakim jest panem w swoim świecie. Orientuję się, że zagryzam wargę. Oby Kate tego nie zauważyła, ale ona jest całkowicie pochłonięta pisaniem.
– Już wiem, o co ci chodziło, kiedy mówiłaś, że jest oficjalny. Notowałaś coś? – pyta mnie.
– Mm… nie, nie notowałam.
– Nie szkodzi. I tak wyjdzie z tego niezły artykuł. Szkoda, że nie mamy żadnych oryginalnych zdjęć. Przystojny skurczybyk, nie uważasz?
Znowu się czerwienię.
– Chyba tak. – Bardzo się staram, żeby to zabrzmiało obojętnie, i chyba mi się udaje.
– Och, dajże spokój, Ano! Nawet ty musiałaś być pod wrażeniem jego wyglądu. – Unosi jedną ze swoich idealnych brwi.
Cholera! Najlepszym sposobem na odwrócenie uwagi jest pochlebstwo.
– Tobie na pewno udałoby się wydobyć z niego więcej.
– Wątpię, Ano. Dajże spokój – przecież praktycznie zaproponował ci pracę. A ponieważ zwaliłam to na ciebie w ostatniej chwili, naprawdę świetnie sobie poradziłaś. – Zerka na mnie pytająco. Szybciutko uciekam do kuchni.
– Co tak naprawdę o nim myślisz?
Cholera, ależ jest dociekliwa. Nie może odpuścić? Wymyśl coś – i to szybko.
– Jest bardzo zdeterminowany, arogancki, chce wszystko kontrolować. W sumie jest przerażający, ale charyzmatyczny. Rozumiem, że może być fascynujący – dodaję szczerze, zaglądając przez drzwi w nadziei, że po tym wreszcie się zamknie.
– Ty zafascynowana mężczyzną? Chyba pierwszy raz w życiu – prycha.
Zaczynam szykować rzeczy do zrobienia kanapek, żeby nie widziała mojej twarzy.
– Czemu chciałaś wiedzieć, czy jest gejem? Nawiasem mówiąc, to było najbardziej krępujące pytanie. Mnie zmroziło, a on się wkurzył. – Słabo mi się robi na samo wspomnienie.
– W żadnej kolumnie towarzyskiej nigdy nie wspomnieli, że kogoś ma.
– To było żenujące. Cała ta rozmowa to jedna wielka żenada. Na szczęście już nigdy nie będę musiała go oglądać.
– Och, Ano, chyba nie było aż tak źle. Mnie się wydaje, że mu się spodobałaś.
Spodobałam? Teraz Kate wygaduje bzdury.
– Zjesz kanapkę?
– Poproszę.
TEGO WIECZORU NIE ROZMAWIAMY już więcej o Christianie Greyu, ku mojej ogromnej uldze. Po kolacji siedzimy z Kate przy stole, ona pracuje nad artykułem, ja kończę esej o Tessie d’Urberville. Do licha, ta kobieta naprawdę znalazła się w niewłaściwym miejscu, czasie i stuleciu. Kiedy kończę, jest północ i Kate od dawna śpi. Wykończona idę do swojego pokoju. Ale jestem też zadowolona, że tyle mi się udało zrobić w ten poniedziałek.
Zwijam się na swoim białym metalowym łóżku, otulam kołdrą zrobioną przez mamę, zamykam oczy i natychmiast zasypiam. Śnię o ciemnych miejscach, gładkich i zimnych białych podłogach i o szarych oczach.
PRZEZ RESZTĘ TYGODNIA cały swój czas dzielę między studia i pracę. Kate też ma co robić: domyka ostatnie wydanie gazety studenckiej przed przekazaniem jej kolejnemu redaktorowi naczelnemu, poza tym, tak jak ja, zakuwa do egzaminów. W środę czuje się już znacznie lepiej i szczęśliwie nie muszę jej dłużej oglądać w różowej piżamie ze zdecydowanie zbyt wieloma królikami. Dzwonię do mamy w Georgii, żeby spytać, co u niej, ale też chcę, by życzyła mi szczęścia na egzaminach. Opowiada mi o swoim najnowszym przedsięwzięciu, tym razem chodzi o produkcję świec – moja matka wiecznie porywa się na coś nowego. Ogólnie chodzi o to, że zwyczajnie jest znudzona i szuka czegoś, czym mogłaby zabić czas, ale na ogół to słomiany zapał. Mam tylko nadzieję, że tym razem nie weźmie kredytu pod hipotekę, żeby sfinansować swoje plany. Liczę, że Bob – relatywnie nowy, ale znacznie starszy mąż – pilnuje jej, kiedy mnie przy niej nie ma. Wydaje się o wiele bardziej pozbierany od Męża Numer Trzy.
– Co u ciebie słychać, Ano?
Przez chwilę się waham, co natychmiast przykuwa uwagę mojej matki.
– Wszystko w porządku.
– Ano? Poznałaś kogoś? – Rany, skąd ona to wie? Podekscytowanie w jej głosie jest wręcz namacalne.
– Nie, mamo, nic z tych rzeczy. Jeśli tak się stanie, dowiesz się jako pierwsza.
– Ano, naprawdę musisz więcej wychodzić, złotko. Martwisz mnie.
– Mamo, jest okej. Co u Boba? – Najlepiej odwrócić uwagę.
Trochę później dzwonię do Raya, mojego ojczyma, Męża Numer Dwa mamy, mężczyzny, którego uważam za ojca i którego nazwisko noszę. Rozmowa jest krótka. W zasadzie to nawet nie rozmowa, lecz seria jednostronnych pomruków w odpowiedzi na moje łagodne perswazje. Ray nie jest szczególnie rozmowny. Ale wciąż żyje, wciąż ogląda piłkę nożną w telewizji, chodzi na kręgle, łowi na muchę, a w wolnych chwilach robi meble. Jest doskonałym stolarzem i to dzięki niemu potrafię odróżnić gładzik od piły. Chyba wszystko u niego w porządku.
W PIĄTKOWY WIECZÓR ZASTANAWIAMY SIĘ z Kate, jak go spędzić – chcemy się oderwać od nauki, pracy i studenckiej gazety – kiedy niespodziewanie rozlega się dzwonek do drzwi. Na progu stoi mój dobry przyjaciel José i trzyma butelkę szampana.
– José! Co za wspaniała niespodzianka! – Ściskam go na powitanie. – Wejdź.
José był pierwszą osobą, którą poznałam, kiedy przyjechałam na uniwersytet. Wydawał się równie samotny i zagubiony jak ja. Rozpoznaliśmy w sobie bratnie dusze i od tego czasu serdecznie się przyjaźnimy. Mamy nie tylko podobne poczucie humoru – okazało się bowiem, że Ray i José senior służyli w wojsku w tej samej jednostce. W rezultacie nasi ojcowie również bardzo się do siebie zbliżyli.
José studiuje inżynierię – jako pierwszy w rodzinie poszedł na studia. Jest cholernie bystry, ale pasjonuje się przede wszystkim fotografią. Ma doskonałe oko do ujęć.
– Mam nowiny. – Uśmiecha się, a jego ciemne oczy błyszczą.
– Nie mów mi, w tym tygodniu jeszcze cię nie wyleją – żartuję sobie z niego, a on udaje, że się na mnie złości.
– W przyszłym miesiącu mam wystawę w Galerii Portland Place.
– Cudownie – gratuluję! – Zachwycona, raz jeszcze go ściskam. Kate także uśmiecha się radośnie.
– Dobra robota, José! Powinnam o tym napisać w gazecie. Nie ma to jak zmieniać wydanie w ostatniej chwili w piątek wieczorem. – Uśmiecha się do nas.
– Oblejmy to. Chciałbym, żebyś przyszła na wernisaż. – José wpatruje się we mnie intensywnie, a ja rumienię się pod jego spojrzeniem. – To znaczy zapraszam was obie – dodaje pośpiesznie, zerkając na Kate.
José i ja przyjaźnimy się, ale dobrze wiem, że on chciałby czegoś więcej. Jest uroczy i zabawny, jednak to nie mój typ. Traktuję go bardziej jak brata, którego nigdy nie miałam. Kate często się ze mnie śmieje, że nie mam genu potrzebuję-chłopaka, ale prawda jest taka, że na razie nie spotkałam nikogo, kto… cóż, kto by mi się spodobał, nawet jeśli jakaś część mnie tęskni za tymi miękkimi kolanami, sercem podchodzącym do gardła, motylami w brzuchu i bezsennymi nocami.
Czasem się zastanawiam, że może ze mną coś jest nie tak. Może za dużo czasu spędzam w towarzystwie moich literackich romantycznych bohaterów, w związku z czym mam wygórowane oczekiwania i szukam niedościgłych ideałów. W rzeczywistości jednak nikt dotąd nie sprawił, że ogarnęły mnie te wszystkie uczucia.
Aż do niedawna, szepcze niechciany cichy głosik w mojej podświadomości. NIE! Natychmiast odpycham tę myśl. Nic z tego, zwłaszcza po tym tragicznym wywiadzie. Jest pan gejem? Aż mnie skręca, kiedy to sobie przypomnę. Wiem, że od naszego spotkania śnił mi się każdej nocy, ale chyba dlatego, że pragnę oczyszczenia po tym bolesnym przeżyciu.
Patrzę, jak José otwiera butelkę szampana. Jest wysoki, a dżinsy i podkoszulek tylko podkreślają jego wysportowaną, umięśnioną sylwetkę. Poza tym jest opalony, ciemnowłosy i ma błyszczące, ciemne oczy. Tak, José jest cholernie seksowny, ale wydaje mi się, iż w końcu zaczyna do niego docierać, że tylko się przyjaźnimy. Korek wyskakuje z głośnym pyknięciem i José patrzy na nas z uśmiechem.
SOBOTA W SKLEPIE to istny koszmar. Dosłownie zalali nas majsterkowicze pragnący upiększyć swoje domy. Oboje państwo Clayton, John i Patrick – pozostali dwaj niepełnoetatowi pracownicy – i ja nie mamy ani chwili odpoczynku. Jednak w okolicy lunchu trochę się uspokaja i kiedy siedzę za ladą przy kasie i dyskretnie jem bajgla, pani Clayton prosi mnie, żebym zerknęła na kilka zamówień. Jestem całkowicie pochłonięta sprawdzaniem numerów katalogowych i zamówionych przez nas sprzętów, mój wzrok biega od listy do komputera i z powrotem. Nagle z jakiegoś powodu patrzę w górę… i moje spojrzenie przykuwają szare oczy Christiana Greya, który stoi przede mną i bacznie mi się przygląda.
Atak serca.
– Panna Steele. Co za miła niespodzianka. – Nawet przy tym nie mrugnie.
Jasna cholera. Co, do licha, on tu robi, ze zmierzwionymi włosami, w kremowym, grubym swetrze, dżinsach i butach trekkingowych? Chyba otwieram usta ze zdziwienia i nie umiem wykrztusić słowa ani zebrać myśli.
– Pan Grey – wykrztuszam w końcu szeptem.
Na jego ustach pojawia się cień uśmiechu, a w oczach błyszczą wesołe iskierki, jakby coś go rozbawiło.
– Byłem w okolicy – mówi gwoli wyjaśnienia. – Muszę to i owo kupić. Miło panią znowu spotkać. – Jego głos brzmi ciepło i chropawo, jest jak ciemna stopiona czekolada z karmelem… czy coś w tym stylu.
Potrząsam głową, żeby oprzytomnieć. Serce mi wali i z jakiegoś powodu rumienię się wściekle pod jego spokojnym spojrzeniem. Widok jego, stojącego przede mną, kompletnie wytrącił mnie z równowagi. To, jak go zapamiętałam, odbiega od rzeczywistości. On nie jest po prostu przystojny – jest ucieleśnieniem męskiego piękna, dosłownie zapiera dech. A teraz stoi tutaj. W sklepie żelaznym Clayton’s. Kto by pomyślał. W końcu udaje mi się odzyskać funkcje poznawcze i połączyć je z resztą ciała.
– Ana. Mam na imię Ana – bąkam. – W czym mogę panu pomóc?
Uśmiecha się. A ja znowu odnoszę wrażenie, jakby miał jakiś sekret, znany tylko jemu. Dziwnie się przez to czuję. Biorę głęboki wdech i przybieram pozę pracuję-w-tym-sklepie-od-lat. Dam radę.
– Potrzebuję kilku drobiazgów. Może zaczniemy od opasek zaciskowych – mówi niezbyt głośno, a spojrzenie ma chłodne, chociaż lekko rozbawione.
Opaski zaciskowe?
– Mamy je w różnych długościach. Pokażę panu. – Głos mi lekko drży. Weź się w garść, Steele. Na pięknym czole Greya pojawia się mars.
– Bardzo proszę, panno Steele.
Wychodząc zza lady, silę się na swobodę, chociaż tak naprawdę modlę się, żeby się nie przewrócić – moje nogi robią się nagle jak z waty. Całe szczęście, że założyłam dzisiaj najlepsze dżinsy.
– Są w dziale elektrycznym, ósma alejka. – Mówię to nieco zbyt żwawo. Zerkam na niego i z miejsca tego żałuję. Cholera, ależ jest przystojny.
– Pani przodem – odzywa się i wypielęgnowaną dłonią z długimi palcami wskazuje mi drogę.
Mam wrażenie, że zaraz się uduszę – serce podeszło mi do gardła i chce dosłownie wyskoczyć – ale dzielnie zmierzam w stronę działu elektrycznego. Czemu jest w Portlandzie? I skąd się wziął w sklepie Clayton’s? W maleńkiej, niezbyt często używanej części mojego mózgu – zapewne zlokalizowanej u podstawy rdzenia przedłużonego, gdzie mieszka moja podświadomość – pojawia się myśl: przyszedł zobaczyć się z tobą. No nie! Co za absurd! Natychmiast wyrzucam ją z głowy.
– Przyjechał pan do Portlandu w interesach? – pytam, ale wysokim, piskliwym głosem, jakbym sobie przytrzasnęła palec drzwiami. Cholera! Spokojnie, Ano!
– Byłem na wydziale rolniczym uniwersytetu. Mieści się w Vancouver. Finansuję ich badania związane z płodozmianem i nauką o ziemi – rzuca obojętnie.
Widzisz? Wcale nie szukał ciebie. Moja podświadomość nabija się ze mnie, głośno, wyniośle i kapryśnie. Czuję się zażenowana tymi głupimi, niemądrymi domysłami.
– Wszystko w ramach planu „Nakarmić świat”? – pytam kpiąco.
– Mniej więcej – przyznaje i uśmiecha się przelotnie.
Ogląda opaski zaciskowe, jakie mamy na stanie. Do czego, u licha, są mu potrzebne? Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, że bawi się w majsterkowanie. Przesuwa palcami po różnych opakowaniach, a ja, nie wiedzieć czemu, muszę odwrócić wzrok. W końcu wybiera jedną paczkę.
– Te mogą być – mówi z tym swoim och-jakże-tajemniczym uśmiechem, a ja czuję, że się rumienię.
– Szuka pan czegoś jeszcze?
– Taśmy maskującej.
Taśmy maskującej?
– Robi pan remont? – Słowa same mi się wyrywają. Na pewno zatrudnia ludzi do takich rzeczy.
– Nie, niczego nie remontuję – odpowiada szybko.
Znowu widzę ten uśmieszek. Odnoszę niemiłe wrażenie, że się ze mnie nabija.
Jestem taka zabawna? Głupio wyglądam?
– Tędy – bąkam skrępowana. – Taśmy maskujące są w dziale remontowym.
Zerkam przez ramię, czy idzie za mną.
– Długo tu pani pracuje? – pyta niezbyt głośno, wpatrując się we mnie intensywnie swoimi szarymi oczami.
Czerwienię się jeszcze bardziej. Czemu, do diabła, tak na mnie działa? Czuję się jak czternastolatka – trochę niezgrabnie i jak zwykle nie na miejscu. Patrz przed siebie, Steel!
– Cztery lata – mamroczę, kiedy docieramy na miejsce.
Żeby się uspokoić, sięgam po dwie rolki taśmy maskującej, każdą o innej szerokości.
– Wezmę tę. – Grey wskazuje na szerszą z tych, które mu podaję.
Nasze palce stykają się przelotnie i znowu czuję ten przeszywający mnie prąd, jakbym dotknęła kabla pod napięciem. Podświadomie wstrzymuję oddech, bo prąd przechodzi przeze mnie całą i sięga aż do mojego brzucha. Rozpaczliwie próbuję odzyskać równowagę.
– Czy coś jeszcze? – pytam lekko zachrypniętym, zdyszanym głosem.
Oczy Greya robią się odrobinę większe.
– Szukam też liny – odpowiada tonem podobnym do mojego.
– Tędy. – Skinieniem głowy próbuję ukryć rumieniec i ruszam do odpowiedniej alejki. – Jakiej liny pan szuka? Mamy syntetyczne i z włókien naturalnych… powrozy… kable… – Przerywam, widząc jego minę, pociemniałe oczy. Jasna cholera.
– Wezmę pięć metrów z włókien naturalnych.
Pośpiesznie, drżącymi palcami odmierzam pięć metrów na umieszczonej na stałe miarce, przez cały czas świadoma, że wpatruje się we mnie palącym wzrokiem. Nie mam odwagi na niego spojrzeć. Jezu, czy kiedykolwiek czułam się bardziej niezręcznie? Z tylnej kieszeni dżinsów wyjmuję nóż introligatorski, odcinam linę i zwijam ją w pętlę. Jakimś cudem udaje mi się przy okazji nie odciąć sobie palca.
– Była pani w harcerstwie? – pyta, wyginając swoje idealnie wyrzeźbione usta w rozbawionym uśmiechu.
Nie patrz na jego usta!
– Nie przepadam za zorganizowanymi, grupowymi zajęciami.
Unosi brew.
– A za czym pani przepada, Anastasio? – pyta cicho i znowu pojawia się ten tajemniczy uśmieszek.
Gapię się na niego, niezdolna wykrztusić słowo. Spróbuj się opanować, Ano, błaga na klęczkach moja udręczona podświadomość.
– Za książkami – szepczę, ale moja podświadomość krzyczy: za tobą! Przepadam za tobą! Natychmiast ją uciszam, przerażona, że wyobraża sobie za dużo.
– Jakimi książkami? – przekrzywia głowę.
Czemu tak go to interesuje?
– Och, no wie pan. Zwykłymi. Literaturą klasyczną. Głównie brytyjską.
Zastanawiając się nad moją odpowiedzią, smukłym palcem wskazującym i kciukiem pociera brodę. A może zwyczajnie się nudzi i próbuje to ukryć.
– Potrzebuje pan jeszcze czegoś? – Muszę zmienić temat, bo te palce dotykające twarzy za bardzo mnie urzekają.
– Nie wiem. A co by pani poleciła?
Co bym poleciła? Przecież nawet nie wiem, co robisz.
– Do majsterkowania?
Kiwa głową, a w jego szarych oczach pojawia się szelmowski błysk. Robię się czerwona i zupełnie bezwiednie przesuwam wzrok na jego dopasowane dżinsy.
– Kombinezon roboczy – mówię i natychmiast wiem, że już nie kontroluję słów, które wypowiadam.
Jeszcze bardziej rozbawiony, unosi brew.
– Szkoda ubrania – macham niedbale ręką, wskazując jego dżinsy.
– Zawsze mogę je zdjąć. – Uśmiecha się łobuzersko.
– Hm. – Znowu czuję, że palą mnie policzki. Chyba wyglądam już jak komunistyczna flaga. Zamknij się. Zamknij się NATYCHMIAST!
– Wezmę kombinezon. Boże broń, żebym sobie zniszczył ubranie – zauważa.
Próbuję odgonić od siebie wizję jego bez dżinsów.
– Mogę pomóc w czymś jeszcze? – pytam piskliwie, podając mu niebieski kombinezon.
Nie odpowiada.
– Jak idzie praca nad artykułem?
Wreszcie zadał normalne pytanie, bez krępujących podtekstów… I takie, na które potrafię udzielić odpowiedzi. Chwytam się go kurczowo, jakby miało mi uratować życie, i decyduję się na szczerość.
– Nie ja go piszę, tylko Katherine. Panna Kavanagh, moja współlokatorka. Jest dziennikarką i redaktorką naczelną gazety. Jest zachwycona. Była zrozpaczona, że nie mogła przeprowadzić wywiadu osobiście. – Mam wrażenie, że wypłynęłam na powierzchnię, wreszcie normalna rozmowa. – Martwi się tylko, że nie ma żadnych pana zdjęć.
Grey unosi brew.
– O jakie zdjęcia jej chodzi?
Okej. Na to nie mam przygotowanej odpowiedzi. Potrząsam głową, bo nie wiem.
– Cóż, jeszcze jakiś czas tu będę. Może jutro… – Nie kończy zdania.
– Zgodziłby się pan na sesję zdjęciową? – Mój głos znowu brzmi piskliwie.
Kate będzie w siódmym niebie, jeśli uda mi się to załatwić. I mogłabyś go znowu zobaczyć, odzywa się kuszący głosik z zakamarków mojego mózgu. Odganiam tę myśl – głupkowatą, wręcz idiotyczną…
– Kate będzie zachwycona, jeśli znajdziemy fotografa. – Uszczęśliwiona, uśmiecham się do niego szeroko. Rozchyla wargi, jakby chciał zaczerpnąć powietrza, i mruga. Przez ułamek sekundy wydaje się zagubiony, a Ziemia kołysze się lekko, ustawiając płyty tektoniczne w nowej pozycji.
O rany. Zagubiony Christian Grey.
– Proszę dać mi znać. – Sięga do tylnej kieszeni po portfel. – Moja wizytówka. Z numerem komórki. Musi pani zadzwonić przed dziesiątą jutro rano.
– Okej. – Uradowana szczerzę się do niego. Kate oszaleje z radości.
– Ano!
Na końcu alejki pojawia się Paul. Najmłodszy brat pana Claytona. Słyszałam, że przyjechał z Princeton, ale nie spodziewałam się go dzisiaj.
– Ee, przeproszę pana na chwilkę – zwracam się do Greya, a on marszczy czoło z niezadowoleniem, kiedy się odwracam.
Paul zawsze był dobrym kumplem. W tym dziwnym momencie rozmowy z bogatym, potężnym, zdecydowanie zbyt przystojnym i świrniętym na punkcie kontroli Greyem naprawdę miło jest pogadać z kimś normalnym. Jestem zaskoczona, kiedy zamyka mnie w uścisku.
– Ana, cześć, jak dobrze cię widzieć! – wykrzykuje Paul.
– Cześć, Paul, jak się masz? Wróciłeś na urodziny brata?
– Ano. Wyglądasz świetnie, naprawdę super. – Trzyma mnie na odległość ręki i przygląda mi się z szerokim uśmiechem. Po chwili obejmuje mnie gestem posiadacza.
Skrępowana, przestępuję z nogi na nogę. Miło spotkać Paula, ale zanadto się spoufala. Zerkam na Greya, który wpatruje się w nas jak jastrząb, spod lekko przymkniętych powiek, z badawczą, beznamiętną miną. Miejsce cudacznie uprzejmego klienta zajął ktoś inny – zimny i zdystansowany.
– Paul, mam klienta. Przedstawię was sobie – mówię w nadziei, że z oczu Greya zniknie niechęć. Ciągnę Paula za sobą i obaj panowie mierzą się wzrokiem. Atmosfera staje się nagle lodowata. – Ee, Paul, to Christian Grey. Panie Grey, Paul Clayton. Jego brat jest właścicielem sklepu. – Z jakiegoś irracjonalnego powodu czuję, że potrzebne są dalsze wyjaśnienia. – Poznałam Paula, kiedy zaczęłam tu pracować, ale nie widujemy się zbyt często. Właśnie przyjechał z Princeton, gdzie studiuje administrację w biznesie. – Co ja plotę… Przestań, w tej chwili!
– Panie Clayton. – Christian wyciąga rękę, ale minę ma nieodgadnioną.
– Panie Grey. – Paul odwzajemnia uścisk. – Chwila, chyba nie ten Christian Grey? Z Grey Enterprises Holdings? – Paul, przed ułamkiem sekundy oschły, teraz jest pod niesamowitym wrażeniem.
Grey uśmiecha się do niego uprzejmie, ale jego oczy pozostają chłodne.
– Rany, mogę panu w czymś pomóc?
– Anastasia wszystkim się zajęła, panie Clayton. Jest niezmiernie pomocna. – Twarz ma beznamiętną, ale jego słowa… brzmią, jakby mówił coś zupełnie innego. Trochę mnie to zbija z tropu.
– Super – mówi Paul. – Widzimy się później, Ano.
– Jasne, Paul. – Patrzę za nim, jak znika w magazynie. – Czy coś jeszcze, proszę pana?
– Nie, dziękuję. – Ton ma szorstki i zimny.
Do diabła… Uraziłam go czymś? Biorę głęboki oddech, odwracam się i ruszam do kasy. Co się stało?
Nabijam na kasę linę, kombinezon, taśmę maskującą i opaski zaciskowe.
– Razem czterdzieści trzy dolary. – Podnoszę wzrok na Greya i z miejsca tego żałuję. Wpatruje się we mnie intensywnie pociemniałymi oczami. Trochę to denerwujące.
– Dać panu torbę? – pytam, biorąc od niego kartę.
– Poproszę, Anastasio.
Brzmi to jak pieszczota i moje serce znowu wali jak szalone. Ledwo oddycham. Pośpiesznie pakuję jego zakupy do reklamówki.
– Zadzwoni pani w sprawie zdjęć? – Znowu jest bardzo zasadniczy, a ja tylko kiwam głową, bo nie umiem dobyć głosu, i oddaję mu kartę.
– Dobrze. W takim razie być może do jutra. – Obraca się, ale zaraz przystaje. – Och, Anastasio, cieszę się, że panna Kavanagh nie dała rady przyjechać osobiście. – Uśmiecha się i z nagłym ożywieniem wychodzi ze sklepu, z reklamówką przewieszoną przez ramię.
Ja zostaję z burzą szalejących we mnie kobiecych hormonów. Gapię się na drzwi, za którymi zniknął, i dość długo trwa, zanim wracam z powrotem na ziemię.
Okej, podoba mi się. Muszę to przyznać sama przed sobą. Nie mogę dłużej ukrywać się przed uczuciami. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś takiego. Jest przystojny, bardzo przystojny. Jednak nic z tego nie będzie, wzdycham ze słodko-gorzkim żalem. To zwykły przypadek, że się tu zjawił. Ale chyba mogę się nim pozachwycać na odległość? Nikogo tym nie skrzywdzę. A jeśli znajdę fotografa, jutro będę się zachwycała do woli. Uradowana tą myślą, przygryzam wargę i uśmiecham się do siebie jak uczennica. Muszę zadzwonić do Kate i zorganizować sesję zdjęciową.
Kate jest przeszczęśliwa.
– Ale co on robił w Clayton’s? – Jej ciekawość wręcz kapie ze słuchawki.
Siedzę w kącie magazynu i staram się, żeby mój głos brzmiał obojętnie.
– Był w okolicy.
– Według mnie to zbyt duży zbieg okoliczności. A może przyjechał specjalnie, żeby się z tobą zobaczyć? – zastanawia się.
Serce podskakuje mi z radości, ale trwa to tylko krótką chwilę. Smutna i przykra rzeczywistość jest taka, że przywiodły go tu interesy.
– Odwiedzał wydział rolnictwa na uniwersytecie. Finansuje jakieś badania – mówię pod nosem.
– A tak. Dał wydziałowi dwa i pół miliona dolarów grantu.
Rany.
– Skąd wiesz?
– Ano, jestem dziennikarką i pisałam o tym facecie. Muszę wiedzieć takie rzeczy.
– Okej, Carlo Bernstein, wrzuć na luz. To chcesz te zdjęcia, czy nie?
– Jasne, że chcę. Pytanie tylko, kto je zrobi i gdzie.
– Może on poda miejsce. Mówi, że jeszcze jakiś czas tu będzie.
– Możesz się z nim skontaktować?
– Mam numer jego komórki.
Kate zatyka.
– Najbogatszy, najbardziej tajemniczy i skryty kawaler w stanie Waszyngton właśnie dał ci numer swojej komórki.
– Ee… tak.
– Ano! Spodobałaś mu się. Nie ma żadnych wątpliwości – mówi z naciskiem.
– Kate, on zwyczajnie próbuje być miły.
Kiedy wypowiadam te słowa, wiem, że to nieprawda. Christian Grey nie bywa miły. Co najwyżej uprzejmy. A cichy głosik w mojej głowie kusi: może Kate ma rację. Ciarki mnie przechodzą na myśl, że może, tylko może, mu się spodobałam. Przecież powiedział, że się cieszy, iż to nie Kate zrobiła z nim wywiad. Przez moment daję się ponieść skrytej radości, rozważając ewentualność, że na krótką chwilkę rzeczywiście mu się spodobałam. Zaraz jednak Kate sprowadza mnie na ziemię.
– Nie mam pojęcia, kto mógłby zrobić zdjęcia. Levi, nasz fotograf, wyjechał do domu w Idaho na weekend. Będzie wściekły, że ominęła go okazja fotografowania jednego z czołowych amerykańskich przedsiębiorców.
– Hm… A może José?
– Świetny pomysł! Poproś go, zrobi dla ciebie wszystko. Potem zadzwoń do Greya i dowiedz się, gdzie mamy się z nim spotkać.
Wkurza mnie, że Kate tak niefrasobliwie traktuje Joségo.
– Uważam, że ty powinnaś do niego zadzwonić.
– Do kogo, do Joségo? – prycha Kate.
– Nie, do Greya.
– Ano, to ciebie coś z nim łączy.
– Łączy? – powtarzam za nią piskliwie, podnosząc głos o kilka oktaw. – Ledwie faceta znam.
– Przynajmniej go poznałaś – stwierdza z goryczą. – I wygląda na to, że on chciałby cię poznać lepiej. Po prostu do niego zadzwoń – mówi opryskliwie i się rozłącza.
Czasem okropnie się rządzi. Pokazuję mojej komórce język.
Wysyłam Josému wiadomość, kiedy do magazynu wchodzi Paul w poszukiwaniu papieru ściernego.
– Ano, tu się pracuje – zauważa łagodnie.
– Tak, wiem, przepraszam – bąkam i zbieram się do wyjścia.
– Jak poznałaś Christiana Greya? – pyta Paul niby obojętnie.
– Robiłam z nim wywiad dla naszej studenckiej gazety. Kate była chora. – Wzruszam ramionami. Wychodzi mi to równie marnie jak jemu udawanie nonszalancji.
– Christian Grey w Clayton’s. Kto by pomyślał. – Paul prycha ze zdumieniem. Potrząsa głową, jakby chciał to zrozumieć. – A tak przy okazji, może skoczymy wieczorem na drinka czy coś…
Ilekroć przyjeżdża do domu, zawsze zaprasza mnie na randkę, a ja zawsze odmawiam. To już się stało rytuałem. Nigdy nie uważałam, że umawianie się z bratem szefa to dobry pomysł. Poza tym Paul jest słodki, taki typowy amerykański chłopak z sąsiedztwa, ale żaden z niego bohater literacki, nawet gdyby wysilić wyobraźnię. A Grey jest? – pyta mnie moja podświadomość z ironicznie uniesioną brwią. Każę jej się zamknąć.
– Nie macie rodzinnej kolacji z okazji urodzin brata?
– Dopiero jutro.
– Może innym razem, Paul. Dzisiaj muszę się uczyć. W przyszłym tygodniu mam egzaminy końcowe.
– Ano, przyjdzie taki dzień, że w końcu się zgodzisz – mówi z uśmiechem, kiedy zmykam.
– ALE JA FOTOGRAFUJĘ miejsca, nie ludzi – jęczy José.
– José, bądź człowiekiem! – błagam. Z komórką przy uchu wędruję po naszym saloniku, oglądając przez okno gasnące światło wieczoru.
– Daj mi ten telefon. – Kate wyrywa mi komórkę z ręki, odrzucając na plecy swoje rudozłote włosy.
– Posłuchaj, José Rodriguez, jeśli chcesz, żeby nasza gazeta napisała o twoim wernisażu, zrobisz dla nas te zdjęcia jutro, zrozumiano? – Kate potrafi być przerażająco twarda. – Dobrze. Ana oddzwoni, żeby podać ci czas i miejsce. Widzimy się jutro. – Z trzaskiem zamyka klapkę mojej komórki. – Załatwione. Teraz tylko trzeba ustalić resztę. Dzwoń do niego. – Oddaje mi telefon. Czuję, jak skręca mnie w żołądku. – Dzwoń do Greya, już!
Patrzę na nią wściekła, ale wyjmuję z kieszeni wizytówkę Greya. Biorę głęboki oddech, żeby się uspokoić, i drżącymi palcami wybieram numer.
Odbiera po drugim sygnale. Mówi szorstko, spokojnie i chłodno.
– Grey.
– Eee… pan Grey? Tu Anastasia Steele. – Jestem tak zdenerwowana, że nie poznaję własnego głosu. Zapada chwila milczenia. W środku cała dygoczę.
– Panno Steele. Jakże miło panią słyszeć. – Ton zmienia mu się całkowicie. Chyba się zdziwił i brzmi tak… ciepło. Rzekłabym, że uwodzicielsko. Trochę mnie przytyka i czuję, że robię się czerwona. Wiem, że Kate się na mnie gapi, więc uciekam do kuchni przed jej wścibskim wzrokiem.
– Ee… chcielibyśmy się umówić na tę sesję zdjęciową. – Oddychaj, Ano, oddychaj. Gwałtownie wciągam powietrze do płuc. – Jutro, jeśli to możliwe. Gdzie by panu odpowiadało?
Niemal słyszę, jak na twarzy pojawia mu się ten uśmieszek sfinksa.
– Zatrzymałem się w hotelu Heathman w Portlandzie. Może być dziewiąta trzydzieści jutro rano?
– Okej. W takim razie do zobaczenia – paplam jak dziecko, a nie dorosła kobieta, które może już legalnie głosować i pić alkohol.
– Czekam z niecierpliwością, panno Steele.
Wyobrażam sobie szelmowski błysk w jego szarych oczach. Jakim cudem potrafi sprawić, żeby pięć niewinnych słów brzmiało jak nęcąca obietnica?
Rozłączam się. Kate stoi obok i wpatruje się we mnie z bezgraniczną troską na twarzy.
– Anastasio Rose Steele. On ci się podoba! W życiu nie widziałam ani nie słyszałam, żeby ktoś zrobił na tobie… takie wrażenie. Jesteś cała czerwona.
– Och, Kate, przecież wiesz, że bez przerwy się czerwienię. Tak już mam. Nie wygłupiaj się – mówię opryskliwie.
Kate mruga zaskoczona. Rzadko mi się zdarza odzywać w ten sposób – szybko się reflektuję.
– On mnie po prostu… przeraża, to wszystko.
– Heathman, oczywiście – mruczy do siebie Kate. – Zadzwonię do menedżera i załatwię jakieś miejsce, żebyśmy mogli zrobić zdjęcia.
– Przygotuję kolację. Potem muszę się uczyć. – Kiedy otwieram jedną z kuchennych szafek, z trudem udaje mi się opanować irytację.
W NOCY JESTEM NIESPOKOJNA, wiercę się i rzucam. Śnią mi się zamglone szare oczy, kombinezony robocze, długie nogi, długie palce i ciemne, bardzo ciemne i niezbadane miejsca. Budzę się dwukrotnie z walącym sercem. Och, jeśli się nie wyśpię, to jutro będę wyglądać po prostu świetnie, strofuję samą siebie. Walę pięścią w poduszkę i próbuję się uspokoić.
HOTEL HEATHMAN JEST USYTUOWANY w samym centrum Portlandu. To imponujący gmach z brązowego kamienia, którego budowę zakończono tuż przed krachem w latach dwudziestych ubiegłego wieku. José, Travis i ja jedziemy moim volkswagenem, Kate swoim mercedesem, ponieważ wszyscy nie zmieścilibyśmy się w moim autku. Travis to przyjaciel i chłopiec na posyłki Joségo – dzisiaj ma mu pomóc z oświetleniem. Kate udało się załatwić pokój w hotelu za darmo, w zamian za wzmiankę w artykule. Kiedy w recepcji słyszą, że jesteśmy umówieni z panem Greyem, natychmiast dają nam apartament. Co prawda zwykły, ponieważ jak się okazuje, pan Grey zajmuje największy w hotelu. Zdecydowanie nadgorliwy szef marketingu prowadzi nas do pokoju – jest bardzo młody i z jakiegoś powodu okropnie zdenerwowany. Podejrzewam, że uroda Kate i jej rozkazujący ton go rozbrajają, ponieważ we wszystkim jej ulega. Pokoje są eleganckie, bez ostentacji, i wykwintnie urządzone.
Jest dziewiąta. Mamy pół godziny, żeby wszystko przygotować. Kate działa na pełnych obrotach.