33,50 zł
Ich gorący i zmysłowy romans zakończył się złamanym sercem i wzajemnymi pretensjami, ale Christian Gray nie może uwolnić się od Anastazji Steele, która uparcie tkwi w jego umyśle, krwi. Zdeterminowany by ją odzyskać, próbuje stłumić najmroczniejsze pragnienia i potrzebę pełnej kontroli oraz kochać Anę, ale już na jej warunkach. Ale koszmary dzieciństwa wciąż nie dają mu spokoju, a cyniczny szef Any, Jack Hyde, wyraźnie chce ją mieć tylko dla siebie. Czy powiernik Christiana i terapeuta, dr Flynn, pomoże mu zmierzyć się z demonami? Czy też zaborczość Eleny, jego uwodzicielki i obłąkane oddanie Leili, jego dawnej uległej, wciągnie z powrotem Christiana w przeszłość? A jeśli jednak Christian odzyska Anę, to czy człowiek tak mroczny i zniszczony może mieć nadzieję, że kiedykolwiek ją zatrzyma przy sobie na stałe?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 724
Tytuł oryginału: DARKER
Copyright © 2011, 2017 by Fifty Shades Ltd.
Copyright © 2018 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2017 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga
Projekt okładki: © Sqicedragon i Meghan Wilson
Zdjęcia na okładce:
front © Petar Djordjevic / Penguin Random House;
tył © Shutterstock
Zdjęcie autorki: © Michael Lionstar
Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan
Korekta: Iwona Wyrwisz, Marta Chmarzyńska
ISBN: 978-83-8110-398-5
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o. o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2018
Skład wersji elektronicznej:
konwersja.virtualo.pl
Moim Czytelnikom
Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiliście.
Ta książka jest dla Was.
Dziękuję:
Wszystkim z Vintage za Wasze oddanie i profesjonalizm. Wasza wiedza, poczucie humoru i miłość do słowa pisanego nigdy nie przestaną być dla mnie inspiracją.
Anne Messitte za wiarę we mnie. Na zawsze pozostanę Twoją dłużniczką.
Tony’emu Chirico, Russellowi Perreault i Paulowi Bogaardsowi za Wasze nieocenione wsparcie.
Wspaniałemu zespołowi technicznemu, redakcyjnemu i projektowemu, że udało im się zrealizować ten projekt: Megan Wilson, Lydii Buechler, Kathy Hourigan, Andy’emu Hughesowi, Chrisowi Zuckerowi i Amy Brosey.
Niallowi Leonardowi za Twoją miłość, wsparcie i wskazówki, a także za to, że nie byłeś już takim zrzędą.
Valerie Hoskins, mojej agentce – każdego dnia dziękuję Ci za wszystko.
Kathleen Blandino za to, że pierwsza wszystko przeczytałaś, i za pomoc przy kwestiach, mających związek z Internetem.
Brianowi Brunettiemu, po raz kolejny, za Twoje nieocenione informacje na temat wypadków helikopterowych.
Laurze Edmonston za podzielenie się ze mną swoją wiedzą o Wybrzeżu Północno-Zachodnim.
Profesorowi Chrisowi Collinsowi za pouczające wykłady z nauki o gleboznawstwie.
Ruth, Debrze, Helenie i Liv za zachętę i słowne wyzwania, a także za to, że mi się udało.
Dawn i Daisy za Waszą przyjaźń i rady.
Andrei, BG, Becce, Britt, Catherine, Jadzie, Jill, Kellie, Leis, Norze, Raizie, QT, Susi – ile to już lat? Stajemy się coraz silniejsze. Dziękuję Wam za amerykanizmy.
I wreszcie wszystkim moim autorom i przyjaciołom ze świata książki – wiecie, o kim mówię – za to, że inspirujecie mnie każdego dnia.
Na koniec dziękuję moim dzieciom. Kocham Was bezwarunkowo. Zawsze będę dumna, że wyrośliście na takich wspaniałych mężczyzn. Dajecie mi tyle radości.
Zawsze tacy bądźcie. Obaj.
Siedzę. Czekam. Serce mi wali. Jest 5:36, a ja gapię się przez przyciemniane szyby mojego audi na frontowe drzwi jej budynku. Wiem, że przyjechałem za wcześnie, ale czekałem na ten moment przez cały dzień.
Zobaczę ją.
Poprawiam się na tylnym siedzeniu samochodu. Atmosfera jest duszna i chociaż bardzo staram się zachować spokój, oczekiwanie i niecierpliwość ściskają mi żołądek i przytłaczają klatkę piersiową. Taylor siedzi za kierownicą wpatrzony przed siebie, milczący i jak zwykle opanowany, podczas gdy ja ledwie mogę oddychać. To denerwujące.
Do licha. Gdzie ona jest?
Jest wewnątrz – w Seattle Independent Building. Budynek, który dzieli od ulicy szeroki chodnik, jest obskurny i wymaga pilnej renowacji; nazwa firmy została niechlujnie wyryta w szkle, a mat na szybach obłazi. Za tymi drzwiami mogłaby się mieścić agencja ubezpieczeniowa albo biuro rachunkowe; niczego nie zdradzają ani nie sugerują. Cóż, to się zmieni, kiedy ja przejmę zarząd nad obiektem. SIP jest moje. Prawie. Podpisałem już projekt umowy.
Taylor chrząka i zerka na mnie w lusterku wstecznym.
– Wysiądę, proszę pana – mówi, zaskakując mnie, i wychodzi z samochodu, zanim zdążę go powstrzymać.
Może wyczuwa moje napięcie bardziej, niż mi się zdaje. Czy jest aż tak widoczne? Może to on jest spięty? Ale dlaczego? Poza tym, że przez cały ubiegły tydzień musiał znosić moje wiecznie zmieniające się nastroje, co – zdaję sobie sprawę – nie było łatwe.
Ale dzisiaj jest inaczej. Odczuwam nadzieję. Po raz pierwszy, odkąd mnie opuściła, nie zmarnowałem dnia, albo przynajmniej tak mi się wydaje. Podczas wszystkich spotkań zachowywałem optymizm, jednak co chwilę zerkałem na zegarek. Dziewięć, osiem, siedem… Z każdym tyknięciem przybliżającym mnie do panny Anastasii Steele zegar wystawiał moją cierpliwość na ciężką próbę.
A teraz tu siedzę, sam, i czekam, a determinacja i pewność siebie, jakie odczuwałem przez cały dzień, powoli znikają.
Może zmieniła zdanie.
Czy znowu będziemy razem? A może chodzi jej tylko o darmową podwózkę do Portland?
Sprawdzam godzinę.
5:38.
Cholera. Czemu ten czas tak wolno płynie?
Zastanawiam się, czy nie wysłać do niej maila z wiadomością, że czekam na zewnątrz, ale kiedy wygrzebuję z kieszeni telefon, dociera do mnie, że nie chcę spuścić z oczu frontowych drzwi. Odchylam się na siedzeniu i w myślach przywołuję wszystkie jej ostatnie maile. Znam je na pamięć; wszystkie przyjacielskie i zwięzłe, niczym nie sugerujące, że za mną tęskni.
Może jednakjestemdarmową podwózką.
Odpędzam od siebie tę myśl i wpatruję się w drzwi, zanosząc modły, żeby się wreszcie w nich pojawiła.
Anastasio Steele, ja czekam.
Drzwi się otwierają i serce mało nie wyskoczy mi z piersi, ale bardzo szybko zatrzaskują się z powrotem. Odczuwam zawód. To nie ona.
Do diabła.
Zawsze każe mi na siebie czekać. Niewesoły uśmiech błąka się na moich ustach: czekanie w Claytonie, w Heathman po sesji zdjęciowej i znowu, kiedy posłałem jej książki Thomasa Hardy’ego.
Tessa…
Ciekawe, czy wciąż jeszcze je ma. Chciała mi je zwrócić; pragnęła oddać na cele dobroczynne.
„Nie chcę niczego, co będzie mi ciebie przypominać…”
Przed oczami pojawia mi się widok odchodzącej Any; jej smutna, poszarzała twarz, zraniona i zmieszana. To niemiłe wspomnienie. Bolesne.
To ja ją tak unieszczęśliwiłem. Posunąłem się za daleko, za bardzo się pośpieszyłem. Mam z tego powodu wyrzuty sumienia. Odkąd odeszła, aż nadto dobrze poznałem, czym jest rozpacz. Przymykając oczy, próbuję się skupić, ale dopada mnie mój największy, najbardziej ponury strach: poznała kogoś; dzieli się swoim małym białym łóżkiem i swoim pięknym ciałem z jakimś pieprzonym obcym.
Do licha. Myśl pozytywnie, Grey.
Nie zadręczaj się tym. Jeszcze nie wszystko stracone. Masz plan. Odzyskasz ją. Otwieram oczy i przez przyciemniane szyby audi, które doskonale oddają mój nastrój, patrzę na drzwi. Coraz więcej ludzi wychodzi z budynku, ale nie Ana.
Gdzie ona jest?
Taylor przechadza się po chodniku i też patrzy na drzwi wejściowe. Chryste, denerwuje się tak samo jak ja. Co w niego, do cholery, wstąpiło?
Mój zegarek pokazuje 5:43. Lada moment wyjdzie. Biorę głęboki wdech, poprawiam mankiety koszuli i sięgam do krawata, którego przecież nie założyłem. Psiakrew. Przeczesując palcami włosy, próbuję się pozbyć wątpliwości, ale one atakują mnie ze wszystkich stron. Czy jestem dla niej tylko darmową podwózką? Czy zechce mnie z powrotem? Czy ma kogoś innego? To gorsze od czekania na nią w Marble Bar. Dostrzegam kryjącą się w tym ironię. Myślę, że to najważniejsza umowa, jaką kiedykolwiek z nią zawarłem. Marszczę brwi – nie wyszło tak, jak się spodziewałem. Z panną Anastasią Steele nic nigdy nie wychodzi tak, jak się spodziewam. Ogarnia mnie panika i znowu ściska mnie w żołądku. Dzisiaj chcę zawrzeć o wiele poważniejszą umowę.
Chcę ją odzyskać.
Powiedziała, że mnie kocha…
Moje serce przyśpiesza i czuję napływ adrenaliny.
Nie. Nie. Nie myśl tak. Na pewno nic takiego do ciebie nie czuje.
Uspokój się, Grey. Skoncentruj.
Jeszcze raz patrzę w stronę wejścia do Seattle Independent Publishing i widzę ją, zmierzającą w moją stronę.
Kurwa.
Ana.
Zapiera mi dech, jakbym otrzymał cios w splot słoneczny. Pod czarnym żakietem nosi jedną z moich ulubionych sukienek, tę fioletową, na nogach ma czarne botki na wysokim obcasie. Włosy połyskujące w popołudniowym słońcu falują, kiedy idzie. Jednak nie ubranie ani jej włosy przykuwają moją uwagę. Jej twarz jest blada, niemal przezroczysta. Pod oczami ma ciemne kręgi i jest chudsza.
Chudsza.
Przeszywa mnie ból i poczucie winy.
Chryste.
Ona też cierpiała.
Moja troska przeradza się w gniew.
Nie. W furię.
Nie jadła. Przez te kilka dni schudła ile? Dwa, trzy kilogramy? Zerka na idącego za nią jakiegoś przypadkowego faceta, a on uśmiecha się do niej szeroko. Przystojny drań, bardzo pewny siebie. Dupek. Ich beztroska wymiana spojrzeń tylko potęguje moją wściekłość. Facet patrzy na nią idącą w stronę samochodu z bezczelnym męskim zachwytem, a mój gniew wzrasta z każdym jej kolejnym krokiem.
Taylor otwiera drzwi i pomaga jej wsiąść do środka. I nagle Ana siedzi obok mnie.
– Kiedy ostatnio coś jadłaś? – pytam gniewnie, z trudem nad sobą panując.
Patrzy na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami, demaskując, odzierając ze wszystkiego, aż zostaję nagi i bezbronny jak wtedy, kiedy ujrzeliśmy się po raz pierwszy.
– Dzień dobry, Christianie. Ja też się cieszę, że cię widzę – mówi.
Co. Do. Jasnej. Cholery.
– Nie wymądrzaj się – warczę. – Odpowiedz na pytanie.
Wpatruje się w swoje złożone na kolanach ręce, więc nie mam pojęcia, o czym myśli, wreszcie bąka coś o jakimś bananie i jogurcie.
To nie jest żadne jedzenie!
Staram się, naprawdę staram trzymać swój gniew na wodzy.
– Kiedy ostatnio zjadłaś prawdziwy posiłek? – naciskam, ale ona mnie ignoruje i wygląda przez okno.
Taylor odjeżdża od krawężnika, a ona macha do tego kutasa, który szedł za nią od drzwi.
– Kto to?
– Mój szef.
A więc to jest Jack Hyde. Przypominam sobie, co przeczytałem dzisiaj w jego aktach: z Detroit, stypendium w Princeton, karierę zrobił w firmie wydawniczej w Nowym Jorku, ale co kilka lat się przenosił, wędrując za pracą po całym kraju. Żadna z jego asystentek nie pracowała dłużej niż trzy miesiące. Muszę go mieć na oku, a Welch dowie się o nim więcej.
Skup się na tym, co teraz jest ważne, Grey.
– No? Ostatni posiłek?
– Christianie, to naprawdę nie twoja sprawa – szepcze.
Czuję, jak spadam.
Jestem tylko darmową podwózką.
– Wszystko, co ma związek z tobą, jest moją sprawą. Odpowiedz.
Nie skreślaj mnie, Anastasio. Proszę.
Wzdycha zrezygnowana i wznosi oczy ku niebu, żeby mnie wkurzyć. I zauważam to – uśmieszek błąkający się w kącikach jej ust. Próbuje się nie roześmiać. Po tych wszystkich katuszach jest to tak odświeżające, że mój gniew zaczyna pękać. To takie w jej stylu. Idąc w jej ślady, ja też próbuję zamaskować uśmiech.
– No więc? – pytam, już znacznie łagodniejszym tonem.
– Pasta alla vongole, w ubiegły piątek – odpowiada przytłumionym głosem.
Jezu Chryste przenajświętszy, nic nie jadła od naszej ostatniej wspólnej kolacji! Mam ochotę przełożyć ją przez kolano, tu i teraz, na tylnym siedzeniu SUV-a – wiem jednak, że już nigdy nie wolno mi tknąć jej w ten sposób.
Co ja mam z nią zrobić?
Spuszcza wzrok na swoje ręce, z twarzą jeszcze bledszą i smutniejszą niż przed chwilą. A ja się nią napawam, starając się wymyślić, co robić. Czuję, jak w piersiach narasta mi uczucie, którego nie chcę, ponieważ zaraz ogarnie mnie całego. Lekceważąc je, patrzę na nią i z bólem zaczynam rozumieć, że mój największy strach jest nieuzasadniony. Wiem, że się nie upiła i nie poznała nikogo. Kiedy teraz na nią patrzę, mam pewność, że sama leżała skulona w swoim łóżku, wypłakując oczy. Ta myśl przynosi ukojenie, ale jednocześnie ból. Ponoszę odpowiedzialność za jej rozpacz.
Ja.
Jestem potworem. Ja jej to zrobiłem. Jak mogę ją kiedykolwiek odzyskać?
– Rozumiem – bąkam, starając się zapanować nad uczuciami. – Wyglądasz, jakbyś schudła przynajmniej dwa i pół kilograma, może nawet więcej. Ano, proszę cię, jedz.
Jestem bezradny. Jak jeszcze mogę zachęcić tę cudowną, młodą kobietę do jedzenia?
Nie patrzy na mnie, mogę więc przyglądać się jej profilowi. Jest delikatny, uroczy i śliczny – taki, jakim go zapamiętałem. Pragnę pogładzić ją po policzku. Poczuć miękkość jej skóry… przekonać się, że jest prawdziwa. Zwracam się całym ciałem ku niej, drżąc z pragnienia, by jej dotknąć.
– Jak się masz? – pytam, bo chcę usłyszeć jej głos.
– Skłamałabym, mówiąc, że dobrze.
Cholera. Mam rację. Cierpiała – i to z mojej winy. Jednak jej słowa niosą w sobie cień nadziei. Może za mną tęskniła. Może? Chwytam się tej myśli desperacko.
– To tak jak ja. Tęskniłem za tobą – wyznaję i sięgam po jej dłoń, ponieważ nie wytrzymam ani chwili dłużej, żeby jej nie dotknąć. Jej ręka wydaje się drobna i lodowata.
– Christianie, ja… – milknie, bo głos się jej załamuje, jednak ręki nie cofa.
– Ano, proszę. Musimy porozmawiać.
– Christianie. Ja… Proszę. Tak bardzo płakałam – szepcze, a jej słowa i to, jak próbuje zwalczyć łzy, ranią resztki mojego serca.
– Och, dziecinko, nie. – Przyciągam ją za rękę i zanim zdąży zaprotestować, sadzam sobie na kolanach, obejmując ramionami.
Och, jak cudownie czuć ją przy sobie.
Jest za lekka, za krucha i aż chce mi się krzyczeć z rozpaczy, ale wtulam nos w jej włosy i jej zapach mnie obezwładnia. Przypomina lepsze czasy: sad w jesieni. Śmiech w domu. Błyszczące oczy, roześmiane i psotne… i pełne pożądania. Moja słodka, cudna Ana.
Moja.
W pierwszej chwili opiera się, cała sztywna, szybko jednak się rozluźnia i wspiera głowę na moim ramieniu. Postanawiam zaryzykować i zamykając oczy, całuję ją we włosy. Co za ulga, że nie próbuje mi się wyrwać. Ale muszę uważać. Nie mogę pozwolić, żeby znowu mi się wymknęła. Tulę ją, rozkoszuję się jej dotykiem. To chwila pełnego spokoju.
Trwa jednak krótko – Taylor dociera do lądowiska helikopterów w Seattle w rekordowym czasie.
– Chodź. – Z ociąganiem zsuwam ją z kolan. – Jesteśmy na miejscu.
Patrzy na mnie skonsternowana.
– Lądowisko. Na dachu – wyjaśniam.
Jak według niej mieliśmy się dostać do Portland? Jazda samochodem trwałaby przynajmniej trzy godziny. Taylor otwiera drzwi i wysiadam ze swojej strony.
– Powinnam ci oddać chusteczkę – mówi do Taylora z nieśmiałym uśmiechem.
– Proszę ją zatrzymać, panno Steele, z najlepszymi życzeniami.
Co oni, do cholery, kombinują?
– O dziewiątej? – przerywam im, nie tylko żeby mu przypomnieć, o której ma nas odebrać w Portland, ale też żeby przestał rozmawiać z Aną.
– Tak, proszę pana – odpowiada cicho.
I słusznie. To moja dziewczyna. Chusteczki to moja sprawa. Nie jego.
Przed oczami migają mi obrazy, jak wymiotuje na ziemię, a ja podtrzymuję jej włosy. Dałem jej wtedy chusteczkę. A jakiś czas później tej samej nocy patrzyłem, jak śpi obok mnie.
Przestań. Natychmiast, Grey.
Biorę ją za rękę – wciąż chłodną, ale już nie tak lodowatą, i idziemy do budynku. Kiedy dochodzimy do windy, przypomina mi się nasze spotkanie w Heathman. Ten pierwszy pocałunek.
Tak. Ten pierwszy pocałunek.
Pod wpływem tej myśli budzi się moje ciało.
Ale otwierające się drzwi windy rozpraszają mnie i niechętnie puszczam jej dłoń, żeby mogła wejść do środka.
Winda jest mała, a my przestaliśmy się dotykać. Ale czuję ją. Całą. Tutaj.
Teraz.
Cholera. Przełykam ślinę.
Czy to dlatego, że jest tak blisko? Pociemniałe oczy spoglądają na mnie.
Och, Ano.
Jej bliskość jest podniecająca. Oddycha gwałtownie i patrzy w podłogę.
– Ja też to czuję – szepczę. Znowu sięgam po jej rękę i kciukiem pieszczę zewnętrzną część dłoni. Podnosi na mnie wzrok, a jej przepastne niebieskie oczy zasnuwa mgiełka pożądania.
Kurwa. Pragnę jej.
Zagryza wargę.
– Proszę, nie zagryzaj wargi, Anastasio. – Mój głos jest niski, przepełniony tęsknotą.
Czy zawsze już tak z nią będzie? Chcę ją pocałować, przycisnąć do ściany windy, jak zrobiłem to wtedy, za pierwszym razem. Chcę się z nią pieprzyć, tutaj, i sprawić, żeby znowu była moja. Jej powieki trzepoczą, usta ma lekko rozchylone, a ja tłumię jęk. Jak ona to robi? Jednym spojrzeniem wyprowadza mnie z równowagi? Przywykłem mieć wszystko pod kontrolą – a teraz prawie się ślinię tylko dlatego, że wbija zęby w wargę.
– Wiesz, jak to na mnie działa – mruczę.
I teraz, zaraz pragnę cię w tej windzie posiąść, maleńka, ale nie sądzę, żebyś mi na to pozwoliła.
Drzwi się rozsuwają i powiew zimnego powietrza pozwala mi odzyskać przytomność umysłu. Chociaż dzień był ciepły, tutaj, na dachu, wiatr przybrał na sile. Anastasia drży obok mnie. Wspiera się o mnie i czuję, że jest za lekka, ale jej drobne ciało idealnie mieści się pod moim ramieniem.
Widzisz? Tak dobrze do siebie pasujemy, Ano.
Idziemy przez płytę lądowiska w stronę „Charlie Tango”. Rotory obracają się łagodnie – maszyna jest gotowa do startu. Stephan, mój pilot, biegnie w naszą stronę. Wymieniamy uścisk dłoni, a ja wciąż obejmuję Anę ramieniem.
– Gotowi do startu, sir. Oddaję panu maszynę! – przekrzykuje huk silników.
– Wszystko sprawdzone?
– Tak jest.
– Odbierzesz go około wpół do dziewiątej?
– Tak jest.
– Taylor czeka na ciebie przed budynkiem.
– Dziękuję, panie Grey. Bezpiecznego lotu do Portland, proszę pani.
Salutuje Anastasii i rusza w stronę czekającej windy. Z pochylonymi głowami przechodzimy pod rotorami i kiedy otwieram drzwi, podaję jej rękę, żeby pomóc jej wsiąść.
Gdy zapinam ją w pasy, wstrzymuje oddech. Ten dźwięk trafia prosto w moje przyrodzenie.
Ignorując reakcję ciała, ciasno zaciągam pasy.
– Muszę przyznać, że podobasz mi się w tej uprzęży. Niczego nie dotykaj.
Rumieni się. Wreszcie te blade policzki nabierają trochę koloru – i nie mogę się powstrzymać. Wierzchem wskazującego palca muskam jej policzek wzdłuż granicy rumieńca.
Boże. Ależ ja jej pragnę.
Denerwuje się, a ja wiem, że dlatego, iż nie może się poruszyć. Podaję jej słuchawki, zajmuję swoje siedzenie i zapinam pasy.
Sprawdzam kontrolki. Wszystkie lampki palą się na zielono, nie zgłaszając żadnej usterki. Ustawiam przepustnicę w pozycji „Fly”, ustawiam kod transpondera i potwierdzam, że pali się lampka antykolizyjna. Wszystko wygląda dobrze. Wkładam słuchawki, włączam radio i sprawdzam obroty śmigła.
Kiedy odwracam się ku Anie, wpatruje się we mnie intensywnie.
– Gotowa, maleńka?
– Tak.
Oczy ma szeroko otwarte i jest podekscytowana. Z szerokim uśmiechem upewniam się przez radio, że w wieży nie śpią i są czujni.
Dostaję pozwolenie na start i sprawdzam temperaturę oleju razem z resztą przyrządów. Wszystkie działają normalnie, zwiększam więc ciąg i elegancka sylwetka „Charliego Tango” unosi nas w powietrze.
Och, uwielbiam to.
Kiedy nabieramy wysokości, zaczynam czuć się pewniej i zerkam na siedzącą obok pannę Steele.
Pora zrobić na niej wrażenie. Czas na show, Grey.
– Przedtem ścigaliśmy świt. A teraz zmierzch, Anastasio – uśmiecham się do niej, a ona odpowiada nieśmiałym uśmiechem, który rozświetla jej twarz.
Na widok jej miny budzi się we mnie nadzieja. Mam ją tutaj, przy sobie, a już myślałem, że ją straciłem. Chyba dobrze się bawi i wydaje się o wiele szczęśliwsza niż wtedy, kiedy wychodziła z biura. Może i jestem tylko darmową podwózką, ale zamierzam cieszyć się każdą cholerną minutą lotu w jej towarzystwie.
Doktor Flynn byłby dumny.
Żyję chwilą. Jestem optymistą.
Dam radę to zrobić. Odzyskam ją.
Małymi kroczkami, Grey. Nie wyrywaj się do przodu.
– Poza zachodzącym słońcem możemy też podziwiać inne rzeczy – mówię. – Tam jest Escala. Tam Boeing i widać Space Needle.
Wyciąga swoją smukłą szyję, żeby lepiej widzieć, jak zwykle ciekawa wszystkiego.
– Nigdy tam nie byłam – mówi.
– Zabiorę cię. Możemy tam coś zjeść.
– Christianie, zerwaliśmy – odpowiada skonsternowana.
Nie to chciałem usłyszeć, ale staram się zachować spokój.
– Wiem. Ale przecież i tak mogę cię tam zabrać. I nakarmić. – Posyłam jej znaczące spojrzenie, a ona pokrywa się cudownie lekkim rumieńcem.
– Tu w górze jest bardzo pięknie. Dziękuję – mówi, a ja zauważam, że zmieniła temat.
– Robi wrażenie, prawda? – Ten widok chyba nigdy mi się nie znudzi.
– Robi wrażenie, że potrafisz latać.
Jej komplement mnie zaskakuje.
– Pani mi pochlebia, panno Steele? Ale przecież jestem człowiekiem wielu talentów.
– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, panie Grey – odpowiada zgryźliwie, a ja chyba wiem, do czego pije. Powstrzymuję uśmiech. Tego mi właśnie brakowało: jej impertynencji i tego, jak za każdym razem potrafi mnie rozbroić.
Zachęć ją, żeby mówiła, Grey.
– Jak w nowej pracy?
– Dobrze, dziękuję. Jest ciekawa.
– A szef? Jaki jest?
– Och. W porządku. – Mówi o Jacku Hydzie bez zbytniego entuzjazmu, a mnie przeszywa lęk. Czyżby się do niej dobierał?
– Co się stało? – pytam.
Muszę to wiedzieć – czy ten kutas zachował się niewłaściwie? Jeśli tak, z miejsca go zwolnię.
– Poza tym, co oczywiste, to nic.
– Oczywiste?
– Och, Christianie, potrafisz być naprawdę ograniczony. – Patrzy na mnie z rozbawieniem wyrażającym pogardę.
– Ograniczony? Ja? Panno Steele, nie jestem pewny, czy podoba mi się pani ton.
– Cóż, trudno – żartuje sobie wielce z siebie zadowolona, i nie mogę się nie uśmiechnąć.
Jedno jej spojrzenie albo uśmiech potrafią sprawić, że czuję się, jakbym miał dwa metry wzrostu, a kiedy indziej co najwyżej pół – to takie ożywcze i zupełnie mi nieznane uczucie.
– Brakowało mi twojej niewyparzonej buzi, Anastasio.
Przed oczami staje mi jej obraz klęczącej przede mną i muszę się poprawić na siedzeniu.
Cholera. Skup się, Grey, na miłość boską. Odwraca wzrok i ukrywając uśmiech, spogląda w dół na przedmieścia, nad którymi lecimy, ja zaś sprawdzam, czy w dobrym kierunku – ale wszystko jest w porządku. Zmierzamy w stronę Portland.
Milczy, a ja od czasu do czasu na nią zerkam. Na jej twarzy maluje się ciekawość i niedowierzanie, kiedy patrzy na przesuwający się pod nami krajobraz i opalizujące niebo. Wieczorne światło kładzie się na jej policzki miękką poświatą. Pomimo bladości i podkrążonych oczu – dowodów cierpienia, którego ja byłem sprawcą – wygląda olśniewająco. Jak mogłem pozwolić, żeby odeszła z mojego życia?
Pędzimy naszą bańką ponad chmurami, wysoko, a mój optymizm rośnie z każdą chwilą i powoli zapominam o napięciu, w jakim żyłem przez ostatni tydzień. Z wolna zaczynam się rozluźniać i mając ją wreszcie przy sobie, rozkoszuję się spokojem, jakiego nie zaznałem, odkąd mnie zostawiła.
Kiedy jednak cel naszej podróży jest coraz bliższy, czuję się coraz mniej pewnie. Boże, spraw, żeby mój plan się powiódł. Muszę zabrać ją w jakieś ustronne miejsce. Może na kolację. Niech to szlag. Powinienem był coś zarezerwować.
Trzeba ją nakarmić. Jeśli uda mi się namówić ją na wspólną kolację, wystarczy, że znajdę właściwe słowa. Te ostatnie dni uzmysłowiły mi, że muszę mieć kogoś – muszę mieć ją. Pragnę jej, ale czy ona pragnie mnie? Czy zdołam ją przekonać, żeby dała mi drugą szansę?
Czas pokaże, Grey – zachowaj tylko spokój. Nie wystrasz jej znowu.
Piętnaście minut później lądujemy na jedynym lądowisku dla helikopterów w Portland. Wrzucam silniki „Charliego Tango” na luz i wyłączam transponder, dopływ paliwa i radionadajniki. Wraca niepewność, którą odczuwałem od chwili, gdy postanowiłem ją odzyskać. Muszę jej powiedzieć, co czuję, a to będzie trudne – ponieważ sam nie pojmuję uczuć, jakie wobec niej żywię. Wiem, że za nią tęskniłem, że bez niej byłem nieszczęśliwy i że chcę spróbować z nią być na jej warunkach. Ale czy to jej wystarczy? I czy wystarczy mnie?
Czas pokaże, Grey.
Rozpinam pasy i kiedy nachylam się, by to samo zrobić z jej pasami, wyczuwam jej delikatny zapach. Pachnie tak ładnie. Zawsze pachniała ładnie. Przez jedną ulotną chwilę patrzy mi w oczy, jakby miała jakieś niecne myśli, a ja jak zwykle oddałbym wszystko, żeby je poznać.
– Podróż się podobała, panno Steele? – pytam, nie zwracając uwagi na jej spojrzenie.
– Tak, dziękuję, panie Grey.
– Cóż, w takim razie chodźmy obejrzeć zdjęcia naszego chłopca.
Otwieram drzwi, wyskakuję i wyciągam do niej rękę.
Czeka na nas kierownik lądowiska, Joe. Pochodzi z innej epoki. To weteran wojny koreańskiej, ale jak na swoje pięćdziesiąt lat wciąż jest dziarski i bystry. Przed jego czujnym spojrzeniem nic się nie ukryje. Z błyskiem w oku uśmiecha się do mnie znacząco.
– Joe, zajmij się nim, zanim nie zjawi się Stephen. Powinien być między ósmą a dziewiątą.
– Jasna sprawa, panie Grey. Proszę pani. Państwa samochód czeka na dole. Och, ale winda się zepsuła, więc muszą państwo zejść schodami.
– Dziękuję, Joe.
Kiedy idziemy do schodów pożarowych, przyglądam się wysokim obcasom Anastasii i przypominam sobie, jak niezgrabnie przewróciła się w moim gabinecie.
– Masz szczęście, że to tylko trzy piętra… W tych szpilkach. – Tłumię uśmiech.
– Nie podobają ci się moje buty? – pyta, spoglądając na swoje stopy.
Przed oczami staje mi rozkoszny obraz, jak wspiera się nimi o moje ramiona.
– Bardzo mi się podobają, Anastasio – mruczę w nadziei, że moja mina nie zdradza moich kosmatych myśli. – Chodź. Pójdziemy powoli. Nie chciałbym, żebyś spadła i skręciła sobie kark.
Obejmuję ją w pasie wdzięczny za zepsutą windę – dzięki temu mam dobry pretekst, żeby ją przytulić. Przyciągam ją do siebie i zaczynamy schodzić.
W samochodzie, którym jedziemy do galerii, mój niepokój się wzmaga; mamy wziąć udział w imprezie jej tak zwanego przyjaciela. Faceta, który kiedy widziałem go ostatnio, próbował wepchnąć jej do ust język. Może przez te ostatnie dni ze sobą rozmawiali, a to spotkanie jest długo wyczekiwaną randką.
Kurwa, że też nie pomyślałem o tym wcześniej. I mam naprawdę cholerną nadzieję, że się mylę.
– José to tylko kolega – mówi Anastasia cicho.
Co? Wie, o czym myślę? Aż tak to widać? Od kiedy?
Odkąd zdarła ze mnie moją zbroję. Odkąd odkryłem, że jej potrzebuję.
Patrzy na mnie i czuję ucisk w żołądku.
– Te twoje piękne oczy wydają się takie wielkie w twojej twarzy, Anastasio. Proszę, obiecaj mi, że zaczniesz jeść.
– Tak, Christianie, zacznę – odpowiada głosem, w którym pobrzmiewa frustracja.
– Mówię poważnie.
– Doprawdy? – pyta z sarkazmem, a ja niemal muszę usiąść na swoich rękach. Pora się określić.
– Nie chcę się z tobą kłócić, Anastasio. Pragnę cię odzyskać i chcę, żebyś była zdrowa.
Zaszczyca mnie zaskoczonym spojrzeniem szeroko otwartych oczu.
– Ale nic się nie zmieniło – mówi i marszczy brwi.
Och, Ano, zmieniło się – dla mnie to jak wybuch wulkanu. Zatrzymujemy się przed galerią i już nie mam czasu na żadne wyjaśnienia.
– Porozmawiamy w drodze powrotnej. Jesteśmy na miejscu.
Zanim zdąży odpowiedzieć, że nie jest zainteresowana, wysiadam z samochodu i obchodzę go, żeby otworzyć drzwi z jej strony. Kiedy wychodzi, jest wyraźnie wściekła.
– Czemu to robisz? – wykrzykuje rozdrażniona.
– Co robię? – Kurwa, o co chodzi?
– Mówisz coś takiego i przerywasz w pół słowa.
Więc o to chodzi? Dlatego jesteś wściekła?
– Anastasio, jesteśmy na miejscu. Tego chciałaś. Załatwmy, co mamy do załatwienia, a potem porozmawiamy. Wolałbym uniknąć sceny na ulicy.
Zaciska wargi, robiąc nadąsaną minę, po czym mówi niechętnie:
– Okej.
Ujmuję ją za rękę i ruszam szybko do galerii, a ona potykając się, próbuje za mną nadążyć.
Wewnątrz jest jasno i przestronnie. To jeden z tych zaadaptowanych magazynów, które są teraz takie modne – drewniane podłogi i ściany z cegły. Portlandzcy koneserzy sączą tanie wino i gawędzą przyciszonymi głosami, podziwiając wystawę.
Wita nas młoda kobieta.
– Dobry wieczór, witamy państwa na wernisażu José Rodrigueza.
Gapi się na mnie.
To tylko opakowanie, słonko. Szukaj gdzie indziej.
Jest skonsternowana, ale zauważa Anastasię i odzyskuje panowanie nad sobą.
– Och, to ty, Ano. Zapraszamy na poczęstunek. – Podaje Anie broszurę i wskazuje na stół z napojami i przekąskami. Ana marszczy brwi i nad jej nosem pojawia się to niewielkie v, które tak kocham. Chcę je pocałować, jak robiłem to wcześniej.
– Znasz ją? – pytam. Kręci przecząco głową, jeszcze bardziej marszcząc czoło. Wzruszam ramionami. Cóż, jesteśmy w Portland. – Czego się napijesz?
– Poproszę kieliszek białego wina.
Idąc w stronę baru, słyszę entuzjastyczny okrzyk.
– Ana!
Obracam się i widzę, jak ten chłopak bierze w ramiona moją dziewczynę.
Szlag.
Nie słyszę, o czym mówią, ale Ana zamyka oczy i przez jedną straszliwą chwilę mam wrażenie, że zaraz się rozpłacze. Jednak nie traci kontroli, a on odsuwa ją na odległość ramienia i bacznie się jej przygląda.
Tak, to przeze mnie jest taka wychudzona.
Próbuję odgonić poczucie winy – chociaż ona wydaje się go uspokajać. On z kolei wyraźnie jest nią cholernie zainteresowany. Zbyt zainteresowany. Czuję w piersiach żar wściekłości. Ana twierdzi, że tylko się przyjaźnią, ale nie ma wątpliwości, że jemu to nie wystarcza. Chce czegoś więcej.
Hola, hola, kolego. Ona jest moja.
– Imponujące prace, nie uważa pan? – Rozprasza mnie jakiś łysiejący młodzian w jaskrawej koszuli.
– Jeszcze się nie rozejrzałem – odpowiadam i zwracam się do barmana. – Nic więcej nie macie?
– Nie. Białe czy czerwone? – pyta, wykazując kompletny brak zainteresowania.
– Dwa kieliszki białego – burczę.
– Będzie pan pod wrażeniem. Rodriguez ma wyjątkowe oko – mówi irytujący palant w irytującej koszuli.
Ignorując go, zerkam na Anę. Wpatruje się we mnie wielkimi, błyszczącymi oczami. Krew się we mnie gotuje i nie jestem w stanie odwrócić wzroku. Wśród tych wszystkich ludzi jest jak promień światła. Zatracam się w jej spojrzeniu. Wygląda zjawiskowo. Okalające jej twarz włosy opadają bujną kaskadą, układając się na piersiach w miękką falę. Sukienka, luźniejsza niż pamiętam, wciąż podkreśla jej kształty. Być może założyła ją celowo. Wie, że to moja ulubiona. Musi wiedzieć. Seksowna sukienka, seksowne botki…
Kurwa – panuj nad sobą, Grey.
Rodriguez pyta o coś Anę, więc jest zmuszona oderwać ode mnie wzrok. Wyczuwam, że robi to niechętnie, co sprawia mi przyjemność. Ale niech to szlag, chłopak ma idealne zęby, szerokie ramiona i świetny garnitur. Trzeba przyznać, że jak na kogoś, kto lubi sobie zajarać, przystojny z niego skurczybyk. Coś do niej mówi, a ona potakuje, uśmiechając się do niego ciepło i beztrosko.
Chciałbym, żeby do mnie się tak uśmiechała. Rodriguez pochyla się i całuje ją w policzek. Skurwiel.
Posyłam barmanowi wściekłe spojrzenie.
Pośpiesz się, człowieku. Nalanie wina zajmuje mu całą wieczność. Niekompetentny głupek.
Wreszcie mu się udaje. Chwytam kieliszki, obojętnie mijam młodzieńca, który wciąż gada o jakimś innym fotografie czy podobnych bzdurach, i wracam do Any.
Przynajmniej Rodriguez się od niej odczepił. Zatopiona w myślach, kontempluje jedną z jego fotografii. To krajobraz z jeziorem, chyba całkiem niezły. Kiedy podaję jej kieliszek, spogląda na mnie z rezerwą. Szybko pociągam łyk wina. Chryste, co za obrzydlistwo, ciepłe, o zdecydowanie zbyt dębowym smaku chardonnay.
– Odpowiedni poziom? – pyta z rozbawieniem, ale nie mam pojęcia, o czym mówi: o wystawie, budynku? – Wino – wyjaśnia.
– Nie, ale na takich imprezach rzadko bywa dobre. – Zmieniam temat. – Chłopak ma talent, nie?
– A jak myślisz, czemu to jego poprosiłam, żeby zrobił ci zdjęcia? – Jest wyraźnie dumna z przyjaciela.
Rozdrażnia mnie. Podziwia go i cieszy się jego sukcesem, bo jej na nim zależy. Za bardzo zależy. Wzbiera we mnie niemiłe gorzkie uczucie. To zazdrość, dla mnie coś nowego, co odczuwam wyłącznie w jej obecności – i wcale mi się to nie podoba.
– Christian Grey? – Ubrany jak włóczęga facet podsuwa mi pod nos aparat. – Mogę panu zrobić zdjęcie?
Przeklęci paparazzi. Mam ochotę powiedzieć mu, żeby się odczepił, ale postanawiam być uprzejmy. Nie chcę, żeby Sam, mój facet od reklamy, wysłuchiwał pretensji prasy.
– Jasne.
Przyciągam do siebie Anę. Niech wszyscy wiedzą, że jest moja; pod warunkiem, że mnie zechce.
Nie śpiesz się, Grey.
Fotograf strzela kilka fotek.
– Dziękuję panu. – Przynajmniej jest wdzięczny. – Pani…? – pyta, pragnąc poznać jej nazwisko.
– Ana Steele – odpowiada nieśmiało.
– Dziękuję, panno Steele.
Odchodzi, a Ana odsuwa się ode mnie. Niechętnie na to pozwalam i zaciskam pięść, żeby nie ulec pokusie i nie dotknąć jej znowu.
Ana zerka na mnie.
– Szukałam w Internecie twoich zdjęć w towarzystwie kobiet. Żadnych nie znalazłam. Dlatego Kate myślała, że jesteś gejem.
– To tłumaczy twoje nieuprzejme pytanie. – Nie mogę powstrzymać uśmiechu na wspomnienie jej niezręczności podczas naszego pierwszego spotkania, nieumiejętności prowadzenia wywiadu. Pytań, które zadawała. „Jest pan gejem, panie Grey?” I mojego poirytowania.
Wydaje się, że to było tak dawno temu. Potrząsam głową.
– Nie, nie chodzę na randki. Umawiam się tylko z tobą, Anastasio. Ale o tym wiesz.
Bardzo bym chciał, żeby tych randek było dużo, dużo więcej.
– Więc nigdy nie zabierałeś swoich… – zniża głos i zerka przez ramię, czy nikt nie słyszy – uległych?
– Czasami. Ale nigdy na randki. No wiesz, na zakupy. – Te okazjonalne wyjścia były tylko odskocznią, może formą nagrody za uległość, która mnie zadowalała. Jest tylko jedna kobieta, z którą chcę dzielić więcej… Ana. – Tylko z tobą, Anastasio – szepczę i chcę ją przekonać, zapytać, co sądzi o mojej propozycji, zobaczyć, jak zareaguje i czy zechce mnie z powrotem.
Ale galeria to zbyt publiczne miejsce na taką rozmowę. Na policzki wypływa jej ten delikatny rumieniec, który tak uwielbiam, i spuszcza wzrok na swoje dłonie. Mam nadzieję, że podobają się jej moje słowa, ale pewności nie mam. Muszę ją ze sobą zabrać i mieć tylko dla siebie. Później porozmawiamy poważnie i coś zjemy. Im szybciej obejrzymy prace tego chłopaka, tym szybciej stąd wyjdziemy.
– Twój przyjaciel wygląda mi bardziej na miłośnika krajobrazów niż na portrecistę. Rozejrzyjmy się. – Wyciągam rękę i ku mej radości ona ją przyjmuje.
Przechadzamy się po galerii, na krótko zatrzymując się przed każdym zdjęciem. Chociaż chłopaka nie lubię i drażnią mnie uczucia, jakie wzbudza w Anie, muszę przyznać, że jest naprawdę dobry. Skręcamy za róg i zatrzymujemy się.
Oto ona. Siedem wielkich portretów Anastasii Steele. Wygląda na nich tak przepięknie, że szczęka opada, naturalnie i swobodnie – roześmiana, naburmuszona, zła, zamyślona, rozbawiona, a na jednym zadumana i smutna. Szczegółowo oceniam każde zdjęcie i wiem, bez cienia wątpliwości, że on chce być dla niej kimś więcej niż tylko przyjacielem.
– Wygląda na to, że nie jestem jedyny – mamroczę pod nosem.
Te zdjęcia to jego hołd dla niej – to miłosne listy – i wiszą tutaj, żeby każdy dupek mógł się na nie bezkarnie gapić.
Ana wpatruje się w fotografie oniemiała, równie zdumiona ich widokiem jak ja. Muszę mieć te zdjęcia. Mam nadzieję, że są na sprzedaż.
– Przepraszam.
Zostawiam Anę na chwilę i idę do recepcji.
– Czym mogę służyć? – pyta kobieta, która powitała nas przy wejściu.
Ignorując jej trzepoczące powieki i prowokacyjny, zbyt czerwony uśmiech, pytam:
– Te portrety, które wiszą na końcu, są na sprzedaż?
Na jej twarzy maluje się przelotne rozczarowanie, które szybko tuszuje szerokim uśmiechem.
– Kolekcja Anastasia? Oszałamiające prace.
Oszałamiająca modelka.
– Oczywiście, że są na sprzedaż – mówi szybko. – Sprawdzę ceny.
– Chcę wszystkie. – I sięgam po portfel.
– Wszystkie? – Jest zdumiona.
– Tak. – Co za irytująca kobieta.
– Cała kolekcja kosztuje czternaście tysięcy dolarów.
– Proszę mi je dostarczyć jak najszybciej.
– Ale muszą wisieć do końca wystawy – mówi.
Absolutnie nie do przyjęcia. Posyłam jej swój najlepszy uśmiech.
Dodaje, wyraźnie skołowana:
– Ale jestem pewna, że coś na to zaradzimy.
Niezdarnie umieszcza moją kartę kredytową w czytniku.
Kiedy wracam do Any, zagaduje ją jakiś blondas, wyraźnie badając grunt.
– Te zdjęcia są wspaniałe – mówi. Dotykam jej łokcia gestem niepozostawiającym wątpliwości i posyłam facetowi moje najbardziej wymowne spojrzenie w stylu „spieprzaj, gościu”. – Szczęściarz z pana – dodaje i wycofuje się.
– I owszem – odpowiadam na odczepnego i zaciągam Anę pod ścianę.
– Kupiłeś któreś? – Ana skinieniem głowy wskazuje na zdjęcia.
– Któreś? – pytam szyderczo. Któreś? Żarty sobie stroisz?
– Kupiłeś więcej niż jedno?
– Kupiłem wszystkie, Anastasio. – Wiem, że zachowuję się protekcjonalnie, nie dopuszczam nawet myśli, że ktoś inny stałby się ich właścicielem i na nie patrzył. Zdumiona Ana rozchyla usta, a ja za wszelką cenę próbuję nie pozwolić, by mnie tym rozproszyła. – Nie chcę, żeby jakiś obcy gapił się na ciebie w domowym zaciszu.
– Sam wolisz to robić? – pyta drwiąco.
Chociaż nie spodziewam się takiej odpowiedzi, ogarnia mnie rozbawienie; ona mnie strofuje.
– Szczerze mówiąc, tak – odpowiadam podobnym tonem.
– Zboczeniec – mówi bezgłośnie i zagryza wargi, jak sądzę, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
Boże, jest prowokująca, zabawna, i ma rację.
– Nie sposób zaprzeczyć, Anastasio.
– Pociągnęłabym ten temat, ale podpisałam NDA. – Z wyniosłą miną obraca się, żeby raz jeszcze spojrzeć na zdjęcia.
Znowu to robi: naśmiewa się ze mnie i trywializuje mój styl życia. Chryste, mam ochotę pokazać, gdzie jej miejsce – najlepiej pode mną albo na klęczkach. Nachylam się i szepczę jej do ucha:
– Mam wielką ochotę rozprawić się z tym twoim ciętym języczkiem.
– Jesteś bardzo niegrzeczny – jest zgorszona, robi pruderyjną minę, a koniuszki jej uszu uroczo różowieją.
Och, malutka, przecież to nic nowego.
Spoglądam na fotografie.
– Na tych zdjęciach jesteś bardzo rozluźniona, Anastasio. Rzadko cię taką widuję.
Znowu przygląda się swoim palcom, jakby się wahała, co powinna powiedzieć. Nie wiem, o czym myśli, więc nachylam się i palcami unoszę jej brodę. Kiedy jej dotykam, wstrzymuje oddech.
Znowu ten dźwięk; czuję go w lędźwiach.
– Chcę, żebyś przy mnie też była taka rozluźniona – mówię z nadzieją.
Cholera. Zbyt wielką nadzieją.
– W takim razie przestań mnie onieśmielać – odcina się, zdumiewając mnie głębią swoich uczuć.
– A ty musisz się nauczyć sztuki komunikacji i mówić mi, co czujesz! – odpowiadam równie gwałtownie.
Psiakrew, znowu to robimy, tutaj, teraz? Chcę, żeby to działo się na osobności. Ana chrząka i prostuje się na całą wysokość.
– Christianie, chciałeś, żebym była uległa – mówi cichym głosem. – I w tym właśnie tkwi problem. W definicji słowa „uległa”, którą zresztą wysłałeś mi kiedyś mailem – przerywa, patrząc na mnie wymownie – o ile mnie pamięć nie myli, synonimami były takie słowa: posłuszny, ustępliwy, skłonny, bierny, pogodzony, cierpliwy, potulny, poskromiony, ujarzmiony. Nie wolno mi było na ciebie patrzeć. Ani się odzywać, chyba że byś mi pozwolił. Czego się spodziewasz?
Musimy o tym porozmawiać na osobności! Czemu ona to robi tutaj?
– Christianie, kiedy jestem z tobą, czuję się zdezorientowana – mówi dalej, z werwą. – Nie chcesz, żebym ci się sprzeciwiała, ale z drugiej strony lubisz mój „cięty języczek”. Raz chcesz, żebym była posłuszna, a za chwilę już nie, żebyś mógł mnie ukarać. Przy tobie zwyczajnie nie wiem, czego akurat ode mnie oczekujesz.
Okej, zgoda, rzeczywiście czasem trudno się w tym połapać – jednak nie mam ochoty roztrząsać tego tutaj. Musimy wyjść.
– Celna uwaga, jak zawsze, panno Steele. – Mówię to lodowatym tonem. – Chodźmy coś zjeść.
– Ale przecież jesteśmy tu ledwie pół godziny.
– Widziałaś zdjęcia. Rozmawiałaś z tym chłopakiem.
– Ma na imię José – mówi zdecydowanie, tym razem głośniej.
– No więc rozmawiałaś z José, facetem, który o ile mnie pamięć nie myli, próbował ci wepchnąć język do ust, kiedy go ostatnio widziałem, a ty byłaś pijana i chciało ci się wymiotować – cedzę przez zaciśnięte zęby.
– On przynajmniej nigdy mnie nie uderzył – odcina się, patrząc na mnie z wściekłością.
Co to ma być, do cholery? Najwyraźniej ona chce to załatwić tutaj.
Nie chce mi się wierzyć. Zwyczajnie się, kurwa, prosi o awanturę! Zaczynam się gotować i zaraz wybuchnę jak Mount St. Helen.
– To cios poniżej pasa, Anastasio. – Jestem wściekły.
Robi się czerwona na twarzy, a ja nie wiem, czy ze wstydu, czy złości. Przeczesuję ręką włosy, żeby nie chwycić jej i nie wywlec na zewnątrz, gdzie moglibyśmy kontynuować naszą rozmowę bez świadków. Oddycham głęboko.
– Wychodzimy stąd, żebyś coś w końcu zjadła. Znajdź chłopaka i pożegnaj się. – Ton mam szorstki i ledwie nad sobą panuję, ona jednak się nie rusza.
– Nie możemy jeszcze zostać?
– Nie. Idź. Teraz. Pożegnaj się. – Udaje mi się nie krzyczeć.
Rozpoznaję ten jej zacięty grymas ust wyrażający upór. Potrafi urządzić mi prawdziwe piekło, ale mimo tego, co przeżywałem w ciągu kilku ostatnich dni, nie zamierzam ustąpić. Wyjdziemy, nawet gdybym miał ją stąd wyciągnąć siłą. Posyła mi wściekłe spojrzenie i obraca się tak gwałtownie, że jej włosy uderzają mnie w ramię. Obrażona odchodzi, żeby go poszukać.
Ja tymczasem staram się odzyskać równowagę. Jak ona to robi, że potrafi doprowadzić mnie do takiego stanu? Chcę ją zbesztać, dać jej klapsa i ją przelecieć. Teraz. I w tej kolejności.
Przeczesuję wzrokiem pomieszczenie. Chłopak – przepraszam, Rodriguez – stoi otoczony wianuszkiem wielbicielek. Dostrzega Anę i zapominając o fankach, wita ją, jakby była centrum jego cholernego wszechświata. Z uwagą słucha wszystkiego, co ma do powiedzenia, potem bierze ją w ramiona i obraca.
Zabieraj te swoje łapska od mojej dziewczyny.
Ana na mnie zerka i wplata palce w jego włosy, przytula się do niego policzkiem i coś mu szepcze do ucha. Rozmawiają dalej. Stoją blisko siebie. On obejmuje ją ramionami. I pławi się w jej cholernym blasku.
Bez zastanowienia ruszam w ich stronę, gotowy rozszarpać go na strzępy. Szczęśliwie dla niego puszcza ją, kiedy podchodzę.
– Nie bądź taka sztywna, Ano. Och, pan Grey, dobry wieczór – bąka pod nosem, zmieszany i trochę przestraszony.
– Panie Rodriguez, doprawdy imponująca wystawa. Przykro mi, że nie możemy dłużej zabawić, ale czas nas nagli, musimy wracać do Seattle. Anastasio? – Biorę ją za rękę.
– Pa, José. Jeszcze raz gratuluję.
Odchyla się ode mnie i czule całuje Rodrigueza w zarumieniony policzek, a ja niemal dostaję zawału. Całą siłą woli powstrzymuję się, żeby nie przerzucić jej sobie przez ramię. Zamiast tego ciągnę ją do wyjścia i wyprowadzam na ulicę. Potyka się, usiłując za mną nadążyć, ale nic mnie to nie obchodzi.
W tej chwili. Chcę tylko…
Widzę uliczkę. Wciągam ją tam i zanim dotrze do mnie, co robię, popycham ją na ścianę. Obiema dłońmi chwytam jej twarz, przygważdżam jej ciało swoim i czuję, jak wściekłość i pożądanie gotują się we mnie, tworząc iście wybuchową mieszankę. Moje wargi spadają na jej, nasze zęby się zderzają i wsuwam jej język do ust. Smakuje tanim winem i cudowną, słodką, najsłodszą Aną.
Och, te usta.
Czuję, jak eksploduje wokół mnie. Wplata palce w moje włosy i z całej siły mnie do siebie przyciąga. Jęczy w moje usta, oddaje pocałunek, zatracając się cała w niczym niepowstrzymywanej namiętności. Smakuje mnie. Bierze. Daje.
Jej głód jest niespodziewany. Całe moje ciało ogarnia pożądanie, jest jak pożar lasu trawiący wyschłą ściółkę. Jestem taki podniecony – pragnę jej teraz, tutaj, w tej uliczce. I to, co miało być karzącym należysz-do-mnie pocałunkiem, staje się zgoła czymś zupełnie innym.
Ona też tego pragnie.
Też za tym tęskniła.
To mnie podnieca jeszcze bardziej.
Jęczę z rozkoszy, zupełnie nad sobą nie panując.
Całujemy się. Jedną ręką trzymam ją za nasadę szyi. Drugą przesuwam w dół po jej ciele, na nowo ucząc się jej krągłości: piersi, talii, pośladków, ud. Jęczy, kiedy moje palce odnajdują kraj jej sukienki i zaczynają ją unosić. Zedrę ją z niej i przelecę, tutaj. Sprawię, że znowu będzie moja.
Cudownie jest ją dotykać.
To mnie oszałamia – pragnę jej, jak nigdy dotąd nie pragnąłem.
Gdzieś z oddali słyszę dźwięk policyjnej syreny, przytłumiony przez mgłę mojego pożądania.
Nie! Nie! Grey!
Nie w ten sposób. Opamiętaj się.
Odsuwam się i patrzę na nią, zadyszany i wściekły jak cholera.
– Jesteś. Moja – warczę, odzyskując rozsądek. – Na miłość boską, Ano.
Pochylam się i opierając ręce na kolanach próbuję opanować oddech i uspokoić rozszalałe zmysły. W lędźwiach czuję przeszywający ból.
Czy ktoś kiedyś tak na mnie działał?
Chryste! Prawie ją zerżnąłem w jakiejś pieprzonej uliczce.
Moja zazdrość rośnie. Oto do czego doprowadziła: czuję się obolały i udręczony, i całkiem straciłem nad sobą kontrolę. To mi się nie podoba. Nie podoba mi się ani trochę.
– Przepraszam – mówi ochryple.
– I słusznie. Wiem, co robisz. Chcesz tego fotografa, Anastasio? Bo on na pewno czuje do ciebie miętę.
– Nie – mówi cicho, ledwie dysząc. – To tylko przyjaciel. – Jest skruszona, co trochę mnie uspokaja.
– Przez całe swoje dorosłe życie staram się unikać skrajnych emocji. Ale ty… ty budzisz we mnie uczucia, które są mi całkowicie obce. To jest bardzo… – Nie znajduję odpowiednich słów. Nie potrafię nazwać tego, co czuję. Utraciłem kontrolę i jestem zagubiony. – Niepokojące – tylko to przychodzi mi do głowy. – Lubię mieć kontrolę, Ano, ale przy tobie – patrzę na nią – przy tobie tracę ją całkowicie.
Spogląda na mnie wielkimi, pełnymi zmysłowej obietnicy oczami, a jej zmierzwione włosy opadają na jej piersi seksowną falą. Pocieram ręką kark, wdzięczny, że udaje mi stworzyć przynajmniej pozory opanowania.
Widzisz, do czego mnie doprowadzasz, Ano?
Przeczesuję palcami włosy, biorę głęboki, oczyszczający umysł wdech i chwytam ją za rękę.
– Chodź, musimy porozmawiać. – Zanim cię przelecę. – A ty musisz coś zjeść.
Tuż obok uliczki jest restauracja. Celowo bym jej nie wybrał na miejsce naszego pojednania, jeżeli w ogóle może być o nim mowa, ale nie mam szczególnego wyboru. Ani zbyt wiele czasu, ponieważ Taylor zjawi się już niebawem.
Otwieram przed Aną drzwi.
– Musi nam wystarczyć. Mamy mało czasu.
Restauracja wygląda na miejsce, w którym stołują się ludzie z galerii, może też studenci. Na ironię zakrawa, że ściany mają ten sam kolor, co mój pokój zabaw, ale zbytnio się nad tym nie zastanawiam.
Służalczo uniżony kelner prowadzi nas do stolika na uboczu; cały w uśmiechach mizdrzy się do Anastasii. Zerkam na tablicę, na której kredą wypisano menu. Postanawiam złożyć zamówienie, zanim kelner się oddali, by dać mu do zrozumienia, że goni nas czas.
– Poprosimy dwa średnio wysmażone steki z polędwicy, sos bearneński, frytki i zielone warzywa – co tam szef kuchni ma akurat pod ręką – i poproszę o kartę win.
– Oczywiście, proszę pana – mówi kelner i pośpiesznie odchodzi.
Ana ściąga usta, rozgniewana.
Co znowu?
– A jeśli nie lubię steków?
– Nie zaczynaj, Anastasio.
– Nie jestem dzieckiem, Christianie.
– Więc się nie zachowuj jak dziecko.
– Zachowuję się jak dziecko, bo nie lubię steków? – Nawet nie stara się ukryć rozdrażnienia.
Nie!
– Nie, ponieważ z premedytacją wzbudzasz we mnie zazdrość. A to jest dziecinne. I czy w ogóle liczysz się z uczuciami swojego przyjaciela, zwodząc go w ten sposób?
Na policzki wypływa jej rumieniec. Ana spuszcza wzrok na swoje ręce.
Otóż to. Powinnaś się wstydzić. Zwodzisz go. Nawet ja to widzę.
Czy tak właśnie postępujesz ze mną? Zwodzisz mnie?
Może w czasie naszej rozłąki wreszcie zrozumiała, jaką ma władzę. Władzę nade mną.
Wraca kelner z kartą win, mam więc szansę się opanować. Wybór jest raczej przeciętny: ledwie jedno nadające się do wypicia wino. Zerkam na Anastasię, która wygląda, jakby się boczyła. Znam tę minę. Chciała sama wybrać jedzenie; może więc zechce wybrać wino. Nie potrafię oprzeć się pokusie, żeby troszkę się z nią podroczyć, zwłaszcza że wiem, iż o winach nie ma pojęcia.
– Chcesz wybrać wino? – pytam i zdaję sobie sprawę, że w moim głosie słychać sarkazm.
– Sam wybierz – odpowiada, zaciskając wargi.
Jasne. Nie igraj ze mną, dziecinko.
– Dwa kieliszki Barossa Valley Shiraz – zwracam się do wiszącego nad nami kelnera.
– Ee… wino sprzedajemy tylko na butelki, proszę pana.
– W takim razie poprosimy butelkę. – Ty głupi kutasie.
– Proszę pana. – Odchodzi.
– Jesteś zrzędliwy – mówi Ana, na pewno użalając się nad kelnerem.
– Ciekawe dlaczego. – Staram się zachowywać neutralnie, ale nawet ja słyszę, jak dziecinnie to zabrzmiało.
– Cóż, dobrze ustalić odpowiedni ton dla tej intymnej i szczerej rozmowy o przyszłości, nieprawdaż? – Posyła mi uśmiech pełen słodyczy.
Proszę, proszę, nie pozostajemy dłużni, panno Steele. Znowu rzuca mi wyzwanie i muszę przyznać, że jest odważna. Uświadamiam sobie, że takie utarczki nie zaprowadzą nas daleko. A ja zachowuję się jak dupek.
Nie schrzań tego, Grey.
– Przepraszam – mówię, ponieważ ma rację.
– Przeprosiny przyjęte. I z przyjemnością spieszę ci donieść, że nie zostałam wegetarianką od naszego ostatniego wspólnego posiłku.
– Zważywszy na to, że był to twój ostatni jak do tej pory posiłek, kwestia jest dyskusyjna.
– Znowu to słowo, „dyskusyjna”.
– „Dyskusyjna” – powtarzam bezgłośnie.
To słowo, faktycznie. Pamiętam, że po raz ostatni użyłem go, kiedy w sobotę rano rozmawialiśmy o naszym układzie. Wtedy, gdy mój świat rozpadł się na kawałeczki.
Kurwa. Nie myśl o tym. Bądź mężczyzną, Grey. Powiedz jej, czego chcesz.
– Ano, kiedy ostani raz rozmawialiśmy, ty mnie zostawiłaś. Trochę się denerwuję. Powiedziałem, że chcę cię odzyskać, a ty… nic nie odpowiedziałaś.
Zagryza wargi i blednie.
O nie.
– Tęskniłam za tobą… naprawdę tęskniłam, Christianie – odzywa się cicho. – Te ostatnie dni były… trudne.
Trudne to niedopowiedzenie.
Przełyka ślinę i bierze głęboki wdech, żeby się uspokoić. To nie wygląda dobrze. Może to, jak się zachowywałem przez tę ostatnią godzinę, do reszty ją zniechęciło. Robię się spięty. Do czego ona zmierza?
– Nic się nie zmieniło. Nie mogę być taka, jak byś sobie tego życzył. – Ma smutną minę.
Nie. Nie. Nie.
– Jesteś dokładnie taka, jak chcę.
Jesteś tym wszystkim, czym chcę, żebyś była.
– Nie, Christianie, nie jestem.
Och, kochanie, uwierz mi.
– To, co się ostatnio wydarzyło, wytrąciło cię z równowagi. Zachowałem się głupio, a ty… ty także. Dlaczego nie użyłaś hasła bezpieczeństwa, Anastasio?
Jest zaskoczona, jakby w ogóle się nad tym nie zastanawiała.
– Odpowiedz – nalegam.
To mnie prześladowało. Dlaczego nie użyłaś hasła, Anastasio?
Wierci się na krześle. Smutna. Pokonana.
– Nie wiem – mówi szeptem.
Słucham?
SŁUCHAM?
Nie znajduję słów. Cierpiałem katusze, bo nie użyła hasła bezpieczeństwa. Zanim jednak zdążę się otrząsnąć, ona zaczyna nieskładnie mówić. Ostrożnie. Cicho, jakby była w konfesjonale, jakby się wstydziła.
– Byłam przytłoczona. Próbowałam być taka, jak chciałeś, próbowałam wytrzymać ból, no i wyleciało mi z głowy. – Ma zraniony wyraz twarzy, nieśmiało i przepraszająco wzrusza ramionami. – No wiesz… zapomniałam.
Co, do jasnej cholery?
– Zapomniałaś! – Jestem przerażony. Znaleźliśmy się w całym tym bagnie, bo zapomniała?
Nie wierzę. Chwytam się stołu, starając się przetrawić tę straszną informację.
Czy przypomniałem jej o hasłach bezpieczeństwa? Chryste. Nie pamiętam. Przypominam sobie e-mail, który mi przysłała, kiedy po raz pierwszy dałem jej klapsa.
Nie powstrzymała mnie wtedy.
Jestem idiotą.
Powinienem był jej przypomnieć.
Chwila. Ona wie, że może użyć haseł bezpieczeństwa. Pamiętam, jak nieraz jej o tym przypominałem.
– Nie podpisaliśmy umowy, Anastasio. Ale rozmawialiśmy o granicach. Powtórzmy hasła bezpieczeństwa, okej?
Mruga kilka razy, ale milczy.
– Jak one brzmią? – pytam.
Waha się.
– Jak brzmią hasła bezpieczeństwa, Anastasio?
– Żółty.
– I?
– Czerwony.
– Zapamiętaj je.
Unosi brew z wyraźnym lekceważeniem i już chce coś powiedzieć.
– Tylko niech mi tu pani nie zacznie pyskować, panno Steele. Bo zaraz wyląduje pani na kolanach, a ja zerżnę panią w te przemądrzałe usteczka. Rozumiemy się?
– Jak mogę ci zaufać? Kiedykolwiek?
Skoro nie może być ze mną szczera, to nie ma dla nas nadziei. Nie może mi powiedzieć, co według niej chcę usłyszeć. Czy tak ma wyglądać związek? Ogarnia mnie przygnębienie. Na tym właśnie polega problem, kiedy człowiek zadaje się z kimś, kto nie podziela jego zainteresowań. Ona tego zwyczajnie nie pojmuje.
Nie powinienem był uganiać się za nią.
Zjawia się kelner z winem, a my wpatrujemy się w siebie z niedowierzaniem.
Może powinienem był bardziej się postarać i lepiej jej wszystko wytłumaczyć.
Cholera, Grey. Odrzuć negatywy.
Tak. Teraz to już bez znaczenia. Spróbuję, żeby nasz związek był taki, jakiego ona chce, pod warunkiem że mi na to pozwoli. Cholerny dupek nie śpieszy się zbytnio z otwarciem butelki. Jezu. Próbuje nas zabawiać? A może chce tylko zaimponować Anie? Wreszcie wyciąga korek i nalewa mi wina do degustacji. Wypijam je szybko. Powinno pooddychać, ale ujdzie.
– Może być.
A teraz idź już sobie. Proszę. Nalewa nam wina do kieliszków.
Ana i ja nie odrywamy od siebie oczu. Każde próbuje odczytać, co myśli drugie. Ona pierwsza odwraca wzrok i pije wino, przymykając oczy, jakby w poszukiwaniu natchnienia. Kiedy je otwiera, widzę w nich rozpacz.
– Przepraszam – szepcze.
– Za co?
Jasna cholera. Skończyła ze mną? Nie ma już nadziei?
– Za to, że nie użyłam hasła – mówi.
Och, Bogu niech będą dzięki. Myślałem, że to już koniec.
– Mogliśmy sobie oszczędzić tego całego cierpienia – mamroczę w odpowiedzi, ale też staram się ukryć ulgę, jaką odczuwam.
– Ty wyglądasz dobrze. – W jej głosie słyszę drżenie.
– Pozory mylą. Nie czuję się dobrze. Mam wrażenie, że słońce zaszło i przez te pięć dni ani razu nie wzeszło, Ano. Dla mnie cały czas trwa noc.
Ledwie słyszalnie wzdycha.
Jak według niej miałem się czuć? Odeszła, kiedy niemal ją błagałem, żeby została.
– Powiedziałaś, że nigdy mnie nie zostawisz, wystarczyło jednak, żeby coś poszło nie tak, i już byłaś za drzwiami.
– Kiedy powiedziałam, że nigdy cię nie opuszczę?
– Przez sen. – Zanim wybraliśmy się polatać szybowcem. – Dawno już nie słyszałem czegoś równie pokrzepiającego, Anastasio. Poczułem wtedy taki spokój.
Gwałtownie wciąga powietrze. Sięga po wino, a na jej ślicznej twarzy maluje się prawdziwe, szczere współczucie. Teraz mam szansę.
Zapytaj ją, Grey.
Zadaję jej to jedyne pytanie, o którym nawet nie ośmielałem się myśleć, ponieważ przeraźliwie bałem się odpowiedzi, bez względu na to, jakakolwiek by była. Ale zżera mnie ciekawość. Muszę wiedzieć.
– Powiedziałaś, że mnie kochasz – mówię szeptem, niemal dławiąc się słowami. Niemożliwe, żeby dalej to do mnie czuła. A może jednak? – Czy teraz to już czas przeszły?
– Nie, Christianie – odpowiada, jakby znowu znalazła się w konfesjonale.
Ulga, jaka mnie ogarnia, jest dla mnie całkowitym zaskoczeniem. Czuję się zakłopotany, ponieważ wiem, że nie powinna kochać potwora.
– Dobrze – mruczę skołowany.
Teraz nie chcę o tym myśleć i jak na zawołanie zjawia się kelner z naszymi talerzami.
– Jedz – rozkazuję.
Trzeba tę kobietę porządnie nakarmić.
Z niesmakiem przygląda się zawartości talerza.
– Jak mi Bóg miły, Anastasio, jeśli nie zaczniesz jeść, przełożę cię przez kolano i nie będzie to miało nic wspólnego z zaspokajaniem moich seksualnych potrzeb. Jedz!
– Dobrze, zjem to. Powstrzymaj tę swoją świerzbiącą rękę. – Sili się na dowcip, ale ja się nie śmieję.
Niknie w oczach. Z upartą niechęcią bierze sztućce, wkłada do ust pierwszy kęs i przymyka oczy, z zadowoleniem się oblizując. Na sam widok jej języka moje ciało reaguje – choć i tak jest już dostatecznie pobudzone przez tamten pocałunek w bocznej uliczce.
Do licha! Nie znowu! Natychmiast powstrzymuję swoje zapędy – na to przyjdzie czas później, jeśli się zgodzi. Bierze do ust kolejny kęs i jeszcze jeden, i już wiem, że będzie jeść dalej. Całe szczęście, że możemy się teraz skupić na jedzeniu. Kroję stek i biorę do ust kawałek. Nie najgorszy.
Jemy, spoglądając na siebie, ale nic nie mówimy.
Nie powiedziała, żebym się odpieprzył. To dobrze. Kiedy tak na nią patrzę, uświadamiam sobie, że cieszy mnie samo jej towarzystwo. Okej, miotają mną różne uczucia… ale przynajmniej jest tutaj. Jest ze mną i je. Mam nadzieję, że jakoś się dogadamy. Na pocałunek w uliczce zareagowała… z żywiołową namiętnością. Nadal mnie pragnie. Wiem, że mógłbym ją tam zerżnąć, i nie powstrzymałyby mnie.
Przerywa moje sprośne myśli.
– Wiesz, kto to śpiewa?
Z głośników dobiega liryczny głos młodej kobiety. Nie wiem, kto to, ale oboje się zgadzamy, że jest dobra.
Słuchając muzyki, przypominam sobie, że wziąłem dla Any iPad. I mam nadzieję, że go przyjmie i spodoba się jej muzyka, którą wgrałem wczoraj. Dzisiaj rano poświęciłem trochę czasu, dodając zdjęcia modelu szybowca na moim biurku, zdjęcia nas obojga na ceremonii rozdania dyplomów i kilka aplikacji. To forma przeprosin, i optymistycznie wierzę, że inskrypcja, którą kazałem wyryć na odwrocie, jasno daje wyraz temu, co czuję. Mam tylko nadzieję, że nie jest zbyt ckliwa. Najpierw jednak muszę go jej wręczyć, a nie wiem, czy do tego dojdziemy. Tłumię westchnienie, bo przecież zawsze się opiera, kiedy chcę jej coś dać.
– O co chodzi? – pyta.
Wie, że coś kombinuję, i nie po raz pierwszy zastanawiam się, czy przypadkiem nie potrafi mi czytać w myślach.
Potrząsam głową.
– Jedz.
Przygląda mi się błyszczącymi, błękitnymi oczami.
– Chyba już nic więcej nie zmieszczę. Czy zjadłam dość, panie?
Celowo mnie prowokuje? Bacznie się jej przyglądam, ale chyba mówi szczerze. Zjadła więcej niż połowę tego, co miała na talerzu. A skoro od kilku dni unikała posiłków, prawdopodobnie na dzisiaj jej już wystarczy.
– Naprawdę jestem pełna – powtarza.
Jakby na zamówienie mój telefon wibruje w kieszeni, sygnalizując, że przyszła wiadomość. Na pewno od Taylora, który pewnie jest już blisko galerii. Spoglądam na zegarek.
– Powinniśmy się powoli zbierać. Taylor już jest, a ty musisz jutro iść do pracy.
Wcześniej się nad tym nie zastanawiałem. Teraz pracuje i powinna się wysypiać. Chyba będę musiał zrewidować swoje plany i oczekiwania mojego ciała. Myśl, że trzeba opanować swoje pożądanie, jest wysoce niemiła.
Ana zwraca mi uwagę, że ja też rano wstaję do pracy.
– Ja nie potrzebuję tyle snu co ty, Ano. Ale przynajmniej coś zjadłaś.
– Nie wracamy „Charliem Tango”?
– Nie, wiedziałem, że trochę wypiję. Taylor po nas przyjedzie. Poza tym w ten sposób będę cię miał całą dla siebie przynajmniej przez kilka godzin. To dość czasu, żebyśmy mogli porozmawiać.
I będę mógł przedstawić jej moją propozycję.
Poruszam się niespokojnie na krześle. Trzeci etap kampanii nie przebiegł tak gładko, jak oczekiwałem.
Obudziła we mnie zazdrość.
Straciłem kontrolę.
No właśnie. Jak zwykle wytrąciła mnie z równowagi. Ale mogę to jeszcze naprawić i dopiąć umowę w samochodzie.
Nie poddawaj się, Grey.
Kiwam na kelnera i proszę o rachunek, potem dzwonię do Taylora, który odbiera po drugim sygnale.
– Słucham, proszę pana.
– Jesteśmy w Le Picotin, Southwest Third Avenue – informuję go i rozłączam się.
– Jesteś bardzo oschły wobec Taylora… W zasadzie wobec wszystkich.
– Po prostu szybko przechodzę do sedna, Anastasio.
– Dzisiaj wieczorem tego nie zrobiłeś. Nic się nie zmieniło, Christianie.
Co racja, to racja, panno Steele.
Powiedz jej. Powiedz jej teraz, Grey.
– Mam dla ciebie propozycję.
– To wszystko zaczęło się od propozycji.
– Inną propozycję – wyjaśniam.
Chyba jest lekko sceptyczna, ale może też zaciekawiona. Kelner wraca i podaję mu kartę kredytową, ale moja uwaga jest cały czas skupiona na Anie. No, przynajmniej jest zaintrygowana.
To dobrze.
Serce bije mi coraz szybciej. Mam nadzieję, że się zgodzi… albo będę zgubiony. Kelner podaje paragon do podpisania, daję mu nieprzyzwoicie wysoki napiwek i składam zamaszysty podpis. Kelner wydaje się bezgranicznie wdzięczny. Co nie przestaje mnie irytować.
Mój telefon brzęczy i zerkam na wiadomość. Taylor już jest. Kelner oddaje mi kartę kredytową i znika.
– Chodź. Taylor już czeka.
Wstajemy i biorę ją za rękę.
– Nie chcę cię stracić, Anastasio – mruczę cicho i unoszę jej dłoń, by musnąć ją ustami. Słyszę, jak jej oddech przyśpiesza.
Och, ten dźwięk.
Patrzę na nią. Wargi ma rozchylone, policzki zaróżowione i szeroko otwarte oczy. Ten widok przepełnia mnie pożądaniem i nadzieją. Trzymając odruchy na wodzy, prowadzę ją przez restaurację i na zewnątrz, gdzie przy krawężniku czeka Taylor w moim Q7. Przychodzi mi na myśl, że Ana nie będzie skora do rozmowy w jego obecności.
Wpadam na pomysł. Otwieram tylne drzwi i wpuszczam Anę do środka, a sam obchodzę samochód w stronę drzwi kierowcy. Taylor wysiada, żeby mi otworzyć.
– Dobry wieczór, Taylorze. Czy masz swój iPod i słuchawki?
– Tak, proszę pana, nigdzie się bez nich nie ruszam.
– Świetnie. Chcę, żebyś z nich skorzystał w czasie drogi.
– Oczywiście, proszę pana.
– Czego będziesz słuchał?
– Pucciniego, proszę pana.
– Toski?
– Cyganerii.
– Doskonały wybór. – Uśmiecham się.
Jak zwykle Taylor mnie zaskakuje. Zawsze zakładałem, że jego gusty muzyczne skłaniają się w stronę country i rocka. Biorę głęboki wdech i wsiadam na tylne siedzenie. Właśnie mam negocjować umowę życia.
Chcę ją odzyskać.
Taylor włącza muzykę i w samochodzie rozlega się cicho Rachmaninow. Taylor przez chwilę spogląda na mnie we wstecznym lusterku, po czym włącza się do ruchu, który o tej porze nie jest zbyt intensywny.
Kiedy się ku niej zwracam, Anastasia patrzy na mnie.
– Jak już mówiłem, Anastasio, mam dla ciebie propozycję.
Zerka nerwowo na Taylora, jak się tego spodziewałem.
– Taylor cię nie słyszy.
– Jak to? – Jest zaskoczona.
– Taylorze – wołam. Taylor ani drgnie. Wołam go raz jeszcze, potem pochylam się i klepię go w ramię. Wyjmuje z ucha słuchawkę.
– Tak, proszę pana?
– Dziękuję, Taylorze. Wszystko w porządku, słuchaj dalej.
– Oczywiście, proszę pana.
– Zadowolona? Słucha swojego iPoda. Zapomnij, że tu jest. Tak jak ja.
– Celowo go o to poprosiłeś?
– Tak.
Mruga zdziwiona.
– Okej… Co z tą propozycją? – pyta z wahaniem i obawą.
Ja też się denerwuję, maleńka. Zatem do dzieła. Nie schrzań tego, Grey.
Od czego zacząć?
Biorę głęboki wdech.
– Najpierw chcę cię o coś zapytać. Czy chcesz stałego waniliowego związku bez perwersyjnego bzykanka?
– Perwersyjnego bzykanka? – Jest tak zdumiona, że jej głos brzmi piskliwie.
– Perwersyjnego bzykanka.
– Nie wierzę, że to powiedziałeś. – Znowu zerka na Taylora z niepokojem.
– No cóż, powiedziałem. A teraz mi odpowiedz.
– Ale ja lubię perwersyjne bzykanko – mówi szeptem.
Och, maleńka, ja też.
Odczuwam ulgę. Krok pierwszy… Okej. Tylko spokojnie, Grey.
– Tak właśnie myślałem. W takim razie czego nie lubisz?
Przez chwilę milczy, a ja wiem, że bacznie mi się przygląda w pojawiającym się i znikającym świetle mijanych latarni.
– Groźby okrutnej i wyjątkowej kary.
– To znaczy?
– No wiesz, masz te wszystkie… – przerywa, żeby znowu zerknąć na Taylora, po czym zniża głos. – Rzeczy w swoim pokoju zabaw, laski i pejcze, których boję się śmiertelnie. Nie chcę, żebyś ich ze mną używał.
No tak, tego już sam się domyśliłem.
– Okej, żadnych lasek ani pejczów. No i pasów – dodaję, nie mogąc powstrzymać ironii w głosie.
– Jesteś gotowy na nowo określić granice bezwzględne? – pyta.
– Niekoniecznie. Po prostu staram się cię zrozumieć, mieć jaśniejszy obraz tego, co lubisz, a czego nie.
– Zasadniczo, Christianie, najtrudniej jest mi znieść fakt, że czerpiesz radość z zadawania bólu. I tego, że robisz to, ponieważ przekroczyłam granicę, którą arbitralnie wyznaczyłeś.
Szlag. Zna mnie. Dostrzegła drzemiącego we mnie potwora. Nie będę drążył tego dalej, bo wtedy nici z naszej umowy. Ignorując jej pierwszą uwagę, skupiam się na drugiej.
– Ona nie jest arbitralna, zasady są spisane.
– Nie chcę żadnych zasad.
– W ogóle żadnych?
Kurwa – może będzie chciała mnie dotykać. Jak mam się przed tym ustrzec? A jeśli zrobi coś, czym wystawi się na ryzyko?
– Żadnych – oznajmia, dodatkowo kręcąc głową.
Okej, pytanie za milion dolarów.
– Ale zgodzisz się, żebym ci dawał klapsy?
– Czym?
– Tym. – Unoszę rękę.
Poprawia się na siedzeniu, a we mnie budzi się cicha, słodka radość.
Och, maleńka, jak ja lubię, kiedy się tak wiercisz.
– W zasadzie tak. Zwłaszcza tymi srebrnymi kulkami…
Na samą myśl mój członek budzi się do życia. Psiakrew. Krzyżuję nogi.
– Tak, to było fajne.
– Więcej niż fajne – dodaje.
– Więc jesteś w stanie znieść trochę bólu. – Nie udaje mi się stłumić nadziei w głosie.
– Tak. Wydaje mi się, że tak. – Wzrusza ramionami.
Okej. Może na tym uda się nam zbudować strukturę naszego związku.
Weź głęboki wdech, Grey. Przedstaw jej warunki.
– Anastasio, chcę, żebyśmy zaczęli od nowa. Najpierw związek waniliowy, a potem, kiedy nauczysz się mi bardziej ufać, a ja uwierzę, że jesteś ze mną szczera, może moglibyśmy spróbować czegoś, co ja lubię.
Powiedziałem to.
Kurwa. Serce mi wali, w żyłach pulsuje mi krew i dudni w uszach, kiedy czekam na jej reakcję. A ona… milczy! Przejeżdżamy obok latarni i w jej świetle widzę, że Ana na mnie patrzy. Ocenia mnie. Oczy w ślicznej, wychudzonej, smutnej twarzy ma ogromne.
Och, Ano.
– A co z karami? – pyta w końcu.
Przymykam oczy. To nie jest odmowa.
– Żadnych kar. Absolutnie.
– A zasady?
– Żadnych zasad.
– Absolutnie żadnych? Ale przecież masz swoje potrzeby… – nie kończy zdania.
– Bardziej potrzebuję ciebie, Anastasio. Te ostatnie dni były dla mnie prawdziwym piekłem. Instynkt mi mówił, żeby pozwolić ci odejść, że na ciebie nie zasługuję. Te zdjęcia, które zrobił ci ten chłopak… Widzę, jak on cię postrzega. Jesteś na nich beztroska i piękna. To oczywiście nie znaczy, że teraz nie jesteś śliczna, ale w tym właśnie rzecz. Ja widzę twój ból. I okropna jest dla mnie świadomość, że czujesz się tak przeze mnie.
To mnie zabija, Ano.
– Ale jestem samolubnym człowiekiem. Pragnąłem cię od chwili, kiedy wpadłaś do mojego gabinetu. Jesteś wyjątkowa, szczera, ciepła, silna, dowcipna, zniewalająco niewinna, mógłbym tak wymieniać bez końca. Podziwiam cię. Pragnę cię, a kiedy pomyślę, że mógłby cię mieć ktoś inny, mam wrażenie, jakby w ranie mojej mrocznej duszy obracał się nóż.
Kurwa. Co za kwiecista przemowa. Cholernie kwiecista.
– Christianie, dlaczego uważasz, że masz mroczną duszę? – wykrzykuje, a ja nie posiadam się ze zdumienia. – W życiu bym tak nie powiedziała. Może smutną, ale jesteś dobrym człowiekiem. Wiem o tym. Jesteś szczodry, jesteś dobry i nigdy mnie nie okłamałeś. A ja nie starałam się wystarczająco mocno. W sobotę przeżyłam prawdziwy szok. To było jak pobudka. Zrozumiałam, że potraktowałeś mnie łagodnie, ale nie potrafię być taka, jak byś chciał. A potem, kiedy sobie poszłam, dotarło do mnie, że fizyczny ból, jaki mi sprawiłeś, był niczym w porównaniu z bólem, jaki poczułam, tracąc ciebie. Naprawdę chcę cię zadowolić, ale to bardzo trudne.
– Zawsze mnie zadowalasz. – Kiedy to w końcu zrozumiesz? – Jak często mam ci to powtarzać?
– Nigdy nie wiem, co myślisz.
Nie wie? Maleńka, czytasz we mnie jak w jednej ze swoich książek, tylko że żaden ze mnie bohater. Nigdy nim nie będę.
– Czasem jesteś taki zamknięty, jak samotna wyspa – mówi dalej. – Onieśmielasz mnie. Dlatego nic nie mówię. Nigdy nie wiem, w którym kierunku zmierza twój nastrój. Potrafi się diametralnie zmienić w ułamku sekundy. Czuję się kompletnie zdezorientowana, poza tym nie pozwalasz mi się dotknąć, a ja tak bardzo chcę ci pokazać, jak mocno cię kocham.
Zalewa mnie fala niepokoju i serce wali mi jak młotem. Znowu to powiedziała, te dwa potężne słowa, których nie jestem w stanie znieść. I chce mnie dotykać. Nie. Nie. Nie. Nie może tego zrobić. Jednak zanim zdążę coś odpowiedzieć, zanim ogarnie mnie mrok, Ana odpina pasy i wdrapuje mi się na kolana, co jest jak zasadzka, której nie udaje mi się uniknąć. Bierze moją głowę w obie ręce i patrzy mi w oczy. Wstrzymuję oddech.
– Kocham cię, Christianie Grey – mówi. – Jesteś gotowy tyle dla mnie poświęcić. To ja nie zasługuję na ciebie. I jest mi strasznie przykro, że nie potrafię zrobić tych wszystkich rzeczy, których oczekujesz. Może z czasem – nie wiem – ale tak, zgadzam się na twoją propozycję. – Obejmuje mnie za szyję i tuli, ciepłym policzkiem przywierając do mojego.
Nie wierzę własnym uszom.
Niepokój przemienia się w radość. Rozpiera mi piersi, czuję, jak całego mnie ogarnia światło dające poczucie ciepła. Spróbuje. Odzyskałem ją. Nie zasługuję na nią, ale ją odzyskałem. Obejmuję ją i mocno trzymam, wtulając nos w jej pachnące włosy, a pustkę, jaką w sobie nosiłem, odkąd odeszła, wypełnia kalejdoskop barwnych emocji.
– Och, Ano – szepczę, tuląc ją, zbyt oniemiały i zbyt… szczęśliwy, by powiedzieć coś jeszcze.
Mości się w moich objęciach, głowę wspiera mi na ramieniu i trwamy tak, słuchając Rachmaninowa. Powtarzam w myślach jej słowa.
Kocha mnie.
Zastanawiam się, jakie budzą uczucia w mojej głowie i tej resztce serca, która mi jeszcze została. Tłumię strach, który ściska mi gardło.
Uda mi się.
Dam radę z tym żyć. Muszę. Muszę chronić ją i jej bezbronne serce.
Oddycham głęboko.
Dam radę.
Tylko ten dotyk. Tego nie zniosę. Muszę jej wytłumaczyć – sprostać jej oczekiwaniom. Łagodnie głaszczę ją po plecach.
– Dotykanie to dla mnie granica bezwzględna, Anastasio.
– Wiem. Chciałabym tylko zrozumieć dlaczego. – Jej oddech łaskocze mnie w szyję.
Mam jej powiedzieć? Naprawdę chce usłyszeć całe to gówno? Może ją naprowadzę, dam wskazówkę.
– Miałem koszmarne dzieciństwo. Jeden z alfonsów tej naćpanej dziwki…
– Tu jesteś, ty mała gnido.
Nie. Nie. Nie. Tylko mnie nie przypalaj.
– Mamusiu! Mamusiu!
– Nie słyszy cię, ty pieprzony gówniarzu. – Chwyta mnie za włosy i wywleka spod kuchennego stołu.
– Aua. Aua. Aua.
Pali. Ten smród. Papierosy. Paskudnie śmierdzą. Jest brudny. Jak śmietnik. Jak rynsztok. Pije brązowy likier. Z butelki.
– A nawet gdyby słyszała, gówno ją to obchodzi – wrzeszczy. Zawsze wrzeszczy.
Uderza mnie ręką w twarz. Jeszcze raz. I jeszcze. Nie. Nie.
Walczę z nim. Ale on się śmieje. I zaciąga się. Koniuszek papierosa jarzy się jaskrawą czerwienią.
– Przypalę cię.
Nie. Nie.
Boli. Boli. Boli. I ten swąd.
Przypala. Przypala. Przypala.
Ból. Nie. Nie. Nie.
Wyję.
Wyję.
– Mamusiu! Mamusiu!
On się śmieje i śmieje. Brakuje mu dwóch zębów.
Kiedy wspomnienie tamtych koszmarów spowija mnie jak dym z jego papierosów, wstrząsa mną dreszcz. Umysł mi się mąci i czuję, czuję ten sam co wtedy strach i bezsilność.
Mówię Anie, że pamiętam wszystko, a ona obejmuje mnie jeszcze mocniej. Dotyk jej ciepłej, miękkiej skóry przywraca mnie do rzeczywistości.
– Stosowała wobec ciebie przemoc? Twoja matka? – pyta ochryple.
– Tego nie pamiętam. Raczej mnie zaniedbywała. Nie broniła mnie przed swoim alfonsem.
Była beznadziejna, a on był chorym kutasem.
– Myślę, że to