Cieniom września - Kazimierz Sosnkowski - ebook

Cieniom września ebook

Kazimierz Sosnkowski

0,0

Opis

[PK]

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!

…Nie jestem człowiekiem pióra i po raz pierwszy w życiu spisuję wspomnienia wojenne. Dotychczas nigdy nie uważałem tego za szczególnie potrzebne lub pożyteczne. Rozpamiętywanie kampanii zwycięskich jest zajęciem łatwym moralnie i miłym dla piszącego, tak jak miłymi są wspomnienia dni jasnych i szczęśliwych. Od wydawnictw tego rodzaju zwykle roję się półki księgarskie. Jedno mniej, jedno więcej o rzeczy nie stanowi. Ale być może potrzebniejsze sę relacje z dni grozy i gniewu Bożego, tak jak potrzebny jest człowiekowi dojrzałemu rachunek sumienia i odważne spojrzenie w oczy nieszczęściu.

Taka jest właśnie geneza książki, w której starałem się opisać niedawne i bolesne zdarzenia, szczerze, z dostępną w istniejących warunkach dokładnością. Najbardziej nawet tragiczna rzeczywistość zawsze kryje w sobie niejedną naukę i niejedno ostrzeżenie, tym lepiej zaś, jeśli można w niej znaleźć ziarno pociechy, której tak pragną serca ludzkie. Tyle zaś - jeśli nie więcej - na pewno zawdzięczamy tym, którzy w kampanii wrześniowej krew swoją i życie złożyli w ofierze.

Londyn, 1942 r.

[Kazimierz Sosnkowski; z blurba]

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych

Książka dostępna w zasobach:

Miejska Biblioteka Publiczna w Mszanie Dolnej

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 411

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




         CIENIOM

WRZEŚNIA

KAZIMIERZ

SOSNKOWSKI

CIENIOM WRZEŚNIA

Przedmową opatrzył

ANDRZEJ RZEPNIEWSKI

WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ

Obwotulę, okładkę i stronę tytułową projektował MICHAŁ MARYNIAK

Zdjęcie na skrzydełku obwoluty pochodzi ze zbiorów

Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Fot. Zofia Górna

Przypisy oraz indeksy opracował ANDRZEJ RZEPNIEWSKI

Redaktor

HANNA KOŁODZIEJSKA

Redakcja kartograficzna

MARIA STĘPNIOWSKA WIESŁAW KUBLIN

Weryfikacja map

ANDRZEJ RZEPNIEWSKI

Redaktor techniczny MARIA BRASZCZYK

© Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1988

ISBN 83-11-07627-8

PRZEDMOWA

Autor wspomnień wrześniowych, które u progu 50 rocznicy wojny 1939 roku mamy możność przedstawić Czytelnikowi, generał broni Kazimierz Sosnkowski — był jedną z pierwszoplanowych postaci sceny politycznej II Rzeczypospolitej. Jego aktywna wojskowa i polityczna działalność trwała wszakże przez okres znacznie przekraczający istnienie państwa.

Urodzony w Warszawie 19 listopada 1885 r., ukończył Kazimierz Sosnkowski tamże osiem klas 5 gimnazjum rosyjskiego. Podejrzenie władz carskich o przynależność do tajnego kółka samokształceniowego uniemożliwia mu uzyskanie matury w Warszawie. Po przeniesieniu się do Petersburga kończy w tamtejszym 12 gimnazjum klasycznym naukę ze złotym medalem. Zetknięcie się wi majątku Aleksandra Świętochowskiego w Brzezinach pod Warszawą z Józefem Piłsudskim nasuwa mu myśl wstąpienia do Polskiej Partii Socjalistycznej. Sosnkowski zdaje egzamin konkursowy na Politechnikę Warszawską, jednak strajk szkolny i w jego następstwie zamknięcie uczelni kierują niedoszłego studenta ku działalności politycznej. Wstępuje do PPS. Niebawem, bo w końcu 1905 r., otrzymuje zadanie zorganizowania w środowiskach pepesowskich w Niemczech i Austrii zbiórki pieniężnej na walkę rewolucyjną PPS w kraju.

^Podkreślana przez jednego z biografów Sosnkowskiego fascynacja ideą zbrojnej walki o niepodległość prowadzi dwudziestoletniego zaledwie działacza na lwowskim zjeździe PPS w lutym 1906 r. na stronę Piłsudskiego. Wkrótce przeprowadza z nim w Krakowie zasadniczą rozmowę, w której rezultacie wstępuje do Organizacji Bojowej PPS i po ukończeniu szkoły bojowej wyjeżdża wczesną wiosną 1906 r. do Królestwa. Tam obejmuje eksponowaną — jak na swój wiek i staż partyjny — funkcję zastępcy, a następnie komendanta okręgu warszawskiego Organizacji Bojowej. Daje się poznać jako utalentowany, sprężysty organizator.

Jest czerwiec 1906 r. Wbrew oczekiwaniom rewolucja nie tylko nie rozwija się, lecz cofa się stopniowo. Ułatwia to Ochranie dekonspirację Sosnkowskiego, co zmusza Piłsudskiego do wycofania go do Radomia, stamtąd zaś do Zagłębia Dąbrowskiego. W obu tych okręgach Sosnkowski pełni kolejno funkcję komendanta.

Na początku 1907 r. Sosnkowski postanawia wrócić na szkolną ławę i po próbach w tym kierunku we Włoszech i Szwajcarii od września podejmuje studia na Politechnice Lwowskiej. Równocześnie powraca i do działalności polityczno-wojskowej. Zdecydowany punkt ciężkości — za radą Piłsudskiego — kładzie jednak na wojskowy aspekt tej działalności. Tworzy i prowadzi szkołę Organizacji Bojowej PPS i organizuje kółka studenckie, by pozyskać stronników dla przyszłych poczynań, które charakteryzuje odrzucenie szyldu PPS i całkowita koncentracja na szkoleniu kadr wojskowych. Studiuje sam i zachęca innych do studiowania fachowej literatury wojskowej.

W 1908 r. ocenia Sosnkowski sytuację jako dojrzałą do utworzenia Związku Walki Czynnej (ZWC). Celem tej tajnej organizacji wojskowej ma być przygotowanie kadr wyszkolonych wojskowo do podjęcia walki o niepodległość Polski w konflikcie europejskim, nietrudnym do przewidzenia w gorączkowo zbrojącej się w tych latach Europie.

Organizację ZWC tworzy Sosnkowski w lecie 1908 r., niebawem też dostrzega jej użyteczność i Piłsudski, w kontekście przewidywanej od początku 1909 r. także przez niego wojny europejskiej.

Kładząc podwaliny ZWC, Sosnkowski współdziała z człowiekiem, z którym w ciągu lat przeszło 30 będą się przeplatać jego losy. Jest to starszy od niego o cztery lata działacz Polskiego Stronnictwa Demokratycznego — inż. Władysław Eugeniusz Sikorski.

W celu rozwinięcia działalności na szerszą skalę na bazie ZWC powstaje wiosną 1910 r. Związek Strzelecki, który jest organizacją jawną. Jednym z jego założycieli jest Kazimierz Sosnkowski.

Gdy ogarniający Bałkany w 1912 r. płomień wojny wyda je się zwiastować niedaleki już wybuch powszechnej wojny europejskiej, na czele Związku Strzeleckiego staje Józef Piłsudski; jego zastępcą i szefem sztabu jest Kazimierz Sosnkowski. Zapoczątkowuje to wieloletni okres ich najściślejszej współpracy. 27-letni były działacz rewolucyjny staje się na długi czas pierwszym z ,,chłopców Komendanta” — wówczas już 45-letniego praktyka jawnej i podziemnej walki z caratem. Sosnkowski podporządkowuje się koncepcjom politycznym Piłsudskiego, a systematyczną pracowitością i talentem organizacyjnym uzupełnia to, czego — według świadectw współczesnych — brakuje Komendantowi.

Dwa tak ważne lata, 1912—1914, zajmuje Piłsudskiemu i Sosnkowskiemu przygotowanie tworzonej przez nich organizacji do wystąpienia u boku Austro-Węgier przeciw carskiej Rosji.

Pierwszy miesiąc oczekiwanej od dawna wojny europejskiej — sierpień 1914 r. — to równocześnie początek legendy Legionów.

Kazimierz Sosnkowski zostaje zastępcą Komendanta — jak powiedzielibyśmy dziś — do spraw liniowych oraz szefem sztabu brygady. I tu od razu, od pierwszej bitwy Legionów, ujawnia się w Sosnkowskim cecha, która tak mocno uwydatni się ćwierć wieku później: w pamiętnej drugiej dekadzie września. Jest to jeden z tych dowódców i szefów sztabów, którzy potrzebują nie tylko dystansu od pola bitwy, spokoju i dobrze zorganizowanego napływu meldunków i bieżąco aktualizowanych map. Sosnkowski jest w bitwie jak najbliżej żołnierza. Szybko wykształca się w nim zmysł taktyczny, o którym zresztą sam napisze. Uczestniczy we wszystkich walkach I Brygady, poczynając od jej chrztu bojowego pod Kielcami 12 i 13 sierpnia 1914 r. W dwa miesiące później, awansowany 9 października do stopnia podpułkownika, dowodzi brygadą w krwawej bitwie pod Łowczówkiem w powiecie tarnowskim. Również w 1915 r. 29-letni podpułkownik dowodzi brygadą w końcu czerwca w bitwie pościgowej pod Bidzinami w powiecie opatowskim. Kulminacyjny punkt jego dowódczej działalności w tym roku przypada na sierpień: walki pod Makarowem, Kowalikami, Wysokiem Litewskiem, a wreszcie długotrwałe walki pozycyjne pod Czartoryskiem (Wielkie Miedwieżje). Jesienią 1915 r. inspekcjonuje poza frontem działalność Polskiej Organizacji Wojskowej w związku z zamierzonym przez Piłsudskiego przestawieniem jej z kursu antyrosyjskiego na antyniemiecki.

Drugie półrocze 1916 r. wciąga Sosnkowskiego, awansowanego 10 maja do stopnia pułkownika, w polityczne następstwa ustąpienia Piłsudskiego z komendy I Brygady. W końcu sierpnia Sosnkowski obejmuje jej dowództwo, ale dla Austriaków nie stanowi on żadnej alternatywy w stosunku do Piłsudskiego; już 21 września odbierają mu to stanowisko.

Politycznie trudny dla Piłsudskiego i reprezentowanej przezeń poprzednio orientacji na mocarstwa centralne rok 1917 dla Sosnkowskiego oznacza przeskok od kariery dowódcy szczebla taktycznego do przedsionka „wielkiej polityki”. Na polecenie Piłsudskiego obejmuje 11 kwietnia stanowisko jego zastępcy jako szefa Departamentu Wojskowego przy Tymczasowej Radzie Stanu. Nie zagrzeje tu jednak długo miejsca, gdyż dla Komendanta stawianie na konia niemieckiego, wykrwawionego pod Verdun, znajdującego się w obliczu konfrontacji z ostatnim, neutralnym dotąd mocarstwem — Stanami Zjednoczonymi, nie ma już sensu. Wyciągając wnioski z kryzysu przysięgowego, 22 lipca 1917 r. Niemcy aresztują Piłsudskiego oraz Sosnkowskiego. Ten ostatni przeżywa piętnastomiesięczną samotność w więzieniach w Gdańsku i Spandau, w cytadeli w Wesel, wreszcie — od września 1918 r. — w więzieniu najwyższego sądu wojskowego w Magdeburgu. Tu znajduje się także Piłsudski.

Okres między lipcem 1917 a listopadem 1918 r., szczególnie trudny dla Sosnkowskiego, w sensie politycznym zaowocował zwłaszcza dla Piłsudskiego. Pozwolił mu po wybuchu rewolucji w Niemczech, która 8 listopada 1918 r. przyniosła obu więźniom wolność, powrócić do kraju nie tylko bez piętna kolaboracji z mocarstwami centralnymi, lecz wręcz w aureoli niemalże męczennika sprawy narodowej.

Ranek 10 listopada 1918 r. rozpoczyna w życiu Sosnkowskiego, powracającego u boku Komendanta do Warszawy, zupełnie nowy etap. W ciągu kilku dalszych lat uważany za człowieka najbliższego Piłsudskiemu, darzony przezeń zaufaniem, znajduje się — nie w formalno-hierarchicznym, ale w moralnym sensie — w roli „drugiego po Bogu”. Wyjątkowa pozycja Piłsudskiego, okazywane mu zaufanie i szacunek spływają i na jego „szefa sztabu”. Dobrze świadczy o Kazimierzu Sosnkowskim, że ta sytuacja nie przyprawia go o zawrót głowy. Jego pracowitość i wszechstronne, zwłaszcza organizacyjne uzdolnienia znajdują szerokie zastosowanie w państwie po 124 latach niewoli odbudowywanym, w armii tworzonej po 87-letniej przerwie.

W sześć dni po powrocie z Magdeburga 33-letni pułkownik zostaje awansowany do stopnia generała podporucznika, według przyjętej później terminologii generała brygady, i obejmuje stanowisko dowódcy Okręgu Generalnego Warszawskiego. Przeprowadza mobilizację działającej przed listopadem 1918 r. w konspiracji Polskiej Organizacji Wojskowej, wcielając jej członków do Wojska Polskiego.

Na przełomie lutego i marca 1919 r. Piłsudski jako Naczelnik Państwa proponuje Kazimierzowi Sosnkowskiemu objęcie teki ministra spraw wojskowych. Ten prosi o powierzenie mu funkcji wiceministra, na co Piłsudski wyraża zgodę. Nowo mianowany wiceminister szybko wyrasta na „mocnego człowieka” kierownictwa MSWojsk. Koncentrując swą aktywność na ujednoliceniu wojska, składającego się z formacji o różnym pochodzeniu, wyszkoleniu, języku, zwyczajach, przyjętych bądź z formacji legionowych, bądź zaborczych, później także z Armii Polskiej we Francji, Sosnkowski staje się spiritus movens procesu tworzenia wojska jednolitego, dziedziczącego najlepsze tradycje formacji polskich sprzed Powstania Listopadowego, a zarazem sprawdzone w I wojnie światowej doświadczenia operacyjne, taktyczne i organizacyjne. Na intensywność tego procesu wpływa fakt, że wojsko powstaje w atmosferze bezustannych konfliktów na wszystkich niemal granicach, w kraju, zniszczonym wojną i trzyletnią łupieską gospodarką okupanta pruskiego.

Sosnkowski opiera się na zespole oficerów, dobranych przez siebie „bez różnicy pochodzenia z polskich formacji wojskowych i byłych armii zaborczych”.

Działalność na stanowisku wiceministra spraw wojskowych (1919—1920) umożliwia Sosnkowskiemu zebranie doświadczeń w zakresie współpracy z ciałami ustawodawczymi — komisjami sejmowymi, a czasem także z Sejmem na posiedzeniach plenarnych. Mimo stosunkowo młodego wieku Sosnkowski szybko zdobywa sobie autorytet również wśród posłów. Zawsze taktowny i opanowany potrafi w krótkim czasie przeprowadzić doniosłe dla wojska ustawy.

U progu wyprawy kijowskiej Piłsudski awansuje Sosnkow-skiego 21 kwietnia 1920 r. do stopnia generała porucznika (generała dywizji), by po szybkim i żałosnym jej finale powierzyć mu funkcję „straży pożarnej na szczeblu operacyjnym”.

Otrzymane zadanie Sosnkowski wykonuje w okresie 25 maja — 12 czerwca, nacierając z rejonu Postaw, odrzucając oddziały Armii Czerwonej i osiągając nakazaną rubież Auty. Daje to Piłsudskiemu pewien oddech, nie spełnia jednak jego nadziei na ustabilizowanie frontu i odtworzenie odwodów. Zdając sobie sprawę z rozmiarów koniecznej mobilizacji sił na zapleczu, Piłsudski ściąga Sosnkowskiego ponownie do MSWojsk. i powierza mu dodatkowo godność członka Rady Obrony Państwa.

W decydującym okresie kryzysu na froncie — 10 sierpnia — mianowany ministrem spraw wojskowych, Sosnkowski rozwija gorączkową działalność w trzech kierunkach: rozbudowy armii z wykorzystaniem wszelkich rezerw ludzkich i materialnych, włącznie z materiałem wojennym obiecanym przez mocarstwa zachodnie; wprowadzenia żelaznej dyscypliny na froncie i zapleczu, włącznie z rozstrzeliwaniem dezerterów, oczywiście na mocy decyzji Rady Obrony Państwa; przeprowadzenia w Sejmie ustaw gwarantujących ziemię żołnierzom uczestniczącym w wojnie, a także upoważniających do nadawania Orderu Krzyża Virtuti Militari i Krzyża Walecznych za zasługi na froncie.

W sierpniu 1920 r. Sosnkowski angażuje się osobiście w sprawę pozostania rządu i innych władz w Warszawie, zapobiegając w ten sposób szerzeniu się nastrojów panikarskich, utrudniających planowaną kontrofensywę.

Dobrze świadczy o Sosnkowskim, że w końcowym okresie wojny i po jej zakończeniu dopilnowuje realizacji uchwalanych pod naciskiem sytuacji ustaw, zawierających określone przywileje dla żołnierzy.

Kazimierz Sosnkowski miał wyjątkowy talent, a przy tym wyjątkowe możliwości tworzenia wojska, oczywiście przy pomocy innych, jednak według własnej koncepcji i z miarodajnym udziałem własnej inicjatywy w fazie realizacji.

Lata walk Legionów dały mu też niejedną okazję dowodzenia na szczeblu taktycznym; nabytych wtedy umiejętności nikt nigdy nie kwestionował. Możliwości dowodzenia na szczeblu operacyjnym otwarły się przed wyższymi dowódcami polskimi dopiero w latach 1919—1920. Sosnkowski, zaangażowany jak żaden z jego rówieśników w dzieło tworzenia wojska, nie miał sposobności odbycia tak systematycznego stażu dowodzenia, jak np. młodszy jego kolega legionowy, gen. Smigły-Rydz czy niektórzy starsi generałowie polscy ze szkoły austriackiej bądź rosyjskiej. Moment ten nie uszedł uwagi Piłsudskiego przy sporządzaniu w końcu 1922 r. opinii generalicji polskiej \ a także 17 lat później płk. Stefana Rowecldego 1 2. Jest jednak znamienne, że zarówno Piłsudski, oceniając Sosńkowskiego z pozycji zwierzchnika, jak i Rowecki — z pozycji podwładnego — sugerują jedynie niedostatek doświadczenia, a nie brak umiejętności czy zainteresowań Sosńkowskiego dowodzeniem na szczeblu operacyjnym. Obaj też widzą w nim jednego z kandydatów na dowódcę armii lub dowódcę Frontu w przyszłym konflikcie.

Zarówno wzmiankowane opinie Piłsudskiego i Roweckiego, jak też wcześniejsza opinia gen. Romera3 'zgodnie podkreślają wielkie zdolności organizacyjne, energię, dynamizm i pewność siebie gen. Sosńkowskiego, którymi promieniował na podwładnych.

Józef Piłsudski, który w latach 1906—1923 traktował Sosn-kowskiego w sposób wyjątkowy i poznał go w dobrych i złych chwilach tego okresu, zarysował we wspomnianej charakterystyce jego postać wszechstronnie. Podobnie jak wcześniej gen. Romer, podkreśla Piłsudski również zalety umysłu, rozległość horyzontów, talent organizacyjny i niezmordowaną pracowitość Sosnkowskiego. Jego charakter ocenia jednak jako niezbyt silny.

Z uznaniem natomiast akcentuje lojalność wobec zwierzchników i bezinteresowność Sosnkowskiego. Należał on w istocie do generałów, którym obca była myśl o wykorzystaniu wysokich stanowisk do zgromadzenia własnej fortuny. Potrafił zamknąć swe wydatki w granicach własnego uposażenia i dochodów z majątku małżonki.

Tekę ministra spraw wojskowych piastuje gen. Sosnkowski z przerwami do 17 lutego 1924 r. Po zawarciu pokoju ryskiego przeprowadza demobilizację armii, w 1921 r. angażuje się mocno w poparcie III Powstania Śląskiego, inicjuje budowę portu w Gdyni i linii kolejowej na Półwyspie Helskim, ratuje powstającą dopiero flotę wojenną przed likwidacją w ramach posunięć oszczędnościowych. Podróż zaś u boku Piłsudskiego do Paryża w 1921 r. wykorzystuje dla uzyskania francuskiej pożyczki na dozbrojenie wojśka, a także sfinalizowanie wspólnie z marszałkiem Fochem polsko-francuskiej konwencji wojskowej.

Stopniowo jednak Sosnkowski zostaje uwikłany w następstwa rozgrywek Piłsudskiego z często zmieniającymi się rządami II Rzeczypospolitej. Kazimierz Sosnkowski — od prawie czterech lat ,,żelazny minister” spraw wojskowych, czuje się zmuszony, po trzymiesięcznym udziale w gabinecie Władysława Grabskiego, zrezygnować ze względu na niemożność pogodzenia interesu państwa tak, jak go jako lojalny członek tego gabinetu rozumie, z wymaganiami Piłsudskiego, w istocie rzeczy niezadowolonego ze stopniowego wypierania go ze sceny politycznej. Dla Sosnkowskiego zaczyna się więc proces, który za dwa lata postawi przed nim z dramatyczną ostrością dylemat: czy czuje się bardziej żołnierzem Rzeczypospolitej, czy — jak ongiś — pierwszym z „chłopców Komendanta”?

Będzie to dla Sosnkowskiego dylemat o wyjątkowym znaczeniu, gdyż jako minister spraw wojskowych zaangażował się we wcielanie w życie zasady niezależności wojska od wpływów stronnictw politycznych. Tymczasem sam jego wódz i nauczyciel uświadomi mu w sposób nader drastyczny, że od polityki nie ma ucieczki, armia nie może być apolityczna, a nawet może jej grozić wplątanie w politykę, moralnie wątpliwą, o wątpliwej również skuteczności dla interesu państwa i jego obronności.

W ciągu wielu lat Sosnkowski polityk dojrzewał pod przemożnym wpływem indywidualności Piłsudskiego. Po odzyskaniu niepodległości harmonijne stosunki między nimi kształtowały się pomyślnie dopóty, dopóki obydwaj pracowali konstruktywnie dla odradzającego się państwa. Ich drogi rozeszły się, kiedy jeden z nich, stopniowo wypierany z należnej mu — jak oceniał — pozycji, zaczął ustrój demokracji parlamentarnej zwalczać, drugi zaś miał i chęć, i możliwość służyć mu.

Na razie jednak — 17 lutego 1924 r. — dotychczasowy minister spraw wojskowych zostaje członkiem Rady Wojennej. Odrzuciwszy propozycję objęcia stanowiska posła RP w Moskwie, zostaje dowódcą Okręgu Korpusu VII w Poznaniu. Równolegle do tego przewodniczy delegacji polskiej na międzynarodową konferencję rozbrojeniową w Genewie.

Stosunkowo niedługi okres służby Sosnkowskiego w Poznaniu przypada na politycznie ważkie narastanie konfliktu między Piłsudskim a prezydentem Wojciechowskim i kolejnymi rządami oraz stopniowe przygotowywanie przez rozczarowanego byłego Naczelnika zamachu stanu. Drogi Komendanta i Sosnkowskiego rozchodzą się tak dalece, że Piłsudski w ogóle nie wtajemnicza go w swe poczynania. Przypadek zrządzi więc, że w przededniu zamachu stanu — wieczorem 11 maja 1926 r., Sosnkowski przybywa z Poznania do Warszawy w drodze do Genewy. Tu orientuje się, że Komendant dokonuje zamachu stanu. Dokonuje go bez niego i poza nim. Wraca do Poznania, by stwierdzić, że wojska jego DOK są ściągane — znów poza nim — do Warszawy jako zasadnicza rezerwa sił rządowych.

Kazimierz Sosnkowski widzi, że opowiedzenie się po którejkolwiek stronie będzie oznaczało złamanie zasad, przyświecających mu w jego działalności od lat osiemnastu. Z tego trudnego dylematu próbuje wyjść tak, jak mu to niepisany kodeks honorowy oficera nakazuje. 13 maja w Poznaniu strzela do siebie. Odratowany, trzykrotnie operowany w ciągu pięciomiesięcznego pobytu w szpitalu, nie odzyskuje już zaufania Piłsudskiego.

Pozbawiając odtąd Sosnkowskiego wpływu na podejmowane przez siebie decyzje, pamięta jednak Piłsudski o jego pozycji pierwszego legionisty. Tworząc urząd Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych, powołuje Sosnkowskiego 17 marca 1927 r. do tego urzędu i powierza mu w maju stanowisko inspektora armii kolejno „Podole” i „Wołyń”, a w 1928 r. — inspektora armii „Polesie”, które zachowa Sosnkowski aż do sierpnia 1939 r. Niebawem też powierzy mu przewodnictwo utworzonego w 1926 r. jako organu doradczego GISZ — Komitetu do Spraw Uzbrojenia i Sprzętu. Na czele tej instytucji stać będzie gen. Sosnkowski do końca II Rzeczypospolitej. Również do tego czasu piastować będzie gen. Sosnkowski godność przewodniczącego Komitetu Wyższej Szkoły Wojennej. Na tym stanowisku, mogąc liczyć na pomoc długoletniego komendanta WSWoj., gen. bryg. Tadeusza Kutrzeby, świetnego wychowawcy kadr sztabowców polskich, angażuje się w reorganizację szkolenia kadr oficerów dyplomowanych.

Wnikliwy, wszechstronnie uzdolniony i pracowity, generał Sosnkowski miał zawsze czas wypełniony. Jest jednak zastanawiające, jak niewiele miejsca zajmuje w życiorysach Generała długi, bo dziewięcioletni, okres dyktatury Piłsudskiego. Ani słowa tu o poglądach Sosnkowskiego na istotne zagadnienia polskiej polityki wewnętrznej i zagranicznej. A przecież działo się wtedy w niej dużo.

Biografowie Sosnkowskiego prześlizgują się nad tak ważną nocą po śmierci Piłsudskiego — nocą z 12 na 13 maja 1935 r. A istniała wśród współczesnych, istnieje również i dziś wśród historyków opinia, że ludzie, którym przypadło wtedy ustalać sukcesję po dyktatorze, po prostu obawiali się indywidualności Sosnkowskiego. Obok Władysława Sikorskiego jedynie Sosnkowski był działaczem, którego poprzednio zajmowane stanowiska oraz format jako człowieka, polityka i wojskowego, rozległość horyzontów, jak również dowiedziona już energia i talent organizacyjny predysponowały do odegrania pierwszoplanowej roli w dobie, gdy nad przyszłością II Rzeczypospolitej coraz posępniejsze gromadziły się chmury.

Przypomiano sobie rozdźwięk między Piłsudskim i Sosnkow-skim, panujący od 1925 r., by następcą Komendanta ogłosić wieloletniego inspektora armii w Wilnie, gen. dyw. Edwarda Śmigłego-Rydza. Znamienne, że w tym wyborze na politycznie najbardziej ważkie w Rzeczypospolitej stanowisko nie przeszkadzała okoliczność, że zgasły dyktator nigdy nie odczuwał szczególnego nabożeństwa do politycznych kwalifikacji tego, kogo wskazali na sukcesora „samotnika belwederskiego”. A to z kolei każę nam z uwagą potraktować wyrażaną już od 1935 r. opinię, iż rzeczywistą podstawą decyzji uczestników „nocy belwederskiej” było przekonanie, iż Edwardem Smigłym-Rydzem, politykiem mniej doświadczonym i ogólnie mniejszego formatu, łatwiej będzie sterować niż Kazimierzem Sosnkowskim. Być może dziewięć lat spędzonych w cieniu Józefa Piłsudskiego nawet jego najbliższych wtedy współpracowników zniechęciło do zbyt silnych indywidualności w Belwederze.

Obdarzony godnością następcy Komendanta Edward Smigły--Rydz znalazł się w sytuacji niezręcznej w stosunku do Sosnkow-iskiego. I to może w mniejszym stopniu z uwagi na owre lata, w których Sosnkowski był niekwestionowanym alter ego Komendanta, jego powiernikiem, najbardziej zaufanym współpracownikiem, czołowym realizatorem jego koncepcji. Śmigły był przez cały ten czas jednym z pięciu czy sześciu najbliższych „chłopców Komendanta” — ale tylko na szczeblu wykonawczym. Piłsudski dyktował mu swoje decyzje — bardzo często właśnie przez Sosnkowskiego, ale nie radził się go nigdy.

Na stosunku Śmigłego do Sosnkowskiego w latach 1935—1939 bardziej miało ważyć — jak możemy oceniać — wewnętrzne przekonanie, że jest po prostu człowiekiem mniejszego formatu, umy-słowością niższego lotu. A to musiało, obok kompleksu „młodszego kolegi”, rodzić w nim kompleks niższości, nad którego przejawami nie zawsze potrafił zapanować.

Najwymowniejszą tego ilustracją jest okoliczność, że o ile Smigły-Rydz zawsze akceptował — jak podkreśla sam Sosnkowski — jego propozycje czy postulaty jako przewodniczącego Komitetu Wyższej Szkoły Wojennej oraz uchwały Komitetu do Spraw Uzbrojenia i Sprzętu, formułowane przecież pod przemożnym wpływem Sosnkowskiego, o tyle zdecydowanie odrzucił dwukrotne oferty Sosnkowskiego utworzenia przezeń rządu, opartego na znacznie szerszej niż sanacja bazie społecznej, przewidującego współdziałanie ze stronnictwami pozostającymi w opozycji do obozu rządzącego. Po ustąpieniu Kościałkowskiego w maju 1936 r. Śmigły odrzucił ofertę Sosnkowskiego po to jedynie, by na stanowisko premiera powołać osławionego Felicjana Sławoja Składkowskiego.

Głęboko urażony Sosnkowski zaczął popierać rozwój ruchu klubów demokratycznych, co stopniowo doprowadziło do pewnej konsolidacji sił antysanacyjnych w łonie inteligencji. Widomą tego oznaką było powstanie w 1937 r. Stronnictwa Demokratycznego.

Warto jednak podkreślić, że nie doszło w tych latach do politycznej współpracy Sosnkowskiego z zaangażowanym we Froncie Morges i jeszcze bardziej anty sanacyjnie nastawionym, a od 1928 r. trzymanym poza aktywnym życiem wojska, gen. Sikorskim. Rzecz znamienna z uwagi na podobieństwo politycznych losów tych dwóch wybitnych generałów armii II Rzeczypospolitej.

Pochodzenie, wychowanie, przynależność klasowa i kariery polityczne obu generałów były zbliżone. Nienawistna Piłsudskiemu demokracja parlamentarna była okresem aktywności politycznej Sosnkowskiego i Sikorskiego, trzynastolecie zaś sanacji — okresem ich politycznej wegetacji. Obaj zostali zepchnięci do opozycji, z tą jednak ważką różnicą, że pierwszy wewnątrz, drugi zaś poza obozem sanacyjnym. Jeśli więc w latach 1936—1939 obaj zwracali się do zbliżonych sił politycznych poza tym obozem, to przyświecały im — mimo podobieństwa taktyki politycznej — diametralnie różne cele. Sosnkowski, obawiając się izolacji obozu legionowo-sanacyjnego, pragnął oprzeć go na szerszej bazie społecznej dla wzmocnienia go i zapewnienia większej skuteczności. Sikorski dążył do odsunięcia tego obozu od decydującego wpływu na losy państwa.

Różnicę tę wyczuwał niezawodnie Śmigły-Rydz, a przed nim chyba i Piłsudski, reagując spychaniem Sosnkowskiego z istotnych pozycji politycznych oraz bojkotem Sikorskiego.

Wspomnianą drugą próbę utworzenia rządu z udziałem stronnictw opozycyjnych, podjętą już w okresie „wojny nerwów” w 1939 r., opisuje Sosnkowski w swych wspomnieniach; nawiązuje do tej samej idei już po rozpoczęciu agresji hitlerowskiej.

W politycznie ważnym roku 1936 Sosnkowski w styczniu reprezentuje Wojsko Polskie na pogrzebie króla Jerzego V w Londynie; podczas marcowego przesilenia na tle remilitaryzacji Nadrenii występuje aktywnie na rzecz zbliżenia z Francją i mimo bierności jej rządu wobec tej pierwszej próby sił brunatnego imperium z jednym ze zwycięzców 1918 r. podejmuje później znaczny wysiłek w kierunku ożywienia sojuszu z Francją, nawiązując do pozytywnych wyników swej francuskiej podróży z 1921 r. W odróżnieniu od niektórych polityków swego obozu nie wahał się szukać zbliżenia z rządem Frontu Ludowego Leona Bluma. Rozumował słusznie, iż rosnący w siłę hitleryzm stanowi zagrożenie każdej Francji i każdej Polski, bez względu na ich ustrój i stojące u steru ekipy.

Poczynania Sosnkowskiego uwieńczy wrześniowa wizyta Śmigłego-Rydza we Francji i sfinalizowanie dwumiliardowej pożyczki na zbrojenia. W ten sposób udaje się Sosnkowskiemu zaangażować generalnego inspektora sił zbrojnych w ożywienie pro-francuskiego nurtu polskiej polityki zagranicznej. Pośrednio podważa to beckowską politykę ścisłego wiązania się z Berlinem i oczywiście powoduje dyskretną, lecz skuteczną reakcję Becka, zmierzającą do wyeliminowania wpływu Sosnkowskiego nie tylko na kierunek polskiej polityki zagranicznej, ale i na politykę rządzącego triumwiratu (Mościcki, Smigły-Rydz, Beck) w ogóle.

Dopiero w 1938 r. Mościcki z własnej inicjatywy informuje gen. Sosnkowskiego o zamierzonej przez ten triumwirat równoległej do niemieckiej akcji rewindykacyjnej w stosunku do Czechosłowacji. Sosnkowski natychmiast orientuje się w wymowie tego posunięcia, jego katastrofalnych dla Polski następstwach i stara się uświadomić je prezydentowi. Na próżno. Po wcześniejszej „akcji litewskiej” Mościcki, Smigły-Rydz i Beck szukają w „akcji zaolziańskiej” małego sukcesu swej polityki zagranicznej, ryzykując ułatwienie Hitlerowi dwustronnego głębokiego oskrzydlenia Polski.

Lata 1935—1938 przynoszą gen. Sosnkowskiemu znacznie więcej satysfakcji, jeśli chodzi o możliwości zaangażowania się w przygotowania militarne do obrony, aczkolwiek, jak sam przyznają» jego przewidywania co do szybszej ewentualności konfliktu z sąsiadem wschodnim niż zachodnim nie sprawdzą się, podobnie jak jego obliczenia z 1934 r. kilkunastoletniego okresu niezbędnego do odrodzenia się potęgi militarnej Niemiec. Natomiast duży i owocny wysiłek wkłada gen. Sosnkowski w kierowanie KSUS oraz koncepcje rozwoju WSWoj.

W ramach wdrażanego od 1936 r. planu modernizacji i rozbudowy sił zbrojnych, obliczonego początkowo na sześciolecie (do 1942 r.), następnie z powodu niedostatku środków rozciągniętego po rok 1944, gen. Sosnkowski, otrzymując ze Sztabu Głównego plany rozbudowy poszczególnych broni, studiuje je i omawia na posiedzeniach KSUS. Rola Sztabu Głównego i KSUS jest niełatwa. Chodzi o to, aby wojsko nasze — w latach trzydziestych z roku na rok wyprzedzane ilościowo i jakościowo przez wzięte za podstawę porównań armie ZSRR, Francji i Niemiec — rozbudować i unowocześniać, ale w ramach realnych możliwości finansowych i technicznych, ewentualnie z wykorzystaniem pożyczek wewnętrznych i pożyczki francuskiej. Właśnie w tych kwestiach są pomocne Sosnkowskiemu umiejętność oceny naszych zdolności produkcyjnych oraz wieloletnie doświadczenie na stanowisku ministra spraw wojskowych.

Jako przewodniczący Komitetu Wyższej Szkoły Wojennej jest gen. Sosnkowski z jednej strony zobowiązany do przestrzegania wytycznej marsz. Śmigłego-Rydza, że oficer sztabu ma przygotowywać w sposób obiektywny elementy decyzji swemu dowódcy, z drugiej jednak strony zdaje sobie sprawę z zależności między zmianą oblicza wojny na lotniczo-pancerno-motorową a przygotowaniem kadr przyszłych taktyków i operatorów. I właśnie ze względu na tę zależność Generał, znany jako realista, przychyla się stopniowo ku idei kształcenia naszych oficerów dyplomowanych nie w skali aktualnych możliwości armii, lecz w skali jej możliwości po zakończeniu pierwszego etapu unowocześnienia. Generałowi chodzi tu o przeciwdziałanie zastojowi umysłowemu przyszłych sztabowców, o nauczanie ich posługiwania się tym narzędziem wojny, jakie stanowić będzie nasza armia, nasycona już nieco nowoczesną techniką, której napływ w najbliższych latach wydawał się już stawać realną perspektywą.

Kreśląc sylwetkę Kazimierza Sosnkowskieoo jako wois1 e

go, należy przypomnieć jego rolę wychowawcy, dowódcy i inspektora — najpierw na stanowisku zastępcy komendanta I Brygady, następnie wiceministra i ministra spraw wojskowych, dowódcy OK VII, wreszcie inspektora armii, przewodniczącego KSUS. Przez ćwierć stulecia jego umiejętności i doświadczenie dowódcy i organizatora, połączone z taktem i kulturą współżycia oraz poczuciem realizmu, wywierały niewątpliwy wpływ na wojsko i korpus oficerski. Pod koniec lat trzydziestych Kazimierz Sosn-kowski zyskał największy chyba autorytet wśród ówczesnej ge-neralicji polskiej. Do jego wielkich zalet należała umiejętność wydobycia wysiłku z podwładnych. Potrafił oddziaływać na ich ambicję. Lojalny, uprzejmy, zrównoważony, dobry mówca, niepospolity stylista — laureat „złotego pióra”, znający biegle rosyjski i trzy języki zachodnie, z powodzeniem nawiązujący kontakt nie tylko z krajowym, ale i z zagranicznym high life’em. Dodajmy do tego doskonałą prezencję i nienaganne maniery. Ułatwiało mu to zarówno rozmowy w sztabach austriackich i niemieckich w latach 1914—1917, jak i współpracę z wojskowymi francuskimi w Polsce i we Francji w latach 1919—1921 i 1936, wystąpienia w Lidze Narodów, wreszcie kontakty z generałami sojuszniczych armii podczas II wojny światowej.

Te wszechstronne zalety predestynowały gen. Sosnkowskiego do szerokiej aktywności w życiu publicznym.

I jest znamienne, że realizując zasadnicze cele swego obozu, stosując przyjętą w nim retorykę, uczestnicząc w szerzeniu kultu Józefa Piłsudskiego, traktował swoich słuchaczy poważnie. Jakże różnił się w tonacji swych wystąpień od wielu ozonowych mówców.

Władysław Pobóg-Malinowski przypomniał wygłoszone zaledwie w kilka dni po Monachium — 2 października 1938 r. — kieleckie przemówienie gen. Sosnkowskiego podczas uroczystości odsłonięcia pomnika Legionów. Generał oświadczył tam m.in.:

„Bez względu na trudności i przeszkody zjednoczenie Polaków dokonane być musi...

...Wymaga tego bezpieczeństwo Polski, jej przyszłość, odpowiedzialność za nią wobec pokoleń, wobec wielkiej spuścizny, przekazanej nam przez Józefa Piłsudskiego...

...Czas nagli... zegar dziejowy wskazuje późną już godzinę...”4

4 Najnowsza historia polityczna Polski 1864—1945, wyd. 3, t. 2; 1914—1939, Londyn 1967, s. 857. Por. także „Polska Zbrojna” 1938, 3 X, s. 2

2 — Cieniom Września

17

Jeśli przypomnimy, że tego samego dnia rozpoczęła się w odpowiedniej oprawie propagandowej „akcja zaolziańska”, dostrzegamy, że gen. Sosnkowski nie pozwolił ponieść się nastrojom euforycznym, rozniecanym przez „czynniki oficjalne”.

Po tragicznej śmierci gen. Gustawa Orlicza-Dreszera 16 lip-ca 1936 r., gen. Sosnkowski przejął godność Protektora Ligi Morskiej i Kolonialnej. Nałożyło to nań nowe obowiązki, ale i stworzyło nową płaszczyznę działania. Reprezentując Prezydenta Rzeczypospolitej i Naczelnego Wodza uczestniczył w przypadających na 19 rocznicę odzyskania dostępu do morza — 10 lutego 1939 r., uroczystościach powitania zbudowanego w stoczni holenderskiej ze składek społeczeństwa ORP „Orzeł”. Wygłoszone z tej okazji przemówienie dało Generałowi okazję przedstawienia niełatwych problemów ówczesnej Polski.

„...to wszystko, czego już dokonaliśmy dla morza, jest tylko udatnym, pięknym początkiem. Dużo mamy jeszcze do zrobienia, aby przeorać psychikę narodową w stopniu, zezwalającym stwierdzić, że Polska stała się z ducha narodem morskim. Wiele jeszcze wysiłków oczekuje nas w zakresie wzmocnienia obrony morskiej, rozwoju floty handlowej, rozbudowy wybrzeża, stworzenia własnego przemysłu okrętowego. Ważne zagadnienia mamy do rozwiązania na terenie międzynarodowym. Polska — to kraj pozbawiony wielu niezbędnych surowców, kraj, który już cierpi silnie i z powodu przeludnienia wsi, i na skutek całkowitego prawie zamknięcia możliwości emigracyjnych...

...W interesie obrony kraju, w interesie wszechstronnego rozwoju państwa leży, by wśród młodych naszych pokoleń... brały górę duch przedsiębiorczości i ryzyka, pociąg do pracy twórczej w terenie i przy warsztacie, tęsknota do szerokiej przestrzeni, do życia czynnego...” 5

Rzucając te słowa Generał zdawał sobie sprawę z nagromadzonej w naszym narodzie, zwłaszcza zaś w jego młodzieży, ogromnej tęsknoty za zasadniczymi przemianami, za wielkim czynem, wydobywającym Polskę z marazmu, z pokryzysowego przygnębienia i niemocy. Jakże korespondowało jego wezwanie z hasłami, już od dziesięciu lat w tej samej Gdyni rzucanymi przez Eugeniusza Kwiatkowskiego i podobnie apelującymi do „naszego charakteru, naszej woli, wytrwałości, dojrzałości politycznej”.

W miesiąc później następuje rozbiór Czechosłowacji, zabór Kłajpedy, pogorszenie sytuacji Polski, a na tle tego — również osobistej sytuacji Generała.

5 ORP „Orzeł” w Gdyni, „Morze i Kolonie” 1939, nr 3, s. 2—3.

Kolejny kryzys moralny narasta w okresie ,,wojny nerwów”, narzuconej Polsce przez hitlerowskie Niemcy między marcem a sierpniem 1939 r.

Groźba wojny stała się rzeczywista. I co do rzeczywistego wroga nie było już wątpliwości. Wojsko musiało wszcząć bezpośrednie przygotowania do wojny. W tej sytuacji gen. Sosnkowski mógł oczekiwać, że Smigły-Rydz uzna jego pozycję drugiego żołnierza Rzeczypospolitej, doceni doświadczenie dowódcze i organizacyjne, wciągnie go do rzeczywistej współpracy, powierzy odpowiadające temu stanowisko.

Mijały tygodnie, mijały miesiące, temperatura ,,wojny nerwów” rosła — i nic takiego nie następowało. Drugi żołnierz Rzeczypospolitej tkwił biernie na Polesiu, pozbawiany stopniowo dywizji, pozbawiany fortyfika torów, skazany na rolę cienia inspektora armii.

Sprawa była tym bardziej żenująca, że gen. Sosnkowski — podobnie jak wielu innych wojskowych — dostrzegał licznych generałów ze Stachiewiczem na czele, dziesiątki oficerów Sztabu Głównego, inspektoratów armii, MSWojsk., DOK, dywizji, brygad, pułków, RKU, harujących wtedy tygodniami i miesiącami od rana do nocy nad improwizowanym w pośpiechu planem operacyjnym ,,Zachód” i przygotowaniami w terenie do jego realizacji.

I sam pełnił w tym rolę widza; nie był potrzebny. W takim położeniu nie znajdował się nawet w najtrudniejszych dla siebie latach dyktatury Piłsudskiego.

Sytuacja ta — mimo prób samego Sosnkowskiego przełamania impasu — trwała do pierwszych dni wojny, do pierwszych klęsk strategii Śmigłego i ustępowała stopniowo właściwie do dnia powierzenia Sosnkowskiemu Frontu Południowego. Nastąpiło to u progu drugiej dekady września. Sosnkowski, pozbawiony sztabu i środków łączności, nie miał praktycznie możliwości sprawowania dowództwa, zwłaszcza podporządkowaną mu początkowo armią ,,Kraków”. Skoncentrował się więc na dowodzeniu trzema osłabionymi dywizjami piechoty: 11, 24 i rezerwową 38, stanowiącymi trzon armii „Karpaty”, a następnie „Małopolska”.

Nie zorientowany w zamiarach Śmigłego, dążącego teraz ku najszybszemu wycofaniu wszystkiego, co możliwe, na „przedmo-ście rumuńskie”, skierował Sosnkowski swe dywizje po osi Przemyśl—Lwów, aby nie dopuścić do operacyjnego rozdzielenia armii „Kraków” i „Karpaty”. Nie zdołał temu zapobiec: armia „Krakóijr” zakończyła swój szlak bojowy na Zamojszczyźnie; armia „Małopolska” wykrwawiała się w działaniach na dwa fronty —- przeciw .Niemcom blokującym dostęp do Lwowa oraz naciska-

jącym od strony Przemyśla. W trwających od 12 do 20 września walkach armia osiągnęła północne skraje Lwowa, ale na przebicie się do miasta sił jej już nie stało. Spod okrążonego Lwowa gen. Sosnkowski, w przebraniu, po bardzo trudnej przeprawie przez Karpaty zdołał przedostać się 4 października na Węgry.

Gen. Sikorski, 30 września 1939 r. postawiony na czele rządu emigracyjnego w Paryżu, na początku października dowiedział się zapewne z Ambasady RP w Budapeszcie o przybyciu tamże gen. Sosnkowskiego. Stawiało go to w nowej sytuacji. Sosnkowski był bowiem jednym z czołowych przedstawicieli obozu legionowego i choć ponosił wynikającą stąd pewną odpowiedzialność za tragiczny finał jego polityki, z racji zajmowanej w nim pozycji mu-siał wzmocnić swą obecnością znaczenie piłsudczyzny w środowisku emigracyjnym. Jednocześnie gen. Sikorski zdawał sobie sprawę z prestiżowo trudnej sytuacji gen. Sosnkowskiego od początku dyktatury Piłsudskiego i to musiało budzić jego nadzieje na znalezienie z Sosnkowskim — mimo wszystkich dotychczasowych różnic politycznych — wspólnego języka w sprawach najważniejszych. Gen. Sikorski rozumiał także, że pozycja gen. Sosnkowskiego była mocniejsza niż wszystkich pozostałych czołowych pił-sudczyków. Choć dopiero 10 września powierzono mu stanowisko dowódcze, w sytuacji, w jakiej się znalazł, zdał egzamin jako dowódca, jako żołnierz, jako człowiek z charakterem. Na początku października 1939 r. miało to znaczenie; Sosnkowski odbijał złotym blaskiem od innych swoich ex-kolegów i przyjaciół z obozu legionowo-sanacyjnego.

W wyniku rozmów z mianowanym na miejsce Mościckiego prezydentem Władysławem Raczkiewiczem oraz gen. Sikorskim, pełniącym funkcje Naczelnego Wodza i premiera rządu emigracyjnego w Paryżu, zostaje gen. Sosnkowski następcą prezydenta, obejmuje stanowisko wicepremiera i ministra stanu, zarazem przewodniczącego Komitetu Politycznego Rady Ministrów, a także bardzo ważne stanowisko przewodniczącego Komitetu do Spraw Kraju, w tym czasie skupiającego całość cywilnych i wojskowych zagadnień łączności z krajem.

Nawiązując do tradycji utworzonego przez siebie 31 łat wcześniej Związku Walki Czynnej, gen. Sosnkowski na bazie istniejącej już w Warszawie zalążkowej organizacji konspiracyjnej Służba Zwycięstwu Polski planuje utworzenie obejmującej cały kraj, nowej organizacji pod nazwą Związek Walki Zbrojnej. Mianowany komendantem głównym ZWZ, przewiduje rozwój tej organizacji kompleksowo i długofalowo.

Na przełomie lat 1939 i 1940 gen. Sikorski rozdziela całość działań w kraju na dwa odcinki: cywilny i wojskowy, pozostawiając w rękach gen. Sosnkowskiego tylko ten ostatni.

W okresie klęski Francji oraz ewakuacji rządu emigracyjnego i wojska na Wyspy Brytyjskie gen. Sosnkowski uzgadnia z gen. Sikorskim mianowanie na swoje miejsce komendantem głównym ZWZ gen. Stefana Grota-Roweckiego.

Rok później następuje kryzys w stosunkach między Sikorskim i Sosnkowskim. Agresja Niemiec hitlerowskich na ZSRR stawia przed rządem emigracyjnym konieczność uregulowania stosunków polsko-radzieckich. Oczekuje tego również sojusznik brytyjski.

W trakcie rokowań polsko-radzieckich w Londynie nad tekstem układu sojuszniczego w lipcu 1941 r. Sosnkowski stawia wobec Sikorskiego na ostrzu noża kwestię uzyskania zgody radzieckiej na uznanie granic z 1938 r., uzależniając od tego swój dalszy udział w rządzie. Strona radziecka na takie sformułowanie nie wyraża zgody, choć nie zamyka dyskusji nad samą sprawą granic. Wówczas gen. Sosnkowski demonstracyjnie składa wszystkie swoje urzędy oprócz jednego: następcy prezydenta. Na dwa lata schodzi ze sceny politycznej, choć przy żadnej okazji nie kryje swego nieprzychylnego stosunku do rządu gen. Sikorskiego.

Po tragicznej śmierci Sikorskiego Raczkiewicz przeforsowuje kandydaturę gen. Sosnkowskiego na stanowisko Naczelnego Wodza, które przekazuje mu 8 lipca 1943 r., pozostawiając go nadal na stanowisku swego następcy.

W perspektywie planowanego użycia do walk we Włoszech 2 Korpusu Polskiego, pozostałych zaś sił lądowych i lotnictwa w lądowaniu w północnej Francji gen. Sosnkowski stara się maksymalnie podnieść liczebność i gotowość bojową Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Angażuje się również we wzmożenie przez Anglików tempa zaopatrywania z powietrza Armii Krajowej.

Kategoryczny nacisk gen. Sosnkowskiego jako Naczelnego Wodza na brytyjskie władze wojskowe, by rozszerzyły akcję powietrznej pomocy Powstaniu Warszawskiemu, doprowadza do ostrego wzajemnego kryzysu. W sierpniu 1944 r. Raczkiewicz na miejsce gen. Sosnkowskiego mianuje swoim następcą świeżo przybyłego z kraju Tomasza Arciszewskiego.

W piątą rocznicę wybuchu II wojny światowej gen. Sosnkowski wyda je rozkaz nr 19 do żołnierzy AK, w którym zarzuca wręcz sojusznikom zachodnim brak dobrej woli wyzyskania ich technicznej potęgi do udzielenia Powstaniu Warszawskiemu skutecznej pomocy. Churchill reaguje żądaniem od Raczkiewieża i Mikołajczyka dymisji gen. Sosnkowskiego ze stanowiska Naczelnego Wodza. Rząd emigracyjny 22 września zwraca się do Racz-kiewicza z odpowiednim postulatem.

Tak kończy się prawie czterdziestoletnia polityczno-wojskowa działalność Kazimierza Sosnkowskiego. W listopadzie 1944 r. wyjeżdża on do Kanady. Osiedla się w Arundel pod Montrealem i zajmuje publicystyką polityczną. Tam też umiera 11 października 1969 r.

* * *

W życiorysie Generała tkwi ogromnie dużo elementów zrozumienia jego sytuacji jako wyższego wojskowego w okresie objętym wspomnieniami — od końca marca do 11 października 1939 r., dnia przyjazdu do Paryża, a także zrozumienia jego możliwości, zalet, umiejętności, podejmowanych decyzji, zachowania wobec żołnierza. Dlatego właśnie poświęciliśmy tyle uwagi wcześniejszemu okresowi życia Generała oraz jego dziejom późniejszym.

Losy autora wspomnień wyjątkowo plastycznie odbijają losy naszej państwowości w krótkim przecież okresie, ujętym we wspomnieniach. Początkowa ich część obraca się wokół problemów polityki, strategii, operacji. Choć trzymany przez Śmigłego--Rydza i Becka z dala od życiowo ważnych informacji i decyzji, generał Sosnkowski świadom jest zarówno rozpaczliwej sytuacji politycznej Polski, jak i jej tragicznej wręcz sytuacji militarnej. Wokół tych zagadnień krążą jego myśli i w okresie „wojny nerwów”, i w pierwszej dekadzie września.

Mianowany dowódcą Frontu Południowego powinien był gen. Sosnkowski zająć się zagadnieniami operacyjnymi wyższego szczebla: takim zorganizowaniem współdziałania obu armii południowego skrzydła, aby udaremnić niemiecką koncepcję odcięcia Polski od jej południowo-wschodnich sąsiadów.

Chcąc podjąć stojące przed nim zadanie i pokierować obu powierzonymi armiami „Kraków” i „Karpaty” — o tyle, o ile zachowały one jeszcze swobodę operacyjną — musiałby dysponować odpowiednim sztabem, organami łączności i odwodami. Nie uzyskał ani jednego, ani drugiego, ani trzeciego. Był więc dowódcą Frontu jedynie de nomine, de facto stał się dowódcą grupy operacyjnej. I ten właśnie okres, przypadający na drugą dekadę września — taktyczne dowodzenie i dzielone z żołnierzem przeżycia pola bitwy — wypełniają wspomnienia, decydujące właściwie o obliczu całej książki. Część końcowa to jedna z tysięcy epopei samotnych, bądź w małej grupce, zdecydowanych na wszystko ludzi przebijania się za wszelką cenę tam, gdzie rysowała się jeszcze perspektywa walki. Dla gen. Sosnkowskiego była to perspektywa politycznego i militarnego działania na wyższym szczeblu.

Nie podejmując polemiki z zasadniczymi tezami politycznymi autora, warto jednak podkreślić fakt, że Związek Radziecki zawarł układ z Niemcami 23 sierpnia 1939 r. nie dlatego, że „...Rosja chce wojny../’, jak to skomentował gen. Sosnkowski, lecz dlatego, że chciał możliwie najdłużej pozostawać poza zasięgiem wojny. Polityka radziecka świadoma była nie tylko fundamentalnej sprzeczności interesów ZSRR i brunatnego imperium, lecz także groźby, kryjącej się dla Związku Radzieckiego, i dla Polski, w postawie angielskich i francuskich rzeczników appeasementu. Kiedy pod naciskiem opinii publicznej demokracji zachodnich rządy Wielkiej Brytanii i Francji podjęły sondaże polityczne, a następnie rozmowy sztabowe w Moskwie, nie powinno było zabraknąć głosu polskiego. W okresie „wojny nerwów”, gdy nieustannie rosło zagrożenie egzystencji narodu, nasza dyplomacja na kierunku wschodnim nie zrobiła nic. Jeśli więc Polska w przededniu wojny znalazła się „między Scyllą a Charybdą”, było to po części rezultatem beckowskiej polityki jednakowej odległości między Moskwą i Berlinem.

A jeśli idzie o przykłady swoistej retoryki politycznej, spotykane na kartach wspomnień gen. Sosnkowskiego, to wynika ona z zasadniczych aksjomatów orientacji obozu, do którego należał.

Inne ważne zagadnienie odnosi się do strategicznego kierunku odwrotu. W rozważaniach zarówno gen. Sosnkowskiego, jak i większości powojennych autorów polskich optymalnym ogólnym kierunkiem odwrotu powinien być południowy wschód, wyprowadzał on bowiem na połączoną z Polską sojuszem Rumunię. Zakładano możliwość kontynuacji oporu na południowo-wschodnim przyczółku, opartym właśnie o ten kraj.

Podstawa tych rozważań nie uwzględniała jednak gwałtownej ekspansji politycznej, a zwłaszcza ekonomicznej Trzeciej Rzeszy po anschlussie Austrii, skierowanej na Bałkany, ale przede wszystkim na Rumunię. Niemcy wiedzieli, że prowadzenie wojny w większym stylu bez rumuńskiej ropy naftowej byłoby mrzonką. Dlatego właśnie Rumunię poddali szczególnemu naciskowi polityczno-ekonomicznemu.

W tej sytuacji realne możliwości polityków rumuńskich, w warunkach wygrywanego przez Rzeszę blitzkriegu przeciw Polsce, sprowadzały się do przyjęcia i internowania wycofujących się oddziałów polskich — w żadnym wypadku do systematycznego zaopatrywania Polski w materiał wojenny, przekazywany przez sojuszników zachodnich. Liczenie na to było jeszcze jedną iluzją polityki Becka, rozwianą po paru tygodniach wojny.

Celna, przekonywająca i zgodna z ogólnym kierunkiem późniejszych ocen historiografii polskiej jest krytyka planu operacyjnego „Zachód” we wspomnieniach gen. Sosnkowskiego. Zasługuje ona na uwagę zwłaszcza dlatego, że Generał nie przeprowadzał jej na podstawie analizy całego planu, gdyż tego nigdy mu nie udostępniono, lecz jedynie fragmentu odnoszącego się do armii „Łódź”.

Równie istotne, dotyczące całego rozwinięcia polskiego, są dwie dalsze uwagi krytyczne gen. Sosnkowskiego do planu „Z”. Jedna odnosi się do zbytniego rozciągnięcia i rozrzedzenia sił polskich, druga — łącząca się logicznie z pierwszą — do rozwinięcia zbyt daleko na zachód, w całości w wielkim łuku Wisły, polskiego odwodu głównego.

Sprawa ta wymaga jednak pogłębionego spojrzenia.

Jeśli marsz. Smigły-Rydz odrzucił koncepcję rozwinięcia na rubieży wielkich rzek: Narew — Wisła — Dunajec bądź San, to logiczne było rozwinięcie odwodowej armii „Prusy” tam, gdzie ją rozmieścić zamierzano. I nawet jej liczebność: osiem dywizji piechoty, była raczej skromna w porównaniu z przewagą 8, 10 i 14 armii niemieckich nad armiami „Łódź” i „Kraków”. Ale w rozwiniętej we właściwym czasie armii „Prusy” należało widzieć odwód operacyjny nastawiony na kierunek zachodni.

Z powodu ogólnej szczupłości sił zabrakło odpowiedniego odwodu strategicznego, rozmieszczonego na zewnątrz wielkiego łuku Wisły, pogłębiającego ugrupowanie polskie, a przede wszystkim nastawionego na przeciwdziałanie niemieckim próbom założenia „szerszych kleszczy” z południowo-wschodniego skraju Prus Wschodnich i ze środkowej Słowacji. Brak takiego odwodu mu-siał niepokoić gen. Sosnkowskiego i przy ogólnej przewadze trzech wymienionych armii niemieckich nad armiami „Łódź” i „Kraków” mógł on łatwo przewidzieć szybkie wciągnięcie w walkę i operacyjne unieruchomienie armii „Prusy”. A wtedy nie mieli Polacy już niczego, czym mogliby przeciwstawić się tym „szerszym kleszczom”, które gen. Sosnkowski przewidywał z całą oczywistością 6.

Na te niepokojące go ogólne zagadnienia polskiego planu operacyjnego nakładały się omawiane już kwestie specyficznej organizacji wyższego dowodzenia, której on sam, w sensie moralnym, padł ofiarą.

W życiorysie gen. Sosnkowskiego uwypukliliśmy jego moral-

• W braku odwodu strategicznego pozostawała możliwość rozwinięcia, przedstawiona przez płk. dypl. Mariana Porwita w tomie 1, Plany i ich załamanie się, dzieła Komentarze do historii polskich działań obronnych 1939 roku, Warszawa 1969, s. 122—133.

nie i prestiżowo trudną sytuację w okresie „wojny nerwów”. Stwierdza on, że Marszałek wydał inspektorom armii wschodnich polecenie pełnienia bez zmian dotychczasowych obowiązków. Jest jednak wielce charakterystyczne — choć sam Sosnkowski nie podniósł tej sprawy — że jedynym z inspektorów armii wschodnich, któremu Smigły-Rydz powierzył jakże ważną funkcję dowódcy swego głównego odwodu na zachodzie — był nie senior naszej generalicji Kazimierz Sosnkowski, lecz najbardziej nieobliczalny i chaotyczny ze wszystkich w ogóle inspektorów armii.

Notabene polski system odrębnych inspektorów armii na wschodzie i na zachodzie obiektywnie utrudniał najbardziej racjonalne wykorzystywanie ich umiejętności.

Z właściwą słabym i wewnętrznie niepewnym siebie naturom zazdrością o monopol władzy budował Smigły-Rydz swą wojenną organizację dowodzenia. Swój dylemat jednoosobowego dowodzenia zamierzał on rozwiązać przez stworzenie wysoce scentralizowanego stanowiska dowodzenia, na którym miałby obraz każdej armii z dokładnością nie tylko do dywizji, ale nawet do pułku. Mając taki obraz, kontrolowałby położenie każdej armii i w razie potrzeby korygowałby posunięcia jej dowódcy. Słowem — jak to bardzo trafnie ujął pułkownik Marian Porwit w swych Komentarzach — byłby marszałek Smigły-Rydz nie tylko Naczelnym Wodzem, ale i „naddowódcą” każdej ze swoich armii4.

Koncepcję wysoce scentralizowanego dowodzenia rozwinął nie tylko polski marszałek. W dalszym toku wojny realizowało ją włoskie Comando Supremo, a zwłaszcza podległa mu Superma-rina, później także amerykańscy dowódcy na Pacyfiku, a od 1943 r. również Adolf Hitler.

Ale wszystkie wymienione dowództwa miały dobrą lub wręcz świetną łączność. Dzięki temu rzeczywiście znały one sytuację na podległym sobie teatrze czy teatrach działań wojennych. Znały położenie i przekazywały swą wolę, a więc dowodziły.

Przy braku nowoczesnej łączności radiowej i zawodnej łączności przewodowej ze swymi armiami marsz. Smigły-Rydz już po kilkunastu godzinach wojny miał obraz sytuacji podległych armii porwany i niejasny. Kryzys pogłębiła obawa o przechwycenie kompletu szyfrów 7 DP przez Niemców. Wysoce scentralizowana organizacja dowodzenia okazała się fikcją. Kurierzy na samolotach łącznikowych i samochodach oraz gońcy na motocyklach stanowili w 1939 r. namiastkę tego, czego wówczas wymagało dowodzenie. Z klęski .swej koncepcji dowodzenia musiał wyciągnąć Naczelny Wódz jakże spóźnione wnioski. Po tygodniu wojny powierzył Sosnkowskiemu funkcję „generała łącznikowego do armii «Karpaty» w celu sprawdzenia sytuacji na miejscu”. A dopiero trzy doby później mianował go pierwszym z trzech dowódców Frontu. Dlaczego nie w końcu marca? myślał z goryczą Sosnkow-ski, pozbawiony 11 września wszystkich atrybutów sprawnego dowodzenia.

Badaczy polskiego Września uderza skrajny kontrast między niemiecką stałą dążnością do masowania sił tam, gdzie szuka się rozstrzygnięcia, a typową dla naszych międzywojennych operatorów tendencją do rozpraszania wojska. „Niezrozumienie czynnika siły w operacji” — jak określił to Jerzy Kirchmayer. Sosn-kowski był jednym z tych dowódców polskich, którzy chcieli i potrafili skupiać swe szczupłe siły tam, gdzie działy się rzeczy najważniejsze.

Ze wspomnień gen. Sosńkowskiego należałoby wnioskować, że w miarę katastrofalnego przebiegu wydarzeń na froncie Marszałek stawał się skłonny do przyjmowania jego rad operacyjnych. Pod koniec pierwszej dekady września gen. Sosnkowski sugerował: a) nieustępliwą, zdeterminowaną obronę stolicy; b) maksymalne przedłużenie kampanii przy pomocy pozostałych jeszcze sił z tyłami, opartymi o granicę rumuńską. Odpowiednią decyzję miał — według informacji gen. Sosńkowskiego — podjąć Naczelny Wódz 11 września. Ale wynikające z niej rozkazy operacyjne wyszły dopiero w nocy 13 na 14 września, w znacznie pogorszonym już położeniu operacyjnym.

Jeszcze jeden moment zasługuje na baczną uwagę Czytelnika. Jest to trzykrotnie ponawiana propozycja gen. Sosńkowskiego objęcia dowództwa w stolicy.

Oczywiście, nie można przeczyć ważności Frontu Południowego w oczach marsz. Śmigłego-Rydza. Wszak przedstawialiśmy możliwe katastrofalne wręcz skutki dla polskiej koncepcji ogólnego odwrotu na południowy wschód — na Rumunię — w wypadku przeniknięcia niemieckiego klina pancernego wzdłuż granic z Węgrami, a następnie z Rumunią. Zapobieżenie takiemu rozwojowi sytuacji było ważnym zadaniem, godnym najlepszego z dyspozycyjnych dowódców.

Ale była i druga strona medalu. Warszawa — stolica państwa — uporczywie broniona wyrastałaby na rzeczywiste centrum oporu polskiego. Cóż znaczyłby błąkający się po peryferiach „Polski B” Marszałek, którego — ze względu na tajemnicę wojskową — nawet miejsca postoju nie znaliby podwładni żołnierze ani miliony obywateli, wobec dowodzącego w Warszawie świetnego organizatora, generała o dużym autorytecie, wypróbowanego już w krytycznych chwilach? Zbyt dużo politycznego instynktu miał Smigły-Rydz, aby dopuścić do takiej sytuacji. Wołał zostawić w Warszawie Czumę, a później nie zagrażającego mu politycznie Rómmla. Pogrzebane zostały w ten sposób istniejące w oparciu o Warszawę szanse operacyjne.

Pozostawienie gen. Sosnkowskiego poza kręgiem generałów, w okresie ,,wojny nerwów” zaangażowanych w przygotowania koncepcyjne i wykonawcze planu „Z”, musiało w jakimś stopniu przesądzić o tym, że obdarzony dopiero 10 września funkcją dowódcy Frontu Południowego, nie znający wcześniej szczegółów planowania operacyjnego i rozwoju sytuacji na froncie, pozbawiony sztabu i organów łączności, a zatem bieżącego kontaktu z Naczelnym Wodzem oraz podległymi dowódcami armii, a co najważniejsze odwodów — nie mógł on i nie stał się dowódcą Frontu we właściwym tego słowa znaczeniu. Zamiast dowodzić Frontem dowodził grupą operacyjną. Dowodził twardo, z charakterem, zadając kłam opiniom, iż mógłby zawieść w momencie krytycznym.

Było wszak oczywiste, że jest to dowodzenie zupełnie innego charakteru niż dowodzenie Frontem złożonym z dwóch armii, między które stopniowo wdzierają się pancemo-motorowe siły nieprzyjaciela, zmuszając armie polskie do odwrotu w rozbieżnych kierunkach. Zdał sobie z tego sprawę i marsz. Smigły-Rydz, podporządkowując armię „Kraków” — jedną z dwóch 10 września powierzonych gen. Sosnkowskiemu — z kolei gen. Piskorowi, mianowanemu dowódcą Frontu Środkowego.

Mając przedstawiony stan rzeczy w pamięci, niewątpliwie w toku lektury wspomnień zada sobie Czytelnik pytanie: czy gen. Sosnkowski postąpił słusznie, przelatując ze Lwowa do Przemyśla?

W argumentacji Generała jest bardzo wiele racji. Najważniejsza może z nich to nakaz żołnierskiego serca, żołnierskiej lojalności wobec dywizji, opuszczonych w trudnej sytuacji przez dowódcę armii.

Wszelako powinnością generała na tak wysokim szczeblu dowodzenia jak dowódca Frontu jest koordynacja operacji podległych mu armii z myślą o zasadniczym zadaniu strategicznym powierzonym mu przez Naczelnego Wodza: o zamknięciu Niemcom drogi na wschód. W tym celu był gen. Sosnkowski zobowiązany szukać łączności z gen. Szyllingiem i wydać mu rozkazy w duchu wytycznych marsz. Śmigłego-Rydza.

Wyjeżdżając do Przemyśla gen. Sosnkowski winien był zdawać sobie sprawę, że w praktyce zrzeka się funkcji dowódcy Frontu i przejmuje funkcję dowódcy grupy operacyjnej. Czy nie nazbyt łatwo zwolnił z obowiązków gen. Fabrycego? A jeśli uznał za wskazane oddalić dowódcę armii, który dowódcą armii pozostawać nie chciał, to czemu nie zastąpił go np. gen. Borutą--Spiechowiczem? Szczątkowe jego siły nie mogły już odgrywać roli operacyjnej, natomiast połączone z trzema stopniałymi dywizjami armii „Karpaty” przynajmniej wzmocniłyby ją. Sam zaś gen. Sosnkowski odzyskałby możliwość wykonania zadań dowódcy Frontu: koordynowania działań armii „Kraków” i „Karpaty” oraz nadzorowania gen. Langnera i innych generałów w zakresie przygotowań wszystkich sił i środków we Lwowie i na wschód od niego do obrony „przyczółka rumuńskiego”. Zamiast zastępować jednego ze swoich podwładnych gen. Sosnkowski winien był koordynować, inspirować i pobudzać do działania wszystkich. Jego znaną sprzed 19 lat energię, sprężystość i zaradność powinno odczuwać się na całym obszarze na wschód od Lwowa.

Oczywiście, tydzień czasu, jaki pozostał Generałowi do dyspozycji, nawet najlepiej wykorzystany niewiele zmieniłby na „przyczółku rumuńskim”, choć niewątpliwie ustabilizowałby położenie w rejonie Lwowa. Tchnąłby może Generał we wszystkich swych podwładnych takiego ducha, jakiego piękny przykład dały — opisane szeroko we wspomnieniach — działania w Mużyłowi-cach i okolicznych wsiach. Sposób dowodzenia i siła moralna, jaką napełniał Generał tak długo bite, spychane, bombardowane i ostrzeliwane wojsko, pozwoliły mu twardo i bezlitośnie ukarać przeciwnika za zlekceważenie Polaków. Był to notabene ostatni tak efektowny sukces polski w tej wojnie. Nazwy hanowerskiej SS-Standarte „Germania” nie spotkamy już nigdy więcej wśród walczących jednostek.

Był to niestety ostatni przebłysk radości i dumy wśród niepowodzeń i klęsk. Systematyczny napór przeciwnika, coraz większy kontrast między jego siłą a własną, z dnia na dzień wyraźniejszy kontrast, ukazywały fikcję dalszych planów strategicznych i operacyjnych strony polskiej. Musiały doprowadzać do poczucia bezradności i bezsilności ludzi o najmocniejszym charakterze i największej zaradności. Trzeba jednocześnie podkreślić, że zarówno swym dziesięciodniowym dowodzeniem we wrześniu, jak i późniejszym, niezwykłym wręcz przejściem Karpat Wschodnich na Węgry dowiódł 54-letni wówczas generał nie tylko żelaznej kondycji fizycznej i psychicznej, ale właśnie i niepospolitej siły charakteru.

Czytelnikowi należy się w tym miejscu zarys działań armii „Karpaty”, a następnie „Małopolska”, odpowiadającej według ówczesnych pojęć swą liczebnością raczej grupie operacyjnej — i tak nazywanej w odbiciu historiografii polskiej — w okresie sprawowania dowództwa przez gen. Sosnkowskiego.

Chronologicznie najwcześniejsze są ujęcia w syntetycznych pracach: Mieczysława Norwida-Neugebauera: Kampania wrześniowa 1939 w Polsce 8, Józefa Jaklicza o tym samym tytule9, Alojzego Horaka Edward Rydz — Generalny Inspektor Sił Zbrojnych i Naczelny Wódz przed i podczas kampanii wrześniowej 10, a także Jerzego Kirchmayera Kampania wrześniowa u. Ze względu bądź na skromną objętość i wynikające z niej szkicowe potraktowanie działań poszczególnych armii, bądź też ograniczony jeszcze zasób wiedzy o działaniach tych armii dają one jedynie zarys działań wojsk gen. Sosnkowskiego między Przemyślem i Lwowem, bez pogłębionego spojrzenia na położenie ogólne na południowo-wschodnich obszarach państwa oraz na zagadnienia dowodzenia tą grupą, nie mówiąc już o dowodzeniu Frontem.

Pewien przełom zapowiadało ukazanie się w 1954 r. części drugiej tomu pierwszego dzieła Polskie Siły Zbrojne w drugiej wojnie światowej. Łącznie z opublikowaną w roku 1959 częścią trzecią oraz w 1986 czwartą dają one nieporównanie obszerniejszy zrąb faktów, i to na wszystkich szczeblach interesujących nas wydarzeń, opisywanych przez gen. Sosnkowskiego: od Sztabu Naczelnego Wodza do batalionów i baterii12.

W obszernym wyborze źródeł Wojna obronna Polski 1939 18 były wzmianki o działalności gen. Sosnkowskiego we wrześniu 1939 r. w Małopolsce w relacjach dowódców, zwłaszcza dowódcy artylerii armii „Kraków”, płk. Leona Bogusławskiego.

W latach 1973 i 1978 ukazał się 2 i 3 tom wzmiankowanych już Komentarzy do historii polskich działań obronnych 1939 roku1* płk. dypl. Mariana Porwita, pracy o doniosłym ciężarze gatunkowym. Dotychczasowy stan wiedzy o działaniach armii „Karpaty”, a także „Kraków” autor wzbogacił pod trzema istotnymi względami: 1) oceny działań dowódców armii (także „Kraków”) pod kątem ich znaczenia w całokształcie położenia strategicznego i operacyjnego; 2) uwypuklenia czynów bojowych walczących — również na najniższych szczeblach, z szeregowymi włącznie;

8 Londyn 1941, s. 160 + IV.

• Jednodniówka z 11 XI 1941, Grenoble 1942, s. 17—153.

10 Warszawa 1943, s. 35.

11 Warszawa 1946, s. 270.

12 Polskie Siły Zbrojne w drugiej wojnie światowej, t. I: Kampania wrześniowa 1939, cz. druga: Przebieg działań od 1 do 8 września, Instytut Historyczny im. gen Sikorskiego, Londyn 1954, s. 384, 413, 749, 760, 765—766, 780—781; cz. trzecia: Przebieg działań od 9 do 14 września, Londyn 1959, s. 444—537; cz. czwarta: Przebieg działań od 15 do 18 września, Londyn 1986, s. 359—409.

i3 Wojskowy Instytut Historyczny, Warszawa 1986, s. 1113, 1116, 1120— —1122, 1130.

14 Tom 2: Odwrót i kontrofensywa, s. 589+ 8 map; tom 3: Bitwy przebojowe i obrona bastionów, s. 584 + 15 map.

g 0) a

в)

Q<

св

N

3) obliczenia bojowego wysiłku oddziałów armii ,,Karpaty”, później „Małopolska”, oraz „Kraków”5 przy pomocy oryginalnej metody sumowania walk między wielkimi jednostkami i oddziałami obu stron.

Szczególnie interesuje nas tu ocena dowodzenia gen. Sosn-kowskiego.

W tomie 2 Komentarzy wśród wielu bardzo celnych uwag o działalności, a od 11 września dowodzeniu gen. Sosnkowskiego są dwie, na które należy zwrócić uwagę Czytelnika.

Pierwsza to geneza utworzenia Frontów jako rezultat bankructwa nadmiernie scentralizowanego sposobu dowodzenia marsz. Śmigłego-Rydza w warunkach narzuconego nam przez agresora blitzkriegu 6. Bardzo źle się stało, iż dopiero pod wpływem druzgocących ciosów nieprzyjaciela przywracał Naczelny Wódz normalną, stosowaną we wszystkich armiach, strukturę dowodzenia.

Druga to sugestia, że najważniejszym miejscem frontu polskiego stawała się Małopolska Wschodnia. I tam w ocenie płk. Porwita winien był znaleźć się Wódz Naczelny. W Warszawie natomiast winien był pozostać gen. Sosnkowski jako dowódca całości wojska w łuku Wisły7. Wiemy już, dlaczego tak się nie stało.

W tomie 3 Komentarzy, przedstawiając działalność gen. Sosnkowskiego początkowo jako generała łącznikowego, następnie jako dowódcy Frontu, wprowadza płk Porwit pojęcie „bitwy przebojowej pod Lwowem”. Kontynuując rozpoczęty w rozdziale 10 tomu 2 opis działań armii ,,Karpaty” — „Małopolska”, w rozdziale 3 tomu 3 naświetla i analizuje to, co gen. Sosnkowski we wspomnieniach oddaje przez pryzmat własnego przeżycia. Zamyka opis bilansem walk, których od 12 do 20 września stoczono 39.

Czterdziestolecie Września uczcił Wojskowy Instytut Historyczny dwiema pozycjami, nawzajem się uzupełniającymi.

Tom pierwszy: Wojna obronna Polski 1939, kilkutomowego dzieła zbiorowego Polski czyn zbrojny w II wojnie światowej 8, uwzględnia sytuację polityczno-strategiczną w większej mierze niż prace wcześniej omawiane. Tom przedstawia też działania wojsk gen. Sosnkowskiego w sposób bardziej uogólniony, na szerszym tle rozwoju położenia militarnego. Znajduje się tam krytyka bierności gen. Sosnkowskiego podczas jego pierwszego przyjazdu do sztabu armii „Karpaty”. Nie miał on wtedy jeszcze co prawda kompetencji rozkazodawczych w stosunku do gen. Fa-brycego. Dostrzegając jednak defetystyczne oraz sprzeczne ze swoimi intencjami i — jak należało oceniać — również Naczelnego Wodza tendencje gen. Fabrycego do biernego odwrotu, gen. Sosnkowski nie reagował.

Druga pozycja to kolejna z wydawanych, zwłaszcza w latach siedemdziesiątych, monografii polskich armii wrześniowych. Od dawna interesujący się Wrześniem w Małopolsce Ryszard Dalec-ki opublikował pracę Armia „Karpaty”9. Jej walorem jest nie tylko obszerny opis działań armii, ale także szersze niż we wcześniejszych opracowaniach uwzględnienie strony niemieckiej, odtworzenie szczegółowego OdB obu ston oraz zamieszczenie zestawu dokumentów, wiążących się z działaniami armii.

Bitwa przebojowa wojsk gen. Sosnkowskiego, w mniejszej mierze jego wcześniejsza działalność we wrześniu, znalazła również odbicie w pamiętnikach i artykułach prasowych, ujętych w bibliografiach polskiego wysiłku zbrojnego w drugiej wojnie światowej 10.

Wspomnienia ukazują Generała także jako bystrego obserwatora otaczającej go rzeczywistości. Wiele uwag krytycznych, aż nadto uzasadnionych, wiąże się z różnymi stronami naszego transportu.

Transporty koncentracyjne w przyjętym u nas systemie wykazały, w opinii gen. Sosnkowskiego, dwie kardynalne wady. Zbytnia dążność do wydajności transportowej, okupiona rezygnacją z taktycznej zwartości przewożonych wielkich jednostek, spowodowała ich rozrywanie. Nie miałoby to negatywnych następstw, gdyby wszystkie transporty koncentracyjne zdołały dotrzeć do swych miejsc wyładunku; tam bowiem jednostki stopniowo pozbierałyby się.

Ale spóźniona mobilizacja pociągnęła za sobą konieczność dokonywania znacznej części transportów koncentracyjnych już w toku działań wojennych, jakże często pod bombami Luft-' waffe. Rozstroiło to płynność biegu transportów, a w tym samym kierunku działały zmiany miejsc wyładunku dywizji, zdecydowane przez Naczelnego Wodza pod wpływem sytuacji wojennej.

Jeszcze ostrzejszą krytykę gen. Sosnkowskiego wywołało rozciągnięcie ponad wszelką rozsądną miarę tajemnicy wojskowej przy transportach koncentracyjnych. Skrajne ograniczenie kręgu oficerów zorientowanych w marszrutach i miejscach wyładunku transportów zdawało z trudem egzamin w warunkach pokojowych. Nie zdało go w warunkach wojennych, gdy poczynając od 3 września koleje polskie stały się dla Luftwaffe celem numer jeden. Ponieważ nieliczni wtajemniczeni w bieg transportów oficerowie tracili łączność w systematycznie przerywanych podczas nalotów liniach napowietrznych wzdłuż szlaków kolejowych, bardzo szybko zapanowała w transportach sytuacja „nikt nic nie wie”. Czy mogło być inaczej, gdy — jak zauważa gen. Sosn-kowski — nawet dowódcy transportów nie mieli prawa znać nazw stacji docelowych?

Mało która dywizja polska dotarła do miejsca wyładunku w całości, zatem mało która wchodziła do walki w pełnej swej sile i we właściwym czasie; odnosiło się to również do dywizji dowodzonych przez gen. Sosnkowskiego.

Bestialskie i systematyczne bombardowania kolei w dalszych dniach wojny doprowadziły do stopniowego wyeliminowania ich jako podstawowego środka transportu. To unieruchomienie naszego krwiobiegu musiało dodatkowo przyczynić się do klęski21.

21 Por. zwłaszcza Polskie Siły Zbrojne w drugiej wojnie światowej, t. 1, cz. 2, s. 415—418 i 732.

3 — Cieniom Września

33

Szczególnie zaciekle i uporczywie bombardowali Niemcy sieć kolejową — zresztą i miasta również — na obszarach, których opuszczenie w późniejszym czasie przewidywali.

Sparaliżowanie kolejnictwa polskiego utrudniło również zadanie gen. Sosnkowskiego, zwłaszcza wobec skrajnego niedorozwoju transportu samochodowego. Niedorozwój ten dotkliwie uderzył także w jego wojśka. Cóż bowiem oprócz braku kierowców stanęłoby na przeszkodzie uruchomieniu i wykorzystaniu przebogatej zdobyczy w Mużyłowicach i innych wsiach? Przecież krzepiące serca polskie sceny niszczenia i palenia tego sprzętu stanowiły, z innego punktu widzenia, świadectwo naszego bolesnego wręcz zacofania technicznego, uniemożliwiającego pełne wyzyskanie sukcesu, jednego z ostatnich w tej krótkiej kampanii.

Unieruchomienie transportu kolejowego i niedorozwój transportu samochodowego zrodziły następny dylemat, wielokrotnie pojawiający się we wspomnieniach gen. Sosnkowskiego: ,,zmorę taborów”. Bez taborów żadna armia nie mogła w tym czasie ani walczyć, ani nawet istnieć. Ciągnące się jednak kilometrami kolumny furmanek — często w ogóle nieprzydatnych walczącym oddziałom — ogromnie zmniejszały ich ruchliwość.

We wspomnieniach przewijają się także wzmianki o działalności „piątej kolumny”, nasilającej się zwłaszcza od osiągnięcia przez oddziały armii „Karpaty” Sądowej Wiszni. W działalności dywersyjnej uczestniczyli przedstawiciele młodego pokolenia mniejszości niemieckiej, zamieszkałej w bliższych i dalszych okolicach Lwowa. Rozzuchwalali się oni w miarę niepowodzeń polskich 11.

Na powyższym tle warto przypomnieć, że pisarska spuścizna Generała ujęta została w dziale: Rozkazy, przemówienia, wywiady, wydanych pod jego nazwiskiem Materiałów Historycznych 12.

W opublikowanych przez Witolda Babińskiego fragmentach rozmów z gen. Kazimierzem Sosnkowskim13 jednym z poruszonych tematów było dowodzenie Frontem Południowym w roku 1939.

Niniejsze wspomnienia powstały z inspiracji Redakcji „Bellony” w roku 1942. We fragmentach opublikowane zostały w latach 1980—1981, najpierw na emigracji25, następnie w kraju 26. Prezentowany tekst oparty jest na maszynopisie z 1942 r., przechowywanym przez autora i w roku 1983 udostępnionym Wydawnictwu MON przez żonę Generała, Panią Jadwigę Sosnkowską. Język wspomnień, staranny i precyzyjny, być może przedstawicielom najmłodszego pokolenia Czytelników wyda się miejscami nieco archaiczny. Ale jest to język wytrawnego stylisty, człowieka pióra, choć sam autor skromnie temu przeczy. Dlatego redakcja odniosła się do wspomnień z pietyzmem, unowocześniając jednak pisownię i niektóre formy gramatyczne.

Pisząc w roku 1942, a więc w niepełne trzy lata po wydarzeniach, gen. Sosnkowski miał je stosunkowo świeżo w pamięci. Miał też świadomość, że żyją prawie wszyscy świadkowie tych wydarzeń. Być może nie wiedział bądź nie był pewien śmierci na początku grudnia 1941 r. marsz. Edwarda Śmigłego-Rydza. Opisując więc swoje spotkania z ludźmi, również rozmowy w cztery oczy, musiał liczyć się z tym, że wszyscy oni dokonają swego rodzaju weryfikacji wspomnień, które wręczał w roku 1942 redaktorowi miesięcznika „Bellona”, oczekując — rzecz naturalna — rychłej ich publikacji.

Ważniejszą jednak od tego gwarancją wiarygodności wspomnień wrześniowych Generała musi być jego format duchowy. Ze wszystkiego, co o nim wiemy, wynika, że nie był to ani człowiek skłonny chować się za cudze plecy przy opisie zjawisk negatywnych, ani chować za własnymi plecami współautorów sukcesów, jemu formalnie zapisanych. Gen. Sosnkowski wyraźnie unika negatywnych ocen podległych mu dowódców, którzy na takie oceny zasłużyli.

Przekazane Czytelnikowi wspomnienia, jedna z historycznych już, lecz wciąż żywych w pamięci kart polskiego Września, budzą szacunek dla autora, który przyjąwszy niewykonalne zadanie, wydobył wszystko ze swych podkomendnych i dał z siebie wszystko. Zapisał piękną stronicę księgi chwały szarego żołnierza, najważniejszego aktora naszego narodowego dramatu sprzed pół wieku.

Andrzej Rzepniewski

*5 Kazimierz Sosnkowski, Wyciąg z pamiętników o kampanii wrześniowej, „Niepodległość” (Londyn) 1980, t. 13, s. 128—185, t. 14, s. 139—181, t. 15, s. 137—183.

M Kazimierz Sosnkowski, Wspomnienia z września 1939, „Zycie Literackie” 1981, nr 34, s. 3, nr 35, s. 11, nr 36, s. 10—11, nr 37, s. 12—13, nr 38, s. 9, nr 39, s. 10, nr 40, s. 8—9.

SŁOWO WSTĘPNE

Redaktor „Bellony” zwrócił się do mnie w swoim czasie z prośbą o artykuł do numeru poświęconego kampanii wrześniowej w trzecią rocznicę wybuchu wojny. Zabrałem się do pracy: w toku pisania rzecz zaczęła się rozrastać poza pierwotnie zakreślone ramy. W ten sposób powstała niniejsza książka.

Niezwykłe warunki, w jakich wypadło mi dowodzić od 11 do 21 września 1939 roku, wykluczały normalną technikę pracy operacyjnej. Nie posiadałem, znalazłszy się w polu, zorganizowanego sztabu, tym bardziej więc mowy być nie mogło o kancelariach, maszynach do pisania, aktach i archiwach operacyjnych. Ustny rozkaz, odprawa, torba połowa i blok papieru oficera operacyjnego, który notował wydawane zarządzenia lub pisał odręcznie rozkazy pod moje dyktando — oto środki techniczne, jakie miałem do rozporządzenia. Moja kwatera połowa mieściła się przeważnie w ciasnej izbie chaty lub gajówki, niekiedy zaś sub Jove, pod koronami drzew leśnych. Notatki, zapiski, teksty operacyjne, słowem cała dokumentacja, jaka powstać mogła w tych warunkach, powstała na polu walki, zakopana w ziemi po zakończeniu działań bojowych. Może odnajdzie się kiedyś, dochowana w dobrym stanie.

Tak więc praca niniejsza nosi z konieczności charakter wspomnień, spisanych w przeważającej mierze na podstawie rzeczy słyszanych oraz zdarzeń i faktów osobiście przeze mnie przeżytych, widzianych, przemyślanych. Nie może ona rościć i bynajmniej nie rości sobie pretensji do tytułu studium operacyjnego czy historycznego. Określenie „rzeczy słyszane” dotyczy w głównej mierze relacji i meldunków składanych w polu i tylko częściowo odnosi się również do tego, co mi opowiedziano już poza granicami Kraju. Jeśli zestawienie i dokładne odtworzenie całkowitego przebiegu działań jest niełatwe nawet wtedy, gdy się ma przed sobą obfitą i kompletną dokumentację, to trudności te wzrastają niepomiernie, jeśli trzeba z pamięci rekonstruować raporty i relacje, sprawozdania i meldunki, które były składane przeważnie ustnie, najczęściej w ogniu walki i w wirze wypadków. Każdy, kto miał do czynienia z tego rodzaju sprawami, wie, że wiadomości, które na tej drodze i w tych warunkach docierają do dowódcy, są najczęściej fragmentaryczne i bywają nierzadko sprzeczne między sobą, czasami niejasne, niekiedy mało dokładne. Z drugiej strony opowiadania późniejsze, tym bardziej zaś relacje składane po miesiącach i latach, wykazują liczne luki i wzbudzają wątpliwości, gdyż pamięć ludzka jest zawodna. Bywa, iż w rozmowach z uczestnikami wojny natrafia się na trudności w zgodnym ustaleniu ważniejszych nawet faktów. Jakże często zacierają się w ich pamięci okoliczności miejsca i czasu, jak łatwo plączą się daty i godziny zdarzeń, które miały miejsce w warunkach niezwykłych, gdy dzień zlewał się z nocą, a noc przechodziła w dzień, bez odpoczynku, bez snu, wśród gwałtownych wzruszeń pola wab ki.

Wszystkie te trudności starałem się pokonać w miarę możności, jak umiałem, najlepiej.

W toku opowiadania i w budowie zdań może zbyt często użyto zwrotu w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Proszę Czytelnika z góry o wybaczenie tej przykrej wady, wynikającej w znacznej mierze z charakteru książki.

Pomimo skromnych założeń pracy niniejszej, myślę, że jej potrzebę można usprawiedliwić wieloma względami. Przede wszystkim było moim obowiązkiem i potrzebą mego serca złożenie hołdu cieniom tych, którzy w nierównej walce swe życie za Polskę oddali. Chciałem dać świadectwo prawdzie o męstwie i ofiarności żołnierza polskiego w krótkiej kampanii wrześniowej. Uważałem za rzecz pożyteczną pomnożenie materiałów i przyczynków, które w przyszłości choć w pewnej mierze mogą ułatwić sformułowanie właściwego i sprawiedliwego sądu o jednym z największych dramatów w dziejach naszego narodu. Wreszcie — aczkolwiek kampania wrześniowa rozegrana została w warunkach tak olbrzymiej dysproporcji sił i środków, że w wyobraźni mojej rysuje się ona pod pewnymi względami niby ściśnięte w czasie powtórzenie na wielką i nowoczesną skalę roku 1863 — pomimo że sytuacje wojenne w tych warunkach wynikłe często odbiegały od wzorów teoretycznych, akademickich, myślę przecież, że z przebiegu kampanii polsko-niemieckiej można wysnuć pewne wnioski o trwałej wartości. Kampania ta, pomimo swej krótkotrwałości, była pierwszym laboratorium, gdzie w całej rozciągłości sprawdzone zostały strategiczne i taktyczne założenia wojny nowoczesnej. Z doświadczeń polskich czerpać mogły, jeśli chciały, liczne narody i armie, które w latach następnych stanęły oko w oko z potężną maszyną wojenną Trzeciej Rzeszy. Wiele z tych wniosków i doświadczeń kampanie lat 1940—1942 potwierdziły w pełni.

Nie jestem człowiekiem pióra i po raz pierwszy w życiu spisuję wspomnienia wojenne. Dotychczas nigdy nie uważałem tego za szczególnie potrzebne lub pożyteczne. Rozpamiętywanie kampanii zwycięskich jest zajęciem łatwym moralnie i miłym dla pi-szącego, tak jak miłymi są wspomnienia dni jasnych i szczęśliwych. Od wydawnictw tego rodzaju zwykle roją się półki księgarskie. Jedno mniej, jedno więcej o rzeczy nie stanowi. Ale być może potrzebniejsze są relacje z dni grozy i gniewu Bożego, tak jak potrzebny jest człowiekowi dojrzałemu rachunek sumienia i odważne spojrzenie w oczy nieszczęściu.

Taka jest właśnie geneza książki, w której starałem się opisać niedawne i bolesne zdarzenia, szczerze, z dostępną w istniejących warunkach dokładnością. Najbardziej nawet tragiczna rzeczywistość zawsze kryje w sobie niejedną naukę i niejedno ostrzeżenie, tym lepiej zaś, jeśli można w niej znaleźć ziarno pociechy, której tak pragną serca ludzkie. Tyle zaś — jeśli nie więcej — na pewno zawdzięczamy tym, którzy w kampanii wrześniowej krew swoją i życie złożyli w ofierze.

Londyn, 1942 r.

Pod koniec marca 1939 roku odbywało się na Zamku warszawskim pod przewodnictwem Prezydenta Rzeczypospolitej posiedzenie Komitetu Naczelnego dla uczczenia pamięci Marszałka Józefa Piłsudskiego. Na posiedzeniu tym, które w pewnej chwili zostało znienacka przerwane, spadła na nie wtajemniczonych, a w ich liczbie i na mnie, pełna groźnej i brutalnej wymowy wieść o zgłoszonych przez rząd niemiecki żądaniach względem Polski. Pomimo usilnych starań nie mogłem się dowiedzieć, na czym żądania owe polegały, poinformowano mnie natomiast, że przed chwilą właśnie podpisany został rozkaz o mobilizacji niektórych okręgów i jednostek wojskowych armii polskiej.

Od lat szeregu byłem, właściwie mówiąc, odsunięty od wielkich zagadnień polityki państwowej, toteż wieść powyższa stanowiła dla mnie pod wielu względami wstrząsającą niespodziankę. O rozwoju stosunków polsko-niemieokich, o przebiegu i treści październikowej wizyty ministra Becka w Berchtesgaden oraz styczniowej wizyty ministra Ribbentropa w Warszawie wiedziałem niewiele więcej ponad to, co można było wyczytać na łamach prasy codziennej, źle poinformowanej, inspirowanej na nutę urzędowego optymizmu.

Pierwsze wiadomości o zbliżającym się kryzysie uzyskałem na schyłku zimy od ministra Arciszewskiego, który w formie ogólnikowej i bardzo ostrożnej dał mi do zrozumienia, że w stosunkach polsko-niemieckich nastąpiło pogorszenie, przybierające szybko charakter ostrego zatargu. Minister Arciszewski nie taił swego niepokoju i prosił mnie o wyrażenie opinii, co w danych okolicznościach uczynić należy. Odpowiedź moja mu-siała oczywiście wypaść równie ogólnikowo. Odparłem, że wedle mego zdania należy poczynić niezwłocznie wszelkie kroki dla zaktywizowania i zacieśnienia stosunków z wielkimi demokracjami Zachodu.

Wracając owego pamiętnego wieczora z posiedzenia na Zamku, jechałem bardzo powoli, posuwając się z trudem poprzez czarne, ciemne ulice. Warszawa odbywała swoje pierwsze ćwiczenia z zakresu obrony przeciwlotniczej; niezwykły wygląd stolicy był pełen ostrzegawczej wymowy.

Rozważając w myślach wieść o zarządzonej mobilizacji, nie miałem żadnych złudzeń, że zbliżamy się szybkimi krokami do wojny, której cień pierwszy rzuciła na zaskoczoną Europę niedawna okupacja Czechosłowacji. Szczególnie złowieszczy objaw stanowiło w moich oczach niezwykłe przyśpieszenie tempa gry Hitlera: od okupacji Wiednia do okupacji Pragi upłynęło kilkanaście miesięcy, zaś od najazdu na Czechosłowację do otwarcia rozgrywki z Polską niespełna dwa tygodnie. Dyktatora Niemiec można było rozumieć tylko w sposób dwojaki. Albo wierzył on w możliwość izolowanej wojny z Polską, albo też wielkie przygotowania wojskowe Niemiec dobiegały już końca. Ostatnie przypuszczenie wydawało się jedynie słuszne — i ta właśnie okoliczność nosiła wszelkie cechy niespodzianki i zaskoczenia. Sztaby wojskowe państw Europy nie liczyły się z tak szybkim osiągnięciem przez Niemcy pogotowia zbrojnego.

Przypomniałem sobie swoje własne obliczenia, dokonane w roku 1934. Doszedłem wówczas do konkluzji, iż całkowite przygotowanie Niemiec do wojny z koalicją europejską zajmie im kilkanaście lat. Oczywiście, już po roku, gdy ujawnione zostały niezwykłe metody hitlerowskie mobilizacji i finansowania zbrojeń, powyższa kalkulacja musiała ulec rewizji w sensie pesymistycznym. Przyjmując, że zamiarem Hitlera było zaskoczyć szybkością zbrojeń zmęczony i senny świat, można było oczekiwać, iż olbrzymi potencjał przemysłu niemieckiego pozwoli przyśpieszyć tempo przygotowań do wojny ponad wszelkie dotychczas znane normy. Mniej jasne było, w jakich granicach czasu kierownictwo Reichswehry 14 dokona rozbudowy kadr oficerskich i podoficerskich, niezbędnych do uruchomienia olbrzymich, milionowych armii. Pod tym względem wszystkie bodaj sztaby europejskie grzeszyły niedocenianiem możliwości niemieckich, a w każdym razie w pierwszym okresie po objęciu władzy przez Hitlera nikt nie przypuszczał, że tak olbrzymia praca może być dokonana w ciągu lat kilku.

Wszystkie powyższe pytania miały dla Polski kapitalne znaczenie i wiązały się w najbardziej bezpośredni sposób z zagadką trwałości umowy polsko-niemieckiej o nieagresji, zawartej, jak wiadomo, na lat dziesięć. Już od jesieni 1933 roku rozważania moje na na ten temat zaczął cechować sceptycyzm, wzrastający następnie z biegiem czasu.

Co do politycznej strony zagadnienia, od samego początku, czyli od chwili zawarcia umowy, byłem nastrojony w najwyższym stopniu nieufnie. Ujawnienie istotnych zamiarów niemieckich wobec Polski było w moich oczach jedynie kwestią czasu. Sądziłem, że Niemcy podrą umowę w strzępy bez chwili wahania, gdy tylko nabiorą przekonania, że pokój jest podzielny, a ewentualna wojna z Polską może być wojną izolowaną. Wynikał stąd, wedle mego zdania, nieodparty wniosek o konieczności jak najdalszego zacieśniania węzłów sojuszniczych łączących nas z Francją.

Gdy zarysowały się plany Hitlera względem państw sukcesyjnych, powstałych na gruzach dawnej monarchii austro--węgierskiej, powziąłem głębokie przekonanie, że rozprawienie się z Czechosłowacją będzie przedmową do rozgrywki z Polską.

W lutym 1938 roku, w związku z pewnymi, w moim rozumieniu, wysoce niepokojącymi tendencjami polskiej polityki zagranicznej, uważałem za swój obowiązek ostrzec, kogo należy 15