Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
75 osób interesuje się tą książką
Nr 1 na liście bestsellerów New York Timesa. Bestseller USA Today oraz Publishers Weekly
Zakazany romans.
Śmiertelna plaga.
Los Ziemi spoczywa w rękach jednej dziewczyny…
Ludzie i androidy tłoczą się na hałaśliwych ulicach Nowego Pekinu. Śmiertelna plaga pustoszy populację. Z kosmosu przyglądają się temu bezwzględni Księżycowi, czekając na swój ruch. Nikt nie wie, że los Ziemi zależy od jednej dziewczyny…
Cinder, utalentowana mechanik, jest cyborgiem. Jest obywatelką drugiej kategorii z tajemniczą przeszłością, znienawidzona przez macochę i obwiniana za chorobę przyrodniej siostry. Ale kiedy jej życie splata się z życiem przystojnego księcia Kaia, nagle znajduje się w centrum międzygalaktycznej walki i zakazanego przyciągania. Złapana między obowiązkiem a wolnością, lojalnością a zdradą, musi odkryć sekrety swojej przeszłości, aby chronić przyszłość swojego świata.
To nie bajka, jaką pamiętasz.
Ale to historia, której nie zapomnisz.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 391
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla mojej babci, Samalee Jones, z miłością większą, niż jestem w stanie pomieścić na kartach tej książki
Śruba przytrzymująca kostkę przerdzewiała, a wycięty w niej krzyżyk zmienił się w starte kółko. Knykcie bolały od wciskania śrubokrętu w staw przy próbie poluzowania śruby, jeden zgrzytliwy obrót za drugim. Zanim Cinder zdołała wykręcić ją wystarczająco, by wyrwać za pomocą stalowej protezy dłoni, całkowicie zdarła już gwint.
Rzuciła śrubokręt na stół, złapała się za piętę i wyszarpnęła stopę z panewki. Iskra sparzyła jej opuszki palców i Cinder gwałtownie cofnęła dłonie, zostawiając stopę wiszącą na plątaninie czerwonych i żółtych kabli.
Z pełnym ulgi jękiem osunęła się do tyłu. Końce kabli obwieszczały wybawienie, wolność. Cinder od czterech lat z odrazą patrzyła na tę za małą stopę i przyrzekła sobie nigdy nie montować tego złomu z powrotem. Miała tylko nadzieję, że Iko już niedługo wróci z częścią zamienną.
Na cotygodniowym targu w Nowym Pekinie Cinder była jedynym mechanikiem, który oferował pełny zakres usług. Stragan nie miał szyldu, jej profesję zdradzały jedynie stłoczone na ścianach półki, pełne części dla androidów. Mieścił się w zacienionym zaułku pomiędzy sprzedawcą używanych ekranetów a handlarzem jedwabiem. Obaj często narzekali na kwaśny zapach metalu i smaru, który dochodził z jej straganu, mimo że zwykle tłumił go aromat drożdżówek z miodem i cynamonem z piekarni po drugiej stronie skweru. Cinder wiedziała, że po prostu nie lubili, kiedy ona jest w pobliżu.
Od przechodniów mijających jej stragan oddzielał ją pas poplamionego obrusu. Skwer pełen był kupujących i domokrążców, dzieci i hałasu. Okrzyków mężczyzn, targujących się z robotycznymi sprzedawcami, próbujących przekonać komputery, że nie potrzebują zaplanowanej marży. Szumu skanerów tożsamości i monotonnych, głosowych paragonów, gdy pieniądze przelewane były z konta na konto. Mamrotania ekranetów, które pokrywały budynki i emitowały reklamy, wiadomości i plotki.
Interfejs audio Cinder sprowadzał cały ten hałas do statycznego dudnienia, ale tego dnia nad wszystkim górowała ta jedna melodia, której Cinder nie była w stanie zagłuszyć. Tuż przy jej straganie dzieci stały w kółeczku, śpiewając wysokimi głosikami „Popiół, popiół, spadamy w dół!”, a potem rzucały się na bruk i śmiały się histerycznie.
Usta Cinder rozciągnęły się w lekkim uśmiechu. To nie do końca była dziecięca rymowanka, raczej upiorna piosenka o zarazie i śmierci, która w ostatniej dekadzie ponownie zyskała na popularności. Przyprawiała Cinder o mdłości. Za to bardzo podobały jej się spojrzenia, które przechodnie posyłali w stronę chichoczących dzieci przewracających się im pod nogi. Kupujący narzekali na konieczność omijania zwijających się ze śmiechu ciał, za co Cinder uwielbiała te dzieciaki.
– Sunto! Sunto!
Cinder przestało być do śmiechu. Zauważyła Chang Sachę, piekarkę w pokrytym mąką fartuchu, przeciskającą się przez tłum.
– Sunto, chodź tutaj! Powiedziałam ci, żebyś nie bawił się tak blisko…
Wzrok Sachy napotkał spojrzenie Cinder, kobieta zacisnęła usta, złapała syna za ramię i ruszyła z powrotem. Chłopiec jęczał, powłócząc nogami, podczas gdy Sacha nakazywała mu pozostanie bliżej ich straganu. Cinder zmarszczyła nos, patrząc, jak się wycofują. Pozostałe dzieci uciekły w tłum razem ze swoim pogodnym śmiechem.
– Kable nie są zaraźliwe – wymamrotała do pustego straganu.
Przeciągając się z trzaskiem, przesunęła brudnymi palcami po włosach, układając je w niechlujny kucyk. Następnie złapała poczerniałe rękawice robocze. Najpierw zakryła stalową rękę. Prawa dłoń natychmiast zaczęła się pocić pod grubym materiałem, ale Cinder czuła się dużo lepiej w rękawicach ukrywających blachę jej lewej dłoni. Rozcapierzyła palce, próbując pozbyć się skurczu u nasady kciuka, który pozostał jej od ściskania śrubokrętu, i rozejrzała się po skwerze. Zauważyła w hałaśliwym tłumie sporo przysadzistych, białych androidów, ale żaden z nich nie był Iko.
Westchnęła i nachyliła się nad skrzynką z narzędziami, ustawioną pod blatem roboczym. Przekopała się przez bałagan śrubokrętów i kluczy, by wynurzyć się ponownie z kombinerkami, które były na samym dnie. Jeden po drugim odczepiła kable, które wciąż łączyły jej stopę i kostkę, a każdy z nich lekko iskrzył. Nie czuła tego przez rękawice, ale ekran na jej siatkówce uprzejmie poinformował ją za pomocą czerwonego, migającego napisu, że właśnie traci połączenie z kończyną.
Jeszcze jedno wyszarpnięcie kabla i stopa z brzękiem opadła na beton.
Różnica była natychmiastowa. Cinder po raz pierwszy w życiu czuła się, jakby nic nie ważyła.
Zrobiła miejsce na blacie dla odłączonej stopy, ustawiając ją niczym kapliczkę pośród kluczy i nakrętek, zanim ponownie pochyliła się nad swoją kostką, by usunąć brud z panewki za pomocą starej szmaty.
ŁUP.
Cinder podskoczyła, uderzając głową o stół. Odsunęła się od lady, skrzywiła, jej wzrok najpierw padł na niedziałającego androida siedzącego w kucki na roboczym blacie, a potem na mężczyznę stojącego za nim. Odpowiedziało jej zaskoczone spojrzenie miedziano-brązowych oczu. Czarne włosy okalały twarz, którą każda dziewczyna w kraju podziwiała już tysiące razy.
Grymas Cinder znikł.
Mężczyzna szybko przemógł zaskoczenie.
– Przepraszam – powiedział. – Nie wiedziałem, że ktoś tu jest.
Cinder ledwie usłyszała go przez pustkę w swoim umyśle. Rytm jej serca przyspieszał, kiedy ekran siatkówkowy skanował rysy, tak znajome po całych latach oglądania ich na ekranetach. Na żywo mężczyzna wydawał się wyższy, a szara bluza nie przypominała eleganckich ubrań, w których zwykle występował. Ale i tak tylko dwie i sześć dziesiątych sekundy zajęło skanerowi Cinder zmapowanie punktów na jego twarzy i porównanie tego obrazu z bazą danych. Po kolejnej sekundzie otrzymała komunikat potwierdzający to, co już wiedziała. Szczegóły przemykały w jej polu widzenia strumieniem zielonego tekstu.
Książę Kaito, koronowany książę wschodniej wspólnoty
Id #0082719057
Data urodzenia: 7 kwi 108 T.E.
88 987 i więcej wyników w mediach, odwrotna chron
Opublikowano 14 sie 126 T.E.: koronowany książę Kai pojawi się na spotkaniu prasowym 15 sierpnia, by omówić aktualny stan badań nad litumozą i możliwe drogi wynalezienia antidotum…
Cinder zerwała się z krzesła i prawie upadła do przodu, bo zapomniała o brakującej stopie. Odzyskała równowagę, chwytając się obiema rękami stołu, i nawet udało jej się ukłonić. Ekran siatkówkowy znikł z pola widzenia.
– Wasza wysokość – wydusiła z opuszczoną głową, wdzięczna za to, że nie mógł dojrzeć pozbawionej stopy kostki pod obrusem.
Książę wzdrygnął się i spojrzał za siebie, zanim pochylił się w jej stronę.
– Być może, eee… – Położył palce na ustach. – Lepiej zapomnijmy o o tej wysokości.
Cinder przytaknęła drżąco, z szeroko otwartymi oczami.
– Jasne. Pewnie. Jak… mogę… Czy ty… – Przełknęła, bo słowa kleiły jej się do języka jak pasta z fasoli.
– Szukam Linh Cindera – powiedział książę. – Jest tu gdzieś?
Cinder odważyła się unieść jedną z rąk, na których się wspierała, by podciągnąć wyżej brzeg rękawicy.
– Ja… Ja jestem Linh Cinder – wydusiła, wpatrując się w pierś księcia.
Oczami śledziła jego dłoń, którą właśnie położył na szczycie bulwiastej głowy androida.
– Ty jesteś Linh Cinder?
– Tak, wasza… – Zagryzła wargę.
– Mechanik?
Przytaknęła.
– W czym mogę pomóc?
Zamiast odpowiedzieć, książę skłonił się, przechylając głowę tak, że musiała spojrzeć mu w oczy, i się uśmiechnął. Jej serce podskoczyło.
Gość wyprostował się, zmuszając Cinder, żeby podążyła za nim wzrokiem.
– Nie spodziewałem się kogoś takiego jak ty.
– Cóż, ty też nie… czego ja… ten… – Nie będąc w stanie wytrzymać jego spojrzenia, Cinder sięgnęła po androida i przeciągnęła go na swoją stronę stołu. – Co się z tym dzieje, wasza wysokość?
Android wyglądał, jakby właśnie zjechał z taśmy produkcyjnej, ale Cinder po pseudokobiecym kształcie była w stanie stwierdzić, że stanowił dość stary model. Budowę miał jednak smukłą, gruszkowate ciało wieńczyła okrągła głowa, a całość pokrywał biały lakier.
– Nie włącza się – powiedział książę Kai, patrząc, jak Cinder ogląda robota. – Jednego dnia działała bez problemu, a następnego wcale.
Cinder obróciła androida diodą czujnika w stronę księcia. Cieszyła się, że ręce ma zajęte rutynową pracą, a usta rutynowymi pytaniami. Dzięki temu mogła się skupić i nie było niebezpieczeństwa, że ponownie straci głowę, a wraz z nią połączenie z siecią mózgową.
– Czy coś działo się z nią już wcześniej?
– Nie. Co miesiąc przechodzi przegląd u królewskich mechaników, ale to pierwszy problem, jaki wystąpił.
Książę Kai pochylił się i podniósł z blatu roboczego małą metalową stopę Cinder, z ciekawością obracając ją w dłoniach. Dziewczyna napięła mięśnie, patrząc, jak klient ogląda pełen kabli otwór i bawi się ruchomymi stawami palców. Użył za długiego rękawa bluzy do przetarcia jakiejś smugi.
– Nie jest ci gorąco? – zapytała i natychmiast pożałowała tego pytania, gdyż przeniósł uwagę z powrotem na nią.
Przez krótką chwilę książę wyglądał na prawie zawstydzonego.
– Potwornie – odpowiedział. – Ale próbuję wtopić się w tłum.
Cinder rozważyła poinformowanie go, że mu nie wyszło, ale zdecydowała się milczeć. Brak chmary piszczących dziewcząt wokół jej straganu oznaczał, że najwyraźniej wyszło mu lepiej, niż przypuszczała. Wyglądał bardziej jak szaleniec niż jak królewski łamacz serc.
Odkasłując, Cinder skupiła się z powrotem na androidzie. Znalazła prawie niewidoczną pokrywę i otworzyła tylny panel.
– Dlaczego nie zajmują się nią królewscy mechanicy?
– Próbowali, ale nie potrafili sobie poradzić. Ktoś zasugerował, żebym zaniósł ją do ciebie. – Odłożył stopę i zaczął oglądać półki pełne starych i poobijanych części dla androidów, autolotów, ekranetów i ekraportów. Części dla cyborgów. – Mówią, że jesteś najlepszym mechanikiem w Nowym Pekinie. Oczekiwałem starego mężczyzny.
– Tak mówią? – wymamrotała.
Nie on pierwszy był zaskoczony. Większość jej klientów nie potrafiła zrozumieć, jak ta nastoletnia dziewczyna mogła być najlepszym mechanikiem w mieście, a ona nigdy nie zdradziła źródła swojego talentu. Im mniej ludzi wiedziało, że jest cyborgiem, tym lepiej. Była pewna, że oszalałaby, gdyby wszyscy sprzedawcy na targu patrzyli na nią z taką samą pogardą, jak Chang Sacha.
Odsunęła na bok kilka kabli, używając do tego małego palca.
– Czasem po prostu się zużywają. Być może czas wymienić go na nowszy model.
– Obawiam się, że nie mogę tego zrobić. Zawiera ściśle tajne informacje. Odzyskanie ich to sprawa bezpieczeństwa narodowego… To bardzo ważne, by zdążyć, zanim zrobi to ktoś inny.
Cinder spojrzała na niego, wyplątując palce z kabli.
Wytrzymał jej spojrzenie przez całe trzy sekundy, a potem jego usta drgnęły.
– Żartuję tylko. Nainsi była moim pierwszym androidem. Wartość sentymentalna.
Na skraju pola widzenia Cinder zamigotało pomarańczowe światełko. Jej optobionika coś zarejestrowała, choć Cinder nie była jeszcze pewna, co dokładnie – niepotrzebne przełknięcie śliny, za szybkie mrugnięcie, zaciśnięcie się królewskiej szczęki.
Przyzwyczaiła się już do tego światełka. Pojawiało się cały czas.
Oznaczało, że ktoś kłamał.
– Bezpieczeństwo narodowe – odezwała się. – Śmieszne.
Książę pochylił głowę, jakby tylko czekał, aż zarzuci mu kłamstwo. Pasmo czarnych włosów zsunęło mu się na oczy. Cinder odwróciła wzrok.
– Model Tutor 8.6 – stwierdziła, odczytując ze słabo oświetlonego panelu wewnątrz plastikowej czaszki. Robot miał prawie dwadzieścia lat. To bardzo dużo jak na androida. – Jest w doskonałym stanie.
Uniosła pięść i mocno walnęła Nainsi w bok głowy, omal nie przewracając jej na stół. Książę podskoczył.
Cinder ustawiła androida z powrotem w pionie i wcisnęła przycisk zasilania, ale nic się nie wydarzyło.
– Zdziwiłbyś się, jak często to pomaga.
Książę zachichotał krótko, zakłopotany.
– Na pewno jesteś Linh Cinder? Mechanik?
– Cinder! Mam ją! – Iko wyjechała z tłumu i dobiła do blatu, migając niebieskim czujnikiem. Uniosła jedną z kolcowatych dłoni i zrzuciła na blat, w cień książęcego androida, całkiem nową, pokrytą stalą stopę. – Dużo lepsza od poprzedniej, tylko odrobinę zużyta, wygląda na kompatybilną bez konieczności przeróbek. I jeszcze stargowałam cenę do sześciuset uni.
Cinder poczuła napad paniki. Balansując na swojej ludzkiej nodze, porwała stopę ze stołu i rzuciła ją za siebie.
– Dobra robota, Iko. Nguyen-shìfu będzie bardzo zadowolony, że mamy już stopę dla jego droida towarzyszącego.
Czujnik Iko przygasł.
– Nguyen-shìfu? Nie przetwarzam.
Cinder uśmiechnęła się przez zaciśnięte zęby i wskazała na księcia.
– Iko, przywitaj się z naszym klientem. – Zniżyła głos. – Jego książęcą wysokością.
Iko wykręciła głowę, celując czujnikiem w górę, w księcia, który przerastał ją co najmniej o trzy stopy. Światełko zamigotało, gdy jej skaner go rozpoznał.
– Książę Kai – powiedziała skrzeczącym, metalicznym głosem. – Na żywo jest pan jeszcze przystojniejszy.
Żołądek Cinder skręcił się z zażenowania, mimo że książę się roześmiał.
– Wystarczy, Iko. Wchodź za stragan.
Iko wykonała polecenie, odsuwając obrus i nurkując pod stołem.
– Nie na co dzień widuje się taką osobowość – odezwał się książę Kai, opierając się o drewnianą ramę straganu, tak jakby codziennie przynosił na targ androidy. – Sama ją zaprogramowałaś?
– Wierz lub nie, ale taka już przyszła. Podejrzewam błąd w oprogramowaniu. Pewnie dlatego moja macocha kupiła ją tak tanio.
– Nie mam żadnych błędów w oprogramowaniu! – zaprotestowała Iko zza pleców Cinder.
Cinder spojrzała księciu w oczy, momentalnie dała się oślepić kolejnym szczerym śmiechem i z powrotem schowała głowę za androidem.
– No i jak myślisz? – zapytał książę.
– Muszę przeprowadzić diagnostykę. To potrwa parę dni, może tydzień. – Cinder założyła kosmyk włosów za ucho i usiadła, z ulgą pozwalając nodze odpocząć, podczas gdy ona sama zajęła się wnętrznościami androida. Wiedziała, że pewnie właśnie łamie jakąś zasadę etykiety, ale książę nie wydawał się oburzony, tylko przechylił się do przodu, by obserwować jej ręce.
– Mam zapłacić z góry?
Wyciągnął w jej stronę lewy nadgarstek, w którym miał wszczepiony czip identyfikujący, ale Cinder machnęła dłonią w rękawiczce.
– Nie, dzięki, to dla mnie zaszczyt.
Książę Kai wyglądał, jakby miał zamiar zaprotestować, ale pozwolił ręce opaść.
– Chyba nie ma co się łudzić, że będzie gotowa przed festiwalem?
Cinder zamknęła panel androida.
– Nie powinno być problemu. Ale nie wiedząc jeszcze, co jest z nią nie tak…
– Wiem, wiem. – Zakołysał się na piętach. – Tak tylko mówię.
– Jak cię powiadomić, kiedy będzie gotowa?
– Wyślij koma do pałacu. Chyba że będziesz tu też w następny weekend? Mogę wtedy wpaść.
– O, tak! – powiedziała Iko z końca straganu. – Jesteśmy tu w każdy dzień targowy. Przyjdź znowu. Będzie nam bardzo miło.
Cinder się wzdrygnęła.
– Nie musisz…
– Cała przyjemność po mojej stronie. – Pochylił głowę w uprzejmym pożegnaniu, jednocześnie mocniej naciągając kaptur na twarz.
Cinder odpowiedziała skinieniem, wiedząc, że powinna wstać i się ukłonić, ale nie odważyła się wystawić na próbę swojej równowagi po raz kolejny.
Poczekała, aż z blatu zniknął jego cień, zanim rozejrzała się po skwerze. Najwyraźniej nikt nie zauważył obecności księcia pośród przerzedzonego tłumu. Pozwoliła mięśniom się rozluźnić. Iko przetoczyła się na bok, uderzając metalowymi chwytakami w klatkę piersiową.
– Książę Kai! Sprawdź mój wentylator, chyba się przegrzewam.
Cinder schyliła się i podniosła swoją nową stopę, ocierając ją z kurzu o workowate spodnie. Z zadowoleniem stwierdziła, że blacha się nie wgniotła.
– Wyobrażasz sobie, jaką minę zrobi Peony, kiedy o tym usłyszy? – powiedziała Iko.
– Wyobrażam sobie dużo świdrujących pisków. – Cinder pozwoliła sobie na jeszcze jedno ostrożne spojrzenie na okoliczny tłum, zanim z wrażenia zakręciło jej się w głowie. Nie mogła się doczekać, by powiedzieć o tym Peony. Sam książę! Wyrwało jej się nagłe parsknięcie śmiechu. Niesamowite. Nie do wiary. Nie…
– Ojej!
Uśmiech Cinder zniknął.
– Co?
Iko wskazała szpikulcem palca na jej czoło.
– Masz tu plamę ze smaru.
Cinder odsunęła się gwałtownie i podrapała nad brwiami.
– Żartujesz.
– Jestem pewna, że raczej nie zauważył.
Cinder opuściła rękę.
– A jakie to ma znaczenie? Chodź, pomożesz mi ją zamontować, zanim przyjdzie tu następny arystokrata. – Oparła kostkę o kolano drugiej nogi i zaczęła łączyć ze sobą odpowiedniego koloru kable, zastanawiając się, czy książę dał się zwieść.
– Pasuje jak ulał, co? – zapytała Iko, trzymając garść śrub, podczas gdy Cinder wkręcała je w fabrycznie wywiercone otwory.
– Jest bardzo ładna, Iko, dziękuję. Mam tylko nadzieję, że Adri nie zauważy. Zabiłaby mnie, gdyby wiedziała, że wydałam sześćset uni na stopę. – Dokręciła ostatnią śrubę i wyprostowała nogę, przesuwając kostkę do przodu i do tyłu, a potem poruszając palcami. Stopa była odrobinę sztywna, a czujniki nerwów będą potrzebowały kilku dni na harmonizację z nowymi kablami, ale przynajmniej nie będzie już musiała kuśtykać.
– Jest idealna – odezwała się, wkładając but. Zobaczyła, że Iko trzyma w chwytakach jej starą stopę. – Możesz wywalić ten kawałek zł…
Krzyk wwiercił się w uszy. Drgnęła, gdy w jej audiointerfejsie dźwięk osiągnął szczyty i odwróciła się w stronę, z której dochodził. Targ zamilkł. Dzieci, które teraz bawiły się pomiędzy straganami w chowanego, wychynęły ze swoich kryjówek.
Krzyczała Chang Sacha, piekarka. Zdezorientowana Cinder wstała i wspięła się na krzesło, by spojrzeć nad tłumem. Zobaczyła Sachę na jej straganie, za szklaną gablotą z ciastkami i bułeczkami nadziewanymi wieprzowiną; stała tam, wpatrując się w swoje wyciągnięte dłonie.
Cinder zatkała dłonią usta, reszta obecnych na skwerze także pojęła straszną prawdę.
– Plaga! – zawołał ktoś. – Ona roznosi zarazę!
Ulicę zalała panika. Matki zabierały dzieci i zasłaniały dłońmi twarze, śpiesznie odchodząc od straganu piekarki. Sprzedawcy zatrzaskiwali drzwi.
Sunto krzyknął i ruszył w stronę matki, ale ta wyciągnęła ręce wnętrzem w jego stronę. Nie, nie zbliżaj się! Jakiś handlarz złapał chłopca pod pachę i pobiegł. Sacha krzyknęła coś za nim, ale jej słowa zagłuszyła wrzawa.
Żołądek podszedł Cinder do gardła. Nie mogły uciekać, bo Iko zostałaby zadeptana w całym tym chaosie. Wstrzymała oddech, sięgnęła po sznur w rogu straganu i spuściła po szynie metalowe drzwi. Otoczyła je ciemność, rozświetlona tylko skrawkiem światła tuż przy ziemi. Zaduch unosił się znad betonowej podłogi, wypełniając zagraconą przestrzeń.
– Cinder? – odezwała się Iko zmartwionym robotycznym głosem. Rozjaśniła czujnik, oblewając je obie niebieskim światłem.
– Nie martw się – powiedziała Cinder, zeskakując z krzesła i podnosząc upapraną smarem szmatę ze stołu. Krzyki już cichły, zmieniając wnętrze straganu w samodzielny wszechświat. – Została po drugiej stronie skweru. Jesteśmy tu bezpieczne. – Odsunęła się jednak pod ścianę z półkami, przykucnęła i zasłoniła nos i usta szmatką.
I tak czekały. Cinder starała się oddychać jak najpłyciej, aż usłyszały syreny autolotu pogotowia, które przybyło, by zabrać Sachę.
Syreny pogotowia jeszcze nie zdążyły ucichnąć, gdy na skwerze rozbrzmiał szum kolejnego silnika. Ciszę targu rozdarły dźwięki kroków na bruku i czyjś głos wypluwający rozkazy, a potem gardłowa odpowiedź kogoś innego.
Cinder przewiesiła przez plecy swoją torbę-listonoszkę, przekradła się po zakurzonej podłodze straganu i przeszła przez zasłonę z obrusa zakrywającego blat roboczy. Wsunęła palce w rozświetloną szparę pod drzwiami i uniosła je nieco do góry. Przyciskając policzek do ciepłego, szorstkiego bruku, była w stanie dostrzec trzy pary żółtych butów po drugiej stronie skweru. Grupa ratunkowa. Powiększyła prześwit i patrzyła, jak mężczyźni, wszyscy w maskach gazowych, pokrywają wnętrze straganu płynem z żółtej puszki. Nawet ukrywająca się po drugiej stronie placu Cinder zmarszczyła nos od smrodu.
– Co się dzieje? – zapytała Iko zza jej pleców.
– Spalą stragan Chang-jiě. – Spojrzenie Cinder omiotło skwer, zauważając nieskazitelnie biały autolot stojący blisko zakrętu. Oprócz trzech mężczyzn w okolicy nie było nikogo. Przekręcając się na plecy, Cinder spojrzała w czujnik Iko, nadal świecący słabo w ciemności. – Pójdziemy, jak pokażą się płomienie, kiedy będą zajęci.
– Mamy kłopoty?
– Nie. Po prostu wolę sobie darować kwarantannę.
Jeden z mężczyzn rzucił rozkaz, na który odpowiedziało szuranie nóg. Cinder obróciła głowę i zmrużyła oczy, patrząc przez szparę. Do wnętrza straganu wrzucono ogień. Do zapachu benzyny szybko dołączył aromat palonych tostów. Mężczyźni odsunęli się, a ich ukryte w uniformach sylwetki otaczał blask wzrastających płomieni.
Cinder sięgnęła w górę i złapała androida księcia Kaia za szyję, by ściągnąć go w dół, do siebie. Złapała go pod pachę i odsunęła drzwi na tyle, by przecisnąć się pod nimi, nie spuszczając oczu z pleców obecnych mężczyzn. Iko ruszyła za nią, przejeżdżając obok sąsiedniego straganu, podczas gdy Cinder zasuwała drzwi. Rzuciły się wzdłuż witryn – większość pozostała otwarta po masowej ewakuacji – i skręciły w najbliższą wąską uliczkę między sklepami. Czarny dym szpecił niebo ponad nimi. Chwilę później nad budynkami rozległo się brzęczenie autolotów dziennikarskich zmierzających w stronę targu.
Cinder zwolniła, gdy już wystarczająco oddaliły się od targu i wynurzyły z labiryntu zaułków. Słońce przesunęło się ponad ich głowami i znikało właśnie za wieżowcami na zachodzie. Powietrze było wilgotne od sierpniowego upału, a rzadkie ciepłe podmuchy wdzierały się pomiędzy budynki, podrywając w wirze śmieci z rynsztoka. Cztery ulice od targu pojawiły się oznaki życia. Przechodnie zbierali się na chodnikach i plotkowali o wybuchu zarazy w środku miasta. Ekranety zainstalowane w ścianach budynków ukazywały relację na żywo z widokiem ognia i dymu w centrum Nowego Pekinu oraz pełne paniki nagłówki, w których liczba chorych osiągała dwucyfrową wartość, mimo że według wiedzy Cinder potwierdzono plagę tylko u jednej osoby.
– Te wszystkie lepkie bułeczki – odezwała się Iko, gdy mijały obraz ukazujący zbliżenie na poczerniały stragan.
Cinder przygryzła wnętrze policzka. Żadna z nich nawet nie spróbowała wspomnianych słodkości z targowej piekarni. Iko nie miała kubków smakowych, a Chang Sacha nie obsługiwała cyborgów.
Wznoszące się pod niebo biura i centra handlowe stopniowo mieszały się z osobliwą zbieraniną budynków mieszkalnych, stłoczonych tak blisko siebie, że stanowiły niekończącą się ścianę szkła i betonu. Apartamenty na tym krańcu miasta były kiedyś przestronne i rozchwytywane, ale z czasem zostały tak bardzo podzielone i przerobione – w nieustannej próbie zmieszczenia większej ilości ludzi na tej samej powierzchni mieszkalnej – że budynki stały się labiryntami korytarzy i klatek schodowych.
Ale cała ta stłoczona brzydota na chwilę została zapomniana, gdy Cinder skręciła za róg, w swoją ulicę. Przez pół kroku, pomiędzy kompleksami budynków, można było dostrzec pałac w Nowym Pekinie, który rozsiadł się majestatycznie na górującym nad miastem klifie. Jego spiczaste, złote dachy w słońcu przybierały pomarańczowy odcień, a okna odbijały świetlne błyski w stronę miasta. I te bogato zdobione daszki, rzędy pawilonów zwieszających się niebezpiecznie blisko krawędzi klifu, okrągłe świątynie wznoszące się pod niebo. Cinder zatrzymała się na dłużej niż zwykle, by na niego popatrzeć, myśląc o kimś, kto mieszkał w tych murach, kto być może w tym momencie właśnie tam się znajdował.
Dotychczas za każdym razem, gdy widziała pałac, zwyczajnie wiedziała, że mieszka tam książę. Ale tego dnia czuła się związana z tym miejscem, jak nigdy dotąd i sprawiało jej to radość. Spotkała księcia. Przyszedł na jej stragan. Znał jej imię.
Wciągając w płuca wilgotne powietrze, Cinder zmusiła się do odwrócenia wzroku. Poczuła się dziecinnie. Jeszcze zacznie mówić jak Peony.
Przełożyła królewskiego androida pod drugie ramię i razem z Iko zanurkowały pod występem apartamentów Phoenix Tower. Przysunęła wolny nadgarstek do skanera na ścianie i usłyszała szczęk zamka.
Iko pokonywała schody do piwnicy za pomocą przedłużeń swoich ramion. Zeszły do ciemnego labiryntu magazynów ogrodzonych gęstą siatką. Kiedy owiała je fala stęchłego powietrza, androidka włączyła swój reflektor, przeganiając cienie światłem lamp halogenowych. Droga do miejsca magazynowego numer 18-20 była im dobrze znana – Adri pozwoliła Cinder korzystać z tej ciasnej, wiecznie zimnej komórki na potrzeby pracy.
Dziewczyna zrobiła miejsce dla androida pomiędzy rupieciarnią na blacie roboczym i odstawiła torbę na ziemię. Zamieniła ciężkie rękawice na mniej niechlujne bawełniane, a potem zamknęła magazyn.
– Jakby Adri pytała – odezwała się, gdy szły w stronę wind – to nasz stragan w ogóle nie jest blisko piekarni.
Światełko Iko zamigotało.
– Przyjęłam.
W windzie były same. Dopiero gdy wyszły z niej na osiemnastym piętrze, budynek nagle zmienił się w tętniący ruchem ul. Dzieci goniły się po korytarzach, domowe i dzikie koty skradały się przy ścianach, a zza drzwi przenikało nieustanne trajkotanie ekranetów. Cinder dostosowała biały szum z interfejsu, próbując równocześnie nie wpaść na dzieci w drodze do mieszkania.
Drzwi były szeroko otwarte i Cinder zatrzymała się przed wejściem, by jeszcze raz sprawdzić numer.
Usłyszała sztywny głos Adri, dochodzący z salonu.
– Dla Peony większy dekolt. Wygląda jak staruszka.
Cinder wyjrzała zza rogu. Adri stała z jedną dłonią na gzymsie holograficznego kominka, w szlafroku wyszywanym w chryzantemy, który zlewał się z kolekcją wiszących na ścianie za nią jaskrawych, papierowych wachlarzy – sztucznie postarzanych reprodukcji. Jej twarz błyszczała od nadmiaru pudru, a usta pomalowane były przerażająco mocno. Adri sama wyglądała prawie jak reprodukcja. Po jej wyglądzie można było wnioskować, że ma zamiar gdzieś wyjść, mimo że rzadko opuszczała mieszkanie.
Jeśli nawet zauważyła kręcącą się w drzwiach Cinder, to nie dała tego po sobie poznać.
Ekranet nad niedającymi ciepła płomieniami pokazywał nagranie z targu. Ze straganu piekarni zostały gruzy i szkielet przenośnego pieca.
Pośrodku pokoju stały Pearl i Peony, owinięte jedwabiem i tiulem. Peony podtrzymywała swoje ciemne kręcone włosy, podczas gdy nieznana Cinder kobieta majstrowała przy wycięciu dekoltu. Peony dostrzegła nowo przybyłą nad ramieniem krawcowej i jej oczy roziskrzyły się, rozpromieniając całą twarz. Wskazała na sukienkę, ledwo tłumiąc pisk.
Cinder wyszczerzyła się w odpowiedzi. Jej młodsza, przyrodnia siostra wyglądała jak anioł w błyszczącej srebrem sukni z lawendowymi akcentami pojawiającymi się w blasku ognia.
– Pearl. – Adri narysowała palcem kółeczko w powietrzu i Pearl obróciła się, ukazując kolumnę perłowych guzików z tyłu. Jej suknia wyglądała jak suknia Peony, obcisły gorset i falbaniasta spódnica, ale mieniła się złotem gwiezdnego pyłu. – Zwęźmy jeszcze trochę w talii.
Wbijająca szpilkę w brzeg dekoltu Peony kobieta wyraźnie wystraszyła się, gdy zobaczyła Cinder w drzwiach, ale szybko odwróciła wzrok. Odsunęła się i wyjęła spomiędzy warg kilka szpilek, po czym przechyliła głowę w bok.
– Już jest bardzo ciasno – stwierdziła. – Chcemy, żeby mogła tańczyć, prawda?
– Chcemy, żeby znalazła męża – odparła Adri.
– Nie, nie… – Szwaczka zachichotała nerwowo, ale sięgnęła, by chwycić materiał w talii Pearl. Cinder widziała, że Pearl wciąga brzuch najmocniej jak tylko może, wyczuwała pod materiałem zarys żeber. – Jest o wiele za młoda na małżeństwo.
– Mam siedemnaście lat – oznajmiła Pearl, posyłając kobiecie złowrogie spojrzenie.
– Siedemnaście! Widzisz? To dziecko. To tylko zabawa, prawda, maleńka?
– Jest zbyt droga do zabawy – odpowiedziała Adri. – Oczekuję po tej sukni rezultatów.
– Nie martw się, Linh-jiě. Będzie urocza jak poranna rosa. – Kobieta włożyła szpilki z powrotem do ust i ponownie zajęła się dekoltem Peony.
Adri uniosła podbródek i wreszcie pokazała, że zauważyła obecność Cinder, spuszczając wzrok na jej brudne buty i spodnie. – Dlaczego nie jesteś na targu?
– Dzisiaj zamknęli wcześniej – powiedziała Cinder, posyłając znaczące spojrzenie w stronę ekranetu, na który Adri nie patrzyła. Udając nonszalancję, wskazała kciukiem korytarz. – Więc pójdę się umyć i będę gotowa na przymiarkę.
Szwaczka przerwała pracę.
– Jeszcze jedna sukienka, Linh-jiě? Nie przyniosłam materiału na…
– Wymieniłaś już magnetpas w autolocie?
Uśmiech Cinder znikł.
– Nie. Jeszcze nie.
– Cóż, żadna z nas nie poleci na bal, jeśli tego nie naprawisz, prawda?
Cinder stłumiła w sobie irytację. W ostatnim tygodniu odbyły już tę rozmowę dwukrotnie.
– Potrzebuję pieniędzy, żeby kupić nowy. Co najmniej osiemset uni. Gdyby dochody ze straganu nie trafiały prosto na twoje konto, to dawno bym go już kupiła.
– I miałabym ci zaufać, że nie wydasz wszystkiego na te swoje niepoważne zabawki? – Adri wymówiła to słowo, patrząc na Iko i unosząc górną wargę, mimo że Iko technicznie była jej własnością. – Poza tym nie stać nas i na magnetpas, i na nową sukienkę, którą założysz tylko raz. Będziesz musiała albo naprawić autolot w inny sposób, albo sama załatwić sobie sukienkę na bal.
Irytacja stężała Cinder w żołądku. Chciała jej wypomnieć, że Pearl i Peony mogły dostać gotowe sukienki zamiast szytych na miarę, by starczyło także na strój dla niej. Chciała zauważyć, że one też założą te suknie tylko raz. Chciała stwierdzić, że skoro to ona wykonuje całą pracę, to także ona powinna móc wydawać pieniądze na co tylko przyjdzie jej ochota. Ale wszystko to na nic by się nie zdało. Z prawnego punktu widzenia Cinder należała do Adri na równi z domowym androidem i to razem z pieniędzmi, swoimi rzeczami i nawet nowo przykręconą stopą. Adri uwielbiała jej o tym przypominać.
Zdusiła więc swój gniew, zanim Adri zdołała zauważyć zarzewie buntu.
– Może dam radę załatwić magnetpas drogą handlu wymiennego. Sprawdzę okoliczne sklepy.
Adri pociągnęła nosem.
– Czemu nie wymienimy na niego tego bezużytecznego androida?
Iko schowała się za nogami Cinder.
– Nie dostałybyśmy za nią zbyt wiele – stwierdziła Cinder. – Nikt nie chce tak starego modelu.
– Rzeczywiście nikt, prawda? Może będę musiała sprzedać was obie na części. – Adri sięgnęła przed siebie i zaczęła bawić się niewykończonym brzegiem rękawa Pearl. – Nie obchodzi mnie, jak naprawisz ten autolot, ma być gotowy do balu. I tanio. Nie chcę, żeby ta kupa złomu zalegała na cennym miejscu parkingowym.
Cinder wsadziła dłonie w tylne kieszenie.
– Mówisz, że jeśli naprawię autolot i załatwię sobie sukienkę, to będę mogła pójść w tym roku?
Kąciki ust Adri skrzywiły się nieznacznie.
– Znalezienie czegoś przyzwoitego, co zakryje twoje… – spojrzała na buty Cinder – ekscentryczności… będzie graniczyło z cudem. Ale tak. Jeśli naprawisz autolot, to myślę, że będziesz mogła pójść na bal.
Peony posłała Cinder zszokowany półuśmiech, ale jej starsza siostra odwróciła się w stronę matki.
– Chyba żartujesz! Ona? Z nami.
Cinder przycisnęła ramię do framugi, starając się ukryć przed Peony swoje rozczarowanie. Oburzenie Pearl było niepotrzebne. Na skraju pola widzenia Cinder zamigotało pomarańczowe światełko – Adri nie miała zamiaru dotrzymać tej obietnicy.
– No to lepiej pójdę szukać tego magnetpasa – powiedziała, starając się wyglądać na rozochoconą.
Adri machnęła ręką na Cinder, ponownie skupiona na sukience Pearl. Milczące odprawienie.
Cinder jeszcze raz rzuciła okiem na wystawne suknie swoich przyrodnich sióstr, po czym wycofała się z pokoju. Ledwie odwróciła się w stronę korytarza, gdy dotarł do niej pisk Peony.
– Książę Kai!
Nieruchomiejąc, Cinder spojrzała z powrotem na ekranet. Powiadomienia o pladze ustąpiły miejsca transmisji na żywo z sali prasowej pałacu. Książę Kai przemawiał do tłumu dziennikarzy – zarówno ludzi, jak i androidów.
– Włącz dźwięk – powiedziała Pearl, odsuwając od siebie szwaczkę.
– …badań to nasz najwyższy priorytet – mówił książę Kai, opierając dłonie o boki mównicy. – Nasi naukowcy są zdeterminowani, by wynaleźć szczepionkę na tę chorobę, która zabrała już jedno z moich rodziców i grozi zabraniem drugiego, a także dziesiątków tysięcy obywateli. Okoliczności są jeszcze bardziej rozpaczliwe w obliczu dzisiejszego wybuchu zarazy w granicach naszego miasta. Nie możemy już twierdzić, że ta choroba dotyczy tylko biednych, wiejskich społeczności kraju. Litumoza zagraża nam wszystkim i znajdziemy sposób, by ją powstrzymać. Tylko wtedy zdołamy odbudować naszą ekonomię i przywrócić dobrobyt we Wschodniej Wspólnocie.
Przez tłum przelała się fala mało entuzjastycznych oklasków. Badania nad plagą trwały już od ponad dziesięciu lat, od czasu pierwszego wybuchu epidemii w małym miasteczku Unii Afrykańskiej. Wyglądało na to, że nie poczyniono zbyt dużych postępów. Tymczasem choroba pojawiła się w setkach pozornie niezwiązanych ze sobą społeczności na całym świecie. Zapadły już na nią, cierpiały i zmarły setki tysięcy ludzi. Nawet mąż Adri zaraził się nią podczas pobytu w Europie – na tej samej wycieczce zgodził się zostać opiekunem jedenastoletniego, osieroconego cyborga. Jednym z niewielu wspomnień Cinder o tym mężczyźnie był moment, kiedy wywożono go na kwarantannę, podczas gdy Adri piekliła się, że zostawia ją z tym czymś.
Adri nigdy nie mówiła o swoim mężu, a w ich mieszkaniu mało było związanych z nim pamiątek. Jedyny dowód na to, że w ogóle istniał, widniał w rzędzie wiszących nad kominkiem holograficznych płyt pamiątkowych i rzeźbionych medalionów – nagród za osiągnięcia i podziękowań z międzynarodowych targów technologicznych za kolejne trzy lata. Cinder nie miała pojęcia, co właściwie wynalazł. Najwyraźniej jednak się nie przyjęło, bo kiedy zmarł, jego rodzina została prawie bez pieniędzy.
Na ekranie książę przerwał przemowę, kiedy nieznajomy mężczyzna wszedł na podwyższenie i przekazał mu notatkę. Spojrzenie księcia zachmurzyło się. Ekran poczerniał.
Widok sali prasowej ustąpił obrazowi biurka z niebieskim ekranem w tle. Za blatem siedziała kobieta o neutralnym wyrazie twarzy, widać było jej pobielałe knykcie.
– Przerywamy konferencję prasową jego królewskiej wysokości, by przekazać najnowsze wiadomości o jego imperialnej królewskiej mości cesarzu Rikanie. Lekarze cesarza właśnie poinformowali nas, że jego królewska mość wszedł w trzecie stadium litumozy.
Szwaczka krzyknęła stłumionym głosem i wyjęła szpilki spomiędzy warg.
Cinder przycisnęła się do framugi. Nawet nie pomyślała o tym, by przekazać księciu kondolencje albo życzenia szybkiego powrotu do zdrowia dla cesarza. Pewnie uważał ją za bezduszną. Ignorantkę.
– Przekazano nam, że robione jest wszystko, co możliwe, w celu zapewnienia jego imperialnej królewskiej mości wszelkich wygód, a pałacowi oficjele zapewniają, że naukowcy pracują nad wynalezieniem szczepionki bez chwili wytchnienia. Nadal, niezależnie od ciągłych powołań cyborgów, usilnie poszukuje się ochotników do testowania antidotum.
– Wiele kontrowersji narosło wokół sto dwudziestego szóstego Corocznego Festiwalu Pokoju w związku ze stanem zdrowia cesarza, ale książę Kaito przekazał prasie, że festiwal odbędzie się zgodnie z planem i że ma nadzieję, iż przyniesie trochę radości w tym okropnym czasie. – Prezenterka zamilkła i zawahała się mimo promptera tuż przed sobą. Jej rysy złagodniały, a przy końcu głos stał się szczebiotliwy. – Niech żyje cesarz.
Szwaczka wymamrotała w odpowiedzi te same słowa. Ekran znowu poczerniał, a potem powróciła transmisja z konferencji prasowej, ale księcia Kaia nie było już na scenie, a obecni na sali dziennikarze wstrząśnięci relacjonowali przebieg wydarzeń do swoich indywidualnych kamer.
– Znam cyborga, który mógłby zgłosić się na ochotnika do testowania antidotum – powiedziała Pearl. – Po co czekać na powołanie?
Cinder posłała Pearl złowrogie spojrzenie. Dziewczyna była prawie sześć cali niższa od niej, mimo że o rok starsza.
– Dobry pomysł – stwierdziła. – A wtedy ty pójdziesz do pracy, żeby zapłacić za swoją piękną sukienkę.
Pearl wykrzywiła twarz w grymasie.
– Rodzinom ochotników wypłacają odszkodowania, ty kablogłowie.
Powołania cyborgów rozpoczęła któraś z królewskich grup badawczych rok wcześniej. Każdego ranka nowy numer identyfikacyjny losowany był spośród puli wielu tysięcy cyborgów mieszkających we Wschodniej Wspólnocie. Wylosowanych przywożono z prowincji położonych nawet tak daleko jak Mumbaj i Singapur, by posłużyli za króliki doświadczalne przy testowaniu antidotum. Oddanie życia dla dobra ludzkości przedstawiane było jako pewnego rodzaju zaszczyt, ale tak naprawdę przypominało tylko, że cyborgi nie są takie jak reszta. Dużo z nich otrzymało drugą szansę przez szczodrość naukowców i tym samym zawdzięczało życie tym, którzy je stworzyli. Wielu myślało, że i tak mają szczęście, żyjąc o tyle dłużej. Że to właśnie one powinny wobec tego jako pierwsze oddać życie dla wynalezienia lekarstwa.
– Nie możemy zgłosić Cinder – powiedziała Peony, mnąc w dłoniach spódnicę. – Musi mi naprawić ekraport.
Pearl pociągnęła nosem i odwróciła się od nich obu. Peony zmarszczyła nos w grymasie, patrząc w jej plecy.
– Przestańcie się kłócić – rzuciła Adri. – Peony, gnieciesz spódnicę.
Cinder cofnęła się na korytarz, a szwaczka wróciła do pracy. Iko była już dwa kroki przed nią, chętnie uciekając od towarzystwa Adri.
Cinder doceniała oczywiście fakt, że Peony spróbowała jej bronić. Wiedziała jednak, że to nie ma żadnego znaczenia. Adri nigdy nie zgłosiłaby jej do testów, bo to oznaczałoby wygaśnięcie jej jedynego dochodu, a Cinder była pewna, że jej macocha nie przepracowała w swoim życiu ani dnia.
Ale jeśli zostanie powołana, nikt nie będzie mógł temu zapobiec. A wydawało się, że ostatnio nieproporcjonalnie wiele cyborgów zostało powołanych właśnie z Nowego Pekinu i jego przedmieść.
Za każdym razem, gdy los padał na nastoletnią dziewczynę, w głowie Cinder odzywało się tykanie zegara.
Idziesz na bal! – Iko złączyła chwytaki w imitacji klaskania. – Musimy znaleźć ci sukienkę i pantofelki. Nie pozwolę, żebyś poszła w tych okropnych buciorach. Kupimy nowe rękawiczki i…
– Możesz poświecić tutaj? – powiedziała Cinder, gwałtownie wysuwając górną szufladę skrzyni narzędziowej. Zabrała się za jej przeszukiwanie, a zapasowe śruby i nakrętki zadzwoniły, gdy Iko podjechała bliżej. Niebieski poblask rozjaśnił ciemność magazynu.
– Pomyśl tylko, jakie tam będzie jedzenie – mówiła Iko. – I suknie. I muzyka!
Cinder ignorowała ją, wybierając zestaw narzędzi i układając je na magnetycznej klatce piersiowej Iko.
– O, moje gwiazdy! Pomyśl o księciu Kaiu. Możesz zatańczyć z księciem Kaiem?
To sprawiło, że Cinder przerwała i spojrzała zmrużonymi oczami w oślepiające światełko Iko.
– A niby czemu książę miałby ze mną zatańczyć?
Wentylator Iko szumiał, gdy ta szukała odpowiedzi.
– Bo tym razem nie będziesz miała na twarzy smaru.
Cinder stłumiła chichot. Czasem androidy myślały tak prosto.
– Przykro mi to mówić, Iko – odezwała się, zatrzaskując szufladę i otwierając kolejną – ale nie idę na ten bal.
Wentylator Iko zastygł na moment, zanim ponownie podjął pracę.
– Nie przetwarzam.
– Zacznijmy od tego, że właśnie wydałam wszystkie oszczędności na nową stopę. A nawet gdybym miała pieniądze, dlaczego miałabym przeznaczać je na sukienkę, buty albo rękawiczki? To straszne marnotrawstwo.
– A na co innego miałabyś je wydać?
– Na zestaw kluczy? Na skrzynkę narzędziową z niezacinającymi się szufladami? – Pchnęła ramieniem drugą szufladę, by zaakcentować problem. – Na zaliczkę na własne mieszkanie, gdzie nie będę musiała więcej usługiwać Adri?
– Adri nie podpisałaby dokumentów uwalniających.
Cinder otworzyła trzecią szufladę.
– Wiem. Zresztą to i tak kosztowałoby więcej niż głupia sukienka. – Złapała klucz nasadowy i jeszcze kilka innych i położyła je na wierzchu skrzyni. – Może zafunduję sobie przeszczep skóry.
– Twoja skóra jest w porządku.
Cinder spojrzała na Iko kątem oka.
– Och. Masz na myśli części cybernetyczne.
Zatrzaskując trzecią szufladę, Cinder złapała torbę z blatu roboczego i wrzuciła do niej narzędzia.
– Co jeszcze możemy… O, lewarek. Gdzie ja go położyłam?
– Przesadzasz – stwierdziła Iko. – Może dałoby się wymienić coś na sukienkę albo kupić ją wysyłkowo. Już dawno chciałam odwiedzić ten sklep z sukienkami vintage w Sakurze. Wiesz, który mam na myśli?
Cinder przerzucała przypadkowe narzędzia, które nazbierały się pod stołem.
– To nie ma znaczenia. I tak nie idę.
– Ależ ma znaczenie! To przecież bal. I książę!
– Iko, naprawiam dla niego androida. To nie znaczy, że zostaliśmy przyjaciółmi. – Wspomnienie książęcego androida przypomniało jej coś i już po chwili Cinder wyciągała lewarek zza jego podstawy. – I nie ma znaczenia, bo Adri nigdy nie pozwoli mi pójść.
– Powiedziała, że jeśli naprawisz autolot…
– Jasne. A jak już go naprawię? Co z ekraportem Peony, który ciągle się psuje? Co z… – Rozejrzała się po pokoju i zauważyła zardzewiałego androida upchniętego w kącie. – Co z tym starym modelem Gard 7.3?
– A po co Adri taka staroć? Nie ma już ogrodu. Nie ma nawet balkonu.
– Mówię tylko, że ona nie ma najmniejszego zamiaru pozwolić mi pójść. Jeśli tylko da radę wynaleźć mi rzeczy do naprawienia, moje „obowiązki” nigdy się nie skończą. – Cinder wrzuciła do torby kilka podstawek do lewarka, wmawiając sobie, że jej to nie obchodzi. Wcale a wcale.
I tak odstawałaby na oficjalnym balu. Nawet gdyby znalazła rękawiczki i pantofle, które ukryłyby jej metalowe potworności, jej mysie włosy nigdy nie utrzymałyby się w lokach i nie miała pojęcia o makijażu. Podpierałaby tylko ścianę i zabawiała się widokiem dziewcząt, które usilnie starałyby się zwrócić na siebie uwagę księcia Kaia, udając, że wcale nie jest zazdrosna. Udając, że jej to nie obchodzi.
Jedzenia jednak była ciekawa.
Poza tym książę już ją jakby znał. Na targu był dla niej miły. Być może poprosiłby ją do tańca. Z uprzejmości. Z rycerskości, gdy zobaczyłby, że stoi sama.
Ta niebezpieczna fantazja rozpadła się w pył równie szybko, jak się zaczęła. To niemożliwe. Myślenie o tym nie miało sensu.
Była cyborgiem i nie czekał jej żaden bal. Nigdy.
– Myślę, że to wszystko – powiedziała, poprawiając wyjątkowo długo torbę na ramieniu, by nie pokazać rozczarowania. – Gotowa?
– Nie przetwarzam – powtórzyła Iko. – Jeśli naprawienie autolotu nie przekona Adri, by pozwoliła ci pójść na bal, to po co idziemy na złomowisko? Jeśli tak bardzo chce ten magnetpas, to czemu sama nie pójdzie szukać go w śmieciach?
– Bo niezależnie od balu wierzę, że sprzedałaby cię za drobne, gdyby tylko miała ku temu powód. Poza tym, kiedy one będą na balu, my będziemy miały całe mieszkanie dla siebie. Czy to nie brzmi dobrze?
– Dla mnie brzmi!
Cinder odwróciła się i zobaczyła przeciskającą się przez drzwi Peony. Siostra nadal miała na sobie swoją srebrną suknię balową, ale teraz brzegi dekoltu i rękawów były wykończone. Na dekolcie dodano delikatną koronkę, podkreślając fakt, że mimo zaledwie czternastu lat Peony nabrała już kształtów, o których Cinder mogła tylko pomarzyć. Nawet jeśli ciało Cinder miało jakiekolwiek zadatki na kobiecość, to zniszczyła je interwencja chirurgów, którzy zostawili ją z sylwetką prostą jak kij od miotły. Zbyt kościstą. Zbyt chłopięcą. Zbyt niezgrabną z tą sztuczną nogą.
– Uduszę mamę – powiedziała Peony. – Oszaleję przez nią. „Pearl musi sobie znaleźć męża”. „Moje córki tyle mnie kosztują”. „Nikt nie docenia tego, co dla nich robię”. Bla, bla, bla. – Pomachała w powietrzu palcem, parodiując matkę.
– Co tutaj robisz?
– Chowam się. Och, i chciałam zapytać, czy zerkniesz na mój ekraport. – Wyciągnęła zza pleców ręczny ekran i podała go Cinder.
Cinder wzięła go, ale jej oczy wlepione były w brzeg spódnicy Peony. Patrzyła, jak błyszcząca krawędź zbiera kłębki kurzu.
– Zniszczysz sobie sukienkę. A wtedy Adri naprawdę zmieni się w tyrana.
Peonia wywaliła język, ale zebrała spódnicę w obie dłonie, unosząc jej brzeg na wysokość kolan.
– Co myślisz? – zapytała, podskakując na bosych stopach.
– Wyglądasz niesamowicie.
Peony napęczniała z dumy, jeszcze bardziej mnąc materiał w palcach. Ale wtedy jej radość przygasła.
– Powinna zamówić też jedną dla ciebie. To niesprawiedliwe.
– Wcale nie chcę tam iść. – Cinder wzruszyła ramionami. Ton Peony miał w sobie tyle sympatii, że nawet nie próbowała się kłócić. Zwykle była w stanie ignorować zazdrość, jaką czuła w stosunku do swoich przyrodnich sióstr, słysząc, jak Adri rozczula się nad nimi, jak drży o ich delikatne dłonie. Puszczała to mimo uszu, bo Peony była jej jedyną ludzką przyjaciółką. Ale nie umiała przełknąć ukłucia zawiści, widząc Peony w tej sukience.
Zbyła temat.
– Co jest nie tak z ekraportem?
– Znowu robi tę dziwną rzecz. – Peony zepchnęła kilka narzędzi ze sterty pustych wiaderek po farbie i usiadła, wybierając najczystsze miejsce. Falbany spódnicy rozłożyły się wokół niej. Uniosła stopy i zaczęła miarowo bębnić piętami o plastik.
– Znowu ściągałaś te głupie celebryckie aplikacje?
– Nie.
Cinder uniosła brew.
– Jedną językową. To wszystko. I potrzebowałam jej na zajęcia. Och, i zanim zapomnę: Iko, przyniosłam ci coś.
Iko podjechała do Peony, gdy ta wyjęła z gorsetu aksamitną wstążkę, ścinek pozostały po szwaczce. Gdy Iko go zobaczyła, w pomieszczeniu aż pojaśniało.
– Dziękuję – powiedziała, a Peony zawiązała wstążkę wokół jej chudego przegubu. – Jest śliczna.
Cinder położyła ekraport na blacie roboczym, tuż obok androida księcia Kaia.
– Obejrzę go jutro. Właśnie wychodzimy po magnetpas dla jej wysokości.
– O? A gdzie idziecie?
– Na złomowisko.
– Będzie mnóstwo zabawy – stwierdziła Iko, raz po raz skanując czujnikiem swoją nową bransoletkę.
– Naprawdę? – zapytała Peony. – Mogę pójść z wami?
Cinder roześmiała się.
– Tylko żartuje. Iko ostatnio ćwiczy sarkazm.
– Nic mnie to nie obchodzi. Wszystko jest lepsze niż powrót do tego dusznego mieszkania. – Peony powachlowała się ręką i bezwiednie przechyliła do tyłu, by oprzeć się o metalowe półki.
Cinder złapała ją i pociągnęła z powrotem.
– Uważaj na sukienkę.
Peony obejrzała swoją spódnicę, potem upaprane półki, aż w końcu machnięciem ręki uspokoiła Cinder.
– Naprawdę, mogę? Brzmi ciekawie.
– Brzmi brudno i smrodliwie – powiedziała Iko.
– Skąd wiesz? – zapytała ją Cinder. – Przecież nie masz receptorów zapachu.
– Mam fantastyczną wyobraźnię.
Cinder uśmiechając się, popchnęła przyrodnią siostrę w stronę drzwi.
– Dobra, idź się przebrać. Tylko szybko. Mam ci coś do opowiedzenia.
Peony walnęła Cinder w ramię tak mocno, że ta prawie wpadła w stertę luźnych zębatek dla androidów.
– Jak mogłaś tak długo nic mi nie powiedzieć! Jesteś w domu od kiedy? Od czterech godzin?
– Wiem, wiem, przepraszam – odpowiedziała Cinder, masując rękę. – Nie było dobrego momentu, a wolałam, żeby nie usłyszała o tym Adri. Nie chcę, by to wykorzystała.
– A kogo obchodzi, co myśli mama? Ja chcę to wykorzystać. Dobre gwiazdy, sam książę! Na twoim straganie. Nie mogę uwierzyć, że mnie tam nie było. Czemu mnie tam nie było?
– Bo byłaś zajęta wciskaniem się w jedwab i brokaty.
– Ech… – Peony kopnęła zepsuty reflektor. – Trzeba było wysłać mi koma. Byłabym tam w parę sekund, nawet w niedokończonej sukni balowej. Nienawidzę cię. Całkiem oficjalnie cię nienawidzę. Zobaczysz się z nim znowu? Znaczy, musisz, prawda? Być może przestanę cię nienawidzić, jeśli obiecasz, że weźmiesz mnie ze sobą. Stoi?
– Znalazłam jeden! – zawołała Iko z odległości dziesięciu jardów. Jej reflektor oświetlił szczątki zardzewiałego autolotu, rzucając cień na sterty odpadków za nim.
– No? To jaki on jest? – zapytała Peony, dotrzymując kroku Cinder, która spieszyła w stronę uziemionego pojazdu, jakby przebywanie blisko siostry było porównywalne do przebywania w pobliżu jego imperialnej wysokości.
– Nie wiem – odpowiedziała, otwierając maskę pojazdu i unosząc ją na podpórce. – Dobrze, nikt go nie rozbierał.
Iko usunęła się jej z drogi.
– Był wystarczająco uprzejmy, by nie wspomnieć o wielkiej plamie smaru na jej czole.
Peonia gwałtownie wciągnęła powietrze.
– Nie wierzę!
– No co? Jestem mechanikiem. Brudzę się. Jeśli chciał, żebym się odstawiła, to trzeba było wysłać wcześniej koma. Iko, przydałoby się tu trochę światła.
Iko pochyliła głowę, oświetlając komorę silnika. Stojąca po drugiej stronie Peony zakląskała językiem.
– Może myślał, że to pieprzyk?
– Od razu mi lepiej. – Cinder wyjęła z torby obcęgi. Nocne niebo było czyste i mimo świateł miasta przyćmiewających blask gwiazd, nad horyzontem unosił się ostry półokrąg księżyca, niczym zmrużone oko patrzące poprzez mgłę.
– Czy na żywo jest tak samo przystojny jak na ekranetach?
– Tak – odpowiedziała Iko. – Nawet bardziej. I strasznie wysoki.
– Dla ciebie wszyscy są wysocy. – Peony oparła się o przedni zderzak. – Poza tym chciałam usłyszeć opinię Cinder.
Cinder przerwała dźganie obcęgami silnika, gdy zalało ją wspomnienie jego pogodnego uśmiechu. Dla Peony książę Kai od dawna stanowił jeden z ulubionych tematów – była chyba we wszystkich jego netgrupach fanów – ale Cinder nigdy się nie spodziewała, że będzie podzielać jej podziw. Właściwie zawsze myślała, że to zauroczenie Peony było tyleż głupie, co dziecinne. Książę Kai to, książę Kai tamto. Fantazja nie do spełnienia.
Ale teraz…
Coś w twarzy Cinder musiało wyrazić wystarczająco wiele, bo Peony zapiszczała nagle i rzuciła się w jej stronę, oplatając ramionami jej talię i podskakując.
– Wiedziałam! Wiedziałam, że też ci się podoba! Nie wierzę, że naprawdę go spotkałaś! To niesprawiedliwe. Wspominałam już, jak bardzo cię nienawidzę?
– Tak, tak, wiem – odparła Cinder, odrywając od siebie jej ramiona. – A teraz idź szaleć, gdzie indziej. Próbuję pracować.
Peony zrobiła do niej minę i cofnęła się, lawirując pomiędzy stertami żelastwa.
– Co jeszcze? Powiedz mi wszystko. Co powiedział? Co zrobił?
– Nic – odparła Cinder. – Po prostu poprosił, żebym naprawiła mu androida. – Zdarła pajęczyny z czegoś, co kiedyś było generatorem solarnym autolotu, a teraz zaledwie plastikową skorupą. Chmura dymu uniosła się w stronę jej twarzy. Cinder odsunęła się, kaszląc. – Klucz nasadowy?
Iko odczepiła klucz od swojego torsu i podała go Cinder.
– Co to za android? – zapytała Peony.
Cinder ze stęknięciem wykręciła generator z komory i położyła go obok autolotu.
– Stary.
– Tutor 8.6 – odpowiedziała Iko. – Starszy ode mnie. I powiedział, że w przyszłym tygodniu przyjdzie po niego na targ.
Peony kopnęła zawadzającą jej zardzewiałą puszkę po oleju, a potem pochyliła się nad silnikiem.
– W wiadomościach mówili, że w przyszłym tygodniu targ będzie zamknięty z powodu wybuchu epidemii.
– Och… Nie słyszałam o tym. – Cinder wytarła dłonie o spodnie, zaglądając do niższej komory silnika. – No to pewnie będzie trzeba zanieść go do pałacu.
– Tak! – Peony zatańczyła w miejscu. – Pójdziemy razem i możesz mnie przedstawić i… i…
– Ha! – zakrzyknęła Cinder. – Magnetpas.
Peony oparła policzek na dłoni, podnosząc głos.
– A potem rozpozna mnie na balu, zatańczę z nim i… Pearl będzie wściekła! – Roześmiała się, jakby rozzłoszczenie starszej siostry stanowiło najważniejszy cel w jej życiu.
– Jeśli w ogóle skończę go naprawiać przed balem. – Cinder wyjęła klucz z pasa narzędziowego na biodrach. Nie chciała mówić Peony, że książę Kai raczej nie odbierał dostaw do pałacu osobiście.
Peony pomachała ręką w powietrzu.
– No to kiedy tam się da.
– Chcę pójść na bal – odezwała się Iko, wpatrując się w horyzont. – Nie zapraszają androidów, bo są uprzedzeni.
– To napisz petycję do rządu. Jestem pewna, że Peony chętnie przedstawi twoją sprawę samemu księciu. – Cinder złapała okrągłą głowę Iko i zmusiła ją do skierowania strumienia światła z powrotem pod maskę. – A teraz się nie ruszaj. Już prawie odłączyłam ten koniec. – Cinder przyczepiła klucz do korpusu Iko, po czym wyszarpnęła magnetpas z ramy, pozwalając mu opaść. – Jeden zrobiony, został jeszcze jeden. – Poprowadziła androida wokół pojazdu, oczyszczając drogę pomiędzy śmieciami, żeby kółka Iko nigdzie nie utknęły.
Peony poszła za nimi i wspięła się na bagażnik autolotu, podwijając po siebie nogi.
– No wiesz, niektórzy mówią, że na tym balu będzie szukał żony.
– Żony! – powtórzyła Iko. – Jakie to romantyczne.
Cinder opuściła się na ziemię za tylnym zderzakiem autolotu i odczepiła od pasa małą latarkę.
– Podaj mi znowu ten klucz.
– Słyszałaś mnie? Żony, Cinder. To znaczy księżniczki.
– To znaczy, nie ma szans. On ma ledwie ile? Dziewiętnaście lat? – Cinder złapała latarkę zębami i odebrała od Iko klucz. Śruby z tyłu były mniej przerdzewiałe, bagażnik powyżej lepiej je ochronił. Wystarczyło kilka szybkich obrotów, by je poluzować.
– Osiemnaście i pół – oznajmiła Peony. – I to prawda. Mówią o tym wszystkie łącza plotkarskie.
Cinder stęknęła.
– Poślubiłabym księcia Kaia bez zastanowienia.
– Ja też – zgodziła się Iko.
Cinder wypluła latarkę i przesunęła się do czwartego rogu.
– Ty i każda inna dziewczyna we Wspólnocie.
– Tak jakby ty nie – wytknęła jej Peony.
Cinder nie odpowiedziała, poluzowując ostatnią nakrętkę, ta puściła i z brzękiem spadła na ziemię.
– I już. – Cinder wyśliznęła się spod samochodu i zanim wstała, wrzuciła klucz i latarkę do przegródki na łydce. – Póki tu jesteśmy, widzisz jeszcze coś, co warto byłoby zabrać? – Wyciągając magnetpas spod autolotu, zwinęła go na zgięciach, tworząc z niego mniej nieporęczną metalową rurę.
– Widziałam coś gdzieś tam. – Iko przesunęła światłem po stertach. – Nie jestem pewna, jaki model.
– Świetnie. Prowadź. – Cinder szturchnęła androidkę pasem.
Iko ruszyła, mamrocząc coś o szwendaniu się po złomowiskach, podczas gdy Adri siedzi czysta w przytulnym domu.
– Poza tym – odezwała się Peony, zeskakując z bagażnika – plotka, że będzie na balu szukał żony, jest o wiele lepsza niż te inne.
– Niech zgadnę. Książę Kai tak naprawdę jest Marsjaninem? Albo nie… Ma nieślubne dziecko z towarzyszką, co?
– Droidy do towarzystwa mogą mieć dzieci?
– Nie.
Peony dmuchnęła, odganiając z czoła lok.
– Gorzej. Mówią, że ma poślubić… – zniżyła głos do ochrypłego szeptu – królową Levanę.
– Królową… – Cinder znieruchomiała i zatkała sobie usta dłonią w rękawiczce, rozglądając się wokół, jakby ktoś mógł je podsłuchiwać, ukryty za stertami śmieci. Odsunęła rękę, ale nie przestała szeptać. – No naprawdę, Peony. Przez te tabloidy zgnije ci mózg.
– Ja też nie chcę w to wierzyć, ale tak mówią. Że to właśnie dlatego ta wiedźmowata ambasador królowej siedzi w pałacu. Żeby zabezpieczyć sojusz. To wszystko jest bardzo polityczne.
– Nie sądzę. Książę Kai nigdy by jej nie poślubił.
– Nie wiesz tego.
Ależ wiedziała. Cinder może nie miała dużego pojęcia o polityce międzygalaktycznej, ale była pewna, że książę Kai musiałby być głupcem, żeby poślubić królową Levanę.
Jej uwagę przykuł nieruchomy księżyc. Zadrżała, a na jej ramionach pojawiła się gęsia skórka. Księżyc od zawsze rozbudzał w niej paranoję, jakby ludzie, którzy na nim mieszkają, mogli ją obserwować, a jeśli będzie za długo się wpatrywać, to ściągnie na siebie ich uwagę. Bzdurne przesądy, ale w końcu wszystko, co dotyczyło Księżycowych, składało się z przesądów i upiorności.
Księżycowi stanowili społeczeństwo, które wyewoluowało z ziemskiej kolonii na Księżycu całe wieki temu, ale nie byli już ludźmi. Mówiono, że byli w stanie przemienić czyjś mózg – sprawić, że taka osoba zobaczy lub poczuje coś, czego nie powinna, a także będzie robić rzeczy, których wcale nie chce. Ich nienaturalna moc sprawiła, że stali się chciwą i brutalną rasą, a królowa Levana była najgorsza z nich wszystkich.
Mówiono, że wiedziała, kiedy ludzie o niej mówią, nawet kiedy była tysiące mil dalej. Nawet na Ziemi.
Mówiono, że zamordowała swoją starszą siostrę, królową Channary, by odebrać jej tron. Mówiono, że zleciła także zabójstwo swojego męża, by móc wybrać kogoś o wiele korzystniejszego. Mówiono, że zmusiła swoją pasierbicę do okaleczenia własnej twarzy, bo ta już w wieku trzynastu lat stała się zbyt piękna, by zazdrosna królowa była w stanie to znieść.
Mówiono, że zabiła swoją siostrzenicę, jedyną poza nią pretendentkę do tronu. Księżniczka Selene miała zaledwie trzy lata, gdy w jej bawialni wybuchł pożar, zabijając zarówno ją, jak i jej nianię.
Niektórzy fani teorii spiskowych uważali, że księżniczka przeżyła, tylko czeka na właściwy moment, by odzyskać tron i zakończyć tyranię Levany, ale Cinder wiedziała, że te plotki napędzała wyłącznie desperacja. W końcu w popiołach znaleziono ślady tkanki dziecka.
– Tutaj. – Iko uniosła rękę i zapukała w płat blachy wystający z wielkiej góry złomu.
Cinder, przestraszona nagłym hałasem, otrząsnęła się z zamyślenia. Książę Kai nigdy nie poślubi tej wiedźmy. Nigdy nie poślubi Księżycowej.
Odsunęła na bok kilka zardzewiałych puszek po aerozolu i stary materac, zanim wreszcie zobaczyła przód autolotu.
– Masz dobre oko.
Razem przerzuciły wystarczającą ilość złomu, by odsłonić cały front pojazdu.
– Nigdy takiego nie widziałam – stwierdziła Cinder, przesuwając dłonią po wgłębieniach chromowanego emblematu.
– Jest ohydny – powiedziała Peony z szyderczym uśmiechem. – Co za paskudny kolor.
– Musi być dość stary. – Cinder znalazła klapę i otworzyła maskę. Następnie odsunęła się, mrugając na widok plątaniny metalu i plastiku, którą właśnie zobaczyła. – Naprawdę stary. – Zajrzała do przedniej części silnika, ale podwozie zasłaniało zaczepy magnetpasa. – Hmm… Mogłabyś skierować światło tutaj?
Cinder opuściła się na ziemię. Poprawiła kucyk i wsunęła się pod autolot, odpychając na bok mieszaninę starych części, które rdzewiały w trawie pod spodem.
– O gwiazdy! – wymamrotała, spoglądając do wnętrza. Światło Iko padało z góry, poprzez kable i druty, przewody i rurki, nakrętki i śruby. – To jakiś antyk.
– W końcu stoi na złomowisku – odparła Peony.
– Mówię serio. Nigdy nie widziałam czegoś takiego. – Cinder przesunęła dłonią po gumowym kablu.
Światło przesuwało się tam i z powrotem, gdy czujnik Iko skanował silnik z góry.
– Jakieś użyteczne części?
– Dobre pytanie. – Pole widzenia Cinder nabrało niebieskiego odcienia, gdy połączyła się ze swoim netlinkiem. – Odczytasz mi numer VIN z przedniej szyby? – Wyszukała numer w trakcie dyktowania go przez Peony i w kilka minut ściągnęła plany autolotu, a jej wyświetlacz nałożył obraz na wierzch silnika nad nią. – Wygląda na nieuszkodzony – wymamrotała, przesuwając palcami po kłębach drutu nad sobą. Przechylając głowę, podążała za nimi wzrokiem, śledząc ich drogę od wężyków, przez koła pasowe, aż do osi, próbując zrozumieć, jak to wszystko było połączone. W jaki sposób działało. – To jest super.
– Nudzę się – stwierdziła Peony.
Cinder z westchnieniem wyszukała magnetpas na planach, ale w jej polu widzenia pojawił się zielony tekst błędu. Spróbowała wyszukać „magnes”, a potem sam „pas” i wreszcie otrzymała wynik. Plan podświetlił gumowy pasek okręcony wokół kilku zębatek, zamknięty w metalowej osłonce – coś o nazwie pasek rozrządu. Cinder zmarszczyła brwi i sięgnęła, by wymacać śruby i podkładki, mocujące pokrywę do bloku silnika.
Myślała, że paski rozrządu wyszły z użycia, kiedy przestano używać napędów spalinowych.
Nabierając z ekscytacji powietrza, wyciągnęła szyję w bok. W głębokim cieniu pod pojazdem widziała obok siebie zarys czegoś okrągłego, połączonego z prętami powyżej. Koła.
– To nie autolot. To auto. Na benzynę.
– Naprawdę? – zapytała Peony. – Myślałam, że prawdziwe auta miały… No nie wiem. Klasę.
Pierś Cinder zalała fala oburzenia.
– Ma charakter – odparła, macając bieżniki opon.
– Więc – odezwała się chwilę później Iko – czy to znaczy, że nie możemy użyć żadnych jego części?
Cinder zignorowała ją, łapczywie przeglądając wyświetlone plany. Miska olejowa, wtrysk paliwa, rury wydechowe.
– Pochodzi z drugiej ery.
– Fascynujące. Tyle że nie – powiedziała Peony. I pisnęła nagle, odskakując od samochodu.
Cinder poruszyła się tak szybko, że uderzyła głową o przednie zawieszenie.
– Peony, co się stało?
– Szczur wybiegł z okna! Wielki, owłosiony i gruby. Och, o-brzyd-li-we.
Cinder parsknęła z irytacją i położyła głowę z powrotem na ziemi, masując sobie czoło. To już drugi wypadek tego samego dnia. W tym tempie niedługo będzie musiała też kupić nowy panel sterujący.
– Pewnie chował się pod tapicerką. Chyba go wystraszyłyśmy.
– My jego? – W głosie Peony słychać było odrazę. – Czy możemy już stąd iść?
Cinder westchnęła.
– No dobra. – Wyłączyła plan i wyczołgała się spod samochodu, łapiąc za pomocnie wyciągnięte chwytaki Iko. – Myślałam, że wszystkie benzynowe auta, które przetrwały, są w muzeach – stwierdziła, wyczesując z włosów pajęczyny.
– Nie jestem pewna, czy o tym można powiedzieć, że przetrwało – odezwała się Iko, a jej czujnik pociemniał z obrzydzenia. – Wygląda raczej jak zgniła dynia.
Cinder z brzękiem zatrzasnęła maskę, posyłając w stronę androidki imponującą chmurę pyłu.
– Jak to było z tą fantastyczną wyobraźnią? Wystarczy trochę roboty i porządne mycie, żeby przywrócić tej maszynie dawny blask.
Przesunęła ręką po masce. Kopulaste nadwozie auta miało żółto-pomarańczowy odcień, który w świetle emitowanym przez Iko wyglądał jakoś chorobliwie. Był to kolor, którego z pewnością nie wybrałby nikt w dzisiejszych czasach, ale w połączeniu z antycznym stylem pojazdu wyglądał prawie uroczo. Z otworów pod strzaskanymi reflektorami wspinała się rdza, pokrywając powyginany zderzak. Brakowało jednego z tylnych okien, ale siedzenia zachowały się w całości, choć podarte i pokryte pleśnią. Pewnie mieszkały w nich nie tylko gryzonie. Wyglądało na to, że kierownica i deska rozdzielcza przetrwały ostatnie lata tylko z niewielkimi uszkodzeniami.
– To mogłoby być nasze auto ucieczkowe.
Peony zajrzała przez okno od strony pasażera.
– Do uciekania przed czym?
– Przed Adri. Przed Nowym Pekinem. Mogłybyśmy nawet wydostać się ze Wspólnoty. Mogłybyśmy pojechać do Europy! – Cinder podeszła do stanowiska kierowcy i zdrapała rękawiczką brud z okna. Na podłodze w środku dostrzegła trzy pedały. Autoloty w całości kontrolował komputer, ale czytała wystarczająco dużo o starej technologii, żeby wiedzieć, czym jest sprzęgło, i coś jej świtało, w jaki sposób go używać.
– Ta kupa złomu nie dowiozłaby nas nawet do granicy miasta – powiedziała Peony.
Cinder cofnęła się i otrzepała ręce. Pewnie Iko i Peony miały rację. Może to nie był pojazd marzeń, ich klucz do wyzwolenia, ale kiedyś, w jakiś sposób, ona sama opuści Nowy Pekin. Znajdzie miejsce, gdzie nikt nie będzie wiedział, kim – ani czym – jest.
– Poza tym nie będzie nas stać na benzynę – dodała Iko. – Nawet gdybyśmy wymieniły twoją nową stopę, to i tak nie kupimy dość paliwa, żeby stąd wyjechać. Nie mówiąc już o mandacie za zanieczyszczanie. Ponadto, ja do tego nie wsiądę. Pod tymi siedzeniami są pewnie szczurze odchody z ostatnich parudziesięciu lat.
Peony skuliła się.
– Fuj.
Cinder wybuchnęła śmiechem.
– No dobra, rozumiem. Nie będę was zmuszać do pchania tego auta do samego domu.
– Uff, a już się zmartwiłam – rzuciła Peony. Uśmiechnęła się, bo w sumie nie była to prawda, i odrzuciła włosy na plecy.
Spojrzenie Cinder zatrzymało się na pewnym szczególe – ciemnej plamce na obojczyku Peony, tuż nad kołnierzem jej koszuli.
– Nie ruszaj się – powiedziała, wyciągając rękę.
Peony zrobiła dokładnie na odwrót, wpadając w panikę i strzepując niewidoczne rzeczy z piersi.
– Co? Co to jest? Robal? Pająk?
– Powiedziałam: nie ruszaj się! – Cinder złapała Peony za nadgarstek, przesunęła palcem po plamce… i zamarła.
Puściła rękę Peony i cofnęła się chwiejnie.
– Co? O co chodzi? – Peony naciągnęła koszulę, żeby zobaczyć, co zaniepokoiło siostrę, i wtedy zauważyła kolejną plamkę na wierzchu dłoni.
Blednąc, spojrzała w górę, na Cinder.
– To… wysypka? – odezwała się. – Przez auto?
Cinder przełknęła ślinę i z wahaniem podeszła do niej, wstrzymując oddech. Jeszcze raz sięgnęła do jej obojczyka i ściągnęła w dół materiał koszuli, odsłaniając całą plamę w świetle księżyca. Odrobina czerwieni, w otoczeniu sinej purpury.
Jej palce zadrżały. Odsunęła się, odwzajemniając spojrzenie.
Peony krzyknęła.
Wrzaski Peony rozniosły się po złomowisku, przenikając przez pęknięcia zepsutej maszynerii i starych komputerów. Interfejs audio Cinder nie był w stanie ochronić jej przed ostrością tego wspomnienia, nawet gdy głos Peony załamał się, a ona sama wpadła w histerię.
Cinder stała, trzęsąc się, i nie potrafiła się ruszyć. Chciała pocieszyć Peony. Chciała uciec.
Jak to w ogóle możliwe?
Peony była młoda, zdrowa. Nie mogła być chora.
Dziewczynka płakała, raz po raz przesuwając rękami po skórze, po plamach.
Netlink Cinder przejął dowodzenie, jak zawsze, gdy nie potrafiła myśleć za siebie. Przeszukując, łącząc, przesyłając jej informacje, których nie chciała być świadoma.
Litumoza. Niebieska gorączka. Ogólnoświatowa pandemia. Zabrała setki tysięcy ludzi. Przyczyna: niewiadoma, lekarstwo: nieznane.
– Peony… – Ostrożnie sięgnęła w przód, ale Peony odskoczyła, wycierając mokre policzki i nos.
– Nie zbliżaj się! Też ją złapiesz. Wszyscy ją złapiecie.
Cinder cofnęła rękę. Z boku słyszała pracujący wentylator Iko. Widziała niebieskie, migające światło, omiatające Peony i całe złomowisko. Iko się bała.
– Powiedziałam, nie podchodź! – Peony opadła na kolana, kuląc się.
Cinder zrobiła dwa kroki do tyłu, a potem zawahała się, patrząc, jak Peony zaczyna kiwać się w tył i w przód.
– Muszę… Muszę wezwać autolot pogotowia. Żeby…
Żeby cię zabrali.
Peony nie odpowiedziała. Trzęsła się na całym ciele. Cinder słyszała, jak pomiędzy szlochami szczękają jej zęby.