Club Sensual Desire. Brutalne zagranie - K.A. Zysk - ebook

Club Sensual Desire. Brutalne zagranie ebook

Zysk K.A.

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Porachunki. Intrygi. Brutalność. Zaufanie. Seks. Miłość.

Abigail zawsze zdobywała to, co chciała, nie patrząc na uczucia innych, ale zmieniła się. Pogodziła się z siostrą, prowadzi restaurację i żyje spokojnie, wychowując syna. Pewnego dnia w jej restauracji pojawia się intrygujący, seksowny mężczyzna.

Axel nie zjawia się tam jednak przypadkowo. Zawsze idzie po trupach do celu, a jego plany wobec Abigail są bardzo niebezpieczne...

Na przeszkodzie stanie mu Darren, przyjaciel Abigail, który dostrzega, że Axel jest groźny. Darren jest zakochany w Abigail i zrobi wszystko, aby ta była szczęśliwa.

Co się musi wydarzyć, żeby Abigail przejrzała na oczy i dostrzegła zagrożenie?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 343

Oceny
4,3 (30 ocen)
20
6
1
0
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Natalianataszadarul

Całkiem niezła

okropne rozczarowanie główną bohaterką w porównaniu do dwóch naprawdę dobrych pierwszych części ta jest kiepska
10
Kijano46

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa fabuła, bohaterowie dość złożeni emanujący skrajnymi emocjami, dużo manipulacji. Ciekawa psychologicznie.
00
_Justus

Nie oderwiesz się od lektury

✧ 𝑅𝑒𝑐𝑒𝑛𝑧𝑗𝑎 ✧ ~ Trzy ulubione książki? ✧ Manipulacja zaczyna się wtedy, gdy jedna strona podaje drugiej fałszywe informacje, a druga nie jest świadoma toczącej się gry. ✧ Bohaterowie: A teraz kilka słów o postaciach, z którymi spędziłam ostatni tydzień. ✔ Abigail Smith: Jej przeszłością lepiej się nie chwalić, ponieważ nie spotkałaby się ona z aprobatą ludzi, jednak każdemu należy się druga szansa i gdy taką szansę się otrzymuje należy ją wykorzystać mądrze i z rozumem. Po śmierci rodziców i zamknięciu toksycznego męża za kratami Smithówna z pomocą siostry, z którą odbudowywała relację zaczęła odzyskiwać równowagę życiową. Przebranżowiła się, otworzyła własną restaurację, która prosperowała całkiem nieźle i tym sposobem zapewniła stabilizację finansową. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pewna sytuacja, która wywróciła życie Abigail do góry nogami, a wszystko za sprawą dwóch mężczyzn, jednego niezadowolonego klienta i drugiego przystojnego rycerza, ale nie na białym koniu tyl...
00
JoannaBura

Nie oderwiesz się od lektury

cała seria jest poprostu niesamowita.pochlania od pierwszych stron. polecam serdecznie ♥️
00
Alishia22

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka polecam
00

Popularność




Dla tych, które namówiły mnie do napisania historii Abigail

Od autora

Opo­wie­ść przed­sta­wio­na w tej ksi­ążce nie była pla­no­wa­na. Za­wsze za­kła­da­łam, że będzie to po­wie­ść dwu­to­mo­wa, ale do­bre du­szycz­ki na­mó­wi­ły mnie do tego, żeby spi­sać dla Was hi­sto­rię Abi­ga­il. By­łam do tego scep­tycz­nie na­sta­wio­na, ale po głęb­szych prze­my­śle­niach do­szłam do wnio­sku, że war­to by było przed­sta­wić i jej losy. Za­pew­ne pa­mi­ęta­cie, jaką była ona oso­bą, i oba­wia­łam się, czy będę umia­ła na­pi­sać coś, co Was w niej za­in­te­re­su­je, ale lu­bię wy­zwa­nia, więc ta­kie­go się pod­jęłam. Bru­tal­ne za­gra­nie będzie się nie­co ró­żni­ło od po­przed­nich dwóch to­mów, ale mam na­dzie­ję, że rów­nież przy­pad­nie Wam do gu­stu.

Abi­ga­il nie była do­brą ko­bie­tą, ale prze­szła prze­mia­nę. Czy na lep­sze? Tego do­wie­cie się z tej opo­wie­ści. Jest na­iw­na, ale tyl­ko dla­te­go, że chcia­ła za­znać szczęścia po nie­uda­nym ma­łże­ństwie. Na jej dro­dze po­ja­wia się dwóch mężczyzn: Axel i Dar­ren. Je­den z nich jest nie­obli­czal­nym po­two­rem w ludz­kiej skó­rze, a dru­gi spo­koj­nym i ko­cha­jącym ca­łym ser­cem mężczy­zną. Je­den z nich zja­wia się w ży­ciu Abi­ga­il nie­przy­pad­ko­wo.

Miej­cie otwar­te umy­sły i nie skre­ślaj­cie Abi­ga­il za jej głu­po­tę i na­iw­no­ść. Po­dzie­li­ła się ze mną swo­imi oba­wa­mi, chęcią za­zna­nia szczęścia, roz­ter­ka­mi i bru­tal­ny­mi wy­da­rze­nia­mi. Nie­jed­nej z nas zda­rza­ło się być na­iw­ną. Abi­ga­il jest taka jak my. Ni­czym się od nas nie ró­żni. Spi­sa­łam dla Was to, o co mnie po­pro­si­ła, i pusz­czam w świat.

Baw­cie się do­brze i uwa­żaj­cie, komu ufa­cie…

Abi­ga­il była nie­ostro­żna i za­pła­ci­ła za to wy­so­ką cenę.

Prolog

Abigail

Wie­cie, co jest w ży­ciu naj­gor­sze? Kie­dy masz wszyst­ko, za­ra­zem nie ma­jąc nic. Mia­łam sie­lan­ko­we ży­cie. Przy­naj­mniej tak się wy­da­wa­ło. Pro­wa­dzi­łam wła­sną kan­ce­la­rię praw­ną, od­bi­łam młod­szej sio­strze na­rze­czo­ne­go, któ­ry zo­stał moim mężem, uro­dzi­łam dziec­ko.

Za­wsze za­zdro­ści­łam Ade­li­ne, że ro­dzi­ce się nią tak bar­dzo nie in­te­re­su­ją. To we mnie wi­dzie­li ide­ał cór­ki i sta­wia­li mnie na pie­de­sta­le. Przez to sta­łam się wy­ra­cho­wa­na, cy­nicz­na, podła i zim­na do szpi­ku ko­ści. Tak na­praw­dę tyl­ko uda­wa­łam, że je­stem szczęśli­wa.

Mu­sia­łam.

Nie mo­głam im po­ka­zać, że w głębi ser­ca nie tego ocze­ku­ję od ży­cia. Po­pe­łni­łam wie­le błędów, któ­rych do­tąd ża­łu­ję. Naj­wi­ęk­szym z nich było od­bi­cie sio­strze na­rze­czo­ne­go dzień przed ich za­ślu­bi­na­mi. Dru­gim zo­sta­nie żoną Dana Smi­tha.

Wte­dy nie ob­cho­dzi­ło mnie to, że źle ro­bię, krzyw­dząc Ade­li­ne. By­łam sa­mo­lub­na, za­śle­pio­na i pra­gnęłam szczęścia. Jed­nak na cu­dzej krzyw­dzie szczęścia się nie zbu­du­je.

Je­stem tego ide­al­nym przy­kła­dem.

Kar­ma to praw­dzi­wa suka, któ­ra ze zdwo­jo­ną siłą od­pła­ci­ła mi się pi­ęk­nym za na­dob­ne, za­słu­ży­łam na to.

Czas te­raz sta­wić czo­ła kon­se­kwen­cjom.

Wie­dzia­łam, że ten czas na­dej­dzie, ale nie spo­dzie­wa­ła­bym się, że tak szyb­ko.

Na­zy­wam się Abi­ga­il Smith, a oto moja po­ku­ta…

Rozdział I

Abigail

Cza­sa­mi do­pa­da­ją nas my­śli, co by było gdy­by. Mnie ta­kie na­cho­dzą nie­ma­lże co­dzien­nie. Mi­nęło po­nad sze­ść lat, od­kąd roz­sta­łam się z Da­nem. O swo­je nie­po­wo­dze­nia ob­wi­nia­łam wszyst­kich do­oko­ła. Zwa­la­łam winę na in­nych, żeby wy­bie­lić sie­bie. Żeby nikt nie za­uwa­żył, że jest zu­pe­łnie ina­czej, niż po­ka­zu­ję świa­tu. Prze­cież sama by­łam so­bie win­na. Ro­bi­łam rze­czy, za któ­re po­win­nam się wsty­dzić. Wła­śnie. Po­win­nam. Cóż, było ina­czej. Nie­ustan­nie krzyw­dzi­łam in­nych, ale naj­bar­dziej w kość do­sta­ła Ade­li­ne.

Dwa lata temu za­częły­śmy od­bu­do­wy­wać re­la­cję, któ­ra w da­le­kiej prze­szło­ści nas łączy­ła. To nie było tak, że od za­wsze się nie­na­wi­dzi­ły­śmy. Daw­no temu by­ły­śmy so­bie bli­skie i jed­na za dru­gą sko­czy­ła­by w ogień. Dzia­ła­nia ro­dzi­ców po­wo­li jed­nak psu­ły na­sze sto­sun­ki. Za­częła się ry­wa­li­za­cja o to, któ­ra jest lep­szą cór­ką. Na ka­żdym kro­ku sta­ra­łam się wy­prze­dzać Ade­li­ne we wszyst­kim i udo­wad­niać, że je­stem wi­ęcej war­ta. Spe­łnia­łam ka­żdy roz­kaz ro­dzi­ców i ro­bi­łam to, cze­go ode mnie wy­ma­ga­li. By­łam cór­ką do rany przy­łóż: pro­sto mo­żna mną było ma­ni­pu­lo­wać.

Wie­dzia­łam, że to jest cho­re, ale nie umia­łam się po­wstrzy­mać. By­łam za­śle­pio­na. W ko­ńcu Ade­li­ne dała so­bie spo­kój i prze­sta­ła za­bie­gać o ich względy. Bun­to­wa­ła się, jak tyl­ko mo­gła. Boże, jak ja jej za­zdro­ści­łam, że umia­ła się po­sta­wić i nie po­zwo­li­ła zro­bić z sie­bie ma­rio­net­ki.

Te­raz wiem, że ja nią by­łam. Po­zwa­la­łam mat­ce i ojcu ro­bić so­bie siecz­kę z mó­zgu i spra­wo­wać kon­tro­lę nad wszyst­ki­mi aspek­ta­mi mo­je­go ży­cia. Któ­ry ro­dzic nie za­re­ago­wa­łby na to, że jego cór­ka do­pu­ści­ła się tak po­twor­nej zdra­dy względem wła­snej sio­stry? Od­po­wie­dź jest pro­sta: nasz. Nie zro­bi­li nic. Za­cho­wa­li się tak, jak­by nic się nie sta­ło. Jak­by ta­kie spra­wy były na po­rząd­ku dzien­nym. Skrzyw­dzi­łam Ade­li­ne. Sta­ły­śmy się so­bie obce, cho­ciaż pły­nęła w nas ta sama krew.

Cie­szę się, że mimo tego, co jej zro­bi­łam, nie od­rzu­ci­ła mnie, gdy po­ja­wi­łam się na pro­gu jej domu. Wiem, że już ni­g­dy nie od­zy­ska­my tego, co stra­ci­ły­śmy, ale przyj­mę wszyst­ko, co mi za­ofe­ru­je. Zo­sta­ła mi tyl­ko ona. Ro­dzi­ce zgi­nęli w wy­pad­ku i do­pie­ro kie­dy ich za­bra­kło, otwo­rzy­ły mi się oczy na to, ile wy­rządzi­łam złe­go.

Miesz­kam z sy­nem w domu po ro­dzi­cach, któ­ry otrzy­ma­ły­śmy z Ade­li­ne w spad­ku. Zo­sta­wi­li nam ta­kże sied­mio­cy­fro­wą sumę, któ­rą chcia­łam się z sio­strą po­dzie­lić, jed­nak od­mó­wi­ła. Nie chcia­ła od nich nic, więc zrze­kła się swo­jej części. Za pew­ną sumę otwo­rzy­łam wła­sną re­stau­ra­cję. Nie mo­głam dłu­żej pra­co­wać w za­wo­dzie, po­nie­waż sama ła­ma­łam pra­wo, to naj­wi­ęk­sze: pra­wo sio­strza­nej mi­ło­ści.

Wie­le razy po­wra­cam do tych wspo­mnień. Już do ko­ńca ży­cia będą mnie prze­śla­do­wać, ale mu­szę iść da­lej. Nie mam we­hi­ku­łu cza­su, któ­ry prze­nió­słby mnie do chwil, kie­dy wszyst­ko było ide­al­ne. Gdy­bym jed­nak go po­sia­da­ła, to na pew­no cof­nęła­bym się w cza­sie i nie do­pu­ści­ła do tych wszyst­kich okro­pie­ństw, któ­rych by­łam spraw­cą.

Po­pi­jam kawę na ta­ra­sie, moje roz­my­śla­nia prze­ry­wa wbie­ga­jący jak tor­na­do syn.

– Mamo, kie­dy po­je­dzie­my do cio­ci Ade­li­ne? Wu­jek Dun­can ku­pił dla Ame­lii ten dmu­cha­ny za­mek z ba­se­nem! Obie­ca­łaś, że do nich po­je­dzie­my! Może to być dzi­siaj? Pro­szę, pro­szę, pro­szę – mówi na jed­nym wy­de­chu z ogrom­ną eks­cy­ta­cją.

– Jay­den, uspo­kój się. Sko­ro obie­ca­łam, to po­je­dzie­my. – Uśmie­cham się do nie­go cie­pło.

Ko­cham mo­je­go syna i jest on dla mnie je­dy­nym pre­zen­tem, za co je­stem wdzi­ęcz­na Da­no­wi. Na szczęście jest po­dob­ny do mnie i nie mu­szę w jego twa­rzy co­dzien­nie do­pa­try­wać się ry­sów tego łaj­da­ka. Sie­dzi w wi­ęzie­niu już od pra­wie sied­miu lat, ale dzi­ęki Bogu tak szyb­ko z nie­go nie wyj­dzie. Jest tam, gdzie jego miej­sce.

Do­pi­jam kawę i po­wo­li zbie­ra­my się do Ade­li­ne. Mam na­dzie­ję, że nie będzie tam Ju­lian­ne, któ­ra za mną nie prze­pa­da i jaw­nie daje mi to do zro­zu­mie­nia.

* * *

Za­je­żdża­my przed dom Ade­li­ne, gdzie sły­chać pi­ski dzie­ci. Czy­li Ju­lian­ne też tam jest. Prze­wra­cam ocza­mi i dzwo­nię dzwon­kiem do drzwi. Otwie­ra mi Dun­can.

– Abi­ga­il, miło cię wi­dzieć. – Cmo­ka mnie w po­li­czek i wpusz­cza do środ­ka. – Cie­bie też, Jay­den. – Przy­bi­ja z moim sy­nem pi­ąt­kę i uda­je­my się do ogro­du.

Ade­li­ne leży na le­ża­ku. Już wi­dać lek­ko za­okrąglo­ny brzu­szek. Ju­lian­ne za to stoi i coś krzy­czy do ma­łej Elli. Też jest w ci­ąży. To chy­ba ko­ńców­ka, bo wy­gląda jak wie­lo­ryb. Pod­cho­dzę do nich i się wi­tam.

– Cze­ść wam – mó­wię, cmo­ka­jąc sio­strę w po­li­czek.

Ju­lian­ne pa­trzy na mnie spod byka, ale kie­ru­je się w moją stro­nę i ca­łu­je po­wie­trze przy moim uchu.

– Abi­ga­il, cóż za miła nie­spo­dzian­ka.

Sia­dam obok sio­stry. Jay­den już zdążył się ro­ze­brać do kąpie­ló­wek i chla­pie się z dziew­czyn­ka­mi w ba­se­nie.

– Co tam, sio­stra? – pyta Ade­li­ne, a mnie ser­ce ści­ska się z ra­do­ści, że mogę tu być.

– W su­mie to nic. Zro­bi­łam so­bie dzi­siaj wol­ne, żeby tu do was przy­je­chać. Ta re­stau­ra­cja mnie po­wo­li wy­ka­ńcza, ale przy­naj­mniej są klien­ci i jest co ro­bić. A ty jak się czu­jesz? Mdło­ści do­ku­cza­ją? – do­py­tu­ję.

– O dzi­wo nie. Ci­ąża z Ame­lią dała mi po­pa­lić, ale te­raz jest zu­pe­łnie ina­czej.

– Ża­łu­ję, że nie było mnie wte­dy przy to­bie. – Od razu smut­nie­ję, bo w gło­wie mi się nie mie­ści, że by­łam taką suką.

– Gdy­byś nie była taką suką, to­byś w tym uczest­ni­czy­ła – wtrąca się Ju­lian­ne, wy­po­wia­da­jąc na głos moje my­śli.

Strasz­nie mnie to de­ner­wu­je, bo nie ro­zu­miem, po co się udzie­la, sko­ro nikt nie pro­si jej o zda­nie.

– Po­słu­chaj, Ju­lian­ne. Je­steś przy­ja­ció­łką mo­jej sio­stry, sza­nu­ję cię i cie­szę się, że ma cię obok. Ale z ła­ski swo­jej prze­stań się, do cho­le­ry, wpie­przać w nie swo­je spra­wy. Nie mu­sisz mi na ka­żdym kro­ku przy­po­mi­nać, co o mnie my­ślisz. Na­praw­dę za­cho­waj to dla sie­bie. Wiem, że zry­pa­łam po ca­ło­ści, ale się sta­ram. Dla­cze­go pró­bu­jesz to nisz­czyć? – rzu­cam.

Ktoś w ko­ńcu musi po­wie­dzieć „stop” i będę to ja.

Wi­dać, że ją za­tka­ło, ale mało mnie to ob­cho­dzi. Nie będę jej wor­kiem tre­nin­go­wym. Sko­ro sio­stra dała mi dru­gą szan­sę, to chcę ją wy­ko­rzy­stać i nie po­zwo­lę ni­ko­mu tego znisz­czyć.

– Po pro­stu nie chcę, żeby Ade­li­ne zo­sta­ła zno­wu skrzyw­dzo­na – tłu­ma­czy się. – Two­ja sio­stra wie­le prze­szła. Ja ci nie ufam.

– Szcze­rze? Nie ob­cho­dzi mnie to, czy ufasz mi aku­rat ty. Mnie za­le­ży na sio­strze i to ona jest dla mnie naj­wa­żniej­sza. Na­praw­dę, Ju­lian­ne, trzy­maj się od tego z da­le­ka. – Pod­no­szę się z za­mia­rem na­la­nia so­bie le­mo­nia­dy.

– Dziew­czy­ny, pro­szę was, nie za­czy­naj­cie zno­wu. Obie was ko­cham i dla mnie jest wa­żne to, że­by­ście się do­ga­da­ły. – Ade­li­ne wzdy­cha gło­śno, bo ją chy­ba ta­kże męczą te prze­py­chan­ki słow­ne.

– Czy­żby moja żona ci do­ku­cza­ła, Abi­ga­il? – W na­szą stro­nę idzie Au­stin i mie­rzy Ju­lian­ne su­ro­wym wzro­kiem. – Wy­bacz jej. Hor­mo­ny w niej bu­zu­ją.

Ta, hor­mo­ny. Two­ja żona to po­twór, któ­ry naj­chęt­niej zja­dłby mnie na śnia­da­nie. Oczy­wi­ście nie wy­po­wia­dam tego na głos.

– Już so­bie wszyst­ko wy­ja­śni­ły­śmy, praw­da, Ju­lian­ne? – py­tam z pod­nie­sio­ny­mi brwia­mi.

Nie od­po­wia­da, tyl­ko coś tam bur­czy pod no­sem i wtu­la się w ra­mio­na męża. Z pe­łną szklan­ką wra­cam na le­żak i sia­dam obok Ade­li­ne. Pa­trzy na mnie z dziw­nym uśmiesz­kiem na ustach, jed­nak się nie od­zy­wa. Iry­tu­je mnie to, bo wiem, że chce o coś za­py­tać, ale chy­ba cze­ka, aż to ja się ode­zwę.

– No, co mi się tak przy­glądasz? Je­stem brud­na? A może ptak mi na­srał na wło­sy?

– Jak tam Dar­ren? Do­szły mnie słu­chy, że ma­cie się ku so­bie – od­po­wia­da, na co prze­wra­cam ocza­mi.

– A jak ma być? Nic nas nie łączy, jest do­brym kum­plem, i tyle.

– Yhm, bo uwie­rzę. Opo­wia­daj. – Pod­no­si się do po­zy­cji sie­dzącej.

– Ale co mam ci opo­wia­dać? Nie ma o czym. Kie­dy masz na­stęp­ne USG? Chęt­nie bym się z tobą wy­bra­ła. – Szyb­ko zmie­niam te­mat.

– Abi­ga­il, wi­dzę, że się czer­wie­nisz, więc nie ściem­niaj i ga­daj. Ko­bie­cie w ci­ąży się nie od­ma­wia, bo… – nie daję jej do­ko­ńczyć.

– Bo mnie zje­dzą my­szy. Sor­ry, ale nie wie­rzę w ta­kie za­bo­bo­ny – pry­cham.

– Te­raz tak po­wa­żnie. Spo­ty­kasz się z bar­ma­nem z klu­bu Dun­ca­na? – Nie daje za wy­gra­ną i w ko­ńcu jej ule­gam.

– Co za dzie­wu­cha z cie­bie! Dar­ren jest mi­łym fa­ce­tem. Nie je­ste­śmy w zwi­ąz­ku, ra­czej się przy­ja­źni­my. – Wzru­szam ra­mio­na­mi, spo­gląda­jąc na syna, któ­ry plu­ska się w wo­dzie.

– Przy­ja­źni­cie. – Sio­stra za­sta­na­wia się gło­śno. – Hmmm… Wpy­cha­jąc so­bie do gar­deł języ­ki?

– Ade­li­ne! – wy­krzy­ku­ję, pod­no­sząc się szyb­ko z le­ża­ka. – Co w cie­bie wstąpi­ło?

Kur­wa, skąd ona o tym wie? Sta­ra­łam się trzy­mać w ta­jem­ni­cy, że od cza­su do cza­su nie­zo­bo­wi­ązu­jąco za­spo­ka­ja­my z Dar­re­nem swo­je po­trze­by.

– Hej, spo­koj­nie. Nie wni­kam już.

– Skąd ci to w ogó­le przy­szło do gło­wy? – Cie­ka­wo­ść zwy­ci­ęża.

– No jak po­wszech­nie wia­do­mo, w klu­bach są ka­me­ry. Dun­can je cza­sa­mi prze­gląda i zo­ba­czył, jak mig­da­lisz się z bar­ma­nem. Po­ka­zał mi to – śmie­je się w głos. – Nie sądzi­łam, że z Dar­re­na jest taki ogier.

A mó­wi­łam temu głup­ko­wi, żeby tego nie ro­bił. Je­den je­dy­ny raz po­zwo­li­łam mu się po­ca­ło­wać w Ede­nie i pech chciał, że aku­rat to na­gra­nie mu­siał zo­ba­czyć Dun­can.

Lu­bię Dar­re­na, jest na­praw­dę świet­nym chło­pa­kiem. To wy­so­ki, bar­czy­sty i przy­stoj­ny bru­net, na­wet ma sze­ścio­pak. Trak­tu­ję go jed­nak jak do­bre­go kum­pla. Na wi­dok jego uśmie­chu wi­ęk­szo­ści dziew­czyn majt­ki spa­da­ją do ko­stek, ale nie mnie. No, naj­wy­żej do ko­lan. Wiem, że żywi do mnie ja­kieś głęb­sze uczu­cia, ale mnie na jego wi­dok nie bar­dzo trze­po­czą mo­tyl­ki w brzu­chu. To, że upra­wiam z nim seks, nie zna­czy, że mam się z nim od razu wi­ązać. By­łby do­brym ma­te­ria­łem na męża i na­wet ojca dla Jay­de­na, ale nie szu­kam part­ne­ra ży­cio­we­go. Do­brze mi tak, jak jest.

– Nie­wa­żne. Prze­sta­ńmy dys­ku­to­wać o moim ży­ciu – za­wsty­dzam się, bo wszy­scy pa­trzą się na mnie ta­kim wzro­kiem, że mam ocho­tę się za­pa­ść pod zie­mię.

Z opre­sji ra­tu­je mnie szwa­gier i chwa­ła mu za to.

– Kto jest głod­ny? Ro­bi­my gril­la czy za­ma­wia­my piz­zę? – Za­cie­ra ręce, sto­jąc na środ­ku ogro­du.

– Piz­za, piz­za, piz­za! – Dzie­cia­ki się prze­krzy­ku­ją, wy­bie­ra­jąc za nas.

Cho­ciaż moją wi­zy­tę u sio­stry po­cząt­ko­wo po­psu­ła Ju­lian­ne, to pó­źniej było już faj­nie i mo­głam się zre­lak­so­wać wśród ro­dzi­ny. Spędzi­li­śmy z sy­nem cały dzień u Ade­li­ne. Jay­den za­czął już przy­sy­piać ze zmęcze­nia. To dla mnie sy­gnał, że czas się zbie­rać do domu.

– Zo­sta­ńcie u nas. Jest już pó­źno, mo­że­cie się prze­spać tu­taj – pro­po­nu­je sio­stra.

– Nie mogę, Jay ma rano tre­ning pi­łki no­żnej, a ja mu­szę je­chać do re­stau­ra­cji. Sama wiesz, że jak jej nie do­glądam, to robi się bur­del. – Kręcę gło­wą, bo nie­ste­ty taka jest praw­da.

Mam do­brych pra­cow­ni­ków, ale za­wsze coś po­plączą i cza­sem nie po­tra­fią tego pó­źniej od­kręcić.

– Ra­cja. Mimo wszyst­ko dzi­ęku­ję, że nas od­wie­dzi­łaś. Przy­je­żdżaj częściej z moim ulu­bio­nym sio­strze­ńcem. – Szczy­pie Jay­de­na w po­licz­ki i na­chy­la się, żeby po­ca­ło­wać go w czo­ło.

Że­gna­jąc się, przy­tu­lam Ade­li­ne i Dun­ca­na. Pod­cho­dzę też do Ju­lian­ne i Au­sti­na, żeby uści­snąć im dło­nie, ale ta mnie przy­ci­ąga do sie­bie i też przy­tu­la. Je­stem za­sko­czo­na, jed­nak od­wza­jem­niam uścisk. Mam na­dzie­ję, że się do mnie w ko­ńcu prze­ko­na i uwie­rzy, że ni­g­dy wi­ęcej nie chcę skrzyw­dzić sio­stry.

Przy­pi­nam Jay­de­na do fo­te­li­ka, ma­cham wszyst­kim na do wi­dze­nia i wra­ca­my do domu.

* * *

Rano od­wo­żę syna na tre­ning, z któ­re­go ma go ode­brać Mag­da­le­na, moja go­spo­sia i nia­nia w jed­nym, a ja uda­ję się pro­sto do re­stau­ra­cji. Jesz­cze jest za­mkni­ęte, jed­nak moi pra­cow­ni­cy już od daw­na tu są i szy­ku­ją się do otwar­cia. Spraw­dzam, jak się spra­wy mają w kuch­ni. Ku­charz Hen­ry od razu pod­su­wa mi do spró­bo­wa­nia czte­ry ró­żne kre­my: z pora i ziem­nia­ków, to­pi­nam­bu­ru, se­ro­wo-ce­bu­lo­wy oraz pie­czar­ko­wy. Boże, ja­kie to jest pysz­ne!

– Hen­ry, ten krem pie­czar­ko­wy to nie­bo w gębie. Do­bra ro­bo­ta – chwa­lę go, bo ten czło­wiek jest mi­strzem go­to­wa­nia.

– Dzi­ęku­ję, Abi­ga­il. Na­ło­żyć ci tro­chę? Do­dam ci do nie­go grzan­kę i pod­sma­ża­ne pie­czar­ki – na­ma­wia mnie, ale nie­po­trzeb­nie, bo ta­kich pysz­no­ści ni­g­dy so­bie nie od­ma­wiam.

– Py­ta­nie! Oczy­wi­ście! Po­proś Chloe, żeby przy­nio­sła mi ją do biu­ra, bo mu­szę tro­chę po­pra­co­wać. – Pusz­czam mu oczko i wy­cho­dzę z kuch­ni.

Prze­kła­dam ster­tę pa­pie­rów i se­gre­gu­ję wszyst­kie ra­chun­ki od do­staw­ców. Po jed­nej stro­nie ukła­dam fak­tu­ry za pro­duk­ty spo­żyw­cze, a po dru­giej – za al­ko­hol. Re­stau­ra­cja przy­no­si spo­re zy­ski. Na po­cząt­ku nie było ła­two, ale dzi­ęki smacz­ne­mu je­dze­niu, mi­łej at­mos­fe­rze i kom­pe­tent­nej ob­słu­dze The Lady & Son sta­ło się po­pu­lar­nym miej­scem. Przez dwa lata z rzędu moja re­stau­ra­cja otrzy­my­wa­ła dwie gwiazd­ki Mi­che­li­na. To ogrom­ne wy­ró­żnie­nie: cie­szę się, że zo­sta­li­śmy tak do­ce­nie­ni. Hen­ry wkła­da całe swo­je ser­ce w go­to­wa­nie, i to jego po­tra­wy przy­nio­sły nam suk­ces.

Chloe przy­no­si mi zupę, któ­rą szyb­ko zja­dam, i znów bio­rę się do pra­cy.

Jako wła­ści­ciel­ka za­wsze sta­ram się być na głów­nej sali, żeby do­glądać go­ści oraz ob­ser­wo­wać, czy sma­ku­je im je­dze­nie. Gdy do­cho­dzi do ja­kie­goś nie­po­ro­zu­mie­nia, od razu wkra­czam do ak­cji i szyb­ko je roz­wi­ązu­ję. Już daw­no nie mie­li­śmy jed­nak żad­ne­go ma­ru­dzące­go go­ścia.

Chy­ba wy­po­wie­dzia­łam w swo­jej gło­wie te my­śli w złym mo­men­cie, bo wła­śnie sły­szę pod­nie­sio­ny męski głos, któ­ry coś krzy­czy. Chloe jest wy­stra­szo­na i trzęsą jej się ręce, a ja mam ocho­tę pal­nąć tego go­ścia w łeb, żeby się uspo­ko­ił.

– Pro­si­łem o śred­nio wy­sma­żo­ny stek, a do­sta­łem krwi­sty. Czy wasz ku­charz nie ro­zu­mie pro­ste­go za­mó­wie­nia, do cho­le­ry?! – Pod­no­si głos jesz­cze bar­dziej, na co lu­dzie za­czy­na­ją się oglądać.

Ro­śnie mi ci­śnie­nie, ale pró­bu­ję się opa­no­wać i mó­wię spo­koj­nie:

– Naj­moc­niej pana prze­pra­szam. Za chwi­lę ku­charz przy­rządzi pana stek jesz­cze raz. Wszyst­ko na koszt fir­my. – Uśmie­cham się z na­dzie­ją, że go udo­bru­cham.

Ten pa­lant chy­ba czer­pie sa­tys­fak­cję z ro­bie­nia szu­mu koło sie­bie i na­kręca się da­lej.

– No ra­czej. Ani mi się śni pła­cić.

– Pro­szę się uspo­ko­ić. Wszy­scy je­ste­śmy lu­dźmi i ka­żde­mu może się zda­rzyć gafa. Jak wspo­mnia­łam, za mo­ment otrzy­ma pan swo­je za­mó­wie­nie. Jesz­cze raz prze­pra­szam. – Od­cho­dzę i uda­ję się w stro­nę kuch­ni, żeby oso­bi­ście spraw­dzić, czy stek zo­stał po­praw­nie usma­żo­ny.

Chloe jest roz­trzęsio­na, ale na mój wi­dok bie­rze się w ga­rść.

– Wy­bacz, Abi­ga­il. Po­my­li­łem ste­ki i wrzu­ci­łem je nie na te ta­le­rze, co trze­ba. – Hen­ry od razu się tłu­ma­czy.

– Bar­dzo cię pro­szę, tym ra­zem upew­nij się, że jest okej, bo ten nic­poń zno­wu zro­bi awan­tu­rę – mó­wię.

Hen­ry wy­kła­da na ta­lerz pu­rée ziem­nia­cza­ne i stek i przy­ozda­bia ca­ło­ść pod­sma­żo­ny­mi szpa­ra­ga­mi. Wszyst­ko po­le­wa so­sem be­ar­ne­ńskim. Tym ra­zem to Lin­da za­no­si krzy­ka­czo­wi ta­lerz i wra­ca. Po nie­spe­łna pi­ęciu mi­nu­tach na sali sły­chać gło­śny huk, więc szyb­ko wy­cho­dzę, żeby spraw­dzić, co się sta­ło. Ten de­bil zrzu­cił ta­lerz na podło­gę, a te­raz stoi i dy­szy przez nos jak byk na cor­ri­dzie.

– Wy to gów­no na­zy­wa­cie je­dze­niem? Na­wet pies by tego nie ru­szył! Nie za­pła­cę za to ani pen­sa i zro­bię wam taką an­ty­re­kla­mę, że nikt tu wi­ęcej nie przyj­dzie – gro­zi mi, a ja je­stem w ta­kim szo­ku, że na­wet nie wiem, jak się za­cho­wać.

Co tego czło­wie­ka opęta­ło? Chy­ba nie my­ślał, że przyj­dzie do re­stau­ra­cji i naje się za dar­mo, uda­jąc, że mu nic nie od­po­wia­da? Dziw­nym tra­fem zja­dł całe mi­ęso i ziem­nia­ki, zo­sta­wia­jąc szpa­ra­gi, któ­re te­raz leżą na podło­dze.

– Pro­szę opu­ścić mój lo­kal. Je­śli nie zro­bi pan tego w ci­ągu mi­nu­ty, za­dzwo­nię po po­li­cję – od­gra­żam się, bo miar­ka się prze­bra­ła.

– Że co pro­szę? Jesz­cze masz czel­no­ść, ko­bie­to, mnie stąd wy­rzu­cać?! – Da­lej wrzesz­czy, a ja za­czy­nam tra­cić cier­pli­wo­ść.

Jest zbul­wer­so­wa­ny, a ja ostat­kiem sił trzy­mam ner­wy na wo­dzy.

– Pro­szę wy­jść – po­wta­rzam ko­lej­ny raz.

– Praw­da boli, co? – wy­pa­la.

– Wy­pier­da­laj, za­nim sama cię stąd usu­nę! – W ko­ńcu wy­bu­cham, bo nie po­zwo­lę, żeby mó­wił ta­kie rze­czy.

– To trze­ba gdzieś zgło­sić. Czy pa­ństwo to wi­dzie­li… – Nie ko­ńczy, bo za­trzy­mu­je go szorst­ki i zim­ny jak lód głos:

– Spier­da­laj, wi­ęcej nie po­wtó­rzę. Za­bie­raj się stąd, bo w in­nym ra­zie sam cię sprząt­nę.

Aż mnie samą zmro­zi­ło, mam się ocho­tę scho­wać pod sto­łem. Ta gro­źba jed­nak po­dzia­ła­ła, bo gość mo­men­tal­nie się ulot­nił.

– Niech pa­ństwo da­lej je­dzą i miło spędza­ją czas. Spek­takl do­bie­gł ko­ńca – in­for­mu­ję, na co wszy­scy na po­wrót zaj­mu­ją się swo­imi ta­le­rza­mi.

W ko­ńcu od­wra­cam się do mężczy­zny i za­mie­ram. Przede mną stoi ado­nis w ciem­nym gar­ni­tu­rze. Pierw­sze, co zwra­ca moją uwa­gę, to jego brązo­we oczy z po­ma­ra­ńczo­wy­mi plam­ka­mi. Jesz­cze ni­g­dy u ni­ko­go nie wi­dzia­łam ta­kie­go ko­lo­ru. Wło­sy ma czar­ne jak węgiel i wy­gląda, jak­by ktoś wy­ci­ął zdjęcie z okład­ki ma­ga­zy­nu i przy­kle­ił mu na twarz. Moją uwa­gę przy­ci­ąga ta­kże jego mi­mi­ka. Wy­ra­ża aro­gan­cję i ogrom­ną pew­no­ść sie­bie. Wy­czu­wam jed­nak też mrok. Mo­men­tal­nie do­sta­ję gęsiej skór­ki. Prze­sta­ję go ob­cza­jać: wy­pa­da­ło­by po­dzi­ęko­wać za in­ter­wen­cję.

– Dzię… Dzi­ęku­ję. – Za­czy­nam się jąkać, za co mam ocho­tę so­bie pal­nąć w łeb.

– Do usług. Jak­by co, po­le­cam się na przy­szło­ść – uśmie­cha się do mnie, po­ka­zu­jąc rząd bia­łych zębów. – Axel Sal­low. – Wy­ci­ąga do mnie dłoń.

– Abi­ga­il Smith. – Chwy­tam sta­now­czo i lek­ko po­trząsam.

Za­wsty­dzam się, na­wet nie wiem cze­mu. Ten mężczy­zna bu­dzi we mnie po­kła­dy dziw­ne­go lęku, ale też eks­cy­ta­cji. Jak na do­brą wła­ści­ciel­kę przy­sta­ło pro­po­nu­ję mu dar­mo­wy po­si­łek.

– W ra­mach po­dzi­ęko­wa­nia za po­moc sta­wiam panu obiad. Pro­szę przej­rzeć menu i coś wy­brać. – Uśmie­cham się nie­śmia­ło.

– Mo­żesz mi po­sta­wić coś in­ne­go – mówi, tu­szu­jąc wy­po­wie­dź gło­śnym chrząk­ni­ęciem.

– Co pan po­wie­dział? – Do­py­tu­ję, bo mogę wręcz przy­si­ąc, że po­wie­dział, że mo­gła­bym mu po­sta­wić coś in­ne­go.

– Mó­wi­łem, że się za­sta­no­wię i wte­dy za­mó­wię – od­po­wia­da z cy­nicz­nym uśmiesz­kiem.

Ja­sne, nie musi ro­bić ze mnie idiot­ki. Na­wet go nie znam, ale na myśl, że mia­ło­by mi­ędzy nami do cze­goś do­jść, robi mi się go­rąco i czu­ję ła­sko­ta­nie w pod­brzu­szu.

– Nie ma spra­wy. Kel­ner­ka stoi tam. – Wska­zu­ję mu bar, któ­ry mie­ści się w środ­ko­wej części re­stau­ra­cji po le­wej stro­nie przy ścia­nie. Wy­star­czy, że pan do niej po­ma­cha, a ona przyj­mie za­mó­wie­nie. Ży­czę smacz­ne­go – rzu­cam szyb­ko i ucie­kam do biu­ra.

Jezu. Do­bra, uspo­kój się, Abi­ga­il.

To tyl­ko fa­cet.

Kur­wa, ale za to jaki!

Rozdział II

Axel

Sie­dzę w Sen­su­al De­si­re i po­pi­jam przy ba­rze ma­cal­la­na, pa­trząc na or­gię, któ­ra od­by­wa się w jed­nym z kątów w głów­nej sali. Dzi­siaj nie mam za­mia­ru uczest­ni­czyć w żad­nych za­ba­wach, by­łem tyl­ko ob­ser­wa­to­rem. Kręci mnie pa­trze­nie na in­nych w trak­cie sto­sun­ku i bar­dzo często to ro­bię. Ot, ta­kie moje małe zbo­cze­nie. Dwa lata temu przy­pad­ko­wo zna­la­złem ten klub i te­raz je­stem jego sta­łym by­wal­cem. Po­trze­bo­wa­łem w swo­im ży­ciu pew­ne­go ro­dza­ju uroz­ma­ice­nia i roz­ryw­ki, któ­re w tym miej­scu od­na­la­złem. Od za­wsze kręcił mnie per­wer­syj­ny seks i lu­bi­łem za­da­wać ko­bie­tom ból. Po­ku­szę się na­wet o stwier­dze­nie, że w pew­nym stop­niu je­stem sa­dy­stą. Uwiel­biam dzie­lić się swo­ją part­ner­ką i uczest­ni­czyć we wszyst­kich eta­pach za­baw.

Naj­pierw ob­ser­wu­ję, jak jej cia­ło się na­kręca, po czym wkra­czam ja i za­czy­nam ro­bić to, co lu­bię. Sen­su­al De­si­re po­zwa­la mi spe­łniać wszyst­kie za­chcian­ki. Nie mam ko­bie­ty na sta­łe, ale już nie­dłu­go się to zmie­ni. Mu­szę ode­brać to, co moje. To, co do­sta­łem. Na kil­ka lat znik­nęła mi z oczu, ale jej go­dzi­ny są po­li­czo­ne, bo kie­dy wpad­nie w moje si­dła, tak szyb­ko się z nich nie wy­rwie.

Je­stem wła­ści­cie­lem sie­ci ho­te­li Pla­za Pa­ra­di­se, któ­re są roz­sia­ne po ca­łym świe­cie. Ci, któ­rzy mnie zna­ją, za­wsze oka­zu­ją mi sza­cu­nek. Jed­nak tyl­ko nie­licz­ni wie­dzą, że pro­wa­dzę dru­gie ży­cie, to mrocz­niej­sze, któ­re­go nikt nie chcia­łby po­sma­ko­wać. Je­stem na tyle bo­ga­ty, że udzie­lam po­ży­czek z wy­so­kim opro­cen­to­wa­niem tym, któ­rzy po­trze­bu­ją szyb­kiej go­tów­ki. Naj­częściej są to ha­zar­dzi­ści.

Je­śli ktoś bie­rze ode mnie kasę, musi zwró­cić dru­gie tyle. Moi lu­dzie ści­ąga­ją ha­ra­cze od in­nych firm w za­mian za ochro­nę i je­stem, mo­żna po­wie­dzieć, kró­lem lon­dy­ńskich pod­zie­mi.

Ja­kieś sie­dem lat temu zgło­sił się do mnie pe­wien ga­ga­tek. Za­dłu­żył się na kupę szma­lu i nie miał z cze­go od­dać. Chciał mnie wy­ki­wać, ale ja z ta­ki­mi gno­ja­mi ra­dzę so­bie w je­den spo­sób. Kul­ka w łeb i po spra­wie. Bła­gał o ży­cie, a w za­mian obie­cał mi swo­ją żonę. To ona mia­ła spła­cić jego dłu­gi, od­da­jąc i pod­po­rząd­ko­wu­jąc się mnie. Zgo­dzi­łem się, ale ko­bie­ta gdzieś wy­je­cha­ła, jak­by za­pa­dła się pod zie­mię, a ten ku­tas tra­fił do pier­dla. Mu­sia­łem spędzić wie­le cza­su na po­szu­ki­wa­niach, ale się opła­ci­ło. Zna­la­złem Abi­ga­il Smith. Ob­ser­wo­wa­łem ją przez te wszyst­kie lata, wie­dzia­łem, gdzie cho­dzi, co robi, gdzie miesz­ka i pra­cu­je, co lubi jeść, jaki ma roz­kład dnia. Jed­na­kże nie mo­głem się jej przy­glądać z ukry­cia w nie­sko­ńczo­no­ść. W ko­ńcu do­sze­dłem do wnio­sku, że już czas, aby za­częła spła­cać dłu­gi swo­je­go by­łe­go męża. Mu­szę wszyst­ko do­brze za­pla­no­wać i Abi­ga­il będzie moja…

Ko­ńczę whi­sky i scho­dzę do pod­zie­mi, kie­ru­jąc się do jed­nej z sal, w któ­rej prze­by­wa­ją Char­lie i Da­niel­le. Sia­dam na krze­śle i za­czy­nam przy­pa­try­wać się tej dwój­ce. Naj­pierw za­czy­na­ją od ma­ca­nia się i ca­ło­wa­nia, ale ja chcę cze­goś wi­ęcej. Chcę za­ognio­nej skó­ry ule­głej i po­żąda­nia w jej oczach. Wie­dzia­łem, że Char­lie dłu­go tak nie wy­trzy­ma. W ko­ńcu ukła­da dziew­czy­nę na ko­zet­ce i ją do niej przy­pi­na. Zry­wa z niej majt­ki i wkła­da w jej od­byt ko­rek w kszta­łcie du­że­go haka. Przy­wi­ązu­je do jego ko­ńca sznur, któ­ry prze­rzu­ca przez bel­kę przy­twier­dzo­ną do su­fi­tu. Cia­ło Da­niel­le od razu się na­pręża. Dziew­czy­na za­czy­na gło­śno jęczeć. Char­lie zgnia­ta w dło­niach jej po­ślad­ki i po­mru­ku­je. Przy­ci­ąga ją do sie­bie za wło­sy i dzi­ko mi­ęto­si jej pier­si. Od­py­cha ją od sie­bie i ró­zgą chłosz­cze jej ty­łek, aż jest cały czer­wo­ny. Co chwi­lę po­ci­ąga za sznur, do któ­re­go przy­wi­ąza­ny jest hak, na co Da­niel­le jęczy, bo ga­dżet raz po raz się z niej wy­su­wa i do niej wsu­wa.

Za­wsze je­stem opa­no­wa­ny i sta­ram się trzy­mać swo­je pod­nie­ce­nie na wo­dzy, ale nie tym ra­zem. Przed ocza­mi wi­dzę Abi­ga­il i mo­men­tal­nie ku­tas drga mi w spodniach. Wy­ci­ągam go na wierzch i prze­ci­ągam dło­nią po ca­łej jego dłu­go­ści. Na czub­ku zbie­ra się wil­goć, któ­rą roz­sma­ro­wu­ję i za­czy­nam pom­po­wać moc­niej. Ona­ni­zu­ję się w po­zy­cji sie­dzącej, ale nie wiem, jak dłu­go wy­trzy­mam. Char­lie wbi­ja fiu­ta w cip­kę ko­bie­ty i sza­le­ńczo ją po­su­wa. Jego mied­ni­ca obi­ja się o jej ty­łek z gło­śny­mi pla­śni­ęcia­mi. Chwy­ta zno­wu za hak, któ­ry po­ci­ąga, na co Da­niel­le jęczy jesz­cze gło­śniej i bła­ga o wi­ęcej. Moje ru­chy sta­ją się szyb­sze i czu­ję kro­pel­ki potu zbie­ra­jące się na moim czo­le.

– Przy­łączysz się, Axel? – pyta Char­lie przez za­ci­śni­ęte zęby, nie prze­sta­jąc po­ru­szać się w po­chwie na­szej wspól­nej ule­głej.

Za­sta­na­wiam się tyl­ko chwi­lę.

– W su­mie cze­mu nie – od­po­wia­dam krót­ko i się roz­bie­ram.

Co praw­da mia­łem tyl­ko pa­trzeć, jed­nak zmie­ni­łem zda­nie i mój ku­tas jest mi za to ogrom­nie wdzi­ęcz­ny. Szyb­ko roz­pi­na­my Da­niel­le, po­zby­wa­jąc się z jej ty­łka haka. Kum­pel pod­no­si ją i na­bi­ja na sie­bie. Tym­cza­sem ja usta­wiam się za jej ple­ca­mi i na­dzie­wam jej dru­gą dziur­kę na mo­je­go ster­czące­go fiu­ta. Bie­rze­my ją z obu stron. Grzmo­ci­my ją tak, jak lubi, czy­li moc­no i głębo­ko. Prze­ci­ąga­my tę in­wa­zję jak naj­dłu­żej, aż w ko­ńcu do­zna­je­my spe­łnie­nia, za­le­wa­jąc ją od środ­ka w tym sa­mym cza­sie.

Od­dy­cham szyb­ko, wy­cie­ram się po­spiesz­nie mo­kry­mi chu­s­tecz­ka­mi, ubie­ram i opusz­czam lo­chy. Szyb­kim kro­kiem wy­cho­dzę z klu­bu i kie­ru­ję się w stro­nę auta. Wsia­dam do mo­je­go czar­ne­go ma­to­we­go po­rsche 911 GT3 i od­je­żdżam z pi­skiem opon. Na dzi­siaj ko­niec, ale od ju­tra pani Abi­ga­il Smith za­cznie się sta­wać moją.

Nie ma na co cze­kać.

* * *

Po bez­sen­nej nocy i ukła­da­niu pla­nu na­resz­cie wiem, co zro­bić. Nie mogę prze­cież od razu wy­sko­czyć z czy­mś moc­nym, dla­te­go po­sta­na­wiam za­ara­nżo­wać przy­pad­ko­we spo­tka­nie w jej re­stau­ra­cji. Abi­ga­il nie jest głu­pia. Mo­gła­by od razu mnie przej­rzeć, więc mu­szę dzia­łać ma­ły­mi krocz­ka­mi. Gdy tak już się sta­nie, za­cznie pła­cić.

Miesz­kam w kró­lew­skim apar­ta­men­cie na naj­wy­ższym pi­ętrze w moim ho­te­lu przy Ca­na­ry Wharf, zwa­nym ser­cem Lon­dy­nu. Ob­słu­ga ho­te­lo­wa przy­no­si mi po­ran­ną kawę i śnia­da­nie. Re­lak­su­ję się i przy­go­to­wu­ję na to, co ma się dzi­siaj wy­da­rzyć.

Oko­ło po­łud­nia jadę do re­stau­ra­cji The Lady & Son. Ja­kiś ko­leś aku­rat się awan­tu­ru­je, ale w mo­ment go prze­pło­szy­łem. Do­sta­łem od losu szan­sę, żeby za­ga­dać do Abi­ga­il. Po­dzi­ęko­wa­ła mi za po­moc i za­ofe­ro­wa­ła po­si­łek na swój koszt. Nie po­do­ba mi się to, że ode­szła, dla­te­go przy­wo­łu­ję kel­ner­kę.

– Czy jest pan już go­to­wy, żeby zło­żyć za­mó­wie­nie? – pyta z wy­ćwi­czo­nym uśmie­chem na twa­rzy.

– Chcia­łbym po­roz­ma­wiać z wła­ści­ciel­ką – mó­wię sta­now­czo.

– Sta­ło się coś? – do­py­tu­je.

Czy tak trud­no przy­pro­wa­dzić tu Abi­ga­il?

– Nic się nie sta­ło, ale mu­szę za­mie­nić z nią kil­ka słów – wy­po­wia­dam gro­źnym to­nem, któ­ry za­wsze dzia­ła cuda.

– Do­brze, pro­szę chwi­lę za­cze­kać. – Dziew­czy­na od­wra­ca się na pi­ęcie i od­cho­dzi.

Nie­dłu­go po­tem wra­ca z Abi­ga­il. Jest po­de­ner­wo­wa­na i wy­kręca so­bie pal­ce. Czu­je się nie­kom­for­to­wo i wi­dać to go­łym okiem.

– Chciał pan ze mną po­roz­ma­wiać. Za­mie­niam się w słuch. – Pro­stu­je ple­cy i pa­trzy na mnie twar­do.

Spo­glądam w jej stro­nę. Wi­dzę, że się nie­cier­pli­wi.

– Może pani usi­ądzie? – pro­po­nu­ję.

– Nie trze­ba, po­sto­ję.

– Na­le­gam.

Krzy­wi się, ale w ko­ńcu od­su­wa krze­sło i sia­da.

– To w czym mogę panu po­móc? – pyta, stu­ka­jąc w sto­lik czer­wo­nym pa­znok­ciem.

Kur­wa, sam nie wiem, cze­go mogę od niej chcieć, ale mu­szę ja­koś spró­bo­wać na­mó­wić ją do spo­tka­nia poza re­stau­ra­cją.

– Czy często zda­rza­ją się tu­taj ta­kie in­cy­den­ty? – za­da­ję pierw­sze py­ta­nie, ja­kie mi przy­cho­dzi do gło­wy.

Pa­trzy na mnie, mru­żąc oczy i jed­no­cze­śnie się za­sta­na­wia­jąc.

– Nie ro­zu­miem. – Jest sko­ło­wa­na.

– Za­sta­łem tu przed chwi­lą mężczy­znę, któ­ry się awan­tu­ro­wał. W re­stau­ra­cji, któ­ra zdo­by­ła dwie gwiazd­ki Mi­che­li­na, nie po­win­no być ta­kich in­cy­den­tów.

Abi­ga­il robi się bla­da na twa­rzy. Wy­gląda, jak­by mia­ła za­raz ze­mdleć.

– O mój Boże, pan jest kry­ty­kiem ku­li­nar­nym, praw­da? – Pod­no­si się z krze­sła.

Ha! Ko­lej­ny raz do­sta­łem szan­sę od losu. Małe kłam­stew­ko jesz­cze ni­g­dy ni­ko­mu nie za­szko­dzi­ło.

– Zga­dza się, to ja, ale nikt o tym nie może wie­dzieć. Pro­szę usi­ąść. – Wska­zu­ję jej krze­sło, na któ­re z gra­cją opa­da.

– Nie od­bie­rze mi pan gwiazd­ki, praw­da? Ta­kie in­cy­den­ty nam się nie zda­rza­ją, je­śli już, to mak­sy­mal­nie je­den rocz­nie. Jak pan wi­dzi, jest tu dużo lu­dzi, je­dze­nie jest smacz­ne, jest czy­sto. – Za­czy­na się tłu­ma­czyć, ale od tego sło­wo­to­ku boli mnie już gło­wa.

– Niech się pani uspo­koi. Nie stra­ci pani żad­nej gwiazd­ki – uspo­ka­jam ją, bo jest strasz­nie na­kręco­na.

– Pro­szę coś za­mó­wić – su­ge­ru­je, przy­gląda­jąc mi się.

– W ta­kim ra­zie chcę zje­ść to samo co tam­ten ko­leś, któ­ry zro­bił awan­tu­rę. Spraw­dzę, czy rze­czy­wi­ście było aż ta­kie nie­do­bre. – Uno­szę jed­ną brew.

Abi­ga­il zry­wa się z krze­sła i pędzi w stro­nę kuch­ni. Po dwu­dzie­stu mi­nu­tach wra­ca i sta­wia przede mną pa­ru­jący ta­lerz. Zaj­mu­je na po­wrót miej­sce i gapi się, jak zmia­tam wszyst­ko z ta­le­rza. Co za ko­bie­ta.

– I jak? Sma­ko­wa­ło? – Cze­ka na od­po­wie­dź, przy­su­wa­jąc się bli­żej mnie.

– Bar­dzo do­bre, wszyst­kie sma­ki są per­fek­cyj­nie skom­po­no­wa­ne. – Uda­ję eks­per­ta. – Pre­zen­ta­cja na ta­le­rzu ta­kże jest es­te­tycz­na.

W środ­ku śmie­ję się z mo­je­go znaw­cze­go pier­do­le­nia, ale na ze­wnątrz za­cho­wu­ję po­wa­gę. No, ale sko­ro od­gry­wam rolę kry­ty­ka ku­li­nar­ne­go, to mu­szę, praw­da?

– Na­praw­dę? Dzi­ęku­ję, jest mi nie­zmier­nie miło, że panu po­sma­ko­wa­ło. Mogę li­czyć na trze­cią gwiazd­kę? – Jej oczy świe­cą się jak lamp­ki na ze­szło­rocz­nej cho­in­ce, ale mu­szę zga­sić jej za­pał.

– Nie­ste­ty nie, bo od­kry­ła pani moją to­żsa­mo­ść, a mu­si­my po­zo­stać ano­ni­mo­wi. Może spo­tka­my się na kawę poza tą re­stau­ra­cją? – Prze­cho­dzę do ko­lej­ne­go kro­ku.

Dębie­je i robi się nie­pew­na.

– Ale po co? To chy­ba nie jest po­trzeb­ne. – De­li­kat­nie pró­bu­je mi od­mó­wić, ale nie ma na to szans.

– Po­roz­ma­wia­my o re­stau­ra­cjach, da­niach, ró­żnych kuch­niach. Być może tak zdo­by­ta wie­dza się pani do cze­goś przy­da. To jak?

Wi­dzę wa­ha­nie w jej oczach. Wiem, że chce się ze mną spo­tkać, ale z dru­giej stro­ny coś ją blo­ku­je.

– Nie zro­bię pani krzyw­dy. Może przej­dźmy na ty, będzie nam się ła­twiej ko­mu­ni­ko­wać.

De­li­kat­nie kiwa gło­wą i wy­ci­ąga do mnie dłoń.

– Abi­ga­il.

– Axel. To co, spo­tkasz się ze mną? Nie musi to być dzi­siaj. Może być na­wet za kil­ka dni.

– Niech będzie. – Uśmie­cha się sze­ro­ko, po czym spusz­cza gło­wę i za­kła­da za ucho pa­smo blond wło­sów.

Ja pier­do­lę, będzie ide­al­nym ma­te­ria­łem na ule­głą. Już za­cie­ram rącz­ki na na­sze za­ba­wy. Będzie na moje ka­żde ski­nie­nie i zro­bi wszyst­ko, cze­go od niej za­żądam. Uza­le­żnię ją od sie­bie. Prze­ko­na­nie jej do spo­tka­nia było ła­twe, więc to też się uda.

Wy­mie­nia­my się nu­me­ra­mi te­le­fo­nów, po czym opusz­czam re­stau­ra­cję, gło­śno po­gwiz­du­jąc.

* * *

Od­cze­ka­łem całe sie­dem dni, za­nim skon­tak­to­wa­łem się z Abi­ga­il. Je­stem pew­ny, że cze­ka­ła z te­le­fo­nem w dło­ni, ale zro­bi­łem to spe­cjal­nie. Wła­śnie w taki spo­sób na­uczę ją po­słu­sze­ństwa. Gdy już ze mną będzie, cały czas będzie na wszyst­ko cze­kać. Mu­sia­łem się do­kszta­łcić w za­kre­sie wie­dzy ku­li­nar­nej, bo sko­ro mam uda­wać pie­przo­ne­go kry­ty­ka, to mu­szę mieć ja­kieś pod­sta­wy. Sam wko­pa­łem się w to gów­no i te­raz mu­szę się z nie­go jak naj­szyb­ciej wy­mik­so­wać.

– Ma­ły­mi krocz­ka­mi, Axel. Ma­ły­mi, a zo­sta­nie ci to wy­na­gro­dzo­ne, i to z na­wi­ąz­ką – mó­wię sam do sie­bie.

Tyl­ko że ja je­stem nie­cier­pli­wy. Nie­na­wi­dzę cze­kać i wszyst­ko mu­szę mieć na już. Dra­pię się po bro­dzie i w ko­ńcu po­sta­na­wiam za­dzwo­nić do pi­ęk­nej Abi­ga­il. Od­bie­ra po pi­ątym sy­gna­le, gdy mam się już roz­łączyć.

– Hel­lo – rzu­ca niby od nie­chce­nia.

W tle sły­chać dzie­ci­ęce krzy­ki. Mam ocho­tę ją skar­cić za to, że nie ode­bra­ła po pierw­szym sy­gna­le, ale na to przyj­dzie jesz­cze pora.

– Wi­taj, Abi­ga­il. Jak się ma naj­pi­ęk­niej­sza ko­bie­ta, jaką w ży­ciu po­zna­łem? – Pró­bu­ję zgry­wać ro­man­ty­ka.

Ko­bie­ty to lu­bią i szyb­ko ule­ga­ją ta­kim gad­kom.

– Cza­ruś z cie­bie – chi­cho­cze do słu­chaw­ki i już wiem, że jest moja. – Wła­śnie je­stem u sio­stry – in­for­mu­je.

No tak, to szwa­gier­ka Frens­by’ego. Będzie trze­ba tro­chę uwa­żać, ale przed ni­czym się nie cof­nę, żeby osi­ągnąć swój cel.

– Może umó­wi­my się na ko­la­cję? Co ty na to? – pro­po­nu­ję to­nem nie­zno­szącym sprze­ci­wu.

Sta­ram się być opa­no­wa­ny, ale ogar­nia mnie iry­ta­cja. Nie je­stem na­uczo­ny się za kimś uga­niać. Za­wsze wszyst­ko przy­cho­dzi­ło do mnie samo.

– Dzi­siaj? Nie­ste­ty to nie­mo­żli­we. Je­stem za­jęta, przy­kro mi – od­po­wia­da, na co za­ci­skam dłoń w pi­ęść.

Od­dy­cham przez nos, żeby się uspo­ko­ić.

– Tak, dzi­siaj. Nie przyj­mu­ję od­mo­wy. Przy­ja­dę po cie­bie o dwu­dzie­stej. – Chcę od razu odło­żyć słu­chaw­kę, ale Abi­ga­il szyb­ko się od­zy­wa.

– Nie zro­zu­mia­łeś, co po­wie­dzia­łam? Nie mogę, bo mnie nie ma w domu i nie wra­cam na noc. Mogę się z tobą spo­tkać ju­tro w po­rze lun­chu. Pa­su­je?

Chcę się da­lej sprze­czać, bo sko­ro po­wie­dzia­łem, że dzi­siaj, to ma być, kur­wa, dzi­siaj. Bio­rę się jed­nak w ga­rść. Jak ją znie­chęcę do sie­bie, to może być kiep­sko.

– Do­bra, niech będzie – od­bur­ku­ję nie­za­do­wo­lo­ny, bo to ja, do chu­ja, usta­lam tu za­sa­dy.

– Spo­tkaj­my się w mo­jej re­stau­ra­cji o dwu­na­stej – pro­po­nu­je, ale nie ma ta­kiej opcji.

– Nie – mó­wię jed­nym sło­wem.

– Nie?

– Mamy się spo­tkać poza two­ją re­stau­ra­cją. Co po­wiesz na La Bar­ca Ri­sto­ran­te? Lu­bisz wło­ską kuch­nię? – Mam na­dzie­ję, że tak, bo to pierw­sza re­stau­ra­cja, któ­ra wy­sko­czy­ła mi w Go­ogle.

– Oczy­wi­ście, jak naj­bar­dziej – ćwier­ka jak skow­ro­nek.

– W ta­kim ra­zie będę po cie­bie o dwu­na­stej. Trzy­maj się, mi­łe­go dnia – rzu­cam, po czym od razu się roz­łączam.

Nie daję jej wi­ęcej do­jść do sło­wa, bo za­pew­ne by się upie­ra­ła, że przy­je­dzie sama. Uśmie­cham się sze­ro­ko, bo już nie mogę się do­cze­kać, kie­dy za­ci­ągnę ją do łó­żka i będę mógł za­cząć uczyć ją tego, co lu­bię. Mam na­dzie­ję, że jest po­jęt­ną uczen­ni­cą. Je­śli nie, będą ją cze­ka­ły same kary, któ­re są mo­imi ulu­bio­ny­mi za­ba­wa­mi w klu­bie.

Rap­tow­nie uzmy­sła­wiam so­bie, że nie za­py­ta­łem jej o ad­res. Kur­wa! Wy­stu­ku­ję na ko­mór­ce szyb­ką wia­do­mo­ść z py­ta­niem. Sko­ro się nie zna­my, to prze­cież nie mogę znać miej­sca jej za­miesz­ka­nia. Mo­gło­by jej się to wy­dać po­dej­rza­ne. Prak­tycz­nie od razu od­pi­su­je z pre­ten­sja­mi, dla­cze­go tak szyb­ko się roz­łączy­łem, nie da­jąc jej nic od­po­wie­dzieć, ale na sa­mym ko­ńcu SMS-a znaj­du­ję pie­przo­ny ad­res.

* * *

Sto­ję zwró­co­ny w stro­nę wiel­ga­śnych okien i po­dzi­wiam z wy­so­ko­ści pa­no­ra­mę Lon­dy­nu. W gło­wie mam tyl­ko Abi­ga­il i ko­sma­te my­śli. Wy­obra­żam ją so­bie, jak leży na mo­ich ko­la­nach w Sen­su­al De­si­re i pie­przy ją inny mężczy­zna albo i dwóch. Jak cyc­ka­mi ocie­ra się o mo­je­go twar­de­go ku­ta­sa, któ­re­go pod­gry­za przez spodnie, a ja ją tyl­ko głasz­czę jak grzecz­ne zwie­rząt­ko po ple­cach i gło­wie i przy­glądam się wy­ra­zo­wi jej twa­rzy. Nie bio­rę udzia­łu w jej za­spo­ka­ja­niu. Wi­dzę przed sobą jej wy­krzy­wio­ną w roz­ko­szy bu­zię, któ­ra do­ma­ga się jesz­cze wi­ęcej. Pod­nie­ci­łem się do tego stop­nia, że mam za­miar so­bie ulżyć, spusz­cza­jąc cały ła­du­nek na okno, ale prze­ry­wa mi w tym je­den z mo­ich lu­dzi.

– Mamy pro­blem – rzu­ca bez ogró­dek.

Jego po­stać od­bi­ja się od szy­by. Po­wo­li za­czy­nam się od­wra­cać i sta­ję wy­pro­sto­wa­ny. W ta­kiej po­zie wy­glądam jesz­cze gro­źniej.

– Co jest? – od­po­wia­dam twar­do i wiem, że to, co po­wie, mi się nie spodo­ba.

– Jo­nes. – Wy­star­czy to jed­no sło­wo, że­bym się pod­kur­wił.

– Jest w piw­ni­cy? – py­tam.

Po­twier­dza lek­kim ski­nie­niem. Mi­jam go i idę do pry­wat­nej win­dy. Lu­cas ma­sze­ru­je za mną i ra­zem zje­żdża­my na sam dół. Pra­cow­ni­cy ho­te­lu nie mają tu wstępu. Dziar­skim kro­kiem kie­ru­je­my się do jed­nej z cel. Po­środ­ku na krze­śle sie­dzi Jo­nes. Za­uwa­żam, że moi lu­dzie tro­chę się już z nim za­ba­wi­li. Ma obi­tą gębę i za­puch­ni­ęte oko, któ­re po­wo­li za­czy­na przy­bie­rać bar­wę fio­le­tu. Pod­cho­dzę do nie­go i przy­ku­cam.

– I co ci mó­wi­łem, Ray? Trzy dni, a ty co zro­bi­łeś? – Nie od­zy­wa się, co pod­no­si mi ci­śnie­nie. – Od­po­wiem za cie­bie: nie od­da­łeś mi kasy. Nie je­stem or­ga­ni­za­cją cha­ry­ta­tyw­ną. Co mam te­raz z tobą zro­bić? Strze­lić ci w łeb czy po­ćwiar­to­wać i ode­słać cię żo­nie w ka­wa­łkach? – za­sta­na­wiam się na głos.

Za­czy­nam przed nim cho­dzić w tę i z po­wro­tem. Da­lej mil­czy, ale nie na dłu­go, bo ko­pię go z ca­łej siły w pisz­czel. Z jego gar­dła wy­do­by­wa się krzyk.

– Nie mam pie­ni­ędzy. Chcia­łem się od­kuć, żeby za­ro­bić i zwró­cić ci wszyst­ko, ale prze­gra­łem. Pro­szę, nie za­bi­jaj mnie. Przy­si­ęgam, że od­dam ci wszyst­ko co do pen­sa – bła­ga, cze­go strasz­nie nie lu­bię.

Ak­cep­tu­ję tyl­ko bła­ga­nia ko­biet, kie­dy bio­rę w po­sia­da­nie ich cia­ła.

– Oczy­wi­ście, że od­dasz, ale z cze­go ty chcesz to zro­bić? – py­tam, gło­śno się śmie­jąc. – Prze­cież wszyst­ko prze­gra­łeś.

– Nie wiem, ale wszyst­ko od­dam – po­wta­rza jak zdar­ta pły­ta.

– Wi­sisz mi ba­ńkę. Mów, w jaki spo­sób chcesz ją zwró­cić i nie karm mnie gów­nem, bo za chwi­lę sko­ńczy mi się cier­pli­wo­ść – od­gra­żam się.

– Ode­gram się w po­ke­ra. Tym ra­zem na pew­no mi się uda. Czu­ję w ko­ściach, że będę miał szczęście. Po­trze­bu­ję tyl­ko tro­chę go­tów­ki na start – wy­po­wia­da na jed­nym wy­de­chu.

Nie no, kur­wa, nie­na­wi­dzę lu­dzi. Ka­żde­go dnia mnie za­ska­ku­ją i utwier­dza­ją w prze­ko­na­niu, że są zwy­kłym po­mio­tem sza­ta­na. Pa­trzę na Jo­ne­sa i śmie­ję mu się w twarz.

– Je­steś jesz­cze gor­szym idio­tą, niż my­śla­łem. – Kręcę gło­wą, pry­cha­jąc. – Zrób­cie z nim po­rządek i pod­rzu­ćcie go przed szpi­tal – roz­ka­zu­ję moim lu­dziom. – A ty masz, kur­wa, mie­si­ąc, sły­szysz mnie? Mie­si­ąc, żeby od­dać moją kasę. Je­śli tego nie zro­bisz, mo­żesz się po­że­gnać z tym świa­tem. – Wy­mie­rzam mu cios pro­sto w żo­łądek.

Bra­ku­je mu tchu, z jego ust wy­do­sta­ją się char­czące dźwi­ęki, ale mnie to nie in­te­re­su­je. Po­pra­wiam ma­ry­nar­kę, któ­rą mam na so­bie, po czym opusz­czam piw­ni­cę i wra­cam do swo­je­go apar­ta­men­tu. Bio­rę szyb­ki prysz­nic i prze­bie­ram się w bar­dziej lu­zac­kie ciu­chy.

Trud­no być mną i ka­żde­go dnia udo­wad­niać świa­tu, że jest się kimś. Mu­szę za­cząć szyb­ciej prze­ko­ny­wać do sie­bie Abi­ga­il. Dłu­go już nie wy­trzy­mam. Wy­ci­ągam z biur­ka zwi­tek pa­pie­ru i kil­ka zdjęć, na któ­rych wid­nie­ją Abi­ga­il z sy­nem, jej sio­stra z mężem i jesz­cze je­den osob­nik. Pier­do­lo­ny bar­man, któ­ry ją po­su­wa. Jesz­cze nie te­raz, ale w od­po­wied­nim cza­sie z nim też się po­li­czę. Roz­kła­dam kart­kę z za­pi­ska­mi do­ty­czący­mi Abi­ga­il. De­tek­tyw na­praw­dę się po­sta­rał i wy­grze­bał to, że od­bi­ła sio­strze na­rze­czo­ne­go, za któ­re­go pó­źniej wy­szła i z któ­rym ma syna. Te in­for­ma­cje przy­da­dzą mi się do ma­ni­pu­lo­wa­nia Abi­ga­il. Za­gra­my w grę psy­cho­lo­gicz­ną i spra­wi­my, że będzie ob­wi­nia­ła sie­bie o wszyst­ko jesz­cze bar­dziej. Wte­dy ja sta­nę się dla niej je­dy­ną oso­bą, na któ­rej będzie mo­gła po­le­gać. Nie będzie umia­ła beze mnie funk­cjo­no­wać.

Je­stem po­two­rem i do­brze się z tym kry­ję, a Abi­ga­il jest moją ko­lej­ną ofia­rą, któ­ra zo­sta­ła po­da­na pod mój nos na tacy.

Przy­jąłem ten pre­zent i od­po­wied­nio go wy­ko­rzy­stam…

Rozdział III

Abigail

Po wczo­raj­szym te­le­fo­nie od Axe­la czu­ję ja­kiś nie­po­kój. Kie­dy za­dzwo­nił, aku­rat by­łam u Ade­li­ne, ale wca­le nie mia­łam za­mia­ru u niej no­co­wać. Spe­cjal­nie go zby­łam, bo nie chcia­łam iść z nim na ko­la­cję. Na­dal uwa­żam, że to nie jest do­bry po­my­sł. Nie znam go i nie wiem, ja­kim jest czło­wie­kiem. Po Da­nie bar­dzo uwa­żam na to, z kim się za­da­ję. Dar­re­no­wi za­jęło kil­ka mie­si­ęcy, żeby zo­stać moim przy­ja­cie­lem. To mężczy­zna z ser­cem na dło­ni i wy­da­je mi się, że chy­ba się we mnie pod­ko­chu­je, ale uda­ję, że tego nie wi­dzę. Trak­tu­ję go jak do­bre­go kum­pla. Od cza­su do cza­su upra­wia­my seks i nam to od­po­wia­da.

Wra­ca­jąc do Axe­la, to dzi­siaj je­stem z nim umó­wio­na na lunch. Je­stem tro­chę po­de­ner­wo­wa­na i nie po­do­ba mi się to, że spo­tka­my się poza moją re­stau­ra­cją. Do tego ma po mnie przy­je­chać.

Mam jesz­cze nie­co po­nad go­dzi­nę, żeby się ze­brać, ale szy­ku­ję się od razu. Za­kła­dam kre­mo­we ma­te­ria­ło­we spodnie, któ­re leżą na mnie jak dru­ga skó­ra. Do­bie­ram do nich zwiew­ną bluz­kę w ko­lo­rze błęki­tu i tego sa­me­go ko­lo­ru szpil­ki. Ro­bię lek­ki ma­ki­jaż i pod­kre­ślam usta per­ło­wo­ró­żo­wą po­mad­ką. Wło­sy zo­sta­wiam roz­pusz­czo­ne. Go­to­wa wy­cho­dzę na ze­wnątrz, żeby tam za­cze­kać na mo­je­go no­we­go zna­jo­me­go. Nie chcę, żeby Jay­den go zo­ba­czył.

Na­gle sły­szę ryk sil­ni­ka i przed re­zy­den­cję pod­je­żdża Axel w czar­nym ma­to­wym po­rsche. Nie­źle. Wy­sia­da z sa­mo­cho­du, pod­cho­dzi do mnie i ca­łu­je mnie w po­li­czek.

– Wi­taj, Abi­ga­il. Je­steś go­to­wa? – pyta i tym ra­zem ca­łu­je mnie w dłoń.

Jaki szar­manc­ki. Ża­den fa­cet ni­g­dy się tak nie za­cho­wał względem mnie.

– Cze­ść, jak wi­dać je­stem. – Uśmie­cham się, za­wsty­dzo­na.

Czu­ję się jak na­sto­lat­ka po raz pierw­szy wy­cho­dząca na rand­kę, a mam prze­cież trzy­dzie­ści sze­ść lat. Cho­ciaż nie­któ­rzy mó­wią, że ży­cie za­czy­na się do­pie­ro po trzy­dzie­st­ce. Chy­ba coś w tym musi być.

– W ta­kim ra­zie za­pra­szam – otwie­ra mi drzwi i po­ma­ga wsi­ąść.

Za­pi­na mi na­wet pas i wga­pia się we mnie wzro­kiem, od któ­re­go mi­ęk­ną mi ko­la­na. Do­brze, że sie­dzę, bo w in­nym ra­zie gruch­nęła­bym jak dłu­ga na pod­jazd. Szyb­ko prze­cho­dzi na dru­gą stro­nę i zaj­mu­je miej­sce za kie­row­ni­cą. Je­dzie­my w ci­szy, któ­ra jest odro­bi­nę nie­zręcz­na, przy­naj­mniej dla mnie, bo czu­ję, że at­mos­fe­ra w środ­ku za­czy­na się ro­bić go­rąca. Wsty­dzę się za­cząć roz­mo­wę, dla­te­go na­dal sie­dzę ci­cho. Axel się nade mną li­tu­je i za­ga­ja.

– Tak się za­sta­na­wia­łem, dla­cze­go po­sta­no­wi­łaś pro­wa­dzić re­stau­ra­cję. Lu­bisz go­to­wać? – Za­da­je bez­piecz­ne py­ta­nie, na któ­re z przy­jem­no­ścią od­po­wia­dam.

– Szcze­rze? – pa­trzę na nie­go, a Axel od razu po­ta­ku­je. – To była lo­te­ria, czy­sty przy­pa­dek. Nie wie­dzia­łam, co chcę ro­bić, więc za­pi­sa­łam so­bie na kar­tecz­kach kil­ka za­jęć i wy­lo­so­wa­łam pro­wa­dze­nie re­stau­ra­cji – od­po­wia­dam.

– No co ty? Se­rio? – Za­sko­czo­ny zer­ka na mnie, co chwi­lę spraw­dza­jąc, czy się z nie­go nie na­igra­wam.

– Po­wa­żnie mó­wię. Mia­łam jesz­cze za­pi­sa­ne „pro­wa­dze­nie sa­lo­nu fry­zjer­skie­go”, „by­cie ma­ki­ja­żyst­ką”, „zro­bie­nie kur­su ma­sa­żu” i „zo­sta­nie de­ko­ra­tor­ką wnętrz”. – Wszyst­ko, co się dia­me­tral­nie ró­żni od pra­wa, ale nie mó­wię tego na głos.

– Nie­źle, po­dzi­wiam, że po­wie­rzy­łaś swo­je ży­cie lo­so­wi.

– Cóż, było to od­wa­żne, ale się opła­ci­ło, i to bar­dzo – stwier­dzam.

– Zga­dza się. Two­ja re­stau­ra­cja zro­bi­ła się po­pu­lar­na. Pew­nie lu­bisz go­to­wać.

– Za­sko­czę cię, ale nie lu­bię, mam do tego dwie lewe ręce, ale za to bar­dzo lu­bię jeść. – Wy­bu­cham śmie­chem i na­resz­cie się roz­lu­źniam.

Wtó­ru­je mi i robi się na­praw­dę miło, tak swoj­sko.

– A ty?

– Co: ja? – Zer­ka na mnie.

– Dla­cze­go zo­sta­łeś kry­ty­kiem ku­li­nar­nym? – Strasz­nie mnie cie­ka­wi, co spra­wia, że lu­dzie za­czy­na­ją cho­dzić po re­stau­ra­cjach i je oce­niać.

Axel za­sta­na­wia się przez chwi­lę i jed­ną ręką dra­pie się po bro­dzie.

– Fa­scy­nu­je mnie je­dze­nie: jego smak, za­pach, pre­zen­ta­cja na ta­le­rzu. To, cze­go uży­wa­ją ku­cha­rze, żeby ich da­nia się wy­ró­żnia­ły. Ale nie tyl­ko, bo sam lo­kal też jest wa­żny. To, jaki kli­mat w nim pa­nu­je, jak wy­gląda ume­blo­wa­nie, jak przed­sta­wio­ne jest menu – od­po­wia­da cha­otycz­nie, jak­by mó­wił jed­no, a w rze­czy­wi­sto­ści my­ślał coś zu­pe­łnie in­ne­go.

– A na ja­kiej pod­sta­wie przy­zna­je­cie te gwiazd­ki? – ma­glu­ję go na­dal, bo coś mi tu nie pa­su­je.

– Eee… no wiesz… na… przez… – jąka się, nie mo­gąc się wy­sło­wić.

Od od­po­wie­dzi chwi­lo­wo ra­tu­je go to, że wła­śnie zna­le­źli­śmy się przed re­stau­ra­cją. Nie mam jed­nak za­mia­ru mu od­pu­ścić. Za­raz mi wszyst­ko wy­śpie­wa jak na spo­wie­dzi.

Wcho­dzi­my do środ­ka i sam wła­ści­ciel re­stau­ra­cji pro­wa­dzi nas do sto­li­ka, któ­ry znaj­du­je się w od­osob­nio­nym miej­scu. Kel­ner pod­cho­dzi do nas z kar­ta­mi dań i zo­sta­wia, da­jąc chwi­lę na wy­bra­nie po­si­łku. Wpa­dam na po­my­sł, żeby spraw­dzić, czy Axel jest tym, za kogo się po­da­je.

– Będziesz oce­niał tę re­stau­ra­cję? Chęt­nie zo­ba­czy­ła­bym cię w ak­cji. – Za­cie­ram ręce, cze­ka­jąc na jego od­po­wie­dź.

– Nie, bo je­stem tu z tobą pry­wat­nie. Pra­ca nie za­jąc, nie uciek­nie. Na co masz ocho­tę? Mają tu świet­ną la­sa­gne i gnoc­chi. – Szyb­ko zmie­nia te­mat.

– Chęt­nie spró­bu­ję gnoc­chi. Je­stem cie­ka­wa, jak opi­szesz mi to da­nie. Jako znaw­ca znasz się na tym naj­le­piej.

Za­uwa­żam, że przy­gląda mi się głębo­ko i mru­ży oczy.

– Nie ma pro­ble­mu, z chęcią to zro­bię.

Skła­da­my za­mó­wie­nie i cze­ka­my na nasz po­si­łek. W mi­ędzy­cza­sie roz­ma­wia­my o ja­ki­chś bzde­tach. Axel pyta, jak uda­ło mi się roz­kręcić re­stau­ra­cję, i opo­wia­dam mu, że to wszyst­ko dzi­ęki mo­je­mu ku­cha­rzo­wi, któ­ry ma ogrom­ny ta­lent. Gdy­by nie Hen­ry, to re­stau­ra­cja pew­nie daw­no by już pa­dła. Lu­dzie przy­cho­dzą wy­łącz­nie dla jego pysz­nych po­traw.

Wresz­cie do­sta­je­my na­sze da­nia i jemy w ci­szy, ale ja mam za­miar spraw­dzić swo­ją tezę.

– I jak? Co mi po­wiesz o tej po­tra­wie? – Za­ja­dam się, ob­ser­wu­jąc, jak Axel sta­ra się coś wy­my­ślić.

– Są pysz­ne, mi­ęciut­kie i do­brze do­pra­wio­ne. W so­sie czuć nut­kę ko­len­dry i in­nych rze­czy.

Mam ocho­tę się ro­ze­śmiać, ale to słod­kie, że pró­bu­je mi za­im­po­no­wać. Szko­da tyl­ko, że kła­mie. Nie­na­wi­dzę oszu­stów i w tym mo­men­cie po­win­nam wstać i wy­jść, ale nie mogę się na to zdo­być, bo czu­ję się do­brze w jego to­wa­rzy­stwie.

– To praw­da, a z cze­go te gnoc­chi są zro­bio­ne? Może wpro­wa­dzi­ła­bym to da­nie u sie­bie. – Dra­pię się po no­sie, uda­jąc, że na­praw­dę to roz­wa­żam.

– Z tego… No… kur­de… – Nie wie, jak wy­brnąć z sy­tu­acji, bo nie spo­dzie­wał się, że mogę do­py­ty­wać.

W ko­ńcu po­zwa­lam so­bie na re­chot, odło­żyw­szy wi­de­lec na ta­lerz.

– O co cho­dzi? Z cze­go się tak śmie­jesz? – Wy­czu­wam od nie­go lek­ki chłód, ale nic so­bie z tego nie ro­bię.

Po­zwa­la mi się wy­śmiać i w ko­ńcu atak głu­paw­ki usta­je.

– Nie masz po­jęcia o tym, co mó­wisz. Nie je­steś żad­nym kry­ty­kiem ku­li­nar­nym, Axel. Dla­cze­go mnie okła­ma­łeś? Masz tyl­ko jed­ną szan­sę na wy­tłu­ma­cze­nie się i le­piej, że­byś do­brze ją wy­ko­rzy­stał, bo dru­giej nie będzie. Po­win­nam te­raz wy­jść i wró­cić do domu, ale cię lu­bię, więc ga­daj. – W tym mo­men­cie po­wa­żnie­ję.

– Do­bra, kur­wa. Uda­wa­łem i dzi­ęku­ję za to, że już nie mu­szę, bo jesz­cze ni­g­dy nie pier­do­li­łem ta­kich głu­pot – wy­zna­je.

– Yhm i co da­lej… Dla­cze­go mnie oszu­ka­łeś i po­zwo­li­łeś uwie­rzyć, że moją re­stau­ra­cję po­now­nie od­wie­dził kry­tyk ku­li­nar­ny? Na li­to­ść bo­ską, Axel, ga­daj. – Tro­chę się wku­rzam.

Zno­wu mru­ży oczy i przy­bie­ra bu­ńczucz­ną po­sta­wę.

– Spodo­ba­łaś mi się. Kie­dy zo­ba­czy­łem tam­te­go gno­ja, któ­ry wy­ła­do­wu­je się na to­bie, od­wró­ci­łaś się w moją stro­nę i prze­pa­dłem. To jest cała praw­da, Abi­ga­il. Po­do­basz mi się. Bar­dzo – rzu­ca. – Umó­wi­ła­byś się ze mną, gdy­bym ot tak cię za­pro­sił?

Ma ra­cję, nie zwró­ci­ła­bym na nie­go uwa­gi.

– Pew­nie nie, bo nie uma­wiam się z nie­zna­jo­my­mi – od­po­wia­dam bez za­jąk­ni­ęcia.

– Sama wi­dzisz. I co te­raz? Ka­żesz mi spa­dać czy jed­nak dasz szan­sę się po­znać? – pyta z na­dzie­ją w gło­sie.

– Mam je­den wa­ru­nek – in­for­mu­ję.

– Jaki?

– Już ni­g­dy wi­ęcej mnie nie okła­miesz. Nie­na­wi­dzę kłam­ców i się nimi brzy­dzę – ko­mu­ni­ku­ję, bo po tym, co zro­bił mój były mąż, trud­no mi za­ufać lu­dziom.

– Obie­cu­ję i prze­pra­szam, Abi­ga­il. – Chwy­ta mnie za rękę.

– Ko­ńcz te swo­je gnoc­chi z so­sem i nut­ką ko­len­dry, bo pew­nie już są zim­ne – żar­tu­ję so­bie, nie mo­gąc się po­wstrzy­mać.

Do­ka­ńcza­my nasz lunch i po­sta­na­wia­my się prze­jść. Dużo roz­ma­wia­my i czu­je­my się, jak­by­śmy się zna­li od daw­na. Wstępu­je­my jesz­cze na szyb­ką kawę i cia­cho do ja­kie­jś ka­wia­ren­ki, któ­rą na­po­ty­ka­my po dro­dze, i Axel od­wo­zi mnie do domu. Spędzi­łam z nim świet­ny dzień, jak naj­szyb­ciej chcia­ła­bym to po­wtó­rzyć. Już daw­no ża­den fa­cet nie oka­zy­wał mi ta­kiej aten­cji jak wła­śnie Axel. Dar­ren się nie li­czy, bo to tyl­ko ko­le­ga, któ­re­mu mogę się zwie­rzyć.

Jak na gen­tle­ma­na przy­sta­ło, Axel od­pro­wa­dza mnie do drzwi, wpa­tru­jąc się we mnie. Po­pra­wia mi wło­sy i za­kła­da jed­no pa­smo za ucho. Chwy­ta moją twarz w dło­nie, po czym się na­chy­la i de­li­kat­nie ca­łu­je mnie w usta. Od­wza­jem­niam po­ca­łu­nek, na co przez moje cia­ło prze­bie­ga prąd i ser­ce za­czy­na obi­jać mi się o że­bra. Moje nogi to jed­na wiel­ka ga­la­re­ta, ale ostat­kiem sił sta­ram się nie prze­wró­cić. Od­ry­wa­my się od sie­bie i szyb­ko się że­gna­my. Zni­kam za drzwia­mi, za­my­kam je i opie­ram się o nie ple­ca­mi i ci­ężko od­dy­cha­jąc, jak­bym wła­śnie wró­ci­ła z prze­bie­żki.

Ten fa­cet za­wró­ci mi w gło­wie. Je­stem tego stu­pro­cen­to­wo pew­na.

* * *

Axel zno­wu się do mnie nie od­zy­wa. Do­kład­nie tak samo jak ostat­nim ra­zem. Wku­rza mnie to i mam ocho­tę sama do nie­go za­dzwo­nić, ale kar­cę sie­bie w my­ślach za ten ab­sur­dal­ny po­my­sł. To on ma za­bie­gać o moje względy, a nie na od­wrót. Jay­den no­cu­je dzi­siaj u ko­le­gi, więc mam wie­czór tyl­ko dla sie­bie. Pla­nu­ję wy­brać się do Ede­nu, żeby spo­tkać się z Dar­re­nem. Daw­no się z nim nie wi­dzia­łam i chcę mu opo­wie­dzieć o Axe­lu. Je­stem cie­ka­wa, co po­wie. Czy mam w to brnąć, czy le­piej so­bie od­pu­ścić? Dar­ren bar­dzo często do­ra­dza mi w ró­żnych kwe­stiach. Gdy mam ja­kiś pro­blem, to wiem, do kogo mogę z nim iść. Jest do­brym słu­cha­czem i sta­ra się z ka­żdej sy­tu­acji wy­ci­ągnąć coś do­bre­go.

Opo­wie­dzia­łam mu na­wet o tym, jaka by­łam kie­dyś i co zro­bi­łam Ade­li­ne. My­śla­łam, że za­cznie mnie oce­niać, we­źmie mnie za naj­gor­szą sukę, ale tego nie zro­bił. Wy­słu­chał mnie do ko­ńca, a gdy sko­ńczy­łam mó­wić, moc­no mnie przy­tu­lił. Ro­zu­miał mnie, nie po­chwa­lał tego, cze­go się do­pu­ści­łam, ale ro­zu­miał. Po­wie­dział, że cie­szy się, że do­ta­rło do mnie, że to, co ro­bi­łam, było złe. Był ze mnie dum­ny, że przy­zna­łam się do winy przed samą sobą, po­pro­si­łam sio­strę o wy­ba­cze­nie i wy­ka­za­łam chęć po­pra­wy na­szej re­la­cji. Kie­dy zo­sta­łam sama jak pa­lec, ka­żde­go dnia na­wie­dza­ły mnie ob­ra­zy z prze­szło­ści. By­łam po­two­rem, cho­ler­nym mon­strum, któ­re krzyw­dzi­ło. Ni­g­dy so­bie nie wy­ba­czę słów, któ­re wy­po­wie­dzia­łam do Ade­li­ne, gdy Dan pra­wie ją zgwa­łcił. Po­wie­dzia­łam jej, że dla mnie już nie żyje.

Ła­pię się za gło­wę i nią kręcę. Bio­rę kil­ka głęb­szych od­de­chów i pod­no­szę się w ko­ńcu z łó­żka. Wkła­dam szla­frok i scho­dzę na dół. Mag­da­le­na krząta się po kuch­ni, przy­go­to­wu­jąc śnia­da­nie. Jay sie­dzi przy sto­le i za­ja­da się na­le­śni­ka­mi z bitą śmie­ta­ną i owo­ca­mi.

– Dzień do­bry – mó­wię, zie­wa­jąc.

– Dzień do­bry, pani Abi­ga­il. Jak się spa­ło? Po­dać kawę i na­le­śni­ki? – pyta go­spo­sia, sta­jąc koło eks­pre­su do kawy.

– W mia­rę do­brze, po­pro­szę. Dzień do­bry, syn­ku. – Na­chy­lam się i ca­łu­ję Jay­de­na w czu­bek gło­wy.

– Cze­ść, mamo. O któ­rej za­wie­ziesz mnie do Osca­ra? – Od razu pyta pod­eks­cy­to­wa­ny.

Mój mały chłop­czyk. Kie­dy on tak uró­sł? Do­pie­ro pa­trząc na dzie­ci, czło­wiek zda­je so­bie spra­wę, jak ten czas szyb­ko prze­mi­ja.

– O czwar­tej, ko­cha­nie. Tak usta­li­łam z mamą two­je­go ko­le­gi, a te­raz jedz, bo ci wy­sty­gnie – mó­wię do mło­de­go, kie­dy Mag­da­le­na sta­wia przede mną ta­lerz i ku­bek pa­ru­jącej kawy.

Po śnia­da­niu ogląda­my z Jay­de­nem baj­kę, tro­chę le­niu­chu­je­my i w ko­ńcu się zbie­ra­my. Zro­bi­łam so­bie wol­ne od pra­cy, bo ostat­nio mia­łam za dużo na gło­wie. Wiem, że Eden jest jesz­cze za­mkni­ęty, ale pra­cow­ni­cy przy­cho­dzą dużo wcze­śniej. Za­dzwo­ni­łam do Dar­re­na, że wstąpię na po­ga­du­chy i żeby cze­kał na mnie przed klu­bem. Nie­ste­ty, ochro­nia­rze zmie­nia­ją się tam jak ręka­wicz­ki i mo­gli­by mnie nie wpu­ścić do środ­ka.

Po od­sta­wie­niu syna do ko­le­gi w ko­ńcu pod­je­żdżam i wi­dzę przy­ja­cie­la pa­lące­go faj­kę przed klu­bem. Nie lu­bię tego smro­du, ale do nie­go aku­rat pa­su­je, zwłasz­cza w po­łącze­niu z jego ulu­bio­ny­mi per­fu­ma­mi Hugo Bos­sa. Idę w jego stro­nę i się uśmie­cham. Nie od­wza­jem­nia mi tym sa­mym, tyl­ko pa­trzy na mnie jak ja­strząb. Prze­śli­zgu­je się wzro­kiem po moim cie­le, co mnie pe­szy. Za­trzy­mu­ję się kil­ka kro­ków przed nim.

– Dar­ren – wy­po­wia­dam jego imię i cze­kam. Tyl­ko na co?

– Abi­ga­il. – Przy­ci­ąga mnie do sie­bie i ca­łu­je w po­li­czek.

Za­ci­ąga się moim za­pa­chem i dmu­cha w moją szy­ję. Do­kład­nie w to po­bu­dli­we miej­sce. Do­sta­ję gęsiej skór­ki. Dar­ren…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

Playlista

Sean Paul – Tem­pe­ra­tu­re

Bey­on­cé, Sha­ki­ra – Be­au­ti­ful Liar

Kings of Leon – Sex on fire

Se­le­na Go­mez – Lose you to love me

Aria­na Gran­de – Dan­ge­ro­us Wo­man

Bey­on­cé – I was here

Eva­ne­scen­ce – Bring me to life

Bon Jovi – Bed of ro­ses

Dan Ba­lan – Hold on love

INNA, Sean Paul – Up

Ri­han­na – Rus­sian ro­ulet­te

Sia – Ela­stic he­art

Se­le­na Go­mez, A$AP Roc­ky – Good for you

DSRT, Ava – Ride

Bey­on­cé – Bro­ken-He­ar­ted Girl

The Week­end – Call out my name

Pink, Nate Ru­ess – Just give me a re­ason

Ma­don­na – Fro­zen

Bey­on­cé – Haun­ted

Mad­den, Chris Hol­sten – All Abo­ut You

Ed She­eran – I See Fire

Autorka: K.A. Zysk

Redakcja: Lidia Zawieruszanka

Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak

Projekt graficzny okładki: Emilia Pryśko

eBook: Atelier Du Châteaux

Zdjęcia na okładce: Shutterstock: LightField Studios, archiwum prywatne autorki (zdjęcie autorki)

Elementy graficzne makiety: Shutterstock: m2art, GB_Art, Kseniya Art

 

Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka

 

© Copyright by K.A. Zysk

© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal

 

Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki, bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.

 

Bielsko-Biała 2022

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.

ul. Zapora 25

43-382 Bielsko-Biała

tel. 338282828, fax 338282829

[email protected], www.pascal.pl

ISBN 978-83-8103-996-3