Club Sensual Desire. Zaufaj Przeznaczeniu - K.A. Zysk - ebook

Club Sensual Desire. Zaufaj Przeznaczeniu ebook

Zysk K.A.

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pożądanie. Luksus. Seks. Miłość

Duncan Frensby jest właścicielem dobrze prosperujących, ekskluzywnych klubów nocnych. Przez chorobę stracił miłość swojego życia i od tej pory zamknął się na jakiekolwiek uczucia. Jego jedyną rozrywką są seksualne rytuały w Sensual Desire oraz spontaniczne i pełne uniesień spotkania z Adeline.

Adeline już od dawna zakochana jest w Duncanie. Wie, że on nie zapewni jej miłości. Mimo wszystko stara się do niego zbliżyć i dowiedzieć się, dlaczego broni się przed uczuciami.

Gdy odkrywa jego tajemnicę, okazuje się, że jest na przegranej pozycji. Jak ma walczyć z duchem ukochanej Duncana? Czy warto grać w tę grę i spełniać jego erotyczne fantazje?

Przesiąknięta namiętnością oraz elementami BDSM opowieść, w której najważniejsze są emocje! Ta historia rozpali Twoje zmysły.

"Pełna emocji, namiętności i ostrego seksu powieść o tym, że tajemnice zawsze wychodzą na jaw, a z przeszłością należy się zmierzyć, by móc budować siebie na nowo. Serdecznie polecam!"

K.N. Haner

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 303

Oceny
4,4 (101 ocen)
70
16
4
6
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
JuliaChmiel

Z braku laku…

Książka nie porywa. Znów wybrzuszenie w spodniach gra piewsze skrzypce. Wolałabym żeby autorzy stawiali na jakość, a nie ilość, gdzie każda kolejna książka jest kalką poprzedniej. Nie wystarczy, że bohater opowiada co czuje, czytelnik też powinien to poczuć.
30
malachowskala

Nie polecam

jeżeli na okładce znajduje się polecenie od k.haner to z góry wiadomo, że to nie będzie dobra książka. nie polecam, strata czasu. prostackie zwroty i brak jakiejkolwiek wiedzy na tematy na które się pisze.
30
Karolina1385

Nie polecam

Nie polecam poprzednia była zła a ta mam wrażenie że pisana na kolanie
20
Mgm25

Z braku laku…

Bardzo zabawna książka,co prawda chyba nie taki był zamysł autorki,ale wyszło prześmiesznie.
10
Kijano46

Dobrze spędzony czas

Dużo lepsza niż pierwsza z całą gamą emocji.
00

Popularność




Au­tor­ka: K.A. Zysk
Re­dak­cja: Li­dia Za­wie­ru­szan­ka
Ko­rek­ta: Ka­ta­rzy­na Zio­ła-Ze­mczak
Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Emi­lia Pryś­ko
Skład: Ane­ta Kacz­ma­rek
Zdję­cia na okład­ce: Dre­am­sti­me: Geo­r­ge May­er, ar­chi­wum pry­wat­ne au­tor­ki (zdję­cie au­tor­ki)
Ele­men­ty gra­ficz­ne ma­kie­ty: Shut­ter­stock: Di­na­ra Sha­ri­po­va, Jo­ly­gon
Re­dak­tor pro­wa­dzą­ca: Agniesz­ka Gó­rec­ka
© Co­py­ri­ght by K.A. Zysk © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal
Ta książ­ka jest fik­cją li­te­rac­ką. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych osób, ży­wych lub zmar­łych, au­ten­tycz­nych miejsc, wy­da­rzeń lub zja­wisk jest czy­sto przy­pad­ko­we. Bo­ha­te­ro­wie i wy­da­rze­nia opi­sa­ne w tej książ­ce są two­rem wy­obraź­ni au­tor­ki, bądź zo­sta­ły zna­czą­co prze­two­rzo­ne pod ką­tem wy­ko­rzy­sta­nia w po­wie­ści.
Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, z wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.
Biel­sko-Bia­ła 2021
Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o. ul. Za­po­ra 25 43-382 Biel­sko-Bia­ła tel. 338282828, fax 338282829pas­cal@pas­cal.plwww.pas­cal.pl
ISBN 978-83-8103-940-6
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Dla Mamy.

„Ci, któ­rych ko­cha­my, nie umie­ra­ją ni­g­dy,

bo mi­łość to nie­śmier­tel­ność” –

Emi­ly Dic­kin­son

Pro­log

Dun­can

Tylko raz by­łem praw­dzi­wie za­ko­cha­ny. To była taka mi­łość, jaka zda­rza się raz w ży­ciu. Ame­lia była moją dru­gą po­łów­ką, moją mi­ło­ścią i po­wier­nicz­ką, to wła­śnie z nią pla­no­wa­łem przy­szłość i to z nią mia­łem ra­mię w ra­mię iść przez ży­cie. Los jed­nak miał inne pla­ny. Za­brał Ame­lię w naj­gor­szy z moż­li­wych spo­so­bów. Zo­sta­łem sam. To­wa­rzy­szy­ły mi ból, go­rycz i cier­pie­nie.

Jej śmierć zmie­ni­ła wszyst­ko. Po­przy­sią­głem so­bie, że już ni­g­dy nie otwo­rzę ser­ca dla ni­ko­go. Mi­łość jest prze­re­kla­mo­wa­na. Za­ko­chu­jesz się, pla­nu­jesz z kimś wspól­ną przy­szłość, a póź­niej to wszyst­ko bru­tal­nie od­bie­ra ci los. Już ni­g­dy nie po­zwo­lę so­bie na to uczu­cie, mi­łość jest dla głup­ców. Te­raz żyję z dnia na dzień, nie oglą­da­jąc się za sie­bie. Ni­cze­go nie ża­łu­ję. Przy­pad­ko­wy seks i klub. W Sen­su­al De­si­re speł­niam wszyst­kie swo­je wy­uz­da­ne pra­gnie­nia, to tam mogę być sobą, a ra­czej tym, kim się sta­łem po śmier­ci Ame­lii. Już nie je­stem tym sa­mym Dun­ca­nem. Tam­ten od­szedł, a w jego miej­sce po­ja­wił się zu­peł­nie nowy.

Roz­dział I

Dun­can

Dzi­siaj przy­pa­da siód­ma rocz­ni­ca śmier­ci Ame­lii. Za każ­dym ra­zem, kie­dy nad­cho­dzi dwu­dzie­sty siód­my lip­ca, na je­den dzień zni­kam dla świa­ta i wy­obra­żam so­bie, jak te­raz wy­glą­da­ło­by na­sze ży­cie. Czy mie­li­by­śmy dzie­ci, któ­re bie­ga­ły­by po domu, gło­śno krzy­cząc? A może po pro­stu mie­li­by­śmy psa i sie­bie na­wza­jem? Już ni­g­dy się tego nie do­wiem, bo Ame­lii tu nie ma i ni­g­dy nie bę­dzie.

Zma­ga­ła się z cięż­ką cho­ro­bą, któ­ra zo­sta­ła wy­kry­ta za póź­no. Gdy­by to gów­no w ja­kiś spo­sób wcze­śniej dało znać, że znaj­du­je się w gło­wie mo­jej ko­bie­ty, być może by­ła­by jesz­cze szan­sa na ra­tu­nek. Nie­ste­ty, guz mó­zgu był już nie­ope­ra­cyj­ny. Za­pro­po­no­wa­no wy­łącz­nie opie­kę pa­lia­tyw­ną, bo nic nie mo­gło jej po­móc. Ta bez­sil­ność mnie za­ła­ma­ła. Do­sta­li­śmy wy­rok: śmierć. Moja uko­cha­na od dia­gno­zy prze­ży­ła za­le­d­wie trzy mie­sią­ce. To była ist­na ka­tor­ga – cią­gły ból i mo­dli­twa o szyb­ką śmierć. Trwa­łem przy niej do sa­me­go koń­ca, do jej ostat­nie­go od­de­chu.

Za­nim ode­szła, wy­mu­si­ła na mnie obiet­ni­cę, że będę szczę­śli­wy, że pew­ne­go dnia otwo­rzę ser­ce dla in­nej ko­bie­ty. By­łem na nią zły, że mówi o tym w ta­kiej chwi­li, ale przy­sią­głem. Przy­sią­głem, że kie­dyś po­zwo­lę so­bie na by­cie szczę­śli­wym, jed­nak­że do tej pory tego nie zro­bi­łem. Zła­ma­łem dane jej sło­wo i nie mam za­mia­ru po­zwo­lić in­nej ko­bie­cie na za­ję­cie jej miej­sca.

Lu­dzie zna­ją mnie od bar­dziej roz­ryw­ko­wej stro­ny, bo tyl­ko tę im po­ka­zu­ję, ale nie wie­dzą, że w środ­ku je­stem zła­ma­ny. Wie o tym je­dy­nie Au­stin, mój naj­lep­szy przy­ja­ciel. Znał Ame­lię i miał być świad­kiem na na­szym ślu­bie. Te­raz sam jest żo­na­ty i już wkrót­ce zo­sta­nie oj­cem. Jego zwią­zek z Ju­lian­ne był na­praw­dę po­je­ba­ny, ale Au­sti­no­wi w koń­cu uda­ło się otwo­rzyć ser­ce i ją do nie­go wpu­ścić.

Po­pi­jam bo­ur­bo­na w Mer­cy. Jest po­łu­dnie, je­stem tu sam, nie li­cząc pra­cow­ni­ków. Na­gle wy­czu­wam, że ktoś kle­pie mnie w ra­mię. To Au­stin.

– Cześć, sta­ry. Jak się trzy­masz? – pod­py­tu­je, sia­da­jąc na­prze­ciw mnie.

– Ja­koś. Co ty tu ro­bisz? Nie po­wi­nie­neś być w fir­mie, ba­wiąc się w wiel­kie­go po­ten­ta­ta naf­to­we­go? – Lu­bię go cza­sa­mi wy­pro­wa­dzać z rów­no­wa­gi.

– Oj­ciec i sta­ry Ro­th­well do­pro­wa­dza­ją mnie do szew­skiej pa­sji, mam ocho­tę rzu­cić to wszyst­ko w piz­du – wy­rzu­ca z sie­bie, krę­cąc gło­wą.

– Czy­li gru­bo tam ma­cie.

– Na­wet nic mi nie mów. Sta­ram się być spo­koj­ny, ina­czej Ju­lian­ne by mi su­szy­ła gło­wę, że moje hu­mo­ry źle wpły­wa­ją na cią­żę. Po­lej mi cze­goś moc­niej­sze­go, bo już nie wy­trzy­mu­ję – od­bur­ku­je.

Ma­cham do Har­ry’ego i stu­kam w moją szklan­kę, żeby przy­niósł to samo.

– Te­raz po­waż­nie, Dunc: jak się trzy­masz? – pyta spo­koj­nie.

De­ner­wu­je mnie to, bo nie po­trze­bu­ję li­to­ści. Nie chcę uża­la­nia się nade mną, bo to i tak ni­cze­go nie zmie­ni.

– Od­puść, Au­stin. Nie chcę o tym ga­dać.

– Wiem, sta­ry, ale może jak się wy­ga­dasz, to bę­dzie ci lżej. Prze­cież wiesz, że je­stem tu dla cie­bie. Je­stem two­im przy­ja­cie­lem – od­po­wia­da i je­stem mu za to wdzięcz­ny.

Na­my­ślam się w koń­cu i wy­rzu­cam wszyst­ko z sie­bie.

– To tak ku­rew­sko boli, wiesz? Mi­nę­ło sie­dem pie­przo­nych lat, a ja mam wra­że­nie, jak­by to było wczo­raj. Czym so­bie na to za­słu­ży­łem? Czym Ame­lia so­bie na to za­słu­ży­ła? Była taka do­bra, nie­win­na, ko­cha­ją­ca. No, do chu­ja, czym?! – Głos mi się ła­mie i po­zwa­lam so­bie, żeby emo­cje wzię­ły nade mną górę.

Roz­kle­jam się jak małe dziec­ko, ale tyl­ko przez chwi­lę po­zwa­lam so­bie na tę sła­bość. Po mi­nu­cie bio­rę się w garść i pa­trzę na przy­ja­cie­la.

– Wy­bacz.

– Dun­can, na­wet się nie wy­głu­piaj. Sta­ry, ty i Ame­lia nie za­słu­ży­li­ście na taki los. Nikt w su­mie nie za­słu­gu­je, ale wy naj­bar­dziej. Po pro­stu ży­cie jest ta­kie po­pier­do­lo­ne, że wy­sta­wia nas na pró­bę i spraw­dza, ile mo­że­my znieść. Moja bab­ka po­wie­dzia­ła mi kie­dyś, że nic nie dzie­je się bez przy­czy­ny, i tak da­lej, ale ja pier­do­lę ta­kie coś.

Au­stin miał ra­cję: po zrzu­ce­niu z sie­bie tego ła­dun­ku zro­bi­ło mi się lżej.

– Po­je­dziesz ze mną na jej grób? Nie wiem, co się ze mną dzi­siaj dzie­je, ale nie chcę być sam. Tak, wiem, za­cho­wu­ję się jak baba.

– Prze­cież nic nie po­wie­dzia­łem. O co ci cho­dzi? – Au­stin uśmie­cha się szel­mow­sko.

– Znam cię nie od dziś.

Do­pi­ja­my bo­ur­bo­na i się zbie­ra­my. Za­pa­li­łem znicz na gro­bie Ame­lii, obok po­ło­ży­łem kwia­ty, po­sta­łem chwi­lę i od­sze­dłem. Za rok o tej sa­mej po­rze znów się tu po­ja­wię i zro­bię to samo. Au­stin uprze­dził Ju­lian­ne, że wró­ci póź­no albo ju­tro rano. Nie musi tego dla mnie ro­bić, ale ja bym zro­bił dla nie­go do­kład­nie to samo. Uda­je­my się do mnie i przez resz­tę wie­czo­ru mil­czy­my nad szklan­ka­mi z bo­ur­bo­nem.

***

Sier­pień nad­szedł nie­po­strze­że­nie. Mia­łem nie­zły za­pier­dziel, bo otwie­ra­łem dwa nowe klu­by: Eden i He­aven. Te dys­ko­te­ki to praw­dzi­we żyły zło­ta. Każ­dy z mo­ich klu­bów wy­glą­da tak samo. Jesz­cze ni­g­dy nie spo­tka­łem się z tym, żeby ktoś miał sieć klu­bów noc­nych wy­glą­da­ją­cych jed­na­ko­wo.

Moje klu­by są po­pu­lar­ne, lu­dzie da­li­by się po­kro­ić, żeby się tu do­stać. Ser­wo­wa­ne są w nich naj­lep­sze al­ko­ho­le i do­bra mu­zy­ka, a przede wszyst­kim nie ma tu żad­nych dra­gów. Każ­dy, kto wcho­dzi do środ­ka, jest prze­świe­tla­ny spe­cjal­nym urzą­dze­niem, któ­re wy­kry­je każ­dą ich ilość, na­wet je­śli wsa­dzi­łeś je so­bie w ty­łek. Na­wet nie wiem, cze­mu po­sta­wi­łem na taki biz­nes, ale waż­ne, że przy­no­si ko­rzy­ści.

Ka­pi­tał po­cząt­ko­wy mia­łem ze spad­ku po dziad­kach, za­in­we­sto­wa­łem, a te­raz pła­wię się w ka­sie, cho­ciaż je­śli mam być szcze­ry, to nie je­stem ma­te­ria­li­stą. Co mie­siąc prze­ka­zu­ję po­kaź­ną sumę fun­da­cji, któ­ra po­ma­ga lu­dziom zma­ga­ją­cym się z gu­zem mó­zgu.

Otwar­cie Eden i He­aven pla­nu­ję na po­ło­wę sierp­nia i mam na­dzie­ję, że ten plan się uda. Wy­ko­nu­ję dwa ostat­nie te­le­fo­ny i po­twier­dzam, że moż­na już za­cząć wy­po­sa­żać klu­by, a na­stęp­nie za­bie­ram się do in­nych spraw. Sofy do lóż vi­pow­skich mają być za dwie go­dzi­ny, al­ko­ho­le już jadą, cze­kam jesz­cze na do­sta­wę kie­lisz­ków, szam­pa­nó­wek, ku­fli i in­nych na­czyń. Za­cie­ram ręce, bo już się nie mogę do­cze­kać efek­tu koń­co­we­go. Wy­cho­dzę przed klub i spraw­dzam, jak się pre­zen­tu­je na­pis. EDEN. Li­te­ry są zło­te, a wie­czo­rem zo­sta­ną rów­nież pod­świe­tlo­ne. Kie­dy tak się za­chwy­cam, czu­ję, że w kie­sze­ni wi­bru­je mi te­le­fon. To Ade­li­ne. Je­stem za­in­try­go­wa­ny, więc od­bie­ram.

– Wi­taj, sło­necz­ko, czym so­bie za­słu­ży­łem, żeby za­dzwo­ni­ła do mnie taka pięk­na dama? – py­tam słod­ko, bo wiem, że la­ski to krę­ci.

– Eee... Cześć. Sły­sza­łam od Ju­lian­ne, że otwie­rasz nowe klu­by – wy­pa­la.

– Zga­dza się i mam na­dzie­ję, że bę­dziesz pierw­szą oso­bą, któ­ra je zo­ba­czy – rzu­cam za­lot­nie i wiem, że w tym mo­men­cie Ade­li­ne się czer­wie­ni.

Kil­ka razy wy­lą­do­wa­li­śmy w łóż­ku, dziew­czy­na do­brze się pie­przy. Nie po­wiem: gdy­by była obok, to z ogrom­ną przy­jem­no­ścią bym ją ze­rżnął.

– Ja­sne, będę za­szczy­co­na – od­po­wia­da.

Nie wiem, co mi przy­szło do łba, że za­pro­po­no­wa­łem jej spo­tka­nie.

– No to zbie­raj się mi­giem. Za­raz wy­ślę ci ad­res SMS-em. Klub jesz­cze nie jest go­to­wy, ale jak chcesz, to za­pra­szam.

Chwi­lę my­śli, ale osta­tecz­nie się od­zy­wa:

– Daj mi czter­dzie­ści mi­nut, przy­stoj­nia­ku – od­pa­ro­wu­je sek­sow­nie i się roz­łą­cza.

Coś czu­ję, że skoń­czy się to jed­nym. Sek­sem. Ade­li­ne jest do­bra w te kloc­ki, tyl­ko mu­szę uwa­żać. Na­praw­dę ją lu­bię, ale raz oka­za­ła mi uczu­cia i prze­sta­li­śmy się wi­dy­wać. Do­szli­śmy jed­nak do po­ro­zu­mie­nia i te­raz raz na ja­kiś czas się bzy­ka­my. Nie­dłu­go mu­szę od­wie­dzić mój dom roz­pu­sty – Sen­su­al De­si­re – i spu­ścić tam tro­chę pary, bo mam ocho­tę na coś ostrzej­sze­go. Chcę wi­dzieć przed sobą ko­bie­tę zwi­sa­ją­cą na sznu­rach i ją chło­stać, a póź­niej wziąć jej ty­łek, tak jak lu­bię. Na tę myśl sta­je mi ku­tas. Pró­bu­ję się opa­mię­tać. Jak tyl­ko będę pew­ny, że klu­by są go­to­we do otwar­cia, wy­bio­rę się na dłu­gą se­sję, pod­czas któ­rej za za­mknię­ty­mi drzwia­mi sta­nę się pa­nem w ma­sce.

Roz­dział II

Ade­li­ne

Ale ze mnie idiot­ka. Po co ja do nie­go dzwo­ni­łam? Tyl­ko zro­bi­łam z sie­bie kre­tyn­kę. „Sły­sza­łam od Ju­lian­ne, że otwie­rasz nowe klu­by”. Czy ja to na se­rio po­wie­dzia­łam? Prze­cież to za­brzmia­ło tak sztucz­nie! Na bank się do­my­ślił, że to ja­kaś ście­ma. Za­dzwo­ni­łam do nie­go, bo w ogó­le się do mnie nie od­zy­wał od dwóch ty­go­dni i by­łam cie­ka­wa, co jest tego po­wo­dem. Za­pro­sił mnie do jed­ne­go z no­wych klu­bów, ale sama nie wiem, w co mam się ubrać. Nie mam za­mia­ru za­kła­dać kiec­ki i da­wać mu do zro­zu­mie­nia, że cze­goś ocze­ku­ję, bo to tyl­ko bę­dzie zwie­dza­nie, jed­nak mimo wszyst­ko mu­szę się ja­koś ubrać. Sto­ję w gar­de­ro­bie i prze­glą­dam wszyst­kie ciu­chy.

– To nie, bo zbyt wy­zy­wa­ją­ce. To też nie, bo za pro­ste. Cho­le­ra, co ja mam za­ło­żyć?!

Dzwo­nię do Ju­lian­ne, bo może przy­ja­ciół­ka mi coś do­ra­dzi. Od­bie­ra po trze­cim sy­gna­le, sa­piąc.

– Nie mów mi, że wła­śnie ujeż­dża­łaś swo­je­go sek­sow­ne­go męża – rzu­cam i za­czy­nam re­cho­tać.

– A gdy­by tak, to co? – od­po­wia­da dziar­sko. – Chcia­ła­byś do­łą­czyć i po­ba­wić się ra­zem z nami?

– Fuj. Oszczędź mi szcze­gó­łów i baw­cie się sami. Masz te­raz czas? Po­trze­bu­ję two­jej po­mo­cy – zmie­niam te­mat.

– Tak, tyl­ko prze­su­nę szaf­kę na miej­sce. Za­cze­kaj.

Sły­szę w od­da­li ja­kieś szu­ra­nie i już po chwi­li sły­szę w słu­chaw­ce jej głos.

– Prze­pra­szam, ale urzą­dzam po­ko­ik dla dziec­ka i mu­sia­łam po­sta­wić jed­ną szaf­kę pod ścia­ną – mówi, dy­sząc jak pa­ro­wóz. Mam ocho­tę ją zdzie­lić.

– Czy ty je­steś nie­nor­mal­na, Ju­lian­ne? Je­steś w cią­ży! Dla­cze­go Au­stin tego nie zro­bi? – do­py­tu­ję. – To­bie nie wol­no dźwi­gać i się mę­czyć. – Ona chy­ba na­praw­dę osza­la­ła.

– Cią­ża to nie cho­ro­ba. O czym chcia­łaś po­ga­dać? – Szyb­ko od­wra­ca kota ogo­nem, bo wie, że mam ra­cję.

– Dunc za­pro­sił mnie do no­we­go klu­bu, żeby mi po­ka­zać, jak wy­glą­da, ale nie wiem, w co się ubrać. Do­radź mi coś – pro­szę ją, bo nie chcę się od­sta­wić jak stróż w Boże Cia­ło.

– Czy chcesz mi o czymś po­wie­dzieć? – Ju­lian­ne cmo­ka z nie­za­do­wo­le­niem. – Spo­ty­kasz się z nim i ja nic o tym nie wiem? Ale z cie­bie świ­nia, Ade­li­ne.

– Żad­ne „spo­ty­kasz”. Sama do nie­go za­dzwo­ni­łam i tak od sło­wa do sło­wa mnie za­pro­sił – rzu­cam szyb­ko i cze­kam, co ona na to.

– Nie wie­rzę: ty do nie­go za­dzwo­ni­łaś? Ade­li­ne, a zło­ta za­sa­da? To fa­cet ma pierw­szy dzwo­nić, a nie ko­bie­ta.

– Nie od­zy­wał się od dwóch ty­go­dni i tak mnie kor­ci­ło, że nie wy­trzy­ma­łam – bro­nię się, bo za­wsze by­łam w go­rą­cej wo­dzie ką­pa­na.

– Do­bra, nie­waż­ne. Sko­ro klub jest jesz­cze za­mknię­ty, to za­łóż tę swo­ją czer­wo­ną blu­zecz­kę, któ­ra od­kry­wa brzuch, i włóż do niej ja­sne je­an­so­we rur­ki, któ­re ostat­nio ku­pi­łaś. Leżą na to­bie jak dru­ga skó­ra. W tych błysz­czą­cych czer­wo­nych szpil­kach bę­dziesz wy­glą­dać bo­sko. Wła­śnie so­bie cie­bie wy­obra­zi­łam... Ko­le­żan­ko, gdy­by nie to, że je­stem he­te­ro, to bym się do cie­bie do­bra­ła – mru­czy mi do słu­chaw­ki, a ja się śmie­ję i pu­kam w czo­ło, zu­peł­nie jak­by Ju­lian­ne mo­gła to zo­ba­czyć.

– Dziew­czy­no, weź ty się ogar­nij! A tak na po­waż­nie, to dzię­ku­ję, za­wsze moż­na na cie­bie li­czyć. Te­raz spa­dam się szy­ko­wać, bo pan nie lubi, jak jego ule­gła się spóź­nia. Trzy­maj kciu­ki – do­da­ję na ko­niec i ra­zem wy­bu­cha­my gło­śnym śmie­chem.

– Do usług, moja dro­ga. Baw się do­brze i nie rób ni­cze­go, cze­go ja bym nie zro­bi­ła. Albo, cho­le­ra, zrób. Idź na ca­łość i ni­cze­go nie ża­łuj.

Roz­łą­cza­my się i szyb­ko wy­cią­gam rze­czy, o któ­rych mó­wi­ła Ju­lian­ne. Ro­bię jesz­cze ma­ki­jaż i pod­kre­ślam usta czer­wo­ną ma­to­wą po­mad­ką. Mam na­dzie­ję, że pan Dun­can bę­dzie za­chwy­co­ny moim wy­glą­dem. Mam za­miar go dzi­siaj wo­dzić za nos, cho­ciaż może i ja dam się mu zba­ła­mu­cić...

***

Pod­jeż­dżam przed klub, któ­ry już z ze­wnątrz robi wra­że­nie. Wcho­dzę po schod­kach do praw­dzi­we­go raju. Wy­strój jest taki jak w in­nych klu­bach Dun­ca­na. Po­do­ba mi się po­mysł na utrzy­ma­nie wnętrz klu­bów w tym sa­mym kli­ma­cie. To spra­wia, że są uni­ka­to­we.

Wcho­dzę do środ­ka i pa­trzę na ogrom­ny par­kiet, któ­ry już nie­dłu­go bę­dzie pe­łen wi­ją­cych się w rytm mu­zy­ki ciał. Aż za­chcia­ło mi się tań­czyć. Szu­kam wzro­kiem Dun­ca­na i wi­dzę, że stoi na gó­rze, w jed­nej z lóż vi­pow­skich, i przy­glą­da mi się jak wilk swo­jej zdo­by­czy. Do­sta­ję gę­siej skór­ki na ca­łym cie­le, bo jego spoj­rze­nie jest go­rą­ce. Prze­świe­tla mnie nim na wy­lot. Scho­da­mi uda­ję się do nie­go na górę i sta­ję przy ba­rze.

– Cześć – mó­wię, lek­ko prze­chy­la­jąc gło­wę w bok.

Dun­can się nie od­zy­wa, tyl­ko lu­stru­je mnie z góry na dół. Wi­dzę po­kaź­ne wy­brzu­sze­nie od­zna­cza­ją­ce się na jego je­an­sach. Chy­ba na nie­go za­dzia­ła­łam, i taki w su­mie mia­łam za­miar. Zbli­ża się do mnie po­wo­li, na­chy­la i cmo­ka mnie w po­li­czek.

– Cześć – od­po­wia­da, a mnie za­czy­na bra­ko­wać tchu.

Za­wsze tak re­agu­ję na jego wi­dok i ten głę­bo­ki głos. Nie będę oszu­ki­wać: Dunc bar­dzo mi się po­do­ba, ale nie chce związ­ku. Ka­te­go­rycz­nie się przed tym wzbra­nia i je­stem pew­na, że ma ku temu po­wo­dy, choć nie mam po­ję­cia ja­kie.

– Świet­ny klub. Pach­nie tu no­wo­ścią, a już nie­dłu­go bę­dzie tu czuć pot, al­ko­hol i dam­skie fe­ro­mo­ny, do któ­rych fa­ce­ci będą le­cie­li jak ćmy do ognia – stwier­dzam, na co Dunc się śmie­je.

– I o to cho­dzi, złot­ko. Na­pi­jesz się cze­goś? W biu­rze mam mały ba­rek, tu na ra­zie asor­ty­men­tu brak.

– Pew­nie, pro­wadź. – Dun­can wy­mi­ja mnie i pro­wa­dzi do biu­ra na koń­cu lóż.

Cią­gnie się tu ścia­na z lu­ster, a za ostat­nim ukry­wa się biu­ro.

Po­miesz­cze­nie nie jest zbyt duże, ale też nie­ma­łe. Prze­wa­ża­ją w nim od­cie­nie beżu, a pod­ło­gi zro­bio­ne są z ciem­ne­go drew­na. Po pra­wej stro­nie znaj­du­ją się czar­na skó­rza­na ka­na­pa i mały szkla­ny sto­lik. Po le­wej przed lu­strem we­nec­kim, z któ­re­go wi­dać cały par­kiet, umiesz­czo­no ma­syw­ne biur­ko i skó­rza­ny fo­tel. Na pra­wo od nie­go jest sza­fa, któ­ra za­pew­ne prze­zna­czo­na jest na do­ku­men­ty, i w koń­cu na ścia­nie prze­ciw­nej do drzwi sto­ją ba­rek z al­ko­ho­la­mi i mała lo­dów­ka. Al­ko­ho­le do wy­bo­ru, do ko­lo­ru. Roz­glą­dam się do­oko­ła i na­gle Dun­can po­da­je mi kie­li­szek bia­łe­go wina.

– Po­my­śla­łem, że pew­nie na­pi­jesz się wła­śnie tego.

– A skąd je­steś tego taki pew­ny? – pod­py­tu­ję, bo mnie za­sko­czył.

– Prze­waż­nie pi­jesz wino, więc stwier­dzi­łem, że i tym ra­zem tak bę­dzie. – Uno­si jed­ną brew. Za­wsze się za­sta­na­wia­łam, jak on to robi.

Jest spo­strze­gaw­czy, wi­dać, że zwra­ca uwa­gę na­wet na naj­mniej­sze de­ta­le. Pod­cho­dzę do lu­stra we­nec­kie­go, któ­re peł­ni funk­cję okna, i wpa­tru­ję się w pu­sty par­kiet. Czu­ję, że at­mos­fe­ra za­czy­na się ro­bić go­rą­ca i wiem, że za­raz bę­dzie jesz­cze go­rę­cej. Na­wet nie wiem kie­dy Dun­can usta­wia się za mną, od­gar­nia moje wło­sy z szyi i w nią dmu­cha.

– Ku­rew­sko za­je­bi­ście wy­glą­dasz, Ade­li­ne, nie po­tra­fię ci się oprzeć. Spe­cjal­nie się tak ubra­łaś, bo wie­dzia­łaś, że to na mnie po­dzia­ła? – szep­cze mi do ucha, lek­ko je pod­gry­za­jąc.

– Nie, ale cie­szę się, że ci się po­do­ba.

Z mo­je­go gar­dła wy­do­by­wa się jęk, na co Dunc po­wo­li prze­jeż­dża pal­ca­mi po mo­jej szyi i gwał­tow­nie ją ści­ska. W pierw­szej chwi­li chcę go ode­pchnąć, ale się roz­luź­niam, bo już nie­raz się tak ba­wi­li­śmy. Ufam mu i wiem, że nie zro­bi mi krzyw­dy. Nie zda­je so­bie spra­wy, że ja wiem o Sen­su­al De­si­re. Od­wra­ca moją gło­wę w swo­ją stro­nę i wpi­ja się w moje war­gi. Naj­pierw po­wo­li, ale po se­kun­dzie ten po­ca­łu­nek zmie­nia się w do­mi­na­cję. Dru­gą ręką ła­pie mnie za pierś i wy­krę­ca przez bluz­kę su­tek. Krzy­czę, bo roz­kosz mie­sza się we mnie z bó­lem. Od­dy­cham szyb­ko i czu­ję, jak jego dłoń su­nie ni­żej, pod spodnie, i w koń­cu do­sta­je się pod prze­mo­czo­ne majt­ki.

– Za­wsze taka chęt­na i mo­kra dla mnie – mru­czy mi do ucha. – Cze­go chcesz, Ade­li­ne? Mam cię ze­rżnąć na biur­ku, przy oknie, przy ścia­nie, a może na ka­na­pie? Wy­bie­raj, skar­bie. Ale okno od­pa­da. Ze­rżnę cię przy nim, kie­dy par­kiet bę­dzie za­peł­nio­ny ludź­mi. Ty ich bę­dziesz wi­dzia­ła, ale oni cie­bie nie. – Roz­ma­rza się, ale mo­men­tal­nie wy­bu­dza się z transu.

– Biur­ko. Wy­bie­ram biur­ko, bo za każ­dym ra­zem, jak bę­dziesz przy nim pra­co­wał, przy­po­mnisz so­bie, jak mnie bra­łeś – wy­du­szam z sie­bie.

Dunc uśmie­cha się. Cią­gnie mnie do biur­ka, wy­ry­wa z mo­jej dło­ni kie­li­szek, któ­ry od­sta­wia z brzę­kiem na wy­po­le­ro­wa­nym bla­cie, i opie­ra się o me­bel brzu­chem. Roz­pi­na moje spodnie i po­wo­li je ścią­ga. Mam ocho­tę pro­sić, żeby się po­śpie­szył, ale na prze­szko­dzie sta­ją moje szpil­ki. Dun­can szyb­ko się ich po­zby­wa, do koń­ca ścią­ga moje je­an­sy, uwal­nia­jąc sto­py z no­ga­wek i na po­wrót za­kła­da mi szpil­ki.

– Uwiel­biam cię w bie­li, sło­necz­ko, ale mu­szę po­zbyć się tych strin­gów, bo w tym mo­men­cie są zu­peł­nie nie­po­trzeb­ne.

Jed­nym spraw­nym ru­chem je ze mnie zry­wa. Daje mi po dwa klap­sy w każ­dy po­śla­dek. Wiem, że wi­dok mo­jej za­czer­wie­nio­nej skó­ry go pod­nie­ca. Sły­szę za sobą zgrzyt zam­ka bły­ska­wicz­ne­go, co ozna­cza, że Dun­can za­czął się roz­bie­rać. Roz­dzie­ra fo­lio­we opa­ko­wa­nie i na­kła­da pre­zer­wa­ty­wę. Okrę­ca so­bie moje wło­sy wo­kół nad­garst­ka, po­chy­la mnie i jed­nym szyb­kim ru­chem wbi­ja się we mnie. Jest ogrom­ny, ale przy­zwy­cza­iłam się do jego roz­mia­ru. Po­su­wa mnie ryt­micz­nie, za każ­dym ra­zem wcho­dząc głę­biej. Ję­czę, stę­kam i krzy­czę z roz­ko­szy.

– Dunc... Cho­le­ra... Tak... Moc­niej, bła­gam moc­niej – pro­szę, bo chcę go czuć jesz­cze głę­biej.

– Two­je ży­cze­nie jest dla mnie roz­ka­zem – ce­dzi przez zęby.

Wy­cho­dzi ze mnie i wra­ca do środ­ka z o wie­le więk­szą siłą. Obo­je ję­czy­my, bo jest nam tak do­brze. Lu­bię ostrzej­sze za­ba­wy, a z Dun­ca­nem mam je za­pew­nio­ne. Czu­ję, że or­gazm się zbli­ża i że bę­dzie na­praw­dę moc­ny. Dunc na­dal pcha i za­czy­na ma­so­wać mi łech­tacz­kę. Na­resz­cie do­zna­ję speł­nie­nia. Nogi się pode mną ugi­na­ją i opa­dam na biur­ko. Wi­dzę gwiaz­dy przed ocza­mi, a Dun­can prze­cią­ga mój or­gazm, po­ru­sza­jąc się we mnie. Pęcz­nie­je i po ko­lej­nych pię­ciu głę­bo­kich pchnię­ciach sam do­cho­dzi, ry­cząc gło­śno.

Opa­da na moje ple­cy i cięż­ko od­dy­cha. Kie­dy do­cho­dzi­my do sie­bie, ca­łu­je mnie w ple­cy i ze mnie wy­cho­dzi. Pod­cho­dzi do ścia­ny koło bar­ku i na­ci­ska w niej coś, po czym moim oczom uka­zu­ją się roz­su­wa­ne drzwi, któ­rych w ogó­le nie było wi­dać. Znaj­du­je się za nimi mała ła­zien­ka z ki­bel­kiem i prysz­ni­cem. Kur­de, ile jesz­cze jest tu ta­kich po­miesz­czeń? Dun­can po­zby­wa się kon­do­ma i myje pe­ni­sa w umy­wal­ce. Na­ma­cza ręcz­nik i mi go po­da­je, że­bym też się pod­my­ła. Gdy już w ja­kimś stop­niu do­pro­wa­dza­my się do po­rząd­ku, zbie­ra­my swo­je ciu­chy z pod­ło­gi i się ubie­ra­my.

– Cho­le­ra, Dunc, znisz­czy­łeś mi majt­ki, a ja nie­na­wi­dzę za­kła­dać je­an­sów na goły ty­łek – bur­czę wku­rzo­na, bo na­praw­dę tego nie lu­bię.

Du­pek się śmie­je i cmo­ka mnie w usta.

– Od­ku­pię ci, kwia­tusz­ku, na­wet ze sto par – pusz­cza do mnie oczko, pró­bu­jąc mnie udo­bru­chać.

– Ja my­ślę. Chy­ba czas się zbie­rać. – Prze­cią­gam się, żeby roz­pro­sto­wać ko­ści.

– Masz ocho­tę iść ze mną na ko­la­cję? Wie­czór jest jesz­cze mło­dy.

– No nie wiem – uda­ję, że się za­sta­na­wiam. – Pew­nie, że z tobą pój­dę. Czy mu­szę się prze­brać, czy mogę iść w tym, co mam na so­bie? Na­wet zro­bię dla cie­bie wy­ją­tek i pój­dę bez tych cho­ler­nych maj­tek – mó­wię, kła­dąc dło­nie na bio­drach.

– Wy­glą­dasz sek­si. Niech ktoś tyl­ko spró­bu­je po­wie­dzieć, że nie­od­po­wied­nio się ubra­łaś, to za­ro­bi w zęby.

– Do­bra, chodź­my już, bo ten cały seks spra­wił, że zro­bi­łam się strasz­nie głod­na – stwier­dzam, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi.

– Pa­nie przo­dem – otwie­ra drzwi i mnie prze­pusz­cza.

Za­bie­ra mnie do ja­kiejś wło­skiej re­stau­ra­cji, gdzie spę­dza­my ze sobą jesz­cze tro­chę cza­su. Póź­niej Dunc, jak na gen­tle­ma­na przy­sta­ło, od­wo­zi mnie do domu i obie­cu­je, że ktoś ju­tro z sa­me­go rana od­sta­wi moje auto, któ­re zo­sta­wi­łam przed jego klu­bem. Że­gna się ze mną le­ciut­kim jak piór­ko po­ca­łun­kiem i od­jeż­dża.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu peł­nej wer­sji książ­ki