Sensual Desire - Zysk K.A. - ebook
BESTSELLER

Sensual Desire ebook

Zysk K.A.

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pożądanie. Bogactwo. Tajemnica. Seks. Miłość.

Julianne i Austin padają ofiarami spisku rodziców, którzy chcą zaaranżować ich małżeństwo. Kobieta jest zrozpaczona, bo zawsze marzyła o prawdziwej miłości. Jej przyszły mąż – Austin, w przeszłości zraniony przez narzeczoną, traktuje kobiety przedmiotowo. Wolny czas spędza w nocnym klubie Sensual Desire, gdzie potajemnie spotyka się ze swoją uległą – Sabriną, która chętnie spełnia jego erotyczne fantazje.

Początkowo zarówno Austin, jak i Julianne podchodzą do pomysłu rodziców z niechęcią, jednak już podczas pierwszego spotkania zaczyna między nimi iskrzyć. Narastające pożądanie powoduje, że mężczyzna proponuje Julianne po ślubie seks bez uczuć.

Czy ten niebezpieczny układ skończy się dla nich szczęśliwie? Czy Austin zdoła znowu zaufać kobiecie? Czy Julianne będzie gotowa, aby wkroczyć w mroczny świat Sensual Desire, pełny rozkoszy i bólu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 288

Oceny
4,0 (484 oceny)
257
84
74
39
30
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
marta29087

Nie polecam

Dobrze, że autorka spełniła swoje marzenie ale może powinna rozważyć czy jeszcze coś pisać w życiu. Książka oprócz tego, że jest mocno inspirowana innymi to po prostu jest słaba w wersji tekstowej - język jak u trzynastolatki,charaktery bohaterów w ogóle niezarysowane, nie mają żadnych cech wyróżniających i są do siebie podobni a przez to nudni. Niestety - nie polecam.
110
smarcinkowska
(edytowany)

Nie polecam

jeśli fantazjujecie o facecie, który nie respektuje kiedy mówicie "nie" albo "przestań" I po prostu kontynuuje praktycznie bohaterkę gwałcąc to serdecznie polecam. Oraz nie doceniam "gnębienia"(nie znalazłam lepszego słowa po polsku) kobiet przez aborcję. Widać poglądy polityczne autorki. Fabuła jak na wattpadzie, dialogi banalne, a bohaterka zachowuje się jak dziecko. *Podziwiam oczywiście odwagę autorki za wydanie książki i nie jest to ocena jak jako osoby tylko jej dzieła. Jest to moja osobista opinia
71
oleksandram93

Nie polecam

Kiepsko napisana, słabo zarysowane charaktery, przewidywalna fauła. bardzo bardzo słaba
50
JuliaChmiel

Z braku laku…

Bardzo prosty styl, bez polotu, niestety nic nie wyróżnia tej powieści pośród innych. Sposób opowiadania historii, banalne dialogi do mnie nie przemawiają. Ale warto przeczytać, by móc wyrobić sobie własną opinię 👍
40
asia2409

Nie polecam

nie, nie I jeszcze raz nie
30

Popularność




Tę książkę dedykuję rodzinie i przyjaciołom.

Dziękuję za Wasze wsparcie, bez którego bym sobie nie poradziła, i wiarę w to, że wszystko się ułoży.

Rozdział I

Julianne

Moje ży­cie to jed­na wiel­ka po­ra­żka. Mam dwa­dzie­ścia sze­ść lat, miesz­kam w Lon­dy­nie w ogrom­nej re­zy­den­cji przy Hamp­sted Lane, sko­ńczy­łam stu­dia na Oxfor­dzie i na­dal je­stem pan­ną, bo oj­ciec strasz­nie krót­ko mnie trzy­ma. Oczy­wi­ście na wszyst­ko się go­dzę, bo wiel­ki Sa­mu­el Ro­th­well, po­ten­tat naf­to­wy, nie­na­wi­dzi, kie­dy ktoś mu się sprze­ci­wia. Żeby jesz­cze bar­dziej uprzy­krzyć mi eg­zy­sten­cję, sza­now­ny ta­tuś usi­łu­je zmu­sić mnie do po­ślu­bie­nia nie­ja­kie­go Au­sti­na Dan­kwor­tha. Zu­pe­łnie nie znam ko­le­sia i aku­rat w tej kwe­stii się nie ugnę. Nie po­zwo­lę, aby oj­ciec de­cy­do­wał jesz­cze o tym, z kim mam so­bie to i tak już bez­na­dziej­ne ży­cie uło­żyć. Kon­tro­lu­je mnie na ka­żdym kro­ku i przez to czu­ję się, jak­bym była uwi­ąza­na na smy­czy. Wie­le razy gro­zi­łam ojcu, że wy­pro­wa­dzę się z domu, ale on do­sko­na­le wie, jak mnie od tego od­wie­ść. Po­wta­rza, że mnie wy­dzie­dzi­czy, ode­tnie od kasy, że ni­g­dzie nie znaj­dę pra­cy, a ja, głu­pia, po pro­stu mu ule­gam.

Dzi­siaj na ko­la­cję ma przy­je­chać ten cały Au­stin, żeby mnie po­znać. Je­stem wście­kła i za­ła­ma­na jed­no­cze­śnie, bo nie mam ocho­ty na ta­kie wy­mu­szo­ne ko­la­cyj­ki. Jed­nak oczy­wi­ście sto­ję przed lu­strem i się stro­ję. Mu­szę wy­glądać nie­na­gan­nie, żeby nie przy­nie­ść ro­dzi­com wsty­du. Z mat­ką mam jesz­cze jako taką re­la­cję, ale z oj­cem – le­piej nie mó­wić. Na­kła­dam na sie­bie ob­ci­słą czer­wo­ną su­kien­kę przed ko­la­no, któ­ra ide­al­nie pod­kre­śla moje kszta­łty, oraz czar­ne lo­ubo­uti­ny z czer­wo­ną po­de­szwą. Mat­ka z mo­ich dłu­gich kasz­ta­no­wych wło­sów zro­bi­ła do­bie­ra­ny war­kocz i kie­dy pa­trzę na sie­bie w lu­strze, stwier­dzam, że wy­glądam na­praw­dę ład­nie, ale wy­raz mo­jej twa­rzy jest smut­ny, i taki już chy­ba na za­wsze po­zo­sta­nie. No, chy­ba że ja­ki­mś cu­dem uwol­nię się spod wła­dzy ojca i po­pro­wa­dzę swo­je ży­cie w ta­kim kie­run­ku, jaki będę uwa­ża­ła za słusz­ny. Za­wsze ma­rzy­łam o chło­pa­ku, któ­ry mnie po­ko­cha za to, kim je­stem, a nie za ma­jątek, któ­ry po­sia­da moja ro­dzi­na. W swo­jej wi­zji wi­dzia­łam czer­wo­ny do­mek z bia­łym pło­tem, dwój­kę dzie­ci i psa. Niby tyl­ko tyle, ale aż tyle. Ma­rze­nia ma­rze­nia­mi. Już oj­ciec o to za­dba, żeby się ni­g­dy nie spe­łni­ły. Prze­glądam się ostat­ni raz w wiel­kim lu­strze, bio­rę głębo­ki od­dech i uda­ję się na tę prze­klętą ko­la­cję. Z dołu do­cho­dzą mnie gło­śne roz­mo­wy. Je­stem pew­na, że go­ście już przy­by­li. Krzy­wię się na tę myśl, bo na­praw­dę nie mam ocho­ty brać udzia­łu w tej ca­łej cho­ler­nej szop­ce.

Kie­dy wcho­dzę do ja­dal­ni, wszy­scy jak je­den mąż od­wra­ca­ją się w moją stro­nę. No, pra­wie wszy­scy – wy­łącza­jąc jed­ne­go osob­ni­ka. Do­my­ślam się, kim on jest. Sta­ję koło mamy, a oj­ciec bie­gnie w moją stro­nę ze sło­wa­mi:

– Ju­lian­ne, po­znaj pa­ństwa Dan­kwor­thów i ich syna Au­sti­na. – Tata rzu­ca pro­mien­nie spoj­rze­nie w moją stro­nę, a ja spusz­czam wzrok na buty.

– Masz pi­ęk­ną cór­kę, Sa­mu­elu. Będzie ide­al­nie pa­so­wać do mo­je­go syna.

Moc­no za­ci­skam zęby i spo­glądam w górę. Mój wzrok na­po­ty­ka zim­ne piw­ne tęczów­ki. Ich wła­ści­ciel ma wście­kły wy­raz twa­rzy i pa­trzy na mnie, jak gdy­bym była obśli­zgłym ro­ba­lem. Dreszcz prze­bie­ga mi po ple­cach i mo­men­tal­nie robi mi się chłod­no. Wi­dzę w nim mie­szan­kę nie­na­wi­ści i cie­ka­wo­ści. Za­uwa­żam też, że jest na­praw­dę przy­stoj­ny. Moc­no za­ry­so­wa­na żu­chwa z lek­kim za­ro­stem, wy­so­ki, męski, wy­spor­to­wa­ny, i do tego bru­net, do któ­rych za­wsze mia­łam sła­bo­ść, per­fek­cyj­nie wy­kro­jo­ne usta, któ­re na bank da­ły­by mi roz­kosz. Wy­raz twa­rzy mnie jed­nak prze­ra­ża. Nic mu prze­cież nie zro­bi­łam i nie ro­zu­miem, dla­cze­go pa­trzy na mnie tak, jak­by chciał mi skręcić kark. Prze­cież to nie moja wina, że nasi ro­dzi­ce wpląta­li nas w gów­no przez duże G.

– To praw­da. Ju­lian­ne jest pi­ęk­ną ko­bie­tą. Au­stin, po­znaj moją je­dy­nacz­kę – oj­ciec uśmie­cha się ura­do­wa­ny, bo wie, że je­śli się po­bie­rze­my, to ubi­je na tym nie­zły in­te­res.

– Daj­my so­bie spo­kój z tym za­po­zna­wa­niem się, Sa­mu­elu. Prze­cież to ma­łże­ństwo będzie jed­ną wiel­ką far­są – rzu­ca od nie­chce­nia Au­stin.

– Synu… – za­czy­na oj­ciec Au­sti­na, ale on ma­cha lek­ce­wa­żąco ręką.

Krew się we mnie go­tu­je i mam ocho­tę gno­jo­wi przy­ło­żyć.

– Za­cznij­my od tego, że żad­ne­go ślu­bu nie będzie, tato. Nie mam za­mia­ru wy­cho­dzić za ta­kie­go pro­sta­ka. Chcesz mnie od­dać pierw­sze­mu lep­sze­mu chłyst­ko­wi? Mó­głbyś się tro­chę bar­dziej po­sta­rać – od­po­wia­dam gło­sem ocie­ka­jącym ja­dem.

Oj­ciec za­chły­stu­je się po­wie­trzem, mat­ka za­sła­nia dło­nią usta. Ro­dzi­ce tego dup­ka są zszo­ko­wa­ni, a on sam ci­ska we mnie gro­ma­mi.

– Uwa­żaj, la­lu­niu, bo zro­bię z two­je­go ży­cia ist­ne pie­kło. Ma­łże­ństwo z tobą to czy­sty biz­nes, więc nie wy­obra­żaj so­bie za dużo.

– Wal się – rzu­cam. – Ni­g­dy nie zo­sta­nę two­ją żoną! Prędzej pie­kło za­mar­z­nie!

– Ju­lian­ne, za­milcz! – oj­ciec pod­no­si głos. – Miej, choć odro­bi­nę sza­cun­ku do ro­dzi­ny Dan­kwor­thów.

Sza­cu­nek? O ja­kim on, do cho­le­ry, sza­cun­ku mówi? Ten aro­gant nie oka­zał mi żad­ne­go sza­cun­ku, a ja mam go oka­zy­wać im? Po moim tru­pie!

– Może i two­ja cór­ka, Sa­mu­elu, jest pi­ęk­na, ale brak jej ogła­dy i do­bre­go wy­cho­wa­nia. Kie­dy już zo­sta­nie moją żoną, szyb­ko ją tego na­uczę. – Au­stin z za­do­wo­le­niem wy­plu­wa z sie­bie zja­dli­wy ko­men­tarz.

No chy­ba mnie za­raz krew za­le­je. Jak on śmie! Bra­ku­je mi ogła­dy i do­bre­go wy­cho­wa­nia? Pa­lant je­den! Te­raz mam już pew­no­ść, że nie ma naj­mniej­szych szans, że­bym się zwi­ąza­ła z tym dup­kiem. Go­tu­je się we mnie ze zło­ści, ale za­sia­dam do sto­łu. Chwi­lę pó­źniej zo­sta­je po­da­na ko­la­cja. Słu­żba na­pe­łnia nam kie­lisz­ki wi­nem i wodą. Nie je­stem w sta­nie nic prze­łk­nąć, bo mój żo­łądek za­ci­snął się w je­den wiel­ki su­peł. Czu­ję, że Au­stin bacz­nie mnie ob­ser­wu­je, ale ja nie za­szczy­cam go ani jed­nym spoj­rze­niem. Kie­dy ko­la­cja do­bie­ga ko­ńca, wsta­ję z za­mia­rem opusz­cze­nia to­wa­rzy­stwa.

– A ty gdzie się wy­bie­rasz? – Oj­ciec chwy­ta mnie za przed­ra­mię.

– Idę do swo­je­go po­ko­ju. Strasz­nie roz­bo­la­ła mnie gło­wa. Mu­szę się po­ło­żyć – od­po­wia­dam, oczy­wi­ście kła­mi­ąc, ale wiem, że oj­ciec w ży­ciu nie po­zwo­li mi wy­jść.

– Ni­g­dzie nie pój­dziesz. Zo­sta­wi­my te­raz cie­bie i Au­sti­na sa­mych, że­by­ście mo­gli so­bie po­roz­ma­wiać – mówi, po czym wszy­scy wy­cho­dzą z ja­dal­ni.

Nor­mal­nie jak w przed­szko­lu. Sto­ję ty­łem do Au­sti­na i nie mam ocho­ty pa­trzeć w jego stro­nę. Już te­raz wiem, że ni­g­dy się nie do­ga­da­my. Jak to ma­łże­ństwo będzie wy­gląda­ło? Prze­cież będę nie­szczęśli­wa. Mam ocho­tę w tym mo­men­cie wy­biec z domu i uciec jak naj­da­lej od Lon­dy­nu. Naj­le­piej to do in­ne­go kra­ju, gdzie nikt mnie nie zna.

– Da­lej będziesz tak mil­cza­ła? – Au­stin prze­ry­wa moje roz­wa­ża­nia.

– Nie two­ja spra­wa. Cze­go ty ode mnie chcesz, co? – py­tam, od­wra­ca­jąc się do nie­go.

– Ja? Ja od cie­bie nie chcę ni­cze­go. Po pierw­sze nie je­steś w moim ty­pie, po dru­gie ni­g­dy nie będziesz. Jak już mó­wi­łem, to ma­łże­ństwo to czy­sta far­sa. Dla kasy, po pro­stu. Nasi ro­dzi­ce chcą po­łączyć swo­je fir­my naf­to­we i zbu­do­wać ogrom­ne im­pe­rium. A żeby to zro­bić, mu­si­my się po­brać – mówi to tak, jak­by to było naj­nor­mal­niej­szą rze­czą pod sło­ńcem.

– Ale dla­cze­go ja? Nie mo­żesz so­bie zna­le­źć ja­kie­jś dziew­czy­ny, któ­rą po­ko­chasz? Prze­cież ja w tym niby-zwi­ąz­ku nie będę mia­ła ży­cia – wy­du­szam z sie­bie.

– Ja się nie ba­wię w żad­ne zwi­ąz­ki, mi­ło­ści czy ro­man­se. Mnie wy­star­cza tyl­ko ja­kaś dupa do bzy­ka­nia, któ­ra po wszyst­kim idzie do sie­bie i któ­rej nie mu­szę wi­ęcej oglądać.

Co za ob­lech! Może ja mam jesz­cze mu po­zwa­lać, żeby się pie­przył z ja­ki­miś dziw­ka­mi i po wszyst­kim wra­cał do domu? Chy­ba go Bóg opu­ścił. Nie ma mowy!

– Ty chy­ba so­bie ze mnie ja­kieś jaja ro­bisz, ko­leś. My­ślisz, że ja się będę go­dzi­ła na ta­kie coś? Le­piej od razu zre­zy­gnuj­my z tego ca­łe­go cyr­ku i będzie świ­ęty spo­kój.

Ob­ra­cam się na pi­ęcie i pró­bu­ję ode­jść, ale Au­stin moc­no chwy­ta mnie za rękę i od­wra­ca do sie­bie. Pa­trzy mi głębo­ko w oczy i zbli­ża swo­je usta do mo­ich, po czym ze zło­ścią mówi:

– Nie ty tu usta­lasz re­gu­ły, la­lecz­ko. Będziesz moją żoną, czy tego chcesz, czy nie. I ra­dzę ci za­pa­mi­ętać jed­no. Ni­g­dy nie będzie nas łączył ża­den seks. Będzie­my miesz­kać ra­zem, ale w od­dziel­nych sy­pial­niach, i je­dy­ne, co nas będzie łączyć, to pier­do­lo­ny świ­stek, któ­ry będzie do­wo­dem na to, że je­steś moja.

– Ty gno­ju! – Pró­bu­ję go spo­licz­ko­wać, ale chwy­ta moją dłoń.

– Nie ra­dzę, bo ja ta­kże je­stem mści­wy. Nie chcia­ła­byś tego po­czuć na wła­snej skó­rze, moja przy­szła żono – stwier­dza, ca­łu­jąc mnie w usta, i wy­cho­dzi z ja­dal­ni, jak gdy­by ni­g­dy nic.

Co za… Je­że­li na­praw­dę doj­dzie do tego ślu­bu, to mam to­tal­nie prze­rąba­ne. W co ten oj­ciec mnie wko­pał?!

Rozdział II

Austin

Wcho­dzę na­bu­zo­wa­ny do klu­bu i od razu kie­ru­ję się w stro­nę baru. Za­ma­wiam po­dwój­ną szkoc­ką i oglądam się, czy jest tu dziś Sa­bri­na. Nie mam ocho­ty na zbęd­ne pier­do­le­nie ani na rżni­ęcie. Mam ogrom­ną chęć ją wy­chło­stać, żeby zo­ba­czyć czer­wo­ne pręgi na jej cie­le. Je­stem wście­kły.

Mój oj­ciec kom­plet­nie osza­lał. Swa­ta mnie z ja­kąś bo­ga­tą ci­zią i my­śli, że pój­dę na taki układ. Ja się nie ba­wię w żad­ne żony, ro­man­se, mi­łost­ki i tego typu gów­na. Je­dy­ne, cze­go mi po­trze­ba do szczęścia, to cipa lub dupa, któ­ra po wszyst­kim znik­nie z mo­je­go ży­cia tak szyb­ko, jak się w nim po­ja­wi­ła. Dzi­siaj przy­sze­dłem do Sen­su­al De­si­re tyl­ko dla­te­go, że przed ko­la­cją z ro­dzi­ną Ro­th­wel­lów mu­szę się wy­ła­do­wać i wy­ci­szyć, bo ina­czej nic nie wy­szło­by z tego spo­tka­nia. Za­uwa­żam Sa­bri­nę i ki­wam jej gło­wą, żeby do mnie po­de­szła. Idzie w moją stro­nę, kręcąc bio­dra­mi, z sze­ro­kim uśmie­chem na twa­rzy. Ma na so­bie zdzi­ro­wa­tą czar­ną ko­ron­ko­wą su­kien­kę i nie­bo­tycz­nie wy­so­kie zło­te szpil­ki. Nie­źle się pie­przy i w klu­bie właś­nie o to cho­dzi. Ja je­stem jej pa­nem, a ona moją ule­głą.

– Au­stin – rzu­ca sek­sow­nie.

– Idź do po­ko­ju i się roz­bierz, ale zo­staw bie­li­znę i szpil­ki – roz­ka­zu­ję jej.

– A może naj­pierw ja­kaś gra wstęp­na? – pro­po­nu­je.

– Nie tym ra­zem. Zrób, co ci ka­za­łem, bo ina­czej cię uka­rzę. – Wska­zu­ję jej pal­cem kie­ru­nek, w któ­rym ma się udać, i od­wra­cam się do niej ple­ca­mi, za­ma­wia­jąc ko­lej­ną po­dwój­ną szkoc­ką.

Kie­dy ko­ńczę, kie­ru­ję się do po­ko­ju, w któ­rym prze­wa­żnie pie­przę swo­je ule­głe. Otwie­ram drzwi i za­sta­ję Sa­bri­nę klęczącą je­dy­nie w bie­li­źnie i szpil­kach. Gło­wę ma opusz­czo­ną i na mnie nie pa­trzy. Jest do­brze wy­tre­so­wa­na i wie, co jej wol­no, a cze­go nie. Ści­ągam ma­ry­nar­kę i ko­szu­lę, któ­re od­kła­dam na czer­wo­ną ka­na­pę. Po­środ­ku stoi wiel­kie łoże z ko­lum­na­mi, po­kry­te sa­ty­no­wą czer­wo­no-czar­ną po­ście­lą. Do ka­żdej z ko­lumn przy­pi­ęte są kaj­da­ny, ła­ńcu­chy i liny. Dzi­siaj mam ocho­tę zwi­ązać Sa­bri­nę sznu­ra­mi i wy­chło­stać jej po­nęt­ną dupę. Ocza­mi wy­obra­źni wi­dzę, jak dziew­czy­na będzie wy­gląda­ła, na co od razu mój czło­nek za­czy­na drgać w spodniach. Jed­nak dzi­siaj nie za­mie­rzam jej pie­przyć. Pod­cho­dzę do niej i sta­ję za nią.

– Wstań i po­dej­dź do łó­żka, ale naj­pierw ści­ąg­nij majt­ki – na­ka­zu­ję. – Uklęk­nij na środ­ku i wy­pnij dup­cię. Nie za­po­mnij, żeby roz­ło­żyć ręce.

Nie wiem, po co jej o tym mó­wię, bo do­brze wie, co ma ro­bić.

– Au­stin, prze­leć mnie, pro­szę. Je­stem tak cho­ler­nie na­pa­lo­na.

Głu­pia. Ona się chy­ba dzi­siaj za­po­mi­na. Trze­ba ją utem­pe­ro­wać i po­ka­zać, gdzie jest jej miej­sce.

– Milcz! Je­śli usły­szę jesz­cze jed­no sło­wo, to cię uka­rzę, zro­zu­mia­no? – mó­wię wście­kłym gło­sem.

– Tak, pa­nie. Bar­dzo prze­pra­szam, to się już wi­ęcej nie po­wtó­rzy.

– Grzecz­na dziew­czyn­ka.

Ob­cho­dzę ją do­oko­ła i zwi­ązu­ję tak, jak lu­bię. Sznu­rem ści­skam jej pier­si, aż ro­bią się bor­do­we, ręce i nogi przy­wi­ązu­ję do ko­lumn, po czym kne­blu­ję jej usta. Wy­gląda w ta­kiej po­zie za­je­bi­ście. Roz­wa­żam na­wet to, żeby ją prze­le­cieć, ale w tym mo­men­cie to na­wet nie wcho­dzi w grę. Pod­cho­dzę do ga­blo­ty z mo­imi ulu­bio­ny­mi za­baw­ka­mi i wy­bie­ram skó­rza­ny pejcz za­ko­ńczo­ny ko­ra­li­ka­mi. Pew­nie będzie ją to bo­la­ło, ale Sa­bri­na lubi ból i będzie bła­ga­ła o wi­ęcej. Pod­cho­dzę do niej i głasz­czę ją po wy­pi­ętych po­ślad­kach, a po chwi­li za­czy­nam dość moc­no je mi­ęto­sić. Chwy­tam ją za wło­sy i od­ci­ągam jej gło­wę do tyłu.

– Je­steś go­to­wa? – py­tam, choć nie mu­szę, bo Sa­bri­na od razu kiwa gło­wą i moc­niej wy­pi­na ty­łek.

Chwy­tam pejcz, bio­rę za­mach i trza­skam ją w pupę. Dziew­czy­na pró­bu­je się wy­ry­wać, ale nie ma jak, bo wi­ęzy do­brze trzy­ma­ją ją w miej­scu. Głasz­czę czer­wo­ny ślad, któ­ry po­ja­wił się prak­tycz­nie od razu, i ro­bię ko­lej­ny za­mach, któ­ry kie­ru­ję na dru­gi po­śla­dek. Sa­bri­na pisz­czy, ale nie z bólu, tyl­ko z roz­ko­szy. Wi­dać, jak bar­dzo jest pod­nie­co­na. Po­wta­rzam ude­rze­nia jesz­cze kil­ka­na­ście razy, z tym, że ce­lu­ję w inne miej­sca. Czer­wo­ne pręgi po­ja­wia­ją się na jej cie­le, na co mój ku­tas drga z apro­ba­tą. Pot się ze mnie leje, ale uwiel­biam ten stan. Wi­dzę, że moja ule­gła pra­wie do­cho­dzi, dla­te­go wpy­cham dwa pal­ce w jej roz­pa­lo­ną cip­kę. Sa­bri­na chęt­nie pod­da­je się or­ga­zmo­wi. Mój fiut jest na­prężo­ny do gra­nic mo­żli­wo­ści. Roz­wi­ązu­ję dziew­czy­nę w mgnie­niu oka i od razu usta­wiam ją w po­zy­cji klęczącej. Uwal­niam ku­ta­sa ze spodni i wzro­kiem po­ka­zu­ję Sa­bri­nie, cze­go od niej ocze­ku­ję. Nie mu­szę się pro­sić, bo od razu mnie chwy­ta i bie­rze głębo­ko do gar­dła. Ob­ci­ąga mi jak za­wo­do­wa gwiaz­da por­no. Wie, co lu­bię, i daje mi to wszyst­ko. Po chwi­li spusz­czam jej się do buzi i się od­su­wam.

– Do­bra ro­bo­ta. Jak ci się po­do­ba­ła dzi­siej­sza se­sja, Sa­bri­no?

– Bar­dzo, pa­nie, ale my­śla­łam, że mnie prze­le­cisz – od­po­wia­da po­wo­li, wsta­jąc i do­pro­wa­dza­jąc się do po­rząd­ku.

– Nie tym ra­zem, zło­ciut­ka, ale może przy na­stęp­nej oka­zji – stwier­dzam i przy­bli­żam się do ka­na­py. – Jak sko­ńczysz się ubie­rać, to mo­żesz już iść.

– Do­brze. Czy po­trze­bu­jesz cze­goś? – do­py­tu­je.

– Tak. Spo­ko­ju.

Sa­bri­na pa­trzy na mnie przez chwi­lę, nad czy­mś się za­sta­na­wia­jąc, ale nic nie mówi, tyl­ko wy­cho­dzi. Tro­chę się wy­lu­zo­wa­łem, ale na­dal trzęsie mnie z ner­wów. Po­my­sł ojca jest ab­sur­dal­ny, ale pój­dę na tę ko­la­cję i sam spraw­dzę, jaka jest ta mała Ro­th­wel­lów­na.

* * *

Punkt dwu­dzie­sta zja­wiam się z ro­dzi­ca­mi w domu Ro­th­wel­lów. Re­zy­den­cja z ze­wnątrz robi na­praw­dę ogrom­ne wra­że­nie. Cze­ka­my w wiel­ga­śnym hal­lu na Sa­mu­ela wraz z ma­łżon­ką, po czym uda­je­my się do spo­rej ja­dal­ni. Po­miesz­cze­nie jest prze­stron­ne. Ścia­ny zdo­bią ró­żne­go ro­dza­ju ob­ra­zy, a kwia­ty w wa­zo­nach przy­stra­ja­ją ka­żde wol­ne miej­sce. Po­środ­ku stoi ogrom­ny dębo­wy stół na dwa­dzie­ścia osób. Niby nie czuć tu prze­py­chu, ale na swój spo­sób wła­śnie tak jest. Ro­dzi­ce roz­ma­wia­ją mi­ędzy sobą, a ja uda­ję za­in­te­re­so­wa­nie i od cza­su do cza­su wtrącam coś od sie­bie, ale tak na­praw­dę wy­cze­ku­ję cór­ki wła­ści­cie­li domu. Każe na sie­bie cze­kać. Kie­dy wcho­dzi do ja­dal­ni, uwa­żnie jej się przy­glądam. Jest pi­ęk­na, a na jej twa­rzy wi­dać nie­za­do­wo­le­nie oraz za­dzior­no­ść. Na pew­no będzie ogrom­nym wy­zwa­niem. Chęt­nie bym ja tro­chę po­gnębił, ale na ra­zie się nie od­zy­wam. Od razu za­sta­na­wiam się, jak by wy­gląda­ła, klęcząc nago w moim po­ko­ju w Sen­su­al De­si­re. Stop, Au­stin! Nie za­pusz­czaj się w te re­jo­ny, do cho­le­ry! Na­wet nie ma ta­kiej opcji. Jest ubra­na w sek­sow­ną czer­wo­ną kiec­kę, na któ­rej wi­dok po­wo­li za­czy­na mi się ro­bić na­miot. Przy­bie­ram ma­skę aro­ganc­kie­go dup­ka i cze­kam na dal­szy roz­wój sy­tu­acji, któ­ry nie­ste­ty nie idzie do­brze. Ta la­ska wkur­wi­ła mnie do tego stop­nia, że jak Boga ko­cham, dam jej po­pa­lić. Na­zwa­ła mnie chłyst­kiem i pro­sta­kiem! Zgo­dzę się na ten cho­ler­ny ślub tyl­ko po to, żeby dać jej na­ucz­kę. Co z tego, że jest pi­ęk­na i ma ci­ęty język, co mi się bar­dzo po­do­ba. Po­ka­żę jej, gdzie jest jej miej­sce. Nie do­sta­nie ode mnie ser­du­szek i kwiat­ków. Na­wet nie mam za­mia­ru jej tknąć. Po pro­stu zmie­nię jej ży­cie w pie­kło, a to tyl­ko dla­te­go, że mnie wku­rzy­ła i że oj­ciec prak­tycz­nie po­sta­wił mnie pod ścia­ną. Do­brze, że mam jesz­cze klub, gdzie będę mógł za­spo­ka­jać swo­je żądze. Gdzie będę się sta­wać pa­nem i tre­so­wać moje ule­głe. To mi w zu­pe­łno­ści wy­star­czy, a Ju­lian­ne nie­ste­ty przy moim boku szczęścia nie za­zna.

Już taki je­stem.

Trzy­dzie­sto­dwu­let­ni du­pek do po­tęgi en­tej.

Rozdział III

Julianne

Kola­cja była jed­ną wiel­ką po­my­łką. Au­stin jest przy­stoj­nym mężczy­zną i nie­ste­ty nie mogę temu za­prze­czyć, na­wet gdy­bym chcia­ła. Jest też dra­niem i dup­kiem. Chcia­ła­bym się z tego wszyst­kie­go wy­mik­so­wać, ale oj­ciec w ży­ciu mi na to nie po­zwo­li. Ra­zem ze sta­rym Dan­kwor­them za­pla­no­wał za­ręczy­ny, któ­re mają się od­być za mie­si­ąc. Oni nor­mal­nie po­stra­da­li ro­zu­my! A naj­lep­sze jest to, że ślub ma się od­być na po­cząt­ku czerw­ca bądź pod ko­niec maja. To rap­tem trzy mie­si­ące! Nie wie­rzę, po pro­stu nie wie­rzę, że ro­dzi­ce mi to ro­bią. Je­stem ich je­dy­nym dziec­kiem, po­win­ni chcieć dla mnie jak naj­le­piej, a czu­ję się jak cie­lę wy­sta­wio­ne na tar­gu. Czy moje ży­cie może być jesz­cze bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne? Moja przy­ja­ció­łka Ade­li­ne też jest w nie­ma­łym szo­ku, że mat­ka z oj­cem ro­bią mi coś ta­kie­go. Do­sta­łam jesz­cze przy­kaz, że mam so­bie ku­pić na za­ręczy­ny sek­sow­ną kiec­kę, któ­ra będzie pod­kre­śla­ła wszyst­kie moje atu­ty, czy­li duże pier­si, zgrab­ny, lek­ko wy­pu­kły ty­łek, wąską ta­lię i dłu­gie nogi. Za­łam­ka na ca­łe­go. Leżę w łó­żku, uża­la­jąc się nad sobą, kie­dy sły­szę pu­ka­nie do drzwi.

– Pro­szę – rzu­cam, wie­dząc, że to mat­ka.

– Nie śpisz jesz­cze?

– Wy­gląda na to, że nie. Mamo, dla­cze­go wy mi to ro­bi­cie? Dla­cze­go chce­cie mnie od­dać temu bu­co­wi? Czy dla ojca naj­wa­żniej­sza jest tyl­ko fir­ma? Gdzie w tym wszyst­kim je­stem ja? – Za­czy­nam za­da­wać jej masę py­tań, bo może uda mi się prze­mó­wić jej do ro­zu­mu.

– Ju­lian­ne, to wszyst­ko dla do­bra fir­my. Zo­bacz, je­że­li Dan­kworth po­łączy swo­ją fir­mę z na­szą, to na­praw­dę sta­nie się ona wiel­kim im­pe­rium. Kie­dyś ty i Au­stin to odzie­dzi­czy­cie, a pó­źniej wa­sze dzie­ci – od­po­wia­da, jak gdy­by ni­g­dy nic.

Ja się chy­ba prze­sły­sza­łam. Czy ona to po­wie­dzia­ła na­praw­dę? Dla do­bra fir­my, by stwo­rzyć cho­ler­ne im­pe­rium? No tak, będzie mia­ła wi­ęcej kasy do wy­da­wa­nia.

– A gdzie w tym wszyst­kim jest moje szczęście? To was nie in­te­re­su­je? Mam się zwi­ązać z fa­ce­tem, któ­re­go w ogó­le nie znam? Jak wy to so­bie wy­obra­ża­cie? – krzy­czę, wy­rzu­ca­jąc ręce w górę.

– Zo­ba­czysz, że się do­trze­cie. Nie będzie tak źle. Ja też ojca nie zna­łam, ale będąc ma­łże­ństwem, po­zna­li­śmy się, i te­raz bar­dzo się ko­cha­my – od­po­wia­da spo­koj­nie, a mnie chy­ba za­raz szlag tra­fi.

– Ja to nie ty. Pa­mi­ętaj o tym. Nie je­stem ja­kąś lalą na sprze­daż. Ja się nie zga­dzam na ten ślub i ko­niec. Sama wy­bio­rę so­bie męża, kie­dy przyj­dzie na to od­po­wied­nia pora.

– Nie bądź śmiesz­na, Ju­lian­ne. Wiesz do­brze, że z oj­cem to nie przej­dzie. Je­śli coś po­sta­no­wił, to będzie do tego dążył za wszel­ką cenę. Zo­ba­czysz, że wszyst­ko się uło­ży – pró­bu­je do­dać mi otu­chy.

Spo­kój mat­ki dzia­ła na mnie jak płach­ta na byka. Jak ona może być tak spo­koj­na i na wszyst­ko się go­dzić? Prze­cież jest moją mat­ką i to ja po­win­nam być jej prio­ry­te­tem. Mam dwa­dzie­ścia sze­ść lat, a na­wet nie mogę pod­jąć de­cy­zji od­no­śnie do mo­je­go ży­cia.

– Idź już, mamo, bo wi­dzę, że ta roz­mo­wa do ni­cze­go nas nie do­pro­wa­dzi. Je­steś za­śle­pio­na pie­ni­ędz­mi i nic do cie­bie nie do­cie­ra – rzu­cam, żeby so­bie w ko­ńcu po­szła.

– Jak śmiesz?! – mówi ob­ru­szo­na. – Nie za­le­ży mi na pie­ni­ądzach!

– Czy­żby? Gdy­by tak nie było, to­byś mnie po­pa­rła. Wo­lisz kasę, za któ­rą pój­dziesz do naj­lep­szych ko­sme­ty­czek, fry­zje­rów i skle­pów, dla­te­go ta­ńczysz tak, jak oj­ciec ci za­gra. A te­raz na­praw­dę już idź, bo je­stem zmęczo­na i chcę iść spać. – Nie­zbyt de­li­kat­nie ją wy­pra­szam.

Mat­ka pa­trzy na mnie, nie wie­dząc co po­wie­dzieć, ale nic mnie to nie ob­cho­dzi. Je­stem tro­chę za­sko­czo­na, że na­wet nie ko­men­tu­je, bo to do niej nie­po­dob­ne, tyl­ko wy­cho­dzi wiel­ce ob­ra­żo­na, trza­ska­jąc drzwia­mi. Za ja­kie grze­chy tra­fi­ła mi się taka ro­dzi­na? No, za ja­kie, ja się py­tam!

* * *

Ty­dzień zle­ciał jak z bi­cza strze­lił. Kil­ka razy by­łam z oj­cem w fir­mie, bo chce mnie wdro­żyć w pew­ne spra­wy. Au­stin ma pra­co­wać na sta­no­wi­sku dy­rek­to­ra do spraw pro­mo­cji i re­kla­my, a ja mam być – uwa­ga – jego asy­stent­ką. Mam to w du­pie, na pew­no nie będę tam pra­co­wać. Mam za­miar stać się jak jed­na z tych żon ze Step­ford. Będę le­ża­ła, pach­nia­ła i sza­sta­ła kasą na pra­wo i lewo. Też uprzy­krzę ży­cie temu gnoj­ko­wi. Nie mam za­mia­ru po­zo­stać mu dłu­żna, sko­ro za­po­wie­dział, że zro­bi mi z ży­cia pie­kło. Ha! Zo­ba­czy­my, kto zro­bi komu. Pla­nu­ję wy­brać się dzi­siaj z Ade­li­ne do Har­rod­sa, żeby w ko­ńcu ku­pić ja­kąś su­kien­kę na te nie­szczęsne za­ręczy­ny. Naj­chęt­niej zro­bi­ła­bym ro­dzi­com na zło­ść i za­ło­ży­ła zwy­kłe szma­ty. Nie chcę się już jed­nak z nimi szar­pać, bo wiem, że to i tak nic nie zmie­ni. Oj­ciec to za­wzi­ęty czło­wiek i nic go nie prze­ko­na.

Ade­li­ne ma być po mnie koło pierw­szej, więc szy­ku­ję się do wy­jścia. Na­kła­dam skó­rza­ne leg­gin­sy, bia­łą bluz­kę marsz­czo­ną przy pier­siach, moje ulu­bio­ne czar­ne szpil­ki z ce­ki­na­mi i na­rzu­cam skó­rza­ną kurt­kę. Kie­dy je­stem już go­to­wa, do­sta­ję od przy­ja­ció­łki SMS-a z in­for­ma­cją, że cze­ka na pod­je­ździe. W lo­cie chwy­tam to­reb­kę i wy­cho­dzę z domu. Pod­cho­dzę do jej wy­pa­sio­ne­go me­ta­licz­ne­go audi PB18 e-tron i zaj­mu­ję miej­sce pa­sa­że­ra. Ade­li­ne ko­cha spor­to­we auta i zmie­nia je jak ręka­wicz­ki, ale coś czu­ję, że z tym nie roz­sta­nie się tak szyb­ko.

– Cze­ść, ko­cha­na – mó­wię, wzdy­cha­jąc głębo­ko.

– Hej. Co masz taką skwa­szo­ną minę? Jesz­cze nie prze­bo­la­łaś za­ręczyn i ślu­bu? – pod­py­tu­je, od­pa­la­jąc sa­mo­chód.

– Tak jak­by mo­żna było coś ta­kie­go prze­bo­leć. Po­wiem ci, że mam dość, ale tata zda­nia i tak nie zmie­ni, więc po­zo­sta­ło mi po­go­dzić się z lo­sem – od­bur­ku­ję.

Wzru­szam ra­mio­na­mi.

– Może nie będzie tak źle, może ten cały Au­stin oka­że się do­brym czło­wie­kiem. Nie po­win­naś za­wcza­su gdy­bać, tyl­ko le­piej go po­znać – od­po­wia­da przy­ja­ció­łka, wpa­tru­jąc się w dro­gę.

– Po­zna­łam go i uwierz mi, że nie jest do­brym czło­wie­kiem. Jest za­pa­trzo­nym w sie­bie dup­kiem. Kie­dy go wi­dzę, od razu mnie krew za­le­wa. Coś czu­ję, że cały czas będzie mi ro­bił na zło­ść i trak­to­wał mnie jak gów­no. Nie wiem sama, jak to będzie, ale czu­ję, że on da mi nie­źle w kość.

Ade­li­ne kręci gło­wą, bo wie, że i tak mnie nie prze­ga­da. Za­wsze po­wta­rzam, że mój oj­ciec jest za­wzi­ętym czło­wie­kiem, ale je­śli te­raz spoj­rzeć na to z boku, je­stem do­kład­nie taka sama. Chy­ba odzie­dzi­czy­łam to po nim.

* * *

Prze­bie­ram wie­sza­ki w Har­rod­sie i nie mogę zna­le­źć żad­nej od­po­wied­niej kiec­ki. Nic mi się nie po­do­ba. Pod­da­ję się i sia­dam na ogrom­nym pu­fie, cho­wa­jąc twarz w dło­niach. Ade­li­ne pod­cho­dzi do mnie z kil­ko­ma łasz­ka­mi, ale te kiec­ki są pa­skud­ne.

– Za­bierz je stąd. Są okrop­ne! Czy ja wy­glądam na ko­goś, kto cho­dzi w kiec­kach z buf­ka­mi? Prze­cież będę w tym wy­glądać jak clown. Cho­dźmy do domu, roz­bo­la­ła mnie gło­wa. Je­ste­śmy tu od do­brych dwóch go­dzin – na­rze­kam, bo czu­ję, jak za­czy­na mi pul­so­wać w skro­niach.

– Jak chcesz, ale uwa­żam, że ta be­żo­wa su­kien­ka jest świet­na i za­je­bi­ście by na to­bie le­ża­ła – stwier­dza i od­cho­dzi, żeby od­wie­sić kiec­ki.

Po se­kun­dzie sły­szę nie­by­wa­ły pisk i lecę w stro­nę przy­ja­ció­łki zo­ba­czyć, co się dzie­je. Ró­żne rze­czy przy­cho­dzą mi na myśl, ale nie spo­dzie­wa­ła­bym się, że za­sta­nę ją wpa­tru­jącą się w zło­ty ma­te­riał.

– Ju­lian­ne – wy­ma­wia moje imię szep­tem i chwy­ta się za ser­ce. – To jest to, tyl­ko na nią po­patrz.

Po­da­je mi zło­tą su­kien­kę, któ­ra jest do­syć krót­ka, do tego ma si­ęga­jący pęp­ka de­kolt, któ­ry będzie ład­nie mi się roz­kła­dał na pier­siach. Jest lek­ko bro­ka­to­wa i wiem, że to jest to. Ocza­mi wy­obra­źni wi­dzę moje zło­te szpil­ki z ćwie­ka­mi i wiem, że ca­ło­ść będzie się pre­zen­to­wa­ła sza­ło­wo. Lecę szyb­ko za­pła­cić i ra­zem z Ade­li­ne wra­ca­my do domu.

Rozdział IV

Julianne

Dni mi­ja­ły mi nie­mi­ło­sier­nie, ty­dzień go­nił ty­dzień i nad­sze­dł czas ko­la­cji za­ręczy­no­wej. W domu od rana pa­nu­je ogrom­na wrza­wa. De­ko­ra­to­rzy przy­stra­ja­ją dom co naj­mniej tak, jak­bym się mia­ła już chaj­tać. Nie­dłu­go mają do nas przy­jść ma­ki­ja­żyst­ka i fry­zjer, żeby wy­szy­ko­wać mnie i mat­kę na dzi­siej­szą im­pre­zę. W ko­ńcu za­czy­na do mnie do­cie­rać, że ten ślub jest nie­unik­nio­ny. Mu­szę spe­łnić wolę ojca, czy tego chcę, czy nie. Lecę wzi­ąć szyb­ki prysz­nic. Su­kien­ka wisi na wie­sza­ku go­to­wa, by ją wło­żyć, ale sta­nie się to do­pie­ro za parę go­dzin. Po­sta­na­wiam, że nie chcę moc­ne­go ma­ki­ja­żu, tyl­ko coś de­li­kat­niej­sze­go, co będzie wy­gląda­ło na­tu­ral­nie. Ma­ki­ja­żyst­ka do­bie­ra ja­sny od­cień brązu z po­ły­skiem, robi mi de­li­kat­ne kre­ski na po­wie­kach, na­kła­da odro­bin­kę pu­dru i różu, a na ko­niec ma­lu­je moje pe­łne usta ja­sno­ró­żo­wą po­mad­ką. Fry­zjer z mo­ich kasz­ta­no­wych wło­sów zro­bił ombre, do­da­jąc nie­co blon­du dla roz­ja­śnie­nia. Za­ko­cha­łam się w tym odświe­żo­nym ko­lo­rze. Em­bry wy­cza­ro­wał z nich fale, któ­re przy świe­tle wręcz błysz­czą. Pod­cho­dzę do gar­de­ro­by, wpa­tru­jąc się w su­kien­kę, któ­rą ści­ągam z wie­sza­ka. Nie mogę do niej na­ło­żyć sta­ni­ka, ale mam spe­cjal­ne si­li­ko­no­we na­kład­ki na sut­ki. Kie­dy je­stem już ubra­na, dłu­go na sie­bie pa­trzę. Wy­glądam na­praw­dę ład­nie, ale nie je­stem szczęśli­wa. Co z tego, że od­bi­cie uka­zu­je pi­ęk­ną ko­bie­tę z ide­al­nym ma­ki­ja­żem, kie­dy tak na­praw­dę chce mi się pła­kać nad swo­im lo­sem? Szyb­ciut­ko wkła­dam buty, kol­czy­ki i dłu­gi ła­ńcu­szek, któ­ry si­ęga mi pra­wie do pęp­ka. Je­stem go­to­wa i mogę już ze­jść na dół. Bio­rę głębo­ki od­dech, za­my­kam oczy, wy­pusz­czam po­wie­trze i wy­cho­dzę z po­ko­ju.

* * *

Sa­lon i ja­dal­nia są przy­stro­jo­ne tu­zi­na­mi kwia­tów. Stół za­sta­wio­ny jest naj­lep­szą za­sta­wą, któ­rą ro­dzi­ce za­wsze trzy­ma­ją na spe­cjal­ne oka­zje. W sa­lo­nie ta­kże jest pe­łno kwia­tów, któ­rych za­pach przy­pra­wia mnie o mdło­ści. Moje ner­wy si­ęga­ją ze­ni­tu i czu­ję się tak, jak­bym mia­ła za chwi­lę zwy­mio­to­wać. Naj­chęt­niej za­ko­pa­ła­bym się w swo­im łó­żku i nie wy­cho­dzi­ła z nie­go przez ja­kiś czas, ale pora sta­wić czo­ła tej pa­to­wej sy­tu­acji. Go­ście po­wo­li za­czy­na­ją przy­by­wać, ele­ganc­ko ubra­ni i ze sztucz­ny­mi uśmie­cha­mi przy­kle­jo­ny­mi do twa­rzy. Za­pew­ne ju­tro na pierw­szych stro­nach ga­zet znaj­dzie się zdjęcie z mo­ich za­ręczyn. Lu­dzie będą mie­li po­żyw­kę z tego, jak pan­na Ro­th­well wy­gląda­ła, jaki pie­rścio­nek do­sta­ła, bla, bla, bla. Prze­cha­dzam się po ogrom­nym sa­lo­nie, wi­ta­jąc się z nie­któ­ry­mi lu­dźmi i wy­pa­tru­jąc Au­sti­na. Cie­ka­we, kie­dy się zja­wi wraz z ro­dzi­ca­mi. Idę w stro­nę przy­ja­ció­łki, któ­ra z da­le­ka się uśmie­cha, sącząc szam­pa­na. Sama si­ęgam po kie­li­szek dla ku­ra­żu. Sta­ję obok Ade­li­ne i jed­nym hau­stem opró­żniam całą za­war­to­ść. Kum­pe­la pa­trzy na mnie z przy­ga­ną w oczach, ale mam to gdzieś. Może i nie przy­stoi mi ta­kie za­cho­wa­nie, ale w tym mo­men­cie zu­pe­łnie mnie to nie ob­cho­dzi.

– Jak się czu­jesz? – pyta Ade­li­ne. – Je­steś go­to­wa?

Gdy­by wzrok mógł za­bi­jać, moja przy­ja­ció­łka już le­ża­ła­by na podło­dze mar­twa.

– Py­tasz po­wa­żnie? – wy­pusz­czam gło­śno po­wie­trze i pa­trzę na nią ze smut­kiem. – Wiesz, ja­koś men­tal­nie pró­bu­ję się na to na­sta­wić, prze­cież to i tak jest nie­unik­nio­ne, ale kie­dy o tym my­ślę, czu­ję okrop­ną zło­ść i mam ocho­tę wszyst­ko po­roz­wa­lać.

Ade­li­ne po­ta­ku­je ze zro­zu­mie­niem, bo nie wie, co mi do­ra­dzić. Samo „wszyst­ko będzie do­brze” tu nie wy­star­czy.

Na­gle czu­ję, jak dreszcz prze­bie­ga przez całe moje cia­ło. Od­wra­cam się po­wo­li i moje oczy na­po­ty­ka­ją wzrok Au­sti­na. Przy­gląda mi się jak dra­pie­żnik swo­jej zdo­by­czy. Lu­stru­je mnie z góry na dół, za­trzy­mu­jąc się dłu­żej przy de­kol­cie. Za­sta­na­wia się nad czy­mś, ob­li­zu­jąc usta, po czym kręci gło­wą i dziar­skim kro­kiem zmie­rza w moją stro­nę. Jest na­praw­dę przy­stoj­nym mężczy­zną, nie­ste­ty po­bu­dza we mnie ja­kieś po­kła­dy na­pi­ęcia sek­su­al­ne­go, któ­re sta­ram się zdu­sić w za­rod­ku. Ubra­ny jest w sza­ry gar­ni­tur ide­al­nie do­pa­so­wa­ny do jego syl­wet­ki, bia­łą prążko­wa­ną ko­szu­lę i – o dzi­wo – zło­ty kra­wat. Cóż za zbieg oko­licz­no­ści! Mat­ka na pew­no ma­cza­ła w tym pal­ce.

– Wi­taj, Ju­lian­ne. – Cmo­ka mnie lek­ko w po­li­czek. – A ty mu­sisz być przy­ja­ció­łką mo­jej na­rze­czo­nej. Zga­dza się?

– Jesz­cze nie je­stem two­ją na­rze­czo­ną – fu­kam gło­śno.

– Ko­cha­nie, ale już za chwi­lę będziesz. Przed­sta­wisz mi swo­ją przy­ja­ció­łkę? – grzecz­nie pyta, uśmie­cha­jąc się i uka­zu­jąc ide­al­ne uzębie­nie.

– To Ade­li­ne. Zna­my się od dziec­ka i jest moją brat­nią du­szą.

– Miło mi cię po­znać, Ade­li­ne. – Au­stin wy­ci­ąga do niej dłoń, lek­ko się na­chy­la, po czym war­ga­mi mu­ska jej rękę jak praw­dzi­wy gen­tle­man. Pfff.

Po mi­nie przy­ja­ció­łki wi­dzę, że jest mile za­sko­czo­na i że ku­pił ją tym ge­stem. Prze­wra­cam ocza­mi, ale nic się nie od­zy­wam, tyl­ko pry­cham pod no­sem. Au­stin pro­stu­je się, bie­rze mnie za rękę i stwier­dza, że na nas już pora i czas na­le­ży­cie po­wi­tać go­ści. Kro­czy­my mi­ędzy lu­dźmi, co chwi­lę się za­trzy­mu­jąc i wda­jąc w krót­kie po­ga­węd­ki. Pra­wie nic z nich nie pa­mi­ętam, ale z mo­jej twa­rzy nie scho­dzi uśmiech. Sztucz­ny i wy­mu­szo­ny. Czu­ję się tak, jak­bym była obec­na cia­łem, ale nie­ste­ty nie du­chem. Jak przez mgłę pa­mi­ętam ko­la­cję, któ­rą do sto­łu po­da­wa­li wy­na­jęci kel­ne­rzy. Niby ja­dłam i pi­łam nor­mal­nie, ale za­cho­wy­wa­łam się jak na au­to­pi­lo­cie. Chy­ba pró­bo­wa­łam wy­przeć z mo­je­go umy­słu to, co ma się wy­da­rzyć za chwi­lę. Po po­si­łku go­ście na nowo ro­ze­szli się do sa­lo­nu, two­rząc kil­ku­oso­bo­we grup­ki. Ja sto­ję przy ko­min­ku z ro­dzi­ca­mi, Au­sti­nem i pa­ństwem Dan­kwor­tha­mi. Oj­ciec trzy­ma w dło­ni kie­li­szek szam­pa­na i małą ły­żecz­kę, któ­rą stu­ka w kie­li­szek, żeby zwró­cić uwa­gę wszyst­kich ze­bra­nych. Czu­ję się jak by­dło na tar­gu. Wszy­scy świ­dru­ją mnie wzro­kiem, fa­łszy­wie się uśmie­cha­jąc. Mam ocho­tę się scho­wać za oj­cem i za­mknąć oczy, ale nie­ste­ty…

– Moi dro­dzy, ze­bra­li­śmy się tu w tak licz­nym gro­nie, żeby świ­ęto­wać coś bar­dzo dla mnie wa­żne­go. Moja pi­ęk­na cór­ka Ju­lian­ne i Au­stin Dan­kworth po­sta­no­wi­li się za­ręczyć. – Od razu wy­bu­cha bu­rza okla­sków. – Od daw­na są w so­bie za­ko­cha­ni i nie chcie­li cze­kać już ani chwi­li dłu­żej. Dwie po­tężne ro­dzi­ny złączą się już na za­wsze.

Na­gle robi mi się nie­do­brze. Co ten oj­ciec opo­wia­da?! Za­ko­cha­ni? Ni­g­dy w ży­ciu, do ja­snej cho­le­ry!

– Au­stin po­pro­sił o rękę mo­jej cór­ki już ja­kiś czas temu, a ja przy­sta­łem na ich ślub bez dwóch zdań – oj­ciec na­dal się pro­du­ku­je, a ja czu­ję, że za­raz za­cznę krzy­czeć ze zło­ści.

Czu­ję że, oczy za­snu­wa mi mgła, ale czy­jś do­tyk za­czy­na mnie uspo­ka­jać. To Au­stin. Wi­dzę, że ta­kże jest zły, i wiem, że też mu się nie po­do­ba to, o czym mój oj­ciec w tej chwi­li gada. Po­ło­wy tego prze­mó­wie­nia na­wet nie re­je­stru­ję, je­dy­nie samą ko­ńców­kę.

– Ta­kże, Au­sti­nie, od­da­ję w two­je ręce moją dzie­cin­kę. Dbaj o nią do­brze, bo to moje je­dy­ne dziec­ko, mój naj­wi­ęk­szy skarb.

Co ty nie po­wiesz? Two­je je­dy­ne dziec­ko, któ­re wła­śnie sprze­da­łeś. Au­stin roz­pi­na ma­ry­nar­kę i wy­ci­ąga z kie­sze­ni czar­ne pu­de­łecz­ko od Car­tie­ra. Otwie­ra je i pa­trzy w moje oczy z ja­kąś za­dzior­no­ścią.

– Ju­lian­ne, to już tyl­ko for­mal­no­ść. Moja mi­ło­ść do cie­bie jest głębo­ka. – Wi­dzę, że chce mu się śmiać, i włączam się do jego gry. – Nie wy­obra­żam so­bie ani mi­nu­ty dłu­żej bez cie­bie. Czy uczy­nisz mi ten za­szczyt i zo­sta­niesz moją żoną? Obie­cu­ję ci, że na­sze wspól­ne ży­cie będzie pi­ęk­ne, ro­man­tycz­ne, usła­ne ser­dusz­ka­mi i kwia­ta­mi. Ży­cie, po któ­rym będą ska­kać ko­lo­ro­we jed­no­ro­żce, rzy­ga­jące obło­ka­mi tęczy. – Ostat­nie zda­nie mówi po ci­chut­ku, że­bym tyl­ko ja je sły­sza­ła.

Na po­cząt­ku mnie za­mu­ro­wa­ło, ale po se­kun­dzie za­czy­nam się ci­cho śmiać. Ten śmiech prze­cho­dzi w chi­chot, któ­ry po chwi­li prze­ra­dza się w re­chot. Zgi­nam się wpół, bo jego sło­wa mnie tak roz­ba­wi­ły, że nie po­tra­fię się opa­no­wać. Oj­ciec pa­trzy na mnie z przy­ga­ną, wszy­scy go­ście za­nie­mó­wi­li, a Au­stin czu­je się jak idio­ta, któ­ry zo­stał wy­śmia­ny przy tylu lu­dziach. Chy­ba ura­zi­łam jego męskie ego. Ale o co się w tej chwi­li zło­ści? Sam za­czął tę gier­kę, a ja tyl­ko ją pod­chwy­ci­łam. Czyż nie o to mu cho­dzi­ło? Po chwi­li się uspo­ka­jam i wy­cie­ram łzy, któ­re ze­bra­ły mi się w kąci­kach oczu. Pa­trzę po­wa­żnie na Au­sti­na i od­po­wia­dam:

– Tak, wyj­dę za cie­bie, mój ty jed­no­ro­żcu. – Wy­ci­ągam do nie­go lewą dłoń, żeby na pa­lec ser­decz­ny wsu­nął pie­rścio­nek z bia­łe­go zło­ta wy­sa­dza­ny ma­ły­mi dia­men­ta­mi two­rzący­mi łez­kę.

Jest pi­ęk­ny i de­li­kat­ny. Cie­szę się, że nie ku­pił mi wiel­kiej ko­by­ły, któ­ra tyl­ko ci­ąży­ła­by mi na pal­cu. Zbli­żam się do nie­go i wy­ci­skam na jego ustach so­czy­ste­go bu­zia­ka. Ła­pię go pod rękę i uśmie­cham się sze­ro­ko, aż bolą mnie po­licz­ki. Kel­ne­rzy roz­no­szą szyb­ko szam­pa­na, po czym wzno­si­my to­ast.

Te­raz, sza­now­ny pa­nie Dan­kworth, po­ka­żę ci, z kim za­da­rłeś. Za­po­wie­dzia­łeś, że mi uprzy­krzysz ży­cie, ale ja nie po­zo­sta­nę ci dłu­żna. Co to, to nie!

Rozdział V

Austin

Po tym cho­ler­nym cyr­ku, któ­ry miał miej­sce w po­sia­dło­ści Ro­th­wel­lów, uda­ję się pro­sto do Sen­su­al De­si­re. Do klu­bu, w któ­rym roz­ła­du­ję emo­cje. Ju­lian­ne zro­bi­ła ze mnie po­śmie­wi­sko. Za­miast od razu zgo­dzić się na to pier­do­lo­ne ma­łże­ństwo, ro­ze­śmia­ła mi się w twarz przy tych wszyst­kich lu­dziach. Po­czu­łem się jak kom­plet­ny idio­ta. Jed­na­kże mu­szę przy­znać, że wy­gląda­ła dzi­siej­sze­go wie­czo­ru wy­jąt­ko­wo sek­sow­nie. Nogi ma dłu­gie do nie­ba i cia­ło ide­al­ne do piesz­cze­nia. Za­sta­na­wiam się, jak by wy­glądał jej ty­łek na­zna­czo­ny czer­wo­ny­mi pręga­mi albo wy­pi­ęty w moją stro­nę, że­bym go prze­le­ciał. Kur­wa mać, o czym ja my­ślę? To się ni­g­dy nie wy­da­rzy! Wiem, że będzie mnie wo­dzi­ła na po­ku­sze­nie, ale jest klub, jest tu Sa­bri­na, któ­ra za­pew­ni mi roz­ryw­kę w ka­żdej chwi­li. Wy­star­czy, że pstryk­nę pal­ca­mi, a ona się tu zja­wi w pod­sko­kach. Par­ku­ję mo­je­go asto­na mar­ti­na DB11 na par­kin­gu przed klu­bem i ru­szam pod­mi­no­wa­ny do środ­ka. Szu­kam wzro­kiem Sa­bri­ny, ale ni­g­dzie jej nie do­strze­gam. Przed przy­jaz­dem wy­sła­łem jej wia­do­mo­ść, że chcę ją wi­dzieć w ci­ągu trzy­dzie­stu mi­nut. Nie do­sto­so­wa­ła się i bar­dzo do­brze, będę mógł zło­ić jej jędr­ny ty­łek. Po ja­ki­mś cza­sie moja ule­gła po­ja­wia się w klu­bie i od razu zmie­rza w moją stro­nę. Pa­trzę na nią, gro­źnie się uśmie­cha­jąc i sącząc przy tym gin z to­ni­kiem. Dzi­siaj Sa­bri­na wło­ży­ła krót­ką czar­ną spód­nicz­kę i czer­wo­ny ko­ron­ko­wy gor­set. Wie, że za­wsze musi dla mnie ład­nie wy­glądać.

– Au­stin – prze­ry­wa moje roz­my­śla­nia. – Naj­moc­niej cię prze­pra­szam, ale by­łam na ko­la­cji z ro­dzi­ca­mi i nie mo­głam ot tak so­bie wy­jść.

– Sa­bri­no, ile razy ci mó­wi­łem, że kie­dy dzwo­nię, ty się od razu po­ja­wiasz? Czy chcesz, żeby twój pan był z cie­bie nie­za­do­wo­lo­ny?

– Bar­dzo prze­pra­szam, ale ja… – Nie po­zwa­lam jej do­ko­ńczyć wy­po­wie­dzi.

I tak je­stem już na­bu­zo­wa­ny. Żad­ne ar­gu­men­ty do mnie w tej chwi­li nie prze­mó­wią.

– Wiesz, co masz ro­bić. Chy­ba nie mu­szę ci tego tłu­ma­czyć.

Od­wra­cam się do niej ple­ca­mi, da­jąc jej znak, że uwa­żam na­szą roz­mo­wę za za­ko­ńczo­ną. Dziew­czy­na spusz­cza gło­wę i po­słusz­nie od­cho­dzi, kie­ru­jąc się do po­ko­ju, któ­ry jest prze­zna­czo­ny dla na­szej dwój­ki. Za­sta­na­wiam się, co mam z nią dzi­siaj zro­bić. Chy­ba pój­dę na ca­ło­ść. Do­pi­jam drin­ka i ru­szam do po­ko­ju.

* * *

Kie­dy wcho­dzę do środ­ka, Sa­bri­na klęczy tak, jak jest wy­tre­so­wa­na. Sta­nik, majt­ki i szpil­ki są na miej­scu, jed­nak dzi­siaj chcę ją zu­pe­łnie nagą.

– Roz­bierz się ca­łkiem – wy­da­ję jej roz­kaz.

Pod­no­si się w mgnie­niu oka i spe­łnia moją pro­śbę. Pa­trzę na jej ide­al­ne cia­ło i wy­go­lo­ną cip­kę, któ­ra już lśni z pod­nie­ce­nia.

– Po­łóż się na ple­cach, roz­łóż sze­ro­ko nogi i ręce – rzu­cam jej wład­czym to­nem.

Nie sprze­ci­wia się i chęt­nie pod­da­je się mo­je­mu roz­ka­zo­wi. Przy­wi­ązu­ję jej nad­garst­ki do ko­lumn gru­bym czer­wo­nym sznu­rem i pod­cho­dzę do ko­mo­dy po kil­ka ga­dże­tów: opa­skę, pejcz, żel na­wi­lża­jący i mały wi­bra­tor do sty­mu­lo­wa­nia łech­tacz­ki. Wszyst­ko kła­dę na łożu i zbli­żam się do Sa­bri­ny, żeby za­ło­żyć jej opa­skę na oczy.

– Dzi­siaj będzie ostrzej. Mam na­dzie­ję, że to cię na­uczy punk­tu­al­no­ści.

Gdy to mó­wię, sły­szę, że dziew­czy­na wci­ąga głębo­ko po­wie­trze, pró­bu­je coś po­wie­dzieć, ale się po­wstrzy­mu­je, bo do­brze wie, że w tym po­miesz­cze­niu rządzę ja i je­śli ode­zwie się nie­pro­szo­na, to będę ją mu­siał uka­rać. Po­sta­na­wiam ta­kże się ro­ze­brać i zo­sta­ję tyl­ko w sza­rych bok­ser­kach. Przed ocza­mi sta­je mi twarz Ju­lian­ne. Wy­gląda­ła dzi­siaj tak sek­sow­nie, że za­pra­gnąłem ją zwi­ązać i pie­przyć ostro do nie­przy­tom­no­ści. Nie wiem, co się ze mną dzie­je, ale ta dziew­czy­na wy­zwa­la we mnie ogrom­ne po­kła­dy zło­ści i pod­nie­ce­nia. W jed­nej chwi­li mam ocho­tę ją udu­sić, a w dru­giej zła­pać za kark, przy­ci­ągnąć do sie­bie i wpić się w te so­czy­ste ustecz­ka, ale to się ni­g­dy nie sta­nie. Nie ba­wię się w żad­ne zwi­ąz­ki, je­dy­nie w te klu­bo­we. Tu­taj ko­bie­ty same mi się pod­da­ją i lu­bią ro­bić to, co ja. Od za­wsze raj­co­wa­ły mnie ta­kie kli­ma­ty. Na po­cząt­ku by­łem do tego scep­tycz­nie na­sta­wio­ny, ale mój kum­pel po­ka­zał mi, że zwy­kły seks jest nud­ny, a ten bar­dziej uroz­ma­ico­ny może dać o wie­le wi­ęcej wra­żeń i sa­tys­fak­cji. To wła­śnie Dun­can, mój naj­lep­szy przy­ja­ciel, wkręcił mnie do tego świa­ta ja­kieś pięć lat temu i od tam­tej pory Sen­su­al De­si­re sta­ło się moim dru­gim do­mem. Może głu­pio to brzmi, ale bar­dzo dużo cza­su spędzam w tym miej­scu i non stop uczę się no­wych rze­czy. Moje roz­my­śla­nia prze­ry­wa jęk Sa­bri­ny i mo­men­tal­nie otrząsam się z my­śli, któ­re za­ata­ko­wa­ły mój umy­sł. Pa­trzę na nią i za­sta­na­wiam się, w jaki spo­sób ją dzi­siaj uka­rać, bo wszyst­ko to, co i tak jej zro­bię, nie będzie dla niej karą, tyl­ko na­gro­dą. Ta dziew­czy­na ko­cha być chło­sta­na, wi­ąza­na i ostro pie­przo­na. Wcho­dzę po­wo­li na łó­żko i za­czy­nam ugnia­tać jej pier­si. Nie ro­bię tego de­li­kat­nie, tyl­ko moc­no, tak jak lu­bię. Dziew­czy­na za­czy­na jęczeć, bo jest jej do­brze. Ro­lu­ję jej sut­ki po­mi­ędzy kciu­kiem a pal­cem wska­zu­jącym. Od razu się wy­dłu­ża­ją i ro­bią się twar­de jak ska­ła. Bio­rę je­den w usta i moc­no za­sy­sam. Moja ule­gła na tę in­wa­zję głoś­no krzy­czy.

– Po­do­ba ci się to? – do­py­tu­ję, cho­ciaż do­brze znam od­po­wie­dź.

– Tak, pa­nie. Jesz­cze. Pro­szę.

Bio­rę do ust dru­gi su­tek i po­wta­rzam wszyst­ko od po­cząt­ku. Pod­nie­ca­ją mnie jej jęki i za­czy­nam scho­dzić ni­żej języ­kiem. Kie­dy pra­wie do­ty­kam jej wzgór­ka ło­no­we­go, od­su­wam się, na co ko­bie­ta skam­le z fru­stra­cji. Tak, ma­le­ńka, to two­ja kara. Pod­no­szę się i si­ęgam po pejcz, któ­rym mam za­miar ją wy­chło­stać. Ważę go w rękach i pal­ca­mi prze­je­żdżam po rze­my­kach za­ko­ńczo­nych ma­ły­mi ku­lecz­ka­mi. Scho­dzę z łó­żka i po­ci­ągam w dół Sa­bri­nę, żeby zna­la­zła się bli­żej mnie. Gła­dzę ją po no­gach pal­ca­mi, a dru­gą ręką bio­rę za­mach pej­czem i ude­rzam ją w jej ko­bie­co­ść, na co z jej ust wy­do­by­wa się, sek­sow­ny sko­wyt. Ko­lej­ny raz ude­rzam w jed­no po­tem dru­gie udo. Dziew­czy­na ma roz­ło­żo­ne nogi, dzi­ęki cze­mu mam ide­al­ny wi­dok na jej ocie­ka­jącą so­ka­mi cip­kę. Chło­stam ją po brzu­chu, pier­siach, udach i wzgór­ku ło­no­wym, a jej wci­ąż mało. Je­stem spo­co­ny, ale za to pod­nie­co­ny do gra­nic mo­żli­wo­ści. Mam ocho­tę ją ostro prze­le­cieć. Przy­go­to­wa­łem żel na­wi­lża­jący, bo mam w pla­nach za­brać się do jej dru­giej dziur­ki. Uwiel­biam seks anal­ny i moja part­ner­ka ta­kże. Mu­szę roz­ła­do­wać emo­cje i za­po­mnieć o dzi­siej­szym dniu i Ju­lian­ne. Jed­nak, kie­dy w my­ślach ta dziew­czy­na do mnie przy­cho­dzi, za­miast Sa­bri­ny na łó­żku wi­dzę moją na­rze­czo­ną. Kur­wa mać, nie wiem, co się ze mną dzie­je. Ta dzie­wu­cha za moc­no za­prząta moje my­śli. To, że zo­sta­nie moją żoną, nie zmie­nia ni­cze­go. Nie sta­nę się ko­cha­jącym mężem, bo ja nie wie­rzę w mi­ło­ść i całe to gów­no. Na­sze ma­łże­ństwo jest po­trzeb­ne tyl­ko po to, żeby fir­my mo­je­go ojca i sta­re­go Ro­th­wel­la się po­łączy­ły. Chcą stwo­rzyć ogrom­ne im­pe­rium, któ­re pó­źniej odzie­dzi­czy­my z Ju­lian­ne. W su­mie jako jej mąż kie­dyś będę za­rządzał ca­ło­ścią i to je­dy­ny po­wód, dla któ­re­go zgo­dzi­łem się na to całe ma­łże­ństwo. Z jed­nej stro­ny szko­da mi Ju­lian­ne, bo oj­ciec po­sta­wił ją przed fak­tem do­ko­na­nym i tak na­praw­dę ona nie mia­ła nic do ga­da­nia, ale z dru­giej stro­ny jest to ko­bie­ta z pa­zu­rem, wy­nio­sła, py­ska­ta i z miłą chęcią przy­tem­pe­ru­ję jej ten ci­ęty język. Za­sta­na­wia­łem się rów­nież, jak z nią po­stąpić po ślu­bie. Czy spe­łniać obo­wi­ąz­ki męża, czy po pro­stu ją igno­ro­wać? W su­mie gdy­bym z nią się bzy­kał, to na bank by się we mnie za­ko­cha­ła, a tego ka­te­go­rycz­nie nie chcę. Ta­kie coś na­wet nie wcho­dzi w grę, dla­te­go naj­le­piej będzie, jak będę ją trzy­mał na dy­stans.

– Pa­nie, dla­cze­go nic nie ro­bisz? Czy czy­mś cię ura­zi­łam? – Sa­bri­na po raz ko­lej­ny prze­ry­wa moje roz­my­śla­nia.

Do cho­le­ry ja­snej, przy­je­cha­łem tu, żeby się od­stre­so­wać, a już dru­gi raz moje my­śli krążą wo­kół Ju­lian­ne. Na łó­żku przede mną leży go­rąca ko­bie­ta, chęt­na, żeby się ze mną pie­przyć, i po­zwa­la mi na te wszyst­kie be­ze­ce­ństwa, a ja za­przątam so­bie gło­wę ta­ki­mi rze­cza­mi. Te­raz się za­ba­wię, a ju­tro będę my­ślał o tym, jak to wszyst­ko ro­ze­grać, bo nie ma co, już nie­dłu­go moje ży­cie się zmie­ni. Jed­na­kże z klu­bu nie zre­zy­gnu­ję, a Ju­lian­ne ni­g­dy się o nim nie do­wie. Szyb­ko prze­kręcam Sa­bri­nę na brzuch i uno­szę jej pupę. Wy­le­wam na czło­nek żel i roz­sma­ro­wu­je go po ca­łej dłu­go­ści. Na­stęp­nie na­wi­lżam dziur­kę Sa­bri­ny i pod­cho­dzę do iPo­da, żeby włączyć jej ulu­bio­ną pio­sen­kę Bey­on­cé i Jaya-Z – Cra­zy in Love, wer­sję fil­mo­wą, któ­ra rów­nież i mnie na­kręca. Ła­pię Sa­bri­nę za po­ślad­ki, któ­re lek­ko roz­sze­rzam, i po­wo­li za­czy­nam wci­skać się w jej ty­łek. Moja ko­chan­ka jęczy z przy­jem­no­ści, a ja ją po­su­wam, jak­bym ni­g­dy wcze­śniej tego nie ro­bił. Bio­rę do ręki mały wi­bra­tor, któ­rym za­czy­nam sty­mu­lo­wać jej łech­tacz­kę. Za­my­kam oczy i pod­da­ję się tej chwi­li.

 

Got me lo­oking so cra­zy ri­ght nowYour love’s got me lo­oking so cra­zy ri­ght nowGot me lo­oking so cra­zy ri­ght nowYour to­uch got me lo­oking so cra­zy ri­ght now1).

 

Pio­sen­ka na­kręca mnie jesz­cze bar­dziej i po raz trze­ci tego wie­czo­ru przed ocza­mi sta­je mi ob­raz Ju­lian­ne w tej cho­ler­nej zło­tej su­kien­ce i no­gach do sa­me­go nie­ba. Ja pier­do­lę. Po­trząsam gło­wą na boki, jed­nak jej ob­raz nie zni­ka. Wy­obra­żam so­bie, że za­miast Sa­bri­ny to wła­śnie ona tu leży i to w jej zgrab­ny ty­łek się wci­skam. Za­czy­nam gło­śno jęczeć, jak ja­kiś ma­ło­lat.

 

Ho­ping you’ll save me ri­ght nowYour kiss got me ho­ping you’ll save me ri­ght now Lo­oking so cra­zy in love2).

 

Cho­ler­na Bey­on­cé na­dal leci w tle, a ja czu­ję, że je­stem już bli­sko i za­raz wy­buch­nę. Po­trze­ba mi do­kład­nie trzech pchni­ęć, żeby osi­ągnąć po­tężny or­gazm, któ­ry nor­mal­nie zwa­la mnie z nóg. Od­dy­cham ci­ężko i je­stem na sie­bie wście­kły, że po raz ko­lej­ny do­pu­ści­łem do sie­bie ob­raz mo­jej na­rze­czo­nej. W tym ca­łym oszo­ło­mie­niu do­cho­dzą do mnie ostat­nie tak­ty pio­sen­ki.

 

Uh oh, uh oh, uh oh, oh no noUh oh, uh oh, uh oh, oh no noUh oh, uh oh, uh oh, oh no noUh oh, uh oh, uh oh, oh no no3).

 

Mu­szę jak naj­szyb­ciej wy­ma­zać to z pa­mi­ęci. Mam na­dzie­ję, że Sa­bri­na do­szła, bo nie mam za­mia­ru jej już dzi­siaj do­ty­kać. Szyb­ko ją roz­wi­ązu­ję i ści­ągam jej opa­skę z oczu. Jest za­do­wo­lo­na i sze­ro­ko się uśmie­cha. Pi­lo­tem wy­łączam iPo­da i ci­ężko od­dy­cham, jak­bym prze­bie­gł z dzie­si­ęć mil sprin­tem.

– To było nie­sa­mo­wi­te, Au­stin. Ni­g­dy wcze­śniej nie osi­ągnąłeś w ten spo­sób tak sil­ne­go or­ga­zmu. Mu­si­my to ko­niecz­nie po­wtó­rzyć – mówi, trze­po­cząc sztucz­ny­mi rzęsa­mi.

– Kie­dy je­steś w tym po­ko­ju, ni­g­dy nie zwra­caj się do mnie po imie­niu, zro­zu­mia­no? – sy­czę wście­kły. – Je­stem two­im pa­nem i tak masz się do mnie tu zwra­cać, a te­raz się ubierz i stąd wyj­dź. Je­śli będę cię po­trze­bo­wał, to się ode­zwę.

Ko­bie­ta pa­trzy na mnie za­sko­czo­na i zra­nio­na. Szyb­ko się ubie­ra, po czym wy­cho­dzi. Wiem, że ją gów­nia­nie po­trak­to­wa­łem, ale musi wie­dzieć, gdzie jest jej miej­sce. Mia­łem za­fun­do­wać jej karę, a tak na­praw­dę nic z tego nie wy­szło. Szyb­ko wci­ągam na sie­bie ubra­nie, pod­cho­dzę do ma­łe­go bar­ku w rogu po­ko­ju i na­le­wam so­bie pe­łną szklan­kę bo­ur­bo­na, któ­rej po­ło­wę opró­żniam jed­nym hau­stem. Pier­do­lo­na Ju­lian­ne. Dla­cze­go ta baba non stop po­ja­wia się w moim umy­śle? Je­śli tak da­lej będzie, to będę mu­siał na­praw­dę uprzy­krzać jej ży­cie.

To się musi, do chu­ja, sko­ńczyć, bo chy­ba osza­le­ję!

1)Cra­zy in love, sło­wa: B. Know­les, R. Har­ri­son, S. Car­ter, E. Re­cords, mu­zy­ka: B. Know­les, R. Har­ri­son, S. Car­ter, E. Re­cords, al­bum: Fi­fty Sha­des of Grey, 2015 r., wy­ko­na­nie: Bey­on­cé.

2)Cra­zy in love, sło­wa: B. Know­les, R. Har­ri­son, S. Car­ter, E. Re­cords, mu­zy­ka: B. Know­les, R. Har­ri­son, S. Car­ter, E. Re­cords, al­bum: Fi­fty Sha­des of Grey, 2015 r., wy­ko­na­nie: Bey­on­cé.

3)Cra­zy in love, sło­wa: B. Know­les, R. Har­ri­son, S. Car­ter, E. Re­cords, mu­zy­ka: B. Know­les, R. Har­ri­son, S. Car­ter, E. Re­cords, al­bum: Dan­ge­ro­usly in Love, 2003 r., wy­ko­na­nie: Bey­on­cé i Jay-Z.

Rozdział VI

Julianne

Austin zmył się z przy­jęcia za­ręczy­no­we­go, gdy tyl­ko wszy­scy go­ście opu­ści­li po­sia­dło­ść. Wi­dzia­łam, że jest wku­rzo­ny, ale szcze­rze mó­wi­ąc, mam to gdzieś. Uda­ję się do swo­jej sy­pial­ni, żeby wzi­ąć go­rącą kąpiel z bąbel­ka­mi i nie­co się zre­lak­so­wać. Po dniu pe­łnym nie­ko­niecz­nie do­brych wra­żeń zde­cy­do­wa­nie mi się na­le­ży. Za­bie­ram ze sobą kie­li­szek szam­pa­na i za­nu­rzam się w go­rącej wo­dzie, któ­ra roz­lu­źnia moje spi­ęte mi­ęśnie. My­śla­mi wra­cam do chwi­li, w któ­rej Au­stin mi się oświad­czał. Wy­obra­żam so­bie, jak by to było, gdy­by na­praw­dę ro­bił to z mi­ło­ści, a nie dla kasy i ko­rzy­ści, któ­re będzie z tego miał. Taki czło­wiek jak on nie pa­trzy na to, że ko­goś po dro­dze krzyw­dzi. In­te­re­su­je go tyl­ko pro­fit, któ­ry z tego będzie czer­pał. Nie dość, że do­sta­nie do­brą po­zy­cję w fir­mie, to jesz­cze odzie­dzi­czy jej po­ło­wę i jako mój mąż będzie za­rządzał rów­nież moją częścią. Mam na­dzie­ję, że to ma­łże­ństwo nie będzie aż tak złe, Au­stin cho­ciaż tro­chę się po­sta­ra i po­zwo­li mi sie­bie odro­bi­nę po­znać, acz­kol­wiek nie ocze­ku­ję od nie­go zbyt wie­le. Boję się tego ma­łże­ństwa i ży­cia, ja­kie będę wio­dła u jego boku. Ja­kim oka­że się czło­wie­kiem? Czy będzie mnie trak­to­wał do­brze? Czy non stop będzie mnie igno­ro­wał? Ni­g­dy nie wy­ba­czę ro­dzi­com, że po­sta­wi­li mnie w ta­kiej sy­tu­acji. Dla nich li­czy się kasa, nie ja, nie moje do­bro. Prze­cież pie­ni­ądze szczęścia nie dają. Oczy­wi­ście mo­żna za nie wie­le ku­pić, ale czy dla nich war­to po­świ­ęcić szczęście wła­snej cór­ki? Wy­gląda na to, że tak. Ja bym ni­g­dy nie zro­bi­ła cze­goś ta­kie­go swo­je­mu dziec­ku. Jest mi cho­ler­nie przy­kro, że nie je­stem dla mat­ki i ojca prio­ry­te­tem, ale cóż, ro­dzi­ców się nie wy­bie­ra. Nie na dar­mo lu­dzie mó­wią, że z ro­dzi­ną do­brze się wy­cho­dzi tyl­ko na zdjęciach. I tu mu­szę przy­znać ca­łko­wi­tą ra­cję.

Szyb­ko do­pi­jam szam­pa­na, myję się w po­śpie­chu i wy­cho­dzę z wan­ny. Mam na­dzie­ję, że sen cho­ciaż odro­bin­kę po­zwo­li mi się zre­lak­so­wać. Za dużo my­śli kłębi się w moim umy­śle. Ju­tro na­dej­dzie nowy dzień.

Oby był lep­szy od dzi­siej­sze­go.

* * *

Czy czas musi tak cho­ler­nie za­pier­dzie­lać? Mam wra­że­nie, jak­bym do­pie­ro co się za­ręczy­ła, a już za ty­dzień sta­nę na ślub­nym ko­bier­cu. Wszyst­kie przy­go­to­wa­nia idą pe­łną parą, tak samo jak przy za­ręczy­nach. Z mat­ką i przy­szłą te­ścio­wą ro­bi­my li­stę go­ści, któ­rzy po­twier­dzi­li swo­je przy­by­cie, i od razu ich usa­dza­my. Wy­bra­ły­śmy kwia­ty i inne pier­do­ły. Wczo­raj do­pi­na­ły­śmy na ostat­ni gu­zik ca­te­ring i wpro­wa­dza­ły­śmy jesz­cze kil­ka zmian, a dzi­siaj je­dzie­my do cu­kier­ni, żeby wy­brać smak tor­tu. Tak, wiem, ślub za pa­sem, a ja jesz­cze nie wy­bra­łam tor­tu. Za­pew­ne i tak to wszyst­ko po­zo­sta­wię mat­ce, niech ona wy­bie­ra, ja już mam dość tej ca­łej far­sy. Non stop się nad sobą uża­lam, zrzędzę, pła­czę, złosz­czę się, i tak w kó­łko, ale na­praw­dę jest mi trud­no po­go­dzić się z moim lo­sem. Au­stin ta­kże nie po­ma­ga, bo wiecz­nie trak­tu­je mnie jak po­wie­trze. Ci­ągle do­sta­je ja­kieś te­le­fo­ny, od razu opusz­cza po­miesz­cze­nie, w któ­rym się znaj­du­je, a jak wra­ca, to z uśmiesz­kiem na twa­rzy. Tro­chę oba­wiam się tego, co mnie cze­ka po tym ca­łym ślu­bie. W domu ro­dzi­ców mam swój po­kój, któ­ry jest moim schro­nie­niem, a za ty­dzień się to wszyst­ko zmie­ni. Obcy dom, obcy lu­dzie, ca­łkiem inne ży­cie. Nie wiem, jak się w tym wszyst­kim od­naj­dę. Mu­szę ze­brać w so­bie siłę, żeby ja­koś prze­trwać, a wte­dy wszyst­ko po­win­no się uło­żyć.

Na­gle z roz­my­ślań wy­ry­wa mnie mat­ka.

– Ju­lian­ne, a co my­ślisz, o tym?

– Prze­pra­szam, za­my­śli­łam się. Co mó­wi­łaś? – od­po­wia­dam i ro­bię minę nie­wi­ni­ąt­ka.

– Ogar­nij się, dziew­czy­no! – pod­no­si na mnie głos. – Py­ta­łam, czy Ca­leb z Aman­dą mogą usi­ąść ra­zem z An­der­so­na­mi?

– Z tego, co ko­ja­rzę, to Aman­da i Lau­ren nie prze­pa­da­ją za sobą. Po­sa­dź ich z Mo­ni­cą i Gra­ha­mem. Tam aku­rat są dwa wol­ne miej­sca – mó­wię, prze­kła­da­jąc kar­tecz­ki na ta­bli­cy.

Mat­ka cmo­ka z nie­za­do­wo­le­niem, po czym przy­zna­je mi ra­cję. Całe to usa­dza­nie trwa już ja­kieś dwie go­dzi­ny i mam go ser­decz­nie dość. Roz­bo­la­ła mnie gło­wa i je­dy­ne, o czym ma­rzę, to po­ło­żyć się spać. Jed­nak nie jest mi to dane: mat­ka przy­po­mi­na mi jesz­cze o dzi­siej­szej przy­miar­ce suk­ni ślub­nej, o któ­rej ca­łkiem za­po­mnia­łam. Wy­bra­łam dłu­gą bia­łą su­kien­kę. Nie jest skrom­na, ale też nie ja­kaś prze­sa­dzo­na. De­kolt wy­sa­dza­ny jest mie­ni­ący­mi się cyr­ko­nia­mi. Pod pier­sia­mi ci­ągnie się gru­by pas prze­zro­czy­stej ko­ron­ki i od tego miej­sca suk­nia za­czy­na się ro­bić do­pa­so­wa­na do mo­ich kszta­łtów. Tył jest jesz­cze lep­szy, bo mam od­kry­te całe ple­cy, pra­wie do po­ślad­ków. Ro­dzi­ciel­ka z moją przy­szłą te­ścio­wą chcia­ły mnie wy­stro­ić w taką moc­no roz­klo­szo­wa­ną albo z bu­fa­mi, po­nie­waż taka jest te­raz moda, ale ja ka­te­go­rycz­nie od­mó­wi­łam. One de­cy­du­ją o wszyst­kim, więc cho­ciaż suk­nię po­win­nam wy­brać ja. Jest pro­sta, ale ślicz­na. Nie mam za­mia­ru na wła­snym we­se­lu wy­glądać jak beza. Sko­ro mam już wy­jść za mąż, to chcę ład­nie wy­glądać dla sie­bie. Po przy­miar­ce mat­ka chcia­ła jesz­cze udać się do re­stau­ra­cji na ko­la­cję, ale ja tego dnia mia­łam już na­praw­dę do­syć. Oczy­wi­ście była obu­rzo­na, że jej od­mó­wi­łam, ale po wy­jściu z sa­lo­nu su­kien ślub­nych od razu wró­ci­łam do domu. Jak­by jesz­cze tego było mało, wpa­dłam w hal­lu na ojca, któ­ry ka­zał mi się udać za nim do jego ga­bi­ne­tu. Cie­ka­we, ja­kie tym ra­zem da mi na­uki. Boże, Ty wi­dzisz i nie grzmisz. Wcho­dzi­my do środ­ka, a oj­ciec od razu usa­da­wia się za swo­im ma­ho­nio­wym biur­kiem, a mi wska­zu­je fo­tel. Bio­rę głębo­ki od­dech i się od­zy­wam:

– O co cho­dzi, oj­cze?

– Jak do­brze wiesz, za ty­dzień wy­cho­dzisz za mąż. Chcę ci tyl­ko przy­po­mnieć, że­byś nie zro­bi­ła nic głu­pie­go – mówi, bacz­nie mnie ob­ser­wu­jąc.

– Co masz na my­śli? Co niby głu­pie­go mogę zro­bić? – py­tam zde­ner­wo­wa­na, bo wiem, do cze­go pije.

– Nie je­steś głu­pia, Ju­lian­ne, i do­brze wiesz, o co mi cho­dzi. Pa­mi­ętaj, że to ma­łże­ństwo jest bar­dzo wa­żne dla mo­je­go biz­ne­su i nie mogę so­bie po­zwo­lić, że­byś coś od­wa­li­ła. – Za­ci­ska usta i pa­trzy na mnie z wy­ższo­ścią.

W tym mo­men­cie nie­na­wi­dzę swo­je­go ojca. Jak moc­no trze­ba być po­pie­przo­nym, żeby wła­snej cór­ce ro­bić coś ta­kie­go w imię biz­ne­su?

– Bo­isz się, że uciek­nę sprzed ołta­rza? – do­py­tu­ję dla pew­no­ści. – Wiesz, przy­szła mi do gło­wy taka myśl i na­dal ją roz­wa­żam.

– Spró­buj, a zo­ba­czysz, co się sta­nie. Ja nie żar­tu­ję! – krzy­czy.

Pa­trzy na mnie, bo my­śli, że pod­ku­lę ogon, ale ja się go wca­le nie boję. Je­stem od­wa­żna i mam za­miar mu w ko­ńcu po­wie­dzieć, co o tym wszyst­kim my­ślę.

– Wiesz, tato, za­sta­na­wiam się, jak bez­dusz­nym trze­ba być czło­wie­kiem, żeby sprze­dać swo­ją włas­ną cór­kę. Je­steś by­dla­kiem bez ser­ca. Owi­nąłeś so­bie mat­kę wo­kół pal­ca, a ona po­zwa­la na to tyl­ko dla­te­go, żeby nie roz­wście­czyć wiel­kie­go Sa­mu­ela Ro­th­wel­la – iro­ni­zu­ję.

Oj­ciec szyb­ko pod­no­si się z krze­sła, pod­cho­dzi do mnie i moc­no mnie po­licz­ku­je, aż mi gło­wa od­ska­ku­je na bok. W pierw­szej chwi­li je­stem w szo­ku, bo nie spo­dzie­wa­łam się tego, że mnie ude­rzy. Przez całe moje dwu­dzie­sto­sze­ścio­let­nie ży­cie nie pod­nió­sł na mnie ręki, a zro­bił to aku­rat dzi­siaj. Po­li­czek mnie pie­cze, łzy na­pły­wa­ją mi do oczu, ale nie dam mu tej sa­tys­fak­cji i się nie roz­pła­czę.

– Ju­lian­ne, ja… ja prze­pra­szam, nie chcia­łem cię ude­rzyć, ale mnie spro­wo­ko­wa­łaś.

– Da­ruj so­bie, oj­cze – od­po­wia­dam z pod­nie­sio­ną gło­wą. – Wiedz, że cię nie­na­wi­dzę. Ni­g­dy ci nie wy­ba­czę, że pod­nio­słeś na mnie rękę.

Wsta­ję szyb­ko, wy­cho­dzę z jego ga­bi­ne­tu i wte­dy po­zwa­lam so­bie na łzy. Jak on śmiał mnie ude­rzyć. Za co? Za to, że po­wie­dzia­łam mu praw­dę? Bie­gnę do swo­je­go po­ko­ju i rzu­cam się z pła­czem na łó­żko, tłu­kąc pi­ęścią po­dusz­kę, żeby się na czy­mś wy­ła­do­wać. Może to i do­brze, że za ty­dzień mnie tu już nie będzie. Uwol­nię się spod wła­dzy ojca, ale zno­wu się wpier­dzie­lę w inną sy­tu­ację. Nor­mal­nie z desz­czu pod ryn­nę. Z tego ca­łe­go pła­czu szyb­ko za­sy­piam, na­wet nie prze­bie­ra­jąc się w pi­ża­mę.

* * *

Czas mi­jał mi w za­stra­sza­jącym tem­pie. Dzień pędził za dniem. Już dzi­siaj zo­sta­nę pa­nią Dan­kworth. Na­ci­ągam ko­łdrę na bu­zię i wy­da­ję gło­śne wes­tchnie­nie. Bu­dzik za­dzwo­ni za nie­ca­łe trzy go­dzi­ny, ale ja wiem, że już nie zmru­żę oka. Wsta­ję i czła­pię do ła­zien­ki. Za­ła­twiam swo­je po­trze­by i wcho­dzę pod prysz­nic. Ostat­ni raz po­zwa­lam so­bie na płacz, bo i tak nic już nie po­ra­dzę. Myję się szyb­ko, de­pi­lu­ję i wy­cho­dzę. Na­ci­ągam na sie­bie byle ja­kie ciu­chy i scho­dzę na dół do kuch­ni za­pa­rzyć so­bie moc­ną kawę. Za­pew­ne nie­dłu­go mat­ka wsta­nie i za­cznie mi zno­wu za­wra­cać gło­wę, dla­te­go cie­szę się z tej chwi­li bło­giej ci­szy. No, dłu­go się tą ci­szą nie na­cie­szy­łam, bo wła­śnie do kuch­ni we­szła moja ro­dzi­ciel­ka.

– Ju­lian­ne, co ty tu ro­bisz? Dla­cze­go nie śpisz? – pyta, lek­ko zie­wa­jąc.

– Jak wi­dać, piję kawę, a nie śpię, dla­te­go że nie mogę. Obu­dzi­łam się wcze­śnie.

Do­pi­jam reszt­ki na­po­ju i od­sta­wiam ku­bek do zle­wu. Prze­cho­dzę obok mat­ki, ale ta ła­pie mnie za rękę i za­trzy­mu­je w miej­scu.

– Mo­że­my chwi­lę po­roz­ma­wiać? – sły­szę na­dzie­ję w jej gło­sie i po­sta­na­wiam spe­łnić jej ży­cze­nie.

– O czym?

– Po­słu­chaj mnie, to nie jest tak, że ja się zga­dzam z oj­cem. Mo­żesz uwa­żać mnie za wy­rod­ną mat­kę, ale ja chcę dla cie­bie wszyst­kie­go, co naj­lep­sze – mówi, my­śląc, że jej przy­tak­nę.

– Mamo, nie ob­raź się, ale prze­stań pie­przyć. Chcesz dla mnie wszyst­kie­go, co naj­lep­sze, a nie sprze­ci­wi­łaś się ojcu, tyl­ko mu jesz­cze przy­tak­nęłaś. Nie wiem, cze­go ty ode mnie chcesz. Zże­ra­ją cię wy­rzu­ty su­mie­nia, że w dzień mo­je­go ślu­bu, ze­bra­ło ci się na ja­kieś cho­re żale? Przy­kro mi, ale na to już za pó­źno. Sprze­da­li­ście mnie z oj­cem, i tyle w te­ma­cie. Chcie­li­ście się mnie po­zbyć z domu? Gra­tu­la­cje, uda­ło wam się to. Już dzi­siaj za­miesz­kam zu­pe­łnie gdzie in­dziej.

Aż się za­po­wie­trzy­łam z ner­wów. Jak ona śmie aku­rat dzi­siaj mi mó­wić ta­kie rze­czy? Dla­cze­go nie po­wie­dzia­ła tego na sa­mym po­cząt­ku, tyl­ko mi jesz­cze ga­da­ła, że to dla do­bra fir­my, i tak da­lej?

– Ju­lian­ne, pro­szę. To nie tak. Je­steś moją cór­ką i ko­cham cię. Masz ra­cję, czu­ję wy­rzu­ty su­mie­nia, że nie po­sta­wi­łam się ojcu, ale wiesz, jaki on jest. To i tak by nic nie dało. – Pró­bu­je się jesz­cze ja­koś bro­nić.

– Może i by nie dało, ale cho­ciaż bym wie­dzia­ła, że je­steś po mo­jej stro­nie i że ci na mnie za­le­ży.

– Prze­cież wiesz, że tak jest. Po pro­stu…

– Nic już nie mów, mamo. Te­raz już nie ma od­wro­tu. Idę się ogar­nąć, za­nim Em­bry przyj­dzie mnie wy­szy­ko­wać. – Od­wra­cam się na pi­ęcie i od­cho­dzę.

Te­raz jej się ze­bra­ło na żale. Szko­da, że o trzy mie­si­ące za pó­źno.

* * *

Sie­dzę na krze­śle już uma­lo­wa­na i cze­kam, aż Em­bry sko­ńczy ukła­dać moje wło­sy. Do ce­re­mo­nii zo­sta­ła po­nad go­dzi­na, więc czas naj­wy­ższy się ubrać. Mój ulu­bio­ny fry­zjer za­pló­tł mi pi­ęk­ny do­bie­ra­ny war­kocz w sty­lu Elsy z Kra­iny lodu. Po­wpi­nał mi we wło­sy bia­łe drob­ne kwiat­ki i na­ło­żył mi ma­lut­ki srebr­ny dia­dem. Kie­dy wło­ży­łam su­kien­kę i buty, Em­bry po­wie­dział, że wy­glądam jak ksi­ężnicz­ka. Może nie jak ksi­ężnicz­ka, ale pre­zen­tu­ję się na­praw­dę ład­nie. Sama się so­bie po­do­bam i te­raz wiem, że ta su­kien­ka to był strzał w dzie­si­ąt­kę. Bio­rę kil­ka głębo­kich od­de­chów i cze­kam, aż przyj­dzie po mnie Ade­li­ne. Stre­su­ję się tro­chę, ale to chy­ba nor­mal­ne uczu­cie przed czy­mś ta­kim. Po pi­ęciu mi­nu­tach przy­ja­ció­łka wcho­dzi do mo­jej sy­pial­ni i mówi, że już czas. Zbie­ram się w so­bie i podążam za nią. Scho­dzi­my na dół i wi­dzę ojca przed drzwia­mi ta­ra­so­wy­mi. Na od­głos mo­ich kro­ków od­wra­ca się i mi się przy­gląda. Pod­cho­dzę do nie­go, nie oka­zu­jąc żad­nych emo­cji, i cze­kam, aż mnie po­pro­wa­dzi do ołta­rza.

– Pi­ęk­nie wy­glądasz, Ju­lian­ne – mówi, pa­trząc na mnie.

Nie od­zy­wam się. Kręci gło­wą i po­da­je mi swo­je ra­mię.

 

She was lost in so many dif­fe­rent waysOut in the dark­ness with no gu­ideI know the cost of a lo­sing handBut for the gra­ce of God go I4).

 

Kie­dy sły­szę pierw­sze tak­ty Ave Ma­ria Bey­on­cé bio­rę ko­lej­ny głębo­ki od­dech i ru­sza­my.

Boże, mniej mnie w swo­jej opie­ce.

4)Ave Ma­ria, sło­wa: B. Know­les, A. Ghost, I. Dench, M. Rid­dick, M.S. Erik­sen, T.E. Her­man­sen, mu­zy­ka: B. Know­les, A. Ghost, I. Dench, M. Rid­dick, M.S. Erik­sen, T.E. Her­man­sen, al­bum: I Am… Sa­sha Fier­ce, 2008, wy­ko­na­nie: Bey­on­cé.

Rozdział VII

Austin

Już ju­tro ta cała far­sa na­bie­rze tem­pa. For­mal­nie rzecz bio­rąc, prze­sta­nę być sin­glem, ale w rze­czy­wi­sto­ści nie mam za­mia­ru po­rzu­cać ka­wa­ler­skie­go ży­cia. Dzi­siaj w fir­mie ojca mie­li­śmy nie­zły za­pier­dol. Fu­zja dwóch firm to nie ta­kie hop-siup. Mnó­stwo przy tym za­cho­du, pa­pier­ko­wej ro­bo­ty, roz­li­czeń i wie­lu in­nych rze­czy, ale jako pra­wa ręka ojca mu­szę w tym wszyst­kim uczest­ni­czyć. Oj­ciec chce, że­bym miał po­jęcie, jak to wszyst­ko wy­gląda. Kie­dy fir­my się po­łączą, wci­ąż będę zaj­mo­wał się pro­mo­cją. Te­raz otwie­ra się wie­le no­wych kon­cer­nów pa­li­wo­wych, więc to my mu­si­my być ich dys­try­bu­to­ra­mi. Kie­dyś to im­pe­rium będzie moje. To ja nim będę za­rządzał, tyl­ko że już ni­ko­mu nie będę mógł tej fir­my prze­ka­zać, bo w żad­nym ra­zie nie pla­nu­ję dzie­ci z Ju­lian­ne. Nie na­da­ję się na ojca. Zresz­tą za­cznij­my od tego, że mnie i mo­jej przy­szłej żony nie będą łączy­ły żad­ne cie­le­sne zbli­że­nia. Jest sek­sow­na i pi­ęk­na, ale na bank by się we mnie za­ko­cha­ła, a mi nie w gło­wie żad­ne amo­ry i uże­ra­nie się z za­ko­cha­ny­mi ba­ba­mi. Pla­nu­ję dzi­siaj zno­wu od­wie­dzić klub, żeby się od­stre­so­wać. Ju­tro cze­ka mnie cyrk na kó­łkach i mu­szę się ja­koś do tego przy­go­to­wać, a Sa­bri­na za­pew­ni mi roz­ryw­kę. My­ślę, co by jej dzi­siaj za­fun­do­wać. Już daw­no nie ba­wi­łem się z nią na­praw­dę ostro. Chy­ba czas naj­wy­ższy wy­ci­ągnąć sprzęt, któ­re­go rzad­ko uży­wam. Zbie­ram się do domu, żeby się ogar­nąć, i po dro­dze wy­sy­łam Sa­bri­nie SMS-a, że ocze­ku­ję jej za go­dzi­nę w klu­bie i że tym ra­zem ma się nie spó­źnić, bo ostat­nio bar­dzo często jej się to zda­rza. Na szyb­ko prze­gry­zam ba­giet­kę z ło­so­siem i ser­kiem kre­mo­wym, szy­ku­ję so­bie ciu­chy i lecę się odświe­żyć. Gdy już je­stem go­to­wy, chwy­tam port­fel, klu­czy­ki i jadę do Sen­su­al De­si­re. Wcho­dząc do środ­ka, od razu przy­bie­ram ma­skę su­ro­wo­ści. Przy ba­rze sie­dzi Sa­bri­na z ja­ki­mś ko­lo­ro­wym drin­kiem w dło­ni. Dzi­siaj wło­ży­ła wście­kle czer­wo­ną krót­ką kiec­kę, któ­ra leży na niej jak dru­ga skó­ra. Za­uwa­ża mnie i od razu wsta­je, uda­jąc się do po­ko­ju. Grzecz­na dziew­czyn­ka. Pod­cho­dzę szyb­ko do baru i za­ma­wiam bo­ur­bo­na. Wy­pi­jam jed­nym hau­stem za­war­to­ść szklan­ki, po­pra­wiam ma­ry­nar­kę i idę się za­ba­wić. Sa­bri­na cze­ka na mnie w tej sa­mej po­zie, co za­wsze. Mi­jam ją i pod­cho­dzę do ka­na­py, żeby odło­żyć ma­ry­nar­kę i ko­szu­lę, któ­rych się wła­śnie po­zby­łem. Pa­trzę na moją ko­chan­kę i wy­obra­żam so­bie Ju­lian­ne klęczącą tak przede mną. O nie, nie Au­stin. Nie za­pusz­czaj się w te re­jo­ny. Kie­ru­ję się w stro­nę sza­fy, któ­ra stoi w sa­mym rogu po­miesz­cze­nia, i wy­ci­ągam z niej sek­sma­szy­nę. Pod­cho­dzę jesz­cze do ko­mo­dy i za­bie­ram z niej opa­skę oraz kaj­dan­ki. Pro­wa­dzę Sa­bri­nę do łó­żka i każę jej się po­ło­żyć na sa­mym jego brze­gu. Dziew­czy­na pa­trzy na mnie sek­sow­nie i ob­li­zu­je so­bie usta.

– Chcę cię na ko­la­nach z ty­łkiem wy­pi­ętym do góry i ręka­mi na ple­cach – roz­ka­zu­ję to­nem nie­zno­szącym sprze­ci­wu.

Od razu spe­łnia moje po­le­ce­nie, a ja sku­wam jej nad­garst­ki, ukła­da­jąc jej ręce na ple­cach. Usta­wiam ma­szy­nę przed jej ty­łkiem i do­pa­so­wu­ję wy­so­ko­ść tak, żeby pe­ne­tro­wa­ła jej cip­kę. Za­kła­dam Sa­bri­nie opa­skę na oczy i za­czy­na­my całą za­ba­wę. Ma­szy­na wy­pe­łnia wa­gi­nę ko­bie­ty na po­cząt­ku po­wol­ny­mi ru­cha­mi i za­uwa­żam, że Sa­bri­na tro­chę się iry­tu­je, bo woli moc­niej. Cóż, ko­cha­niut­ka, wła­śnie o to cho­dzi. Do­pro­wa­dzę ją na skraj wy­trzy­ma­ło­ści, ale nie po­zwo­lę jej tak szyb­ko do­jść. Przy­spie­szam ru­chy ma­szy­ny, a Sa­bri­na za­czy­na gło­śno jęczeć. Wiem, że jest jej do­brze, i po­sta­na­wiam jesz­cze bar­dziej przy­spie­szyć po­ru­sza­jący się w niej gu­mo­wy czło­nek. Dziew­czy­na krzy­czy z roz­ko­szy i kie­dy już ma do­jść, na­ci­skam przy­cisk za­trzy­mu­jący urządze­nie. Jest po­iry­to­wa­na, ale się nie od­zy­wa. Gdy do­cho­dzi do sie­bie, za­czy­na­my wszyst­ko od po­cząt­ku i tak kil­ka razy, aż w ko­ńcu się nad nią li­tu­ję i po­zwa­lam, żeby do­szła. Ale na tym nie ko­niec. Prze­wra­cam ją na ple­cy i ob­ser­wu­ję jej ster­czące sut­ki, któ­re aż się pro­szą o to, żeby je po­ssać. Na­chy­lam się nad nią, chwy­tam jej twar­dy su­tek mi­ędzy war­gi i za­sy­sam go z ca­łej siły. Sa­bri­na krzy­czy z roz­ko­szy i bólu. Ro­bię do­kład­nie to samo z dru­gą pier­sią i wte­dy do gło­wy przy­cho­dzi mi ko­lej­ny po­my­sł. Scho­dzę szyb­ko z łó­żka i…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

Podziękowania

Chcia­ła­bym na sa­mym wstępie po­dzi­ęko­wać wy­daw­nic­twu Pas­cal oraz pani Agniesz­ce Gó­rec­kiej za to, że dali mi szan­sę wy­da­nia tej ksi­ążki, a ta­kże ca­łe­mu ze­spo­ło­wi, któ­ry przy­czy­nił się do stwo­rze­nia pi­ęk­nej opra­wy i re­dak­cji.

Ko­lej­ne po­dzi­ęko­wa­nia na­le­żą się mo­je­mu mężo­wi, któ­ry oka­zał mi ogrom­ne wspar­cie i zaj­mo­wał się na­szy­mi dzie­ćmi, kie­dy ja spędza­łam czas przed kom­pu­te­rem, ko­ńcząc ksi­ążkę.

Dzi­ęku­ję mo­jej ko­cha­nej przy­ja­ció­łce Pau­li­nie Pe­eters za to, że bar­dzo moc­no mnie wspie­ra­ła przy pi­sa­niu i gdy mia­łam chwi­le zwąt­pie­nia, wir­tu­al­nie mną po­trząsa­ła. Je­steś nie­za­stąpio­na.

Dzi­ęku­ję mo­jej przy­ja­ció­łce Asi An­der­son, któ­ra ta­kże mnie wspie­ra­ła i czy­ta­ła ko­lej­ne roz­dzia­ły, któ­re jej pod­sy­ła­łam. Mieć Cię obok sie­bie to praw­dzi­wa ra­do­ść.

Po­dzi­ęko­wa­nia na­le­żą się moim sio­strom: Ani, Mo­ni­ce i Eli. Ko­cham Was, moje sio­strzycz­ki.

Jesz­cze mu­szę po­dzi­ęko­wać dwóm wspa­nia­łym dziew­czy­nom – Adzie i Oli­wii. Ko­cha­ne moje, je­ste­ście wspa­nia­łe i je­stem ogrom­nie szczęśli­wa, że Was po­zna­łam. Dzi­ęku­ję, że trzy­ma­ły­ście za mnie kciu­ki.

No i naj­wa­żniej­sze, dzi­ęku­ję Wam, moi ko­cha­ni Czy­tel­ni­cy. Gdy­by nie Wy, nie by­ło­by mnie. To właś­nie dla Was pi­szę i mam na­dzie­ję, że ta ksi­ążka spe­łni Wa­sze ocze­ki­wa­nia i przy­pad­nie Wam do gu­stu.

 

Bu­zia­ki

Spis treści

Karta tytułowa

Dedykacja

Rozdział I

Rozdział II

Rozdział III

Rozdział IV

Rozdział V

Rozdział VI

Rozdział VII

Rozdział VIII

Rozdział IX

Rozdział X

Rozdział XI

Rozdział XII

Rozdział XIII

Rozdział XIV

Rozdział XV

Rozdział XVI

Rozdział XVII

Rozdział XVIII

Rozdział XIX

Rozdział XX

Rozdział XXI

Rozdział XXII

Rozdział XXIII

Rozdział XXIV

Rozdział XXV

Rozdział XXVI

Rozdział XXVII

Rozdział XXVIII

Rozdział XXIX

Rozdział XXX

Rozdział XXXI

Rozdział XXXII

Rozdział XXXIII

Rozdział XXXIV

Rozdział XXXV

Epilog

Playlista

Podziękowania

Karta redakcyjna

Autorka: K.A. Zysk

Redakcja: Lidia Zawieruszanka

Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak

Projekt graficzny okładki: Emilia Pryśko

eBook: Atelier Du Châteaux

Zdjęcia na okładce: Shutterstock: Jacob Lund, archiwum prywatne autorki (zdjęcie autorki)

Elementy graficzne makiety: Shutterstock: Viktoriia Kustenko, seastar

 

Redaktor prowadząca: Agnieszka Knapek

Kierownik redakcji: Agnieszka Górecka

 

© Copyright by K.A. Zysk

© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal

 

Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki, bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.

 

Bielsko-Biała 2021

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.

ul. Zapora 25

43-382 Bielsko-Biała

tel. 338282828, fax 338282829

[email protected], www.pascal.pl

ISBN 978-83-8103-850-8