Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gosia jest bestsellerową autorką powieści obyczajowych, Maria pisze poczytne kryminały. Nie konkurują ze sobą bezpośrednio, ale ich wzajemna niechęć jest dobrze znana w środowisku literackim, choć nikt nie wie, co jest jej źródłem. Kiedy nad zdawałoby się idealnym życiem Małgosi zbierają się czarne chmury, to współpraca z Marysią ma być rozwiązaniem problemów i sposobem na powrót na szczyt. Tylko czy to może się udać? Gosia wyrusza z ukochanej Gdyni w przepiękne Bieszczady, a ta podróż odmieni całe jej życie.
Czy dawne przyjaciółki pokonają dzielącą je nienawiść?
W jaki zagmatwany sposób przypomni im o sobie przeszłość?
I komu przy okazji uda się znaleźć miłość?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 256
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
„Przyjaciel to ktoś,kto daje totalną swobodę bycia sobą”
Jim Morrison
Mojej przyjaciółce
Monice Drążkiewicz.
Za to, że jesteś, Moniś.
Rozdział 1
Lafirynda
„To był maj
Pachniała Saska Kępa
Szalonym zielonym bzem
To był maj
Gotowa była ta sukienka
I noc się stawała dniem
Już zapisani byliśmy w urzędzie
Białe koszule na sznurze schły
Nie wiedziałam
Co ze mną będzie
Gdy tamtą dziewczynę
Pod rękę ujrzałam z nim...”
Małgosia przewróciła się na drugi bok, mocno zaciskając powieki. Nie chciała nawet wyściubiać nosa spod lekkiej, przyjemnej kołdry. Budzik z funkcją radia nie poddawał się, „Małgośka” coraz głośniej rozbrzmiewała w jej sypialni.
– Dajcie mi wszyscy święty spokój – warknęła, naciągając kołdrę na głowę. Wysunęła tylko rękę, by sięgnąć po komórkę. Ręka z telefonem wsunęła się ponownie pod przyjemny puch.
– Jasny gwint! – krzyknęła, wyskakując z łóżka jak oparzona. Na ekranie najnowszego modelu smartfona widniała informacja o szesnastu nieodebranych połączeniach od wydawcy.
– Zabije mnie, po prostu mnie zabije! – Poprawiała nerwowo włosy. Sięgnęła po paczkę papierosów schowanych głęboko w szufladzie stolika nocnego. Rzuciła już kilka lat temu, ale uspokajało ją gniecenie papierosa. Sam dźwięk szeleszczącego tytoniu wzbudzał w niej pozytywne emocje. Teraz miętoliła kilkucentymetrowy rulonik i nijak się nie uspokajała. Rzuciła skruszone zioło na podłogę i zabrała się za wykonanie telefonu do wydawcy. W głowie miała mnóstwo myśli i kotłowało się kłamstwo za kłamstwem. Co tym razem wymyśli? Lubiła swojego redaktora, jednak od jakiegoś czasu kręcił nosem na dwa projekty z rzędu. Ostatecznie przekonał kolegium wydawnicze, ale Małgosia wyraźnie czuła, że jej pozycja w wydawnictwie jest lekko zachwiana.
Po kilku sygnałach usłyszała w słuchawce radiowy głos swojego redaktora, który już nieco zdenerwowany niemal krzyknął:
– Nareszcie jesteś!
– Coś się stało? – Z wrodzoną skromnością udawała naiwną blondyneczkę, którą niewątpliwie nie była. Nie była ani blondynką, ani nie była naiwna. Niemniej jednak ton naiwnego dziewczęcia skutecznie działał na rozmówcę. Jednak nie tym razem. Wiedziała, że z samego rana w wydawnictwie odbywało się zebranie, a redaktor Filip miał zarekomendować jej książkę. Książkę, której nie było. Od jakiegoś czasu nie miała pomysłu ani ochoty na walenie palcami w klawiaturę. Robert skutecznie zabił w niej chęć do życia. Od chwili kiedy przez absolutny przypadek zobaczyła fragment esemesa, który na zawsze zmienił jej życie. Na ekranie wyświetliły się słowa: „Jak jej nie powiesz, sama to zrobię. Musisz nauczyć się...”, tu trzeba by było odblokować telefon, aby odczytać resztę wiadomości. Jednak tę możliwość miał tylko odcisk palca Roberta. Musiałaby mu go odrąbać. Do wieczora chodziła z nosem zwieszonym na kwintę. Robert milczał, ona dawała jasno znać, że coś jest na rzeczy, i kiedy już się poddał i miał właśnie podejść, porozmawiać, usłyszała dźwięk kolejnego esemesa, po którym Robert po prostu wyszedł. Pod nosem wspomniał coś o fochu, zabrał marynarkę i wyszedł. Nie dalej jak po tygodniu od feralnej wiadomości w drzwiach ich nowo kupionego mieszkania w modnym apartamentowcu stanęła dziewczyna.
– Dzień dobry. – Była to długonoga blond piękność. Jej nienaturalnie niebieskie oczy szkliły się od wzbierających łez.
– Słucham? – Małgosia stała, nie dowierzając, że taka lalka mogłaby mieć coś z nią wspólnego, i łudziła się, iż to pomyłka, a owa dziewczyna pomyliła jej drzwi z drzwiami sąsiada. U niego bowiem statystyki wymiany młodych dziewczyn były wysokie. Amant miał duże powodzenie wśród modelek. Jako fotografowi w jednej z wziętych agencji dziewczyny próbowały podziękować mu w sposób jak najbardziej naturalny za podrzucenie portfolio w odpowiednie ręce. Jemu samemu to nie przeszkadzało do tego stopnia, że podawał im kod umożliwiający wpuszczenie gościa bez uprzedniego anonsowania się u portiera w recepcji na parterze.
– Ja, ja... – Dziewczyna była bardzo zmieszana, dlatego Gosia od razu wskazała sąsiednie mieszkanie i już miała zamykać drzwi, kiedy usłyszała ciąg dalszy monologu. – Ja jestem w ciąży.
– Gratuluję, ale ja chyba nie mam z tym nic wspólnego, prawda? – Gosia wytarła ręce w bawełniany ręcznik, który gniotła w dłoniach.
– Pani nie, ale Robert maczał w tym nie tylko palce – rzekła dość odważnie. Małgosia zaniemówiła. Mocno żałowała, że mu tego palca wcześniej nie odrąbała. W jednej chwili zrozumiała wszystko. Przed nią stała kobieta, która pod sercem nosiła dziecko jej Roberta. Roberta, za którego miała wyjść za mąż raptem za trzy miesiące. Gosi zrobiło się ciemno przed oczami. Kiedy je nieco przymknęła, zobaczyła suknię ślubną, która wisiała w ich wspólnej sypialni. Suknię, którą codziennie oglądali, bo jak zgodnie twierdzili, nie wierzyli w zabobony, iż widok stroju panny młodej przed ceremonią zaślubin przynosi pecha. Teraz zrozumiała, że ten zabobon dotyczył jej jak żaden inny.
– Mogę wejść, czy będziemy tak rozmawiać na korytarzu? – usłyszała.
– Pani już chyba wszystko powiedziała. – Gosia zatrzasnęła blond piękności drzwi przed samym nosem. Dosłownie. Usłyszała bowiem głośne „Aua”! A kiedy zerknęła przez wizjer, zobaczyła, jak dziewczyna trzyma się za nos.
Od tamtej chwili minęły trzy miesiące. To na dzisiaj właśnie wyznaczona była data ich zaślubin. To od trzech cholernych miesięcy Gosia nie wychodziła z domu. Jedyną czynnością, którą wykonywała prawie codziennie, były internetowe zakupy. Tylko kurierowi otwierała drzwi i odbierała paczki, torby, pakunki. Otwierała drzwi z pośpiechem, jakby dostawca był chory na trąd, po czym z głośnym trzaskiem je zamykała. Nie chciała, aby kurier zbyt długo oglądał jej niechlujny wygląd. Wyciągnięty dres, związane, nierozczesane wcześniej włosy ułożone na czubku głowy czy opuchnięte od płaczu oczy. Robert kilka razy próbował wejść do ich mieszkania, ale ona włożyła klucz do zamka od wewnętrznej strony, więc nie mógł poradzić sobie z jego rozbrojeniem. Po tygodniu jednak sfrustrowana spakowała jego rzeczy w kartony po książkach i wystawiła przed drzwi. Potem napisała mu tylko wiadomość, żeby łaskawie zabrał swoje klamoty z klatki, bo już zaczęli się nimi interesować administratorzy wspólnoty mieszkaniowej, grożąc wyrzuceniem. Robert nie pozwolił na siebie długo czekać, ponieważ w zaledwie piętnaście minut był pod drzwiami razem ze swoją lafiryndą i zabierał kartony. Kiedy zjeżdżał windą do garażu, dziewczyna stała z pozostałymi pakunkami niczym ochroniarz, chociaż specjalnie nie interesowała się zawartością kartonów, bowiem wzrok wlepiony miała w ekran telefonu komórkowego. Gosia bacznie się wszystkiemu przypatrywała. Za drzwiami swojego mieszkania czuła się bezpieczna. A kiedy usłyszała dźwięk telefonu, przyłożyła mocno ucho do swoich antywłamaniowych drzwi i usłyszała:
– Monika Foryś, słucham. – Szybko zanotowała usłyszane personalia i gdy niebezpieczeństwo na korytarzu minęło, w mediach społecznościowych wyszukała ową Monikę. Bardzo nie spodobało jej się to, co zobaczyła. Na profilu Moniki Foryś było wspólne zdjęcie dziewczyny i Roberta. Przytuleni, opaleni i zachwyceni swoim towarzystwem. Data sugerowała, że ów romans trwał od dobrych pięciu lat, a Gosia niczego się nie domyślała. Zamknięta w kolejnych fabułach tworzyła fikcyjne postaci, podczas gdy Robert tworzył swoje drugie życie, zupełnie prawdziwe. Pisała bestsellery, za które otrzymywała godziwe wynagrodzenie, a Robuś przepuszczał „ich” pieniądze na lafiryndę.
– Gosiu, co z twoją książką? Dzisiaj z samego rana miałem odebrać maila z plikiem bestsellera!!! – pytał teraz Filip. Po chwili milczenia dodał: – Jak się zapewne domyślasz, maila brak!
– Przepraszam, ale książki nie będzie. – Spojrzała w lustro, w którym zobaczyła swoje wystraszone odbicie. Nie dowierzała, że powiedziała to na głos.
– Słucham? – Filip również nie wierzył w tych kilka wyrazów, które padły z ust bestsellerowej pisarki, Małgorzaty Kwiatek, jednej z najbardziej poczytnych autorek literatury obyczajowej. Każda jej książka rozchodziła się jak świeże bułeczki z najlepszej w mieście piekarni. Ostatnie dwie były łudząco podobne do powieści sprzed dwóch lat, dlatego kolegium je wstrzymało. Szablonowa obyczajówka. Ona – zagubiona dziewczyna, on – wytatuowany atleta ze swoim mechanicznym rumakiem, zwanym harleyem, i romantyczne zakończenie z zachodem słońca w tle. Teraz redaktor nie mógł uwierzyć, że słyszy: „książki nie będzie”! Aż wstał od biurka, nerwowo drapiąc się po niesfornej czuprynie. – Ale jak to, Goniu? Ja poczekam do wieczora, jeśli jest to kwestia redakcji. – Całkowicie zmienił ton. Teraz walczył już nie tylko z niewiedzą na temat dalszych losów książki, lecz przede wszystkim o własne stanowisko w prężnym wydawnictwie. Dał bowiem rano głowę za Małgosię przed samym prezesem, że książka jest i ma się świetnie, mało tego, skłamał, iż jest to najlepsza książka pisarki.
– Filip, ja jej po prostu nie mam. Nie mam! – Gosia rozpłakała się na dobre.
– Ależ Gosiaczku, przecież milczysz od kilku tygodni, jesteś nieaktywna na Facebooku, nie dodajesz zdjęć na Instagramie, to co, do cholery, robiłaś przez ten czas, jeśli nie pisałaś książki? – Filip nie krył zdziwienia. Nie chciał nękać autorki i nie kontaktował się z nią, dlatego był jak najlepszej myśli, że kolejny bestseller właśnie się tworzy.
– Dzisiaj miał być mój ślub – szlochała.
– Oj, to trzeba było tak od razu. Wszystkiego najlepszego. – Nieco spokojniejszy ponownie zasiadł w fotelu za swoim biurkiem.
– Miał być! – powtórzyła.
– Czy dobrze rozumiem, twój narzeczony nie żyje? – Filip zdębiał.
– Dla mnie już tak. – Gosia nie wytrzymała emocji i zakończyła rozmowę. Teraz siedziała na brzegu łóżka i płakała. Znowu. Skończył się dla niej kolejny etap, a jeszcze sobie dołożyła kłopotów, rozłączając się niegrzecznie ze swoim pracodawcą. Miała właśnie naprawić swój błąd, kiedy usłyszała dźwięk komunikatora w telefonie i przeczytała:
„Małgosiu, weź się w garść i przyjedź jutro do wydawnictwa. Filip.”
W głowie Małgosi zabrzmiał tekst z piosenki Rodowicz:
„On niewart jednej łzy”...
Wstała, otarła łzy, wydmuchała nos i schowała się w łazience, a właściwie w prywatnym spa. Łazienka liczyła ponad dwadzieścia metrów kwadratowych i mieściły się w niej kabina prysznicowa, bidet i ogromne lustro, a całość wieńczyła piękna, luksusowa wanna. Jej owalny kształt ze skośnymi bokami nadawał jej nowoczesnego stylu. Wyglądała bardzo elegancko na swoich złotych nóżkach. Gosia odkręciła kurki i nalała do niej wody, która zaczęła parować, dając przyjemne ciepło. Dziewczyna zdjęła satynową koszulkę nocną i stanęła naga przed lustrem, szczypiąc swoje fałdki na brzuchu. Obejrzała dokładnie pośladki, które również zaczęła poszczypywać. Poprawiła spięte wysoko włosy i weszła do wanny. Chciała się odprężyć, bardzo pragnęła wyzbyć się myśli i obrazów, które raz po raz oglądała na profilu Moniki, ale nie mogła. Wciąż przed oczami miała roześmiane twarze tych dwojga, czułe gesty i komentarze typu:
„Mój Misiu Robisiu właśnie potwierdził lot na wyspy” – fotka sprzed trzech lat z biletami na samolot.
„Misiek kupił działkę, będziemy się budować” – fotka ze stycznia ubiegłego roku.
„Ale ja mam szczęście, Robiś, kocham Cię” – fotka z jej dłonią i ogromnym brylantem na palcu.
I to najbardziej aktualne:
„Nasza fasolka” – fotka z badania USG. To ostatnie zdjęcie Gosię rozwaliło najbardziej. Sama nie mogła dać dziecka Robertowi, choć bardzo tego pragnęła. Bijący coraz głośniej i szybciej zegar biologiczny w niczym jej nie pomagał, wręcz przeciwnie! Robert nieraz przypominał jej, że w „tym” wieku powinna dać sobie spokój. Kobieta z kolei nie widziała niczego złego w późnym macierzyństwie. Ba! Myślała, że fajniej będzie być dojrzałą, świadomą matką niż taką jak jej własna. Mama Gośki zaszła w ciążę we wczesnym liceum. Urodziła, kiedy miała lat szesnaście, nie zdążyły obudzić się w niej instynkty macierzyńskie. W związku z czym oddała Gosię pod opiekę babci, a kiedy skończyła osiemnaście lat, wyjechała szukać wrażeń za zachodnią granicą. Nigdy później się nie widziały. Gosia nie znała matki. Doskonale za to pamiętała babcię w jej roli. Traktowała ją jak matkę, tą dojrzałą właśnie. Świadomą matkę, mającą na celu wychowanie swojego dziecka na dobrego człowieka. Taką babcią była Urszula. Kochała Gosię najbardziej na świecie, cieszyła się, kiedy dziewczyna skończyła studia dziennikarskie i podjęła pracę w najlepszej rozgłośni radiowej w Trojmieście. Dumna była, kiedy słyszała głos wnuczki w odbiorniku radiowym, podczas gdy przygotowywała jej ulubiony obiad: kotlet schabowy z kapustą i posypanymi koperkiem ziemniaczkami. Wnuczka przychodziła zaraz po południu, zahaczając o targ, na którym codziennie kupowała babci świeże kwiaty do wazonu. Obie bardzo kochały widok ciętych kwiatów stojących na środku stolika w salonie. Gosia pracowała wówczas na pełnym etacie, a zaczynała o czwartej rano. Wstawała skoro świt, brała szybki prysznic i migiem biegła do radia. Zdążyła jeszcze zaparzyć świeżą kawę i zaczynała audycję słowami: „Dzień dobry porannie i serdecznie”. Już wtedy zakiełkowała w niej myśl, żeby stworzyć własną powieść. Ziarenko zasiała koleżanka, która prowadziła audycję z pisarzami. Przeprowadzała coś na zasadzie wywiadu, ale połączony on był z promocją książki i tak słuchacze dowiadywali się, o czym marzy autor i w jakim gatunku literackim czuje się najlepiej. Tak było do dnia, kiedy do radia przyszła ze swoją książką Olga Tokarczuk, która wtedy nawet nie śniła o Noblu. Gosia minęła się z nią na korytarzu i zamarzyła o możliwości wysłuchania Olgi w studiu. Poprosiła koleżankę redaktorkę i za piętnaście minut we trzy siedziały przed mikrofonami. Podczas tej rozmowy padły słowa: „Nie goń za marzeniami, ale je spełniaj”, dotyczyło to wieku, kiedy to pisarka zadebiutowała. Tokarczuk, debiutując powieścią, miała trzydzieści jeden lat, Gosi brakowało do tego wieku dwóch lat, co nie zniechęciło jej do pisania. Przychodziła zatem do domu, jadła obiad, troszkę odsypiała i zabierała się za pisanie. Pierwszy plik wysłała tylko do jednego wydawcy. Nie musiała długo czekać na odpowiedź, po zaledwie miesiącu przyszedł mail z aprobatą jej pomysłu. Wtedy jeszcze nie rezygnowała z pracy. Dopiero dziewiąta powieść dała jej ten komfort. Teraz pisała już jedenasty rok, a na swoim koncie miała powieści „dziesiąt”, w tym serię erotyków, która sprawiła, że mogła nabyć ten luksusowy apartament. Trylogia napisana pod pseudonimem rozchwytywana była przez licealistki, studentki i dojrzałe kobiety. Wszystkie chciały przeczytać sprośną lekturę, w której na każdej stronie pojawiały się słowa: kutas, pizda czy orgazm. Która głosi o wytrysku na twarz, brzuch czy plecy! W której na każdym kroku dziewczyna bierze do ust penisa, a chłopak z przyjemnością zlizuje z niej wszystko, czym ją posmaruje. Nie miała mądrej fabuły, a i refleksji trudno było się tam doszukać, ale ociekające seksem sceny pojawiały się niemalże co stronę. Zwykłe porno. Tego pragnęły kobiety! I choć Gosia nie zgodziła się nigdy na ujawnienie, spod czyjej ręki wychodziły owe dzieła, przekornie dały jej życie w dostatku. Pseudonim wymyśliła jej przyjaciółka Agnieszka. Nie wysiliła się, napisała na wspak jej nazwisko w języku angielskim, a imię dała swoje, tak więc autorką sprośnej serii była Agnes Rewolf, która zarabiała na niej kupę pieniędzy. Dzięki temu Gosia zamieszkała na dwudziestym ósmym piętrze luksusowego apartamentowca w prawie dwustumetrowym mieszkaniu. Nie było jej potrzeba takiej przestrzeni, ale Robert nalegał. Zawsze podkreślał, że to ich mieszkanie, choć kupione za pieniądze Gosi. Całe szczęście, że posłuchała rady Agi, aby w akcie wpisać tylko siebie, nie ich oboje. Wtedy Gosia obraziła się na przyjaciółkę i nie odzywała się do niej przez dwa tygodnie, ale później jej przeszło. Dzisiaj musi postawić Agnieszce dobre wino i zaprosić na superkolację. Gdyby nie ona, teraz mogłaby siedzieć na rozprawie sądowej, dzieląc majątek, swój majątek!
Gosia wysunęła nogę z gęstej piany i potraktowała ją jednorazową maszynką do golenia. Jej nogi przypominały kończyny sarenki, były tak samo owłosione. Bardzo zaniedbała się przez ten czas. A przez trzy miesiące można porządnie zarosnąć. Yeti. Zaczęła się zastanawiać, jak mogło do tego dojść. Roberta poznała zaraz po skończeniu studiów. W przyszłym roku obchodziliby piętnastolecie znajomości. Szybko zakochali się w sobie. Wspólne wyjazdy, wycieczki, podróże, pasje. Jednak kiedy Gosia wsiąkała w karty powieści, Robertowi starczało czasu na wszystko. Na bzykanko na boku również. Przez profil swojej rywalki doliczyła się, że zdradzana była kilka lat. Tyle czasu był z Moniką, tyle czasu nie miał odwagi spojrzeć w oczy Gosi i od niej odejść. Wolał doić ją jak krowę. A Gosia niczego nie podejrzewała, uruchamiała swoją wyobraźnię tylko po to, aby dać jej wyraz w powieści. Tam szalała. Tam wyśmiewała takie kobiety, jak ona. Wypominała, że są ślepe i głuche, i ślepe i głuche... A pod swoim dachem miała żigolaka, który wił sobie gniazdko z młodszą od niej o jakieś dziesięć lat lafiryndą Moniką. Wiedział, gdzie lokować uczucia. Monikę kochał, bo miała nogi po samą szyję, a Gosię, bo miała konto, na którym kwoty wciąż rosły i rosły. Tyle lat oszustwa i życia na dwa domy. Jak to w ogóle możliwe? Przecież nie mogła być aż tak ślepa. Jeździli razem na wakacje, spotykali się z jej babcią i jego rodziną na każde święta... Babcia co prawda zawsze powtarzała, że nie podoba jej się TEN Robert, ale nigdy nie umiała tego uargumentować. A te słowa nie dawały Gosi podstaw do zakończenia związku. Myślała tylko, że to nadopiekuńczość babci Uli powoduje taką nadgorliwość. Nie chciała, aby jej wnuczkę ktoś skrzywdził. Zdawała sobie sprawę, że jest coraz starsza, a bardzo chciała zobaczyć Gosię szczęśliwą w towarzystwie mężczyzny i przynajmniej jednego berbecia. Teraz Gosia stała ponownie przed lustrem, tym razem owinięta ręcznikiem, i długo patrzyła sobie prosto w oczy. W odbiciu widziała kobietę o słowiańskich rysach twarzy, wyciągniętym podbródku i niskim czole. Zawinęła mokre włosy w turban i odkryła swoje ciało. Wklepała w uda specjał antycellulitowy o przyjemnym grejpfrutowym zapachu i rzadkiej konsystencji. W ogolone łydki wtarła kojący balsam po goleniu, a górną partię ciała posmarowała uwielbianym przez nią i babcię balsamem Nivea. Do końca świata ten zapach kojarzyć jej się będzie z babcią. Kupowały zawsze po kilka butelek. Do dziś zresztą Gośka dbała o zapasy tego specyfiku w babcinej toaletce. Gosia z całej swojej sylwetki nie pałała miłością do biustu. Za mały w stosunku do jej budowy. Teraz również potraktowała go po macoszemu. Nie dość, że nie wklepała w niego żadnej mikstury czyniącej cuda, to tylko rzuciła mu pogardliwe spojrzenie i zakryła wyciągniętym podkoszulkiem. Lafirynda miała napompowane balony. Pewnie też za jej pieniądze. Zrezygnowana nałożyła na siebie resztę garderoby i wyszła z zaparowanej łazienki. Raz jeszcze zerknęła na wiadomość od wydawcy. Jutro miała być trzysta pięćdziesiąt kilometrów stąd. Jej życie się wali, a redaktorek tak spokojnie zaprasza ją do biura.
Trochę jeszcze biła się z myślami, po czym postanowiła porozmawiać z osobą najbliższą jej sercu. Z babcią. Nieważne, że ta akurat od pięciu miesięcy korzysta z dobrodziejstwa amerykańskiego kuzyna, od którego otrzymała zaproszenie. Pluska się w jego basenie i rozkoszuje kąpielą słoneczną. Nieważne. Już dość długo Gosia udawała na Skypie twardzielkę, zbyt długo. Ale że nie należała do egoistek, postanowiła zataić swój stan przed babcią, aby ta mogła do końca planowanego urlopu cieszyć się życiem. Babci co prawda nie udawało się tak łatwo oszukiwać. Nie raz i nie dwa Gosia musiała udawać, że tak ją wciągnęła fabuła, iż wraz ze swoimi bohaterami zalewała się łzami, podczas gdy prawda była taka, że to ona sama odkrywała kolejne z tajemnic swojego ukochanego. A to lewe konto bankowe, a to rachunek na nieznany jej numer telefonu, a to cholerne paragony z salonów jubilerskich, podczas kiedy ona biżuterii nie otrzymywała. Zdarzyło jej się też starannie wymalować twarz i udawać, że właśnie z Robertem wychodzą do filharmonii na koncert. Wmawiała Urszuli, że się spieszy, bo ukochany już zamówił taksówkę i właśnie dzwonił portier, że auto czeka. Kiedy tylko kończyła rozmowę, zamykała laptopa i wstawała od stolika. W spodniach od piżamy, w kapciach, ale w eleganckiej, jedwabnej koszuli otwierała kolejną butelkę wina. Dzisiaj jednak musiała uzyskać poradę. I choć o każdej porze dnia i nocy mogła liczyć na Agnieszkę, to zdawała sobie sprawę, że nie będzie korzystać z tego zwłaszcza „i w nocy”, ponieważ przyjaciółka jako młoda matka nie pragnęła niczego innego, jak porządnie się wyspać. Gosia spojrzała tylko na zegar, odjęła różnicę czasową, wyliczając, że babcia na drugiej półkuli zapewne zabiera się za śniadanie dla wnuków wuja Joego. Tak więc może pomówić z babunią. Pewnie zakłóci to porządek dnia maluchów, ale cóż, czas porozmawiać poważnie. Zdjęła turban z głowy, zapanowała nad fryzurą jednym machnięciem i uruchomiła komputer. Zalogowała się i oczekiwała na połączenie. Chwilę później zobaczyła Urszulę krzątającą się po kuchni w jasnym satynowym szlafroku.
– Cześć, Aniołku, stało się coś? – usłyszała babcię. W tle słychać było kreskówki i charakterystyczny śmiech żółtej gąbki zwanej Spongebobem. Często to słyszała, dzieciaki ponoć nie rozstawały się z tą bajką. Spongebob na pościeli, na plecaku, na piłce, nawet na bieliźnie i jeszcze przed nosem!
– Tak – odpowiedziała poważnie.
– Mark, Emma, stop it. Volume down. – Urszula na widok nieszczęśliwego spojrzenia wnuczki próbowała uciszyć dzieciaki. Zauważywszy, że prośby nie odnoszą skutku, wzięła laptopa i powędrowawszy z nim do sypialni, zamknęła za sobą drzwi. Przez tę chwilę Gosia zdążyła zobaczyć, jaki porządek panuje w mieszkaniu wuja, przy dwójce małych dzieci. Babcia zawsze miała fioła na punkcie czystości. Mopa dzierżyła w dłoni niczym berło, a na samo słowo „kurz” dostawała alergii. Teraz usiadła tak, że Gosia widziała starannie upięte białe zasłonki w czerwone róże – niemal czuła ich zapach.
– Babciu, nie jest dobrze. – Przygryzła dolną wargę, a w akcie walki z napływającym płaczem dostała wytrzeszczu oczu.
– Jesteś cała? Masz nogi, ręce? – Ula nie kryła zdenerwowania.
– Babciu, mam złamane serce! A dzisiaj miał być mój ślub... – Gosia przestała kryć się ze swoimi emocjami. Urszula tylko obserwowała potok łez płynący z oczu ukochanego dziecka. Odruchowo przetarła dłonią ekran komputera, jakby chciała otrzeć łzy wnuczki.
– Ślub! Beze mnie?
– To miała być mała uroczystość – zapłakała Małgosia.
Ula przez chwilę milczała, ale przełknęła ślinę i powiedziała: – Uporamy się z tym. – Po czym wstała i zaczęła nerwowo wyrzucać ubrania z szafy. Gosia widziała tylko latające koszule, sukienki, swetry, staniki!
– Babciu, co tam się dzieje?
– Jak to co! Wracam! – Wychyliła się zza drzwi kremowej szafy.
– Ale ja nie po to dzwonię, babciu. – Gosia wystraszyła się reakcją „staruszki”. Bała się, że ta zaraz dostanie, nie daj Boże, zawału serca, a tego Gosia już by nie zniosła.
– Daj spokój, marzyłam o tej chwili od dnia, kiedy postawiłam pierwszy krok na tej pieprzonej ziemi. – Nagle przerwała, zakrywając usta. – To znaczy nie o tym, żebyś miała złamane serce, ale żeby stąd wyjechać. Nawet nie wiesz, ile mnie te bachory nerwów kosztują. Lubię je, ale wierz mi, w wieku siedemdziesięciu sześciu lat masz ochotę na spokój, a nie na uganianie się za nie swoimi wnukami.
– To ty nie odpoczywasz? – zapytała przerażona wnuczka. – Okłamywałaś mnie? Nie chodziłaś do teatrów, nie uczestniczyłaś w bankietach? Uhm – wciągnęła powietrze. – Nie wygrzewałaś kości, obnażając się amerykańskim słońcu? A te eventy? – krzyknęła.
– Aha, przyganiał kocioł garnkowi. – Ula nie patrzyła w monitor, tylko siłowała się z walizką schowaną pod łóżkiem. – A ty co? Ślub chciałaś wziąć beze mnie? – Wyjęty z trudem bagaż wylądował na stercie ubrań. – Ile to już trwa? Tydzień, dwa? – dodała.
– Trzy miesiące.
W tym momencie Ula zatrzymała spojrzenie na ekranie. Podeszła bardzo blisko, tak aby dostrzec prawdę w oczach wnuczki. Nagle do sypialni weszły rozkrzyczane dzieciaki córki Joego, domagając się śniadania.
– Cheny eat, we’re hungry.
– Then ask your grandfather. – Ula jednym ruchem nogi zamknęła za dzieciakami drzwi.
– Nie poznaję cię! – Gosia nie wszystko mogła dostrzec, ale w głosie babci słyszała zdenerwowanie.
– Jestem po prostu zmęczona. Joe wspominał, że będę musiała pomóc. Pomóc! A nie zajmować się jego wnukami dwadzieścia cztery godziny na dobę. Tanią siłę roboczą sobie wymyślił, cholera jasna.
– To dlaczego nie podjęłaś decyzji o powrocie wcześniej? – Gosia otarła łzy. Teraz miała kolejny problem na głowie. Jedyna osoba, na której jej zależało, była nieszczęśliwa.
– Chciałam doczekać pół roku. Przecież kupiłaś mi bilety powrotne na koniec czerwca.
– Babuniu, bo taki był plan. Wujek wizytę zakładał na pół roku, ale przecież zaraz przebukujemy bilety. – Gonia płakała jeszcze mocniej. Widziała teraz doskonale, jaka ślepa była. Swoją drogą, była taka sama jak jej babcia. – Jak dobrze, że zadzwoniłam, bo nadal tkwiłabyś w tym nieszczęściu. – Gosia sięgnęła do pudełka po chusteczkę i głośno wydmuchała nos. – Zaraz do ciebie zadzwonię, tylko skontaktuję się z LOT-em w sprawie dokonania zmiany w rezerwacji. – Zawiesiła rozmowę z babcią, znalazła numer telefonu do biura linii lotniczych i po uiszczeniu gigantycznej opłaty za przebukowanie i powiedzeniu kilku niecenzuralnych słów potwierdziła babci, że może się swobodnie pakować. Za kilka dni wpadną sobie w ramiona. Urszula nie kryła radości, kiedy dowiedziała się, że już w przyszłym tygodniu będzie w swoim ukochanym mieszkaniu na piątym piętrze czterdziestoletniego wieżowca. Jeszcze tego samego dnia porozmawiała z kuzynem, uprzytomniła mu, jak duże jest jej zmęczenie. Poleciła wynająć profesjonalną opiekę do dzieci. Gosia przez to wszystko zapomniała, że celem kontaktu z bunią było uzyskanie porady. Przez te rewelacje babci nawet nie wspomniała o swoim dylemacie, dlatego postanowiła nazajutrz pojechać do swojego wydawcy. Jeszcze tylko wynajęła ślusarza, aby zapobiec ogołoceniu jej mieszkania przez Roberta podczas jej nieobecności.