Co wie ryba. Prywatne życie naszych podwodnych kuzynów - Jonathan Balcombe - ebook + audiobook

Co wie ryba. Prywatne życie naszych podwodnych kuzynów ebook

Balcombe Jonathan

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Czy ryby myślą? Czy potrafią rozpoznać człowieka, który przygląda im się znad powierzchni wody? Czy używają narzędzi? Jonathan Balcombe odpowiada na te i wiele innych pytań, obala przy tym różne mity na temat ryb. Zabiera nas w podróż po krainie mórz, rzek i jezior, zadając kłam naszym wyobrażeniom o rybach, które jakoby nie czują, nie myślą, a jedynie łypią oczami. Przedstawia je jako istoty czujące, świadome, towarzyskie, a niekiedy wręcz zdolne do snucia intryg – istoty pod wieloma względami podobne do nas.

Książka Co wie ryba przywołuje najnowsze odkrycia naukowe i pokazuje te zwierzęta jako niezwykle zróżnicowane, zabiegające o względy partnerów i nieraz nawiązujące relacje na całe życie. Ryby planują, współpracują, wyświadczają sobie nawzajem przysługi, ale czasem też się oszukują – i potrafią karać tych, którzy wyrządzili im krzywdę.

Co wie ryba to opis fascynujących faktów, zachęcający do poświęcenia większej uwagi zagrożonym ekosystemom wodnym naszej planety. Lektura tej książki zmienia postrzeganie wszystkich naszych kuzynów żyjących w wodzie – ze złotymi rybkami włącznie.

Jonathan Balcombe jest biologiem, doktorem etologii, nauki o zachowaniu zwierząt, autorem kilkudziesięciu prac naukowych i kilku książek. Ostatnia z nich, Co wie ryba, znalazła się na liście bestsellerów „New York Timesa”. Jako szef wydziału waszyngtońskiego Human Society University Jonathan Balcombe zajmował się zachowaniem zwierząt, a w Human Society Institute for Science and Policy kierował badaniami nad tym, jak zwierzęta odbierają świat. Jest także wziętym prelegentem, który wygłaszał wykłady na sześciu kontynentach (pingwiny z niecierpliwością oczekują jego wizyty na Antarktydzie).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 343

Oceny
4,4 (21 ocen)
12
5
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Weganka_i_Tajga

Nie oderwiesz się od lektury

Po przeczytaniu tej książki już nigdy więcej nie spojrzysz na rybę tak samo! Ba, nawet stanie się ona dla Ciebie fascynująca i jeśli do tej pory była dla Ciebie, niema, nijaka to teraz prawdopodobnie ją polubisz i mając okazję ją obserwować będziesz doszukiwał się ocierania, zachowań społecznych, patrzenia, jakiegoś sensu w tym pływaniu. A w ogóle to ryby mówią tylko dźwiękami, których ucho człowieka nie słyszy. Połowy ryb są brutalne, może nawet bardziej niż kłusownictwo na lądzie. A hodowla ryb wcale nie jest fajna. One tam chorują, umierają, mają kiepskie życie i w dodatku żeby wyhodować 1 kg ryby potrzeba ja nakarmić kilkoma kilogramami dziko złowionych ryb. Jest to totalnie bez sensu. Ta książka to skarbnica wiedzy o rybach i mam nadzieję, że trafi do rąk i uszu wielu ludzi
10
radarka12

Nie oderwiesz się od lektury

Chyba najlepsza książka o rybach dostępna na polskim rynku. Odswiezająca, aktualna, ciekawie napisana.
00
Yanadis
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Raz po raz mnie ta książka zaskakiwała, a opisy niektórych niesamowitych rybich zachowań zostaną w mojej pamięci pewnie jeszcze długo. Znajdziemy tu przede wszystkim rozdziały poświęcone możliwościom poznawczym ryb, ale autora interesuje też ich społeczny odbiór. Zdaniem Balcombego stosunkowo niewielki poziom empatii wobec tych zwierząt wynika z ich odmienności względem lądowych kręgowców. Są to jednak istoty zdolne do odczuwania emocji i bólu, uczenia się i planowania. Cenię tę publikację za nieprotekcjonalne traktowanie odbiorców, częste odwoływanie się do materiału badawczego oraz liczne przypisy.
00

Popularność



Kolekcje



Tytuł oryginału

What a Fish Knows:

The Inner Lives of Our Underwater Cousins

Copyright © 2016 by Jonathan Balcombe

Published by arrangement with Scientific American/Farrar,

Straus and Giroux, New York

All rights reserved

Projekt okładki

Nathan Burton

Opracowanie wersji polskiej

Marcin Słociński

Redaktor inicjujący

Adrian Markowski

Redakcja

Joanna Popiołek

Korekta

Małgorzata Denys

ISBN 978-83-8352-896-0

Warszawa 2024

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

ul. Rzymowskiego 28, 02-697 Warszawa

www.proszynski.pl

Bilionom anonimowych istot

PROLOG

Gdy miałem osiem lat, wraz z nie najmłodszym już kierownikiem obozu letniego, który odbywał się na północ od Toronto, wskoczyliśmy do blaszanej łódki wiosłowej i wypłynęliśmy na kilkaset metrów na płytką zatokę. Spędziliśmy tam dwie godziny, łowiąc ryby. Wieczór był ciepły, a tafla wody równa jak szkło. Nigdy dotąd nie siedziałem w takiej łódce. Kołysała się lekko pośród bezmiaru delikatnie bujającej nas wody. To było niesamowite doświadczenie. Zastanawiałem się, jakie stworzenia żyją pod nami, więc tym bardziej się cieszyłem za każdym razem, gdy moja prowizoryczna wędka – odarty z kory kij z linką zakończoną haczykiem – poruszyła się na znak, że oto ryba chwyciła przynętę.

Tamtego dnia złapałem szesnaście ryb. Niektóre wypuś­ciliśmy. Kilka innych – większe bassy i okonie – zabraliśmy ze sobą, żeby je przyrządzić następnego dnia na śniadanie. Brudną robotą zajmował się pan Nelson. To on nabijał wijące się dżdżownice na haczyki, to on wyjmował potem te haczyki z rybich pysków, to wreszcie on zadawał rybie nożem śmiertelny cios w głowę. Dziwnie się przy tym krzywił. Zastanawiałem, czy ta jego mina wyraża obrzydzenie, czy wynika jedynie z rozkojarzenia.

Bardzo dobrze wspominam tamten dzień, ale ponieważ byłem wrażliwym chłopcem i darzyłem zwierzęta wielką miłością, wydarzenia z łódki nieco mną wstrząsnęły. W głębi dziecięcej duszy martwiłem się o dżdżownice. Drżałem też na myśl o tym, że wydobywanie mocno wbitego haczyka z pyska łypiącej na nas ryby może być dla niej bolesne. Obawiałem się, że nie wszystkie z tych, które „zatrzymaliśmy”, rzeczywiście zginęły od ciosu zadanego nożem – i że teraz umierają powolną śmiercią w drucianym koszu przewieszonym przez burtę łódki. Miły starszy pan, który pociągał za wiosła, chyba nie przeżywał żadnych takich niepokojów, zdołałem więc sobie wytłumaczyć, że wszystko jest w porządku. A smak świeżej ryby podanej na śniadanie zatarł resztki wyrzutów sumienia, które mnie dręczyły poprzedniego wieczoru.

Dylematy moralne związane z naszymi zmiennocieplnymi kuzynami przeżywałem w dzieciństwie także przy innych okazjach. W czwartej klasie szkoły podstawowej – do której chodziłem w Toronto – zostałem przydzielony do grupy, której powierzono zadanie przeniesienia niektórych sprzętów do sąsiedniej sali. Wśród nich było również akwarium, w którym pływała samotna złota rybka. Pojemnik był w trzech czwartych wypełniony wodą, więc ważył całkiem sporo. Nie chciałem powierzać tak odpowiedzialnej misji nikomu innemu, więc zgłosiłem się do niesienia akwarium. Miałem je postawić w nowej sali na blacie obok zlewu.

Była w tym jakaś ironia losu…

Z akwarium w dziecięcych rękach wymaszerowałem ostrożnie przed drzwi i skierowałem się korytarzem do naszej nowej sali. Byłem o krok od blatu, gdy szklana kula wyślizgnęła mi się z rąk i z hukiem upadła na podłogę. To był przerażający moment. Czas jakby zwolnił. Odłamki szkła rozprysły się na wszystkie strony, woda rozlała się po podłodze. Patrzyłem na to oniemiały. Ktoś bardziej rozgarnięty ode mnie chwycił mop i zaczął zgarniać szkło i wodę w jeden kąt. Potem zaś we czworo rzuciliśmy się na poszukiwania rybki. Początkowo nie mogliśmy jej znaleźć. To było jak zły sen. Wyobrażałem sobie, że może złotorybkowe anioły porwały ją w płetwy i uniosły do rybiego nieba. W końcu ją jednak znaleźliśmy. Wpadła za kaloryfer i utkwiła ładnych kilka centymetrów nad podłogą, w miejscu z zewnątrz zupełnie niewidocznym. Ciągle jeszcze żyła, zerkała słabowicie. Szybko trafiła do zlewki wypełnionej wodą i chyba przeżyła.

Choć ta historia mocno zapisała mi się w pamięci – o czym świadczy to, że po czterdziestu latach jestem ją w stanie przywołać – bynajmniej nie wzbudziła we mnie wielkiego zainteresowania rybami. Wędkowanie też mnie nigdy nie wciągnęło, bo mój zapał, tylko umiarkowanie rozpalony wyprawą z panem Nelsonem, całkowicie wygasł, gdy przyszło mi samodzielnie nabijać przynętę i wyciągać haczyki z rybich pysków. Zupełnie nie kojarzyłem ze sobą tych bassów i okoni bezceremonialnie wyciąganych z wód Sturgeon Bay, bezradnej złotej rybki zrzuconej na podłogę w szkole podstawowej Edithvale i anonimowych ryb, które zginęły po to, żebym podczas rodzinnych wypraw do McDonalda mógł się cieszyć smakiem Filet-O-Fisha. To było w latach sześćdziesiątych, a restauracja już się chwaliła „ponad miliardem wydanych porcji”. Te liczby pewnie dotyczyły klientów, ale przecież równie dobrze mogło chodzić o ryby czy kurczaki. Podobnie jak większość przedstawicieli mojej kultury, wolałem nie myśleć o tym, że mój lunch powstał z istot, które kiedyś spokojnie sobie żyły i oddychały.

O moim osobistym stosunku do zwierząt zacząłem na poważnie myśleć dopiero dwanaście lat później, gdy na ostatnim roku studiów licencjackich z biologii zapisałem się na zajęcia z ichtiologii. To wtedy zafascynowała mnie różnorodność anatomiczna i przystosowawcza ryb, choć jednocześnie z niepokojem obserwowałem wielość znieruchomiałych ciał, które udostępniano nam jako materiał do badań mikroskopowych i analiz taksonomicznych. W ramach kursu odwiedziliśmy Królewskie Muzeum Ontario, gdzie naszym przewodnikiem był jeden z najwybitniejszych kanadyjskich ichtiologów. W pewnym momencie uniósł ciężką pokrywę ogromnej drewnianej gabloty i wyjął wielki okaz palii jeziorowej w oleistym płynie konserwującym. Ryba o rekordowej wadze 103 funtów (prawie 47 kilogramów) została złapana w 1962 roku w jeziorze Athabaska. Takie rozmiary i wagę osiągnęła na skutek zaburzeń hormonalnych, które wywołały u niej bezpłodność. Energia przeznaczona na wytwarzanie ikry została w jej przypadku przekierowana do powiększania masy ciała.

Zrobiło mi się jej żal. Podobnie jak większość okazów, które oglądaliśmy, nie miała imienia, a jej życie było dla nas całkowitą tajemnicą. Coś mi podpowiadało, że można by ją uhonorować lepiej niż poprzez umieszczenie jej ciała w drewnianej gablocie. Uważałem, że lepszy los by ją spotkał, gdyby została zjedzona, bo wówczas jej tkanka stałaby się częścią łańcucha pokarmowego. A tak pozostała na wieki zanurzona w chemikaliach i mroku.

O rybach napisano już setki tomów: o ich różnorodności, ekologii, płodności i strategiach przetrwania. Niejedną półkę można by też zapełnić książkami i czasopismami o tym, jak je łowić. Do dziś nie powstał jednak ani jeden tekst napisany w imieniu ryb. I bynajmniej nie chodzi mi o głos na rzecz ochrony środowiska, wzywający do większej troski o zagrożone gatunki czy nadmiernie eksploatowane zasoby ryb (warto zwrócić uwagę, że koncepcja „nadmiernej eksploatacji” niejako uprawomocnia eksploatację jako taką, a posługiwanie się słowem „zasoby” pozwala na bezosobowe traktowanie zwierząt, podobnie jak pszenicy, jakby jedynym celem ich istnienia było zaspokajanie potrzeb człowieka). Moja książka ma dać rybom głos, którego nigdy dotąd nie miały. Dzięki przełomom, jakie się dokonały w dziedzinie etologii, socjobiologii, neurobiologii czy ekologii, dziś lepiej rozumiemy, jak świat wygląda z perspektywy ryb – jak one go postrzegają, odczuwają i doświadczają.

Podczas gromadzenia materiałów do tej książki obiecałem sobie, że postaram się okrasić rozważania naukowe żywymi opowieściami ludzi, którzy mają coś do powiedzenia na temat ryb. Naukowcy zwykle odnoszą się do anegdot z dużą rezerwą, ja jednak będę je tutaj przytaczać, ponieważ dzięki nim można się lepiej zorientować, czego nauka ciągle jeszcze nie wie na temat możliwości zwierząt. Nadto uważam, że opowieści zachęcają do głębszej refleksji na temat charakteru relacji łączącej człowieka ze zwierzętami.

W tej książce badam więc prostą hipotezę, która rodzi daleko idące konsekwencje. Zakłada ona mianowicie, że ryby to jednostkowe byty, z których każdy ma własną wartość – wartość indywidualną, całkowicie odrębną od tej utylitarnej, jaką my im przypisujemy (gdy uznajemy je za źródło zysku bądź rozrywki). Gdy zaś mówię o daleko idących konsekwencjach, mam na myśli to, że tak postrzegane ryby należałoby uczynić jednym z tematów naszych rozważań o charakterze moralnym.

Po cóż jednak mielibyśmy to robić? Z dwóch powodów. Po pierwsze, ryby, w ujęciu zbiorczym, stanowią najbardziej eksploatowaną – nadmiernie eksploatowaną – grupę kręgowców na Ziemi. Po drugie, w badaniach nad zdolnościami poznawczymi i odczuwaniem ryb dokonano takich postępów, że być może już najwyższy czas zmienić nasze do nich podejście.

A jak konkretnie rzecz się ma z tą eksploatacją? Jak wynika z szacunków Alison Mood, prowadzonych na podstawie analiz FAO dotyczących połowów w okresie 1999–2007, z rąk ludzi ginie co roku od biliona do 2,7 biliona ryb1. Aby łatwiej to było objąć rozumem, powiem, że jeśli przyjąć, że taka złapana ryba ma przeciętnie długość banknotu jednodolarowego (około 15 centymetrów), to gdyby je ustawić jedna za drugą, sięgnęłyby do Słońca i z powrotem (czyli przemierzyłyby w tę i z powrotem odległość 300 tysięcy kilometrów) – i jeszcze by ich trochę zostało.

Szacunki podawane przez Mood należy uznać za o tyle wyjątkowe, że śmiertelności ryb ginących z ręki człowieka zwykle nie wyraża się w ujęciu jednostkowym2. W rzeczy samej w 2011 roku FAO podawała, że w ramach działalności komercyjnej złowiono 100 milionów ton ryb. Ichtiolodzy Steven Cooke i Ian Cowx należą do nielicznego grona tych, którzy próbują zliczać te śmierci w inny sposób3. Z ich szacunków wynika, że w 2004 roku rekreacyjnie złowiono na całym świecie 47 miliardów ryb, z czego około 36 procent (a więc 17 miliardów) zabito, a reszta wróciła do środowiska4. Gdyby przyjąć jakąś średnią wagę ryby – 0,635 kilograma – i odnieść ją do tych 100 milionów ton, to uzyskalibyśmy szacunkową liczbę 157 miliardów osobników.

W jednym z opracowań możemy przeczytać, że w ciągu ostatnich sześćdziesięciu lat statystyki FAO zaniżały wskaźnik połowów o ponad połowę, ponieważ często nie uwzględniały odławiania małych ryb, nielegalnych połowów i innych problematycznych praktyk, a także ryb ginących przypadkowo przy okazji innej aktywności5.

Jakkolwiek to jednak ujmiemy, skala rybiej śmierci jest ogromna. Warto przy tym pamiętać, że rzadko jest to dobra śmierć. Ryby poławiane komercyjnie najczęściej umierają w wyniku uduszenia (na skutek wyciągnięcia z wody), z powodu dekompresji (zmiany ciśnienia po ich wydobyciu na powierzchnię) bądź przygniecione ciężarem tysięcy innych osobników, wraz z którymi lądują na pokładach statków w gigantycznych sieciach. Niektóre są też po prostu zarzynane6.

Niezależnie jednak od tego, jakie się przyjmie statystyki, w tych przytłaczających liczbach ginie gdzieś świadomość, że każda ryba to byt indywidualny – i to nie tylko w ujęciu biologicznym, ale również biograficznym. Każdy samogłów, rekin wielorybi, diabeł morski czy rekin lamparci ma charakterystyczny wygląd, po którym można go rozpoznać. I dokładnie tak samo każde z tych zwierząt ma sobie tylko właściwe życie wewnętrzne. Na tym właśnie powinna się zasadzać istota relacji między człowiekiem a rybami. Nie ulega wątpliwości, że pod względem biologicznym ryby są jak ziarnka piasku – w tym sensie, że nie ma dwóch identycznych. W przeciwieństwie jednak do ziaren piasku ryby są żywymi istotami. I to jest rozróżnienie wcale nie banalne. Jeśli bowiem zaczniemy postrzegać ryby jako świadome byty jednostkowe, będziemy mogli zacząć budować z nimi jakąś relację. Anonimowy poeta na wieki zostawił nam myśl: „Nie zmieniło się nic oprócz mojego nastawienia – a zatem zmieniło się wszystko”7.

1 Te szacunki nie uwzględniają rekreacyjnej aktywności wędkarskiej, nielegalnych połowów, ryb chwytanych przypadkowo i następnie utylizowanych, a także zwierząt, które uciekają z sieci. Nie ma w tych szacunkach również przypadkowych ofiar zagubionego czy wyrzuconego sprzętu oraz ryb chwytanych jako przynęty (bez rejestracji). Dane te nie uwzględniają również nierejestrowanych ryb, które łapie się i wykorzystuje jako karmę w hodowli innych ryb lub krewetek.

2 FAO (Food and Agriculture Organization of the United Nations), The State of World Fisheries and Aquaculture 2012, Fisheries and Aquaculture Department, FAO, Rome 2012.

3 Stephen J. Cooke, Ian G. Cowx, The Role of Recreational Fisheries in Global Fish Crises, „BioScience” 54, no. 9 (2004), s. 857–859

4 Steven J. Cooke, Ian G. Cowx, The Role of Recreational Fisheries. Gdyby ekstrapolować skalę kanadyjskiego wędkarstwa rekreacyjnego na cały świat, należałoby dojść do wniosku, że to raczej oględne szacunki.

5 Daniel Pauly, Dirk Zeller, Catch Reconstructions Reveal That Global Marine Fisheries Catches Are Higher than Reported and Declining, „Nature Communications” 7 (2016), 10244 doi: 10.1038/ncomms10244.

6 D.H.F. Robb, S.C. Kestin, Methods Used to Kill Fish: Field Observations and Literature Reviewed, „Animal Welfare” 11, no. 3 (2002), s. 269–282.

7 To spostrzeżenie przypisuje się najczęściej Anthony’emu de Mello (1931–1987), jezuicie, pisarzowi i mówcy motywacyjnemu. Por. www.beyondpoetry.com/anthony-de-mello.html (i wiele innych źródeł).

CZĘŚĆ PIERWSZA

RYBA NIEZROZUMIANA

Nie przerwiemy naszej wyprawy,

A na koniec wszelkich ekspedycji

Powrócimy do miejsca wymarszu,

Patrząc na nie jakby po raz pierwszy.

T.S. ELIOT, LITTLE GIDDING8

8 T.S. Eliot, Little Gidding (z Czterech kwartetów), w: Z Tobą, więc ze Wszystkim. 222 arcydzieła angielskiej i amerykańskiej liryki religijnej, wybór, przekład i opracowanie Stanisław Barańczak, Wydawnictwo Znak, Kraków 1992, s. 283.

Gdy mówimy o rybach, zwykle mamy na myśli zbiór zwierząt charakteryzujący się zdumiewającą różnorodnością. Jak można wyczytać z FishBase – największej i najczęściej używanej internetowej bazy danych na temat ryb – na świecie istnieje 33 249 gatunków ryb należących do 564 rodzin i 64 rzędów (według stanu na styczeń 2016 roku)9. To więcej niż liczba wszystkich ssaków, ptaków, gadów i płazów. Mówiąc o rybach, odnosimy się do 60 procent wszystkich znanych nam ziemskich gatunków, które mają kręgosłup10.

Większość współczesnych ryb należy do dwóch głównych grup, a mianowicie do ryb kostnoszkieletowych lub chrzęstnoszkieletowych. Przeważającą większość żyjących dzisiaj ryb stanowią ryby kostnoszkieletowe, fachowo określane mianem Teleostei (od greckiego teleios – doskonały i osteon – kość). Jest ich około 31 800 gatunków. Do tej kategorii należą łososie, śledzie, bassy, tuńczyki, węgorze, flądry, złote rybki, karpie, szczupaki i strzeble potokowe. Do chrzęstnoszkieletowych, zwanych Chondrichthyes (chondr – chrząstka, ichtys – ryba), zalicza się około 1300 gatunków, w tym rekiny, płaszczki, raje i chimery11. W organizmie przedstawicieli obu tych grup wyróżnia się te same dziesięć układów, co u zwierząt lądowych: szkieletowy, mięśniowy, nerwowy, krążenia, oddechowy, pokarmowy, rozrodczy, wydzielania wewnętrznego, wydzielania zewnętrznego oraz narządy zmysłów12. Jako trzecią wyróżnia się grupę bezżuchwowców, czyli Agnatha (a – bez, gnatha – żuchwa). Obejmuje ona około 115 gatunków, w tym minogi i śluzice13.

Dla wygody przywykliśmy dzielić wszystkie zwierzęta mające kręgosłup na pięć grup, a mianowicie ryby, płazy, gady, ptaki i ssaki. Jest to jednak mylące, ponieważ nie oddaje istotnych różnic między rybami. Pod względem ewolucyjnym ryby kostnoszkieletowe różnią się od chrzęstnoszkieletowych tak jak ssaki od ptaków. Tuńczyk tak naprawdę ma więcej wspólnego z człowiekiem niż z rekinem, a latimeria – „żywa skamieniałość” odkryta w 1937 roku – znalazła się na drzewie życia bliżej nas niż tuńczyk14. Gdyby więc uwzględnić ryby chrzęstnoszkieletowe, należałoby wyróżniać sześć grup kręgowców.

Złudzenie bliskiego pokrewieństwa między rybami wynika po części z ograniczeń, jakie proces ewolucji napotyka w środowisku wodnym. Woda jest mniej więcej 800 razy gęstsza niż powietrze, więc kręgowce, które w niej żyją, generalnie preferowały opływowy kształt ciała, silne umięśnienie i spłaszczenie kończyn (płetw), ponieważ to zapewniało im możliwość sprawniejszego poruszania się i zmniejszania oporu.

Środowisko wodne charakteryzuje się ponadto słabszym oddziaływaniem siły ciążenia. Woda unosi żyjące w niej organizmy, które w związku z tym nie dźwigają aż takich ciężarów jak zwierzęta lądowe. To dlatego największe istoty zamieszkujące naszą planetę żyją w wodzie, a nie stąpają po ziemi. W ten sam sposób można tłumaczyć również względnie niewielkie rozmiary mózgu (stosunek wagi mózgu do wagi ciała) charakterystyczne dla większości ryb, a rzutujące na nasze ich postrzeganie jako mniej inteligentnych. Ryby potrzebują dużych i silnych mięśni, żeby poruszać się w wodzie, która stawia większy opór niż powietrze. A ponieważ żyją w środowisku, w którym masa ciała nie stanowi problemu, niczego by nie zyskały tylko dlatego, że miałyby względnie mniejsze ciało (w stosunku do mózgu).

Warto też podkreślić, że rozmiary mózgu mają jedynie marginalne znaczenie w kontekście zdolności poznawczych. Jak podkreśla Sy Montgomery w eseju na temat inteligencji ośmiornicy, elektronika dowodzi niezbicie, że wszystko da się zminiaturyzować15. Niewielkie kałamarnice opanowują sztukę poruszania się po labiryncie w krótszym czasie niż psy, a malutkiej rybce o nazwie babka wystarczy jedna próba, żeby zapamiętać topografię basenu pływowego (większość ludzi może jej tylko pozazdrościć).

Najwcześniejsze stworzenia przypominające ryby pojawiły się już w kambrze, czyli mniej więcej 530 milionów lat temu16. Były wtedy maleńkie i niezbyt fascynujące. Wielki przełom ewolucyjny dokonał się dla nich – a także dla wszystkich ich potomków – wraz z pojawieniem się żuchwy, co nastąpiło mniej więcej 90 milionów lat później, w sylurze. Żuchwa pozwoliła tym pionierskim kręgowcom na chwytanie i rozdrabnianie pokarmu, a także umożliwiła rozwój głowy i pochłanianie większych zdobyczy – co zasadniczo poszerzyło ich menu. Żuchwa to taki swego rodzaju scyzoryk Matki Natury17. To wielofunkcyjne narzędzie, które umożliwia operowanie przedmiotami, kopanie dołków, transportowanie materiału do budowy gniazd, przenoszenie i obronę młodych, wydawanie dźwięków i komunikację (na zasadzie: jeśli podejdziesz bliżej, to cię ugryzę). Pojawienie się żuchwy stało się impulsem do eksplozji rybiego życia w dewonie (nazywanym epoką ryb). To wtedy pojawiły się między innymi pierwsze superdrapieżniki. Większość dewońskich ryb stanowiły plakodermy, czyli ryby pancerne, mające grubą kostną pokrywę chroniącą głowę i chrzęstny szkielet. Największe z nich naprawdę robią wrażenie. Niektórzy przedstawiciele rodzajów Dunkleosteus i Titanichthys mierzyły nawet ponad 9 metrów. Pomimo braku zębów mogły rwać i miażdżyć zdobycz za pomocą dwóch par ostrych kostnych płyt, które tworzyły ich szczęki. Pośród skamieniałych szczątków tych stworzeń często znajduje się na wpół strawione kości ryb, co sugeruje, że zwracały pokarm tak, jak to robią współczesne sowy.

Chociaż wszystkie ryby pancerne zniknęły już ponad 300 milionów lat temu wraz z końcem dewonu, przyroda była łaskawa i zachowało się wiele okazów w na tyle dobrym stanie, że paleontolodzy mogą dziś formułować wiele intrygujących wniosków na temat ich życia. Szczególnie ciekawym znaleziskiem wydaje się Materpiscis attenboroughi (w tłumaczeniu: rybia matka Attenborough), znaleziona na stanowisku Gogo w Australii Zachodniej. Nazwano ją na cześć słynnego brytyjskiego przyrodnika i dokumentalisty Davida Attenborough, który w 1979 roku zainteresował świat tym gatunkiem, pokazując go w swojej serii dokumentalnej Życie na Ziemi. Ten doskonale zachowany okaz pozwala warstwa po warstwie zajrzeć do wnętrza ryby, w której znaleziono dobrze rozwiniętego osobnika tego samego gatunku przyczepionego za pomocą pępowiny. To odkrycie wstrząsnęło badaczami ewolucji, przesunęło bowiem początki zapłodnienia wewnątrzustrojowego o 200 milionów lat wstecz. A przy okazji skłoniło naukowców do refleksji nad życiem seksualnym wczesnych ryb. O ile nam bowiem wiadomo, istnieje tylko jedna metoda zapłodnienia wewnętrznego – a jest nią stosunek płciowy wymagający narządu kopulacyjnego. Wynikałoby więc z tego, że to ryby jako pierwsze poznały seks w jego „rozkosznej” odsłonie. O tym odkryciu – jak również o australijskim paleontologu Johnie Longu, który zaprezentował je światu – Attenborough z mieszanymi uczuciami tak się wyraził podczas jednego z wykładów: „Pierwszy znany przypadek kopulacji wśród kręgowców w historii życia […] a on go nazywa akurat moim nazwiskiem”18.

Abstrahując jednak od seksu, więcej ewolucyjnego szczęścia miały ryby kostnoszkieletowe, które pojawiły się mniej więcej w tym samym czasie co pancerne. Chociaż poniosły druzgocące straty w trakcie trzeciego wielkiego wymierania pod koniec permu, przez kolejnych 150 milionów lat triasu, jury i kredy cały czas się różnicowały. Ich prawdziwy rozkwit rozpoczął się jednak dopiero mniej więcej 100 milionów lat temu i od tamtej pory liczba znanych rodzin ryb kostnoszkieletowych powiększyła się więcej niż czterokrotnie. Ponieważ jednak materiał kopalny niechętnie zdradza swoje tajemnice, nie można wykluczyć, że w skałach dałoby się znaleźć wiele wcześniejszych rybich rodzin.

Tak samo jak ryby kostnoszkieletowe, także chrzęstnoszkieletowe przetrwały kryzys permski, ale w ich przypadku różnicowanie nie dokonywało się już z taką intensywnością. O ile nam wiadomo, nigdy w historii nie istniało tyle rodzajów rekinów i raj co dzisiaj. Dopiero jednak zaczynamy odkrywać, że w rzeczywistości daleko im do skorych do bitki awanturników znanych ze stereotypów.

Zróżnicowane i wszechstronne

Ponieważ życie ryb obserwuje się trudniej niż codzienne funkcjonowanie większości zwierząt lądowych, wiemy na ich temat mniej. Jak podaje agencja National Oceanic and Atmospheric Administration, dotąd udało nam się zbadać mniej niż 5 procent oceanów świata. Morskie głębiny to największe środowisko życia na Ziemi19. To właśnie tam ma swój dom większość zwierząt zamieszkujących naszą planetę20. Na początku 2014 roku opublikowano wyniki badań, które przez siedem miesięcy prowadzono z użyciem echosondy w strefie mezopelagialnej (na głębokości od 100 do 1000 metrów poniżej powierzchni oceanu). Wykazały one, że mieszka tam dziesięcio-, a nawet trzydziestokrotnie więcej ryb, niż pierwotnie sądzono.

Dlaczego zresztą miałoby tak nie być? Dość powszechnie uważa się, że morskie głębiny to środowisko niesprzyjające życiu. To jednak przejaw powierzchowności myślenia, bo istoty tam zamieszkujące tak samo dobrze znoszą gigantyczne ciśnienie unoszących się nad nimi wód oceanicznych, jak my napór znajdującej się nad nami atmosfery (która wywiera nacisk 10 ton na metr kwadratowy). Ekolog oceanu Tony Koslow tłumaczy w swojej książce The Silent Deep, że woda jest względnie nieściśliwa, więc ciśnienie w głębinach jest mniej odczuwalne, niż mogłoby się wydawać – a to dlatego, że wewnątrz organizmu jest takie samo jak na zewnątrz21.

Dopiero od niedawna dysponujemy technologiami, które umożliwiają nam zajrzenie w głębiny oceanów, ale nawet w środowiskach łatwiej dla nas dostępnych żyje wiele gatunków, których ciągle jeszcze nie odkryliśmy22. Od 1997 do 2007 roku tylko w zlewni azjatyckiej rzeki Mekong rozpoznano 279 nowych gatunków ryb23. W roku 2011 odkryto cztery gatunki rekinów. Eksperci szacują, że całkowita liczba gatunków ryb wyniesie około 35 tysięcy24. Moim zdaniem będzie ona znacznie większa – a to wszystko zawdzięczamy postępom w dziedzinie genetyki. Gdy pod koniec lat osiemdziesiątych kończyłem studia, nauka znała 800 gatunków nietoperzy. Dziś ich liczba wzrosła aż do 1300.

Zróżnicowanie przekłada się również na różnorodność, a różnorodne ryby fascynują nas rozmaitymi rekordami i dziwnymi prawidłowościami. Najmniejsze ryby – a jednocześnie najmniejsze kręgowce – to babki malutkie zamieszkujące jedno z jezior na filipińskiej wyspie Luzon25. Dorosła Pandaka pygmaea mierzy zaledwie 8 milimetrów i waży 0,004 grama26. Nawet 300 osobników ważyłoby mniej niż amerykańska moneta jednocentowa.

Niektóre samce głębinowych żabnic też mierzą nieco więcej niż centymetr, ale niewielki rozmiar nadrabiają życiową brawurą27. Są wśród nich takie, które po znalezieniu samicy wgryzają się w nią i pozostają tak do końca swoich dni. Gdziekolwiek się przyczepią – czy na wysokości brzucha, czy głowy – ostatecznie ulegają zespoleniu z jej ciałem. A ponieważ są wielokrotnie mniejsze od samic, w pierwszej chwili można je pomylić z płetwą. Przyrośnięty samiec korzysta odtąd z krwiobiegu samicy i zapładnia ją dożylnie. Jedna samica może w ten sposób nosić na swoim ciele nawet trzech lub więcej samców.

O tej dość szczególnej formie napastowania naukowcy mówią, że to pasożytnictwo seksualne. Gdyby jednak przyjrzeć się genezie tego zjawiska, trudno by się było w nim dopatrzeć choćby cienia niegodziwości. Szacuje się, że na około 800 tysięcy metrów sześciennych wody przypada jedna samica żabnicy głębinowej, co w praktyce oznacza, że samiec musi odnaleźć obiekt rozmiarami przypominający piłkę na obszarze odpowiadającym pojemności stadionu piłkarskiego, dodatkowo w całkowitych ciemnościach28. Skoro więc odnalezienie samicy stanowi tak wielki wyczyn, zasadne wydaje się, że raz pochwyconej partnerki już się nie puszcza. Gdy Peter Greenwood i J.R. Norman aktualizowali w 1975 roku książkę A History of Fishes, świat nie dysponował jeszcze okazem samca głębinowej żabnicy, więc dwaj wybitni ichtiolodzy zmuszeni byli spekulować, że samiec niezespolony z samicą nie ma szans na przeżycie29. Jak jednak dowiedziałem się od Teda Pietscha z Uniwersytetu Waszyngtońskiego – kuratora odpowiadającego za zbiory ryb w Burke Museum of National History of Culture, a przy tym wybitnego eksperta w dziedzinie głębinowych żabnic – obecnie w zbiorach na całym świecie można podziwiać setki okazów (niegdyś) wolno żyjących samców tego rodzaju.

Dla samicy plus jest taki, że nigdy nie musi się zastanawiać, gdzie też podziewa się jej partner w sobotni wieczór. Wychodzi na to, że niektóre osobniki płci męskiej rzeczywiście na krok nie odstępują swojej kobiety.

Ryby biją też rekordy, jeśli chodzi o płodność. To kolejna dziedzina, w której nie mają sobie równych wśród kręgowców. Molwa, która mierzy półtora metra i waży 25 kilogramów, ma w jajnikach 28 361 tysięcy komórek jajowych30. To jednak jeszcze nic w porównaniu z 300 milionami jajeczek rekordzistki wśród ryb kostnoszkieletowych, czyli samogłowa. Że tak duże stworzenie może powstać w wyniku tak kiepskiej inwestycji ze strony rodziców, jak uwolnienie maleńkiego jajeczka do wody, niech będzie kolejnym argumentem za tym, aby poświecić rybom więcej uwagi. W tym miejscu warto oczywiście zaznaczyć, że życie w każdej jego postaci bierze swój początek z pojedynczej komórki. W rozdziale zatytułowanym „Rodzice są różni” przekonamy się ponadto, że niektóre ryby starannie opiekują się swoimi młodymi.

Nadzwyczajna jest także i taka właściwość ryb, że z jajeczka mniejszego niż ta oto literka „o” może wyrosnąć stworzenie niemal dwuipółmetrowe. Ze świecą by szukać innych zwierząt, które w ciągu życia aż tak by rosły. Miano rekordzisty w tej dziedzinie należy się pewnie samogłowowi Mola mola31. Mimo przynależności do rodziny samogłowowatych nie mają charakterystycznego opływowego kształtu, ale rosną od 2,5 milimetra do 3 metrów i jako dorosłe osobniki ważą 60 milionów razy więcej niż na początku życia.

Po drugiej stronie osi rybiej płodności znajdują się rekiny. Niektóre gatunki wydają na świat tylko jedno młode rocznie, a i to oczywiście dopiero po osiągnięciu dojrzałości płciowej, co niekiedy trwa nawet ponad ćwierć wieku. Kolenie pospolite (tak często poławiane, że wielu studentów ma okazję prowadzić na nich sekcje podczas zajęć z biologii) rozmnażają się przeciętnie dopiero po ukończeniu 35 lat32. Rekiny wykształciły struktury łożyskowe równie złożone jak te u ssaków33. Ciąże są nieliczne, trwają niekiedy długo i odstępy między kolejnymi mogą być duże. Rekiny zwane płaszczakami noszą swoje młode ponad trzy lata (to najdłuższa ciąża znana w przyrodzie)34. Pozostaje mieć nadzieję, że samicom nie dokuczają poranne mdłości.

Ryby nie potrafią latać, ale znajdą się wśród nich wybitni mistrzowie szybownictwa. Ten tytuł należy się w szczególności przedstawicielom około 70 gatunków zamieszkujących otwarty ocean. Ryby latające mają znacznie powiększone płetwy piersiowe, które działają jak skrzydła. Przygotowując się do startu, zwierzęta osiągają prędkość sięgającą 65 kilometrów na godzinę. Gdy zaś wzniosą się w powietrze, mogą zanurzać dolny płat ogona i używać go jako doładowania, co wydłuża lot do 350 metrów lub nawet więcej. Ryby unoszą się zwykle tuż nad powierzchnią wody, ale zdarza się, że podmuch wiatru może je unieść nawet na 5 czy 6 metrów. I zapewne tak się właśnie dzieje, gdy taki lotnik ląduje na pokładzie statku. Zastanawia mnie, czy w prawdziwym fruwaniu – polegającym na machaniu „skrzydłami” – nie przeszkodziło rybom przede wszystkim to, że oddychają w wodzie. W powietrze wzbijają się również inne ryby, między innymi kąsacze z Ameryki Południowej i Afryki, a także – zdumiewające wyglądem i nazwą – strwolotki.

Skoro zaś mowa o rekordach i nazwach, to niewątpliwie najdłuższa nazwa należy do rogatnicy, którą mieszkańcy Hawajów nazywają humuhumunukunukuapua’a (w tłumaczeniu: ryba, która szyje igłą i chrząka jak świnia). Nagroda za najmniej pochlebną nazwę przypadłaby zapewne głębinowej żabnicy Lasiognathus saccostoma, której w angielskiej nomenklaturze wytyka się porośniętą włosami szczękę i obwisłe wargi. Za to najbardziej niedorzeczną angielską nazwę nosi Neoclinus blanchardi, określany mianem „sarkastycznego grzywacza”. Nagrodę za najbardziej prostacką nazwę przyznałbym Halichoeres bivittatus, która po angielsku nazywa się potocznie „śliskim wackiem”.

Jeśli jednak chodzi o ryby, dech w piersi zapierają przede wszystkim najnowsze odkrycia na temat ich procesów myślowych, odczuwania i sposobów życia. Prawie nie ma tygodnia, żeby nie pojawiły się jakieś nowe informacje dotyczące zachowań i biologii ryb. Staranne obserwacje raf przynoszą opisy subtelnej dynamiki społecznej w postaci współpracy między rybami czyszczącymi a czyszczonymi. Przeczą one powszechnym wyobrażeniom o rybach jako o tępych móżdżkach wielkości grochu, które kierują się wyłącznie instynktem. Eksperymenty laboratoryjne obaliły popularną swego czasu tezę, że ryba nie jest w stanie zapamiętać niczego na dłużej niż trzy sekundy. Na kolejnych stronach będziemy przyglądać się rybom nie tylko jako istotom czującym, ale również świadomym, zdolnym do porozumiewania się, społecznym, korzystającym z narzędzi, szlachetnym, ale niekiedy także… makiawelicznym.

Wcale nie takie niepozorne

Gdy weźmiemy pod uwagę tylko kręgowce, to znaczy ssaki, ptaki, gady, płazy i ryby, to właśnie te ostatnie musimy uznać za najbardziej obce naszej wrażliwości. Z ich twarzy nic nie jesteśmy w stanie wyczytać. Wydaje nam się, że ryby są nieme. To wszystko sprawia, że zwierzęta oddychające tak samo jak my wydają nam się bliższe. W kulturze człowieka ryby pojawiają się niemal wyłącznie w dwóch – pokrewnych sobie zresztą – kontekstach. Myślimy o nich jako o czymś, co się łowi, i jako o czymś, co się je. Łowienie ich na wędkę i wyszarpywanie z wody nie tylko nie budzi w nas oporów natury moralnej, ale wręcz kojarzy się z czymś miłym. Wędkarstwo to lubiany wątek reklamowy, zresztą wykorzystała go w swoim logo również jedna z ukochanych amerykańskich wytwórni filmowych, DreamWorks (chłopiec, który ma nam się kojarzyć z Tomem Sawyerem, odpoczywa z wędką w dłoni). Całkiem nierzadko można spotkać zdeklarowanych wegetarian, którzy bez wahania zjedzą rybę, zupełnie jakby z etycznego punktu widzenia nie było różnicy między dorszem a ogórkiem.

Jak to się stało, że ryby znalazły się poza orbitą naszych dylematów moralnych? Na pewno ma to związek z tym, że są „zimnokrwiste”, choć to potoczne określenie nie znajduje potwierdzenia w faktach naukowych. Trudno zrozumieć, dlatego brak wbudowanego termostatu miałby rzutować na status moralny stworzenia35. Warto też wiedzieć, że większość ryb wcale nie ma zimnej krwi. Ryby są ektotermiczne, co oznacza, że temperatura ich ciała zależy od czynników zewnętrznych, a w szczególności od temperatury otaczającej je wody. Jeśli więc żyją w ciepłych wodach tropikalnych, to mają ciepłą krew. A jeśli żyją w chłodnych oceanicznych głębinach albo regionach polarnych – takich ryb jest wiele – wówczas temperatura ich ciała jest bliska temperaturze zamarzania wody.

Te opisy nie są jednak do końca precyzyjne, bowiem tuńczyki, mieczniki i niektóre rekiny są częściowo endotermiczne, ponieważ potrafią utrzymywać temperaturę ciała wyższą od temperatury otoczenia36. W tym celu wychwytują ciepło wytwarzane przez ich potężne mięśnie podczas pływania37. Tuńczyki pospolite utrzymują temperaturę mięśni w przedziale 28–32 stopni Celsjusza w wodzie, której temperatura waha się od 7 do 27 stopni. Wiele rekinów ma grubą żyłę, która sprowadza ciepłą krew z mięśni odpowiedzialnych za pływanie w okolice rdzenia kręgowego i w ten sposób ogrzewa centralny układ nerwowy38. Duże drapieżne ryby, takie jak marliny, mieczniki czy żaglice, tym samym ciepłem ogrzewają mózgi i oczy, aby zapewnić sobie optymalne funkcjonowanie w głębszych i chłodniejszych wodach39. W marcu 2015 roku naukowcy opisali pierwszą rzeczywiście endotermiczną rybę – strojnika – która utrzymuje temperaturę ciała mniej więcej o 5 stopni Celsjusza wyższą niż chłodne wody wokół niej (żyje na dużych głębokościach). Wykorzystuje do tego ciepło wytwarzane podczas poruszania dużymi płetwami piersiowymi, które zachowuje za sprawą rekuperacji przeciwprądowej w skrzelach40.

Do ryb jesteśmy ponadto uprzedzeni dlatego, że uznajemy je za stworzenia „prymitywne”. Określenie to ma w tym kontekście wiele negatywnych konotacji, kojarzy nam się bowiem z prostotą, niskim stopniem rozwoju, niedostatkiem inteligencji, brakiem zdolności odczuwania i niskim poziomem elastyczności. Ryby zjawiają się „w blaskach wschodu słońca”, napisał D.H. Lawrence w wierszu Ryba z 1921 roku41.

Choć niewątpliwie jest prawdą, że ryby mieszkają na Ziemi od bardzo dawna, to wcale nie świadczy o ich prymitywizmie. To konkretne uprzedzenie zdaje się wynikać z przeświadczenia, że skoro ryby zostały w wodzie, to przestały ewoluować – i to już w momencie gdy nieliczne spośród nich wyszły na ląd. Jest to jednak całkowicie sprzeczne z nieustannym procesem ewolucji. Mózgi i ciała wszystkich istniejących dziś kręgowców stanowią złożony zbiór cech prymitywnych i zaawansowanych. Mechanizm doboru naturalnego potrzebuje czasu, ale gdy – jak w tym przypadku – go ma, zachowuje to, co się sprawdza, resztę zaś odsiewa w procesie stopniowego doskonalenia.

Ryb z czasów, gdy zwierzęta lądowe wykształcały nogi i płuca, dzisiaj już nie ma. Mniej więcej połowa tych, które obecnie zamieszkują naszą planetę, należy do grupy okreś­lanej jako Percomorpha. Szczególny wysyp nowych gatunków nastąpił w tej grupie zaledwie 50 milionów lat temu, a szczytowy okres zróżnicowania przypadł na mniej więcej 15 milionów lat temu. W tym samym czasie ewoluowała również rodzina małp człekokształtnych zwana Hominoidea.

W stosunku do tej mniej więcej połowy ryb nie możemy więc powiedzieć, że są prymitywniejsze od nas42. Natomiast potomkowie wczesnych ryb ewoluowali znacznie, ale to znacznie dłużej niż ich koledzy z lądu – i w tym sensie ryby są o wiele bardziej rozwinięte niż inne kręgowce. Dla wielu osób będzie zapewne zaskoczeniem, że ryby mają mechanizmy genetyczne umożliwiające powstanie palców. To tylko potwierdza, że są bardzo podobne do współczesnych ssaków. Zamiast palców wykształciły jednak płetwy, ponieważ taki narząd lepiej się sprawdza podczas pływania. A cóż dopiero mówić o segmentacji mięśni. Mięsień prosty brzucha – charakterystyczny „wielopak”, który podziwiamy u kulturystów (a który wszyscy mamy, choć często ukryty pod nadmierną ilością tkanki tłuszczowej) – stanowi spuściznę po segmentacji mięśni osiowych, która po raz pierwszy pojawiła się u ryb. Tytuł popularnej książki Your Inner Fish (Twoja wewnętrzna ryba43) Neila Shubina przypomina nam, że naszymi przodkami – a także przodkami dzisiejszych ryb – były wczesne ryby i że w związku z tym w naszym organizmie można znaleźć wiele struktur świadczących o wspólnym wodnym dziedzictwie.

Warto też wiedzieć, że jeśli chodzi o organizm, starszy niekoniecznie oznacza prostszy. Ewolucja wcale nie zawsze dąży uparcie do zwiększenia rozmiarów i stopnia złożoności. Największe dinozaury nie tylko były znacznie większe od współczesnych gadów, ale też – według najnowszych badań paleontologicznych – okazały się istotami społecznymi, otaczały opieką swoje młode i komunikowały się w stopniu co najmniej tak samo zaawansowanym jak ich dzisiejsi potomkowie. Największe ssaki lądowe również zniknęły tysiące lat temu, minął też okres wielkiego rozkwitu ssaczej różnorodności. Prawdziwa epoka ssaków dobiegła już końca. Okres ostatnich 65 milionów lat często tak się właśnie określa, ale ryby doskonałokostne (kostnoszkieletowe) różnicowały się w tym czasie równie intensywnie. Epoka doskonałokostnych nie brzmi tak chwytliwie, ale takie określenie wydaje się trafniejsze44.

Ewolucja nie zawsze więc dąży ku większej złożoności i nie jest procesem doskonalenia. Choć bowiem przystosowania zapewniają zwierzętom możliwość optymalnego funkcjonowania w różnych warunkach, to łudziłby się ten, kto by wierzył, że jakiekolwiek zwierzę jest doskonale przystosowane do życia w jakimkolwiek środowisku. Taki stan jest nieosiągalny choćby dlatego, że środowisko nie jest statyczne. Zmienność pogody, zdarzenia geologiczne, takie jak trzęsienia ziemi czy wybuchy wulkanów, ale nawet ciągłe procesy, na przykład erozja, powodują, że doskonałe dopasowanie to ruchomy cel. Zresztą abstrahując nawet od tego braku stabilności, przyroda generalnie nie jest maksymalnie efektywna. W każdym obszarze widać jakieś kompromisy. U ludzi objawiają się one choćby w postaci wyrostka robaczkowego czy zębów mądrości, a także ślepej plamki w punkcie, w którym nerw wzrokowy przechodzi przez siatkówkę. W przypadku ryb mamy moment zamknięcia skrzeli. Ryba musi zamknąć pokrywy skrzelowe, żeby oddychać, ale w rezultacie przemieszcza się do przodu. Jeśli ryba chce pozostać w miejscu, w szczególności żeby odpocząć, to musi jakoś kompensować ten ruch. To dlatego rzadko się zdarza, żeby ryba stojąca w miejscu nie poruszała płetwami piersiowymi45.

Im więcej dowiadujemy się o rybach – czy to o ich ewolucji, czy o zachowaniu – tym łatwiej nam się z nimi identyfikować, dostrzega się też paralele między ich egzystencją a naszą. Zasadnicze znaczenie dla empatii – czyli umiejętności patrzenia na świat z cudzej perspektywy, w tym przypadku rybiej – ma zrozumienie doświadczenia drugiej strony. Tego zaś nie da się osiągnąć, dopóki się nie pojmie, jak wygląda świat widziany oczami ryby i postrzegany jej zmysłami.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI

9 Rainer Froese, Alexander Proelss, Rebuilding Fish Stocks No Later Than 2015: Will Europe Meet the Deadline?, „Fish and Fisheries” 11, no. 2 (2010), s. 194–202.

10 Colin Allen, Fish Cognition and Consciousness, „Journal of Agricultural and Environmental Ethics” 26, no. 1 (2013), s. 25–39.

11 Niektórzy naukowcy zaliczają chimery, a więc na przykład rekina ducha, do odrębnej grupy.

12 Gene Helfman, Bruce B. Collette, Douglas E. Facey, The Diversity of Fishes, Blackwell, Oxford 1997.

13 Gene Helfman, Bruce B. Collette, Fishes: The Animal Answer Guide, The Johns Hopkins University Press, Baltimore 2011.

14 Allen, Fish Cognition and Consciousness.

15 Sy Montgomery, Deep Intellect: Inside the Mind of the Octopus, „Orion”, listopad−grudzień 2011.

16 Musiało minąć kolejne 100 milionów lat, zanim ich nieustraszeni mięśniopłetwi potomkowie podjęli próbę wyjścia na ląd. Aby łatwiej było wyobrazić sobie te zjawiska w czasie, warto sobie uświadomić, że rodzaj Homo, do którego należy współczesny człowiek, istnieje na Ziemi zaledwie od 2 milionów lat. Gdybyśmy więc przyjęli, że nasze istnienie trwa sekundę, to ryby zamieszkują planetę od ponad czterech minut – i zanim wyszły na ląd, pływały w jej wodach pięćdziesiąt razy dłużej, niż my po niej stąpamy.

17 Donald R. Prothero, Evolution: What the Fossils Say and Why It Matters, Columbia University Press, New York 2007.

18 Odpowiedni fragment wykładu Davida Attenborough można obejrzeć pod adresem: www.youtube.com/watch?v=OXqgFkeTnJI.

19 National Geographic, Creatures of the Deep Ocean [film dokumentalny], 2010.

20 Xabier Irigoien i in., Large Mesopelagic Fishes Biomass and Trophic Efficiency in the Open Ocean, „Nature Communications” 5 (2014), s. 3271.

21 Tony Koslow, The Silent Deep: The Discovery, Ecology, and Conservation of the Deep Sea, University of Chicago Press, Chicago 2007, s. 48.

22 Helfman, Collette, Facey, Diversity of Fishes, 1997.

23 David Alderton, Many Fish Identified in the Past Decade, FishChannel.com, 24 grudnia 2008, www.fishchannel.com/fish-news/2008/12/24/mekong-fish-discoveries.aspx.

24 Allen, Fish Cognition and Consciousness.

25 Babka malutka (Pandaka pygmaea) ma konkurencję: www.scholastic.com/browse/article.jsp?id=11044; http://en.microcosmaquariumexplorer.com/wiki/Fish_Facts_-_Smallest_Species. Oto wpis, który w żartobliwy sposób opłakuje utratę statusu „najmniejszej”: http://unholyhours.blogspot.com/2006/01/farewell-to-pandaka-pygmaea.html.

26 John R. Norman, Peter H. Greenwood, A History of Fishes, wyd. 3, Ernest Benn Ltd., London 1975.

27 Tierney Thys, For the Love of Fishes, w: Jon Bowermaster (red.), Oceans: The Threats to Our Seas and What You Can Do to Turn the Tide, Public Affairs, New York 2010, s. 137–42.

28 Gene Helfman, Bruce B. Collette, Douglas E. Facey, Brian W. Bowen, The Diversity of Fishes: Biology, Evolution, and Ecology, wyd. 2, Wiley-Blackwell, Chichester 2009.

29 Norman, Greenwood.

30 Norman, Greenwood, History of Fishes.

31 E.W. Gudger, From Atom to Colossus, „Natural History” 38 (1936), s. 26–30.

32 Mark W. Saunders, Gordon A. McFarlane, Age and Length at Maturity of the Female Spiny Dogfish, Squalus acanthias, in the Strait of Georgia, British Columbia, Canada, „Environmental Biology of Fishes” 38, no. 1 (1993), s. 49–57.

33 Helfman, Collette, Facey, Diversity of Fishes, 1997.

34 Norman, Greenwood, History of Fishes.

35 Rod Preece i Lorna Chamberlain piszą w książce z 1993 roku, zatytułowanej Animal Welfare and Human Values: „Nie znajdujemy żadnego uzasadnienia dla dominującego przekonania […] jakoby zwierzęta zmiennocieplne […] odczuwały mniej niż te stałocieplne”. Vladimir Dinets, amerykański naukowiec rosyjskiego pochodzenia, podróżował po świecie i obserwował krokodyle. Odkrył w ten sposób zdumiewające przejawy stosowania narzędzi, koordynacji polowań i zalotów. Obserwował nawet przypadki wspinania się na drzewa. On komentuje sprawę nawet bardziej dobitnie: „Większość ludzi to stałocieplni dogmatycy” (Vladimir Dinets, informacja prywatna, 18 marca 2014).

36 Helfman i in., 1997.

37 Francis G. Carey, Kenneth D. Lawson, Temperature Regulation in Free-Swimming Bluefin Tuna, „Comparative Physiology and Biochemistry. Part A: Physiology” 44, no. 2 (1973), s. 375–392.

38 Nancy G. Wolf, Peter R. Swift, Francis G. Carey, Swimming Muscle Helps Warm the Brain of Lamnid Sharks, „Journal of Comparative Physiology B” 157 (1988), s. 709–715.

39 Helfman i in.

40 Nicholas C. Wegner i in., Whole-Body Endothermy in a Mesopelagic Fish, the Opah, Lampris guttatus, „Science” 348 (2015), s. 786–789.

41 David Herbert Lawrence, Ryba w: D.H. Lawrence, Poezje wybrane, przeł. Leszek Elektorowicz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1976, s. 77 (przyp. tłum.).

42 Culum Brown, Fish Intelligence, Sentience and Ethics, „Animal Cognition” 18, no. 1 (2015), s. 1–17.

43 W polskiej wersji językowej książka nosi tytuł Nasza wewnętrzna menażeria. Podróż w głąb 3,5 miliarda lat naszych dziejów (przyp. tłum.).

44 Prothero, Evolution: What the Fossils Say.

45 Norman, Greenwood, History of Fishes.