Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Cykl sataniczny” Juliana Tuwima obejmuje cztery osobliwe dzieła, opublikowane po raz pierwszy w latach dwudziestych XX wieku, pt.: „Czarna msza”, „Tajemnice amuletów i talizmanów”, „Czary i czarty polskie”, oraz „Wypisy czarnoksięskie”, które razem tworzą kompleksowy obraz różnorodnych przejawów magicznego i diabolicznego światopoglądu na przestrzeni wieków.
Autor, znany głównie ze swojej poezji, był wielkim pasjonatem wiedzy okultystycznej, kolekcjonerem unikalnych ksiąg dotyczących magii i czarnoksięstwa, oraz zapalonym alchemikiem. Jego diaboliczny księgozbiór posłużył mu do stworzenia utworów, które rzucają światło na różne aspekty kontrowersyjnej wiedzy, począwszy od rytuałów związanych z czarną mszą, przez symbolikę magicznych przedmiotów, aż po folklor, terror polowań na czarownice i literaturę demonologiczną.
„Czarna msza” – zgłębia historię bluźnierczych praktyk, analizując ich ewolucję od rytuałów prostego ludu po zbrodnicze i orgiastyczne ceremonie elit. Autor, posługując się źródłami historycznymi, przytacza najbardziej wstrząsające przykłady celebracji czarnych mszy.
„Tajemnice amuletów i talizmanów” – wprowadzają czytelnika w świat symboli i przedmiotów magicznych, które na przestrzeni wieków miały chronić, dawać moc lub wprowadzać w kontakt z siłami nadprzyrodzonymi.
„Czary i czarty polskie” – utwór zwraca uwagę na rodzimą tradycję magiczną, przedstawiając lokalne wierzenia, demony i obrzędy, które przez wieki kształtowały wyobraźnię polskiego ludu. To fascynujące połączenie folkloru, historii i magii, które ożywia polskie legendy i mity.
„Wypisy czarnoksięskie” – w ostatniej części podane zostają literackie i historyczne źródła związane z czarami i demonologią. To antologia niezwykłych świadectw i wypisów z dawnych ksiąg, które obrazują, jak głęboko zakorzeniona w kulturze była magia i jak drastycznych środków użyto, aby ją zniszczyć.
„Cykl sataniczny” można uznać za unikatowe źródło, które w sposób erudycyjny przybliża historię magii i czarów, a także dostarcza bogatego materiału badawczego. Tuwim, jak archiwista tajemnic, zbiera fragmenty i cytaty, tworząc mozaikę okultystycznej tradycji. „Cykl sataniczny” to dzieło, które nie tylko dokumentuje, ale i prowokuje – do myślenia.
Julian Tuwim jest również tłumaczem słynnego dzieła Jacquesa Cazotte’a pt.: „Diabeł zakochany. Romans okultystyczny”, który jest pierwszym tomem kolekcji Ars Diavoli – Biblioteki Diabologicznej.
Wydanie elektroniczne nie zawiera ilustracji, z wyjątkiem tych, które znalazły się w oryginalnym wydaniu. Jeśli zależy Ci na w pełni ilustrowanej książce, zachęcamy do zakupu wersji fizycznej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 432
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czarna msza
Wstęp
Słowa, odpowiednio zestawione, dziwną mają moc sugestywną. Zwłaszcza o ile oznaczają coś tajemniczego, co szerokiemu ogółowi niełatwo jest sobie uświadomić. Wtedy stają się bodźcem powszechnego zaciekawienia.
Jednym z najbardziej uderzających przykładów takiego zagadkowego połączenia wyrazów stanowią dwa słowa, które zamierzamy poniżej scharakteryzować: Czarna Msza.
Każda epoka pod nazwą tą dopatrywała się innych występków i bezeceństw – właściwych sobie – i przypisywała jej najdziwniejsze wybryki.
Dzisiaj, kiedyśmy się znacznie oddalili od ponurych czarodziejstw średniowiecza, słowa te utraciły swój sens pierwotny, i msza czarna zawiera obecnie całkowicie odmienną treść, niźli w średniowieczu, lub choćby w epoce Ludwika XIV. Jej pierwiastek demoniczny zmniejszył się z latami, została zaś głównie pospolita rozpusta.
Rozpatrzmy zatem ową tajemnicę, nazwaną „mistycyzmem na odwrót” (à rebours), zbadajmy rozwój jednej z najbardziej posępnych zagadek: czarnej mszy w jej rozwoju poprzez stulecia.
Rozdział I
Pochodzenie czarnej mszy
Czarna msza, autentyczna czarna msza, jest wyłącznie kultem Szatana, i ci, którzy praktykują ten straszny kult, muszą być z natury rzeczy ludźmi wierzącymi w rzeczy zaświatowe. Tam tylko istnieć może czarna msza, gdzie istnieje wiara w piekło i Szatana.
Szatan w wypadku tym uważany jest za jedyne prawdziwe bóstwo. Dlatego czarną mszę charakteryzuje zwykle profanacja i odwrócenie ceremoniału chrześcijańskiego.
Ta bluźniercza ceremonia, która polega na wmieszaniu do mszy celebrowanej praktyk najbezwstydniejszej rozpusty, a niekiedy nawet krwawych ofiar, istnieje od bardzo dawna. Prawdopodobnie zrodziła się ona w roku tysiącznym naszej ery – w roku straszliwego przerażenia.
Gdy zbliżał się ten rok (millenium), w którym przepowiadano koniec świata (istniała nawet specjalna sekta, tzw. milenistów) – niesłychana klęska głodu dotknęła ówczesną Europę. Wszystkie narody doznały jej skutków straszliwych. Kiedy zjedzono już zwierzęta domowe, a po lasach zabrakło zwierzyny – zaczęto się żywić korzonkami i korą drzewną.
Szał głodu doszedł wreszcie do tego, że zaczęto odkopywać trupy. Potem polowano nawet na ludzi. Odnowiło się ludożerstwo.
Zabijano, aby żyć: na wielkich traktach zaczajano się i mordowano samotnych podróżnych. Dzieci przywabiano za pomocą owoców i na uboczu, duszono je. Trwało to trzy lata, lata szkaradzieństw tak długie jak trzy stulecia – mówią kroniki czasu tego.
Do głodu, jak zwykle w takich wypadkach, dołączyła się dżuma – potworna, czarna zaraza średniowiecza. Jak gdyby Anioł Tępiciel Apokalipsy na siwym swym koniu przebiegał ziemię i miotał strzały zatrute na ród ludzki. Zaraza wybuchała jak grom. Popłoch i przerażenie tak były wielkie, że wokół miast w głębokich dołach grzebano trupy wraz z konającymi.
Pojawili się prorocy, przepowiadający koniec świata, opierając się na Apokalipsie, i szerząc większą jeszcze grozę. Powstała jakby zbiorowa psychoza. Ludzie miewali fantastyczne halucynacje.
Wtedy to, po utraceniu wiary w pomoc Nieba, zwracano się w stronę Szatana. Zaczęto organizować sabaty, które były jakoby kościołem biesa. Powstała bluźniercza, piekielna msza: Czarna Msza Szatana.
***
Niektórzy badacze przypuszczają, iż była ona pierwotnie tylko rozgrzeszeniem pramatki rodu ludzkiego – Ewy – i rehabilitacją kobiety uważanej w średniowieczu za naczynie wszelkiego zła (vas daemonum). Przypuszczenie to jest jednak wątpliwe. W ciemnych tych obrzędach odgrywała wprawdzie kobieta rolę naczelną, ale tylko jako arcykapłanka. Jest to zresztą zupełnie naturalne. Wyłączona niemal z liturgii katolickiej kobieta – umieszczona została przez satanistów na ołtarzu złego ducha.
Mamy, niestety, szczegółowe opisy czarnej magii dopiero z czasów późniejszych – z epoki Henryka IV (wiek XVII), dlatego co do wielu pierwotnych obrzędów tego zabobonu nie mamy całkowitej pewności. Cała literatura czarodziejska powstaje właściwie dopiero w wieku XV – zawdzięczamy ją pracom mnichów-inkwizytorów. Pierwszy traktat o czarach pojawia się w r. 1440. Zwie się on Formicarius, a napisany został przez mnicha benedyktyna, Niemca Nider’a. Późniejsze (Bartolomeo de Spina, Castro, Sprenger, de Lancre) kopiują go, i same w następstwie zostają skopiowane. Od tego to dzieła pierwotnego, poprzez Disquistitiones magicae Del Rio, do głośnego Młotu na czarownice Sprengera i Institora sprawozdania z czarów powtarzają się, potwierdzane tylko i ilustrowane coraz obficiej wypadkami.
Wyłuszczymy poniżej z opisu tych demonografów – w przybliżeniu przynajmniej – przebieg czarnej mszy.
Przede wszystkim brak jest świątyni. Ceremonia odbywa się pod gołym niebem, niekiedy na jakiej samotnej wydmie piaszczystej lub u stóp dzikiego urwiska. Niema specjalnego ołtarza. Wszyscy zebrani, wierni i celebrujący, są pomieszani ze sobą. Wykopuje się dziurę w ziemi lub używa się w tym celu szczeliny skalnej – gdzie każdy oddaje mocz. Każdy z asystujących macza dwa palce i robi bluźniercze znaki.
Pierwszą oficjantką jest zawsze kobieta. Jest to „królowa Sabbatu”. Zjawia się ona uwieńczona werbeną, z dawien dawna magiczną rośliną.
Głosem poważnym przemawia:
„Przystępuję do ołtarza mego boga, tego, który pomści słabych i pokrzywdzonych. Panie, uchroń mnie przed podstępnym i przed gwałtownikiem” (tzn. przed kapłanem i władcą feudalnym).
Potem następowało zaparcie się Chrystusa. Następnie przyznanie się do nowego pana, „Tego, którego pokrzywdzono”, tzn. Szatana, strąconego z niebios.
Całowano podobiznę Szatana, olbrzymią, wykonaną z drzewa figurę, niekiedy w postaci kozła. Królowa Sabbatu kładła się na kamieniu, służącym za ołtarz, potem wznosił się dym, który przesłaniał ją przed zgromadzonymi, i odbywało się misterium. Uczta oraz taniec sabatu kończył część pierwszą.
Po czym, w drugiej części, odsłaniano ołtarz, i pojawiała się diabelska „hostia”. Kobieta, królowa Sabbatu, była jednocześnie ołtarzem i hostią. Odwrócona była twarzą do ziemi i jeden z oficjantów na biodrach jej odmawiał diabelskie credo oraz czynił ofiarę ze zboża i ptactwa; zboże ofiarowywano „Duchowi ziemskiemu”, a ptaki wypuszczano na cześć „bóstwa wolności”.
Następnie oficjant wypiekał rodzaj ciasta z mąki – na ciele kapłanki, oznaczać to miało symbol miłości ziemskiej – kawałek ciasta do spożycia otrzymywał każdy z zebranych.
Następnie umieszczano na kapłance dwie podobizny: jedną ostatniego umarłego, a drugą – ostatniego zrodzonego w gminie satanistów. Wtedy niewiasta powstawała i rzucała wyzwanie gromom. Przynoszono jej ropuchę, którą rozrywała, krzycząc, z oczami wzniesionymi do nieba: „Ach! Filipie, gdybym ciebie miała w ręku, tak samo bym z tobą uczyniła!”.
Michelet, wybitny historyk francuski, który powtarza to złorzeczenie, przypuszcza, iż odnosi się ono do Baranka Bożego. Co zaś do imienia Filip, to należy przypisać je tradycji ludowej, która w ten sposób mściła się na znienawidzonym królu, Filipie Walezjuszu, sprawcy długoletniej wojny i pierwszej inwazji Anglików.
Ponieważ po tym ostatnim, straszliwym bluźnierstwie, po tej ostatecznej obeldze Boga, nie padał grom – przypuszczano, iż Pan niebios jest pokonany.
Takie były początki czarnej mszy.
Należy zaznaczyć, iż początkowo była ona wyłącznie udziałem prostego ludu. Potem dopiero członkowie szlachty, bezczynni panowie feudalni, a zwłaszcza szlachetne damy, spragnione nowych wzruszeń, dołączą się do praktyk swych poddanych i ucałują Szatana w postaci kozła sabatu.
Demonolog de Lancre zaznacza słusznie: „Ongiś widywano na sabatach tylko poddanych; dzisiaj widuje się szlachetnie urodzonych”.
Z czasem msza czarna, będąca z początku wyrazem rozpaczy i buntu, co jest rzeczą zrozumiałą u ludu pańszczyźnianego, ciężko niekiedy ujarzmionego, zamienia się w gorsze jeszcze szkaradzieństwa: w orgię i rozpustę.
Lecz nie uprzedzajmy wypadków.
***
Cóż wobec tej epidemii czarów, wobec tych bluźnierczych ceremonii, czyniła władza cywilna i kościelna? Początkowo nic prawie. Dotychczas państwo stosowało wprawdzie prawa przeciw czarownikom, lecz nie były one bardzo surowe. Czarownicy uważani byli początkowo za zwykłych szarlatanów, którzy korzystali z resztek wierzeń pogańskich. Jedno z praw Karola Wielkiego mówi w istocie: „Niechaj nikt nie radzi się wróżbiarzy, nie wykłada snów, nie zajmuje się przepowiadaniami; niechaj nie będzie ani czarowników, ani tych, co przyrządzają napoje miłosne, ani tych, którzy sprowadzają burze. Wszędzie, gdzie się ich napotka, niech się poprawią, lub niechaj zostaną ukarani”.
Inne prawo z r. 805 dla tych samych wykroczeń ustanawia kary, ale wzbrania śmierci.
Kościół natomiast widzi w czarodziejstwie niebezpieczeństwo i przypisuje mu znaczenie występku. Tak sobór paryski w r. 829 wlicza magię i ceremonie szatańskie między zbrodnie główne i domaga się od cesarza, aby „magicy surowo byli karani”. „Jak tylko zostaną wykryci winni – powiada to postanowienie – mężczyźni czy kobiety, powinni zostać poddani dyscyplinie i ukarani staraniem książęcia, z tym większą surowością, że w bezecnej i plugawej odwadze swej doszli do tego, iż nie obawiają się służyć diabłu”.
Jest to pierwsze odwołanie się do władzy świeckiej o pomoc w zwalczaniu czarów, a jednocześnie pierwszy zaczątek późniejszej inkwizycji.
Rozdział II
Manichejczycy i Templariusze
Historia manichejczyków z Orleanu, wykrytych w roku 1022 za panowania Roberta Pobożnego i skazanych na stos, jako wywoływaczy i wyznawców demona – jest jednym z pierwszych przykładów w historii prześladowania i tępienia czarów.
Teoria manichejczyków głosiła dualizm i identyfikowała Szatana z Jahwe, bogiem Żydów, twórcą materii. Wielbili zresztą wyłącznie Boga dobroci i łaski, Boga światła. Lecz współczesnym wystarczyła pogłoska, że to sekciarze, a przeto przypuszczali, że manichejczycy odmawiają czci Bogu Nowego Testamentu i wielbią diabła. Gdy raz się już przekonanie to utrwaliło, nie było ceremonii tak bluźnierczych, pomieszanych z występkami i rozpustą, o które by ich nie pomawiano.
Jeden z ówczesnych autorów tak np. opisuje ich ceremonie:
„Chcę wskazać dla tych, którzy nie wiedzą o tym, jak odbywało się spożywanie strawy rzekomo niebieskiej u tych heretyków. Zbierali się w noce oznaczone w pewnym domu; tam, ze światłem w ręku, śpiewając, tworzyli procesję, wywołując jakby w rodzaju litanii nazwiska demonów, póki nie ukazał się jeden z nich w postaci zwierzęcia. Gdy zjawa stawała się wyraźna – natychmiast gasły światła; każdy z obecnych ujmował najbliższą kobietę i grzeszył z nią, niezależnie od tego, czy była to jego krewna, czy mniszka. Jeśli z tego bezecnego związku rodziło się dziecko, w osiem dni po jego urodzeniu zanoszono je w ogień płonący w zgromadzeniu i na wzór pogan spalano je. Popiół małego ciała przechowywano starannie, jakby relikwię, posiadał on bowiem z władzy demona i przez sztukę jego moc zadziwiającą: ktokolwiek oddał się herezji i zakosztował trochę pyłu tego, nie mógł zawrócić z drogi zgubnej, aby powrócić ku prawdzie”.
Sobór, zwołany celem osądzenia manichejczyków, wypowiedział się przeciwko nim. Pisarz nasz w ten sposób kończy swe sprawozdanie:
„Ponieważ od pierwszej godziny aż do wieczora wszyscy zebrani czynili wysiłki próżne, aby namówić heretyków do wyparcia się ich błędów, a oni, wytrwali jak żelazo, nie chcieli okazać skruchy – kazano im się ubrać w szaty ich zakonów, po czym biskupi wyłączyli ich z kościoła. Wtedy to królowa Konstancja stanęła u drzwi, by nie pozwolić ludowi wtargnąć i zmasakrować heretyków; zostali wygnani ze świątyni. A kiedy ich wyrzucano, królowa wbiła kij, który nosiła, w oko swego spowiednika, Stefana, i wyrwała je. Wyprowadzeni poza miasto nieszczęśnicy ci, zamknięci zostali w chacie wraz z popiołem, o którym wspominaliśmy, i żywcem spaleni. Jeden tylko kleryk i jedna zakonnica, nawróceni za łaską Boga, uniknęli kaźni”.
W sprawozdaniu tym zwraca uwagę kilka rysów, przypisywanych później czarownikom – grzech cielesny, zabójstwo dziecka i spożywanie popiołu jego jako komunii.
Pewien współczesny pisarz, zajmujący się okultyzmem, w następujący sposób opisuje czarną mszę manichejczyków, która przetrwać miała aż do XVII stulecia:
Podczas ceremonii kielich zakryty jest czarną materią. Najpierw wlewa się weń wodę, potem wino. Modlitwy wymawiane są na odwrót. Rozpoczyna się od recytacji Deus Agni i Ewangelii św. Jana. „I ciało Słowem się stało”. Oficjant dodaje: „Albowiem powiedziane jest, że zbawieni zostaniemy przez ciało, trzeba nagim kroczyć w życiu, i niszczyć złe przez zło, oddając się mu z rozpasaniem”.
Wreszcie ceremonia kończyła się przekleństwem Krzyża i powitaniem nadchodzącego Parakleta.
***
Pierwszym dokumentem, który w sposób formalny nakazuje poszukiwanie wyznawców Szatana, jest traktat pokojowy, zawarty pomiędzy Henrykiem IV a panami Cesarstwa rzymskiego w r. 1230. Dokument ten zaaprobowany zastał przez Kościół i wkrótce narzucony innym książętom panującym przez papieża Grzegorza IX. Trybunałowi Inkwizycji, który powierzono w r. 1230 zakonowi św. Dominika, zalecono zajęcie się czarownikami, a w bulli, wydanej w r. 1233 w Marburgu, tenże sam papież nakazuje inkwizytorowi Konradowi karać niemieckich wyznawców Lucyfera, którzy wielbią diabła i widzą go w postaci cielesnej. Od tej chwili środki przeciw czarodziejom, przeciw „ludziom Sabbatu” – mnożą się. Kary spadają na wyznawców państwa ciemności. Kolonia manichejczyków w Mont-Aime, w Szampanii, składająca się ze stu osiemdziesięciu osób, zostaje spalona żywcem z rozkazu inkwizytora, Roberta de Bourge. W kilka lat potem inni sekciarze, albigeńczycy, zostają spaleni z rozkazu inkwizytora, Bernarda de Caux. Po czym zapalają się stopniowo stosy na całym południu Francji, w Tuluzie, w Carcassone itd.
Wiek XIV rozpoczyna się słynnym procesem templariuszy. Rycerze tego zakonu oskarżeni są o herezję, magię, wywoływanie Szatana, kult demonów i inne bluźnierstwa. Zdaniem ich oskarżycieli templariusze w chwili przystąpienia do zakonu i składania przysięgi, iż walczyć będą aż do śmierci o Grób Chrystusa – wypierali się Go trzykrotnie, wyrzekając się jednocześnie Boga i świętych. Pluć mieli na krzyż, a nawet brukać go uryną w Wielki Czwartek.
Twierdzono, iż księża zakonu nie poświęcali hostii podczas mszy. Natomiast wielbili rodzaj bożka o twarzy ludzkiej, zwanego „Bafomet”. Niekiedy jeden lub kilku demonów ukazywało się pod rozmaitymi formami, zwłaszcza pod postacią kobiet, które łączyły się cieleśnie z obecnymi. Templariusze byli wreszcie niesłychanie bogaci – i bogactwa te także przypisywano pomocy szatańskiej.
Na zasadzie tych danych templariusze zostali skazani na śmierć na stosie, a zakon ich rozwiązany. Lecz odtąd praktyki magiczne i sekrety diabelskie coraz bardziej ogarniają fantazję ludową. Echo ich przedostaje się do wszystkich klas społeczeństwa. I to właśnie jest dalszym rozwojem tradycyjnej czarnej mszy.
Rozdział III
Od Gilles de Rais do Karola IX
Gilles de Rais, marszałek Francji, pan na Laval i baron Bretanii, który stać się miał z czasem legendarnym „Sinobrodym” (Barbe Bleue) – jest typowym przykładem tych wielkich panów, którzy – z racji pożądania miłości i bogactw – stawali się magikami i wyznawcami czarnej mszy. Będąc, dzięki małżeństwu swemu z Katarzyną de Thouars, jednym z najbogatszych panów w Europie, Gilles de Rais, były doradca króla Karola VII i towarzysz broni Joanny d’Arc, dziewicy Orleańskiej – wycofał się z życia publicznego, mając lat 26, do swych zamków de Tiffauges, aby tam poświęcić się swej ulubionej sztuce i literaturze. Wydawał sumy znaczne na bogate utrzymanie domu, na swą kaplicę i pojazdy. W zamkach swych umieścił duchowieństwo kościoła katedralnego i kolegialnego, którego pierwszy dostojnik otrzymał godność biskupa. To „kolegium”, złożone z 25 – 30 osób, a wraz ze służbą z 50, żyjąc na koszt marszałka, towarzyszyło mu we wszystkich podróżach.
Nie wystarczyło mu jednak roztaczanie przepychu we własnych swych domenach. Usiłował dać rozgłos swemu nazwisku. Dom jego stał otworem dla każdego przechodnia, skądkolwiek by pochodził, pod warunkiem, iż będzie to człowiek wykształcony. Ten tryb życia i wspaniałomyślność barona przyczyniły się do jego ruiny. Topnieć zaczęła wielka fortuna. Wkrótce już ani dochody, ani pensja, otrzymywana od króla Karola VII, ani dochody w naturze, dostarczane przez poddanych – nie wystarczały.
Stopniowo posiadłości, zamki, folwarki przechodziły w cudze ręce. Gilles zmuszony był sprzedać niemal wszystkie swe dobra. Na próżno zaniepokojeni wierzyciele otrzymali od monarchy akt, wzbraniający kupowania posiadłości de Rais i anulujący sprzedaże dokonane. Gilles de Rais musiał mieć pieniądze za wszelką cenę, i książę Bretanii, Jan V, korzystał ze szczęśliwej okazji, aby wzbogacić się kosztem swego podupadłego wasala.
Aby zapobiec wzrastającej ruinie, Gilles de Rais uciekł się do nauk tajemniczych. Słuchał z uwagą i podziwem słów księdza z Saint-Malo, niejakiego Gilles de Sille, który wykładał mu alchemię, naukę o kamieniu filozoficznym, zamieniającym pospolite kruszce w szlachetne złoto. Gilles de Rais użyczył pierwszych funduszów, nieodzownych do badań, lecz nie wydały one żadnego rezultatu.
Pomimo tego niepowodzenia marszałek nie zraził się. Sprowadził do swego zamku najbardziej znanych alchemików: Antoniego z Paerma, Franciszka Lombard, Jana Petit, złotnika z Paryża, Rogera de Bricqueville, którzy dniem i nocą poszukiwali złotego sekretu.
Lecz wszystko na próżno. Po tych wielokrotnych próbach, spełzłych na niczym, Gilles de Rais sięgnął do ostatniego środka, jaki mu pozostawał: do czarnej magii i pomocy Szatana.
Zawezwał wobec tego najsłynniejszych w Europie magików: Jana de la Riviera i księdza Franciszka Prelate z Florencji. Ten ostatni był najsilniejszym ze wszystkich. Dzięki zręcznym swym inkantacjom miał on, jak twierdzono, bezpośrednie stosunki z demonem, zwanym „Baron”.
W zamku de Tiffauges zaczęły się odtąd odbywać osobliwe ceremonie: zaklęcia fantastyczne mieszane z ofiarami ludzkimi! W dzień Wszystkich Świętych kazał Gilles de Rais odprawić nabożeństwo na cześć duchów wyklętych i potępionych, czcząc zamiast Boga – Szatana. Lecz i ta bluźniercza ceremonia okazała się bezskuteczna. Pod wpływem tych straszliwych zabobonnych obrzędów ucierpiał widocznie umysł Gilles de Rais: ogarnęły go napady prawdziwego szaleństwa. Spragniony wydrzeć za wszelką cenę Szatanowi jego tajemnicę: sekret odwieczny kamienia filozoficznego – morduje, za poradą magików, dzieci, które poświęca demonowi i wysącza z nich krew oraz mózg dla sporządzenia tajemnych i potężnych napojów. Liczba ofiar jego nie jest dokładnie ustalona: akt oskarżenia zarzuca mu morderstwo stu czterdziestu dzieci.
Pogłoski o niknięciu dzieci, porywanych przez imć pana de Rais w tym celu, aby otrzymać niewinną krew dla wywołania duchów nieczystych – rozchodziły się głucho, lecz nikt nie ośmielił się podnieść jawnego oskarżenia przeciw władnemu magnatowi. Skargi te przyciszone dotarły wreszcie do uszu Jana de Malestroit, biskupa Nantes, który cichaczem rozpoczął śledztwo, bez wielkiej zresztą nadziei skłonienia Jana, książęcia Bretanii, do wydania rozkazu ujęcia Gilles de Rais.
Lecz Gilles de Rais sam zmusił go do tego.
Z racji sprzedaży jednej z domen, Gilles de Rais, zgromadziwszy dwustu oddanych sobie żołnierzy, stanął na ich czele i w dzień Zielonych Świątek wtargnął do kościoła podczas nabożeństwa, by z pośród wiernych porwać dłużnika swego, pewnego kleryka, który przyjął już święcenia, i uwieźć go na zamek swój, do Tiffauges.
Za jednym zamachem popełnił dwie zbrodnie: zgwałcił prawo obyczajowe Bretanii, które wzbraniało baronom bretańskim gromadzić wojska bez zezwolenia książęcia, i winien stał się podwójnego zbezczeszczenia świątyni, profanując kościół i porywając jego sługę.
Książę Bretanii postanowił zawładnąć Gilles de Rais‘em.
Wtedy to rozwiązały się języki: przemówili ojcowie i matki, podniosły się oskarżenia, wołania o pomstę.
Ze swej strony biskup Nantes dnia 15 września 1440 roku wydał list pasterski do swej diecezji:
„Nakazujemy wam wszystkim tym oto listem zapozwać niezwłocznie i w sposób ostateczny, nie licząc na innych i nie zrzucając trudu tego na drugich, przed nas lub przed oficjała naszego kościoła katedralnego, w poniedziałek, dnia 19 września, w dzień święta adoracji Przenajświętszego Krzyża – Gilles’a, szlachetnie urodzonego barona de Rais, poddanego naszej władzy i podlegającego naszej jurysdykcji; oraz wzywamy jego samego do stawiennictwa przed naszymi kratkami, celem usprawiedliwienia się ze zbrodni, jakie na nim ciążą.
Wykonywajcie zatem te rozkazy i niech każdy z was przyczyni się do ich wykonania”.
Gilles de Rais oraz Prelate zostali zaaresztowani i odprowadzeni na zamek de la Tour Neuve w Nantes. Wspólnikom ich, Rogerowi de Bricqueville i Gilles de Sille, udało się umknąć.
Po zakończeniu procedury cywilnej i kościelnej rozpoczął się proces, pod przewodnictwem Jana de Malestroit, w asyście biskupów: z Mans, Saint-Brieuc i Saint-Lô oraz Wilhelma Mérici, reprezentującego trybunał Inkwizycji, specjalnie upełnomocnionego do ścigania przestępstw magicznych.
Prokurator zażądał obłożenia Gilles‘a podwójną ekskomuniką, jako heretyka, apostatę, wywoływacza demonów. Po czym trybunał świecki wydał wyrok, skazujący go na konfiskatę dóbr i na śmierć.
Gilles de Rais umarł skruszony, odprzysięgając się swych wspólników i prosząc biskupa Jana de Malestroit, by wpłynął na rodziców tych dzieci, które tak nikczemnie i bezbożnie życia pozbawił, by zechcieli asystować przy jego kaźni.
***
Pośród ludu czarna msza trwa dalej. Jest ona zawsze celebrowana nocą; odbywają się wielkie ceremonie, odpowiadające solennym świętom chrześcijańskim – na które wierni przybywają z dalekich okolic. Celebruje się nabożeństwa, podczas których mają miejsce ohydne orgie.
Skradzione dzieci są duszone, a ciała ich, spalone, służą do sporządzania maści czarodziejskich i proszków złowieszczych.
Taką jest na ogół msza czarna tej epoki. Jest ona wszędzie jednakowa. Wyznania jej wiernych podobne są w całej Europie, z wyjątkiem szczegółów, zależnych od warunków lokalnych.
Można stwierdzić, iż w wieku XV jest ona prawdziwą epidemią, która rozpowszechniała się przez sugestię, jakby przez zarazę. Od XV do XVIII stulecia epidemia ta staje się powszechna.
W Szwajcarii przyszli wtajemniczeni, zanim dopuszczeni zostali do mszy czarnej, prowadzeni byli do kościoła; tam kazano im zaprzeć się Chrystusa, wyrzec się swego chrztu; musieli podeptać krzyż i przysiąc, iż nigdy odtąd wielbić nie będą boskiej Eucharystii. Wreszcie obiecywali wierność Szatanowi.
Pomimo srogich kar, zło takie czyniło postępy, iż papież Innocenty VIII wydał w r. 1484 gwałtowną bullę, która podziałała na duchowieństwo jak uderzenie pioruna.
Bulla uwiadamia, iż wiara w diabła rozpowszechniła się szczególnie w Niemczech, w Austrii oraz państwach skandynawskich. Szatan stał się jakby bóstwem tych krajów. Księżom i całym parafiom udowodniono, iż odprawiali przeklęty obrządek. W Szwecji księża sataniści przyjmowali przysięgę od wiernych, którzy duszą i ciałem zaprzedali się diabłu. Aby utwierdzić tę przysięgę, czyniono nacięcie na palcu nowo wtajemniczonych, aby krwią ich podpisać pakt z Szatanem. Potem odbywał się nowy chrzest pośród bluźnierczych ceremonii.
We Włoszech, w Sabaudii, w Piemoncie, w Lombardii było podobnie. Breve Hadriana VI z 20 lipca 1523 r. przypomina straszliwe zbrodnie, wyszczególnione w listach pasterskich Juliusza II, poprzednika jego na tronie papieskim: wyparcie się wiary katolickiej, chrzest sataniczny, krzyż rzucony do nóg, uznanie Szatana za pana itp.
Wyrażano mniemanie, iż sabat był tylko snem, rodzajem halucynacji zbiorowej, wywołanej namaszczeniami i eliksirami, którymi posługiwali się czarownicy. Lecz sabat nie był w istocie snem. Sprawozdania i opisy demonologów dowodzą przeciwnie, iż sabat był stowarzyszeniem osób, oddających się pewnemu rodzajowi kultu religijnego, który posiadał swych kapłanów, swych dostojników obojga płci, swych skarbników wreszcie, przechowujących ofiary w złocie.
Ci, którzy nie stawili się na sabat, płacili grzywnę. Sabat sam odbywał się w jakimś miejscu opuszczonym, lub opustoszałym domu. Udawano się tam nie „we śnie”, siedząc okrakiem na miotle – lecz pieszo. Wielkie sabaty gromadziły do dwustu osób, przeważnie zamaskowanych. Zebrania takie miały swojego księdza, który odprawiał mszę sabatową. Większość zebranych zamaskowana była z tego względu, by – w razie śledztwa – nie móc wydać swych wspólników. Zwykle ludzie „dobrze urodzeni” ukrywali się pod maską.
Niekiedy pomiędzy bogaczami a ubogimi powstawały dysputy. I podczas gdy ubodzy zatrudniali się czarami, lub omawiali podrożenie produktów spożywczych, bogacze, oddając się ważniejszym jeszcze czarom, omawiali im tylko dostępne sprawy polityczne.
W zgromadzeniach, w których nie było księży-apostatów, kobiety przystępowały w kościele do komunii, aby zachować hostię do praktyk diabelskich. Pod tym względem demonologowie dostarczyli niewątpliwych dowodów.
***
W ten sposób czarna msza, będąca początkowo bluźnierczą i występną ceremonią, stała się z czasem zbrodniczą i ohydną, gdzie odbywały się wyuzdania rozpustne i rytualne morderstwa na ołtarzach, zraszanych krwią duszonych dzieci. Od ludu poprzez szlachtę dotarła aż do królewskiego dworu. Słynny Bodin, prokurator króla Karola IX, w książce swej O demonomanii czarowników z r. 1516 opisuje potworną tę ceremonię.
Karol IX, dotknięty chorobą, której przyczyny nie mógł wykryć żaden z lekarzy, ni wyjaśnić jej straszliwych objawów, bliski był śmierci.
Ze słabości monarchy skorzystała Katarzyna Medici, która opanowała go całkowicie. Demoniczna ta niewiasta obawiała się, iż ze zmianą króla utraci całą swą władzę. Aby więc utrzymać go przy życiu, sięgnęła do środków ostatecznych. Najpierw zwróciła się po radę do włoskich i francuskich astrologów, lecz bezskutecznie. Stan chorego pogarszał się z dnia na dzień. Wobec tego postanowiła wysłuchać wróżby „głowy krwawiącej” podczas tzw. „mszy krwawej”. Piekielną tę uroczystość zainscenizowano w sposób następujący. Młodej matce wykradziono niemowlę i w sekrecie kazano kapelanowi pałacowemu przygotować je do pierwszej komunii; po czym pewien mnich, oddający się praktykom czarnoksięskim, odprawiać zaczął w obecności królowej matki i kilku jej powierników obrzydliwą ceremonię.
Podczas tej mszy, celebrowanej przed wizerunkiem Szatana, mającego u stóp swych powalony krzyż, oficjant ofiarował dwie hostie: jedną czarną, a jedną białą. Białą oddano dziecku, ubranemu jakby do chrztu, które natychmiast potem zostało pochwycone i rzucone o ziemię: mnich gwałtownym uderzeniem sztyletu odciął mu głowę.
Głowa, cała skrwawiona, umieszczona została na hostii czarnej, potem na misie przeniesiona na stół, gdzie paliły się tajemnicze światła i magiczne pachnidła. Wtedy rozegrała się scena dziwna i straszliwa: oficjant zaklinał demona, by przez usta tej krwawej głowy odpowiedział na zapytanie, którego monarcha nie ośmielił się wypowiedzieć głośno, ani nawet zwierzyć go komukolwiek.
Usłyszano wówczas rzekomo głos słaby i niepojęty, który zdawał się przybywać z daleka i jakby z warg tej umęczonej głowy: „Vim patior” – co znaczy: jestem zmuszony!
Usłyszawszy tę odpowiedź, umierający, któremu zapewne dawano do zrozumienia w ten sposób, że koniec jego jest niedaleki i że moce piekła już się nim nie opiekują, zaczął się miotać w straszliwych skurczach, ramiona jego wyprężyły się. Krzyczeć począł głosem chrapliwym: „Zabierzcie tę głowę! Zabierzcie tę głowę!”. I nic ponadto nie usłyszano z ust jego, póki nie wyzionął ducha.
Byli tacy, którzy przypuszczali, iż króla prześladowało widmo admirała de Coligny, zamordowanego w noc św. Bartłomieja, lecz Bodin dodaje:
„To, co miotało umierającym, nie był to już wyrzut sumienia, lecz beznadziejne przerażenie: pewność piekła”.
Rozdział IV
Czarna msza za panowania Ludwika XIV
Za panowania Ludwika XIV czarna msza przestała być udziałem ludu i stała się przywilejem szlachty. Nie jest to już bezecny sabat czarownic, który powoli zamiera w zapadłych zakątkach wsi, tępiony przez srogich inkwizytorów; jest to straszliwa ofiara, w której satanizm miesza się z wyuzdaniem, a której kapłankami stawały się najszlachetniejsze damy „wielkiego wieku”.
Proces słynnej La Voisin (Madame Montevoisin) dostarcza nam obfitych szczegółów.
Była to kapłanka czarnej magii, wróżka, fabrykantka napojów miłosnych, której wiedzę tajemną ocenić potrafiły zarówno damy dworu, jak proste mieszczki. Przychodzono do niej po napoje, by pozbyć się niewygodnego małżonka, by otrzymać środek na usidlenie kochanka, maść na zachowanie więdnących wdzięków, lub pozbyć się owocu niedozwolonych związków.
Huczne i wesołe życie prowadzono w pałacu tej pani okrutnej. Jedzono i pito u niej dostatnio.
„W czasach tych – opowiada służąca jej, Margot – miała tyle pieniędzy, ile tylko zechciała. Każdego ranka, zanim wstała, miała pełną poczekalnię interesantów; podobnie przez dzień cały; wieczorem prowadziła dom otwarty; tańczono i bawiono się doskonale, co trwało kilka lat z rzędu”.
Dziwaczna ta osoba miała licznych kochanków. Wśród nich znajdował się kat paryski. On to dostarczał jej tłuszczu z powieszonych, niezbędnego przy sporządzaniu czarnych świec do odprawiania mszy przeklętej.
Wróżby swe wygłaszała ta czarownica nie inaczej, jak we wspaniałych toaletach, zastosowanych do stanowiska osoby, która przychodziła na seans. Garderoba czarodziejska pani Voisin pochłaniała fortuny. Dość wspomnieć, że słynna „robe d‘empereur”, uszyta z weluru i ozdobiona dwugłowymi orłami ze szczerego złota, kosztowała 15 tysięcy funtów!
Nieskończoną procesją ciągnęły się zastępy klientów do salonów wiedźmy. Naiwni zakochani przychodzili, błagając ją, by zmiękczyła serce zbyt niedostępnych ukochanych; kobiety pragnęły powrotu zdradliwych kochanków. Inne, spragnione bogactw, poszukiwały środków zdobycia ich. Lecz najznaczniejszą bodaj rolę w praktyce tej potwornej damy odgrywało pospolite trucicielstwo. Zaaresztowana pod zarzutem tej zbrodni, La Voisin wyznała, iż dwie damy dworu, hrabina de Rome i pani de Polignac, radziły się jej, jak usunąć kochankę króla, słynną pannę de La Valliere.
Inna dama dworu, znakomita metresa, pani de Montespan, udawała się do Voisin za każdym razem, gdy tylko do serca jej zakradł się niepokój o pewność stanowiska królewskiej nałożnicy. Wtedy La Voisin celebrowała uroczystą mszę czarną i posyłała pani de Montespan przygotowane podczas tej ceremonii proszki i „filtry” miłosne dla ponownego zdobycia serca monarchy.
Msze czarne wielce podówczas były popularne. Porucznik policji La Reyne w urzędowych swych raportach cytuje kilka przykładów tych ceremonii, odbywanych w rozmaitych ruderach, czy to w Saint-Denis, czy w Mortthery, na intencję i często w obecności pani de Montespan. Przypomina, iż w początku roku 1668 dwaj księża, Lesage i Mariette, wprowadzeni zostali do apartamentów na zamku Saint-Germain; że tam Mariette, mający na sobie komżę i stułę, pokropił wodą święconą głowę pani de Montespan, podczas gdy towarzysz jego spalił pachnidła, a ona sama mamrotała zaklęcia; że w zaklęciach tych powtarzało się kilkakrotnie imię króla oraz panny de La Valliere – jej rywalki – której śmierci pożądała!
Nie brak było wówczas zresztą bezbożnych i opętanych księży, którzy celebrowali msze szatańskie. Pośród najbardziej znanych wymienimy Bartłomieja Lemeignan, wikarego od św. Eustachego, który podczas jednej z mszy czarnych ofiarował dwoje dzieci, pociąwszy je na kawałki, Franciszka Mariette, wspomnianego już wikarego od św. Seweryna, Józefa Cotton‘a, przydzielonego do kościoła św. Pawła, księdza Tournet, spalonego na placu publicznym za to, że odprawił nabożeństwo dla mocy piekielnych na ciele czternastoletniej dziewczyny, z którą grzeszył cieleśnie.
Lecz najgłośniejszym z nich niewątpliwie był ksiądz Guibourg, którego La Reyne w następujący sposób charakteryzuje w jednym ze swych raportów:
„Jest to ksiądz siedemdziesięcioletni, urodzony w Paryżu; uważa się za nieprawego syna nieboszczyka imć pana de Montmorency; podróżował wiele; rozpustnik; przebywał w kilku kościołach w Paryżu i okolicach, wszędzie oddając się praktykom czarnoksięskim; zręczny truciciel, prawa ręka La Voisin; żyje od lat dwudziestu z kobietą, z którą ma kilkoro dzieci; człowiek zadziwiający, którego niepodobna porównać z nikim innym, zamordował i ofiarował diabłu znaczną ilość dzieci, między innymi kilkoro swoich własnych. Zbrodnia ta zdaje się jest ulubiona przezeń. Msze wygłaszane na ciele kobiety i konsekracje wszystkich bezbożności nigdy, jak się zdaje, nie wywołały w nim wyrzutów sumienia”.
Podczas tych mszy podpisywano układy; tak np. księżna de Vivienne, szwagierka pani de Montespan, zawarła pakt z księżną d‘Angoulême i panią de Vitry, chcąc pozbawić życia panią da Montespan.
Msze czarne miały zwykle charakter najgorszej rozpusty. Ceremoniał na ogół był następujący: w komnacie, całej obitej na czarno, w głębi wznosił się czarny także ołtarz; poza ołtarzem rozwieszona była czarna draperia z białym krzyżem. Pośrodku ołtarza znajdowały się wspomniane już czarne świece. Ten, kto odprawiał mszę, przywdziewał szaty uroczyste. Na ołtarzu leżała całkowicie obnażona kobieta, z nogami zwisającymi, z głową na poduszce. Oficjant za każdym przyklęknięciem całował rozpostarte ciało.
W chwili najważniejszej zarzynano dziecko, którego krew zbierano do kielicha. Była to ofiara szatańska, po której kończyła się uroczystość.
A oto opis mszy czarnej, celebrowanej na intencję pani de Montespan w styczniu roku 1678 – na zasadzie danych archiwum Biblioteki Narodowej w Paryżu:
„…Kiedy ta, której oczekiwano, weszła w towarzystwie Małgorzaty Voisin, córki słynnej wróżbiarki – natychmiast rozebrała się do naga. Twarz miała zamaskowaną, lecz widać było wspaniałe blond włosy. Położyła się na dziwacznym ołtarzu. Głowę złożoną miała na poduszce, podtrzymywanej przez krzesło wywrócone. Na ciele markizy ksiądz Guibourg umieścił przedmioty kultu. Po czym rozpoczęła się msza bezbożna. Małgorzata Voisin spełniała rolę ministranta. W momentach, kiedy celebrujący winien całować ołtarz – Guibourg całował ciało markizy.
W pewnej chwili otwarły się drzwi. Ujrzano wchodzącą kobietę z dzieckiem dwu- lub trzyletnim na ręku. Guibourg ujął niewiniątko i podniósł je ponad kielich, wymawiając formuły sataniczne:
„Astarocie, Asmodeuszu, książęta ciemności, zaklinam was, byście przyjęli ofiarę dziecka tego dla osiągnięcia tego, czego od was oczekuję”. Potem złożywszy dziecko na stół, przeciął mu gardło… Krew trysnęła do kielicha, zmoczyła uroczyste szaty księdza i poplamiła nagie ciało markizy. Po ukończeniu tego bezecnego nabożeństwa, oficjant przeczytał na głos te słowa dziwaczne, napisane na pergaminie:
„Ja (tu Guibourg szeptem wymienił imiona, nazwiska i tytuły Franciszki Athenais de Mortemart, markizy de Montespan) domagam się przyjaźni Króla Jegomości i Jego Królewskiej Wysokości następcy tronu, i oby nadal trwała; niechaj królowa będzie bezpłodna; niechaj Król porzuci stół jej i łoże dla mnie i mych krewniaków; niechaj służba moja i moi zaufani staną mu się bliscy. Chcę być szanowana i lubiona przez wielkich panów, abym mogła zasiąść w radzie królewskiej i wiedzieć, co się w niej odbywa; i niechaj życzliwość ta wzmaga się w porównaniu z przeszłością, by Król porzucił i nie spojrzał na Fontanges; niechaj królowa zostanie odepchnięta, abym mogła poślubić Króla”.
Po tej przemowie Guibourg rozpłatał nożem ciało zabitego dziecka, wyjął wnętrzności i podał je w kielichu markizie. A potem nastąpiła orgia tak straszliwa, tak ohydna w bezwstydzie i bluźnierstwie, że lepiej zaprawdę pominąć ją milczeniem…
Msza taka, według wierzeń diabologów, odprawiona być musiała trzy razy. Po raz wtóry odbyła się w pewnym opuszczonym domu w St. Denis, po raz trzeci zaś – w Paryżu, w miejscu tak tajnym, że nawet sam mistrz Guibourg zaprowadzony tam został z zawiązanymi oczami…
Kiedy Ludwik XIV dowiedział się o tych wszystkich zbrodniach, którymi splamiła się kobieta, najbardziej przezeń umiłowana, chciał przede wszystkim uniknąć skandalu. Banicja byłej faworyty i całkowita niełaska mogła spowodować skutki nieobliczalne dla tronu. Wobec tego zrezygnowana pani de Montespan wycofała się sama i zamknęła się w klasztorze pośród mniszek św. Józefa.
Zmarła, skruszona, dnia 7 maja 1707 roku, w Bourbon.
Rozdział V
Czarna msza nowoczesna, według Vintras’a, Huysmansa i Basseta
Pomiędzy tymi, którzy zgromadzili największą ilość dokumentów, dotyczących mszy czarnej w wieku XIX, winniśmy wymienić głośnego mistyka, Piotra Michała Eugeniusza Vintras. Archiwa jego niezmiernie są bogate. Pośród nich znajdujemy np. nader interesujący opis stowarzyszenia satanistów, które istniało w Ages w r. 1835. Składało się ono z mężczyzn i kobiet. Całe to bezecne towarzystwo – w obecności wizerunku biesa hańbiło hostię św.
Pewna młoda dziewczyna, urodzona podczas rewolucji, została w wieku lat dwunastu wciągnięta do tego stowarzyszenia; kazano jej krwią własną podpisać pakt z diabłem, na zasadzie którego ślubowała uwielbienie Szatana i odprzysięgała się prawdziwego Boga, obiecując go nienawidzić.
Odtąd młoda ta dziewczyna pchana była przez satanistów do najstraszniejszego świętokradztwa. Komunikowała często, zachowywała hostie i zanosiła je swoim wspólnikom. Ci zaś profanowali je w sposób bezwstydny.
Była ona w ciągu dwudziestu pięciu lat członkiem tego związku. Inne dokumenty mówią o podobnym stowarzyszeniu, istniejącym w r. 1846 w Paryżu, które miało na celu kradzenie hostii, by dawać je psom na pożarcie.
Te same archiwa podają następujący opis ceremonii satanicznej w Paryżu:
„…Jest dziesiąta wieczór. Czekają. O kwadrans na jedenastą otwierają się drzwi, zjawia się służący i zapytuje, czy wolno wpuścić przybyłego. Odpowiadają potakując. W chwilę potem wchodzi mężczyzna, a za nim kobieta. „Czyście przynieśli co?” zapytuje przybywających jeden z „kapłanów” stowarzyszenia. „Tak, lecz nic nie powiedzieliśmy służącemu; ciało zostawiliśmy w powozie”. Uderza wpół do jedenastej.
– „A zatem wejdźmy do laboratorium. Proszę zadzwonić na służącego, niechaj przygotuje gabinet”, odzywa się jeden z milczących dotychczas dostojników. Podczas tego przyniesie się na górę ciało. Potem, zwracając się do kobiety: „Ile czasu nie jadła pani?” – Od czterech godzin.
Otwierają przygotowaną salę. Jest to duży pokój ze stołem po środku. Kobieta siada na nim. Zawiązują jej oczy, początkowo czarną opaską ze specjalnie silnie do oczu przylegającymi miejscami; potem inną opaską, białą; potem trzecią, zawiązując całą głowę z wyjątkiem nosa i ust. Podczas tego wniesiono trupa kobiety i ułożono go na stole.
Kapłani przybrali się w rodzaj stuł i komż. Jeden z nich ujął hostię. Kobieta, uśpiona magnetycznie, zaczęła przemawiać.
Rozkazała, by ją komunikowano, oraz wszystkich obecnych, wymawiając wyrzeczenie się Jezusa i życzenie, by imię Jego znikło z powierzchni ziemi. Po czym somnambuliczka krzyknęła trzy razy:
„Komunikujcie trupa! Komunikujcie trupa!”.
Trzy razy udzielono mu komunii. Zebranym zdało się, że się porusza. Lecz ta sugestia nie trwała długo: zastygał na nowo.
Somnambuliczka przestała przemawiać. Siła magnetyczna zużyła się…”.
Jednym z ludzi najlepiej obeznanych z praktykami satanicznymi i czarną mszą w szczególności był głośny pisarz J. K. Huysmans (w następstwie nawrócony). Ciemne te ceremonie przedstawia w powieści swej La-Bas (Tam).
Zebrał on ogromną ilość dokumentów, listów, wyznań, które wszystkie udowadniały, że msza czarna istnieje po dziś dzień.
Jednym z głównych dowodów było, stwierdzone przez pisma religijne, świętokradztwo hostii. Ludzie, którzy to uczynili, mogli być wyłącznie satanistami, tzn. tymi, którzy pragnęli pokalać je, wierząc w ich boskość. Do czegóż innego służyć by mogły hostie – twierdził ten pisarz – jeśli nie do obrzędów diabolicznych?
Wreszcie sam on był świadkiem czarnej mszy, której szczegółowy opis pozostawił w wyżej wymienionej powieści. Na ulicy de Vaugirard w Paryżu, w pewnej opuszczonej kaplicy, obchodzono szatańską ceremonię. Wonie z palonych pachnideł unosiły się w powietrzu, podniecając nerwy zebranych, złożonych przeważnie z ludzi histerycznych lub niezrównoważonych. Zdawali się oni niespełna rozumu. Na ołtarzu widniała bezwstydna karykatura krucyfiksu. Przed nim dzieci z chóru potrząsały kadzielnicami, w których płonęły ruta, rozchodnik i bieluń: zioła miłe Szatanowi.
Poprzedzany przez dwoje dzieci z chóru, przybrany w szkarłatny kołpak, nagi pod uroczystym strojem wkracza „kapłan” i rozpoczyna nabożeństwo, początkowo dość podobne do zwykłego. Podczas tego dzieci rozdają zebranym miseczki miedziane i kadzielnice, by każdy z nich otoczyć się mógł wonnym dymem. Niektóre kobiety rzucają się na nie, wdychają woń pełnymi haustami, po czym, omdlewając, obnażają się częściowo, dysząc ciężko i chrapliwie. Kiedy odbywa się to upajanie, kapłan diaboliczny schodzi tyłem ze stopni ołtarza i zatrzymując się na ostatnim, przyklęka, wypowiadając następującą typową inwokację do Szatana:
„Panie zgorszenia, szafarzu dobrodziejstw występku, skarbniku wspaniałych grzechów i wielkich zbrodni, Szatanie, ciebie to wielbimy, boże sprawiedliwy, boże prawdziwy!
Ty przyjmujesz nędzę naszych łez, ty ratujesz cześć rodzin przez spędzenie płodu wdów, ty dopomagasz matkom cudzołożnym i twoja to sztuka położnicza chroni od męki dojrzałości dzieci, umierające zanim się zrodzą.
Opoko zrozpaczonego biedaka, otucho zwyciężonych, ty to obdarzasz ich obłudą, niewdzięcznością, pychą, aby mogli się bronić przed napaściami dzieci Boga, bogaczy.
Władco pogardy, rachujący poniżenia, podtrzymujący zastarzałe nienawiści, ty jeden ożywiasz mózg człowieka, którego łamie niesprawiedliwość…
Nadziejo pożądliwych, Szatanie, nie wymagasz zbytecznych prób czystości; to ty przyjmujesz rozkosze i uciechy ciała – jedyną pociechę rodzin ubogich!
Sprawco straszliwych chorób i pomieszania zmysłów, skrwawiona wazo gwałtu!
Mistrzu, wyznawcy twoi, wiernie ci służący, błagają cię na kolanach. Proszą cię, byś ich obdarzył radością tych rozkosznych występków, które niewiadome są sprawiedliwości; błagają cię, byś pomagał im w zbrodniach, których niepojęte ślady mieszają umysł ludzki; wreszcie proszą cię o sławę, bogactwa, potęgę, ciebie, króla wydziedziczonych, syna, którego wygnał nieubłagany ojciec”.
Potem następuje potok wyzwisk, rzuconych w twarz Chrystusowi.
Wreszcie kapłan, ciągle bluźniąc potwornie, wstępuje po stopniach ołtarza i tam kala hostię. Sprofanowaną rzuca na stopnie.
Kobiety wówczas rzucają się na nią i tarzając się, kalają ją na nowo, wyrywając sobie jej cząstki.
Straszliwe te ceremonie odbywały się w miejscach szczelnie zamkniętych, znanych tylko „wiernym”, związanym przysięgą, iż nie zdradzą bezbożnego sekretu. Jednakże, jak widać z powyższego opisu, pewne szczegóły przedostały się do wiadomości publicznej i te wystarczają, by ostrzec naiwnych i niewcześnie ciekawych przed kusicielami.
Huysmans nie był jedynym pisarzem, któremu danym było asystować w potwornym obrządku czarnej mszy. Poza słynnym fizjonomistą, Eugeniuszem Ledes, który również w parafii św. Sulpicjusza w Paryżu i w innych miejscach miał sposobność przekonania się o wiarogodności pogłosek, krążących o czarnej mszy, znany także w swoim czasie dziennikarz, Sergiusz Basset, był w r. 1899 świadkiem jednej z tych ohydnych ceremonii, ukazujących do jakiego poniżenia dojść może natura ludzka.
Oto w jakich zdarzyło się to okolicznościach:
Na skutek pewnego artykułu, ogłoszonego w gazecie „L’Eclair”, w którym Basset wypowiadał wątpliwości co do istnienia w czasie obecnym czarnych mszy, otrzymał on list następujący:
Panie,
Ponieważ zdaje się Pan wątpić o istnieniu mszy czarnych zechce się Pan pofatygować jutro wieczorem, w czwartek, punktualnie o dziewiątej, na plac św. Sulpicjusza z rozwiniętym numerem „Matin’a” w ręku. Może się Pan nauczyć niejednego.
Bl. Oc.
Zaintrygowany przez chwilę, Basset przypuszczał, iż ma do czynienia z żartem i zaabsorbowany zajęciami zawodowymi, przestał myśleć o dziwacznym swym korespondencie. Lecz ten przypomniał mu się. Otrzymał on następny list, w tydzień potem. Podrwiwano sobie z dziennikarza, zarzucając mu niemęskie tchórzostwo i donoszono, że jeśli istotnie chce być świadkiem czarnej mszy, tegoż wieczoru przyjdzie ktoś po niego i zaprowadzi, gdzie trzeba.
Wieczorem, kiedy przemęczony dniem pełnym zajęć Basset udawał się na spoczynek, zaanonsowano mu bardzo pilną wizytę.
Kazał oświadczyć niewczesnemu swemu gościowi, iż jest chory i prosi, by tenże przybył nazajutrz. Lecz gość nalegał, oświadczając:
„Proszę powiedzieć, iż jest to ta osoba, która pisała dwukrotnie na temat pewnych ceremonii…”.
Ciekawość przegnała sen. Dziennikarz kazał wprowadzić odwiedzającego i znalazł się w obecności pewnej kobiety, jeszcze młodej, ni ładnej ni brzydkiej, lecz o oczach niezwykle błyszczących.
Nie siadając, głosem zdecydowanym i krótko wyrzekła:
„To ja pisałam do pana… Tak… Pan powątpiewa o naszych praktykach. A zatem, niech Pan się uda ze mną, aby się przekonać. Mam powóz na dole. Zaprowadzę Pana”.
Wielce tym razem zaintrygowany, Sergiusz Basset godzi się wreszcie. Jednakże pragnąc bardzo dowiedzieć się dokąd jedzie, usiłował z początku zadać kilka pytań.
„Musi się Pan zdecydować natychmiast: tak albo nie. Nie powiem nic… Czy Pan idzie? Czy się Pan boi? W każdym razie, tak czy owak, niech się Pan spieszy!”.
Ciekawość zwyciężyła. W pół godziny potem, po nieskończonych środkach ostrożności, został wprowadzony do kaplicy satanicznej. Oto opis dziwacznej ceremonii, jakiej stał się świadkiem, zamieszczony w „Matin’ie” dnia 27 maja 1899 r.:
„Jest to niewielka sala pełna mroku, ledwo słabo rozświetlonego drobnym płomyczkiem światełka, umieszczonego w głębi. To niejasne oświetlenie dało rozpoznać zarysy jakich piętnastu zebranych osób, pośród których siedem lub osiem kobiet.
Sala rozwidnia się, i nie mogę powstrzymać dreszczu niesmaku i obrzydzenia. W głębi wznosi się ołtarz, przyozdobiony trójkątami, z wierzchołkami, zwróconymi w dół; na ołtarzu, otoczonym sześcioma czarnymi świecami, zasiadł olbrzymi kozioł z wielką brodą i złym pyskiem…
Rozpoczyna się hymn, gwałtowny, błagalny, śpiewany unisono przez kobiety i mężczyzn.
„Gloria in profundis Satani. In profundis Satani gloria” (Chwała Szatanowi w głębokościach).
Wtedy człowiek pewien wysokiego wzrostu, z obliczem pełnym zachwycenia, o oczach obłąkanych, zbliża się do ołtarza, podnosi pokrowiec, odwraca się i skrapia zebranych jakimś płynem.
Rozpoczyna się obrządek. Straszliwa, chrapliwa kobza zastępuje chór. Ten, kto ją obsługuje, mamroce:
„Introibo ad altare dei nostri Satanis!
Ad deum qui nunc opressus resurget et triumphabit!”.
(Wejdę na ołtarz boga naszego Szatana, który, choć teraz poniżony, powstanie i tryumfować będzie!).
Czując się bardzo nieswojo, wstrząsany sprzecznymi uczuciami, staram się pozostać spokojnym i starannie zapamiętać wrażenia. Wokół mnie obecni w coraz większym są podnieceniu. Stopniowo sala się rozwidnia. Na ścianach, obok rysunków nieprzyzwoitych, spostrzegam sceny opowiedziane w księdze Zehar i Sepher Bereszyt – starożytnych księgach Kabały. Szaty arcykapłana są szkarłatne… Tak jest, ci obłąkani i bluźniercy są istotnie wyznawcami księcia ciemności i obrzędy ich głoszą jego chwałę…
Lecz otóż rozpoczyna się scena zadziwiająca. Pewna kobieta, która od chwil kilku z rozpuszczonymi włosami niespokojnie poruszała się pośród zebranych, rozdziera nagle swe suknie i staje naga ze zmienioną twarzą:
– Czegóż żądasz? – zapytuje po łacinie kapłan.
– Ciało me ofiarować – odpowiada.
Na gest jego, posłuszna, wyciąga się na ołtarzu. Zarzucają na nią czarny całun. Po dotknięciu piersi jej i warg, rozpoczyna się obrządek. Odprawiający wyciąga ze swej kieszeni czarną hostię i w uniesieniu wykrzykuje:
– Przyjmij hostię tę, o święty Szatanie!
– Przyjmij krew naszą! – słychać głosy z poza ołtarza.
Zapach tak jest ciężki i duszny, że czuję się bliski omdlenia. Wydaje mi się, jakby zawrót opanowywał mój mózg. Jakby ogłupiały i tępy asystuję nadal w następujących po sobie fazach ceremonii. Czasami pod czarną płachtą kobieta podrywana jest skurczami epileptycznymi; krzyczy niekiedy rozdzierająco; i za każdym razem zebrani powtarzają: Laus Satani! [Chwała Szatanowi!]. Nagle, jakby porwani obłędem, wszyscy porywają się ku ołtarzowi. Oficjant rozrzuca czarne hostie. Na czterech łapach, jak zwierzęta, niektórzy chwytają je wargami; inni ważą się na nogach, w groteskowym uniesieniu; są tacy, którzy z rozciągniętymi ramionami odprzysięgają się i wołają bluźniercze litanie. Zdaje mi się, iż oszaleję i czuję jak straszliwych scen przyjdzie mi być jeszcze świadkiem, kiedy arcykapłan i jego wierni opuszczając ołtarz, rzucają się w taniec konwulsyjny, wrzeszcząc bez przerwy: Laus satani!
Rozpoczyna się nieokiełzana orgia.
– Proszę odejść! Natychmiast odejść! Słyszę za sobą tego z obecnych, który przez cały czas ceremonii diabelskiej nie spuszczał ze mnie oka. I tak za dużo już widziałeś!
Niczego bardziej nie pragnąłem. Znaleźć się jak najdalej od tych zbrodniczych bezeceństw, tych obrzydliwych bluźnierstw, tych wszystkich potworności, spełnianych przez zakon złego ducha”.
Kiedy „Matin” ogłosił to sprawozdanie, ozwały się głosy, oskarżające dziennikarza o puszczanie wodzy wyobraźni. Odpowiedź redakcji nie dała na siebie czekać długo. Pojawiła się ona 21 czerwca 1899 r.: „Otrzymaliśmy z wielu stron od naszych czytelników prośby o wyjaśnienia w sprawie czarnej mszy, której przebieg opisał nasz współpracownik. Niektórzy z naszych korespondentów podają nawet w wątpliwość możliwość podobnego kultu. Inni nie dowierzają podanym przez nas faktom. Jednym i drugim odpowiada „Matin”, iż ze skrupulatną dokładnością zdał sprawę ze scen, których świadkiem stał się jego redaktor – co najwyżej zacierając nieco ich jaskrawość. Jesteśmy w możności dowieść, że tak jest. Nikomu jednak nie ułatwimy dostępu do tych „misteriów”; granica, która rozdziela występny kult Szatana od rozpasania zmysłów, zbyt jest chwiejna, abyśmy mogli to pogodzić z naszym sumieniem”.
***
Zamieszczone powyżej opisy nie mogą pozostawiać wątpliwości, iż nawet w dzisiejszej oświeconej epoce dalej praktykowana bywa czarna msza.
Stan ducha w danej epoce jest jednakże związany z wypadkami, jakie się w niej rozgrywają: wybryki średniowieczne, związane z kultem Szatana i znajdujące wytłumaczenie w swoim czasie, nie byłyby już dzisiaj możliwe. Dzisiejsza czarna msza nie jest już, jak ongi, potwornym buntem stworzenia przeciw swemu Twórcy, jest to raczej rozpasanie zmysłowe histeryków.
Trzeba światła nauki i wiary, by wykorzenić z gruntu ten straszny zabobon z ludzkości. Wtedy zaniknie raz na zawsze czarna msza. Miejmy nadzieję, że stanie się to niezadługo.
KONIEC.
Tajemnice amuletów i talizmanów
Rozdział I
Pojęcie i rodzaje czarodziejstwa i czarów
Cóż rozumiemy właściwie pod nazwą czarodziejstwa i czarów?
Spełnianie czynów, które – jak się zdaje – wychodzą poza zakres mocy ludzkiej. Będzie to zatem w znacznej mierze zależne od punktu widzenia, jaki zajmiemy, od miary, którą zastosujemy w ocenie tych sił. Dla dzikusa czarodziejstwem będzie już zakrzesanie zapałki, samochody w latach swego pojawienia się narażały się na pościg ze strony przerażonej zabobonnej ludności – zwłaszcza w krajach południowych. Chociaż dzisiaj oświecenie zatacza coraz szersze kręgi i każdy zapoznać się może z najnowszymi zdobyczami techniki, czytając dzienniki, jednakże mieszkańcy terenów, znajdujących się poza bezpośrednim oddziaływaniem kultury, i teraz jeszcze skłonni są doszukiwać się poza wszystkim, co niewytłumaczalne, przyczyn i mocy tajemnych. W niejednej gminie wiejskiej po dziś dzień wszystko, co przez swe nagłe pojawienie się wywołuje zdumienie – uważane jest jako pochodzenia diabelskiego. Jest to dalekie echo pojęć średniowiecza. Gdyby wynalazcy samolotów żyli jakie 400 lat temu, łatwo narazić by się mogli na tortury lub zgoła na stos. W owych czasach niejeden genialny wynalazca przejść musiał przez straszliwe męczarnie.
W średniowieczu wszystko zło sprowadzano do sił nieczystych. Postaci piekielne zawdzięczają w dużym stopniu powstanie swe dziedzictwu wierzeń pogańskich. Gdy w Niemczech zaprowadzono chrześcijaństwo – wszyscy, którzy przyjmowali chrzest, zarzec się musieli i odprzysiąc „demonów” poprzedniej swej religii. Na miejsce starogermańskich świątyń, o ile niepodobna było wybudować kaplicy, stawiano szubienicę i koło, by je zdegradować jako miejsce kaźni. Towarzysze łowów Wodana stali się „wojskiem szatana”, jego kapłanki – diablicami, siostrzycami biesa. Wtedy to powstało straszliwe słowo „wiedźma”. Podobnie w innych krajach. Gdy w drugiej połowie VII w. po Chr. wyznawcy Mahometa zniszczyli staro-arabską religię – burzyli zdobyte świętości, uważając swych poprzedników nie tylko za bałwochwalców, lecz także za „czcicieli szatana”.
Gdy abdykować musieli dawni bogowie – wraz z nimi na wygnanie poszły czczone wprzódy zwierzęta. Kruki, które – wedle dawnych wierzeń – Panu Świata znosiły wieści, stały się ptakami złowróżbnymi. Wilki zamieniły się w „wilkołaki”, opętane mocami piekła. Czarny kot odgrywa niemałą rolę w procesach przeciw czarownicom. Miał on być ich towarzyszem, w którym zatajał się zły duch, by niepostrzeżenie wkradać się do domów.
Odróżniano w średniowieczu siedem rodzajów czarodziejstwa: białą magię, czarną magię, nekromancję, astrologię, tzw. dywinację, sztukę przepowiadania i alchemię. Najniewinniejszym stosunkowo rodzajem była biała magia. Gorzej miała się już sprawa z czterema przy końcu wymienionymi rodzajami. Osławiona była nekromancja, a z prawdziwym przerażeniem mówiono o czarnej magii – jako o właściwej sztuce piekielnej.
Pod białą magią rozumiano przede wszystkim sztuczki, wykonywane przez zawodowych sztukmistrzów. Podówczas dopatrywano się w nich rozmaitych tajemnic. Sztukmistrzami bywali zwykle Cyganie lub wędrowni Żydzi, którzy profesji swej starali się, oczywista, nadać pozór tajemniczości. Jeden z nich, postawiony przed sąd miejski, usprawiedliwiał się przed czcigodnymi rajcami, że „zręczność nie jest przecież czarowaniem” i na tej zasadzie istotnie został uniewinniony, otrzymawszy tylko na odchodnym porcję rózg. Pod białą magią rozumiano też wtedy rozmaite leki. Z dzisiejszych dziedzin – zaliczono by do niej np. magnetyzm, telepatię, grafologię itp.
Jej przeciwstawieniem była czarna magia. Sztuce tej służyły wszystkie ciemne umiejętności, które wymyśliły zbrodnia i występek, przede wszystkim sztuka trucicielska. Czarna magia była także sztuką przeklinania, „złego spojrzenia”, „czarowania pogody”, tzn. tej, tak często w procesach przeciw czarownicom wymienionej operacji magicznej, która opuszczała na pole wroga grad, deszcz ulewny lub przedwczesny przymrozek. Była to umiejętność „rzucania uroku” na ludzi i zwierzęta, zsyłania chorób na nich. Kiedy mówiono o czarodziejstwie miano na myśli wyłącznie niemal czarną magię.
Nekromancja jest umiejętnością wywoływania duchów zmarłych lub przystawania z nieboszczykami. Odpowiada ona mniej więcej temu, co dzisiaj zwie się spirytyzmem. Brakło jej jednak zarówno ściślejszej teorii jak rozważnych eksperymentowań. Środki jej były całkiem fantastyczne, a cele prowadziły wyłącznie do odkrywania zakopanych skarbów i ważnych tajemnic. Nekromanci stanowili oddzielną klasę wśród czarowników i rozpoznawali się między sobą dzięki znakom tajemnym. Z dumą wywodzili się od owej „wiedźmy” ze Starego Testamentu, która na życzenie zrozpaczonego Saula, wywołać miała ducha proroka Samuela.
Od dawien dawna interesowano się wielce astronomią – sztuką czytania przyszłości z obrotów gwiazd. Jest ona bardzo starożytna. Najstarsze tabliczki gliniane, wykopane przez badaczy w dolinie Eufratu, zawierają jej ślady i zapewne sięga ona dalej jeszcze wstecz – w dni, kiedy człowiek jaskiniowy po raz pierwszy spojrzał na wyiskrzone niebo. Wszystkie religie sprowadzają się do kultu słońca, i wszelka wiedza stąd bierze początek. W zdumienie wprawiają nas badania asyryjskich i babilońskich astrologów, którzy, pozbawieni prawie instrumentów, dokonywali zawiłych i trafnych obliczeń. Astrologowie zawsze byli bardzo czczeni. W średniowieczu byli bardzo często doradcami książąt, i niejeden niepojęty zwrot w historii świata im to ma do zawdzięczenia. Astrologię zaliczano do dozwolonych czarodziejstw. Luter nazywa ją „delikatną sztuką”, która niekiedy tylko jest „trochę zawodna”.
Dywinacja jest także sztuką przepowiadania przyszłości. Do tego celu posiłkowano się obserwacją zwierząt, znaków niebieskich, przedmiotów i rozmaitych czynności. Niejeden z tych przesądów zachował się do naszych czasów. Wystarczy przypomnieć: złowróżbnego puszczyka, wyjącego psa, który zwiastuje śmierć, konia płoszącego się przed nieszczęściem na drodze, zająca, przebiegającego drogę, jako zwiastuna niepowodzenia w wierzeniach ludu itp. Za specjalnie złe oznaki uważano: komety, zaćmienia słońca i opadanie meteorów.
Właściwa sztuka przepowiadania, ściśle spokrewniona z poprzednimi rodzajami czarów, również jest pradawna. Niejednokrotnie wspomniana bywa w Biblii. W czasach pierwotnych przywiązywano wielką wagę do snów, których niepodobna było sobie wyjaśnić. W następstwie kapłani, magicy i mędrcy wróżbiarstwo to powiązali w ścisły system – i w Grecji i Rzymie starożytnym napotykamy znaczną ilość metod, służących do zgłębiania przyszłości. Najbardziej znani są augurowie, przepowiadający z lotu ptaków, i tzw. haruspices – z wnętrzności dymiących zwierząt; w wyjątkowo ważnych okolicznościach używano nawet do tego celu wnętrzności ludzkich. Poza tym istniały wróżbiarki, między którymi znajdowały się zapewne prawdziwe media (jak je zwie dzisiejsza nauka); z nich to powstały późniejsze czarownice. Władcy radzili się odległych wieszczków, a ludność odbywała do nich pielgrzymki.
Środek przeciw niemocy pochodzącej z urzeczenia.
Paracelsus zaleca zrobić widełki trójzębne z podkowy znalezionej w dniu i godzinie Saturna; wypisać zaklęcie na rękojeści i zanurzyć trójząb całkowicie w strumieniu, w dno go wetknąwszy.
W sumie znamy około pięćdziesięciu różnych rodzajów przepowiadania. Siódmą i ostatnią z nauk tajemnych jest: alchemia, tzn. sztuka „sporządzania” złota z nieszlachetnych metali. Do Europy została ona wprowadzona przez Maurów w czasie ich najazdów na półwysep Pirenejski. „Nauka” ta z dawna już przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Niemniej rozwinęła się z niej cała chemia współczesna, oparta o doświadczenie i z niego wywiedzione prawa: jeden z najważniejszych czynników współczesnej kultury. Jeśli chemia nowoczesna, dzięki przemianie radioaktywnych pierwiastków: radu, helu, polonu etc. powoli doszła do przekonania o możliwości ogólnej przemiany substancji – to jest to czymś zupełnie innym od dawnej alchemii.
Podczas wielkiego braku pieniędzy w średniowieczu każdy prawie książę u boku swego trzymał alchemika, którego zadaniem było „sporządzanie” złota i któremu – w razie niepowodzenia – groził stryczek. Niejeden oszust i szarlatan (słynny Cagliostro np.) niejednokrotnie wyzyskiwał łatwowierność ludzką, obławiając się przy tym grubo – lecz zawsze narażał się na szubienicę, a co najmniej na prześladowania zawiedzionych książąt. Wielu uczonych, o których fama głosiła, że posiedli oni sekret złota – zmuszano do zdradzenia go, a kiedy okazywał się nieskuteczny, spotykały ich grube nieprzyjemności w rodzaju długoletniego więzienia. Rzekomo wobec świadków przeprowadzona przemiana ołowiu, żelaza i innych substancji w złoto – okazywała się zwykłem oszustwem. Saskie dukaty, w ten sposób preparowane ze „sztucznego” złota, są z tombaku. W pewnym włoskim muzeum oglądać można wielki gwóźdź żelazny, którego szpic zanurzony w pewien płyn tajemny, zamienił się w złoto; jednakże, gdy mu się bliżej przyjrzeć, łatwo dostrzec, że koniec jest dolutowany. Oszust pierwotnie zaopatrzył go zapewne w farbę koloru żelaza, która w następstwie rozpuściła się w gorącym płynie. Przykładów takich przytoczyć można by więcej. Często alchemik ukrywał złoto w pałeczce, którą mieszał, używał tyglów z podwójnym dnem itp. Wielu ludzi w czasach owych rujnowało się, poświęcając alchemii majątek, lub doprowadzało się do obłąkania. Istnieje wspaniała powieść Balzaca – Poszukiwanie absolutu osnuta na tym tle.
Z polskich alchemików najbardziej znanym był Sędziwój w epoce Zygmunta III Wazy; Matejko przedstawił go klęczącego przed ogniskiem, w które wpatruje się uczestniczący w próbach król. Jednakże alchemia wydała mimo woli szereg pożytecznych wynalazków, które są ubocznym wynikiem jej bezcelowych stopów i mieszanin. Jej mianowicie mamy do zawdzięczenia: porcelanę, szereg kwasów, szkło rubinowe i proch strzelniczy. Widzimy więc, że pojęcie „czarów” posiada wieloznaczną i obszerną treść. W książeczce niniejszej nie będziemy się bliżej zajmować zaklinaniami: znaczy samymi formułami czarów. Chodzi nam raczej o środki, czyli konkretne przedmioty, jakich używano w czynnościach magicznych. Możemy odróżnić trzy grupy tych pomocniczych środków czarodziejskich.
Będą to przede wszystkim przedmioty, używane przez magika, nie posiadające jednak same przez się siły magicznej. Jeśli astrolog posługuje się lunetą, alchemik tyglem do warzenia a przepowiadacz talią kart – to przedmioty te nie wywierają bezpośredniego wpływu na przebieg czaru. Są one obojętnymi, chociaż pożytecznymi, narzędziami, jak pióro piszącego lub hebel stolarza.
Poza tym istnieją środki współdziałające, które część czynności przejmują na siebie. Wreszcie inne jeszcze: działające same przez się, nawet nie spożytkowane przez nikogo, jak amulety i talizmany.
Omówimy w następstwie wszystkie te trzy grupy.
Redakcja, skład, opracowanie techniczne i projekt okładki:
Arkadiusz Siejda
Przygotowanie wydania elektronicznego:
Rafał S. Puka
© Copyright by Arkadiusz Siejda, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowianie całości lub części publikacji bez pisemnej zgody wydawcy ZABRONIONE
ISBN 978-83-68179-11-8
Wydawca:
Wydawca Arkadiusz Siejda
19-314 Kalinowo, ul. Sportowa 1/2
tel. 506 585 513
www.arkadiuszsiejda.pl