Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Co zrobić z poetą tak totalnym jak Tuwim? Poetą, który nie został zapomniany, przemilczany, odesłany do piekła klasyków? Przeciwnie – autor „Balu w Operze” jest wciąż czytany i inspiruje również poza światem poezji sensu stricto. Po słowa Tuwima sięgają chętnie muzycy – i to zarówno przedstawiciele muzyki klasycznej, jak i alternatywnego rocka, hip-hopu czy piosenki aktorskiej. Fragmenty jego tekstów bywają wykorzystywane w mowie codziennej i polskim życiu politycznym, co świadczy o tym, że współczesna „ojczyzna-polszczyzna” (jak nazwał ją sam poeta) to w pewnym stopniu mienie potuwimowe. Autor wyboru Aleksander Trojanowski pokazuje, że stawka, o którą Tuwim grał w swojej żywiącej się eksperymentem, humorem i wielogłosowością poezji w latach dwudziestych i trzydziestych – a stawką tą jest polskość będąca przedmiotem wyboru i akceptująca płynącą stąd wielość jako własną – nie tylko nie przestała być aktualna, lecz wręcz jest naszą palącą potrzebą. Także dziś – w latach dwudziestych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 59
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Bal w Operze (IX)
Jadą ze wsi wozy
Aprowizacyjne,
Jadą na wieś wozy
Asenizacyjne.
Przy rogatce się minęły
Pod szlabanem,
Jak kareta ślubna z karawanem.
Przyjechała na targ zielenizna,
Przyjechał nawóz na pole,
I zaczęła nowy dzień ojczyzna,
Żeby pełnić posłannictwo dziejowe
I odegrać historyczną
Rolę.
Mój dzionek
Ledwo słoneczko uderzy
W okno złocistym promykiem,
Budzę się hoży i świeży
Z antypaństwowym okrzykiem.
Zanurzam się aż po uszy
W miłej moralnej zgniliźnie
I najserdeczniej uwłaczam
Bogu, ludzkości, ojczyźnie.
Komunizuję godzinkę,
Zatruwam ducha, a później
Albo szkaluję troszeczkę,
Albo, gdy święto jest, bluźnię.
Zaśmiecam język z lubością,
Znieprawiam, do złego kuszę,
Zakusy mam bolszewickie
I sączę jad w młode dusze.
Czasem mnie wujcio odwiedza,
Miły, niechlujny staruszek,
Czytamy sobie, czytamy
Talmudzik, Szulchan-Aruszek.
Z wujciem, jewrejem brodatym,
Emisariuszem sowietów,
Śpiewamy Pierwszą Brygadę,
Chodzimy do kabaretów.
Od oficerów znajomych
Wyłudzam w czasie kolacji
Sekrecik jakiś sztabowy
Lub planik mobilizacji.
Często mam misje specjalne
To w Druskiennikach, to w Kielcach,
I wywrotowców werbuję
Na rozkaz Moskwy do Strzelca.
Do domu wracam pogodny,
Lekki jak mała ptaszyna,
W cichym mieszkaniu na Chłodnej
Czeka drukarska maszyna.
Odbijam sobie, odbijam
Zielone dolarki śliczne,
Komunistyczną bibułę,
Broszurki pornograficzne.
A potem mała orgijka
W ramionach płomiennej Chajki!
(Mam w domu taką sadystkę
Z odeskiej czerezwyczajki).
I choć mam milion rozkoszy
Od Chajki krwawej i ryżej,
To ciężko mi! Nie na sercu,
Lecz wprost przeciwnie i niżej.
Niech się ciężarem tym ze mną
Podzieli który z rodaków!
Mój Boże, ileż tam siedzi
Głupich endeckich pismaków!
Historia
Melodia pędziła ekspresem,
Niecierpliwa, marsowa, surowa.
Na maleńkich stacyjkach czekały
Prowincjonalne słowa.
Wrzała w oknie, skandując zaciekle
Kanonadą wybuchów po torze,
Gdy na słotnych peronach rozmokłe, rozwlekłe
Stały grupki bezforemnych stworzeń.
Rozdziawiały okrągłe głoski,
Nadymały literek brzuszki
Delegacje, sodalicje, związki,
Słówka-małpki i słówka-papużki.
I dopiero na którejś tam stacji
Gniewnym wichrem skoczyła na peron
I przemocą swej tyrańskiej racji
Rytm wraziła rozchlapanym literom.
I gdy rankiem w orkiestrach i sławie
Pociąg wtoczył się w wiosnę jak ziemia,
Ministrowie na dworcu w Warszawie
Przywitali – Narodowy Poemat.
Protest
O tę Polskę, o ojczyznę
Najboleśniej zatroskani
(Bożeż Ty mój miłościwy,
Co to będzie, moja pani?),
Widząc ją zhańbioną strasznie,
Niespokojni o jej losy,
Co ją tajgi wywalczyli,
Sybiraki i niebiosy;
I te wieszcze, te proroki,
Co ją w pieśniach opiewali,
I te dzieci, co we Wrześni
Z tą Drzymałą, i tak dalej;
I ten Śląsk, i własny dostęp,
I że ciągle nas od wschodu
Miazmaty zatruwają,
I że gaśnie duch narodu;
I że bierność, a przeważnie
Elementy wywrotowe
I ogólne wyuzdanie,
Podkasanie dekoltowe;
Że zginęła praworządność
I nie słów, a czynu trzeba
(Bożeż Ty mój miłościwy!
Patrz, Kościuszko, na nas z nieba!)
I szkodliwe partyjnictwo,
I te rządy osobiste,
I że brak poszanowania,
W związku też z pasterskim listem;
Także samo, że bluźnierstwo,
I że sprawcy niewykryci,
Że sanacja sobie hula,
Że ohyda i bandyci
– Z tych to względów i powodów
(Bożeż Ty mój! Moja pani!)
Uroczyście protestują
Wszyscy niżej podpisani:
Ładwinowicz z Czerbichowa,
Kłyś z Podwodzisk, Szurguń z Wierpska,
Z Białych Mogił Hacelkowa
I z Czerwiny Kwasisierpska,
Antałkowski z Dobrogajców,
Cudak z Żółczki, Płańtas z Wierzbian,
Dymba z Rykwi, Frynd z Murajców
I Kordulec z Górnych Świerzbian.
Dułdujewicz z Małgocina,
Rańcuchowski z Księżych Skałek,
Ksiądz Kapucha z Węgorzyna
I Buchajska z Odrzygałek.
O skwarnej śmierci
O, wielki, mocny Boże, zmiłuj się nad nami!
Żółta, skwarna niedziela dyszała ospale, duszna i pusta.
I trupi zaduch mdlił w upale.
Fuksje, jak krople skrzepłej krwi, za oślepłymi zwisały oknami.
Blady majster w błyszczącym surducie,
Łzawooki śmiertelnik Ignacy,
Zapatrzył się, nastroszył krzaczaste brwi,
Zapinając niciane, białe rękawiczki.
W rzemieślniczej resursie grają już strażacy.
Ksiądz proboszcz jeszcze śpi.
Fuksje, jak krople skrzepłej krwi, za oślepłymi zwisają oknami.
O, wielki, mocny Boże, zmiłuj się nad nami!
O, Jezu przenajsłodszy, zmiłuj się nad nami!
W szarym skwarze usycha miasteczko...
Georginie pochyliły głowy...
Zwiędło sprażone kwiecie.
Blady majster w błyszczącym surducie,
Łzawooki śmiertelnik Ignacy,
Dziobaty, płowy,
Będzie dzisiaj przemawiał: jest obchód narodowy.
Jednocześnie związek fryzjerów-katolików świętuje dzisiaj pięciolecie.
W lokalu cechowym wisi uśmiechnięta „Fornarina”.
(O, jaka wrzawa w mózgu, jaka wrzawa!
O, jak strasznie cicho upał płonie!)
Będzie także zabawa:
Śpiew, tańce, monologi, kosze szczęścia z fantami...
O, wielki, mocny Boże, zmiłuj się nad nami!
Ksiądz proboszcz wstał z bólem głowy.
Wypukłe słońce wisi nisko, jak kula rtęci.
W kościele pełno.
Trupi zaduch mdli w upale.
Na ścianach kolorowi święci,
Pachnie fiksatuarem.
Czerwony, spocony tłum
Dyszy
Żarem.
Pax vobiscum! Pax vobiscum!
(A już się wije w ścisku
I już jest!!!).
Ukrzyżowany Chrystus ma zamknięte oczy.
Z pięciu ran krew broczy.
Fryzjerzy
Chaplinowi
W pustej golarni siedzą fryzjerzy pod ścianami.
Patrzą, czekają, gości nie ma, więc nudzą się.
Sami się czeszą, sami się golą, sami, sami,
Mówią, co wiedzą, drzemią i chrapią, i budzą się.
Idą do okna, nic nie ma w oknie.
Wracają do luster, w lustrach – fryzjerzy,
Gładko uczesani, ulizani żałobnie,
Upudrowani, piękni fryzjerzy
Gazetę czytają, czoła trą i gwiżdżą.
Chodzą, czekają na rzecz obcą, rzecz inną.
A tymczasem przed lustrem kłaniają się i mizdrzą,
Ziewają, połykają senność pustynną.
Będzie burza, w miasteczku sino, koguty pieją.
Fryzjerzy się boją, chodzą prędko – już grzmi,
Fryzjerzy płaczą, fryzjerzy śpiewają, fryzjerzy szaleją,
Zwalniają kroku i nagle chodzą à ralenti.
Podnoszą ręce bardzo powoli, bardzo powoli,
Kręcą głowami bardzo powoli i chodzą z łaski.
I niemym szeptem ruszają ustami, wpatrzeni w stolik,
W niklowy przedmiot, który ich urzekł śmiertelnym blaskiem.
A teraz się wiją, włażą na ściany, ulewę słyszą,
A teraz się płaszczą przed lustrem zdumionym – „patrz! tam! tam!”
Fryzjerzy tańczą, fryzjerzy krzyczą, w powietrzu wiszą
I aniołami fruwają w głębi lustrzanych ram.
Bal w Operze (VII)
Przez ul. Zdobywców,
Przez Annasza, Kajfasza,
Przez Siwą, przez św. Tekli
I Proroka Ezdrasza,
Przez Krymską, przez Kociołebską,
Przez Gnomów i przez Dziewic,
Przez Mysią, Addis-Abebską
I Łukasza z Błażewic,
Przez Czterdziestego Kwietnia,
Przez Bulwary Misyjne –
Jadą za miasto wozy
Asenizacyjne.
Z facjatki budy drewnianej
Tłusta panna wygląda:
– Która godzina, gówniarzu?
– Piąta, k...o, piąta...
I przez puste ulice
Jadą dalej i dalej.
Panna przed siebie patrzy
I papierosa pali.
Widzi dom czerwony,
Nowo zbudowany,
Ludzie już mieszkają
W nieotynkowanym.
W jednym oknie gąsiory
Z wiśniakiem i jagodnikiem,
Za oknem wietrzyk igra
Różowym balonikiem.
Na żelaznym balkonie
Łbem na dół wisi zając,
Łąkę przewróconą
Jeszcze oglądając.
Pan w spodniach, ale boso,
Na drugi balkon wyszedł,
Ziewa, patrzy na niebo,
Szelki mu z tyłu wiszą.
Chaplin z dykty wycięty
Krzywo stoi przed kinem.
Przejechał na rowerze
Policjant z karabinem.
Na potłuczonej szybie
Sklepu z konfekcją „Lolo”
Widać kawałek gazety:
Litery IDEOLO...
Widać blachę z napisem:
Golenie 20 gr.
Strzyżenie 40 gr.
Manikir 60 gr.
Przeleciała taksówka,
Podskakując w pędzie,
Jedzie gruby z wędką,
Ryby łowić będzie.
Z piwnicy wędliniarza
Gorąca para wali,
Panna patrzy przed siebie
I papierosa pali.
Trzy wiersze o fryzjerze
1
Bohater
Mohikanin komfortu, lustro w śniadej ramie,
Mgławi się w tej fryzjerni błękitnym oparem.
Wyblakłymi barwami wiecznie się w nim łamie
Plakat fiksatuaru z węgierskim huzarem.
Dawno umarły landszaft – dziewczyna z myśliwym –
W deseń swą interpunkcją ozdobiły muchy.
Na kiju wisi sztandar nudy dokuczliwy:
Odwiecznie zeszłoroczny, zdarty numer „Muchy”.
Szczerbaty grzebień, szczotka, staruszka łysawa,
Pędzel emeryt w zżółkłej oprawie niklowej –
– Wszystko martwe. Na życie jedynie zakrawa
Astmatyczny rozpylacz wonnej wody bzowej.
Z tej to krynicy wiosny bohater mój pryska
Na swój przedział, smarując go fiksatuarem.
A patrząc na wspaniałe huzarskie wąsiska,
Marzy, że będzie kiedyś węgierskim huzarem.
2
Ukochana
Kiedy wieczorem siada na szarej pościeli,
Wsparty na łokciach, długo w kąt pokoju patrzy –
I marzy o słonecznej majowej niedzieli,
Gdy z bukietem róż w ręku pięknie się oświadczy.
W glansowanych buciskach, orderach, mundurze,
Dzwoniąc szablą, przed panną uchyli kolana.
Widzi kółka rumieńców, rybie oczy duże
I biust – dwie wielkie kule. Oto ukochana.
Ach, pod rękę z nią kroczy przez rynek miasteczka,
Z wymyśloną, okrągłą, malowaną lalą,
A z okna zakochana i zazdrosna mieszczka
Patrzy, jak mu w lakierkach dwa słońca się palą.
Oto teatr – marzenie – manekin miłości,
On, huzar czarnobrewy, z cudem złotowłosym!
I wtem budzi się. Gwiżdże. I nie bez żałości
Przygląda się swym biednym, krzywym nogom bosym.
3
Śpiew z galerii
„Ciałem przez balustradę strasznie przewalony,