Czarna fala. Arabia Saudyjska, Iran i czterdziestoletnia rywalizacja, która odmieniła kultury, religię i pamięć zbiorową na Bliskim Wschodzie - Kim Ghattas - ebook

Czarna fala. Arabia Saudyjska, Iran i czterdziestoletnia rywalizacja, która odmieniła kultury, religię i pamięć zbiorową na Bliskim Wschodzie ebook

Ghattas Kim

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jedna z najlepszych książek 2020 roku według „New York Timesa”

Czarna fala to bezprecedensowa książka pokazująca niejednoznaczną i skomplikowaną prawdę o przyczynach konfliktu na Bliskim Wschodzie, która znacząco zmienia nasze postrzeganie historii tego regionu.

Kim Ghattas zręcznie splata historię, geopolitykę i kulturę, aby dostarczyć czytelnikowi pasjonującej lektury o mało zbadanej rywalizacji między Arabią Saudyjską a Iranem, zrodzonej z rewolucji irańskiej w 1979 roku, napędzanej przez politykę amerykańską.

Za pomocą barwnego stylu opowiadania, obszernych badań historycznych i reportażu literackiego autorka obala przyjęte prawdy o regionie, który nazywa swoim domem. Bada, dlaczego sunnicka Arabia Saudyjska i szyicki Iran, niegdyś sojusznicy i podwójny filar strategii USA na Bliskim Wschodzie, stali się śmiertelnymi wrogami. Pokazuje, jak zniekształcano i wykorzystywano religię w rywalizacji, która wykraczała daleko poza geopolitykę, podsycając nietolerancję, tłumiąc rozwój kultury i zachęcając do przemocy na tle religijnym.

Wojna o prymat kulturowy od Egiptu do Pakistanu, doprowadziła do wydania przez Iran fatwy przeciwko pisarzowi Salmanowi Rushdiemu, zabójstwa niezliczonych intelektualistów, powstania grup takich jak Hezbollah w Libanie, ataków terrorystycznych z 11 września 2001 roku i wzrostu znaczenia ISIS.

Ghattas przedstawia również fascynującą galerię postaci, których życie zostało wywrócone do góry nogami przez dramat geopolityczny trwający już ponad cztery dekady: od Mehtab Channy Rashdi, pakistańskiej prezenterki telewizyjnej, która przeciwstawiła się dyktatorowi swojego kraju, przez Ahmeda Nadżi egipskiego pisarza wtrąconego do więzienia za swoją literacką twórczość, aż po Dżamala Chaszodżdżiego dziennikarza zamordowanego w saudyjskim konsulacie w Stambule w 2018 roku.

Kim Ghattas jest dziennikarką i pisarką, laureatką nagrody Emmy. Przez dwadzieścia lat relacjonowała i komentowała wydarzenia na Bliskim Wschodzie dla BBC i „Financial Times”. Informowała także o działaniach Departamentu Stanu USA i komentowała amerykańską politykę. Publikowała w „The Atlantic”, „The Washington Post” i „Foreign Policy”, a obecnie jest stypendystką Carnegie Endowment for International Peace w Waszyngtonie. Jej pierwsza książka, The Secretary, była bestsellerem „New York Timesa”. Urodziła się i dorastała w Libanie, a obecnie mieszka na przemian w Bejrucie i Waszyngtonie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 647

Oceny
4,4 (14 ocen)
7
5
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Springbok

Dobrze spędzony czas

Jestem pod wrażeniem ogromnej pracy autorki w napisanie tej książki. Książka pozwala całościowo zrozumieć wydarzenia na Bliskim Wschodzie, których jesteśmy biernymi obserwatorami. Świetna pozycja, polecam.
20
makbeth_

Nie oderwiesz się od lektury

warto przeczytać
00
AlexZim

Nie oderwiesz się od lektury

Interesuje
00
peterpancio1

Nie oderwiesz się od lektury

Generalnie nr 1 z przeczytanych książek 10 lecia! TURBO 7 gwiazdek, bez jej przeczytania nie wypowiadaj się o Bliskim Wschodzie.
00

Popularność




Uwagi autorki na temat pisowni nazw i nazwisk w wydaniu angielskim

W przy­padku zna­nych nazw wystę­pu­ją­cych w języ­kach arab­skim, per­skim i urdu posłu­guję się naj­bar­dziej roz­po­wszech­nioną wer­sją pisowni. W innych przy­pad­kach sama doko­nuję wła­snej trans­li­te­ra­cji. Tłu­ma­cze­nia nagłów­ków arab­skich gazet i tek­stów, jak rów­nież nie­któ­rych wier­szy są mojego autor­stwa. Tam, gdzie podobne poję­cia funk­cjo­nują w trzech kul­tu­rach, które opi­suję, podaję ich odpo­wied­niki w języku arab­skim. W przy­padku kon­cep­cji zwierzch­no­ści uczo­nego, wpro­wa­dzo­nej przez Cho­mej­niego i wie­lo­krot­nie przy­wo­ły­wa­nej w książce, uży­wam arab­skiej trans­li­te­ra­cji wila­jat al-fakih (a nie per­skiej velayat-e faqih), aby unik­nąć zamie­sza­nia. W języku arab­skim zarówno ibn, jak i bin ozna­cza „syn”. Posłu­guję się nimi zamien­nie, w zależ­no­ści od tego, która wer­sja wystę­puje czę­ściej w przy­padku danej osoby (Osama bin Laden, ale Abd al-Aziz ibn Saud). Imię Muham­mad wystę­puje w kilku róż­nych wer­sjach, przy­ta­czam je albo zgod­nie z naj­bar­dziej roz­po­wszech­nio­nym uży­ciem, albo zgod­nie z pre­fe­ren­cjami danej postaci. Zde­cy­do­wa­łam się, pisząc o wielu cen­tral­nych posta­ciach, uży­wać ich imion, aby odróż­nić je od postaci wybit­nych lub histo­rycz­nych.

Uwagi tłumaczki na temat pisowni pojęć, nazw i nazwisk w wydaniu polskim

Popraw­ność pisowni pojęć i nazwisk. Pol­ski prze­kład zawdzię­czam przede wszyst­kim wspa­nia­łej kon­sul­ta­cji doko­na­nej przez Hannę Jan­kow­ską (ewen­tu­alne błędy i nie­do­cią­gnię­cia obcią­żają sumie­nie tłu­maczki). Jeśli cho­dzi o pisow­nię nazwisk i pojęć w wyda­niu pol­skim, przede wszyst­kim sta­ra­ły­śmy się posłu­gi­wać tymi warian­tami, które już wystę­pują i przy­jęły się w piśmien­nic­twie pol­skim (stąd na przy­kład Osama bin Laden, Gamal Abdel Naser). W pozo­sta­łych przy­pad­kach zasto­so­wane zostały zasady pol­skiej uprosz­czo­nej trans­kryp­cji arab­skiej i trans­kryp­cji per­skiej zgod­nej z wytycz­nymi Komi­sji Stan­da­ry­za­cji Nazw Geo­gra­ficz­nych poza Gra­ni­cami Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej. W przy­padku nazw i nazwisk w urdu – o ile nie ma ich już w uży­ciu w języku pol­skim – pozo­sta­wiona została trans­kryp­cja angiel­ska: angiel­ski jest dru­gim urzę­do­wym języ­kiem Paki­stanu, dla­tego kon­sul­tantka i tłu­maczka zde­cy­do­wały się uznać taki zabieg za uza­sad­niony.

Osoby

Liban

Husajn al-Husajni: szy­icki poli­tyk, prze­wod­ni­czący par­la­mentu w latach osiem­dzie­sią­tych

Musa Sadr: irań­ski szy­icki duchowny, prze­pro­wa­dził się do Libanu w 1959, zagi­nął w Libii w 1978 roku

Hani Fahs: szy­icki duchowny, miesz­ka­jący w Ira­nie w latach 1979–1986; zwo­len­nik, póź­niej kry­tyk rewo­lu­cji

Badia Fahs: córka Haniego, dzien­ni­karka, jako stu­dentka miesz­kała w Ira­nie

Subhi Tufajli: czło­nek zało­ży­ciel Hezbol­lahu

Hasan Nasral­lah: sekre­tarz gene­ralny Hezbol­lahu od 1992 roku

Rafik Hariri: milio­ner, poli­tyk, trzy­krotny pre­mier, zamor­do­wany w 2005 roku

Iran

Mah­mud Ahma­di­ne­żad: pre­zy­dent w latach 2015–2013

Masih Ali­ne­żad: dzien­ni­karka i dzia­łaczka

Abol­ha­san Bani­sadr: lewi­cowy nacjo­na­li­sta, pierw­szy pre­zy­dent po rewo­lu­cji

Mehdi Bazer­gan: czło­nek zało­ży­ciel Ruchu Wyzwo­le­nia Iranu (Libe­ra­tion Move­ment of Iran, LMI), pierw­szy pre­mier po rewo­lu­cji

Moham­mad Beheszti: zwo­len­nik Cho­mej­niego, zało­ży­ciel Par­tii Repu­bliki Islam­skiej

Mostafa Czam­ran: pro­mi­nentny czło­nek LMI, pierw­szy mini­ster obrony rewo­lu­cyj­nego Iranu

Sadek Ghotb­za­deh: pro­mi­nentny czło­nek LMI

Moham­mad Cha­tami: pre­zy­dent w latach 1997–2005

Moh­sen Saze­gara: stu­dent, dzia­łacz LMI, czło­nek zało­ży­ciel Kor­pusu Straż­ni­ków Rewo­lu­cji Islam­skiej (Isla­mic Revo­lu­tio­nary Guard Corps, IRGC)

Ibra­him Jazdi: pro­mi­nentny czło­nek LMI, pierw­szy mini­ster spraw zagra­nicz­nych po rewo­lu­cji

Ara­bia Sau­dyj­ska

Sami Angawi: archi­tekt, zało­ży­ciel Cen­trum Badań nad Hadżdż

Abd al-Aziz ibn Baz: wpły­wowy duchowny, w latach sześć­dzie­sią­tych zastępca rek­tora uni­wer­sy­tetu w Medy­nie, wielki mufti kró­le­stwa w latach 1993–1999

Sofana Dah­lan: praw­niczka, potom­kini dzie­więt­na­sto­wiecz­nego muftiego Ahmada ibn Zajni Dah­lana

Turki ibn Faj­sal: szef wywiadu w latach 1979–2001

Muham­mad ibn Saud: zało­ży­ciel dyna­stii Sau­dów w XVIII wieku

Muham­mad ibn Abd al-Wah­hab: ultra­fun­da­men­ta­li­styczny orto­dok­syjny kazno­dzieja z XVIII wieku, sojusz­nik Muham­mada ibn Sauda

Muham­mad ibn Sal­man: następca tronu od 2017 roku, mini­ster obrony od 2015, syn króla Sal­mana

Abd al-Aziz Al Su’ud (Ibn Saud): zało­ży­ciel kró­le­stwa Ara­bii Sau­dyj­skiej, pano­wał w latach 1932–1953

Faj­sal ibn Saud: trzeci król Ara­bii Sau­dyj­skiej, zamor­do­wany w 1975 roku

Irak

Sad­dam Husajn: pre­zy­dent w latach 1979–2003

Muham­mad Bakir al-Hakim: irań­ski aja­tol­lah, prze­by­wa­jący na emi­gra­cji w Ira­nie w latach 1980–2003, zamor­do­wany w Iraku w 2003 roku

Atwar Bah­dżat: iracka dzien­ni­karka, zamor­do­wana w 2006 roku

Abd al-Madżid al-Chu’i: szy­icki duchowny, na emi­gra­cji od 1991 roku, zamor­do­wany w 2003 roku

Muham­mad Taki al-Chu’i: szy­icki duchowny, zabity w 1994 roku

Dża­wad al-Chu’i: szy­icki duchowny, syn Muham­mada Takiego al-Chu’i, na emi­gra­cji od 1991 roku, wró­cił do Iraku w 2010 roku

Muham­mad Bakir as-Sadr: aja­tol­lah, stra­cony przez Sad­dama w 1980 roku, zało­ży­ciel szy­ic­kiej par­tii Da’wa

Muk­tada as-Sadr: duchowny, zało­ży­ciel armii Mah­diego

Syria

Hafiz al-Asad: pre­zy­dent w latach 1970–2000

Basz­szar al-Asad: syn Hafiza, pre­zy­dent od 2000 roku

Jasin al-Hadżdż Salih (Yas­sin al Haj Saleh): stu­dent, dzia­łacz komu­ni­styczny, uwię­ziony w 1980, od 2000 roku jeden z naj­waż­niej­szych syryj­skich inte­lek­tu­ali­stów

Samira al-Cha­lil: dzia­łaczka, żona Jasina, upro­wa­dzona przez bojów­ka­rzy w 2013 roku

Sa’id Hawwa: naj­waż­niej­szy ide­olog syryj­skiego Brac­twa Muzuł­mań­skiego

Zahran Allusz: przy­wódca isla­mi­stycz­nej grupy rebe­lianc­kiej Dżajsz al-Islam, zabity w 2015 roku

Paki­stan

Zul­fi­kar Ali Bhutto: pre­mier w latach 1973–1977

Bena­zir Bhutto: córka Zul­fi­kara, pre­mierka w latach 1988–1990, 1993–1996, zamor­do­wana w 2007 roku

Meh­tab Channa Rashdi: pre­zen­terka tele­wi­zyjna

Faiz Ahmad Faiz: jeden z naj­wy­żej cenio­nych poetów języka urdu

Arif Hus­sa­ini: szy­icki duchowny, zwo­len­nik Cho­mej­niego

Zia ul-Hak: pre­zy­dent w latach 1978–1988

Ehsan Elahi Zaheer: sun­nicki uczony reli­gijny, autor anty­szy­ic­kich ksią­żek

Egipt

Gamal Abdel Naser: pre­zy­dent w latach 1954–1970

Nasr Abu Zajd: świecki pro­fe­sor lite­ra­tury arab­skiej i stu­diów islam­skich

Farag Foda: świecki inte­lek­tu­ali­sta, zamor­do­wany w 1992 roku

Nageh Ibra­him: stu­dent, dzia­łacz isla­mi­styczny, czło­nek zało­ży­ciel Gama’a Isla­mijja, czyli Grupy Islam­skiej

Hosni Muba­rak: pre­zy­dent w latach 1981–2011

Ahmed Nadżi: dzien­ni­karz i pisarz

Anwar Sadat: pre­zy­dent Egiptu, zamor­do­wany w 1981 roku

Ibti­hal Junis: pro­fe­sorka lite­ra­tury fran­cu­skiej, żona Nasra Abu Zeida

Ajman Az-Zawa­hiri: przy­wódca Islam­skiego Dżi­hadu w Egip­cie, numer dwa w Al-Kaidzie

Inni

Jasir Ara­fat: prze­wod­ni­czący Orga­ni­za­cji Wyzwo­le­nia Pale­styny

Isam Bar­kawi, alias Abu Muham­mad al-Mak­disi: jor­dań­ski sala­fita, men­tor Abu Musaba az-Zarka­wiego

Mu’ammar Al-Kad­dafi: przy­wódca Libii w latach 1970–2011

Mapa

Wprowadzenie

„Co się z nami stało?” To pyta­nie prze­śla­duje nas w całym świe­cie arab­skim i muzuł­mań­skim. Powta­rzamy je jak man­trę. Roz­brzmiewa od Iranu po Syrię, od Ara­bii Sau­dyj­skiej po Paki­stan, także w moim kraju, w Liba­nie. Prze­szłość stała się dla nas obcą kra­iną, nie­spla­mioną hor­ro­rem roz­lewu krwi z powo­dów reli­gij­nych, miej­scem żywym, wol­nym od zelo­tów i ich nie­to­le­ran­cji i naj­wy­raź­niej nie­koń­czą­cych się amor­ficz­nych wojen. Cho­ciaż w prze­szło­ści także docho­dziło do puczów i kon­flik­tów, były one ogra­ni­czone w cza­sie i prze­strzeni, a przy­szłość wciąż nio­sła wiele obiet­nic. Co się z nami stało? Może tego pyta­nia nie sta­wiają sobie ci, któ­rzy są zbyt mło­dzi, żeby pamię­tać inny świat, ci, któ­rym rodzice nie opo­wie­dzieli o mło­do­ści spę­dzo­nej w Pesza­wa­rze na recy­to­wa­niu wier­szy, w bej­ruc­kich barach, w któ­rych dys­ku­sje o mark­si­zmie cią­gnęły się do póź­nej nocy, o Bag­da­dzie, gdzie jeź­dziło się rowe­rem na pik­niki nad brze­giem Tygrysu. Pyta­nie może też zasko­czyć tych miesz­kań­ców Zachodu, któ­rzy zakła­dają, że dzi­siej­szy eks­tre­mizm i roz­lew krwi od zawsze sta­no­wiły normę.

Książka niniej­sza jest podróżą w prze­szłość. Nie kie­ro­wała mną melan­cho­lijna tęsk­nota za cza­sami świet­no­ści. Sta­ra­łam się nato­miast zro­zu­mieć, kiedy i dla­czego wszystko zaczęło się roz­pa­dać – począt­kowo powoli, póź­niej z nie­ocze­ki­waną siłą – i co zostało utra­cone. We współ­cze­snej histo­rii Bli­skiego Wschodu jest wiele punk­tów zwrot­nych, do któ­rych można się odwo­ły­wać, pró­bu­jąc wyja­śnić, jak doszło do tego, że zna­leź­li­śmy się w tak roz­pacz­li­wej sytu­acji. Nie­któ­rzy uwa­żają, że świat muzuł­mań­ski popadł w nie­ład wraz z koń­cem Impe­rium Osmań­skiego i upad­kiem ostat­niego kali­fatu po I woj­nie świa­to­wej. Inni wskażą powsta­nie Izra­ela w roku 1948 i klę­skę Ara­bów w woj­nie sze­ścio­dnio­wej w 1967 roku jako pierw­sze pęk­nię­cie w zbio­ro­wej arab­skiej duszy. Jesz­cze inni prze­sko­czą bez­po­śred­nio do inwa­zji Sta­nów Zjed­no­czo­nych w Iraku w 2003 roku, uzna­jąc jej skutki za ostatni parok­syzm kon­fliktu się­ga­ją­cego tysiąc lat wstecz: sun­nici i szy­ici zabi­ja­jący sie­bie nawza­jem, Ara­bia Sau­dyj­ska i Iran zwarte w walce na śmierć i życie. Będą się upie­rać, że zarówno roz­lew krwi, jak i rywa­li­za­cja są nie­unik­nione i wieczne. Oprócz tej czę­ści o „nie­unik­nio­nym i wiecz­nym” żadne z tych wyja­śnień nie jest błędne, ale też żadne z nich samo w sobie nie daje peł­nego obrazu.

Poszu­ku­jąc odpo­wie­dzi na pyta­nie, „co się z nami stało?”, dotar­łam do brze­mien­nego w skutki roku 1979. Trzy wiel­kie wyda­rze­nia roze­grały się wów­czas nie­mal nie­za­leż­nie od sie­bie: rewo­lu­cja w Ira­nie, oblę­że­nie Świę­tego Meczetu w Mekce przez sau­dyj­skich zelo­tów i radziecka inwa­zja w Afga­ni­sta­nie, który stał się pierw­szym polem bitwy nowo­cze­snego dżi­hadu, wspar­tego przez Stany Zjed­no­czone. Kom­bi­na­cja tych trzech wyda­rzeń oka­zała się tok­syczna i odtąd nic już ni­gdy nie było takie jak wcze­śniej. Z tej szko­dli­wej mie­szanki naro­dziła się sau­dyj­sko-irań­ska rywa­li­za­cja, nisz­czy­ciel­skie zma­ga­nia o przy­wódz­two w świe­cie muzuł­mań­skim, w któ­rym oby­dwa kraje niosą na sztan­da­rach reli­gię, wyko­rzy­stują ją i wypa­czają w abso­lut­nie bez­boż­nej pogoni za wła­dzą. Taki stan rze­czy utrzy­muje się od 1979 roku jak rwący potok, który zmywa wszystko na swo­jej dro­dze.

Nic nie zmie­niło świata arab­skiego i muzuł­mań­skiego tak głę­boko i tak fun­da­men­tal­nie jak wyda­rze­nia roku 1979. Były i inne prze­ło­mowe momenty: roz­pad soju­szy, począ­tek lub koniec wojen, naro­dziny nowych ruchów poli­tycz­nych. Do rady­kal­nego dzie­dzic­twa 1979 roku nale­żało to wszystko i jesz­cze wię­cej: ów rok zapo­cząt­ko­wał pro­ces, który prze­kształ­cił zarówno spo­łe­czeń­stwa, jak i kul­tu­ralne i reli­gijne punkty odnie­sie­nia. Siły uwol­nione w 1979 roku zmie­niły to, kim jeste­śmy, i prze­jęły kon­trolę nad naszą zbio­rową pamię­cią.

Opo­wieść o roku 1979 i o czte­rech deka­dach, które nastą­piły po nim, sta­nowi serce tej książki. Rywa­li­za­cja sau­dyj­sko-irań­ska wykro­czyła poza geo­po­li­tykę, osią­ga­jąc poziom coraz potęż­niej­szej rywa­li­za­cji o upra­wo­moc­nie­nie się za pośred­nic­twem islamu, o domi­na­cję reli­gijną i kul­tu­rową, zmie­nia­jąc spo­łe­czeń­stwa od wewnątrz – nie tylko w Ara­bii Sau­dyj­skiej i w Ira­nie, ale i w całym regio­nie. Rewo­lu­cję w Ira­nie opi­sy­wano już w wielu książ­kach, ale tylko w kilku z nich przyj­rzano się temu, jaką falę wyda­rzeń spo­wo­do­wała, w jaki spo­sób świat arab­ski i sun­nicki reago­wał na to donio­słe wyda­rze­nie i jak się do niego odno­sił. Rywa­li­za­cja, roz­sze­rza­jąca się aż po Paki­stan, wywo­łała efekt domina, prze­bu­do­wała dyna­miczne, plu­ra­li­styczne kraje, spo­wo­do­wała mno­że­nie się sek­ciar­skich toż­sa­mo­ści i roz­lew krwi, coś, co ni­gdy wcze­śniej nas nie defi­nio­wało. Paki­stan geo­gra­ficz­nie znaj­duje się na sub­kon­ty­nen­cie indyj­skim, jego współ­cze­sna histo­ria pozo­staje jed­nak ści­śle powią­zana z tren­dami, które poja­wiają się na Bli­skim Wscho­dzie, a sam kraj zaj­muje pocze­sne miej­sce w naszej opo­wie­ści. Na tym obsza­rze Bli­skiego Wschodu i Azji Cen­tral­nej rów­no­le­gle nara­stały bojowe nastroje i roz­kwi­tała kul­tu­rowa nie­to­le­ran­cja, a oba zja­wi­ska nie­rzadko kar­miły się sobą nawza­jem.

Wszę­dzie, dokąd się uda­wa­łam, zbie­ra­jąc wywiady do tej książki, od Kairu po Bag­dad i od Tehe­ranu po Isla­ma­bad, kiedy pyta­łam ludzi o zna­cze­nie roku 1979 w ich życiu, uwal­niała się fala emo­cji. Sie­dzia­łam w salo­nach i gabi­ne­tach kolej­nych osób i czu­łam się, jak­bym pro­wa­dziła kra­jową albo regio­nalną tera­pię: każda z nich miała do opo­wie­dze­nia histo­rię o tym, jak rok 1979 wywró­cił do góry nogami jej życie, jej mał­żeń­stwo, jej edu­ka­cję – nawet osoby, które uro­dziły się już po tej dacie. Książka ta nie jest ani histo­ryczną pracą badaw­czą, ani stu­dium aka­de­mic­kim, sta­nowi jed­nak coś wię­cej niż suchą rela­cję: prze­ko­py­wa­łam archiwa, przej­rza­łam ponad tysiąc gazet, przepro­wa­dziłam wywiady z dzie­siąt­kami ludzi i zebra­łam wir­tu­alną biblio­tekę histo­rii tych czte­rech dekad. W rezul­ta­cie pro­po­nuję nową inter­pre­ta­cję zna­nych wyda­rzeń, nie­kiedy zapo­mnia­nych, nie­kiedy prze­oczo­nych, w więk­szo­ści do tej pory postrze­ga­nych nie­za­leż­nie od sie­bie. Zebrane i połą­czone, obej­mują cztery dekady histo­rii sied­miu kra­jów, roz­bi­jają w proch wiele uzna­nych prawd doty­czą­cych regionu i na nowo rzu­cają świa­tło na to, jak rywa­li­za­cja sau­dyj­sko-irań­ska roz­wi­jała się i zmie­niała w cza­sie, przy­no­sząc kon­se­kwen­cje, któ­rych w 1979 roku nikt nie był w sta­nie prze­wi­dzieć.

Cho­ciaż wyda­rze­nia geo­po­li­tyczne sta­no­wią tło i sce­ne­rię Czar­nej fali, nie jest to książka o ter­ro­ry­zmie ani o Al-Kaidzie czy o ISIS, nie mówi też o podziale na sun­ni­tów i szy­itów ani o zagro­że­niu, jakie bru­talny fun­da­men­ta­lizm sta­nowi dla Zachodu. Wszystko to są tematy, które nie­mal obse­syj­nie poja­wiają się w nagłów­kach zachod­nich mediów. Na tych stro­nach opo­wia­dam nato­miast nie­opo­wie­dzianą histo­rię ludzi – a jest ich wielu – wal­czą­cych nie­gdyś i obec­nie prze­ciwko inte­lek­tu­al­nej i kul­tu­ral­nej ciem­no­ści, powoli ogar­nia­ją­cej ich kraje w deka­dach, które nastą­piły po fatal­nym roku 1979. Inte­lek­tu­ali­ści i inte­lek­tu­alistki, poeci i poetki, praw­nicy i praw­niczki, pre­zen­te­rzy i pre­zen­terki tele­wi­zyjne, mło­dzi duchowni, pisa­rze i pisarki, męż­czyźni i kobiety, Ara­bo­wie i Arabki, Irań­czycy i Iranki, Paki­stań­czycy i Paki­stanki, sun­nici i szy­ici, ludzie na ogół wie­rzący, nie­kiedy świeccy, ale zawsze postę­powi, myśli­ciele i myśli­cielki repre­zen­tu­jący dyna­miczny, plu­ra­li­styczny świat, który na­dal ist­nieje, choć zalewa go czarna fala. Sta­no­wią zmu­szoną do mil­cze­nia więk­szość. Więk­szość ta nie­zmier­nie ucier­piała z rąk tych, któ­rzy nie ustają w sze­rze­niu nie­to­le­ran­cji, nie­ważne, czy dzierżą wła­dzę poli­tyczną, czy kara­biny. Niektó­rzy z tej więk­szo­ści stra­cili życie, jak sau­dyj­ski dzien­ni­karz Dża­mal Cha­szuk­dżi (Jamal Kha­shoggi), zamor­do­wany w kon­su­la­cie Ara­bii Sau­dyj­skiej w Stam­bule w paź­dzier­niku 2018 roku. Dża­mal był moim kolegą i przy­ja­cie­lem. Pisa­łam wła­śnie o jego życiu, kiedy jego okrutna śmierć oka­zała się maka­brycz­nym zwro­tem akcji w opo­wie­ści o sau­dyj­sko-irań­skiej rywa­li­za­cji.

Histo­rie życia wszyst­kich postaci, umiesz­czo­nych w sercu tej książki, nakła­dają się na sie­bie w cza­sie i na prze­strzeni poko­leń. Nie­któ­rzy z moich boha­te­rów znają się nawza­jem, więk­szość nie. Żyją w róż­nych kra­jach, ale wal­czą w tych samych bitwach. Ich histo­rie zawie­rają się w innych, w dzie­jach postaci histo­rycz­nych, sław­nych pisa­rzy lub niesław­nych bojow­ni­ków, w tej roz­le­głej opo­wie­ści, w tych baśniach z tysiąca i jed­nej nocy współ­cze­snej poli­tyki Bli­skiego Wschodu.

Opo­wieść roz­po­czyna się zale­d­wie kilka lat przed rokiem 1979, na wybrze­żach Morza Śród­ziem­nego, w Liba­nie, od mało zna­nego epi­zodu, który ode­grał klu­czową rolę w przy­go­to­wa­niu gruntu pod islam­ską rewo­lu­cję w Ira­nie.

Część I

Rewolucja

1

Rewolucja kasetowa

liban, iran, irak, fran­cja 1977–1979

Pokój umarł w ojczyź­nie pokojuSpra­wie­dli­wość ule­głaGdy upa­dła Jero­zo­limaMiłość wyco­fała się i w sercu świata osia­dła wojnaW gro­cie pła­cze dziecko i Maria, jego matkaA ja się modlę.

Faj­ruz, frag­ment pio­senki Zahrat al-mada’in („Kwiat miast”), tłum. H. Jan­kow­ska

Głę­boko w samym jądrze rewo­lu­cji, która zmie­niła Iran z per­skiego kró­le­stwa w muzuł­mań­ską teo­kra­cję, rewo­lu­cji, któ­rej kibi­co­wali i którą zor­ga­ni­zo­wali świeccy lewi­cowcy i muzuł­mań­scy moder­ni­ści, kryje się pewien para­doks. Para­doks polega na tym, że Iran fun­da­men­ta­li­stycz­nych aja­tol­la­hów ostat­nie skur­cze, dzięki któ­rym się naro­dził, zawdzię­cza mia­stom grze­chu i wol­no­ści: Bej­ru­towi, sto­licy arab­skiej nowo­cze­sno­ści, zwa­nemu nie­gdyś Pary­żem Bli­skiego Wschodu, i Pary­żowi, miej­scu naro­dzin oświe­ce­nia. Gdyby nie pobłaż­liwa swo­boda oby­dwu tych miast, aja­tol­lah Ruhol­lah Cho­mejni – cier­pliwy czło­wiek obda­rzony zręcz­nym umy­słem – zapewne umarłby zapo­mniany w dwu­pię­tro­wym domu z cegły muło­wej w wąskim, śle­pym zaułku świę­tego mia­sta An-Nad­żaf w Iraku. Irań­ski duchowny pro­wa­dził agi­ta­cję prze­ciw sza­chowi Iranu przez ponad dzie­sięć lat, spę­dził też nieco czasu w wię­zie­niu w Tehe­ra­nie. I przy­był do Nad­żafu w 1965 roku; przez trzy­na­ście lat mar­niał tam, nikomu nie­znany, popu­larny w kręgu swo­ich uczniów, ale trak­to­wany z dystan­sem przez więk­szość ira­kij­skich szy­ic­kich duchow­nych. W Nad­żafie duchowni trzy­mali się z dala od poli­tyki i z dez­apro­batą spo­glą­dali na aja­tol­laha pod­że­ga­cza, który uwa­żał, że łączy go z Bogiem szcze­gólna więź. Poza mia­stami żyją­cymi kwe­stiami teo­lo­gicz­nymi byli jesz­cze ci, któ­rzy widzieli w Cho­mejnim uży­teczne narzę­dzie poli­tyczne, kogoś, kto mógłby pobu­dzić tłumy do walki z uci­skiem. Różni ludzie snu­jący różne marze­nia, od Tehe­ranu po Jero­zo­limę, od Paryża po Bej­rut, widzieli w nim czło­wieka, który mógłby oka­zać się przy­datny w reali­za­cji ich pla­nów – i nie zda­wali sobie sprawy z tego, że to oni są narzę­dziem w jego rękach.

* * *

Na libań­skim wybrzeżu, na tara­sie domu wzno­szą­cego się nad poły­sku­ją­cym morzem, trzej męż­czyźni, oży­wieni pra­gnie­niem spra­wie­dli­wo­ści, pro­wa­dzili dłu­gie nocne roz­mowy, prze­bu­do­wu­jąc świat i swoje kraje. Sta­no­wili nie­praw­do­po­dobną mie­szankę: Musa Sadr, cha­ry­zma­tyczny, zie­lo­no­oki irań­ski duchowny w tur­ba­nie, znany jako imam Sadr, Husajn al-Husajni (Hus­sein el Hus­seini), bły­sko­tliwy poli­tyk z Libanu, wąsaty i w gar­ni­tu­rze, oraz Mostafa Czam­ran, irań­ski fizyk, który został lewi­co­wym rewo­lu­cjo­ni­stą-bojow­ni­kiem. Tylko jeden z nich prze­żyje wstrząs, do jakiego dopro­wa­dzą snute przez nich marze­nia.

Był rok 1974. Nel­son Man­dela, dzia­łacz ruchu prze­ciwko apar­the­idowi, sie­dział w połu­dnio­wo­afry­kań­skim wię­zie­niu. Irlandzka Armia Repu­bli­kań­ska wal­czyła z Bry­tyj­czy­kami, pod­kła­da­jąc bomby w angiel­skich pubach i cen­tra­lach tele­fo­nicz­nych. W Wiet­na­mie oka­zy­wało się, że ame­ry­kań­ska siła ognia poszła na marne. Walki mię­dzy pro­ame­ry­kań­skim Połu­dniem a komu­ni­styczną Pół­nocą trwały, ale oddziały Sta­nów Zjed­no­czo­nych wró­ciły do domu. Po dzie­więt­na­stu latach wojny liczba ofiar była pora­ża­jąca: zgi­nęły dwa miliony wiet­nam­skich cywi­lów, pół­tora miliona wiet­nam­skich żoł­nie­rzy i sześć­dzie­siąt tysięcy Ame­ry­ka­nów. Pre­zy­dent Richard Nixon wła­śnie podał się do dymi­sji, żeby unik­nąć impe­ach­mentu w ramach osob­nego nie­sław­nego epi­zodu: afery Water­gate. Męż­czyźni nosili dłu­gie włosy i sze­ro­kie kra­waty, a Led Zep­pe­lin był naj­słyn­niej­szym zespo­łem roc­ko­wym świata. W kwiet­niu 1975 roku upad­nie Saj­gon, zdo­byty przez komu­ni­stów. W tym samym mie­siącu wybuch­nie wojna w Liba­nie – pło­mie­nie zim­nej wojny, dotąd roz­pa­la­jące Azję Połu­dniowo-Wschod­nią, miały teraz zapło­nąć na Bli­skim Wscho­dzie.

Na razie jed­nak, latem 1974 roku, trzej męż­czyźni zebrani w domu Husaj­niego w małym nad­mor­skim mia­steczku Khalde, dzie­sięć minut drogi na połu­dnie od Bej­rutu, patrzyli wstecz na osią­gnię­cia minio­nego roku. Ich marze­nia prze­kra­czały gra­nice, cele mieli różne, ale łączył ich sprze­ciw wobec uci­sku. Wojna była wciąż jesz­cze tylko słabo sły­szal­nym pomru­kiem.

Tego lata na wscho­dzie roz­brzmie­wał potężny w swo­jej deli­kat­no­ści głos Joan Baez, nio­sący się echem z głębi lądu, z suchej, chłod­nej, żyznej doliny Bekaa. Ame­ry­kań­ska pio­sen­karka fol­kowa i dzia­łaczka ruchu praw oby­wa­tel­skich, przy­ja­ciółka Mar­tina Luthera Kinga i była kochanka Boba Dylana, ude­rzyła w struny swo­jej gitary przed tłu­mem zamoż­nych wiel­bi­cieli muzyki i świa­tow­ców, któ­rzy zje­chali się z Bej­rutu i z wielu stron świata arab­skiego na Mię­dzy­na­ro­dowy Festi­wal w Baal­beku. Śpie­wała o wol­no­ści i o nie­sio­nych wia­trem odpo­wie­dziach w ruinach antycz­nego Helio­po­lis, naj­więk­szego, naj­le­piej zacho­wa­nego rzym­skiego mia­sta, znaj­du­ją­cych się w Baal­beku, mie­ści­nie zamiesz­ka­nej przez nie­całe dzie­sięć tysięcy osób. „Przez ile lat musi ist­nieć lud, nim wol­nym pozwolą mu być?” – pytała Baez. Ella Fit­zge­rald, Rudolf Nurie­jew, New York Phil­har­mo­nic, a także libań­ska woka­listka, nie­ziem­ska Faj­ruz, oraz naj­więk­sza diwa Egiptu, Umm Kul­sum, wszy­scy wystę­po­wali w Baal­beku, w cie­niu strze­li­stych kolumn świą­tyń Jowi­sza i Bachusa. W ciągu dnia pośród sław­nych ruin prze­cha­dzali się tury­ści; wie­czo­rami setki ludzi zjeż­dżało do mia­steczka, żeby słu­chać i oglą­dać arty­stów, pod­czas gdy miej­scowi sprze­da­wali pamiątki i prze­ką­ski przy wej­ściu na teren festi­walu.

Samo mia­sto Baal­bek było zaco­faną dziurą. Część jego miesz­kań­ców nie grze­szyła schlud­no­ścią – na nie­któ­rych uli­cach można było zoba­czyć otwarte rynsz­toki. Nie było tu szkoły śred­niej, za to mia­steczko ota­czały pola konopi, ozna­cza­jące zarówno pie­nią­dze, jak i wła­dzę – oraz mnó­stwo broni. Typowa histo­ria zanie­dba­nego obszaru, jed­nak tu, w Baal­beku (tak samo jak w innych czę­ściach Libanu) ist­niała jesz­cze dodat­kowa linia podziału: reli­gia. W tym kraju, osza­ła­mia­jąco zróż­ni­co­wa­nym jak na jego nie­wiel­kie roz­miary, funk­cjo­no­wały trzy główne grupy: chrze­ści­ja­nie, mniej­szość, któ­rej wyco­fu­jący się kolo­nialni decy­denci prze­ka­zali wła­dzę i która zaj­mo­wała domi­nu­jącą pozy­cję, sun­niccy muzuł­ma­nie, tra­dy­cyjna klasa kupiec­kiej bur­żu­azji, miesz­kańcy miast, zasi­la­jący sze­regi biu­ro­kra­cji, oraz szy­iccy muzuł­ma­nie, zapo­mniani i uci­śnieni, upra­wia­jący ziem­niaki i kono­pie w doli­nie Bekaa lub zbie­ra­jący pomi­dory na połu­dniu. W mia­stach szy­ici byli na ogół pucy­bu­tami, sprze­daw­cami gazet, pomoc­ni­kami kel­ne­rów. Szy­iccy wła­ści­ciele ziem­scy, bo i tacy ist­nieli, bywali drob­nymi tyra­nami. Byli też szy­iccy nota­ble i poli­tycy, jak Husajni, który poko­nał bariery, zosta­jąc w wieku lat dzie­więt­na­stu bur­mi­strzem nie­wiel­kiego mia­sta. W Baal­beku sąsia­do­wały ze sobą trzy grupy reli­gijne, przy czym szy­ici byli naj­licz­niejsi.

Uważa się, że histo­ria libań­skiej wspól­noty szy­ic­kiej sięga samych począt­ków islamu, że jest to naj­star­sza wspól­nota poza Medyną, gdzie, po śmierci pro­roka Maho­meta, nie­któ­rzy uznali Alego, kuzyna pro­roka i męża jego córki, Fatimy, za jego pra­wo­wi­tego dzie­dzica1. Odtąd mieli być znani jako stron­nic­two Alego, szi’at Ali. Inni wie­rzyli, że pro­rok wybrał na następcę i pierw­szego kalifa muzuł­mań­skiej wspól­noty Abu Bakra, swo­jego bli­skiego towa­rzy­sza. W walce starły się dwie wizje suk­ce­sji: reli­gijna, odwo­łu­jąca się do potom­ków pro­roka, zwa­nych ima­mami (przy­wód­cami modłów), i druga, bar­dziej ziem­ska, wedle któ­rej wła­dza miała znaj­do­wać się w rękach kali­fów (dosłow­nie: „następ­ców”) wybie­ra­nych w dro­dze kon­sen­susu przez mędr­ców2. Walka o to, kto ma rzą­dzić muzuł­ma­nami i nakła­dać na wspól­notę podatki, zamie­niła się w pierw­szych dzie­się­cio­le­ciach ist­nie­nia islamu w wojnę domową, a następ­nie w schi­zmę teo­lo­giczną. Ist­niało kilka szy­ic­kich impe­riów, zasad­ni­czo jed­nak histo­ria szy­izmu jest histo­rią opo­zy­cyj­nej mniej­szo­ści, ofiar i męczeń­stwa. W Liba­nie przez wieki szy­ici zyskali bogac­two i wła­dzę i prze­kształ­cili region Dża­bal Amel w cen­trum szy­ic­kiej eru­dy­cji. Kiedy w XV wieku szach Ismail I zało­żył w Per­sji dyna­stię Safa­wi­dów, zmu­sił swo­ich sun­nic­kich pod­da­nych do przej­ścia na szy­izm nie­mal z dnia na dzień. Zebrał duchow­nych i uczo­nych ze świę­tych szy­ic­kich miast, Kar­bali i Nad­żafu w Iraku, a także z Dża­bal Amel, aby nauczali nowych prawd i je sze­rzyli. Pod wła­dzą Osma­nów nie­po­korni szy­ici w Liba­nie zacho­wali auto­no­mię, osta­tecz­nie jed­nak musieli przy­jąć rolę mniej­szo­ści w sun­nic­kim impe­rium. Kiedy powsta­wał nowo­cze­sny Liban, gra­nice mię­dzy szy­izmem a sun­ni­zmem czę­sto bywały płynne, czy to z per­spek­tywy reli­gij­nej, czy nawet z per­spek­tywy toż­sa­mo­ścio­wej. Naj­ostrzej­sze były podziały mię­dzy wsią a mia­stem. Gene­ral­nie szy­ici żyli w har­mo­nii ze swo­imi sun­nic­kimi i chrze­ści­jań­skimi sąsia­dami i akcep­to­wali swój los.

Imam Sadr przy­był, aby ich prze­bu­dzić. Prze­pro­wa­dził się z Iranu do Libanu w 1959 roku, aby rzu­cić świa­tło na wywłasz­cze­nie szy­itów i pomóc zakła­dać szkoły i przy­chod­nie, niczym misjo­narz. Przod­ko­wie Sadra pocho­dzili z Libanu, jak zresztą wszy­scy as-Sadro­wie w Iraku, Ira­nie i w innych kra­jach. W pew­nym sen­sie jego podróż była powro­tem z migra­cji. Nosił czarny tur­ban, ozna­cza­jący, że jest nie tylko duchow­nym, ale też potom­kiem pro­roka, saj­ji­dem; oddani zwo­len­nicy uho­no­ro­wali go także tytu­łem imama. W chłod­nym marcu 1974 roku przy­je­chał do Baal­beku, aby roz­bu­dzić świa­do­mość poli­tyczną szy­itów. Był cha­ry­zma­tycz­nym mówcą, więc ludzie z całego Libanu przy­by­wali, aby go posłu­chać. Przy­by­wali z gajów poma­rań­czo­wych i z pól tyto­niu ze zdo­mi­no­wa­nego przez szy­itów połu­dnio­wego wybrzeża, z małych szy­ic­kich wsi na pół­nocy, gdzie znaj­do­wało się cen­trum chrze­ści­jań­stwa, i ze zbu­do­wa­nych z pusta­ków slum­sów Bej­rutu, w któ­rych osie­dlili się, ucie­ka­jąc z połu­dnia przed izra­el­skimi bom­bar­do­wa­niami. Przy­jeż­dżali auto­bu­sami i samo­cho­dami, prze­mie­rza­jąc godzi­nami, nie­kiedy dniami, malutki kraj pozba­wiony trans­portu publicz­nego. Zanim imam Sadr dotarł na pery­fe­rie Baal­beku, drogi były już zatło­czone, co zmu­szało go do robie­nia posto­jów w kolej­nych mia­stach. Sie­dem­dzie­siąt pięć tysięcy męż­czyzn, naj­wy­raź­niej wszy­scy uzbro­jeni w kałasz­ni­kowy i stare kara­biny z cza­sów II wojny świa­to­wej, zebrało się w Baal­beku, by posłu­chać prze­ma­wia­ją­cego imama. Z tru­dem udało mu się wejść na podium, kiedy tłum rzu­cił się, pra­gnąc dotknąć jego szat: na krótko stra­cił nawet swój czarny tur­ban. Huk strze­la­ją­cych na wiwat kara­bi­nów był ogłu­sza­jący.

„Mam słowa, ostrzej­sze od kul, więc oszczę­dzaj­cie kule”, powie­dział słu­cha­czom3. Imam Sadr ostro zaata­ko­wał rząd w Bej­ru­cie za zanie­dby­wa­nie libań­skich szy­itów i obsza­rów wiej­skich w ogóle, za nie­utwar­dzone drogi, za brak szkół i nie­za­pew­nie­nie pod­sta­wo­wych dóbr, takich jak woda i elek­trycz­ność. W kraju, w któ­rym ist­niało osiem­na­ście róż­nych grup reli­gij­nych, wspól­nota szy­icka nale­żała do trzech naj­więk­szych, a jed­nak rzadko kto z jej człon­ków robił karierę w admi­ni­stra­cji publicz­nej: pomi­jano ich przy awan­sach, spy­chano na gor­sze sta­no­wi­ska. Prze­wod­ni­czący par­la­mentu, zawsze szy­ita, zgod­nie z nie­pi­saną libań­ską kon­sty­tu­cją miał nie­wielką wła­dzę poli­tyczną – wła­dza spo­czy­wała przede wszyst­kim w rękach chrze­ści­jań­skiego pre­zy­denta kraju. Liban, nowo­cze­sny i kosmo­po­li­tyczny, był zara­zem kra­jem sto­sun­ków feu­dal­nych i klien­ty­stycz­nych, a szy­itom bra­ko­wało kogoś, kto mógłby prze­mó­wić w ich imie­niu, popro­wa­dzić ich do walki. Teraz mieli imama Sadra.

„Czego ocze­kuje rząd, czego innego może ocze­ki­wać niż gniewu i rewo­lu­cji?” – ostrze­gał imam, prze­ma­wia­jąc do tłumu. Recy­to­wał całą listę krzywd, jakie spo­ty­kały szy­itów. Pod­czas pobytu w Liba­nie zdo­łał dopro­wa­dzić do pew­nych pozy­tyw­nych zmian, pomógł zało­żyć Szy­icką Wysoką Radę, która miała lob­bo­wać na rzecz wspól­noty i dbać o jej potrzeby. Postęp był jed­nak zbyt powolny. Nad­szedł czas, aby pod­nieść głos. „Broń – mówił swoim zwo­len­ni­kom – jest ozdobą męż­czy­zny”. Sadr nie wzy­wał do walki zbroj­nej, ale rozu­miał poczu­cie spraw­czo­ści pły­nące z samego faktu trzy­ma­nia w dło­niach kara­binu. Nie był przy­wódcą woj­sko­wym, ale nie był także tra­dy­cyj­nym cichym duchow­nym, sku­pio­nym na teo­lo­gii i spra­wach swo­jej gminy. Był dzia­ła­czem i cho­ciaż inte­re­so­wał go głów­nie los szy­itów, potę­piał wywłasz­cze­nie i nie­spra­wie­dli­wość we wszyst­kich spo­łecz­no­ściach. Zgro­ma­dze­nie w Baal­beku sta­no­wiło oka­zję do zain­au­gu­ro­wa­nia Ruchu Wydzie­dzi­czo­nych, który Sadr zało­żył nie­dawno razem ze swoim przy­ja­cie­lem Al-Husaj­nim – powsta­nie tego wie­lo­wy­zna­nio­wego ruchu było zwień­cze­niem ponad­dzie­się­cio­let­niej pracy.

Wysoki, góru­jący nad innymi, Sadr nie przy­po­mi­nał żad­nego z przy­wód­ców, jakich kie­dy­kol­wiek oglą­dał Liban, kraj, w któ­rym ludzie trzy­mali się ram swo­jej przy­na­leż­no­ści wyzna­nio­wej. Cho­ciaż sam Sadr uro­dził się w Ira­nie, w świę­tym mie­ście Kom, jego przod­ko­wie pocho­dzili z Dża­bal Amel. Był czło­wie­kiem nowo­cze­snym, rzad­kim przy­kła­dem duchow­nego, który stu­dio­wał nie tylko w szko­łach reli­gij­nych, ale także w ławach świec­kich uczelni – miał dyplom z nauk poli­tycz­nych zdo­byty na uni­wer­sy­te­cie w Tehe­ra­nie. Jego powią­za­nia rodzinne prze­kra­czały gra­nice państw i nacji, zacie­ra­jąc podziały mię­dzy Ara­bami, Per­sami a Tur­kami – wszę­dzie miał krew­nych. Święte mia­sto Nad­żaf w Iraku sta­no­wiło cen­trum, gdzie zbie­gały się wszyst­kie nici. Sadr prze­kra­czał także gra­nice ist­nie­jące w umy­słach, otwie­ra­jąc różne światy na sie­bie nawza­jem. W Tyrze kupił lody od chrze­ści­ja­nina, któ­rego inte­res pod­upa­dał, ponie­waż szy­iccy sąsie­dzi uwa­żali, że jeśli coś zostało zro­bione przez nie­mu­zuł­ma­nów, to musi być nie­czy­ste. Budził zachwyt chrze­ści­ja­nek i cho­ciaż duchow­nym nie wypa­dało wymie­niać z kobie­tami uści­sków dłoni, Sadrowi zda­rzało się z grzecz­no­ści robić wyją­tek od tej zasady. Nauczał w sun­nic­kich szko­łach, pro­wa­dził zaję­cia z filo­zo­fii islamu na Uni­wer­sy­te­cie Świę­tego Józefa w Bej­ru­cie i modlił się w kościo­łach w całym kraju. Sta­no­wił nie­zwy­kły widok, kiedy tak stał przy ołta­rzu, pod wize­run­kiem ukrzy­żo­wa­nego Jezusa, spo­glą­da­jąc na kościół pełen wier­nych, w swoim czar­nym tur­ba­nie, przy­po­mi­na­ją­cym, że jego rodo­wód można prze­śle­dzić aż do pro­roka Maho­meta. Pew­nego razu przy­cią­gnął ogromny tłum do nie­wiel­kiego kościoła w malut­kiej chrze­ści­jań­skiej wsi na gra­nicy z Izra­elem4. Przy­był z pół­go­dzin­nym opóź­nie­niem i kiedy wresz­cie poja­wił się na mów­nicy, zanie­po­ko­jony tłum poboż­nych chrze­ści­jan powi­tał go okrzy­kiem „Allahu akbar” – „Bóg jest wielki” – peł­nym ulgi, jak gdyby przy­był sam Chry­stus.

Sadr rozu­miał róż­no­rodne grupy swo­ich słu­cha­czy. Melan­cho­lij­nie prze­ma­wiał do księży, zakon­nic i wier­nych zebra­nych w kościele, odda­jąc hołd Chry­stu­sowi jako apo­sto­łowi uci­śnio­nych5; w Baal­beku grzmiał wobec uzbro­jo­nych męż­czyzn, pory­wa­jąc ich i odry­wa­jąc od trosk wizją syna Alego i Fatimy, wnuka pro­roka, imama Husajna, zabi­tego w bitwie pod Kar­balą w 680 roku ery chrze­ści­jań­skiej. Stron­nic­two Alego gene­ral­nie zaak­cep­to­wało to, że następ­cami pro­roka będą kali­fo­wie wybie­rani przez radę mędr­ców. Wtedy jed­nak jeden z kali­fów prze­ka­zał wła­dzę swo­jemu synowi, Jazi­dowi. Ów akt nepo­ty­zmu wzbu­dził powszechne nie­za­do­wo­le­nie, Husajn zaś zbun­to­wał się prze­ciw takiej nie­spra­wie­dli­wo­ści i wraz ze swo­imi zwo­len­ni­kami zmie­rzył się z armią Jazida. Jego śmierć dopro­wa­dziła do wykry­sta­li­zo­wa­nia się rodzą­cej się dopiero szy­ic­kiej toż­sa­mo­ści. Zabity w dzień zwany aszura, dzie­siąty dzień muzuł­mań­skiego mie­siąca muhar­ram, pocho­wany w pobliżu miej­sca bitwy, stał się tra­giczną, wznio­słą posta­cią. W nad­cho­dzą­cych wie­kach szy­ici będą into­no­wać: „Każdy dzień to aszura, a każda zie­mia to Kar­bala”.

Jed­nak jak w przy­padku każ­dego wyda­rze­nia histo­rycz­nego, tu także ist­nieją różne inter­pre­ta­cje. Nie­któ­rzy histo­rycy uznali przed­się­wzię­cie imama Husajna za opo­wieść o nie­po­wo­dze­niu; nie­któ­rzy zoba­czyli w tej opo­wie­ści star­cie mię­dzy dwoma omyl­nymi męż­czy­znami dążą­cymi do wła­dzy; inni opi­sy­wali Husajna jako bun­tow­nika, wystę­pu­ją­cego prze­ciw tyra­nii, w obro­nie spra­wie­dli­wo­ści6. Z jaką myślą ruszał do bitwy: czy poszu­ki­wał męczeń­stwa, dobro­wol­nie uda­jąc się na pewną śmierć? A może z jasnym spoj­rze­niem sza­co­wał swoje szanse, wciąż pełen nadziei na naj­lep­sze moż­liwe zakoń­cze­nie? Aja­tol­lah Cho­mejni będzie się w przy­szło­ści odwo­ły­wał do wizji goto­wego na śmierć męczen­nika. W Baal­beku Sadr przed­sta­wiał swoim zwo­len­ni­kom inter­pre­ta­cję opo­wie­ści o ima­mie Husaj­nie wyzbytą żalu i smutku, histo­rię nie ofiary, lecz buntu prze­ciwko nie­spra­wie­dli­wo­ści. Tak więc Sadr zachę­cał zwo­len­ni­ków nie do tego, by szu­kali śmierci, ale by bun­to­wali się z odwagą, jak imam Husajn.

Powo­dów do buntu nie bra­ko­wało, zwłasz­cza na połu­dniu kraju. Szy­ic­kie połu­dnie Libanu, pocęt­ko­wane wsiami chrze­ści­jań­skimi i sun­nic­kimi, zna­la­zło się na linii ognia regio­nal­nego kon­fliktu. Liban był domem dzie­sią­tek tysięcy uchodź­ców pale­styń­skich, bez­pań­stwow­ców od momentu wyga­śnię­cia w 1948 roku bry­tyj­skiego man­datu nad Pale­styną i utwo­rze­nia na czę­ści jej tery­to­rium pań­stwa Izrael. Wśród uchodź­ców od lat sześć­dzie­sią­tych znaj­do­wali się pale­styń­scy bojow­nicy, uzbro­jeni, wście­kli, któ­rzy prze­pro­wa­dzali przez gra­nicę ataki na Izrael w nadziei, że wyzwolą zie­mię, którą utra­cili na rzecz nowego pań­stwa. Prze­wagę mili­tarną Izra­ela stale dawało się odczuć, ponie­waż izra­el­skie samo­loty ata­ko­wały pale­styń­skie obozy na połu­dniu Libanu i bom­bar­do­wały wsie, a czołgi prze­kra­czały gra­nicę i wjeż­dżały na tery­to­rium Libanu. Armia libań­ska nie mogła się rów­nać z Siłami Obron­nymi Izra­ela, a słabe pań­stwo nie miało żad­nej wła­dzy nad pale­styń­skimi par­ty­zan­tami. Wie­śniacy, zarówno muzuł­ma­nie, jak i chrze­ści­ja­nie, mieli pre­ten­sje do bojow­ni­ków za to, że ścią­gają na nich gniew Izra­ela, nisz­cząc ich świat i środki utrzy­ma­nia.

Sadr besz­tał pań­stwo za to, że pozo­sta­wia swo­ich oby­wa­teli bez­bron­nymi, nie wspo­mi­nał jed­nak o Pale­styń­czy­kach. Razem z przy­ja­ciółmi, Husaj­nim i Czam­ra­nem, zma­gał się z nie­moż­li­wym do roz­wią­za­nia para­dok­sem: jak chro­nić spo­łecz­ność przed zemstą ze strony Izra­ela, jed­no­cze­śnie pozo­sta­jąc wier­nym spra­wie pale­styń­skiej, spra­wie utra­co­nej arab­skiej ziemi, utra­co­nej Jero­zo­limy, świę­tego mia­sta, nie­do­stęp­nego dla więk­szo­ści Ara­bów, odkąd Izrael prze­jął kon­trolę nad całym jego obsza­rem w cza­sie wojny sze­ścio­dnio­wej w 1967 roku.

Jesz­cze jeden czyn­nik kom­pli­ko­wał sytu­ację: pale­styń­skie obozy w Liba­nie były ośrod­kami szko­le­nio­wymi dla wszyst­kich rewo­lu­cjo­ni­stów tam­tej epoki, począw­szy od Japoń­skiej Armii Czer­wo­nej po nie­miecką Grupę Baader-Mein­hof, w tym także dla Irań­czy­ków pra­gną­cych pozbyć się sza­cha. Jed­nym z nich był Czam­ran, przy­ja­ciel Sadra. Szko­le­nie w Liba­nie stało się rytu­ałem przej­ścia dla rewo­lu­cjo­ni­stów, zwłasz­cza że nawet przed wybu­chem wojny domo­wej łatwo było o broń. Kara­biny kupo­wało się w her­ba­ciar­niach od tłu­stych męż­czyzn ze sznur­kami modli­tew­nymi w dło­niach. Jeśli skoń­czyły im się zapasy, można było pójść do ich sąsiada lub do kon­ku­ren­cji, do fry­zjera albo do sklepu spo­żyw­czego za rogiem7. Bej­rut był rajem play­boyów, szpie­gów i han­dla­rzy bro­nią.

Zain­spi­ro­wane suk­ce­sami rewo­lu­cji na Kubie, w Algie­rii i w Wiet­na­mie irań­skie grupy opo­zy­cyjne z całego poli­tycz­nego spek­trum, od mark­si­stów po nacjo­na­li­stów i od islam­skich fun­da­men­ta­li­stów po muzuł­mań­skich moder­ni­stów, badały moż­li­wość wznie­ce­nia zbroj­nego powsta­nia prze­ciwko kró­lowi Iranu. Szach Moham­mad Reza Pah­lawi zasia­dał na tro­nie od 1941 roku, czyli od czasu abdy­ka­cji ojca, Rezy Sza­cha Pah­lawiego. Dzieje impe­rium per­skiego się­gają dwu i pół tysiąca lat wstecz, nato­miast dyna­stia Pah­lawich była zde­cy­do­wa­nie śwież­szej daty. W 1925 roku, z pomocą Bry­tyj­czy­ków, Reza Szach, gene­rał per­skiej bry­gady kozac­kiej, zakoń­czył trwa­jące dwie­ście lat rządy dyna­stii Kadża­rów. Zarówno ojciec, jak i syn zma­gali się z licz­nymi wyzwa­niami, sta­ra­jąc się wymu­sić gwał­towną moder­ni­za­cję kraju. W 1963 roku szach Moham­mad Reza Pah­lawi wpro­wa­dził pro­gram sze­roko zakro­jo­nych reform, które nazwał białą rewo­lu­cją. Cho­mejni i inni duchowni potę­pili to, co uznali za wester­ni­za­cję Iranu prze­pro­wa­dzaną rękami despoty. Roz­sier­dziło ich szcze­gól­nie przy­zna­nie więk­szych praw kobie­tom, w tym prawa do kan­dy­do­wa­nia na wybie­ralne urzędy i peł­nie­nia funk­cji sędzi. Pobu­dzeni przez duchow­nych, lewi­cowcy, anty­ro­ja­li­ści i dzia­ła­cze stu­denccy także wyszli na ulice, każda grupa z wła­snych powo­dów. Szach zdu­sił pro­te­sty, zabi­ja­jąc dzie­siątki ludzi. Przy­wódcy opo­zy­cji, któ­rzy unik­nęli aresz­to­wań, zeszli do pod­zie­mia albo roz­pro­szyli się poza gra­ni­cami kraju. Cho­mejni wyje­chał do Tur­cji, potem do Iraku, Liban nato­miast ofe­ro­wał irań­skim dysy­den­tom wygodną bli­skość, połą­czoną z reli­gij­nym i spo­łecz­nym powi­no­wac­twem, a nawet roz­rywkę: co bar­dziej zeświec­czeni rewo­lu­cjo­ni­ści mogli tre­no­wać za dnia, a po połu­dniu cho­dzić na plaże lub wie­czo­rami odwie­dzać bej­ruc­kie bary.

Czam­ran nale­żał do naj­waż­niej­szych dzia­ła­czy Neh­zat-je Azadi-je Iran, Ruchu Wyzwo­le­nia Iranu, par­tii opo­zy­cyj­nej, która uczest­ni­czyła w powsta­niu prze­ciwko sza­chowi w 1963 roku. Zało­ży­ciele orga­ni­za­cji, Mehdi Bazer­gan i libe­ralny duchowny, aja­tol­lah Mah­mud Tale­ghani, nale­żeli do reli­gij­nych moder­ni­stów – byli pobożni, ale byli także rzecz­ni­kami roz­działu pań­stwa i Kościoła. Oni rów­nież odrzu­cili białą rewo­lu­cję, uwa­ża­jąc, że uno­wo­cze­śnie­nie Iranu wcale nie wymaga pozba­wie­nia go duszy. Po 1963 roku przy­wódcy Ruchu Wyzwo­le­nia Iranu musieli zejść do pod­zie­mia albo wyemi­gro­wać. Czam­ran prze­niósł się z Tehe­ranu do Kairu, potem do Ber­ke­ley w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, a wresz­cie, w 1971 roku, zna­lazł się w Liba­nie. Poma­gał Husaj­niemu i Sadrowi popra­wić sytu­ację libań­skich szy­itów, a jed­no­cze­śnie ener­gicz­nie zajął się orga­ni­zo­wa­niem szko­leń dla Ruchu Wyzwo­le­nia Iranu w róż­nych obo­zach pale­styń­skich. Setki mło­dych Irań­czy­ków – zarówno mark­si­stów, jak i duchow­nych – prze­szły przez te obozy8. Wkrótce staną się oni awan­gardą irań­skiej rewo­lu­cji.

Czam­ran osiadł na połu­dniu Libanu, w Tyrze, sta­ro­żyt­nym fenic­kim mie­ście, z któ­rego pocho­dziła Dydona, zwana też Elissą, kró­lowa Kar­ta­giny. Wie­rzący, ale mający świec­kie poglądy na życie Czam­ran nie trzy­mał w domu żad­nych reli­gij­nych wize­run­ków, a wśród kaset w jego aucie nie było ani naboż­nych opo­wie­ści o ima­mie Husaj­nie, ani żad­nych kazań. Objeż­dża­jąc samo­cho­dem cały Liban, rewo­lu­cjo­ni­sta z dok­to­ra­tem uwiel­biał słu­chać pio­se­nek Umm Kul­sum, jej melan­cho­lij­nych pie­śni, które zda­wały się nie mieć końca, jej powta­rza­ją­cych się, urze­ka­ją­cych miło­snych zaklęć. Sadr z kolei miał sła­bość do irań­skiej odpo­wied­niczki Umm Kul­sum, Marzije, córki duchow­nego, która w swoim reper­tu­arze miała ponad tysiąc pio­se­nek o miło­ści, namięt­nej, choć naj­czę­ściej nie­odwza­jem­nio­nej9. Jej mez­zo­so­pran potra­fił dopro­wa­dzać go do łez z tęsk­noty za kra­jem.

Kiedy ci trzej męż­czyźni, sie­dząc na bal­ko­nie domu Husaj­niego, pogrą­żali się w trwa­ją­cych do póź­nej nocy dys­ku­sjach na temat roli reli­gii w życiu i jej ogra­ni­czeń, w tle roz­brzmie­wała zazwy­czaj muzyka uwiel­bia­nej w Liba­nie Faj­ruz. Oby­dwaj Irań­czycy dosko­nale mówili po arab­sku, Czam­ran z cięż­kim per­skim akcen­tem. Husajni doświad­czał swo­jej szy­ic­kiej toż­sa­mo­ści bar­dziej jako kul­tury niż jako reli­gij­nego dogmatu, kul­tury ukształ­to­wa­nej przez wspólną tra­dy­cję, filo­zo­fię i poezję mędr­ców z Dża­bal Amel, a także przez szy­ic­kie trak­taty o rów­no­ści spo­łecz­nej. Imam Sadr od czasu do czasu pozwa­lał sobie na zapa­le­nie fajki wod­nej, nie­czę­sto spo­ty­kany zwy­czaj w przy­padku duchow­nego. Swój tur­ban nosił nie­mal nie­dbale, nie­kiedy odsu­wa­jąc go lub odsła­nia­jąc pasmo wło­sów. Uwa­żał, że ści­słe, dro­bia­zgowe ogra­ni­cze­nia sta­no­wią prze­szkodę w ducho­wym przy­ję­ciu wiary.

A zatem ist­niał szy­izm i wspól­nota szy­icka w Liba­nie… ist­niał Iran i szach… i wresz­cie była też Jero­zo­lima. Te wła­śnie zagad­nie­nia spra­wiły, że ci trzej męż­czyźni zaczęli ze sobą współ­pra­co­wać i że mieli wspólne inte­resy. Pamięć o Jero­zo­li­mie – wyrwie w sercu arab­skiego świata – nie opusz­czała Husaj­niego. Na ścia­nie w jego domu wisiał dwu­me­trowy, czarno-biały pla­kat ze zdję­ciem meczetu Al-Aksa, trze­ciego naj­święt­szego miej­sca w isla­mie. Rany zadane przez kon­flikt izra­el­sko-arab­ski bez wąt­pie­nia były jedną z przy­czyn dzia­łań podej­mo­wa­nych w samym sercu wyda­rzeń, które dopro­wa­dziły do roku 1979 i lat, które nastą­piły póź­niej.

* * *

Kiedy w wyniku I wojny świa­to­wej Bry­tyj­czycy prze­jęli Jero­zo­limę z rąk upa­da­ją­cego Impe­rium Osmań­skiego, nagłó­wek „New York Herald” z 11 grud­nia 1917 roku gło­sił, że Po 673 latach muzuł­mań­skich rzą­dów Jero­zo­lima została ura­to­wana. W tym samym roku bry­tyj­ski mini­ster spraw zagra­nicz­nych, Arthur Bal­four, w dekla­ra­cji, która nosi jego imię, obie­cał Żydom ojczy­znę na tere­nie biblij­nej Pale­styny, stwier­dza­jąc jed­no­cze­śnie, że „jest rze­czą zupeł­nie zro­zu­miałą, że nie uczyni on [rząd Wiel­kiej Bry­ta­nii] nic, co mogłoby zaszko­dzić oby­wa­tel­skim czy reli­gij­nym pra­wom ist­nie­ją­cych w Pale­sty­nie spo­łecz­no­ści nie­ży­dow­skich”. W 1921 roku bry­tyj­ski wysoki komi­sarz rapor­to­wał, że Żydzi sta­no­wią jedy­nie 10% popu­la­cji Bry­tyj­skiego Man­datu Pale­styny – przy czym więk­szość z nich przy­była tam w ciągu ostat­nich czter­dzie­stu lat, mię­dzy innymi z Rosji, skąd Żydzi ucie­kali przed pogro­mami – choć jed­no­cze­śnie sta­no­wią już więk­szość w Jero­zo­li­mie10. Kolejni imi­granci przy­by­wali, a hebraj­ski, nie­gdyś rzadko sły­szany, oży­wał wraz ze wzro­stem liczby osad, kolo­nii rol­ni­czych, w któ­rych hodo­wano poma­rań­cze i euka­lip­tusy i pro­du­ko­wano wino.

Przed 1936 rokiem mię­dzy Żydami i Ara­bami docho­dziło do zbroj­nych starć. Jedni i dru­dzy bun­to­wali się prze­ciwko bry­tyj­skiemu man­da­towi, Ara­bo­wie jed­nak wal­czyli też z nara­sta­jącą imi­gra­cją żydow­ską do Pale­styny. Migro­wali nie tylko Żydzi ucie­ka­jący przed prze­śla­do­wa­niami, ale także ci, któ­rych poru­szyła wizja pań­stwa w biblij­nej ziemi Izra­ela, roz­ta­czana przez The­odora Herzla, który pod koniec XIX wieku zapo­cząt­ko­wał ruch syjo­ni­styczny. Około roku 1947, w cza­sie, kiedy potęgi kolo­nialne wyco­fy­wały się z Bli­skiego Wschodu, a hor­ror Zagłady wyszedł na jaw, wezwa­nie do stwo­rze­nia ojczy­zny dla Żydów, bez­piecz­nej przy­stani, nabrało nowej mocy. W Euro­pie dzie­siątki tysięcy Żydów oca­la­łych z nazi­stow­skich obo­zów śmierci stało się uchodź­cami, ich dawne spo­łecz­no­ści zostały znisz­czone, a pań­stwa trze­cie zamknęły w cza­sie Zagłady drzwi przed żydow­skimi imi­gran­tami. Nowa wer­sja planu podziału Pale­styny, sfor­mu­ło­wa­nego po raz pierw­szy w 1937 roku, przed­ło­żona teraz w ONZ, zakła­dała powsta­nie dwóch państw: arab­skiego i żydow­skiego. Ze spisu lud­no­ści prze­pro­wa­dzo­nego przez ONZ wyni­kało, że żydow­ska popu­la­cja w Pale­sty­nie wzro­sła do jed­nej trze­ciej ogółu, pozo­stałe dwie trze­cie zaś sta­no­wiła mie­szanka muzuł­ma­nów i arab­skich chrze­ści­jan, według planu jed­nak tery­to­rium miało zostać podzie­lone mię­dzy Żydów i Ara­bów po poło­wie. Dwu­dzie­stego dzie­wią­tego listo­pada 1947 roku Zgro­ma­dze­nie Ogólne ONZ przy­jęło plan podziału. Czter­na­stego maja 1948 roku, kiedy ostat­nie oddziały bry­tyj­skie opu­ściły Pale­stynę, przy­wódcy żydow­scy ogło­sili powsta­nie pań­stwa Izrael na ziemi przy­dzie­lo­nej im zgod­nie z ONZ-owskim pla­nem.

Tym­cza­sem pań­stwa arab­skie odrzu­ciły plan podziału i zade­kla­ro­wały, że będą na­dal wal­czyć o jedną, nie­po­dzielną Pale­stynę. Pięt­na­stego maja roz­po­częły wojnę, wysy­ła­jąc przez gra­nicę czołgi i tysiące żoł­nie­rzy. Nowe pań­stwo było już zmo­bi­li­zo­wane. Dzięki pomocy logi­stycz­nej i broni wysy­ła­nej przez liczne kraje euro­pej­skie Izra­el­czycy stwo­rzyli armię, która szybko prze­wyż­szyła siły państw arab­skich. W ciągu roku Izrael miał już pod kon­trolą 78% daw­nego bry­tyj­skiego man­datu Pale­styny, w tym zachod­nią Jero­zo­limę, pod­czas gdy Jor­da­nia zarzą­dzała Zachod­nim Brze­giem oraz Wschod­nią Jero­zo­limą i jej sta­rym mia­stem, Egipt zaś kon­tro­lo­wał Strefę Gazy. Ara­bo­wie stra­cili Pale­stynę: była to nakba – kata­strofa – jak zaczęto okre­ślać to wyda­rze­nie. Kil­ka­set tysięcy Pale­styń­czy­ków musiało ucie­kać, szu­ka­jąc schro­nie­nia w innych czę­ściach kraju lub w pań­stwach sąsied­nich. Pale­styń­czycy czuli, że zmu­szono ich do tego, by Zagładę, grzech Europy, odku­pili ofiarą z wła­snej ziemi. Zabie­rali ze sobą klu­cze do swo­ich domów i ni­gdy nie porzu­cili nadziei, że pew­nego dnia powrócą. Jed­nak w 1967 roku, w cza­sie wojny sze­ścio­dnio­wej, Ara­bo­wie utra­cili kolejne tery­to­ria: Gazę, Zachodni Brzeg, Wschod­nią Jero­zo­limę, łącz­nie ze sta­rym mia­stem, gdzie znaj­duje się meczet Al-Aksa, a także egip­ski Synaj i syryj­skie Wzgó­rza Golan. Jero­zo­lima zna­la­zła się ponow­nie pod kon­trolą Żydów – po raz pierw­szy od dwóch tysięcy lat. W świe­cie arab­skim i muzuł­mań­skim zapa­no­wało nie­do­wie­rza­nie, szok, żałoba. Ara­bo­wie pokła­dali wiarę w nacjo­na­li­zmie i w egip­skim pre­zy­den­cie Gamalu Abdelu Nase­rze. Zale­d­wie kilka lat wcze­śniej, w 1956 roku, Naser wyło­nił się jako zwy­cięzca w woj­nie o kon­trolę nad egip­skim Kana­łem Sueskim i patrzył z góry nie tylko na Fran­cu­zów i Bry­tyj­czy­ków, ale także na Izrael. Ten cha­ry­zma­tyczny nacjo­na­li­sta stał się boha­te­rem milio­nów ludzi w całym świe­cie arab­skim. Jak to moż­liwe, że tym razem prze­grał? Być może, jak myśleli nie­któ­rzy, Bóg opu­ścił muzuł­ma­nów; być może odpo­wie­dzią powi­nien stać się powrót do reli­gii.

Pale­styna żyła na­dal w zbio­ro­wej świa­do­mo­ści milio­nów Ara­bów, zaś pale­styń­scy uchodźcy żyli teraz pomię­dzy nimi, w Liba­nie, w Syrii, w Jor­da­nii, więk­szość z nich w obo­zach zło­żo­nych z namio­tów lub w slum­sach. Sami Pale­styń­czycy mieli już dość tych wiel­kich arab­skich armii, które stale tra­ciły cenne tery­to­ria. Nad­szedł czas na wzmo­że­nie walk par­ty­zanc­kich. Czło­wie­kiem, który wyrósł na ich przy­wódcę, był Jasir Ara­fat, Pale­styń­czyk z Gazy, który w 1969 roku został prze­wod­ni­czą­cym Orga­ni­za­cji Wyzwo­le­nia Pale­styny (OWP). Zbrojne grupy pale­styń­skie, które wal­czyły z Izra­elem samot­nie i u boku innych Ara­bów, zaczęły umac­niać kon­trolę nad spo­łecz­no­ścią uchodź­ców w Jor­da­nii i Liba­nie, zapeł­nia­jąc sze­regi kolej­nymi bojow­ni­kami i orga­ni­zu­jąc ataki prze­ciwko Izra­elowi. Król Jor­da­nii nie miał w tym żad­nego inte­resu – w 1970 roku jego woj­sko bru­tal­nie ude­rzyło na OWP. Kolejni pale­styń­scy bojow­nicy – i kolejni uchodźcy – prze­nie­śli się do Libanu.

Izra­el­skie ataki, prze­pro­wa­dzane w odwe­cie za ataki pale­styń­skiej par­ty­zantki, stały się czę­ścią życia codzien­nego w połu­dnio­wym Liba­nie. W tym małym kraju zło­żo­nym z mniej­szo­ści posia­da­nie zewnętrz­nego patrona miało fun­da­men­talne zna­cze­nie: chrze­ści­ja­nie spo­glą­dali w stronę Fran­cji, daw­nej potęgi kolo­nial­nej, uwa­ża­jąc ją za swoją pro­tek­torkę; sun­nici mieli wybór i, zależ­nie od poli­tycz­nych afi­lia­cji, nie­któ­rzy szu­kali opar­cia w Egip­cie lub Syrii, inni w Ara­bii Sau­dyj­skiej. Szy­ici uwa­żali, że nie mają nikogo: szach Iranu był sojusz­ni­kiem Izra­ela i inte­re­so­wało go przede wszyst­kim to, żeby mieć na oku irań­skich opo­zy­cjo­ni­stów w Liba­nie.

Husajni chciał zwięk­szyć świa­do­mość tego stanu rze­czy. Pra­gnął, żeby poja­wił się jakiś mocny, sły­szalny głos, ktoś dosta­tecz­nie potężny, by wywrzeć nacisk na sza­cha i zmie­nić jego sta­no­wi­sko w spra­wie Izra­ela. W 1974 roku młody par­la­men­ta­rzy­sta poje­chał do Nad­żafu, żeby spo­tkać się z aja­tol­la­hem Ruhol­la­hem Cho­mej­nim. Nawet na wygna­niu głos duchow­nego wybrzmie­wał mocno. Husajni wyja­śnił sie­dem­dzie­się­cio­dwu­let­niemu aja­tol­la­howi, że jako libań­ski szy­ita dźwiga podwójne brze­mię: jego wspól­nota jest bez­bronna wobec izra­el­skich nalo­tów, a jed­no­cze­śnie szach, obrońca szy­ic­kiej wiary, władca kraju, w któ­rym szy­ici sta­no­wią więk­szość, jest sojusz­ni­kiem Izra­ela11. Husajni przy­po­mniał Cho­mej­niemu, że nie jest więź­niem, jak jego współ­to­wa­rzy­sze w Ira­nie, i że cho­ciaż irań­ska prasa ma zakaz wymie­nia­nia jego nazwi­ska, cie­szy się jed­nak względną wol­no­ścią, nawet pod wła­dzą irac­kiej dyk­ta­tury. Wezwał aja­tol­laha do tego, by zaczął wystę­po­wać publicz­nie i roz­ma­wiał z nim o tym, jak on sam, a także Czam­ran i inni Irań­czycy prze­by­wa­jący w Liba­nie mogą wes­przeć irań­ską rewo­lu­cję. Wizyta nie­wąt­pli­wie spra­wiła Cho­mej­niemu przy­jem­ność: bra­ko­wało mu bycia w cen­trum dzia­łań poli­tycz­nych. Wkrótce mieli poja­wić się także inni, by szep­tać mu o spra­wie pale­styń­skiej, która obcho­dziła go bar­dziej niż los libań­skich szy­itów – mogła lepiej przy­słu­żyć się jego pra­gnie­niu, aby jego głos usły­szano poza Nad­ża­fem.

Po dzie­się­ciu latach spę­dzo­nych w Nad­ża­fie, sto­licy islamu szy­ic­kiego, w miej­scu, które można by porów­nać z Waty­ka­nem, Cho­mejni wciąż był trak­to­wany jako ktoś z zewnątrz. Kiedy przy­był do tego irac­kiego mia­sta, wyso­kiej rangi duchowni odrzu­cili jego bła­ga­nia o wywo­ła­nie szy­ic­kiego powsta­nia zarówno w Ira­nie, jak i w Iraku, rzą­dzo­nym przez świecką, nacjo­na­li­styczną par­tię Baas. Nie na tym polega rola duchow­nych, jak mu powie­dzieli. Pod­czas peł­nego napię­cia spo­tka­nia więk­szość star­szych duchow­nych powie­działa irań­skiemu aja­tol­la­howi: „Nie ma sensu posy­łać ludzi na śmierć”12. Napię­cie ni­gdy nie zelżało, Cho­mejni zasta­na­wiał się więc: „Jakiż to grzech popeł­ni­łem, że zosta­łem uwię­ziony w Nad­ża­fie na tych kilka ostat­nich lat mojego życia?”13.

Cho­mej­niego ota­czali ludzie, któ­rych pocią­gała jego bez­kom­pro­mi­so­wość. W Nad­ża­fie znaj­do­wała się naj­star­sza i naj­bar­dziej pre­sti­żowa hauza, szy­ic­kie semi­na­rium, i szy­ici z całego świata przy­by­wali tam nie tylko po to, żeby odwie­dzić kaplicę imama Alego, ale też by stu­dio­wać. Z bie­giem lat Cho­mej­niemu udało się wyszko­lić setki duchow­nych i gło­sić kaza­nia do tysięcy stu­den­tów, któ­rzy następ­nie wra­cali do Iranu, Bah­rajnu czy Paki­stanu. Pod­czas wykła­dów Cho­mejni roz­ta­czał wizję muzuł­mań­skiego pań­stwa rzą­dzo­nego zgod­nie z sza­ria­tem, muzuł­mań­skim pra­wem; wykła­dał po per­sku, żeby unik­nąć cen­zury ze strony władz irac­kich14. Zgod­nie z szy­icką tra­dy­cją dosko­nałe pań­stwo muzuł­mań­skie może zaist­nieć dopiero wtedy, gdy powróci Mahdi, Ukryty Imam, mesjań­ski odku­pi­ciel, dwu­na­sty imam od cza­sów Alego, który odszedł i ukrył się, udał się w stan okul­ta­cji, w IX wieku. Aż do powrotu tego nie­omyl­nego męża wła­dza spo­czywa w rękach świec­kiego pań­stwa. Cho­mejni jed­nak zapew­niał, że Koran w rze­czy­wi­sto­ści dostar­cza wszel­kich praw i roz­po­rzą­dzeń nie­zbęd­nych czło­wie­kowi do usta­no­wie­nia pań­stwa muzuł­mań­skiego i że pro­rok i imam Ali chcieli, żeby uczeni mężo­wie wdra­żali te prawa: dzięki tym narzę­dziom mędrzec, fakih, może stać na straży i rzą­dzić pań­stwem, wila­jat, dzier­żąc wła­dzę abso­lutną i two­rząc dosko­nałe i spra­wie­dliwe muzuł­mań­skie spo­łe­czeń­stwo. Zwierzch­ność uczo­nego/praw­nika, wila­jat al-fakih, była dotąd teo­re­tycz­nym dzia­łem szy­ic­kiego pra­wo­znaw­stwa, a duchowni uwa­żali, że w obec­nych cza­sach tego rodzaju opiekę można zasto­so­wać jedy­nie wobec wdów i sie­rot. Cho­mejni prze­kształ­cił tę kon­cep­cję w bez­po­średni cel poli­tyczny.

Kiedy imam Sadr prze­czy­tał bro­szurę Cho­mej­niego, był zasko­czony. Tych dwóch męż­czyzn łączyło dale­kie powi­no­wac­two przez mał­żeń­stwo, nie­wiele jed­nak mieli ze sobą wspól­nego: jeden prag­ma­tyczny, drugi raczej bez­kom­pro­mi­sowy, jeden świa­towy i sto­sun­kowo otwarty, drugi ogra­ni­czony i wyklu­cza­jący. Jesz­cze w 1973 roku Sadr przez przy­ja­ciela prze­strze­gał sza­cha przed Cho­mej­nim i jego ideą: „Jest to owoc cho­rego umy­słu”15. Zasad­ni­czo jed­nak swoje obawy zwią­zane z aja­tol­la­hem zatrzy­my­wał dla sie­bie. Sadr, jak się wydaje, chciał wywrzeć na sza­chu wystar­cza­jącą pre­sję, żeby ten zła­go­dził swoją poli­tykę i zaczął doga­dy­wać się z opo­zy­cją, nie chciał jed­nak jego oba­le­nia. Na razie Cho­mejni był uży­tecz­nym cier­niem: jego nie­sa­mo­wity muzuł­mań­ski rząd ni­gdy prze­cież nie mógłby zaist­nieć. Tak przy­naj­mniej myślał Sadr. W cza­sie swo­jej wizyty w Nad­ża­fie w 1974 roku Husajni nie podej­mo­wał z Cho­mejnim tematu wila­jat al-fakih ani nie pró­bo­wał udo­wad­niać, że to sza­leń­stwo16.

W Liba­nie Czam­ran i jego towa­rzy­sze z Ruchu Wyzwo­le­nia Iranu szli dalej niż Sadr i Husajni. Do tej grupy nale­żał Sadek Ghotb­za­deh, wysoki, z sze­ro­kimi ramio­nami, po tro­sze eks­tra­wa­gancki kobie­ciarz, dawny dzia­łacz stu­dencki, który stu­dio­wał na uni­wer­sy­te­cie w Geo­r­ge­town, ale nie uzy­skał dyplomu. Ibra­him Jazdi czę­sto przy­jeż­dżał do Libanu ze Sta­nów Zjed­no­czo­nych, gdzie miesz­kał na emi­gra­cji. W oku­la­rach w czar­nej opra­wie, z krę­co­nymi wło­sami, bro­daty, w twe­edo­wej mary­narce wyglą­dał jak typowy fran­cu­ski inte­lek­tu­ali­sta i naprawdę miał dok­to­rat z bio­che­mii. Czam­ran, Ghotb­za­deh i Jazdi sta­no­wili krę­go­słup Ruchu Wyzwo­le­nia Iranu, któ­rego człon­kami byli Irań­czycy z klasy śred­niej i ludzie majętni, pro­wa­dzący dość wygodne życie. Pocho­dzili z tra­dy­cyj­nych rodzin kupiec­kich, znaj­du­ją­cych się na szczy­cie hie­rar­chii wszech­po­tęż­nego bazaru, rynku, spo­łecz­no­ści rze­mieśl­ni­ków, gil­dii i uczniów. Bazar zawsze sta­no­wił w Ira­nie siłę poli­tyczną, agi­to­wał prze­ciwko zachod­niej kon­ku­ren­cji na swoim tery­to­rium i czę­sto wcho­dził w soju­sze z duchow­nymi, któ­rzy potę­piali zachod­nie wpływy w irań­skim spo­łe­czeń­stwie. Ten sojusz dopro­wa­dził już do prze­wrotu poli­tycz­nego w cza­sie rewo­lu­cji kon­sty­tu­cyj­nej w 1906 roku. Monar­chia prze­żyła wstrząs i została prze­kształ­cona, prze­trwała jed­nak jako sys­tem wła­dzy. Obecne poko­le­nie mło­dych rewo­lu­cjo­ni­stów pra­gnęło oba­lić całą tę struk­turę.

Z Ruchem Wyzwo­le­nia Iranu współ­pra­co­wał Abol­ha­san Bani­sadr, lewi­cowy nacjo­na­li­sta, pro­fe­sor eko­no­mii, miesz­ka­jący na emi­gra­cji w Paryżu. Bani­sadr, Czam­ran, Ghotb­za­deh i Jazdi nale­żeli do tego samego poko­le­nia, uro­dzo­nego na początku lub w poło­wie lat trzy­dzie­stych XX wieku. Wcho­dzili w doro­słość w burz­li­wym okre­sie, jakim dla Iranu były lata pięć­dzie­siąte, kiedy to w przy­go­to­wa­nym przez CIA zama­chu stanu oba­lono Moham­mada Mosad­de­gha, popu­lar­nego nacjo­na­li­stycz­nego pre­miera Iranu, który zapew­nił sobie nie­za­leż­ność od sza­cha. Zamach z 1953 roku pozwo­lił im posma­ko­wać akty­wi­zmu. Mówiący cichym gło­sem Bani­sadr, drobny, z czar­nymi wąsami i gęstymi wło­sami, był synem aja­tol­laha, który poli­tykę przed­ło­żył nad reli­gię. Jako dziecko poznał Cho­mej­niego i bawił się z jego dziećmi17. Kiedy jed­nak w 1972 roku ponow­nie spo­tkał się z aja­tol­la­hem w Nad­ża­fie, ten nie wywarł na nim naj­lep­szego wra­że­nia – Bani­sadr uznał, że Cho­mejni jest nie­przy­ja­zny i że się izo­luje. Prze­czy­tał książkę Cho­mejniego o pań­stwie muzuł­mań­skim z nie­do­wie­rza­niem. Więk­szość jego kole­gów z lewicy uznało ją za tak dzi­waczną, że zakła­dano, że była fał­szywką spre­pa­ro­waną przez irań­ski reżim, żeby zdys­kre­dy­to­wać Cho­mejniego jako reli­gij­nego fana­tyka.

Tyle że irań­ska opo­zy­cja potrze­bo­wała takiego zarze­wia, żeby roz­pa­lić rewo­lu­cję i dotrzeć do mas w mecze­tach. Nacjo­na­li­ści i lewi­cowcy byli dobrymi orga­ni­za­to­rami, nie mieli jed­nak ludo­wego popar­cia, bra­ko­wało wśród nich kogoś o cha­ry­zmie Che Guevary. Bani­sadr ostrzegł Cho­mej­niego, żeby nie mówił o wila­jat al-fakih, ponie­waż w ten spo­sób okaże się czło­wie­kiem pozba­wio­nym reali­zmu: jak duchowni, któ­rzy z tru­dem radzili sobie z codzien­nymi spra­wami w Nad­ża­fie, naj­święt­szym mie­ście szy­izmu, mie­liby rzą­dzić kra­jem? Cho­mejni zade­kla­ro­wał, że to, co napi­sał, sta­nowi zale­d­wie punkt wyj­ścia, mający wywo­łać dys­ku­sję na temat naj­lep­szej formy rządu. Bani­sadr był zado­wo­lony. Można już było roz­po­cząć rewo­lu­cyjną pracę u pod­staw.

* * *

Pło­mień został wznie­cony w 1977 roku. Zaczęło się w czerwcu od śmierci Alego Sza­ria­tiego, groź­nego wizjo­nera, ide­ologa rewo­lu­cji. Wysoki, ele­gancki trzy­dzie­sto­pa­ro­la­tek, z reszt­kami wło­sów na szczy­cie łysie­ją­cej czaszki, Sza­riati był nacjo­na­li­stą, który w Paryżu stu­dio­wał socjo­lo­gię. Nale­żał do tego samego poko­le­nia co Czam­ran i inni człon­ko­wie Ruchu Wyzwo­le­nia Iranu i także dora­stał w epoce Mosad­de­gha. Jako młody czło­wiek został schwy­tany, kiedy gry­zmo­lił pro­mo­sad­de­ghowe graf­fiti: zmu­szono go, żeby wyli­zał ścianę do czy­sta. Sza­riati to czło­wiek pełen sprzecz­no­ści: był synem przy­wódcy reli­gij­nego ze świę­tego mia­sta Meszhed, jed­nak nie podo­bały mu się wpływy ducho­wień­stwa, był pobożny, ale przy­znał kie­dyś, że gdyby nie był muzuł­ma­ni­nem, zostałby mark­si­stą18. Lewi­co­wiec i muzuł­ma­nin, nosił się w stylu zachod­nim, zawsze w gar­ni­tu­rze i kra­wa­cie, gładko ogo­lony. Mimo wszystko gar­dził bez­płodną euro­pej­ską nowo­cze­sno­ścią i grzmiał prze­ciwko tym Irań­czy­kom, któ­rzy odrzu­cali wła­sną histo­rię i przyj­mo­wali wszystko, co pocho­dziło z Zachodu. Rów­no­cze­śnie jed­nak szy­dził z pro­stych ludzi nad­mier­nie przy­wią­za­nych do tra­dy­cji, tkwią­cych w prze­szło­ści: „Prze­szłość bez przy­szło­ści ozna­cza bez­wład i sta­gna­cję, pod­czas gdy przy­szłość bez prze­szło­ści jest obca i próżna”19. Poszu­ku­jąc przy­szło­ści, która byłaby zako­rze­niona w histo­rii jego kraju, w szcze­gól­nej irań­skiej toż­sa­mo­ści, a zara­zem w isla­mie, nie wahał się się­gać po obcych auto­rów. Inspi­ro­wał go Frantz Fanon, anty­ko­lo­nialny myśli­ciel z Mar­ty­niki, a także fran­cu­ski egzy­sten­cja­li­sta Jean-Paul Sar­tre, bli­ski wielu irań­skim rewo­lu­cjo­ni­stom20. Dzięki tym wszyst­kim sprzecz­no­ściom Sza­riati stwo­rzył nowy nurt szy­izmu, jesz­cze bar­dziej wojow­ni­czy i mobi­li­zu­jący niż to, co gło­sił w Liba­nie imam Sadr. W głę­boko poli­tycz­nej i bun­tow­ni­czej wer­sji szy­izmu pro­po­no­wa­nej przez Sza­riatiego nie było miej­sca na kwie­tyzm czy przy­wią­za­nie do rytu­ałów. Sza­riati ukuł okre­śle­nie czer­wony szy­izm, szy­izm zabar­wiony mark­si­zmem, gotów na ofiary dla osią­gnię­cia spra­wie­dli­wo­ści spo­łecz­nej. Miał on sta­no­wić prze­ci­wień­stwo czar­nego szy­izmu, kwie­ty­stycz­nego, rytu­ali­stycz­nego, który pod­po­rząd­ko­wy­wał się wład­com i kró­lom. Jak zapew­niał, dzięki ponow­nemu odkry­ciu auten­tycz­nego islamu Iran może stać się uto­pij­nym spo­łe­czeń­stwem kie­ro­wa­nym przez dosko­na­łego przy­wódcę, króla-filo­zofa, jak w Pań­stwie Pla­tona. Podo­bień­stwa z fakih Cho­mej­niego były ude­rza­jące, tyle że Sza­riati nie uwa­żał, aby duchowni mieli w poli­tyce do ode­gra­nia jaką­kol­wiek rolę. Cho­mejni gar­dził świec­kimi myśli­cie­lami, pozwo­lił jed­nak, by bojowy zapał, który roz­bu­dził Sza­riati, posłu­żył jego celom.

W 1971 roku Sza­riati otwar­cie wezwał masy do powsta­nia prze­ciw sza­chowi. Wykła­dał wów­czas na uni­wer­sy­te­cie w Meszhe­dzie; mówiąc, palił, jego wykłady potra­fiły trwać aż sześć godzin, fascy­no­wał słu­cha­czy, pano­wał nad ich umy­słami. W 1973 roku zna­lazł się w wię­zie­niu. Został zwol­niony po czte­rech latach i w 1977 roku wyje­chał do Lon­dynu. Mie­siąc póź­niej zmarł na atak serca – przy czym wiele osób uwa­żało, że zmarł w tajem­ni­czych oko­licz­no­ściach, i skłonne było przy­pi­sy­wać jego śmierć taj­nym służ­bom sza­cha, SAWAK-owi. Imam Sadr wychwa­lał wysiłki Sza­riatiego na rzecz stwo­rze­nia eman­cy­pa­cyj­nego dys­kursu, otwar­tego na zmiany, a zara­zem osa­dzo­nego w tym, co dla spo­łecz­no­ści muzuł­mań­skich było wła­sne i rdzenne21.

Kolej­nym, który miał umrzeć, był Mostafa Cho­mejni, czter­dzie­sto­sied­mio­letni syn aja­tol­laha. Naj­star­szy z dzieci Cho­mejniego i jego naj­bar­dziej zaufany pomoc­nik cier­piał na pro­blemy z ser­cem i miał nad­wagę, ojciec pozwo­lił jed­nak, żeby poja­wiły się teo­rie spi­skowe, w któ­rych śmierć Mostafy uznana została za tajem­ni­czą i przy­pi­sana dzia­ła­niom SAWAK. W Ira­nie od lat pano­wał nie­po­kój, jed­nak do praw­dzi­wego pęk­nię­cia doszło w listo­pa­dzie 1977 roku, kiedy szach zezwo­lił krew­nym Cho­mejniego w Ira­nie obcho­dzić czter­dzie­sty dzień żałoby po Mosta­fie. Teść Cho­mejniego opu­bli­ko­wał notkę w powszech­nie dostęp­nej gaze­cie „Kay­han”, w któ­rej Mostafa został okre­ślony jako „poto­mek Naj­wyż­szego Przy­wódcy wszyst­kich szy­itów na świe­cie”. W mecze­cie Piąt­ko­wym w Tehe­ra­nie odma­wiano modli­twy za „naszego jedy­nego przy­wódcę, obrońcę wiary i wiel­kiego bojow­nika islamu, wiel­kiego aja­tol­laha Cho­mejniego”22. Przez czter­na­ście lat nazwi­sko Cho­mej­niego w Ira­nie sta­no­wiło tabu. Teraz poja­wiało się w druku, w kaza­niach, powta­rzano je i pod­kre­ślano, co było nie­po­ko­ją­cym sygna­łem świad­czą­cym o tym, jak Cho­mejni postrze­gał sam sie­bie i jak był postrze­gany przez nie­któ­rych.

W tym samym mie­siącu umarł także honor Ara­bów, a w każ­dym razie tak odczuły to miliony ludzi w całym regio­nie, obser­wu­jąc z nie­do­wie­rza­niem, jak następca Nasera, pre­zy­dent Anwar Sadat, prze­kro­czył linię frontu i udał się do Jero­zo­limy, żeby prze­mó­wić w Kne­se­cie, izra­el­skim par­la­men­cie. Po twa­rzach dzieci spły­wały łzy, w ser­cach męż­czyzn pło­nął gniew. Jak Egipt mógł wyła­mać się z sze­regu i zdra­dzić sprawę arab­ską i pale­styń­ską? Wkrótce roz­po­częły się roz­mowy poko­jowe mię­dzy Egip­tem a Izra­elem – więc kto miałby teraz zmyć hańbę z czoła arab­skich męż­czyzn? Ara­fat był wście­kły – czuł się oso­bi­ście zdra­dzony przez Sadata. Zaczął szu­kać popar­cia gdzie indziej. Wyko­rzy­stał śmierć syna Cho­mej­niego jako szansę na to, żeby nawią­zać kon­takt z aja­tol­la­hem, prze­sy­ła­jąc kon­do­len­cje za pośred­nic­twem przy­ja­ciela, libań­skiego szy­ic­kiego duchow­nego, Saj­jida Haniego Fahsa23. Więzi mię­dzy rewo­lu­cjo­ni­stami irań­skimi i pale­styń­skimi, w tym także te zadzierz­gnięte w obo­zach szko­le­nio­wych, ist­niały jak dotąd przede wszyst­kim na lewicy. Teraz, kiedy doszło do nawią­za­nia for­mal­nych kon­tak­tów mię­dzy OWP a fun­da­men­ta­li­stycz­nym islam­skim skrzy­dłem rewo­lu­cji, któ­rego wcie­le­niem był aja­tol­lah, wspólne szko­le­nia i wspar­cie dla rewo­lu­cji irań­skiej miały nabrać inten­syw­no­ści. Cho­mejni będzie bez końca wyko­rzy­sty­wał te powią­za­nia, a prze­ję­cie przez niego sprawy pale­styń­skiej miało odmie­nić poli­tyczny pej­zaż Libanu i całego Bli­skiego Wschodu.

Jesie­nią 1977 roku, kiedy wojna domowa w Liba­nie trwała już trzeci rok, Husajni kupił naj­no­wo­cze­śniej­szy sys­tem ste­reo AKAI z dwu­kie­sze­nio­wym magne­to­fo­nem kase­to­wym i gra­mo­fo­nem. Jego czworo dzieci, nasto­lat­ków, zachwy­cił nowy doda­tek do salonu w domu nad morzem: nowa­tor­ska tech­no­lo­gia w zasięgu ręki. Każ­dego popo­łu­dnia po powro­cie ze szkoły nasto­latki pusz­czały ulu­bione taśmy: Led Zep­pe­lin, Pink Floyd, Beatlesi. Był to rewo­lu­cyjny dom nasta­wiony na zmiany. Na ścia­nach wisiały por­trety Sza­ria­tiego i Cho­mej­niego. Dzieci zachwy­cały się Czam­ra­nem, który czę­sto noco­wał w ich domu. Wie­czo­rami, jeśli nie było strze­la­niny ani bom­bar­do­wań, można było, zasy­pia­jąc, wsłu­chi­wać się w szum fal.

Kiedy dzieci kła­dły się do łóżek, sys­tem ste­reo zaczy­nał słu­żyć innemu celowi. Rewo­lu­cyjne prze­sła­nie nale­żało gło­sić daleko i sze­roko. Przed inter­ne­tem, przed Twit­te­rem, ist­niały kasety magne­to­fo­nowe i faksy. Husajni i imam Sadr zabie­rali się do pracy. Poli­tyk usta­wiał mikro­fon, a duchowny prze­ma­wiał. Nagry­wali kasety, jedną po dru­giej, zawie­ra­jące rewo­lu­cyjne prze­sła­nie skie­ro­wane do ludu Iranu, wzy­wa­jące, by powstał i zażą­dał zmian. Sadr ni­gdy nie pro­mo­wał Cho­mej­niego i ni­gdy wprost nie wzy­wał do oba­le­nia sza­cha, ale gorąco wie­rzył, że bunt może zmu­sić króla Iranu do wpro­wa­dze­nia rze­czy­wi­stych, dale­ko­sięż­nych reform. Kopie kaset prze­ka­zy­wano tym spo­śród irań­skich dysy­den­tów, któ­rzy wciąż jesz­cze mogli prze­kra­czać gra­nice Iranu. Kiedy już kasety prze­szmu­glo­wano do kraju, na miej­scu wyko­ny­wano kolejne kopie i prze­sła­nie roz­no­siło się jak pożar. Cho­mejni także nagry­wał kasety, jado­wite dia­tryby prze­ciwko Pah­la­wim. Nie­które z nich szmu­glo­wali do Iranu piel­grzymi powra­ca­jący z Nad­żafu. Nagra­nia prze­mó­wień Cho­mej­niego nada­wano także do Tehe­ranu za pomocą mię­dzy­na­ro­do­wych połą­czeń tele­fo­nicz­nych, na miej­scu nagry­wano i roz­po­wszech­niano. Pod­czas gdy szach sku­piał się na kon­tro­lo­wa­niu tele­wi­zji, radia i gazet, pro­du­ko­wane w pod­zie­miu rewo­lu­cyjne kasety mobi­li­zo­wały masy i pod­ko­py­wały fasa­dowy wize­ru­nek władcy, mają­cego sytu­ację pod kon­trolą.

Rodziny Husaj­niego i Haniego Fahsa zamiesz­ki­wały w dwu róż­nych świa­tach; oby­dwaj przy­wódcy zaj­mo­wali odmienne poli­tyczne sta­no­wi­ska, a jed­nak ich dzieci śpie­wały pie­śni o rewo­lu­cji – osobno, z róż­nymi wizjami tego, co mia­łaby zna­czyć dla Iranu. Wszy­scy znali na pamięć per­skie słowa pierw­szej rewo­lu­cyj­nej pie­śni, która odbiła się echem w całym Ira­nie:

Allah, Allah, Allah, nie ma Boga prócz Boga,

Iran, Iran, Iran, broń wypluwa kule

Iran, Iran, Iran, sze­reg zaci­śnię­tych pię­ści

Iran, Iran, Iran, krew, śmierć i powsta­nie24.

Kiedy nad­szedł rok 1978, czas był już naj­wyż­szy, żeby akcja prze­nio­sła się do Paryża. Z dala od Libanu, pod koniec sierp­nia 1978 roku, wyjąt­kowa chwila przy­pie­czę­to­wała losy Cho­mej­niego i Sadra, a zapewne rów­nież losy i ducha roz­po­czy­na­ją­cej się w Ira­nie rewo­lu­cji. Dnia 29 sierp­nia szach wła­śnie wypra­wiał ban­kiet i spo­ty­kał się z dygni­ta­rzami, kiedy ode­brał tele­fon od Sad­dama Husajna, wice­pre­zy­denta i fak­tycz­nego władcy Iraku25. Szach zła­mał pro­to­kół, odcho­dząc od stołu, aby wysłu­chać nie­zwy­kłej pro­po­zy­cji irac­kiego przy­wódcy: aja­tol­lah Cho­mejni staje się kło­po­tliwy, dobrze byłoby się go pozbyć. Sad­dam ocze­ki­wał zgody sza­cha. Prze­dys­ku­to­waw­szy pro­po­zy­cję w gro­nie naj­bliż­szych dorad­ców, szach zde­cy­do­wał się ją odrzu­cić.

Kilka dni póź­niej Sadr udał się z dwoma towa­rzy­szami do Try­po­lisu w Libii na spo­tka­nie z aja­tol­la­hem Moham­ma­dem Behesz­tim, bli­skim poli­tycz­nym i teo­lo­gicz­nym sojusz­ni­kiem Cho­mej­niego. Beheszti wie­rzył w pań­stwo teo­kra­tyczne. Sadr był zde­cy­do­wa­nym prze­ciw­ni­kiem tego pomy­słu. Spo­tka­nie, zor­ga­ni­zo­wane przez anty­za­chod­niego libij­skiego przy­wódcę Mu’ammara Al-Kad­da­fiego, miało pomóc prze­zwy­cię­żyć podziały26. Nie­długo przed­tem Sadr opu­bli­ko­wał we fran­cu­skim cza­so­pi­śmie „Le Monde” arty­kuł zaty­tu­ło­wany L’Appel des Prophètes („Wezwa­nie pro­ro­ków”)27, opi­su­jący pro­te­sty w Ira­nie jako auten­tyczną rewo­lu­cję prze­ciwko nie­spra­wie­dli­wo­ści, łączącą stu­den­tów, robot­ni­ków, inte­lek­tu­ali­stów i ludzi wiary – rewo­lu­cję opartą na ide­ach, a nie na poli­tyce czy prze­mocy. Jest to ruch nio­sący naj­więk­szą nadzieję resz­cie świata, twier­dził Sadr, a choć jego osią jest wiara, moty­wują go także huma­nizm i etyka rewo­lu­cyjna. Sadr wychwa­lał Cho­mej­niego i jego prze­wod­nic­two, nie wspo­mniał jed­nak o jego idei wila­jat al-fakih. Nie wzy­wał także do oba­le­nia dyna­stii Pah­la­wich. W rze­czy­wi­sto­ści Sadr pla­no­wał po wizy­cie w Try­po­li­sie podróż do Nie­miec Zachod­nich, na tajne spo­tka­nie z wysłan­ni­kiem sza­cha28.

Beheszti ni­gdy się nie poja­wił. Sadr i jego towa­rzy­sze podróży nie­cier­pli­wili się coraz bar­dziej. Liczyli jesz­cze na spo­tka­nie z Kad­da­fim. Po połu­dniu 31 sierp­nia w lobby hote­lo­wym wpa­dli na zna­jo­mego Libań­czyka. Jeden z towa­rzy­szy podróży Sadra wspo­mniał, że wybie­rają się do Kad­da­fiego29. Pewien jor­dań­ski dzien­ni­karz, który aku­rat stał przed hote­lem, życzył im powo­dze­nia i poma­chał na poże­gna­nie, kiedy Sadr wraz z towa­rzy­szami wsia­dali do czar­nego peu­ge­ota 405. I nikt już ni­gdy ich wię­cej nie widział.

Minęło kilka dni, zanim wie­ści o zagi­nię­ciu Sadra dotarły do Bej­rutu, gdzie zna­la­zły się w nagłów­kach wszyst­kich gazet. „Gdzie jest imam Musa Sadr?” – zapy­ty­wał lokalny arab­ski dzien­nik „An-Nahar” 12 wrze­śnia. „Pyta­nia na temat zagi­nię­cia imama Sadra: czy tajem­nica jego znik­nię­cia ma zwią­zek z wyda­rze­niami w Ira­nie?” – pisał tego samego dnia lewi­cowy dzien­nik „As-Safir”. Wła­dze libań­skie twier­dziły, że imam opu­ścił Try­po­lis 31 sierp­nia o 8.15 samo­lo­tem Ali­ta­lii, lotem numer AZ881 do Rzymu. Jego odpra­wiony bagaż rze­czy­wi­ście tam dotarł, jed­nak sam imam znik­nął. Czas mijał bez żad­nych wie­ści. W Liba­nie muzuł­ma­nie ze wszyst­kich odła­mów islamu – sun­nici, szy­ici i mniej­szo­ściowa wspól­nota dru­zów – orga­ni­zo­wali w mecze­tach pro­te­sty. Liban wysłał do Rzymu ekipę docho­dze­niową. Nikt nie wie­dział o pla­no­wa­nym taj­nym spo­tka­niu w Niem­czech. Mno­żyły się plotki: imam został porwany przez SAWAK i prze­wie­ziony do Iranu, a może znaj­do­wał się w libij­skim wię­zie­niu. Nikt nic tak naprawdę nie wie­dział. W Bej­ru­cie Husajni nie miał poję­cia, co począć wobec zagi­nię­cia przy­ja­ciela. Sadr zapra­szał go, żeby poje­chał do Libii razem z nim, ale Husajni odmó­wił i dora­dzał Sadrowi, żeby zre­zy­gno­wał z tej podróży30. Młody szy­icki poli­tyk nie ufał Kad­da­fiemu i nie dowie­rzał jego inten­cjom, a poza tym nie podo­bała mu się reak­cyjna odmiana islamu pro­pa­go­wana przez dyk­ta­tora, jego pogarda dla chrze­ści­jan i pła­ce­nie za nawró­ce­nie. Gdzie był Sadr? Jak ktoś taki jak on mógł po pro­stu znik­nąć? Potrze­bo­wano go bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek. Wyda­rze­nia w Ira­nie nabie­rały tempa. Pobyt Cho­mej­niego w Iraku dobie­gał końca.

* * *

Na uli­cach Iranu lała się krew. Szach wysy­łał czołgi na ulice. W całym kraju sze­rzyły się zamieszki. Punk­tem zwrot­nym w cza­sie tego gorą­cego lata bun­tów stało się pod­pa­le­nie kina Rex w Aba­da­nie 19 sierp­nia, w wyniku czego zgi­nęło czte­ry­sta dwa­dzie­ścia osób. Data ataku wyda­wała się wyraź­nie sym­bo­liczna: dwu­dzie­sta piąta rocz­nica oba­le­nia Mosad­de­gha. Drzwi kina zostały zamknięte: nie można było uciec przed pło­mie­niami. Rząd winą za pod­pa­le­nie obar­czył reli­gij­nych reak­cjo­ni­stów. Cho­mejni gniew­nie odrzu­cił to oskar­że­nie i sam z kolei wska­zał na SAWAK. Wcze­śniej w ciągu kilku mie­sięcy naj­gor­liwsi zwo­len­nicy Cho­mejniego spa­lili dwa­dzie­ścia dzie­więć kin i setki pry­wat­nych przed­się­biorstw: już wcze­śniej ata­ko­wali kino Rex31. W Tehe­ra­nie znisz­czony został Bac­cara Super Night Club w hotelu Hil­ton, miej­sce wystę­pów mię­dzy­na­ro­do­wych gwiazd. Wszystko to sta­no­wiło część zor­ga­ni­zo­wa­nego planu, który miał zasiać panikę w Ira­nie i uła­twić wpro­wa­dze­nie nowych zasad reli­gij­nego kon­ser­wa­ty­zmu. Pod­pa­le­nie kina Rex było jed­nak nawet na tym tle wyda­rze­niem szcze­gól­nie prze­ra­ża­ją­cym: jedna z gazet opi­sała je jako „holo­kaust”32. Wobec gorącz­ko­wych, wro­gich sza­chowi nastro­jów popar­cie zyski­wała pokrętna logika: panu­jący reżim spa­lił kino, żeby ścią­gnąć potę­pie­nie na opo­zy­cję. Tysiące Irań­czy­ków pozo­sta­wało z boku z roz­ma­itych powo­dów: nie doświad­czyli wię­zień ani wygna­nia, byli apo­li­tyczni albo nie lubili duchow­nych33. Jed­nak w obli­czu plo­tek wielu uwie­rzyło, że szach mógł i że istot­nie był gotów pozbyć się ich – nawet zabić – żeby zyskać prze­wagę nad fun­da­men­ta­li­stami.

Kilka tygo­dni póź­niej w Tehe­ra­nie sze­regi pro­te­stu­ją­cych wzro­sły do pra­wie pół miliona ludzi. Ósmy wrze­śnia 1978 roku, „czarny pią­tek”, stał się kolej­nym dra­ma­tycz­nym punk­tem zwrot­nym. Tysiące ludzi zebrało się na placu Żale, skan­du­jąc „Marg bar szah”, „Śmierć sza­chowi”. Tłum, któ­rego więk­szość sta­no­wili męż­czyźni, skła­dał się z prze­mie­sza­nych ze sobą zwo­len­ni­ków Cho­mej­niego, stu­den­tów i lewi­cow­ców34. Wśród nich, za pierw­szymi sze­re­gami zło­żo­nymi z kobiet i mło­dych ludzi, znaj­do­wali się par­ty­zanci, z któ­rych wielu szko­liło się pod okiem Pale­styń­czy­ków w Liba­nie. O 9.21 roz­le­gły się pierw­sze strzały. Ich skut­kiem była strze­la­nina, popłoch i – według ofi­cjal­nych danych – śmierć osiem­dzie­się­ciorga sze­ściorga cywi­lów. Rewo­lu­cjo­ni­ści twier­dzili, że zgi­nęło co naj­mniej trzy tysiące ludzi, celowo zawy­ża­jąc tę liczbę, żeby dolać oliwy do ognia. Ta tak­tyka zadzia­łała, a nagłówki mówiące o trzech tysią­cach zabi­tych poja­wiły się w zachod­nich gaze­tach. Szach był zaszo­ko­wany skalą prze­mocy. Jesz­cze przed tą tra­ge­dią posta­no­wił wyje­chać z kraju, przynaj­mniej na pewien czas35. Postą­pił tak w 1953 roku, wów­czas udało mu się wró­cić po kilku zale­d­wie dniach. Tym razem wpro­wa­dzono stan wojenny. Iran spo­wił mrok, kiedy nade­szła jesień, a wraz z nią godzina poli­cyjna i strach przed kolej­nymi zama­chami ze strony reli­gij­nych fun­da­men­ta­li­stów. Od Szi­razu po Isfa­han odwo­ły­wano festi­wale kul­tu­ralne, w tym także sławny Mię­dzy­na­ro­dowy Festi­wal Fil­mowy w Tehe­ra­nie. Nocne życie skur­czyło się o połowę. Nad­cho­dził kres impe­rium. Szach wciąż miał nadzieję, na prze­kór wszyst­kiemu, że imam Sadr jed­nak się pojawi. Kon­takty mię­dzy tymi dwoma męż­czy­znami ni­gdy nie zostały cał­ko­wi­cie zerwane, tak więc szach trak­to­wał duchow­nego, który ostrze­gał go przed Cho­mej­nim, jako ostat­nią deskę ratunku, popu­lar­nego, postę­po­wego przy­wódcę, który wciąż mógłby pomóc mu prze­ciw­sta­wić się rady­kal­nemu, reak­cyj­nemu aja­tol­la­howi36.

W Iraku Sad­dam miał już dość Cho­mej­niego. Irań­ski duchowny zaczy­nał roz­bu­dzać nadzieję w ser­cach ludzi w całym regio­nie, zarówno szy­itów, jak i sun­ni­tów, któ­rzy nie­na­wi­dzili swo­ich kró­lów i dyk­ta­to­rów i marzyli o spra­wie­dli­wych rzą­dach. Niektó­rzy pra­gnęli wię­cej reli­gii, wię­cej islamu, wię­cej ducho­wo­ści. Rzą­dząca Ira­kiem par­tia Baas budo­wała pań­stwo świec­kie i postę­powe, a zara­zem sza­fu­jące repre­sjami: sun­nic­kich i szy­ic­kich duchow­nych jed­no­czyły spo­ra­dyczne pro­te­sty prze­ciw temu, co uwa­żali za wymu­szoną seku­la­ry­za­cję spo­łe­czeń­stwa, która (podob­nie jak w Ira­nie) pochła­niała ich przy­wi­leje i przy­zna­wała prawa kobie­tom. Duchowni oby­dwu odła­mów nara­żeni byli na bru­talne prze­śla­do­wa­nia, tor­tury w wię­zie­niach i egze­ku­cje. Naj­cięż­sze repre­sje dotknęły szy­itów, od dawna dys­kry­mi­no­wa­nych. Poli­tyka dys­kry­mi­na­cji szy­itów w Iraku, pozo­sta­łość osmań­sko-per­skiej rywa­li­za­cji i wojen, nie usta­wała. Sad­dama nie­po­ko­iło to, że niektó­rzy szy­iccy duchowni zaczy­nali obec­nie posłu­gi­wać się o wiele bar­dziej sek­ciar­skim języ­kiem, zaś iraccy adepci Cho­mej­niego pro­wa­dzili agi­ta­cję prze­ciwko pań­stwu. Sad­dam nało­żył na Cho­mej­niego tyle ogra­ni­czeń, że irań­ski duchowny wresz­cie zde­cy­do­wał się opu­ścić Irak. Pró­bo­wał wyje­chać do Kuwejtu, ale odmó­wiono mu wstępu. Razem z Cho­mej­nim podró­żo­wał jego syn Ahmed, Jazdi jako agent Ruchu Wyzwo­le­nia Iranu i dwóch innych pomoc­ni­ków. We Fran­cji Ghotb­za­deh, eks­tra­wa­gancki rewo­lu­cjo­ni­sta, oraz Bani­sadr, inte­lek­tu­ali­sta pary­ski, szybko zała­twili trzy­mie­sięczną wizę, prze­ko­naw­szy uprzed­nio Cho­mej­niego, że Paryż zapewni mu prze­wagę pod dwoma klu­czo­wymi wzglę­dami: wol­ność słowa i dostęp do świa­to­wych mediów.

Aja­tol­lah przy­był do Fran­cji 6 paź­dzier­nika. Po kilku dniach, wciąż nie­chętny poby­towi w kraju bez­boż­ni­ków, osiadł w małej miej­sco­wo­ści Neau­phle-le-Château, nie­opo­dal Paryża, pół godziny drogi od Wer­salu i tam­tej­szego pałacu, cen­trum wła­dzy kró­lów Fran­cji. Pre­zy­dent Fran­cji zwró­cił się do sza­cha z pyta­niem, czy zgła­sza jakieś zastrze­że­nia wobec obec­no­ści duchow­nego we Fran­cji. Szach nie miał zastrze­żeń. Cóż takiego mógł real­nie osią­gnąć „kru­chy, sza­lony sta­rzec” w dale­kiej Euro­pie, w małym fran­cu­skim mia­steczku?37

W Nad­ża­fie Cho­mejni był zmę­czo­nym wygnań­cem, nie­wi­dzą­cym przed sobą wyraź­nej drogi powrotu. Przed przy­jaz­dem we Fran­cji nazwi­sko Cho­mejniego bar­dzo rzadko poja­wiało się w mię­dzy­na­ro­do­wych mediach. W Neau­phle-le-Château w ciągu trwa­ją­cego cztery mie­siące pobytu miał udzie­lić 132 wywia­dów i stać się twa­rzą rewo­lu­cji roz­po­zna­walną na całym świe­cie. Sie­dem­dzie­się­cio­sze­ścio­letni duchowny odżył.

Ruch Wyzwo­le­nia Iranu zabrał się do pracy. Dołą­czały do niego kolejne kadry, ludzie nad­cią­gali zewsząd. Moh­sen Saze­gara był jed­nym z naj­młod­szych człon­ków pary­skiej grupy38. Pobożny od mło­do­ści, cho­ciaż wycho­wany w rodzi­nie raczej świec­kiej, Moh­sen wyje­chał z Iranu w 1975 roku. Pod­czas stu­diów w Chi­cago zaprzy­jaź­nił się z Jaz­dim i dołą­czył do Ruchu Wyzwo­le­nia Iranu. Przed rokiem 1978 uda­wało mu się odwie­dzać Iran, dokąd przy­wo­ził rewo­lu­cyjne pam­flety oraz tajne doku­menty i prze­ka­zy­wał je dzia­ła­czom Ruchu. Moh­sen poma­gał orga­ni­zo­wać strajki i demon­stra­cje i wymy­ślał rewo­lu­cyjne hasła. Nie­które z nich sta­wały się coraz bar­dziej rady­kalne, w miarę jak podej­mo­wały je pod­nie­cone tłumy. Hasło „Marg barg szah”, „Śmierć sza­chowi”, począt­kowo brzmiało „Szah bejad bera­wad”, „Szach musi odejść”. Jazdi zadzwo­nił do Moh­sena z Paryża, pro­sząc, żeby przy­je­chał. W ciągu kilku godzin Moh­sen zna­lazł się na pokła­dzie samo­lotu, z ośmioma dola­rami w kie­szeni. W Neau­phle-le-Château będzie poma­gał orga­ni­zo­wać wywiady z aja­tol­la­hem.

Przez lata kom­pe­tentni rewo­lu­cjo­ni­ści z Ruchu Wyzwo­le­nia Iranu kul­ty­wo­wali dobre sto­sunki z licz­nymi ame­ry­kań­skimi i euro­pej­skimi dzien­ni­ka­rzami zaj­mu­ją­cymi się Ira­nem, wzbo­ga­cali ich rela­cje o szcze­góły doty­czące nad­użyć reżimu i wybry­ków sza­cha i jed­no­cze­śnie sta­rali się zapew­nić swo­jemu ruchowi ich sym­pa­tię39. Tego rodzaju zabiegi podej­mo­wano dotąd naj­czę­ściej pota­jem­nie. W Neau­phle-le-Château Ruch zyskał teraz kwa­terę główną w garażu z czer­wo­nej cegły, w któ­rym zain­sta­lo­wano cztery tele­fony, dwie linie telek­sowe i sprzęt do kopio­wa­nia, pozwa­la­jący na wyko­ny­wa­nie setek kaset sze­rzą­cych prze­sła­nie aja­tol­laha40. Stra­te­gia była podwójna: rady­kalne, reak­cyjne prze­sła­nie dla Iranu, sta­ran­nie dobrane słowa dla zachod­niego ucha.

Codzien­nie koło połu­dnia Cho­mejni wyła­niał się z domu z nie­bie­skimi okien­ni­cami, aby wygło­sić prze­mó­wie­nie i popro­wa­dzić modli­twy w ogro­dzie po dru­giej stro­nie ulicy. Sia­dał na macie pod jabło­nią i zaczy­nał bry­lo­wać. Dzie­siątki, cza­sem setki dzien­ni­ka­rzy zjeż­dżały codzien­nie do mia­steczka. Jazdi, Ghotb­za­deh i Bani­sadr, w ble­ze­rach i kra­wa­tach, dosko­nałą angielsz­czy­zną i fran­cusz­czy­zną prze­kła­dali (a cza­sem celowo nieco znie­kształ­cali) jego słowa, doda­jąc kon­tekst i łago­dząc kra­wę­dzie zbyt ostre dla wraż­li­wych zachod­nich dzien­ni­ka­rzy. W ten spo­sób for­mo­wali prze­sła­nie aja­tol­laha i jego wize­ru­nek tak, aby odzwier­cie­dlały ich wła­sną wizję przy­szło­ści Iranu. W rezul­ta­cie powsta­wało wra­że­nie, że ma się do czy­nie­nia z mędr­cem-ascetą, zupeł­nie nie­za­in­te­re­so­wa­nym poli­tyką, który pra­gnie „spę­dzić resztę swo­ich dni w semi­na­rium w Kom”, kiedy już zre­ali­zuje swoje cele – dopro­wa­dzi do usu­nię­cia sza­cha i będzie mógł powró­cić do Iranu41. W „Guar­dia­nie” cyto­wano jego słowa: „Nie pra­gnę mieć w swo­ich rękach wła­dzy ani spra­wo­wać rzą­dów. Oso­bi­sta wła­dza mnie nie inte­re­suje”. Oświad­cze­nia Cho­mej­niego zwio­dły nawet tych, któ­rzy znali per­ski i wie­dzieli wię­cej. Bani­sadr upo­mniał Cho­mej­niego po pierw­szym wywia­dzie pra­so­wym, kiedy to aja­tol­lah długo opo­wia­dał fran­cu­skiemu repor­te­rowi po per­sku o swo­ich pla­nach prze­kształ­ce­nia Iranu w muzuł­mań­ską teo­kra­cję42. Bani­sadr pozwo­lił sobie na dużą swo­bodę w tłu­ma­cze­niu, żeby wygła­dzić prze­sła­nie, a Cho­mejni już ni­gdy wię­cej nie oma­wiał publicz­nie kon­cep­cji wila­jat al-fakih43. Zamiast tego mówił o Ira­nie, w któ­rym nawet kobieta będzie mogła objąć urząd pre­zy­denta.

Był jesz­cze trzeci klu­czowy ele­ment: fran­cu­scy lewi­cowi inte­lek­tu­ali­ści. Bar­dzo wpły­wowi, jeśli idzie o kształ­to­wa­nie opi­nii publicz­nej, byli prze­ciwko esta­bli­sh­men­towi, prze­ciwko wła­dzy, prze­ciwko impe­ria­li­zmowi. W irań­skich rewo­lu­cjo­ni­stach dostrze­gli wcie­le­nie tych samych war­to­ści, o które wal­czyli na uli­cach Paryża w maju 1968 roku. Pra­gnęli uwie­rzyć w Cho­mej­niego, w mędrca zasia­da­ją­cego pod jabło­nią. Już w 1964 roku Bani­sadr zwer­bo­wał Sar­tre’a, wyzna­cza­jąc mu funk­cję prze­wod­ni­czą­cego komi­tetu, który miał sze­rzyć wie­dzę na temat Irań­czy­ków w wię­zie­niach sza­cha. Sar­tre zade­kla­ro­wał kie­dyś: „Nie mam żad­nej reli­gii, ale gdy­bym musiał jakąś wybrać, wybrał­bym reli­gię Sza­ria­tiego”.

Cho­ciaż opo­zy­cja naprawdę zawy­żała liczbę tych, któ­rzy zna­leźli się w wię­zie­niach, a także zabi­tych przez reżim, dla ludzi uwię­zio­nych przez sza­cha było to bar­dzo realne doświad­cze­nie. Reza Bara­heni, jeden z naj­więk­szych irań­skich poetów tego czasu, był prze­trzy­my­wany w wię­zie­niu przez sto dwa dni i bru­tal­nie tor­tu­ro­wany. Jego uwol­nie­nie wyni­kało z naci­sków wywie­ra­nych przez ame­ry­kań­skich i euro­pej­skich pisa­rzy. Wier­sze Bara­heniego są pozba­wione sza­cunku i nie­wy­ba­cza­jące44:

Szach trzyma w dło­niach ropę jak szkla­nicę

wina pitego za zdro­wie Zachodu

Kró­lowa o peł­nych ustach doi wymię łani

Matki-ojczy­zny

W nocy pod gwiaz­dami

Za dnia pod prze­cho­dzą­cym słoń­cem

Co mie­siąc, co roku,

A ręka­wiczka w kolo­rze krwi zostaje w śnie­gach St. Moritz

W paź­dzier­niku 1978 roku, kiedy Cho­mejni prze­by­wał w Neau­phle-le-Château, Michel Foucault poje­chał do Iranu, skąd słał dłu­gie spra­woz­da­nia, w któ­rych przed­sta­wiał postu­lat stwo­rze­nia muzuł­mań­skiego rządu jako uto­pijny, roman­tyczny ideał, a jed­no­cze­śnie besz­tał chrze­ści­jań­ski Zachód za to, że porzu­cił owo coś, co okre­ślił jako poli­tyczną ducho­wość45. Tym­cza­sem CIA naj­wy­raź­niej nie znało tez Cho­mej­niego doty­czą­cych muzuł­mań­skiego rządu, miało nato­miast obse­sję na punk­cie moż­li­wego prze­ję­cia Iranu przez komu­ni­stów. Ame­ry­ka­nie liczyli, że „Cho­mejni wywrze łago­dzący wpływ na lewi­cow­ców i rady­ka­łów w swoim oto­cze­niu”46. Sau­do­wie także, jak się zda­wało, nie­wiele wie­dzieli o Cho­mej­nim, nie­po­koił ich „radziecki szturm”, wedle okre­śle­nia nie­któ­rych sau­dyj­skich gazet47. Ara­bia Sau­dyj­ska i Iran były sojusz­ni­kami i sta­no­wiły filary poli­tyki USA powstrzy­my­wa­nia roz­sze­rza­nia się wpły­wów radziec­kich w regio­nie. Iran był potęż­niej­szy, a szach, który dys­po­no­wał budzącą sza­cu­nek armią i flotą, pozo­wał na regio­nal­nego poli­cjanta. Sau­dyj­czycy świa­domi byli jego ambi­cji wobec regionu, ale widzieli w nim przy­ja­znego adwer­sa­rza. Oba pań­stwa miały za sobą dekady wza­jem­nych wizyt kró­lew­skich i dobre robo­cze sto­sunki. Kiedy nad­cią­gała rewo­lu­cja, następca tronu, książę Fahd, wyra­ził w imie­niu Sau­dów popar­cie dla sza­cha jako legal­nego władcy48.

W Neau­phle-le-Château setki irań­skich stron­ni­ków Cho­mej­niego przy­by­wały, by zło­żyć mu wizytę, skan­du­jąc, kiedy tylko się poja­wiał, „Allahu akbar” albo po fran­cu­sku „Lon­gue vie, Kho­me­ini”, „Niech żyje Cho­mejni”. Przy­był także Ara­fat, pod­trzy­mu­jąc nowo nawią­zaną rela­cję z Cho­mejnim. Nikt nie zauwa­żył albo być może nikt nie zro­zu­miał zna­cze­nia tych odwie­dza­ją­cych, któ­rzy nie byli ani zachod­nimi dzien­ni­ka­rzami, ani irań­skimi zwo­len­ni­kami, ani szy­ic­kimi sym­pa­ty­kami, dorad­cami w kra­wa­tach czy duchow­nymi w tur­ba­nach. Ara­bo­wie piel­grzy­mo­wali do Neau­phle-le-Château z Egiptu, Tune­zji i innych kra­jów. Człon­ko­wie sun­nic­kich ruchów muzuł­mań­skich, w tym Bra­cia Muzuł­ma­nie, przy­by­wali nawet z Sudanu, żeby na wła­sne oczy zoba­czyć czło­wieka, o któ­rym jak dotąd sły­szeli tylko od jego dorad­ców na emi­gra­cji49. Brac­two Muzuł­mań­skie od ponad dwóch dzie­się­cio­leci było w Egip­cie nie­le­galne i podob­nie jak inni odwie­dza­jący Cho­mej­niego jego człon­ko­wie pra­gnęli wysłu­chać prze­sła­nia duchow­nego. Wra­cali do domu natchnieni nowymi ide­ami, nowymi tak­ty­kami, nawet nowymi sło­wami, poma­ga­ją­cymi prze­ciw­sta­wiać się despo­tom w ich wła­snych kra­jach. Uczyli się, jak sto­so­wać teo­lo­gię muzuł­mań­ską do oba­la­nia tyra­nii. Życzyli Cho­mej­niemu suk­cesu i obie­cy­wali, że wkrótce znów go odwie­dzą. Zda­wało się, że zwy­cię­stwo jest już bli­sko.

Tym­cza­sem Iran pogrą­żał się w cha­osie. Pod­sta­wowe usługi prze­sta­wały funk­cjo­no­wać, ludzie mający powią­za­nia z wła­dzą rzu­cali się do ucieczki, pod­czas gdy setki irań­skich dysy­den­tów powra­cały do kraju, żeby wziąć udział w rewo­lu­cji: komu­ni­ści, lewi­cowcy, eks­tre­mi­ści reli­gijni. W stycz­niu szach uznał, że czas opu­ścić kraj. Mia­no­wał nowego pre­miera, Sza­pura Bach­ti­jara, i był gotów prze­ka­zać mu ster. Cho­ro­wał na chło­niaka. Ofi­cjal­nie razem z żoną mieli wyje­chać na odpo­czy­nek, zro­bić sobie krótką prze­rwę. Ich dzieci już prze­by­wały poza gra­ni­cami kraju. Szes­na­stego stycz­nia 1979 roku szach i kró­lowa opu­ścili rezy­den­cję w kom­plek­sie pała­co­wym Nia­wa­ran w pół­noc­nym Tehe­ra­nie i dwoma heli­kop­te­rami pole­cieli na zachód, na pobli­skie lot­ni­sko Mer­ha­bad50. Nie­bie­sko-srebrny samo­lot cze­kał przed cesar­skim pawi­lo­nem, żeby wywieźć ich z kraju. Słu­żący w pałacu pła­kali, ude­rzali się w pierś, prze­ra­żeni tym, co ich czeka. Na lot­ni­sku sza­chowi rzu­ciło się do stóp dwóch gwar­dzi­stów. Zatrzy­mał się, żeby skło­nić ich do powsta­nia, ze łzami w oczach. Cesa­rzowa, Farah Diba, otu­lona futrem z lisa, w kape­lu­szu, z dia­men­to­wymi kol­czy­kami, zażyła środki uspo­ka­ja­jące, żeby zacho­wać opa­no­wa­nie.

O godzi­nie 13.24 koła boeinga 707 ode­rwały się od ziemi. Szach sam pilo­to­wał samo­lot. Pole­cieli na małe woj­skowe lot­ni­sko w Asu­anie nad Nilem, gdzie ich przy­ja­ciel, pre­zy­dent Sadat, zgo­to­wał im kró­lew­skie powi­ta­nie. Egipt i Iran łączyła długa, oso­bi­sta histo­ria. W 1939 roku, kiedy szach żenił się po raz pierw­szy, pojął za żonę Fau­zijję, córkę Fuada I, króla Egiptu – szy­icki monar­cha i sun­nicka księż­niczka. Para nie docze­kała się dzie­dzica i mał­żeń­stwo nie prze­trwało. Teraz jed­nak szach zna­lazł się w kraju daw­nych powi­no­wa­tych.

Na uli­cach Tehe­ranu roz­gry­wały się dzi­kie sceny rado­ści51. Świę­tu­jący Irań­czycy tań­czyli, trą­bili klak­so­nami, wychy­lali się i machali z okien samo­cho­dów. Oba­lano posągi sza­cha. „Szah raft”, „Szach odszedł” – wydru­ko­wano wiel­kimi lite­rami na pierw­szej stro­nie popo­łu­dniówki „Ettela’at”. Nad­szedł czas na nowy okrzyk bojowy: „Marg bar Bach­ti­jar”, „Śmierć Bach­ti­jarowi” – zako­cha­nemu w lite­ra­tu­rze fran­cu­skiej pre­mie­rowi, któ­remu szach powie­rzył kraj.

* * *

W Liba­nie Czam­ran i Husajni śle­dzili wia­do­mo­ści z poczu­ciem zara­zem nie­do­wie­rza­nia i suk­cesu – cho­ciaż bez zagi­nio­nego przy­ja­ciela zwy­cię­stwo pozo­sta­wało nie­pełne. Star­szy i mądrzej­szy imam Sadr wie­działby, co nad­cho­dzi, i być może pró­bo­wałby to powstrzy­mać. Dla Czam­rana zbli­żał się kres pobytu w rejo­nie Morza Śród­ziem­nego. Następ­nym przy­stan­kiem miał być Tehe­ran, gdzie jego towa­rzy­sze zbro­ili się na walkę par­ty­zancką, która miała znisz­czyć ostat­nie pozo­sta­ło­ści pano­wa­nia sza­cha. Oba­wiali się kontr­re­wo­lu­cji, zama­chu stanu zor­ga­ni­zo­wa­nego przez CIA. Spo­dzie­wali się dłu­giej bata­lii: klu­czowe zna­cze­nie miało poło­że­nie pod­wa­lin pod nowy Iran, nowy począ­tek jesz­cze przed powro­tem Cho­mej­niego. Jed­nak aja­tol­la­howi się spie­szyło.