Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jedna z najlepszych książek 2020 roku według „New York Timesa”
Czarna fala to bezprecedensowa książka pokazująca niejednoznaczną i skomplikowaną prawdę o przyczynach konfliktu na Bliskim Wschodzie, która znacząco zmienia nasze postrzeganie historii tego regionu.
Kim Ghattas zręcznie splata historię, geopolitykę i kulturę, aby dostarczyć czytelnikowi pasjonującej lektury o mało zbadanej rywalizacji między Arabią Saudyjską a Iranem, zrodzonej z rewolucji irańskiej w 1979 roku, napędzanej przez politykę amerykańską.
Za pomocą barwnego stylu opowiadania, obszernych badań historycznych i reportażu literackiego autorka obala przyjęte prawdy o regionie, który nazywa swoim domem. Bada, dlaczego sunnicka Arabia Saudyjska i szyicki Iran, niegdyś sojusznicy i podwójny filar strategii USA na Bliskim Wschodzie, stali się śmiertelnymi wrogami. Pokazuje, jak zniekształcano i wykorzystywano religię w rywalizacji, która wykraczała daleko poza geopolitykę, podsycając nietolerancję, tłumiąc rozwój kultury i zachęcając do przemocy na tle religijnym.
Wojna o prymat kulturowy od Egiptu do Pakistanu, doprowadziła do wydania przez Iran fatwy przeciwko pisarzowi Salmanowi Rushdiemu, zabójstwa niezliczonych intelektualistów, powstania grup takich jak Hezbollah w Libanie, ataków terrorystycznych z 11 września 2001 roku i wzrostu znaczenia ISIS.
Ghattas przedstawia również fascynującą galerię postaci, których życie zostało wywrócone do góry nogami przez dramat geopolityczny trwający już ponad cztery dekady: od Mehtab Channy Rashdi, pakistańskiej prezenterki telewizyjnej, która przeciwstawiła się dyktatorowi swojego kraju, przez Ahmeda Nadżi egipskiego pisarza wtrąconego do więzienia za swoją literacką twórczość, aż po Dżamala Chaszodżdżiego dziennikarza zamordowanego w saudyjskim konsulacie w Stambule w 2018 roku.
Kim Ghattas jest dziennikarką i pisarką, laureatką nagrody Emmy. Przez dwadzieścia lat relacjonowała i komentowała wydarzenia na Bliskim Wschodzie dla BBC i „Financial Times”. Informowała także o działaniach Departamentu Stanu USA i komentowała amerykańską politykę. Publikowała w „The Atlantic”, „The Washington Post” i „Foreign Policy”, a obecnie jest stypendystką Carnegie Endowment for International Peace w Waszyngtonie. Jej pierwsza książka, The Secretary, była bestsellerem „New York Timesa”. Urodziła się i dorastała w Libanie, a obecnie mieszka na przemian w Bejrucie i Waszyngtonie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 647
W przypadku znanych nazw występujących w językach arabskim, perskim i urdu posługuję się najbardziej rozpowszechnioną wersją pisowni. W innych przypadkach sama dokonuję własnej transliteracji. Tłumaczenia nagłówków arabskich gazet i tekstów, jak również niektórych wierszy są mojego autorstwa. Tam, gdzie podobne pojęcia funkcjonują w trzech kulturach, które opisuję, podaję ich odpowiedniki w języku arabskim. W przypadku koncepcji zwierzchności uczonego, wprowadzonej przez Chomejniego i wielokrotnie przywoływanej w książce, używam arabskiej transliteracji wilajat al-fakih (a nie perskiej velayat-e faqih), aby uniknąć zamieszania. W języku arabskim zarówno ibn, jak i bin oznacza „syn”. Posługuję się nimi zamiennie, w zależności od tego, która wersja występuje częściej w przypadku danej osoby (Osama bin Laden, ale Abd al-Aziz ibn Saud). Imię Muhammad występuje w kilku różnych wersjach, przytaczam je albo zgodnie z najbardziej rozpowszechnionym użyciem, albo zgodnie z preferencjami danej postaci. Zdecydowałam się, pisząc o wielu centralnych postaciach, używać ich imion, aby odróżnić je od postaci wybitnych lub historycznych.
Poprawność pisowni pojęć i nazwisk. Polski przekład zawdzięczam przede wszystkim wspaniałej konsultacji dokonanej przez Hannę Jankowską (ewentualne błędy i niedociągnięcia obciążają sumienie tłumaczki). Jeśli chodzi o pisownię nazwisk i pojęć w wydaniu polskim, przede wszystkim starałyśmy się posługiwać tymi wariantami, które już występują i przyjęły się w piśmiennictwie polskim (stąd na przykład Osama bin Laden, Gamal Abdel Naser). W pozostałych przypadkach zastosowane zostały zasady polskiej uproszczonej transkrypcji arabskiej i transkrypcji perskiej zgodnej z wytycznymi Komisji Standaryzacji Nazw Geograficznych poza Granicami Rzeczypospolitej Polskiej. W przypadku nazw i nazwisk w urdu – o ile nie ma ich już w użyciu w języku polskim – pozostawiona została transkrypcja angielska: angielski jest drugim urzędowym językiem Pakistanu, dlatego konsultantka i tłumaczka zdecydowały się uznać taki zabieg za uzasadniony.
Liban
Husajn al-Husajni: szyicki polityk, przewodniczący parlamentu w latach osiemdziesiątych
Musa Sadr: irański szyicki duchowny, przeprowadził się do Libanu w 1959, zaginął w Libii w 1978 roku
Hani Fahs: szyicki duchowny, mieszkający w Iranie w latach 1979–1986; zwolennik, później krytyk rewolucji
Badia Fahs: córka Haniego, dziennikarka, jako studentka mieszkała w Iranie
Subhi Tufajli: członek założyciel Hezbollahu
Hasan Nasrallah: sekretarz generalny Hezbollahu od 1992 roku
Rafik Hariri: milioner, polityk, trzykrotny premier, zamordowany w 2005 roku
Iran
Mahmud Ahmadineżad: prezydent w latach 2015–2013
Masih Alineżad: dziennikarka i działaczka
Abolhasan Banisadr: lewicowy nacjonalista, pierwszy prezydent po rewolucji
Mehdi Bazergan: członek założyciel Ruchu Wyzwolenia Iranu (Liberation Movement of Iran, LMI), pierwszy premier po rewolucji
Mohammad Beheszti: zwolennik Chomejniego, założyciel Partii Republiki Islamskiej
Mostafa Czamran: prominentny członek LMI, pierwszy minister obrony rewolucyjnego Iranu
Sadek Ghotbzadeh: prominentny członek LMI
Mohammad Chatami: prezydent w latach 1997–2005
Mohsen Sazegara: student, działacz LMI, członek założyciel Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej (Islamic Revolutionary Guard Corps, IRGC)
Ibrahim Jazdi: prominentny członek LMI, pierwszy minister spraw zagranicznych po rewolucji
Arabia Saudyjska
Sami Angawi: architekt, założyciel Centrum Badań nad Hadżdż
Abd al-Aziz ibn Baz: wpływowy duchowny, w latach sześćdziesiątych zastępca rektora uniwersytetu w Medynie, wielki mufti królestwa w latach 1993–1999
Sofana Dahlan: prawniczka, potomkini dziewiętnastowiecznego muftiego Ahmada ibn Zajni Dahlana
Turki ibn Fajsal: szef wywiadu w latach 1979–2001
Muhammad ibn Saud: założyciel dynastii Saudów w XVIII wieku
Muhammad ibn Abd al-Wahhab: ultrafundamentalistyczny ortodoksyjny kaznodzieja z XVIII wieku, sojusznik Muhammada ibn Sauda
Muhammad ibn Salman: następca tronu od 2017 roku, minister obrony od 2015, syn króla Salmana
Abd al-Aziz Al Su’ud (Ibn Saud): założyciel królestwa Arabii Saudyjskiej, panował w latach 1932–1953
Fajsal ibn Saud: trzeci król Arabii Saudyjskiej, zamordowany w 1975 roku
Irak
Saddam Husajn: prezydent w latach 1979–2003
Muhammad Bakir al-Hakim: irański ajatollah, przebywający na emigracji w Iranie w latach 1980–2003, zamordowany w Iraku w 2003 roku
Atwar Bahdżat: iracka dziennikarka, zamordowana w 2006 roku
Abd al-Madżid al-Chu’i: szyicki duchowny, na emigracji od 1991 roku, zamordowany w 2003 roku
Muhammad Taki al-Chu’i: szyicki duchowny, zabity w 1994 roku
Dżawad al-Chu’i: szyicki duchowny, syn Muhammada Takiego al-Chu’i, na emigracji od 1991 roku, wrócił do Iraku w 2010 roku
Muhammad Bakir as-Sadr: ajatollah, stracony przez Saddama w 1980 roku, założyciel szyickiej partii Da’wa
Muktada as-Sadr: duchowny, założyciel armii Mahdiego
Syria
Hafiz al-Asad: prezydent w latach 1970–2000
Baszszar al-Asad: syn Hafiza, prezydent od 2000 roku
Jasin al-Hadżdż Salih (Yassin al Haj Saleh): student, działacz komunistyczny, uwięziony w 1980, od 2000 roku jeden z najważniejszych syryjskich intelektualistów
Samira al-Chalil: działaczka, żona Jasina, uprowadzona przez bojówkarzy w 2013 roku
Sa’id Hawwa: najważniejszy ideolog syryjskiego Bractwa Muzułmańskiego
Zahran Allusz: przywódca islamistycznej grupy rebelianckiej Dżajsz al-Islam, zabity w 2015 roku
Pakistan
Zulfikar Ali Bhutto: premier w latach 1973–1977
Benazir Bhutto: córka Zulfikara, premierka w latach 1988–1990, 1993–1996, zamordowana w 2007 roku
Mehtab Channa Rashdi: prezenterka telewizyjna
Faiz Ahmad Faiz: jeden z najwyżej cenionych poetów języka urdu
Arif Hussaini: szyicki duchowny, zwolennik Chomejniego
Zia ul-Hak: prezydent w latach 1978–1988
Ehsan Elahi Zaheer: sunnicki uczony religijny, autor antyszyickich książek
Egipt
Gamal Abdel Naser: prezydent w latach 1954–1970
Nasr Abu Zajd: świecki profesor literatury arabskiej i studiów islamskich
Farag Foda: świecki intelektualista, zamordowany w 1992 roku
Nageh Ibrahim: student, działacz islamistyczny, członek założyciel Gama’a Islamijja, czyli Grupy Islamskiej
Hosni Mubarak: prezydent w latach 1981–2011
Ahmed Nadżi: dziennikarz i pisarz
Anwar Sadat: prezydent Egiptu, zamordowany w 1981 roku
Ibtihal Junis: profesorka literatury francuskiej, żona Nasra Abu Zeida
Ajman Az-Zawahiri: przywódca Islamskiego Dżihadu w Egipcie, numer dwa w Al-Kaidzie
Inni
Jasir Arafat: przewodniczący Organizacji Wyzwolenia Palestyny
Isam Barkawi, alias Abu Muhammad al-Makdisi: jordański salafita, mentor Abu Musaba az-Zarkawiego
Mu’ammar Al-Kaddafi: przywódca Libii w latach 1970–2011
„Co się z nami stało?” To pytanie prześladuje nas w całym świecie arabskim i muzułmańskim. Powtarzamy je jak mantrę. Rozbrzmiewa od Iranu po Syrię, od Arabii Saudyjskiej po Pakistan, także w moim kraju, w Libanie. Przeszłość stała się dla nas obcą krainą, niesplamioną horrorem rozlewu krwi z powodów religijnych, miejscem żywym, wolnym od zelotów i ich nietolerancji i najwyraźniej niekończących się amorficznych wojen. Chociaż w przeszłości także dochodziło do puczów i konfliktów, były one ograniczone w czasie i przestrzeni, a przyszłość wciąż niosła wiele obietnic. Co się z nami stało? Może tego pytania nie stawiają sobie ci, którzy są zbyt młodzi, żeby pamiętać inny świat, ci, którym rodzice nie opowiedzieli o młodości spędzonej w Peszawarze na recytowaniu wierszy, w bejruckich barach, w których dyskusje o marksizmie ciągnęły się do późnej nocy, o Bagdadzie, gdzie jeździło się rowerem na pikniki nad brzegiem Tygrysu. Pytanie może też zaskoczyć tych mieszkańców Zachodu, którzy zakładają, że dzisiejszy ekstremizm i rozlew krwi od zawsze stanowiły normę.
Książka niniejsza jest podróżą w przeszłość. Nie kierowała mną melancholijna tęsknota za czasami świetności. Starałam się natomiast zrozumieć, kiedy i dlaczego wszystko zaczęło się rozpadać – początkowo powoli, później z nieoczekiwaną siłą – i co zostało utracone. We współczesnej historii Bliskiego Wschodu jest wiele punktów zwrotnych, do których można się odwoływać, próbując wyjaśnić, jak doszło do tego, że znaleźliśmy się w tak rozpaczliwej sytuacji. Niektórzy uważają, że świat muzułmański popadł w nieład wraz z końcem Imperium Osmańskiego i upadkiem ostatniego kalifatu po I wojnie światowej. Inni wskażą powstanie Izraela w roku 1948 i klęskę Arabów w wojnie sześciodniowej w 1967 roku jako pierwsze pęknięcie w zbiorowej arabskiej duszy. Jeszcze inni przeskoczą bezpośrednio do inwazji Stanów Zjednoczonych w Iraku w 2003 roku, uznając jej skutki za ostatni paroksyzm konfliktu sięgającego tysiąc lat wstecz: sunnici i szyici zabijający siebie nawzajem, Arabia Saudyjska i Iran zwarte w walce na śmierć i życie. Będą się upierać, że zarówno rozlew krwi, jak i rywalizacja są nieuniknione i wieczne. Oprócz tej części o „nieuniknionym i wiecznym” żadne z tych wyjaśnień nie jest błędne, ale też żadne z nich samo w sobie nie daje pełnego obrazu.
Poszukując odpowiedzi na pytanie, „co się z nami stało?”, dotarłam do brzemiennego w skutki roku 1979. Trzy wielkie wydarzenia rozegrały się wówczas niemal niezależnie od siebie: rewolucja w Iranie, oblężenie Świętego Meczetu w Mekce przez saudyjskich zelotów i radziecka inwazja w Afganistanie, który stał się pierwszym polem bitwy nowoczesnego dżihadu, wspartego przez Stany Zjednoczone. Kombinacja tych trzech wydarzeń okazała się toksyczna i odtąd nic już nigdy nie było takie jak wcześniej. Z tej szkodliwej mieszanki narodziła się saudyjsko-irańska rywalizacja, niszczycielskie zmagania o przywództwo w świecie muzułmańskim, w którym obydwa kraje niosą na sztandarach religię, wykorzystują ją i wypaczają w absolutnie bezbożnej pogoni za władzą. Taki stan rzeczy utrzymuje się od 1979 roku jak rwący potok, który zmywa wszystko na swojej drodze.
Nic nie zmieniło świata arabskiego i muzułmańskiego tak głęboko i tak fundamentalnie jak wydarzenia roku 1979. Były i inne przełomowe momenty: rozpad sojuszy, początek lub koniec wojen, narodziny nowych ruchów politycznych. Do radykalnego dziedzictwa 1979 roku należało to wszystko i jeszcze więcej: ów rok zapoczątkował proces, który przekształcił zarówno społeczeństwa, jak i kulturalne i religijne punkty odniesienia. Siły uwolnione w 1979 roku zmieniły to, kim jesteśmy, i przejęły kontrolę nad naszą zbiorową pamięcią.
Opowieść o roku 1979 i o czterech dekadach, które nastąpiły po nim, stanowi serce tej książki. Rywalizacja saudyjsko-irańska wykroczyła poza geopolitykę, osiągając poziom coraz potężniejszej rywalizacji o uprawomocnienie się za pośrednictwem islamu, o dominację religijną i kulturową, zmieniając społeczeństwa od wewnątrz – nie tylko w Arabii Saudyjskiej i w Iranie, ale i w całym regionie. Rewolucję w Iranie opisywano już w wielu książkach, ale tylko w kilku z nich przyjrzano się temu, jaką falę wydarzeń spowodowała, w jaki sposób świat arabski i sunnicki reagował na to doniosłe wydarzenie i jak się do niego odnosił. Rywalizacja, rozszerzająca się aż po Pakistan, wywołała efekt domina, przebudowała dynamiczne, pluralistyczne kraje, spowodowała mnożenie się sekciarskich tożsamości i rozlew krwi, coś, co nigdy wcześniej nas nie definiowało. Pakistan geograficznie znajduje się na subkontynencie indyjskim, jego współczesna historia pozostaje jednak ściśle powiązana z trendami, które pojawiają się na Bliskim Wschodzie, a sam kraj zajmuje poczesne miejsce w naszej opowieści. Na tym obszarze Bliskiego Wschodu i Azji Centralnej równolegle narastały bojowe nastroje i rozkwitała kulturowa nietolerancja, a oba zjawiska nierzadko karmiły się sobą nawzajem.
Wszędzie, dokąd się udawałam, zbierając wywiady do tej książki, od Kairu po Bagdad i od Teheranu po Islamabad, kiedy pytałam ludzi o znaczenie roku 1979 w ich życiu, uwalniała się fala emocji. Siedziałam w salonach i gabinetach kolejnych osób i czułam się, jakbym prowadziła krajową albo regionalną terapię: każda z nich miała do opowiedzenia historię o tym, jak rok 1979 wywrócił do góry nogami jej życie, jej małżeństwo, jej edukację – nawet osoby, które urodziły się już po tej dacie. Książka ta nie jest ani historyczną pracą badawczą, ani studium akademickim, stanowi jednak coś więcej niż suchą relację: przekopywałam archiwa, przejrzałam ponad tysiąc gazet, przeprowadziłam wywiady z dziesiątkami ludzi i zebrałam wirtualną bibliotekę historii tych czterech dekad. W rezultacie proponuję nową interpretację znanych wydarzeń, niekiedy zapomnianych, niekiedy przeoczonych, w większości do tej pory postrzeganych niezależnie od siebie. Zebrane i połączone, obejmują cztery dekady historii siedmiu krajów, rozbijają w proch wiele uznanych prawd dotyczących regionu i na nowo rzucają światło na to, jak rywalizacja saudyjsko-irańska rozwijała się i zmieniała w czasie, przynosząc konsekwencje, których w 1979 roku nikt nie był w stanie przewidzieć.
Chociaż wydarzenia geopolityczne stanowią tło i scenerię Czarnej fali, nie jest to książka o terroryzmie ani o Al-Kaidzie czy o ISIS, nie mówi też o podziale na sunnitów i szyitów ani o zagrożeniu, jakie brutalny fundamentalizm stanowi dla Zachodu. Wszystko to są tematy, które niemal obsesyjnie pojawiają się w nagłówkach zachodnich mediów. Na tych stronach opowiadam natomiast nieopowiedzianą historię ludzi – a jest ich wielu – walczących niegdyś i obecnie przeciwko intelektualnej i kulturalnej ciemności, powoli ogarniającej ich kraje w dekadach, które nastąpiły po fatalnym roku 1979. Intelektualiści i intelektualistki, poeci i poetki, prawnicy i prawniczki, prezenterzy i prezenterki telewizyjne, młodzi duchowni, pisarze i pisarki, mężczyźni i kobiety, Arabowie i Arabki, Irańczycy i Iranki, Pakistańczycy i Pakistanki, sunnici i szyici, ludzie na ogół wierzący, niekiedy świeccy, ale zawsze postępowi, myśliciele i myślicielki reprezentujący dynamiczny, pluralistyczny świat, który nadal istnieje, choć zalewa go czarna fala. Stanowią zmuszoną do milczenia większość. Większość ta niezmiernie ucierpiała z rąk tych, którzy nie ustają w szerzeniu nietolerancji, nieważne, czy dzierżą władzę polityczną, czy karabiny. Niektórzy z tej większości stracili życie, jak saudyjski dziennikarz Dżamal Chaszukdżi (Jamal Khashoggi), zamordowany w konsulacie Arabii Saudyjskiej w Stambule w październiku 2018 roku. Dżamal był moim kolegą i przyjacielem. Pisałam właśnie o jego życiu, kiedy jego okrutna śmierć okazała się makabrycznym zwrotem akcji w opowieści o saudyjsko-irańskiej rywalizacji.
Historie życia wszystkich postaci, umieszczonych w sercu tej książki, nakładają się na siebie w czasie i na przestrzeni pokoleń. Niektórzy z moich bohaterów znają się nawzajem, większość nie. Żyją w różnych krajach, ale walczą w tych samych bitwach. Ich historie zawierają się w innych, w dziejach postaci historycznych, sławnych pisarzy lub niesławnych bojowników, w tej rozległej opowieści, w tych baśniach z tysiąca i jednej nocy współczesnej polityki Bliskiego Wschodu.
Opowieść rozpoczyna się zaledwie kilka lat przed rokiem 1979, na wybrzeżach Morza Śródziemnego, w Libanie, od mało znanego epizodu, który odegrał kluczową rolę w przygotowaniu gruntu pod islamską rewolucję w Iranie.
Część I
1
liban, iran, irak, francja 1977–1979
Pokój umarł w ojczyźnie pokojuSprawiedliwość uległaGdy upadła JerozolimaMiłość wycofała się i w sercu świata osiadła wojnaW grocie płacze dziecko i Maria, jego matkaA ja się modlę.
Fajruz, fragment piosenki Zahrat al-mada’in („Kwiat miast”), tłum. H. Jankowska
Głęboko w samym jądrze rewolucji, która zmieniła Iran z perskiego królestwa w muzułmańską teokrację, rewolucji, której kibicowali i którą zorganizowali świeccy lewicowcy i muzułmańscy moderniści, kryje się pewien paradoks. Paradoks polega na tym, że Iran fundamentalistycznych ajatollahów ostatnie skurcze, dzięki którym się narodził, zawdzięcza miastom grzechu i wolności: Bejrutowi, stolicy arabskiej nowoczesności, zwanemu niegdyś Paryżem Bliskiego Wschodu, i Paryżowi, miejscu narodzin oświecenia. Gdyby nie pobłażliwa swoboda obydwu tych miast, ajatollah Ruhollah Chomejni – cierpliwy człowiek obdarzony zręcznym umysłem – zapewne umarłby zapomniany w dwupiętrowym domu z cegły mułowej w wąskim, ślepym zaułku świętego miasta An-Nadżaf w Iraku. Irański duchowny prowadził agitację przeciw szachowi Iranu przez ponad dziesięć lat, spędził też nieco czasu w więzieniu w Teheranie. I przybył do Nadżafu w 1965 roku; przez trzynaście lat marniał tam, nikomu nieznany, popularny w kręgu swoich uczniów, ale traktowany z dystansem przez większość irakijskich szyickich duchownych. W Nadżafie duchowni trzymali się z dala od polityki i z dezaprobatą spoglądali na ajatollaha podżegacza, który uważał, że łączy go z Bogiem szczególna więź. Poza miastami żyjącymi kwestiami teologicznymi byli jeszcze ci, którzy widzieli w Chomejnim użyteczne narzędzie polityczne, kogoś, kto mógłby pobudzić tłumy do walki z uciskiem. Różni ludzie snujący różne marzenia, od Teheranu po Jerozolimę, od Paryża po Bejrut, widzieli w nim człowieka, który mógłby okazać się przydatny w realizacji ich planów – i nie zdawali sobie sprawy z tego, że to oni są narzędziem w jego rękach.
Na libańskim wybrzeżu, na tarasie domu wznoszącego się nad połyskującym morzem, trzej mężczyźni, ożywieni pragnieniem sprawiedliwości, prowadzili długie nocne rozmowy, przebudowując świat i swoje kraje. Stanowili nieprawdopodobną mieszankę: Musa Sadr, charyzmatyczny, zielonooki irański duchowny w turbanie, znany jako imam Sadr, Husajn al-Husajni (Hussein el Husseini), błyskotliwy polityk z Libanu, wąsaty i w garniturze, oraz Mostafa Czamran, irański fizyk, który został lewicowym rewolucjonistą-bojownikiem. Tylko jeden z nich przeżyje wstrząs, do jakiego doprowadzą snute przez nich marzenia.
Był rok 1974. Nelson Mandela, działacz ruchu przeciwko apartheidowi, siedział w południowoafrykańskim więzieniu. Irlandzka Armia Republikańska walczyła z Brytyjczykami, podkładając bomby w angielskich pubach i centralach telefonicznych. W Wietnamie okazywało się, że amerykańska siła ognia poszła na marne. Walki między proamerykańskim Południem a komunistyczną Północą trwały, ale oddziały Stanów Zjednoczonych wróciły do domu. Po dziewiętnastu latach wojny liczba ofiar była porażająca: zginęły dwa miliony wietnamskich cywilów, półtora miliona wietnamskich żołnierzy i sześćdziesiąt tysięcy Amerykanów. Prezydent Richard Nixon właśnie podał się do dymisji, żeby uniknąć impeachmentu w ramach osobnego niesławnego epizodu: afery Watergate. Mężczyźni nosili długie włosy i szerokie krawaty, a Led Zeppelin był najsłynniejszym zespołem rockowym świata. W kwietniu 1975 roku upadnie Sajgon, zdobyty przez komunistów. W tym samym miesiącu wybuchnie wojna w Libanie – płomienie zimnej wojny, dotąd rozpalające Azję Południowo-Wschodnią, miały teraz zapłonąć na Bliskim Wschodzie.
Na razie jednak, latem 1974 roku, trzej mężczyźni zebrani w domu Husajniego w małym nadmorskim miasteczku Khalde, dziesięć minut drogi na południe od Bejrutu, patrzyli wstecz na osiągnięcia minionego roku. Ich marzenia przekraczały granice, cele mieli różne, ale łączył ich sprzeciw wobec ucisku. Wojna była wciąż jeszcze tylko słabo słyszalnym pomrukiem.
Tego lata na wschodzie rozbrzmiewał potężny w swojej delikatności głos Joan Baez, niosący się echem z głębi lądu, z suchej, chłodnej, żyznej doliny Bekaa. Amerykańska piosenkarka folkowa i działaczka ruchu praw obywatelskich, przyjaciółka Martina Luthera Kinga i była kochanka Boba Dylana, uderzyła w struny swojej gitary przed tłumem zamożnych wielbicieli muzyki i światowców, którzy zjechali się z Bejrutu i z wielu stron świata arabskiego na Międzynarodowy Festiwal w Baalbeku. Śpiewała o wolności i o niesionych wiatrem odpowiedziach w ruinach antycznego Heliopolis, największego, najlepiej zachowanego rzymskiego miasta, znajdujących się w Baalbeku, mieścinie zamieszkanej przez niecałe dziesięć tysięcy osób. „Przez ile lat musi istnieć lud, nim wolnym pozwolą mu być?” – pytała Baez. Ella Fitzgerald, Rudolf Nuriejew, New York Philharmonic, a także libańska wokalistka, nieziemska Fajruz, oraz największa diwa Egiptu, Umm Kulsum, wszyscy występowali w Baalbeku, w cieniu strzelistych kolumn świątyń Jowisza i Bachusa. W ciągu dnia pośród sławnych ruin przechadzali się turyści; wieczorami setki ludzi zjeżdżało do miasteczka, żeby słuchać i oglądać artystów, podczas gdy miejscowi sprzedawali pamiątki i przekąski przy wejściu na teren festiwalu.
Samo miasto Baalbek było zacofaną dziurą. Część jego mieszkańców nie grzeszyła schludnością – na niektórych ulicach można było zobaczyć otwarte rynsztoki. Nie było tu szkoły średniej, za to miasteczko otaczały pola konopi, oznaczające zarówno pieniądze, jak i władzę – oraz mnóstwo broni. Typowa historia zaniedbanego obszaru, jednak tu, w Baalbeku (tak samo jak w innych częściach Libanu) istniała jeszcze dodatkowa linia podziału: religia. W tym kraju, oszałamiająco zróżnicowanym jak na jego niewielkie rozmiary, funkcjonowały trzy główne grupy: chrześcijanie, mniejszość, której wycofujący się kolonialni decydenci przekazali władzę i która zajmowała dominującą pozycję, sunniccy muzułmanie, tradycyjna klasa kupieckiej burżuazji, mieszkańcy miast, zasilający szeregi biurokracji, oraz szyiccy muzułmanie, zapomniani i uciśnieni, uprawiający ziemniaki i konopie w dolinie Bekaa lub zbierający pomidory na południu. W miastach szyici byli na ogół pucybutami, sprzedawcami gazet, pomocnikami kelnerów. Szyiccy właściciele ziemscy, bo i tacy istnieli, bywali drobnymi tyranami. Byli też szyiccy notable i politycy, jak Husajni, który pokonał bariery, zostając w wieku lat dziewiętnastu burmistrzem niewielkiego miasta. W Baalbeku sąsiadowały ze sobą trzy grupy religijne, przy czym szyici byli najliczniejsi.
Uważa się, że historia libańskiej wspólnoty szyickiej sięga samych początków islamu, że jest to najstarsza wspólnota poza Medyną, gdzie, po śmierci proroka Mahometa, niektórzy uznali Alego, kuzyna proroka i męża jego córki, Fatimy, za jego prawowitego dziedzica1. Odtąd mieli być znani jako stronnictwo Alego, szi’at Ali. Inni wierzyli, że prorok wybrał na następcę i pierwszego kalifa muzułmańskiej wspólnoty Abu Bakra, swojego bliskiego towarzysza. W walce starły się dwie wizje sukcesji: religijna, odwołująca się do potomków proroka, zwanych imamami (przywódcami modłów), i druga, bardziej ziemska, wedle której władza miała znajdować się w rękach kalifów (dosłownie: „następców”) wybieranych w drodze konsensusu przez mędrców2. Walka o to, kto ma rządzić muzułmanami i nakładać na wspólnotę podatki, zamieniła się w pierwszych dziesięcioleciach istnienia islamu w wojnę domową, a następnie w schizmę teologiczną. Istniało kilka szyickich imperiów, zasadniczo jednak historia szyizmu jest historią opozycyjnej mniejszości, ofiar i męczeństwa. W Libanie przez wieki szyici zyskali bogactwo i władzę i przekształcili region Dżabal Amel w centrum szyickiej erudycji. Kiedy w XV wieku szach Ismail I założył w Persji dynastię Safawidów, zmusił swoich sunnickich poddanych do przejścia na szyizm niemal z dnia na dzień. Zebrał duchownych i uczonych ze świętych szyickich miast, Karbali i Nadżafu w Iraku, a także z Dżabal Amel, aby nauczali nowych prawd i je szerzyli. Pod władzą Osmanów niepokorni szyici w Libanie zachowali autonomię, ostatecznie jednak musieli przyjąć rolę mniejszości w sunnickim imperium. Kiedy powstawał nowoczesny Liban, granice między szyizmem a sunnizmem często bywały płynne, czy to z perspektywy religijnej, czy nawet z perspektywy tożsamościowej. Najostrzejsze były podziały między wsią a miastem. Generalnie szyici żyli w harmonii ze swoimi sunnickimi i chrześcijańskimi sąsiadami i akceptowali swój los.
Imam Sadr przybył, aby ich przebudzić. Przeprowadził się z Iranu do Libanu w 1959 roku, aby rzucić światło na wywłaszczenie szyitów i pomóc zakładać szkoły i przychodnie, niczym misjonarz. Przodkowie Sadra pochodzili z Libanu, jak zresztą wszyscy as-Sadrowie w Iraku, Iranie i w innych krajach. W pewnym sensie jego podróż była powrotem z migracji. Nosił czarny turban, oznaczający, że jest nie tylko duchownym, ale też potomkiem proroka, sajjidem; oddani zwolennicy uhonorowali go także tytułem imama. W chłodnym marcu 1974 roku przyjechał do Baalbeku, aby rozbudzić świadomość polityczną szyitów. Był charyzmatycznym mówcą, więc ludzie z całego Libanu przybywali, aby go posłuchać. Przybywali z gajów pomarańczowych i z pól tytoniu ze zdominowanego przez szyitów południowego wybrzeża, z małych szyickich wsi na północy, gdzie znajdowało się centrum chrześcijaństwa, i ze zbudowanych z pustaków slumsów Bejrutu, w których osiedlili się, uciekając z południa przed izraelskimi bombardowaniami. Przyjeżdżali autobusami i samochodami, przemierzając godzinami, niekiedy dniami, malutki kraj pozbawiony transportu publicznego. Zanim imam Sadr dotarł na peryferie Baalbeku, drogi były już zatłoczone, co zmuszało go do robienia postojów w kolejnych miastach. Siedemdziesiąt pięć tysięcy mężczyzn, najwyraźniej wszyscy uzbrojeni w kałasznikowy i stare karabiny z czasów II wojny światowej, zebrało się w Baalbeku, by posłuchać przemawiającego imama. Z trudem udało mu się wejść na podium, kiedy tłum rzucił się, pragnąc dotknąć jego szat: na krótko stracił nawet swój czarny turban. Huk strzelających na wiwat karabinów był ogłuszający.
„Mam słowa, ostrzejsze od kul, więc oszczędzajcie kule”, powiedział słuchaczom3. Imam Sadr ostro zaatakował rząd w Bejrucie za zaniedbywanie libańskich szyitów i obszarów wiejskich w ogóle, za nieutwardzone drogi, za brak szkół i niezapewnienie podstawowych dóbr, takich jak woda i elektryczność. W kraju, w którym istniało osiemnaście różnych grup religijnych, wspólnota szyicka należała do trzech największych, a jednak rzadko kto z jej członków robił karierę w administracji publicznej: pomijano ich przy awansach, spychano na gorsze stanowiska. Przewodniczący parlamentu, zawsze szyita, zgodnie z niepisaną libańską konstytucją miał niewielką władzę polityczną – władza spoczywała przede wszystkim w rękach chrześcijańskiego prezydenta kraju. Liban, nowoczesny i kosmopolityczny, był zarazem krajem stosunków feudalnych i klientystycznych, a szyitom brakowało kogoś, kto mógłby przemówić w ich imieniu, poprowadzić ich do walki. Teraz mieli imama Sadra.
„Czego oczekuje rząd, czego innego może oczekiwać niż gniewu i rewolucji?” – ostrzegał imam, przemawiając do tłumu. Recytował całą listę krzywd, jakie spotykały szyitów. Podczas pobytu w Libanie zdołał doprowadzić do pewnych pozytywnych zmian, pomógł założyć Szyicką Wysoką Radę, która miała lobbować na rzecz wspólnoty i dbać o jej potrzeby. Postęp był jednak zbyt powolny. Nadszedł czas, aby podnieść głos. „Broń – mówił swoim zwolennikom – jest ozdobą mężczyzny”. Sadr nie wzywał do walki zbrojnej, ale rozumiał poczucie sprawczości płynące z samego faktu trzymania w dłoniach karabinu. Nie był przywódcą wojskowym, ale nie był także tradycyjnym cichym duchownym, skupionym na teologii i sprawach swojej gminy. Był działaczem i chociaż interesował go głównie los szyitów, potępiał wywłaszczenie i niesprawiedliwość we wszystkich społecznościach. Zgromadzenie w Baalbeku stanowiło okazję do zainaugurowania Ruchu Wydziedziczonych, który Sadr założył niedawno razem ze swoim przyjacielem Al-Husajnim – powstanie tego wielowyznaniowego ruchu było zwieńczeniem ponaddziesięcioletniej pracy.
Wysoki, górujący nad innymi, Sadr nie przypominał żadnego z przywódców, jakich kiedykolwiek oglądał Liban, kraj, w którym ludzie trzymali się ram swojej przynależności wyznaniowej. Chociaż sam Sadr urodził się w Iranie, w świętym mieście Kom, jego przodkowie pochodzili z Dżabal Amel. Był człowiekiem nowoczesnym, rzadkim przykładem duchownego, który studiował nie tylko w szkołach religijnych, ale także w ławach świeckich uczelni – miał dyplom z nauk politycznych zdobyty na uniwersytecie w Teheranie. Jego powiązania rodzinne przekraczały granice państw i nacji, zacierając podziały między Arabami, Persami a Turkami – wszędzie miał krewnych. Święte miasto Nadżaf w Iraku stanowiło centrum, gdzie zbiegały się wszystkie nici. Sadr przekraczał także granice istniejące w umysłach, otwierając różne światy na siebie nawzajem. W Tyrze kupił lody od chrześcijanina, którego interes podupadał, ponieważ szyiccy sąsiedzi uważali, że jeśli coś zostało zrobione przez niemuzułmanów, to musi być nieczyste. Budził zachwyt chrześcijanek i chociaż duchownym nie wypadało wymieniać z kobietami uścisków dłoni, Sadrowi zdarzało się z grzeczności robić wyjątek od tej zasady. Nauczał w sunnickich szkołach, prowadził zajęcia z filozofii islamu na Uniwersytecie Świętego Józefa w Bejrucie i modlił się w kościołach w całym kraju. Stanowił niezwykły widok, kiedy tak stał przy ołtarzu, pod wizerunkiem ukrzyżowanego Jezusa, spoglądając na kościół pełen wiernych, w swoim czarnym turbanie, przypominającym, że jego rodowód można prześledzić aż do proroka Mahometa. Pewnego razu przyciągnął ogromny tłum do niewielkiego kościoła w malutkiej chrześcijańskiej wsi na granicy z Izraelem4. Przybył z półgodzinnym opóźnieniem i kiedy wreszcie pojawił się na mównicy, zaniepokojony tłum pobożnych chrześcijan powitał go okrzykiem „Allahu akbar” – „Bóg jest wielki” – pełnym ulgi, jak gdyby przybył sam Chrystus.
Sadr rozumiał różnorodne grupy swoich słuchaczy. Melancholijnie przemawiał do księży, zakonnic i wiernych zebranych w kościele, oddając hołd Chrystusowi jako apostołowi uciśnionych5; w Baalbeku grzmiał wobec uzbrojonych mężczyzn, porywając ich i odrywając od trosk wizją syna Alego i Fatimy, wnuka proroka, imama Husajna, zabitego w bitwie pod Karbalą w 680 roku ery chrześcijańskiej. Stronnictwo Alego generalnie zaakceptowało to, że następcami proroka będą kalifowie wybierani przez radę mędrców. Wtedy jednak jeden z kalifów przekazał władzę swojemu synowi, Jazidowi. Ów akt nepotyzmu wzbudził powszechne niezadowolenie, Husajn zaś zbuntował się przeciw takiej niesprawiedliwości i wraz ze swoimi zwolennikami zmierzył się z armią Jazida. Jego śmierć doprowadziła do wykrystalizowania się rodzącej się dopiero szyickiej tożsamości. Zabity w dzień zwany aszura, dziesiąty dzień muzułmańskiego miesiąca muharram, pochowany w pobliżu miejsca bitwy, stał się tragiczną, wzniosłą postacią. W nadchodzących wiekach szyici będą intonować: „Każdy dzień to aszura, a każda ziemia to Karbala”.
Jednak jak w przypadku każdego wydarzenia historycznego, tu także istnieją różne interpretacje. Niektórzy historycy uznali przedsięwzięcie imama Husajna za opowieść o niepowodzeniu; niektórzy zobaczyli w tej opowieści starcie między dwoma omylnymi mężczyznami dążącymi do władzy; inni opisywali Husajna jako buntownika, występującego przeciw tyranii, w obronie sprawiedliwości6. Z jaką myślą ruszał do bitwy: czy poszukiwał męczeństwa, dobrowolnie udając się na pewną śmierć? A może z jasnym spojrzeniem szacował swoje szanse, wciąż pełen nadziei na najlepsze możliwe zakończenie? Ajatollah Chomejni będzie się w przyszłości odwoływał do wizji gotowego na śmierć męczennika. W Baalbeku Sadr przedstawiał swoim zwolennikom interpretację opowieści o imamie Husajnie wyzbytą żalu i smutku, historię nie ofiary, lecz buntu przeciwko niesprawiedliwości. Tak więc Sadr zachęcał zwolenników nie do tego, by szukali śmierci, ale by buntowali się z odwagą, jak imam Husajn.
Powodów do buntu nie brakowało, zwłaszcza na południu kraju. Szyickie południe Libanu, pocętkowane wsiami chrześcijańskimi i sunnickimi, znalazło się na linii ognia regionalnego konfliktu. Liban był domem dziesiątek tysięcy uchodźców palestyńskich, bezpaństwowców od momentu wygaśnięcia w 1948 roku brytyjskiego mandatu nad Palestyną i utworzenia na części jej terytorium państwa Izrael. Wśród uchodźców od lat sześćdziesiątych znajdowali się palestyńscy bojownicy, uzbrojeni, wściekli, którzy przeprowadzali przez granicę ataki na Izrael w nadziei, że wyzwolą ziemię, którą utracili na rzecz nowego państwa. Przewagę militarną Izraela stale dawało się odczuć, ponieważ izraelskie samoloty atakowały palestyńskie obozy na południu Libanu i bombardowały wsie, a czołgi przekraczały granicę i wjeżdżały na terytorium Libanu. Armia libańska nie mogła się równać z Siłami Obronnymi Izraela, a słabe państwo nie miało żadnej władzy nad palestyńskimi partyzantami. Wieśniacy, zarówno muzułmanie, jak i chrześcijanie, mieli pretensje do bojowników za to, że ściągają na nich gniew Izraela, niszcząc ich świat i środki utrzymania.
Sadr beształ państwo za to, że pozostawia swoich obywateli bezbronnymi, nie wspominał jednak o Palestyńczykach. Razem z przyjaciółmi, Husajnim i Czamranem, zmagał się z niemożliwym do rozwiązania paradoksem: jak chronić społeczność przed zemstą ze strony Izraela, jednocześnie pozostając wiernym sprawie palestyńskiej, sprawie utraconej arabskiej ziemi, utraconej Jerozolimy, świętego miasta, niedostępnego dla większości Arabów, odkąd Izrael przejął kontrolę nad całym jego obszarem w czasie wojny sześciodniowej w 1967 roku.
Jeszcze jeden czynnik komplikował sytuację: palestyńskie obozy w Libanie były ośrodkami szkoleniowymi dla wszystkich rewolucjonistów tamtej epoki, począwszy od Japońskiej Armii Czerwonej po niemiecką Grupę Baader-Meinhof, w tym także dla Irańczyków pragnących pozbyć się szacha. Jednym z nich był Czamran, przyjaciel Sadra. Szkolenie w Libanie stało się rytuałem przejścia dla rewolucjonistów, zwłaszcza że nawet przed wybuchem wojny domowej łatwo było o broń. Karabiny kupowało się w herbaciarniach od tłustych mężczyzn ze sznurkami modlitewnymi w dłoniach. Jeśli skończyły im się zapasy, można było pójść do ich sąsiada lub do konkurencji, do fryzjera albo do sklepu spożywczego za rogiem7. Bejrut był rajem playboyów, szpiegów i handlarzy bronią.
Zainspirowane sukcesami rewolucji na Kubie, w Algierii i w Wietnamie irańskie grupy opozycyjne z całego politycznego spektrum, od marksistów po nacjonalistów i od islamskich fundamentalistów po muzułmańskich modernistów, badały możliwość wzniecenia zbrojnego powstania przeciwko królowi Iranu. Szach Mohammad Reza Pahlawi zasiadał na tronie od 1941 roku, czyli od czasu abdykacji ojca, Rezy Szacha Pahlawiego. Dzieje imperium perskiego sięgają dwu i pół tysiąca lat wstecz, natomiast dynastia Pahlawich była zdecydowanie świeższej daty. W 1925 roku, z pomocą Brytyjczyków, Reza Szach, generał perskiej brygady kozackiej, zakończył trwające dwieście lat rządy dynastii Kadżarów. Zarówno ojciec, jak i syn zmagali się z licznymi wyzwaniami, starając się wymusić gwałtowną modernizację kraju. W 1963 roku szach Mohammad Reza Pahlawi wprowadził program szeroko zakrojonych reform, które nazwał białą rewolucją. Chomejni i inni duchowni potępili to, co uznali za westernizację Iranu przeprowadzaną rękami despoty. Rozsierdziło ich szczególnie przyznanie większych praw kobietom, w tym prawa do kandydowania na wybieralne urzędy i pełnienia funkcji sędzi. Pobudzeni przez duchownych, lewicowcy, antyrojaliści i działacze studenccy także wyszli na ulice, każda grupa z własnych powodów. Szach zdusił protesty, zabijając dziesiątki ludzi. Przywódcy opozycji, którzy uniknęli aresztowań, zeszli do podziemia albo rozproszyli się poza granicami kraju. Chomejni wyjechał do Turcji, potem do Iraku, Liban natomiast oferował irańskim dysydentom wygodną bliskość, połączoną z religijnym i społecznym powinowactwem, a nawet rozrywkę: co bardziej zeświecczeni rewolucjoniści mogli trenować za dnia, a po południu chodzić na plaże lub wieczorami odwiedzać bejruckie bary.
Czamran należał do najważniejszych działaczy Nehzat-je Azadi-je Iran, Ruchu Wyzwolenia Iranu, partii opozycyjnej, która uczestniczyła w powstaniu przeciwko szachowi w 1963 roku. Założyciele organizacji, Mehdi Bazergan i liberalny duchowny, ajatollah Mahmud Taleghani, należeli do religijnych modernistów – byli pobożni, ale byli także rzecznikami rozdziału państwa i Kościoła. Oni również odrzucili białą rewolucję, uważając, że unowocześnienie Iranu wcale nie wymaga pozbawienia go duszy. Po 1963 roku przywódcy Ruchu Wyzwolenia Iranu musieli zejść do podziemia albo wyemigrować. Czamran przeniósł się z Teheranu do Kairu, potem do Berkeley w Stanach Zjednoczonych, a wreszcie, w 1971 roku, znalazł się w Libanie. Pomagał Husajniemu i Sadrowi poprawić sytuację libańskich szyitów, a jednocześnie energicznie zajął się organizowaniem szkoleń dla Ruchu Wyzwolenia Iranu w różnych obozach palestyńskich. Setki młodych Irańczyków – zarówno marksistów, jak i duchownych – przeszły przez te obozy8. Wkrótce staną się oni awangardą irańskiej rewolucji.
Czamran osiadł na południu Libanu, w Tyrze, starożytnym fenickim mieście, z którego pochodziła Dydona, zwana też Elissą, królowa Kartaginy. Wierzący, ale mający świeckie poglądy na życie Czamran nie trzymał w domu żadnych religijnych wizerunków, a wśród kaset w jego aucie nie było ani nabożnych opowieści o imamie Husajnie, ani żadnych kazań. Objeżdżając samochodem cały Liban, rewolucjonista z doktoratem uwielbiał słuchać piosenek Umm Kulsum, jej melancholijnych pieśni, które zdawały się nie mieć końca, jej powtarzających się, urzekających miłosnych zaklęć. Sadr z kolei miał słabość do irańskiej odpowiedniczki Umm Kulsum, Marzije, córki duchownego, która w swoim repertuarze miała ponad tysiąc piosenek o miłości, namiętnej, choć najczęściej nieodwzajemnionej9. Jej mezzosopran potrafił doprowadzać go do łez z tęsknoty za krajem.
Kiedy ci trzej mężczyźni, siedząc na balkonie domu Husajniego, pogrążali się w trwających do późnej nocy dyskusjach na temat roli religii w życiu i jej ograniczeń, w tle rozbrzmiewała zazwyczaj muzyka uwielbianej w Libanie Fajruz. Obydwaj Irańczycy doskonale mówili po arabsku, Czamran z ciężkim perskim akcentem. Husajni doświadczał swojej szyickiej tożsamości bardziej jako kultury niż jako religijnego dogmatu, kultury ukształtowanej przez wspólną tradycję, filozofię i poezję mędrców z Dżabal Amel, a także przez szyickie traktaty o równości społecznej. Imam Sadr od czasu do czasu pozwalał sobie na zapalenie fajki wodnej, nieczęsto spotykany zwyczaj w przypadku duchownego. Swój turban nosił niemal niedbale, niekiedy odsuwając go lub odsłaniając pasmo włosów. Uważał, że ścisłe, drobiazgowe ograniczenia stanowią przeszkodę w duchowym przyjęciu wiary.
A zatem istniał szyizm i wspólnota szyicka w Libanie… istniał Iran i szach… i wreszcie była też Jerozolima. Te właśnie zagadnienia sprawiły, że ci trzej mężczyźni zaczęli ze sobą współpracować i że mieli wspólne interesy. Pamięć o Jerozolimie – wyrwie w sercu arabskiego świata – nie opuszczała Husajniego. Na ścianie w jego domu wisiał dwumetrowy, czarno-biały plakat ze zdjęciem meczetu Al-Aksa, trzeciego najświętszego miejsca w islamie. Rany zadane przez konflikt izraelsko-arabski bez wątpienia były jedną z przyczyn działań podejmowanych w samym sercu wydarzeń, które doprowadziły do roku 1979 i lat, które nastąpiły później.
Kiedy w wyniku I wojny światowej Brytyjczycy przejęli Jerozolimę z rąk upadającego Imperium Osmańskiego, nagłówek „New York Herald” z 11 grudnia 1917 roku głosił, że Po 673 latach muzułmańskich rządów Jerozolima została uratowana. W tym samym roku brytyjski minister spraw zagranicznych, Arthur Balfour, w deklaracji, która nosi jego imię, obiecał Żydom ojczyznę na terenie biblijnej Palestyny, stwierdzając jednocześnie, że „jest rzeczą zupełnie zrozumiałą, że nie uczyni on [rząd Wielkiej Brytanii] nic, co mogłoby zaszkodzić obywatelskim czy religijnym prawom istniejących w Palestynie społeczności nieżydowskich”. W 1921 roku brytyjski wysoki komisarz raportował, że Żydzi stanowią jedynie 10% populacji Brytyjskiego Mandatu Palestyny – przy czym większość z nich przybyła tam w ciągu ostatnich czterdziestu lat, między innymi z Rosji, skąd Żydzi uciekali przed pogromami – choć jednocześnie stanowią już większość w Jerozolimie10. Kolejni imigranci przybywali, a hebrajski, niegdyś rzadko słyszany, ożywał wraz ze wzrostem liczby osad, kolonii rolniczych, w których hodowano pomarańcze i eukaliptusy i produkowano wino.
Przed 1936 rokiem między Żydami i Arabami dochodziło do zbrojnych starć. Jedni i drudzy buntowali się przeciwko brytyjskiemu mandatowi, Arabowie jednak walczyli też z narastającą imigracją żydowską do Palestyny. Migrowali nie tylko Żydzi uciekający przed prześladowaniami, ale także ci, których poruszyła wizja państwa w biblijnej ziemi Izraela, roztaczana przez Theodora Herzla, który pod koniec XIX wieku zapoczątkował ruch syjonistyczny. Około roku 1947, w czasie, kiedy potęgi kolonialne wycofywały się z Bliskiego Wschodu, a horror Zagłady wyszedł na jaw, wezwanie do stworzenia ojczyzny dla Żydów, bezpiecznej przystani, nabrało nowej mocy. W Europie dziesiątki tysięcy Żydów ocalałych z nazistowskich obozów śmierci stało się uchodźcami, ich dawne społeczności zostały zniszczone, a państwa trzecie zamknęły w czasie Zagłady drzwi przed żydowskimi imigrantami. Nowa wersja planu podziału Palestyny, sformułowanego po raz pierwszy w 1937 roku, przedłożona teraz w ONZ, zakładała powstanie dwóch państw: arabskiego i żydowskiego. Ze spisu ludności przeprowadzonego przez ONZ wynikało, że żydowska populacja w Palestynie wzrosła do jednej trzeciej ogółu, pozostałe dwie trzecie zaś stanowiła mieszanka muzułmanów i arabskich chrześcijan, według planu jednak terytorium miało zostać podzielone między Żydów i Arabów po połowie. Dwudziestego dziewiątego listopada 1947 roku Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło plan podziału. Czternastego maja 1948 roku, kiedy ostatnie oddziały brytyjskie opuściły Palestynę, przywódcy żydowscy ogłosili powstanie państwa Izrael na ziemi przydzielonej im zgodnie z ONZ-owskim planem.
Tymczasem państwa arabskie odrzuciły plan podziału i zadeklarowały, że będą nadal walczyć o jedną, niepodzielną Palestynę. Piętnastego maja rozpoczęły wojnę, wysyłając przez granicę czołgi i tysiące żołnierzy. Nowe państwo było już zmobilizowane. Dzięki pomocy logistycznej i broni wysyłanej przez liczne kraje europejskie Izraelczycy stworzyli armię, która szybko przewyższyła siły państw arabskich. W ciągu roku Izrael miał już pod kontrolą 78% dawnego brytyjskiego mandatu Palestyny, w tym zachodnią Jerozolimę, podczas gdy Jordania zarządzała Zachodnim Brzegiem oraz Wschodnią Jerozolimą i jej starym miastem, Egipt zaś kontrolował Strefę Gazy. Arabowie stracili Palestynę: była to nakba – katastrofa – jak zaczęto określać to wydarzenie. Kilkaset tysięcy Palestyńczyków musiało uciekać, szukając schronienia w innych częściach kraju lub w państwach sąsiednich. Palestyńczycy czuli, że zmuszono ich do tego, by Zagładę, grzech Europy, odkupili ofiarą z własnej ziemi. Zabierali ze sobą klucze do swoich domów i nigdy nie porzucili nadziei, że pewnego dnia powrócą. Jednak w 1967 roku, w czasie wojny sześciodniowej, Arabowie utracili kolejne terytoria: Gazę, Zachodni Brzeg, Wschodnią Jerozolimę, łącznie ze starym miastem, gdzie znajduje się meczet Al-Aksa, a także egipski Synaj i syryjskie Wzgórza Golan. Jerozolima znalazła się ponownie pod kontrolą Żydów – po raz pierwszy od dwóch tysięcy lat. W świecie arabskim i muzułmańskim zapanowało niedowierzanie, szok, żałoba. Arabowie pokładali wiarę w nacjonalizmie i w egipskim prezydencie Gamalu Abdelu Naserze. Zaledwie kilka lat wcześniej, w 1956 roku, Naser wyłonił się jako zwycięzca w wojnie o kontrolę nad egipskim Kanałem Sueskim i patrzył z góry nie tylko na Francuzów i Brytyjczyków, ale także na Izrael. Ten charyzmatyczny nacjonalista stał się bohaterem milionów ludzi w całym świecie arabskim. Jak to możliwe, że tym razem przegrał? Być może, jak myśleli niektórzy, Bóg opuścił muzułmanów; być może odpowiedzią powinien stać się powrót do religii.
Palestyna żyła nadal w zbiorowej świadomości milionów Arabów, zaś palestyńscy uchodźcy żyli teraz pomiędzy nimi, w Libanie, w Syrii, w Jordanii, większość z nich w obozach złożonych z namiotów lub w slumsach. Sami Palestyńczycy mieli już dość tych wielkich arabskich armii, które stale traciły cenne terytoria. Nadszedł czas na wzmożenie walk partyzanckich. Człowiekiem, który wyrósł na ich przywódcę, był Jasir Arafat, Palestyńczyk z Gazy, który w 1969 roku został przewodniczącym Organizacji Wyzwolenia Palestyny (OWP). Zbrojne grupy palestyńskie, które walczyły z Izraelem samotnie i u boku innych Arabów, zaczęły umacniać kontrolę nad społecznością uchodźców w Jordanii i Libanie, zapełniając szeregi kolejnymi bojownikami i organizując ataki przeciwko Izraelowi. Król Jordanii nie miał w tym żadnego interesu – w 1970 roku jego wojsko brutalnie uderzyło na OWP. Kolejni palestyńscy bojownicy – i kolejni uchodźcy – przenieśli się do Libanu.
Izraelskie ataki, przeprowadzane w odwecie za ataki palestyńskiej partyzantki, stały się częścią życia codziennego w południowym Libanie. W tym małym kraju złożonym z mniejszości posiadanie zewnętrznego patrona miało fundamentalne znaczenie: chrześcijanie spoglądali w stronę Francji, dawnej potęgi kolonialnej, uważając ją za swoją protektorkę; sunnici mieli wybór i, zależnie od politycznych afiliacji, niektórzy szukali oparcia w Egipcie lub Syrii, inni w Arabii Saudyjskiej. Szyici uważali, że nie mają nikogo: szach Iranu był sojusznikiem Izraela i interesowało go przede wszystkim to, żeby mieć na oku irańskich opozycjonistów w Libanie.
Husajni chciał zwiększyć świadomość tego stanu rzeczy. Pragnął, żeby pojawił się jakiś mocny, słyszalny głos, ktoś dostatecznie potężny, by wywrzeć nacisk na szacha i zmienić jego stanowisko w sprawie Izraela. W 1974 roku młody parlamentarzysta pojechał do Nadżafu, żeby spotkać się z ajatollahem Ruhollahem Chomejnim. Nawet na wygnaniu głos duchownego wybrzmiewał mocno. Husajni wyjaśnił siedemdziesięciodwuletniemu ajatollahowi, że jako libański szyita dźwiga podwójne brzemię: jego wspólnota jest bezbronna wobec izraelskich nalotów, a jednocześnie szach, obrońca szyickiej wiary, władca kraju, w którym szyici stanowią większość, jest sojusznikiem Izraela11. Husajni przypomniał Chomejniemu, że nie jest więźniem, jak jego współtowarzysze w Iranie, i że chociaż irańska prasa ma zakaz wymieniania jego nazwiska, cieszy się jednak względną wolnością, nawet pod władzą irackiej dyktatury. Wezwał ajatollaha do tego, by zaczął występować publicznie i rozmawiał z nim o tym, jak on sam, a także Czamran i inni Irańczycy przebywający w Libanie mogą wesprzeć irańską rewolucję. Wizyta niewątpliwie sprawiła Chomejniemu przyjemność: brakowało mu bycia w centrum działań politycznych. Wkrótce mieli pojawić się także inni, by szeptać mu o sprawie palestyńskiej, która obchodziła go bardziej niż los libańskich szyitów – mogła lepiej przysłużyć się jego pragnieniu, aby jego głos usłyszano poza Nadżafem.
Po dziesięciu latach spędzonych w Nadżafie, stolicy islamu szyickiego, w miejscu, które można by porównać z Watykanem, Chomejni wciąż był traktowany jako ktoś z zewnątrz. Kiedy przybył do tego irackiego miasta, wysokiej rangi duchowni odrzucili jego błagania o wywołanie szyickiego powstania zarówno w Iranie, jak i w Iraku, rządzonym przez świecką, nacjonalistyczną partię Baas. Nie na tym polega rola duchownych, jak mu powiedzieli. Podczas pełnego napięcia spotkania większość starszych duchownych powiedziała irańskiemu ajatollahowi: „Nie ma sensu posyłać ludzi na śmierć”12. Napięcie nigdy nie zelżało, Chomejni zastanawiał się więc: „Jakiż to grzech popełniłem, że zostałem uwięziony w Nadżafie na tych kilka ostatnich lat mojego życia?”13.
Chomejniego otaczali ludzie, których pociągała jego bezkompromisowość. W Nadżafie znajdowała się najstarsza i najbardziej prestiżowa hauza, szyickie seminarium, i szyici z całego świata przybywali tam nie tylko po to, żeby odwiedzić kaplicę imama Alego, ale też by studiować. Z biegiem lat Chomejniemu udało się wyszkolić setki duchownych i głosić kazania do tysięcy studentów, którzy następnie wracali do Iranu, Bahrajnu czy Pakistanu. Podczas wykładów Chomejni roztaczał wizję muzułmańskiego państwa rządzonego zgodnie z szariatem, muzułmańskim prawem; wykładał po persku, żeby uniknąć cenzury ze strony władz irackich14. Zgodnie z szyicką tradycją doskonałe państwo muzułmańskie może zaistnieć dopiero wtedy, gdy powróci Mahdi, Ukryty Imam, mesjański odkupiciel, dwunasty imam od czasów Alego, który odszedł i ukrył się, udał się w stan okultacji, w IX wieku. Aż do powrotu tego nieomylnego męża władza spoczywa w rękach świeckiego państwa. Chomejni jednak zapewniał, że Koran w rzeczywistości dostarcza wszelkich praw i rozporządzeń niezbędnych człowiekowi do ustanowienia państwa muzułmańskiego i że prorok i imam Ali chcieli, żeby uczeni mężowie wdrażali te prawa: dzięki tym narzędziom mędrzec, fakih, może stać na straży i rządzić państwem, wilajat, dzierżąc władzę absolutną i tworząc doskonałe i sprawiedliwe muzułmańskie społeczeństwo. Zwierzchność uczonego/prawnika, wilajat al-fakih, była dotąd teoretycznym działem szyickiego prawoznawstwa, a duchowni uważali, że w obecnych czasach tego rodzaju opiekę można zastosować jedynie wobec wdów i sierot. Chomejni przekształcił tę koncepcję w bezpośredni cel polityczny.
Kiedy imam Sadr przeczytał broszurę Chomejniego, był zaskoczony. Tych dwóch mężczyzn łączyło dalekie powinowactwo przez małżeństwo, niewiele jednak mieli ze sobą wspólnego: jeden pragmatyczny, drugi raczej bezkompromisowy, jeden światowy i stosunkowo otwarty, drugi ograniczony i wykluczający. Jeszcze w 1973 roku Sadr przez przyjaciela przestrzegał szacha przed Chomejnim i jego ideą: „Jest to owoc chorego umysłu”15. Zasadniczo jednak swoje obawy związane z ajatollahem zatrzymywał dla siebie. Sadr, jak się wydaje, chciał wywrzeć na szachu wystarczającą presję, żeby ten złagodził swoją politykę i zaczął dogadywać się z opozycją, nie chciał jednak jego obalenia. Na razie Chomejni był użytecznym cierniem: jego niesamowity muzułmański rząd nigdy przecież nie mógłby zaistnieć. Tak przynajmniej myślał Sadr. W czasie swojej wizyty w Nadżafie w 1974 roku Husajni nie podejmował z Chomejnim tematu wilajat al-fakih ani nie próbował udowadniać, że to szaleństwo16.
W Libanie Czamran i jego towarzysze z Ruchu Wyzwolenia Iranu szli dalej niż Sadr i Husajni. Do tej grupy należał Sadek Ghotbzadeh, wysoki, z szerokimi ramionami, po trosze ekstrawagancki kobieciarz, dawny działacz studencki, który studiował na uniwersytecie w Georgetown, ale nie uzyskał dyplomu. Ibrahim Jazdi często przyjeżdżał do Libanu ze Stanów Zjednoczonych, gdzie mieszkał na emigracji. W okularach w czarnej oprawie, z kręconymi włosami, brodaty, w tweedowej marynarce wyglądał jak typowy francuski intelektualista i naprawdę miał doktorat z biochemii. Czamran, Ghotbzadeh i Jazdi stanowili kręgosłup Ruchu Wyzwolenia Iranu, którego członkami byli Irańczycy z klasy średniej i ludzie majętni, prowadzący dość wygodne życie. Pochodzili z tradycyjnych rodzin kupieckich, znajdujących się na szczycie hierarchii wszechpotężnego bazaru, rynku, społeczności rzemieślników, gildii i uczniów. Bazar zawsze stanowił w Iranie siłę polityczną, agitował przeciwko zachodniej konkurencji na swoim terytorium i często wchodził w sojusze z duchownymi, którzy potępiali zachodnie wpływy w irańskim społeczeństwie. Ten sojusz doprowadził już do przewrotu politycznego w czasie rewolucji konstytucyjnej w 1906 roku. Monarchia przeżyła wstrząs i została przekształcona, przetrwała jednak jako system władzy. Obecne pokolenie młodych rewolucjonistów pragnęło obalić całą tę strukturę.
Z Ruchem Wyzwolenia Iranu współpracował Abolhasan Banisadr, lewicowy nacjonalista, profesor ekonomii, mieszkający na emigracji w Paryżu. Banisadr, Czamran, Ghotbzadeh i Jazdi należeli do tego samego pokolenia, urodzonego na początku lub w połowie lat trzydziestych XX wieku. Wchodzili w dorosłość w burzliwym okresie, jakim dla Iranu były lata pięćdziesiąte, kiedy to w przygotowanym przez CIA zamachu stanu obalono Mohammada Mosaddegha, popularnego nacjonalistycznego premiera Iranu, który zapewnił sobie niezależność od szacha. Zamach z 1953 roku pozwolił im posmakować aktywizmu. Mówiący cichym głosem Banisadr, drobny, z czarnymi wąsami i gęstymi włosami, był synem ajatollaha, który politykę przedłożył nad religię. Jako dziecko poznał Chomejniego i bawił się z jego dziećmi17. Kiedy jednak w 1972 roku ponownie spotkał się z ajatollahem w Nadżafie, ten nie wywarł na nim najlepszego wrażenia – Banisadr uznał, że Chomejni jest nieprzyjazny i że się izoluje. Przeczytał książkę Chomejniego o państwie muzułmańskim z niedowierzaniem. Większość jego kolegów z lewicy uznało ją za tak dziwaczną, że zakładano, że była fałszywką spreparowaną przez irański reżim, żeby zdyskredytować Chomejniego jako religijnego fanatyka.
Tyle że irańska opozycja potrzebowała takiego zarzewia, żeby rozpalić rewolucję i dotrzeć do mas w meczetach. Nacjonaliści i lewicowcy byli dobrymi organizatorami, nie mieli jednak ludowego poparcia, brakowało wśród nich kogoś o charyzmie Che Guevary. Banisadr ostrzegł Chomejniego, żeby nie mówił o wilajat al-fakih, ponieważ w ten sposób okaże się człowiekiem pozbawionym realizmu: jak duchowni, którzy z trudem radzili sobie z codziennymi sprawami w Nadżafie, najświętszym mieście szyizmu, mieliby rządzić krajem? Chomejni zadeklarował, że to, co napisał, stanowi zaledwie punkt wyjścia, mający wywołać dyskusję na temat najlepszej formy rządu. Banisadr był zadowolony. Można już było rozpocząć rewolucyjną pracę u podstaw.
Płomień został wzniecony w 1977 roku. Zaczęło się w czerwcu od śmierci Alego Szariatiego, groźnego wizjonera, ideologa rewolucji. Wysoki, elegancki trzydziestoparolatek, z resztkami włosów na szczycie łysiejącej czaszki, Szariati był nacjonalistą, który w Paryżu studiował socjologię. Należał do tego samego pokolenia co Czamran i inni członkowie Ruchu Wyzwolenia Iranu i także dorastał w epoce Mosaddegha. Jako młody człowiek został schwytany, kiedy gryzmolił promosaddeghowe graffiti: zmuszono go, żeby wylizał ścianę do czysta. Szariati to człowiek pełen sprzeczności: był synem przywódcy religijnego ze świętego miasta Meszhed, jednak nie podobały mu się wpływy duchowieństwa, był pobożny, ale przyznał kiedyś, że gdyby nie był muzułmaninem, zostałby marksistą18. Lewicowiec i muzułmanin, nosił się w stylu zachodnim, zawsze w garniturze i krawacie, gładko ogolony. Mimo wszystko gardził bezpłodną europejską nowoczesnością i grzmiał przeciwko tym Irańczykom, którzy odrzucali własną historię i przyjmowali wszystko, co pochodziło z Zachodu. Równocześnie jednak szydził z prostych ludzi nadmiernie przywiązanych do tradycji, tkwiących w przeszłości: „Przeszłość bez przyszłości oznacza bezwład i stagnację, podczas gdy przyszłość bez przeszłości jest obca i próżna”19. Poszukując przyszłości, która byłaby zakorzeniona w historii jego kraju, w szczególnej irańskiej tożsamości, a zarazem w islamie, nie wahał się sięgać po obcych autorów. Inspirował go Frantz Fanon, antykolonialny myśliciel z Martyniki, a także francuski egzystencjalista Jean-Paul Sartre, bliski wielu irańskim rewolucjonistom20. Dzięki tym wszystkim sprzecznościom Szariati stworzył nowy nurt szyizmu, jeszcze bardziej wojowniczy i mobilizujący niż to, co głosił w Libanie imam Sadr. W głęboko politycznej i buntowniczej wersji szyizmu proponowanej przez Szariatiego nie było miejsca na kwietyzm czy przywiązanie do rytuałów. Szariati ukuł określenie czerwony szyizm, szyizm zabarwiony marksizmem, gotów na ofiary dla osiągnięcia sprawiedliwości społecznej. Miał on stanowić przeciwieństwo czarnego szyizmu, kwietystycznego, rytualistycznego, który podporządkowywał się władcom i królom. Jak zapewniał, dzięki ponownemu odkryciu autentycznego islamu Iran może stać się utopijnym społeczeństwem kierowanym przez doskonałego przywódcę, króla-filozofa, jak w Państwie Platona. Podobieństwa z fakih Chomejniego były uderzające, tyle że Szariati nie uważał, aby duchowni mieli w polityce do odegrania jakąkolwiek rolę. Chomejni gardził świeckimi myślicielami, pozwolił jednak, by bojowy zapał, który rozbudził Szariati, posłużył jego celom.
W 1971 roku Szariati otwarcie wezwał masy do powstania przeciw szachowi. Wykładał wówczas na uniwersytecie w Meszhedzie; mówiąc, palił, jego wykłady potrafiły trwać aż sześć godzin, fascynował słuchaczy, panował nad ich umysłami. W 1973 roku znalazł się w więzieniu. Został zwolniony po czterech latach i w 1977 roku wyjechał do Londynu. Miesiąc później zmarł na atak serca – przy czym wiele osób uważało, że zmarł w tajemniczych okolicznościach, i skłonne było przypisywać jego śmierć tajnym służbom szacha, SAWAK-owi. Imam Sadr wychwalał wysiłki Szariatiego na rzecz stworzenia emancypacyjnego dyskursu, otwartego na zmiany, a zarazem osadzonego w tym, co dla społeczności muzułmańskich było własne i rdzenne21.
Kolejnym, który miał umrzeć, był Mostafa Chomejni, czterdziestosiedmioletni syn ajatollaha. Najstarszy z dzieci Chomejniego i jego najbardziej zaufany pomocnik cierpiał na problemy z sercem i miał nadwagę, ojciec pozwolił jednak, żeby pojawiły się teorie spiskowe, w których śmierć Mostafy uznana została za tajemniczą i przypisana działaniom SAWAK. W Iranie od lat panował niepokój, jednak do prawdziwego pęknięcia doszło w listopadzie 1977 roku, kiedy szach zezwolił krewnym Chomejniego w Iranie obchodzić czterdziesty dzień żałoby po Mostafie. Teść Chomejniego opublikował notkę w powszechnie dostępnej gazecie „Kayhan”, w której Mostafa został określony jako „potomek Najwyższego Przywódcy wszystkich szyitów na świecie”. W meczecie Piątkowym w Teheranie odmawiano modlitwy za „naszego jedynego przywódcę, obrońcę wiary i wielkiego bojownika islamu, wielkiego ajatollaha Chomejniego”22. Przez czternaście lat nazwisko Chomejniego w Iranie stanowiło tabu. Teraz pojawiało się w druku, w kazaniach, powtarzano je i podkreślano, co było niepokojącym sygnałem świadczącym o tym, jak Chomejni postrzegał sam siebie i jak był postrzegany przez niektórych.
W tym samym miesiącu umarł także honor Arabów, a w każdym razie tak odczuły to miliony ludzi w całym regionie, obserwując z niedowierzaniem, jak następca Nasera, prezydent Anwar Sadat, przekroczył linię frontu i udał się do Jerozolimy, żeby przemówić w Knesecie, izraelskim parlamencie. Po twarzach dzieci spływały łzy, w sercach mężczyzn płonął gniew. Jak Egipt mógł wyłamać się z szeregu i zdradzić sprawę arabską i palestyńską? Wkrótce rozpoczęły się rozmowy pokojowe między Egiptem a Izraelem – więc kto miałby teraz zmyć hańbę z czoła arabskich mężczyzn? Arafat był wściekły – czuł się osobiście zdradzony przez Sadata. Zaczął szukać poparcia gdzie indziej. Wykorzystał śmierć syna Chomejniego jako szansę na to, żeby nawiązać kontakt z ajatollahem, przesyłając kondolencje za pośrednictwem przyjaciela, libańskiego szyickiego duchownego, Sajjida Haniego Fahsa23. Więzi między rewolucjonistami irańskimi i palestyńskimi, w tym także te zadzierzgnięte w obozach szkoleniowych, istniały jak dotąd przede wszystkim na lewicy. Teraz, kiedy doszło do nawiązania formalnych kontaktów między OWP a fundamentalistycznym islamskim skrzydłem rewolucji, którego wcieleniem był ajatollah, wspólne szkolenia i wsparcie dla rewolucji irańskiej miały nabrać intensywności. Chomejni będzie bez końca wykorzystywał te powiązania, a przejęcie przez niego sprawy palestyńskiej miało odmienić polityczny pejzaż Libanu i całego Bliskiego Wschodu.
Jesienią 1977 roku, kiedy wojna domowa w Libanie trwała już trzeci rok, Husajni kupił najnowocześniejszy system stereo AKAI z dwukieszeniowym magnetofonem kasetowym i gramofonem. Jego czworo dzieci, nastolatków, zachwycił nowy dodatek do salonu w domu nad morzem: nowatorska technologia w zasięgu ręki. Każdego popołudnia po powrocie ze szkoły nastolatki puszczały ulubione taśmy: Led Zeppelin, Pink Floyd, Beatlesi. Był to rewolucyjny dom nastawiony na zmiany. Na ścianach wisiały portrety Szariatiego i Chomejniego. Dzieci zachwycały się Czamranem, który często nocował w ich domu. Wieczorami, jeśli nie było strzelaniny ani bombardowań, można było, zasypiając, wsłuchiwać się w szum fal.
Kiedy dzieci kładły się do łóżek, system stereo zaczynał służyć innemu celowi. Rewolucyjne przesłanie należało głosić daleko i szeroko. Przed internetem, przed Twitterem, istniały kasety magnetofonowe i faksy. Husajni i imam Sadr zabierali się do pracy. Polityk ustawiał mikrofon, a duchowny przemawiał. Nagrywali kasety, jedną po drugiej, zawierające rewolucyjne przesłanie skierowane do ludu Iranu, wzywające, by powstał i zażądał zmian. Sadr nigdy nie promował Chomejniego i nigdy wprost nie wzywał do obalenia szacha, ale gorąco wierzył, że bunt może zmusić króla Iranu do wprowadzenia rzeczywistych, dalekosiężnych reform. Kopie kaset przekazywano tym spośród irańskich dysydentów, którzy wciąż jeszcze mogli przekraczać granice Iranu. Kiedy już kasety przeszmuglowano do kraju, na miejscu wykonywano kolejne kopie i przesłanie roznosiło się jak pożar. Chomejni także nagrywał kasety, jadowite diatryby przeciwko Pahlawim. Niektóre z nich szmuglowali do Iranu pielgrzymi powracający z Nadżafu. Nagrania przemówień Chomejniego nadawano także do Teheranu za pomocą międzynarodowych połączeń telefonicznych, na miejscu nagrywano i rozpowszechniano. Podczas gdy szach skupiał się na kontrolowaniu telewizji, radia i gazet, produkowane w podziemiu rewolucyjne kasety mobilizowały masy i podkopywały fasadowy wizerunek władcy, mającego sytuację pod kontrolą.
Rodziny Husajniego i Haniego Fahsa zamieszkiwały w dwu różnych światach; obydwaj przywódcy zajmowali odmienne polityczne stanowiska, a jednak ich dzieci śpiewały pieśni o rewolucji – osobno, z różnymi wizjami tego, co miałaby znaczyć dla Iranu. Wszyscy znali na pamięć perskie słowa pierwszej rewolucyjnej pieśni, która odbiła się echem w całym Iranie:
Allah, Allah, Allah, nie ma Boga prócz Boga,
Iran, Iran, Iran, broń wypluwa kule
Iran, Iran, Iran, szereg zaciśniętych pięści
Iran, Iran, Iran, krew, śmierć i powstanie24.
Kiedy nadszedł rok 1978, czas był już najwyższy, żeby akcja przeniosła się do Paryża. Z dala od Libanu, pod koniec sierpnia 1978 roku, wyjątkowa chwila przypieczętowała losy Chomejniego i Sadra, a zapewne również losy i ducha rozpoczynającej się w Iranie rewolucji. Dnia 29 sierpnia szach właśnie wyprawiał bankiet i spotykał się z dygnitarzami, kiedy odebrał telefon od Saddama Husajna, wiceprezydenta i faktycznego władcy Iraku25. Szach złamał protokół, odchodząc od stołu, aby wysłuchać niezwykłej propozycji irackiego przywódcy: ajatollah Chomejni staje się kłopotliwy, dobrze byłoby się go pozbyć. Saddam oczekiwał zgody szacha. Przedyskutowawszy propozycję w gronie najbliższych doradców, szach zdecydował się ją odrzucić.
Kilka dni później Sadr udał się z dwoma towarzyszami do Trypolisu w Libii na spotkanie z ajatollahem Mohammadem Behesztim, bliskim politycznym i teologicznym sojusznikiem Chomejniego. Beheszti wierzył w państwo teokratyczne. Sadr był zdecydowanym przeciwnikiem tego pomysłu. Spotkanie, zorganizowane przez antyzachodniego libijskiego przywódcę Mu’ammara Al-Kaddafiego, miało pomóc przezwyciężyć podziały26. Niedługo przedtem Sadr opublikował we francuskim czasopiśmie „Le Monde” artykuł zatytułowany L’Appel des Prophètes („Wezwanie proroków”)27, opisujący protesty w Iranie jako autentyczną rewolucję przeciwko niesprawiedliwości, łączącą studentów, robotników, intelektualistów i ludzi wiary – rewolucję opartą na ideach, a nie na polityce czy przemocy. Jest to ruch niosący największą nadzieję reszcie świata, twierdził Sadr, a choć jego osią jest wiara, motywują go także humanizm i etyka rewolucyjna. Sadr wychwalał Chomejniego i jego przewodnictwo, nie wspomniał jednak o jego idei wilajat al-fakih. Nie wzywał także do obalenia dynastii Pahlawich. W rzeczywistości Sadr planował po wizycie w Trypolisie podróż do Niemiec Zachodnich, na tajne spotkanie z wysłannikiem szacha28.
Beheszti nigdy się nie pojawił. Sadr i jego towarzysze podróży niecierpliwili się coraz bardziej. Liczyli jeszcze na spotkanie z Kaddafim. Po południu 31 sierpnia w lobby hotelowym wpadli na znajomego Libańczyka. Jeden z towarzyszy podróży Sadra wspomniał, że wybierają się do Kaddafiego29. Pewien jordański dziennikarz, który akurat stał przed hotelem, życzył im powodzenia i pomachał na pożegnanie, kiedy Sadr wraz z towarzyszami wsiadali do czarnego peugeota 405. I nikt już nigdy ich więcej nie widział.
Minęło kilka dni, zanim wieści o zaginięciu Sadra dotarły do Bejrutu, gdzie znalazły się w nagłówkach wszystkich gazet. „Gdzie jest imam Musa Sadr?” – zapytywał lokalny arabski dziennik „An-Nahar” 12 września. „Pytania na temat zaginięcia imama Sadra: czy tajemnica jego zniknięcia ma związek z wydarzeniami w Iranie?” – pisał tego samego dnia lewicowy dziennik „As-Safir”. Władze libańskie twierdziły, że imam opuścił Trypolis 31 sierpnia o 8.15 samolotem Alitalii, lotem numer AZ881 do Rzymu. Jego odprawiony bagaż rzeczywiście tam dotarł, jednak sam imam zniknął. Czas mijał bez żadnych wieści. W Libanie muzułmanie ze wszystkich odłamów islamu – sunnici, szyici i mniejszościowa wspólnota druzów – organizowali w meczetach protesty. Liban wysłał do Rzymu ekipę dochodzeniową. Nikt nie wiedział o planowanym tajnym spotkaniu w Niemczech. Mnożyły się plotki: imam został porwany przez SAWAK i przewieziony do Iranu, a może znajdował się w libijskim więzieniu. Nikt nic tak naprawdę nie wiedział. W Bejrucie Husajni nie miał pojęcia, co począć wobec zaginięcia przyjaciela. Sadr zapraszał go, żeby pojechał do Libii razem z nim, ale Husajni odmówił i doradzał Sadrowi, żeby zrezygnował z tej podróży30. Młody szyicki polityk nie ufał Kaddafiemu i nie dowierzał jego intencjom, a poza tym nie podobała mu się reakcyjna odmiana islamu propagowana przez dyktatora, jego pogarda dla chrześcijan i płacenie za nawrócenie. Gdzie był Sadr? Jak ktoś taki jak on mógł po prostu zniknąć? Potrzebowano go bardziej niż kiedykolwiek. Wydarzenia w Iranie nabierały tempa. Pobyt Chomejniego w Iraku dobiegał końca.
Na ulicach Iranu lała się krew. Szach wysyłał czołgi na ulice. W całym kraju szerzyły się zamieszki. Punktem zwrotnym w czasie tego gorącego lata buntów stało się podpalenie kina Rex w Abadanie 19 sierpnia, w wyniku czego zginęło czterysta dwadzieścia osób. Data ataku wydawała się wyraźnie symboliczna: dwudziesta piąta rocznica obalenia Mosaddegha. Drzwi kina zostały zamknięte: nie można było uciec przed płomieniami. Rząd winą za podpalenie obarczył religijnych reakcjonistów. Chomejni gniewnie odrzucił to oskarżenie i sam z kolei wskazał na SAWAK. Wcześniej w ciągu kilku miesięcy najgorliwsi zwolennicy Chomejniego spalili dwadzieścia dziewięć kin i setki prywatnych przedsiębiorstw: już wcześniej atakowali kino Rex31. W Teheranie zniszczony został Baccara Super Night Club w hotelu Hilton, miejsce występów międzynarodowych gwiazd. Wszystko to stanowiło część zorganizowanego planu, który miał zasiać panikę w Iranie i ułatwić wprowadzenie nowych zasad religijnego konserwatyzmu. Podpalenie kina Rex było jednak nawet na tym tle wydarzeniem szczególnie przerażającym: jedna z gazet opisała je jako „holokaust”32. Wobec gorączkowych, wrogich szachowi nastrojów poparcie zyskiwała pokrętna logika: panujący reżim spalił kino, żeby ściągnąć potępienie na opozycję. Tysiące Irańczyków pozostawało z boku z rozmaitych powodów: nie doświadczyli więzień ani wygnania, byli apolityczni albo nie lubili duchownych33. Jednak w obliczu plotek wielu uwierzyło, że szach mógł i że istotnie był gotów pozbyć się ich – nawet zabić – żeby zyskać przewagę nad fundamentalistami.
Kilka tygodni później w Teheranie szeregi protestujących wzrosły do prawie pół miliona ludzi. Ósmy września 1978 roku, „czarny piątek”, stał się kolejnym dramatycznym punktem zwrotnym. Tysiące ludzi zebrało się na placu Żale, skandując „Marg bar szah”, „Śmierć szachowi”. Tłum, którego większość stanowili mężczyźni, składał się z przemieszanych ze sobą zwolenników Chomejniego, studentów i lewicowców34. Wśród nich, za pierwszymi szeregami złożonymi z kobiet i młodych ludzi, znajdowali się partyzanci, z których wielu szkoliło się pod okiem Palestyńczyków w Libanie. O 9.21 rozległy się pierwsze strzały. Ich skutkiem była strzelanina, popłoch i – według oficjalnych danych – śmierć osiemdziesięciorga sześciorga cywilów. Rewolucjoniści twierdzili, że zginęło co najmniej trzy tysiące ludzi, celowo zawyżając tę liczbę, żeby dolać oliwy do ognia. Ta taktyka zadziałała, a nagłówki mówiące o trzech tysiącach zabitych pojawiły się w zachodnich gazetach. Szach był zaszokowany skalą przemocy. Jeszcze przed tą tragedią postanowił wyjechać z kraju, przynajmniej na pewien czas35. Postąpił tak w 1953 roku, wówczas udało mu się wrócić po kilku zaledwie dniach. Tym razem wprowadzono stan wojenny. Iran spowił mrok, kiedy nadeszła jesień, a wraz z nią godzina policyjna i strach przed kolejnymi zamachami ze strony religijnych fundamentalistów. Od Szirazu po Isfahan odwoływano festiwale kulturalne, w tym także sławny Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Teheranie. Nocne życie skurczyło się o połowę. Nadchodził kres imperium. Szach wciąż miał nadzieję, na przekór wszystkiemu, że imam Sadr jednak się pojawi. Kontakty między tymi dwoma mężczyznami nigdy nie zostały całkowicie zerwane, tak więc szach traktował duchownego, który ostrzegał go przed Chomejnim, jako ostatnią deskę ratunku, popularnego, postępowego przywódcę, który wciąż mógłby pomóc mu przeciwstawić się radykalnemu, reakcyjnemu ajatollahowi36.
W Iraku Saddam miał już dość Chomejniego. Irański duchowny zaczynał rozbudzać nadzieję w sercach ludzi w całym regionie, zarówno szyitów, jak i sunnitów, którzy nienawidzili swoich królów i dyktatorów i marzyli o sprawiedliwych rządach. Niektórzy pragnęli więcej religii, więcej islamu, więcej duchowości. Rządząca Irakiem partia Baas budowała państwo świeckie i postępowe, a zarazem szafujące represjami: sunnickich i szyickich duchownych jednoczyły sporadyczne protesty przeciw temu, co uważali za wymuszoną sekularyzację społeczeństwa, która (podobnie jak w Iranie) pochłaniała ich przywileje i przyznawała prawa kobietom. Duchowni obydwu odłamów narażeni byli na brutalne prześladowania, tortury w więzieniach i egzekucje. Najcięższe represje dotknęły szyitów, od dawna dyskryminowanych. Polityka dyskryminacji szyitów w Iraku, pozostałość osmańsko-perskiej rywalizacji i wojen, nie ustawała. Saddama niepokoiło to, że niektórzy szyiccy duchowni zaczynali obecnie posługiwać się o wiele bardziej sekciarskim językiem, zaś iraccy adepci Chomejniego prowadzili agitację przeciwko państwu. Saddam nałożył na Chomejniego tyle ograniczeń, że irański duchowny wreszcie zdecydował się opuścić Irak. Próbował wyjechać do Kuwejtu, ale odmówiono mu wstępu. Razem z Chomejnim podróżował jego syn Ahmed, Jazdi jako agent Ruchu Wyzwolenia Iranu i dwóch innych pomocników. We Francji Ghotbzadeh, ekstrawagancki rewolucjonista, oraz Banisadr, intelektualista paryski, szybko załatwili trzymiesięczną wizę, przekonawszy uprzednio Chomejniego, że Paryż zapewni mu przewagę pod dwoma kluczowymi względami: wolność słowa i dostęp do światowych mediów.
Ajatollah przybył do Francji 6 października. Po kilku dniach, wciąż niechętny pobytowi w kraju bezbożników, osiadł w małej miejscowości Neauphle-le-Château, nieopodal Paryża, pół godziny drogi od Wersalu i tamtejszego pałacu, centrum władzy królów Francji. Prezydent Francji zwrócił się do szacha z pytaniem, czy zgłasza jakieś zastrzeżenia wobec obecności duchownego we Francji. Szach nie miał zastrzeżeń. Cóż takiego mógł realnie osiągnąć „kruchy, szalony starzec” w dalekiej Europie, w małym francuskim miasteczku?37
W Nadżafie Chomejni był zmęczonym wygnańcem, niewidzącym przed sobą wyraźnej drogi powrotu. Przed przyjazdem we Francji nazwisko Chomejniego bardzo rzadko pojawiało się w międzynarodowych mediach. W Neauphle-le-Château w ciągu trwającego cztery miesiące pobytu miał udzielić 132 wywiadów i stać się twarzą rewolucji rozpoznawalną na całym świecie. Siedemdziesięciosześcioletni duchowny odżył.
Ruch Wyzwolenia Iranu zabrał się do pracy. Dołączały do niego kolejne kadry, ludzie nadciągali zewsząd. Mohsen Sazegara był jednym z najmłodszych członków paryskiej grupy38. Pobożny od młodości, chociaż wychowany w rodzinie raczej świeckiej, Mohsen wyjechał z Iranu w 1975 roku. Podczas studiów w Chicago zaprzyjaźnił się z Jazdim i dołączył do Ruchu Wyzwolenia Iranu. Przed rokiem 1978 udawało mu się odwiedzać Iran, dokąd przywoził rewolucyjne pamflety oraz tajne dokumenty i przekazywał je działaczom Ruchu. Mohsen pomagał organizować strajki i demonstracje i wymyślał rewolucyjne hasła. Niektóre z nich stawały się coraz bardziej radykalne, w miarę jak podejmowały je podniecone tłumy. Hasło „Marg barg szah”, „Śmierć szachowi”, początkowo brzmiało „Szah bejad berawad”, „Szach musi odejść”. Jazdi zadzwonił do Mohsena z Paryża, prosząc, żeby przyjechał. W ciągu kilku godzin Mohsen znalazł się na pokładzie samolotu, z ośmioma dolarami w kieszeni. W Neauphle-le-Château będzie pomagał organizować wywiady z ajatollahem.
Przez lata kompetentni rewolucjoniści z Ruchu Wyzwolenia Iranu kultywowali dobre stosunki z licznymi amerykańskimi i europejskimi dziennikarzami zajmującymi się Iranem, wzbogacali ich relacje o szczegóły dotyczące nadużyć reżimu i wybryków szacha i jednocześnie starali się zapewnić swojemu ruchowi ich sympatię39. Tego rodzaju zabiegi podejmowano dotąd najczęściej potajemnie. W Neauphle-le-Château Ruch zyskał teraz kwaterę główną w garażu z czerwonej cegły, w którym zainstalowano cztery telefony, dwie linie teleksowe i sprzęt do kopiowania, pozwalający na wykonywanie setek kaset szerzących przesłanie ajatollaha40. Strategia była podwójna: radykalne, reakcyjne przesłanie dla Iranu, starannie dobrane słowa dla zachodniego ucha.
Codziennie koło południa Chomejni wyłaniał się z domu z niebieskimi okiennicami, aby wygłosić przemówienie i poprowadzić modlitwy w ogrodzie po drugiej stronie ulicy. Siadał na macie pod jabłonią i zaczynał brylować. Dziesiątki, czasem setki dziennikarzy zjeżdżały codziennie do miasteczka. Jazdi, Ghotbzadeh i Banisadr, w blezerach i krawatach, doskonałą angielszczyzną i francuszczyzną przekładali (a czasem celowo nieco zniekształcali) jego słowa, dodając kontekst i łagodząc krawędzie zbyt ostre dla wrażliwych zachodnich dziennikarzy. W ten sposób formowali przesłanie ajatollaha i jego wizerunek tak, aby odzwierciedlały ich własną wizję przyszłości Iranu. W rezultacie powstawało wrażenie, że ma się do czynienia z mędrcem-ascetą, zupełnie niezainteresowanym polityką, który pragnie „spędzić resztę swoich dni w seminarium w Kom”, kiedy już zrealizuje swoje cele – doprowadzi do usunięcia szacha i będzie mógł powrócić do Iranu41. W „Guardianie” cytowano jego słowa: „Nie pragnę mieć w swoich rękach władzy ani sprawować rządów. Osobista władza mnie nie interesuje”. Oświadczenia Chomejniego zwiodły nawet tych, którzy znali perski i wiedzieli więcej. Banisadr upomniał Chomejniego po pierwszym wywiadzie prasowym, kiedy to ajatollah długo opowiadał francuskiemu reporterowi po persku o swoich planach przekształcenia Iranu w muzułmańską teokrację42. Banisadr pozwolił sobie na dużą swobodę w tłumaczeniu, żeby wygładzić przesłanie, a Chomejni już nigdy więcej nie omawiał publicznie koncepcji wilajat al-fakih43. Zamiast tego mówił o Iranie, w którym nawet kobieta będzie mogła objąć urząd prezydenta.
Był jeszcze trzeci kluczowy element: francuscy lewicowi intelektualiści. Bardzo wpływowi, jeśli idzie o kształtowanie opinii publicznej, byli przeciwko establishmentowi, przeciwko władzy, przeciwko imperializmowi. W irańskich rewolucjonistach dostrzegli wcielenie tych samych wartości, o które walczyli na ulicach Paryża w maju 1968 roku. Pragnęli uwierzyć w Chomejniego, w mędrca zasiadającego pod jabłonią. Już w 1964 roku Banisadr zwerbował Sartre’a, wyznaczając mu funkcję przewodniczącego komitetu, który miał szerzyć wiedzę na temat Irańczyków w więzieniach szacha. Sartre zadeklarował kiedyś: „Nie mam żadnej religii, ale gdybym musiał jakąś wybrać, wybrałbym religię Szariatiego”.
Chociaż opozycja naprawdę zawyżała liczbę tych, którzy znaleźli się w więzieniach, a także zabitych przez reżim, dla ludzi uwięzionych przez szacha było to bardzo realne doświadczenie. Reza Baraheni, jeden z największych irańskich poetów tego czasu, był przetrzymywany w więzieniu przez sto dwa dni i brutalnie torturowany. Jego uwolnienie wynikało z nacisków wywieranych przez amerykańskich i europejskich pisarzy. Wiersze Baraheniego są pozbawione szacunku i niewybaczające44:
Szach trzyma w dłoniach ropę jak szklanicę
wina pitego za zdrowie Zachodu
Królowa o pełnych ustach doi wymię łani
Matki-ojczyzny
W nocy pod gwiazdami
Za dnia pod przechodzącym słońcem
Co miesiąc, co roku,
A rękawiczka w kolorze krwi zostaje w śniegach St. Moritz
W październiku 1978 roku, kiedy Chomejni przebywał w Neauphle-le-Château, Michel Foucault pojechał do Iranu, skąd słał długie sprawozdania, w których przedstawiał postulat stworzenia muzułmańskiego rządu jako utopijny, romantyczny ideał, a jednocześnie beształ chrześcijański Zachód za to, że porzucił owo coś, co określił jako polityczną duchowość45. Tymczasem CIA najwyraźniej nie znało tez Chomejniego dotyczących muzułmańskiego rządu, miało natomiast obsesję na punkcie możliwego przejęcia Iranu przez komunistów. Amerykanie liczyli, że „Chomejni wywrze łagodzący wpływ na lewicowców i radykałów w swoim otoczeniu”46. Saudowie także, jak się zdawało, niewiele wiedzieli o Chomejnim, niepokoił ich „radziecki szturm”, wedle określenia niektórych saudyjskich gazet47. Arabia Saudyjska i Iran były sojusznikami i stanowiły filary polityki USA powstrzymywania rozszerzania się wpływów radzieckich w regionie. Iran był potężniejszy, a szach, który dysponował budzącą szacunek armią i flotą, pozował na regionalnego policjanta. Saudyjczycy świadomi byli jego ambicji wobec regionu, ale widzieli w nim przyjaznego adwersarza. Oba państwa miały za sobą dekady wzajemnych wizyt królewskich i dobre robocze stosunki. Kiedy nadciągała rewolucja, następca tronu, książę Fahd, wyraził w imieniu Saudów poparcie dla szacha jako legalnego władcy48.
W Neauphle-le-Château setki irańskich stronników Chomejniego przybywały, by złożyć mu wizytę, skandując, kiedy tylko się pojawiał, „Allahu akbar” albo po francusku „Longue vie, Khomeini”, „Niech żyje Chomejni”. Przybył także Arafat, podtrzymując nowo nawiązaną relację z Chomejnim. Nikt nie zauważył albo być może nikt nie zrozumiał znaczenia tych odwiedzających, którzy nie byli ani zachodnimi dziennikarzami, ani irańskimi zwolennikami, ani szyickimi sympatykami, doradcami w krawatach czy duchownymi w turbanach. Arabowie pielgrzymowali do Neauphle-le-Château z Egiptu, Tunezji i innych krajów. Członkowie sunnickich ruchów muzułmańskich, w tym Bracia Muzułmanie, przybywali nawet z Sudanu, żeby na własne oczy zobaczyć człowieka, o którym jak dotąd słyszeli tylko od jego doradców na emigracji49. Bractwo Muzułmańskie od ponad dwóch dziesięcioleci było w Egipcie nielegalne i podobnie jak inni odwiedzający Chomejniego jego członkowie pragnęli wysłuchać przesłania duchownego. Wracali do domu natchnieni nowymi ideami, nowymi taktykami, nawet nowymi słowami, pomagającymi przeciwstawiać się despotom w ich własnych krajach. Uczyli się, jak stosować teologię muzułmańską do obalania tyranii. Życzyli Chomejniemu sukcesu i obiecywali, że wkrótce znów go odwiedzą. Zdawało się, że zwycięstwo jest już blisko.
Tymczasem Iran pogrążał się w chaosie. Podstawowe usługi przestawały funkcjonować, ludzie mający powiązania z władzą rzucali się do ucieczki, podczas gdy setki irańskich dysydentów powracały do kraju, żeby wziąć udział w rewolucji: komuniści, lewicowcy, ekstremiści religijni. W styczniu szach uznał, że czas opuścić kraj. Mianował nowego premiera, Szapura Bachtijara, i był gotów przekazać mu ster. Chorował na chłoniaka. Oficjalnie razem z żoną mieli wyjechać na odpoczynek, zrobić sobie krótką przerwę. Ich dzieci już przebywały poza granicami kraju. Szesnastego stycznia 1979 roku szach i królowa opuścili rezydencję w kompleksie pałacowym Niawaran w północnym Teheranie i dwoma helikopterami polecieli na zachód, na pobliskie lotnisko Merhabad50. Niebiesko-srebrny samolot czekał przed cesarskim pawilonem, żeby wywieźć ich z kraju. Służący w pałacu płakali, uderzali się w pierś, przerażeni tym, co ich czeka. Na lotnisku szachowi rzuciło się do stóp dwóch gwardzistów. Zatrzymał się, żeby skłonić ich do powstania, ze łzami w oczach. Cesarzowa, Farah Diba, otulona futrem z lisa, w kapeluszu, z diamentowymi kolczykami, zażyła środki uspokajające, żeby zachować opanowanie.
O godzinie 13.24 koła boeinga 707 oderwały się od ziemi. Szach sam pilotował samolot. Polecieli na małe wojskowe lotnisko w Asuanie nad Nilem, gdzie ich przyjaciel, prezydent Sadat, zgotował im królewskie powitanie. Egipt i Iran łączyła długa, osobista historia. W 1939 roku, kiedy szach żenił się po raz pierwszy, pojął za żonę Fauzijję, córkę Fuada I, króla Egiptu – szyicki monarcha i sunnicka księżniczka. Para nie doczekała się dziedzica i małżeństwo nie przetrwało. Teraz jednak szach znalazł się w kraju dawnych powinowatych.
Na ulicach Teheranu rozgrywały się dzikie sceny radości51. Świętujący Irańczycy tańczyli, trąbili klaksonami, wychylali się i machali z okien samochodów. Obalano posągi szacha. „Szah raft”, „Szach odszedł” – wydrukowano wielkimi literami na pierwszej stronie popołudniówki „Ettela’at”. Nadszedł czas na nowy okrzyk bojowy: „Marg bar Bachtijar”, „Śmierć Bachtijarowi” – zakochanemu w literaturze francuskiej premierowi, któremu szach powierzył kraj.
W Libanie Czamran i Husajni śledzili wiadomości z poczuciem zarazem niedowierzania i sukcesu – chociaż bez zaginionego przyjaciela zwycięstwo pozostawało niepełne. Starszy i mądrzejszy imam Sadr wiedziałby, co nadchodzi, i być może próbowałby to powstrzymać. Dla Czamrana zbliżał się kres pobytu w rejonie Morza Śródziemnego. Następnym przystankiem miał być Teheran, gdzie jego towarzysze zbroili się na walkę partyzancką, która miała zniszczyć ostatnie pozostałości panowania szacha. Obawiali się kontrrewolucji, zamachu stanu zorganizowanego przez CIA. Spodziewali się długiej batalii: kluczowe znaczenie miało położenie podwalin pod nowy Iran, nowy początek jeszcze przed powrotem Chomejniego. Jednak ajatollahowi się spieszyło.