Czarodziejka z ulicy Grodzkiej - Magdalena Kubasiewicz - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Czarodziejka z ulicy Grodzkiej ebook i audiobook

Magdalena Kubasiewicz

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

15 osób interesuje się tą książką

Opis

Zapraszamy do Collegium Magicae UJ – najlepszej magicznej uczelni w Polanii!

Tutaj dowiesz się, co mogą zrobić ci demony, dlaczego magia luster bywa zdradliwa, nauczysz się rzucać iluzje i kule ognia, a także poznasz przyjaciół na całe życie. Tylko zachowaj ostrożność – bo to życie może okazać się bardzo krótkie…
Czarodziejka Natasza, przez znajomych zwana „Lady”, właśnie zaczyna trzeci rok magii praktycznej i ma wielką nadzieję, że będzie lepszy niż poprzedni. Niestety, impreza inaugurująca początek semestru kończy się dla niej rozczarowaniem, a na domiar złego – jej współlokatorka nie wraca po przyjęciu do akademika. Co spotkało młodą czarownicę? Dlaczego jeden z najbardziej niepozornych czarodziejów na uczelni nie wrócił na studia po wakacjach? I jak wiele szaleńczych pomysłów swoich koleżanek z roku zniesie czarownik Dobromir Czartoryski?

Odpowiedzi na te i inne pytania poznacie w powieści ze świata Polanii – w którym na Wawelu rządzi król, spokoju stolicy pilnuje smok, a czarodzieje studiują w budynku przy ulicy Grodzkiej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 307

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 19 min

Lektor: Kosior FilipFilip Kosior
Oceny
4,5 (1128 ocen)
674
341
101
10
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewaa66

Całkiem niezła

Nawet nie chciałam jakoś mocno tego czytać, ale potem pojawiła się ta piękna okładka... Książka zaczęła się w sposób jakiego bardzo nie lubię. Mianowicie w prologu jest jedna bardziej znacząca/szokująca scena, a później rozdział pierwszy to takie "tydzień wcześniej". Zazwyczaj takie coś jest w serialach i zawsze mnie to wkurza. Rozdział 1 był okropny. Perspektywa Lady to taka tragedia do czytania. Jej wewnętrzny monolog to taka udręka dla mnie. Mniej rujnowała książkę niż w pierwszym tomie, ale gdyby nie te jej dziwne wewnętrzne wywody, to może nawet mogłabym ocenić tę pozycję wyżej. Dobrze, że było też POV Agnieszki. W pierwszym tomie polubiłam Agnieszkę i Dobromira. Tutaj nadal ich mocno lubię. Właściwie wszyscy są spoko, tylko Lady mnie doprowadza do szału. Chociaż już mniej niż w poprzedniej książce. Książka miała też motyw, który bardzo lubię, czyli takie przeszukiwanie gazet i internetu w poszukiwaniu informacji. Ogólnie trochę mi to przypominało odcinek Supernatural (Nie z ...
80
Moooneta

Z braku laku…

Kolejna książka, w której Kubasiewicz nie rozwija swojego potencjału. Zamysł był dobry, styl jest całkiem niezły, ale bohaterom brakuje tu głębi, fabule większej subtelności, a kluczowym momentom jakiegokolwiek budowania napięcia. Wszystko jest tu za bardzo opisane zamiast pokazane, pewne rzeczy powtarzane są po pięć razy. Rzeczy się dzieją, niby straszne, ale jakoś tego kompletnie nie czuję. Nawet przez chwilę nie miałam poczucia, że główni bohaterowie mogą nie wyjść z tego cało. Ten sam problem miałam z Wilczą Jagodą, choć w tamtej serii było trochę lepiej. Rozczarowujący jest ten downgrade zamiast progresu, który przy tylu napisanych książkach powinien nastąpić.
30
gard_leg

Dobrze spędzony czas

wciągająca
00
Wojarisa

Dobrze spędzony czas

Dobrze się czyta. Wartka akcja, ciekawy wątek kryminalny
00
bella102

Nie oderwiesz się od lektury

Gorąco polecam.
00

Popularność




W tym, że czwórka studentów Collegium Magicae udała się na cmentarz, nie byłoby jeszcze nic dziwnego. Sprawa miała się inaczej, gdy robili to późną nocą, a na teren wchodzili przez ogrodzenie.

– Powinnaś więcej ćwiczyć – orzekł Dobromir Czartoryski, gdy ze stęknięciem podsadził Lady.

Nienawykła do wysiłku fizycznego, nie zdołała się podciągnąć za pierwszym razem i w konsekwencji niemal spadła mu na głowę.

– A ty częściej chodzić na siłownię – odgryzła się i wreszcie okrakiem usiadła na kamiennym murze okalającym jedną z krakowskich nekropolii. – Dawajcie łopaty.

Odebrała narzędzia, przekazała je Agnieszce, która już zdążyła zeskoczyć na drugą stronę, a potem sama zeszła na dół, niezgrabnie, jak kura złażąca z grzędy. Na cmentarzu panowały nieprzeniknione ciemności i w mroku Lady ledwo widziała sylwetki współspiskowców: wszystkich bez wyjątku odzianych w czerń. Nieposłuszna wyobraźnia podsyłała czarodziejce wizje zombie czających się za drzewami i duchów gotowych wyskoczyć z grobów, by pogonić nieproszonych gości. Chociaż bloki znajdowały się o rzut kamieniem od głównej bramy, a między drzewami dało się dostrzec dalekie światła latarni, Lady miała wrażenie, że znaleźli się całe kilometry od cywilizacji.

– Na pewno nie mogę wyczarować światła? – wymruczała, odruchowo stając jak najbliżej Agnieszki.

Ich towarzysze, Dobromir i Grzesiek, wdrapali się wreszcie na mur i również zeskoczyli na ziemię.

– Wtedy każdy zobaczy nas, a my nikogo – zwrócił uwagę Dobromir. – Sama chciałaś tu przyjść, więc teraz nie przesadzaj.

Ruszył pierwszy, na tyle szybko i pewnie, że Lady zastanowiła się, czy on przypadkiem nie widzi w ciemnościach. Agnieszka pchnęła ją lekko, zmuszając, by pospieszyła za Dobromirem. Lady szła wolno, nie tylko z powodu mroku i błota, ale też dlatego, że dopiero teraz w pełni do niej dotarło, co zaplanowali. Co ona zaplanowała – i z czym się to wiąże. Niedawna determinacja pierzchła, a czarodziejka miała ochotę uciec w ślad za nią. Ale Dobromir czekał już przy jednym z najświeższych grobów, jeszcze niezamurowanym, a tuż przy jej uchu rozległ się głos Agnieszki, która ponagliła do dalszego marszu.

– To kopiemy – westchnął Grzesiek, który zamykał pochód.

Zsunął z ramienia łopatę. Agnieszka pochyliła się, odrzuciła na bok wciąż świeże wieńce i przesunęła znicze. Niektóre z nich nadal się paliły, nikłe światełka w mroku.

– A one? Mamy ponoć równouprawnienie – oświadczył Dobromir, wbijając łopatę w ziemię.

– Ja utrzymywałam na nas iluzję całą drogę i będę to robić, jak stąd wyleziemy – przypomniała Lady, choć wcale nie czuła się zmęczona i wiedziała, że mogłaby chociaż przez chwilę popracować łopatą. Nie, po prostu nie mogła się teraz zmusić do rozkopywania grobu. Ani nawet do tego, by spojrzeć na umieszczoną na krzyżu tabliczkę z napisem:

Aleksandra Czerwieńska

Cześć jej pamięci

Nic nie zapowiadało, że dwudziesty dziewiąty września będzie jeśli nie najgorszym, to przynajmniej jednym z dziesięciu najgorszych dni w dotychczasowym życiu Nataszy Ladowskiej, znanej wszystkim pod wdzięcznym przydomkiem Lady, studentki trzeciego roku magii praktycznej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wręcz przeciwnie, gdy rano wysiadła z busa na krakowskim Dworcu Głównym, była gotowa śpiewać i tańczyć ze szczęścia. Dwa ostatnie tygodnie spędziła w rodzinnym domu, w niewielkiej bieszczadzkiej wsi. I było to o dwa tygodnie za długo: jej dni wypełniało wysłuchiwanie wiecznych narzekań i pretensji, a przy kompletnym braku rozrywek aż zaczynała żałować, że w ogóle… próbowała. Tęskniła już zresztą za miastem, za znajomymi, za akademikiem, słynnym Czarowirem, ba, nawet za nie zawsze ciekawymi zajęciami w Collegium Magicae przy Grodzkiej. Humor poprawiała jej też myśl o wieczornej zabawie z okazji rozpoczęcia roku akademickiego – w dodatku nie byle gdzie, lecz w Świteziance, restauracji należącej do Loży Magii. Lady nie wiedziała, za jakie sznurki pociągnęła szefowa studenckiego samorządu, Gabrysia, aby wyjednać dla nich taki przywilej, ale nie miała zamiaru narzekać.

Czarowir zaludniał się powoli, zdawało się jednak, że po akademiku grasuje dzika horda, i to niekoniecznie studentów, lecz demonów z piekła rodem. Głośno się witano, nawoływano po korytarzach, wnoszono ciężkie torby na piętro, w powietrzu aż trzeszczało od magii, gdy starsi studenci zabierali się do zabezpieczania swoich pokoi zaklęciami. Lady wtargała walizkę do pokoju, tego samego, który przez dwa ostatnie lata dzieliła z czarownicą Olką. Współlokatorki na razie nie było, chociaż spod łóżka, już zasłanego, chyba wystawała jej torba. Lady nie rzucała czarów, bo standardowe zabezpieczenia akademikowych pokoi powinny przez parę godzin zatrzymać większość figlarzy, a ona chciała pojawić się na imprezie w pełni sił. Zawiesiła tylko przy drzwiach amulet odpędzający negatywną energię, rozpakowała część ubrań, pościeliła i zabrała się za rzeczy naprawdę ważne, czyli zabiegi, które miały sprawić, że po miesiącach rozłąki ze znajomymi zrobi na nich odpowiednie wrażenie. Lady szczególnie motywowała wizja spotkania z Grzesiem, który po paskudnej aferze podczas obozu badawczego na drugim roku jakby częściej szukał jej towarzystwa. Był najprzystojniejszym i najmądrzejszym chłopakiem na ich roku, zdaniem Lady nawet na całej uczelni, a może i świecie. To z myślą o nim zamierzała teraz poświęcić dobre kilka godzin na prysznic, czesanie, maseczki, makijaż i wybór stroju.

Na trzecim roku magii praktyczniej, najmniej licznym ze wszystkich roczników, poza Lady było tylko pięć osób: trzech czarodziejów, czarownik i mag. W akademiku mieszkali wyłącznie Grzesiek i Dobromir, na żadnego z nich jednak nie wpadła. Z czarodziejami teoretykami wolała się zbytnio nie pokazywać: i tak patrzono dość krzywo na jej koleżeństwo z Agnieszką. Znała co prawda kilka osób z drugiego roku, ale drugoroczni stanowili zaskakująco zgraną paczkę, wszędzie chodzili całą gromadą i zdążyli wyjść na zabawę, gdy Lady jeszcze się malowała. Ostatecznie więc do Świtezianki pojechała sama.

Korek w centrum, zmiana rozkładu jazdy i nieumiejętność chodzenia na obcasach sprawiły, że na miejsce dotarła modnie spóźniona. Impreza zdążyła już się rozkręcić. W ogromnej Sali Leśnej, która faktycznie wyglądała jak prawdziwy las, na mchu między drzewami tańczyło już dobre dwadzieścia osób, a drugie tyle raczyło się alkoholem, kanapkami i chipsami ustawionymi na drewnianych stołach w cieniu iluzyjnych dębów. Tak skromnego menu w Świteziance nie widziano pewnie od dawna, ale o ile klub udostępniono im za darmo, o tyle jedzenie i alkohol sfinansowano z niezbyt wygórowanego wpisowego.

– Wreszcie jesteś!

Olka Czerwieńska wyskoczyła zza jednego z drzew i rzuciła się na Lady z impetem, omal nie zbijając jej z nóg. Od stóp do głów odziana w czerń, w dodatku z czarnym kapeluszem wiedźmy na ufarbowanych na czarno włosach, mocno wyróżniała się w tłumie. Za biżuterię służyła jej pleciona obróżka na szyi oraz bardzo szerokie bransolety, z którymi nigdy się nie rozstawała.

– Słowo honoru, nie ma tu nikogo rozsądnego – poskarżyła się Olka, złapała Lady pod rękę i pociągnęła na bok. Czarodziejka rzuciła tęskne spojrzenie Grześkowi, który stał pod trzema brzózkami, rozmawiając z Ksawerym z ich roku, ale nie odważyła się zaprotestować. – Nie pij przypadkiem wina. Jacyś idioci doprawili je halucynogenem o opóźnionym działaniu, poznaję zapach mieszanki. Chciałam wylać, ale oczywiście nikt mi nie wierzy i zaraz na mnie nawrzeszczeli. Iśka nazwała mnie kretynką. Myślisz, że powinnam rzucić na nią klątwę?

– Nie – zaprzeczyła Lady pospiesznie, w pełni świadoma, że Olka pyta całkiem poważnie.

Klątwy wychodziły jej doskonale i kilka osób doświadczyło już tego na własnej skórze. Zwłaszcza że jej współlokatorka łatwo dawała się ponosić emocjom i cierpiała na ciągłe huśtawki nastrojów.

– A taką tycią, tycią klątewkę? Miałaby przez parę dni pryszcze… – nalegała Olka.

Pociągnęła Lady ku kilku obrośniętym mchem pieńkom nadającym się na siedziska. Umieszczono je w pobliżu ściany, która wyglądała jak potężny głaz, wyznaczający granice Sali Leśnej.

– Żadnych klątewek, bądź grzeczna, jeszcze nie zaczęliśmy roku akademickiego, a ty już chcesz broić – fuknęła Lady. Z pewnym trudem zajęła miejsce i starannie poprawiła spódnicę. Wśród tańczących dostrzegła Iśkę i przez chwilę była bliska zmiany zdania. Trzy godziny strojenia się, a Lady wciąż nie wyglądała nawet w połowie tak dobrze. – Piwo jest bezpieczne?

– Tak, dorwali się tylko do wina – stwierdziła Olka. – Przegapiłaś powitania. Przyszli członkowie Loży, w tym Pan Ważny, Roman Wawrzyniec. Były przewodniczący! Całkiem przystojny gość. Mój typ.

– On ma chyba prawie pięćdziesiąt lat!

– Przynajmniej doświadczony. – Olka zachichotała, nie zwracając uwagi na zgorszoną minę Lady. – Jak się do nich pchali, byleby pogadać z magicznymi szychami! A Skibińska, wiesz, ta co zawsze łazi w bieli, rozmawiała tylko z Gabi i naszym Mikołajkiem. Łowi.

– Łowi? – zgłupiała Lady.

– No a co innego?

Wzrok Lady ponownie uciekł ku brzózkom, Grześka już tam jednak nie było. Po chwili dostrzegła go na parkiecie, tańczył z Agniesią z trzeciego roku magii teoretycznej. Agnieszka Paulińska była bardzo ładna, bardzo inteligentna i szalenie utalentowana – niestety, nie magicznie. W cichości ducha Lady uważała niewielkie możliwości Agnieszki w dziedzinie magii za swego rodzaju sprawiedliwość dziejową. Paulińskiej dostała się bogata rodzina, wysoko postawiony ojciec, gęste blond włosy, śliczna twarzyczka i doskonała pamięć, dzięki której śpiewająco zdawała każdy egzamin. Gdyby jeszcze dysponowała potężną magią, byłoby tego za wiele jak na jedną osobę.

Teraz ten brak magii Agniesi wcale jej nie pocieszał, bo Paulińska wyglądała dziś absolutnie bosko. Miała na sobie czerwoną, obcisłą sukienkę, dokładnie taką, jaką Lady bardzo chciałaby nosić. Ale nie mogła – i to nie tylko dlatego, że nie do twarzy było jej w czerwonym, a taki krój na pewno by do niej nie pasował. Przede wszystkim, Lady była pewna, sukienka kosztowała majątek. A Grzesiek… Grzesiek nie odrywał od Agniesi wzroku. Czarodziejka, do tej pory całkiem zadowolona ze swojej ciemnej sukienki z wyprzedaży, najładniejszego ciucha, jaki miała, poczuła się nagle brzydka i źle ubrana. Skubnęła materiał, zastanawiając się, czy widać po nim, że to poliester…

– Haaalo, ziemia do Lady! – Olka stuknęła ją w ramię.

– Sorry, zamyśliłam się. O co ci chodzi z tym łowieniem?

– No kto jest uważany za dumę naszej uczelni?

– Gabi – odparła bez wahania Lady i coś w jej głowie zaskoczyło. – Aha. A Miki to leń, ale ma potencjał magiczny wielkości Bałtyku.

– Właśnie – potwierdziła Olka. – Studenci ostatniego roku, najlepsi z najlepszych, zaraz czekają ich praktyki. Biała Czarodziejka chce sobie złowić nowe pokolenie, załatwi im dobre staże, a potem będzie miała wdzięczność utalentowanej parki. Może nawet sama ich zatrudni. Zawsze wyłapują tych najbardziej utalentowanych. Iśki omal szlag nie trafił z zazdrości. Do niej nie podeszli.

– A tobą się nie zainteresowali?

– E tam. – Olka uniosła rękę i zaczęła oglądać swoje paznokcie. Pomalowane, rzecz jasna, na czarno. Czerwieńska bardzo dbała o podtrzymywanie wizerunku stereotypowej wiedźmy. – Ja dopiero zaczynam czwarty rok. Poza tym mam dwa warunki, z tej przeklętej historii magii i demonologii. No i… Dobromir bije mnie na głowę, chociaż młodszy. Sami z siebie nigdy nie podejdą. Ale spokojna głowa, ja już zwrócę ich uwagę. Mam plan.

Lady westchnęła i pokiwała ze zrozumieniem. Osoby utalentowane magicznie zwykle dzielono na czarodziejów, czarownice oraz magów. Czarodzieje bazowali na zaklęciach i mieli największe spektrum możliwości, magowie za to mieli jeden, zwykle dość wąski talent i nie potrafili rzucać tradycyjnych czarów. Czasem – dość rzadko – dochodziło do swego rodzaju połączenia: ktoś był czarodziejem i jednocześnie dysponował jednym talentem typowym dla maga. Czarownice z kolei były powiązane z żywiołami, a ich magia pozostawała bardzo nieprzewidywalna oraz zależna od wielu czynników. (Oraz, jak dawno temu uznała Lady, rzucała się im z lekka na mózgi). Czarownice i czarownicy nie bawili się w bardziej subtelne formy magii i skomplikowane zaklęcia, za to doskonale nadawali się do siania zniszczenia czy odprawiania pewnych rytuałów.

Lady miała więc nadzieję, że w ramach „planu” Olka nie chciała, na przykład, imponować Romanowi próbą namówienia drzew rosnących w Świteziance do zaduszenia imprezowiczów. Ani że nie zamierzała go podrywać, bo był zdecydowanie dla niej za stary.

– A może, skoro masz jeszcze trochę czasu, po prostu popraw oceny? – zasugerowała, na co koleżanka przewróciła oczami.

– Proszę, chociaż ty mi tego oszczędź. Nie znasz nowych teorii edukacyjnych? Oceny nie odzwierciedlają naszych umiejętności i w ogóle nie powinno się za wiele wymagać od młodych ludzi ani wciskać nas w ramy sztywnej edukacji, bo to podcina nam skrzydła i zabija naturalne talenty!

Lady przygryzła wargę. Nie to, żeby kompletnie nie zgadzała się z Olką – do swojego liceum miała bardzo wiele uwag… Jednocześnie naturalny talent współlokatorki objawiał się tym, że wywoływała małe trzęsienia ziemi albo pobliskie rośliny próbowały zaatakować osoby, które ją wkurzyły. Edukacja na uczelni miała głównie pomóc jej w zapanowaniu nad tym. Oraz nauczyć tych podstawowych zaklęć, które dałaby radę opanować czarownica. Problem polegał na tym, że Ola po prostu wolała siedzieć w kawiarni albo na Instagramie, niż chodzić na „podcinające jej skrzydła” zajęcia. To wszystko przemknęło Lady przez głowę, ale ostatecznie nie skomentowała słów Olki na głos. Nie chciała się z nią kłócić, a już na pewno nie na imprezie.

– Idę po piwo i przywitać się z innymi. Nie rzucaj żadnych klątw.

Na parkiecie przybywało par, a Lady nie wystroiła się tak po to, żeby cały wieczór siedzieć i gadać z Olką. Może i stęskniła się za współlokatorką, ale wymienić z nią ploteczki mogła zawsze, do Świtezianki zaś trafi znowu pewnie za jakieś dziesięć lat. I to przy założeniu, że jej kariera będzie rozwijać się tak dobrze, jak liczyła.

Powinnam rzucić na siebie jedną wielką iluzję, pomyślała jeszcze, z pewną zazdrością spoglądając na Agnieszkę, która wciąż tańczyła z Grześkiem. Strój i fryzura nie wystarczyły, by zwrócić jego uwagę, może więc udałoby się, gdyby całkiem zmieniła swój wygląd… Zostało jej jednak dość rozsądku, by uznać to za bardzo zły pomysł, nie tylko dlatego, że nie chciała posługiwać się taką iluzją na stałe. Na szczęście przy stole dostrzegła Rafała i Lucjana ze swojego roku i szybko się do nich przysiadła.

Godzinę później miała za sobą dwa piwa, trzy tańce i kilka rozmów ze znajomymi. Zabawa natomiast zaczynała się wymykać spod kontroli. Ktoś wlazł na jedno z drzew i nie umiał zejść, ktoś wyczarował stado świergocących ptaków, a ktoś inny zamroził niewielką sadzawkę. Studenci korzystali z tej ślizgawki z dużym entuzjazmem, co szybko zaowocowało wieloma siniakami i jedną rozbitą głową. (Na całe szczęście jedna szóstoroczna specjalizowała się w magii uzdrawiającej i nie zdążyła się jeszcze upić, więc kryzys szybko zażegnano). A po kolejnej półgodzinie Lady, która zdążyła już zapomnieć o ostrzeżeniu Olki, przekonała się, że koleżanka mówiła prawdę. Chłopak z piątego roku kłócił się właśnie w zapamiętaniu z drzwiami do męskiej toalety, a dziewczyna z drugiego siedziała parę metrów dalej, wpatrzona w sufit. W Sali Leśnej jeszcze nie dochodziło do scen dantejskich – zwłaszcza według standardów studentów Instytutu Magii – ale uważna obserwacja pozwalała stwierdzić, że coś jest nie tak. Lucjan do spółki z Gabrysią wyczarowali fajerwerki i próbowali wystrzelić je w niebo, jakby zapomnieli, że nad nimi znajduje się zaklęty sufit. Magiczne ognie wybuchły, zalewając tańczących deszczem iskier. Ktoś przekrzykiwał muzykę, wyśpiewując balladę o elfce z popularnej powieści fantasy. Kto inny czule obejmował brzózkę. Jedna z czarownic z drugiego roku tańczyła na stole, wyciągając ręce na boki tak, jakby trzymała kogoś za dłonie. Zanim jednak Lady zdążyła się zastanowić, czy sytuacja nie robi się nazbyt poważna, dopadł ją roześmiany Lucjan, pociągnął na parkiet i znów zapomniała o winie. A gdy po tańcu dostrzegła między drzewami Grześka, pobiegła za nim. Może śmiałości dodały jej te dwa piwa, może to, że wokół wszyscy szaleli. W każdym razie w przypływie straceńczej odwagi postanowiła, że skoro jakoś do tej pory się mijali, sama go dopadnie i zaprosi do tańca.

Przeciskała się między gośćmi i drzewami w ślad za Grześkiem, który wyszedł na taras. Lady zawahała się przez moment, ale ostatecznie poszła za nim: chłopak zniknął, tylko na ławce siedziało i zaśmiewało się kilka osób. Nieco zaniepokojona zeszła po stopniach i dostrzegła Grzesia na ścieżce do altanki. Nie był sam – w mroku zauważyła też Agnieszkę, doskonale widoczną w półmroku dzięki jaskrawoczerwonej sukience i jasnym włosom.

Trzymali się za ręce.

Lady stała przez chwilę jak skamieniała, śledząc parę spojrzeniem. Nim znikli w ciemnościach, dostrzegła jeszcze, jak Grzesiek przyciąga Agnieszkę bliżej i obejmuje ją w pasie. To nie wyglądało jak przyjacielski uścisk. Czy oni zostali parą?! Kiedy?! Agnieszka była rodowitą krakowianką, ale Grzegorz przecież wracał na wakacje do rodzinnego Białegostoku! Nie mieli okazji się spotykać w wakacje! Dobry humor Lady pierzchł i zachciało się jej płakać. Nie miała już ochoty na dalszą zabawę. Pospiesznie wróciła do środka, ponownie przepchnęła się między imprezowiczami do głównego korytarza i szatni. Na nic zdało się wierne towarzyszenie Grześkowi godzinami w bibliotece, na nic zapisanie się na kurs z podstawami uzdrowicielstwa tylko dlatego, że on na niego chodził. Na nic modna spódnica, staranny makijaż i wydekoltowana sukienka. Grzesiek nawet na nią nie spojrzał! Nawet nie przyszedł się przywitać! A teraz odszedł w ciemność z Agniesią!

Porwała płaszcz i torebkę, potem wystartowała do wyjścia. Nie zwróciła uwagi na to, że ktoś ją nawołuje – chyba Olka. Współlokatorka wypadła za nią na zewnątrz, przebiegła chyba nawet kilka metrów, ale Lady dostrzegła taksówkę i bez wahania wskoczyła na tylne siedzenie.

W tej chwili chciała tylko jednego: znaleźć się daleko stąd.

***

W niedzielę Lady obudziła się koło dziewiątej, z bólem głowy, koszmarnie niewyspana. Do akademika wprawdzie dotarła tuż po północy, ale długo jeszcze nie mogła zasnąć, dręczona wizjami Grześka i Agnieszki, którzy na pewno świetnie się bawili. Pół nocy myślała o nich i o tym, że właściwie to wszyscy inni studenci bawią się świetnie i tylko ona leży tu sama, i że na pewno jest najżałośniejszą dziewczyną na uczelni…

Teraz, po przebudzeniu, znów nawiedziła ją ta sama myśl. Z ponurą miną usiadła na posłaniu i zerknęła na łóżko Olki. Wciąż było puste, a kołdra i poduszka nie wyglądały na używane: najwyraźniej współlokatorka nie wróciła na noc. Nie zaskakiwało to Lady, Olce zdarzało się czasem kończyć zabawę w mieszkaniu przypadkowego partnera czy partnerki.

W pokoju nie było żadnego lustra. Usunęła je w zeszłym roku, bo zbyt często zdawało się jej, że kątem oka wyłapuje w nim obce odbicie. Z pewnością tylko bujna wyobraźnia płatała jej figle, ale gdy je wyniosła, odetchnęła z ulgą. Olka nosiła własne w torebce, a kiedy Lady się malowała – co czyniła rzadko – zaczarowywała drzwi szafy, by stworzyć lustrzaną powierzchnię. Nie mogła więc skontrolować swojego stanu, podejrzewała jednak, że wygląda równie źle, jak się czuje. Położyła się w makijażu, nie umyła i nie rozczesała włosów, które przed zabawą potraktowała lakierem, a i teraz nie bardzo chciało się jej doprowadzać do porządku. Bo niby dla kogo? Przez chwilę bawiła się nawet myślą o zdjęciu iluzji kryjącej bliznę na policzku. Utrzymywanej stale od tak dawna, że stało się to równie naturalne jak oddychanie – ostatecznie jednak zabrakło jej odwagi.

Umyła twarz, byle jak spięła włosy, założyła pierwszą lepszą koszulkę i ruszyła do kuchni, żeby zrobić sobie kawy. Kofeina w tej chwili zdawała się Lady jedyną dobrą rzeczą w życiu. Dobre byłoby jeszcze jedzenie, ale niestety, chwilowo z prowiantu dysponowała tylko kawałkiem bułki i sera. Musiała jutro zrobić zakupy i miała nadzieję, że zdoła dorwać większość rzeczy w promocji tak, by móc sobie pozwolić na ptasie mleczko. Po wczorajszym wieczorze zasługiwała na odrobinę pocieszenia.

Na korytarzach akademika panowała nietypowa cisza: mieszkańcy albo odsypiali wczorajszą imprezę, albo jeszcze nie dojechali. Nikt nie przeszkadzał jej więc w przygotowaniu kawy i namiastki śniadania – oraz w użalaniu się nad swoim losem. Dopiero gdy kończyła bułkę, ktoś jeszcze pojawił się w kuchni.

Jestem przeklęta, pomyślała Lady, nie pierwszy raz w życiu. Bo w drzwiach musiał stanąć (oczywiście!) Grzesiek. Wciąż w kraciastej piżamie, zaspany, rozczochrany, z weekendowym numerem gazety w ręku – i wyglądający wręcz absurdalnie uroczo. Chłopak nie powinien tak wyglądać w kapciach!

– O, Lady – ucieszył się na jej widok. Doskonale. Marzyła, że po trzech miesiącach rozstania zobaczy ją w modnych ciuchach i pełnym makijażu, a oglądał ją bladą, z opuchniętą twarzą, zajadającą suchą bułkę. – Jakoś cię wczoraj nie widziałem! Byłaś na imprezie?

– Byłam. Pewnie mnie nie zauważyłeś, bo byłeś zbyt zajęty – mruknęła i w myślach uzupełniła: „obściskiwaniem się z Agniesią”.

Nie widział jej! To gdzie miał oczy, ślepiec jeden?! Przecież gdy tańczył, nawet machał do Rafała, z którym z kolei tańczyła ona! Odmachiwała mu, pewna, że i do niej skierował ten gest!

Nigdy nie myślała o sobie jako o piękności. Wręcz przeciwnie, kompleksy prześladowały ją od lat i sprawiały, że patrzyła na siebie dużo krytyczniej, niż powinna. Zawsze uważała, że nos ma zbyt perkaty, że powinna schudnąć, a jej rysy i mysie włosy są pospolite jak błoto. Ale żeby nawet nie dostrzegać jej istnienia?!

Grzesiek odsunął krzesło, by usiąść naprzeciwko niej.

– Jak życie?

– Koszmarnie – odparła szczerze.

– Kac, co? – Pokiwał głową i skrzywił się, bo najwyraźniej jego dręczyła właśnie ta przypadłość. Otworzył gazetę i przerzucił kilka stron. – Nie powinienem był ruszać tego wina. Na szczęście wypiłem tylko pół kubka. Coś do niego dolali.

– Halucynogeny – potwierdziła Lady z odrobiną złośliwej satysfakcji.

Kac? Jaki kac! Czuła się koszmarnie z jego powodu. Tak koszmarnie, że nie potrafiła mu nawet współczuć marnego samopoczucia.

– Tak myślałem – westchnął Grzesiek. – Lucjan biegał w poszukiwaniu nimf. Konkretnie jednej, przeznaczonej mu nimfy o oczach jak gwiazdy, czy jak to ujął. Płakał, kiedy jej nie znalazł. To pewnie przez Romka, który wyśpiewywał balladę o Nimrodel. Pod koniec zrobiło się zamieszanie.

Co ją obchodziły jakieś topielice czy nimfy Lucjana? Przed oczami wciąż miała Grzesia i Agnieszkę, razem idących gdzieś w ciemność.

– Jakie zamieszanie?

– Część ludzi się spiła… albo trochę za bardzo naćpała. Wjechali Borsuk, Lelka i Klepacka. Z takim impetem, że kto dał radę, wiał drzwiami i oknami. Przynajmniej tak słyszałem, bo na całe szczęście ja się z nimi minąłem dosłownie o minutę – wyjaśnił, po czym przewrócił stronę i zmarszczył brwi, odczytując nagłówek kolejnego artykułu. – Wiedziałaś, że znowu usunięto gniazdo topielic nad Vistulą?

– Nie miałam pojęcia – odparła sucho.

– Już trzecie w tym roku. Piszą, że król podpisał ustawę wprowadzającą premie w jednostkach specjalnych. Od liczby przeprowadzonych akcji – wymruczał Grzesiek znad gazety. Zdawał się nie zauważać złego humoru rozmówczyni. A marny nastrój Lady pogarszało teraz to, że kolega, po tak długiej rozłące, zdawał się nią kompletnie niezainteresowany. Żeby spytał chociaż, jak minęły jej wakacje! Ale nie, wolał czytać o jakichś topielicach i ustawach. – I specjalny dodatek dla czarodziejów. Dobrze, bo w Krakowie coś tego ostatnio dużo, a mają braki kadrowe. Jedna trzecia personelu nie włada żadną magią, kolejna jedna trzecia owszem, ale dość słabą, i ich wysyłają do usuwania zagrożeń magicznych…

– Ty byś na to poszedł? – parsknęła Lady. – Podstawa cztery tysiaki na start, dobre dla normalsów, ale nie dla czarodzieja. Cztery koła to nam będą dawać już za staże po studiach. A warunki pracy paskudne. Narażanie życia, wezwania o każdej porze dnia i nocy, wysokie ryzyko obrażeń, a jednocześnie wiedzę o wszystkich teoretycznych dziedzinach magii musisz mieć w małym palcu, jeśli nie chcesz zginąć. Nawet z premiami gra niewarta świeczki, o ile coś umiesz. Służba publiczna czarodziejom się nie opłaca.

– Może bym i poszedł, ale pewnie bardziej przydam się w szpitalu. – Grzesiek podniósł głowę i uśmiechnął się do Lady tak, że jej złość trochę stopniała. Tak, Grześ był na tyle idealistą, że pewnie poszedłby do tych specjalnych tylko dlatego, że uważał to za słuszne. I pewnie faktycznie popracuje w szpitalu dłużej niż wymagane dla każdego uzdrowiciela pięć lat, zanim założy dużo bardziej opłacalną prywatną praktykę. – Od zawsze chciałem być lekarzem, a bycie uzdrowicielem jest jeszcze lepsze. W każdym razie dobrze, że dają te podwyżki specjalnym.

– Dobrze – zgodziła się Lady bez oporów. Nie chciała, żeby jakaś topielica dopadła ją nad Vistulą. Albo żarnik wywołał pożar w źle zabezpieczonym domu w sąsiedztwie. – Chociaż pewnie sporo ludzi będzie narzekać, że powinni pracować za darmo, bo to święte powołanie i obowiązek, a pieniążki powinny iść dla eee… tych bardziej potrzebujących.

Jej siostra na przykład bardzo często to powtarzała. W poprzednim tygodniu Lady słyszała tego typu wypowiedzi z ust Nadii co najmniej kilka razy, w odniesieniu do nauczycieli, lekarzy, pielęgniarek, a także czarodziejów pracujących przy usuwaniu skutków magicznych katastrof.

– W sumie to już protestują, że te podwyżki tylko dla czarodziejów i magów w służbach są niesprawiedliwe… Problem w tym, że to właśnie magicznych w tych służbach potrzebują. Ech, mogliby też wreszcie wybrać Pierwszego – dorzucił Grzesiek, dyplomatycznym milczeniem pomijając jej uwagę. – Tu dziennikarz przywołuje dane… Od roku wszystko w Krakowie się pogarsza. Podobna sytuacja miała miejsce ze dwadzieścia lat temu, gdy znikła Kalina, długo nie wybierali kolejnego, a potem powołali jakiegoś staruszka.

– Jakaś Pierwsza też znikła? Jak Sokolska? – spytała Lady, nagle ożywiona. – Nie miałam pojęcia!

Nagłe zniknięcie Sary Sokolskiej, nadwornej czarownicy, było gorącym tematem wśród młodych magicznych. Sokolska cieszyła się nie najlepszą opinią. W pracy była bardzo skuteczna: szybko usuwała z Krakowa czarnoksiężników, groźne magiczne stworzenia i pomniejsze demony, wszystko, co zdawało się wręcz ciągnąć do miasta. Jednak nieprzyjemny charakter i skłonność do siania chaosu nie zjednywały jej przyjaciół. O wyczynach Sary było głośno.

A najgłośniej o jej zniknięciu. Jednego dnia czarownica gościła na sylwestrowym przyjęciu na Wawelu. Kolejnego przepadła jak kamień w wodę. Król i Loża podobno szukali Sokolskiej, nikt jednak (przynajmniej oficjalnie) nie natknął się na żaden jej ślad.

Lady słyszała wtedy wiele plotek i dziwnych teorii. Ale ani razu nie wspomniano, że Sara nie była pierwsza.

– Bo to najnowsza historia magii, będziemy to omawiać dopiero w tym roku. – Grześ się roześmiał. – Agnieszka mi opowiedziała…

Samo imię Agnieszki w ustach Grześka wystarczyło, by Lady krew zalała. Natychmiast straciła zainteresowanie tym, że przed Sarą Sokolską jakaś Pierwsza też zaginęła w tajemniczych okolicznościach.

– Aha – burknęła, podnosząc się. – To ja idę. Porobić… coś. Cześć.

Wymaszerowała z kuchni pełna złości. O ile wczoraj chciała być ze swoim rozczarowaniem i zazdrością sama, o tyle teraz czuła, że jeśli z kimś się tym wszystkim nie podzieli, to pęknie. A potencjalnie powiernice istniały tylko dwie, z czego jedna, Agnieszka, odpadała z przyczyn oczywistych. Czarodziejka w liceum i rodzinnej wsi nie była lubiana, a na uczelni nie miała wielu okazji do zawarcia przyjaźni z dziewczynami z innych roczników. Lady pomaszerowała więc do pokoju i wybrała numer Olki. Była już prawie jedenasta, nawet jeśli Czerwieńska mocno zabalowała, powinna się obudzić.

Niestety, telefon współlokatorki okazał się wyłączony.

Nienawidzę swojego życia, uznała Lady, ciskając komórkę na poduszkę. Nie myślała tak od bardzo dawna: chyba od chwili, w której zdała egzaminy wstępne na uczelnię i wreszcie uwolniła się od rodzinnej wsi. Czasem było trudno, ale nawet w tych chwilach, kiedy pod koniec miesiąca żywiła się suchym chlebem i zupkami chińskimi albo wychodziła z imprezy, na której nikt się do niej nie odezwał, myślała, że jest lepiej niż kiedyś. Że sobie poradzi i jeszcze coś w życiu osiągnie. Teraz jednak miała nastrój do użalania się nad sobą.

Telefon zapikał, sygnalizując nadejście wiadomości. Sięgnęła po niego pewna, że to Olka, ale nie: SMS od Agnieszki. Lady skasowała go bez czytania. Pożałowała tego już dziesięć sekund później. To przecież nie tak, że Aga celowo odbijała jej chłopaka. Ten chłopak po prostu nigdy się nie interesował Lady. W dodatku Paulińska była dla niej miła. Od kilku miesięcy wręcz starała się pomóc jej w wyjściu do ludzi. Lady nie miała prawa złościć się na koleżankę.

A jednak przepełniała ją żółć.

– Jestem okropna – wymamrotała do siebie.

Wygrzebała z torby pierwsze lepsze spodnie i koszulę. Postanowiła, że trochę przewietrzy głowę. Może zajdzie na Grodzką do Collegium Magicae i potrenuje? Pracownie były otwarte dla studentów także w wakacje, a istniała spora szansa, że choć zwykle wymagano rezerwacji, to dzień po imprezie, a chwilę przed rozpoczęciem roku akademickiego będą jeszcze puste… Przez ostatnie kilka dni prawie nie czarowała. Matka i siostra patrzyły na magię bardzo niechętnie. Najwyższa pora wrócić do ćwiczeń. W pokoju i tak przecież nie wypocznie, na korytarzu już zaczynało robić się głośno, a nie chciała siedzieć, wgapiać się w ścianę i odtwarzać przed oczyma obrazu Grześka obejmującego Agnieszkę.

Wolała nie kupować jeszcze biletu miesięcznego. Przeszła więc najpierw wzdłuż Reymonta, potem skierowała się do Rynku, a wreszcie powędrowała Grodzką ku uczelni. Wcale, ale to wcale nie poprawiła jej humoru myśl, że to właściwie jedyne miejsce, które może odwiedzić. Na samotną kawę w kawiarni nie chciała wydawać pieniędzy, do Agnieszki przecież nie pójdzie, do pokoju Grześka w akademiku za żadne skarby nie wpadnie. Mogłaby poprosić o spotkanie Martę z trzeciego roku alchemii, ale nie były na tyle blisko, by Lady mogła swobodnie się jej zwierzyć. Był jeszcze Luc z ich rocznika, on by pewnie z nią pogadał, tyle że przyjaźnił się przecież z Grześkiem… Szła zgarbiona, jakby przytłoczona tymi czarnymi myślami, ze wzrokiem wbitym w czubki butów. Mieszkała w tym mieście przez ostatnie dwa lata, a dalej nie zyskała wielu znajomych. Jak innym przychodziło to z taką łatwością?

Instytut był pusty i cichy. Lady wparowała do pierwszej z trzech pracowni na parterze… i na dzień dobry prawie oberwała kulą ognia. Rzuciła się w bok i padła na ziemię. Ochronne znaki, którymi pokryto zarówno ściany, jak i podłogę, zalśniły i płomienie znikły: dobrze, bo Lady nie była dość szybka i jak nic ogień przypaliłby jej ramię.

– Oszalałaś?!

Dobromir Czartoryski, czarownik z jej roku, spojrzał na nią z wściekłością. Stał w centrum sali, otoczony przez krąg płomieni. Ogień, prawdopodobnie pod wpływem jego złości, wystrzelił w górę i przysłonił go prawie do piersi, a Lady pomyślała, że chłopak wygląda jak diabeł. Rok temu uciekłaby stąd na czworakach, jeszcze być może wydając z siebie piski. Teraz, chociaż się bała, była też wkurzona.

– Ja oszalałam?! Ty oszalałeś! Mogłeś mnie zabić.

– Nie mogłem, za dużo run – burknął i ogień wokół niego wygasł.

Mimowolnie odnotowała, że chyba panował nad nim jeszcze lepiej niż kilka miesięcy temu. Oby Dobromirowi nie wpadło do głowy, by zostać seryjnym podpalaczem, bo zanim go złapią, jak nic puści z dymem pół Krakowa. Był bez wątpienia najsilniejszą osobą na ich roku i w dodatku władał bardzo destrukcyjną magią.

– Nie rzucaj w ludzi kulami ognia.

– Nie rzucam w ludzi kulami ognia, tylko ćwiczę panowanie nad nim. W zabezpieczonej pracowni, do której nie powinno się wchodzić bez sprawdzenia, czy kogoś nie ma w środku.

– …i na której wejście powinno się nałożyć alarm, jeśli ćwiczy się w środku coś niebezpiecznego – wytknęła i wreszcie wstała z podłogi. – Co ty w ogóle tu robisz?

– Stepuję – powiedział Dobromir. No tak. Głupie pytanie, przecież widziała, że czarował. – A ty?

– Testuję czystość podłóg w instytucie – odparła zgryźliwie i pochyliła się, by otrzepać spodnie. Bo podłoga, niestety, wcale nie była idealnie czysta. – Chciałam poczarować. Nie spodziewałam się, że ktoś tutaj w ogóle będzie. Wszyscy odsypiają imprezę w Świteziance.

– Nie byłem na imprezie.

– Nie? – zdumiała się, ale zaraz przypomniała sobie, że owszem, Dobromir chyba nie mignął jej na sali ani razu. – Przecież byli tam wszyscy.

– Wszyscy poza mną – sprostował. – Dużo ludzi i głośna muzyka, nie wiem, co w tym widzicie.

– Zabawę. Podejrzewam, że nie znasz tego słowa, więc sprawdź w słowniku – doradziła Lady.

Spodziewała się, że się jej odgryzie. Powie coś złośliwego, zasugeruje, że podobne rozrywki są dla osób, których nie stać na więcej. O dziwo, niczego takiego nie zrobił.

– Dlaczego więc ty nie odsypiasz zabawy?

Zawahała się i myślała przez moment nad jakimś przekonującym kłamstwem. W końcu, może dlatego, że była taka zmęczona i nieszczęśliwa, zdecydowała się jednak powiedzieć prawdę.

– Bo tym razem nie bawiłam się za dobrze – przyznała uczciwie. – Wyszłam wcześnie.

– Czyli niewiele straciłem?

– To zależy. Były litry alkoholu, superjedzenie i chyba dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzi bawiło się świetnie. Ja po prostu trafiłam do tego jednego procenta… – wymamrotała, przyglądając się mu z zastanowieniem.

Dobromir rzadko uczestniczył w jakichkolwiek imprezach. Nasunęło się jej pytanie, czy nie robił tego, bo naprawdę nie chciał, czy… tak wychodziło. Bo może i chciałby się dobrze bawić z innymi, ale wiedział, że nic z tego nie będzie. Albo tak już zostało, ponieważ na początku nikt nie wpadł na to, by go zapraszać. Nie była pewna, czy powinno ją pocieszać, że najwyraźniej wczoraj nie tylko ona miała kiepski wieczór, czy należałoby raczej współczuć koledze.

– Bywa i tak – skwitował Dobromir i wzruszył ramionami. – Jaką magię chciałaś ćwiczyć?

W sumie to nie wiem, pomyślała. Pewnie powinna powtórzyć zaklęcia z egzaminów po drugim roku. Albo zacząć opanowywać te, które mieli niedługo przerabiać, ale, oczywiście, zapomniała zabrać ze sobą podręcznika.

– Chciałam poćwiczyć iluzje – oświadczyła w końcu.

Rzadko trenowała właśnie tę magię, bo jej podstawy, umieszczone w programie studiów, przychodziły jej bez trudu i nie musiała nawet wypowiadać inkantacji, ale nic innego nie wymyśliła. Przecież nie przyzna Czartoryskiemu, że właściwie to przyszła tutaj, bo nie miała dokąd iść, a zbyt irytowała ją myśl o Grześku i Agnieszce, żeby siedzieć w akademiku.

– Świetnie. To stwórz parę ruchomych, a ja poceluję w nie ogniem. Oboje poćwiczymy.

Zawahała się, ale ostatecznie usiadła na podłodze. Pod ścianą, w pobliżu wyjścia, za trzecim kręgiem runicznym, by przypadkiem ogień jej nie sięgnął, a gdyby jakimś cudem tak się stało, miała szansę na bardzo szybką ewakuację.

– Okej, tylko nie pomyl mnie z celami – ostrzegła i poruszyła rękami, tworząc w powietrzu trzy iluzyjne, kolorowe piłki różnych rozmiarów. Przez ułamek sekundy miała paskudną chęć przywołać obraz Agnieszki, ale wiedziała, że to byłoby małostkowe. – Jeżeli mnie tu spalisz, zamienię się w ducha i wrócę, żeby cię straszyć, jasne?

Czarodziejka z ulicy Grodzkiej

Copyright © by Magdalena Kubasiewicz 2024

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2024

Redakcja – Piotr Chojnacki

Korekta – Magdalena Świerczek-Gryboś, Kornelia Dąbrowska, Paulina Stoparek

Skład i łamanie – Kasia Kotynia

Projekt okładki – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Grafika na okładce – Marta Leydy-Odrzywolska

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek

inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana

elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu

bez pisemnej zgody wydawcy.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.

Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2024

ISBN mobi: 9788383302973

ISBN epub: 9788383302980

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska

Promocja: Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Aleksandra Parzyszek, Paulina Gawęda, Barbara Chęcińska, Małgorzata Folwarska, Marta Ziębińska, Kamila Piotrowska

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga

E-commerce: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz

Administracja: Klaudia Sater, Monika Czekaj, Małgorzata Pokrywka

Finanse: Karolina Żak

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl