Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Najpierw kwiaty, potem wiersze, wreszcie… śmierć.
Gdy Emilia Brzeska robiła zdjęcia na setnym weselu w swojej karierze nie sądziła, że jej przyjaciółka, uczestnicząca w imprezie, tej samej nocy zaginie bez śladu. Poszukiwania Natalii nie przynoszą rezultatu, a wkrótce zostaje znalezione ciało innej dziewczyny. Wiele wskazuje na to, że za zbrodnią stoi tajemniczy adorator Natalii – i że tym razem na jego celowniku znalazła się sama Emilia…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 289
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Magdalena Kubasiewicz
Warszawa 2021
Projekt okładki: Design Partners (www.designpartners.pl)
Redakcja: Agnieszka Pawlikowska
Korekta: Łucja Oś
Skład i łamanie: Karolina Kaiser
Opracowanie wersji elektronicznej:
Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora.
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Wydawca:
Wydawnictwo Czarna Dama
www.czarnadama.com
ISBN EPUB 978-83-66375-81-9
ISBN MOBI 978-83-66375-82-6
Iza Czaja nie była pewna, jak zdołała pokonać wszystkie korytarze i schody wiodące do prosektorium. Świat rozmazywał się jej przed oczami, a nogi były dziwnie miękkie i wiedziała, że w każdej chwili mogą odmówić posłuszeństwa. Nieprzyjemny zapach, będący zapewne mieszanką woni detergentów i rozkładu, wwiercał się w nozdrza. W uszach Izy szumiało i nie usłyszała połowy z tego, co mówili do niej lekarz i Kacper Złoty, policjant prowadzący sprawę. Dotarło do niej coś o tym, że „widok może być szokiem” (jak na to wpadli?) i wreszcie pytanie, czy jest gotowa (nie, nie była – nie sądziła, że kiedykolwiek będzie).
– Pani Izabelo?
– Już. Już. Proszę – powiedziała, chociaż w istocie miała ochotę odwrócić się na pięcie i uciec gdzie pieprz rośnie.
Ale musiała wiedzieć. Powtarzała to sobie, zmuszając się do zostania na miejscu. Musiała wiedzieć. Nie mogła dłużej trwać w niepewności. Zacisnęła powieki i otworzyła je dopiero po długiej chwili, gdy jeden z mężczyzn odchrząknął. I kiedy spojrzała na ciało na prosektoryjnym stole, jej nogi wreszcie zrobiły to, co zapowiadało się od dłuższego czasu – mianowicie odmówiły posłuszeństwa.
Kacper skoczył, by ją podtrzymać, ale nie zdążył. Iza usiadła wprost na zimnej, sterylnie czystej podłodze. Nie patrzyła już na zwłoki, noszące ślady rozkładu, choć przed oczyma wciąż miała pokaleczoną, młodą twarz, okoloną jasnymi włosami.
Obcą twarz.
– Iza? Chodź. Chodź, zabiorę cię stąd. – Kacper chwycił ją za ramię i zaczął podnosić. Pozwoliła na to, wciąż niezdolna wstać o własnych siłach. Na moment zawisła bezwładnie w jego uścisku.
– To…
– To?
– To nie ona – wydusiła przez zaciśnięte gardło.
Pomyślała, że powinna czuć ulgę. Zamiast tego zalała ją fala rozpaczy, kolejna w ostatnich dniach. Przychodziły i odchodziły, zastępowane przez dziwne odrętwienie, tylko po to, by później znów powrócić. Teraz znów tonęła w jednej z nich. Nie mogła nabrać tchu. Podpierała się o Kacpra, pewna, że nie zdoła wykonać choćby jednego kroku.
– To nie ona – powtórzyła pewniej. A choć powinno ją to cieszyć i w jakiś sposób podsycało wygasłą już nadzieję… nie zdołała powstrzymać szlochu, wyrywającego się z gardła.
Dla większości ludzi udział w weselu był (w zależności od pełnionej na nim roli oraz stosunku do dużych przyjęć) jednym z najważniejszych wydarzeń w życiu, okazją do dobrej zabawy albo przykrym obowiązkiem. Dla Emilii Brzeskiej stanowił rutynę. Spędzała na weselach niemal każdą sobotę, często także niedziele, a zdarzało się, że trafiała na pojedyncze imprezy urządzane na tygodniu. Zwłaszcza od ostatnich dni kwietnia. Jak wynikało z jej doświadczenia, to wtedy następowało preludium do sezonu weselnego, który rozkręcał się na dobre wraz z majem, trwał w najlepsze w czerwcu, lipcu i sierpniu, by zacząć powoli chylić się ku końcowi we wrześniu. Po kilku latach działania w zawodzie, budowania bazy kontaktów, podnoszenia własnych kwalifikacji i walki o co bardziej intratne zlecenia interes się rozkręcił, więc tegoroczny sezon weselny upływał jej pod hasłem szaleńczej pracy. Niewiele znajdywała chwil dla siebie, a znajomi w ciągu tych miesięcy mieli ogromne szanse zapomnieć, jak Emilia wygląda. Ba, niektórzy na skutek tego wycięcia spotkań towarzyskich z kalendarza Emilki w okresie letnim w poprzednich latach całkiem zapomnieli o jej istnieniu (by oddać im sprawiedliwość: trudno było kogokolwiek za to winić).
Iza Czaja i jej kuzynka Natalia, od grudnia ubiegłego roku mieszkająca w Krakowie, były pod tym względem chlubnymi wyjątkami. Cierpliwie znosiły to, że kalendarz Emilii w pewnym momencie zapełnił się po brzegi i szanse na spotkanie z nią w weekend były mniej więcej takie jak na randkę ze znanym amerykańskim aktorem. Nie miały jej za złe, że umyka ze spotkania wcześniej, ponieważ o zmierzchu zaplanowano sesję ślubną i absolutnie musi być na miejscu na czas, by złapać „złotą godzinę”. Albo musi się wyspać – skoro inna sesja ma się odbyć o świcie poza miastem, co oznacza pobudkę o trzeciej w nocy.
Jednak nawet one, mimo całej swej wyrozumiałości, spoglądały na Emilię morderczym wzrokiem, kiedy wpadła do kawiarni o godzinę spóźniona na spotkanie. Spotkanie, którego dzień i porę sama ustaliła, wciskając je w napięty czerwcowy terminarz.
– Przepraszam, przepraszam, przepraszam – wydyszała Brzeska, opadając na krzesło. – Naprawdę przepraszam.
– Mam taki pomysł. Następnym razem, gdy postanowisz spóźnić się tyle czasu, skorzystaj z genialnego wynalazku, jakim jest te-le-fon ko-mór-ko-wy – wysylabizowała Iza, wskazując Emilię widelczykiem. Z taką miną, jakby miała ochotę wbić jej go w oko.
– Zwłaszcza że napisałam ci jakiś milion SMS-ów – dorzuciła Natalia.
Iza i Natalia mimo pokrewieństwa nie były do siebie podobne. Ta pierwsza niedawno skończyła trzydzieści pięć lat, a ciemne oczy i karnacja, odziedziczone po matce, sugerowały, że w jej drzewie genealogicznym zaplątali się jacyś Romowie. Włosy farbowała co roku na inny kolor i nieustannie usiłowała zrzucić parę kilogramów. Twarz miała raczej charakterystyczną niż piękną, ale uczyniła z tego atut – odpowiednio dobierając makijaż, fryzurę i ubrania, łatwo sprawiała, że zwracano na nią uwagę. Natalia, ponad dziesięć lat od kuzynki młodsza, reprezentowała typ dziewczyny z sąsiedztwa. Miała miłą, ładną, choć nieprzyciągającą wzroku twarz, oczy niebieskie, a włosy jasne i proste. Gdy szły gdzieś we trójkę, ludzie zazwyczaj brali ją za krewną nie Izy, a Emilki – podobnie jak Natalia jasnookiej, bladej, szczupłej blondynki średniego wzrostu.
Emilia przybrała skruszony wyraz twarzy i uniosła dłonie w geście poddania.
– Naprawdę przepraszam. W ramach zadośćuczynienia ja płacę.
– No – mruknęła Natalia. – Świetnie, bo jedną porcję ciasta i kawy zdążyłyśmy już skończyć. Zanim przyszłaś.
– Te dodatkowe kalorie też weźmiesz na siebie? – dopytywała Iza.
– Proszę, nie dobijajcie mnie – westchnęła Emilia, głębiej zapadając się w fotel. – Wiem, że nawaliłam, ale wracam prosto z sesji narzeczeńskiej…
– …jak zwykle…
– …podczas której zerwano zaręczyny – dokończyła. – A ślub miał być za dwa tygodnie. Za dwa tygodnie!
– Och. Tę historię muszę usłyszeć – zażądała Natalia, przysuwając się do przyjaciółki.
Zapomniała o złości. Natalia zresztą nigdy nie umiała gniewać się długo. Była tak sympatyczna, że Emilka, po pierwsze, miała wrażenie, jakby znały się od siedmiu lat, nie siedmiu miesięcy, po drugie, czasem czuła się przy niej bardzo złośliwą i małostkową osobą. A zawsze uznawała się za raczej porządnego człowieka.
– Jeśli, podkreślam, jeśli, będzie dostatecznie ciekawa i okropna, to może ci wybaczę – ustąpiła Iza, spoglądając na Emilię z nowym zainteresowaniem.
– To była masakra. Kompletna masakra. Sesja zdjęciowa nad Zalewem Nowohuckim, bo tam się poznali.
– Jak romantycznie – stwierdziły Natalia i Iza jednocześnie, choć wcale nie zgodnie. W tonie Natalii pobrzmiewał autentyczny zachwyt, w głosie Izy – ironia tak ciężka, że można by nią rozbijać gruz.
– Przyjechali osobno, bo panna młoda nocowała u świadkowej. Pan młody spóźnił się kwadrans. Okazało się, że nie potrafił bez narzeczonej znaleźć niebieskiej koszuli i założył zieloną. A byli umówieni, że ubiorą się pod kolor.
– Rozumiem, że to typ, któremu żona musi segregować skarpetki? – prychnęła Iza z pogardą. Ledwo parę tygodni wcześniej burzliwie zakończyła kilkumiesięczny związek i obecnie poziom jej niechęci wobec facetów szybował. Ponownie ogłosiła embargo na randki i tym razem wytrzymywała w tym postanowieniu już trzy tygodnie, co stanowiło absolutny rekord.
– Tak, tak sądzę. Tłumaczył, że przecież skąd on ma wiedzieć, gdzie leżą które koszule. A panna młoda? Wcale nie lepsza. Darła się na niego tak, że było ją chyba słychać w Tatrach. Bo wszystko zrujnował, zaplanowała taką piękną sesję, a teraz zdjęcia na pewno będą okropne. Ludzie dziwnie się patrzyli, a ja stałam obok i próbowałam udawać, że ich nie znam.
– I o to poszło? O koszulę? – spytała Natalia z niedowierzaniem. Emilia pokręciła głową, wprawiając w ruch jasne loki.
– To był dopiero początek. Kłócili się o wszystko. O to, gdzie mają się ustawić. Jaką pozę przybrać. Miał ją wziąć na ręce, potknął się, wywalił i zaczęli znów na siebie wrzeszczeć. Wreszcie uświadomili sobie, ile czasu minęło. Pan młody był potem umówiony ze znajomymi i sugerował, żeby zrezygnować ze zdjęć, które mieliśmy zrobić w innej lokalizacji. Znowu się posprzeczali, aż wreszcie panna młoda wywrzeszczała, że powinien ożenić się ze swoimi kumplami… I sobie poszła.
– Nie zmyśliłaś tego?
Emilia uśmiechnęła się do Natalii ze zmęczeniem.
– Chciałabym – zapewniła. – Zmarnowałam trzy godziny z życia, nie dostanę całej zapłaty i przepada mi zlecenie na wesele. Ale może i dobrze, bo skoro tak zachowywali się podczas sesji, już się boję, co by się tam działo.
Niemal na każdym weselu zdarzały się jakieś wpadki, większość uroczystości przebiegała jednak bez dużych zakłóceń. Tak po trzydziestym kolejne wesela zaczynały być nawet odrobinę nudne, chociaż Emilia bardzo się starała, by nie popaść w rutynę. Musiała pamiętać, że zawsze dla młodych i gości ten dzień jest wyjątkowy, a ona powinna zrobić zdjęcia, które najlepiej będą pasowały do konkretnej pary, dekoracji i charakteru uroczystości. Do spektakularnych katastrof dochodziło rzadko, Brzeska miała jednak wrażenie, że w tym przypadku należałoby się takiej spodziewać.
Może lepiej, że doszło do niej właśnie dziś, jeszcze przed ślubem.
– Najzabawniejsze? To byłoby setne wesele, na którym robiłabym zdjęcia – dorzuciła jeszcze, wydobywając z torby notatnik. Należało wykreślić z drugiego weekendu czerwca Pannę Humorzastą, jak w myślach Emilia nazywała klientkę. A także zwolnić środę w połowie lipca, gdy mieli zorganizować sesję ślubną: tuż po powrocie młodych z podróży poślubnej.
– Najzabawniejsze? – powtórzyła za nią Iza. – Ty sobie wyobraź, co działoby się w ich małżeństwie. Codzienna kłótnia o to, jaki rodzaj mleka kupić. Pełnotłuste czy sojowe, oto powód do awantury. Mordobicie o kolor dywanu do salonu. Wybór imienia dla dzieciaka? Apokalipsa!
– Pozostaje nam się cieszyć, że jednak do niej nie dojdzie – westchnęła Emilia.
Czuła się koszmarnie wręcz zmęczona. Dużo bardziej, niż gdyby spędziła siedem godzin na ślubie i weselu. Przynajmniej jednak nie będzie musiała obrabiać dzisiejszych zdjęć. Musiałaby poświęcić na to długie godziny, bo nie udało się zrobić zbyt wielu dobrych ujęć. Jej duma zawodowa cierpiała na samą myśl o efektach pracy.
– Boże… Oby na ślubie Zuzki nie było takich cyrków. Już i tak dość problemu miałam z kwiatami. Obiecałam pomoc z załatwieniem dekoracji, a ona zmieniła zdanie trzy razy. Trzy razy! A właściwie to nie mogły dojść do porozumienia z teściową i trzeba było zmieniać bukiety. Cud, że gość, które je robi, nie urwał mi jeszcze głowy. Zaraz, zaraz… Emi… Czy to znaczy to, co ja myślę?
– Hm? – Emilia zerknęła na Natalię znad karty.
– Wolny weekend! Masz za dwa tygodnie wolny weekend!
– Och… tak. Chyba tak – stwierdziła z zaskoczeniem, jakby sama idea wolnego weekendu była dla niej czymś dziwnym. Po prawdzie trochę była. Nie miała wolnego weekendu od półtora miesiąca, a w maju i na tygodniu praktycznie codziennie albo robiła zdjęcia, albo je obrabiała.
Iza parsknęła.
– Nie podniecaj się, Natka. Za dwa tygodnie to ty idziesz na ślub, więc babskiego wypadu nie będzie.
– Tak. Emilka może iść ze mną!
– Jeżeli to jakaś propozycja, to przypominam, że kiedy ostatnio sprawdzałam, miałaś chłopaka – przypomniała jej Emilia. – Poza tym to byłoby prawie kazirodztwo, skoro ciągle biorą nas za siostry.
– Och, nie rozumiecie!
– Bo nic nie wyjaśniłaś – zasugerowała Iza.
– Bo nie dajecie mi dojść do słowa! – zniecierpliwiła się Natalia. – Pierwszy fotograf musiał zrezygnować ze zlecenia. Drugiego wybrała teściowa, uznając, że Zuza nie umie znaleźć porządnego. I Zuzka go nie cierpi. Zwłaszcza że dostał dokładne instrukcje od teściowej, jakich zdjęć oczekują. Czarno-białych. Eleganckich. Stonowanych. Boże, Zuzka i czarno-białe, eleganckie zdjęcia… Co to w ogóle za pomysł. W każdym razie nie może go zmienić, bo po pierwsze, za późno, po drugie, „mamusia” poczułaby się urażona, zwłaszcza że tak się starała znaleźć kogoś na ostatnią chwilę, a za większość imprezy płaci…
Och nie, westchnęła Emilia w duchu, już czując, dokąd zmierza ta rozmowa. Naprawdę, naprawdę uwielbiała Izę i Natalię. Byłoby znacznie łatwiej, gdyby ich nie cierpiała. Wtedy na propozycję spędzenia jedynego wolnego weekendu od końcówki kwietnia na pracy, w dodatku pracy za friko, mogłaby odpowiedzieć stanowczym „nie”. Albo jeśli lubiłaby je trochę mniej: wyjaśniłaby po prostu, dlaczego jej to zupełnie nie pasuje.
Ale nie umiała odmówić przysługi Natalii. W tej chwili Iza i ona były właściwie jedynymi naprawdę bliskimi Brzeskiej osobami. Wypełniły pustkę po przyjaźni z Patrykiem, którą wprawdzie próbowali odbudować, ale pozostawali wciąż na etapie wznoszenia fundamentów.
– …więc Zuzka szuka kogoś, żeby go zatrudnić po cichu. Na boku – dokończyła Natalia triumfalnie. – Ma problem, bo w czerwcu większość ma zapchany terminarz. Nie polecałam cię, bo mówiłaś, że wszystkie weekendy w tym miesiącu pracujesz, ale… skoro ślubu nie będzie?
– Sama nie wiem…
– Zuzka zapłaci! – zapewniła pośpiesznie Natalia. – Nawet dodatkowo, bo wie, że mało czasu. No i musiałabyś udawać gościa.
– Biegając wszędzie z aparatem? – spytała Brzeska z odrobiną rozbawienia. Myśl o „fotografie w ukryciu”, bo teściowa nie mogła się dowiedzieć, bawiła ją, ale już nie zaskakiwała. Po blisko stu weselach przekonała się, że na świecie istnieją najróżniejsi ludzie. Nauczyła się, że nie powinna nad tym rozmyślać. Najlepiej było stać z boku i skupiać się na jak najlepszych ujęciach, niezależnie od tego, czy wszystko szło jak z płatka, czy świadkową nakryto w łazience z bratem pana młodego, choć oboje przyszli z innymi partnerami. Nie do niej należała ocena postępowania rodziny czy samych młodych.
– Powiemy, że pasjonujesz się fotografią. Na pewno się zakamuflujesz. Nawet nie zwróci na ciebie uwagi.
– Prawie jak w filmie szpiegowskim. Czy mam założyć czarny płaszcz i ciemne okulary? Dostanę wcześniej zdjęcie teściowej?
– Śmiej się, śmiej, nie znasz Tamary. Teściowej Zuzki, znaczy się. To straszna kobieta.
– I rzucasz mnie jej na żer?
– Oj, no! Dobrze, dobrze, jak nie chcesz… – wymamrotała Natalia, ale zrobiła rozczarowaną minę.
Emilia westchnęła. Z jednej strony, wiedziałaby, co zrobić z wolnym weekendem. Mogłaby na przykład się wyspać. Ostatnio jej organizm dawał wyraźne znaki, że pięć godzin snu to zdecydowanie za mało. Z drugiej strony, póki sezon trwał, starała się łapać wszystkie możliwe zlecenia. Potrzebowała pieniędzy na nowy sprzęt, a i już jakiś czas temu w jej głowie zrodziła się nieśmiała idea kupna mieszkania. Z dodatkowym pokojem na pracownię. Odłożyła już sporą sumę, ale niepewność zawodu i brak umowy o pracę sprawiały, że chciała mieć przynajmniej połowę wkładu własnego. Raz, by mieć pewność, że zdoła je spłacić, dwa, by na pewno dostać kredyt.
– W porządku. Jeśli faktycznie tego chce i jeżeli zapłaci – podkreśliła.
Natalia wydała z siebie pisk zachwytu i wyrzuciła dłonie w górę w triumfującym geście.
– Super! To ja zaraz wracam. Lecę przedzwonić do Zuzki.
– Nie wiesz, w co się wpakowałaś – ostrzegła wyraźnie rozbawiona Iza, spoglądając za kuzynką.
– Pewnie masz rację – przyznała Emilia, obracając się ku nadchodzącej kelnerce. – Mam paskudne przeczucie, że pożałuję tej decyzji.
*
Dwa tygodnie później, na kilka godzin przed ślubem, Emilka już trochę żałowała. Niby pójście na wesele było dla niej czymś zupełnie normalnym, ale tym razem miała być fotografem udającym gościa. Po pierwsze, udawanie nigdy nie było mocną stroną Brzeskiej, nie miała też pojęcia, jak ma zrobić dobre zdjęcia, nie zwracając na siebie uwagi. Po drugie, nieswojo czuła się w eleganckim ubraniu, założonym zamiast zwykłego, „służbowego” stroju – na który składały się biała koszula i czarne spodnie. Po trzecie wreszcie, o ile samotna fotografka nie wzbudzała niczyjego zdziwienia, o tyle Emilka wiedziała, że samotne kobiety pośród gości zdarzały się rzadko. Zuzka wprawdzie wkręciła nie tylko ją, ale też skombinowała miejsce dla osoby towarzyszącej, Brzeska jednak nie uznała tego za najlepszy pomysł. Miała robić zdjęcia, nie mogłaby więc poświęcić partnerowi za wiele czasu. Poza tym – nie wiedziałaby, kogo zaprosić. Jej relacje z Kacprem Złotym stały ostatnio na… Właściwie sama nie potrafiła powiedzieć, na czym stały, co wydawało się głównym problemem. Głupio jej było go zapraszać, skoro nie miała pojęcia, czy dalej się ze sobą umawiają, czy nie. I głupio było w takiej sytuacji zapraszać kogoś innego.
– Poważnie? – jęknęła Natalia, gdy otworzyła jej drzwi. – Idziesz na wesele! Nie na stypę!
– Mam robić zdjęcia – mruknęła Emilia niepewnie, zaciskając rękę na pasku torby z aparatem.
Przez głowę Brzeskiej przeszło, że może jednak powinna była założyć sukienkę, którą miała na sobie rok temu na katastrofalnym ślubie Patryka. Ale tamta kreacja źle jej się kojarzyła. I wydawała zbyt efektowna. Wybrała ją Iza, chcąc sprawić, by przyjaciółka wyglądała oszałamiająco. Ostatecznie Emilka wyciągnęła więc z szafy drugi elegancki ciuch, który posiadała: szarą sukienkę o prostym kroju.
– Nieoficjalnie. – Natalia schwyciła ją za wolną dłoń i wciągnęła do mieszkania. Przed dwoma miesiącami wyprowadziła się od Izy, by zamieszkać ze swoim chłopakiem. Wynajmowali nowoczesny apartament, co zapewne wielu uznałoby za rozwiązanie mało praktyczne długoterminowo, ale oboje cenili sobie wygodę. – Poza tym możesz wyglądać przy tym dobrze.
– To teraz wyglądam źle?
– Och, nie – stropiła się Natalia, zerkając na Emilię kontrolnie, wyraźnie pełna obawy, że zrobiła jej przykrość. – Dobrze ci w tym. Naprawdę świetnie podkreśla figurę. Ale no… wiesz, większość dziewczyn będzie ubrana bardziej… imprezowo?
Jakby chcąc potwierdzić te słowa, przejechała dłonią po własnej kreacji. Emilka wprawnym okiem oceniła, że różowa sukienka nie została zakupiona w żadnej z popularnych sieciówek i koleżanka jak nic wydała na nią kilka stów. Brzeska napatrzyła się na rewię mody ślubnej dostatecznie, aby nie tylko potrafić ocenić jakość, ale też nauczyć się rozpoznawać niektóre marki.
Natalia pod tym względem była nieodrodną kuzynką Izy. Uwielbiała ciuchy i kosmetyki. Zdarzało się jej wydać na nie lwią część całkiem niezłej pensji, ale zawsze powtarzała, że to pieniądze mają być dla niej, nie ona dla pieniędzy. Emilię trochę takie podejście przerażało, a trochę go koleżance zazdrościła. Sama nad każdym wydatkiem zastanawiała się dziesięć razy.
– Nie będziesz się czuła nieswojo?
– Może trochę – przyznała Emilia niechętnie. Zwykle podczas wesela nie przejmowała się swoim wyglądem. Ale niemal nikt nie zwracał uwagi na fotografkę, dla większości gości była czymś w rodzaju maszyny do robienia zdjęć. Oczekiwano, że będzie prezentować się schludnie, nic ponadto. Teraz zaś miała siedzieć za stołami z resztą, a miała na sobie ubranie, które można by z powodzeniem założyć na spotkanie biznesowe.
– To świetnie, bo mam w szafie taką sukienkę…
– Dziękuję, ale nie trzeba.
– To twój rozmiar! Jest śliczna!
– Wierzę na słowo, ale naprawdę, nie trzeba – zapewniła natychmiast Emilia.
Sukienka Natalii zapewne była śliczna, a przy tym w rzucającym się w oczy kolorze, z dużym dekoltem, może odsłoniętymi ramionami albo mocno wyciętymi plecami. Ewentualnie wszystko naraz. Brzeska nie miała nic przeciwko takim kreacjom, ale tylko póki nie nosiła ich sama. W takim stroju napewno czułaby się nieswojo.
– Uparciuch – zamarudziła Natalia. – Siadaj.
– Gdzie Marcin? – spytała Emilia, zajmując miejsce. Nie miała ochoty wyrzucać jednej trzeciej kasy ze zlecenia na kosmetyczkę i fryzurę, by dobrze prezentować się na weselu, na którym nikogo nie zna, stanęło więc na tym, że to Natalia nada jej „ludzki wygląd”, jak to określiły z Izą.
– Dosłownie sekundę temu wyszedł po papierosy. Dalej nie chce rzucić i oczywiście nie przeżyje wesela bez pełnej paczki. Paskudny nałóg. Hm… – Złapała gęste, kręcone włosy Emilii i zaczęła je oglądać z namysłem. – Spróbowałabym z kokiem, ale jeśli ich nie wyprostuję, zaraz się rozwali. Zbierzemy trochę w warkocz z wierzchu, a resztę puścimy wolno.
– Rób, co tylko zechcesz.
– Kochanie, nigdy nie mów takich rzeczy fryzjerce, bo jeszcze ciachnie ci połowę włosów. Czy ja ci opowiadałam, jak zapragnęłam odmiany? To było ze dwa lata temu. Zerwałam z chłopakiem, z którym chodziłam od liceum. Poszłam do fryzjera, kazałam się odmienić, popuścić wodze wyobraźni i stała się magia. Nagle zupełnie mnie nie obchodziło rozstanie z facetem, bo tak załamałam się swoim wyglądem.
– Co zrobił?
– Ciachnął mi pół włosów właśnie. Ponoć bardzo modnie. Resztę pocieniował i jeszcze zrobił mi pasemka. W kolorze złocistego brązu. Wyglądałam, jakbym zasnęła w ogrodzie podczas koszenia. A złocisty brąz okazał się kolorem sraczkowatym.
– Biedna!
– Śmiej się, śmiej – parsknęła Natalia. – Mnie wtedy nie było do śmiechu. Nie wychodziłam z domu przez dwa tygodnie, a ten kretyn, mój były, sądził, że to przez niego! Teraz ani drgnij.
Emilia posłusznie ani drgnęła, jedynie spoglądając na pokój. Jej wzrok przyciągnęły kwiaty stojące na ławie. W błękitnym, okrągłym pudełku pyszniły się róże i frezje oraz fioletowe eustomy w oprawie z paproci.
– Prezent od Marcina? Ładne.
– Co? Ach, to… – wymamrotała Natalia, zamierając na moment. Emila, obrócona tyłem do dziewczyny, nie mogła zobaczyć jej twarzy, ale w głosie zabrzmiała dziwna nuta. – Czy ja wiem. Wolę bardziej kolorowe. Okej, skończyłam. Co sądzisz?
Podsunęła Emilce lusterko. Jakimś cudem udało się jej stworzyć z nieposłusznych loków Brzeskiej całkiem przyzwoicie wyglądającą fryzurę. Emilia jednak się nie łudziła: wystarczyło dać jej włosom dwie, maksymalnie trzy godziny, a znów zaczną żyć własnym życiem. W najlepszym razie przetrwają część uroczystości w kościele, ale podczas wesela będą już sterczeć na wszystkie strony.
– Jest dobrze. Dzięki.
– Wyglądasz super, ale wciąż uważam, że byłoby lepiej, gdybyś założyła moją sukienkę.
– Daj już spokój.
– Oj, Emi, Emi – westchnęła Natalia, po czym łagodnie ujęła podbródek przyjaciółki, zmuszając, by ta uniosła nieco głowę. Przez moment krytycznie przyglądała się jej twarzy. – Okej, do twojej karnacji i tej sukienki użyjemy chyba szarych cieni i jasnej szminki. Dawaj pyszczek, zrobimy ci cud-miód makijaż.
Emilia cierpliwie poddawała się jej zabiegom. Natalia wiedziała, co robi: ledwo po dwudziestu minutach Brzeska mogła stwierdzić, że lepszy makijaż nosiła tylko raz w życiu, mianowicie na ślubie Patryka.
Marcin pojawił się podczas całej procedury, krótko przywitał i szybko uciekł do kuchni, pewnie nie chcąc słuchać paplaniny Natalii o cieniach, podkładach i niemalże hamletowskich rozważań co do tego, którą szminkę wybrać. Wszystko trwałoby pewnie dużo dłużej, gdyby nie to, że wkrótce musieli ruszyć do kościoła.
– Jest świetnie. Szkoda, że ten twój Kacper cię nie widzi.
– To nie jest mój Kacper – odparła niemalże automatycznie.
– A czyj? – zdziwiła się Natalia. – Spotykacie się, ile, z osiem czy dziewięć miesięcy? Zaraz, czemu tak patrzysz? Pokłóciliście się?
Emilia faktycznie patrzyła na Natalię. Z pewnym namysłem, jakby zastanawiała się, czy pora „za pięć minut jedziemy na ślub” to dobry moment, by przyznać, że właściwie od jakiegoś czasu nie spotykali się wcale. I że Brzeska sama nie wiedziała, czy powinna czuć się jak kobieta porzucona, skoro w gruncie rzeczy zatrzymali się na etapie spotkań, które na upartego dało się uznać za przyjacielskie. Rzadkich, ponieważ oboje mieli napięty terminarz, a Kacprowi często coś wypadało. Przywykła do tego na tyle, że nawet w tej chwili nie była w stu procentach pewna, czy „to już jest koniec, nie ma już nic”, czy sytuacja wiąże się z gorącym okresem w pracy dla nich obojga.
– Nieee… – wydusiła w końcu z siebie. – Po prostu nie jestem pewna… na czym stoimy.
– To z nim pogadaj – oświadczyła autorytarnym tonem Natalia. – Takie rzeczy trzeba wyjaśniać. Naprawić albo ruszać dalej, ot co!
– Niby wiem – mruknęła Emilka. Wiedziała. Naprawdę wiedziała. Ale jakoś nie mogła zebrać się w sobie, by chwycić za telefon. – Zachowuję się jak niedojrzała nastolatka, pierwszy raz umawiająca się z chłopcem?
– Może troszeczkę – roześmiała się Natalia. Wyciągnęła rękę z wyraźnym zamiarem poczochrania włosów przyjaciółki i powstrzymała się w ostatniej chwili. – Patrz, mało brakowało, a zniszczyłabym ci fryzurę. To co, lecimy?
Koniec darmowego fragmentu
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Prolog
Rozdział pierwszy. Wesele numer sto
Rozdział drugi. Kłótnia w weselną noc
Rozdział trzeci. Oczy Natalii
Rozdział czwarty. Gdzie jesteś, Natalio?
Rozdział piąty. To nie ona
Rozdział szósty. Twoja twarz
Rozdział siódmy. Co spotkało Klaudię L.
Rozdział ósmy. Zatrute jabłko
Rozdział dziewiąty. Na twoim tropie
Rozdział dziesiąty. Konkretna dziewczyna
Rozdział jedenasty. Róże czerwone jak krew
Epilog. Kwiaty dla Natalii