Czas i dźwięk. Spotkania z A. Nikodemowiczem - pod redakcją Teresy Księskiej - Falger - ebook

Czas i dźwięk. Spotkania z A. Nikodemowiczem ebook

pod redakcją Teresy Księskiej - Falger

0,0

Opis

Profesor Andrzej Nikodemowicz był indywidualną i muzyczną osobowością, życiowym humanistą nazwanym przez bp. Mieczysława Cisło człowiekiem ośmiu błogosławieństw, mieszkańcem Lwowa i Lublina, honorowym obywatelem miasta Lublina, a nade wszystko kompozytorem i pianistą. Jego dzieła wpisały się w repertuar muzyki sakralnej. Jego utwory to osobiste, pełne wiary i ducha, zróżnicowane stylistycznie, skondensowane fakturalnie, nierzadko o cechach muzyki koncertującej rytmiczne struktury. Korzenioplastyka uzupełniała jego muzyczną pasję. Publikacja „Czas i dźwięk” to zbiór 44 wspomnień artystów z Polski, Niemiec, Austrii, Węgier, Rosji i Ukrainy, członków jego rodziny, przyjaciół i znajomych. Książka zawiera 30 fotografii kolorowych, wykaz wszystkich kompozycji muzycznych Andrzeja Nikodemowicza w wersji polsko- i anglojęzycznej oraz biogramy autorów tekstów. Jest zaopatrzona w płytę CD zawierającą utwór skomponowany przez Profesora pt. „Mała Suita”, a wykonany przez Wielką Orkiestrę Symfoniczną Polskiego Radia w Katowicach pod dyrekcją Adama Natanka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 254

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opracowanie redakcyjne

Magdalena Ryszkowska

Opracowanie graficzne

Hanna Fijołek

Projekt okładki

Krystyna Dziadczyk

Fotografia na okładce

Jerzy Jacek Bojarski

Na okładce wykorzystano także fragment partytury kompozycji pt. Impresja op. 46 Andrzeja Nikodemowicza

Fotografie pochodzą z prywatnych archiwów:

Ryszarda Bednarczuka (1–3, 26), Jerzego Jacka Bojarskiego (14), Michała Drewnowskiego (20, 24), Katarzyny Dudy (19), Kerstin Feltz (7, 8, 10, 11), Krzysztofa Kowalskiego (29, 30), Doroty Lachowicz (25), Małgorzaty Nikodemowicz (4–6, 9, 12, 15–18, 23, 27), Jozsefa Örmény’ego (28), Agnieszki Schulz-Brzyskiej (22), Magdaleny Witczak (21), Ewy Zarzyckiej (13).

Fragmenty partytur reprodukowanych w książce pochodzą z prywatnego archiwum Andrzeja Nikodemowicza: Koncert skrzypcowy (s. 9–10), Impresja op. 46 (s. 25–26), III sonata na fortepian, 1958 (s. 113–114), Capriccio na skrzypce solo, 1976 (s. 175–176), Hymnus pro peccatis (s. 209–210).

Dodatek specjalny:

CD z Małą suitą na fortepian Andrzeja Nikodemowicza

Wykonawcy: Wielka Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia w Katowicach pod dyrekcją Adama Natanka

© Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej „Gaudium”, Lublin 2018

ISBN 978-83-7548-372-7

Wydawca

Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej „Gaudium”

20-075 Lublin, ul. Ogrodowa 12

tel. 81 442 19 10, faks 81 442 19 16

e-mail: [email protected]

www.gaudium.pl

Druk i oprawa

Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej „Gaudium”

Słowo od Wydawcy

Podziw dla Mistrza

Wtych wyjątkowych zaduszkowych dniach, gdy w modlitwie wspominamy naszych bliskich zmarłych, dobiegają prace nad wydaniem książki poświęconej śp. panu profesorowi Andrzejowi Nikodemowiczowi pt. Czas i dźwięk – spotkania z Andrzejem Nikodemowiczem. Wiele osób zaangażowało się w jej powstanie i już na początku chcę powiedzieć, że odnoszę wrażenie, iż jest to przede wszystkim zasługą samego bohatera książki. Indywidualna i muzyczna osobowość profesora Andrzeja Nikodemowicza pozostawiła trwały ślad w ludzkiej pamięci. To z tych zapisanych w pamięci spotkań z bohaterem publikacji zrodziła się potrzeba przywołania konkretnych zdarzeń i uczuć. Jest też inny motyw inspirujący literacko wydawcę książki – to pragnienie, by dzieło życia, a więc muzyka Andrzeja Nikodemowicza, żyło nie tylko w pamięci, lecz było wielokrotnie wykonywane w przyszłości, oraz by te spotkania trwały nieustannie dzięki muzyce Kompozytora.

O słowo wprowadzające do książki poświęconej profesorowi Andrzejowi Nikodemowiczowi zostali poproszeni biskup Mieczysław Cisło oraz pani Małgorzata Nikodemowicz, córka Pana Profesora. Swoimi wspomnieniami o Panu Profesorze podzieliła się pani Teresa Księska-Falger, która zebrała wszystkie teksty od autorów i w redakcyjnej pracy wraz z panią Magdaleną Ryszkowską nadała im ostateczny kształt.

Trzy różne teksty wprowadzające symbolicznie zarysowują poszczególne części publikacji. A składa się ona z dwóch większych części zatytułowanych Okruchy pamięci i Doświadczenie piękna orazz jednej mniejszej noszącej tytuł Pożegnanie. Okruchy pamięci gromadzą wspomnienia ukazujące bogactwo osobowości Pana Profesora, właśnie tak, jak go zapamiętali najbliżsi, znajomi i współpracownicy. Otwierają oni swoje serca w duchu wdzięczności wobec Profesora. Wybrzmiewa w nich nieukrywany podziw dla Mistrza i jego osobistej kultury naznaczonej – jak często można wyczytać – nieśmiałym sposobem bycia. Pan Andrzej Nikodemowicz urzekał swoim życiowym humanizmem, który kazał mu szanować godność każdego człowieka i z pieczołowitością pielęgnować ognisko domowe oraz zadzierzgnięte więzy międzyludzkie. Symbolicznym strażnikiem tych spisanych okruchów pamięci jest słowo świadectwa pani Małgorzaty Nikodemowicz. Tak jak przez całe życie towarzyszyła Ojcu, tak teraz swoją osobą i słowem o nim przywołuje jego życie, w którym piękno przeplatało się z bólem. Jestem przekonany, że dzieląc się tym bogactwem, podobnie jak pozostali autorzy tej części, pozwala innym pokoleniom spotkać Człowieka i Kompozytora, który żyje w swoich dziełach.

W drugiej części książki, opatrzonej tytułem Doświadczenie piękna, swoimi refleksjami dzielą się muzycy. Wszyscy autorzy osobiście spotkali profesora Andrzeja Nikodemowicza, słuchali jego muzyki oraz wykonywali utwory napisane przez Mistrza. W słowach wyznań artystów, pochodzących z Polski, Niemiec, Węgier, Rosji, Austrii i Ukrainy – ojczyzny Pana Profesora, utrwalone są momenty zachwytu nad osobą i dziełem Kompozytora. Zachwyt rodził się z podziwu dla mistrzowskiego kunsztu, jak też dla osobowości odznaczającej się pokornym sposobem bycia, co – jak niektórzy zaznaczają – jest wielką i rzadką zaletą w świecie artystów. I tak pojedyncze świadectwa autorów zebrane w tej części jednoczą się w symfonii podziwu dla całego życia Kompozytora. Nad tą częścią książki symboliczny mecenat słowa powierzam tekstowi wprowadzenia pani Teresy Księskiej-Falger. Bez wątpienia jest ona autorytetem muzycznym naszego miasta Lublina i przede wszystkim twórczynią Międzynarodowego Festiwalu „Andrzej Nikodemowicz – czas i dźwięk”poświęconego muzyce Pana Profesora.

Profesor Andrzej Nikodemowicz, jak podkreślają wszyscy autorzy, był kompozytorem najwyższej klasy. Jego dzieła budziły zachwyt muzyków i słuchaczy, pozwalając przede wszystkim dotknąć piękna. W Liście do artystów św. Jan Paweł II przypomina, że artysta obcuje z pięknem w sposób szczególny i dlatego można powiedzieć, że piękno jest jego powołaniem zadanym mu przez Stwórcę wraz z darem talentu artystycznego1. Sam dar talentu artystycznego Pan Profesor przeżywał jako swoje powołanie i jako wymagające zadanie. Przede wszystkim widział w nim Bożą iskrę, którą dzielił się z innymi, tworząc tak wiele różnych dzieł muzycznych. A przecież znaczącą część jego kompozycji stanowią dzieła wpisujące się w repertuar muzyki sakralnej.

Publikację zamyka część trzecia przywołująca słowa wypowiedziane w chwili ostatniego pożegnania. Z tego powodu tekst biskupa Mieczysława Cisły jawi się jako światło wprowadzenia, tym bardziej że jest to tekst homilii wygłoszonej 1 lutego 2017 roku podczas mszy pogrzebowej profesora Andrzeja Nikodemowicza w archikatedrze lubelskiej. Nie tylko rozświetla on wspomnienie dnia pożegnania z Panem Profesorem, lecz przede wszystkim ukazuje perspektywę wiary w życie wieczne, bo właśnie w takiej perspektywie Kompozytor przeżywał swoje twórcze życie, pogłębiając wiarę chrześcijańską poprzez angażowanie się we wspólnotę Drogi Neokatechumenalnej.

Wkrótce będziemy przeżywać pierwszą rocznicę odejścia profesora Andrzeja Nikodemowicza. Powrócą wspomnienia ubrane w modlitwę, jak również zapisane na kartach tej publikacji. Dziękuję kolegium redakcyjnemu wydawnictwa oraz pani Teresie Księskiej-Falger za jej bardzo osobisty i pełen poświęcenia wkład pracy, bo to w tym środowisku pragnienie zapisania pamięci o Panu Profesorze wydało owoc – najpierw w postaci pomysłu na książkę, a potem w postaci samej książki.

Wszystkim autorom tekstów serdecznie dziękuję za ich osobisty i literacki wkład w powstanie książki Czas i dźwięk – spotkania z Andrzejem Nikodemowiczem. Szczególnym adresatem tych podziękowań jest pani Małgorzata Nikodemowicz.

Cieszę się, że wspólnie możemy podarować melomanom muzyki oraz miastu Lublinowi, którego honorowym obywatelem jest profesor Andrzej Nikodemowicz, zapisane słowa żywej pamięci i szacunku wyrażającego uznanie dla życia i twórczości wybitnego Kompozytora.

ks. dr Marek Szymański

Dyrektor Wydawnictwa „Gaudium”

Lublin, 4 listopada 2017 roku

1 Por. Jan Paweł II, List do artystów, 3, Lublin: „Gaudium”, 2006, s. 34.

Wprowadzenie

bp Mieczysław Cisło

Świadek niezłomnej wiary

Jeżeli święci chodzą po ziemi i są zwykłymi ludźmi, to niewątpliwie profesor Andrzej Nikodemowicz do nich należał. Jako człowieka o niezwykle bogatej osobowości można by go obdarować wieloma tytułami, adekwatnie do otrzymanych od Stwórcy talentów, zwłaszcza muzycznych i aktorskich, adekwatnie do tworzonych dzieł, prezentowanych postaw moralnych, wprost książęcej kultury osobistej, dokonywanych ewangelicznych wyborów życiowych. O Profesorze wciąż się mówi, że był genialnym kompozytorem o światowej renomie, wytrawnym muzykiem, cenionym nauczycielem akademickim, klarownym humanistą, odważnym świadkiem wiary chrześcijańskiej oraz wspaniałym mężem i kochającym ojcem rodziny.

Z perspektywy czasu, czyli dziesięcioletniej współpracy, kiedy ówczesny rektor lubelskiego seminarium, ksiądz Mieczysław Brzozowski zaangażował go do tworzenia i prowadzenia kleryckiego chóru, oraz z perspektywy kolejnych lat wspólnych spotkań mogę z całkowitym przekonaniem powiedzieć, że profesor Nikodemowicz był człowiekiem ośmiu błogosławieństw w pełnym tego słowa znaczeniu. Mając na utrzymaniu rodzinę i dom, był wolny od materialnych przywiązań. Dzielił się dyskretnie z potrzebującymi nie tylko w ramach wspólnoty neokatechumenalnej, lecz również pielęgnował gościnność swego domu otwartego na różnych przybyszów. Wymowne było też jego pozytywne myślenie – choć nie bez subtelnego zabarwienia ironią – o ludziach, nawet o tych, od których doznał wraz z rodziną wielkich krzywd i prześladowania. Swoim krzywdzicielom, szczególnie tym, którzy we Lwowie pozbawili go pracy i odebrali stopnie akademickie, raczej współczuł, niż złorzeczył. Był w tym podobny do Mistrza z Nazaretu, który uczył, aby przebaczać swoim wrogom. W każdej sytuacji zachowywał niezwykłą postawę ludzkiej godności. Oblicze Profesora promieniowało duchową pogodą, tak jak cała jego sylwetka – niezwykłą szlachetnością. W tej postawie spotykały się natura i łaska wiary.

Przed laty, w kontekście polskiej debaty nad konstytucyjną preambułą, na pytanie, czym są wartości chrześcijańskie, których zapis wówczas postulowano, ksiądz Józef Tischner precyzował: „Wartości chrześcijańskie – to Kazanie na górze i przykazanie miłości nieprzyjaciół”. Taki był zdecydowany program profesora Nikodemowicza, świadomie wcielany w życie z inspiracji wiary, a wierzył w Boga i Bogu duszą dziecka, przy zachowaniu wszelkich rygorów racjonalnego myślenia.

Profesor, mając polsko-ormiańskie korzenie rodzinne, był prawdziwym polskim patriotą bez cienia nacjonalizmu. Zachowując polską tożsamość, pozostał otwarty na inne kultury i narodowości, a także na proces jednoczenia się Europy. Taka była formuła wysokiej kultury Lwowa, którą przeniósł do środowisk naszego miasta, swojej drugiej małej ojczyzny.

Twórczość muzyczna Profesora, oryginalna i awangardowa, była wypadkową wielu czynników: talentu, pasji, wiary, doświadczenia egzystencjalnego, zwłaszcza dramatu śmierci najbliższych, a także kultury i czasu. Z podobnych źródeł czerpała przecież wielka sztuka antyczna, podczas gdy dzisiaj niekiedy sztuka rodzi się z płytkiego doświadczenia cywilizacyjnego dobrostanu, przesytu, egzystencjalnej pustki, a także z perwersji i buntu. Stąd twórczość profesora Nikodemowicza pozostanie z pewnością dla wielu poszukujących inspiracją, punktem odniesienia oraz przestrzenią zaspokajania najgłębszych duchowych potrzeb piękna, pozostających wciąż w głębi ludzkiego ducha. Nie tylko dziedzina sztuki, ale całe życie Profesora będzie pozytywną prowokacją do stawiania metafizycznych pytań, a zwłaszcza pytania o sens niezłomnej wierności przyjętym wartościom, nawet za cenę najwyższej ofiary.

Zgłębiając tajemnicę życia profesora Nikodemowicza, możemy w pełni zrozumieć słowa Chrystusa wypowiedziane do uczniów: „Wy jesteście solą ziemi. [...] Wy jesteście światłem świata” (Mt 13.14). W tych słowach mieści się całe jego życie.

Teresa Księska-Falger

Czas i dźwięk Andrzeja Nikodemowicza

Zmarł 28 stycznia 2017 roku w nocy. Odszedł w ciszy, tak jak żył. Dobra niewidzialne są świetliste, wolne, piękne...

Andrzej Nikodemowicz urodził się 2 stycznia 1925 roku we Lwowie. Tam ukończył Konserwatorium im. Mykoły Łysenki w klasach kompozycji i fortepianu. Od czasu ukończenia studiów do roku 1973 pracował w macierzystej uczelni i koncertował. W tym okresie współpracował z Polskim Teatrem Ludowym (1968–1969). Przez wszystkie te lata utrzymywał kontakt z Polską. Śledził rozwój artystyczny Krzysztofa Pendereckiego, Witolda Lutosławskiego, Henryka Mikołaja Góreckiego, aktywność środowiska związanego z festiwalem Warszawska Jesień. Kupował partytury polskich twórców i ich nagrania.

Dom Nikodemowiczów był miejscem krzewienia kultury muzycznej. Sprzyjał rozwojowi adeptów sztuki kompozycji. Tu rozważano nowe drogi światowych tendencji twórczych i wykonawczych, tu rodziły się odwaga osobistej postawy i humanizm. Kłopotyzawodowe Andrzeja Nikodemowicza zaczęły się w chwili, gdy odkryto, że wychowuje swoje dzieci w duchu religijnym i że on sam pozostaje daleki od politycznych uwarunkowań i ideologii. Przez blisko dwa lata przydzielony przez władzę ideologiczny opiekun usiłował sprowadzić Artystę na właściwą drogę. Bezskutecznie. W 1973 roku konserwatorium nie przedłużyło z Andrzejem Nikodemowiczem umowy o pracę. Wkrótce lokalne radio zniszczyło jego nagrania, a on sam znalazł się na liście osób niepożądanych. „Nie był to dla mnie moralny cios. Wprost przeciwnie, miałem satysfakcję, że nie dałem się złamać i potrafiłem pozostać przy swoich przekonaniach” – wspominał Kompozytor po latach.

Opatrzność czuwała. Na drodze państwa Nikodemowiczów pojawili się ksiądz Mieczysław Brzozowski i kolejno – Witold Lutosławski i Adam Natanek (ówczesny dyrektor Filharmonii im. Henryka Wieniawskiego w Lublinie). Dzięki nim w roku 1980 Andrzej Nikodemowicz wraz z żoną i dwójką dzieci – Małgorzatą i Janem – zamieszkał w Lublinie. Otrzymał mieszkanie i podjął pracę na UMCS-ie oraz w Szkole Muzycznej im. Karola Lipińskiego.

Dwa lata później ksiądz Mieczysław Brzozowski, już jako rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Lublinie, powierzył Andrzejowi Nikodemowiczowi prowadzenie chóru (Artysta kierował zespołem seminaryjnym przez kolejne dziesięć lat). W następnym roku Kompozytor podjął współpracę z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim Jana Pawła II. Andrzej Nikodemowicz stał się ważną postacią lubelskiego środowiska artystycznego, wzorem artysty i pedagoga. Tym, który nie ustając w pracy własnej, dawał świadectwo ciągłych twórczych poszukiwań, rozwoju dźwiękowej semantyki, dynamizowania siebie od wewnątrz.

Spotkania

Nasza znajomość zaczęła się w latach osiemdziesiątych w Instytucie Wychowania Artystycznego UMCS. Pamiętam pierwsze spotkania i rozmowy o muzyce, były w nich bowiem jakaś szczególna uwaga i zaangażowanie. W tamtym czasie Andrzej Nikodemowicz zdawał się szukać kontaktu z ludźmi. Po latach bolesnych doświadczeń w rodzinnym Lwowie my sprawialiśmy wrażenie wolnych, otwartych i ciekawych świata. Pewnego dnia przyszedł do mojej klasy i niemal z progu zapytał: „Czy nie zechciałaby Pani zagrać któregoś z moich utworów fortepianowych?”. Zaskoczona odpowiedziałam: „Ależ, Panie Profesorze, ja jestem tylko asystentką!”. „Wiem, kim Pani jest – usłyszałam – i dlatego proszę, by zechciała Pani poznać moją muzykę”. Będąc nadal w lekkim szoku, powiedziałam krótko: „Tak, z radością”. Potem rozmawialiśmy już tylko o stylistyce nowej muzyki, rozwoju pianistyki zrodzonej z talentu i odwagi twórczej Chopina, Skriabina, Szymanowskiego i Rachmaninowa. Patrzyłam na jego pełną wyrazu twarz, słuchałam słów, które płynęły nieprzerwanym nurtem. Na zakończenie spotkania powiedziałam: „Dziękuję za lekcję”. Uśmiechnął się i, jakby z pewnym zakłopotaniem, machnął ręką.

Gdy zostałam dyrektorem Filharmonii im. Henryka Wieniawskiego w Lublinie (listopad 1996), nasze spotkania nabrały charakteru nieco instytucjonalnego. Profesorowi zależało na promocji swojej muzyki, a w szczególności na prezentacji utworów, których nikt wcześniej nie wykonywał. „Smutny jest los współczesnego kompozytora – powiedział podczas jednego ze spotkań. – Pisze swoją muzykę do szuflady. Czy to wszystko ma sens?” Zaoponowałam, przypominając publiczne sukcesy jego koncertów fortepianowych w wykonaniu Jozsefa Örmény’ego, kantatę Słysz, Boże, wołanie moje ze znakomitą Jadwigą Rappe. „Tak, to prawda, ale to wszystko mało. Napisałem ponad sto trzydzieści utworów, a wydano mi zaledwie kilkanaście”.

Nasza współpraca rosła w siłę. Utwory Andrzeja Nikodemowicza zaczęły się pojawiać w programach kolejnych sezonów artystycznych filharmonii, w ramach Lubelskiego Forum Sztuki Współczesnej im. Witolda Lutosławskiego, w koncertach kameralnych Nałęczowskiego Divertimenta i Festiwalu Spotkań Kultur „Caper Lublinensis”. Muzyka niezwykłego Artysty stała się darem dla Lublina.

Doświadczenie piękna

Najwcześniej poznałam kantaty religijne, których Andrzej Nikodemowicz napisał blisko pięćdziesiąt. Osobiste, pełne wiary i ducha, zróżnicowane stylistycznie, skondensowane fakturalnie, nierzadko o cechach muzyki koncertującej, okazały się niezwykłym obrazem możliwości sprawczych muzyki współczesnej. Artysta wykorzystał w nich (w całości lub fragmentarycznie) teksty polskich i łacińskich hymnów średniowiecznych, psalmów i modlitw. Sprawił, że o ich dramaturgii decyduje słowo. Ono tworzy muzyczny wyraz, wyznacza granice autonomii dźwiękowego obrazu, kieruje linię melodyczną na taką lub inną drogę, decyduje o harmonii i kolorycie sonorystycznym całości. Słowo muzykę uwzniośla, uskrzydla i dookreśla. A też religijność Andrzeja Nikodemowicza jest czymś wrodzonym.

Czytając partyturę Symfoniina wielką orkiestrę, powstałą w latach 1974–1975, zdałam sobie sprawę z jej przynależności do bogatej historii tej formy. To było Nikodemowiczowskie twórcze nawiązanie do przeszłości i jego indywidualna wizja artystycznej materii, wpisana w naturę zespołu symfonicznego. I to dzięki tej kompozycji poznałam tajniki warsztatu kompozytorskiego mistrza Andrzeja – warsztatu na usługach intensywnej ekspresji, narracji o wyczulonej dynamice.

Nieco później dotarłam do fortepianowych kołysanek, ekspresji, 7 koncertów i sonat. Poznałam właściwości pianistyki Andrzeja Nikodemowicza, pianistyki postchopinowskiej z całą wrażliwością i pięknem genialnego pierwowzoru. Po raz kolejny usłyszałam fortepian – instrument, który porusza, zachwyca, wyraża wszystkie nastroje, barwy, pasma brzmienia, zastępuje słowa. Kompozytor koncertował przez lata, był wytrawnym pianistą. Gdy nabawił się kontuzji ręki, swoją miłość do fortepianu zapisał na pięciolinii. Podczas jednego z koncertów festiwalu Harmonie Starego Miasta wykonałam wraz ze znakomitą skrzypaczką Elisabeth Glab 5 kołysanekna skrzypce i fortepian. „To kompozycje niezwykłej urody – powiedziała moja solistka. – Tyle w nich subtelności, barw. Cieszę się, że poznałam muzykę Andrzeja Nikodemowicza. Czy Kompozytor będzie na naszym wieczornym koncercie?” Był i gratulował wyraźnie wzruszony.

Międzynarodowy Festiwal „Andrzej Nikodemowicz – czas i dźwięk”

Była jesień 2011 roku. Siedzieliśmy w domu profesora Nikodemowicza. Herbata stygła, a my rozmawialiśmy o programie 1. edycji festiwalu, którą jako prezes Towarzystwa Muzycznego im. Henryka Wieniawskiego w Lublinie zaplanowałam w dniach 23–30 września następnego roku. „Skąd ten tytuł?” – zapytał niespodzianie Profesor. „To proste – odpowiedziałam. – To Pana czas i Pana muzyka, czyli dźwięk”. Roześmiał się wyraźnie zadowolony. „No, no, ale czy podołam? Czy Pani za bardzo się nie rozpędziła?” „Panie Profesorze, proszę wybaczyć, ale ja mam już taką naturę: sięgam po sprawy, w które wierzę, dotykam muzyki, która znaczy”. Zapadła cisza. Po chwili Profesor wstał i powiedział półgłosem: „To przejrzyjmy nuty”.

Otworzył jedną z szaf. Niestety, nie uwieczniłam tego aparatem fotograficznym! Na wszystkich półkach, tłocząc się i rozpychając, leżały stosy materiałów nutowych, setki kart w pięciolinię zapisanych ołówkiem lub piórem, zawsze starannie, zawsze czytelnie. „Co Pani pokazać?” – zapytał profesor Nikodemowicz. Jego głos brzmiał ciemniej niż zwykle, mniej dźwięcznie. „Wszystko” – odpowiedziałam tonem niebudzącym wątpliwości. Nieco później okazało się, że to początek drogi i w domu są jeszcze kolejne szafy i szuflady pełne muzyki, a na fortepianie – wśród wielu różnych partytur – są także.

W kolejnych miesiącach i latach często wracałam na ulicę Paryską (osiedle Fryderyka Chopina w dzielnicy Czechów) do mieszkania profesora Nikodemowicza na wysokim – czwartym – piętrze, bez windy. Oglądaliśmy wciąż nowe partytury i dyskutowaliśmy o problemach wykonawczych. Profesor mówił mi o swojej fascynacji muzyką Fryderyka Chopina, Karola Szymanowskiego, Aleksandra Skriabina. Z muzyków współczesnych ostatniego półwiecza bardzo cenił twórczość Henryka Mikołaja Góreckiego, Wojciecha Kilara, Witolda Lutosławskiego i Krzysztofa Pendereckiego. O ewolucji swojego języka sztuki dźwięku mówił z nutką lekkiej przygany: „Za nadto eksperymentowałem, zwłaszcza w latach sześćdziesiątych, trafiła mi się nawet dodekafonia!”.

Tymczasem Międzynarodowy Festiwal „Andrzej Nikodemowicz – czas i dźwięk” rozwijał się. Publiczność uwierzyła, że muzyka współczesna jest częścią naszego tu i teraz, stanowi niezbywalną wartość światowego dziedzictwa kultury. Prezydent Lublina, dr Krzysztof Żuk życzliwie wspierał oraz stwarzał możliwości programowe i organizacyjne. Mogłam planować i budować, zapraszać do współpracy artystów o wysokich kwalifikacjach z kraju i zagranicy. Piąta – jubileuszowa – edycja festiwalu (20 września–9 października 2016, koncerty w: bazylice oo. Dominikanów, Filharmonii im. H. Wieniawskiego, Trybunale Koronnym, Galerii Malarstwa Polskiego na Zamku Lubelskim) była radosna i pełna muzycznych uniesień. Wspaniale zabrzmiały Nikodemowiczowskie formy koncertowe – Koncert skrzypcowy, VI Koncert fortepianowy oraz Mały koncertna waltornię i orkiestrę smyczkową, pełne wyrazu kantaty Hymnus pro peccatisi Inmatutinum, a także wszystkie inne miniatury wokalne i instrumentalne. Podczas festiwalu wystąpiło wielu wybitnych muzyków, między innymi: Joanna Domańska, Dominika Falger, Tadeusz Tomaszewski, Elwira Śliwkiewicz-Cisak, Zespół Śpiewaków Miasta Katowice „Camerata Silesia” z Anną Szostak, Dorota Lachowicz, Jan Szypowski, Przemysław Fiugajski, który poprowadził koncert symfoniczny. Profesor Andrzej Nikodemowicz uczestniczył we wszystkich wydarzeniach, rozmawiał z wykonawcami, dziękował. Wyraźnie osłabiony, pochylony, zachował ciepły, serdeczny uśmiech. To był jego czas i dźwięk.

W piątek rano 27 stycznia 2017 roku dostałam esemesaod Mariusza Dubaja: „Profesor Nikodemowicz jest w szpitalu”. Zadzwoniłam do córki Małgorzaty Nikodemowicz. „Trwa operacja” – powiedziała zbolała. Zaczęłam się modlić...

Małgorzata Nikodemowicz

Ojciec

„Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy:

z nich zaś największa jest miłość”.

1 Kor 13,13

Kiedy byłam dziewczynką w wieku szkolnym, zbierałam różnego rodzaju plakaty, zdjęcia, cytaty, złote myśli i wieszałam je na ścianie swojego pokoju we Lwowie. Pewnego dnia Ojciec przyniósł mi pięknie wykaligrafowany przez siebie, przytoczony wyżej cytat z Hymnu o Miłości św. Pawła i zawiesił nad moim łóżkiem.

Miłość była tym, co kierowało jego życiem. Była czynnikiem wyzwalającym potencjał do działania. Miłość do Boga, do rodziny, do mojej matki, do nas – do mnie i brata. Miłość do ludzi, do świata. Miłość do muzyki. Miłość do przyrody. I taki właśnie stosunek do rzeczywistości starał się wszczepić nam – swoim dzieciom. Uważam, że w dużej mierze to mu się udało. Ojciec kochał ludzi i im ufał. Zawsze starał się zobaczyć najlepsze cechy w człowieku. Nawet wówczas, gdy spotykały go przykrości, o nikim źle nie mówił. Wydawało mi się nieraz, że jest może zbyt naiwny, ale wtedy nie rozumiałam go jeszcze do końca. Dziś wiem, że po prostu był z natury człowiekiem czystym i prawym. Widział dobro w ludziach i zawsze starał się być sprawiedliwy w postępowaniu względem drugiego człowieka. Jeżeli nawet popełniał jakiś błąd, nigdy nie czynił tego z rozmysłem. Każdemu zawsze życzył jak najlepiej.

Ojciec zaszczepił we mnie miłość do muzyki, z którą miałam kontakt od wczesnego dzieciństwa. Uczył mnie i brata gry na fortepianie, dopiero później poszłam do szkoły muzycznej. Poza tym bardzo lubiliśmy, gdy ojciec grał na fortepianie w domu. Zabierał mnie często na koncerty do filharmonii, gdzie zaczęłam bywać już jako mała dziewczynka. Dzięki temu usłyszałam na żywo wielu znakomitych i sławnych wykonawców – wirtuozów, między innymi: Światosława Richtera, Emila Gilelsa, Tatianę Nikołajewą, którzy odwiedzali Lwów, gdzie życie muzyczne odznaczało się wtedy wysokim poziomem. Nie wybrałam zawodu muzyka, ale muzyka od lat jest moim udziałem. Mam z nią żywy kontakt, czy to poprzez słuchanie, bywanie na koncertach, czy poprzez występowanie w zespołach śpiewaczych. Myślę, że jest to zasługą Taty.

Ojciec był człowiekiem bardzo wrażliwym na piękno otaczającego świata. Nieraz zabierał mnie i brata na spacery, na których uczył nas bardziej wnikliwego spojrzenia na różne zjawiska przyrody, na przykład jak można patrzeć na niebo w czasie zachodu słońca, żeby ujrzeć większą gamę kolorów, albo jak słuchać rechotania żab nad stawem, a nawet jak z nimi rozmawiać. Dbał o to, żebyśmy mogli każdego roku wyjechać całą rodziną na wakacje w góry lub nad morze, na południe, do Gruzji, co zapewniało nam wypoczynek i sposobność poznawania różnorodnej przyrody. Uczył nas miłości do każdego stworzenia. Sam też był taki, nie pozwalał skrzywdzić nawet muchy.

Po przeprowadzce ze Lwowa do Lublina Ojciec spotkał wielu przyjaznych i życzliwych mu ludzi. Ale nadal utrzymywał kontakty z przyjaciółmi i ze znajomymi mieszkającymi na Ukrainie. Polegały one na wymianie listów, życzeń świątecznych, imieninowych itp. Imponująca jest jego długoletnia korespondencja z przyjacielem z lat studenckich Janči Hasičem, który pochodził z Zakarpacia na Ukrainie, gdzie mieszkało wielu Węgrów i Słowaków. Ich przyjaźń trwała sześćdziesiąt pięć lat (od 1952 roku). Po studiach Hasič osiedlił się w Użgorodzie. Od tego czasu mieli ze sobą stały kontakt listowny. Wymieniali swoje myśli i poglądy na tematy muzyczne i religijne. Spotkali się dopiero po kilkudziesięciu latach, w 2001 roku, podczas autorskiego koncertu Ojca w Użgorodzie. Spotkanie było bardzo serdeczne i wzruszające. Podziwiałam Ojca za jego wierność przyjaźniom.

Ojciec zawsze starał się być na koncertach, na których grano jego utwory. Miał bardzo osobisty stosunek do własnych dzieł. Każdy utwór traktował jak własne dziecko, dlatego też bardzo mocno przeżywał każde wykonanie. Nieraz jeździłam z Ojcem na takie koncerty, czy to w Polsce, czy też we Lwowie lub we wspomnianym Użgorodzie. Cieszył się, kiedy byłam przy nim, bo mógł wtedy dzielić się ze mną swoją radością. Wcześniej zawsze towarzyszyła mu moja mama, która była dla niego ukochaną żoną i najwierniejszym przyjacielem. Byli nadzwyczaj szczęśliwym, kochającym się małżeństwem. Po jej śmierci w 1996 roku czuł się bardzo osamotniony z powodu straty najbliższej osoby. Tak się złożyło, że mieszkaliśmy razem, więc zawsze starałam się wspierać go w trudnych chwilach i dbać o to, żeby miał odpowiednie warunki do życia i pracy twórczej. Ojciec zawsze miał żywy kontakt z resztą rodziny – przede wszystkim z moim bratem, który już wcześniej przeniósł się do Krakowa, gdzie założył własną rodzinę. Ponadto utrzymywał bliskie kontakty z dwoma swoimi starszymi braćmi mieszkającymi też w Krakowie. Wszyscy trzej dożyli dziewięćdziesięciu lat.

Ojciec był z natury człowiekiem bardzo pracowitym, zorganizowanym i uporządkowanym. Tworzył do końca. Imponujący jest porządek, który zostawił po sobie. Wszystkie dzieła zostały przez niego poukładane w teczkach w odpowiedniej kolejności, ponumerowane według opusów, opisane w odpowiednim wykazie kompozycji. Dzięki temu dziś nie ma problemu ze znalezieniem czegokolwiek.

Za życia doczekał się licznych wykonań swoich utworów. W dużej mierze były to wykonania w ramach „Akordu” – cyklu koncertów kompozytorów lubelskich (piętnaście edycji w latach 1988–2015) – oraz Międzynarodowego Festiwalu „Andrzej Nikodemowicz – czas i dźwięk”, organizowanego w Lublinie od 2012 roku przez Teresę Księską-Falger i Towarzystwo Muzyczne im. Henryka Wieniawskiego w Lublinie.

Jego muzyka z pewnością nie należy do łatwych w odbiorze. Ale mam wrażenie, że – jak to często bywa – wyprzedza co najmniej jedno pokolenie. Na jednym z koncertów podczas IV Międzynarodowego Festiwalu „Andrzej Nikodemowicz – czas i dźwięk”, na którym – oprócz Symfonii Ojca – zostały wykonane utwory różnych kompozytorów, była znajoma z trójką małych dzieci. Początkowo obawiała się, że dzieci będą się nudziły na koncercie. Ale – ku jej zdumieniu – nie tylko się nie nudziły, lecz nawet powiedziały, że ze wszystkich utworów najbardziej im się podobała właśnie Symfonia Ojca. W tym utworze widziały różne obrazy. To znaczy, że ta muzyka przemawia do wyobraźni. Wierzę, że również w przyszłości będzie przemawiać do nas i do przyszłych pokoleń.

CZĘŚĆ PIERWSZA

OKRUCHY PAMIĘCI

Maria Ewa Sołtys

Mój Ojciec chrzestny

Wstyczniu 2017 roku odszedł do wieczności profesor Andrzej Nikodemowicz – wybitny kompozytor, pianista, niezwykły człowiek. Los nie szczędził mu ciężkich doświadczeń. Przyjmował je z pokorą i głęboką wiarą w Bożą Opatrzność. We wszelkich trudnych sytuacjach potrafił dostrzec coś dobrego, budującego, jakiś znak Najwyższego. Obcując z tym nietuzinkowym Artystą i Człowiekiem, niezmiennie miało się świadomość, że jest on rzeczywiście blisko Stwórcy.

Należę do osób, które znały profesora Andrzeja Nikodemowicza wyjątkowo długo (de facto od zawsze). Był moim ojcem chrzestnym i ten fakt w istotnym stopniu zaważył na wielu moich życiowych wyborach i decyzjach. Jeszcze przed moimi narodzinami Andrzej Nikodemowicz studiował kompozycję u mego Ojca we Lwowskim Konserwatorium Państwowym im. Mykoły Łysenki. Przypuszczalnie już wtedy profesora i ucznia połączyła szczególna nić porozumienia, bazująca na podobieństwie wrażliwości, wyznawanych wartości oraz zasadniczych cech ich szlachetnych charakterów. Zresztą, przyjaźń Adama Sołtysa z Andrzejem Nikodemowiczem nie była wcale przypadkiem odosobnionym. Relacje Ojca ze studentami na ogół miały zabarwienie przyjacielskie, był zresztą powszechnie lubiany. W tym kontekście warto przytoczyć fragment artykułu autorstwa Andrzeja Nikodemowicza, poświęconego Adamowi Sołtysowi: „Uczniów swoich obdarzał szczególnym sercem. Po ukończeniu studiów pozostawali oni nadal jego najlepszymi przyjaciółmi, z którymi utrzymywał bliski kontakt osobisty, a swoją niezwykłą osobowością wywierał na nich wielki moralny i artystyczny wpływ” („Ruch Muzyczny” 1968, nr 22). Zakończenie cytowanego fragmentu w pełni odnosi się również do profesora Andrzeja Nikodemowicza, który swoją osobowością i postawą życiową wywierał istotny – moralny i artystyczny – wpływ na otoczenie.

Porządkując archiwum rodzinne, natknęłam się kiedyś na teczkę, w której znalazłam – sporządzoną przez Ojca – krótką charakterystykę studenta Andrzeja Nikodemowicza. Były w niej odnotowane takie cechy, jak: talent, pracowitość, rzetelność. Ojciec mój, będąc wytrawnym pedagogiem i przenikliwym człowiekiem, dojrzał w swoim studencie także – a właściwie przede wszystkim – cechy świadczące o jego wysokiej próby człowieczeństwie: dobroć, życzliwość, głęboką wiarę, niewzruszone zasady moralne, skromność. Te zalety charakteru uważał za najistotniejsze. Nic więc dziwnego, że Adam Sołtys zapragnął, aby jego były uczeń został ojcem chrzestnym jego dziecka (niejednokrotnie miałam dowody na to, że profesor Andrzej Nikodemowicz był dumny z tego faktu i uważał go za wyróżnienie).

Wzrastałam w świadomości, że mam dwóch Ojców – tego rodzonego, który jest ze mną na co dzień i zawsze ma dla mnie czas, i tego, którego nie widuję wprawdzie zbyt często, ale który również jest kimś ważnym dla mnie, a jego wizyty w naszym domu bardzo cieszą mojego Ojca. Ze swoich obowiązków ojca chrzestnego profesor Andrzej Nikodemowicz wywiązywał się bez zarzutu. Zawsze pamiętał o moich urodzinach i imieninach. Żywo interesował się moimi postępami w nauce i w ogóle wszystkim, co mnie dotyczyło. Dopiero po latach uświadomiłam sobie, że Andrzej Nikodemowicz był z natury bardzo odpowiedzialny i każdy obowiązek traktował poważnie.

Moje relacje z profesorem Andrzejem Nikodemowiczem zacieśniły się zwłaszcza po śmierci Ojca (1968). W tym kontekście szczególne znaczenie miał nasz wspólny pobyt wakacyjny – z Ojcem chrzestnym i jego małżonką Kazimierą – w Karpatach w 1970 roku. To Ojciec chrzestny odkrywał przede mną uroki tamtejszego krajobrazu – piękno górskich szczytów, rwących rzek, imponującego w swym majestacie gwiaździstego nieba. Z zapartym tchem słuchałam jego arcyciekawych opowieści z dziedziny astronomii, będącej zresztą pasją mojego Ojca chrzestnego. Wtedy dowiedziałam się również o innej nieznanej mi wcześniej jego pasji – korzenioplastyce (głównie sakralnej). Podczas naszych licznych wędrówek górskimi szlakami potrafił wypatrzyć prawdziwe, stworzone przez samą naturę dzieła sztuki (m.in. „gotową” głowę Chrystusa w cierniowej koronie czy postać anioła). To właśnie z moim Ojcem chrzestnym zdobyłam pierwszy (i jak dotąd jedyny) górski szczyt – Chomiak. Niemałe wrażenie wywarł na mnie fakt, że Ojciec chrzestny, specjalnie z myślą o mnie, przywiózł ze Lwowa pokaźną walizkę książek. Pamiętam, że wybrana literatura wprost idealnie przystawała do moich ówczesnych zainteresowań (trzynastoletniej dziewczynki).

Nieco później okazją do systematycznych spotkań z moim Ojcem chrzestnym stały się lekcje harmonii. Uczęszczałam na nie w połowie lat siedemdziesiątych, gdy przygotowywałam się do egzaminów wstępnych we lwowskim konserwatorium. Zresztą, decyzję o zdawaniu na Wydział Teorii i Historii tej uczelni podjęłam w dużym stopniu pod wpływem profesora Nikodemowicza, wcześniej miałam bowiem pewne wątpliwości w tej kwestii. Warto nadmienić, że był to dość trudny okres w życiu profesora Nikodemowicza. Za swoje przekonania religijne został zwolniony z konserwatorium (1973) i utrzymywał się prawie wyłącznie z prywatnych lekcji. Zniszczono wtedy wszystkie nagrania jego utworów w radiu lwowskim. Pomimo tak trudnych życiowych doświadczeń nigdy nie narzekał ani nie użalał się nad sobą. Zawsze był pogodny, opromieniony życzliwym uśmiechem i skupiony na pracy. Dopiero po latach dowiedziałam się od niego, że w owym krytycznym momencie wielu dawnych przyjaciół i znajomych odwróciło się od niego. Niektórzy otwarcie go unikali. Byli też tacy, którzy nawet przestali się z nim witać. Jedynie bardzo nieliczni z dawnych przyjaciół nadal okazywali mu przyjaźń i szacunek, starając się w miarę swych możliwości pomagać mu, na przykład kierując do niego uczniów na lekcje harmonii, solfeżu, fortepianu czy innych przedmiotów. Z wdzięcznością mój Ojciec chrzestny wspominał między innymi profesor Stefanię Pawłyszyn, która w miejscowej i zagranicznej prasie publikowała nawet materiały w jego obronie. W podobnych słowach wyrażał się również o takich profesorach konserwatorium, jak: Jarema Jakubiak (późniejszy promotor mojej pracy magisterskiej), Mychajło Lemiszko i inni. O tych, na których się zawiódł, nie mówił w ogóle. Podziwiałam profesora Nikodemowicza za to, że nigdy nie wypowiedział się negatywnie o żadnej osobie. Najwyraźniej hołdował zasadzie zawartej w Piśmie Świętym: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni”.

Powracając do nauki harmonii u Ojca chrzestnego – jego lekcje zawsze były przemyślane i ciekawe. Niewątpliwie był pedagogiem z powołania, który potrafił zainteresować nauczanym przedmiotem oraz w prosty i przystępny sposób przedstawić wszelkie – nawet dość skomplikowane – zagadnienia harmoniczne. Zresztą, na wspomnianych lekcjach poruszaliśmy nie tylko tematy muzyczne. Przy każdej okazji Ojciec chrzestny interesował się moimi sprawami. Zależało mu na tym, abym przez nieprzemyślane decyzje nie skomplikowała sobie życia (wielokrotnie powtarzał, że dojrzałość emocjonalną do małżeństwa osiąga się nie wcześniej niż w wieku dwudziestu czterech lat). Zresztą – jak się niejednokrotnie przekonałam – w każdej sprawie gotów był służyć konkretną pomocą nie tylko mnie, lecz również przyjaciołom i znajomym.

W 1980 roku profesor Andrzej Nikodemowicz wraz z rodziną podjął decyzję o wyjeździe do Polski. Przed wyjazdem państwo Nikodemowiczowie odwiedzali wszystkich przyjaciół i znajomych. Byli z wizytą również u nas w domu. Pamiętam, jak było mi wtedy bardzo smutno. Miałam wrażenie, że coś się skończyło w moim życiu bezpowrotnie.

Na szczęście, po wyjeździe mego Ojca chrzestnego do Polski nasze relacje nie tylko się nie ochłodziły, ale stały się chyba nawet bardziej serdeczne – odwiedzałam go w Lublinie właściwie przy każdej okazji. Ojciec chrzestny nadal żywo interesował się wszystkim, co dotyczyło Lwowa i jego życia muzycznego. Pytał o dawnych kolegów i znajomych. Chętnie wspominał zabawne sytuacje, które wydarzyły się w trakcie jego pracy pedagogicznej we lwowskim konserwatorium. Dzięki jego subtelnemu poczuciu humoru oraz talentowi aktorskiemu (świetnie operował mimiką) niektórych opowieści lubiłam słuchać nawet kilkakrotnie. W swoich wspomnieniach z okresu lwowskiego Andrzej Nikodemowicz chętnie nawiązywał do studiów kompozytorskich u mojego Ojca (Adamowi Sołtysowi dedykował jedną ze swych kantat) i do licznych wizyt w naszym domu. O tym etapie swego życia mówił zawsze z pewną nostalgią. Gdy w 1990 roku mijała setna rocznica urodzin Adama Sołtysa (1890–1990), profesor Nikodemowicz wystąpił z inicjatywą organizacji obchodów tej rocznicy w Polsce. Uroczystości odbyły się w Krakowie oraz Radziejowicach pod Warszawą. Uczestniczyłam w nich razem z moim Ojcem chrzestnym. Przy okazji koncertów (zarówno w Krakowie, jak i w Radziejowicach) profesor Nikodemowicz dzielił się swoimi wspomnieniami o profesorze Adamie Sołtysie. Mówił bardzo interesująco, przedstawiając postać swego nauczyciela w szerokim kontekście historycznym i kulturowym.

Podczas moich wizyt w Lublinie słuchaliśmy niejednokrotnie nagrań utworów mojego Ojca chrzestnego. Płynąca z serca, uduchowiona muzyka profesora Nikodemowicza stawała mi się coraz bliższa, poruszała coraz głębiej i mocniej. Szczególnie zapadł mi w pamięć kontemplacyjny koncert wiolonczelowy Concerto-meditazione.

W ostatnim okresie życia profesora Nikodemowicza moje wizyty w jego gościnnym domu stały się jeszcze częstsze. Im bardziej zdawałam sobie sprawę, że lada moment mogę stracić mego Ojca chrzestnego, tym bardziej ceniłam sobie każdą chwilę z nim spędzoną – czy to na szczerej rozmowie, czy na słuchaniu muzyki i dzieleniu się wrażeniami. W wyjątkowy sposób zapisało się w mej pamięci nasze ostatnie spotkanie w połowie stycznia, na krótko przed odejściem Ojca chrzestnego. Był to jeden z moich poświątecznych przyjazdów, któremu każdorazowo towarzyszyła szczególnie podniosła atmosfera. Działo się tak między innymi za sprawą wieczorów kolędowych, które inicjowałyśmy wspólnie z Małgorzatą, córką profesora Nikodemowicza. Również tym razem Ojciec chrzestny zasiadł do przywiezionego ze Lwowa Bösendorfera (grał z wiekowego, wydanego pod koniec XIX wieku zbioru Baranowskiego), a my – ja i Małgorzatka – zaopatrzone w kantyczki śpiewałyśmy. Czas mijał niepostrzeżenie, ponieważ śpiewanie sprawiało nam wiele radości – tradycyjnie udawało się nam ogarnąć niemal trzydzieści kolęd. Byłam pełna podziwu dla Ojca chrzestnego, który podobnie jak dawniej, w ten – jak się okazało – nasz ostatni wieczór kolędowy nie okazywał żadnego zmęczenia czy też znużenia.

Los obdarzył mnie autentycznym szczęściem poprzez możliwość trwałego obcowania z tak nietuzinkowym, szlachetnym, jakże skromnym człowiekiem i wybitnym, oryginalnym Kompozytorem.

Ryszard Bednarczuk

„Wiolonczela mi nie leży”

Zprofesorem Andrzejem Nikodemowiczem łączy mnie bardzo wiele miłych i twórczych wspomnień. Sięgają one początków lat osiemdziesiątych, kiedy w maju 1980 roku państwo Nikodemowiczowie przeprowadzili się ze Lwowa do Lublina. Gdy we wrześniu 1980 roku Profesor podjął pracę w Szkole Muzycznej im. Karola Lipińskiego przy ulicy Plażowej (dziś ulica Muzyczna), byłem wówczas uczniem klasy przedmaturalnej tej szkoły. Wprawdzie docierały do mnie wieści o tym, że w naszej szkole pojawił się ktoś wyjątkowy, ale niestety nie miałem okazji go poznać.

W 1982 roku ukończyłem liceum muzyczne i podjąłem studia na Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Do Lublina zaglądałem bardzo często, tym bardziej że zawsze był on przystankiem w podróży do Zamościa, skąd pochodzę i gdzie mieszkają moi rodzice. W Lublinie odwiedzałem ukochanego profesora – Ryszarda Łosakiewicza, który zawsze z ogromnym zainteresowaniem słuchał opowiadań związanych z moją dalszą edukacją muzyczną.

Osobisty kontakt z profesorem Andrzejem Nikodemowiczem nawiązałem na ostatnim roku studiów – roku dyplomowym (1987). Postanowiłem wówczas napisać pracę magisterską pt. Współczesne środki wyrazu w technice wiolonczelowej – ich zapis i sposób wykonania. Analizowałem w niej zapis i wykonanie wybranych kompozycji wiolonczelowych polskich kompozytorów współczesnych. Spośród nich szczególną uwagę zwróciłem na twórczość Andrzeja Nikodemowicza, który skomponował (na podstawie warsztatu sonorystycznego) miniaturę muzyczną pt. Sonorità na wiolonczelę solo. Oprócz faktu, że utwór ten analizowałem pod względem bardzo ciekawej formy zapisu, umieściłem go w programie mojego pierwszego recitalu dyplomowego. Moja praca dyplomowa stała się zatem głównym powodem do bliższego poznania Profesora. Spotykałem się z nim w celu omówienia sposobu wykonania Sonority.

Rok później, w maju 1988 roku, wziąłem udział w koncercie kameralnym w ramach 1. edycji „Akordu”, cyklicznych koncertów muzyki współczesnej skomponowanej przez lubelskich twórców. Koncert ten, zorganizowany przez Związek Kompozytorów Polskich, odbył się w dawnym gmachu Filharmonii Lubelskiej przy ulicy Osterwy 7. W programie znalazły się utwory twórców lubelskich, między innymi kompozycja Andrzeja Nikodemowicza Sonorita quasi una sonata na skrzypce, wiolonczelę i fortepian. Jest ona dość osobliwa i zaskakująca, gdyż Kompozytor użył w niej między innymi butelek wypełnionych wodą na dokładnie określonych dźwiękach.

Po ukończeniu studiów bardzo często wyjeżdżałem z kraju, ponieważ dużo pracowałem wówczas z Siegfriedem Palmem, wybitnym niemieckim wiolonczelistą, interpretatorem muzyki współczesnej. Z tego powodu moje przyjazdy do Lublina stały się nieregularne. Wiele wyjazdów zagranicznych, w tym roczne stypendium w Stanach Zjednoczonych, spowodowało, że w Lublinie bywałem już bardzo sporadycznie. O śmierci swojego mistrza wiolonczeli – profesora Ryszarda Łosakiewicza dowiedziałem się podczas pobytu w Szwajcarii. Zobowiązany kontraktem (pracowałem wtedy w Teatrze Muzycznym „Scala” w Bazylei), nie mogłem przyjechać do Lublina na uroczystości pogrzebowe. Zawsze tego żałowałem, gdyż Ryszard Łosakiewicz był dla mnie jak ojciec i bardzo wiele mu zawdzięczam. Pisząc te słowa, uświadamiam sobie, że po odejściu profesora Łosakiewicza lukę tę zaczął powoli wypełniać profesor Andrzej Nikodemowicz.

W 2000 roku otrzymałem stypendium Ministerstwa Kultury i Sztuki na realizację własnych projektów twórczych. Działania z tym związane koncentrowały się na polskiej, wiolonczelowej muzyce współczesnej. Ich główny cel stanowiło inspirowanie i motywowanie kompozytorów do pisania nowych kompozycji wiolonczelowych. W związku z tym kontaktowałem się wtedy z wieloma kompozytorami w kraju. Wśród nich byli także kompozytorzy lubelscy. Mariusz Dubaj i Mieczysław Mazurek zareagowali natychmiast, deklarując swoją współpracę. Z profesorem Nikodemowiczem było trochę inaczej. Początkowo się wykręcał, tłumacząc: „Wiolonczela mi nie leży”. Nie dawałem jednak za wygraną i kilkakrotnie namawiałem aż do skutku. Podczas jednej z rozmów telefonicznych Profesor powiedział: „Panie Ryszardzie, zacząłem pisać”. Z tego powodu moja obecność w domu państwa Nikodemowiczów stała się bardziej regularna, a spotkania – niezwykle serdeczne i konstruktywne. Odwiedziny w ich domu łączyłem najczęściej z rodzinnymi wyjazdami do Zamościa.

Nasze relacje, zarówno z Profesorem, jak i jego córką Małgorzatą, w bardzo naturalny sposób przeszły na grunt czysto przyjacielski. Zważywszy na wyjątkowość Profesora, jego serdeczność i otwartość, chyba nie mogło być inaczej. Niestety, w tych wspomnieniach nie piszę o żonie Profesora, ponieważ nie dane mi było jej poznać (zmarła w 1996 roku). Zaglądaliśmy więc (ja ze swoją rodziną) do Profesora i Gosi choćby na filiżankę herbaty. Profesor słuchał z dużą uwagą – dziewięcioletniej wtedy – mojej córki Ani, która grała na jego fortepianie utwory Fryderyka Chopina i Bélli Bartóka. Każda z tych wizyt zawsze przynosiła wiele ciekawych refleksji i inspiracji.

A w międzyczasie powstawał koncert zatytułowany Concerto-meditazione na wiolonczelę i orkiestrę. Dostawałem jego szkice i byłem świadkiem powstawania tego dzieła. W 2003 roku mieliśmy ostateczną formę utworu. Prawykonanie, z moim udziałem, zaplanowano na uroczystości związane z 80. rocznicą urodzin Kompozytora, czyli w styczniu 2005 roku. Koncert prowadził szwajcarski dyrygent Simon Camartin. Nasze pierwsze próby z zespołem orkiestry pokazały, że musimy dokonać drobnych retuszy. Dotyczyły one głównie temp poszczególnych części lub przejść między nimi. Już po pierwszej próbie z orkiestrą miałem własne spostrzeżenia. Przedstawiłem je zarówno dyrygentowi, jak i kompozytorowi, który je zaakceptował. Ucieszyło mnie to, gdyż dzięki tym sugestiom pewne fragmenty stały się bardziej czytelne.

O ile pamiętam, profesor Nikodemowicz przyszedł dopiero na czwartą próbę zespołu orkiestry Filharmonii Lubelskiej i wtedy po raz pierwszy wysłuchał swojej kompozycji w całości. Po zagranych przez nas ostatnich dźwiękach podszedł do mnie uśmiechnięty i powiedział: „Panie Ryszardzie, nie spodziewałem się, że tak dobrze to zabrzmi”. I faktycznie (pozwolę sobie na tę ocenę) koncert ten jest wyjątkowo dobrze napisany, a lubelska publiczność entuzjastycznie przyjęła ten utwór. Na bis zagrałem wtedy ostatni – bardzo liryczny – fragment tego koncertu. Z wdzięczności za moją pracę i udane prawykonanie tego koncertu profesor Nikodemowicz napisał dla mnie 4 stycznia dedykację na stronie tytułowej. Także dyrygent Simon Camartin bardzo wysoko ocenił tę kompozycję i podziękował mi za miłą i rzetelną współpracę. Chciałbym przy tej okazji dodać, że rękopisy Profesora, który nie używał komputera, były niezwykle staranne, także teksty, tytuły, oznaczenia temp – misternie wykaligrafowane. Ile razy biorę jego rękopisy do ręki, uświadamiam sobie, jak wiele cierpliwości i spokoju tkwiło w tym człowieku.

W 2005 roku Profesor skomponował II Koncert na wiolonczelę i orkiestrę. Oczywiście, dostałem kopię rękopisu tego utworu. Sądzę, że idea napisania kolejnego koncertu wiolonczelowego znalazła źródło w bardzo udanym – uwieńczonym sukcesem – pierwszym koncercie wiolonczelowym. Studiowałem nowe dzieło Kompozytora: inna stylistyka, więcej rytmicznych struktur, za to mniej liryki, tak charakterystycznej dla wiolonczeli. Utwór ten po raz pierwszy zaprezentowała lubelskiej publiczności niemiecka wiolonczelistka Kerstin Feltz podczas II Międzynarodowego Festiwalu „Andrzej Nikodemowicz – czas i dźwięk”.

Kolejna okazja do wykonania Concerto-meditazione pojawiła się w 2010 roku. Tym razem z tą kompozycją zapoznała się publiczność lwowska. Dyrygował znany ukraiński dyrygent Bogdan Daszak. Wystąpiliśmy podczas XVI Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej „Kontrasty”. Była to wyjątkowa okazja, gdyż tego wieczoru profesor Andrzej Nikodemowicz otrzymał tytuł doktora honoris causa Lwowskiego Konserwatorium Państwowego.

Bardzo miło wspominam dni naszego wspólnego (z Profesorem i jego córką Małgorzatą) pobytu we Lwowie. Był to czas zarówno wytężonej pracy z orkiestrą Filharmonii Lwowskiej, jak i wspólnych, prywatnych spotkań, obfitych w rozmowy i osobiste wspomnienia Kompozytora. Tak się składa, że zabrałem ze sobą kamerę video i nagrałem interesujący materiał. Profesor opowiedział w nim o latach swojego dzieciństwa i młodości przypadającej na czas okrutnej drugiej wojny światowej. W wolnych chwilach spacerowaliśmy uliczkami starego Lwowa. Razem odwiedziliśmy dom, w którym mieszkała rodzina Nikodemowiczów, oraz kościół, w którym Profesor wiele lat grał na organach. Byliśmy w konserwatorium lwowskim i na cmentarzu Łyczakowskim.

Któregoś dnia zorganizowano nam jednodniową wycieczkę do Drohobycza, gdzie ojciec Profesora, architekt, zaprojektował centralną wieżę miejskiego ratusza i był jej wykonawcą. W towarzystwie innych osób weszliśmy na tę wieżę, aby podziwiać pobliskie krajobrazy. Profesor bez trudu, zważywszy na wiek, poradził sobie z licznymi stopniami schodów prowadzących do góry i w dół. Odwiedziliśmy także dom, w którym mieszkał kiedyś Bruno Schulz.

We Lwowie miałem także okazję poznać kilkoro przyjaciół państwa Nikodemowiczów – bardzo miłych, serdecznych i skromnych ludzi. Zapamiętałem słowa, które Profesor mi wtedy powiedział: „Do dzisiejszego dnia czuję się taki rozdarty, bo stąd [ze Lwowa – R.B.] wyrwali mi korzenie, a tam [w Lublinie – R.B.] było już za późno, by te korzenie zapuszczać”.

Oczywiście, nie obyło się bez problemów związanych z naszą podróżą, gdyż co jakiś czas zatrzymywała nas ukraińska policja i ciągle sprawdzała moje dokumenty, szukając w nich jakichkolwiek uchybień. Mimo tych drobnych niedogodności nasza podróż do Lwowa i pobyt w tym mieście były niezwykle udane i ogromnie interesujące.

W lubelskim Trybunale Koronnym 14 grudnia 2010 roku odbył się koncert w ramach 13. edycji „Akordu” poświęconej Fryderykowi Chopinowi. Zaprezentowano prawykonania utworów Andrzeja Nikodemowicza, Mariusza Dubaja, Rafała Rozmusa i Krzesimira Dębskiego. „Chopin przenika naszą muzykę” – mówił prowadzący koncert Adam Rozlach. Zagrałem wtedy z pianistą Romualdem Mateckim między innymi nowo napisaną (bo w tym samym roku 2010) miniaturę – Impresję na wiolonczelę i fortepian. Jest to bardzo wdzięczny utwór o zabarwieniu (jak sam tytuł sugeruje) impresjonistycznym. Tutaj także z ogromną wrażliwością Profesor wykorzystał walory wiolonczeli, po mistrzowsku łącząc je z bogatą fakturą fortepianu. A przecież kiedyś mówił, że „wiolonczela mu nie leży”.

W 2012 roku dyrektor Teresa Księska-Falger przygotowywała się do swojego wielkiego projektu – I Międzynarodowego Festiwalu „Andrzej Nikodemowicz – czas i dźwięk”. Zwróciła się wówczas do mnie z pytaniem: Który z istniejących dwu koncertów wiolonczelowych lepiej byłoby zaprezentować na tej pierwszej (tak ważnej) edycji festiwalu? Znając materiał drugiego koncertu (który zdążyłem już przestudiować), zasugerowałem, że lepiej byłoby zaprezentować Concerto-meditazione. Pani Dyrektor przychyliła się do mojej sugestii. Zgodnie z jej decyzją ponownie w murach Filharmonii Lubelskiej i z towarzyszeniem muzyków tej instytucji zaprezentowaliśmy Concerto-meditazione. Dyrygował młody dyrygent, mój kolega z Warszawskiej Opery Kameralnej – Przemysław Fiugajski. Tym razem nasza praca przebiegała dużo szybciej. Przemysław otrzymał ode mnie nagranie tego koncertu, również zespół orkiestry miał już ten utwór w swoim repertuarze. Podobnie jak wcześniej (w 2005 roku), lubelska publiczność niezwykle życzliwie przyjęła ten utwór. Pozwoliłem sobie wykorzystać nadarzającą się okazję do zaprezentowania (na bis) powstałej w 2010 roku miniatury – Impresji na wiolonczelę i fortepian. Przy jej wykonaniu towarzyszyła mi grająca na fortepianie Agnieszka Schulz-Brzyska.

Któregoś razu, udając się z wizytą do państwa Nikodemowiczów, zabrałem jedną zeswoich kompozycji, napisaną na orkiestrę smyczkową, by ją pokazać Mistrzowi. Miałem także (bardzo wygodną w pracy) symulację komputerową. Profesor wysłuchał początkowego fragmentu i powiedział: „Panie Ryszardzie, nie słyszę już, niestety, tak wysokich częstotliwości”. W moim przypadku była to jedyna próba pokazania Profesorowi czegoś własnego.

Po raz ostatni spotkałem się z Profesorem w październiku 2016 roku. Okazją był recital grany razem ze wspaniałą klawesynistką Lilianną Stawarz na V Międzynarodowym Festiwalu „Andrzej Nikodemowicz – czas i dźwięk”. Nasz repertuar składał się z utworów baroku iutworów kompozytorów lubelskich – Mariusza Dubaja i Mieczysława Mazurka. Recital zakończyliśmy Impresją na wiolonczelę i fortepian Andrzeja Nikodemowicza. Lilianna nie czuła się zbyt komfortowo przy fortepianie, mimo to zagrała przepięknie. Profesor był podekscytowany, gdy podeszliśmy do niego, by podziękować sobie nawzajem. Chociaż – jak zawsze – trzymał fason, to dało się zauważyć jego zmęczenie. Małgorzata Nikodemowicz powiedziała nam, że razem z Ojcem uczestniczą we wszystkich festiwalowych koncertach. Można powiedzieć, że to nie lada wyczyn, gdyż w tym czasie odbywało się naprawdę wiele koncertów.

Profesor nigdy się nie zmieniał. Zawsze był elegancko ubrany, w garniturze, przystojny, pogodny, uśmiechnięty. Nie pamiętam, by kiedykolwiek na cokolwiek się uskarżał albo żeby cokolwiek wyprowadziło go z równowagi. Zawsze był opanowany, uśmiechnięty w charakterystyczny dla siebie sposób, życzliwy. Wchodząc po schodach do swojego mieszkania, zwykł mawiać: „Każdy pokonany stopień to jeden dzień życia dłużej”. Jego maksyma się sprawdziła, ale czy tacy ludzie jak on nie powinni żyć jeszcze dłużej? O śmierci Profesora dowiedziałem się z informacji zamieszczonej przez córkę Małgorzatę w internecie. Oczywiście zaraz zatelefonowałem. Obiecałem wtedy, że postaram się przyjechać do Lublina na uroczystości pogrzebowe. Zdecydowaliśmy także, że tuż przed mszą zagram (z towarzyszeniem organów) Impresję Profesora. I pomyśleć, że Mszę Świętą w intencji Zmarłego odprawiało aż trzydziestu księży. Liturgii przewodniczył arcybiskup Stanisław Budzik. Na cmentarzu przy ulicy Lipowej spotkałem wielu ludzi bliskich profesorowi Nikodemowiczowi, pragnących oddać należny mu hołd i wyrazić swój szacunek dla niego w tej ostatniej chwili pożegnania. Byłem jednym z nich.

Alina Johołkowska

Niezwykły Profesorze, kochany Przyjacielu!

Pana odejście przywołuje ponadczasową myśl Horacego: „Nie wszystek umrę. Pozostanie po mnie pamięć – wiecznie żywa”. Głęboko wierzę, że geniusz twórczy i muzyka z panteonu najwyższej sztuki zapewnią Panu pomnik trwalszy od spiżu, wieczną pamięć i uznanie przyszłych pokoleń. Z ogromnym wzruszeniem przyjmowałam zaproszenia na Pana koncerty w Filharmonii Lubelskiej, w Trybunale Koronnym, w archikatedrze. Gratulowałam Panu talentu muzycznego, artystycznych osiągnięć w synchronizacji muzyki ze słowem poetyckim, magii w wyrażaniu ogromnej skali odczuć, w tworzeniu uniwersalnych tematów kompozycyjnych i muzycznych nastrojów. Z rozrzewnieniem wspominam obecność Pana z ukochaną córką Małgorzatą na wielu moich wieczorach literackich.

Byłam szczęśliwa, gdy zadzwonił Pan do mnie i przekazał mi niezwykłą wiadomość, że napisał Pan sześć kompozycji muzycznych do moich wierszy z tomiku Podążać za Miłością. Czułam się wyróżniona przez los. Chyba jedyna w lubelskim Związku Literatów Polskich doświadczyłam takiej radości. Wzruszona przyjęłam zaproszenie Towarzystwa im. Henryka Wieniawskiego na I Międzynarodowy Festiwal „Andrzej Nikodemowicz – czas i dźwięk”. W programie znalazło się prawykonanie Pana kompozycji muzycznych (na głos i fortepian) do moich tekstów poetyckich: Magia zasuszonej róży, Miłości za którą podążają wszyscy, Z ufnością tworzyłam, A może odnajdziesz, W twoim spojrzeniu, Rozhulał się wiatr. W recitalu wystąpili Olga Pasiecznik (sopran) i Maciej Grzybowski (fortepian). Olga Pasiecznik, śpiewaczka światowej sławy, odnosząca sukcesy w wielu krajach Europy, w Stanach Zjednoczonych, Japonii i Australii. Uznanie krytyki i słuchaczy przyniosło jej wykonanie utworów Mozarta, Verdiego, Debussy’ego, Czajkowskiego oraz kompozytorów współczesnych.

Nigdy nie zapomnę słów Profesora zadedykowanych mi w zaproszeniu na I Międzynarodowy Festiwal „Andrzej Nikodemowicz – czas i dźwięk”: „Wielce szanownej Pani Alinie Jahołkowskiej, znakomitej poetce, której piękne wiersze stały się dla mnie inspiracją do napisania 6 pieśni – na pamiątkę ich prawykonania”.

Kompozycje Profesora do utworów z tomiku Podążać za Miłością zaprezentowano na koncercie podczas 14. edycji „Akordu”. Odbył się on 9 grudnia 2012 roku z okazji jubileuszu 30-lecia debiutu kompozytorskiego Mariusza Dubaja. W programie znalazły się również utwory Henryka Czyżewskiego, Krzesimira Dębskiego, Mariusza Dubaja, Witolda Lutosławskiego.

Zawdzięczam Panu, Profesorze, wysłuchanie sześciu kompozycji muzycznych do moich wierszy. Solistką była Aleksandra Bubicz-Mojsa (sopran). Partie fortepianowe wykonała Małgorzata Krzemińska-Sribniak. Bardzo przeżyłam prawykonanie kompozycji muzycznej Profesora Epitafiumpamięci Ofiar Tragedii Smoleńskiej (na chór męski, baryton solo, orkiestrę smyczkową). Mottem były słowa Psalmu 85,7 w tłumaczeniu M. Skrawińskiego: „Boże, czy to nie Ty przywracasz nam życie”. Napisał Pan tę przejmującą kompozycję, aby zachować w społeczeństwie pamięć o Smoleńsku, o tragedii narodu polskiego. Inspiracją dla Pana wrażliwości patriotycznej były Psalmy Kochanowskiego i Księga Izajasza. Epitafium pamięci Ofiar Tragedii Smoleńskiej stało się filozoficzno-muzycznym rozważaniem na temat życia i śmierci. Po premierze koncertu w hołdzie dla mistrzowskich dokonań wzruszeni słuchacze oklaskiwali Pana na stojąco.

Niezwykła kompozycja stała się dla mnie inspiracją do napisania utworu Epitafium cierpienia, który dedykowałam Marii i Tomaszowi Orkiszewskim. Tematem wiersza jest rozpacz, cierpienie rodziców walczących o życie syna, który uległ traumatycznemu wypadkowi:

„Jego letarg niszczył nadzieję

odbierał cierpliwość daną miłości

poruszał wszystkich.

Modlitwy nie docierały do Boga

niemego płaczu

zdławionego krzyku

nikt nie słyszał”.

Do mojego Epitafium cierpienia napisał Pan niezwykłą kompozycję muzyczną (na baryton i fortepian). Jej prawykonanie odbyło się w czasie koncertu zainspirowanego przez arcybiskupa Stanisława Budzika i zorganizowanego 24 maja 2015 roku w parafii pw. Matki Bożej Różańcowej w Lublinie. Patronem tego wydarzenia był także proboszcz parafii, ksiądz Józef Dziduch. Wystąpił chór Jubileaum pod batutą Tomasza Orkiszewskiego (twórcy muzyki do moich litanii poświęconych Matce Bożej Latyczowskiej). Pana utwór organowy Ave Maris Stella wykonał Bartosz Jakubiak z Wydziału Fortepianu Klawesynu i Organów w Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie.

Drogi Profesorze, zawsze fascynowały mnie Pana geniusz twórczy i muzyczne kompozycje o charakterze uniwersalnym. Zachwyca Pan słuchaczy muzyką sakralną, kantatami, dziełami instrumentalnymi, wokalnymi, kameralnymi i symfonicznymi. Przy tak ogromnym potencjale twórczym zawsze urzekał Pan skromnością, wyjątkowym ciepłem, miłością do Stwórcy, świata, otwartością na ludzkie sprawy.

Szczególny hołd składam Panu za sto trzydzieści siedem niezwykłych kompozycji muzycznych napisanych w latach 1945–2014. Cieszy mnie to, że Pana pracę twórczą wieńczy utwór Epitafium cierpienia do mojego wiersza z tomiku To jeszcze Twój czas. Wyjątkową wartość mają dla mnie Pana muzyczne kompozycje do sztuk teatralnych: Wesela Wyspiańskiego, Fantazegoi Mazepy Słowackiego oraz do następujących utworów: Pierwsza lepsza Fredry, Serenada Mrożka, Jubileusz Czechowa, Ich czworo Zapolskiej.

W podziw wprowadziła mnie Pana muzyka do Szklanej góry (sł. Bronisławy Ostrowskiej). Spektakl prezentowany w Teatrze Starym w Lublinie jest dla mnie kompozycyjnym mistrzostwem. Każde zdanie tekstu autorki, wyrazy, znaki interpunkcyjne mają precyzyjne odniesienia muzyczne. Czaruje Pan słuchaczy maestrią baśniowości, różnorodnością dźwięków, nastrojów, wnikliwie oddaje uczucia bohaterów.

Pana muzyka potęguje u słuchaczy niezwykłą uwagę, wywołuje głębokie refleksje. Jestem dumna, że kompozycje – oddające głębię Pana duchowości – będą zawsze żywe i obecne w polskiej kulturze i światowej muzyce.

Michał Drewnowski

Eksperymenty muzyczne młodego kompozytora

Pierwsze spotkanie z profesorem Andrzejem Nikodemowiczem zawdzięczam Tadeuszowi Majerskiemu, u którego Profesor kończył studia pianistyczne w konserwatorium lwowskim. Pamiętam, jak w 2005 roku po raz pierwszy spotkałem się z Profesorem w jego mieszkaniu w Lublinie. Odkrywałem wówczas nieznanego kompozytora Majerskiego, a Andrzej Nikodemowicz był jedyną osobą, od której mogłem otrzymać cenne informacje i partytury kompozytora. Profesor Nikodemowicz od razu wydał mi się niezwykle ciepłym człowiekiem. Swoją postawą i osobowością przypominał mi bardzo mojego dziadka Henryka. Wzbudził we mnie serdeczne, rodzinne uczucia.

Z żalem stwierdzam, że z muzyką Andrzeja Nikodemowicza zetknąłem się dopiero po pierwszym spotkaniu z nim. Byłem wtedy jeszcze młodym adeptem sztuki pianistycznej i chyba tylko to może mnie usprawiedliwić. Otrzymałem wówczas w prezencie płytę CD z czterema koncertami fortepianowymi. Odkryłem wtedy nowy świat. Pamiętam, że nieustannie słuchałem III i V Koncertu.

W późniejszym czasie poznałem inne dzieła symfoniczne, kameralne i oczywiście fortepianowe. Jako meloman i dodatkowo wykonawca kilkunastu utworów fortepianowych ogromnie cenię twórczość profesora Nikodemowicza. Jego muzyka jest niezwykle emocjonalna, a w tej emocjonalności – introwertyczna. Posiada nadzwyczaj osobisty wydźwięk z bardzo wyraźnie odczuwalną internacją przeżyć.

Pamiętam, że gdy pracowałem nad Ekspresjami, uderzyło mnie piękno harmonii: z jednej strony awangardowa, z drugiej – skromna i poruszająca. W korelacji z sonorystycznym ujęciem frazy jest wręcz porywająca. W kilkunastu utworach zawarte są wszelkie stany emocjonalne: melancholia, gniew, radość, zadziwienie, spokój, niepokój i wiele innych. Pamiętam, jak Profesor, wręczając mi nuty, rzekł: „To są takie eksperymenty muzyczne, byłem młodym kompozytorem. Nie wiem, czy Pan będzie w ogóle chciał to grać”.

Jego naturalna skromność jest prawdziwą lekcją pokory wobec świata i sztuki. Jestem przekonany, że to, co Profesor przeżył w swoim życiu, doskonale odzwierciedla się w jego muzyce: ona cierpi, a my razem z nią. Nie jest to cierpienie sensu stricte, ale cierpienie, które przeradza się w radość i szczęście. Bo pomimo dramatów, jakie Profesor przeżył, nigdy nie odbierałem go jako nieszczęśliwego człowieka. Wręcz przeciwnie!

Agnieszka Schulz-Brzyska

Andrzeja Nikodemowicza portret z pamięci

„Patrząc z perspektywy lat, robię dziś ciekawe dla siebie spostrzeżenie, iż cała moja twórczość religijna jest w jakiejś mierze odzwierciedleniem mojej drogi pogłębiania wiary”. W tych słowach zawiera się światopogląd Andrzeja Nikodemowicza. Skromny, z uśmiechem i życzliwością podchodzący do każdego człowieka. Z powagą – do rzeczy istotnych, z szacunkiem – do życia. Każda chwila jego życia była nasycona wielką wiarą. Tak też należy odczytywać jego niepowtarzalne, głębokie w swojej istocie utwory, w których wybrzmiewa ogromny szacunek dla otaczającego świata i ludzi – nawet tych, którzy przyczynili się do wielu jego utrapień. Wychowując się w mieście o bogatym życiu muzycznym i wszechstronnych tradycjach kulturalnych, resorbował wszelkie nurty, które potem wykorzystywał w swoich kompozycjach.

Lata wojenne – okupację niemiecką i sowiecką – Andrzej Nikodemowicz przetrwał dzięki muzyce i głębokiej wierze. Władze zastopowałydziałalność twórców, w tym kompozytorów. Represje i