Czas zabójców. Toksyczna polityka Putina przeciw demokracji - Yuri Felshtinsky, Vladimir Pribylovsky - ebook

Czas zabójców. Toksyczna polityka Putina przeciw demokracji ebook

Yuri Felshtinsky, Vladimir Pribylovsky

0,0
59,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Historia dojścia i pozostawania przy władzy Putina na tle aktualnych wydarzeń, takich jak choćby wojna w Czeczenii. Autorzy porównują „oficjalną” biografię Putina z tą mniej oficjalną – spisaną na podstawie zeznań m.in. biologicznej matki Putina, która rzekomo dostała zakaz mówienia o tym, przedstawiają powiązania polityka z korporacjami i dużymi pieniędzmi oraz wszechobecną korupcję. Książka ujawnia także mechanizmy fałszowania wyborów, również do władz lokalnych, a nawet sylwetki „przyjaciół” Putina. Ostatni, tytułowy rozdział przywołuje przypadki niewyjaśnionych śmierci już od czasów Lenina.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 664

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przedmowa do nowego wydania

Przed­mowa do nowego wyda­nia

Dwa­dzie­ścia lat walki z demo­kra­cją jej wła­sną bro­nią

Wła­di­mir Putin po raz pierw­szy poja­wił się na Kremlu 9 sierp­nia 1999 roku, by objąć obo­wiązki pre­miera Fede­ra­cji Rosyj­skiej. Na sta­no­wi­sko wyniósł go ówcze­sny pre­zy­dent Borys Jel­cyn, któ­rego pozy­cja już wtedy zaczy­nała się chwiać. Nie­całe osiem mie­sięcy póź­niej, 26 marca 2000 roku, Putin w legal­nych wybo­rach pre­zy­denc­kich został obrany głową pań­stwa. Dzień ten roz­po­czął ponad dwie dekady jego nie­kwe­stio­no­wa­nego przy­wódz­twa. Spró­bujmy przyj­rzeć się róż­nym aspek­tom zmian, jakie zaszły w Rosji w tym dłu­gim okre­sie.

W czerwcu 2007 roku moskiew­skie miesz­ka­nie współ­au­tora tej książki Wła­di­mira Pri­by­łow­skiego zostało prze­szu­kane przez agen­tów Fede­ral­nej Służby Bez­pie­czeń­stwa. Pano­wie z FSB skon­fi­sko­wali wszyst­kie kom­pu­tery i nośniki danych, a na nich także pierw­szą wer­sję tej książki. Nie­spełna rok dzie­lił wów­czas Rosję od kolej­nych wybo­rów pre­zy­denc­kich zapla­no­wa­nych na 7 maja 2008 roku. Putina miał zastą­pić Mie­dwie­diew i Kreml nie życzył sobie żad­nych nie­spo­dzia­nek.

Pri­by­łow­ski był znany w Rosji jako jeden z pierw­szych dzia­ła­czy pie­re­strojki, sumienny kro­ni­karz korup­cyj­nych skan­dali, kry­tyk Putina, a także – w 1995 roku – kan­dy­dat do Dumy z ramie­nia Par­tii Miło­śni­ków Piwa. Nie­stety, histo­ria jego spo­tkań z bez­pieką nie koń­czy się na tej jed­nej szy­ka­nie. Dzie­więć lat póź­niej Wła­di­mir zmarł samot­nie w swoim miesz­ka­niu. Miał pięć­dzie­siąt dzie­więć lat. Przy­czyna jego nagłej śmierci pozo­staje nie­znana.

Roz­pa­try­wany w ode­rwa­niu od kon­tek­stu przed­wcze­sny zgon Pri­by­łow­skiego mógłby się wyda­wać natu­ralny. Ale jego data – 13 stycz­nia – nie wygląda już na przy­pad­kową. Tydzień póź­niej sir Robert Owen opu­bli­ko­wał raport z trwa­ją­cego dekadę śledz­twa w spra­wie śmierci Alek­san­dra Litwi­nienki, o którą obwi­nił Putina. Litwi­nienko zmarł w nocy z 23 na 24 listo­pada 2006 roku w wyniku zatru­cia polo­nem-210. Nie­zbyt dobrze znany na Zacho­dzie przed tą datą, w Rosji cie­szył się sławą nie mniej­szą niż Pri­by­łow­ski jako nie­ustę­pliwy kry­tyk Wła­di­mira Putina. Napi­sa­li­śmy razem książkę Wysa­dzić Rosję1, w któ­rej ujaw­ni­li­śmy, w jaki spo­sób FSB zor­ga­ni­zo­wała w tajem­nicy serię zama­chów bom­bo­wych na budynki miesz­kalne w Moskwie (działo się to we wrze­śniu 1999 roku). Czasy i bez tego były nie­spo­kojne, ale FSB zabiła ponad trzy­stu nie­win­nych ludzi, aby wykre­ować fał­szywy obraz Rosji jako celu bez­pre­ce­den­so­wego ataku isla­mi­stów. Po Archi­pe­lagu GUŁag Soł­że­ni­cyna książka Wysa­dzić Rosję była pierw­szą ofi­cjal­nie zaka­zaną przez wła­dze Kremla.

Zgony Pri­by­łow­skiego i Litwi­nienki, ujmu­jące niczym klamra ponad dekadę tej samej pre­zy­den­tury, ilu­strują zara­zem tytuł naszej książki. W prze­ci­wień­stwie do demo­kra­tycz­nych przy­wód­ców świata Putin zawsze był gotów pójść krok dalej i dla roz­wią­za­nia kło­po­tli­wych kwe­stii posłu­żyć się mor­dem. Jak to ujął Sta­lin: „Śmierć gasi wszyst­kie kon­flikty. Nie ma czło­wieka, nie ma pro­blemu”. Ter­ror sze­rzony przez Sta­lina zapew­nił mu wła­dzę na trzy­dzie­ści lat. Gdy ta książka tra­fiła do druku, Putin był dopiero w dwóch trze­cich tej drogi.

Jako histo­rycy (Pri­by­łow­ski stu­dio­wał histo­rię w sowiec­kiej Rosji, ja w USA po aliji umoż­li­wio­nej przez pie­re­strojkę) przed­sta­wiamy doj­ście Putina do wła­dzy w kon­tek­ście dzie­jów Rosji. Zama­chy na demo­kra­cję – tajne lub poprze­dzone sfa­bry­ko­wa­nymi zaj­ściami – mają w tym kraju długą tra­dy­cję. Tajną poli­cję okre­ślaną póź­niej skró­tem Czeka (od Czre­zwy­czaj­naja komis­sija) powo­łano już 7 grud­nia 1917 roku dla wyple­nie­nia z tere­nów sowiec­kiej Rosji wszyst­kich „ele­men­tów kontr­re­wo­lu­cyj­nych”. Lenin jako pierw­szy wyko­rzy­stał moż­li­wo­ści tej orga­ni­za­cji do zabójstw na zle­ce­nie i sze­rze­nia stra­chu, by umoc­nić się na pozy­cji nie­kwe­stio­no­wa­nego wodza.

Jego następ­ców cecho­wał wszakże daleko posu­nięty brak zaufa­nia do taj­nych służb i ich sekret­nych poczy­nań. Z wyjąt­kiem Jurija Andro­powa żaden były cze­ki­sta nie został sekre­ta­rzem gene­ral­nym rzą­dzą­cej par­tii. Lecz Andro­pow (za rzą­dów Leonida Breż­niewa szef KGB, jed­nego z kolej­nych spad­ko­bier­ców Czeki) nie utrzy­mał się długo na sta­no­wi­sku, a wpływ taj­nej poli­cji na sys­tem poli­tyczny Związku Radziec­kiego prędko osłabł. Para­dok­sal­nie to wła­śnie Gor­ba­czo­wow­ska pie­re­strojka stwo­rzyła wyma­rzoną szansę dla cze­ki­stów. Dopro­wa­dziła do polu­zo­wa­nia kagańca nało­żo­nego taj­nym służ­bom przez dawny par­tyjny beton. Nie­spraw­dzone jesz­cze mecha­ni­zmy demo­kra­cji były chwiejne i nie­wy­dolne, a to, że były nowe, dało cze­ki­stom szansę doj­ścia do celu, który przez pra­wie sto lat im się wymy­kał – zdo­by­cia peł­nej wła­dzy w Rosji.

Bez­pieka, dziś dla odmiany nazwana FSB, w końcu ten cel osią­gnęła, w cza­sie pre­zy­den­tury Putina nisz­cząc wszel­kie zaczątki rosyj­skiej demo­kra­cji. Pierw­sze dwie próby prze­ję­cia wła­dzy pre­zy­denc­kiej – w roku 1991 (pucz sierp­niowy) i w marcu 1996 (spi­sek Alek­san­dra Kor­ża­kowa, szefa służb spe­cjal­nych za Jel­cyna) – spa­liły na panewce. Lecz cze­ki­ści wycią­gnęli nauczkę z popeł­nio­nych błę­dów i rady­kal­nie zre­wi­do­wali tak­tykę. Uświa­do­mili sobie, że zamiast wpro­wa­dzać zmiany siłą, lepiej posłu­żyć się mie­sza­niną oszu­stwa i opor­tu­ni­zmu, two­rząc za ich pomocą pozorną legi­ty­ma­cję nowej wła­dzy. Podob­nie jak w ZSRR na począ­tek wystar­czyło prze­chwy­cić tylko jedno sta­no­wi­sko – fotel pre­zy­denta Fede­ra­cji Rosyj­skiej.

W sierp­niu 1999 poja­wiła się wyśmie­nita spo­sob­ność. Pre­zy­dent Borys Jel­cyn, osła­biony kry­zy­sem w Cze­cze­nii i pod­upa­dły na zdro­wiu, zaczął się roz­glą­dać za następcą. Pod­su­nięto mu trzech kan­dy­da­tów, wszyst­kich z taj­nych służb. Wybór padł na Wła­di­mira Putina, któ­rego naj­więk­szym atu­tem był brak sil­nych powią­zań z ówcze­sną rosyj­ską wier­chuszką. W KGB dosłu­żył się led­wie stop­nia pod­puł­kow­nika, a u steru FSB stał dopiero od roku. Wcze­śniej pra­co­wał w admi­ni­stra­cji pre­zy­denta jako zastępca jej szefa.

Kiedy Jel­cyn wyniósł Putina na sta­no­wi­sko pre­miera, plan FSB mógł wkro­czyć w następną fazę. Na początku wrze­śnia 1999 roku tajne służby prze­pro­wa­dziły sze­reg ata­ków bom­bo­wych na budynki miesz­kalne, opi­sa­nych przeze mnie i Litwi­nienkę. Zręcz­nie sfa­bry­ko­wane ślady wio­dły do cze­czeń­skich sepa­ra­ty­stów. To dało Krem­lowi pre­tekst do roz­po­czę­cia poka­zo­wej akcji zbroj­nej w zbun­to­wa­nej repu­blice – pre­tekst rów­nie wątły jak ten do inwa­zji na Irak po 11 wrze­śnia, żadne nici bowiem nie łączyły ata­ków z cze­czeń­skim rzą­dem. Ale i taki impuls wystar­czył. Cze­cze­nię zamiesz­kują głów­nie muzuł­mań­scy sun­nici, któ­rzy w Rosji sta­no­wią mar­gi­nalną mniej­szość. Nie­wielki kraj Fede­ra­cji, wyma­rzony do roli kozła ofiar­nego, stał się syno­ni­mem kło­po­tów – tak samo jak nazwi­sko Sad­dama Husajna dla obser­wa­to­rów z Zachodu. 2 lutego 2000 roku, nie­mal w przed­dzień wybo­rów pre­zy­denc­kich, w któ­rych Putin był głów­nym kan­dy­da­tem, woj­ska rosyj­skie zajęły Gro­zny, sto­licę Cze­cze­nii, dając pokaz siły.

Inter­wen­cja woj­skowa stała się osnową prze­ko­nu­ją­cej legendy, którą można było nakar­mić wybor­ców. Wła­di­mir Putin wystę­po­wał w niej jako czło­wiek silny, zdo­bywca – a pół­tora mie­siąca przed ter­mi­nem wybo­rów taki obraz jest wiele wart. W isto­cie cze­ki­ści mieli już wygraną w gar­ści: ostat­niego dnia roku 1999 Jel­cyn zrzekł się urzędu przed ter­mi­nem, a jego obo­wiązki prze­jął pre­mier Putin, mia­no­wany kilka mie­sięcy wcze­śniej. W marcu 2000 roku ogło­szono go zwy­cięzcą w ofi­cjal­nych wybo­rach pre­zy­denc­kich. Zdo­był nie­wiele ponad 50% gło­sów, co – zwa­żyw­szy na jego rze­komą popu­lar­ność – było nader skrom­nym suk­ce­sem, ale, jak opi­szemy dalej, nawet ten mierny wynik sta­no­wił rezul­tat mani­pu­la­cji, ręcz­nego ste­ro­wa­nia i róż­nych fał­szerstw, które miały stwo­rzyć ilu­zję demo­kra­tycz­nego umo­co­wa­nia jego wła­dzy.

Co naj­waż­niej­sze, Putin pod­po­rząd­ko­wał Krem­lowi logi­styczne aspekty pro­cesu wybor­czego, two­rząc z nie­za­leż­nego mecha­ni­zmu demo­kra­cji funk­cję w cało­ści kon­tro­lo­waną przez rząd. Cho­dziło tylko o to, by nadać mu pozór mocy praw­nej. Krnąbrna dotąd Duma, która w ciągu dzie­wię­ciu lat pre­zy­den­tury Jel­cyna bez­u­stan­nie gro­ziła mu impe­ach­men­tem, teraz ponow­nie, jak za wła­dzy radziec­kiej, stała się maszynką do zatwier­dza­nia decy­zji zapa­da­ją­cych wyżej. Putin prze­pro­wa­dził to chyba skru­pu­lat­niej, niż zro­biłby to Pri­ma­kow lub Stie­pa­szyn; jego nie­na­wiść do demo­kra­cji była głę­biej zako­rze­niona. Putin znacz­nie bar­dziej ucier­piał na upadku Związku Radziec­kiego i wię­cej mógł zyskać na sko­rum­po­wa­niu demo­kra­cji niż któ­ry­kol­wiek z jego kontr­kan­dy­da­tów wywo­dzą­cych się z krem­low­skiej elity cza­sów sowiec­kich.

Pora była dla niego dogodna. Pierw­sze dwie kaden­cje przy­pa­dły na okres bez­pre­ce­den­so­wego wzro­stu cen surow­ców natu­ral­nych, który prze­ło­żył się na zwięk­sze­nie zamoż­no­ści w całym kraju. Dawny par­tyjny beton na pierw­szym miej­scu sta­wiał ide­olo­gię. Cze­ki­stów znacz­nie bar­dziej obcho­dził wła­sny inte­res. Nie­szcze­gól­nie zale­żało im na powro­cie do komu­ni­zmu, a dzięki Puti­nowi gospo­darka ryn­kowa kwi­tła. Ludzie taj­nych służb pra­gnęli jedy­nie mono­po­li­stycz­nej kon­troli nad zaso­bami, finan­sami i gospo­darką Rosji, z któ­rych mogli czer­pać oso­bi­ste zyski.

Kiedy Putin dła­wił demo­kra­cję, usta­no­wił nowy kodeks postę­po­wa­nia, któ­rego wszy­scy pierw­szo­li­gowi gra­cze – nowa rosyj­ska elita – musieli się nauczyć i prze­strze­gać. Reguły były pro­ste. Kto­kol­wiek ośmie­liłby się kon­ku­ro­wać z Krem­lem o wła­dzę poli­tyczną, ska­zany był na finan­sową ruinę, wię­zie­nie, a w razie koniecz­no­ści skry­to­bój­czą śmierć. Ci wszakże, któ­rzy chcieli się tylko wzbo­ga­cić, byli z cza­sem dopusz­czani do udzia­łów w nowym porządku – kor­po­ra­cji, w któ­rej Putin był zara­zem sze­fem rady nad­zor­czej i arbi­trem ostat­niej instan­cji, utrzy­mu­ją­cym w ryzach kształ­tu­jące się w danej chwili grupy inte­re­sów. Pozy­cja i war­tość udzia­łów poszcze­gól­nych człon­ków kor­po­ra­cji zali­czały się do naj­pil­niej strze­żo­nych tajem­nic rządu.

Waga for­mal­nej legi­ty­ma­cji wła­dzy pre­zy­denc­kiej uczy­niła z dru­giej kaden­cji Putina inte­re­su­jący test warun­ków skraj­nych dla cze­ki­stow­skiej klep­to­kra­cji. Zgod­nie z kon­sty­tu­cją Fede­ra­cji Rosyj­skiej nie mógł on spra­wo­wać wła­dzy w trze­ciej kolej­nej kaden­cji. Jaka­kol­wiek próba zakwe­stio­no­wa­nia lub zła­ma­nia tej zasady pod­wa­ży­łaby rów­nież prawo do wystę­po­wa­nia w imie­niu narodu, jakie but­nie przy­pi­sy­wali sobie cze­ki­ści. Potrzebny był więc nowy kan­dy­dat na fotel pre­zy­dencki. Poja­wiło się dwóch: Dmi­trij Mie­dwie­diew, zastępca Putina i rzadki przy­kład członka nomen­kla­tury, który nie miał za sobą kariery w taj­nych służ­bach, oraz drugi zastępca, były kagie­bi­sta Sier­giej Iwa­now.

Decy­du­jący głos miał oczy­wi­ście pre­zy­dent. Pomimo rze­ko­mej przy­jaźni i bra­ter­stwa łączą­cych funk­cjo­na­riu­szy bez­pieki Putin zde­cy­do­wał się na Mie­dwie­diewa. Usu­nię­cie go z urzędu po upły­wie czte­rech lat nie nastrę­czało trud­no­ści, pod­czas gdy Iwa­now mógłby się oka­zać nie do rusze­nia. Co gor­sza, gene­rał puł­kow­nik (odpo­wied­nik gene­rała broni) łatwo mógł odsu­nąć na bok Putina, który jako podpuł­kow­nik ustę­po­wał mu stop­niem. Nawet ludzie po uszy zanu­rzeni w poli­tyce Kremla nie dostrze­gli praw­dzi­wego prze­biegu linii sił. Potężny w owym cza­sie mini­ster finan­sów Kudrin, rów­nież spoza sze­re­gów KGB, błęd­nie odczy­tał sytu­ację, uzna­jąc, że w cza­sie dru­giej kaden­cji Mie­dwie­diewa będzie mógł zostać pre­mie­rem. Obra­żony podał się do dymi­sji i pozwo­lił sobie nawet na słowa kry­tyki, kiedy stało się jasne, że w 2012 roku Putin znów sta­nie do wybo­rów pre­zy­denc­kich.

Jako urzę­du­jący pre­zy­dent Mie­dwie­diew nie był nawet drugi w kolejce do wła­dzy, a zale­d­wie trzeci. Nie­kwe­stio­no­wa­nym władcą Fede­ra­cji pozo­stał Wła­di­mir Putin, nomi­nal­nie gra­jący rolę pre­miera. Tę funk­cję w rze­czy­wi­sto­ści peł­nił Igor Sie­czin (wice­pre­mier, i to nawet nie „pierw­szy”), odpo­wie­dzialny za więk­szość resor­tów gospo­dar­czych, z wyłą­cze­niem finan­sów. Jego zakres obo­wiąz­ków obej­mo­wał rów­nież nad­zór nad tak ważną insty­tu­cją jak FSB, któ­rej dyrek­to­rem był pro­te­go­wany Sie­czina Alek­sandr Bort­ni­kow. Ale z ramie­nia FSB Bort­ni­kow odpo­wia­dał rów­nież przed Puti­nem, a ponadto Putin miał w sze­re­gach cze­ki­stów wier­nego sojusz­nika Wik­tora Iwa­nowa, który pod­le­gał tylko jemu. Iwa­now był dyrek­to­rem Fede­ral­nej Służby Kon­troli nad Obro­tem Nar­ko­ty­kami (Rosnar­kon­trol), któ­rej praw­dzi­wym zada­niem był nad­zór wewnętrzny nad FSB. Mie­dwie­diew, trze­cie koło w tym wozie, peł­nił w rze­czy­wi­sto­ści obo­wiązki wicepre­miera odpo­wie­dzial­nego za cały sys­tem prawny i na tym polu miał rze­czy­wi­ście peł­nię wła­dzy. Było to zna­mię świeżo naby­tego przez cze­ki­stów prze­ko­na­nia, że należy stwa­rzać pozory, iż Rosja jest pań­stwem prawa. Prawo zaś sta­no­wiło obszar neu­tralny, dla­tego nie można go było powie­rzyć czło­wie­kowi taj­nych służb, albo­wiem ktoś taki czułby się w pierw­szym rzę­dzie zobo­wią­zany do lojal­no­ści wobec kole­gów po fachu. Naj­wyż­szym urzęd­ni­kiem cywil­nym w kan­ce­la­rii Mie­dwie­diewa był oczy­wi­ście cze­ki­sta Sier­giej Narysz­kin, szkolny kolega Putina (stu­dio­wali razem w kagie­bow­skim Insty­tu­cie Andro­powa). Peł­nił przy Mie­dwie­diewie funk­cję anioła stróża, dono­sząc Puti­nowi, co się dzieje w pałacu pre­zy­denc­kim.

Tak jak w Związku Radziec­kim naj­bar­dziej wpły­wową klasą była wyso­kiej rangi biu­ro­kra­cja, czyli nomen­kla­tura, ale w prze­ci­wień­stwie do epoki rzą­dów komu­ni­stycz­nych teraz skła­dała się przede wszyst­kim z ofi­ce­rów cze­ki­stow­skiej bez­pieki. W spo­sób bez­po­średni (oso­bi­ście zawłasz­cza­jąc mają­tek pań­stwa) lub za pośred­nic­twem „słu­pów” – żon, dzieci, pociot­ków – ludzie ci żero­wali na gospo­darce całego kraju dla wła­snego zysku. Hol­dingi Putina czy­niły zeń jed­nego z naj­więk­szych świa­to­wych magna­tów na rynku paliw kopal­nych i finan­sów. Mie­dwie­diew wła­dał prze­my­słem drzew­nym i papier­ni­czym. Sie­czin był baro­nem naf­to­wym. Nowo wybrany mer Moskwy Sier­giej Sobia­nin – gazo­wym. Pierw­szy wice­pre­mier Igor Szu­wa­łow – finan­so­wym. Wierny adiu­tant Putina Wła­di­sław Sur­kow miał w ręku cukrow­nie i wytwór­nie mąki ziem­nia­cza­nej. I tak dalej, i tak dalej… Na szcze­blu regio­nal­nym oli­gar­chiczna struk­tura kształ­to­wała się podob­nie.

W roku 2012 pra­wie nikt nie wąt­pił, że Putin wróci na fotel pre­zy­dencki, skoro na Kremlu usta­lono, że Mie­dwie­diew nie będzie się ubie­gał o następną kaden­cję. Tak samo było w roku 2000, 2004 i 2008. W rze­czy­wi­sto­ści krem­low­ski sys­tem usta­wio­nych wybo­rów wyprze­dził w cza­sie peł­za­jącą rewo­lu­cję cze­ki­stów z lat 1999–2000. Już w 1996, za rzą­dów Jel­cyna, z góry było wia­domo, że wygrywa kan­dy­dat nomen­kla­tury. Wedle ofi­cjal­nych wyni­ków wybo­rów pre­zy­denckich z 4 marca 2012 roku, przed­sta­wio­nych przez pań­stwową komi­sję wybor­czą, Wła­di­mir Putin uzy­skał 63,6% gło­sów przy fre­kwen­cji wybor­czej wyno­szą­cej 65,3%. Eks­perci opo­zy­cji byli zda­nia, że naprawdę zdo­był nie wię­cej niż 45% popar­cia, a fre­kwen­cja też była niż­sza, na pozio­mie 55–60%. Trudno w takiej sytu­acji mówić o man­da­cie wybor­czym elek­to­ratu. Ale jakież to mogło mieć zna­cze­nie, skoro Kreml wykre­ował ofi­cjalne wyniki, a media – nawet te zachod­nie – przy­jęły je i roz­po­wszech­niły, nie wni­ka­jąc w szcze­góły?

W isto­cie wybory fede­ralne były już wów­czas wyda­rze­niem zni­ko­mej wagi. Putin znacz­nie wcze­śniej wdro­żył swoją nową stra­te­gię walki z demo­kra­cją, rów­nież poza gra­ni­cami Fede­ra­cji Rosyj­skiej. W sierp­niu 2006 roku skło­nił Dumę do przy­ję­cia ustawy, na mocy któ­rej tajne służby mogły zabi­jać wro­gów Rosji na obcej ziemi; wystar­czyła zgoda pre­zy­denta. W owym cza­sie to nie­zwy­kłe upraw­nie­nie do quasi-sądo­wego mordu, które zastrzegł sobie pre­zy­dent Rosji, wywo­łało tylko zakło­po­ta­nie. Nama­calny efekt obja­wił się jed­nak już trzy mie­siące póź­niej, gdy 1 listo­pada 2006 roku Alek­sandr Litwi­nienko, który po ucieczce z kraju przy­jął oby­wa­tel­stwo bry­tyj­skie, został w Lon­dy­nie otruty polo­nem-210, wytwa­rza­nym w rosyj­skich labo­ra­to­riach. W świe­tle sys­temu praw­nego Fede­ra­cji Rosyj­skiej zarówno skry­to­bójcy, jak i ich moco­dawca (pre­zy­dent) dzia­łali legal­nie. Zabój­stwo nie było czy­nem karal­nym, o ile auto­ry­zo­wał je pre­zy­dent (a wszak nie musiał się z tym afi­szo­wać). Sta­li­now­skie czystki łamały w isto­cie prawo sowiec­kie. Mordy doko­nane na roz­kaz Putina były dozwo­lone przez nową ustawę rosyj­skiego par­la­mentu.

Wspo­mniana ustawa uczy­niła z Wiel­kiej Bry­ta­nii główną arenę Puti­now­skich czy­stek, jako że wielu boga­tych rosyj­skich uchodź­ców wybie­rało ten wła­śnie kraj. Następny po Litwi­nience był jego wie­lo­letni spon­sor (i spon­sor Putina w roku 1999), 67-letni Borys Bie­rie­zow­ski, który powie­sił się na sza­liku pod prysz­ni­cem. Póź­niej zmarł naj­bliż­szy współ­pra­cow­nik Bie­rie­zow­skiego, 53-letni oli­gar­cha Badri Patar­ka­cisz­wili – także w domu, samot­nie jak Pri­by­łow­ski. I tak roz­po­częła się fala na pozór przy­pad­ko­wych, acz trudno wytłu­ma­czal­nych zgo­nów, wypad­ków i samo­bójstw. Scot Young, wspól­nik Bie­rie­zow­skiego, wypadł z okna wprost na ostre słupki ogro­dze­nia. Dok­tor Mat­thew Pun­cher, bry­tyj­ski eks­pert od mate­ria­łów pro­mie­nio­twór­czych (a więc i polonu-210), pod­ciął sobie żyły dwoma róż­nymi nożami kuchen­nymi. Lista Rosjan i współ­pra­cu­ją­cych z nimi Bry­tyj­czy­ków, któ­rzy przed­wcze­śnie ode­szli z tego świata, wydłu­żała się przez ponad dekadę.

Zamach, do któ­rego doszło 4 marca 2018 roku w Salis­bury, dowo­dzi, jak daleko zaszły sprawy. Kreml prze­stał się przej­mo­wać, co pomy­śli Zachód. Tym razem wyrok padł na byłego pod­puł­kow­nika woj­sko­wego wywiadu Rosji (GRU) Sier­gieja Skri­pala oraz jego córkę Julię. Użyto syn­te­tycz­nej neu­ro­tok­syny z grupy tzw. nowi­czo­ków. Ofiar było zresztą wię­cej. Bry­tyj­ski poli­cjant, który wszedł do domu Skri­pala w Salis­bury i uległ ska­że­niu, wylą­do­wał na inten­syw­nej tera­pii. Dwaj inni Anglicy zatruli się nieco póź­niej przy kon­tak­cie z porzu­coną przez rosyj­skich agen­tów bute­leczką per­fum, zawie­ra­jącą w rze­czy­wi­sto­ści tru­ci­znę. Jeden z nich, David Stur­gess, zmarł – i była to bole­sna śmierć. Ale skutki uboczne – śmierć postron­nych osób – też nie miały zna­cze­nia. Putin nie widział już róż­nicy pomię­dzy likwi­da­cją wro­gów w Wiel­kiej Bry­ta­nii a, powiedzmy, stre­fie dzia­łań wojen­nych w Syrii.

Przy­pa­dek Skri­pala jesz­cze pod jed­nym wzglę­dem ilu­struje to, co w Rosji stało się normą: pre­zy­dencką licen­cję na zabi­ja­nie. W 2010 roku Skri­pal został wymie­niony na dzie­się­cioro rosyj­skich „śpio­chów” aresz­to­wa­nych w Sta­nach Zjed­no­czo­nych – w tym osła­wioną Annę Chap­man. Ni­gdy wcze­śniej rosyj­ski rząd nie wypu­ścił z gar­ści podwój­nego agenta. Cza­sami uwal­niano zagra­nicz­nych szpie­gów schwy­ta­nych w Rosji, ale ni­gdy Rosjan pra­cu­ją­cych dla obcych wywia­dów. Naj­wy­raź­niej Krem­lowi bar­dzo zale­żało na odzy­ska­niu tych dzie­się­ciu osób. Trzeba było jed­nak także wyrów­nać rachunki ze Skri­palem już po doko­na­niu wymiany. Likwi­du­jąc Skri­pala, Rosja zła­mała nie­pi­sane prawo zabra­nia­jące odwetu na szpie­gach wymie­nionych w ramach dwu­stron­nej umowy. Kolejny pre­ce­dens: naj­wy­raź­niej szło nowe.

Tru­ci­zna (sto­so­wana zarówno wobec byłych agen­tów służb spe­cjal­nych, jak i kon­te­sta­to­rów aktu­al­nego reżimu) zawsze była dla cze­ki­stów ulu­bio­nym spo­so­bem egze­ku­cji. Sam Putin sko­men­to­wał to sło­wami: „Ci, któ­rzy kar­mią nas jadem, sami się otrują”. Ale powód jest rów­nież prak­tyczny: w porów­na­niu z innymi meto­dami skry­to­bój­stwa tru­ci­zna zawsze utrud­nia orga­nom śled­czym usta­le­nie przy­czyny zgonu. Na począ­tek muszą stwier­dzić, że ofiara rze­czy­wi­ście została otruta. Póź­niej – okre­ślić rodzaj uży­tej tru­ci­zny i to, kto mógł ją podać. Usta­le­nia takie nie przy­cho­dzą łatwo.

I jesz­cze jedno: podob­nie jak ter­ro­ryzm, tru­ci­ciel­stwo kreuje atmos­ferę stra­chu. Objawy są zwy­kle podobne do śmierci z przy­czyn natu­ral­nych, a więc zgon któ­re­go­kol­wiek z prze­ciw­ni­ków poli­tycz­nych rodzi plotkę, że w isto­cie jest nie­wy­kry­tym zabój­stwem. W każ­dym przy­padku Kreml wygrywa.

Tym­cza­sem Zachód wciąż nie zauwa­żał kona­nia rosyj­skiej demo­kra­cji pod rzą­dami Putina. Nawet dra­ma­tyczne zabój­stwo Litwi­nienki w 2006 roku nie dopro­wa­dziło do prze­łomu. Pod­po­rząd­ko­wa­nie sobie przez Putina mecha­ni­zmu demo­kra­tycz­nej wła­dzy wciąż mogło być postrze­gane jako dąże­nie do zdo­by­cia jed­nej z naj­więk­szych świa­to­wych for­tun. Stany Zjed­no­czone ani Europa nie były gotowe doj­rzeć w tym zagro­że­nia, mimo iż Rosja­nie ginęli z rąk agen­tów jak świat długi i sze­roki. Putin, pro­tek­tor gospo­darki wol­no­ryn­ko­wej, wyda­wał się naj­bar­dziej postę­po­wym, naj­bar­dziej prze­wi­dy­wal­nym, a nawet naj­bar­dziej pro­za­chod­nim rosyj­skim przy­wódcą, z któ­rym zagra­niczne rządy miały dotych­czas do czy­nie­nia. Jeśli pomi­nąć Micha­iła Gor­ba­czowa i Borysa Jel­cyna z począt­ków kaden­cji, tylko z Puti­nem dało się robić inte­resy.

Pierw­szy dzwo­nek alar­mowy roz­legł się w 2008 roku, kiedy zagra­niczne dzia­ła­nia Putina prze­stały się ogra­ni­czać do skry­to­bójstw i zara­bia­nia pie­nię­dzy. Rosja napa­dła na Gru­zję, nie­gdy­siej­szą repu­blikę radziecką, która wybiła się na nie­pod­le­głość. Histo­ria „wojny pię­cio­dnio­wej” jest skom­pli­ko­wana i nie­zbyt jasna; rosyj­skie media – tuba dez­in­for­ma­cyj­nej kam­pa­nii Kremla – wyko­nały kawał dobrej roboty, zagłu­sza­jąc całą świa­tową prasę. Ich „donie­sie­nia” wciąż są cyto­wane jako fakty, choć zostały sta­ran­nie spre­pa­ro­wane w imię nie­wol­ni­czej pań­stwo­wej pro­pa­gandy. W dodatku pery­fe­ryj­ność Gru­zji na are­nie świa­to­wej (nie mówiąc już o jej pro­win­cjach, Abcha­zji i Ose­tii Połu­dnio­wej) prak­tycz­nie unie­moż­li­wiła opi­nii publicz­nej Zachodu zro­zu­mie­nie zło­żo­nej, wie­lo­wie­ko­wej genezy kon­flik­tów dzie­lą­cych rela­tyw­nie nie­wiel­kie popu­la­cje Kau­kazu.

Kiedy stało się jasne, że rosyj­ska armia nie zamie­rza wkro­czyć do Tbi­lisi ani zająć całego tery­to­rium Gru­zji, zachod­nie potęgi ode­tchnęły z ulgą i odło­żyły mapy Kau­kazu z powro­tem do lamusa. Zde­cy­do­wały się zamknąć oczy na rosyj­ską agre­sję, któ­rej celem było odzy­ska­nie czę­ści daw­nego sowiec­kiego impe­rium. W Abcha­zji i Ose­tii Połu­dnio­wej pod nad­zo­rem wojsk rosyj­skich (któ­rych nie wyco­fano po pod­pi­sa­niu rozejmu) prze­pro­wa­dzono refe­renda. Ich wynik cza­ro­dziej­skim spo­so­bem oka­zał się zgodny z ocze­ki­wa­niami Kremla: obie kra­iny ogło­siły nie­pod­le­głość i sece­sję od Gru­zji. Na znak pro­te­stu Gru­zja zerwała sto­sunki dyplo­ma­tyczne z Rosją. Zachód ogra­ni­czył się do nie­uzna­nia pań­stwo­wo­ści obu pro­win­cji.

Błąd, jakim było zigno­ro­wa­nie zbroj­nej agre­sji na Gru­zję, zemścił się w marcu 2014 roku, kiedy Rosja zajęła Krym. Pół­wy­sep pod­dał się prak­tycz­nie bez walki i po krót­kich dzia­ła­niach został przy­łą­czony na powrót do Rosji. (Krym prze­ka­zano sowiec­kiej repu­blice Ukra­iny za Chrusz­czowa, ale w 1991 Ukra­ina ogło­siła nie­pod­le­głość). Roz­zu­chwa­lony łatwym zwy­cię­stwem Putin natych­miast roz­po­czął przy­go­to­wa­nia do peł­no­wy­mia­ro­wej wojny prze­ciw Ukra­inie. Wzdłuż gra­nic gro­ma­dzono woj­ska i prze­pro­wa­dzano manewry; anty­ukra­iń­ska pro­pa­ganda o bez­pre­ce­den­so­wym nasi­le­niu grzmiała ze wszyst­kich rosyj­skich mediów; roz­po­częto pobór rezer­wi­stów, a przez gra­nicę prze­rzu­cono oddziały infil­tra­cyjne zwane zie­lo­nymi ludzi­kami, któ­rych zada­niem było roz­pę­ta­nie wojny domo­wej we wschod­niej czę­ści kraju, by dać Rosji pre­tekst do inter­wen­cji. Roz­po­częło się rów­nież nie­ustanne „testo­wa­nie” prze­strzeni powietrz­nej kra­jów nad­bał­tyc­kich przez rosyj­skie odrzu­towce.

Wkra­cza­jąc na teren wschod­niej Ukra­iny po krym­skim blitz­kriegu, Putin miał oczy­wi­ście nadzieję na rów­nie spek­ta­ku­larny suk­ces. Z początku, sądząc po donie­sie­niach rosyj­skich sta­cji tele­wi­zyj­nych, zda­wać się mogło, że wszystko idzie gładko – tak gładko jak na Kry­mie. Potem jed­nak rosyj­ska machina wojenna ugrzę­zła. Inwa­zję zapla­no­wano, opie­ra­jąc się na zało­że­niu, że Ukra­ina się podda jesz­cze przed wybo­rami pre­zy­denc­kimi, zapo­wie­dzia­nymi na 25 maja 2014, ale… nie­spo­dzie­wa­nie dla Putina Ukra­ina sta­wiła opór. Prak­tycz­nie bez armii (bo tę trudno było okre­ślić tym mia­nem), bez uzbro­je­nia (które dawno zardze­wiało), bez dok­tryny (dotych­cza­sowa dok­tryna mili­tarna nie prze­wi­dy­wała wojny z Rosją) i wła­ści­wie bez ide­olo­gii poza natu­ral­nym zry­wem w obro­nie przed napa­ścią.

Ukra­ina wytrą­ciła Zachód z bło­go­stanu, w jaki popadł po pię­cio­dnio­wej woj­nie w Gru­zji, i Zachód w końcu zro­zu­miał, że będzie musiał poka­zać zęby, by powstrzy­mać zapędy Putina. Po raz pierw­szy od 1945 roku powo­jenna Europa stała się świad­kiem wojny jed­nego ukon­sty­tu­owa­nego pań­stwa prze­ciw dru­giemu. Zagra­ża­jąc Pol­sce i kra­jom nad­bał­tyc­kim, Rosja stwo­rzyła cał­kiem realne i palące zagro­że­nie dla pokoju na całym kon­ty­nen­cie. Przed inwa­zją Rosja była biz­ne­so­wym part­ne­rem Unii Euro­pej­skiej. Teraz znów stała się stra­te­gicz­nym prze­ciwnikiem mili­tar­nym, przy­wra­ca­jąc zna­cze­nie NATO.

Gdyby Zachód zwra­cał uwagę na to, co robi Putin, już dawno przej­rzałby jego anty­de­mo­kra­tyczne ambi­cje. Jeśli kto­kol­wiek naiw­nie uzna­wał Ukra­inę i Gru­zję za odosob­nione przy­padki, powi­nien był przy­po­mnieć sobie wypo­wiedź Putina z 25 marca 2005 roku, kiedy stwier­dził on, że roz­pad ZSRR był „naj­więk­szą geo­po­li­tyczną kata­strofą całego dwu­dzie­stego wieku i oso­bi­stą tra­ge­dią (…) dzie­siąt­ków milio­nów naszych współ­o­by­wa­teli i roda­ków, któ­rzy zna­leźli się poza gra­ni­cami Rosji”.

Na sank­cje nało­żone przez Zachód Putin odpo­wie­dział wła­snymi, pozba­wio­nymi więk­szego zna­cze­nia sank­cjami wymie­rzo­nymi w Stany Zjed­no­czone, Unię Euro­pej­ską i Ukra­inę. Jed­nakże skutki gospo­dar­cze zachod­nich retor­sji oka­zały się miaż­dżące. War­tość rubla spa­dła ponad­dwu­krot­nie. Przy­śpie­szyła infla­cja i pod­wyżki cen. Obni­żyły się ceny nie­ru­cho­mo­ści. Rosja­nie rza­dziej wyjeż­dżali za gra­nicę, bo takie podróże stały się za dro­gie. Wbrew wojow­ni­czym wypo­wie­dziom Putina cze­ki­ści otrzy­mali bole­sny cios.

Za pośred­nic­twem rosyj­skich mass mediów Kreml roz­po­czął bez­pre­ce­den­sową kam­pa­nię pod­sy­ca­jącą w naro­dzie resen­ty­menty anty­eu­ro­pej­skie i anty­ame­ry­kań­skie – kam­pa­nię o takim natę­że­niu, że bled­nie przy niej sowiecka anty­za­chod­nia pro­pa­ganda z lat 1960–1980. Co istot­niej­sze, Putin prze­niósł swoją wojnę z demo­kra­cją poza gra­nice Rosji. Jego cele stra­te­giczne obej­mują znisz­cze­nie spraw­nie dzia­ła­ją­cych mecha­ni­zmów demo­kra­tycz­nych Unii Euro­pej­skiej i osła­bie­nie bądź nawet roz­bi­cie NATO przez wypro­wa­dze­nie z paktu Tur­cji. Po dwóch deka­dach ręcz­nego ste­ro­wa­nia demo­kra­cją w Rosji Putin świet­nie rozu­mie, jak łatwo jest wykre­ować z cha­osu pozor­nie legalne wyniki. Stąd inge­ren­cja w wybory pre­zy­denc­kie w USA na korzyść Donalda Trumpa, pomoc finan­sowa na rzecz refe­ren­dum w spra­wie bre­xitu i inne ukryte dzia­ła­nia zabu­rza­jące różne elek­cje w Euro­pie. Wystar­czy kilka punk­tów pro­cen­to­wych, by prze­chy­lić szalę i pchnąć cały kraj w nowym kie­runku. Putin, który opa­no­wał do per­fek­cji fał­szo­wa­nie mecha­ni­zmów wybor­czych w Fede­ra­cji Rosyj­skiej, wie, że takie destruk­cyjne dzia­ła­nia są znacz­nie tań­sze i bar­dziej efek­tywne niż kosz­towne metody sta­rej sowiec­kiej szkoły – uci­ska­nie całych naro­dów i zabój­cze dla budżetu mili­tarne prze­py­chanki.

Obec­nie naj­więk­szym zagro­że­niem dla demo­kra­cji zachod­niej jest Putin jako siła spraw­cza pra­wi­co­wych neo­fa­szy­stow­skich ruchów nacjo­na­li­stycz­nych. Marks zor­ga­ni­zo­wał pierw­szą mię­dzy­na­ro­dówkę, Engels drugą, Lenin trze­cią, Trocki – czwartą; Putin już się szy­kuje na wodza pią­tej. Sowie­tom nie było dane zaznać demo­kra­cji. Ale Putin zdał sobie sprawę, że posłu­gu­jąc się sprawną inży­nie­rią wybor­czą, wycy­ze­lo­waną w ciągu dekad fał­szo­wa­nia wybo­rów w Rosji, może stwo­rzyć koło zama­chowe – sieć zagra­nicz­nych pra­wi­co­wych nacjo­na­li­stów, któ­rzy wyko­nają czarną robotę we wła­snych kra­jach i osła­bią insty­tu­cje demo­kra­tyczne swoim rady­ka­li­zmem, wspie­ra­nym przez rosyj­skie pie­nią­dze i media spo­łecz­no­ściowe. W ciągu paru lat odniósł spek­ta­ku­larny suk­ces. Na Węgrzech, w Cze­chach i Sta­nach Zjed­no­czo­nych doszły do wła­dzy zupeł­nie nowe opcje. Wedle infor­ma­cji dostar­czo­nych przez „śpio­cha” CIA na Kremlu Wła­di­mir Putin oso­bi­ście spra­wo­wał nad­zór nad dzia­ła­niami rosyj­skich służb. I oto Hil­lary Clin­ton, więk­szo­ściowa cen­trowa kan­dy­datka z trzema milio­nami gło­sów, stra­ciła szansę na pre­zy­den­turę, a Par­tia Demo­kra­tyczna została na wiele lat oka­le­czona wojną toczącą się mię­dzy jej pra­wym a lewym skrzy­dłem.

Wła­di­mir Putin jest nie­tu­zin­ko­wym prze­ciw­ni­kiem. W KGB dosłu­żył się – tak jak Litwi­nienko – rangi pod­puł­kow­nika, czyli ofi­cera służby linio­wej. Podob­nie jak Sta­lin nie jest szcze­gól­nie wykształ­cony. Jako były funk­cjo­na­riusz KGB Putin z dumą wydaje roz­kazy zabój­com. Dzięki nim dana sprawa jest zakoń­czona raz a dobrze. Wyszko­lony w sto­so­wa­niu pod­stę­pów, oszustw i blefu, nie ceni nego­cja­cji i nie obcho­dzi go fakt, że na jego wach­cie Rosja skur­czyła się z boga­tego part­nera do ubo­giego prze­ciw­nika Zachodu. Po dwóch deka­dach jego rzą­dów mają­tek pań­stwowy zagar­nięty przez cze­ki­stow­ską nomen­kla­turę jest już nie­wy­obra­żal­nie wielki. Putin to prag­ma­tyk, ale instynk­tow­nie gar­dzi demo­kra­cją. Każde ustęp­stwo uzy­skane przez niego za gra­nicą staje się przy­czół­kiem, z któ­rego wypro­wa­dza nowy stra­te­giczny atak. Podob­nie jak Trump, Putin mówi o ogra­ni­czo­nej woj­nie jądro­wej. Jeśli Zachód znów okaże sła­bość – jak w przy­padku Gru­zji lub Krymu – Putin nie zawaha się przed stra­te­gicznym uży­ciem broni jądro­wej, gdy stwo­rzy ono szansę odtwo­rze­nia rosyj­skiego impe­rium albo zada śmier­telną ranę demo­kra­cji na rosyj­skim podwórku.

Jurij Felsz­tin­ski wrze­sień 2019 roku

Prezent dla prezydenta

Pre­zent dla pre­zy­denta

W paź­dzier­niku 2006 roku w win­dzie bloku, w któ­rym miesz­kała, została zamor­do­wana Anna Polit­kow­ska, znana rosyj­ska dzien­ni­karka, autorka licz­nych ksią­żek wyda­nych w wielu języ­kach. Polit­kow­ska bez ogró­dek kry­ty­ko­wała rosyj­ski rząd, rosyj­ską poli­tykę i dzia­ła­nia rosyj­skiej armii w Cze­cze­nii, a także Putina jako szefa rządu, który przy­zwo­lił na popeł­nie­nie zbrodni w tym kraju. Nasuwa się myśl, że zabój­stwo Polit­kow­skiej doko­nane zostało na zle­ce­nie jakie­goś pro­krem­low­skiego cze­czeń­skiego przy­wódcy – takiego jak Ram­zan Kady­row, który nego­cjo­wał wów­czas z Puti­nem moż­li­wość obję­cia urzędu pre­zy­denta Cze­cze­nii wbrew zapi­som kon­sty­tu­cji (uro­dzony w 1976 roku Kady­row był za młody, by ubie­gać się o ten urząd). Przy­wódca ów z pew­no­ścią chciał spra­wić Puti­nowi przy­jem­ność i ofia­ro­wać mu sto­sowny poda­rek zgod­nie z tra­dy­cją ugrun­to­waną na Wscho­dzie. 7 paź­dzier­nika, w dniu uro­dzin, Wła­di­mir Putin otrzy­mał w pre­zen­cie głowę swo­jego wroga. W tym przy­padku Anny Polit­kow­skiej.

Mor­dercy mogli ude­rzyć 6 albo 8 paź­dzier­nika. Wie­dzieli jed­nak, że Putin doceni pre­zent uro­dzi­nowy. Naj­wi­docz­niej rze­czy­wi­ście się ucie­szył, bo 2 marca 2007 Ram­zan Kady­row został pre­zy­den­tem Repu­bliki Cze­cze­nii.

Zaczę­li­śmy pisać tę książkę w 2003 roku, ale pla­no­wa­li­śmy ją skoń­czyć dopiero po kilku latach. Chcie­li­śmy odcze­kać, aż Putin odej­dzie z urzędu i można będzie pod­su­mo­wać okres jego rzą­dów. Jed­nak w czerwcu 2007 Fede­ralna Służba Bez­pie­czeń­stwa wdarła się do miesz­ka­nia Wła­di­mira Pri­by­łow­skiego, skon­fi­sko­wała kom­pu­ter i zgro­ma­dzone mate­riały. Skoro więc FSB czyta naszą książkę bez naszej zgody, czy mamy pozba­wić zwy­kłych czy­tel­ni­kom szansy zapo­zna­nia się z jej tre­ścią?

Wiek XX zapi­sał się w anna­łach histo­rii jako epoka tyra­nów. Wymieńmy tylko paru – Sta­lin, Hitler, Mus­so­lini, Mao Zedong… Ci więksi i mniejsi, nacjo­na­li­styczni bądź komu­ni­styczni despoci wyrzą­dzili swoim ofia­rom nie­wy­obra­żalne zło i pozo­sta­wili po sobie mate­riał do roz­wa­żań dla wielu poko­leń histo­ry­ków. Wie­dząc o tym, pytamy: czy Putin to następny podobny im samo­władca? Czy odtwo­rzy coś na wzór byłego Związku Radziec­kiego? Czy wsku­tek tego świat doświad­czy nowej zim­nej wojny?

Jak­kol­wiek będzie, na razie mamy do czy­nie­nia z kolej­nym rosyj­skim eks­pe­ry­men­tem. Tym razem nie prze­pro­wa­dza go par­tia komu­ni­styczna, lecz bez­pieka. Celem eks­pe­ry­mentu jest roz­cią­gnię­cie kon­troli nad Rosją – zdo­by­cie nie­ogra­ni­czo­nej wła­dzy, która daje dostęp do nie­wy­czer­pa­nych środ­ków, umoż­li­wia­ją­cych z kolei wła­dzę abso­lutną.

Za Sowie­tów wszy­scy byli biedni, nawet człon­ko­wie rzą­dzą­cej nomen­kla­tury. Sta­lin i Breż­niew mieli wła­dzę, ale nie mieli pie­nię­dzy. Ich miesz­ka­nia, samo­chody i dacze nale­żały do pań­stwa. Nie posia­dali jach­tów ani samo­lo­tów, nie mogli hulać po świe­cie. Nie sadzali dzieci w radach nad­zor­czych naj­więk­szych rosyj­skich firm. Człon­ko­wie nowej rzą­dzą­cej kor­po­ra­cji – FSB – łakną zarówno wła­dzy, jak i pie­nię­dzy dla sie­bie i swo­ich bli­skich. Przy­kłady łatwo zna­leźć: syn Micha­iła Frad­kowa, byłego pre­miera, jest wice­pre­ze­sem pozo­sta­ją­cego w zarzą­dzie pań­stwa Banku Roz­woju i Zagra­nicz­nych Sto­sun­ków Gospo­dar­czych (Wnie­sze­ko­nom­banku). Syn Niko­łaja Patru­szewa, byłego dyrek­tora FSB, pra­cuje jako doradca szefa Rosnie­ftu. Naj­młod­szy syn Sier­gieja Iwa­nowa, wicepre­miera, jest wice­pre­ze­sem Gaz­prom­banku.

Sam Putin repre­zen­tuje sobą zupeł­nie nowe zja­wi­sko. Wszy­scy znani nam dotych­czas dyk­ta­to­rzy byli uzur­pa­to­rami, napę­dza­nymi przez wła­sną ambi­cję. Każdy z nich prze­chwy­cił wła­dzę, ryzy­ku­jąc życie, a utrzy­mał ją, poko­nu­jąc olbrzy­mie trud­no­ści. Naj­czę­ściej ludzie ci koń­czyli gwał­towną śmier­cią, dość przy­wo­łać przy­kłady Troc­kiego, Hitlera, Mus­so­li­niego czy Ceauşescu. Nie­któ­rzy – jak Franco, Mao Zedong, Tito i Pino­chet – umie­rali spo­koj­nie ze sta­ro­ści. W pew­nych przy­pad­kach (Lenin i Sta­lin) nie wia­domo na pewno, czy dyk­ta­tor zmarł śmier­cią natu­ralną, czy wykoń­czyli go kon­ku­renci.

Putin nie musiał wywal­czyć sobie drogi do fotela pre­zy­denta. Został wyty­po­wany na to miej­sce przez Fede­ralną Służbę Bez­pie­czeń­stwa. To ten wła­śnie sys­tem, ta orga­ni­za­cja, którą agenci FSB mają zwy­czaj nazy­wać kan­torą (czyli po pro­stu „biu­rem”), nakło­niła Jel­cyna i rosyj­skich oli­gar­chów do namasz­cze­nia Putina na jego następcę.

Putin bywa postrze­gany jako drobny, nie­cie­kawy czło­wie­czek, pozba­wiony kolo­rytu, cha­ry­zmy i ego, który nie pożąda wła­dzy i nie czer­pie roz­ko­szy z jej spra­wo­wa­nia. Wygląda bar­dziej na mario­netkę w cudzych rękach. Oli­gar­cho­wie, któ­rzy pomo­gli mu wdra­pać się na fotel pre­zy­denta, sądzili, że te ręce należą do nich. Jak się jed­nak oka­zało, Puti­nem ste­ro­wała zupeł­nie odmienna grupa: wła­śnie kan­tora. Posa­dziła go ona na fotelu pre­zy­denta, dla­tego że nie był jej potrzebny barwny, cha­ry­zma­tyczny, nie­za­leżny czło­wiek, który mógłby polu­bić wła­dzę i posta­no­wić zostać dyk­ta­to­rem. Jak powszech­nie wia­domo, dyk­ta­to­rzy robią czystki i zawsze zaczy­nają od wła­snego oto­cze­nia – towa­rzy­szy, kole­gów i stron­ni­ków, któ­rzy wynie­śli ich do wła­dzy. Przy­kład Sta­lina jest w tym wzglę­dzie nie­zmier­nie kształ­cący. Nowy Sta­lin był ostat­nim, czego mogliby pra­gnąć i nowi biz­nes­meni, i sta­rzy cze­ki­ści. Nudny, nie­cie­kawy Putin odpo­wia­dał wszyst­kim.

Za cza­sów reżimu komu­ni­stycz­nego kra­jem rzą­dziła jedna par­tia poli­tyczna uzbro­jona w komu­ni­styczną ide­olo­gię. Pod rzą­dami Putina rosyj­ski par­la­ment two­rzą liczne słabe par­tie, i to by­naj­mniej nie przy­pa­dek. FSB nie tęskni za silną par­tią poli­tyczną, bo potężna orga­ni­za­cja tego rodzaju nie­uchron­nie sta­łaby się kon­ku­rentką do wła­dzy i jako taka stwo­rzy­łaby zagro­że­nie dla FSB – a słaba, podzie­lona Duma pozo­staje pod kon­trolą pre­zy­denta. FSB nie inte­re­suje się rów­nież ide­olo­gią, bo każda ide­olo­gia prę­dzej czy póź­niej pro­wa­dzi do utwo­rze­nia par­tii poli­tycz­nej – nazy­wa­nej „poli­tyczną” wła­śnie dla­tego, że dąży do prze­ję­cia wła­dzy; a w Rosji musia­łaby ode­brać ją cze­ki­stom.

Jed­nym z wyróż­ni­ków FSB jest jej cią­gła potrzeba moni­to­ro­wa­nia i kon­tro­lo­wa­nia wszyst­kiego i wszyst­kich. Kon­trola na pozio­mie jed­nostki jest trudna, by nie rzec nie­moż­liwa. Łatwiej jest ste­ro­wać gru­pami. Czynna część doro­słej popu­la­cji kraju jest już zor­ga­ni­zo­wana w grupy, a każda z tych grup (biz­nes­meni, orga­ni­za­cje poza­rzą­dowe, par­tie poli­tyczne itp.) została zin­fil­tro­wana przez per­so­nel FSB. Ludzie ci infor­mują swoje „biuro” o wszyst­kim, co dzieje się wokół nich. Pewien pro­blem sta­nowi mło­dzież: nie pali się do orga­ni­za­cji, nie znosi kon­troli i nader trudno wnik­nąć w jej śro­do­wi­sko, jako że funk­cjo­na­riu­sze, agenci i infor­ma­to­rzy FSB są z reguły doro­śli. Tu jed­nak też da się zasto­so­wać stare doświad­cze­nia sowiec­kie wzbo­ga­cone o nową kre­atyw­ność; pod­dano więc sta­łej obser­wa­cji kieł­ku­jące w tere­nie orga­ni­za­cje mło­dzieżowe. Dopiero gdy któ­raś z nich się wybije (jak „Nasi”), zostaje prze­jęta w cało­ści i wyko­rzy­stana do wzmoc­nie­nia sił FSB, przez co wyklu­cza się moż­li­wość, że sta­nie się jej rywa­lem.

W swoim nowo­cze­snym wcie­le­niu FSB przy­jęła man­trę znie­na­wi­dzo­nego przez ide­olo­gię sowiecką kapi­ta­li­zmu, jak rów­nież kor­po­ra­cyjny model dzia­ła­nia. Woli kupo­wać lub pod­po­rząd­ko­wy­wać, niż zabi­jać. Pomimo to wciąż jest orga­ni­za­cją zbrod­ni­czą. Jeśli uzna, że musi się bro­nić przed bez­po­śred­nim zagro­że­niem, które wymyka się spod jej kon­troli – zabija. Z tego wła­śnie powodu zostali zamor­do­wani Anna Polit­kow­ska i Alek­sandr Litwi­nienko. Oboje stwa­rzali poważne zagro­że­nie dla kor­po­ra­cji FSB, a nie dało się ich spa­cy­fi­ko­wać ani kupić.

Uczci­wie trzeba przy­znać, że sys­tem wła­dzy kor­po­ra­cyj­nej nie został wymy­ślony i stwo­rzony przez FSB, lecz przez oli­gar­chów. W czerwcu 1996 roku Jel­cyn, który, jak się zda­wało, nie miał szans na demo­kra­tyczną reelek­cję, skła­niał się ku ogło­sze­niu w kraju stanu wyjąt­ko­wego. Odwo­łu­jąc wybory, zapo­biegłby zwy­cię­stwu Gien­na­dija Ziu­ga­nowa, kan­dy­data par­tii komu­ni­stycz­nej, pozo­stałby jed­nak zakład­ni­kiem ludzi for­su­ją­cych takie siłowe roz­wią­za­nie: Alek­san­dra Kor­ża­kowa, szefa ochrony, Micha­iła Bar­su­kowa, dyrek­tora Fede­ral­nej Służby Bez­pie­czeń­stwa, oraz ich lojal­nego wspól­nika, z któ­rym dzie­lili się wła­dzą, wice­pre­miera Olega Sosko­wieca. Była to druga, po nie­uda­nym puczu z sierp­nia 1991 roku, nie­zbyt zręczna próba prze­ję­cia wła­dzy w Rosji. Ona także chy­biła celu.

W koń­co­wych godzi­nach, kiedy pre­zy­dencki dekret o odwo­ła­niu wybo­rów i wpro­wa­dze­niu stanu wyjąt­ko­wego w całym kraju był już pod­pi­sany, jedna z rzą­dzą­cych Rosją kor­po­ra­cji – kor­po­ra­cja oli­gar­chów – zaofe­ro­wała Jel­cy­nowi pie­nią­dze, gazety i sta­cje tele­wi­zyjne oraz rój spin dok­to­rów goto­wych zor­ga­ni­zo­wać mu kam­pa­nię przed­wy­bor­czą pod nastę­pu­ją­cymi wszakże warun­kami: odrzuci roz­wią­za­nie siłowe, wycofa dekret o sta­nie wyjąt­ko­wym, zwolni trio Kor­ża­kow – Bar­su­kow – Sosko­wiec i prze­pro­wa­dzi demo­kra­tyczne wybory pre­zy­denckie. Jel­cyn wysłu­chał oli­gar­chów, przy­jął ich pomoc, pod­jął współ­za­wod­nic­two z Ziu­ga­no­wem i wygrał. Natu­ral­nie kry­tycy nie omiesz­kali wytknąć, że for­mal­nie równe szanse wcale takie nie były, skoro wszyst­kie wyku­pione przez oli­gar­chów media stały po stro­nie Jel­cyna… ale komu­ni­stów też nikt szcze­gól­nie nie kochał. Wypadki z sierp­nia 1991 i paź­dzier­nika 1993 roku, postrze­gane przez sze­ro­kie rze­sze jako próba odwetu sowiec­kich epi­go­nów, były jesz­cze zbyt świeże w pamięci ludzi.

W lipcu 1996 roku Jel­cyn ponow­nie został pre­zy­den­tem. Zwy­cię­stwo wybor­cze miało jed­nak swoją cenę. Oli­gar­chiczna kor­po­ra­cja stała się współ­udzia­łow­cem rządu i przez kolejne cztery lata to ona spra­wo­wała fak­tyczną wła­dzę w pań­stwie. (Pre­ze­sem był oczy­wi­ście Jel­cyn). Oto­czona ze wszyst­kich stron przez rywa­li­zu­jące i ście­ra­jące się ze sobą służby bez­pie­czeń­stwa, nie­do­świad­czona poli­tycz­nie (jak cała świeżo zde­mo­kra­ty­zo­wana Rosja), grze­sząca pogardą w sto­sunku do ludzi i bra­kiem wiary w demo­kra­cję w ogóle (a już rosyj­ską w szcze­gól­no­ści) doszła w końcu do wnio­sku, że w roku 2000 pre­zy­den­tem powi­nien zostać ktoś z wier­chuszki służb bez­pie­czeń­stwa. Z jakie­goś powodu sądzono, że ów wysoki urzęd­nik da się łatwo kupić i pozwoli kon­tro­lo­wać oli­gar­chom.

W latach 1999–2000 każdy oli­gar­cha miał w służ­bach wła­snego, wysoko posta­wio­nego i spraw­dzo­nego czło­wieka. (A każdy z nota­bli służb bez­pie­czeń­stwa miał swo­jego wypró­bo­wa­nego oli­gar­chę). I tak Roman Abra­mo­wicz, Borys Bie­rie­zow­ski i Ana­to­lij Czu­bajs mieli puł­kow­nika Wła­di­mira Putina, dyrek­tora FSB. Wła­di­mir Gusin­ski miał gene­rała Filipa Bob­kowa, wice­prze­wod­ni­czą­cego KGB w cza­sach sowiec­kich. Jurij Łuż­kow miał Jew­gie­nija Pri­ma­kowa, wice­prze­wod­ni­czą­cego KGB i dyrek­tora wywiadu zagra­nicz­nego. Michaił Cho­dor­kow­ski miał gene­rała KGB Alek­sieja Kon­dau­rowa… i tak dalej.

Oli­gar­cho­wie i agenci z bli­skiego oto­cze­nia Jel­cyna wytłu­ma­czyli pre­zy­den­towi, że tylko szef taj­nych służb będzie w sta­nie zagwa­ran­to­wać bez­pie­czeń­stwo jemu i jego rodzi­nie po ustą­pie­niu z urzędu. Nie­ważne który – Jel­cy­nowi dano moż­li­wość wyboru – ale musiał to być ktoś ze ści­słego kie­row­nic­twa FSB. Ponie­waż, tłu­ma­czyli, jeśli do wła­dzy wrócą komu­ni­ści, wsa­dzą Jel­cyna za kratki za uży­cie czoł­gów do roz­wią­za­nia par­la­mentu w 1993 roku. Jeśli nato­miast wła­dzę obejmą demo­kraci, osą­dzą go za roz­po­czę­cie dwóch wojen i ludo­bój­stwo doko­nane na Cze­cze­nach. Zresztą kto­kol­wiek dorwie się do wła­dzy, z pew­no­ścią spró­buje zamknąć i Jel­cyna, i jego krew­nych za pry­wa­ty­za­cję rosyj­skiej gospo­darki i zwią­zaną z nią gigan­tyczną korup­cję.

Jel­cyn uwie­rzył. Wła­snymi rękami – tymi samymi, które w sierp­niu 1991 roku ode­brały wła­dzę komu­ni­stom – oddał rząd Rosji wyso­kiemu urzęd­ni­kowi FSB, namasz­cza­jąc go na swo­jego następcę. W ciągu roku wypró­bo­wał trzech kolej­nych kan­dy­da­tów do pre­zy­den­tury. Pierw­szym był Jew­gie­nij Pri­ma­kow. Mia­no­wany pre­mie­rem w sierp­niu 1998 roku, już w maju 1999 został zdy­mi­sjo­no­wany. Nie odpo­wia­dał oli­gar­chom, bo gło­śno dekla­ro­wał, że jako głowa pań­stwa zwolni z wię­zień dzie­więć­dzie­siąt tysięcy kry­mi­na­li­stów i wsa­dzi na ich miej­sce dzie­więć­dzie­siąt tysięcy biz­nes­me­nów. Następny – Sier­giej Stie­pa­szyn, szef FSB w latach 1994–1995 – nie podo­bał się z kolei krem­low­skiej „rodzi­nie”, a ści­ślej mówiąc, nie­któ­rym jej człon­kom: oli­gar­sze Roma­nowi Abra­mo­wi­czowi, doradcy i przy­szłemu zię­ciowi Jel­cyna Walen­ti­nowi Juma­sze­wowi, a także sze­fowi kan­ce­la­rii pre­zy­denta Alek­san­drowi Woło­szy­nowi. Podej­rze­wali oni, że Stie­pa­szyn zwą­chał się już z kon­ku­ren­tem Jel­cyna do wła­dzy w kraju Juri­jem Łuż­ko­wem, merem Moskwy. W sierp­niu 1999 roku rów­nież Stie­pa­szyn stra­cił sta­no­wi­sko. Zajął je Putin, do tego momentu dyrek­tor FSB. Jel­cyn polu­bił Putina, oli­gar­cho­wie także. I tak 31 grud­nia 1999 roku Putin został ofi­cjal­nym pre­ten­den­tem do schedy po Jel­cynie.

Oli­gar­cho­wie – z wyjąt­kiem Wła­di­mira Gusin­skiego, który posta­wił na nie­wła­ści­wego konia – byli pewni, że ich kor­po­ra­cja wciąż ma wła­dzę. Bądź co bądź, wspól­nie poparli Putina; to oni pomo­gli mu w kam­pa­nii pre­zy­denc­kiej, wyko­rzy­stu­jąc te same kanały i tych samych spe­cja­li­stów, któ­rzy w 1996 zapew­nili zwy­cię­stwo Jel­cy­nowi. Ale ist­niała też inna kor­po­ra­cja, nie­wi­doczna dla opi­nii publicz­nej, która także wspie­rała Putina i sta­rała się zapew­nić mu wygraną wła­snymi środ­kami i meto­dami. Była to kor­po­ra­cja FSB. Pierw­sze kroki Putina po elek­cji były wyraź­nie nazna­czone podwójną lojal­no­ścią wobec obu tych „firm”.

Stop­niowo jed­nak, krok po kroku, rów­no­waga sił zmie­niała się na korzyść FSB. Naj­pierw znisz­czono biz­ne­sowe impe­ria Gusin­skiego i Bie­rie­zow­skiego, któ­rzy zaczęli sprze­ci­wiać się Puti­nowi. Obaj skoń­czyli na wygna­niu za gra­nicą. Następ­nie upa­dło impe­rium Micha­iła Cho­dor­kow­skiego, on sam zaś został aresz­to­wany i usły­szał wyrok. Rów­no­cze­śnie wiele obie­ral­nych dotąd urzę­dów w tere­nie zostało uza­leż­nio­nych od pre­zy­denc­kiej nomi­na­cji. W kon­tek­ście wszech­obec­nej korup­cji, kwit­ną­cej zwłasz­cza przy oka­zji wybo­rów lokal­nych, wyda­wało się to zmianą na dobre. Ale Putin zaczął mia­no­wać ofi­ce­rów KGB-FSB na wszyst­kie wakaty oraz wszel­kie liczące się sta­no­wi­ska rzą­dowe i w ogóle poli­tyczne.

Mało kto dostrzegł, co się w isto­cie dzieje. Zapewne nikt tego nie rozu­miał, a kiedy zro­zu­mie­nie przy­szło, było już za późno. Od 70 do 80% wszyst­kich kie­row­ni­czych sta­no­wisk w admi­ni­stra­cji prze­chwy­ciły służby bez­pie­czeń­stwa i woj­sko. Po raz pierw­szy w histo­rii rząd całego kraju tra­fił w ręce cze­ki­stów – ludzi, któ­rzy słu­żyli bez­piece przez całe doro­słe życie, nie­na­wi­dzili USA i Europy Zachod­niej, nie mieli żad­nego pozy­tyw­nego pro­gramu ani doświad­cze­nia w two­rze­niu cze­go­kol­wiek. Potra­fili tylko inwi­gi­lo­wać, zmu­szać do posłu­szeń­stwa i nisz­czyć. Tak jak w przy­padku papie­ro­sów i raka albo Gestapo w nazi­stow­skich Niem­czech, o rosyj­skich taj­nych służ­bach nie da się powie­dzieć dobrego słowa. To, że nie zostały zde­le­ga­li­zo­wane w 1991 roku, jest gru­bym histo­rycz­nym nie­po­ro­zu­mie­niem.

Iro­nia losu spra­wia, że przy­wódcy poli­tyczni zapi­sują się cza­sem w histo­rii czymś, co sami uzna­liby zapewne za błahe, nie­godne wspo­mnie­nia fakty. Dziś już wiemy, że Bry­tyj­czycy zapa­mię­tają pre­zy­denta Putina jako czło­wieka, który ska­ził cen­trum Lon­dynu brudną bombą, żeby otruć poli­tycz­nego prze­ciw­nika. W Cze­cze­nii będzie wspo­mi­nany jako ten, który chciał ich zabi­jać „w wychod­kach”. Ale spu­ści­znę Putina pre­zy­denta mocno prze­ra­stają doko­na­nia Putina pre­miera za pre­zy­den­tury Mie­dwie­diewa.

Gru­zja zaj­mo­wała w rosyj­skiej histo­rii miej­sce szcze­gólne. Ów nad­gra­niczny region car­skiego impe­rium zdo­łał zacho­wać wła­sną toż­sa­mość i nie­pod­le­głość ducha. Krótki okres poli­tycz­nej nie­za­leż­no­ści w latach 1918–1921 zakoń­czył się przy­mu­so­wym wcie­le­niem Gru­zji do Związku Radziec­kiego. Na jej dal­szych dzie­jach nie­wąt­pli­wie zawa­żył fakt, że kra­jem rzą­dził Gru­zin Józef Sta­lin, a jego lojal­nym przy­bocz­nym i katem – sze­fem sowiec­kiej taj­nej poli­cji, prze­mia­no­wa­nej póź­niej na KGB – był inny Gru­zin Ław­rien­tij Beria.

Uogól­nie­nia odno­szące się do całych naro­dów zawsze są ryzy­kowne. Można jed­nak z czy­stym sumie­niem stwier­dzić, że sto­su­nek Rosjan do Gru­zi­nów w okre­sie sowiec­kim był na ogół pozy­tywny. Gru­zja stała się głów­nym dostawcą owo­ców i wina dla całego Związku Radziec­kiego i udało jej się zacho­wać wiele cech gospo­darki ryn­ko­wej. W głod­nych latach komu­ni­zmu Gru­zja była bogata, zwłasz­cza w porów­na­niu z innymi repu­bli­kami. Miała naj­wyż­szy w ZSRR wolu­men prze­pły­wów pie­nięż­nych (kolejne miej­sca zaj­mo­wały Arme­nia i Azer­bej­dżan; mimo olbrzy­miego obszaru repu­blika rosyj­ska była w tej kla­sy­fi­ka­cji dopiero czwarta). Gru­zi­nów powa­żano za ich wino, kuch­nię, man­da­rynki, wkład w kul­turę ZSRR, ale przede wszyst­kim za to, że w odróż­nie­niu od Rosjan zdo­łali spra­wić, że ich kraj pro­spe­ro­wał.

W roku 1991 Gru­zja wybiła się na nie­pod­le­głość. Po roz­mon­to­wa­nym Związku Radziec­kim odzie­dzi­czyła dwie auto­no­miczne repu­bliki: Ose­tię Połu­dniową i Abcha­zję. Kiedy wresz­cie się­gnięto do pokry­tych kurzem map wycią­gnię­tych z archi­wów, oka­zało się, że obie należą teraz do nowo utwo­rzo­nego pań­stwa gru­ziń­skiego. Ose­tyj­czycy i Abchazi mieli jed­nak na ten temat inne zda­nie, a w prze­ko­na­niu tym gor­li­wie utwier­dzała ich Rosja. Popar­cie to dra­stycz­nie ozię­biło sto­sunki mię­dzy Gru­zją a Rosją. W cza­sie wojny w Cze­cze­nii Gru­zja przyj­mo­wała cze­czeń­skich uchodź­ców i przy­my­kała oko, kiedy bojow­nicy prze­ni­kali na jej tery­to­rium, by wyli­zać rany, prze­gru­po­wać się i dozbroić. Rela­cje z Rosją stały się otwar­cie wro­gie.

Po doj­ściu do wła­dzy Putina zarówno służby spe­cjalne, jak i woj­sko cze­kały tylko na pre­tekst, by uka­rać Gru­zi­nów za ich har­dość. Po zakoń­cze­niu głów­nych dzia­łań mili­tar­nych w Cze­cze­nii i utwo­rze­niu mario­net­ko­wego rządu Kady­rowa napaść na Gru­zję była już tylko kwe­stią czasu. Zapewne nie­prędko się dowiemy, jak dokład­nie zapla­no­wano i roz­po­częto tę wojnę, jest jed­nak oczy­wi­ste, że strona rosyj­ska była do niej świet­nie przy­go­to­wana. W sierp­niu 2008 roku Pięć­dzie­siąta Ósma Armia wspie­rana przez mary­narkę wojenną i siły powietrzne wtar­gnęła z impe­tem na tery­to­rium sąsiada i bły­ska­wicz­nie znisz­czyła lub zajęła wszyst­kie stra­te­gicz­nie ważne punkty. Po raz pierw­szy od 1991 roku rosyj­scy żoł­nie­rze brali udział w ope­ra­cji woj­skowej poza gra­ni­cami pań­stwa, two­rząc nie­bez­pieczny pre­ce­dens, a świat patrzył i cze­kał, jak poto­czą się sprawy2.

Dziś jesz­cze za wcze­śnie, aby prze­wi­dzieć dal­sze kon­se­kwen­cje rosyj­skiej inwa­zji na Gru­zję. Natych­mia­sto­wym efek­tem tej krót­kiej wojny jest uzna­nie przez Rosję nie­pod­le­gło­ści Ose­tii Połu­dnio­wej i Abcha­zji, ale bez usank­cjo­no­wa­nia na forum mię­dzy­na­ro­do­wym ich „nie­pod­le­głość” będzie miała nie­wiel­kie zna­cze­nie. Rów­no­cze­śnie fakt, że Rosja uznała suwe­ren­ność dwóch byłych repu­blik auto­no­micz­nych ZSRR, usta­na­wia kolejny pre­ce­dens, tym razem nie­bez­pieczny dla Rosji: prę­dzej czy póź­niej jakaś inna była repu­blika auto­no­miczna, wcho­dząca dziś w skład Fede­ra­cji – Cze­cze­nia, Dage­stan, Ingu­sze­tia czy Tatar­stan – rów­nież upo­mni się o nie­pod­le­głość. A jeśli tak, to odpo­wie­dzialny za kolejny wyłom w Fede­ra­cji okaże się jej były pre­zy­dent, a obecny pre­mier Wła­di­mir Putin.

Jurij Felsz­tin­ski, Wła­di­mir Pri­by­łow­ski 8 sierp­nia 2008 roku

Rosja i Putin za prezydentury Miedwiediewa

Rosja i Putin za pre­zy­den­tury Mie­dwie­diewa

Jeśli wie­rzyć ofi­cjal­nej nar­ra­cji, Rosja jest pań­stwem demo­kra­tycz­nym i od 2008 do 2012 roku rzą­dzili nią wspól­nie i w dosko­na­łej har­mo­nii pre­zy­dent Dmi­trij Mie­dwie­diew i pre­mier Wła­di­mir Putin, obaj wybrani zgod­nie z pra­wem. Za kuli­sami mówiono jed­nak, że dwie czę­ści tan­demu nie były równe: Putin, star­szy i bar­dziej doświad­czony, był „rów­niej­szy”, czyli po pro­stu waż­niej­szy.

Ten pogląd jest bliż­szy prawdy, ale też nie­zu­peł­nie ści­sły.

Naj­wyż­sza wier­chuszka rzą­dząca Rosją za pre­zy­den­tury Mie­dwie­diewa nie była tan­de­mem czy też duum­wi­ra­tem, lecz trium­wi­ra­tem, w któ­rego skład wcho­dzili: 1) pre­mier Rosji Wład­mi­mir Putin, 2) szara emi­nen­cja Igor Sie­czin, jeden z wicepre­mierów, oraz 3) pre­zy­dent Dmi­trij Mie­dwie­diew. Ten ostatni nie zaj­mo­wał nawet dru­giego miej­sca w hie­rar­chii: był zale­d­wie trze­cim kół­kiem try­cy­kla.

Fak­tem jest, że tajna hie­rar­chia i funk­cje naj­wyż­szych urzęd­ni­ków pań­stwo­wych w Rosji mają się nijak do jaw­nej tytu­la­tury. Wła­di­mir Putin, nazy­wany pre­mie­rem, był w rze­czy­wi­sto­ści suwe­re­nem, carem-batiuszką – może nie do końca tra­dy­cyj­nym monar­chą abso­lut­nym, lecz i nie kon­sty­tu­cyj­nym. Jego wła­dzy nie ogra­ni­czała ustawa zasad­ni­cza czy inne prawa, lecz – podob­nie jak pre­zesa firmy – tajna ława udzia­łow­ców i przy­jęte przez nią zwy­czaje (pokrewne kodek­som grup prze­stęp­czych): zaku­li­sowe poro­zu­mie­nia z pozo­sta­ją­cymi w cie­niu gru­pami wpły­wów, rodziną, przy­ja­ciółmi i ukła­dami admi­ni­stra­cyj­nymi. Jako car Putin był rów­nież swoim wła­snym mini­strem spraw zagra­nicz­nych (nomi­nalny mini­ster Sier­giej Ław­row peł­nił zale­d­wie funk­cję doradcy do spraw poli­tyki zagra­nicz­nej).

Igor Sie­czin, for­mal­nie wice­pre­mier (i to nawet nie „pierw­szy”), w rze­czy­wi­sto­ści był nikim innym jak urzę­du­ją­cym pre­mie­rem. Nie­zu­peł­nie sze­fem rządu, bo nie pod­le­gały mu wszyst­kie resorty – część odpo­wia­dała bez­po­śred­nio przed „pre­ze­sem” – nie­mniej w radzie mini­strów był zde­cy­do­wa­nie pierw­szym pośród rów­nych. Odpo­wia­dał za więk­szość spraw gospo­dar­czych (z wyłą­cze­niem finan­sów). Co zna­mienne, organy bez­pie­czeń­stwa, któ­rych zwierzch­ni­kiem był jego pro­te­go­wany Alek­sandr Bort­ni­kow, także pod­le­gały fak­tycz­nej kon­troli Sie­czina.

Dmi­trij Mie­dwie­diew, zwany pre­zy­den­tem oraz głową pań­stwa, peł­nił w isto­cie funk­cję wice­mi­ni­stra do spraw róż­nych, z naci­skiem na sferę prawną. Słu­żył ponadto pre­ze­sowi-carowi doradz­twem w kwe­stiach „per­so­nelu” i innych (na przy­kład „demo­kra­cji”). W sfe­rze prawa Mie­dwie­diew był prak­tycz­nie wszech­władny, było to bowiem przy­dzie­lone mu poletko, nato­miast jako doradca w spra­wach kadro­wych oka­zy­wał się wpły­wowy, lecz nie naj­waż­niej­szy. Głów­nym doradcą Putina w kwe­stiach per­so­nal­nych był dawny gene­rał KGB Wik­tor Iwa­now. Nawet zresztą Sier­giej Sobia­nin, wice­pre­mier i szef admi­ni­stra­cji pre­zy­denta, miał przy­pusz­czal­nie wię­cej do powie­dze­nia w poli­tyce kadro­wej w latach 2008–2010 i wpły­wał wręcz na nomi­na­cje guber­na­tor­skie, które Mie­dwie­diew pod­pi­sy­wał.

Jako zwierzch­nik FSB, naj­bar­dziej wpły­wo­wej z taj­nych służb, Bort­ni­kow for­mal­nie pod­le­gał bez­po­śred­nio pre­zy­den­towi Mie­dwie­die­wowi, ale jego praw­dzi­wymi sze­fami byli Putin i Sie­czin. Wik­tor Iwa­now, od pięt­na­stu lat główny doradca Putina w spra­wach per­so­nal­nych, pozo­stał nim rów­nież po obję­ciu w marcu 2012 roku pie­czy nad Fede­ralną Służbą Kon­troli nad Obro­tem Nar­ko­ty­kami. Co wię­cej, Rosnar­ko­kon­trol działa w isto­cie jako „dru­gie KGB”, moni­to­ru­jące dzia­ła­nia „pierw­szego”, czyli FSB Bort­ni­kowa. Potrzeba zaist­nie­nia tego dru­giego poja­wiła się, gdy Mini­ster­stwo Spraw Wewnętrz­nych, od cza­sów sowiec­kich będące prze­ciw­wagą „cieni” z taj­nych służb, dostało się cał­ko­wi­cie pod kon­trolę FSB, a kon­kret­nie klanu peters­bur­sko-karel­skiego, któ­remu prze­wo­dzili Patru­szew, były szef FSB, a obec­nie sekre­tarz Rady Bez­pie­czeń­stwa Rosji, oraz Nur­ga­li­jew, mini­ster spraw wewnętrz­nych.

Sier­giej Narysz­kin, szef admi­ni­stra­cji pre­zy­denc­kiej Mie­dwie­diewa, powi­nien był (zgod­nie ze swoją funk­cją) zaj­mo­wać się wdra­ża­niem i wyko­ny­wa­niem dekre­tów pre­zy­denta. W isto­cie ten kolega Putina ze stu­diów w „Kra­sno­zna­mien­nej” Aka­de­mii Wywiadu Zagra­nicz­nego imie­nia Jurija Andro­powa stał się anio­łem stró­żem pre­zy­denta i odpo­wia­dał bez­po­śred­nio przed pre­mie­rem Puti­nem. Wła­di­sław Sur­kow, ofi­cjal­nie pierw­szy wice­prze­wod­ni­czący admi­ni­stra­cji pre­zy­denta, nieofi­cjal­nie zaj­mo­wał dwa sta­no­wi­ska, które byłyby nie do pomy­śle­nia w praw­dzi­wej demo­kra­cji: wice­pre­miera do spraw ide­olo­gii oraz mini­stra do spraw par­la­mentu i par­tii poli­tycz­nych.

Naj­bar­dziej wpły­wową klasą w Rosji jest biu­ro­kra­cja naj­wyż­szego szcze­bla, tak zwana nomen­kla­tura, wywo­dząca się przede wszyst­kim z Czeki (Czre­zwy­czaj­noj komis­sji, powo­ła­nej jesz­cze przez Lenina taj­nej poli­cji, pre­kur­sorki KGB). Prze­jąw­szy bez­po­śred­nio lub pośred­nio (przez figu­ran­tów, żony, dzieci, pociot­ków i powi­no­wa­tych) zarząd nad mająt­kiem naro­do­wym, oli­gar­chiczna nomen­kla­tura kon­tro­luje prak­tycz­nie całą gospo­darkę kraju. Dla nomen­kla­tury Putin jest świa­to­wej klasy magna­tem paliw kopal­nych i finan­sów, Mie­dwie­diew tyta­nem prze­my­słu papier­ni­czego, Sur­kow – cukrow­ni­czego, Sie­czin – baro­nem naf­to­wym, Sobia­nin – gazo­wym i tak dalej. Na niż­szym szcze­blu, w szer­szym kręgu lokal­nych oli­gar­chów sytu­acja wygląda podob­nie.

W cią­głej grze gospo­dar­czych inte­re­sów ci magnaci ni­gdy nie two­rzą cał­ko­wi­cie zwar­tego frontu; zawsze wystę­pują podziały na zwal­cza­jące się nawza­jem klany, frak­cje, kliki, które cza­sem się łączą w doraźne lub względ­nie trwałe koali­cje. Dla przy­kładu za pre­zy­den­tury Mie­dwie­diewa (2008–2012) główna linia podziału prze­bie­gała mię­dzy dwiema koali­cjami kla­nów admi­ni­stra­cyjno-gospo­dar­czych: Sie­czina (numer 2 w Rosji) i Mie­dwie­diewa (numer 3). Sitwa zgro­ma­dzona wokół Sie­czina dzia­łała na rzecz trze­ciej kaden­cji pre­zy­denc­kiej Putina po 2012 roku i dążyła do wypchnię­cia Mie­dwie­diewa wraz z jego poplecz­ni­kami z naj­wyż­szych krę­gów wła­dzy. Z kolei celem grupy Mie­dwie­diewa było odsu­nię­cie Sie­czina i jego stron­ni­ków, powtórny wybór na pre­zy­denta w 2012 roku i prze­kształ­ce­nie trium­wi­ratu w duum­wi­rat ze zwięk­szoną rolą Mie­dwie­diewa.

Pod­stawą koali­cji Sie­czina był alians dwóch frak­cji peters­bur­skich cze­ki­stów: ludzi Sie­czina oraz grupy Wik­tora Iwa­nowa i Niko­łaja Patru­szewa, wspie­ra­nej przez mniej­sze klany. Urzęd­ni­czo-biz­ne­sowy klan Sie­czina obej­mo­wał jego pro­te­go­wa­nego w FSB Alek­san­dra Bort­ni­kowa, spo­wi­no­wa­co­nego z Sie­czi­nem Wła­di­mira Usti­nowa (byłego pro­ku­ra­tora gene­ral­nego i mini­stra spra­wie­dli­wo­ści, a obec­nie peł­no­moc­nego przed­sta­wi­ciela pre­zy­denta w Połu­dnio­wym Okręgu Fede­ral­nym), eks-pre­mie­rów Wik­tora Zub­kowa (pierw­szego wice­pre­miera po marcu 2012 roku) i Micha­iła Frad­kowa (szefa zagra­nicz­nych służb wywia­dow­czych Fede­ra­cji), mini­stra obrony Ana­to­lija Sier­diu­kowa i pre­zesa Wnie­sze­ko­nom­banku Andrieja Kostina.

Więk­szość poplecz­ni­ków Mie­dwie­diewa repre­zen­to­wała poglądy pro­za­chod­nie i umiar­ko­wa­nie „impe­ria­li­styczne”. Z kolei ludzie Sie­czina – pro­mo­car­stwowe jastrzę­bie, jeśli wziąć pod uwagę ich sto­su­nek do byłych repu­blik ZSRR – opto­wali za soju­szem z Chi­nami prze­ciw Zacho­dowi.

Putin przy­glą­dał się z góry woj­nie dwóch nomen­kla­tu­rowo-oli­gar­chicz­nych koali­cji (któ­rej zarze­wie było po czę­ści jego dzie­łem), korzy­sta­jąc ze wszyst­kich poli­tycz­nych korzy­ści takiej pozy­cji. Histo­rycz­nie i poli­tycz­nie pla­so­wał się bli­żej Sie­czina, zwłasz­cza że jeden z przy­wód­ców koali­cji tam­tego był kon­fi­den­tem i przy­ja­cie­lem Putina. Jed­nakże w spra­wach gospo­dar­czych (i per­so­nal­nych) miał pełne zaufa­nie do Kudrina, który zwal­czał Sie­czina, a z któ­rym Putin też żył na przy­ja­ciel­skiej sto­pie. Zresztą fakt, że Putin wyzna­czył Mie­dwie­diewa na swo­jego następcę, był zna­czący: nie doszłoby do tego bez pew­nej dozy zaufa­nia – dozy w każ­dym razie więk­szej, niż żywił Putin do daw­nych kole­gów z KGB. Bez wąt­pie­nia bał się oddać pierw­szy urząd w pań­stwie (nawet cza­sowo) któ­re­mu­kol­wiek z byłych współ­pra­cow­ni­ków z bez­pieki mimo „przy­jaźni i bra­ter­stwa” panu­ją­cych jakoby w taj­nych służ­bach.

Pod koniec listo­pada 2010 roku witryna Wiki­Le­aks opu­bli­ko­wała depe­sze z ame­ry­kań­skiej amba­sady w Moskwie do Depar­ta­mentu Stanu USA. W jed­nej z nich Mie­dwie­diew został opi­sany jako „bez­barwny i nie­zde­cy­do­wany”, Putin zaś jako „samiec alfa”. W kore­spon­den­cji poja­wiła się rów­nież wzmianka, że Mie­dwie­diew to „Robin przy Bat­ma­nie” (Puti­nie). Tak czy owak w świ­cie Mie­dwie­diewa, a zwłasz­cza w jej dal­szych krę­gach Putin nie był lubiany i wielu marzyło o odsu­nię­ciu go od wła­dzy. Lecz przez cały nie­mal okres nomi­nal­nej pre­zy­den­tury Mie­dwie­diewa nie było wła­ści­wie wia­domo, czego chce on sam: poko­nać Sie­czina i stać się dru­gim w rzą­dzą­cym duum­wi­ra­cie czy też z cza­sem wysu­nąć się na pro­wa­dze­nie. Jak się oka­zało jesie­nią 2011 roku, Mie­dwie­diew nie był gotowy na decy­du­jącą walkę o wła­dzę nawet z Sie­czi­nem, a co dopiero z Puti­nem.

W wybo­rach do Dumy 4 grud­nia 2011 pro­pu­ti­now­ska Jedna Rosja zdo­była – wedle ofi­cjal­nych danych – 49,32% gło­sów przy fre­kwen­cji wybor­czej 60,21%. Eks­perci opo­zy­cji, opie­ra­jąc się na son­da­żach przed- i powy­bor­czych, twier­dzą, że par­tia Putina zdo­była nie wię­cej niż 30–35% popar­cia (sza­cu­nek ten nie doty­czy Cze­cze­nii i kilku innych obsza­rów, gdzie zebra­nie danych w loka­lach wybor­czych było nie­moż­liwe przez wzgląd na zagro­że­nie życia obser­wa­to­rów). Po 10 grud­nia, kiedy ogło­szono wyniki, na rosyj­skiej sce­nie poli­tycz­nej roze­grały się pierw­sze w dzie­jach masowe demon­stra­cje anty­pu­ti­now­skie. Brały w nich udział dzie­siątki tysięcy ludzi.

W dru­giej poło­wie grud­nia były szef admi­ni­stra­cji pre­zy­denta i kolega Putina z aka­de­mii KGB Sier­giej Narysz­kin został prze­wod­ni­czą­cym nowo wybra­nej izby niż­szej par­la­mentu. Jego poprzed­nie sta­no­wi­sko objął Sier­giej Iwa­now, gene­rał KGB i były wice­pre­mier, a jego zastępcą mia­no­wano Wia­cze­sława Woło­dina. Sur­kow został prze­nie­siony do rządu w ran­dze wice­pre­miera. Powie­rzono mu „moder­ni­za­cję”, kul­turę i sztukę, dzia­łal­ność naukowo-badaw­czą, mło­dzież, demo­gra­fię, roz­wój tury­styki i sto­sunki z orga­ni­za­cjami wyzna­nio­wymi. Dmi­trij Rogo­zin, poli­tyk o poglą­dach naro­dowo-impe­ria­li­stycz­nych, wcze­śniej skła­nia­jący się nieco ku opo­zy­cji, został kolej­nym nowym wice­pre­mierem, spra­wu­ją­cym kon­trolę nad kom­plek­sem woj­skowo-prze­my­sło­wym.

Kolejne wybory pre­zy­denc­kie odbyły się 4 marca 2012 roku. Wedle ofi­cjal­nych danych cen­tral­nej komi­sji wybor­czej, ogło­szo­nych 7 marca, Putin zdo­był 63,6% gło­sów przy fre­kwen­cji wyno­szą­cej 65,3%. Eks­perci opo­zy­cji sza­cują, iż rze­czy­wi­sty wynik nie prze­kra­cza 45% przy fre­kwen­cji 55–60%.

Znów mamy wła­dzę i tym razem jej nie oddamy.

Wła­di­mir Putin (wów­czas pre­mier) w prze­mo­wie do agen­tów FSB, Moskwa, rok 1999

Nie odci­namy się od prze­szło­ści. Mówimy uczci­wie: dwu­dzie­sto­wieczna histo­ria Łubianki jest naszą histo­rią…

Niko­łaj Patru­szew, dyrek­tor FSB, w wywia­dzie dla „Kom­so­mol­skiej Prawdy” w Dniu FSB, 20 grud­nia 2000

Pierwszy prolog

Pierw­szy pro­log

Dzieje nazwy

W grud­niu 1970 roku rząd bol­sze­wicki powo­łał orga­ni­za­cję, która ni­gdy nikomu nie przy­nio­sła nic dobrego. Ponie­waż w teo­rii była ona poży­teczna i nie­zbędna (choć w prak­tyce skraj­nie destruk­tywna), refor­mo­wano ją i prze­mia­no­wy­wano w nadziei, że zmiany te wpłyną na poprawę jej cha­rak­teru (ten jed­nak nie zmie­nił się ani na jotę). Dziś orga­ni­za­cja, o któ­rej mówimy, nosi nazwę FSB – Fede­ral­nej Służby Bez­pie­czeń­stwa Fede­ra­cji Rosyj­skiej. Dla wygody czy­tel­nika przy­to­czymy tu w skró­cie histo­rię licz­nych nazw, pod któ­rymi funk­cjo­no­wała wcze­śniej.

20 grud­nia 1970 roku: Rada Komi­sa­rzy Ludo­wych Repu­bliki Rosyj­skiej wydaje rezo­lu­cję pod­pi­saną przez Lenina, powo­łu­jąc Wszech­ro­syj­ską Nad­zwy­czajną Komi­sję do Walki z Kontr­re­wo­lu­cją i Sabo­ta­żem (w skró­cie WCzK).

Sier­pień 1918 roku: WCzK zmie­nia nazwę na Wszech­ro­syj­ską Nad­zwy­czajną Komi­sję do Walki z Kontr­re­wo­lu­cją, Spe­ku­la­cją i Prze­stęp­stwami Nad­uży­cia Wła­dzy (cho­dziło tu głów­nie o korup­cję). Jej pierw­szym prze­wod­ni­czą­cym zostaje Feliks Dzier­żyń­ski.

6 lutego 1922 roku: Wszech­ro­syj­ski Cen­tralny Komi­tet Wyko­naw­czy RFSRR (Rosyj­skiej Fede­ra­cyj­nej Socja­li­stycz­nej Repu­bliki Radziec­kiej) wydaje rezo­lu­cję, na któ­rej mocy roz­wią­zano WCzK, powo­łano zaś Pań­stwowy Zarząd Poli­tyczny (GPU) przy Ludo­wym Komi­sa­ria­cie Spraw Wewnętrz­nych (NKWD) tejże RFSRR.

2 listo­pada 1923 roku: po utwo­rze­niu w grud­niu 1922 Związku Socja­li­stycz­nych Repu­blik Radziec­kich pre­zy­dium Cen­tral­nego Komi­tetu Wyko­naw­czego ZSRR powo­łuje Zjed­no­czony Pań­stwowy Zarząd Poli­tyczny (OGPU) przy Radzie Komi­sa­rzy Ludo­wych ZSRR.

10 lipca 1934 roku: na mocy rezo­lu­cji Cen­tral­nego Komi­tetu Wyko­naw­czego OGPU wcho­dzi w skład NKWD.

3 lutego 1941 roku: NKWD zostaje podzie­lone na dwa nie­za­leżne organy: NKWD oraz NKGB (Ludowy Komi­sa­riat Bez­pie­czeń­stwa Pań­stwo­wego). Już w czerwcu tego samego roku NKGB i NKWD łączą się ponow­nie w Komi­sa­riat Ludowy pod nazwą NKWD. W kwiet­niu 1943 NKGB zostaje reak­ty­wo­wane.

15 marca 1946 roku: NKGB zostaje prze­kształ­cone w Mini­ster­stwo Bez­pie­czeń­stwa Pań­stwo­wego ZSRR (MGB). W tym samym cza­sie wszyst­kie komi­sa­riaty ludowe zostają prze­mia­no­wane na mini­ster­stwa.

7 marca 1953 roku, dwa dni po śmierci Sta­lina: Mini­ster­stwo Spraw Wewnętrz­nych ZSRR (MWD) i Mini­ster­stwo Bez­pie­czeń­stwa Pań­stwo­wego (MGB) zostają połą­czone w Mini­ster­stwo Spraw Wewnętrz­nych ZSRR.

13 marca 1954 roku: zostaje powo­łany Komi­tet Bez­pie­czeń­stwa Pań­stwo­wego (KGB) przy Radzie Mini­strów ZSRR. W roku 1978 odnie­sie­nie do Rady Mini­strów zostaje wykre­ślone z nazwy agen­cji. Odtąd znana jest ona jako KGB ZSRR.

6 maja 1991 roku: prze­wod­ni­czący Rady Naj­wyż­szej RFSRR Borys Jel­cyn oraz zwierzch­nik KGB ZSRR Wła­di­mir Kriucz­kow uzgad­niają utwo­rze­nie Komi­tetu Bez­pie­czeń­stwa Pań­stwo­wego RFSRR (pamię­tajmy, że fede­ra­cyjna repu­blika rosyj­ska ma sta­tus pań­stwa).

26 listo­pada 1991 roku: pre­zy­dent ZSRR Michaił Gor­ba­czow pod­pi­suje dekret „O usta­no­wie­niu tym­cza­so­wych zasad dzia­ła­nia Mię­dzy­re­pu­bli­kań­skiej Służby Bez­pie­czeń­stwa (MSB) ZSRR”.

3 grud­nia 1991 roku: pre­zy­dent Gor­ba­czow pod­pi­suje ustawę „O reor­ga­ni­za­cji orga­nów bez­pie­czeń­stwa pań­stwo­wego”. Ustawa ta roz­wią­zuje KGB, zastę­pu­jąc je dwiema nowymi agen­cjami: MSB oraz Cen­tralną Służbą Wywiadu Zagra­nicz­nego ZSRR.

19 grud­nia 1991 roku3: pre­zy­dent RFSRR Borys Jel­cyn pod­pi­suje dekret „O utwo­rze­niu Mini­ster­stwa Bez­pie­czeń­stwa i Spraw Wewnętrz­nych RFSRR (MBWD)”. Wraz z powo­ła­niem tego organu MSB zostaje fak­tycz­nie roz­wią­zane. Jed­nakże 14 stycz­nia 1992 Try­bu­nał Kon­sty­tu­cyjny Fede­ra­cji Rosyj­skiej uznaje, że dekret Jel­cyna był sprzeczny z kon­sty­tu­cją RFSRR, i orzeka jego nie­waż­ność.

1992–1993: organy bez­pie­czeń­stwa Fede­ra­cji wcho­dzą w skład Mini­ster­stwa Bez­pie­czeń­stwa Fede­ra­cji Rosyj­skiej. 21 grud­nia 1993 roku Jel­cyn wydaje dekret roz­wią­zu­jący mini­ster­stwo i powo­łu­jący zamiast niego Fede­ralną Służbę Kontr­wy­wia­dow­czą (FSK).

3 kwiet­nia 1995: Jel­cyn pod­pi­suje ustawę „O orga­nach fede­ral­nej służby bez­pie­czeń­stwa w Fede­ra­cji Rosyj­skiej”. Na jej pod­sta­wie usta­wową następ­czy­nią FSK staje się FSB.

W ciągu tych wszyst­kich lat WCzK-FSB mie­ściła się wciąż w tym samym gma­chu przy ulicy Łubianka w samym sercu Moskwy. Nazwa przy­lgnęła do budynku, „Łubianka” stała się syno­ni­mem taj­nych służb.

Drugi prolog

Drugi pro­log

Przy­szły pre­zy­dent Rosji prze­zy­wany był w szkole „Uti-Puti” albo z powodu kacz­ko­wa­tego chodu (utka to kaczka), albo histo­rii, którą tu opo­wiemy.

Za namową star­szych kole­gów i z pomocą ulu­bio­nej nauczy­cielki klasa Woło­dii Putina hodo­wała przez waka­cje kaczki prze­zna­czone do zje­dze­nia jesie­nią. Lato się skoń­czyło, kaczki trzeba było zabić. I tu powstał pro­blem, bo żadne z dzieci nie paliło się do odrą­by­wa­nia głów bied­nym pta­kom. W końcu, aby prze­zwy­cię­żyć natu­ralne opory, posta­wiły jedną z kaczek przed „sądem”. Oskar­żyły ją o łama­nie norm współ­ży­cia: jadła wię­cej od innych, wypły­wała dalej, niż było dozwo­lone, zasy­piała póź­niej niż reszta stadka. Kaczka została ska­zana na śmierć; zacią­gnięto ją na sznurku do miej­sca kaźni, któ­rym był zwy­kły pie­niek. Kilku chłop­ców odmó­wiło pod­ję­cia się roli kata. Woło­dia Putin ją przy­jął. Narzu­cił na sie­bie czer­wony koc, mający uda­wać katow­ski strój, i zakrył nim głowę – bo twarz oprawcy powinna być nie­wi­doczna – a następ­nie roz­ka­zał: „Przy­pro­wadź­cie ska­zańca. Połóż­cie głowę tak, żebym mógł ją odciąć jed­nym cio­sem, nie patrząc”.

Na pod­sta­wie wspo­mnień nauczy­cielki Putina, Wiery Gurie­wicz, wyda­nych przez Insty­tut Prawny w Sankt Peters­burgu, pt. „Wła­di­mir Putin: Rodzice, przy­ja­ciele, nauczy­ciele” (II wyd., 2004)

1. Spisek Korżakowa

1

Spi­sek Kor­ża­kowa

CZYN­NIK NR 1: OCHRONA PRE­ZY­DENTA

Po nie­uda­nej pró­bie prze­ję­cia wła­dzy przez Pań­stwowy Komi­tet Stanu Wyjąt­ko­wego (puczu Jana­jewa w sierp­niu 1991 roku), a następ­nie upadku Związku Radziec­kiego KGB zostało for­mal­nie roz­wią­zane i podzie­lone na sze­reg nie­za­leż­nych agen­cji. Jedną z pierw­szych była Służba Bez­pie­czeń­stwa Pre­zy­denta (SBP) utwo­rzona na bazie daw­nych Dzie­wią­tego i Pięt­na­stego Zarządu Głów­nego KGB, odpo­wie­dzial­nych za bez­pie­czeń­stwo naj­wyż­szych urzęd­ni­ków pań­stwo­wych, ich rodzin oraz waż­nych budyn­ków rzą­do­wych. SBP została powo­łana przez Alek­san­dra Kor­ża­kowa, byłego ochro­nia­rza Jurija Andro­powa (zwierzch­nika KGB, póź­niej szefa rządu ZSRR), a z cza­sem rów­nież Jel­cyna.

Nie­za­leż­nie od tego, że zapew­nie­nie bez­pie­czeń­stwa czo­ło­wym oso­bi­sto­ściom w pań­stwie jest rze­czą ważną, sam cha­rak­ter zadań Dzie­wią­tego Zarządu zde­gra­do­wał jego sta­tus do poziomu pod­rzęd­nego. Funk­cjo­na­riu­sze i ich zwierzch­nicy byli gorzej wykształ­ceni i mieli niż­sze kwa­li­fi­ka­cje w porów­na­niu z ofi­ce­rami wywiadu i kontr­wy­wiadu. Jako pra­cow­nik Dzie­wią­tego Zarządu Kor­ża­kow – uwa­żany za lojal­nego wobec Jel­cyna – świet­nie wie­dział, że każda insty­tu­cja odpo­wia­da­jąca za bez­pie­czeń­stwo pre­zy­denta (nawet tak samo­wol­nego jak Jel­cyn) w nor­mal­nych warun­kach zawsze będzie pod­rzędna wobec świeżo sfor­mo­wa­nej suk­ce­sorki KGB. Jed­nakże na początku lat dzie­więć­dzie­sią­tych sytu­acja nie była nor­malna, toteż Kor­ża­kow doło­żył wszel­kich sta­rań, żeby zro­bić z SBP coś na kształt KGB w minia­tu­rze. Na czele sfor­mo­wa­nej w miej­sce podzie­lo­nego KGB Służby Bez­pie­czeń­stwa Rosji umie­ścił wła­snego czło­wieka, byłego komen­danta Kremla Micha­iła Bar­su­kowa, który zgo­dził się na jego nie­for­malne zwierzch­nic­two. Obsa­dziw­szy klu­czowe sta­no­wi­ska lojal­nymi wobec sie­bie ludźmi i urze­czy­wist­niw­szy z powo­dze­niem kon­cep­cję nie­za­leż­nej ochrony pre­zy­denta, Kor­ża­kow stał się fak­tycz­nie (choć nie dostrzegł tego nikt, a już naj­mniej pre­zy­dent) drugą osobą w pań­stwie.

Ale… zły to żoł­nierz, co nie marzy o het­mań­skiej buła­wie. W Rosji każdy dobry szef ochrony ma ambi­cję zaję­cia miej­sca osoby, którą chroni. W przy­padku Kor­ża­kowa osobą tą był Jel­cyn. Od histo­rycz­nych wyda­rzeń z sierp­nia 1991 roku, kiedy to Kor­ża­kow, try­ska­jący ener­gią, a wciąż jesz­cze nie­znany Rosja­nom, zago­ścił w mediach całego świata, sto­jąc za Jel­cynem niczym wierny pies gotów roze­rwać na strzępy napast­nika, a w razie potrzeby zasło­nić pre­zy­denta przed kulą wła­snym cia­łem, szef ochrony marzył o fotelu swo­jego zwierzch­nika. Aby to marze­nie mogło się speł­nić, musiało się połą­czyć kilka czyn­ni­ków.

Zbu­do­wa­nie odręb­nej służby bez­pie­czeń­stwa pre­zy­denta przy uży­ciu wła­snych sił spe­cjal­nych, noszą­cych nazwę Cen­trum Ope­ra­cji Spe­cjal­nego Prze­zna­cze­nia (CSN), przy­szło Kor­ża­ko­wowi łatwo i nie zajęło wiele czasu. Trud­niej­sze oka­zało się uro­bie­nie opi­nii publicz­nej w kraju. Kor­ża­kow potrze­bo­wał wła­snych kana­łów tele­wi­zyj­nych i gazet, zwłasz­cza że nie on jeden marzył o fotelu Jel­cyna. Główny kon­ku­rent Filip Bob­kow miał swoją tele­wi­zję i kon­cern pra­sowy. Ale kim był ten zapo­mniany już nie­mal czło­wiek?

RYWAL: FILIP BOB­KOW

Tele­wi­zja – potężny instru­ment pro­pa­gandy i narzę­dzie kształ­to­wa­nia opi­nii publicz­nej – w cza­sach sowiec­kich znaj­do­wała się pod stałą kon­trolą KGB. Piąty Zarząd Główny, mający liczne „biura” roz­siane po całym Związku Radziec­kim, był odpo­wie­dzialny za zwal­cza­nie „wro­giej dywer­sji ide­olo­gicz­nej”. Słowo „wróg” ozna­cza tu kraje o odmien­nej, bo bur­żu­azyj­nej ide­olo­gii i moral­no­ści opar­tej na wol­no­ści gospo­dar­czej i swo­bo­dach oby­wa­tel­skich. Wszyst­kie kraje kapi­ta­li­styczne i ich sojusz­nicy były uwa­żane za wro­gie.

Ter­min „dywer­sja ide­olo­giczna” daje pole do sze­ro­kiej inter­pre­ta­cji i można go dowol­nie uży­wać. Obej­muje na przy­kład taki kon­cept jak „szko­dliwa orien­ta­cja ide­olo­giczna”, który można zasto­so­wać do każ­dej dzia­łal­no­ści nie­wpa­so­wu­ją­cej się ści­śle w poli­tyczny sys­tem pań­stwa i jego kanon ide­owy. KGB, nie­wzru­sze­nie trzy­ma­jąc się kursu wyzna­czo­nego przez Komi­tet Cen­tralny KPZR – a ści­śle przez jego Wydział Agi­ta­cji i Pro­pa­gandy – toczył sze­roko zakro­joną wojnę z wszel­kimi prze­ja­wami nie­za­do­wo­le­nia w Rosji. Aby uzy­skać cał­ko­witą kon­trolę nad sytu­acją poli­tyczną w kraju i poglą­dami jego miesz­kań­ców, organy bez­pieki rekru­to­wały agen­tów spo­śród zarówno oby­wa­teli ZSRR, jak i cudzo­ziem­ców, reali­zu­jąc przy tym ważne cele tak­tyczne i stra­te­giczne. Klu­czo­wym celem stra­te­gicz­nym było ugrun­to­wa­nie ide­olo­gicz­nego wpływu Komu­ni­stycz­nej Par­tii Związku Radziec­kiego w samym Związku Radziec­kim, pozo­sta­łych kra­jach bloku socja­li­stycz­nego i w ogóle na całym świe­cie. Zwią­zany z tym cel tak­tyczny prze­wi­dy­wał umiesz­cze­nie agen­tów bez­pieki dosłow­nie na wszyst­kich szcze­blach spo­łe­czeń­stwa. Mieli oni zapo­bie­gać „szko­dli­wej pro­pa­gan­dzie ide­olo­gicz­nej” i ćwi­czyć się w kontrpro­pa­gan­dzie skie­ro­wa­nej prze­ciwko wro­gim kra­jom.

Przez wiele lat, prak­tycz­nie od dnia naro­dzin, Piąty Zarząd KGB dowo­dzony był przez Filipa Bob­kowa. Nim odszedł on na eme­ry­turę na początku 1991 roku, dosłu­żył się sta­no­wi­ska wice­prze­wod­ni­czą­cego KGB i rangi gene­rała armii. Wkrótce stał się znany jako „kon­sul­tant” oli­gar­chy Wła­di­mira Gusin­skiego, wła­ści­ciela kor­po­ra­cji Most, w któ­rej skład wcho­dziły Most Bank i Media-Most oraz sze­reg innych firm. W rze­czy­wi­sto­ści Bob­kow został sze­fem ochrony całej kor­po­ra­cji. Zresztą od lat już miał na oku Gusin­skiego, który zetknął się z Pią­tym Zarzą­dem przy oka­zji przy­go­to­wań do igrzysk olim­pij­skich w Moskwie w 1980 roku.

Zastępcą Bob­kowa w Pią­tym Zarzą­dzie był gene­rał major Iwan Abra­mow. Póź­niej, kiedy Bob­kow prze­jął sta­no­wi­sko wice­dy­rek­tora KGB po Wik­to­rze Czer­bi­ko­wie (który po wybo­rze Andro­powa na sta­no­wi­sko pierw­szego sekre­ta­rza KPZR wsko­czył o szcze­bel wyżej, obej­mu­jąc dowódz­two całej agen­cji), Abra­mow z kolei został naczel­ni­kiem Pią­tego Zarządu i awan­so­wał na gene­rała broni. Pod­ko­mendni nazy­wali go „Wania Pał­kin” (od pałki) przez wzgląd na małost­kowe, tyrań­skie zapędy oraz sztywny, nie­raz krzyw­dzący sto­su­nek do pod­wład­nych. Abra­mow, rzecz jasna, marzył o stołku wice­dy­rek­tora KGB i miał realną szansę na speł­nie­nie tego marze­nia, lecz pod koniec 1980 roku nie­ocze­ki­wa­nie dla wszyst­kich (a zwłasz­cza dla sie­bie) został prze­nie­siony do biura pro­ku­ra­tora gene­ral­nego i mia­no­wany jego zastępcą.

Zastępcą Abra­mowa w Pią­tym Zarzą­dzie był z kolei Wita­lij Pono­ma­riew. Z wykształ­ce­nia wete­ry­narz, póź­niej dzia­łacz par­tyjny, tra­fił do KGB na początku lat osiem­dzie­sią­tych. Wkrótce został naczel­ni­kiem tere­no­wego biura KGB w Auto­no­micz­nej Repu­blice Cze­czeń­sko-Ingu­skiej, a nie­wiele póź­niej prze­nie­siono go do Moskwy i mia­no­wano wicenaczel­ni­kiem Pią­tego Zarządu, a zatem zastępcą Abra­mowa. Wszystko to działo się w przeded­niu Mię­dzy­na­ro­do­wego Festi­walu Mło­dzieży I Stu­den­tów, który odbył się w Moskwie w 1985 roku. Było to wyda­rze­nie o dużej wadze poli­tycz­nej; Pono­ma­riew miał je nad­zo­ro­wać, wyko­rzy­stu­jąc w tym celu funk­cjo­na­riu­szy Piątki. W cza­sie przy­go­to­wań, a póź­niej trwa­nia festi­walu, Pono­ma­riew poznał dyrek­tora cere­mo­nii otwar­cia Wła­di­mira Gusin­skiego, tego samego, który kilka lat póź­niej będzie jed­nym z naj­bo­gat­szych i naj­bar­dziej wpły­wo­wych ludzi w Rosji, a także „sze­fem” Bob­kowa.

I tak w cza­sie, gdy Kor­ża­kow two­rzył swoje mini-KGB, wyko­rzy­stu­jąc w tym celu służbę bez­pie­czeń­stwa pre­zy­denta Jel­cyna, Bob­kow budo­wał wła­sne mini-KGB w impe­rium sta­rego zna­jo­mego Gusin­skiego.

Pod­le­ga­jący Bob­ko­wowi pion bez­pie­czeń­stwa kor­po­ra­cji Most skła­dał się głów­nie z jego byłych pod­wład­nych z Pią­tego Zarządu i był jedną z naj­więk­szych i naj­po­tęż­niej­szych agen­cji ochrony w kraju. Liczbą per­so­nelu i zasię­giem dzia­łal­no­ści znacz­nie prze­wyż­szał SBP Kor­ża­kowa. Bez­piecz­niacy Mostu gro­ma­dzili infor­ma­cje z wielu dzie­dzin życia codzien­nego w Rosji. Oce­niali stan gry rywa­li­zu­ją­cych ze sobą sił poli­tycz­nych w rzą­dzie i zbie­rali haki na pro­mi­nent­nych poli­ty­ków, biz­nes­me­nów, ban­kie­rów i oso­bi­sto­ści życia publicz­nego. Ana­li­tycy Kor­ża­kowa nie dora­stali do pięt byłym agen­tom KGB, któ­rzy teraz pra­co­wali w Moście nie dla idei, a dla wyso­kich zarob­ków, wypła­ca­nych nie w rublach, lecz w dola­rach (ich pen­sje kil­ka­krot­nie prze­wyż­szały nomi­nalny dochód gene­rała Kor­ża­kowa). Inte­li­gentni, doświad­czeni wywia­dowcy i ana­li­tycy Bob­kowa nie mogli nie zauwa­żyć kro­ków podej­mo­wa­nych przez Kor­ża­kowa w celu zwięk­sze­nia swego zna­cze­nia i zgro­ma­dze­nia wokół sie­bie grupy wpły­wo­wych poplecz­ni­ków. Ponadto pra­cow­nicy Mostu utrzy­my­wali dobre zawo­dowe sto­sunki z kole­gami, któ­rzy pozo­stali w FSB.

KON­FLIKT W 1994 ROKU

Wybory pre­zy­denc­kie miały się odbyć w 1996 roku. Pod koniec 1994 Kor­ża­kow i Bob­kow posta­no­wili spraw­dzić, który z nich jest sil­niej­szy. Gusin­ski dekla­ro­wał, że może posa­dzić na fotelu pre­zy­denc­kim kogo­kol­wiek zechce, na co Kor­ża­kow odparł: „Nie naszą jest rze­czą wybór pre­zy­denta” i roz­po­czął otwartą wojnę z Bob­kowem. Pod­le­gły mu oddział Cen­trum Ope­ra­cji Spe­cjal­nego Prze­zna­cze­nia (CSN) 2 grud­nia zaata­ko­wał kolumnę samo­cho­dów Gusin­skiego i jego eskorty. Ofi­cer CSN Wik­tor Por­tow wspo­mi­nał póź­niej: „Mie­li­śmy spro­wo­ko­wać Gusin­skiego do dzia­ła­nia i w ten spo­sób się prze­ko­nać, czyje popar­cie zapew­nił sobie w rzą­dzie, zanim zaczął wygła­szać takie dekla­ra­cje”.

Ran­kiem 2 grud­nia opan­ce­rzony mer­ce­des Gusin­skiego oraz dżip wio­zący ochro­nia­rzy jechały szosą Rublow­sko-Uspień­ską z daczy Gusin­skiego do Moskwy. Na zakrę­cie volvo CSN wepchnęło się pomię­dzy dżipa a mer­ce­desa. Jadąc łeb w łeb grubo ponad sto na godzinę, oba samo­chody doje­chały aż na Pro­spekt Kutu­zowa i zatrzy­mały się mię­dzy ratu­szem, w któ­rym mie­ściły się biura Gusin­skiego, a „Bia­łym Domem” (sie­dzibą rządu Fede­ra­cji).

W tym cza­sie Gusin­ski zdą­żył zadzwo­nić do Jew­gie­nija Sawo­stja­nowa – szefa FSB na Moskwę i okręg moskiew­ski – oraz do moskiew­skiego Zarządu Spraw Wewnętrz­nych (GUWD), krzy­cząc, że napa­dli go ban­dyci (nie było jesz­cze wia­domo, kim są ści­ga­jący go ludzie). Sawo­stja­now wysłał anty­ter­ro­ry­stów; szef GUWD – grupę szyb­kiego reago­wa­nia. Padło kilka strza­łów, lecz obyło się bez ofiar, kiedy stało się jasne, że napast­ni­kami są agenci ochrony pre­zy­denc­kiej, i ludzie Gusin­skiego musieli się pod­dać. Pod­władni Kor­ża­kowa wywle­kli pasa­że­rów z samo­chodu i kazali im się poło­żyć twa­rzami na śniegu. Tak zakoń­czyła się akcja, która prze­szła do anna­łów pod nazwą „Ope­ra­cja Mordą w Śnieg”.

Bły­sko­tliwy manewr ujaw­nił, że gene­rał Sawo­stja­now jest jed­nym z poli­tycz­nych sojusz­ni­ków Bob­kowa. Tego samego dnia na prośbę Kor­ża­kowa Sawo­stja­now został przez Jel­cyna zdy­mi­sjo­no­wany. Zastą­pił go pro­te­go­wany szefa ochrony pre­zy­denta Ana­to­lij Tro­fi­mow – za cza­sów sowiec­kich spec od śle­dze­nia dysy­den­tów.

CZYN­NIK NR 2: KANAŁ 1

Zwy­cię­stwo Kor­ża­kowa oka­zało się jed­nak ilu­zo­ryczne, bo kon­tro­lo­wane przez Gusin­skiego media zaczęły go kon­se­kwent­nie nisz­czyć. Od tego dnia jego upa­dek był już prak­tycz­nie prze­są­dzony, choć Kor­ża­kow zdał sobie z tego sprawę dopiero w roku 1996 roku, kiedy było już za późno. Nie­mniej owe gru­dniowe wyda­rze­nia nauczyły go cze­goś bar­dzo waż­nego: w nowej Rosji pry­watne mini-KGB nie wystar­czy; potrzebne jest też impe­rium medialne, wła­sne kanały prze­kazu infor­ma­cji. Nasu­wa­ją­cym się od razu i naj­bar­dziej kuszą­cym obiek­tem do pożar­cia był Kanał 1 rosyj­skiej tele­wi­zji, docie­ra­jący do 180 milio­nów widzów. Kor­ża­kow miał jed­nak za słabą pozy­cję, aby zdo­być ten kąsek.

Dzie­wiąty Zarząd Główny KGB, wchło­nięty póź­niej przez służbę bez­pie­czeń­stwa pre­zy­denta, był tra­dy­cyj­nie odrębny od innych. Więk­szość jego wydzia­łów miała sie­dzibę na Kremlu, gdzie mie­ściły się insty­tu­cje i prze­by­wali ludzie, któ­rych chro­nił. Funk­cjo­na­riu­sze i sze­fo­wie rzadko sty­kali się z człon­kami innych pio­nów ope­ra­cyj­nych KGB, przez co Dzie­wiąty Zarząd nie miał swo­ich agen­tów w mass mediach, wśród pro­mi­nent­nych poli­ty­ków ani w krę­gach aka­de­mic­kich.

Pod wzglę­dem gospo­dar­czym roz­po­czy­na­jąca się w ZSRR pie­re­strojka stwo­rzyła przede wszyst­kim grunt pod bez­pre­ce­den­sową restruk­tu­ry­za­cję majątku pań­stwo­wego. W czo­łówce tych, któ­rzy zwę­szyli grubą forsę, znaj­do­wali się spad­ko­biercy sowiec­kiej tele­wi­zji. Roz­ra­sta­jące się firmy potrze­bo­wały reklamy, a na tym polu moż­li­wo­ści tele­wi­zji były nie­ogra­ni­czone. Wiele kon­ku­ru­ją­cych ze sobą sta­cji prze­ści­gało się, ofe­ru­jąc usługi fir­mom zain­te­re­so­wa­nym pro­mo­cją w ogól­no­kra­jo­wym medium. Za reklamy pła­cono na ogół w dola­rach, a znaczna część tych kwot wpa­dała do kie­szeni pro­du­cen­tów tele­wi­zyj­nych i ich pra­cow­ni­ków bez­po­śred­nio obsłu­gu­ją­cych klien­tów. W opi­sy­wa­nym tu okre­sie na łonie cen­tral­nej tele­wi­zji rosyj­skiej dzia­łało czter­na­ście nowo powsta­łych agen­cji rekla­mo­wych. Kupo­wały one czas ante­nowy od pro­du­cen­tów róż­nych pro­gra­mów tele­wi­zyj­nych, dzie­liły go wedle wła­snego widzi­mi­się i sprze­da­wały klien­tom zain­te­re­so­wa­nym emi­sją reklam. Czas ante­nowy kupo­wany był hur­towo w por­cjach waha­ją­cych się od kil­ku­dzie­się­ciu minut do kilku godzin dzien­nie i okre­sach od kilku dni do kilku mie­sięcy rocz­nie, odsprze­da­wany zaś na minuty lub nawet sekundy po znacz­nie wyż­szych cenach. Zyski z tego biz­nesu były gigan­tyczne. Uzy­skany przy­chód nie tra­fiał na rachu­nek pań­stwo­wej tele­wi­zji; dzie­liła się nim grupa ludzi, któ­rym udało się wyki­wać rząd i roz­par­ce­lo­wać mię­dzy sie­bie olbrzymi rynek reklamy.

Całą tę dzia­łal­ność, odby­wa­jącą się w wieży tele­wi­zyj­nej Ostan­kino, naj­wyż­szym budynku Moskwy, moni­to­ro­wało co naj­mniej trzy­dzie­stu agen­tów KGB, któ­rzy sumien­nie dono­sili zwierzch­ni­kom o każ­dym szcze­góle nie­zak­się­go­wa­nych trans­ak­cji, jako że cała poważna kore­spon­den­cja firm i insty­tu­cji prze­cho­dziła wyłącz­nie przez biuro KGB (Pierw­szego Zarządu) w ośrodku tele­wi­zyj­nym. Wszy­scy ci ludzie, któ­rzy się nawza­jem znali, wspie­rali i foro­wali, mieli powią­za­nia z Bob­ko­wem. Jak tra­fili do tele­wi­zji? Kim byli w cza­sach sowiec­kich i póź­niej?

OFI­CE­RO­WIE CZYN­NEJ REZERWY

Obok funk­cjo­na­riu­szy ofi­cjal­nie nad­zo­ru­ją­cych radziecką tele­wi­zję różne piony KGB zatrud­niały licz­nych agen­tów „pod przy­krywką” – rezy­den­tów i infor­ma­to­rów zwer­bo­wa­nych spo­śród per­so­nelu tele­wi­zji albo eme­ry­to­wa­nych ofi­ce­rów KGB pra­cu­ją­cych tam na eta­tach. W ter­mi­no­lo­gii uży­wa­nej przez cze­ki­stów ludzie ci byli „ofi­ce­rami czyn­nej rezerwy”. Ich rola i sama kon­cep­cja „czyn­nej rezerwy” nabrała kształtu już w cza­sie, gdy prze­wod­ni­czą­cym KGB w latach 1967–1982 był Jurij Andro­pow.

Ofi­ce­ro­wie czyn­nej rezerwy pra­co­wali w licz­nych mini­ster­stwach, insty­tu­cjach i róż­nych jed­nost­kach pań­stwo­wych (przed rokiem 1991 w ZSRR wszystko było pań­stwowe). Powie­rzano im kon­kretne sta­no­wi­ska na pod­sta­wie ruty­no­wej biu­ro­kra­tycz­nej pro­ce­dury: KGB przed­kła­dało Komi­te­towi Cen­tral­nemu KPZR raport uza­sad­nia­jący potrzebę stwo­rze­nia takiego a takiego etatu w jed­nej ze struk­tur pań­stwo­wych ZSRR, następ­nie sekre­ta­riat Komi­tetu Cen­tral­nego przyj­mo­wał sto­sowną rezo­lu­cję, usto­sun­ko­wu­jąc się albo za, albo prze­ciw. Jeśli wnio­sek KGB został przy­jęty, biuro poli­tyczne par­tii zatwier­dzało nowe sta­no­wi­sko i prze­ka­zy­wało wła­dzy wyko­naw­czej odpo­wied­nie instruk­cje. Z ini­cja­tywy Bob­kowa etaty dla czyn­nych rezer­wi­stów powstały nawet w Komi­te­cie Cen­tral­nym. Bob­kow dążył do pod­da­nia kon­troli KGB tak zwa­nych par­tyj­nych pie­nię­dzy. W szczy­cie pie­re­strojki fun­du­sze te zostały prze­lane za gra­nicę i ślad po nich zagi­nął. Wiele wska­zuje, że trans­feru doko­nali ofi­ce­ro­wie czyn­nej rezerwy, umiesz­czeni przez KGB w Komi­te­cie Cen­tral­nym. W owym cza­sie Bob­kow był pierw­szym zastępcą dowódcy czyn­nej rezerwy, czyli dru­gim w hie­rar­chii dowo­dze­nia

Stop­niowo czynni rezer­wi­ści KGB-FSB obej­mo­wali sta­no­wi­ska we wszyst­kich insty­tu­cjach mają­cych jakie­kol­wiek zna­cze­nie – w prze­my­śle, han­dlu, usłu­gach, pla­ców­kach nauko­wych; w tele­wi­zji rzecz jasna także – rów­no­cze­śnie jed­nak pozo­stali na listach płac swo­ich zarzą­dów KGB. Wypeł­niali ofi­cjalne obo­wiązki w nowej pracy, ale ich prio­ry­te­to­wym zada­niem była dba­łość o inte­resy bez­pieki. For­malni „eme­ryci” w rze­czy­wi­sto­ści zostali odde­le­go­wani do służby cywil­nej lub woj­sko­wej, gdzie peł­nili funk­cje taj­nych agen­tów. To był naprawdę rewo­lu­cyjny wyna­la­zek KGB, które de facto zabez­pie­czało sobie tyły na wypa­dek nie­prze­wi­dzia­nych kom­pli­ka­cji. W owym cza­sie zaczęto mówić, że nie ma cze­goś takiego jak „były” agent bez­pieki. I rze­czy­wi­ście, jej funk­cjo­na­riu­sze prze­cho­dzili po pro­stu do czyn­nej rezerwy.

Kiedy Bob­kow został wice­dy­rek­to­rem KGB, jego miej­sce na czele Pią­tego Zarządu zajął gene­rał-major (odpo­wied­nik gene­rała dywi­zji) Jew­gie­nij Iwa­now (po roz­wią­za­niu KGB szef wydziału ana­li­tycz­nego kor­po­ra­cji Most). Wcze­śniej był on czyn­nym rezer­wi­stą w Komi­te­cie Cen­tral­nym KPZR. Pra­co­wał w wydziale admi­ni­stra­cji nad­zo­ru­ją­cym cały sys­tem wymiaru spra­wie­dli­wo­ści Związku Radziec­kiego: Pro­ku­ra­turę Gene­ralną, Sąd Naj­wyż­szy, KGB i Mini­ster­stwo Spraw Wewnętrz­nych. Po mniej wię­cej dwóch latach, już jako gene­rał broni, Iwa­now wró­cił do KGB na sta­no­wi­sko wice­dy­rek­tora, z któ­rym zwią­zane były sze­ro­kie pre­ro­ga­tywy. Pod nie­obec­ność dyrek­tora pod­le­gały mu wywiad zagra­niczny oraz dzia­ła­nia eli­tar­nych oddzia­łów spe­cjal­nych Grupy A (Zarządu A, okre­śla­nego na Zacho­dzie jako Alfa), pod­po­rząd­ko­wa­nych bez­po­śred­nio zwierzch­ni­kowi KGB.

W latach pie­re­strojki Iwa­now prze­kształ­cił Piąty Zarząd Główny KGB w Zarząd Obrony Porządku Kon­sty­tu­cyj­nego (tzw. Zarząd K). Zwol­nione przez niego sta­no­wi­sko czyn­nego rezer­wi­sty w Komi­te­cie Cen­tral­nym prze­jął inny agent Pią­tego Zarządu Alek­sandr Kar­ba­inow, dawny sekre­tarz Kom­so­mołu w obwo­dzie kra­sno­jar­skim. To wła­ści­wie on zre­or­ga­ni­zo­wał Piąty Zarząd, czy­niąc z niego Zarząd K. Nie­wiele póź­niej Kar­ba­inow został sze­fem biura pra­so­wego KGB, które pod jego zwierzch­nic­twem prze­kształ­ciło się w cen­trum public rela­tions, nowy kanał pro­pa­gan­dowy zre­struk­tu­ry­zo­wa­nej rosyj­skiej bez­pieki. Kolejna nomi­na­cja w karie­rze zawo­do­wej Kar­ba­inowa była oczy­wi­sta: został odde­le­go­wany jako czynny rezer­wi­sta do firmy innego daw­nego kom­so­molca – oli­gar­chy Micha­iła Cho­dor­kow­skiego. Nieco póź­niej zastępca Kar­ba­inowa w public rela­tions gene­rał KGB Kon­dau­row także prze­szedł do rezerwy u Cho­dor­kow­skiego jako szef działu ana­li­tycz­nego Jukosu.

ALEK­SANDR KOMIEL­KOW

Wice­dy­rek­to­rem Pią­tego Zarządu Głów­nego, który nad­zo­ro­wał tele­wi­zję w Rosji, był major Alek­sandr Komiel­kow, absol­went moskiew­skiego Insty­tutu Kul­tury. Kum­ple od kie­liszka i współ­pra­cow­nicy nazy­wali go „bakła­ża­nem” ze względu na wpa­da­jącą w fio­let kar­na­cję. Komiel­kow prze­szedł do wydziału tele­wi­zji z innego, nad­zo­ru­ją­cego Moskiew­ski Uni­wer­sy­tet Pań­stwowy oraz Uni­wer­sy­tet Przy­jaźni Naro­dów imie­nia Patrice’a Lumumby. Jego ojciec słu­żył w Pierw­szym Zarzą­dzie Głów­nym (wywiad zagra­niczny) i ten fakt prze­są­dził o karie­rze zawo­do­wej syna.

Do tele­wi­zji Komiel­kow ścią­gnął sta­rego zna­jo­mego z Piątki Walen­tina Mały­gina, który objął kie­row­nic­two biura Pierw­szego Wydziału w Ostan­ki­nie. Kan­dy­da­turę Mały­gina na to sta­no­wi­sko poparł gene­rał Abra­mow, szef Pią­tego Zarządu, przez co została ona gładko zaak­cep­to­wana przez KGB.

Major Wła­di­mir Cibi­zow, star­szy ofi­cer Pierw­szego Wydziału Pią­tego Zarządu, został czyn­nym rezer­wi­stą w ośrodku tele­wi­zyj­nym. Odpo­wia­dał bez­po­śred­nio przed sze­fem biura KGB w ośrodku. On z kolei przy­szedł do KGB (gdzie przez wiele lat pra­co­wał jego wuj) po ukoń­cze­niu Pań­stwo­wej Aka­de­mii Sztuk Teatral­nych. W Pierw­szym Wydziale Piątki był odpo­wie­dzialny za agen­cję Goskon­cert, nad­zo­ru­jącą zagra­niczne tournée radziec­kich arty­stów i orga­ni­zu­jącą arty­stom zagra­nicz­nym trasy wystę­pów na tery­to­rium ZSRR.

Ośro­dek tele­wi­zji Ostan­kino był „reżi­mowy”. Żeby wejść do budynku, konieczna była spe­cjalna prze­pustka (stała dla pra­cow­ni­ków, jed­no­ra­zowa dla gości). Jako szef „reżi­mo­wego” wydziału ofi­cer KGB Cibi­zow znał na wyrywki listę osób, które bywały w ośrodku. W razie koniecz­no­ści dowolny gość mógł na jego roz­kaz usły­szeć odmowę wyda­nia prze­pustki, a każdy pra­cow­nik zostać prze­szu­kany przy wej­ściu lub wyj­ściu z budynku.

W latach pie­re­strojki Komiel­kow i Mały­gin zręcz­nie korzy­stali ze swo­jego „zasobu admi­ni­stra­cyj­nego”, któ­rym była tele­wi­zja Ostan­kino. Han­dlo­wali cza­sem ante­no­wym sta­cji radio­wych i tele­wi­zyj­nych, wynaj­mo­wali stu­dia tele­wi­zjom komer­cyj­nym. Dla Komiel­kowa skoń­czyło się to mar­nie: został dys­cy­pli­nar­nie zwol­niony ze służby za zanie­dba­nie obo­wiąz­ków zawo­do­wych.