59,90 zł
Historia dojścia i pozostawania przy władzy Putina na tle aktualnych wydarzeń, takich jak choćby wojna w Czeczenii. Autorzy porównują „oficjalną” biografię Putina z tą mniej oficjalną – spisaną na podstawie zeznań m.in. biologicznej matki Putina, która rzekomo dostała zakaz mówienia o tym, przedstawiają powiązania polityka z korporacjami i dużymi pieniędzmi oraz wszechobecną korupcję. Książka ujawnia także mechanizmy fałszowania wyborów, również do władz lokalnych, a nawet sylwetki „przyjaciół” Putina. Ostatni, tytułowy rozdział przywołuje przypadki niewyjaśnionych śmierci już od czasów Lenina.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 664
Przedmowa do nowego wydania
Dwadzieścia lat walki z demokracją jej własną bronią
Władimir Putin po raz pierwszy pojawił się na Kremlu 9 sierpnia 1999 roku, by objąć obowiązki premiera Federacji Rosyjskiej. Na stanowisko wyniósł go ówczesny prezydent Borys Jelcyn, którego pozycja już wtedy zaczynała się chwiać. Niecałe osiem miesięcy później, 26 marca 2000 roku, Putin w legalnych wyborach prezydenckich został obrany głową państwa. Dzień ten rozpoczął ponad dwie dekady jego niekwestionowanego przywództwa. Spróbujmy przyjrzeć się różnym aspektom zmian, jakie zaszły w Rosji w tym długim okresie.
W czerwcu 2007 roku moskiewskie mieszkanie współautora tej książki Władimira Pribyłowskiego zostało przeszukane przez agentów Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Panowie z FSB skonfiskowali wszystkie komputery i nośniki danych, a na nich także pierwszą wersję tej książki. Niespełna rok dzielił wówczas Rosję od kolejnych wyborów prezydenckich zaplanowanych na 7 maja 2008 roku. Putina miał zastąpić Miedwiediew i Kreml nie życzył sobie żadnych niespodzianek.
Pribyłowski był znany w Rosji jako jeden z pierwszych działaczy pierestrojki, sumienny kronikarz korupcyjnych skandali, krytyk Putina, a także – w 1995 roku – kandydat do Dumy z ramienia Partii Miłośników Piwa. Niestety, historia jego spotkań z bezpieką nie kończy się na tej jednej szykanie. Dziewięć lat później Władimir zmarł samotnie w swoim mieszkaniu. Miał pięćdziesiąt dziewięć lat. Przyczyna jego nagłej śmierci pozostaje nieznana.
Rozpatrywany w oderwaniu od kontekstu przedwczesny zgon Pribyłowskiego mógłby się wydawać naturalny. Ale jego data – 13 stycznia – nie wygląda już na przypadkową. Tydzień później sir Robert Owen opublikował raport z trwającego dekadę śledztwa w sprawie śmierci Aleksandra Litwinienki, o którą obwinił Putina. Litwinienko zmarł w nocy z 23 na 24 listopada 2006 roku w wyniku zatrucia polonem-210. Niezbyt dobrze znany na Zachodzie przed tą datą, w Rosji cieszył się sławą nie mniejszą niż Pribyłowski jako nieustępliwy krytyk Władimira Putina. Napisaliśmy razem książkę Wysadzić Rosję1, w której ujawniliśmy, w jaki sposób FSB zorganizowała w tajemnicy serię zamachów bombowych na budynki mieszkalne w Moskwie (działo się to we wrześniu 1999 roku). Czasy i bez tego były niespokojne, ale FSB zabiła ponad trzystu niewinnych ludzi, aby wykreować fałszywy obraz Rosji jako celu bezprecedensowego ataku islamistów. Po Archipelagu GUŁag Sołżenicyna książka Wysadzić Rosję była pierwszą oficjalnie zakazaną przez władze Kremla.
Zgony Pribyłowskiego i Litwinienki, ujmujące niczym klamra ponad dekadę tej samej prezydentury, ilustrują zarazem tytuł naszej książki. W przeciwieństwie do demokratycznych przywódców świata Putin zawsze był gotów pójść krok dalej i dla rozwiązania kłopotliwych kwestii posłużyć się mordem. Jak to ujął Stalin: „Śmierć gasi wszystkie konflikty. Nie ma człowieka, nie ma problemu”. Terror szerzony przez Stalina zapewnił mu władzę na trzydzieści lat. Gdy ta książka trafiła do druku, Putin był dopiero w dwóch trzecich tej drogi.
Jako historycy (Pribyłowski studiował historię w sowieckiej Rosji, ja w USA po aliji umożliwionej przez pierestrojkę) przedstawiamy dojście Putina do władzy w kontekście dziejów Rosji. Zamachy na demokrację – tajne lub poprzedzone sfabrykowanymi zajściami – mają w tym kraju długą tradycję. Tajną policję określaną później skrótem Czeka (od Czrezwyczajnaja komissija) powołano już 7 grudnia 1917 roku dla wyplenienia z terenów sowieckiej Rosji wszystkich „elementów kontrrewolucyjnych”. Lenin jako pierwszy wykorzystał możliwości tej organizacji do zabójstw na zlecenie i szerzenia strachu, by umocnić się na pozycji niekwestionowanego wodza.
Jego następców cechował wszakże daleko posunięty brak zaufania do tajnych służb i ich sekretnych poczynań. Z wyjątkiem Jurija Andropowa żaden były czekista nie został sekretarzem generalnym rządzącej partii. Lecz Andropow (za rządów Leonida Breżniewa szef KGB, jednego z kolejnych spadkobierców Czeki) nie utrzymał się długo na stanowisku, a wpływ tajnej policji na system polityczny Związku Radzieckiego prędko osłabł. Paradoksalnie to właśnie Gorbaczowowska pierestrojka stworzyła wymarzoną szansę dla czekistów. Doprowadziła do poluzowania kagańca nałożonego tajnym służbom przez dawny partyjny beton. Niesprawdzone jeszcze mechanizmy demokracji były chwiejne i niewydolne, a to, że były nowe, dało czekistom szansę dojścia do celu, który przez prawie sto lat im się wymykał – zdobycia pełnej władzy w Rosji.
Bezpieka, dziś dla odmiany nazwana FSB, w końcu ten cel osiągnęła, w czasie prezydentury Putina niszcząc wszelkie zaczątki rosyjskiej demokracji. Pierwsze dwie próby przejęcia władzy prezydenckiej – w roku 1991 (pucz sierpniowy) i w marcu 1996 (spisek Aleksandra Korżakowa, szefa służb specjalnych za Jelcyna) – spaliły na panewce. Lecz czekiści wyciągnęli nauczkę z popełnionych błędów i radykalnie zrewidowali taktykę. Uświadomili sobie, że zamiast wprowadzać zmiany siłą, lepiej posłużyć się mieszaniną oszustwa i oportunizmu, tworząc za ich pomocą pozorną legitymację nowej władzy. Podobnie jak w ZSRR na początek wystarczyło przechwycić tylko jedno stanowisko – fotel prezydenta Federacji Rosyjskiej.
W sierpniu 1999 pojawiła się wyśmienita sposobność. Prezydent Borys Jelcyn, osłabiony kryzysem w Czeczenii i podupadły na zdrowiu, zaczął się rozglądać za następcą. Podsunięto mu trzech kandydatów, wszystkich z tajnych służb. Wybór padł na Władimira Putina, którego największym atutem był brak silnych powiązań z ówczesną rosyjską wierchuszką. W KGB dosłużył się ledwie stopnia podpułkownika, a u steru FSB stał dopiero od roku. Wcześniej pracował w administracji prezydenta jako zastępca jej szefa.
Kiedy Jelcyn wyniósł Putina na stanowisko premiera, plan FSB mógł wkroczyć w następną fazę. Na początku września 1999 roku tajne służby przeprowadziły szereg ataków bombowych na budynki mieszkalne, opisanych przeze mnie i Litwinienkę. Zręcznie sfabrykowane ślady wiodły do czeczeńskich separatystów. To dało Kremlowi pretekst do rozpoczęcia pokazowej akcji zbrojnej w zbuntowanej republice – pretekst równie wątły jak ten do inwazji na Irak po 11 września, żadne nici bowiem nie łączyły ataków z czeczeńskim rządem. Ale i taki impuls wystarczył. Czeczenię zamieszkują głównie muzułmańscy sunnici, którzy w Rosji stanowią marginalną mniejszość. Niewielki kraj Federacji, wymarzony do roli kozła ofiarnego, stał się synonimem kłopotów – tak samo jak nazwisko Saddama Husajna dla obserwatorów z Zachodu. 2 lutego 2000 roku, niemal w przeddzień wyborów prezydenckich, w których Putin był głównym kandydatem, wojska rosyjskie zajęły Grozny, stolicę Czeczenii, dając pokaz siły.
Interwencja wojskowa stała się osnową przekonującej legendy, którą można było nakarmić wyborców. Władimir Putin występował w niej jako człowiek silny, zdobywca – a półtora miesiąca przed terminem wyborów taki obraz jest wiele wart. W istocie czekiści mieli już wygraną w garści: ostatniego dnia roku 1999 Jelcyn zrzekł się urzędu przed terminem, a jego obowiązki przejął premier Putin, mianowany kilka miesięcy wcześniej. W marcu 2000 roku ogłoszono go zwycięzcą w oficjalnych wyborach prezydenckich. Zdobył niewiele ponad 50% głosów, co – zważywszy na jego rzekomą popularność – było nader skromnym sukcesem, ale, jak opiszemy dalej, nawet ten mierny wynik stanowił rezultat manipulacji, ręcznego sterowania i różnych fałszerstw, które miały stworzyć iluzję demokratycznego umocowania jego władzy.
Co najważniejsze, Putin podporządkował Kremlowi logistyczne aspekty procesu wyborczego, tworząc z niezależnego mechanizmu demokracji funkcję w całości kontrolowaną przez rząd. Chodziło tylko o to, by nadać mu pozór mocy prawnej. Krnąbrna dotąd Duma, która w ciągu dziewięciu lat prezydentury Jelcyna bezustannie groziła mu impeachmentem, teraz ponownie, jak za władzy radzieckiej, stała się maszynką do zatwierdzania decyzji zapadających wyżej. Putin przeprowadził to chyba skrupulatniej, niż zrobiłby to Primakow lub Stiepaszyn; jego nienawiść do demokracji była głębiej zakorzeniona. Putin znacznie bardziej ucierpiał na upadku Związku Radzieckiego i więcej mógł zyskać na skorumpowaniu demokracji niż którykolwiek z jego kontrkandydatów wywodzących się z kremlowskiej elity czasów sowieckich.
Pora była dla niego dogodna. Pierwsze dwie kadencje przypadły na okres bezprecedensowego wzrostu cen surowców naturalnych, który przełożył się na zwiększenie zamożności w całym kraju. Dawny partyjny beton na pierwszym miejscu stawiał ideologię. Czekistów znacznie bardziej obchodził własny interes. Nieszczególnie zależało im na powrocie do komunizmu, a dzięki Putinowi gospodarka rynkowa kwitła. Ludzie tajnych służb pragnęli jedynie monopolistycznej kontroli nad zasobami, finansami i gospodarką Rosji, z których mogli czerpać osobiste zyski.
Kiedy Putin dławił demokrację, ustanowił nowy kodeks postępowania, którego wszyscy pierwszoligowi gracze – nowa rosyjska elita – musieli się nauczyć i przestrzegać. Reguły były proste. Ktokolwiek ośmieliłby się konkurować z Kremlem o władzę polityczną, skazany był na finansową ruinę, więzienie, a w razie konieczności skrytobójczą śmierć. Ci wszakże, którzy chcieli się tylko wzbogacić, byli z czasem dopuszczani do udziałów w nowym porządku – korporacji, w której Putin był zarazem szefem rady nadzorczej i arbitrem ostatniej instancji, utrzymującym w ryzach kształtujące się w danej chwili grupy interesów. Pozycja i wartość udziałów poszczególnych członków korporacji zaliczały się do najpilniej strzeżonych tajemnic rządu.
Waga formalnej legitymacji władzy prezydenckiej uczyniła z drugiej kadencji Putina interesujący test warunków skrajnych dla czekistowskiej kleptokracji. Zgodnie z konstytucją Federacji Rosyjskiej nie mógł on sprawować władzy w trzeciej kolejnej kadencji. Jakakolwiek próba zakwestionowania lub złamania tej zasady podważyłaby również prawo do występowania w imieniu narodu, jakie butnie przypisywali sobie czekiści. Potrzebny był więc nowy kandydat na fotel prezydencki. Pojawiło się dwóch: Dmitrij Miedwiediew, zastępca Putina i rzadki przykład członka nomenklatury, który nie miał za sobą kariery w tajnych służbach, oraz drugi zastępca, były kagiebista Siergiej Iwanow.
Decydujący głos miał oczywiście prezydent. Pomimo rzekomej przyjaźni i braterstwa łączących funkcjonariuszy bezpieki Putin zdecydował się na Miedwiediewa. Usunięcie go z urzędu po upływie czterech lat nie nastręczało trudności, podczas gdy Iwanow mógłby się okazać nie do ruszenia. Co gorsza, generał pułkownik (odpowiednik generała broni) łatwo mógł odsunąć na bok Putina, który jako podpułkownik ustępował mu stopniem. Nawet ludzie po uszy zanurzeni w polityce Kremla nie dostrzegli prawdziwego przebiegu linii sił. Potężny w owym czasie minister finansów Kudrin, również spoza szeregów KGB, błędnie odczytał sytuację, uznając, że w czasie drugiej kadencji Miedwiediewa będzie mógł zostać premierem. Obrażony podał się do dymisji i pozwolił sobie nawet na słowa krytyki, kiedy stało się jasne, że w 2012 roku Putin znów stanie do wyborów prezydenckich.
Jako urzędujący prezydent Miedwiediew nie był nawet drugi w kolejce do władzy, a zaledwie trzeci. Niekwestionowanym władcą Federacji pozostał Władimir Putin, nominalnie grający rolę premiera. Tę funkcję w rzeczywistości pełnił Igor Sieczin (wicepremier, i to nawet nie „pierwszy”), odpowiedzialny za większość resortów gospodarczych, z wyłączeniem finansów. Jego zakres obowiązków obejmował również nadzór nad tak ważną instytucją jak FSB, której dyrektorem był protegowany Sieczina Aleksandr Bortnikow. Ale z ramienia FSB Bortnikow odpowiadał również przed Putinem, a ponadto Putin miał w szeregach czekistów wiernego sojusznika Wiktora Iwanowa, który podlegał tylko jemu. Iwanow był dyrektorem Federalnej Służby Kontroli nad Obrotem Narkotykami (Rosnarkontrol), której prawdziwym zadaniem był nadzór wewnętrzny nad FSB. Miedwiediew, trzecie koło w tym wozie, pełnił w rzeczywistości obowiązki wicepremiera odpowiedzialnego za cały system prawny i na tym polu miał rzeczywiście pełnię władzy. Było to znamię świeżo nabytego przez czekistów przekonania, że należy stwarzać pozory, iż Rosja jest państwem prawa. Prawo zaś stanowiło obszar neutralny, dlatego nie można go było powierzyć człowiekowi tajnych służb, albowiem ktoś taki czułby się w pierwszym rzędzie zobowiązany do lojalności wobec kolegów po fachu. Najwyższym urzędnikiem cywilnym w kancelarii Miedwiediewa był oczywiście czekista Siergiej Naryszkin, szkolny kolega Putina (studiowali razem w kagiebowskim Instytucie Andropowa). Pełnił przy Miedwiediewie funkcję anioła stróża, donosząc Putinowi, co się dzieje w pałacu prezydenckim.
Tak jak w Związku Radzieckim najbardziej wpływową klasą była wysokiej rangi biurokracja, czyli nomenklatura, ale w przeciwieństwie do epoki rządów komunistycznych teraz składała się przede wszystkim z oficerów czekistowskiej bezpieki. W sposób bezpośredni (osobiście zawłaszczając majątek państwa) lub za pośrednictwem „słupów” – żon, dzieci, pociotków – ludzie ci żerowali na gospodarce całego kraju dla własnego zysku. Holdingi Putina czyniły zeń jednego z największych światowych magnatów na rynku paliw kopalnych i finansów. Miedwiediew władał przemysłem drzewnym i papierniczym. Sieczin był baronem naftowym. Nowo wybrany mer Moskwy Siergiej Sobianin – gazowym. Pierwszy wicepremier Igor Szuwałow – finansowym. Wierny adiutant Putina Władisław Surkow miał w ręku cukrownie i wytwórnie mąki ziemniaczanej. I tak dalej, i tak dalej… Na szczeblu regionalnym oligarchiczna struktura kształtowała się podobnie.
W roku 2012 prawie nikt nie wątpił, że Putin wróci na fotel prezydencki, skoro na Kremlu ustalono, że Miedwiediew nie będzie się ubiegał o następną kadencję. Tak samo było w roku 2000, 2004 i 2008. W rzeczywistości kremlowski system ustawionych wyborów wyprzedził w czasie pełzającą rewolucję czekistów z lat 1999–2000. Już w 1996, za rządów Jelcyna, z góry było wiadomo, że wygrywa kandydat nomenklatury. Wedle oficjalnych wyników wyborów prezydenckich z 4 marca 2012 roku, przedstawionych przez państwową komisję wyborczą, Władimir Putin uzyskał 63,6% głosów przy frekwencji wyborczej wynoszącej 65,3%. Eksperci opozycji byli zdania, że naprawdę zdobył nie więcej niż 45% poparcia, a frekwencja też była niższa, na poziomie 55–60%. Trudno w takiej sytuacji mówić o mandacie wyborczym elektoratu. Ale jakież to mogło mieć znaczenie, skoro Kreml wykreował oficjalne wyniki, a media – nawet te zachodnie – przyjęły je i rozpowszechniły, nie wnikając w szczegóły?
W istocie wybory federalne były już wówczas wydarzeniem znikomej wagi. Putin znacznie wcześniej wdrożył swoją nową strategię walki z demokracją, również poza granicami Federacji Rosyjskiej. W sierpniu 2006 roku skłonił Dumę do przyjęcia ustawy, na mocy której tajne służby mogły zabijać wrogów Rosji na obcej ziemi; wystarczyła zgoda prezydenta. W owym czasie to niezwykłe uprawnienie do quasi-sądowego mordu, które zastrzegł sobie prezydent Rosji, wywołało tylko zakłopotanie. Namacalny efekt objawił się jednak już trzy miesiące później, gdy 1 listopada 2006 roku Aleksandr Litwinienko, który po ucieczce z kraju przyjął obywatelstwo brytyjskie, został w Londynie otruty polonem-210, wytwarzanym w rosyjskich laboratoriach. W świetle systemu prawnego Federacji Rosyjskiej zarówno skrytobójcy, jak i ich mocodawca (prezydent) działali legalnie. Zabójstwo nie było czynem karalnym, o ile autoryzował je prezydent (a wszak nie musiał się z tym afiszować). Stalinowskie czystki łamały w istocie prawo sowieckie. Mordy dokonane na rozkaz Putina były dozwolone przez nową ustawę rosyjskiego parlamentu.
Wspomniana ustawa uczyniła z Wielkiej Brytanii główną arenę Putinowskich czystek, jako że wielu bogatych rosyjskich uchodźców wybierało ten właśnie kraj. Następny po Litwinience był jego wieloletni sponsor (i sponsor Putina w roku 1999), 67-letni Borys Bieriezowski, który powiesił się na szaliku pod prysznicem. Później zmarł najbliższy współpracownik Bieriezowskiego, 53-letni oligarcha Badri Patarkaciszwili – także w domu, samotnie jak Pribyłowski. I tak rozpoczęła się fala na pozór przypadkowych, acz trudno wytłumaczalnych zgonów, wypadków i samobójstw. Scot Young, wspólnik Bieriezowskiego, wypadł z okna wprost na ostre słupki ogrodzenia. Doktor Matthew Puncher, brytyjski ekspert od materiałów promieniotwórczych (a więc i polonu-210), podciął sobie żyły dwoma różnymi nożami kuchennymi. Lista Rosjan i współpracujących z nimi Brytyjczyków, którzy przedwcześnie odeszli z tego świata, wydłużała się przez ponad dekadę.
Zamach, do którego doszło 4 marca 2018 roku w Salisbury, dowodzi, jak daleko zaszły sprawy. Kreml przestał się przejmować, co pomyśli Zachód. Tym razem wyrok padł na byłego podpułkownika wojskowego wywiadu Rosji (GRU) Siergieja Skripala oraz jego córkę Julię. Użyto syntetycznej neurotoksyny z grupy tzw. nowiczoków. Ofiar było zresztą więcej. Brytyjski policjant, który wszedł do domu Skripala w Salisbury i uległ skażeniu, wylądował na intensywnej terapii. Dwaj inni Anglicy zatruli się nieco później przy kontakcie z porzuconą przez rosyjskich agentów buteleczką perfum, zawierającą w rzeczywistości truciznę. Jeden z nich, David Sturgess, zmarł – i była to bolesna śmierć. Ale skutki uboczne – śmierć postronnych osób – też nie miały znaczenia. Putin nie widział już różnicy pomiędzy likwidacją wrogów w Wielkiej Brytanii a, powiedzmy, strefie działań wojennych w Syrii.
Przypadek Skripala jeszcze pod jednym względem ilustruje to, co w Rosji stało się normą: prezydencką licencję na zabijanie. W 2010 roku Skripal został wymieniony na dziesięcioro rosyjskich „śpiochów” aresztowanych w Stanach Zjednoczonych – w tym osławioną Annę Chapman. Nigdy wcześniej rosyjski rząd nie wypuścił z garści podwójnego agenta. Czasami uwalniano zagranicznych szpiegów schwytanych w Rosji, ale nigdy Rosjan pracujących dla obcych wywiadów. Najwyraźniej Kremlowi bardzo zależało na odzyskaniu tych dziesięciu osób. Trzeba było jednak także wyrównać rachunki ze Skripalem już po dokonaniu wymiany. Likwidując Skripala, Rosja złamała niepisane prawo zabraniające odwetu na szpiegach wymienionych w ramach dwustronnej umowy. Kolejny precedens: najwyraźniej szło nowe.
Trucizna (stosowana zarówno wobec byłych agentów służb specjalnych, jak i kontestatorów aktualnego reżimu) zawsze była dla czekistów ulubionym sposobem egzekucji. Sam Putin skomentował to słowami: „Ci, którzy karmią nas jadem, sami się otrują”. Ale powód jest również praktyczny: w porównaniu z innymi metodami skrytobójstwa trucizna zawsze utrudnia organom śledczym ustalenie przyczyny zgonu. Na początek muszą stwierdzić, że ofiara rzeczywiście została otruta. Później – określić rodzaj użytej trucizny i to, kto mógł ją podać. Ustalenia takie nie przychodzą łatwo.
I jeszcze jedno: podobnie jak terroryzm, trucicielstwo kreuje atmosferę strachu. Objawy są zwykle podobne do śmierci z przyczyn naturalnych, a więc zgon któregokolwiek z przeciwników politycznych rodzi plotkę, że w istocie jest niewykrytym zabójstwem. W każdym przypadku Kreml wygrywa.
Tymczasem Zachód wciąż nie zauważał konania rosyjskiej demokracji pod rządami Putina. Nawet dramatyczne zabójstwo Litwinienki w 2006 roku nie doprowadziło do przełomu. Podporządkowanie sobie przez Putina mechanizmu demokratycznej władzy wciąż mogło być postrzegane jako dążenie do zdobycia jednej z największych światowych fortun. Stany Zjednoczone ani Europa nie były gotowe dojrzeć w tym zagrożenia, mimo iż Rosjanie ginęli z rąk agentów jak świat długi i szeroki. Putin, protektor gospodarki wolnorynkowej, wydawał się najbardziej postępowym, najbardziej przewidywalnym, a nawet najbardziej prozachodnim rosyjskim przywódcą, z którym zagraniczne rządy miały dotychczas do czynienia. Jeśli pominąć Michaiła Gorbaczowa i Borysa Jelcyna z początków kadencji, tylko z Putinem dało się robić interesy.
Pierwszy dzwonek alarmowy rozległ się w 2008 roku, kiedy zagraniczne działania Putina przestały się ograniczać do skrytobójstw i zarabiania pieniędzy. Rosja napadła na Gruzję, niegdysiejszą republikę radziecką, która wybiła się na niepodległość. Historia „wojny pięciodniowej” jest skomplikowana i niezbyt jasna; rosyjskie media – tuba dezinformacyjnej kampanii Kremla – wykonały kawał dobrej roboty, zagłuszając całą światową prasę. Ich „doniesienia” wciąż są cytowane jako fakty, choć zostały starannie spreparowane w imię niewolniczej państwowej propagandy. W dodatku peryferyjność Gruzji na arenie światowej (nie mówiąc już o jej prowincjach, Abchazji i Osetii Południowej) praktycznie uniemożliwiła opinii publicznej Zachodu zrozumienie złożonej, wielowiekowej genezy konfliktów dzielących relatywnie niewielkie populacje Kaukazu.
Kiedy stało się jasne, że rosyjska armia nie zamierza wkroczyć do Tbilisi ani zająć całego terytorium Gruzji, zachodnie potęgi odetchnęły z ulgą i odłożyły mapy Kaukazu z powrotem do lamusa. Zdecydowały się zamknąć oczy na rosyjską agresję, której celem było odzyskanie części dawnego sowieckiego imperium. W Abchazji i Osetii Południowej pod nadzorem wojsk rosyjskich (których nie wycofano po podpisaniu rozejmu) przeprowadzono referenda. Ich wynik czarodziejskim sposobem okazał się zgodny z oczekiwaniami Kremla: obie krainy ogłosiły niepodległość i secesję od Gruzji. Na znak protestu Gruzja zerwała stosunki dyplomatyczne z Rosją. Zachód ograniczył się do nieuznania państwowości obu prowincji.
Błąd, jakim było zignorowanie zbrojnej agresji na Gruzję, zemścił się w marcu 2014 roku, kiedy Rosja zajęła Krym. Półwysep poddał się praktycznie bez walki i po krótkich działaniach został przyłączony na powrót do Rosji. (Krym przekazano sowieckiej republice Ukrainy za Chruszczowa, ale w 1991 Ukraina ogłosiła niepodległość). Rozzuchwalony łatwym zwycięstwem Putin natychmiast rozpoczął przygotowania do pełnowymiarowej wojny przeciw Ukrainie. Wzdłuż granic gromadzono wojska i przeprowadzano manewry; antyukraińska propaganda o bezprecedensowym nasileniu grzmiała ze wszystkich rosyjskich mediów; rozpoczęto pobór rezerwistów, a przez granicę przerzucono oddziały infiltracyjne zwane zielonymi ludzikami, których zadaniem było rozpętanie wojny domowej we wschodniej części kraju, by dać Rosji pretekst do interwencji. Rozpoczęło się również nieustanne „testowanie” przestrzeni powietrznej krajów nadbałtyckich przez rosyjskie odrzutowce.
Wkraczając na teren wschodniej Ukrainy po krymskim blitzkriegu, Putin miał oczywiście nadzieję na równie spektakularny sukces. Z początku, sądząc po doniesieniach rosyjskich stacji telewizyjnych, zdawać się mogło, że wszystko idzie gładko – tak gładko jak na Krymie. Potem jednak rosyjska machina wojenna ugrzęzła. Inwazję zaplanowano, opierając się na założeniu, że Ukraina się podda jeszcze przed wyborami prezydenckimi, zapowiedzianymi na 25 maja 2014, ale… niespodziewanie dla Putina Ukraina stawiła opór. Praktycznie bez armii (bo tę trudno było określić tym mianem), bez uzbrojenia (które dawno zardzewiało), bez doktryny (dotychczasowa doktryna militarna nie przewidywała wojny z Rosją) i właściwie bez ideologii poza naturalnym zrywem w obronie przed napaścią.
Ukraina wytrąciła Zachód z błogostanu, w jaki popadł po pięciodniowej wojnie w Gruzji, i Zachód w końcu zrozumiał, że będzie musiał pokazać zęby, by powstrzymać zapędy Putina. Po raz pierwszy od 1945 roku powojenna Europa stała się świadkiem wojny jednego ukonstytuowanego państwa przeciw drugiemu. Zagrażając Polsce i krajom nadbałtyckim, Rosja stworzyła całkiem realne i palące zagrożenie dla pokoju na całym kontynencie. Przed inwazją Rosja była biznesowym partnerem Unii Europejskiej. Teraz znów stała się strategicznym przeciwnikiem militarnym, przywracając znaczenie NATO.
Gdyby Zachód zwracał uwagę na to, co robi Putin, już dawno przejrzałby jego antydemokratyczne ambicje. Jeśli ktokolwiek naiwnie uznawał Ukrainę i Gruzję za odosobnione przypadki, powinien był przypomnieć sobie wypowiedź Putina z 25 marca 2005 roku, kiedy stwierdził on, że rozpad ZSRR był „największą geopolityczną katastrofą całego dwudziestego wieku i osobistą tragedią (…) dziesiątków milionów naszych współobywateli i rodaków, którzy znaleźli się poza granicami Rosji”.
Na sankcje nałożone przez Zachód Putin odpowiedział własnymi, pozbawionymi większego znaczenia sankcjami wymierzonymi w Stany Zjednoczone, Unię Europejską i Ukrainę. Jednakże skutki gospodarcze zachodnich retorsji okazały się miażdżące. Wartość rubla spadła ponaddwukrotnie. Przyśpieszyła inflacja i podwyżki cen. Obniżyły się ceny nieruchomości. Rosjanie rzadziej wyjeżdżali za granicę, bo takie podróże stały się za drogie. Wbrew wojowniczym wypowiedziom Putina czekiści otrzymali bolesny cios.
Za pośrednictwem rosyjskich mass mediów Kreml rozpoczął bezprecedensową kampanię podsycającą w narodzie resentymenty antyeuropejskie i antyamerykańskie – kampanię o takim natężeniu, że blednie przy niej sowiecka antyzachodnia propaganda z lat 1960–1980. Co istotniejsze, Putin przeniósł swoją wojnę z demokracją poza granice Rosji. Jego cele strategiczne obejmują zniszczenie sprawnie działających mechanizmów demokratycznych Unii Europejskiej i osłabienie bądź nawet rozbicie NATO przez wyprowadzenie z paktu Turcji. Po dwóch dekadach ręcznego sterowania demokracją w Rosji Putin świetnie rozumie, jak łatwo jest wykreować z chaosu pozornie legalne wyniki. Stąd ingerencja w wybory prezydenckie w USA na korzyść Donalda Trumpa, pomoc finansowa na rzecz referendum w sprawie brexitu i inne ukryte działania zaburzające różne elekcje w Europie. Wystarczy kilka punktów procentowych, by przechylić szalę i pchnąć cały kraj w nowym kierunku. Putin, który opanował do perfekcji fałszowanie mechanizmów wyborczych w Federacji Rosyjskiej, wie, że takie destrukcyjne działania są znacznie tańsze i bardziej efektywne niż kosztowne metody starej sowieckiej szkoły – uciskanie całych narodów i zabójcze dla budżetu militarne przepychanki.
Obecnie największym zagrożeniem dla demokracji zachodniej jest Putin jako siła sprawcza prawicowych neofaszystowskich ruchów nacjonalistycznych. Marks zorganizował pierwszą międzynarodówkę, Engels drugą, Lenin trzecią, Trocki – czwartą; Putin już się szykuje na wodza piątej. Sowietom nie było dane zaznać demokracji. Ale Putin zdał sobie sprawę, że posługując się sprawną inżynierią wyborczą, wycyzelowaną w ciągu dekad fałszowania wyborów w Rosji, może stworzyć koło zamachowe – sieć zagranicznych prawicowych nacjonalistów, którzy wykonają czarną robotę we własnych krajach i osłabią instytucje demokratyczne swoim radykalizmem, wspieranym przez rosyjskie pieniądze i media społecznościowe. W ciągu paru lat odniósł spektakularny sukces. Na Węgrzech, w Czechach i Stanach Zjednoczonych doszły do władzy zupełnie nowe opcje. Wedle informacji dostarczonych przez „śpiocha” CIA na Kremlu Władimir Putin osobiście sprawował nadzór nad działaniami rosyjskich służb. I oto Hillary Clinton, większościowa centrowa kandydatka z trzema milionami głosów, straciła szansę na prezydenturę, a Partia Demokratyczna została na wiele lat okaleczona wojną toczącą się między jej prawym a lewym skrzydłem.
Władimir Putin jest nietuzinkowym przeciwnikiem. W KGB dosłużył się – tak jak Litwinienko – rangi podpułkownika, czyli oficera służby liniowej. Podobnie jak Stalin nie jest szczególnie wykształcony. Jako były funkcjonariusz KGB Putin z dumą wydaje rozkazy zabójcom. Dzięki nim dana sprawa jest zakończona raz a dobrze. Wyszkolony w stosowaniu podstępów, oszustw i blefu, nie ceni negocjacji i nie obchodzi go fakt, że na jego wachcie Rosja skurczyła się z bogatego partnera do ubogiego przeciwnika Zachodu. Po dwóch dekadach jego rządów majątek państwowy zagarnięty przez czekistowską nomenklaturę jest już niewyobrażalnie wielki. Putin to pragmatyk, ale instynktownie gardzi demokracją. Każde ustępstwo uzyskane przez niego za granicą staje się przyczółkiem, z którego wyprowadza nowy strategiczny atak. Podobnie jak Trump, Putin mówi o ograniczonej wojnie jądrowej. Jeśli Zachód znów okaże słabość – jak w przypadku Gruzji lub Krymu – Putin nie zawaha się przed strategicznym użyciem broni jądrowej, gdy stworzy ono szansę odtworzenia rosyjskiego imperium albo zada śmiertelną ranę demokracji na rosyjskim podwórku.
Jurij Felsztinski wrzesień 2019 roku
Prezent dla prezydenta
W październiku 2006 roku w windzie bloku, w którym mieszkała, została zamordowana Anna Politkowska, znana rosyjska dziennikarka, autorka licznych książek wydanych w wielu językach. Politkowska bez ogródek krytykowała rosyjski rząd, rosyjską politykę i działania rosyjskiej armii w Czeczenii, a także Putina jako szefa rządu, który przyzwolił na popełnienie zbrodni w tym kraju. Nasuwa się myśl, że zabójstwo Politkowskiej dokonane zostało na zlecenie jakiegoś prokremlowskiego czeczeńskiego przywódcy – takiego jak Ramzan Kadyrow, który negocjował wówczas z Putinem możliwość objęcia urzędu prezydenta Czeczenii wbrew zapisom konstytucji (urodzony w 1976 roku Kadyrow był za młody, by ubiegać się o ten urząd). Przywódca ów z pewnością chciał sprawić Putinowi przyjemność i ofiarować mu stosowny podarek zgodnie z tradycją ugruntowaną na Wschodzie. 7 października, w dniu urodzin, Władimir Putin otrzymał w prezencie głowę swojego wroga. W tym przypadku Anny Politkowskiej.
Mordercy mogli uderzyć 6 albo 8 października. Wiedzieli jednak, że Putin doceni prezent urodzinowy. Najwidoczniej rzeczywiście się ucieszył, bo 2 marca 2007 Ramzan Kadyrow został prezydentem Republiki Czeczenii.
Zaczęliśmy pisać tę książkę w 2003 roku, ale planowaliśmy ją skończyć dopiero po kilku latach. Chcieliśmy odczekać, aż Putin odejdzie z urzędu i można będzie podsumować okres jego rządów. Jednak w czerwcu 2007 Federalna Służba Bezpieczeństwa wdarła się do mieszkania Władimira Pribyłowskiego, skonfiskowała komputer i zgromadzone materiały. Skoro więc FSB czyta naszą książkę bez naszej zgody, czy mamy pozbawić zwykłych czytelnikom szansy zapoznania się z jej treścią?
Wiek XX zapisał się w annałach historii jako epoka tyranów. Wymieńmy tylko paru – Stalin, Hitler, Mussolini, Mao Zedong… Ci więksi i mniejsi, nacjonalistyczni bądź komunistyczni despoci wyrządzili swoim ofiarom niewyobrażalne zło i pozostawili po sobie materiał do rozważań dla wielu pokoleń historyków. Wiedząc o tym, pytamy: czy Putin to następny podobny im samowładca? Czy odtworzy coś na wzór byłego Związku Radzieckiego? Czy wskutek tego świat doświadczy nowej zimnej wojny?
Jakkolwiek będzie, na razie mamy do czynienia z kolejnym rosyjskim eksperymentem. Tym razem nie przeprowadza go partia komunistyczna, lecz bezpieka. Celem eksperymentu jest rozciągnięcie kontroli nad Rosją – zdobycie nieograniczonej władzy, która daje dostęp do niewyczerpanych środków, umożliwiających z kolei władzę absolutną.
Za Sowietów wszyscy byli biedni, nawet członkowie rządzącej nomenklatury. Stalin i Breżniew mieli władzę, ale nie mieli pieniędzy. Ich mieszkania, samochody i dacze należały do państwa. Nie posiadali jachtów ani samolotów, nie mogli hulać po świecie. Nie sadzali dzieci w radach nadzorczych największych rosyjskich firm. Członkowie nowej rządzącej korporacji – FSB – łakną zarówno władzy, jak i pieniędzy dla siebie i swoich bliskich. Przykłady łatwo znaleźć: syn Michaiła Fradkowa, byłego premiera, jest wiceprezesem pozostającego w zarządzie państwa Banku Rozwoju i Zagranicznych Stosunków Gospodarczych (Wnieszekonombanku). Syn Nikołaja Patruszewa, byłego dyrektora FSB, pracuje jako doradca szefa Rosnieftu. Najmłodszy syn Siergieja Iwanowa, wicepremiera, jest wiceprezesem Gazprombanku.
Sam Putin reprezentuje sobą zupełnie nowe zjawisko. Wszyscy znani nam dotychczas dyktatorzy byli uzurpatorami, napędzanymi przez własną ambicję. Każdy z nich przechwycił władzę, ryzykując życie, a utrzymał ją, pokonując olbrzymie trudności. Najczęściej ludzie ci kończyli gwałtowną śmiercią, dość przywołać przykłady Trockiego, Hitlera, Mussoliniego czy Ceauşescu. Niektórzy – jak Franco, Mao Zedong, Tito i Pinochet – umierali spokojnie ze starości. W pewnych przypadkach (Lenin i Stalin) nie wiadomo na pewno, czy dyktator zmarł śmiercią naturalną, czy wykończyli go konkurenci.
Putin nie musiał wywalczyć sobie drogi do fotela prezydenta. Został wytypowany na to miejsce przez Federalną Służbę Bezpieczeństwa. To ten właśnie system, ta organizacja, którą agenci FSB mają zwyczaj nazywać kantorą (czyli po prostu „biurem”), nakłoniła Jelcyna i rosyjskich oligarchów do namaszczenia Putina na jego następcę.
Putin bywa postrzegany jako drobny, nieciekawy człowieczek, pozbawiony kolorytu, charyzmy i ego, który nie pożąda władzy i nie czerpie rozkoszy z jej sprawowania. Wygląda bardziej na marionetkę w cudzych rękach. Oligarchowie, którzy pomogli mu wdrapać się na fotel prezydenta, sądzili, że te ręce należą do nich. Jak się jednak okazało, Putinem sterowała zupełnie odmienna grupa: właśnie kantora. Posadziła go ona na fotelu prezydenta, dlatego że nie był jej potrzebny barwny, charyzmatyczny, niezależny człowiek, który mógłby polubić władzę i postanowić zostać dyktatorem. Jak powszechnie wiadomo, dyktatorzy robią czystki i zawsze zaczynają od własnego otoczenia – towarzyszy, kolegów i stronników, którzy wynieśli ich do władzy. Przykład Stalina jest w tym względzie niezmiernie kształcący. Nowy Stalin był ostatnim, czego mogliby pragnąć i nowi biznesmeni, i starzy czekiści. Nudny, nieciekawy Putin odpowiadał wszystkim.
Za czasów reżimu komunistycznego krajem rządziła jedna partia polityczna uzbrojona w komunistyczną ideologię. Pod rządami Putina rosyjski parlament tworzą liczne słabe partie, i to bynajmniej nie przypadek. FSB nie tęskni za silną partią polityczną, bo potężna organizacja tego rodzaju nieuchronnie stałaby się konkurentką do władzy i jako taka stworzyłaby zagrożenie dla FSB – a słaba, podzielona Duma pozostaje pod kontrolą prezydenta. FSB nie interesuje się również ideologią, bo każda ideologia prędzej czy później prowadzi do utworzenia partii politycznej – nazywanej „polityczną” właśnie dlatego, że dąży do przejęcia władzy; a w Rosji musiałaby odebrać ją czekistom.
Jednym z wyróżników FSB jest jej ciągła potrzeba monitorowania i kontrolowania wszystkiego i wszystkich. Kontrola na poziomie jednostki jest trudna, by nie rzec niemożliwa. Łatwiej jest sterować grupami. Czynna część dorosłej populacji kraju jest już zorganizowana w grupy, a każda z tych grup (biznesmeni, organizacje pozarządowe, partie polityczne itp.) została zinfiltrowana przez personel FSB. Ludzie ci informują swoje „biuro” o wszystkim, co dzieje się wokół nich. Pewien problem stanowi młodzież: nie pali się do organizacji, nie znosi kontroli i nader trudno wniknąć w jej środowisko, jako że funkcjonariusze, agenci i informatorzy FSB są z reguły dorośli. Tu jednak też da się zastosować stare doświadczenia sowieckie wzbogacone o nową kreatywność; poddano więc stałej obserwacji kiełkujące w terenie organizacje młodzieżowe. Dopiero gdy któraś z nich się wybije (jak „Nasi”), zostaje przejęta w całości i wykorzystana do wzmocnienia sił FSB, przez co wyklucza się możliwość, że stanie się jej rywalem.
W swoim nowoczesnym wcieleniu FSB przyjęła mantrę znienawidzonego przez ideologię sowiecką kapitalizmu, jak również korporacyjny model działania. Woli kupować lub podporządkowywać, niż zabijać. Pomimo to wciąż jest organizacją zbrodniczą. Jeśli uzna, że musi się bronić przed bezpośrednim zagrożeniem, które wymyka się spod jej kontroli – zabija. Z tego właśnie powodu zostali zamordowani Anna Politkowska i Aleksandr Litwinienko. Oboje stwarzali poważne zagrożenie dla korporacji FSB, a nie dało się ich spacyfikować ani kupić.
Uczciwie trzeba przyznać, że system władzy korporacyjnej nie został wymyślony i stworzony przez FSB, lecz przez oligarchów. W czerwcu 1996 roku Jelcyn, który, jak się zdawało, nie miał szans na demokratyczną reelekcję, skłaniał się ku ogłoszeniu w kraju stanu wyjątkowego. Odwołując wybory, zapobiegłby zwycięstwu Giennadija Ziuganowa, kandydata partii komunistycznej, pozostałby jednak zakładnikiem ludzi forsujących takie siłowe rozwiązanie: Aleksandra Korżakowa, szefa ochrony, Michaiła Barsukowa, dyrektora Federalnej Służby Bezpieczeństwa, oraz ich lojalnego wspólnika, z którym dzielili się władzą, wicepremiera Olega Soskowieca. Była to druga, po nieudanym puczu z sierpnia 1991 roku, niezbyt zręczna próba przejęcia władzy w Rosji. Ona także chybiła celu.
W końcowych godzinach, kiedy prezydencki dekret o odwołaniu wyborów i wprowadzeniu stanu wyjątkowego w całym kraju był już podpisany, jedna z rządzących Rosją korporacji – korporacja oligarchów – zaoferowała Jelcynowi pieniądze, gazety i stacje telewizyjne oraz rój spin doktorów gotowych zorganizować mu kampanię przedwyborczą pod następującymi wszakże warunkami: odrzuci rozwiązanie siłowe, wycofa dekret o stanie wyjątkowym, zwolni trio Korżakow – Barsukow – Soskowiec i przeprowadzi demokratyczne wybory prezydenckie. Jelcyn wysłuchał oligarchów, przyjął ich pomoc, podjął współzawodnictwo z Ziuganowem i wygrał. Naturalnie krytycy nie omieszkali wytknąć, że formalnie równe szanse wcale takie nie były, skoro wszystkie wykupione przez oligarchów media stały po stronie Jelcyna… ale komunistów też nikt szczególnie nie kochał. Wypadki z sierpnia 1991 i października 1993 roku, postrzegane przez szerokie rzesze jako próba odwetu sowieckich epigonów, były jeszcze zbyt świeże w pamięci ludzi.
W lipcu 1996 roku Jelcyn ponownie został prezydentem. Zwycięstwo wyborcze miało jednak swoją cenę. Oligarchiczna korporacja stała się współudziałowcem rządu i przez kolejne cztery lata to ona sprawowała faktyczną władzę w państwie. (Prezesem był oczywiście Jelcyn). Otoczona ze wszystkich stron przez rywalizujące i ścierające się ze sobą służby bezpieczeństwa, niedoświadczona politycznie (jak cała świeżo zdemokratyzowana Rosja), grzesząca pogardą w stosunku do ludzi i brakiem wiary w demokrację w ogóle (a już rosyjską w szczególności) doszła w końcu do wniosku, że w roku 2000 prezydentem powinien zostać ktoś z wierchuszki służb bezpieczeństwa. Z jakiegoś powodu sądzono, że ów wysoki urzędnik da się łatwo kupić i pozwoli kontrolować oligarchom.
W latach 1999–2000 każdy oligarcha miał w służbach własnego, wysoko postawionego i sprawdzonego człowieka. (A każdy z notabli służb bezpieczeństwa miał swojego wypróbowanego oligarchę). I tak Roman Abramowicz, Borys Bieriezowski i Anatolij Czubajs mieli pułkownika Władimira Putina, dyrektora FSB. Władimir Gusinski miał generała Filipa Bobkowa, wiceprzewodniczącego KGB w czasach sowieckich. Jurij Łużkow miał Jewgienija Primakowa, wiceprzewodniczącego KGB i dyrektora wywiadu zagranicznego. Michaił Chodorkowski miał generała KGB Aleksieja Kondaurowa… i tak dalej.
Oligarchowie i agenci z bliskiego otoczenia Jelcyna wytłumaczyli prezydentowi, że tylko szef tajnych służb będzie w stanie zagwarantować bezpieczeństwo jemu i jego rodzinie po ustąpieniu z urzędu. Nieważne który – Jelcynowi dano możliwość wyboru – ale musiał to być ktoś ze ścisłego kierownictwa FSB. Ponieważ, tłumaczyli, jeśli do władzy wrócą komuniści, wsadzą Jelcyna za kratki za użycie czołgów do rozwiązania parlamentu w 1993 roku. Jeśli natomiast władzę obejmą demokraci, osądzą go za rozpoczęcie dwóch wojen i ludobójstwo dokonane na Czeczenach. Zresztą ktokolwiek dorwie się do władzy, z pewnością spróbuje zamknąć i Jelcyna, i jego krewnych za prywatyzację rosyjskiej gospodarki i związaną z nią gigantyczną korupcję.
Jelcyn uwierzył. Własnymi rękami – tymi samymi, które w sierpniu 1991 roku odebrały władzę komunistom – oddał rząd Rosji wysokiemu urzędnikowi FSB, namaszczając go na swojego następcę. W ciągu roku wypróbował trzech kolejnych kandydatów do prezydentury. Pierwszym był Jewgienij Primakow. Mianowany premierem w sierpniu 1998 roku, już w maju 1999 został zdymisjonowany. Nie odpowiadał oligarchom, bo głośno deklarował, że jako głowa państwa zwolni z więzień dziewięćdziesiąt tysięcy kryminalistów i wsadzi na ich miejsce dziewięćdziesiąt tysięcy biznesmenów. Następny – Siergiej Stiepaszyn, szef FSB w latach 1994–1995 – nie podobał się z kolei kremlowskiej „rodzinie”, a ściślej mówiąc, niektórym jej członkom: oligarsze Romanowi Abramowiczowi, doradcy i przyszłemu zięciowi Jelcyna Walentinowi Jumaszewowi, a także szefowi kancelarii prezydenta Aleksandrowi Wołoszynowi. Podejrzewali oni, że Stiepaszyn zwąchał się już z konkurentem Jelcyna do władzy w kraju Jurijem Łużkowem, merem Moskwy. W sierpniu 1999 roku również Stiepaszyn stracił stanowisko. Zajął je Putin, do tego momentu dyrektor FSB. Jelcyn polubił Putina, oligarchowie także. I tak 31 grudnia 1999 roku Putin został oficjalnym pretendentem do schedy po Jelcynie.
Oligarchowie – z wyjątkiem Władimira Gusinskiego, który postawił na niewłaściwego konia – byli pewni, że ich korporacja wciąż ma władzę. Bądź co bądź, wspólnie poparli Putina; to oni pomogli mu w kampanii prezydenckiej, wykorzystując te same kanały i tych samych specjalistów, którzy w 1996 zapewnili zwycięstwo Jelcynowi. Ale istniała też inna korporacja, niewidoczna dla opinii publicznej, która także wspierała Putina i starała się zapewnić mu wygraną własnymi środkami i metodami. Była to korporacja FSB. Pierwsze kroki Putina po elekcji były wyraźnie naznaczone podwójną lojalnością wobec obu tych „firm”.
Stopniowo jednak, krok po kroku, równowaga sił zmieniała się na korzyść FSB. Najpierw zniszczono biznesowe imperia Gusinskiego i Bieriezowskiego, którzy zaczęli sprzeciwiać się Putinowi. Obaj skończyli na wygnaniu za granicą. Następnie upadło imperium Michaiła Chodorkowskiego, on sam zaś został aresztowany i usłyszał wyrok. Równocześnie wiele obieralnych dotąd urzędów w terenie zostało uzależnionych od prezydenckiej nominacji. W kontekście wszechobecnej korupcji, kwitnącej zwłaszcza przy okazji wyborów lokalnych, wydawało się to zmianą na dobre. Ale Putin zaczął mianować oficerów KGB-FSB na wszystkie wakaty oraz wszelkie liczące się stanowiska rządowe i w ogóle polityczne.
Mało kto dostrzegł, co się w istocie dzieje. Zapewne nikt tego nie rozumiał, a kiedy zrozumienie przyszło, było już za późno. Od 70 do 80% wszystkich kierowniczych stanowisk w administracji przechwyciły służby bezpieczeństwa i wojsko. Po raz pierwszy w historii rząd całego kraju trafił w ręce czekistów – ludzi, którzy służyli bezpiece przez całe dorosłe życie, nienawidzili USA i Europy Zachodniej, nie mieli żadnego pozytywnego programu ani doświadczenia w tworzeniu czegokolwiek. Potrafili tylko inwigilować, zmuszać do posłuszeństwa i niszczyć. Tak jak w przypadku papierosów i raka albo Gestapo w nazistowskich Niemczech, o rosyjskich tajnych służbach nie da się powiedzieć dobrego słowa. To, że nie zostały zdelegalizowane w 1991 roku, jest grubym historycznym nieporozumieniem.
Ironia losu sprawia, że przywódcy polityczni zapisują się czasem w historii czymś, co sami uznaliby zapewne za błahe, niegodne wspomnienia fakty. Dziś już wiemy, że Brytyjczycy zapamiętają prezydenta Putina jako człowieka, który skaził centrum Londynu brudną bombą, żeby otruć politycznego przeciwnika. W Czeczenii będzie wspominany jako ten, który chciał ich zabijać „w wychodkach”. Ale spuściznę Putina prezydenta mocno przerastają dokonania Putina premiera za prezydentury Miedwiediewa.
Gruzja zajmowała w rosyjskiej historii miejsce szczególne. Ów nadgraniczny region carskiego imperium zdołał zachować własną tożsamość i niepodległość ducha. Krótki okres politycznej niezależności w latach 1918–1921 zakończył się przymusowym wcieleniem Gruzji do Związku Radzieckiego. Na jej dalszych dziejach niewątpliwie zaważył fakt, że krajem rządził Gruzin Józef Stalin, a jego lojalnym przybocznym i katem – szefem sowieckiej tajnej policji, przemianowanej później na KGB – był inny Gruzin Ławrientij Beria.
Uogólnienia odnoszące się do całych narodów zawsze są ryzykowne. Można jednak z czystym sumieniem stwierdzić, że stosunek Rosjan do Gruzinów w okresie sowieckim był na ogół pozytywny. Gruzja stała się głównym dostawcą owoców i wina dla całego Związku Radzieckiego i udało jej się zachować wiele cech gospodarki rynkowej. W głodnych latach komunizmu Gruzja była bogata, zwłaszcza w porównaniu z innymi republikami. Miała najwyższy w ZSRR wolumen przepływów pieniężnych (kolejne miejsca zajmowały Armenia i Azerbejdżan; mimo olbrzymiego obszaru republika rosyjska była w tej klasyfikacji dopiero czwarta). Gruzinów poważano za ich wino, kuchnię, mandarynki, wkład w kulturę ZSRR, ale przede wszystkim za to, że w odróżnieniu od Rosjan zdołali sprawić, że ich kraj prosperował.
W roku 1991 Gruzja wybiła się na niepodległość. Po rozmontowanym Związku Radzieckim odziedziczyła dwie autonomiczne republiki: Osetię Południową i Abchazję. Kiedy wreszcie sięgnięto do pokrytych kurzem map wyciągniętych z archiwów, okazało się, że obie należą teraz do nowo utworzonego państwa gruzińskiego. Osetyjczycy i Abchazi mieli jednak na ten temat inne zdanie, a w przekonaniu tym gorliwie utwierdzała ich Rosja. Poparcie to drastycznie oziębiło stosunki między Gruzją a Rosją. W czasie wojny w Czeczenii Gruzja przyjmowała czeczeńskich uchodźców i przymykała oko, kiedy bojownicy przenikali na jej terytorium, by wylizać rany, przegrupować się i dozbroić. Relacje z Rosją stały się otwarcie wrogie.
Po dojściu do władzy Putina zarówno służby specjalne, jak i wojsko czekały tylko na pretekst, by ukarać Gruzinów za ich hardość. Po zakończeniu głównych działań militarnych w Czeczenii i utworzeniu marionetkowego rządu Kadyrowa napaść na Gruzję była już tylko kwestią czasu. Zapewne nieprędko się dowiemy, jak dokładnie zaplanowano i rozpoczęto tę wojnę, jest jednak oczywiste, że strona rosyjska była do niej świetnie przygotowana. W sierpniu 2008 roku Pięćdziesiąta Ósma Armia wspierana przez marynarkę wojenną i siły powietrzne wtargnęła z impetem na terytorium sąsiada i błyskawicznie zniszczyła lub zajęła wszystkie strategicznie ważne punkty. Po raz pierwszy od 1991 roku rosyjscy żołnierze brali udział w operacji wojskowej poza granicami państwa, tworząc niebezpieczny precedens, a świat patrzył i czekał, jak potoczą się sprawy2.
Dziś jeszcze za wcześnie, aby przewidzieć dalsze konsekwencje rosyjskiej inwazji na Gruzję. Natychmiastowym efektem tej krótkiej wojny jest uznanie przez Rosję niepodległości Osetii Południowej i Abchazji, ale bez usankcjonowania na forum międzynarodowym ich „niepodległość” będzie miała niewielkie znaczenie. Równocześnie fakt, że Rosja uznała suwerenność dwóch byłych republik autonomicznych ZSRR, ustanawia kolejny precedens, tym razem niebezpieczny dla Rosji: prędzej czy później jakaś inna była republika autonomiczna, wchodząca dziś w skład Federacji – Czeczenia, Dagestan, Inguszetia czy Tatarstan – również upomni się o niepodległość. A jeśli tak, to odpowiedzialny za kolejny wyłom w Federacji okaże się jej były prezydent, a obecny premier Władimir Putin.
Jurij Felsztinski, Władimir Pribyłowski 8 sierpnia 2008 roku
Rosja i Putin za prezydentury Miedwiediewa
Jeśli wierzyć oficjalnej narracji, Rosja jest państwem demokratycznym i od 2008 do 2012 roku rządzili nią wspólnie i w doskonałej harmonii prezydent Dmitrij Miedwiediew i premier Władimir Putin, obaj wybrani zgodnie z prawem. Za kulisami mówiono jednak, że dwie części tandemu nie były równe: Putin, starszy i bardziej doświadczony, był „równiejszy”, czyli po prostu ważniejszy.
Ten pogląd jest bliższy prawdy, ale też niezupełnie ścisły.
Najwyższa wierchuszka rządząca Rosją za prezydentury Miedwiediewa nie była tandemem czy też duumwiratem, lecz triumwiratem, w którego skład wchodzili: 1) premier Rosji Władmimir Putin, 2) szara eminencja Igor Sieczin, jeden z wicepremierów, oraz 3) prezydent Dmitrij Miedwiediew. Ten ostatni nie zajmował nawet drugiego miejsca w hierarchii: był zaledwie trzecim kółkiem trycykla.
Faktem jest, że tajna hierarchia i funkcje najwyższych urzędników państwowych w Rosji mają się nijak do jawnej tytulatury. Władimir Putin, nazywany premierem, był w rzeczywistości suwerenem, carem-batiuszką – może nie do końca tradycyjnym monarchą absolutnym, lecz i nie konstytucyjnym. Jego władzy nie ograniczała ustawa zasadnicza czy inne prawa, lecz – podobnie jak prezesa firmy – tajna ława udziałowców i przyjęte przez nią zwyczaje (pokrewne kodeksom grup przestępczych): zakulisowe porozumienia z pozostającymi w cieniu grupami wpływów, rodziną, przyjaciółmi i układami administracyjnymi. Jako car Putin był również swoim własnym ministrem spraw zagranicznych (nominalny minister Siergiej Ławrow pełnił zaledwie funkcję doradcy do spraw polityki zagranicznej).
Igor Sieczin, formalnie wicepremier (i to nawet nie „pierwszy”), w rzeczywistości był nikim innym jak urzędującym premierem. Niezupełnie szefem rządu, bo nie podlegały mu wszystkie resorty – część odpowiadała bezpośrednio przed „prezesem” – niemniej w radzie ministrów był zdecydowanie pierwszym pośród równych. Odpowiadał za większość spraw gospodarczych (z wyłączeniem finansów). Co znamienne, organy bezpieczeństwa, których zwierzchnikiem był jego protegowany Aleksandr Bortnikow, także podlegały faktycznej kontroli Sieczina.
Dmitrij Miedwiediew, zwany prezydentem oraz głową państwa, pełnił w istocie funkcję wiceministra do spraw różnych, z naciskiem na sferę prawną. Służył ponadto prezesowi-carowi doradztwem w kwestiach „personelu” i innych (na przykład „demokracji”). W sferze prawa Miedwiediew był praktycznie wszechwładny, było to bowiem przydzielone mu poletko, natomiast jako doradca w sprawach kadrowych okazywał się wpływowy, lecz nie najważniejszy. Głównym doradcą Putina w kwestiach personalnych był dawny generał KGB Wiktor Iwanow. Nawet zresztą Siergiej Sobianin, wicepremier i szef administracji prezydenta, miał przypuszczalnie więcej do powiedzenia w polityce kadrowej w latach 2008–2010 i wpływał wręcz na nominacje gubernatorskie, które Miedwiediew podpisywał.
Jako zwierzchnik FSB, najbardziej wpływowej z tajnych służb, Bortnikow formalnie podlegał bezpośrednio prezydentowi Miedwiediewowi, ale jego prawdziwymi szefami byli Putin i Sieczin. Wiktor Iwanow, od piętnastu lat główny doradca Putina w sprawach personalnych, pozostał nim również po objęciu w marcu 2012 roku pieczy nad Federalną Służbą Kontroli nad Obrotem Narkotykami. Co więcej, Rosnarkokontrol działa w istocie jako „drugie KGB”, monitorujące działania „pierwszego”, czyli FSB Bortnikowa. Potrzeba zaistnienia tego drugiego pojawiła się, gdy Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, od czasów sowieckich będące przeciwwagą „cieni” z tajnych służb, dostało się całkowicie pod kontrolę FSB, a konkretnie klanu petersbursko-karelskiego, któremu przewodzili Patruszew, były szef FSB, a obecnie sekretarz Rady Bezpieczeństwa Rosji, oraz Nurgalijew, minister spraw wewnętrznych.
Siergiej Naryszkin, szef administracji prezydenckiej Miedwiediewa, powinien był (zgodnie ze swoją funkcją) zajmować się wdrażaniem i wykonywaniem dekretów prezydenta. W istocie ten kolega Putina ze studiów w „Krasnoznamiennej” Akademii Wywiadu Zagranicznego imienia Jurija Andropowa stał się aniołem stróżem prezydenta i odpowiadał bezpośrednio przed premierem Putinem. Władisław Surkow, oficjalnie pierwszy wiceprzewodniczący administracji prezydenta, nieoficjalnie zajmował dwa stanowiska, które byłyby nie do pomyślenia w prawdziwej demokracji: wicepremiera do spraw ideologii oraz ministra do spraw parlamentu i partii politycznych.
Najbardziej wpływową klasą w Rosji jest biurokracja najwyższego szczebla, tak zwana nomenklatura, wywodząca się przede wszystkim z Czeki (Czrezwyczajnoj komissji, powołanej jeszcze przez Lenina tajnej policji, prekursorki KGB). Przejąwszy bezpośrednio lub pośrednio (przez figurantów, żony, dzieci, pociotków i powinowatych) zarząd nad majątkiem narodowym, oligarchiczna nomenklatura kontroluje praktycznie całą gospodarkę kraju. Dla nomenklatury Putin jest światowej klasy magnatem paliw kopalnych i finansów, Miedwiediew tytanem przemysłu papierniczego, Surkow – cukrowniczego, Sieczin – baronem naftowym, Sobianin – gazowym i tak dalej. Na niższym szczeblu, w szerszym kręgu lokalnych oligarchów sytuacja wygląda podobnie.
W ciągłej grze gospodarczych interesów ci magnaci nigdy nie tworzą całkowicie zwartego frontu; zawsze występują podziały na zwalczające się nawzajem klany, frakcje, kliki, które czasem się łączą w doraźne lub względnie trwałe koalicje. Dla przykładu za prezydentury Miedwiediewa (2008–2012) główna linia podziału przebiegała między dwiema koalicjami klanów administracyjno-gospodarczych: Sieczina (numer 2 w Rosji) i Miedwiediewa (numer 3). Sitwa zgromadzona wokół Sieczina działała na rzecz trzeciej kadencji prezydenckiej Putina po 2012 roku i dążyła do wypchnięcia Miedwiediewa wraz z jego poplecznikami z najwyższych kręgów władzy. Z kolei celem grupy Miedwiediewa było odsunięcie Sieczina i jego stronników, powtórny wybór na prezydenta w 2012 roku i przekształcenie triumwiratu w duumwirat ze zwiększoną rolą Miedwiediewa.
Podstawą koalicji Sieczina był alians dwóch frakcji petersburskich czekistów: ludzi Sieczina oraz grupy Wiktora Iwanowa i Nikołaja Patruszewa, wspieranej przez mniejsze klany. Urzędniczo-biznesowy klan Sieczina obejmował jego protegowanego w FSB Aleksandra Bortnikowa, spowinowaconego z Sieczinem Władimira Ustinowa (byłego prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości, a obecnie pełnomocnego przedstawiciela prezydenta w Południowym Okręgu Federalnym), eks-premierów Wiktora Zubkowa (pierwszego wicepremiera po marcu 2012 roku) i Michaiła Fradkowa (szefa zagranicznych służb wywiadowczych Federacji), ministra obrony Anatolija Sierdiukowa i prezesa Wnieszekonombanku Andrieja Kostina.
Większość popleczników Miedwiediewa reprezentowała poglądy prozachodnie i umiarkowanie „imperialistyczne”. Z kolei ludzie Sieczina – promocarstwowe jastrzębie, jeśli wziąć pod uwagę ich stosunek do byłych republik ZSRR – optowali za sojuszem z Chinami przeciw Zachodowi.
Putin przyglądał się z góry wojnie dwóch nomenklaturowo-oligarchicznych koalicji (której zarzewie było po części jego dziełem), korzystając ze wszystkich politycznych korzyści takiej pozycji. Historycznie i politycznie plasował się bliżej Sieczina, zwłaszcza że jeden z przywódców koalicji tamtego był konfidentem i przyjacielem Putina. Jednakże w sprawach gospodarczych (i personalnych) miał pełne zaufanie do Kudrina, który zwalczał Sieczina, a z którym Putin też żył na przyjacielskiej stopie. Zresztą fakt, że Putin wyznaczył Miedwiediewa na swojego następcę, był znaczący: nie doszłoby do tego bez pewnej dozy zaufania – dozy w każdym razie większej, niż żywił Putin do dawnych kolegów z KGB. Bez wątpienia bał się oddać pierwszy urząd w państwie (nawet czasowo) któremukolwiek z byłych współpracowników z bezpieki mimo „przyjaźni i braterstwa” panujących jakoby w tajnych służbach.
Pod koniec listopada 2010 roku witryna WikiLeaks opublikowała depesze z amerykańskiej ambasady w Moskwie do Departamentu Stanu USA. W jednej z nich Miedwiediew został opisany jako „bezbarwny i niezdecydowany”, Putin zaś jako „samiec alfa”. W korespondencji pojawiła się również wzmianka, że Miedwiediew to „Robin przy Batmanie” (Putinie). Tak czy owak w świcie Miedwiediewa, a zwłaszcza w jej dalszych kręgach Putin nie był lubiany i wielu marzyło o odsunięciu go od władzy. Lecz przez cały niemal okres nominalnej prezydentury Miedwiediewa nie było właściwie wiadomo, czego chce on sam: pokonać Sieczina i stać się drugim w rządzącym duumwiracie czy też z czasem wysunąć się na prowadzenie. Jak się okazało jesienią 2011 roku, Miedwiediew nie był gotowy na decydującą walkę o władzę nawet z Sieczinem, a co dopiero z Putinem.
W wyborach do Dumy 4 grudnia 2011 proputinowska Jedna Rosja zdobyła – wedle oficjalnych danych – 49,32% głosów przy frekwencji wyborczej 60,21%. Eksperci opozycji, opierając się na sondażach przed- i powyborczych, twierdzą, że partia Putina zdobyła nie więcej niż 30–35% poparcia (szacunek ten nie dotyczy Czeczenii i kilku innych obszarów, gdzie zebranie danych w lokalach wyborczych było niemożliwe przez wzgląd na zagrożenie życia obserwatorów). Po 10 grudnia, kiedy ogłoszono wyniki, na rosyjskiej scenie politycznej rozegrały się pierwsze w dziejach masowe demonstracje antyputinowskie. Brały w nich udział dziesiątki tysięcy ludzi.
W drugiej połowie grudnia były szef administracji prezydenta i kolega Putina z akademii KGB Siergiej Naryszkin został przewodniczącym nowo wybranej izby niższej parlamentu. Jego poprzednie stanowisko objął Siergiej Iwanow, generał KGB i były wicepremier, a jego zastępcą mianowano Wiaczesława Wołodina. Surkow został przeniesiony do rządu w randze wicepremiera. Powierzono mu „modernizację”, kulturę i sztukę, działalność naukowo-badawczą, młodzież, demografię, rozwój turystyki i stosunki z organizacjami wyznaniowymi. Dmitrij Rogozin, polityk o poglądach narodowo-imperialistycznych, wcześniej skłaniający się nieco ku opozycji, został kolejnym nowym wicepremierem, sprawującym kontrolę nad kompleksem wojskowo-przemysłowym.
Kolejne wybory prezydenckie odbyły się 4 marca 2012 roku. Wedle oficjalnych danych centralnej komisji wyborczej, ogłoszonych 7 marca, Putin zdobył 63,6% głosów przy frekwencji wynoszącej 65,3%. Eksperci opozycji szacują, iż rzeczywisty wynik nie przekracza 45% przy frekwencji 55–60%.
Znów mamy władzę i tym razem jej nie oddamy.
Władimir Putin (wówczas premier) w przemowie do agentów FSB, Moskwa, rok 1999
Nie odcinamy się od przeszłości. Mówimy uczciwie: dwudziestowieczna historia Łubianki jest naszą historią…
Nikołaj Patruszew, dyrektor FSB, w wywiadzie dla „Komsomolskiej Prawdy” w Dniu FSB, 20 grudnia 2000
Pierwszy prolog
Dzieje nazwy
W grudniu 1970 roku rząd bolszewicki powołał organizację, która nigdy nikomu nie przyniosła nic dobrego. Ponieważ w teorii była ona pożyteczna i niezbędna (choć w praktyce skrajnie destruktywna), reformowano ją i przemianowywano w nadziei, że zmiany te wpłyną na poprawę jej charakteru (ten jednak nie zmienił się ani na jotę). Dziś organizacja, o której mówimy, nosi nazwę FSB – Federalnej Służby Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. Dla wygody czytelnika przytoczymy tu w skrócie historię licznych nazw, pod którymi funkcjonowała wcześniej.
20 grudnia 1970 roku: Rada Komisarzy Ludowych Republiki Rosyjskiej wydaje rezolucję podpisaną przez Lenina, powołując Wszechrosyjską Nadzwyczajną Komisję do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem (w skrócie WCzK).
Sierpień 1918 roku: WCzK zmienia nazwę na Wszechrosyjską Nadzwyczajną Komisję do Walki z Kontrrewolucją, Spekulacją i Przestępstwami Nadużycia Władzy (chodziło tu głównie o korupcję). Jej pierwszym przewodniczącym zostaje Feliks Dzierżyński.
6 lutego 1922 roku: Wszechrosyjski Centralny Komitet Wykonawczy RFSRR (Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej) wydaje rezolucję, na której mocy rozwiązano WCzK, powołano zaś Państwowy Zarząd Polityczny (GPU) przy Ludowym Komisariacie Spraw Wewnętrznych (NKWD) tejże RFSRR.
2 listopada 1923 roku: po utworzeniu w grudniu 1922 Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich prezydium Centralnego Komitetu Wykonawczego ZSRR powołuje Zjednoczony Państwowy Zarząd Polityczny (OGPU) przy Radzie Komisarzy Ludowych ZSRR.
10 lipca 1934 roku: na mocy rezolucji Centralnego Komitetu Wykonawczego OGPU wchodzi w skład NKWD.
3 lutego 1941 roku: NKWD zostaje podzielone na dwa niezależne organy: NKWD oraz NKGB (Ludowy Komisariat Bezpieczeństwa Państwowego). Już w czerwcu tego samego roku NKGB i NKWD łączą się ponownie w Komisariat Ludowy pod nazwą NKWD. W kwietniu 1943 NKGB zostaje reaktywowane.
15 marca 1946 roku: NKGB zostaje przekształcone w Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR (MGB). W tym samym czasie wszystkie komisariaty ludowe zostają przemianowane na ministerstwa.
7 marca 1953 roku, dwa dni po śmierci Stalina: Ministerstwo Spraw Wewnętrznych ZSRR (MWD) i Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego (MGB) zostają połączone w Ministerstwo Spraw Wewnętrznych ZSRR.
13 marca 1954 roku: zostaje powołany Komitet Bezpieczeństwa Państwowego (KGB) przy Radzie Ministrów ZSRR. W roku 1978 odniesienie do Rady Ministrów zostaje wykreślone z nazwy agencji. Odtąd znana jest ona jako KGB ZSRR.
6 maja 1991 roku: przewodniczący Rady Najwyższej RFSRR Borys Jelcyn oraz zwierzchnik KGB ZSRR Władimir Kriuczkow uzgadniają utworzenie Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego RFSRR (pamiętajmy, że federacyjna republika rosyjska ma status państwa).
26 listopada 1991 roku: prezydent ZSRR Michaił Gorbaczow podpisuje dekret „O ustanowieniu tymczasowych zasad działania Międzyrepublikańskiej Służby Bezpieczeństwa (MSB) ZSRR”.
3 grudnia 1991 roku: prezydent Gorbaczow podpisuje ustawę „O reorganizacji organów bezpieczeństwa państwowego”. Ustawa ta rozwiązuje KGB, zastępując je dwiema nowymi agencjami: MSB oraz Centralną Służbą Wywiadu Zagranicznego ZSRR.
19 grudnia 1991 roku3: prezydent RFSRR Borys Jelcyn podpisuje dekret „O utworzeniu Ministerstwa Bezpieczeństwa i Spraw Wewnętrznych RFSRR (MBWD)”. Wraz z powołaniem tego organu MSB zostaje faktycznie rozwiązane. Jednakże 14 stycznia 1992 Trybunał Konstytucyjny Federacji Rosyjskiej uznaje, że dekret Jelcyna był sprzeczny z konstytucją RFSRR, i orzeka jego nieważność.
1992–1993: organy bezpieczeństwa Federacji wchodzą w skład Ministerstwa Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. 21 grudnia 1993 roku Jelcyn wydaje dekret rozwiązujący ministerstwo i powołujący zamiast niego Federalną Służbę Kontrwywiadowczą (FSK).
3 kwietnia 1995: Jelcyn podpisuje ustawę „O organach federalnej służby bezpieczeństwa w Federacji Rosyjskiej”. Na jej podstawie ustawową następczynią FSK staje się FSB.
W ciągu tych wszystkich lat WCzK-FSB mieściła się wciąż w tym samym gmachu przy ulicy Łubianka w samym sercu Moskwy. Nazwa przylgnęła do budynku, „Łubianka” stała się synonimem tajnych służb.
Drugi prolog
Przyszły prezydent Rosji przezywany był w szkole „Uti-Puti” albo z powodu kaczkowatego chodu (utka to kaczka), albo historii, którą tu opowiemy.
Za namową starszych kolegów i z pomocą ulubionej nauczycielki klasa Wołodii Putina hodowała przez wakacje kaczki przeznaczone do zjedzenia jesienią. Lato się skończyło, kaczki trzeba było zabić. I tu powstał problem, bo żadne z dzieci nie paliło się do odrąbywania głów biednym ptakom. W końcu, aby przezwyciężyć naturalne opory, postawiły jedną z kaczek przed „sądem”. Oskarżyły ją o łamanie norm współżycia: jadła więcej od innych, wypływała dalej, niż było dozwolone, zasypiała później niż reszta stadka. Kaczka została skazana na śmierć; zaciągnięto ją na sznurku do miejsca kaźni, którym był zwykły pieniek. Kilku chłopców odmówiło podjęcia się roli kata. Wołodia Putin ją przyjął. Narzucił na siebie czerwony koc, mający udawać katowski strój, i zakrył nim głowę – bo twarz oprawcy powinna być niewidoczna – a następnie rozkazał: „Przyprowadźcie skazańca. Połóżcie głowę tak, żebym mógł ją odciąć jednym ciosem, nie patrząc”.
Na podstawie wspomnień nauczycielki Putina, Wiery Guriewicz, wydanych przez Instytut Prawny w Sankt Petersburgu, pt. „Władimir Putin: Rodzice, przyjaciele, nauczyciele” (II wyd., 2004)
1
Spisek Korżakowa
CZYNNIK NR 1: OCHRONA PREZYDENTA
Po nieudanej próbie przejęcia władzy przez Państwowy Komitet Stanu Wyjątkowego (puczu Janajewa w sierpniu 1991 roku), a następnie upadku Związku Radzieckiego KGB zostało formalnie rozwiązane i podzielone na szereg niezależnych agencji. Jedną z pierwszych była Służba Bezpieczeństwa Prezydenta (SBP) utworzona na bazie dawnych Dziewiątego i Piętnastego Zarządu Głównego KGB, odpowiedzialnych za bezpieczeństwo najwyższych urzędników państwowych, ich rodzin oraz ważnych budynków rządowych. SBP została powołana przez Aleksandra Korżakowa, byłego ochroniarza Jurija Andropowa (zwierzchnika KGB, później szefa rządu ZSRR), a z czasem również Jelcyna.
Niezależnie od tego, że zapewnienie bezpieczeństwa czołowym osobistościom w państwie jest rzeczą ważną, sam charakter zadań Dziewiątego Zarządu zdegradował jego status do poziomu podrzędnego. Funkcjonariusze i ich zwierzchnicy byli gorzej wykształceni i mieli niższe kwalifikacje w porównaniu z oficerami wywiadu i kontrwywiadu. Jako pracownik Dziewiątego Zarządu Korżakow – uważany za lojalnego wobec Jelcyna – świetnie wiedział, że każda instytucja odpowiadająca za bezpieczeństwo prezydenta (nawet tak samowolnego jak Jelcyn) w normalnych warunkach zawsze będzie podrzędna wobec świeżo sformowanej sukcesorki KGB. Jednakże na początku lat dziewięćdziesiątych sytuacja nie była normalna, toteż Korżakow dołożył wszelkich starań, żeby zrobić z SBP coś na kształt KGB w miniaturze. Na czele sformowanej w miejsce podzielonego KGB Służby Bezpieczeństwa Rosji umieścił własnego człowieka, byłego komendanta Kremla Michaiła Barsukowa, który zgodził się na jego nieformalne zwierzchnictwo. Obsadziwszy kluczowe stanowiska lojalnymi wobec siebie ludźmi i urzeczywistniwszy z powodzeniem koncepcję niezależnej ochrony prezydenta, Korżakow stał się faktycznie (choć nie dostrzegł tego nikt, a już najmniej prezydent) drugą osobą w państwie.
Ale… zły to żołnierz, co nie marzy o hetmańskiej buławie. W Rosji każdy dobry szef ochrony ma ambicję zajęcia miejsca osoby, którą chroni. W przypadku Korżakowa osobą tą był Jelcyn. Od historycznych wydarzeń z sierpnia 1991 roku, kiedy to Korżakow, tryskający energią, a wciąż jeszcze nieznany Rosjanom, zagościł w mediach całego świata, stojąc za Jelcynem niczym wierny pies gotów rozerwać na strzępy napastnika, a w razie potrzeby zasłonić prezydenta przed kulą własnym ciałem, szef ochrony marzył o fotelu swojego zwierzchnika. Aby to marzenie mogło się spełnić, musiało się połączyć kilka czynników.
Zbudowanie odrębnej służby bezpieczeństwa prezydenta przy użyciu własnych sił specjalnych, noszących nazwę Centrum Operacji Specjalnego Przeznaczenia (CSN), przyszło Korżakowowi łatwo i nie zajęło wiele czasu. Trudniejsze okazało się urobienie opinii publicznej w kraju. Korżakow potrzebował własnych kanałów telewizyjnych i gazet, zwłaszcza że nie on jeden marzył o fotelu Jelcyna. Główny konkurent Filip Bobkow miał swoją telewizję i koncern prasowy. Ale kim był ten zapomniany już niemal człowiek?
RYWAL: FILIP BOBKOW
Telewizja – potężny instrument propagandy i narzędzie kształtowania opinii publicznej – w czasach sowieckich znajdowała się pod stałą kontrolą KGB. Piąty Zarząd Główny, mający liczne „biura” rozsiane po całym Związku Radzieckim, był odpowiedzialny za zwalczanie „wrogiej dywersji ideologicznej”. Słowo „wróg” oznacza tu kraje o odmiennej, bo burżuazyjnej ideologii i moralności opartej na wolności gospodarczej i swobodach obywatelskich. Wszystkie kraje kapitalistyczne i ich sojusznicy były uważane za wrogie.
Termin „dywersja ideologiczna” daje pole do szerokiej interpretacji i można go dowolnie używać. Obejmuje na przykład taki koncept jak „szkodliwa orientacja ideologiczna”, który można zastosować do każdej działalności niewpasowującej się ściśle w polityczny system państwa i jego kanon ideowy. KGB, niewzruszenie trzymając się kursu wyznaczonego przez Komitet Centralny KPZR – a ściśle przez jego Wydział Agitacji i Propagandy – toczył szeroko zakrojoną wojnę z wszelkimi przejawami niezadowolenia w Rosji. Aby uzyskać całkowitą kontrolę nad sytuacją polityczną w kraju i poglądami jego mieszkańców, organy bezpieki rekrutowały agentów spośród zarówno obywateli ZSRR, jak i cudzoziemców, realizując przy tym ważne cele taktyczne i strategiczne. Kluczowym celem strategicznym było ugruntowanie ideologicznego wpływu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego w samym Związku Radzieckim, pozostałych krajach bloku socjalistycznego i w ogóle na całym świecie. Związany z tym cel taktyczny przewidywał umieszczenie agentów bezpieki dosłownie na wszystkich szczeblach społeczeństwa. Mieli oni zapobiegać „szkodliwej propagandzie ideologicznej” i ćwiczyć się w kontrpropagandzie skierowanej przeciwko wrogim krajom.
Przez wiele lat, praktycznie od dnia narodzin, Piąty Zarząd KGB dowodzony był przez Filipa Bobkowa. Nim odszedł on na emeryturę na początku 1991 roku, dosłużył się stanowiska wiceprzewodniczącego KGB i rangi generała armii. Wkrótce stał się znany jako „konsultant” oligarchy Władimira Gusinskiego, właściciela korporacji Most, w której skład wchodziły Most Bank i Media-Most oraz szereg innych firm. W rzeczywistości Bobkow został szefem ochrony całej korporacji. Zresztą od lat już miał na oku Gusinskiego, który zetknął się z Piątym Zarządem przy okazji przygotowań do igrzysk olimpijskich w Moskwie w 1980 roku.
Zastępcą Bobkowa w Piątym Zarządzie był generał major Iwan Abramow. Później, kiedy Bobkow przejął stanowisko wicedyrektora KGB po Wiktorze Czerbikowie (który po wyborze Andropowa na stanowisko pierwszego sekretarza KPZR wskoczył o szczebel wyżej, obejmując dowództwo całej agencji), Abramow z kolei został naczelnikiem Piątego Zarządu i awansował na generała broni. Podkomendni nazywali go „Wania Pałkin” (od pałki) przez wzgląd na małostkowe, tyrańskie zapędy oraz sztywny, nieraz krzywdzący stosunek do podwładnych. Abramow, rzecz jasna, marzył o stołku wicedyrektora KGB i miał realną szansę na spełnienie tego marzenia, lecz pod koniec 1980 roku nieoczekiwanie dla wszystkich (a zwłaszcza dla siebie) został przeniesiony do biura prokuratora generalnego i mianowany jego zastępcą.
Zastępcą Abramowa w Piątym Zarządzie był z kolei Witalij Ponomariew. Z wykształcenia weterynarz, później działacz partyjny, trafił do KGB na początku lat osiemdziesiątych. Wkrótce został naczelnikiem terenowego biura KGB w Autonomicznej Republice Czeczeńsko-Inguskiej, a niewiele później przeniesiono go do Moskwy i mianowano wicenaczelnikiem Piątego Zarządu, a zatem zastępcą Abramowa. Wszystko to działo się w przededniu Międzynarodowego Festiwalu Młodzieży I Studentów, który odbył się w Moskwie w 1985 roku. Było to wydarzenie o dużej wadze politycznej; Ponomariew miał je nadzorować, wykorzystując w tym celu funkcjonariuszy Piątki. W czasie przygotowań, a później trwania festiwalu, Ponomariew poznał dyrektora ceremonii otwarcia Władimira Gusinskiego, tego samego, który kilka lat później będzie jednym z najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi w Rosji, a także „szefem” Bobkowa.
I tak w czasie, gdy Korżakow tworzył swoje mini-KGB, wykorzystując w tym celu służbę bezpieczeństwa prezydenta Jelcyna, Bobkow budował własne mini-KGB w imperium starego znajomego Gusinskiego.
Podlegający Bobkowowi pion bezpieczeństwa korporacji Most składał się głównie z jego byłych podwładnych z Piątego Zarządu i był jedną z największych i najpotężniejszych agencji ochrony w kraju. Liczbą personelu i zasięgiem działalności znacznie przewyższał SBP Korżakowa. Bezpieczniacy Mostu gromadzili informacje z wielu dziedzin życia codziennego w Rosji. Oceniali stan gry rywalizujących ze sobą sił politycznych w rządzie i zbierali haki na prominentnych polityków, biznesmenów, bankierów i osobistości życia publicznego. Analitycy Korżakowa nie dorastali do pięt byłym agentom KGB, którzy teraz pracowali w Moście nie dla idei, a dla wysokich zarobków, wypłacanych nie w rublach, lecz w dolarach (ich pensje kilkakrotnie przewyższały nominalny dochód generała Korżakowa). Inteligentni, doświadczeni wywiadowcy i analitycy Bobkowa nie mogli nie zauważyć kroków podejmowanych przez Korżakowa w celu zwiększenia swego znaczenia i zgromadzenia wokół siebie grupy wpływowych popleczników. Ponadto pracownicy Mostu utrzymywali dobre zawodowe stosunki z kolegami, którzy pozostali w FSB.
KONFLIKT W 1994 ROKU
Wybory prezydenckie miały się odbyć w 1996 roku. Pod koniec 1994 Korżakow i Bobkow postanowili sprawdzić, który z nich jest silniejszy. Gusinski deklarował, że może posadzić na fotelu prezydenckim kogokolwiek zechce, na co Korżakow odparł: „Nie naszą jest rzeczą wybór prezydenta” i rozpoczął otwartą wojnę z Bobkowem. Podległy mu oddział Centrum Operacji Specjalnego Przeznaczenia (CSN) 2 grudnia zaatakował kolumnę samochodów Gusinskiego i jego eskorty. Oficer CSN Wiktor Portow wspominał później: „Mieliśmy sprowokować Gusinskiego do działania i w ten sposób się przekonać, czyje poparcie zapewnił sobie w rządzie, zanim zaczął wygłaszać takie deklaracje”.
Rankiem 2 grudnia opancerzony mercedes Gusinskiego oraz dżip wiozący ochroniarzy jechały szosą Rublowsko-Uspieńską z daczy Gusinskiego do Moskwy. Na zakręcie volvo CSN wepchnęło się pomiędzy dżipa a mercedesa. Jadąc łeb w łeb grubo ponad sto na godzinę, oba samochody dojechały aż na Prospekt Kutuzowa i zatrzymały się między ratuszem, w którym mieściły się biura Gusinskiego, a „Białym Domem” (siedzibą rządu Federacji).
W tym czasie Gusinski zdążył zadzwonić do Jewgienija Sawostjanowa – szefa FSB na Moskwę i okręg moskiewski – oraz do moskiewskiego Zarządu Spraw Wewnętrznych (GUWD), krzycząc, że napadli go bandyci (nie było jeszcze wiadomo, kim są ścigający go ludzie). Sawostjanow wysłał antyterrorystów; szef GUWD – grupę szybkiego reagowania. Padło kilka strzałów, lecz obyło się bez ofiar, kiedy stało się jasne, że napastnikami są agenci ochrony prezydenckiej, i ludzie Gusinskiego musieli się poddać. Podwładni Korżakowa wywlekli pasażerów z samochodu i kazali im się położyć twarzami na śniegu. Tak zakończyła się akcja, która przeszła do annałów pod nazwą „Operacja Mordą w Śnieg”.
Błyskotliwy manewr ujawnił, że generał Sawostjanow jest jednym z politycznych sojuszników Bobkowa. Tego samego dnia na prośbę Korżakowa Sawostjanow został przez Jelcyna zdymisjonowany. Zastąpił go protegowany szefa ochrony prezydenta Anatolij Trofimow – za czasów sowieckich spec od śledzenia dysydentów.
CZYNNIK NR 2: KANAŁ 1
Zwycięstwo Korżakowa okazało się jednak iluzoryczne, bo kontrolowane przez Gusinskiego media zaczęły go konsekwentnie niszczyć. Od tego dnia jego upadek był już praktycznie przesądzony, choć Korżakow zdał sobie z tego sprawę dopiero w roku 1996 roku, kiedy było już za późno. Niemniej owe grudniowe wydarzenia nauczyły go czegoś bardzo ważnego: w nowej Rosji prywatne mini-KGB nie wystarczy; potrzebne jest też imperium medialne, własne kanały przekazu informacji. Nasuwającym się od razu i najbardziej kuszącym obiektem do pożarcia był Kanał 1 rosyjskiej telewizji, docierający do 180 milionów widzów. Korżakow miał jednak za słabą pozycję, aby zdobyć ten kąsek.
Dziewiąty Zarząd Główny KGB, wchłonięty później przez służbę bezpieczeństwa prezydenta, był tradycyjnie odrębny od innych. Większość jego wydziałów miała siedzibę na Kremlu, gdzie mieściły się instytucje i przebywali ludzie, których chronił. Funkcjonariusze i szefowie rzadko stykali się z członkami innych pionów operacyjnych KGB, przez co Dziewiąty Zarząd nie miał swoich agentów w mass mediach, wśród prominentnych polityków ani w kręgach akademickich.
Pod względem gospodarczym rozpoczynająca się w ZSRR pierestrojka stworzyła przede wszystkim grunt pod bezprecedensową restrukturyzację majątku państwowego. W czołówce tych, którzy zwęszyli grubą forsę, znajdowali się spadkobiercy sowieckiej telewizji. Rozrastające się firmy potrzebowały reklamy, a na tym polu możliwości telewizji były nieograniczone. Wiele konkurujących ze sobą stacji prześcigało się, oferując usługi firmom zainteresowanym promocją w ogólnokrajowym medium. Za reklamy płacono na ogół w dolarach, a znaczna część tych kwot wpadała do kieszeni producentów telewizyjnych i ich pracowników bezpośrednio obsługujących klientów. W opisywanym tu okresie na łonie centralnej telewizji rosyjskiej działało czternaście nowo powstałych agencji reklamowych. Kupowały one czas antenowy od producentów różnych programów telewizyjnych, dzieliły go wedle własnego widzimisię i sprzedawały klientom zainteresowanym emisją reklam. Czas antenowy kupowany był hurtowo w porcjach wahających się od kilkudziesięciu minut do kilku godzin dziennie i okresach od kilku dni do kilku miesięcy rocznie, odsprzedawany zaś na minuty lub nawet sekundy po znacznie wyższych cenach. Zyski z tego biznesu były gigantyczne. Uzyskany przychód nie trafiał na rachunek państwowej telewizji; dzieliła się nim grupa ludzi, którym udało się wykiwać rząd i rozparcelować między siebie olbrzymi rynek reklamy.
Całą tę działalność, odbywającą się w wieży telewizyjnej Ostankino, najwyższym budynku Moskwy, monitorowało co najmniej trzydziestu agentów KGB, którzy sumiennie donosili zwierzchnikom o każdym szczególe niezaksięgowanych transakcji, jako że cała poważna korespondencja firm i instytucji przechodziła wyłącznie przez biuro KGB (Pierwszego Zarządu) w ośrodku telewizyjnym. Wszyscy ci ludzie, którzy się nawzajem znali, wspierali i forowali, mieli powiązania z Bobkowem. Jak trafili do telewizji? Kim byli w czasach sowieckich i później?
OFICEROWIE CZYNNEJ REZERWY
Obok funkcjonariuszy oficjalnie nadzorujących radziecką telewizję różne piony KGB zatrudniały licznych agentów „pod przykrywką” – rezydentów i informatorów zwerbowanych spośród personelu telewizji albo emerytowanych oficerów KGB pracujących tam na etatach. W terminologii używanej przez czekistów ludzie ci byli „oficerami czynnej rezerwy”. Ich rola i sama koncepcja „czynnej rezerwy” nabrała kształtu już w czasie, gdy przewodniczącym KGB w latach 1967–1982 był Jurij Andropow.
Oficerowie czynnej rezerwy pracowali w licznych ministerstwach, instytucjach i różnych jednostkach państwowych (przed rokiem 1991 w ZSRR wszystko było państwowe). Powierzano im konkretne stanowiska na podstawie rutynowej biurokratycznej procedury: KGB przedkładało Komitetowi Centralnemu KPZR raport uzasadniający potrzebę stworzenia takiego a takiego etatu w jednej ze struktur państwowych ZSRR, następnie sekretariat Komitetu Centralnego przyjmował stosowną rezolucję, ustosunkowując się albo za, albo przeciw. Jeśli wniosek KGB został przyjęty, biuro polityczne partii zatwierdzało nowe stanowisko i przekazywało władzy wykonawczej odpowiednie instrukcje. Z inicjatywy Bobkowa etaty dla czynnych rezerwistów powstały nawet w Komitecie Centralnym. Bobkow dążył do poddania kontroli KGB tak zwanych partyjnych pieniędzy. W szczycie pierestrojki fundusze te zostały przelane za granicę i ślad po nich zaginął. Wiele wskazuje, że transferu dokonali oficerowie czynnej rezerwy, umieszczeni przez KGB w Komitecie Centralnym. W owym czasie Bobkow był pierwszym zastępcą dowódcy czynnej rezerwy, czyli drugim w hierarchii dowodzenia
Stopniowo czynni rezerwiści KGB-FSB obejmowali stanowiska we wszystkich instytucjach mających jakiekolwiek znaczenie – w przemyśle, handlu, usługach, placówkach naukowych; w telewizji rzecz jasna także – równocześnie jednak pozostali na listach płac swoich zarządów KGB. Wypełniali oficjalne obowiązki w nowej pracy, ale ich priorytetowym zadaniem była dbałość o interesy bezpieki. Formalni „emeryci” w rzeczywistości zostali oddelegowani do służby cywilnej lub wojskowej, gdzie pełnili funkcje tajnych agentów. To był naprawdę rewolucyjny wynalazek KGB, które de facto zabezpieczało sobie tyły na wypadek nieprzewidzianych komplikacji. W owym czasie zaczęto mówić, że nie ma czegoś takiego jak „były” agent bezpieki. I rzeczywiście, jej funkcjonariusze przechodzili po prostu do czynnej rezerwy.
Kiedy Bobkow został wicedyrektorem KGB, jego miejsce na czele Piątego Zarządu zajął generał-major (odpowiednik generała dywizji) Jewgienij Iwanow (po rozwiązaniu KGB szef wydziału analitycznego korporacji Most). Wcześniej był on czynnym rezerwistą w Komitecie Centralnym KPZR. Pracował w wydziale administracji nadzorującym cały system wymiaru sprawiedliwości Związku Radzieckiego: Prokuraturę Generalną, Sąd Najwyższy, KGB i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Po mniej więcej dwóch latach, już jako generał broni, Iwanow wrócił do KGB na stanowisko wicedyrektora, z którym związane były szerokie prerogatywy. Pod nieobecność dyrektora podlegały mu wywiad zagraniczny oraz działania elitarnych oddziałów specjalnych Grupy A (Zarządu A, określanego na Zachodzie jako Alfa), podporządkowanych bezpośrednio zwierzchnikowi KGB.
W latach pierestrojki Iwanow przekształcił Piąty Zarząd Główny KGB w Zarząd Obrony Porządku Konstytucyjnego (tzw. Zarząd K). Zwolnione przez niego stanowisko czynnego rezerwisty w Komitecie Centralnym przejął inny agent Piątego Zarządu Aleksandr Karbainow, dawny sekretarz Komsomołu w obwodzie krasnojarskim. To właściwie on zreorganizował Piąty Zarząd, czyniąc z niego Zarząd K. Niewiele później Karbainow został szefem biura prasowego KGB, które pod jego zwierzchnictwem przekształciło się w centrum public relations, nowy kanał propagandowy zrestrukturyzowanej rosyjskiej bezpieki. Kolejna nominacja w karierze zawodowej Karbainowa była oczywista: został oddelegowany jako czynny rezerwista do firmy innego dawnego komsomolca – oligarchy Michaiła Chodorkowskiego. Nieco później zastępca Karbainowa w public relations generał KGB Kondaurow także przeszedł do rezerwy u Chodorkowskiego jako szef działu analitycznego Jukosu.
ALEKSANDR KOMIELKOW
Wicedyrektorem Piątego Zarządu Głównego, który nadzorował telewizję w Rosji, był major Aleksandr Komielkow, absolwent moskiewskiego Instytutu Kultury. Kumple od kieliszka i współpracownicy nazywali go „bakłażanem” ze względu na wpadającą w fiolet karnację. Komielkow przeszedł do wydziału telewizji z innego, nadzorującego Moskiewski Uniwersytet Państwowy oraz Uniwersytet Przyjaźni Narodów imienia Patrice’a Lumumby. Jego ojciec służył w Pierwszym Zarządzie Głównym (wywiad zagraniczny) i ten fakt przesądził o karierze zawodowej syna.
Do telewizji Komielkow ściągnął starego znajomego z Piątki Walentina Małygina, który objął kierownictwo biura Pierwszego Wydziału w Ostankinie. Kandydaturę Małygina na to stanowisko poparł generał Abramow, szef Piątego Zarządu, przez co została ona gładko zaakceptowana przez KGB.
Major Władimir Cibizow, starszy oficer Pierwszego Wydziału Piątego Zarządu, został czynnym rezerwistą w ośrodku telewizyjnym. Odpowiadał bezpośrednio przed szefem biura KGB w ośrodku. On z kolei przyszedł do KGB (gdzie przez wiele lat pracował jego wuj) po ukończeniu Państwowej Akademii Sztuk Teatralnych. W Pierwszym Wydziale Piątki był odpowiedzialny za agencję Goskoncert, nadzorującą zagraniczne tournée radzieckich artystów i organizującą artystom zagranicznym trasy występów na terytorium ZSRR.
Ośrodek telewizji Ostankino był „reżimowy”. Żeby wejść do budynku, konieczna była specjalna przepustka (stała dla pracowników, jednorazowa dla gości). Jako szef „reżimowego” wydziału oficer KGB Cibizow znał na wyrywki listę osób, które bywały w ośrodku. W razie konieczności dowolny gość mógł na jego rozkaz usłyszeć odmowę wydania przepustki, a każdy pracownik zostać przeszukany przy wejściu lub wyjściu z budynku.
W latach pierestrojki Komielkow i Małygin zręcznie korzystali ze swojego „zasobu administracyjnego”, którym była telewizja Ostankino. Handlowali czasem antenowym stacji radiowych i telewizyjnych, wynajmowali studia telewizjom komercyjnym. Dla Komielkowa skończyło się to marnie: został dyscyplinarnie zwolniony ze służby za zaniedbanie obowiązków zawodowych.